Drzewo pozbawione jest korony, ale za to jego pień wzbudza powszechne zainteresowanie. Wypełnione jest nieustannie poruszającą się w środku... lawą, ogniem, magmą? Nie wiadomo co to jest dokładnie, ale zostało osłonięte skomplikowanymi zaklęciami dzięki którym po dotknięciu nie poparzysz się. Nie da się pobrać próbki tej cieczy magicznej ani w żaden sposób uszkodzić drzewa.
Podążanie za Henrym okazało się dla niej niezwykle owocne. Co prawda tym razem nie udało jej się zebrać aż tak dużo grzybów jak chwilę temu, ale wciąż były to grzyby. W dodatku jadalne! Ostrożnie zebrała dwa rydze, po czym wrzuciła je do powoli zapełniającego się koszyczka. Nie traciła z oczu Traszki, którą uważała za swoisty, szczęśliwy talizman. - Prowadź nas Henry - zwróciła się do zwierzątka, nie bacząc na innych uczniów. Była bardzo dobrej myśli. Już nawet przestała obawiać się tego, że niebawem oddzieli się od grupy i natrafi na jakieś leśne potworności. Gwar rozmów i bliska obecność dobrze jej już znanych osób, działała na nią kojąco. Mogła zatem się zrelaksować i w pełni oddać zadaniu lub skupić się na szczęśliwej traszce, którą tak uparcie obserwowała. Nie brała jej jednak na rękę, nie chciała jeszcze bardziej stresować stworzonka. Wolała patrzeć na nią z bezpiecznej odległości, by podążać jej szlakiem. A to, że te małe nóżki prowadziły ich w stronę mniejszych lub większych skupisk grzybów, zaliczyć można było do dodatkowej korzyści. Kto wie, może ta traszka zrozumie, o co im tak naprawdę chodzi, dzięki czemu nauczy się kierować je w stronę grzybów. Ale czy nie oznaczałoby to, że udało im się wytresować zwierzątko? Bez wątpienia, wszystko to było dziełem przypadku. Nikt nie mógł jednak Aiyanie zabronić rozważania takiej możliwości.
Nic, nic i nic, powtórzmy to jeszcze raz: nic. Męczące się stają takie poszukiwania, szczególnie skoro nie widać ich najmniejszych rezultatów. Spojrzenie nadal uważnie przeczesuje listowie łudząc się że pod jego szeleszczącym dywanem odnajdzie kapelusze grzybów. Nic z tego. Odrobinę niewyspany, znużony staje się coraz bliższy odpuszczenia sobie kolejnych karkołomnych przechadzek. Nie ma dobrej kondycji, a w swoim otoczeniu nie zauważa niczego interesującego. Może to będzie koniec? Może to aktualnie wystarczy, niech będzie, może trzeba odpuścić? Oddycha przez chwilę szybciej, choć próbuje ukrywać swoje prozaiczne przemęczenie. Koszyk nagle mu ciąży jakby zamiast z wikliny odlany został z masywnych ołowianych prętów. Posmak porażki zawsze jest nieprzyjemny, choć nigdy się nim nie zraża. Spróbuje później, w przyszłości, spróbuje wyciągnąć więcej dla siebie, rozpatrzeć wnioski wyciągnięte z esencji popełnionych błędów. Tym razem pozostaje mu wyłącznie stoicko pogodzić się z losem jaki został mu najwyraźniej przeznaczony. Błądzi jeszcze przez chwilę i lawiruje. Nadzieja jest matką głupich, umiera jednak ostatnia.
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Cholera. Oczywiście, że musiała trafić na prefekta. Odkąd wróciła, nawet się nie zainteresowała, kto w tym roku otrzymał odznakę, bo i po co? Ano choćby po to, żeby nie proponować szluga jednemu z prefektów… Mleko już się wylało, mogła więc albo pokornie zgasić papierosa i liczyć, że dziewczyna jej nie wyda, albo udawać całkowicie niewzruszoną całym zajściem. Duma nie pozwoliła jej na wybór pierwszego z rozwiązań, zresztą nie podobała jej się wizja posiadania u Gryfonki długu wdzięczności. Zdecydowanie bliżej jej natury był handel wymienny, a milczenie w zamian za jakiegoś szpetnego grzyba nie było głupią propozycją – oczywiście o ile dziewczyna uszanuje ich umowę, ale to ryzyko Lyssa była gotowa ponieść. - Jak tam chcesz, łap go. – wzruszyła ramionami i rzuciła Gryfonce swoje znalezisko, chowając wcześniej paczkę fajek do kieszeni kurtki. – Ale żeby nie było, nie mam pojęcia czy jest jadalny. – dodała, bo jeszcze tego brakowało, żeby dziewczyna oskarżyła ją o próbę otrucia. Nie żeby nigdy nikt jej tego nie insynuował, tym razem okoliczności jednak nie sprzyjały Ślizgonce. Podeszła bliżej pod pretekstem szukania grzybów, w gruncie rzeczy jednaj ciekawa nieoczekiwanej towarzyszki. Pani prefekt gotowa nagiąć dla niej szkolny regulamin? Tego jeszcze w jej repertuarze nie grali. - Lyssa. – sprostowała – A ty jeśli zaraz nie wyjdziesz z tej kałuży, to nabawisz się gorszego kaszlu niż ja po fajkach. – dodała z grymasem, który można by chyba uznać za cień uśmieszku, ponownie zaciągając się trzymanym w ustach papierosowym. Wracając wzrokiem od zanurzonych po kostki butów Gryfonki, zauważyła coś czerwonego wystającego z trawy. Schyliła się, a kiedy ponownie stanęła wyprostowana trzymała w ręku dorodnego muchomora. – Śliczniutki. Myślisz że Walsh da mi za niego jakieś punkty?
Znalezione grzyby:3 - zero, czyli klasyk Scenariusz:B
Porada @Frederick Shercliffe była wcale niezła, Lockie żył według niej już niejednokrotnie, bo podpatrywanie jak sobie z czymś radzą inni było w jego wyobrażeniu bardzo dobrą taktyką. Niemniej - trudno cokolwiek podpatrywać, jak się wpierdoli w pokrzywy i to tak, że człowieka ledwo widać. A nie oszukujmy się, Swansea do małych nie należał. Kiedy się w końcu z nich wykaraskał i rozejrzał, miał wrażenie, że wszyscy się gdzieś rozleźli, a on zaginął gdzieś w dalekim tyle. Zaczął się rozglądać, ale oczywiście wszystkie grzyby rozkradzione przez tych bandytów i nic, zupełnie, nie było już w polu widzenia. Nawet kolejna kępa pokrzywy już tak wydeptana, że nie dało się w nią dla hecy wpaść. - Gdzie te grzyby? Wszystkie ukradłaś? - zaczepił @Scarlett Norwood jak ją mijał, bo oczywiście widział, że jej z koszyka to się już praktycznie wysypuje. Co za życie, biednemu i głodnemu zawsze wiatr w oczy i pokrzywa na dupę.
Ziewając jak cholera i trąc jeszcze bardziej oczy, Imogen powoli wlekła się przez błonia w kierunku polany, gdzie miały odbyć się zajęcia z zielarstwa. Idąc w tą stronę cały czas się zastanawiała, po kiego grzyba w ogóle jej było zielarstwo? Wiedziała, że to raczej kwestia ambicji matki, niż jej własnego upodobania względem tego przedmiotu i prawdopodobnie nic wielkiego by się nie stało, gdyby ją sobie odpuściła, ale jakoś tak... no nie mogła. Dlatego właśnie w ciepłej, ogromnej bluzie, wysokich kaloszach i wygodnych spodniach szła w stronę uszkodzonego pnia modląc się o to, aby w końcu się rozbudzić, bo nawet rześki poranek jej w tym nie pomagał. I tak oto, kiedy dotarła w końcu w wyznaczone miejsce, dowiedziała się od dziarskiego profesora, że idą na grzybobranie... Jęknęła dość głośno, bo naprawdę nie było jej to w smak i gdyby wiedziała, pewnie wolałaby pospać kilka godzin dłużej, niemniej złapała jeden z wolnych koszyków i ruszyła na poszukiwania, bo co innego jej pozostało? Łaziła, nawet za bardzo nie patrząc pod nogi, bo i większości grzybów nie znała, więc nie wiedziała, które z nich są jadalne, a które przyprawią ją minimum o bardzo poważne rozwolnienie. Niemniej w pewnym momencie natrafiła na kanie dwie obok siebie, więc schyliła się i nożykiem zgrabnie odcięła nóżkę od korzenia. Potem dostrzegła @Maurice Howells który to przechadzał się niedaleko, więc postanowiła zagadać, nawet jeśli ten sobie tego nie życzył. - I co, znalazłeś coś ciekawszego niż fajki? - zagaiła, nawiązując do ich ostatniego spotkania.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Znalezione grzyby:wciąż zero Scenariusz:G - cud nad kałużą szczyn centaura, znajduje trzy smardze
Czujny jak pies myśliwski, rozglądał się po okolicy, patrząc, gdzie się ktoś akurat schyla, by wyczuć, w którym kierunku grzybnia zdecydowała jednak być bardziej hojną. Nie uważał się za urodzonego grzybiarza, ba, nawet zwykłe chodzenie po lesie wydawało mu się dość trudne (chyba że chodzenie zakończone kucaniem przy krzaku malin i wpierdalaniem malin prosto z krzaka) toteż do siebie pretensji nie miał wielu. Niestety, nie było mu dane być mistrzem grzybobrania. Wszedł między drzewa, oddalając się od Norwood, w myślach układając teorię, że jak będzie od niej dalej, to więcej będzie dla niego, bo będzie miał je szanse wypatrzeć. Był na przegranej pozycji przy krasnoludkach, bo nie dość, że zauważały grzyby szybciej, to jeszcze miały z nimi doświadczenie - w końcu każdy wie, że smerfy mieszkają w grzybkach. - O. Smardz. - powiedział, zatrzymując się gwałtownie, bo kępka pojawiła się zupełnie znikąd. Szybko capnął kilka, zanim mu przyjdzie jakiś puchon je ukraść.
W całym zaaferowaniu nie zwrócił szczególnej uwagi na młodą Puchonkę, która też zbliżyła się do nich, aby spojrzeć na jajka w trawie. Fakt, ze wpadł w kolonię gumochłonów, zapewnienie profesora, że zajmą się nimi później, a później lawina niezbyt dojrzałych tekstów i komedia gotowa. Dlatego, kiedy Max wspomniał o dzieciach, Jamie jedynie uniósł brwi, jakby chciał go zapytać, kogo zaliczał do dzieciaków. Jednak zaraz niedoszłe pisklaki zajęły jego całą uwagę, gdy próbował skojarzyć wygląd skorupek, ich wielkość i miejsce złożenia z jakimkolwiek gatunkiem, ale zwyczajnie nie wiedział. Dlatego niewiele później spojrzał na profesora z zaskoczeniem na twarzy. - Derkacza? Dość późno… Ale w sumie przez pył wszystko mogło się zmienić… Myśli profesor, że można je spróbować odratować, odpowiednio się nimi zajmując? - zapytał, z zaciekawieniem przyglądając się @Christopher Walsh, nim spiorunował Maxa spojrzeniem, kiedy znowu wspomniał o jego nowym stanowisku. Jedno było pewne. Spotkanie koła będzie polegało na rozpoznawaniu jaj ptaków, tylko musiał się do tego odpowiednio przygotować. Jednak nie było mu dane zastanawiać się nad tym dłużej, gdy jego uwaga została rozproszona jednym nazwiskiem. Mimowolnie wpierw pomyślał o Bercie, z którą ostatecznie umówił się na spotkanie, a dopiero potem załapał, że jeden z Shercliffe’ów dołączył do ich zacnego ślizgońskiego grona. Odruchowo spojrzał w stronę Carly, starając się potwierdzić słowa Solberga. - Do kogo? - mruknął, a po chwili zmarszczył brwi i uderzył pięścią w ramię Maxa. - Spieprzaj - dodał cicho, odkrywając, że ten jedynie sobie z nim pogrywał. Nie dostrzegł, że podebrał muchomora, choć gdyby zrobił to na jego widoku, nie zareagowałby w żaden sposób. Pokręcił głową i ruszył w drugą stronę, naprawdę starając się wypatrzeć jakiegoś grzyba. Zamiast tego w pewnej chwili promienie słońca zatańczyły mu na oczach, pozbawiając na moment wzroku, przez co potknął się o kamień i runął jak długi na ziemię, wydając z siebie głuchy jęk zaskoczenia, nim przekręcił się na plecy, zakrywając na chwilę oczy ramieniem. Za jakie grzechy szło mu tak kretyńsko na zielarstwie?! Usłyszał szelest trawy niedaleko siebie, odwrócił głowę i dostrzegł Puchonkę, która zdawała się chodzić za… traszką? - Jeśli lubisz zwierzęta, zapraszam na spotkania miłośników przyrody. Za niedługo pojawi się ogłoszenie na tablicy, choć… Jeszcze nie będziemy zajmować się żadnymi jaszczurkami, ale może ci się spodoba - powiedział do @Aiyana Mitchelson, uśmiechając się do niej łagodnie, siadając przy tym na trawie. - O, tobie też idzie lepiej. Zdradzisz sekret znajdywania grzybów? Bo ja póki co mam same kamienie - dopytał jeszcze, całkowicie nieoczekiwanie nawet dla samego siebie, będąc całkowicie miłym i przyjaznym.
Znalezione grzyby:6 pieczarek, 3 smardze Scenariusz: nie tym razem!
Czy to miała być zmiana passy? Czas na lepsze czasy? Swansea ogromnie dumny ze swoich smardzy oglądał je z taką dumą, jakby sam je wyhodował na własnej piersi, a nie znalazł przypadkiem w trawie. Mijając krzaki jeżyn, widział @Maximilian Felix Solberg gdzieś w oddali, więc wyciągnął smardza z koszyka i mu nim pomachał z wielką dumą. Kilka kroków dalej, ku włąsnemu zdziwieniu, dostrzeggł pękate białe główki w trawie - nic tylko brać! Wprawdzie nie był pewien, czy to pieczarka czy purchawka, ale wychodził z założenia, że wszystko da się zjeść conajmniej raz. Ukucnął, by delikatnie odseparować grzybki od grzybki, bo to przecież ważne! I umiejscowiwszy je w koszyku ruszył dalej, coraz bardziej z siebie zadowolony.
Nadzieja miała się dobrze, podniosła się pełna sił. Jeszcze niedawno poddał się kajdanom frustracji zaciskanym jak szczęki na przegubach jego szczupłych nadgarstków. Jeszcze niedawno, niedawno, ale przecież nie teraz. Teraz z zadowoleniem przeskakujący po detalach scenerii wzrok mógł święcić należne triumfy i cieszyć się wyłuskaniem kolejnej kępki sporej ilości grzybów unoszących się tuż przy powykrzywianych, wydatnych smugach korzeni, przy których łatwo jest stracić niezbędną równowagę. Wtedy usłyszał głos, a głos nie był dla niego żadnym podniosłym objawieniem, głos był prosty, przyziemny i musnął go krótkotrwałą, niewinną prowokacją. Odwrócił głowę w kierunku, z którego usłyszał dźwięk. Spojrzenie osunęło się po znajomej, obsypanej piegami twarzy. - Możesz ocenić sama - nie kazał jej długo czekać na odpowiedź. - Nie jestem tak monotonny jak myślisz - mam znacznie bardziej złożony repertuar; nie wydawał się w żadnym stopniu rozdrażniony jej przytykiem, wręcz przeciwnie, podejmował rzucone w jego stronę wyzwanie, uczestniczył w tej grze, której zasady mieli dopiero pojąć, których oboje jeszcze całkowicie nie poznali. - ...chociaż fakt, że znajduję tylko jeden gatunek za bardzo temu nie sprzyja - ocenił półżartobliwie, nie ukrywając przed nią zawartości koszyka. Same pieprzniki jadalne, zupełnie, jakby los kazał mu się przyczynić do przyrządzenia w hogwarckiej kuchni solidnej, imponującej porcji sosu kurkowego. - Jak wyglądają twoje zbiory ? - dopytał z zaciekawieniem, podchodząc nieco bliżej w jej stronę, bez zbędnego pośpiechu. - Skoro mnie wywołałaś, wypada się czymś pochwalić - podwinął usta w uśmiechu, śmiałym i odrobinę nadal nieoczywistym.
Chyba się za szybko ucieszył, bo jak tylko zebrał te pieczarki i ruszył dalej między drzewa, to już nic nie widział. Widział za to jakichś puchonów w okolicy i już był pewien, że znalazł winowajców. Zaczynał utrwalać w głowie schemat puchońskich rzezimieszków złodziei grzybów i zapewne już nikt ani nic nie wyprze mu tego obrazu z głowy. Zawrócił się o 90 stopni i ruszył w innym kierunku, byle dalej od puchońskiej zgrai, z nadzieją, że jak się oddali od żółto-czarnych kolorów, to i grzybów będzie więcej. Ba, pewien był, że dokładnie tak będzie. Z głupią dumą jednocześnie uśmiechał się jak myś do sera co chwilę, kiedy tylko zerkał na swój koszyczek, widząc w nim cokolwiek, a że było to aż dziewięć! Wspaniałych! Grzybów! Czuł pewną satysfakcję w brzuchu.
Dziewczynka bardzo uparcie podążała za traszką. Dopiero @Jamie Norwood odwrócił jej uwagę od śledzonego celu. Uśmiechnęła się do Ślizgona ciepło. Powoli zaczynała przyzwyczajać się do tego, że uczniowie Hogwartu byli bardzo mili. Nawet ci spod znaku węża - wbrew panującym wśród niektórych uczniów, przekonaniom. - Czego będzie dotyczyło spotkanie? Rozważała dołączenie do jeszcze jednej, pozalekcyjnej aktywności, jednak wciąż nie potrafiła się zdecydować. Każda z nich wydawała się równie interesująca i atrakcyjna, dla ciekawskiego umysłu jedenastolatki. Najchętniej wzięłaby udział we wszystkim, choć nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, że mogłoby ją to po prostu przerosnąć. - A jeśli chodzi o grzyby, chodzę za Henrym. On wie, gdzie jest ich dużo - powiedziała, wskazując na traszkę. - Widzisz? Kolejne! Podeszła w kierunku zwierzątka, które siedziało na jednym z kamieni. I to stosunkowo blisko drzewa, pod którym rosły cztery opieńki miodowe. Te również trafiły do koszyczka zadowolonej pierwszoroczniaczki. - To szczęśliwa jaszczurka - dodała z uśmiechem. Przyjrzała się mu przez chwilę dłużej, gdy ponownie skierowała w jego stronę swój wzrok. - Nie boisz się, że się przeziębisz? - zapytała w końcu. Ziemia była przecież dostatecznie chłodna i dostatecznie śliska, o czym sama się przekonała nie tak dawno temu. Pokrzywy były dziś bezlitosne dla uczniów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nagle w tym ich dueciku pojawił się @Christopher Walsh i przez chwilę Max stał sobie, słuchając, ale nie słysząc ich dyskusji o ptasich jajach, bo nie wiedział, czy to za wcześnie, czy za późno, czy w sam raz. Wiedział za to, że było zdecydowanie zbyt wcześnie na takie lekcje i rozmowy. Przynajmniej dla niego. Zauważył muchomora i zdecydowanie postanowił go mieć, a jak mógł jeszcze się przy tym pośmiać, to tym bardziej zastosował swoistą dywersję. Wyszczerzył się do @Jamie Norwood , gdy ten pierdyknął go w ramię i posłał Jamiemu buziaka. -Oj nie gniewaj się. - Rzucił, ale Prefekt Naczelny już odchodził. Został za to Chris, który zauważył znikającego w kieszeni Maxa trującego grzyba. -A wiesz. Na pewno jakaś dobra kolacja z tego wyjdzie. Paco marudził, że mu nie gotuję, to zrobię jakąś potrawkę z grzyba dla starego grzyba. - Odpowiedział inteligentnie, bo inaczej nie potrafił. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że Chris to chyba w podobnym wieku jest. -Znaczy on jest starym grzybem. Ty nie. Zdecydowanie nie. Ty to co innego. Jesteś bardziej jak taki... dorodny... borowik? - Zaczął pierdolić trzy po trzy. Zdecydowanie powinno się dawać mu wyspać a nie. Sam aż prychnął na to, co powiedział, bo chyba nie dałby rady zachować powagi na dłużej niż pięć sekund po takim pierdoleniu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Carmen Seaver
Rok Nauki : IV
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 167
C. szczególne : Na ramieniu ma znamię w kształcie kompasu. Wiecznie uśmiechnięta. Duża szrama na całe plecy.Często można ją zobaczyć z fioletową torbą przewieszoną przez ramię..
Znalezione grzyby: 3 5 E Czubajka kania Scenariusz: e
Carmen ostrożnie uważnie spacerowała za koleżanką, po czym zerknęła uważnie w każdy zakątek szukając grzybów no cóż zamiast grzybków Krukonka trafia na jakiegoś ptaka, który nagle, z wrzaskiem, choć dość ociężale, podrywa się do lotu. Hej spojrzała na młodsza puchonke ptaszek mi odleciał no to było i jest raczej nie zbyt przyjemne spotkanie. Jak myślisz pozwolą nam zabrać henrego? Byśmy się nim opiekowali na zmianę. zastanawiam się co takiego małej krukonce umknęło. Dzisiaj raczej nie będzie dużego sukcesu i nie odhaczony bo nic nie znalazłam, posmutniała bo koszyk z grzybkami miała pusty. Rozejrzała się, większość pewne już coś ma w koszyczkach a ja nadal nic. Zatrzymała się tuż koło @Aiyana Mitchelson poczekaj na mnie wzięła kilka głębszych oddechów uspokoić oddech po biegu między krzewami i inną roślinnością. Uśmiechnęła się ciepło do koleżanek ślizgonce się przedstawiła podając jej dłoń.Carmen Seaverdla przyjaciół Carmelek przyglądając się zwierzakowi jak odlatuje może wróci pomóc. Carmen zaczęła się zastanawiać, czego za chwilę się dowie co robie źle. Nie była osobą, która wyrywa się do odpowiedzi za wszelką cenę. Wolała raczej słuchać, niż cokolwiek mówić.
Okazało się, że nie taki Swansea głupi, jakby się wydawało, bo kiedy tylko podjął się trasy z daleka od puchonów to o! Już dostrzegał żółte wywinięte kapelusiki pomiędzy pejsami soczyście zielonej trawy. Przez myśl mu przeszło, że chyba dobrze nawet, że zgubiuł tego marudę Shercliffe'a, to sobie chociaż sam pokontempluje przyrodę. Ukucnął i delikatnie zaczął wydobywać kurki z ich, hehe, gniazdka, by każdą z nich umieścić elegancko w koszyku. Delikatnie oczywiście, coby się nie uszkodziły. Szkoda, zę tylko cztery, bo pamiętał jak dobra jest jajówa z kurkami, ale ich rozmiar kurczył się prawie do nicości podczas smażenia, więc czterema to można tylko powkurwiać kubki smakowe. Nic to, nie zrażał się. Miał już aż trzy rodzaje grzybków i czuł, że tak długo, jak będzie się trzymał z dala od puchońskich grzybo-złodziei, znajdzie coś jeszcze!
Clara Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162
C. szczególne : tatuaż przy prawym cycku (podgląd w kp - bez cycka, zboczuszki)
Co ona tu robiła o tej porze? Co ona robiła gdziekolwiek indziej niż w łóżku o tej porze?! Bardzo lubiła zajęcia na dworze, szczególnie takie związane z łażeniem po lesie, a do tego po roku nieobecności, ku własnemu zaskoczeniu, ciągnęło ją na lekcje. Zwłaszcza, że wiele osób było bardzo podekscytowane grzybobraniem (bekowa nazwa), które najwyraźniej bylo w Polsce najważniejszą aktywnością jesienią. Taką chyba ichnią wersją Halloween - bez przebierania i z glutem na trzonku (nie, Clara nie lubiła grzybów) zamiast słodyczy w koszyczku. Clarze trochę działało na nerwy ciągłe gadanie koleżanek i kolegów o wakacjach w Polsce. Za nic nie zamieniłaby koncertów Amortencii na dojenie krów, czy co oni tam robili, ale i tak czuła się wykluczona. Decyzja o dołączeniu do zajęć o tak nieludziej porze była więc w pełni przemyślana, choć teraz - powłócząc nogami wśród mokrej trawy - poważnie kwestionowała sprawność swoich funkcji myślowych. Zwlekając się rano z łóżka nie miała ani czasu, ani ochoty zastanawiać się nad tym, jaka jest pogoda. Wciągnęła na siebie szare dresy, top i luźną bluzę. Co do butów, to Clara posiadała z grubsza dwa rodzaje: trampki i za duże trampki, w których mieściła jej się stopa w grubej skarpecie, naciągniętej na normalną skarpetkę. Ta druga opcja może i chroniłaby ją przynajmniej przez jakiś czas przed wilgocią, gdyby to ją wybrała. Na szczęście w parze z brakiem przewidywania, szła u niej zaradność, więc kiedy poranny chłód zaczął dawać jej się we znaki, rzuciła zarówno na buty, jak i na bluzę fovere. Teraz było jej cieplutko jak pod kocykiem, co miało ten minus, że była gotowa zasnąć na stojąco. Atrakcyjność zbierania grzybów zupełnie do niej nie przemawiała. Kiedy inni rozeszli się szukać grzybów, ona oparła się o pień jakiegoś drzewa, wbiła ręce w kieszenie rogrzanej bluzy, naciągnęła kaptur najbardziej jak się dało i z zamkniętymi oczami, nasłuchiwała sobie, czy ktoś się nie zbliża. Chyba odeciała bardziej niż zamierzała, bo nagły szelest gdzieś za jej plecami przyprawił ją niemal o zawał. Oderwała się od pnia, ściągając jednocześnie z głowy kaptur. Szybkim ruchem zgarnęła z twarzy kosmki włosów, które wypadły jej z luźniego koka i wbiła przerażone spojrzenie w @DeeDee Carlton. Kiedy uświadomiła sobie, że przed nią nie stoi akromantula, nauczyciel, czy czego tam się spodziewała, roześmiała się serecznie. - Chyba mi się przysnęło - wytłumaczyła się przed Krukonką. Clara kojarzyła mniej lub bardziej większość ludzi w Hogwarcie, o tej dziewczynie wiedziała natomiast tylko tyle, że teraz były razem na roku. - Clara - uznała za stosowne się przedstawić. Może laska była nowa? - Dlaczego w ogóle łazi się na te grzyby tak wcześnie? - zapytała, celem zarówno podtrzymania konwersacji, jak i dalszego tłumaczenia się. - Po południu chowają się w ziemi, czy jak? - Chciała przy tym kopnąć jakąś szyszkę, ale zamiast szyszki przy swojej nodze dostrzegła... - O, patrz! - Wskazała Krukonce dwa grzyby przy swoim trampku. - Myślisz, że te są dobre?
Polana była pełna plączzących się po niej ludzi, co było bardzo dobrze widoczne dla dębów pokroju Lokiego. Pewnie takie liliputy sto pięćdziesiąt w kapeluszu widzą tylko grzyby, gdyby to była lekcja o zbieraniu owoców z drzew to na bank miałby lepsze wyniki, jak już krasnoludki pozbierałyby wszystko z najniższych gałęzi - zostałyby bowiem wszystkie owoce niedostępne dla ich krótkich rączek, a jakże dostępne dla takiego zbieracza niedzielnego jak on sam. Pod krzaczkiem dostrzegł grzybka, któego już miał w swojej kolekcji - smardza. Bardzo pięknego i dorodnego. Przykucnął, nucąc sobie coś Celestyny, bardzo cicho, by nikt przypadkiem nie usłyszał, i wydobył smardzyka, by umieścić go w swoim koszyczku koło reszty kolekcji.
Zamyśliła się przez chwilę, słysząc pytanie Carmen. Sama nie znała na nie odpowiedzi. Z drugiej strony, postanowiła podejść do niego nieco inaczej. Zamierzała rozważyć każdą z możliwości i zamiast skupić się na tym, co byłoby najciekawsze dla niej, wzięła pod uwagę pragnienia samego Henry'ego. - Byłoby fajnie, jednak nie jestem pewna, czy chcę oddzielać Henry'ego od jego rodziny i przyjaciół. Nawet jeśli my się z nim zaprzyjaźnimy, dalej będzie za nimi tęsknił. Nie chciałabym, aby było mu smutno przeze mnie - wyjaśniła. Nie wiedziała, czy znaleziona przez nich traszka była samczykiem. Nie znała się na tym zbyt dobrze, co zresztą potwierdzał fakt, że w luźnej rozmowie nazwała ją jaszczurką. Nie mogła jednak odpuścić sobie tego, by nie spojrzeć na ptaka znalezionego przez Krukonkę. Nawet, jeśli nie należała do asów w dziedzinie przyrody, wciąż lubiła obserwować zwierzęta. Niestety, tym razem okazało się to dla niej dość niefortunne. Odlatujący ptak naruszył koronę drzew do tego stopnia, że słońce zdążyło ją oślepić. Mimowolnie cofnęła się do tyłu, jednak potknęła się o jeden z wystających korzeni i upadła na ziemię. Nawet nie zauważyła tego, jak jeden z grzybów wypadł jej z koszyczka. - Nie trudno się tutaj przewrócić - zaśmiała się. Szybko stanęła na równe nogi, nawet na moment nie tracąc wypracowanego już zapału. Zdołała się rozbudzić, więc i chęci do nauki miała więcej. - Panie profesorze, co to był za ptak? - zapytała, licząc że @Christopher Walsh zdążył zauważyć zwierzę, które wypatrzyła Carmen.
Na jej ustach odmalował się uśmiech, kiedy zaczepka z jej strony została odebrana przez Maurice. Uniosła jedną brew ku górze, jakby powątpiewając w jego własne słowa. - Czemu mam dziwne wrażenie, że masz tendencję do niepokrytych rzeczywistością przechwałek? - to pytanie wyrwało się z jej ust, zanim na dobre przemyślała to, co chciałaby powiedzieć. Niemniej, nie zamierzała żałować swoich słów. Podeszła do niego i bez skrępowania zerknęła w jego koszyczek, aby upewnić się, że faktycznie nie znalazł nic ponad pieprzniki. - Faktycznie, mało to imponujące - przyznała, drapiąc się końcem różdżki po skroni. O ironio, brzmiało to wręcz kuriozalnie z ust dziewczyny, która sama znalazła zaledwie dwie kanie. - Jestem tutaj, żeby odbębnić te zajęcia, ok? - powiedziała od razu widząc jego minę na jej jakże imponujące zbiory. - Poza tym, kto normalny robi zajęcia o tak wczesnej godzinie? - i jakby na potwierdzenie własnych słów ziewnęła tak potężnie, że aż przekrzywiła swój własny koszyk a nieszczęsne kanie wypadły z niego na trawę i połamały się. Niezrażona tym Imogen ziewała dalej, a kiedy przestała, pochyliła się, aby zebrać swoje zbiory. - Profesor Walsh raczej nie będzie z tego dumny - wzruszyła lekko ramionami, nieszczególnie przejmując się tą sytuacją i ruszyła dalej przed siebie, towarzysząc Maurycemu, czy tego chciał, czy nie. W końcu dostrzegła coś, co zainteresowało ją o wiele bardziej, niż te grzyby, toteż podeszła w to miejsce. Pochyliła się i dostrzegła kolonię gumochłonów zajętych swoim gumochłonim życiem. - Ej, chcesz gumochłona? - zapytała, spoglądając na niego przez ramię. Sama nie wiedziała, po co komu miałyby być gumochłony, ale może Ślizgon ich potrzebował w jakimś tylko sobie znanym celu?
Obserwowała jak Mitchelson podchodzi powoli do traszki, ale płaz postanowił nie dać się tak łatwo złapać, a Aiyana poślizgnęła się i wpadła w pokrzywy. Fern z całych sił próbowała powstrzymać się od tego, aby nie zacząć się śmiać, z drugiej strony miała nadzieje, że puchonka nie poparzyła się, wyglądała na dobrze ubraną, tak więc z pewnością jej nic nie groziło. Szybko też nadeszła pomoc w postaci małej krukonki, zlot dzieciaków normalnie. Nadal przyglądała się puchonce i krukonce, jak toczą między sobą konwersacje, a także jak co jakiś czas zerkały w stronę traszki. Widocznie, Aiyana chciała, żeby za nią podążać, Fern nie wiedziała, jaki jest w tym sens, ale postanowiła mieć oko na młodszych, chociaż radzili sobie lepiej od niej, jeśli chodziło o zbieranie grzybów. Na pewno Mitchelson postanowiła wyzbierać cały las, tak stwierdziła Young, zaglądając do jej koszyka. Podała rękę @Carmen Seaver, gdy ta wyciągnęła do niej dłoń na przywitanie i uśmiechnęła się do dziewczynki, ale nic nie powiedziała. Szturchnęła tylko @Aiyana Mitchelson, aby ta wyjaśniła za nią, że jest głucha, bo nie chciało jej się już nic pisać, a jak zacznie tutaj pogaduszki za pomocą notesu czy zaklęć to nigdy nie znajdzie żadnego grzyba, dlatego skupiła się na swoich zbiorach. Postanowiła, że zostawi traszkę młodszym i chyba to był błąd, bo ślepa może nie była, ale żeby znaleźć grzyba w tym lesie? Na pewno tak ich zawzięcie szukała, że weszła w sam środek pokrzyw. Tak samo jak w nie weszła, postanowiła z nich wyjść, dobrze, że miała na sobie długie ubrania, które chroniły przed oparzeniami.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Przemierzał ze swoim koszyczkiem wysokie trawy, świadomie pilnując się utrzymywania dystansu od pozostałych uczniów, głównie tych żółtych małych złodziei, ale też nie na tyle daleko by w ogóle gdzieś odmaszerować z dala od terenu zajęć. Myślami był gdzieś, trudno powiedzieć gdzie. Pomiędzy swoim dobrym samopoczuciem, komfortem w ciele, którego od dawna nie czuł, satysfakcją w koszyczku, w postaci kilku pięknych grzybków, mościł się, ze swoimi myślami, mrucząc coś pod nosem. Było to do przewidzenia, że jeśli nie będzie skupiony, to nic nie znajdzie - tak jak do przewidzenia było to, że jak odejdzie za daleko, to w końcu się zgubi, coś się odjebie albo na coś wpadnie. Laząc jak pies w krzaczory nagle wyrwał się z nich dziwny skrzek. Swansea w pierwszym odruchu znieruchomiał, macając za swoją różdżką, gotów mierzyć się z jakąkolwiek bestią, która by nie wyskoczyła z krzaków - był to jednak gąsior. Wielki, nieco łysawy, gruby i ociężały gąsior. Łopotał skrzydłami ledwie co, by oderwać się od ziemi i jakimś cudem, wprawiając w osłupienie nie tylko Locka, ale chyba i samego siebie, wzbił się w końcu w powietrze i odleciał, odprowadzany współczującym wzrokiem ślizgona.
Nie żałowała podjętej przez siebie decyzji. Henry był jej małym talizmanem szczęścia, choć może głównie dlatego, że traszka starała się unikać kontaktu z ludźmi i obierała te mniej uczęszczane drogi. No i sama jedenastolatka wytężała wzrok, aby wypatrzeć biegające stworzonko wśród traw. To z kolei ułatwiało jej odnalezienie tego, po co rzeczywiście wszyscy tu przyszli. - Są i kolejne! - zawołała uradowana do dziewczyn. Może i straciła jedną pieczarkę w wyniku nieszczęśliwego upadku, jednak los wynagrodził jej tą stratę w postaci pięciu ładnych rydzów. Zdążyła wrzucić je do swojego koszyka, kiedy to Fern wpadła w pokrzywy. Te rośliny chyba nadmiernie lubiły Ślizgonów. Z drugiej strony, Aiyana sama w nie wpadła nie tak dawno temu. Skupiła się na swojej przyjaciółce. Nie miała jak do niej napisać, toteż bardzo powoli zapytała się ją, czy wszystko w porządku. