To miejsce jest niezwykłe głównie w nocy, gdy zamieszkujące te okolicę ogniki oświetlają cały teren. Uwaga, wystarczy głośniejszy szmer, a wszystkie gasną. Po drodze można natknąć się na nieogrodzone i zaniedbane oczko wodne.
Patrzę trochę spode łba na uciekającą od nas gryfonkę, wywołuje to we mnie chyba więcej negatywnych uczuć, niż gdyby tu została i pożarłybyśmy się z powodu Maxa jakiegoś dziwnego powodu. Najbardziej niewygodnie mi z tym, że nie wiem. Tak bardzo nie lubię nie wiedzieć... przynajmniej w momencie kiedy bardzo chcę. Właśnie dlatego często zadaję bezpośrednie pytania czy komentuję to co słyszałam, bo dzięki zaskoczonej reakcji ludzi, którzy nie spodziewają się tego, można wiele się dowiedzieć. - Dobra dobra, lepiej leć za nią wytłumaczyć o co chodzi, jeszcze przestanie się do ciebie odzywać - mówię pod nosem chociaż na tyle, żeby Max mógł to dosłyszeć i całkiem demonstracyjnie krzyżuję ręce na piersiach. W rzeczywistości wcale nie chcę, żeby mnie zostawił - i nie chodzi o to, że nie poradziłabym sobie sama, pewnie gdyby zaszła taka konieczność, dosyć szybko znalazłabym sobie nowe towarzystwo. Chodzi o to, że miałby mnie tu zostawić dla niej! Najgorzej. Pewnie potem nie odzywałabym się przez co najmniej tydzień. Wzruszam ramionami, bo ja wiem czy nie ma dziewczyny. Mógłby mieć ale z jakiegoś powodu nie chciałaby przyjść i w sekrecie napisałby do mnie. Kto wie? Rzeczywiście, znamy się trochę - Max jest pod tym względem nieco jak ja - ciągnie go wszędzie ale nigdzie nie zagrzewa miejsca na stałe. Ja jednak nie mam problemu z tym, żeby czasem z kimś być chwilę dłużej, może nie deklarować sobie wielkich miłości i nie wiadomo co, ale przynajmniej siebie na wyłączność przez pewien czas. Daję się ciągnąć w stronę tańców, chociaż pod drodze zawadzamy najpierw o krukonkę a potem o nauczycielkę (!), które Max musi pocałować. W mojej głowie to wszystko się nie mieści, nie wiem jak działa ten dziwny eliksir, kogo niby musi pocałować? Każdą w Dolinie? Aż dziwnie, że jeszcze nie wybrał sobie na swoją ofiarę jakiegoś chłopaka, może dużo tu robi to kto go pociąga, chociaż nie mogę zrozumieć co w takim zestawieniu robi nauczycielka. - Max, co ty odpierdalasz, nie możesz tego chociaż trochę opanować? - krzyczę na niego jeszcze nim prosi mnie, żebym go pilnowała. Patrzę na niego podejrzliwie, potem trochę złośliwie. - A może zaciągnę cię do kogoś, kogo najmniej byś chciał pocałować... kto to by był? - Knuję na głos, wyobrażając sobie jak stawiam ślizgona przed taką osobą i patrzę co się stanie. Chwilowo daję się przekonać do tańczenia, bo wygląda na to, że swój plan będę mogła ewentualnie wcielić w życie później, skoro efekt mleka zdaje się działa już od jakiegoś czasu i być może jeszcze długo będzie trwać. Zbliżam się najpierw do Maxa, kiedy chce mnie objąć a potem oddalam się, trzymając go ciągle za rękę, okręcam się dookoła a świat wiruje. Trwa to jakąś chwilę ale niedługo potem zauważam, że wielki dąb na środku zaczyna się magicznie świecić i odczuwam niezwykłą potrzebę zbliżenia się do niego. Zostawiam Maxa tak jak stoi wysuwając się z jego tanecznych objęć i zmierzam do centrum wydarzenia gdzie wstążki dookoła drzewa już zaczynają się poruszać, wirować wokoło. Ciężko oderwać od nich wzrok. W drodze do dębu zauważam Tessę, która jest zajęta rozmową z Aslanem i jakąś też krukonką. Trochę zastanawiałam się gdzie była, bo jak szykowałam się do wyjścia to w sumie nie widziałam w dormitorium ani jej, ani Cali. Podchodzę do tej trójki, być może przerywając ich rozmowę ale w sumie nie wyglądają jakby sobie miło gawędzili. - O, Tessa, jesteś w końcu, co się z tobą dzisiaj działo? - zagaduję, nie słyszałam nic o żadnym szlabanie, bo jak to tak, jakiś beze mnie? - Widziałaś co tam się dzieje? - Wskazuję na świecące drzewo do którego ciągle mnie magicznie ciągnie ale jeszcze się tej mocy opieram.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Mleko jaka:3 - Jajeczny likier - kicham czekoladowymi jajeczkami i mam tęczowe włosy! Wianek: Śliczny, ale wolmy. Ubiór: O tak
Plotła swój wianek z zapamiętaniem, choć nieustannie coś rozpraszało jej uwagę i odciągało wzrok od prawidłowego splotu kwiatów. A to wróżka przelatująca jej tuż przed nosem, a to świetliki tańczące wokół wybranych przez nią kwiatów - a to znów zerkała za Camaelem, którego wysłała po coś do picia. Ciągle rzucała też okiem na towarzyszące jej kobiety - młodsze i starsze (tak, nawet starsze!) - które były wprost... niesamowite w konstruowaniu wianków! Perpetua mogła jedynie stwierdzić, że sama wyszła już dawno z wprawy, bo kwiaty, które sama próbowała zapleść kompletnie nie chciały współpracować. W końcu jednak jej się udało - za późno by wziąć udział w konkursie, ale w sam raz, żeby przyozdobić swoją głowę nadprogramowym kwieciem. Kolor wianka dobrała pod swój strój - i bielutką wstążkę oplatającą jej nadgarstek. Przynajmniej wyszedł śliczny. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie postanowiła pododawać nieco akcentów kolorystycznych, więc pochyliła się jeszcze na moment nad wiankiem. Ta noc nie była biała, ani czarna. Była kolorowa, radosna i pełna życia. I nawet Whitehorn taka była - czując magię buzującą jej w żyłach, niczym tak uwielbiane przez nią samą bąbelki. - Mleko jaka brzmi... - parsknęła rozbawiona, spoglądając na Camaela i nie mogąc dokończyć swojej myśli. Mleko z cyca świętego jaka... Tylko i wyłącznie druidzi mogli coś takiego wymyślić. Nie zdziwiłaby się specjalnie, gdyby to było mleko roślinne tylko odpowiednio doprawione - jednak dzisiaj, była w stanie uwierzyć we wszystko. Nawet w świętość jakiejś futrzastej krówki. - Coś czuję, że nie jest to zwykłe mleko, Camaelu. - I raczej oboje zdawali sobie z tego sprawę. Kobieta z radosnym uśmiechem - ciągle nieschodzącym z jej warg - odebrała jeden z kubków od Whitelighta, od razu pociągając z niego łyk i nie bawiąc się w podejrzliwego detektywa. Likier jajeczny. Tematycznie. - Już skończyyy-Ach! - Próbując odpowiedzieć na pytanie towarzysza, nagle złapała ją chwilowa słabość i cykliczne kichanie. Kichnęła chyba pięć razy pod rząd - za każdym razem wypluwając... czekoladowe pisanki? Jak buchorożec w żołędzie - no pisanki jak się patrzy. Podniosła jedną z nich, nie kryjąc rozbawienia. A kiedy odwinęła sreberko i zobaczyła czekoladowe wnętrze - wybuchła głośnym, perlistym śmiechem - aż wróżki wokół niej zaczęły chichotać, jednocześnie łapiąc za kosmyki włosów Perp - które nabrały kolorów tęczy. Kobieta musiała się od nich odgonić - próbując opanować śmiech i łzy rozbawienia napływające jej do roziskrzonych oczu. Spojrzała na Whitelighta. - Druidzi są dziwni. Ale wspaniali - stwierdziła szczerze, unosząc swój ukończony już wianek i niczym tiarę - wczepiła w swoje kolorowe loki. - Wolę jednak nie próbować wyprodukowanych przeze mnie pisanek... - ponownie parsknęła, zgarniając czekoladowe jajeczka gdzieś między zużyte już kwiaty. Może wróżki, których ten widok tak uradował poczęstują się nimi... Wtem znikąd pojawił się jeden z jej uczniów - którego doskonale zdążyła zapamiętać z racji tego, że jeszcze nie tak dawno opatrywała jego twarz w hogwarckiej kuchni (Camael miał rację, sądząc, że Whitehorn miała naprawdę mało czasu). @Maximilian Felix Solberg - dopiero teraz zauważyła, jak bardzo wysoki młodzieniec już był. - Hej skarbie, jak się czu... - przerwała swoje powitanie w pół słowa, kiedy nastolatek nachylił się by... ją pocałować. Ewidentnie - wbił ją tym w ziemię, jednak zamiast spowodować falę oburzenia, złości, czy zażenowania... Wywołał falę śmiechu. Ta noc nie była normalna. Machając lekceważąco ręką na wręcz uciekającego Solberga, Perpetua spojrzała na Camaela, kręcąc głową z niedowierzaniem i rozbawieniem. - Ma skończone 15 lat! - wybroniła się, starając obrócić wszystko w żart. Jednocześnie rzuciła okiem na mleko trzymane przez młodego mężczyznę, łypiąc na nie podejrzliwie. - Uważaj Camaelu, bo i Ciebie to podstępne mleko zmusi do całowania starych profesorek! - nawiązała do słów wyjaśnienia młodego Ślizgona, ponownie wczepiając się w ramię Whitelighta. I właśnie w tej chwili, uśmiech z ust Perp spłynął jak miraż. Wielki Dąb na środku polany zaczął mienić się magicznym światłem - Whitehorn skierowała na niego swoje nieobecne, świetliste spojrzenie. Coś zaczęło kłębić się jej pod mostkiem, rozlewając się zaraz gorącymi falami tuż pod skórą. W nieokreślonym, nieważkim stanie, zaczęła płynąć - zadziwiająco lekkim, niczym niezachwianym krokiem. Puściła ramię towarzyszącego jej mężczyzny - płynąc wraz z resztą kobiet prosto pod koronę Wielkiego Dębu. A tam zaczęła nie tyle krążyć - co tańczyć, w rytm muzyki wygrywanej przez Celtycką Noc. Magia zdawała się przez nią przepływać - łącząc z łopoczącą na nieodczuwalnym wietrze białą wstążką w koronie Dębu. Póki ta nie odfrunęła, a Whitehorn nie stanęła zdezorientowana w miejscu.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Ledwie zdołał wykrzesać z siebie absolutnie urzekający, przepraszający uśmiech skierowany w stronę uroczej młodszej koleżanki z Ravenclawu, mającej na głowie bukiet z pięknych piwonii nieśmiało kwitnących pod uważnym spojrzeniem obserwatora, ledwie krok w bok zrobił, a tu masz ci los, tym razem ktoś wpadł na niego. Może i zareagowałby inaczej, gdyby nie był tresowany jak pies, żeby reagować zawsze. Złapał Mahdaviego za barki zanim zdołało do niego dotrzeć, że nikt tu nie robi zamachu na jego życie korzystając z rozgardiaszu i ciemności. - O. - oto komentarz godny króla, pana bystrości i lotnych umysłów. Podał czarnowłosemu rękę i pomógł mu podźwignąć się na nogi, jednocześnie również się pochylając, by zobaczyć czy nie zrobił sobie krzywdy, w związku z czym jebnęli się rogami jak na dwóch baranów debili przystało.- Sorry. - bąknął odsuwając się natychmiast i odchylając głowę. Niech sobie Syryjczyk sam sprawdzi kolana bo z tym kretyńskim porożem jeszcze go nadzieje jak szaszłyka, a choć nie miał problemów z wyobrażeniem sobie jak go nadziewa, to raczej nie na swoje kuriozalne poroże. Chrząknął, bo w sumie planował sobie stąd pójść, ale teraz chyba zmienił zdanie. - Idę pić alkohol. - poinformował, kiedy się Mithra uporał ze swoimi ranami wojennymi i otarciami tym razem od gleby, a nie parzenia się z nagrzanym raptusem i kiwnął głową wskazując kierunek straganów. Choć największym zainteresowaniem cieszył się ten z pamiątkami, Lyall nastawiał się na zaczęcie od tego z poczęstunkiem, szczególnie czując przyjemny ciężar cassiusowych galeonów w swojej kieszeni. Ruszył w stronę budki z popitką niewiele później i zaraz zakupił, odruchowo już w sumie, dwie szklanki ognistej coby się stało zadość kulturze i dobremu wychowaniu, nawet jeśli Mahdavi znów odmówi sobie (nierozsądnie) procentów. Chlusnął co tam dostał i stanęli w kolejce do tego najbardziej obleganego stoiska. - Ziemniak z gulaszem. - powiedział unosząc brwi i spojrzał na swojego kompana- To ja z domu wychodzę. Do ludzi. - cedził ze zniesmaczeniem- Po to, żeby mi jakiś dziad zaoferował ziemniaka. - rozejrzał się po stoisku, uważnym wzrokiem sroki szukając czegokolwiek cennego.
Wstążka: Turkus Efekt: Mleko czekoladowe od następnego posta.
Nuciła pod nosem, raz za razem zaciskając palce na przydługich rękawach białego swetra, co rusz zerkając w stronę kolejki. Wcale się nie zmniejszała, ku niezadowoleniu brunetki. Oczywiście, że powinna tam stanąć i cierpliwie czekać, ale widząc te przepychanki i stos wysokich ludzi – zwłaszcza chłopców z porożami na głowie, nie miała ochoty się ruszyć. Zacisnęła usta, nadmuchując nieco policzki zbulwersowana chyba nie tyle, ile tłumem, bo przecież wiedziała, że podczas obchodów Celtyckiej Nocy każdy będzie chciał skorzystać z przygotowanych przez druidów atrakcji, zwłaszcza że nawet uczniowie poniżej siedemnastego roku życia mogli tu spędzić całą noc. Teoretycznie pod nadzorem nauczycieli, ale tak naprawdę każdy z nich zajęty był sobą. Flora była nieco zirytowana sobą i już miała machnąć ręką na to nieszczęsne, opasłe tomisko, skrywające w sobie sekrety magii leczniczej druidów, kiedy dostrzegła znajomą postać, która przedzierała się przez tłum. Zbladła nieco, przypominając sobie okoliczności poznania gryfona i zacisnęła dłonie w pięści, początkowo chcąc się wycofać i zniknąć w tłumie, aby grzecznie wrócić do świstoklika, dostać się do zamku i zniknąć w dormitorium, aby do rana czytać książkę. Ruchem głowy zgarnęła ciemne pukle prostych, sięgających do połowy pleców włosów do tyłu, pozwalając, aby jasny beret nieco opadł. Wtedy właśnie chłopak zaczął wciskać się w kolejkę, co sprawiło, że brew jej nieco drgnęła. I chociaż czuła się paskudnie, okropnie i najpewniej będzie go przepraszała, trudno było nie skorzystać jej z okazji. Naciągnęła więc plecak na ramiona, łapiąc głębszy oddech i przygotowując się chwile mentalnie, niczym do spotkania z jakąś magiczną bestią. Dziewczyna ruszyła do przodu, przemykając pomiędzy ludźmi i starając się nie wywalić, dotarła do Emersona, chwilę patrząc na jego plecy, po czym z westchnięciem wyciągnęła dłoń i opuszkami palców złapała za rękaw jego kurtki, stając nieco bliżej i ciągnąc, dla zwrócenia uwagi. Wbiła spojrzenie gdzieś na bok, czując, jak się rumieni pod wpływem spojrzenia jakiegoś starszego czarodzieja obok, który chyba chciał ją początkowo zabić spojrzeniem za wpychanie się w kolejkę, ale ostatecznie nie wydusił słowa. Nic dziwnego. Puchonka była niska i szczupła, dodając do tego preferowany przez nią styl ubrań, wyglądała na znacznie młodszą, niż w rzeczywistości i ludzie zwykle nie mieli sumienia się na nią boczyć lub podnosić głosu. - Cześć. Mogę? Zapytała właściwie dla zasady, cichutko, witając się najpierw i posyłając mu krótkie spojrzenie, wolną dłonią złapała za kraniec swojego swetra, miętoląc miękki materiał pomiędzy palcami. To ją zawsze uspokajało. Nie była zwyczajna do rozmawiania z ludźmi, zwłaszcza takimi, do których sama się musiała pierwsza odezwać i takimi, co to całują niespodziewanie. Przesunęła spojrzeniem po zawartości gablotki na straganie, szukając wzrokiem księgi o zielonkawej okładce, która wyjątkowo pasowałaby do stroju sprzedawcy. Ten obdarzył ich uśmiechem, gdy nadeszła ich kolej, przeczesując palcami długą, siwą brodę i poprawiając swoją szpiczastą tiarę. Materiał jego szaty mienił się ziemnymi kolorami, a zdobne elementy nawiązywały do zielarstwa oraz run. Musiała przyznać, że wszystkie te drobne elementy, takie jak muzyka, zapach palonego drewna, plecenie wianków i aromat rozmaitych kwiatów, wdzierający się do nosa z każdym większych wdechem, tworzyły zaczarowaną i dobrą atmosferę. Idealnie oddającą Stowarzyszenie Druidów, przypominające młodzieży o wartościach reprezentowanych wcześniej, a o których zdawali się zapominać. Posłała mężczyźnie nieśmiały uśmiech, puszczając rękaw studenta i biorąc w ręce plecak, aby wyjąć pieniądze. Kupiła swoją wymarzoną książkę o uzdrawianiu, a także dwie butelki jakiegoś mleka o losowych smakach i zaciskając to wszystko w rękach, odeszła na bok po dokonaniu płatności, nie chcąc niczego upuścić i czekając, aż on załatwi swoje sprawunki. Wbiła w niego błękitne ślepia, gdy stanął obok i bez słowa wyciągnęła z jedną z butelek w jego stronę. - Dziękuje, że mi pomogłeś. Proszę. Wszyscy to tutaj piją. Wytłumaczyła z delikatnym uśmiechem autentycznej wdzięczności, bo pewnie sama by odpuściła i wróciła do zamku bez swojego wymarzonego przedmiotu. Kucnęła, korzystając ze stania na uboczu i schowała zakup do plecaka, nasuwając znów beżowy tobołek na plecy i poprawiając szelki, a gdy wstała, odkręciła butelkę, najpierw wąchając zawartość. - Pachnie czekoladą. - rzuciła z nutą zadowolenia, widocznie obawiając się tego, na jaki smaki starszyzna mogła wpaść. Upiła trochę, czując intensywnie kakaowy smak i przyznając w myślach, że napój był naprawdę dobry. - Jaki Ty trafiłeś? - zapytała z ciekawością, potrząsając w dłoni butelką i robiąc kolejny łyk, dostrzegając jasną wstążkę w odcieniu turkusu na nadgarstku.
Zakupy:
Mleko x2 Książka do uzdrawiania
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Rogi: G We wstążkowym chaosie:1, 2 Odcień pomarańczy albo żółci, albo Ślizgonka
Nigdy nie mów nigdy. Max nauczył się już, czy może raczej cały czas właśnie się o tym dowiadywał, że takie pierdolenie to na pewno nie jest najlepsze. Sam zapierał się rękami i nogami, że on się w życiu nie zaangażuje w to, co się odpierdalało w szkole, żadne lekcje, żadne kółka i inne gówna, które jedynie by go ograniczały, tymczasem zaczynał fascynować się kwestiami uzdrawiania, a co za tym idzie, parł powoli naprzód, jednocześnie okazując po prostu całkowitą wyjebkę i bawiąc się w nonszalanckie miny. Nic zatem dziwnego, że sam uważał, iż po prostu takie twierdzenie, że nigdy się czegoś nie zrobi, wychodziło na w chuj głupie i nieznajdujące jebanego pokrycia w rzeczywistości. Zresztą, odnosząc się już do tego górnolotnego pierdolenia, w istocie, byli jedynie aktorami w teatrze życia i nic więcej tutaj się nie dało dodać ani odjąć, ot, po prostu było i tyle, no i chuj. Nie zamierzał zatem roztrząsać na setną stronę tego, dlaczego go pocałowała i jakie to mogło mieć dla nich znaczenie, no bo tak naprawdę, to na chuj? - To nie rymowaneczki - powiedział, zastanawiając się jednocześnie, czy w ogóle istnieje takie słowo, bo brzmiało w chuj dziwnie, ale nie był w stanie go nie skrócić, mówił, jakby był jakąś jebaną panienką, która musi na wszystko mówić w sposób słodki do porzygu. To było dziwne, ale w pewien sposób nawet zabawne, więc kiedy zwróciła uwagę na kolor jego włosów, Max spróbował zrobić zeza i już zaraz wypalił, bo jakżeby inaczej: - Karmelkowe! Ciekawe, czy calutki jestem karmelkowy - dodał jeszcze, nieco rozbawiony, bo w końcu to brzmiało co najmniej komicznie i nawet w jakiś tam sposób mu się podobało. Pewnie nawet pożartowałby z dziewczyną dalej, gdyby nie to, że rozpoczęła się cała ta magia, wezwanie do dębu, czy cokolwiek to było i chociaż Max nie chciał łapać żadnej wstążki, chyba musiał zweryfikować swoje poglądy na tę akurat kwestię. Nieoczekiwanie bowiem wstążka, która miała jakiś niesamowicie żółty kolor, oplotła jego dłoń, a on spojrzał na nią z największym na świecie zdziwieniem, po czym zerknął jeszcze na swoją towarzyszkę i zdążył rzucić: - O kurweczka - kiedy wstążka zaczęła go po prostu za sobą ciągnąć. Miała taką siłę i moc, że nie mógł się po prostu zatrzymać, to działo się szybko, na dokładkę niezależnie od niego, więc tylko rzucił w stronę Krawczyk coś na temat tego, żeby go ratowała, do cholery, czy raczej: do cholerci, bo nie wiedział, co się tutaj odpierdala za jasną kurwę. Nie spodziewał się również za chuja pana, że nagle wyląduje przed średnio sobie znaną dziewczyną, a wstążka oplecie jej dłoń i skończą tak sklejeni, jak jacyś pojebańcy. - Cześć, dziecinko, chyba zostaliśmy wybrani do jakiegoś świętowanka - powiedział w formie powitania, nadal oczywiście wszystko zdrabniając, bo przecież trzeba było się dalej dobrze bawić, a zresztą jego język nie umiał już jakby wypowiadać normalnych słów, co go bawiło coraz mocniej. Rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu dziewczyny, z którą wcześniej rozmawiał, ale kto wie, czy ta nie została nagle na trwałe przyklejona do jakiegoś innego rogatego samca!
Chwyt za barki, chociaż niespodziewany, nie wywołał w nim żadnej niepożądanej reakcji. Niewiele brakowało, bo gwałtowniejszy ruch sprawił, że palce Mirka aż zaświerzbiły go od napływu magii. Był jednak zbyt zmęczony oraz stłumiony, aby zareagować w inny sposób, niż tylko głupim uśmiechem wypływającym mu na wargi. Nie skomentował tego ruchu, skrzętnie zaś korzystając z możliwości dźwignięcia się do pionu z czyjąś pomocą. Zmrużył oczy, kiedy ich rogi o siebie uderzyły, wydając z siebie dziwny, szorstki odgłos. - Niezły masz sprzęt - rzucił, kiedy zamiast powitania, Lyall przeprosił, że prawie zrobił z niego poduszkę na szpilki. Prawdę mówiąc, to, nawet gdyby tak zrobił, to chyba nie byłoby to nic, na co sobie nie zasłużył, prawda? Wciąż miał w pamięci przypieczony bok i plątaninę cienkich śladów po porażeniu prądem na jego plecach. - Będę żyć. Czemu to w ogóle wyrasta nam na głowie? - Oznajmił, bo i tak naprawdę nic mu się nie stało. Może tylko dzisiaj sobie nie poklęczy bez zbędnego bólu, ale w razie potrzeby na pewno coś da się wymyślić. Jednocześnie nie zdołał powstrzymać swojej ciekawości, chociaż dzisiejszy Mithra nie był aż tak dociekliwy jak ten ostatni. Za to sporo było w nim przygaszenia. Nie próbował się uzdrawiać. Doszedł do wniosku, że w jego stanie nie robi mu to już absolutnie żadnej różnicy, zwłaszcza kiedy oczy same piekły go od zmęczenia. Jeszcze przypadkiem zrobiłby sobie jeszcze większą krzywdę. - Znowu? - Zapytał, unosząc lekko brew ku górze, jakby naprawdę był osobą, której Lyall Morris powinien zwierzać się z takich rzeczy. Wzruszył ramionami, puszczając jego palce, które nieświadomie przytrzymał nieco zbyt długo. - Więc idź, Lyall. - Odpowiedział mu, naprawdę śmiesznie akcentując jego imię (brzmiało bardziej jak „lajarr”). W zasadzie nawykł już do tego, że ludzie pili. Nie dało się tego uniknąć, zwłaszcza w dużych spędach, na których to świństwo sprzedawali. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy jego niespodziewany towarzysz wrócił ze szklankami z napojem, ten i tak zmarszczył nos i grzecznie odmówił. Stanie w kolejce nie wymagało upadlania się. Za to nie potrafił powstrzymać się przed maleńką uszczypliwością wynikającą z prywatnej potrzeby i musnął palcami jego przedramię, czarując jego ubranie w taki sposób, aby przesiąkło zapachem lasu, a nie tanich trunków z jakiegoś wioskowego festynu. W ten sposób przebywanie w jego towarzystwie mogło być dla Mahdaviego odrobinę przyjemniejsze, chociaż to też nie tak, że obecnie nie było. On po prostu naprawdę nie przepadał za alkoholem. - Słyszałem, że mają też mleko od jaka. Może ono lepiej wpasowuje się w twoje gusta? - Zapytał, unosząc lekko kąciki warg, jakby bo był wybitny dowcip, a nie tylko sprośna aluzja ubrana w ładne słówka. - Nadrobimy towarzystwem? - Poszerzył uśmiech, bo naprawdę to byłaby miła perspektywa. Spędzić z nim trochę czasu, zamiast męczyć się w tym spoconym gąszczu ludzkich członków. Zagapił się na świecące na stoisku kolczyki, ale zamiast tkwić przy świecidełkach, po chwili zamówił im tego mleka. Wolał nie patrzeć się zbyt długo na prezentowane dobra. Jego ręka była już i tak zanadto podstępna, aby jeszcze go druidzi przeklinali. Przekazał złoto sprzedawcy, a chociaż próbował go oszukać na kilka galeonów, sprytny dziad to zauważył. - Cholerni obwoźni sprzedawcy - mruknął do siebie, kiedy wracał do Morrisa, podając mu porcję czekoladowego mleka. - Nie wiedziałem, jakie lubisz, ale czekoladowe chyba lubią wszyscy? - Zgadywał. Wbrew pozorom nie miał do czynienia ze zbyt wieloma brytyjczykami, którzy mogliby mu opowiedzieć coś o swojej miłości do kakao.
