Niespecjalnie wielki i niekoniecznie bardzo mały dom w stylu wiktoriańskim. Ponoć przed wiekami mieszkał tu nie kto inny, jak Beaumont Marjoribanks, a przynajmniej tak twierdził agent nieruchomościami. Teraz zamieszkiwany przez dwójkę studentów i kilka całkiem nieznośnych magicznych zwierząt.
Parter
Kuchnia
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Łazienka
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Salon
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Piętro
Sypialnia Ruby
Nieustannie w artystycznym nieładzie, choć przecież stara się utrzymać porządek. Nie jest jednak najlepsza w pamiętaniu, by odkładać rzeczy na swoje miejsce, jednocześnie twierdząc, że ich miejsce jest tam, gdzie właśnie uzna. Nie lubi też marnować czasu na ścielenie łóżka, doskonale wiedząc, że jej kot i pies za chwilę wszystko zepsują, sprząta więc tylko to, w czym widzi sens.
Sypialnia Archibalda
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Piwnica
Pokój muzyczny
Tutaj umieść opis lokacji. Zwykle kilka zdań, czy wyjaśnień.
Ogród
Ogród jest zadbany i przepełniony roślinami, które dla wielu czarodziejów byłyby po prostu chwastami. Ruby jednak przykłada uwagę do tego, by ten kawałek zieleni służył nie tylko domownikom i ich gościom, ale także wszystkim pożytecznym owadom, które znajdą dla siebie kąt – szczególnie w okresie wiosny i lata, a także wczesną jesienią. Kryje również niewielki wybieg dla wielkiórki i nieco większy dla latającego świnksa, zapewniając im całkiem bezpieczne warunki i chroniąc przed biegającym fogsem.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Miała wrażenie, że nigdy nie skończą się wprowadzać. Ciągle coś było niedokończone, nierozpakowane, jej pokój wciąż przypominał jakby wcześniej był w nim Armagedon, kiedy próbowała znaleźć cokolwiek w kilkunastu pudłach – kto by pomyślał, że jeden człowiek może mieć tyle rzeczy? Wciąż znajdowała jakieś nowe rzeczy, które najwyraźniej wcisnęła jej babcia, albo pani Cork, bo przecież powinna mieć te siedem garnków w swoim nowym domu. Nie miała czasu, nowa rzeczywistość była ciekawa, otwierała dla niej wiele drzwi, które dotychczas pozostawały zamknięte. Znalazła pracę, która miała jej posłużyć za fuchę, pozwalającą dorzucać się do czynszu, bo nie zniesie bycia czyjąś utrzymanką, duma jej na to nie pozwalała. Musiała przyznać, że siedzenie w menażerii było miłe, choć klienci różni, próbowała zapoznać się ze wszystkim, jednocześnie dzieliła czas pomiędzy studia i zwierzaki i na tę chwilę zadawała sobie jedno pytanie – ludzie tak żyli? To było normalne? Nie miała już czasu na wpadanie do Geometrii, chociaż w końcu mogła robić to całkowicie legalnie, nie odnajdywała się w swoim międzyczasie, woląc porzucać Duchowi piłkę, niż zająć się czymś innym, albo nawet siedzieć i patrzeć w ścianę. To było trudne, wiedziała, że tata by jej pomógł gdyby poprosiła, ale za punkt honoru sobie wzięła nie proszenie go o nic, jeśli tylko nie zostanie do tego zmuszona. Cały ten chaos, który zagościł chyba na stałe w jej życiu, sprawił, że kompletnie zapomniała o urodzinach Archiego i było jej tak bardzo, bardzo źle z tego powodu, że jedynie życzyła mu wszystkiego najlepszego, że obiecała sobie znaleźć ten cholerny czas, choćby i miała nie spać. Specjalnie wyhaczyła dzień, w którym Darling był zajęty i miała pewność, że do domu za szybko nie wróci. Równie specjalnie olała zajęcia, choć chyba i tak niewiele ich tego dnia miała. Zaangażowała swojego brata i jego kumpli do pracy, rzecz jasna obiecując przysługę, bo nic innego do zaoferowania nie miała, żeby jej pomogli, bowiem zdawała sobie sprawę, że sama nie da rady ogarnąć swojej wspaniałej niespodzianki i dopięła wszystko na ostatni guzik. No, w każdym razie to co zaplanowała, nie przesadzajmy, to piwnica w końcu wyglądała w stu procentach tak, jak zaplanował to Darling. A potem czekała aż Archie wróci jak na szpilkach, głaszcząc Ducha na uspokojenie, bo nic nie koiło jej nerwów tak, jak miękka psia sierść. Podskoczyła niemal, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i popędziła z kuchni – potykając się o własne nogi rzecz jasna – do wchodzącego chłopaka, niemal na niego wpadając. — Archibald! — powiedziała, nienaturalnie dla siebie wysokim głosem, więc odchrząknęła, coby sobie nic nie pomyślał — Ufasz mi? — zapytała, choć chyba znała odpowiedź i ta wcale jej nie dziwiła, sama sobie by nie zaufała — No, nieważne, teraz musisz, zdejmij kurtkę i zamknij oczy, ok? — paplała dalej, nie mogąc się doczekać aż zobaczy to wszystko, co nie było już pudłami, na które nikt nie miał czasu.
