C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Duża i mocno nasłoneczniona, pełni jednocześnie funkcję jadalni.
Salon
Jest jednocześnie biblioteczką, bo jedna ze ścian w całości pokryta jest regałami z książkami. Kanapa jest rozkładana i bardzo, bardzo wygodna.
Łazienka
Choć wygląda niepozornie, ta wanna jest naprawdę wygodna.
Pokój 1
Bardzo stonowane wnętrze wypełnione prostymi meblami. Idealne do nauki i pracy ze względu na małe biurko usytuowane pod oknem.
Pokój 2
Choć pokrywająca ściany tapeta ma gęsty wzór, całość w magiczny sposób nie jest ani trochę przytłaczająca. To typowo sypialniany pokój, poza łóżkiem znajduje się w nim tylko szafa.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Nie próbuj mną manipulować - warknął wściekle Max. Milczał przez cały czas, kiedy Longwei mówił, kiedy niemalże go okrążał, jakby chciał go przypilnować, jakby nie chciał pozwolić, żeby wyszedł z domu, z pokoju, jakby nie chciał mu pozwolić na to, żeby dalej udawał, że wszystko jest w porządku. Tym razem nie szło mu to najlepiej, by nie powiedzieć, że szło mu w chuj fatalnie, ale mimo to poczuł teraz nieprzyjemne ukłucie w okolicach żołądka. To była dawna, stara rana, która odzywała się jednak wyraźnie w sytuacjach takich, jak ta, kiedy wszystko dookoła nich zdawało się wirować, kiedy wszystko, co Max znał, stawało się dla niego w chuj obce, a on nie wiedział, jak normalni ludzie reagują, gdy coś ich boli, gdy coś ich niepokoi, gdy dzieje się coś, co mimo wszystko wprowadza prawdziwy zamęt w ich życia. Nie chciał obarczać swoimi problemami innych, jakby uważał, że tylko on może się nimi zająć. Wracał również nieustannie do myśli, że to on był problemem. To jednak mieszało się z poczuciem, iż nienawidził być naciskany. Przeszedł przez to, wyszedł z tego gówna, wyszedł z tego bagna, ale nie umiał odróżnić troski od chorobliwej zazdrości. Prawdę mówiąc, Max w ogóle nie rozróżniał uczuć, nie wiedział, z czym się je je, jak to wygląda i co jest właściwe, a co nie, nic zatem dziwnego, że właśnie teraz zaczynał atakować. Był jak wściekłe zwierzę, które nagle zaczęło dostrzegać wroga w tej osobie, która próbowała go uratować. - Nie przypisuj sobie wszystkich zasług, co? - powiedział cicho, spoglądając na Longweia z pewnej odległości, nie mając ochoty się teraz do niego zbliżać. Czuł się, jakby miał brać udział w jakimś jebanym pojedynku, czy czymś podobnym, w starciu, które było dla niego co najmniej dziwne, wkurwiające i męczące, ale jednocześnie wiedział, że nie mógł od tego wiecznie uciekać. Tym bardziej że Huang faktycznie nie zrobił nic złego, a dodatkowo mógł posiadać informacje, które mogły okazać się kluczowe w rozwikłaniu zagadki tej pierdolonej wizji, jaka go nawiedziła i nie dawała mu spokoju, powodując, że chciał, że musiał ją rozwiązać, że musiał dowiedzieć się, co się stało, do czego doszło i gdzie dokładnie leżał problem, którego do tej pory nie widzieli. Poza tym istniała nadal kwestia smoków, które pojawiły się na terenie Hogwartu i było to coś, co być może był w stanie wyjaśnić mu Longwei, choć prawdę mówiąc, Maxowi nie chciało się w to wierzyć. Bo było to coś, co wykraczało poza jakiekolwiek granice rozumu, świadomości i czegokolwiek podobnego. - Kiedy radośnie pluskałeś się z kałamarnicą, coś już się działo. Musiało dziać się wcześniej, bo coś mi o tym mówiło, tylko wcale o tym nie wiedziałem - powiedział, uderzając pięścią w ścianę, starając się znaleźć w bólu chwilową ulgę dla tego, co się z nim działo, tego wściekłego kołysania, jakie nie chciało go opuścić, choćby nie wiadomo, co robił.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Nie próbuję, Max - odpowiedział od razu, unosząc lekko dłonie i wykonując pół kroku w tył. - Nie wiem, co się dzieje i próbuję to zrozumieć. Do tej pory rozmawialiśmy choć przez chwilę, a od sylwestra mnie wyraźnie unikasz. Nie próbuję tobą manipulować, a wyjaśnić to, co się dzieje - dodał od razu, starając się jakkolwiek wytłumaczyć, choć jednoczenie miał wrażenie, że cokolwiek nie powie, nie będzie właściwie odczytane. Stał nieruchomo, czekając na to, co się stanie. Był gotów przyjąć cios, gdy tylko zorientował się, że Gryfon ma ochotę w coś uderzyć. Atak, gdy czuło się ból, gdy było się zagrożonym. Tak zachowywały się wszystkie smoki, którymi się zajmował. Ich starał się unikać, będąc pewnym, że jeden cios i mógłby być martwy, ale z Maxem było inaczej. Nie wiedział, czy rozładowanie w ten sposób złości mogłoby mu pomóc wyrazić to, co kłębiło się w jego głowie, czy niekoniecznie. Nie wiedział, co miałby powiedzieć i jak się zachować, ale wiedział, że potrzebuje wyjaśnić zaistniałą sytuację. Potrzebował wiedzieć, co się dzieje, co spowodowało, że nagle żyło im się, jakby byli sobie obcy. Nie drgnął, kiedy Max uderzył w ścianę, zastanawiając się jednocześnie, czy mężczyzna nie wolał uderzyć jego, ale z jakiegoś powodu się powstrzymał. Choć Longwei nie był pewny, czy same słowa Gryfona nie były atakiem. Sprawiały, że miał ochotę przeprosić za to, że nie wyszedł z wody szybciej, jednocześnie wiedząc, jak głupie mogło to być. Zacisnął zęby, zachowując wciąż pozorny spokój i spojrzał kontrolnie na pięść Maxa, chcąc upewnić się, że ten nie jest ranny. - Następnym razem uderz we mnie. Mnie wyleczysz, a swoje rany pewnie zaniedbasz - powiedział jedynie, po czym przesunął dłonią po brodzie. - Dlatego zniknąłeś…? - zapytał, starając się zachować ostrożność, gdy nie wiedział wciąż, czym może go rozzłościć. Nie chciał szarpać się z przyjacielem, a miał dziwne wrażenie, że nie obejdzie się bez tego.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Im bardziej Huang próbował go uspokoić, tym bardziej Max zdawał się irytować. Zupełnie, jakby to wszystko nakręcało jakąś spiralę, jakiej nie widział do tej pory, jakby wyzwalało w nim uczucia i przemyślenia, jakich nie widział w ciągu tych dwóch tygodni. Może po prostu wybudziło chujowe wspomnienia i doprowadziło do tego, że młody uzdrowiciel po prostu szalał bez powodu, zachowując się, jakby mu coś poważnie odpierdoliło. Wiedział jednak, że to, co zobaczył, miało znaczenie, było czymś więcej, niż dotychczasowym obserwowaniem nie do końca sprecyzowanych bzdur, które w większości dotyczyły błahych spraw. Teraz jednak było podobnie, jak wtedy, gdy zobaczył pożar, gdy wiedział, że to dotyczy Finna. Problem polegał jednak na tym, że teraz skończyło się o wiele gorzej, a on po prostu wiedział, był pewien, że gdyby był w stanie biec choćby nieco szybciej, poradziłby sobie, zdołałby jakoś pomóc profesorom, albo coś podobnego. To było szaleństwo, jakie zaplątało się w jego głowę, nieustannie powracając do niego również z wizją syreny, choć nie rozumiał, jaki ta miała z tym wszystkim związek. Jakiś musiała mieć, tylko nie umiał pojąć, jaki dokładnie. Coś się działo, coś, czego nie pojmował, a teraz dodatkowo Longwei grzebał w jego ranach, uzyskując efekt dokładnie odwrotny od tego, jakiego potrzebował. - Przestań pierdolić i mnie wkurwiać - warknął, gdy ten wyraził niespodziewanie najbardziej popierdoloną myśl, jaką do tej pory Max w ogóle słyszał, spoglądając na niego z odległości, dość mocno płonącymi oczami, zupełnie, jakby naprawdę miał ochotę mu przypierdolić, ale po prostu za tą głupotę, jaką się teraz wykazywał, a nie za coś innego. Takie pierdolenie nie prowadziło do niczego dobrego, a jedynie rozjuszało wściekłego tygrysa, który właśnie zaczął krążyć po swoim pokoju, parsknąwszy z rozbawieniem, kiedy Longwei bardzo domyślnie wyraził swój niesamowicie głęboki wniosek. Uśmiechnął się do niego krzywo, sprawiając wrażenie, jakby zamierzał zaraz zacząć bić mu brawo, co samo w sobie było absurdalne i zdecydowanie niemiłe, ale obecnie miał to głęboko w chuju. Huang sam zaczął, więc musiał liczyć się z tym, że zostanie zaatakowany, że dostanie wpierdol, o który sam się prosił. Ostatecznie nie podchodzi się do kogoś wściekłego i nie zachowuje się w ten usłużny sposób, do kurwy. - Gratulacje, potrafisz dodawać dwa do dwóch, myślę, że powinni zrobić z ciebie co najmniej Ministra Magii - parsknął, pozwalając na to, by pokłady złości zaczęły się powoli przez niego przelewać. - Ciesz się, że zniknąłem, nie chciałbyś oglądać zarzyganego trupa. I ciesz się, że nie musisz tego wszystkiego oglądać, bo potem możesz dostać popierdolenia, kiedy wszystko dzieje się jeszcze raz - dodał, uśmiechając się w sposób, który jasno wskazywał na to, że przekroczenie pewnej granicy, jaka mimo wszystko między nimi istniała, doprowadzi do prawdziwego ataku, a nie jedynie do tej werbalnej pierdolonej irytacji, jaką właśnie w tej chwili wyrażał.