Co też napadło Angelusa by dołączyć tutaj do wydarzenia związanego Celtycką Nocą? Może fakt był taki, że po prostu przeogromnie się nudził? Drugą opcją była też chęć szukania swojej drugiej połówki i liczył, że spotka ją po prostu tutaj. Słyszał, że wiele par, które poznają się w ten sposób, potem zostają parą już na całe życie. Specjalnie wystylizował się na tą okazję, jednakże nie na tyle by wyglądać na lalusia. Założył czarne jeansowe spodnie, najzwyklejszy biały t-shirt i na to jeansową jasną kurtkę. Wybierając buty nie wiedział, które ubrać i w końcu wybrał jedne z nowszych, a mianowicie białe adidasy. Aleja ogników wyglądała niesamowicie, gdy szedł ścieżką do wybranego miejsca, gdzie przy ogniskach ludzie tańczyli i miło spędzali czas. Już po przekroczeniu jakby jakiejś magicznej linii, na jego głowie wyrosło dziwne poroże. Dotknął głowy i wymacał te zacne rogi. Miał nadzieję, że nie wygląda w nich zbyt idiotycznie. -No proszę, już ktoś ci doprawił rogi Angelusie- powiedział szeptem sam do sebie, uśmiechając się przy tym w przestrzeń do jednej z dziewcząt która akurat spotkała się z jego spojrzeniem. Zaraz potem Angelus ruszył dalej przed siebie. Ta muzyka, ten klimat jaki tu panował, sprawiał, że Aniołek wpadał w coraz to bardziej anielski stan bytu. Nie zdażył skorzystać jeszcze z żadnych tutejszych atrakcji ponieważ nagle wszyscy ruszyli w stronę drzewa ze wstążkami, więc on także ruszył za tak zwanym tłumem owieczek. Wylosowana przez niego wstążka była w barwie zieleni, momentalnie poczuł jak coś oplata jego nadgarstek niczym smycz. W jednej chwili nie ukrywał, że trochę go to przestraszyło. Wstążka pociągnęła go w stronę niewiasty o włosach blond, jednakże było to z taką siła, że praktycznie w ostatniej chwili cudem jej nie staranował, gdy wstążka dotarła na swoje miejsce i również oplotła dłoń @"Blanca Zakrzewski" . Lekko zmieszany w pierwszej chwili jak to artysta romantyk zapomniał języka w gębie i dopiero po ułamku sekundy milczenia chwycił dłoń dziewczyny składając na niej pocałunek. -Piękna Pani, wychodzi na to, że dzisiaj to magia nas połączyła. Angelus, bardzo mi miło - przedstawił się, pokazując jej jeden ze swoich uroczych, szerokich uśmiechów.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Rogi:A Mleko:3 Ognisko:A, F Ubiór: klik (bez krawata)
....W zasadzie to nie było tak, że brał go za geja i jego komentarz miał na celu stricte żartobliwy ton porównujący go do tych uroczych ssaków, których to członkiem grupy powoli się stawał. Zaraz, zaraz czy wyrasta mu już uroczy nosek? Możliwe. A jak nie to zawsze można spróbować transmutować, aby w gniewie mógł go nadpobudliwie i króliczo pomarszczyć. A może tuptająca nóżka? Tuptuś. Tak, to zdecydowanie jest wspaniała idea przyświecająca dzisiejszemu wydarzeniu i jego dziwnej aurze, na dodatek tak wspaniale pasująca do Bambiego. Gorzej jednak, że Alexander z transmutacji nie był orłem i mogłoby się to zakończyć na przykład trąbą. Ale jego przyjacielowi raczej by to nie przeszkadzało, a co najwyżej dobiło już i tak wymęczone bębenki uszne nauczyciela zaklęć. ....- Nawet jak się nie uśmiecham to mają ochotę się rzucić. – ta dość skromna wypowiedź miała w sumie jakieś ziarno prawdy, ale jakoś nieszczególnie mu się ona podobała. Uniósł brew patrząc na jakże odważną propozycję Joshuy brzmiącą jak zakład, w który raczej nie chciał wchodzić obustronnie. Doskonale wiedział, ze go przegra z kretesem, bowiem ta atmosfera udzielała mu się, odkąd tylko wyrosły mu na głowie rogi. Czy powinien je w takim razie odpiłować? Rzucić finite? Spróbować na nich czegokolwiek? Nie, raczej nie. Nie miał nic przeciwko… zabawie, dopóki magia nie będzie chciała zrobić z niego kompletnego kretyna którym zresztą momentami był, ale przemilczmy, względnie dopóki nie widział go tłum ludzi, a tak się składa, że znajdowali się w miejscu, które spełniało wszystkie te wymogi. – Dobrze długouchy, postaram się być grzecznym chłopcem i dobrze się bawić. – rzucił z ironicznym wyszczerzem i przede wszystkim równie sarkastycznym tonem głosu. Jak się bawić to się bawić, Hogwart zburzyć i zastawić. ....- I tak będę miał Cię na sumieniu, tak samo jak Ty mnie jak zaginę tu dzisiaj w tajemniczych okolicznościach Walsh. – rzucił za nim, kiedy ten zaczął iść w kierunku ogniska. Cóż, nie pozostało mu nic innego jak zbliżyć się za nim, bo jednak wolał mieć na oku to, co właśnie miało się wydarzyć. Włożył ręce do kieszeni i z najwyższą uwagą patrzył na skaczącego Joshuę, w razie czego mając swoje czary w gotowości. Naprawdę nie chciał, aby ten spłonął żywcem, albo sobie ten głupi ryj rozwalił. Chociaż… nie zareagował jak tamtemu zaczęła fajczyć się kurtka, a profesor miotlarstwa wykonywał na niej taniec deszczu. Miejmy nadzieję, że nieskuteczny. ....- Nie dzięki, wolę nie skończyć jako grzanka. – wyciągnął dłoń w kierunku zrzuconego ubrania i przywołał do siebie, przyglądając się spalonemu materiałowi. Kichnął od jego woni, wyrzucając z siebie kolejne czekoladowe jajko. No jak kura znosząca złote. Szkoda, że te nie były nic warte i przyprawiały go o mdłości. Wrzucił je do ogniska i jeszcze raz zerknął białymi oczami na kurtkę, a później znów na mężczyznę próbującego swoich sił w skoku po raz drugi i co gorsza równie nieudanie, choć bez autopalenia się na stosie. Pytanie rzucone w stronę Voralberga wybiło go z pantałyku na tyle, że ostentacyjnie rozejrzał się wokół siebie i przywołał do siebie patyczek z listkiem, machając nim niczym malutkim proporczykiem i jedynie z czytania jego warg można było wyczytać szybkie „Joshua do boju!”. ....Na jego twarzy pojawiła się jednak swoista konsternacja, kiedy po trzecim skoku uśmiech jego przyjaciela zmalał na tyle, aby było to dostrzegalne… czyli w zasadzie wystarczyło dość niewiele. Powędrował za jego wzrokiem dostrzegając O’Connora w towarzystwie Emersona i zmarszczył oczy, na chwilę wymieniając spojrzenia pomiędzy całą trójką. Całość zwieńczył podejrzliwym uśmiechem, którym uraczył Josha, kiedy ten tylko się zbliżył. ....- Twoja kurtka. – wyciągnął w jego kierunku rękę z naprawionym ubraniem, uśmiechając się delikatnie. W sumie to chyba go rozumiał, sam teraz przeżywał rozterki. Nawet nie pomyślał, że osoba o której tyle myślał mogła tu być, a kiedy zorientował się, że w istocie to może być prawda to poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Nie miał odwagi się rozejrzeć. – Dobrze. Skoczę, jeśli poprawi Ci to humor, ale jeśli obiecasz że pogadasz jeszcze tej nocy z Christopherem. I będziesz mi wisiał dwadzieścia galeonów jeśli przeskoczę. – nie czekając na jego odpowiedź i w zasadzie tym samym zawierając tę umowę bez jego zgody – dość niepewnie ruszył w kierunku ogniska przyglądając mu się podejrzliwie. Wyglądało na dziwnie wielkie, nawet jeśli chodziło o jego gabaryty. Może po prostu zwiększało się adekwatnie do właściciela? Wziął rozpęd na tyle, na ile pozwalały mu nogi i odbił się od już ubitej ziemi, w zasadzie bezproblemowo lądując na drugim jego końcu. Bez podpalań, wywrotek czy innych zwrotów akcji. Nie było to bardzo imponujące, ale wystarczające. ....- Dawaj hajs. – ostentacyjnie wyciągnął ku niemu dłoń z ewidentnie wymalowaną satysfakcją, że mu się udało. I to bez magicznych wspomagaczy. No kto by pomyślał, kaleka a lata nie to, że ostatnio wyrzucił dwie takie same kostki dwa razy z rzędu. – A to masz na odwagę. Tylko mnie nie skompromituj… – zerknął na swoje rogi i tęczowe kosmyki opadające mu na oczy. Westchnął. – …bardziej. – po czym przywołując jedno z wolnych i czystych naczyń ze straganu mleka, nalał do niego wody a następnie rzucił aqua vini i podał do Walsha. Dla siebie zrobił to samo, oczywiście z pominięciem ostatniego punktu. Uniósł pucharek do góry i już miał się napić, kiedy przypadkowo ją dostrzegł. O mało nie wypuścił kubka z dłoni, ale żeby zakryć swoje rozkojarzenie, natychmiast się napił, o mało nie rozlewając na siebie zawartości. Serce zabiło mu szybciej, kiedy odwracając się dla niepoznaki ukradkiem widział blondynkę w zielonym swetrze, z białą sukienką wystającą poza dolną linię ubrania wierzchniego. Przełknął ślinę czując narastające ciepło, ale mimo wszystko starał się jednocześnie nie dać po sobie poznać co się dzieje. Lata praktyki. Które w pył rozwiewała @Éléonore E. Swansea.
Wstążka: Zielona Efekt: Mleko Adwokat od następnego posta
Muzyka była elementem tak stałym w jej życiu, że nie potrafiła go sobie wyobrazić bez niej. Jej dom był zawsze głośny, melodie rozbrzmiewały w każdym pomieszczeniu. Uczyła się grać na pianinie czy skrzypcach, ojciec zabierał ją do warsztatu, aby mogła zapoznać się z procesem ich tworzenia. W przeciwieństwie do Shawna ona nie skłaniała płci przeciwnej do hedonistycznych czynów, najczęściej jej życie było raczej spokojne i ułożone, pozbawione ekscesów czy rzeczy, których mogłaby się wstydzić. Ojciec zawsze powtarzał, że należało podejmować decyzje tak, aby niczego nie żałować i tym się kierowała. Wychowywana przez znacznie starszych rodziców i bez rodzeństwa od małego zawsze była poważniejsza i lepiej ułożona niż rówieśnicy. Ogniska i unosząca się dookoła nich iskierki przypominające świetliki, pnące się dumnie ku niebu – w akompaniamencie nastrojowych, celtyckich melodii w pełni trafiały w jej gust. Nie była romantykiem, ale jako artysta – czy to muzyk, czy twórca biżuterii, ceniła sobie przyjemne dla oczu obrazy, starając się je jak najlepiej zapamiętać. Nigdy nie wiadomo, kiedy zostaną źródłem inspiracji. Ludzi było mnóstwo, nie tylko uczniów z Hogwartu, ale również dorosłych – każdy się bawił na swój sposób, korzystając z dostępnych atrakcji. Zerknęła w stronę towarzyszącego jej Shawna z podejrzliwym błyskiem w oku, zaintrygowana faktem, że zwykle izolujący się mężczyzna sam wyraził chęć udziału w tej zabawie. Była tak bardzo nie w jego stylu, że aż niesamowicie tu pasował i rozbawiona tą myślą rudowłosa studentka nie mogła powstrzymać subtelnego uśmiechu, który wkradł się jej na usta. Odchyliła zaraz głowę do tyłu, zerkając w stronę nieba. Było stąd dobrze widoczne, obsypane gwiazdami iskrzącym się przy nich księżycem. Zabawne, historie lubią zataczać koła. Ruchem dłoni zgarnęła rudy kosmyk za ucho, rozumiejąc to, co Reed miał na myśli po samym wyrazie jego twarzy. I to wystarczyło. Zdaniem Lance, poroże idealnie wpasowało się w klimat panujący podczas Celtyckiej Nocy i trudno było się o to złościć, więc na jego niezadowolenie i westchnięcie, brew jej nieco drgnęła. - Nie rób takiej miny, to zawsze mogło być coś gorszego, niż rogi. -zauważyła ze spokojem, starając się brzmieć dość entuzjastycznie i przekonująco, dodając do tego delikatny ruch ramion, sugerujący, że nie musiał się tym przejmować. Chociaż ciekawe, czy dodatek zniknie dopiero rano, czy może po opuszczeniu terenu wydarzenia? Nie ubrała jednak swoich myśli w słowa, nie chcąc zwyczajnie zawracać mu tym głowy i psuć dalszej części wieczoru, który przecież dopiero się zaczynał. Na jego durny komentarz odpowiedziała całkiem szczerze, przyjmując go, co prawda na swój unikalny tok rozumowania, ale każdy, kto znał Nessę chociaż trochę, wiedział, że rozmowa z nią też była w pewien sposób sztuką. Była dosadna i bezpośrednia, często gubiąc typową dla kobiet, subtelną i delikatną stronę. Nie wydawał się jednak rozczarowany jej odpowiedzią, wręcz przeciwnie. Duży uśmiech sugerował jej, że odniosła sukces i udało się jej go przekonać do własnych racji. Dotarli do straganów, gdzie akurat nie było kolejki. To była właśnie jedna z takich okazji, na które przeznaczała zaoszczędzone pieniądze. Uwielbiała magiczne przedmioty, zwłaszcza biżuterię, bo sama z nią pracowała. Kunszt włożony w wykonanie detali, staranne dobieranie czcionek w księgach czy dobranie odpowiednich kolorów! Detale były ważne. Opłaciła rzeczy, odbierając pakunek i podchodząc do mężczyzny, zawiesiła spojrzenie w miniaturowej replice mlecznej drogi, która wydawała się jej najpiękniejszym przedmiotem z dzisiejszych znalezisk. Na jego komentarz wywróciła oczyma. - Shawn skarbie, o ile pamiętam, wciąż jestem jeszcze wolną i niezależną kobietą. Jeśli bym miała taki kaprys, to mogę to kupić bez Twojej aprobaty. Odparła z niewinnym, odrobinę złośliwym uśmieszkiem, pozwalając sobie jednak na prychnięcie pod nosem i puszczeniem mu krótkiego oczka. Wiedziała, że nie powstrzyma nic jego ciętego języka, więc po prostu spakowała zakupy do magicznej torby i wyjęła jeszcze kilka galeonów, podchodząc do druida i biorąc jeszcze dwie butelki mleka o losowym smaku. Bez słowa podeszła do mężczyzny, wyciągając jedną z nich w jego stronę. - Mam nadzieję, że mają normalne smaki. -westchnęła, otwierając napój i czując charakterystyczny zapach adwokatu, poruszyła brwiami, próbując trochę. O dziwo był naprawdę smaczny, więc z zadowoleniem zrobiła kilka łyków. - Adwokat. Co trafiłeś, Reed? Zapytała, odchodząc nieco na bok i ciągnąć go za sobą. Oparła się plecami o drewniany płotek, skrzyżowała ręce na biuście i z mlekiem w dłoni, wbiła w niego pytające spojrzenie karmelowych tęczówek, jakby nie wiedziała, co robić dalej.
Zakupy:
Mleko x2
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Stragan: pieczony ziemniak od druida z gulaszem, nieparzysta klik
Wizje wracały zawsze - wiedział, że później wrócą; rozdrapią strupy pozornie utrzymywanej kontroli, będą wbijały się pazurami atakowały jak zwierzę. Nie mógł być pewny, czy znowu ujrzy kolejne z jej wcieleń przechadzających się pośród leśnej polany. Kamień którego dotknął w przeklętym kręgu dwoistej natury życia obdarzył go jeszcze jednym przeczuciem, oziębłym od niepokoju. Ktoś umrze. Ktoś bliski. Ktoś umrze. Porzucił jednak zmartwienia oddając się, na ile tylko był w stanie głębokim wodom spontaniczności. Czuł się jak kretyn wypatroszony z tak doskonale znanej jemu pokusy złączenia ust w pocałunku. Zanim wykrzesał nagle wygasły impuls, ona była odległa. Odetta. Dziwnie znajoma, skrojona z sennych abstrakcji. – Czuję, że upleciony przez ciebie byłby o wiele piękniejszy – powiedział, kiedy nasiąkał aurą jaką zdołała roztaczać, szczerze i nieszczerze zarazem; własne, stworzone dzieła były zdecydowanie bardziej godne uwagi - każda niedoskonałość również stawała się wykładnikiem piękna. Dostrzegał, że najwyraźniej Odetta (nadal nie wierzył że oto poznał jej imię, jej bezimiennej, powielającej się w tworach jego umysłu) znajduje się blisko przyrody. – Masz może na coś ochotę? – dopytał, uważnym spojrzeniem obejmując inne stragany. Sam, koniec końców zdecydował się aby spróbować danie oferowane mu przez druida; nie dostąpił jednak żadnego błogosławieństwa - jego stan się jedynie pogorszył. Czuł się fatalnie, wyłącznie ona oraz szarpiąca go intuicja utrzymywały go na powierzchni, każąc zagłębiać się w uroczystość.
Robi Ci się gorąco od samego dotknięcia kamienia, a lśniąca runa dodaje Ci sił. Czujesz, że jesteś niepokonany, a Twoja charyzma i przebojowość sprawiają, że płci przeciwnej trudno odwrócić od Ciebie wzrok. Dodatkowo duch ognia chroni Cię przy skokach przez ognisko, otrzymujesz dodatkowe 40%.
Gdy tylko usłyszała o festynie postanowiła oczywiście wybrać się na niego. Wprawdzie przyszła dość późno, zabawa trwała już w najlepsze, ale chyba znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej studentki? Szkoda, że nie wpadła tu z kimś, bo to oznaczało, że pierwsze kilkanaście albo kilkadziesiąt minut spędzi na szukaniu kogoś, do kogo mogłaby otworzyć usta. Spędzanie takim imprez samotnie zdecydowanie nie wpisuje się w jej klimaty, zatem po wejściu na aleję ogników niemal od razu zaczęła się rozglądać. Dopiero po chwili zorientowała się, że na jej ręce pojawiła się wstążka w przepięknym kolorze określanym jako lila róż. Skąd ona to wiedziała? Najwyraźniej coś w tym jest, że kobiety z natury rozróżniają znacznie więcej kolorów niż mężczyźni. Pewnie dlatego zabawa w 'znajdź wstążkę' będzie dla nich wybitnie ciężka. Bo chyba własnie po to ona jest, tak? Sama jednak nie zamierzała szukać tego jedynego, a zająć się czymś co przykuło jej uwagę. Mianowicie kamienne kręgi. A konkretnie krąg ognia. Krąg, który podobno ma przynosić szczęście w miłości. Cóż, już od dawna nie szukała nikogo na stałe, ale może warto zabrać sobie trochę energii z takiego kamienia, gdyby nagle zmieniła zdanie? Z zaciekawieniem dotknęła skały czując momentalnie przypływ dziwnego ciepła, wręcz gorąca. Już wcześniej była pewna siebie, ale teraz? Czuła, że może wszystko! Tak jak jaśniał ogień, tak i ona w tamtym momencie zaczęła jaśnieć. No dobrze... to co teraz?
\\Zapraszam do zaczepek!\\
Ostatnio zmieniony przez Vittoria Sorrento dnia Pią Maj 08 2020, 15:38, w całości zmieniany 2 razy
kolor wstążki: marengo Wianek:A, ale za kuferek dodaję do 60%
...Straciła rachubę czasu. Subtelne światła bijące od miliona świetlików sprawiały, że czuła się, jakby wciąż zmierzchało. A przecież noc zadomowiła się już w Dolinie na dobre. Gdyby nie ciepłe światełka, wśród gąszczu trawy, w towarzystwie drzew i pobliskiego jeziorka - na Alei byłoby zimno, mokro i ponuro. Tylko wtedy... nie byłoby tak pięknie, tak przyjemnie, tak beztrosko. ...Magia tej nocy podziałała na nią w takim stopniu, że aż zapomniała dokończyć swojego wianka. Był to ten sam, który robiła wraz z Biancą kilka dni wcześniej, ale nie popisała się wtedy za bardzo swoimi umiejętnościami. Cóż, o wiele lepiej wychodził jej taniec czy gra aktorska; prace manualne powinna jeszcze przećwiczyć. Miała wielkie plany na to, że poprawi kondycję wianka już podczas imprezy. Co roku pełno było koszy z zerwanymi już kwiatami, co roku w tej niesamowitej aurze palce jakoś same plotły piękne sploty, a zioła i łodyżki poddawały się wdzięcznie. No a Swansea była perfekcjonistką. Dlatego siedziała teraz z wiankiem u stóp, potraktowanym nieco po macoszemu. Niewielkie koło pełne stokrotek, białych koniczyn i różnorakich ziół spoczywało przy jej prawej nodze, wsparte o konar, a liście chłonęły rosę z trawy. Nie, nie poprawiało to ich kondycji. Jeszcze chwila, a misterne sploty rozpadną się niczym od zaklęcia Bombarda... - Jestem pewna, że ten obraz stanąłby na honorowym miejscu w galerii. - odpowiedziała tonem wciąż rozmarzonym i pełnym fascynacji. Nie mówiła tego, by się dziewczynie przypodobać. Po prostu tak uważała. Choć oddanie tego krajobrazu byłoby sporym wyzwaniem, to jednak czuła, że płótno pod pędzlem panny Zakrzewski stawało się furtką do enigmatycznego świata fantazji. Widziała kilka jej prac, a teraz poznawała wrażliwość. Nie było lepszej osoby, która mogłaby sprostać temu trudnemu zadaniu. ...Tajemnicza pieśń, która rozbrzmiała znikąd, mącąc w głowach wszystkim dziewczętom, zadudniła i w jej uszach. Na początku wpadła w konsternację. Zupełnie jakby ktoś wyrwał ją z jednego snu i wrzucił do drugiego, nie dając wcześniejszego upomnienia. Wstała machinalnie i podążyła za Biancą, która trzymała jej jedną dłoń. Przecież chciała tańczyć, teraz ma okazję! Ale coś ją powstrzymało. O czymś sobie przypomniała. - Wianek! - wykrzyknęła, o wiele głośniej, niż wymagałaby tego sytuacja. Wkrótce potem uśmiechnęła się przepraszająco do dziewczyny, puściła jej rękę i wróciła do powalonej kłody. Schyliła się po swoje wątpliwej-jakości dzieło, a potem powróciła do Bianci - Muszę go poprawić. Zajmie mi to chwilę, zaczekaj. - dodała już opanowanym tonem i złapała wianek oburącz, krytycznie się mu przyglądając. Nie była pewna, czy dziewczyna na nią faktycznie zaczeka. Niczego nie była pewna, bo muzyka stawała się coraz to głośniejsza, a chęć podejścia do kolorowego dębu była piekielnie silna. Nie miałaby więc za złe malarce, że się rozdzieliły. Magiczna aura była zbyt silna. ...Na szybko złapała kilka kwiatów z kosza i zerwała parę liści z pobliskiego drzewa. Wyciągnęła nawet różdżkę, żeby sobie pomóc, ale skołowanie muzyką i niezidentyfikowaną siłą było zbyt mocne, by coś wskórać. Koniec końców - nadal nie była zadowolona ze swojego dzieła. Chciała mieć jednak wolne ręce, więc założyła wianek na głowę i liczyła, że w półmroku jego niedoskonałości nie będą się rzucać w oczy. Ciągnęło ją pod to cholerne drzewo coraz mocniej, nie mogła już (lub nie chciała?) się opierać, postanowiła więc czym prędzej odszukać swoją towarzyszkę. Zanim jednak dotarła na miejsce, wpadła na nią jakaś dziwna, stara czarownica, która wyglądała, jakby była elementem urozmaicającym to wydarzenie. Zupełnie nie z tej Ziemi. Nie dosłyszała słów kobiety, nie wywnioskowała nic z jej specyficznego uśmiechu. Więc... olała temat. ...Drzewo mieniło się wszystkimi kolorami. Melodia była już wyraźna, a kolorowe wstążki zdawały się bujać w jej rytm. Noc była łudząco ciepła, do tego stopnia, że Éléonore zaczęła odczuwać chęć zrzucenia z siebie grubego swetra. Przecież sama zwiewna sukienka wystarczy! Wokół drzewa zgromadziło się już sporo czarownic, a każda z nich była przyciągana do wstążki, której fragment widniał na nadgarstku. - Bianca? - rzuciła niepewnie, stojąc za plecami pewnej blondynki. Nie była pewna, czy to jej znajoma, czy może ktoś inny, choć żywiła nadzieję, że jednak odnalazła swoją towarzyszkę. ...Ciężko było jej jednak zebrać myśli i wyostrzyć zmysły. Czuła się, jakby była czymś otumaniona. Jakby właśnie śniła bardzo pokręcony sen.
Wiedziała, że jej nie odmówi – był zbyt miłym ślizgonem, dlatego nawet nie przejęła się, gdy jej koleżanki zniknęły gdzieś w tłumie, a ona zmieniła towarzystwo na dobre. Wbrew temu, co mówił, wcale nie brała go pod włos i jak zawsze, była całkiem szczera. I była pewna, że przez twarz Lucasa przebiegł cień rumieńca, chociaż zrzucała to bardziej na efekt zaskoczenia niż zawstydzenie, bo na nieśmiałego to on nie wyglądał. Poznała też sekret jego wrażliwych uszu, czego jednak nie skomentowała, widząc jego zakłopotanie i reakcje. Mogłaby się znęcać, ale zwyczajnie nie chciała, zwłaszcza że ją przygarnął. Nie mogła powstrzymać swoich impulsów, odruchów do naruszania jego przestrzeni osobistej i bycia po prostu sobą, chociaż bardzo chciała, bo mógł się z tym niezbyt komfortowo czuć. Ciało jednak zareagowało samoistnie, sprowokowane zachowaniem studenta i nie mogła powstrzymać rozbawionego gwizdnięcia, gdy napiął mięśnie brzucha, w które uderzyła palcem, zanim zachęcona komplementem, obróciła się wołku własnej osi i postanowiła wbić w niego błyszczące, błękitne ślepia, posyłając spojrzenie spod czarnych rzęs. Pytające, bo przecież musiała wiedzieć, że naprawdę chciał jej towarzystwa, bo nie chciałaby sprawić sobą problemu. Oczy ślizgona nie potrafiły jednak kłamać. Były głębokie i czyste, a ona chwile tkwiła w milczeniu, wpatrując się w nie bez cienia wstydu czy czegokolwiek innego, z czystym zainteresowaniem i ciekawością. Miał w sobie coś, czego nie potrafiła jeszcze nazwać, określić. Jakąś iskrę. A może to sposób bycia? Mruknęła jakieś słowa, najpewniej bez pomyślunku i sama drgnęła, odsuwając się nieco, wyrwana z zamyślenia równie mocno, co on. Jak długo tak stali? - Do usług, Sinclair! - odpowiedziała ze śmiechem, salutując mu jeszcze, a potem grzecznie poznając jego kolegę, zaskoczona szarmanckim gestem. Dobrze ułożeni chłopcy zawsze byli popularni wśród dziewczyn, jednak sądząc po jej dotychczasowych wyborach, nie był to jej ulubiony typ. Potrzebowała trochę adrenaliny, nieprzewidywalności, dzikości, bo sama miała miliony pomysłów na minutę i niewyczerpane zapasy energii. Wzruszyła ramionami na słowa bruneta, patrząc na niego z przeczącym ruchem głowy. - Ja wciąż pamiętam, o tych ciastkach. Jak się spotkamy następnym razem, masz eklerki obiecane. Powiedziała honorowo, rzucając właściwie niezobowiązującym zaproszeniem i chęcią kolejnego spotkania. Nie wspominając już, że obiecał jej huśtawki, chociaż nie chciała być taka natrętna i tych słów przywoływać. Przyglądała się chwilę ślicznej puchonce i widocznie zakłopotanemu ślizgonowi, odpływając na chwilę, za co szybko się skarciła, zaraz zaczepiając Lucasa z uśmiechem na twarzy, powstrzymując parsknięcie śmiechem. - Jesteś wredną małpą, wiesz? Na głos mówisz takie wstydliwe rzeczy! Zaraz wszyscy się dowiedzą, że knuję jakieś misterne plany na zgarnięcie Twojej uwagi tej nocy i tyle z mojej dobrej opinii. Cśśśś, to sekret! Rzuciła z oburzeniem, unosząc jedną z dłoni i przykładając sobie do ust zaraz po tym, jak go uciszyła. Brzmiała na tyle wiarygodnie, że trudno było z początku stwierdzić, czy aby na pewno w wypowiedzi nie kryło się ziarno prawdy. Nawet jeśli, to Argent sama wydawała się o tym nie wiedzieć, co zdradzały roześmiane oczy i cień rumieńca na licach, kontrastujący z opadającymi na twarz kosmykami blond włosów. Zaczął się z nią droczyć, zachęcać ją – to nic dziwnego, że szła za ciosem. Dotyk dłoni na głowie sprawił, że na ułamek sekundy przemknęło przez jej twarz zaskoczenie, a wargi rozchyliły się subtelnie, gdy speszone spojrzenie powędrowało na wysokość jego torsu. Było w tym drobnym geście coś uroczego, sprawiające,że przyjemne ciepło rozlało się jej po ciele. Zaraz jedna złapała oddech, wracając do ich gry i podniosła dumnie spojrzenie, nie chcąc zdradzać mu swoich prawdziwych myśli na temat pieszczoty, którą ją obdarował i skupiając się na udawanym oburzeniu, włącznie z nadmuchaniem policzków i spleceniem rąk na klatce piersiowej. Na jego wybuch śmiechu, znów trąciła go łokciem z prychnięciem – jak ten kot wspomniany, przygryzając niezauważenie policzek na chwilkę, aby nie śmiać się z nim. Cała gra aktorska poszłaby na marne, gdyby teraz odpuściła — zwłaszcza że wieczór był młody. Ignorując z początku jego słowa, stanęła obok i złapała go pod rękę, dostrzegając, że otaczających ich ludzi było coraz więcej. - Już lepiej mów na mnie kocie, a nie dziecino... - zaczęła, unosząc brew i patrząc na niego z dołu, zaraz po tym, jak rzuciła mu cały wachlarz możliwości odpokutowania swoich nikczemnych czynów. Dobrze się z nim bawiła i myśl ta, coraz częściej pojawiała się w jej głowie. - Chcę, ciastka zostawmy na potem. Przechodziłam obok grupki osób z tymi napojami, pięknie pachniały. Jak myślisz, będą dobre i ciekawe smaki. Mogę Cię tak trzymać, Sinclair? Jeszcze mi się zgubisz, dziecino. Dodała jeszcze z uśmieszkiem, ruszając zaraz grzecznie za nim w stronę straganów. Korzystając z ruchu, rozglądała się dookoła z zafascynowaniem. Wysokie ogniska wciąż się tliły, uwalniając ogniste iskierki, a jasny dym mknął ku granatowemu niebu. I te celtyckie melodie w akompaniamencie szumu liści z drzew, które sprawiały, że od razu chciało się tańczyć. Przechodząc obok grupki dziewczyn robiących wianki, zawiesiła spojrzenie na roślinach, zwabiona intensywnym zapachem kwiecia, na chwile wytrącającego palone drewno. - Nie jestem głodna, dziękuje. Chcesz, to zjedz. - powiedziała po chwili milczenia, zawieszając wcześniej spojrzenie na gablotce z przedmiotami, przy których stali. Wskazała palcem na kolczyki z króliczkami. - Doradź mi, Lucas! Słyszałam, że są zaczarowane. Właściwie chciałam je kupić, tylko nie jestem pewna, czy króliki godzą w moją smoczą dumę, czy nie. Wyjaśniła poważnie, stając do niego przodem i wbijając w niego spojrzenie. Chciała się odezwać, że kupi im mleko, ale widząc wyraz jego twarzy, roześmiała się i kiwnęła głową, unosząc dłonie w poddańczym geście. Tym razem odpuści. Uśmiechnęła się od druida, poprawiając torebkę na ramieniu. Nawet jeśli aktualnie się go dosłownie nie trzymała, wciąż stała blisko. Alise miała koszmarną orientację w terenie, o czym Sinclair jeszcze nie wiedział.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Teleportacja. W oczach jej zawirowało i kompletnie straciła poczucie równowagi, więc zachwiała się i musiała oprzeć o swojego oprawcę, żeby nie poskładać się na trawę. Z ulgą zauważyła, że jej uścisk nie był już tak zabójczy, a i reszta jej ciała wróciła do normy. Czy to była magia któregoś ze znalezisk? Mruknęła coś niezrozumiałego, patrząc na niego z wyraźnym wyrzutem, bo choć to rzeczywiście była najkrótsza droga i omijali w ten sposób wszelkie leśne atrakcje, dla jej żołądka przenosiny były nadal przeżyciem dość traumatycznym. Posłała spojrzenie w kierunku straganu, po czym, już bez supermocy, ale nadal z super siłą woli pociągnęła go za sobą w jego kierunku. Rozejrzała się po oferowanych przedmiotów i tylko jeden rzucił jej się w oczy. Ale za to jaki! - Gdyby akurat zabrakło Ci szczęścia. - odniosła się do jego słów, zdając sobie sprawę, że przede wszystkim nie zawsze miała możliwość być obok, ale i że jej pokłady uśmiechów od losu kiedyś się kończyły. Głównie z jej własnej winy - czy to przez nieuwagę, czy lekkomyślnie podjęte wyzwania. Po tych słowach wcisnęła mu w ręce wielkie tomiszcze magii leczniczej, na twarzy mając niecny uśmiech, jakby sama planowała sprowadzić na niego jakąś kontuzję, by przekonać się, czy prezent się przyda. Chyba nie umiała dawać prezentów w jakiś wyszukany sposób. A może po prostu nadal była dotknięta tańcem lunaballi i nie była w stanie pozbierać teraz żadnych sensownych myśli?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Czy to był jego typ poczucia humoru, trudno powiedzieć. Ponieważ jednak Emerson nic mu nie zrobił, zachowywał się całkiem uprzejmie i po prostu wdał się w rozmowę, gajowy nie widział żadnych przeciwwskazań do tego, by z nim dyskutować. Co prawda nie ruszał się z miejsca, ale to nie miało raczej znaczenia. Nie czuł potrzeby wstawania, nie czuł się również źle, kiedy spoglądał w górę na mężczyznę, po prostu nie dopisywał do tego jakichś niewiadomych znaczeń i starał się być uprzejmy. Nie znał nauczyciela na tyle dobrze, by mieć pewność, jak prowadzić z nim rozmowę, więc unikał patrzenia mu prosto w oczy i pozostawał po prostu neutralny, jednocześnie próbując zachowywać się, jak na dorosłego i poważnego człowieka przystało. Sukcesem było i tak to, że z miejsca nie zaczął się denerwować, że nie zaczął traktować go, jak kogoś o wiele ważniejszego od siebie, że nie robił mnóstwa innych rzeczy, jakie mu się zdarzały. Czuł się również zdecydowanie swobodniej w jego towarzystwie, niż w obecności Walsha, więc istniał cień szansy, że po prostu spokojnie sobie pogawędzą. Przy okazji Christopher znalazł pewnie niezbyt oczywisty i mądry sposób na to, by zatrzymać przy sobie Desmonda. - Niech w takim razie będzie upomnienie - powiedział łagodnie, jak to miał w zwyczaju, a później uśmiechnął się ponownie do mężczyzny, kiedy ten zaczął wymieniać potencjalnych właścicieli rogów, jakimi obaj zostali teraz obdarzeni. Co prawda nie wszystkie uwagi w pełni do niego trafiały, ale mimo wszystko miał coś, o co mógł się zaczepić i czym mógł się podeprzeć w tej rozmowie, żeby nie wyjść na kompletnego mruka. Nie był jednak zbyt dobry w takich rozmówkach o niczym, kiedy nie znał zbyt dobrze drugiej osoby i z pewnością było to widać, ale starał się tym zupełnie nie przejmować. W końcu mieli się tej nocy bawić i o to tutaj chodziło. Co prawda nie bardzo miał ochotę skakać przez ognisko, czy kompromitować się, pijąc mleko jaka, ale oglądanie tego z pewnej odległości, było dla niego całkiem miłe. - Antylopy, gdyby być konkretnym, to wołowate, ale nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniało. To rogi saigi, suhaka stepowego. Muszę przyznać, że te rogi prezentują się nieco lepiej na człowieku, niż na zwierzęciu, chociaż może wiąże się to z faktem, iż saiga nie jest zbyt urodziwym przedstawicielem swojej rodziny - wyjaśnił całkiem spokojnie, jakby takie rzeczy były po prostu oczywiste. Może zresztą dokładnie tak było, przynajmniej dla gajowego, który spokojnie mógł uchodzić za znawcę świata fauny i flory. Oczywiście, nie miał się za geniusza, co to, to nie, jednak zakładał, że posiada całkiem sporo przydatnych wiadomości, którymi mógł podzielić się, chociażby w tej właśnie chwili. Spojrzał później w stronę straganu, ogniska i dębu, wszędzie tam toczyła się zabawa, ale on nie zwracał uwagi na nikogo konkretnego, po prostu pozwalając na to, by jego spojrzenie chłonęło wszystko i nic. Nie pchał się do pozostałych osób, nie szukał u nich jakiegoś poklasku, nie chciał również przypadkiem znaleźć się w centrum wydarzeń, gdyż to zupełnie mu nie odpowiadało. Obserwowanie wszystkiego z pewnej odległości dawało mu jednocześnie poczucie przynależności i spokój, jakiego właściwie zawsze potrzebował. Poza tym uważał, że to jest święto, które najbardziej pasuje ludziom młodszym jeszcze od niego. Nie miał się za starca, ale łapanie wstążek, czy sprawdzanie, co się stanie po tym, jak coś wypije albo zje, chyba nie do końca było dla niego. Prędzej poszedłby szukać skarbów, ale znowu - idąc samemu nie miałby z tego raczej żadnej przyjemności. - Wolałbym nie kicać dookoła, a już na pewno nie chciałbym rzucać się na pierwszą lepszą osobę, żeby obdarzać ją uczuciami - powiedział na to i skinął lekko głową, a później uniósł brwi w niemym pytaniu, bo zupełnie nie rozumiał teraz, o co dokładnie może chodzić nauczycielowi. Czyżby spodziewał się, że dołączy do nich ktoś konkretny? Zaraz jednak Christopher stracił zainteresowanie tym tematem, a przynajmniej na chwilę od niego odbiegł, bo wstążki ruszyły do tańca, który tak bardzo im się podobał. Gajowy nie zamierzał łapać żadnej z nich, a siedząc w pewnej odległości wiedział, że raczej żadna z nich nie postanowi go gdzieś ciągnąć. Czułby się zresztą dość mocno zażenowany, gdyby nagle wylądował połączony z jakąś uczennicą, to nie było bowiem coś, co mu pasowało. Podejrzewał zresztą, że dziewczyny również wolałby znaleźć się w towarzystwie przystojnych kolegów, a nie jednego z ich opiekunów, co mogłoby wyglądać co najmniej żałośnie. Musiał jednak przyznać, że obserwowanie tego, co się działo, było całkiem przyjemne, a już na pewno całe tchnęło magią, która zdawała się po prostu wypełniać okolicę. Nic zatem dziwnego, że O'Connor uśmiechał się po prostu pod nosem, obserwując jednocześnie to, co się działo i mając jakąś taką naiwną nadzieję, że wszyscy ci, którzy szukali kogoś konkretnego, po prostu na siebie wpadną.