Nie spodziewał się wcale, że Ruby zorganizuje coś szczególnego na jego urodziny - w końcu kto by miał na to czas, wypadały już w trakcie roku szkolnego, a nie tak wygodnie jak jej, w wakacje. Próbował sobie wmawiać, że nie jest mu przykro, ale jednak prawda była taka, że chyba oczekiwał czegoś więcej niż prostych życzeń; może nie chodziło o to, by odwdzięczała mu się kupnem samochodu ani nawet czegokolwiek innego, ale... cóż, nie zaproponowała absolutnie niczego i Archie nawet nie pamiętał czy chodziło o jej pracę, czy w ogóle nie udało im się dogadać. Ostatecznie w ostatniej chwili umówił się z kilkoma znajomymi na wyjście do klubu i tam został przyjęty tak, jak na gwiazdora przystało, więc nie narzekał. Nie powinien narzekać. Nie mógł narzekać? Tym bardziej nie spodziewał się, że Ruby dalej coś urodzinowego chodzi po głowie, więc wparował do domu z błogim poczuciem, że może zrzucić absurdalnie niewygodne buty marki, która chciała wykorzystać go do wypromowania się, a następnie zaszyć się gdzieś, gdzie wielkiórka nie miała szansy przebiec po nim w swojej wieczornej fazie zabawy. - Rubyyy! - Odpowiedział od razu, niemalże śpiewnie; tyle byłoby z radości, bo aż się cofnął na widok lecącej do niego tak niezdarnie dziewczyny, przede wszystkim nie chcąc by okazało się, że za nią leci jej pies. Nie miał nic do Ducha, znaczy ogólnie to go lubił, ale najbardziej to podobało mu się zachowywanie bezpiecznego dystansu. Mógł go czasami pogłaskać, mógł mu nałożyć jedzenia i nawet mógł z nim czasem wyjść na spacer, ale tak całościowo to jednak się nie poczuwał. - Zanim zapytałaś to chyba nawet ci ufałem - przyznał z rozbawieniem, faktycznie ściągając kurtkę i odwieszając ją powoli - głównie po to, by mieć jeszcze te kilka sekund na kontrolne przyjrzenie się Gryfonce i sprawdzenie, czy zza niej nie wydobywa się świadczący o jakimś pożarze dym, ani nic równie alarmującego. A potem, cóż, zamknął oczy. - Słuchaj, możemy o tym pogadać, nie musisz mnie od razu zabijać...
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Była zadowolona, że Archie zaakceptował jej zwierzaki, co prawda to był jej warunek, by się z nim wprowadziło, bowiem od zawsze mówiła, że jak tylko skończy siódmą klasę, to Duch jest jej i tylko jej, choć niby był całej rodziny. Teraz jednak postawiła na swoim i dobrze, że Darling się specjalnie nie poczuwał, bo Ruby bardzo personalnie odbierała to, czyj Duch naprawdę był. Jej rzecz jasna, od zawsze i na zawsze, kochała tego fogsa nad życie. Wyszczerzyła się, kiedy tylko jej odpowiedział, a w oku pojawił się niebezpieczny błysk, to było jej ulubione pytanie, na które nigdy nie było dobrej odpowiedzi i nie było nawet co się dziwić. — Dobra tam, nie pękaj, nic ci nie zrobię, po prostu to niespodzianka, jak będziesz podglądał to ci zawiążę na twarzy bandanę Ducha, a ostatnio wytarzał się w czymś niezidentyfikowanym, tak tylko mówię — powiedziała, żeby mieć pewność, że nie popsuje jej sprytnego plany, bo chyba by coś ją strzeliło, gdyby na samym końcu coś nie wyszło. Wzięła go pod ramię i poprowadziła przez dom. — Ok, uwaga, schody, schodzimy w dół, nie zabij się — powiedziała, ostrożnie stając na pierwszym stopniu, a potem na drugim, aż w końcu nie stanęli na samym dole. — Tak naprawdę, chcę ci pokazać małe kotki w piwnicy — zachichotała, uświadamiając sobie jak to musiało wyglądać z zewnątrz. Otworzyła odpowiednie drzwi, wprowadzając chłopaka do środka . — Okej, poczekaj chwilę i nie podglądaj, nie żartowałam z tą bandaną! — powiedziała, grożąc mu palcem, ale miała nadzieję, że tego nie widział, że faktycznie ją posłuchał, ale prawdę mówiąc pewności nie miała. Zapaliła światło i rozejrzała się dookoła, czy na pewno wszystko wyglądało tak, jak miało. Jeśli było coś do poprawki, miała jeszcze chwilę czasu. Czuła jak serce uderza jej o żebra, bo trochę się obawiała, że nie będzie zadowolony. A co jeśli chciał to zrobić sam? Już było za późno, stanęła przed nim z babeczką z zapaloną świeczką w rękach, szeroko się uśmiechając. — Dobra, możesz otworzyć oczy — obserwowała jego reakcję i kontynuowała: — Wiem, że trochę zjebałam z twoimi urodzinami i okropnie mi głupio, przepraszam, nawet nie mam wytłumaczenia, więc to spóźniony prezent, pomyślałam, że potrzebujesz przestrzeni do pracy w domu, bo ciągle musisz łazić do tego studia, no a nigdy nie możemy znaleźć czasu na rozpakowanie się i w ogóle, więc… no, mam nadzieję, że ci się podoba, starałam się wszystko ogarnąć według tego co mówiłeś kiedyś — trochę się zmieszała, ale zaraz potem uniosła niewielki wypiek — Sto lat?
Jaka była wściekła, że przejebali ten mecz. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wcale nie szło im źle i nie miała swojej drużynie nic do zarzucenia. Naprawdę pięknie podawali, pięknie strzelali, ale trafił im się ogromny niefart, co tylko potęgowało jej złość. Wiedziała, że nic nie może zrobić, chociaż miała wielką ochotę rzucić w szukającego Puchonów pałką i ryzykować zawieszeniem. Z posępną miną więc przebierała się w szatni, marudząc do Fitza jaki ten świat jest niesprawiedliwy i w ogóle to jebać Puchonów. Niech sobie siedzą w tej swojej kuchni i naprawdę fakt, że jej brat był w Hufflepuffie niczego nie zmieniał, nie w tym momencie. Zarządziła, że robi domóweczkę w Hogsmeade i cała drużyna jest zaproszona, więc czym prędzej się tam skierowała. Całe szczęście miała zapas piwerka, ale powiedziała też innym, że mają coś przynieść, bo na ich siedmiu to chyba nie starczy. — Nie no to zdzierstwo jest, kolejny mecz przejebaliśmy, ja nie wiem może my jakiegoś pecha mamy, może jakaś klątwa na naszej drużynie — marudziła jeszcze przyjaciołom, kiedy otwierała drzwi, a już w progu przywitał ich Duch - biały fogs o wielkim sercu. Zaraz za nim biegł kilkumiesięczny psidwak, którego adoptowała po jednej lekcji ONMS. Przywitała się z nimi, bo psiej radości nie dało się podrobić. Miała nadzieję, że nikt tu nie miał alergii, ale jakoś wcześniej nie pomyślała o tym, żeby zapytać. Wyjęła swój zapas alkoholu na stół i postawiła też magicznego beerponga, którego dostała na święta chyba w zeszłym roku, ale pewności nie miała. Za to miała pewność, że się n a p i e r d o l i, i zrobiłaby to również wtedy, gdyby wygrali mecz. Plan na ten wieczór był banalnie prosty, niezależnie od wyniku meczu, a integracja drużyny była dodatkowym plusem. — Częstujcie się, proszę tylko nie ciągnąć Ducha za ogon, bo was pogryzie — ostrzegła jeszcze, bo fogs nie cierpiał, kiedy ktoś ogona w ogóle dotykał, więc wolała to powiedzieć zawczasu, póki nikt jeszcze najebany nie był. Otworzyła piwerko, wlazła na stół w kuchni i uniosła puszkę w toaście. — Graliśmy super, jesteście super, kolejny mecz jest nasz, a teraz chlejemy! — w swoim własnym niepowtarzalnym stylu przemówiła i wzięła spory łyk guinnessa.