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Igrając ze smokami, należało uważać na każdy ruch i każdy gest. W tym momencie Huang wiedział, że w swojej pracy byłby martwy, a nie jedynie irytowany, czy wręcz wyśmiany. Szczęśliwie miał przed sobą wściekłego Gryfona, który zdawał się dzikim stworzeniem, krążącym w klatce, który nagle zdecydował się atakować. Żadne z jego słów, mimiki, tonu głosu nie było przyjemne i przypominało kolejne zaklęcia ciskane w niego, gdy nie miał możliwości się bronić. Choć nie była to w pełni prawda. Również Longwei mierzył się z poczuciem winy, z dziwnym wrażeniem zdradzenia, czy może nawet zranienia Maxa, co wydawało się absurdalne i w tym momencie odnosił wrażenie, że nie powinien próbować się bronić. Zupełnie, jakby zasługiwał na te ciosy, choć wzmagały jego własną irytację, szczególnie komentarz dotyczący pracy. Huang zacisnął zęby, pozostając pozornie niewzruszony. Nie ruszał się z miejsca, tak jak nie spuszczał wzroku z Maxa, choć wszystko w nim krzyczało, żeby wyszedł z tego pokoju, skoro drugi mężczyzna nie chciał rozmowy. Słyszał szept w swojej głowie, że powinien zostawić wszystko tak, jak było, jeśli w ten sposób miała wyglądać rozmowa, ale wiedział, że to byłaby najgorsza decyzja, jaką mógł podjąć. Byli przyjaciółmi i zdołał już zauważyć, że Brewer nie należał do osób, które z łatwością mówiły o tym, co ich męczyło. Skoro tak, czy naprawdę dziwnym był jego atak w tej chwili, gdy został właściwie przyparty do muru, zmuszony do tej rozmowy, której najwyraźniej naprawdę nie chciał? Nie, ale to nie znaczyło, że Huang zamierzał przyjmować pokornie każdy cios i każdą uszczypliwość. Miał ochotę odpowiedzieć, że jeśli ma nie oglądać Maxa, gdy ten potrzebuje pomocy, sam również nie będzie się zgłaszał po pomoc, gdy znów wróci ranny z pracy. Zdołał jednak ugryźć się w język, wiedząc, że podobne słowa zostałyby odebrane jak szantaż emocjonalny, a tym samym manipulację, z założeniem, że student naprawdę chciał mu pomagać z podobnymi obrażeniami do ostatnich, jakie miał po zabawie z małymi smokami. Wyglądało na to, że Max miał wizję, w której widział to, co się później wydarzyło na statku. Nie wiedział, jak mężczyzna przeżywał wizje i nie próbował udawać, że to rozumie, jednak był pewien, że kryło się w tym coś więcej. Coś, o co nie powinien jeszcze pytać. Nie tak wcześnie. - Zdecydowanie wolałbym wiedzieć, gdzie jesteś, gdy wokół wszystko zaczęło płonąć, gdy pojawiły się smoki i zastanawiałem się, czy nie utknąłeś pod pokładem - odpowiedział szczerze, zaraz kręcąc głową, jakby to nie miało znaczenia. Bo i nie miało w zaistniałej sytuacji, gdy Max krążył, jakby szukając momentu do ataku fizycznego, nie tylko słownego. - Rozmawiałeś z kimś o tym? - zapytał, nie tracąc ani na chwilę łagodności ze swojego głosu, wiedząc, że nawet jeśli była dodatkowym powodem irytacji Maxa, była lepsza niż unoszenie się gniewem, czy dumą, ponieważ słowa Gryfona piekły. To było coś, co mogli później sobie wyjaśnić, albo i nie, jeśli tylko student zdecyduje się wyrzucić go z mieszkania. W oczach Longweia stawało się to z każdą chwilą bardziej prawdopodobne, tym bardziej skoro najwyraźniej nie chciał z nim rozmawiać, choć jednocześnie zdawał się tego potrzebował. Max wyglądał jakby sobie nie radził z czymś, co zjadało go od środka, doprowadzając do szału, a z tym nie dało się inaczej walczyć jak poprzez rozmowę.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Rozmowa z Maxem w takim stanie była w chuj trudna. Miotał się, irytował, w większości na rzeczy, które nie powinny go złościć, a powodowały, że niemalże cały drżał, że po prostu coś zaczynało się w nim wewnętrznie palić. Emocje, jakie się w nim nagromadziły, były wręcz nie do zniesienia, całe zdawały się go podjudzać, szeptać mu do ucha, sugerować mu rzeczy, jakie nie miały racji bytu. Nawet teraz gdy Longwei wyraźnie wykazywał się troską, Gryfon zdawał się w tym widzieć podstępną i obłudną manipulację, słodkie słowa, za którymi nie kryło się nic więcej, poza chęcią pilnowania go, trzymania na krótkiej smyczy, z której nie zamierzało się go spuścić. Jego pierś falowała, kiedy oddychał szybko, gwałtownie, nadal próbując zapanować nad furią, jaka zdawała się rozsadzać go od środka. Musiał przypominać sobie, że stojący przed nim mężczyzna nie jest Finnem, nie narzucał nic na niego i to prędzej sam Max miał sobie coś do zarzucenia w związku z ich relacją. Tak naprawdę nie było to nawet ważne w tej chwili, kiedy liczyły się inne sprawy, inne kwestie, o wiele poważniejsze, niż jakieś jego problemy, urojenia, czy bolączki. Mierzyli się teraz z czymś więcej, z czymś, z czym nie mógł dyskutować i nawet nie zamierzał. Z czymś, za czym powinien podążyć i nie powinien z tego powodu ani się opierać, ani szczególnie mocno zwlekać. - Nie. Niby z kim? W Ministerstwie nikt nie potraktuje tego poważnie, a w szkole… Zresztą, niewiele osób jest w stanie to zrozumieć. Ty też nie, chociaż wydaje mi się, że z jakiegoś jebanego powodu próbujesz mi współczuć - powiedział, opierając się plecami o ścianę i patrząc uważnie na swojego współlokatora, zachowując się wciąż tak, jakby spodziewał się z jego strony ataku, jakby był pewien, że za chwilę wydarzy się coś, czego nie chciał. Nie umiał nawet wyjaśnić tego, co się działo, tego, co wtedy zobaczył, więc nie był w stanie ani nic powiedzieć, ani przełożyć na słowa obrazów, jakie wciąż płonęły w jego głowie. - A nawet jeśli komuś powiem, to co? Dowie się tylko, że nie zdążyłem. Że wiedziałem, ale nikogo nie zatrzymałem, nikomu nie kazałem uciekać, chociaż miałem kilka minut do samej północy. Ale nie zdążyłem - dodał cicho, patrząc na Longweia przez całą długość pokoju, ale w jego ciemnych oczach malował się gniew, irytacja, jakiej nie dało się ukryć, furia, jaka zdawała się wręcz buzować pod jego skórą, być tuż tuż, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Max był wyraźnie bliski tego, żeby wybuchnąć, ale większość tej nienawiści, jeśli mógł ją tak nazwać, kierował na samego siebie, nie na kogoś innego, nie w stronę swojego przyjaciela, czy nawet nauczycieli, którzy może powinni lepiej zabezpieczyć statek. Chociaż to też nie trzymało się kupy, to wszystko zdawało się rozpadać, sypać, zdawało się, że jest w tym coś, czego Max nie rozumie, coś, czego nie był w stanie uchwycić. - Avalon, teraz Hogwart… Co będzie kolejne? Ministerstwo? Pokątna? - mruknął, mając wrażenie, że gdyby zechciał, gdyby spróbował, mógłby zmusić się do tego, żeby znowu coś zobaczyć. Musiał się tylko bardziej skupić, musiał po prostu pozwolić na to, żeby przyszłość sama do niego przyszła, jak zachęcone do tego dzikie stworzenie, które zamierzał nakarmić.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Gdyby tylko Huang wiedział, jakie myśli przebiegają przez głowę Maxa, być może wycofałby się. Być może spróbowałby jakkolwiek wyjaśnić, że nie jest typem człowieka, który próbuje trzymać blisko siebie najbliższych, wręcz przeciwnie. Jednak nie mógł czytać w myślach i jedynie starał się dostrzec jakąkolwiek zmianę w zachowaniu przyjaciela, żeby wiedzieć, czy popełnił błąd, czy Max zdaje się bardziej rozdrażniony. To, że Gryfon najchętniej uderzyłby w niego, było widoczne gołym okiem, ale z jakiegoś powodu tego nie robił. Nie miało znaczenia, czy chodziło o to, że był gotów do tego, żeby zostać workiem treningowym Maxa, czy może o to, że ten wciąż nad sobą panował. Najważniejszy był fakt, że rozmawiali, a przynajmniej Brewer pozornie mówił, co się z nim działo. - Nie bez powodu jest Departament Tajemnic. A co do współczucia… Częściowo tak jest z uwagi na to, jakie brzemię niosą za sobą wizje. Nie próbuję, ale rzeczywiście współczuję i zdecydowanie nie próbuję zrozumieć tego, co przeżywasz. Próbuję znaleźć sposób, żeby ci w tym pomóc, żebyś nie był w tym sam, tyle - odpowiedział mu szczerze, zachowując spokój. Wiedział, że słowa o tym, że mu współczuł, mogą być zapalnikiem, ale nie zamierzał się z nich wycofywać. Naprawdę nie zazdrościł młodszemu mężczyźnie jego wizji, a znając już część jego historii, wiedział, jak trudne do zniesienia mogą być konsekwencje podejmowanych przez niego decyzji. - Max… Kiedy dotarłeś na górny pokład nie wyglądałeś najlepiej. Sam mówisz o zarzyganym trupie, więc zakładam, że nie przechodzisz tych wizji łagodnie. Podejrzewam, że nie byłeś w stanie nic zrobić, gdy już coś zobaczyłeś… A nawet jeśli, to nie ty jesteś odpowiedzialny za to, co się stało - mówił dalej, całkowicie spokojnie, robiąc ostrożnie krok w przód, starając się podejść bliżej przyjaciela, gotów zatrzymać się na jakikolwiek znak, że przekracza granicę, o ile już nie zdążył tego zrobić. - To były smoki. Nie sądzisz, że chociażby mnie można byłoby za to obwinić? Czy jako opiekun smoków nie powinienem mieć wieści, że gdzieś widziano jedno z nich? Nie ma znaczenia, czy uciekł ze wzgórz, z rezerwatu, czy był to dziki osobnik. Ministerstwo musiało dostać jakiś sygnał, a stało się, jak się stało. Ty nie jesteś za to odpowiedzialny, ale skoro nie daje ci to spokoju, skoro czujesz, że powinieneś coś zrobić, to zdecydowanie porozmawiaj z kimś, kto pomoże ci zrozumieć to, co widziałeś - dodał, cicho, wyraźnie akcentując niektóre ze słów, żeby nie było niedomówień między nimi. Jeśli jednak miał być szczery sam ze sobą, czuł strach o Maxa, o to, co się z nim działo, jak i lęk dotyczący tego, co widział. Nie podobał mu się atak smoków, który nie był związany z polowaniem na ludzi. One po prostu zniszczyły część terenu, przy okazji zabijając parę nauczycieli. Były wściekłe, ale nie głodne. Nie rozumiał, dlaczego jeszcze Ministerstwo nie próbowało tego wyjaśniać, dlaczego nikt o tym nie mówił i to również go martwiło. Jednak w tej chwili najważniejszy był Max i to, żeby jakkolwiek się dogadali, żeby jakoś uspokoili napiętą między nimi atmosferę.