Właściwie to nawet nie wiedziała, co się stało i kiedy to się stało! Czuła tylko, że magia tej nocy nagle staje się jeszcze większa, a chwilę później wstążki postanowiły rozpocząć swój taniec, na co po prostu rozchyliła wargi. Przysunęła rękę do głowy, by przytrzymać wianek, jaki pysznił się na jej włosach - opowiadając jednocześnie jej własną, niepowtarzalną historię - a potem zaśmiała się cicho, kiedy zorientowała się, że część chłopaków ruszyła już do boju. Okręciła się na pięcie, ciekawa, czy Teddy za chwilę gdzieś nie pobiegnie i chyba właśnie wtedy dostrzegła Fillina. Chwilę później zorientowała się, że wstążka, jaką chłopak złapał, miała kolor akwamaryny i jej policzki pokryły się rumieńcem, ona sama zaś uśmiechnęła się lekko i chwilę później patrzyła już z bliska na Ślizgona, który zjawił się obok niej, przyciągnięty przez magię, jakiej nawet pewnie nie rozumieli. Spojrzała z bliska w jego oczy i przekrzywiła lekko głowę. - Pozostaje nam tylko poczekać i sprawdzić - zaczęła, nieco chyba rozbawiona tą sytuacją, jednocześnie czując, że jednak jest zadowolona. Nie była do końca pewna, czy chłopak postanowi brać udział w tym wyścigu, a teraz proszę, był tutaj. I opowiadał jakieś głupotki. - Fil... - rzuciła na to, wyjątkowo zawstydzona i poczuła, że jej policzki robią się gwałtownie czerwone. Owszem, było to z jednej strony dość zabawne stwierdzenie, z drugiej jednak poczuła się nieco nieswojo, chociaż nie umiała nawet określić, z jakiego dokładnie powodu. Chyba po prostu jeszcze wstydziła się pewnych rzeczy, chociaż nie umiała o tym mówić na głos, a może nawet nie chciała. Nie przerywała mu w czasie rozmowy i prezentacji, ale spojrzała w stronę Boyda, kiedy Ślizgon uniósł triumfalnie ich splecione wstążką ręce i uśmiechnęła się lekko do chłopaka. W gruncie rzeczy ten nie był taki zły, trzeba było tylko nieco lepiej go poznać. - Czym się dokładnie zaraził od tych kamieni, bo zdaje się, że tutaj można właściwie spotkać wiele różnych przypadłości - spytała jeszcze i poczuła, że mocniej bije jej serce, kiedy Fillin próbował spleść palce z jej palcami, na co pozwoliła, chwytając go za dłoń. Nadal nie wiedziała, co z tego ostatecznie wyjdzie, ale to nie był powód do uciekania. - Nie, dopiero udało nam się z wiankami i właśnie sprawdzaliśmy, co jest na straganie. Ale ja na pewno nic nie piję! Ostatnio byłam czekoladowa, boję się, że teraz zamieniłabym się w królika, czy coś podobnego - stwierdziła i uśmiechnęła się lekko do pozostałych. Faktycznie, nie udało im się jeszcze zobaczyć, co tutaj właściwie można kupić, nie mówiąc już zupełnie o poszukiwaniach, w których chętnie by uczestniczyła, a teraz chyba miała nawet parę? To można było uznać za coś całkiem, cóż, romantycznego?
Odrobina brawury jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a w przypadku naszego bohatera, pomogła ominąć tłum czekający jak na zbawienie w niekończącej się kolejce. Ferdinand chamsko, ale skutecznie znalazł sie na samym przodzie, udając pierw, że kogoś szuka, później zawiązując jeszcze raz sznurówkę buta, której węzeł wcześniej był bez skazy, aż w końcu został na miejscu z miną, jakby tu się urodził i zdążył zapuścić korzenie. Brudna zagrywka, ale jeśli ludzie bardziej byli zajęci rozmową niż pilnowaniem tego, co dzieje się wokoło, grzechem było tego nie wykorzystać. Z tej pozycji widział już, co druidzi mieli dziś do zaoferowania i nie wiele było rzeczy na tyle interesujących, żeby sięgnął po nie, ale poświęcony dostania się tu trud zmuszał do dotrwania do końca i chociaż kupienia czegokolwiek. Małymi kroczkami przesuwał się w ścisku do przodu, trącany co jakiś czas łokciem, przez innych, nie zwracając na to zbytniej uwagi, aż nie czuł, że ktoś natarczywie trzyma go za ubranie. Obrócił się głowę, by zobaczyć kto narusza jego przestrzeń osobistą i z początku nie mógł ukryć zaskoczenia. Tylko przez chwilę, bo mina czarodzieja stojącego zaraz obok dawała do zrozumienia, że Florka została przyłapana na gorącym uczynku. Mentalność cwaniaka podopowiadała mu jednak to, jak powinien załagodzić niesprzyjające okoliczności. -Hej, ile można na ciebie czekać? - powiedział w kierunku puchonki, udając że byli umówieni. Palenie głupa wychodziło mu dość dobrze, choć była to jedna z bardziej nieoczekiwanych osób, która oskarżyłby o zaczepianie go. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na pana za plecami z miną mówiącą - daj pan spokój i jego wzrok wrócił z powrotem na dziewczynę, tonącą już w rumieńcach. Wyglądała dziś inaczej, niż na poprzednim ich spotkaniu, nie tonęła w za dużych, szkolnych ciuchach, co pokazywało jej prawdziwą urodę, ale Ferdek nie miał zbytnio dużo czasu ocenianie jej, bo sprzedawca czekał już z uśmiechem właśnie na nich. Nie podzielał zafascynowania hiszpanki towarami, więc nie odzywając się słowem, pozowolił jej dokonać zakupów jako pierwszej. Właściwie to i tak wypadało to zrobić, ale jemu dodatkowo dawało czas na zastanowienie się, czy znów chce truć swój już i tak spaczony umysł kolejnymi magicznymi specyfikami. Bo tak na prawdę nic innego nie przypadło mu do gustu, jak coś do jedzenia, czy picia. Nieoczekiwanie jego dylemat rozwiązał się sam, bo dziewczyna po zapłaceniu, zaproponowała mu drinka. -Dzięki, to chyba to, co chciałem.. - odpowiedział, co nie mijało się z prawdą i wziął od niej butelkę. Forma zapłaty, jaką otrzymał po wykorzystaniu go odpowiadała mu, choć trzeba było przyznać, że miała gest i pokazywało to, co mówił jej poprzedniego razu. Powątpiewał, czy w innych okolicznościach podeszłaby do niego zagadać. Mleko tanie nie było, a to sugerowało, że miało jakieś swoje magiczne właściwości. Ale to tylko mleko, co mogło pójść nie tak? Jeszcze sprzedawane nieletnim, co zmniejszało jego obawy do praktycznego bezwzględnego zera. Odeszli w mniej tłoczne miejsce i nasz bohater pozwolił zapakować się Florce, zastanawiając się, czy jego przypuszczenia zgadzają się z rzeczywistością. Czy przyszła tu sama? Na to właśnie wyglądało, bo nie było nalotu zgrai koleżanek, które na nią czekały, aż wyda trochę galeonów na to, co ją interesowało, czy czekającego na nią faceta. Choć o to drugie podejrzewał ją mniej, ale nie wykluczał po dzisiejszym wyglądzie. Była również bardziej otwarta, co oczywiście mu odpowiadało, bo dopadała go panująca dookoła atmosfera zabawy. -Moje jest chyba truskawkowe. - wyjaśnił puchonce, która znów otworzyła pierwsza do niego usta. Połączenie truskawki z mlekiem zawsze pachniało dla niego sztucznie i nienaturalnie. A może to smak był inny niż sugerował to węch? Nie przepadał za nim zbytnio, ale nie była to lukrecja, którą w życiu by nie ugryzł, a prezentów się nie odmawiało. Najlepszym sposobem na wypicie napoju było zrobienie tego na raz, a jak już to zrobi to ze spokojnym sumieniem wypyta ją, co tu robi. Jak pomyślał, tak zrobił. Nie było najgorsze, ani najlepsze, po prostu mleczny szejk. Emerson zwrócił również uwagę na to co ona, a czego nie widział wcześniej. Wstążka na jej dłoni, była jedną z wielu, które również powiewały mu teraz w powietrzu przed nosem. Chyba nie powinienem tego robić, ale.., ale pociągnął za pasek w tej samej barwie. Przecież go to chyba nie zabije? -I jak, czujesz coś? - odezwał się, zaczynając czuć rozczarowanie. Już te babeczki na urodzinach wydały mu się bardziej wartę tego słota, które Florka właśnie wydała. Nie dostał od niej odpowiedzi, właściwie to nie pozwolił jej powiedzieć słowa, bo poczuł potrzebę pocałowania jej. Inaczej niż poprzednio, gdy czuł głód adrenaliny i zastanawiając się nad konsekwencjami. On to teraz musiał zrobić i choćby się powstrzymywał, to ciało odmówiłoby mu posłuszeństwa. Objął ją w pasie, przycisnął do siebie, pochylił nad nią i zrobił dokładnie to, co za pierwszym razem na korytarzu, tyle że zdecydowanie dłużej. Zdecydowanie dłużej, bo ciężko mu było się od niej odkleić.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Jak mogła sądzić, że ktoś spętał jego umysł klątwą, która wydzierała z niego naturalne odruchy? Egoistycznie roztaczała urok, odpychając od siebie plany kolejnej ucieczki, kiedy to on stanął na jej drodze, a ich tęczówki skrzyżowały się na jednej linii. Feeria emocji uderzyła w Odettę, kiedy to bliskość została pogwałcona przez zrządzenie losu, którego nie była w stanie usprawiedliwić własnymi chęciami. Motywowała ją tęsknota, którą musiała zaspokoić. Instynkty przejmował nad nią kontrolę, a im dłużej to trwało, tym coraz mocniej zapadała się w sobie – zapominając o tłumie, który rujnował pozór spokoju. - Zapewne nieudolny… Nie potrafię robić takich rzeczy – stwierdziła bez zastanowienia, obdarzając go przekornym uśmiechem. Opuszki palców musnęły dłoń chłopaka, by zaraz potem zespolić ich ręce, jakby nie chciała go stracić. Obserwowała go przez moment, by chwilę później udać się w stronę miejsca plecionych wianków, gdzie samodzielnie chciała przekonać się o swej wyjątkowości. - Zaczekasz? – poprosiła, by niebawem złączyć kilka kwiatów, a następnie ozdobnej trawy, która w komplecie – wyglądała perfekcyjnie, lecz nie na tyle, by cokolwiek osiągnąć. Gęste pukle zostały przyozdobione kompozycją florystyczną, zaś Lancaster czuła się przeraźliwie obca w gronie tylu ludzi, którzy nie zważali na nikogo. Bystre spojrzenie dostrzegło jednak twarz Virgila, którą dotknęła opuszkami palców, przejeżdżając w subtelnym ruchu po linii żuchwy. - Wydajesz się zmęczony… Nudzę cię? – spytała nagle, obawiając się, że nie jest dostatecznie porywająca, by marnować na nią czas. Serce uderzyło więc w piersi, oddech spłycił się, a wzrok otaksował oblicze ledwie poznanego czarodzieja. Strach przejął nad nią kontrolę, tak jak to się stało tuż po powrocie, a im dłużej trwała w objęciach niepewności, tym dłużej karmiona była przez dualną niepewność; pozostać i odejść.
Roześmiał się, prawdziwie rozbawiony, gdy Alex przyznał się do swojego fanklubu. Kolejny raz, gdy Josh cieszył się z tego, jaki jest. Niewiele osób przychodziło do niego na zajęcia, bo niewielu chciało grać. Tym samym miał dość swobodne lekcje. Jeśli już jakaś uczennica chciała z nim rozmawiać, albo studentka, to wolały trening. Nic, co mogłoby sprawiać, żeby Josh miał ochotę żartować z dzieciaków, co robiłby na miejscu Alexa. Wolał jednak nie dobijać go żarcikami. Bądź co bądź, ale uwielbienie ze strony nieletnich mogło utrudniać pracę i nie tylko. - Spraw, żebym był dumny! - rzucił jeszcze, gdy tylko przyjaciel obiecał dobrze się bawić. Sądząc po czekoladowych jajkach, których lepiej było jednak nie jeść, zapowiadało się wesoło. Nawet nie wiedział, jak bardzo, nie spodziewając się późniejszego widoku Chrisa oraz kobiety, która poruszyła tym narządem Alexa, który odpowiada za jakiekolwiek emocje. Swoją drogą to całkiem ciekawe zjawisko. Człowiek próbuje już tyle czasu ruszyć ten emocjonalny beton, wywołać uśmiech, którego pojawienie się można od razu uznać za święto, a tu pojawia się jakaś panna. Cud! Śmiał się jak głupi, w trakcie wykonywania skoków, a już tym bardziej, kiedy widział doping Voralberga. Niech zrzuca, na co chce powód swojego dobrego humoru, ale dla Josha było jasne, że profesorowi nie brak poczucia humoru i wie, jak się dobrze bawić. Niestety skakanie przez ogień musiało mieć swoją cenę i Josh był gotów ją zapłacić w postaci spalonej kurtki. Inaczej sprawa wyglądała, gdy dostrzegł siedzącego Chrisa. Mając w pamięci spięcie w izolatce, czy raczej pełne gniewu wyrzucane z siebie słowa, które były odczytywane nie tak, jak powinny, nie chciał do niego podchodzić. Ostatecznie przeprosiłby i co dalej? Wiedział, że musi naprostować sytuację, ale czy powinien psuć mężczyźnie tak czarowny wieczór? Nie. Odpowiedź brzmiała nie. Tak samo na pytanie, czy spodziewał się, że Alex będzie bawił się w detektywa i zainteresuje się zanikiem uśmiechu na twarzy ludzkiego łosia. Co z tego, że Josh nie był świadom tego, że na moment przestał się uśmiechać. Uniósł w geście zdziwienia brwi, kiedy Alex podał mu kurtkę. Całą, nie nadpaloną, gotową do ubrania. - Aww… Jesteś kochany - rzucił, z nieznaczną ironią, ale po szczerym uśmiechu można było widzieć, że naprawdę ucieszył się z naprawionej kurtki. Nie lubił nosić płaszczy, a ta imitowała to bardziej eleganckie nakrycie, była więc idealna dla niego. Przez moment myślał, że znów wróci do skórzanej, a tu proszę! Zaraz jednak znieruchomiał, gdy usłyszał kolejne słowa Bambiego, pod koniec mrużąc oczy, jakby chciał powiedzieć, że się nie ośmieli. - Galeony w porządku, pokaż, jak skaczesz Jelonku. Co do O’Connora, to nie wiem, o co ci chodzi - odparł od razu, uśmiechając się przy tym szeroko, aż pojawiły się dołeczki w jego policzkach. Nie kłamał, naprawdę nie wiedział, o co akurat Alexowi chodziło. Ostatecznie gajowy miał już towarzystwo na noc, nie powinien przeszkadzać. Najwyraźniej jednak nie doceniał mężczyzny, który bez większych problemów przeskoczył ognisko i jeszcze przyszedł po galeony. Tłuczek mu w oko, pewnie oszukiwał, beróżdżkowiec. - Ciekawe, czy przeskoczyłbyś tak, gdybyś był zmuszony kicać - odparł krótko, wyciągając rękę z galeonami, nieco rozbawiony. Spojrzał na kubeczki z wodą, a na przemianę w wino, aż parsknął śmiechem. - Stary, nie ma konieczności - mruknął, ale nie kłócił się, wypijając jedynie zawartość kubeczka jednym łykiem. Przez cały czas przyglądał się drugiemu, zastanawiając się, o co mu też chodzi, gdy dostrzegł pewne zawahanie. Być może ktoś, kto nie znał go za dobrze, nie zwróciłby na to uwagi, ale nie Josh, który opuszczając dłoń z pustym już kubkiem, uśmiechał się z zadowoleniem, odwracając głowę w kierunku kobiet, aż nie natrafił na jedną, która musiała być TĄ. - Zaczęliście kręcić, gdy jeszcze studiowała? - spytał, podrzucając wesoło brwiami, nie mogąc powstrzymać się od skomentowania widocznej, przynajmniej dla niego, różnicy wieku. - Wydaje mi się, że to nie ja potrzebuję czegoś na odwagę. Może pójdę się przedstawić, jeśli ty nie masz ochoty tam iść? - spytał, robiąc jakby pół kroku w kierunki tajemniczej blondynki. Musiał ją poznać, musiał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. W końcu miałby z kim próbować rozruszać tego mruka! Niech jest ich Śnieżką! Gburek stał obok, on sam był Wesołkiem. Jeśli kobieta ma braci, pewnie zbiorą wesołą kompanię krasnoludków. Spojrzał na przyjaciela z tak wyraźną chęcią do żartów w spojrzeniu, że na miejscu Alexa zacząłby się zastanawiać nad sposobem ukrycia wybranki. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nagle wstążki, które do tej pory wisiały na dębie, ruszyły w dziwnym tańcu z wiatrem. Niektóre atakowały chłopaków, inne były łapane. Ostatecznie powoli tworzyły się pary. - To co, kto pierwszy złapie wstążkę Śnieżki, ten wygrywa? - zaproponował wesoło, kicając w miejscu. Przeklęte mleko i jego dziwaczne efekty ujawniające się w najmniej odpowiednich momentach!
Efekty: ma rogi chyba kozie, śmierdzi, ALE TEŻ pachnie mieta, wywala się po skoku na boisko, smarka pisankami i ma tęczowe włosy :’) Ciastko: C Skok: B
Jedyną osobą klaskającą na widok Fillina skaczącego przez ognisko był oczywiście Boyd, który wiwatował za wszystkie te piękne panie, którym nie dane było ujrzeć tego perfekcyjnego występu, bo zajęły się swoimi wstążkami wyczyniającymi jakieś dzikie harce dookoła dębu. Zaraz potem król ogniska popędził w tamtą stronę, żeby uganiać się za swoją wybranką, zaś jego smętny towarzysz (który nie miał już żadnej ukochanej, a wcale nie miał ochoty łapać jakiejś przypadkowej i wylądować niechcący u boku zajętej dziewczyny i generować jakieś niezręczne sytuacje, czy coś, albo gorzej, znokautować jej swoim zapachem) w tym czasie sam poczęstował się magicznym ciastkiem, wziął rozpęd i skoczył przez ogień. Udało mu się nie podpalić sobie gaci, choć nie był przy tym tak pełen gracji jak Fillin i na koniec podczas lądowania wyjebał się na trawie – oczywiście z wrażenia, bo wtedy właśnie dostrzegł, że jego przyjaciel złapał wstążkę Victorii i macha do niego. Pokazał mu uniesione w górę kciuki pełne aprobaty, otrzepał tyłek po upadku i ruszył w ich stronę, przeciskając się pomiędzy innymi zawstążkowanymi, zakochanymi duetami i po drodze kichając kilka razy, czemu oczywiście towarzyszyło produkowanie czekoladowych pisanek w kolorowych papierkach. - Witam piękne panie – przywitał się ze wszystkimi (@Victoria Brandon@Loulou Moreau@Thaddeus H. Edgcumbe) włącznie z Tadkiem, którego na dokładkę grzmotnął jeszcze czułym przyjacielskim gestem w ramię – Słuchajcie, sorry że śmierdzę, ale to nie ja, to ten pierdolony magiczny krąg mnie tak pobłogosławił, będziecie musieli to jakoś przeżyć – wyjaśnił pospiesznie od razu, bez owijania w bawełnę, zanim Fillin zdążył zacząć sobie żartować, żeby go dodatkowo pogrążyć, po czym rozejrzał się po ich twarzach – Dobra, skoro miłość już zwyciężyła to czy ktoś jest chętny na poszukiwania? – spytał z entuzjazmem i zachęcającym majtnięciem brwi, oczywiście podekscytowany wizją szlajania się po lesie w poszukiwaniu chujwieczego i możliwością wpakowania się w jakieś niebezpieczne okoliczności. A razem raźniej, wiadomo.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Miało być tak pięknie, miały iść razem na świętowanie, miały teraz iść na stragan i co? I dalej było pięknie, choć Lou nie wiedziała, czy powinna przewracać oczami a te romantyczne atrakcje, czy raczej śmiać się z przewrotności losu, gdy obok nich pojawił się nie kto inny, tylko wspominany wcześniej Ślizgon. Do tego w jak uroczym stylu, jeśli pominąć dziwne szczegóły ich znajomości. - Hej - przywitała się wesoło, wspierając dłonie na biodrach, a uśmiech sam wykwitł na jej twarzy. Widać znalazł sposób na udobruchanie jej, a i ona najwyraźniej nie boczyła się tak, jakby się mogło zdawać. Choć zawsze istniała opcja, że ta przedziwna noc miała w sobie jakiś dziwny czar, który sprawiał, że wszystko widziało się w superlatywach. Zaraz też zaśmiała się, widząc tryumfalny gest chłopaka, spoglądając na moment na Victorię. Powoli czuła się jak piąte koło u wozu, ale po chwili pojawił się także Boyd, który faktycznie nie pachniał najlepiej. - Zapamiętać, żeby uważać na kamienne kręgi - skomentowała z lekkim śmiechem, mimowolnie marszcząc nos. Teraz rozumiała, dlaczego Fillin nie polecał przyjaciela. Pomyśleć, że sama chciała tam iść na początku! Może dobrze, że wybrały jednak robienie wianka, który teraz przyozdabiał rondo jej kapelusza. Po prawdzie dało się, w pewnym stopniu, przyzwyczaić do dziwnego zapachu, jaki roztaczał wokół siebie Gryfon, szczególnie gdy skupiało się na zapachu mięty. - Ale masz świetne włosy! - rzuciła, wspinając się nieco na palce, żeby lepiej widzieć. - One są tęczowe? - dopytała, kręcąc lekko głową w rozbawieniu. Nie spodziewała się takich rewelacji na tym święcie, ale z drugiej strony, nie wiedziała czego się spodziewać. - Miłość, albo szczęście szukającego. Boisz się, że wygryziesz Moe z pozycji szukającego, jeśli złapiesz jakąś konkretną w tym chaosie? - spytała, zerkając na Boyda z wyzwaniem w spojrzeniu. Właściwie sama zastanawiała się nad tym, żeby pobiec, złapać swoją i patrzeć, czy coś się stanie. Ostatecznie to było lepsze od krążenia wokół dębu samotnie, prawda?
- Owszem, pasuje. Przyzwyczaiłem się, kiedy najciekawszym po mnie Peregrinem jest moja najmłodsza siostra. – Wzruszyłem ramionami, puszczając w niepamięć jej groźbę. Widać było, że jest przyjaciółką Tesski, miały paradoksalnie dużo wspólnego. A może właśnie nie paradoksalnie? Może właśnie los połączył je, dlatego, że miały tak zbliżony do siebie charakter, który kiełkował już od najmłodszych lat? Tego nawet najstarsi entowie nie wiedzieli. Racjonalnych powodów zaproszenia brak, gdyż jedynym powodem, za którym stało cało to zaproszenie było to, że Cali jako jedyna przyszła mi na myśl, nie mogąc wybrać się z własną siostrą, a jednocześnie wiedziałem, że w jej towarzystwie nie będę przewracał oczami, nie mogąc dłużej wytrzymywać głupich gadek. Na moje szczęście California nie należała do tego typu osób i chwała Merlinowi za to.
Stragany miały naprawdę wiele ciekawych ofert, których normalnie nie mógłbym się oprzeć, gdybym tylko miał jakikolwiek kwit w portfelu. Dom wcale tani nie był, przez najbliższe miesiące zakładałem, że będę głodować, nie mówiąc już o tego typu zabawkach. Zabawkowy kosmos w wielkości sześcianu mieszczącego się w dłoni wyglądał naprawdę niebywale, mimo że o sferach niebieskich miałem tyle pojęcia, co o okresie godowym trolli górskich. Nie, nie wiem kiedy trolle mają okres godowy. Mleko było naprawdę intensywne w smaku, czułem jak rozpływało mi się w ustach, konsystencją przypominając gęstą, gorącą czekoladę. Smakiem również i szybko na efekt nie musiałem czekać. Zacząłem się lekko bujać do muzyki, która zupełnie nie pasowała do typowo koncertowego bujania – tutaj raczej wchodziły w grę specyficzne tańce i hulańce, ewentualnie swawole. Na jej słowa niespodziewanie parsknąłem, patrząc na nią niezwykle rozbawiony. - Karmelku nie lubimy? A to peszek! – Przedrzeźniłem dziewczynę, mając z tego wyjątkowy, nawet jak na mnie ubaw. Uśmiechałem się szeroko i przybliżyłem się do Californii, będąc pewniejszy siebie, a co za tym idzie, nie trzymałem już tak ścisłego dystansu, który narzucała mi moja i jej przestrzeń osobista. Natychmiastowo wyłapałem kontekst, o którym mówiła Cali, a dokładniej o moim sławetnym podkoszulku, który znalazłem losowo w szafie pośród normalnych koszul. Jakoś tak los chciał, bym na ślepo wziął właśnie ten element ubrania, więc się z nim nie sprzeczałem, sądząc, że może z tego powstać wspaniała ekspozycja. Zaśmiałem się głośno i przeciągle i popatrzyłem na nią, w myślach nie rozumiejąc, czemu tak bardzo mnie to wszystko rozśmieszało, kiedy nie powinno. - Nie wiem skąd teraz nawinęłaś o swoim wieku, nic przecież o nim nie mówiłem! Taki duży masz kompleks dziecka? Bez przesady kalifornijska dziewczyno, przecież nie dzieli nas tak wiele lat! Za to z własnej stylizacji jestem niezwykle dumny i myślę, że ci też się podoba! – Ponownie się zaśmiałem, tym razem z prowokacyjną nutką, czując „flow” tego miejsca i chcąc jeszcze pospierać się z dziewczyną. - To gdzie chcesz iść teraz z swoim „dziadziusiem-lumpkiem”, co Cali? – Wyszczerzyłem kły w ironicznym uśmiechu, w pełni korzystając z tego jakże niepasującego do niej efektu zdrabniania. Nagle jednak zaczęło dziać się coś „globalnego” – wstążki zaczynały spadać z wielkiego drzewa i fruwać po całej polanie – pewnie naszym zadaniem było znalezienie tej właściwej! Co prawda, mogłem wybrać którąkolwiek, choć mi zależało na tej bordowej, którą Cali nazywała burgundową. Dla mnie to samo, niech jej jednak będzie. Szedłem mocno przyspieszonym krokiem, w myślach wciąż zaskoczony skąd we mnie było tyle energii i patrząc pod nogi, szukając w trawie odpowiedniej wstążki. W końcu mi się udało, przeczesując zdecydowanymi ruchami wysokie trawy nieopodal, pozostawiając trochę w tyle moją towarzyszkę. W końcu zobaczyłem odpowiedni kolor i chwyciłem za wstążkę, unosząc ją wysoko do góry, chwaląc się Ślizgonce z wesołym uśmiechem. Nagle zaś stało się coś dziwnego, bo wstążka pociągnęła mnie i z zawrotną siłą pociągnęła ku Californii. Nie minęła chwila, a byliśmy „połączeni” uściskiem dłoni, zaciśniętym burgundową wstążką. Próbowałem się uwolnić, byłbym nawet skłonny odczepić protezę, acz to nie była ta ręka – zawiązaną miałem tą zdrową. Uniosłem lekko brew, czując ciepło jej dłoni, wokół której chcąc, czy nie chcąc, zaciskałem delikatnie swoje palce, pierwszy raz uświadamiając sobie jakie miała drobne dłonie w porównaniu do moich. - Niech nas tylko Tesska zobaczy i usłyszy twoje ckliwe zdrabnianie, a zabije najpierw mnie, potem ciebie. – Powiedziałem, uśmiechając się jak głupi, wciąż będąc pod wpływem cholernego czekoladowego mleka. - Jesteśmy teraz, przynajmniej na jakiś czas, nierozłączną parą, Californio. Co więc masz ochotę teraz porobić? – Zapytałem, mając na uwadze to, że nie mogli robić niczego, co by uwzględniało jakąkolwiek rozłąkę. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że trzymanie się z Cali zupełnie mi nie przeszkadzało, było zabawnym dodatkiem do całej tej nocy, która z pewnością będzie pełna magicznych zwrotów akcji i niespodziewanych wydarzeń.