Nie byłem aż tak zdenerwowany jak reszta drużyny - pogodziłem się dość szybko z przegraną, bo szczerze mówiąc byłem szczęśliwy, że mogłem ponownie zagrać. I jeszcze wróciłem w tak wielkim tylu, masakrując biednego obrońcę! Pocieszam prawilnie Ruby i poklepuję ją po ramieniu, by się nie przejmowała, bo następnym razem na pewno spuścimy wpierdol. Aż nie chcę pytać czy w ogóle mamy szansę na wygranie pucharu, bo jeśli nie to okaże się że idziemy na kompletna stypę a nie imprezę. Po drodze mówię żebyśmy wstąpili do sklepu i kupili sobie co chcemy, bo co będziemy się rozłazić, najlepiej z marszu biec do Rubsona. Kupuję jakąś whisky ognistą z braku laku. - No to zamówmy jakiegoś wróżbitę, żeby nam odgonił klątwę! - proponuję optymistycznie i przepuszczam w drzwiach wszystkie dziewczyny. Witam się ze zwierzakami kapitanki z wielkim entuzjazmem, głaszcząc każdego pieska po kolei i mówię do nich durnym głosem jakie to nie są słodkie. Biorę piwerko od Ruby i gwiżdże entuzjastycznie na jej kolejną niesamowitą przemowę, biorąc kilka wielkich łyków alkoholu. - Dobra, Rubson, wypierdalaj ze stołu, gramy w beer ponga - oznajmiam i już rozkładam kubeczki odpowiednio nalewając do nich każdy alkohol, który ktoś kupił. - Dzielimy się na dwie drużyny. Przynajmniej teraz mamy pewność, że ktoś z Gryffindoru wygra! - żartuję sobie z nas i pyrgam Marlę w ramię. - Idź, jesteś kapitanem drugiej drużyny, żeby nie było nie fair, że każdy chce być z Ruby - mówię i wyrzucam O'Donnell na drugą krawędź stołu.
Każdy rzuca kostką k6. Parzysta - trafiłeś, pije przeciwna drużyna i jedna osoba musi rzucić literką, nieparzysta, nie trafiłeś, rzucasz literką na wyzwanie. Załóżmy że wyzwania wyskakują z kubków. Jeśli nie trafiłeś wychodzą z własnych kubeczków. Każdy pisze kiedy chce - po prostu kolejna osoba rzucająca jest w drugiej drużynie, dopóki teamy same się nie stworzą.
Póki co składy wyglądają następująco: Drużyna Fitza: Fitz XD Drużyna Marli: Marla XD
literki:
A - Przeleć na miotle po posiadłości Ruby z 3 innymi osobami. Rzuć kostką k6. 1,2 - nikt się nie wypierdziela, 3,4 - jedna osoba spada podczas przejażdżki, 5 - dwie osoby spadają 6 - wszyscy spadają. Sami ustalcie z kim lecicie i kto spada. B - Wypij na raz całe piwko! Parzysta - udaje ci się! Nieparzysta - oblewasz się jak prosie. C - Wymyśl szkalującą rymowankę dotyczącą puchonów na co najmniej 4 wersy. D - Traf tłuczkiem! Czyli piłeczką do beer ponga w jak najwięcej ludzi. Rzuć k6 by dowiedzieć się ile osób trafiłeś. Sam wybierasz kogo. Jeśli trafisz mniej niż 3 - pijesz całe piwko. E - Bierzesz fasolkę Bertiego, powiększasz ją zaklęciem, wkładasz do buzi i musisz śpiewać hymn Anglii. Rzuć kostką jaki masz smak. 1 - rzygowiny, 2 - truskawka, 3 - woskowina z ucha, 4 - trawa, 5 - psiadwacza kupa, 6 - melonowy. F - Zdejmij część część garderoby podczas super tańca. G - Utrzymaj się na miotle na jednej nodze. Rzuć k100 by dowiedzieć się ile sekund udało Ci się wytrzymać. Jeśli mniej niż 50 - pijesz piwko na hejnał. H - Wypal całego blanta od Harmony. Na dwa posty jesteś totalnie zjarany. I - Pocałuj wybraną osobę. Rzuć k100 ile czasu musicie się całować. Jeśli macie mniej niż 50 - obydwoje pijecie piwko na hejnał! Pamiętaj by poprosić o zgodę. J - Wrzuć na wizbooka durnego posta o tematyce meczu, puchonów lub swoją żenującą historię.
Pamiętajcie żeby napisać w której drużynie jesteście i co wyrzuciliście; liczcie też ile trafień ma wasza drużyna
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Drużyna: Fitz, Harmony Wynik: 1 Fitz | 0 Marla (Fitz mówi, że gramy do 5!)
Była wściekła na siebie, że nie udało jej się dogonić tego znicza i wcale nie pocieszał jej fakt, że ten podleciał tak blisko to Viní’ego, że szanse na złapanie go powinny być nazywane „cudem” aniżeli faktycznymi szansami. - Nagroda z następnych zawodów pójdzie na szybszą miotłę! I od jutra trenuję wyścigi, nic mnie następnym razem nie zaskoczy! – obiecała Ruby w walecznej ekscytacji, nie było co się smucić, kiedy można było działać. Najwyżej jej nauka zaklęć ucierpi, ale to akurat nic nowego. Gdy naszykowali się do wyjścia po meczu, Harmony jeszcze na chwilkę poprosiła wszystkich, żeby zaczekali a sama pobiegła do siebie po zapas smoczego ziela z Antarktydy, który w całkiem sporej ilości został jej po „małych” testach jego działania w grocie. Już po chwili znów była z całą drużyną i z zadowolonym z siebie uśmiechem oznajmiła, że mogą iść. - Już to widzę, kolejny temat na wróżbiarstwie „jak pokonać quidditchową klątwę” – prychnęła wesoło, towarzystwo wszystkich Gryfów znacznie poprawiło jej humor w trakcie drogi. Przywitała się ze wszystkimi czworonogami wszystkimi głaskami, przytulasami i słodkimi słówkami, a następnie z impetem zarzuciła plecakiem wypchanym ziołem na blat. Wyszczerzyła się szeroko i z nieskrywaną dumą, że udało jej się to przywlec aż z ferii. - Kto chce to smacznego! – oznajmiła, pokazując na zapas smoczego zioła. – O! To ja do Fitza! Miałeś taki powrót na boisko, że do kubeczka na pewna trafisz – szturchnęła go w bok i uśmiechnęła się łobuzersko, chcąc go podpuścić do kolejnego popisu. No co? Skoro na boisku im dzisiaj nie wyszło, to chociaż mogli zebrać honory w beer pongu! – Dobra! To zaczynam! – powiedziała z entuzjazmem, kiedy wszyscy się już rozdzielili. Złapała pierwszą piłeczkę i ustawiła się przed stołem. Upatrzyła sobie jeden kubeczek iii… - Tak! – podskoczyła wesoło, klaszcząc w dłonie i zaraz przybiła piątki ze swoją drużyną. – No to kto pije? – posłała im zadziorną minkę. Dzisiejsza porażka jakoś tak samoistnie zsunęła się na dalszy plan, miała zamiar świetnie się zabawić i zapamiętać ten wieczór jako coś zajebistego!
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Drużyna: Marla, Jinx Zadania: I, 16 i F Rzut: pudło [1:0 dla Fitza]
Jebać Puchonów - tyle tylko mam do powiedzenia na temat meczu, który skończył się największą niesprawiedliwością na świecie. To jest jakiś absurd, że znicz praktycznie sam wpadł Viniemu w ręce, jakby to wszystko było jedną wielką ustawką. Niby wiem, że nie mogę się złościć na wychowanków Hufflepuffu, trzeba propagować zdrową rywalizację i tak dalej, ale nic nie mogę poradzić na to, że jestem wkurwiony. Wieczór w towarzystwie Gryfonów brzmi więc na dobry pomysł. - Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak dojebany to jest dom, czemu jeszcze jej się nie zwaliliśmy na głowę? Weźmy ją na litość z Zostaw - mamroczę do @Marla O'Donnell, starając się po prostu myśleć o wszystkim, tylko nie o meczu, a tym bardziej klątwach pecha. Z miłością tarmoszę więc psie dupki, gdy psiaki przychodzą się przywitać i wpychają od razu pyski w kieszenie - normalnie przemycam im smaki, żeby Ruby nie widziała, ale teraz nie byłem na to przygotowany. Najwyraźniej tego wieczoru każdy musi doznać chociaż trochę rozczarowania. Zaraz przytulam się do Marleny, opierając brodę o jej ramię, gdy cała reszta ustala drużyny - wiadomo, że my jesteśmy package deal, nawet gdy chodzi o beerponga. A może w szczególności. - No skoro nie ma chętnych... - oferuję się zaraz, zanim jacyś chętni w ogóle mogą się pojawić, łapiąc kubeczek do którego trafiła Harmony. Na pytanie "kto pije" pewnie wyszedłbym i z grobu. Po wyzerowaniu alko z kubka wyskakuje zadanie. - Pocałuj wybraną osobę... FITZ, MORDO! Jeszcze ci nie podziękowałem za wyjebanie obrońcy z obręczy, chodź no tu - wabię @Fitzroy Baxter, rzucając zalotne spojrzenie i poganiając go skinieniem palca. Trudno mi zachować poważną minę, gdy chwytam go jedną ręką w pasie, drugą układając na jego policzku. Przyciągam go do pocałunku, w którego wkładam może więcej entuzjazmu, niż potrzeba i który ciągnę dłużej, niż potrzeba - ale przecież nikt nie musi wiedzieć. - Dobra, ja jednak już dziś wygrałem - śmieję się, zaraz sięgając po piłeczkę, aby ustrzelić kubeczek przeciwnej drużyny. Najwyraźniej jednak moje szczęście wyczerpało się tą jedną bramką na meczu, bo chybiam, a kolejne zadanie wędruje w moje ręce. - "Zdejmij część garderoby podczas super tańca." Merlinie, bezwstydnicy, jesteśmy jeszcze kilka szotów za wcześnie na takie rzeczy - kręcę głową, ale oczywiście różdżką podkręcam muzykę, aby wczuć się w klimat. Zakręcam biodrami, wprawiam w ruch ramiona i nawet mrugam zaczepnie do @Harmony Seaver, to ją wybierając sobie jako ofiarę do rozbawienia. Wplatam w swoje show chyba najgłupsze ruchy, jakie wpadają mi do głowy, w tym kankana i running mana, ale dopiero przy robotycznych ruchach docieram do najważniejszego punktu występu czyli ściągnięcia przez głowę koszulki. Totalnie anty-hot. - Muszę to czymś zapić - informuję przyjaciół ze śmiechem, odchodząc na chwilę od beerponga, żeby dorwać ognistą whisky.
Fitzroy Baxter
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : kolczyki w uszach, skóry i dresiki, platynowe, czasem różowe włosy
Chichram się wesoło z Harmony na jej komentarz. - To byłaby pierwsza lekcja wróżbiarstwa na jaką bym poszedł - stwierdzam radośnie kiedy wszyscy witamy się z pieskami. Co jak co, ale zwierzęta od razu wprowadziły chyba wszystkich w trochę lepszy nastrój, mimo przegranej. - Co za niesamowity wybór, jako doskonały pałkarz daję ci 100 punktów dla Gryffindoru - oznajmiam kiedy Remy przychodzi do mnie, a ja obejmuję ją ramieniem na przywitanie do drużyny. - Nakurwiaj! - krzyczę wesoło i trzymam kciuki za koleżankę, po czym wznoszę pięści do góry w geście zwycięstwa kiedy ta trafia. Przybijam jej piąteczkę i patrzę wyczekująco na drużynę przeciwną. Jinx bardzo szybko zgłasza się do wypicia więc losuje zadanie, i dobrze niczego innego bym się po nim nie spodziewał. Śmieję się głośno kiedy Eugene natychmiastowo wybiera mnie. Nigdy nie miałem się za super przystojnego gościa, szczególnie w towarzystwie takich pięknych ludzi, więc muszę przyznać że odrobinę mi to schlebia. Ale podchodzę do tego żartobliwie. - Oczywiście, wyjebanie typa może być jakimś marnym powodem dla którego chcesz pocałować najpiękniejszą osobę w tym skromnym domku - mówię podnosząc kołnierz kurtki skórzanej jak niesamowity boss i pewnie podchodzę do Jinxa po tym jakże zalotnym skinieniem. Nie wiem ile tam miał mnie faktycznie całować, ale również kładę swoją dłoń na jego policzku i odwzajemniam pocałunek z równym entuzjazmem. Trzeba korzystać z farta w którym można całować pięknych ludzi. - Gratulacje, twoja nagroda to ten pocałunek życia. O więcej proszę o listowne zaproszenia. Przyjmę bez wahania - mówię i mrugam do chłopaka, który rzuca do kubeczka i momentalnie nie trafia, więc musi robić kolejne zadanie. Śmieję się kiedy ten robi komiczny taniec, a potem podchwytuję jego wcześniejsze słowa. - Tak! Szoty! - krzyczę i nalewam każdemu po kolei, wciskając kieliszki w dłonie. Po Harmony ja rzucam piłeczką i oczywiście trafiam idealnie, krzyczę jakieś uprzejme a macie puchońskie kurwy i przybijam piąteczkę z resztą załogi.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Inny czas - odpowiedź na smoczą ingerencję - pożar lasu w Hogsmeade kostki: G; 41
Wiedziała, że ostatnio świat stawał do góry nogami, ale była tak pochłonięta własnymi obowiązkami, że nie miała czasu sprawdzać nowinek w świecie. Wciąż myślała o spotkaniu ze smokiem w ferie i nie mogła pozbyć się tego dziwnego uczucia, które stale jej towarzyszyło, gdy przypominała sobie, że coś tam oddała, coś zostawiła i nie miała pojęcia co. To z kolei sprawiało, że przestawała o tym myśleć, starając się skupiać na innych rzeczach, na przykład na tym, że była koszmarnie zmęczona. Przyzwyczaiła się co prawda do masy roboty, ale nie zmieniało to faktu, że sypiała minimum i wciąż brała na siebie nowe rzeczy. Po zajęciach biegła do domu nakarmić i chwilę zająć się zwierzakami, by po godzinie już jechać do pracy i siedzieć w niej do wieczora. Była naprawdę wykończona, choć doskonale zorganizowana, co nawet ją zaskakiwało. Pewnie dlatego smacznie już spała, olewając zadany referat na uzdrawiania i nie miała pojęcia co się stało pierwszego kwietnia w lesie w pobliżu czarodziejskiego miasteczka. Obudziła się rano, choć bliżej już było południa, korzystając z tego, że szła na popołudniową zmianę. Dopiero na spacerze z psami podsłuchała co się stało, a zmarszczka między jej brwiami się pogłębiała, kiedy docierało do niej, że przespała pożar. Słodka Morgano, dobrze, żeby nie spłonęła razem ze wszystkim! Wdała się nawet w jakąś rozmowę z innym psiarzem, który opowiadał jej o niuchaczu, którego znalazł u siebie w mieszkaniu nad ranem. Ruby momentalnie pomyślała o przerażeniu tych zwierzaków i wiedziała, że będzie musiała im pomóc jeśli tylko jakaś zguba znajdzie się w jej domu. Nie sądziła jednak, że tą znajdą okaże się być trutniowiec krwiopijca. W spokoju zdejmowała kurtkę po spacerze, kiedy Gluten koszmarnie na coś ujadał. Z początku to ignorowała, bo psy tak przecież miały, szczególnie młode polowczyki, ale coś jej nie pasowało. Weszła więc do salonu i pierwsze co chciała zrobić to po prostu bardzo gryfońsko spierdolić, sęk w tym, że nie zdążyła. Zanim jakkolwiek zareagowała, wielkie bydle już zaczęło ją atakować. Trochę jej zajęło, zanim udało jej się wyjąć różdżkę i pierdolnąć chuja jakimś zaklęciem. Naprawdę ze wszystkich możliwych stworzeń przypałętało się do niej akurat to gówno, no na Merlina.
|zt
______________________
without fear there cannot be courage
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Była zadowolona jak mało kiedy. Leciała w swoim aucie cała uśmiechnięta, całą swoją siłą woli powstrzymując się przed porzuceniem samochodu i wskoczeniem na swoją nowo zakupioną miotłę. Wiedziała jednak, że prędzej zacznie pływać z radością z druzgotkami niż będzie jej się chciało wracać po auto – gdziekolwiek teraz była. Musiała przecież też z samego rana polecieć do pracy. Dlatego cała podekscytowana siedziała za kierownicą, zniecierpliwiona zmieniała biegi i niemal wyskoczyła z siedzenie, gdy tylko zaparkowała swojego Globtrotera pod domem. Chwyciła pakunek w rękę i już chwaliła się na wizzie Fitzowi co kupiła, żeby sobie pękał z zazdrości, a co. Przywitała się ze swoim małym zoo i jak na odpowiedzialną zwierzomatkę przystało, najpierw wszystkie swoje zwierzaki nakarmiła i zmieniła im wodę. Mimo wielkiej niecierpliwości i ekscytacji jednak miała swoje priorytety i nie od dzisiaj wiadomo, że cała jej uwaga była skupiona na magicznych i niemagicznych stworzeniach. W końcu jednak wybiegła na niewielki ogródek, uważając, żeby nie potknąć się o psidwaka i fogsa, które radośnie biegały jej przy nogach, jakby równie podekscytowane co ona sama. Usiadła na trawie, raczej średnio się przejmując, że była mokra i odpakowała swoją nową Błyskawicę. Trzonek lśnił nowością, a witki były idealne, jeszcze nienaruszone przez wiatr. Ruby nie miała pojęcia, że sprzedali jej jakiś lewy egzemplarz, to znaczy przesiąknięty wróżkową magią, która sprawiła, że przegrali ostatni mecz – nic innego nie zamierzała mówić, przecież wina nie była po ich stronie. Drużyna Gryfonów dzielnie trenowała pod jej okiem. A każdy wiedział, że trening pod okiem Maguire to była szkoła życia. Przegrana wcale nie sprawiła, że podkuliła pod siebie ogon, o nie, Ruby miała iście ognisty temperament, więc tylko się denerwowała i zaciskała zęby ilekroć przypomniała sobie o tym głupi farcie Victorii. Kichnęła przepotężnie, nie łącząc tego z odpakowywaniem Błyskawicy. Teraz jednak chciała się skupić na… No właśnie, na czym niby chciała się skupić? Siedziała na trawie, pochylona nad nową miotłą, ale za nic w świecie nie potrafiła sobie przypomnieć co takiego chciała zrobić. Merlinie, czyżby dopadała ją jakaś amnezja? Siedziała tak przez kilka, a może kilkanaście minut, a z nieba zaczynał padać deszcz. Rubs jednak usilnie próbowała sobie przypomnieć co takiego chciała zrobić. To było idiotycznie, musiała wyglądać idiotycznie, w końcu siedziała nad w połowie rozpakowaną miotłą! Nagle wpadła na g e n i a l n y pomysł, uznając, że koniecznie musi się rozebrać. Było raczej zimno, z nieba padały duże krople, a włosami targał jej wiatr, za to Maguire zdejmowała właśnie kurtkę z ramion, jakby to był środek ciepłego lata. Miała jednak przeczucie, głębokie przekonanie, że jeśli to zrobi, to sobie przypomni co chciała. To, że najpewniej od jutra będzie musiała sobie popijać eliksir pieprzowy nie bardzo się liczył. Zrzuciła wierzchnie odzienie z ramion, mrużąc oczy i to wcale nie przez deszcz, spływający jej po twarzy – chciała jedynie przypomnieć sobie, co ona, do jasnej cholery, zamierzała zrobić. Dopiero po kilku chwilach sobie przypomniała i aż plasnęła swoją otwarta dłonią w czoło.