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę mówiąc, Max nie był chyba gotowy na tę rozmowę. Wyglądało na to, że było na nią za wczas, że wszystkie słowa, jakie padały, jedynie bardziej go podjudzały, co samo w sobie było niesamowicie szalone i wiedział, że zachowywał się w tym momencie jak skończony idiota. Nie mógł jednak w żaden sposób zapanować nad tym, co się działo, nie mógł po prostu złapać oddechu, nie mógł powstrzymać się przed tym, co się działo. Miotał się wściekle, kręcił się, czuł, jak na jego barkach osiada niesamowicie wielki ciężar i nie był w stanie się z niego uwolnić. Teoretycznie to, co mówił jego przyjaciel, w pełni do niego docierało, było dla niego jasne, przejrzyste i miało sens. W praktyce jednak okazywało się o wiele trudniejsze, o wiele bardziej skomplikowane i naszpikowane niuansami, jakich do tej pory Brewer po prostu nie dostrzegał, które mu gdzieś umykały i powodowały, że wszystko wypierdalało się na krzywy ryj. Zaraz też zaczął kręcić głową, bo nie zgadzał się z tym, co mówił Longwei. To nie była jego wina, bo wyglądało na to, że to, co się działo, nie było przypadkiem. Zwłaszcza teraz kiedy okazywało się, że coś jeszcze się działo, a Max był pewien, że jeśli się skoncentruje, jeśli tylko spróbuje, to po prostu trafi po nitce do kłębka, to dotrze tam, gdzie dotrzeć miał, a przynajmniej znajdzie coś, co było podstawą do tego, żeby był w stanie dalej rozmawiać, dalej mówić o tym, co widział. To było niesamowicie ważne, chociaż nie umiał powiedzieć dlaczego. jednocześnie czuł niesamowity wręcz opór na dźwięk słów współlokatora, zupełnie, jakby uważał, że ten próbował coś w niego wmusić, że próbował pokazać mu coś, co nie było prawdą, co nie miało najmniejszej nawet racji bytu i to go po prostu irytowało. Zwyczajnie i niezwyczajnie, ale był człowiekiem, który pewne sprawy, pewne uwagi, musiał przetrawić, zanim ostatecznie na nie przystawał. Przynajmniej jeśli mowa była o jego uczuciach. Inna sprawa, że coś się w Maxie zmieniło. Sam nie wiedział, co dokładnie, ale czuł, że było inaczej. Jakby nabrał jakiegoś jebanego rozumu albo coś podobnego, ale wiedział, że nie może teraz skakać na głęboką wodę. Trzymał w dłoni nić, jej koniec, który niewątpliwie był w stanie doprowadzić go do kłębka, a kłębek ten mógł okazać się odpowiedzią na wiele pytań, jakie kryły się na dnie jego serca. - Nie musiało - powiedział cicho, zachowując się dokładnie tak, jakby chciał się zjeżyć, dając Longweiowi wyraźny znak, że ma się do niego nie zbliżać. Było za wczas na jakieś większe spoufalanie się i widać było, że Max chciał wyjść, przejść się, pomyśleć o tym, o czym rozmawiali i miał nadzieje, że Huang to zrozumie, że tym razem da mu przestrzeń, której potrzebował. Nie chciał się z nim dalej kłócić, nie chciał doprowadzić do tego, żeby kolejna jego relacja ucierpiała, została zerwana albo cokolwiek takiego. - W Avalonie stało się to samo. W rezerwacie też. I muszę… Myślę, że muszę tam wrócić. Pomyśl o tym, bo kiedy zaczniesz się nad tym zastanawiać, to to wszystko coś ze sobą łączy, poza kompletną niespodziewaną - dodał, zaciskając mocno szczęki, sprawiając wrażenie, jakby po prostu chciał wybiec z pokoju, więc dawał teraz przyjacielowi ostatnią szansę na to, by zareagował na jego słowa, na to, co on z kolei mu zostawiał, a później zamierzał iść na bardzo długi spacer po Londynie.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei chciał zaprzeczyć, zauważyć, że smoki nie były wielkości nieśmiałków i trudno było ukryć obecność takiego stworzenia tuż obok, Smoki potrzebowały pożywienia, odpowiedniej przestrzeni do odpoczynku, a skoro były na tyle wściekłe, żeby palić wszystko wokół siebie, coś musiało je rozjuszyć i z pewnością nie czekały w spokoju aż będzie sylwester. Jednak nie powiedział nic, przypominając sobie braki kadrowe i zamieszanie, do jakiego dochodziło w jego departamencie. Wielokrotnie myślał o tym, że powinien w końcu zrobić to, o czym myślał wcześniej — spróbować wspiąć się po szczeblach kariery wyżej, ale oczywiście nie było to takie proste i do tej pory widział więcej argumentów przeciw temu pomysłowi. Do tej pory, albowiem wpatrując się w Maxa, widząc śmierć dwóch nauczycieli i nie mając wciąż żadnego polecenia ze strony Ministerstwa, widział jak bardzo potrzeba na stanowisku szefa departamentu kogoś odpowiedzialnego. Zatrzymał się w miejscu, aby ostatecznie zrobić krok w tył i w bok, ułatwiając przyjacielowi wyjście z pokoju, którego najwyraźniej pragnął. Jego słowa również były pełne sensu, pełne czegoś, nad czym sam się zastanawiał. Nie mogło być przypadkiem, żeby trzy pożary wybuchały wokół nich. O ile wcześniejsze dwa można było potraktować jako przypadki, tak w tym momencie, widząc smoki… - Cokolwiek postanowisz, nie idź nigdzie sam i wciąż uważam, że powinieneś z kimś wpierw o tym porozmawiać… Jednak możesz mieć rację, że to się ze sobą łączy, ale wtedy tym bardziej nie rozumiem, dlaczego nikt od nas jeszcze nie zaczął się tym interesować - powiedział cicho, pocierając dłonią czoło, ostatecznie wydając z siebie westchnienie pełne rezygnacji. To było trudniejsze, niż się wydawało. Gdyby tyczyło się jedynie smoków, być może mógłby coś bardziej pomóc, ale w to wszystko wplątana była wizja, o której nie wiedział nic i nie chciał bardziej naciskać na przyjaciela. Nie o to chodziło w próbie zmuszenia go do rozmowy. - Max, jesteśmy przyjaciółmi, więc proszę, nie unikaj mnie więcej, kiedy masz z czymś problem - powiedział jeszcze, wyraźnie nie próbując już go zatrzymywać, rozumiejąc, że rozmowa dobiegła końca. Czuł się przytłoczony nowymi wieściami, ale nie miało to większego znaczenia, gdy miał nadzieję, że Brewer naprawdę zrozumie, że nie był ze wszystkim sam i miał wokół siebie osoby, które były gotowe mu pomóc. Odruchowo spojrzał na krwawą obrączkę na swoim palcu, po której przesunął kciukiem, czując, jak ciężar na jego barkach stawał się większy. Było jeszcze coś, o czym chciał pomówić z Gryfonem, ale to musiało poczekać na inny, spokojniejszy czas. Teraz obaj musieli ochłonąć i Huang nie zamierzał dłużej zatrzymywać Maxa w pokoju. +
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- A może już się zainteresowali. Jak myślisz, te smoki, które znalazłeś w Kornwalii nie mogą mieć z tym nic wspólnego? - zapytał cicho, patrząc na przyjaciela płonącymi oczami, wyraźnie pokazując mu, że jeśli zacznie szukać, że jeśli zacznie dociekać, może trafić na rzeczy, o jakich nawet do tej pory nie myślał, może znaleźć coś, co wydawało mu się do tej pory nierealne, a teraz nagle zaczęło rysować się nie tylko w pełnych barwach, ale i w całej okazałości. Odnosił wrażenie, że nici, które prowadziły do kłębka, było całkiem sporo i zapewne wielu z nich jakąś trzymało, jakąś przy sobie miało, tylko jeszcze nie do końca zdawało sobie z tego sprawę. To było zapewne szalone, nieco niepokojące, a jednocześnie Max był pewien, że sprawa, która ich dotyczyła, była zdecydowanie większa, niż im się wydawało. Obraz, na który spoglądali, zmieniał się, zależnie od tego, jak do niego podejść. Było w nim tak wiele szczegółów, że nie byli w stanie ich dostrzec, było w nim coś, co im cały czas umykało, a teraz wszystko się zaplątało. Zupełnie, jakby ten jebany kłębek, którego wszyscy szukali, zamienił się w pierdolony węzeł i nie byli w stanie nic z nim zrobić, co powodowało, że Max zaczynał się znowu wkurwiać. Chciał coś zrobić, a jednocześnie chciał, musiał, znaleźć odpowiedzi na wiele dręczących go pytań, których nie umiał złapać, których nie umiał zamknąć, których nie potrafił sprowadzić na ziemię i ostatecznie miotał się w tym wszystkim, jak popierdolony. I chociaż Longwei wycofał się wyraźnie, pozwalając mu wyjść, Brewer nie ruszył się z miejsca, patrząc na niego uważnie, zastanawiając się nad tym, co ten powiedział. Poczuł kolejne ostre ukłucie, jakieś jebane szarpnięcie, którego nie umiał sprecyzować i nie wiedział do końca, co ma zrobić z tymi słowami. Nie były złe, nie kryło się w nich nic, co mógłby nazwać atakiem albo próbą zmienienia jego stanowiska, atakiem na jego samodzielność, czy też integralność, a jednak wyglądało na to, że naprawdę nie umiał złożyć w całość własnych uczuć. Zdał sobie ponownie sprawę z tego, jak bardzo miał najebane w głowie, ale to nie był czas na to, żeby za mocno się nad tym zastanawiać, więc ostatecznie skinął głową, uznając, że jego przyjaciel miał rację. I nie mówił tego tylko po to, żeby namieszać mu we łbie, żeby zrobić burdel, z jakiego nie umiałby się w żaden sposób wyciągnąć. Nie chciał jednak z nim o tym rozmawiać, więc ostatecznie oderwał się od ściany, a później pospiesznie wyszedł z pokoju, nie patrząc już w ogóle na Huanga, by chwycić swoją kurtkę i wyjść z mieszkania. Na długo. Naprawdę bardzo długo.
Wybrał się do Londynu w więcej niż jednym celu. Czytając gazetę, w której trąbili o noworocznym wypadku w szkole, jedynie zaciskał wargi w wąską linię. Był bardzo sceptyczny co do tego, jak zostały rozwiązane konsekwencje tego co się wydarzyło. Praktycznie z dnia na dzień społeczeństwo przeszło z tematem do porządku dziennego, bez prób odkrycia kto to zrobił, dlaczego, a przede wszystkim jakim cudem smoki dostały się na teren szkoły niezauważone i zaatakowały uczniów oraz gości na statku. Przemierzając ulicę Tojadową zamyślił się, na temat tego jak dokładnie chciałby uformować swoje pytania i obiekcje podczas rozmowy z Longweiem, co więcej, miał nadzieję, że jego prośba o pomoc w obserwacji zachowań świnksa i gdziekona będzie dobrym preludium do szerszej rozmowy o zwierzętach i smokach. Zapukał do mieszkania, którego adres otrzymał listownie i wetknął gazetę pod pachę, by rozpiąć zimowy płaszcz i zgarnąć jasne włosy ze zmarzniętej twarzy. Gdy zobaczył miłą oczom twarz jednego z gospodarzy tego domu uśmiechnął się czarująco. - Wei. - skinął głową- Szalenie miło Cię znowu widzieć. Jak się czujesz? - -zagaił, kiedy już został wpuszczony do środka- Czytałem ostatni numer Proroka. Byłeś na sylwestrze? Piszą o wydarzeniach... - rozejrzał się po domu w poszukiwaniu podopiecznych Azjaty.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Poprosił Atlasa o spotkanie, chcąc żeby przyjrzał się świnksowi, z którym zaczął już wcześniej pracę. Huang uznał, że jeśli behawiorysta zobaczy Szczęściarza w warunkach domowych, będzie mógł wskazać na to, co powinno się poprawić, a co było absolutnie zakazane. Co prawda nie czuł się wciąż pewnie, gdy tylko myślał o ostatnim spotkaniu z Rosą, ale był pewien, że nie wydarzyło się wtedy nic, co byłoby dyktowane ich faktycznymi uczuciami. Wierzył w to, że wszystko było spowodowane przez magię jemioły i nie doszło do żadnego nieporozumienia, które musiałby wyjaśniać. Nie chciał zostać posądzony o ukrywanie czegokolwiek przez fakt, że na zewnątrz nosił rękawiczki, przez które nie było widać krwawej obrączki na jego palcu. Wciąż jednak nie pomówił o tym z Maxem i czuł się w tym nieco pogubiony, nie wiedząc, czego tak naprawdę sam chciał, pierwszy raz będąc w takiej sytuacji – nieco dziwnej, ale nie nieprzyjemnej, której dodatkowo nie chciał zmieniać. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się nad tym, gdy tylko usłyszał pukanie do drzwi. W pierwszej chwili uśmiechnął się lekko, kolejny raz przypominając sobie, jak wysoki był jego nowy znajomy, gdy musiał zadrzeć nieco głowę. Zaraz też zrozumiał, jak zimno było na dworze, więc pospiesznie wpuścił gościa do środka, zamykając za nim drzwi. Analizował przy okazji swoje odczucia względem zdrobnienia, którego Atlas użył, nie wiedząc, czy czuł się z tym dobrze. Nie byli tak bliskimi przyjaciółmi, a jednocześnie nie nazwałby go obcym. Zdecydował się nie zwracać na to uwagi, póki co. - Ciebie również miło widzieć. Zrobię nam herbaty, bo wyraźnie zmarzłeś. Xìngyùn i Xiāoshī za moment pewnie się zjawią. Zawsze obserwują gości z sypialni – powiedział, wskazując gestem na drzwi prowadzące do jego pokoju, w których stał świnks z gdziekonem na plecach. – Byłem i teleportowałem nas wszystkich do mieszkania, gdy już wybuchł ogień. Uprzedzę twoje pytanie – nie, nie mam pojęcia skąd wzięły się smoki, ale nie był, z tego co mi wiadomo, ze wzgórz. Mamy tu kilka rezerwatów, ale nie wiem, czy nie były to dzikie osobniki – dodał, kręcąc nieznacznie głową, po czym skierował się do kuchni, żeby rzeczywiście przygotować herbaty, kolejny raz zastanawiając się nad kupnem skrzata. W tym czasie świnks zdołał rozpoznać gościa i pochrumkując ruszył w jego stronę zachowując się tak, jakby poszukiwał przysmaków, które ostatecznie każdy powinien mieć dla niego w kieszeni. Na stoliku leżała miska z żołędziami, którą niektórzy uznawali za oryginalną ozdobę, a Longwei wykorzystywał do nagradzania świnksa w trakcie zabaw. - Ty byłeś na statku? – spytał, wchodząc do salonu, po chwili słysząc trzask i czując na ramieniu gdziekona, z którym podszedł do behawiorsty. – To jest Xiāoshī, partner w zbrodni Szczęściarza. To on przymusza świnksa do prób latania, teleportując się na wyższe półki – dodał głaszcząc delikatnie jaszczurkę pod brodą.
______________________
I won't let it go down in flames
Ostatnio zmieniony przez Longwei Huang dnia Czw 26 Sty 2023 - 22:18, w całości zmieniany 1 raz
Zdjął z ramion płaszcz i odesłał go zaklęciem na wieszak przy drzwiach, rozglądając sie po pomieszczeniu. Posłał Huangowi ciepły uśmiech, na to miłe powitanie. Rosa nie rozmyślał nad ich poprzednim spotkaniem, był zresztą osobą raczej bezwstydną i trudno powiedzieć, żeby był mało obyty z fizyczną wylewnością. Pocałunki, przytulanie czy trzymanie za rękę, w jego głowie były tak dalekie od prawdziwej intymności, że traktował je równie nieznacząco co wspólne wyjście na kawę, czy powitanie podczas mijania się na korytarzu. Nie przywiązał żadnej uwagi do tamtego pocałunku, choć zapewne postarałby się uspokoić drżące sumienie Azjaty, gdyby wiedział jak to go trapi. Prawdą było, że nierzadko, nawet jeśli kogoś chciał posiadać, nie wiązało się to wcale z emocjonalnym przywiązaniem, bądź jakimikolwiek uczuciami, których Atlas - po prostu - nie posiadał już od dawna. Wyciągnął gazetę w stronę gospodarza: - W proroku piszą, że dalej nie wiadomo skąd się wzięły. Trudno mi nie pomyśleć o pewnej nieudolności lokalnego ministerstwa, a co dopiero nieprzygotowaniu szkolnych terenów, by dopuścić do takiej tragedii... - mruknął pod nosem.- Będę wdzięczny za herbatę. - uśmiechnął się znów i obejrzał za swoim ulubionym świnksem, lekko cmokając językiem - Xìngyùn... - przykucnął, pstrykając palcami w bardzo podobnym rytmie do tego, jak operował wokół zwierzęcia, kiedy spotkali się po rz pierwszy. Chciał zbadać, jak zwierze się rozwija i jak rozwijają się jego zmysły oraz postrzeganie otoczenia. Spojrzał na mężczyznę z dołu, wpatrując się w niego przeciągle, z pewną zagadkowością w oczach. - Cieszę się, że udało Ci się ewakuować i kogoś ze sobą zabrać. - skinął głową. Komentarz, jaki cisnął mu się na usta w związku ze smokami pozostawił sobie, przyklękując na jedno kolano i wyciągając z kieszeni pieczone kasztany. Chciał sprawdzić responsywność świnksa i jego zaangażowanie dziś. W końcu był na jego terytorium, a nie terenie neutralnym. - Byłem. - przyznał łagodnie, dławiąc w piersi gniew, jaki zatlił się w nim na wspomnienie spanikowanej młodzieży, której nikt nie zapewnił bezpieczeństwa, którą dyrekcja wraz z kadrą zwyczajnie zawiodła, obiecując pyszną zabawę, a dając strach, śmierć i pożogę. Wiele myśli związanych z tym eventem Rosa zachowywał dla siebie. Ciekawe jak długo jeszcze. Uśmiechnął się na widok jaszczurki. - Czy już zrzucał u Ciebie wylinkę? - zainteresował się drugim ze zwierząt.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Słowa drugiego mężczyzny poruszały tę samą strunę, która zaczęła drżeć przy rozmowie z Maxem. Strunę, która kazała mu przestać się zastanawiać nad tym, czy chciał, czy powinien, czy nadawał się na wyższe stanowiska. Sam nie rozumiał, dlaczego jeszcze Ministerstwo nie zainteresowało się tymi atakami, dlaczego nie wysłano ich na poszukiwania rozwścieczonych smoków, dlaczego nikt poza Hogwartem nie zdawał się tym przejmować, choć jednocześnie wiedział, że nie mógł mówić tak o wszystkich. - Zabrzmię, jakbym je tłumaczył, ale sam rozumiesz, że zwierzęta nie atakują bez powodu. Coś się za tym kryje, ale jeszcze nie wiem co - powiedział cicho, niemal przepraszając Atlasa, ale sam czuł się odpowiedzialny za to, co się stało. Pracując przy smokach, rozumiał je lepiej niż inni i teoretycznie powinien być w stanie jakkolwiek pomóc. Jednak nie mógł zrobić nic i jedynie patrzył, jak statek zaczął płonąć, ratując ostatecznie własną skórę. Uśmiechnął się słabo na słowa Atlasa, nie wiedząc, jak powinien zareagować. Chciał przepraszać, ale wiedział, jak bardzo byłoby to dziwne. - Cieszę się, że ty również wyszedłeś z tego cało i… Czuję, że powinienem przeprosić za swój departament, choć nie mam zbyt wiele możliwości… Jeszcze - dodał, kręcąc ostatecznie głową. Nie chciał o tym rozmawiać, ale też nie chciał udawać, że temat nie został poruszony. Szczęśliwie niewiele później zszedł na gdziekona, a przynajmniej miał nadzieję, że już skupią się na stworzeniach, które miał w mieszkaniu. Świnks chrumkał z zainteresowaniem, reagując na ruchy Atlasa, jednak w przeciwieństwie do ich pierwszego spotkania, wydawał się nieufny wobec kasztanów, które mężczyzna przyniósł. Gdziekon również, choć przyglądał się mężczyźnie, nie uciekał od niego, nie zachowywał się, jakby chciał przeskoczyć na jego ramię. - Jeszcze nie miał, powinien? Znalazłem go w Avalonie, wydawał się potrzebować pomocy, więc starałem się pomóc i został przy mnie. Jestem smoczym ojcem… - powiedział, śmiejąc się cicho pod nosem, gdy tylko przypomniał sobie słowa Maxa, określenie jakiego użył.
______________________
I won't let it go down in flames
Ostatnio zmieniony przez Longwei Huang dnia Czw 2 Lut 2023 - 17:22, w całości zmieniany 1 raz
Zamyślił się z jakiegoś powodu, ale zachował to, co mu przyszło do głowy dla siebie. W zamian niepochlebnych myśli wystosował do Azjaty ciepły, miękki uśmiech, pełen zrozumienia. - Oczywiście, że rozumiem, ale nie możemy też całkowicie polegać na tym twierdzeniu. - podrapał małego dzika za uszami- Smoki są agresywne, bez wątpienia mogą atakować bez powodu. Bardziej nurtuje mnie, w jaki sposób pojawiły się znikąd na terenie szkoły. - chwycił tylne raciczki świnksa, by sprawdzić jego reakcje nerwowe i odruchy dostawiania nóg. Rutynowe, proste kontrole dotyczące tego, jak się młodzieniaszek rozwijał. Machnął po tym niedbale ręką z lekkim uśmiechem, chcąc już pożegnać temat ataku na sylwestrową łódkę. Było to wciąż wydarzenie, budzące w samym Atlasie wiele negatywnych myśli dotyczących dyrekcji i kadry szkolnej, przez chwilę nawet rozważał zrezygnowanie z pracy w Hogwarcie, bo nie chciał być kojarzony z placówką, która nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa swoim uczniom. - Pytam z ciekawości. - odpowiedniał, odnośnie wylinki- To zazwyczaj pozwala łatwiej ocenić ich wiek. - obrócił świnksa tyłem do nich by zaobserwować jego zachowania, po czym zajrzał mu do oczu i uszu - Wyrasta na pięknego dżentelmena. - uśmiechnął się do Longweia i podniósł z kolan, by podejść do mężczyzny bliżej i spojrzeć na gdziekona. - Gekony zjadają swoją wylinkę, może przegapiłeś. - nachylił się lekko, by przyjrzeć gadowi na jego ramieniu, przeniósł jednak spojrzenie na te czarne oczy, korzystając z takiej bliskości ich twarzy i uśmiechnął czarująco.- Pasuje Ci, taki xiaolong... - zaśmiał się cicho.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Smoki nie były agresywne, nie w odczuciu Longweia. Dla niego ludzie byli agresywni i nieprzewidywalni. To ludzie, a nie smoki, atakowały dla zabawy, czerpiąc przyjemność z cudzego bólu, a smoku atakowały w konkretnych sytuacjach - gdy czuły się zagrożone, kiedy polowały, kiedy walczyły o teren, albo zdobywały go, kiedy ustalały hierarchię między sobą. Nie latały rozwścieczone, szukając miejsc do spalenia, ale tego Longwei nie powiedział na głos. Przez lata nauczył się, kiedy powinien zamilknąć, aby nie zostać źle zrozumianym, czy nagle nie być odsunięty od innych, tylko dlatego, że tłumaczył zachowanie magicznych stworzeń, że widział więcej ludzkiej winy, niż ich w wielu sytuacjach. Dla niego stworzenia nigdy nie atakowały bez powodu, ale nie zawsze powód ten był znany od razu. Trudno też wyjaśnić czarodziejom, że sam fakt trzymania w dłoni różdżki może być uznany za zagrożenie przez zwierzęta, a smoki zaatakowały przy okazji wypuszczania fajerwerków. Bez odpowiedzi pozostawało jednak niezmiennie pytanie, skąd właściwie wzięły się smoki na terenie Hogwartu. Uśmiechnął się lekko, gdy usłyszał, że ze świnksem wszystko było dobrze i właściwie rósł. Na tym mu zależało bardziej niż na temacie szkolnego sylwestra. Zaraz też zastanowił się bardziej nad tematem wylinki gdziekona, nie pamiętając, żeby widział go zrzucającego skórę, ale skoro zjadały ją… Mógł nie zwrócić na to uwagi. Miał już odpowiedzieć, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak blisko niego nagle znalazł się Atlas, a także ze zwrotu, jakiego użył, języka, którym się posłużył. W jego ciemnym spojrzeniu błysnęło zaskoczenie, nim zrobił krok w tył, odsuwając się od mężczyzny nieznacznie. Nie wiedział, dlaczego, ale w jednej chwili poczuł, że rozmawia z kimś, kto mógłby, gdyby chciał, być równie niebezpieczny, co smoki i nie powinien o tym zapominać. Być może na nagłą niepewność miało wpływ poprzednie ich spotkanie i wyrzuty sumienia, które mężczyzna mimowolnie odczuwał, ale Longwei nie zastanawiał się tak naprawdę nad powodem. Ufał swojej intuicji, a ta kazała mu się wycofać o krok. - Może masz rację… Nie pamiętam, żeby ją zrzucał, choć był moment, gdy był jakby bledszy - odpowiedział w końcu z namysłem, przesuwając palcem po głowie swojego pupila, po chwili biorąc go na dłoń i uniósł lekko między sobą, a Atlasem. - Nie ma problemu z teleportacją i zwykle kieruje się tam, gdzie go proszę, więc założyłem, że jest młody. Podobno na starość tracą koncentrację i nie potrafią przenieść się tam, gdzie chciały - dodał, skupiając się znów w pełni na rozmowie o jaszczurce.
Obserwował zachowania świnksa zupełnie nieświadom przemyśleń Huanga. Miał odmienne podejście do zwierząt, wciąż uważał te, które są w stanie zabić za to, że się do nich podejdzie, za gatunki agresywne i niebezpieczne. Nigdy nikt nie był w stanie sprawić, by uznał inaczej, więc zapewne do śmierci będzie tkwił w takim, a nie innym przekonaniu. Absolutnie nie miał nic przeciw tym faktom, natury zwierząt nie dało się zmienić, należało ją jedynie szanować. W związku z tym nie omieszkał dodać: - Niedługo wejdzie w okres dojrzewania. Będzie potrzebował wtedy więcej przestrzeni, żeby się wyszaleć i wylatać. Samce mogą nawet bywać terytorialne lub agresywne. - napomknął - Musisz mu zapewnić dużo ruchu, żeby się zmęczył, zanim postanowi robić Ci tu przemeblowania. - rzucił kilka smakołyków, pozostawiając ich garść na szafce, ciekaw, czy dzik zdecyduje się po nie podlecieć. Przyglądał się Longweiowi z bliska, zbyt bliska, tak jak przecież lubił najbardziej. Fizyczny kontakt, brak dystansu, strefa komfortu, wszystko intrygowało go, jakby wiecznie igrał sobie z najniebezpieczniejszymi ze stworzeń - ludźmi. Gdy ten ustąpił krok, Atlas pozostał w miejscu nieruchomo, przechylając jedynie lekko głowę w głębszym zaciekawieniu. Kiedy gdziekon wylądował między nimi, niemal jak tarcza, którą Longwei chciał się od Austriaka odgrodzić, uśmiechnął się szerzej, ujmując intensywności swojej obecności w najbliższym otoczeniu Azjaty. Podstawił palec pod brodę gdziekona i schylił się nieco, by spojrzeń w jego czarne, lśniące ślepka. Chciał skontrolować, czy zwierzakowi nie utknęła w nich wylinka, co zdarzało się nader często, jeśli zwierzęta te nie przebywały w wysokiej wilgotności powietrza terrarium. - Może po prostu Cie lubi! - zaśmiał się lekkodusznie- Zwierzęta nawet w późnej starości, jeśli są bardzo oddane swoim właścicielom, potrafią zdobywać się do różnych niesamowitych działań. Ale ten rzeczywiście wygląda na młodego. - pogładził pyszczek zwierzaka.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei uśmiechnął się lekko na słowa Atlasa o świnksie. Wyglądało na to, że będzie musiał częściej wychodzić z Xìngyùn do parku, albo zacząć rozglądać się za nowym mieszkaniem, może domem. Nie wiedział, czy nie powinien porozmawiać o tym z Maxem, czy raczej był pewien, że powinien z nim o tym pomówić, ale nie wiedział, jak miał zacząć temat. Ich relacja była prosta i skomplikowana jednocześnie, a Longwei nie wiedział, gdzie leżały granice, bo że istniały, wiedział zbyt dobrze. Jednak świnks był dla niego równie ważny, więc dla dobra mieszkania, w którym żyli, powinien omówić pewne kwestie z Brewerem. Nie mógł jednak skupiać się nad tym zbyt długo, gdy nagle wycofał się o krok, zachowując bezpieczną odległość między sobą a swoim gościem. Mały Xiāoshī stanowił idealną żywą tarczę i odwrócenie uwagi, szczególnie że Longwei poprosił Atlasa o obejrzenie jego pupili okiem behawiorysty. Wolał więc, żeby mężczyzna zbliżał się do jego zwierząt, niż do niego. Wtedy czuł się pewniej, a właśnie tak powinien czuć się w mieszkaniu, w którym żył, który był dla niego domem. - Mam nadzieję, że mnie lubi! Inaczej może pożegnać się ze spaniem nad moim łóżkiem - zaśmiał się krótko, spoglądając na gdziekona, kątem oka dostrzegając świnksa, który patrzył na szafkę. Widział tam przysmaki i chciał je zdobyć, ale wyraźnie nie chciał rozkładać skrzydeł, żeby wznieść się wyżej. Nagle świnks chrmuknął tak, jakby chciał kogoś zawołać a gdziekon odwrócił w jego stronę głowę. - O, zaczyna się - mruknął Longwei i niemal w tej samej chwili jaszczurka się teleportowała. Pojawiła się obok Xìngyùna, spoglądając na niego, a świnks zaczął nerwowo podskakiwać w miejscu, machając skrzydłami, jednak wyraźnie nie próbował latać. Zachowywał się, jakby był poirytowany i w chwilę później, tuż obok kasztanów, na szafce pojawił się gdziekon, strącając przysmaki na ziemię. - O tym mówiłem, nazywając go partnerem w zbrodni - powiedział cicho mężczyzna, przyglądając się zwierzętom, wyraźnie nie czując się zawiedziony tym niewielkim pokazam, po którym spodziewał się serii cichych trzasków i gonitwy, gdy Szczęściarz będzie próbował złapać Znikacza.
______________________
I won't let it go down in flames
Ostatnio zmieniony przez Longwei Huang dnia Nie 29 Sty 2023 - 22:19, w całości zmieniany 1 raz
Z zaintrygowaniem obserwował tę wymianę sygnałów między świnksem i gdziekonem, a gdy ten teleportował się na szafkę, by strącić kasztany, zaśmiał się lekko, z niedowierzaniem unosząc brwi. - Niebywałe! - splótł ramiona na piersi obserwując te zachowania. Nie słyszał nigdy o tak symbiotycznej relacji dwóch tak odmiennych gatunków, ale też nie często zdarzało się, by świnksy i gdziekony żyły pod jednym dachem jako domowe pupile. Co więcej, ich opiekunem był również magiozoolog, więc mozliwe, że ich rozwój miał znacznie lepszą stymulację, niż gdyby rozwijały się w przydomowym, magicznym zoo- Fascynujące są. - zaśmiał się ponownie, widząc, jak świnks bryka po domu, ganiając się z gdziekonem po kątach mieszkania. Reagował szybko i żywo na każde kliknięcie gekona, co mogło wskazywać jedynie na prawidłowy rozwój jego zmysłów i odbieranie bodźców z otoczenia. - Możemy pójść za nimi? Jestem teraz bardzo ciekawy tego, jak się komunikują. - zapytał, choć już pakował się do domu Longweia jak do siebie. Atlas zawsze miał problemy z pytaniem, proszeniem o pozwolenie, bądź szanowaniem ludzkich prywatności. Jednocześnie nigdy nie robił niczego w sposób wybitnie niegrzeczny, obcesowy czy skrajnie nieuprzejmy. Jedynie chciał przyjrzeć się dokazującym sobie stworzeniom, jednocześnie - Bardzo ciekawa zależność społeczna. Partnerowanie w zbrodni. - położył kilka kasztanów w wyżej położonych miejscach na meblach w salonie- nawiązały bardzo bliską relację, zbudowaną na zaufaniu. - spojrzał ciepłym spojrzeniem na Weia, z przebłyskiem szczerego umiłowania- Jesteś świetnym opiekunem...
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei uśmiechał się lekko, obserwując swoich podopiecznych, nie widząc problemu w podążaniu za nimi. Uganiały się głównie w salonie, na moment wpadając do kuchni, aby zaraz z niej wybiec i wbiec do jego sypialni, a także ich pokoju. Longwei stanął na środku mieszkania, obserwując zwierzaki, dobrze wiedząc, że nie powinno się za nimi chodzić, o ile nie chciało się zderzyć z rozpędzonym świnksem. Xìngyùn biegał wyraźnie radosny, co jakąś chwilę podskakując, machając przy tym skrzydłami, dzięki czemu wzbijał się nieco wyżej, choć wciąż nie można było nazwać tego lotem. Huang nie zabronił znajomemu chodzić za zwierzakami, jedynie zamknął drzwi prowadzące do sypialni Maxa, nie zamierzając pozwolić, żeby nawet gdziekon tam się pchał. Nawet jeśli jaszczurka teleportowałaby się do pokoju, to świnks zatrzymałby się przed drzwiami i to wystarczało Longweiowi. - Xiāoshī przygarnąłem jako pierwszego i wspólnie ratowaliśmy Xìngyùna z pożaru. Niby są odmiennymi gatunkami, ale obaj pochodzą z Avalonu, a tam… Mam wrażenie, że wszystkie gatunki żyją jak sąsiedzi. Być może to ma również wpływ na fakt, że zachowują się jak rodzeństwo - powiedział, uśmiechając się lekko, gdy obserwował zwierzaki, aż przeniósł spojrzenie na Atlasa, aby zaraz wstrzymać powietrze. Alarm w jego własnej głowie wybrzmiał o wiele głośniej, więc niemal od razu przymknął oczy, pochylając lekko głowę. Czuł, że jego serce uderzyło mocniej na widok uwielbienia w spojrzeniu biehawiorysty, ale Longwei był zdania, że nie miało to wiele wspólnego z jego uczuciami. Jego własna reakcja musiała być efektem spojrzenia oraz natury Atlasa, na którą powinien uważać, o czym teoretycznie wiedział. W jednej chwili przypomniał sobie słowa Maxa, zakład polegający na stawianiu obiadu w podobnych sytuacjach i Huang zasłonił usta wierzchem dłoni, mając wrażenie, że zdecydowanie musi wyjaśnić parę spraw. - Dziękuję, staram się być dla nich odpowiednim… ojcem. Czyli powinienem pomyśleć o większej ilości ruchu dla Szczęściarza. Czy jeszcze na coś powinienem zwrócić uwagę? - zapytał, starając się wrócić tematem do powodu spotkania, uznając, że do reszty spraw przejdzie za chwilę, gdy tylko upewni się, że wszystko w sprawie świnksa zostało wyjaśnione.
- Ciekawe miejsce, ten Avalon. - uśmiechnął się, obserwując brykające zwierzaki. Był przekonany, że jego ojciec już bookowałby świstoklik na wycieczkę w tamte magiczne strony. Atlasowi jednak jeszcze trochę brakowało do duszy odkrywcy, minie jeszcze jakiś czas, nim się wda w starego Rosę i ruszy na podbój świata. - W żywieniu gekonów, ale i wszystkich hodowlanych jaszczurek, bardzo ważna jest suplementacja. Wapń i pyłek pszczeli. Najlepiej kupować owady z odpowiednich hodowli, wtedy gdziekon będzie witaminy pobierał razem z robakami. - dodał jeszcze, bowiem były praktyki, w których owady posypywało się odpowiednią mieszanką sproszkowanych minerałów, ale te często osypywały się nim zwierzak mógł rzeczywiście z nich skorzystać- To wszystko. Jeśli będziesz chciał, żebym zabrał Xìngyùna na tereny szkolne, żeby zażył trochę ruchu, daj mi znać. - uśmiechnął się znów, w piękny i czarujący sposób, ze zdziwieniem dostrzegając, że Huang unika go wzrokiem. Czyżby go uraził? - Mieszkam teraz w Hogsmeade. - dodał, choć nie był pewien czemu. Przecież nie próbował się tłumaczyć, że już jest wolny od ciasnoty własnego gabinetu szkolnego, ma cztery kąty i wygodę swojej wielkiej, domowej przestrzeni. Pamiętał jednak, że chyba rozmawiali o tym podczas spaceru Aleją Jemioł, a sam Longwei oferował pomoc w poszukaniu ciekawego lokum.- Powinniście mnie kiedyś odwiedzić. - zaproponował miękko, przyglądając się brunetowi- Na mnie czas. - ocknął się po chwili takiego wlampiania się bez celu i oklepał kieszenie, bo przecież miał jeszcze kilka kasztanów dla świnksa przed wyjściem. Jak to tak nie porozpieszczać zwierzaczka, skoro przyszedł tu głównie sprawdzić jak się ten miewa.
+
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei słuchał uważnie słów drugiego mężczyzny, przywołując do siebie zaklęciem dziennik, w którym szybko zanotował uwagę o pszczołach, które powinien włączyć w dietę gdziekona. Część rzeczy była mu znajoma, gdyż w pewnym stopniu powielali to przy żywieniu smoków, ale niektóre aspekty były zaskakujące. Wolał więc zanotować, żeby mieć gdzieś pod ręką dobre rady Atlasa, niż nie pamiętać i znów błądzić po omacku. Cieszył się, że Rosa miał chwilę, aby przyjść i że rzeczywiście był w stanie zobaczyć obu jego podopiecznych w akcji. Mimo wszystko, podobna symbioza tych dwóch gatunków nie była spotykana, nie było o niej w żadnych książkach i Longwei miał świadomość, że była spowodowana warunkami w jakich się znaleźli, tym że oba stworzenia nie chciały go opuścić po tym, jak im pomógł.
- Jasne, zobaczę, jak wiele sam będę w stanie mu zapewnić i najwyżej będę się odzywać. Z pewnością byłoby łatwiej ciebie poprosić o zabranie Szczęściarza do Hogwartu, niż Maxa – zgodził się z nieznacznym uśmiechem, wciąż przesuwając spojrzeniem za zwierzętami. Kiedy jednak padły słowa o tym, gdzie profesor opieki nad magicznymi stworzeniami zamieszkał, Longwei uniósł na niego wzrok, aby pogratulować z łagodnym uśmiechem. Pamiętał, jak rozmawiali, jak Atlas przyznał, że nie ma mieszkania i rozgląda się za czymś. Wybór Hogsmeade z pewnością był dobrym pomysłem dla kogoś, kto pracował w zamku.
- Dziękuję za podpowiedzi co do tej dwójki. Odprowadzę cię kawałek, jeśli nie masz nic przeciwko, muszę i tak kupić kilka rzeczy – zaproponował, zaklęciem zabezpieczając kuchnię przed obecnością zwierząt w środku. Dopiero upewniwszy się, że mają wszystko wyszedł z Atlasem z mieszkania, obiecując zwierzakom, że wróci z nowymi przysmakami, zaleconymi przez drugiego mężczyznę.
+
/zt x2
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Od dłuższej chwili leżeli w milczeniu na podłodze. W mieszkaniu panował przyjemny półmrok, chłód i ciemność zostały na zewnątrz, za oknami, za drzwiami, z dala od nich, z dala od tych wyciszonych pomieszczeń, w których mogli naprawdę odpoczywać. Max błądził myślami, nie umiejąc skupić się na niczym konkretnym, zdawało mu się, że niemalże pływał, unosił się gdzieś pomiędzy rzeczywistością a snem, który powoli się do niego zbliżał, wkradając zdradziecko do jego ciała, do jego umysłu, przypominając mu, że był zmęczony, że był osłabiony, że mimo wszystko to, co się wydarzyło, zdołało w pewnym sensie powalić go na kolana. Teoretycznie nie stało się nic aż tak znaczącego, ale Max miał świadomość, że znowu zanurzył się w rzeczywistość ze snów, w teraźniejszość, która jeszcze nie tak dawno była tylko przyszłością i nie miał pojęcia, co miał zrobić. Nie wiedział, czy jego decyzja coś zmieniła, czy to, że znaleźli syrenę, było w ogóle istotne, czy zupełnie nie. Prawdę mówiąc, nie wiedział absolutnie nic, więc trwał w zawieszeniu, jednocześnie wykonując wszystkie potrzebne mu do przetrwania czynności. Aż do teraz, kiedy po prostu leżał bez ruchu, widząc ciemność za oknem, mdły blask latarni i zdając sobie sprawę z tego, że znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, co rano. Nie wiedział nic. Nieustannie powracała do niego myśl o odbiciu, o patrzeniu na samego siebie, choć doskonale wiedział, że to nie był on. Męczyło go to, chociaż miał pewność, że tej sprawy nie rozwiąże, że nie znajdzie wytłumaczenia, choćby bardzo, ale to bardzo się starał. Musiał to pozostawić w ten sposób, a to go złościło. Był zmęczony własnymi emocjami, sprzecznymi odczuciami, tym kołysaniem, jakie zdawało się mu towarzyszyć cały czas. Wciąż jeszcze był zły na Longweia, a jednocześnie rozumiał jego zachowanie, wiedząc, że sam zachowywał się jak skończony zjeb. Nie umiał jednak tego zmienić, mając mimo wszystko poczucie winy i świadomość, że w swoich wizjach i tym, co się z tym wiąże, był zwyczajnie sam. Inni mogli mu współczuć, mogli próbować mu pomagać, ale to nie zmieniało prostego faktu, że Max musiał oswoić do końca przyszłość. Poruszył się, wybudzając się na chwilę z tego nieznośnego letargu, ale nic nie powiedział, zerknął jedynie w bok, na leżącego obok przyjaciela, mając świadomość, że on również znajdował się w niezłym szambie. Jeśli jego podejrzenia z rezerwatu miały okazać się prawdą, to wszystko wskazywało na to, że gdzieś był przynajmniej jeden smok, o którego istnieniu Ministerstwo nie miało pojęcia. Gdyby tego było mało, Longwei musiał również mierzyć się ze zjebaniem umysłowym swojego współlokatora i Max mu tego nie zazdrościł, wiedząc, jaki potrafił być, gdy wszystko się pierdoliło, gdy nie łapał pionu, kiedy gubił krok. Potrafił być wtedy niezłym wrzodem na dupie, potrafił robić rzeczy, jakich później żałował i pierdolić, jak pokruszony. Nie był z całą pewnością wymarzonym przyjacielem i miał tego pełną świadomość. Teraz jeszcze bardziej, skoro wciągnął Huanga w bagno.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Cisza, która panowała w mieszkaniu, z jednej strony dawała ukojenie, a z drugiej wybrzmiewała złowieszczo. Świnks i gdziekon wyraźnie wyczuwali napięcie między leżącą na podłodze dwójką i zwierzęta zostały w swoim pokoju, również nie wydając zbyt wielu odgłosów. Longwei wpatrywał się w sufit, mając wrażenie, że każde uderzenie serca rozbija się echem w jego uszach, zwiększając ciężar, który czuł na barkach, odkąd weszli do rezerwatu. Nie podobało mu się to, co tam widzieli, stan syreny, ani świadomość, które gatunki mogły być odpowiedzialne za atak. Wiedział, że musi coś z tym zrobić, czy raczej nie potrafił udawać, że nic nie wie. Jednocześnie miał świadomość, że jest zwykłym szarym pracownikiem, zwykłym opiekunem smoków znajdujących się pod nadzorem Ministerstwa Magii. Do tego dochodziło przekonanie, że między nim a Maxem zaczął tworzyć się mur, którego nie było wcześniej. Mur, tak typowy do początkowych etapów relacji, który nie powinien być między nimi, a już na pewno nie na tym etapie znajomości, po tym, co zdołali przejść. Czuł się winny z tego powodu i wiedział, że powinien jak najszybciej wszystko naprawić, wyprostować, zanim smok, z którym mieszkał pod jednym dachem, postanowi go zaatakować. Dostrzegł kątem oka niewielki ruch ze strony Maxa i sam spojrzał na niego. Nie uśmiechał się, zachowując całkowicie poważny wyraz twarzy. Nie chciał udawać przed nim, że wszystko było dobrze, skoro Brewer wiedział, że nie było. Na pewno również to czuł. - Spróbuję znaleźć kogoś, z kim będę mógł porozmawiać na temat smoków. Ktoś musi wiedzieć, co tu się dzieje, wydać stosowne polecenia - poinformował cicho przyjaciela, nim ponownie spojrzał w sufit, obserwując grę cieni na nim. Nie wiedział, czy ta wiedza jakkolwiek przyda się Maxowi, ale chciał dać znać, że nie zostawi tak sprawy sylwestrowego ataku i braku wyraźnych działań Ministerstwa. Po chwili jednak westchnął ciężko, przesuwając dłonią po twarzy, kładąc w końcu rękę na podłodze za głową. - Zanim podeszliśmy do syreny, wydawałeś się nieobecny myślami. Jakbyś wciąż tkwił w wizji, w tym deja vu, o którym mówiłeś… Chciałem, żebyś wrócił w pełni do nas, żebyś był w stanie skupić się na tym, co było konieczne, żeby ją uratować. Przepraszam, jeśli w jakiś sposób cię uraziłem, czy przekroczyłem granice - dodał szczerze, spoglądając na moment na Maxa, czując, jak serce zaczyna mu gwałtowniej uderzać, w miarę, jak docierało do niego, co chciał powiedzieć, o co chciał zapytać. - A jeśli chodzi o granice… - kontynuował, unosząc w górę dłoń, na której tkwiła krwawa obrączka. - Gdzie tak właściwie one są? Jesteśmy związani, a jednocześnie jesteśmy po prostu przyjaciółmi, prawda? Ja… Co byłoby zdradą? Bo raczej powinienem przeprosić - dokończył, kładąc dłoń na podłodze obok siebie, dopiero po chwili spoglądając w bok, na Maxa, chcąc, żeby widział, że jest całkowicie poważny.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max skinął jedynie głową na uwagę dotyczącą Ministerstwa, bo nie miał nic do dodania na ten temat. On sam nie mógł się tam za bardzo pchać, nie miał co tam robić, jak się wkręcić, ani nie wiedział, z kim dokładnie miałby pogadać. Wiedział, że był nikim i jako nikt nie mógł liczyć nawet na chwilę uwagi. Inaczej było w przypadku Longweia, więc miał nadzieję, że mimo wszystko ten zdoła jakoś zapanować nad sytuacją, a przynajmniej zdoła powiadomić o wszystkim swoich przełożonych. Potem parsknął cicho, westchnął i zapewnił go, że nie zrobił nic złego, ani wtedy, ani wcześniej, w mieszkaniu. Nie umiał jednak tego wyjaśnić, wiedząc, że to wszystko faktycznie są granice, jakich nie znał i nie umiał się w nich poruszać. Może wszystko mu się pieprzyło w głowie ze względu na to, co działo się w przeszłości, z uwagi na to, że zaufał nie tym ludziom, którym powinien i teraz kręcił się w kółko. Może dlatego łatwiej było mu skupić się na reszcie uwag przyjaciela. - Nie myśl tak o tym – powiedział bardzo cicho, patrząc uważnie na Huanga. – Traktujesz bardzo poważnie każdą rzecz, która cię dotyczy i pewnie nie powinienem po prostu mówić przy tobie takich rzeczy. Żaden z nas nie wie, co tam się stało, pewne jest tylko to, że mamy dokładnie taki sam symbol, w tym samym miejscu, że ocknęliśmy się trzymając się za ręce i obaj byliśmy przykryci tymi dziwnymi całunami. Max mówił cicho, ostrożnie, bardzo powoli, co nie zdarzało mu się często. Wiedział, że nie może sobie teraz pozwolić na żaden błędny ruch, a jednocześnie nie chciał w żaden sposób manipulować Longweiem. Brzydził się tym, rzygał tym, nie zamierzał nigdy robić czegoś podobnego i teraz starał się jak najłagodniej wyjaśnić własny żart. Dla niego to było coś, co pozwalało mu łatwiej odnaleźć się w różnych sytuacjach, co pozwalało mu również na chwilę zabawy, ale również na poczucie, że nie jest sam. Widział jednak, że jego przyjaciel traktuje to zdecydowanie zbyt poważnie i przyszła pora, żeby mu to w pełni uświadomić, bo ostatnia rzecz, jaką chciał robić, to go ograniczać albo na siłę do siebie wiązać. - Nie zgodziłeś się, kiedy próbowano cię zaręczyć, na to też nie musisz się zgadzać, w końcu duchy, czy tam bożki, czy inne gówna nie powinny decydować o naszym życiu – dodał, nie odrywając od niego spojrzenia, a potem westchnął bezgłośnie i spojrzał ponownie w stronę sufitu, dostrzegając tam drgające cienie i pasy światła, na których się skoncentrował. – Jeśli jest ktoś, kto cię interesuje, to po prostu się z nim umawiaj. Nie zamierzam cię w żaden sposób ograniczać, a już na pewno nie próbuję cię zmusić, czy zmanipulować i skłonić do tego, żebyś ze mną został. Fakt, że mam nasrane w głowie i zawsze boję się, że mnie zostawicie, ale to absolutnie nie… Wiem, jak to jest wdepnąć w gówno, myśląc, że robi się to z własnej woli i trzymać się tego, bo wydaje się to słuszne. Masz wolną wolę, więc z niej korzystaj. Max skrzywił się lekko, a potem zmarszczył nos, zdając sobie sprawę z tego, że coś, co dla niego było wygłupem, dla Longweia było wyraźnie czymś poważnym. Nie chciał go zranić, ale nie chciał również go od siebie odrzucić, więc po prostu spróbował wyjaśnić mu swój punkt widzenia, to miejsce, z którego wzięły się jego zaczepki. Zagryzł zaraz wargę, a potem zamknął oczy i dało się wyczuć, że naprężył wszystkie mięśnie, jakby czekał na uderzenie, jakby spodziewał się awantury, szarpania się albo czegoś podobnego, czegoś, co go zgniecie. To nie była miła perspektywa, ale jednocześnie Max był do tego właśnie przyzwyczajony, więc pomimo tego, że wiedział, jaki starszy mężczyzna był, oczekiwał kary.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei milczał jeszcze przez chwilę, starając się zrozumieć, co właściwie się stało. Wszystko brzmiało jak niemądry żart, ale wiedział, zdołał już to zrozumieć, że Max nigdy nie pozwoliłby sobie na strojenie żartów z przyjaciół, które mogłyby ich zranić. Choć przez chwilę Huang czuł się urażony, w jakiś sposób dotknięty, szybko dotarły do niego pozostałe słowa Brewera. Wydźwięk samotności, obaw, niepewności. Student nie chciał zostać sam, więc trzymał się żartu, który Longwei traktował zbyt poważnie, biorąc za pewnik, że nie żartowało się z podobnych rzeczy. Dziwny krwawy rytuał, pobudka po wrażeniu, że się zginęło, znak niby obrączka na palcu. Odetchnął głębiej, kładąc na moment dłoń na oczach, czując, jak przeróżne emocje mieszają się w nim, zwiększając jedynie poczucie skołowania. Nie byli związani, ale zaczęli tak się zachowywać, że coś, co było najwyraźniej jedynie mało gustowną pamiątką, stało się dla starszego mężczyzny symbolem, na który nie potrafił spojrzeć inaczej. - Jest znaczna różnica między tobą a tamtą dziewczyną. Jesteś moim przyjacielem, słysząc o mojej fascynacji o smokach, nie wyśmiałeś mnie. Poznałeś mnie z każdej niezbyt normalnej strony, więc ten układ w żaden sposób nie jest dla mnie nieprzyjemny, żebym chciał to zrywać. Gdyby tak było, powiedziałbym o tym od razu, przeszkadzałoby mi również to, że zdrobniłeś moje imię, a tak nie jest... – zaczął w końcu mówić, spoglądając na chwilę na Maxa, czując, że uszy zaczynają go palić i cieszył się, że w półmroku nie było tego tak dobrze widać. Zamierzał mimo wszystko przyznać się do tego, co się stało, co jednak niosło za sobą inne myśli, niepewności, które nagle nabrały sensu. - W sylwestra, przed balem, byłem na kawie z Atlasem, po której poszliśmy się przejść. Trafiliśmy na alejkę pełną magicznej jemioły i sam wiesz, jak ona wpływa. Ja z nadmiaru przestałem w pewnej chwili myśleć logicznie i nie oponowałem, kiedy mnie pocałował, dopiero później do mnie dotarło, co zrobiłem i... - mówiąc to odwrócił głowę, żeby spojrzeć znów na swoją dłoń i znak na palcu, który okazał się mieć dla niego większe znaczenie, niż miał w rzeczywistości, co było zaskakujące. - Chciałem po przyznaniu się do tego, do tej... zdrady? Chciałem, o ile nie chciałbyś tego zakończyć, zaproponować bardziej świadome związanie... Podpisanie papierów, ale w tej chwili widzę, jak dziwnie by to brzmiało. Tak jak zastanawianie się, dlaczego znajomy nie miał problemu poddać się magii, a mąż zrobił wszystko byle oszukać magię w wiosce i wrócić do pełni zmysłów w domu - dodał kładąc dłoń na oczach, uśmiechając się wciąż z mieszaniną smutku i rozbawienia. Nie działo się nic, co nie podobałoby się mu. Odkrył jedynie, jak naiwny był i mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy naprawdę był jedynym, który tak poważnie podszedł do czegoś, co miało być prawdopodobnie żartem sytuacyjnym. Było mu zwyczajnie głupio, że nie dostrzegł tego wcześniej, a także, że zdołał jakkolwiek przywiązać się do tej myśli. Nie wiedział, co powinien w tym momencie z tym zrobić, bo choć miał trudności w mówieniu na głos o Maxie, jako o mężu, miał w sobie przekonanie, że jest z nim w ten sposób związany. Z drugiej strony wyglądało na to, że bagaż doświadczeń, jaki Gryfon ze sobą nosił, był odpowiedzialny za to, że sytuacja nie została wcześniej wyjaśniona. - Przyznam, że to małżeństwo było całkiem wygodnym pretekstem w tych trudniejszych chwilach, kiedy wyraźnie potrzebowałeś wsparcia, ale nie chciałeś nic mówić. Wydawało mi się, że mówienie o przyjaźni nie da takiego efektu, jak wspomnienie, że jestem twoim mężem... Jak u uzdrowicielki po pożarze w Avalonie, czy jak stanęło na tym, że się tu wprowadzę. To... Nie działo się nic, do czego byłbym zmuszany i mam nadzieję, że też tak tego nie odebrałeś. Nie widzę też powodu, dla którego miałbyś się bać, że cię zostawimy. Mąż, czy nie, jesteś moim przyjacielem, który rozumie moje nienormalności, a ja staram się w pełni zrozumieć twoje. Choć teraz widzę, jak naiwny czasem jestem - zaśmiał się krótko na koniec, odwracając znów głowę w stronę Maxa, uśmiechając się do niego lekko, ciepło, choć po chwili spowazniał, wyraźnie wahając się przed wypowiedzeniem kolejnych słów. - Byłeś w toksycznym związku?
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie wiedział, czego miał się spodziewać. Uderzenia, furii, a może płaczu? Nie znał aż tak dobrze przyjaciela, by być w stanie przewidzieć każdą jego reakcję, każdy jego ruch, kiedy nie wszystko szło po jego myśli. Miał jednak zdecydowanie złe przykłady w swoim otoczeniu, wśród swoich najbliższych i dopiero teraz dostrzegał powoli, że to on znajdował się tam, gdzie nie powinien, że to on miał problem ze swoimi emocjami, a nie inni. Do tej pory zderzał się z osobami, które z różnych względów nie były w stanie dać mu oparcia, które same potrzebowały takiej, czy innej pomocy albo z takimi, które po prostu go nienawidziły, nie widząc w nim nikogo wartego zainteresowania. Na to wszystko nakładało się to wszystko, co działo się, kiedy raz w życiu spróbował robić po prostu to, co wszyscy w jego wieku, orientując się poniewczasie, że wpadł w pułapkę, z jakiej nie umiał się wyrwać i nie wiedział, jakby potoczyło się jego życie, gdyby nie to, że wszystko zostało zakończone przez los. Zapewne cały czas przekładał dawne zachowania innych osób na to, co się teraz działo, na to, jak mógł zareagować Huang, czy jak on sam mógł się zachować. Bił się z myślami, czując jednocześnie, jak robi mu się dziwnie niedobrze i jakby słabo, kiedy słuchał wyjaśnień starszego mężczyzny. Brzmiały tak spokojnie, tak logicznie, a mimo wszystko Max zastanawiał się, w którym dokładnie momencie ta beczka z prochem po prostu eksploduje. Spojrzał na niego nieco niepewnie, nie umiejąc sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zdrobnił jego imię – starał się przed tym powstrzymać, wiedząc, że ten tego nie lubił i miał swoje powody. Starał się zawsze nazywać go Osłem, ale najwyraźniej kiedyś się zapomniał, a teraz okazywało się, że miał do tego prawo. I może by to skomentował, gdyby nie rewelacje na temat profesora opieki nad magicznymi stworzeniami, na które mimowolnie prychnął. - Trzymaj się od niego z daleka – mruknął gardłowo, a w pomruku tym czaiło się ostrzeżenie o wiele głębsze, niż jakieś napomnienia, że to może nie być do końca bezpieczne. Max niemalże cały zjeżył się na wspomnienie Atlasa, mając wrażenie, że gdyby mógł, to pozbyłby się tego jego słodkiego uśmiechu. Nie podobała mu się ta jego rzekoma troska, to ćwierkanie nad darem jasnowidzenia, chociaż niewiele na ten temat wiedział. Zachowywał się, jakby jego doświadczenia z posiadaniem krwi wili cokolwiek tutaj zmieniały, a gówno wiedział. I był manipulatorem. To nie ulegało najmniejszej wątpliwości, co Max wydusił, czując, jak mocno bije mu serce. - Bo to magia. Kiedyś Ola rzuciła się na mnie, bo wypiła jakieś szalone mleko jaka. To nie są prawdziwe uczucia, nie coś, co naprawdę chcemy zrobić, tylko coś, co tak na nas wpływa. Ostatnią rzeczą, jaką chciałbym zrobić… Później mógłbyś tego żałować, a nie chciałem żeby się cokolwiek zjebało – wyjaśnił szczerze, zamykając oczy, zastanawiając się, czy jeszcze właściwie wie, na czym stoi. Bo odnosił wrażenie, że znajdował się w tej chwili na chwiejącej się tratwie na środku wściekłego oceanu, który próbował go po prostu zabić, pozbawić tchu, który robił z niego skończonego zasrańca, a on nie miał pojęcia, jak powinien na to wszystko zareagować. Na chwilę nawet stracił dech, kiedy usłyszał, co dokładnie chciał zaproponować Longwei, a potem poczuł nieprzyjemny ucisk na żołądku, kiedy ten podzielił się z nim myślami, jakie zgadzały się z jego własnymi. - Było… bardzo wygodne i przydatne – przyznał cicho, ale nim zdołał jakoś rozwinąć swoją myśl, Huang zadał pytanie, po którym Max zamilkł i długo wpatrywał się w sufit, w przesuwające się po nim cienie i blaski, przypominając sobie dni, które wydawały mu się szczęśliwe, ale nie były takie do końca. Przepełniała je zaborczość, szalona zazdrość, manipulacje, naciski, które powodowały, że teraz wciąż jeszcze zapadał się w sobie. Zacisnął powieki, gdy przypomniał sobie tamtą noc po tym, jak próbował przywoływać przyszłość, przypomniał sobie ten dziwny rytuał z runami i dotknął lewego ramienia, gdzie wyryty miał agliz. Max miał wrażenie, że wszystko dookoła niego wiruje, że zapada się w sobie, ale miał świadomość, że nie mógł zostawić Longweia bez odpowiedzi. -Nie wiem, kto był bardziej toksyczny. On, czy ja – powiedział w końcu cicho Max, spoglądając na Longweia i wzruszył lekko ramionami, jakby próbował zbagatelizować tę sprawę, a potem przekręcił się znowu, by patrzeć w sufit. – Dalej jesteś taki pewien, że chciałbyś podpisać papiery, wiedząc, że potrafię być zaborczy?