Rogi:A Mleko:3 Ognisko:A, F Wstążka:marengo - Éléonore E. Swansea Ubiór: klik (bez krawata)
....Jego spojrzenie był rozbrajające, kiedy spojrzał na Joshuę tak, jak spojrzał na jego stwierdzenie o jego ukrytej części charakteru, której nikomu nie okazywał. I której nie posiadał. A przynajmniej tak twierdził przed całym światem, który jednak już wystarczająco zdążył go zweryfikować. Czemu miałby nie naprawić jego kurtki, skoro doszczętnie nie spłonęła? Z drugiej strony nawet jeśli zostałby z niej sam popiół, to być może udałoby się ją jako tako doprowadzić do porządku, aby może niekoniecznie mógł ją nosić, ale chociaż powiesić sobie w ramce na ścianie. Tak na pamiątkę. ....- Po prostu pomocny. – tak, to było dobre słowo. Swego rodzaju bezinteresowny altruizm, który odzywał się w nim od czasu do czasu, szczególnie jeśli chodziło o ludzi na których mu zależało. W jakiś sposób. Bo tak, istniały osoby, do których żywił odczucia większe niż normalnie, choć zwykle po sobie tego nie pokazywał, przynajmniej w kwestii ekstrawertycznej. Mówiły za niego takie drobne gesty i choć zrobiłby to dla każdego kto by o to poprosił, tak jednak dla Josha było to swego rodzaju zobowiązanie. Nie mógł patrzeć jak ten z utęsknieniem doszukuje się nowego, podobnego kurtko-płaszcza, tak więc chociaż w tym jego pomoc była nieodzowna. Z drugiej strony jednak, była jeszcze jedna kwestia, która nie dawała mu spokoju. I w której też chciał, nawet minimalnie i subtelnie dopomóc. Tylko czy potrafił? ....To wcale nie było tak, że on podejrzewał swojego przyjaciela o jakiekolwiek odczucia względem gajowego, ale… nie no dobra, podejrzewał. Wystarczyło zobaczyć jego minę, kiedy O’Connor rozmawiał z kimś innym w odległości kilkunastu metrów, ba! zbędna tu była jakakolwiek analiza. Skoro taki typ charakteru, jak jedyny i niepowtarzalny Joshua Walsh zostaje skazany na wieczne potępienie smutku w jednej chwili, to oznaczało to mniej więcej tyle, że coś było na rzeczy i bynajmniej niekoniecznie miał tu na myśli podteksty romantyczne, nie mówiąc o czymś więcej. Po prostu. Coś. To dziwne coś, na co może i by nawet nie zwrócił uwagi, gdyby nie fakt, że ostatnimi czasy podobny coś dopadł jego osobę i sam to przeżywał. I tak samo jak jego przyjaciel twierdził, że nie wie o co chodzi. A wiedział. I to już nawet całkiem bardzo dobrze. ....- Dobra, dobra, tak mi i sobie się tłumacz. – rozszerzone źrenice Voralberga, powoli zakrywające tak charakterystyczną biel jego tęczówek, jednoznacznie wskazywały na to, że zdecydowanie nie był dzisiaj sobą. Czyżby na takich mruków jak on atmosfera tego przedsięwzięcia działała mocniej niż na ludzi, którzy jak nauczyciel miotlarstwa podchodzili tak rześko i otwarcie do życia? Czy może to mleko miało więcej dodatkowych skutków ubocznych niż zakładał i jego kichanie pisankami to nie była najgorsza rzecz jaka miała go spotkać? Być może. I gdzieś wewnątrz ten zwrot akcji bardzo mu się nie podobał. Nie lubił braku kontroli, a zdecydowanie właśnie do tego dążył dzisiaj jego umysł – do całkowitego jej pozbawienia. To nie mogło skończyć się dobrze, a już na pewno nie tak jak to planował. Z drugiej strony, jakby nie patrzeć on na dzisiejszy wieczór w swoim życiowym harmonogramie nie miał kompletnie nic. Ale w aktualnej sytuacji nie miało to większego znaczenia, bowiem… ....Zauważenie Éléonore wcale tego stanu nie poprawiało, gdyż miał dziwne wrażenie, że nawet jeśli by się powstrzymał to i tak stanąłby z nią twarzą w twarz. Chociażby jak to mieli w zwyczaju, kwestią prozaicznego przypadku. Nawet najkrótsze zerknięcie w jej kierunku zaczynało go gubić, nie mówiąc już o dłuższym patrzeniu. Reakcja Walsha gdzieś w głębi duszy w ogóle go nie zaskoczyła, bo znał go na tyle dobrze, że w mgnieniu oka zorientował się o co chodzi, zupełnie jak Voralberg jeszcze kilka minut temu rzucał mu niejednoznaczne sugestie odnośnie gajowego. Gorzej, ze Joshua dość szybko zrozumiał o kogo chodzi. No tak, obok panny Swansea pozostawały wciąż same uczennice, albo kobiety na tyle stare, że było znikome prawdopodobieństwo jego zainteresowania. To był ten moment, w którym nie pozostało mu nic innego, jak przyznać się do zarzucanych mu czynów, albo… starać odwrócić się uwagę nauczyciela miotlarstwa od tej sytuacji. I choć wybrał tę drugą opcję to było już zdecydowanie za późno. Pozostało mu wymownie łypnąć na niego, kiedy rzucił swoją niecelną uwagę o studiowaniu, a już na pewno unieść brwi, kiedy dodał drugie pytanie retoryczne. Kto powiedział, że nie mam ochoty. ....Naprawdę starał się udawać, że mu nie zależy. Nie tu, nie teraz. Chciał sprawiać wrażenie silnego i skoncentrowanego stricte na dzisiejszej zabawie w towarzystwie przyjaciela, ale im bardziej się starał tym bardziej mu nie wychodziło, co sprawnie można było wykorzystać przeciwko niemu, a naprawdę, naprawdę tego nie chciał. Łamał się jak gałązka na wietrze i nie dało się tego nie zauważyć, a już na pewno nie dla tak dobrze znającego go człowieka jakim był Joshua. Alexander zacisnął zęby uwydatniając mięśnie żuchwy i co jakiś czas ocierając o siebie górnym i dolnym łukiem, co jednoznacznie wskazywało na to, że albo był w głębokiej konsternacji, albo się czymś stresował, względnie miał ochotę kogoś zabić. Zgadnijcie kto był najbliżej. Zaklęciarz oblizał pospiesznie wysuszone na wiór wargi, zerkając to w przestrzeń, to na przyjaciela, natomiast skutecznie unikając patrzenia na dziewczynę. Nie wiedział co ma robić, a jednak z jakiegoś powodu, już po chwili wyciągnął różdżkę. I znów kichnął czekoladowym jajkiem, które spłonęło szybciej niż ktokolwiek zdążył je zauważyć. ....- Na Ciebie czeka inna wstążka do złapania. – mruknął i wciąż patrząc na niego dość wymownie, wyciągnął rękę w kierunku Christophera i machnął magicznym patykiem. Na nadgarstku O’Connora wkrótce mogła pojawi się tasiemka w kolorze feldgrau, zgrabnie owijająca się niczym wąż, acz oczywiście nie robiąca żadnej krzywdy. Korzystając z tego kawałka okazji, kiedy Walsh był skupiony na tym, co dzieje się z jego… kolegą, Voralberg powoli wyminął go, aby znaleźć się bliżej magicznego drzewa. Machnął drugi raz wyczarowując na rogach przyjaciela identyczną wstążkę, zgrabnie zwisającą z łosiowych łopat i cofając się powoli w kierunku Éléonore, ale wciąż przodem do niego, wzruszył ramionami i puścił mu całkiem sympatyczne oczko. Mówiło wyraźnie nie dziękuj, a sam Alex – choć w to nie wierzył – odwrócił się do tłumu dziewcząt zgrabnie tańczącego wokół dębu czując jak serce wali mu jak oszalałe. ....Doskonale znał zasady celtyckiej nocy, bo choć ostatnich dobrych kilka lat spędził na terenie Francji, to jednak wciąż był byłym uczniem i absolwentem Hogwartu i może z raz czy dwa brał udział w tych obchodach. Choć zdecydowanie wtedy to święto nie oddziaływało na niego tak mocno jak dzisiaj. Jego ambiwalentne podejście do tego, czy powinien złapać wstążkę czy nie, trochę go żenowało, ale nie mógł zaprzeczyć, że naprawdę nie wiedział co ma zrobić. A to doprowadzało go do szewskiej pasji. Na dodatek nie miał zielonego pojęcia, którą z tych wszechbarwnych tasiemek powinien złapać – co prawda miał dobry wzrok, ale z takiej odległości nie był w stanie dostrzec koloru, jaki widniał na nadgarstku panny Swansea. Jej – zdaje się zielony – sweter, zaciągnięty po same dłonie wcale tego nie ułatwiał. Zatrzymał się. Wątpliwości zaczynały powoli go pokonywać, po raz pierwszy od bardzo dawna. Buchające od wewnątrz wszechogarniające gorąco zaczynało go męczyć, a uderzające raz po raz serce zdawało się imitować jakiś zalążek narastającego stresu. Cofnął się. Nie da rady. ....I nie wiedział jak to się stało, że jego odwrócenie spowodowało bieg wydarzeń tak nieoczekiwany, że choć miał do czynienia z magią już ponad dwadzieścia lat, to w najskrytszych snach nie wyobrażał sobie tego, co miało się za chwilę zadziać. Delikatny materiał nagle smagnął go po oczach, które natychmiast zamknął i instynktownie wyciągnął rękę, aby pozbyć się rzeczy która chwilowo pozbawiła go wzroku, na dodatek powodując chwilowe łzawienie. Niepewnie podniósł powieki, aby szybko zorientować się, że trzyma w rękach nic innego jak wstążkę. O nie. O nie, nie, nie, nie, nie. Jeśli sądził, że jego serce biło szybko jeszcze przed chwilą, to w tym momencie miał migotanie przedsionków. Ledwo powstrzymał się, aby nie rozejrzeć się ostentacyjnie czy ktoś na niego nie patrzy. Jego źrenice zwęziły się obserwując jak delikatny materiał mocno oplata się wokół jego ręki. Nie, to nie miało tak być. Nie miał przecież pojęcia do kogo należy ten kawałek płótna, a ten najwyraźniej postanowił go w tym uświadomić. Szlag, mógł się nie odwracać, mógł iść w tamtą stronę i nawet po prostu się przywitać, być może uniknąłby tej kompromitacji, no właśnie… z kim? Potencjalnych kandydatek tańczących na polanie było przecież tak wiele. Z jakąś dorosłą kobietą to jeszcze pół biedy, choć i tak byłoby to nieco krępujące. Gorzej, jeśli trafiłby na jakaś studentkę, nie mówiąc już o własnej uczennicy. Co gorsza, wstążka zaczynała ciągnąć go w daną stronę i choć nie chciał robić cyrku na środku imprezy, tak opierał się jej niczym najbardziej na świecie uparty osioł. Skupił się na tym, aby spróbować ją zdjąć. Jakkolwiek. Zerwać, spalić, schować. Nic nie działało. Pradawna magia miała dzisiaj pierwszeństwo, choćby był Merlinem swojego pokolenia i najwyraźniej miała na nim niezłe używanie tej nocy. No do kurwy. ....Krok po kroku, nieświadomie w tym ferworze walki tasiemka ciągnęła go najwyraźniej w kierunku dziewczyny, która była jej właścicielką. Nie miał zamiaru się poddać, a przynajmniej nie do momentu, kiedy stanie przed nią i będzie musiał się tłumaczyć. Już to widział. Ja przepraszam, ona mnie zaatakowała i nie mam z tym nic wspólnego! I że w ogóle bez obrazy dla pięknej pani, ale on nie chce tu być, a już na pewno nie z nią. Idealnie. Bardzo… subtelnie. Nawet jak na jego standardy. Ale kiedy w końcu mógł się zatrzymać, a delikatny materiał zaczął mknąć do dziewczyny na której ręce się zaplątał, mężczyzna stanął jak wryty będąc bliskim zbierania szczęki z ziemi. Niech mu ktoś powie, że to nie był przypadek. Czas się dla niego w tym momencie zatrzymał. Wyglądało na to, że Celtycka Noc przygotowała dzisiaj dla niego specjalne atrakcje. W sumie, jeszcze niedawno sam, nieświadomie o nie prosił. Dlaczego miałby być zły? ....- Éléonore. Ja, ja… Ty… – wydukał. Nie miał pojęcia co miał powiedzieć, od czego miał zacząć. Kosmyki jego włosów w ferworze walki opadły mu nieco na czoło, a on mrugnął kilkukrotnie. Nie do końca wiedział co tu się dzieje i czy na pewno nie dostał halucynacji od mleka, jakie wypił jeszcze całkiem niedawno. Chyba miał rację z tymi efektami ubocznymi, natomiast już z tego wszystkiego zdążył zapomnieć o rogach i powoli zanikającym efekcie tęczowych włosów. – Ja…Ty… yyy… to Twoja wstążka. – to nie było pytanie. Stwierdził to z olbrzymim zaskoczeniem, a jednocześnie z niewidzialną dla niej, nawet nie wiedziała jak olbrzymią ulgą. Co jak co, ale w jej kierunku w życiu nie powiedziałby, że nie chciałby tu być. Chciał tu być, teraz, z nią. Ale tego też nie stwierdzi tak otwarcie, choć jakaś niewidzialna siła bardzo go do tego namawiała. – Ja… ona… – zaatakowała mnie, to przypadek, ja nie chciałem jej złapać, to znaczy chciałem ją złapać, ale jeszcze chwilę temu, a potem cię wycofałem i ona się na mnie rzuciła i to chyba przypadek, a może jednak nie przypadek, że jednak pociągnęła mnie akurat do Ciebie, bo ja no wiesz, jakby Ci to powiedzieć… ....- Złapałem ją… – rzucił, uśmiechając się delikatnie i nieco szelmowsko, tym samym zatrzymując kawalkadę myśli, jaka właśnie przebiegła przez jego głowę niczym tabun rozpędzonych, galopujących koni. Tylko dlaczego brzmiał, jakby miał delikatne wyrzuty sumienia? Takie... minimalne. W końcu sam nie wiedział co mówi i dlaczego. Co się z nim działo? Miał dziwny napad stresu wymieszany z konsternacją i tym dziwnym uczuciem, które wybuchło w nim niczym most Hogwartu ponad dwadzieścia lat temu. Mimo wszystko nie wpuszczał z niej wzroku, przyglądając jej się z należytą uwagą, na jaką w tym momencie zasługiwała. Wyglądała dość… promiennie? Czy tak się mówiło? Najwyraźniej ta dzisiejsza aura działała również na nią. Zdawała się być też nieco… inna? Na Merlina, czy on w ogóle powinien się w nią tak wpatrywać. Chyba nie miało to dla niego aktualnie żadnego znaczenia. Jej aparycja w tym momencie była dziwnie pociągająca, nie mówiąc już o tym, że również przyciągająca, a im dłużej patrzył tym czuł się coraz gorzej. Jeśli można tak nazwać fakt, że kompletnie przepadał. Nie to, żeby na co dzień już go wystarczająco do siebie nie ciągnęła. I ten wianek… mrugnął kilkukrotnie czując jak jego normalne jestestwo jeszcze próbuje z tym wszystkim walczyć i nakazywać mu się w końcu zamknąć i tylko patrzeć na nią, bo co tak naprawdę mu pozostawało, kiedy magia tej nocy nie miała zamiaru przez najbliższy czas wypuścić ich ze swoich objęć?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Trzeba było przyznać, że może i obchody celtyckiej nocy były dobrze zorganizowane, ale zdecydowanie we dwie mogłyby sobie zorganizować takie świętowanie jakie najbardziej by im odpowiadało. Kto wie... może nawet próbowałyby działań jakichś... khem świętych roślin skoro Nancy już jej wcześniej wspomniała o tym, że interesuje się zielskiem zielarstwem. Upływ czasu zdawał się nie istnieć w towarzystwie Williams. Nawet się nie spostrzegła kiedy wieczór zamienił się w zasadzie w środek nocy. Północ nadeszła, a z nią niezbyt planowana atrakcja, która zaczęła zbierać wszystkie panie wokół wielkiego dębu. I czy chciała czy nie to nogi i tak niosły ją w tamtym kierunku. Mogła jedynie trzymać mocno dłoń Nancy, by nie zgubić jej w tłumie i trzymać się jej blisko. Tak blisko jak tylko mogła. Wstążka obecna na nadgarstku wyraźnie ciągnęła do znajdującego się pośrodku utworzonego przez wszystkie zebrane panny swoistego okręgu. Wokół rozbrzmiewała przedziwna muzyka, która zdawała się nie mieć konkretnego źródła. Dźwięki dochodziły zewsząd i jedynie napędzały nogi, które same poruszały się po linii okręgu w którego środku znajdowało się najwyraźniej magiczne drzewo. Dopiero po kilku dłuższych chwilach w powietrze eksplodowała kaskada kolorów złożona z wielobarwnych wstążek, z których każda wydawała się być przypisana konkretnej osobie. Strauss przez chwilę obserwowała to widowisko. Była świadoma tego jak stary jest to obyczaj i związany był z zamążpójściem młodych panien, do których w czasie celtyckiej nocy przychodzili panowie zwabiani przez odpowiednie kolory. Szczerze powiedziawszy... jakoś nie bardzo uśmiechała jej się ta wizja. Miała już dosyć jednego narzeczeństwa. Nie potrzebowała kolejnego. Dopiero wtedy zorientowała się, że Nancy odbiegła kawałek dalej w pogoni za jedną z powiewających na wietrze wstążek. Nie chcąc stracić jej z oczu, ruszyła za nią tylko po to, by zobaczyć jak skrępowana przez magiczny skrawek materiału Puchonka pada na ziemię. Williams nawet nie musiała jej wołać, bo brunetka i tak zaraz zjawiła się obok, widząc ten niezbyt wdzięczny upadek. - Już, zaraz to rozplączę... - zapewniła ją, ale nieważne jak bardzo się starała to nie była w stanie rozwiązać krępujących nogi jej towarzyszki wstążek. Oczywiście jej pierwszym odruchem było sięgnięcie po różdżkę, ale i to zdało się na nic. Nie mogła przy pomocy żadnego ze znanych sobie zaklęć przeciąć magicznej wstążki ani przerwać działania efektu jaki ta miała na sobie. Zaklęła w myślach tylko po to, by znowu z jej ust nie wyrwała się jakaś karykatura przekleństwa po czym spojrzała na Nancy. Przez moment jej wzrok błądził po twarzy studentki, by finalnie zatrzymać się na jej ustach. I wtedy też w jej głowie pojawiła się drobna myśl, która mogła by rozwiązaniem ich problemu. Pamiętała jak kiedyś, całe lata temu, babcia Brigitte opowiadała jej o obchodach celtyckiej nocy. I o tym, że niektóre czary mogły zostać złamane jedynie przez moc pocałunku... Już miała coś powiedzieć i poinformować Nancy o swoich zamiarach, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Po prostu to zrobi i potem będzie się ewentualnie tłumaczyć. Jej dłoń powędrowała na kark Williams, przyciągając ją bliżej, aż w końcu pochylająca się nad nią Krukonka była w stanie pochwycić jej wargi w chwilowo dosyć niewinnym pocałunku. I choć mogłaby się od niej odsunąć niemal od razu to jednak tego nie zrobiła. W końcu nie miała pewności czy zdziała to od razu, więc najlepiej porządnie zabrać się za zdejmowanie tasiemkowej klątwy, co mogło zabrać im nieco czasu. Poza tym nie chciała przestawać. Chyba już od samego początku imprezy podświadomie tego chciała, ale jakoś nie mogła znaleźć na to odpowiedniego momentu, by wykonać pierwszy krok. Teraz jednak starała się nadrabiać zaległości, zatapiając się coraz bardziej w ustach dziewczyny, od której nie zamierzała się tak szybko odrywać.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Tłum od zawsze był moim wrogiem. Nienawidziłem mieć z nim jakiejkolwiek styczności, bliskość tylu nieznajomych mi osób wpędzało mnie w panikę i zaczynałem zachowywać się jak wygłodniałe zwierzę, co często nawet paradoksalnie pasowało do zachowań całej grupy – na rozmaitych koncertach sprawdzało się to wyśmienicie. Czułem się dość dziwnie wykorzystując własne ułomności, dla własnej korzyści. Czy dalej więc były one ułomnościami, czy może cechą, którą z wady przemieniłem na zaletę? Na polanie było jeszcze inaczej. Czułem się jak na intensywnej emocjonalnie ekstazy, zakrapianą odrobiną psychodelicznych substancji. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej się w tym zatracałem. Powolny ruch łusek, sunących po nagiej skórze Lucii wzbudziły we mnie głębokie westchnienie, zupełnie jakbym to ja naruszał przestrzeń osobistą dziewczyny, donżuańsko szepcząc jej do ucha rozmaite słowa, które nie miały znaczenia – chodziło o sam syk, brzmienie, które skutecznie zapełniało myśli dziewczyny, nie dając jej się od siebie uwolnić. To jednak Proxima był hipnotyzerem i głównym aktorem tego przedstawienia. Ja byłem jego partnerem, doktorem Watsonem, uczniem, zbyt zapeszonym, by podjąć tak ordynarne kroki. Przy pierwszym poznaniu nie miałem tyle do zaoferowania, co na następnych, gdy mój pełen myśli umysł przyswoił sobie rysy twarzy drugiej osoby – tutaj sytuacja była zgoła inna, to Proxima przejął inicjatywę, a ja czułem to razem z nim, tak jakby to miejsce tworzyło jeszcze silniejszą, prawie telepatyczną więź między nami. Na jej uwagę, zagryzłem dolną wargę w lekkim uśmiechu, który nie oznaczał szczególnie niczego, choć dzięki tej właśnie uniwersalności posiadał w sobie też pierwiastek każdej emocji, jaka mogła przyjść na myśl. Brakowało w nim pewności, co do jego znaczenia, pozostawiając same wątpliwości. - Bo jest warte wysłuchania. O to właśnie w tym chodzi. O fantazję rzeczy wartych wysłuchania, nie znając jednocześnie ich prawdziwego sensu. – Odpowiedziałem przelotnie, patrząc coraz intensywniej na twarz Krukonki, jakbym podjął się próby zliczenia wszystkich jej piegów. Kontrola nie zawsze była pożądana, a nawet potrzebna. W chwilach takich jak ta, kontrola samego siebie jedynie przeszkadzała w ukazaniu własnej tożsamości, natury. Odpowiednie scenerie w każdym wywołają zwierzę i ta sytuacja mocno się pod to podpinała, z specyficznym dodatkiem intensywnych, magicznych przyciągań, które czułem w stosunku do Krukonki. Jej ciało krzyczało, każdy centymetr jej nagiej skóry w moich oczach lśnił jasnym blaskiem, jakby to nie była ludzka skóra, a milimetrowe klejnoty, odbijające światło płomieni ognisk. Czy w takiej sytuacji kontrola była zalecana? Czy wręcz odwrotnie? Karmelowe napoje zakończyły akt pierwszy, rozpoczynając kolejny, dodając nowych elementów rozrywki między nami. Czyny, które popełnialiśmy nie pasowały do tego, co sobą prezentowaliśmy. Ciche i słodkie do przesady chichoty nie pasowały ani do mnie, ani do piegowatej, choć samo jej brzmienie było wystarczająco absurdalne, bym zaśmiał się czystym, słodkim śmiechem. W międzyczasie zawitał wśród nas Felix, na którego patrzyłem z lekką obcością w oczach, jakby był kimś z zewnątrz, osobą z innej planety. Zachował się za to surrealistycznie, wpasowując się w nastrój, do którego wszedł z pełnym impetem. Zasmakował warg dziewczyny, ja zaś przyglądałem się, jakbym oglądał film przyrodniczy z narratorem, który wybrzmiewał jedynie w mojej głowie. Ten wątek tego spektaklu szybko się zakończył, pozostawiając chwilową pustkę w akcji spektaklu. Trzeba było ją czymś zatkać, zastąpić czymś ciekawszym. - Zaraz pójdziemy do kamiennych kręgów, obiecuje na paluszek – powiedziałem ze słodyczą w głosie, pokazując jej najmniejszy palec prawej ręki. Jej bliskość wzbudzała we mnie ekstazę najróżniejszych uczuć, szczęścia, podniecenia, pożądania i wielu innych, których nie sposób było w tej chwili opisać słowami. Wzdychałem tylko raz na jakiś czas, dając upust emocjom, które się we mnie kłębiły. - Najwidoczniej druidzi staruszkowie nie ufają dziewczynkom, boją się o wasze zwiewne i piękniusie sukieneczki – odpowiedziałem, nie protestując przed tą bliskością, kiedy ujęła moje ramię i pociągnęła w stronę kręgów. W międzyczasie jednak zdarzyło się coś niezwykłego, co od razu pokazałem swojej partnerce – z wielkiego drzewa zaczęły spadać wstążki, unoszące się na wietrze i magicznie rozprzestrzeniając się po całej polanie. Proxima chwilowo gdzieś zniknął, pozostawiając nas samych sobie, pewnie polował na mysz. Ja zaś powtórzyłem poniekąd jego wcześniejszy czyn, wykorzystując małą odległość, jaka dzierżyła moje serce od jej i przyłożyłem usta do jej ucha, szepcząc tak cicho, że nawet ona mogła nie usłyszeć w całym tym zgiełku. - Znajdźmy może najpierw… twoją wstążeczkę, co? Będzie zabawnie… – Lekko się odsunąłem, patrząc się na nią, zawadiacko przegryzając dolną wargę, uśmiechając się. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą, dając się wplątać w dalszy ciąg dziwnych wizji i poszukiwań różowej wstążeczki. Znalazłem ją, acz przy dotknięciu jej stało się coś nieoczekiwanego – oplotła się wokół mojego nadgarstka i pociągnęła mnie za sobą, do Lucii, która chwilowo stała kilka kroków za mną. Wstążki złączyły się, łącząc też i nas, w postaci wspólnego uścisku dłoni, z którego nie sposób było się wyrwać. Przy poszukiwaniu moje myśli nie były obecne w odczuwaniu każdego z takich gestów, teraz dotyk jej skóry powodował elektryzujące ciarki, rozprzestrzeniające się po całym moim ciele, na co wzdychałem cicho i subtelnie. Przekrzywiłem lekko głowę, patrząc to na nią, to na kręgi, do których mieliśmy zmierzać. - Jesteśmy teraz razem! Nigdy już nie będziemy samotniutcy, jak paluszki! Teraz możemy iść zobaczyć kręgi, Lucynko. – Powiedziałem, uśmiechając się hipnotyzująco.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
On co prawda wciąż był dumnym posiadaczem majestatycznego poroża, ale sylwetka Moe wróciła do normalności. Może to taniec lunaballi? Może trzymany w garści listek języcznika? A może spowodowała to magia dębu, który powoli nawoływał do siebie wszystkie kobiety z okolicy, obdarzając je eterycznym urokiem, który przyciągał wzrok wszystkich mężczyzn? — Nie bocz się — z rozbawieniem skwitował jej niezadowolone mruknięcie, choć przyjrzał jej się dość badawczo, próbując dostrzec do jakiego stopnia źle się poczuła. Miał nadzieję, że z czasem przywyknie do teleportacji, zwłaszcza że w sytuacjach jak ta stanowiła idealne rozwiązanie. Bez oporów dał się zaprowadzić w stronę straganu i na moment spuścił ją z oczu, skupiając pełnię uwagi na szerokim wyborze nastrojnych wianków; o zakupie jednego z nich myślał właściwie odkąd tylko tutaj przyszli. Po dłuższej chwili zastanowienia wybrał ten spleciony z białych i czerwonych kwiatów – gdyby znał się na zielarstwie choć odrobinę lepiej, pewnie wiedziałby jak się nazywają i co oznaczają. Skusił go kolor odpowiadający łabędzim piórom, chciał, żeby było widać w tym rękę Swansea; żeby i ona w tak błahy sposób podkreśliła nim swoją do nich przynależność – nawet jeśli mogło się zdawać, że jest o wiele za wcześnie, by w ogóle o tym mówić. Żałował, że nie znalazł nic w pełni białego. Z wiankiem w ręce, spojrzał na nią zaskoczony, gdy w drugą rękę wcisnęła mu opasłe tomiszcze. Spojrzał na tytuł, uśmiechnął się do niej i wskazał jej pobliską ławkę, chcąc by na niej przysiadła. Skoro jej nogi wróciły do standardowego, mniej umięśnionego stanu, opatrunki znacznie się poluzowały, on zaś zyskał idealną okazję, by naprawić to skuteczniej niż bandażem. Kiedy usiadła, kucnął przy niej i rozłożywszy księgę na ławce, przewertował ją szybko w poszukiwaniu odpowiedniego Rozdziału. Nie zajęło mu to długo, szybko odnalazł odpowiednią stronę i przebiegł wzrokiem po tekście, odświeżając informacje, których nie był pewien w lesie. — Ufasz mi? — spojrzał w górę, prosto w ciemne oczy i wyciągnął różdżkę. Czekał na jakiś znak, na przyzwolenie – nie chciał jej do niczego zmuszać. Dopiero kiedy go otrzymał, zdjął opatrunki, które spalił zaklęciem i zastosowawszy się do porad z księgi, użył episkey, które zaleczyło skaleczenia. Widać było, że do niedawna rozcięta skóra jest wciąż wrażliwsza, cieńsza i zaczerwieniona, ale wyglądało to nieźle. Uśmiechnął się do niej po raz setny tego wieczoru, ucałował odsłonięte kolano i dopiero wówczas podniósł się i usiadł obok niej, biorąc w ręce wianek, który założył jej na głowę, poprawiając przy tym kilka kosmyków włosów. — Dziś nie będziesz animagiem... dziś będziesz metamorfomagiem — starał się nie pokazywać jak bardzo ekscytuje go ta wizja, ale roześmiane oczy aż nazbyt dobrze zdradzały prawdę.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Sob Maj 09 2020, 01:16, w całości zmieniany 1 raz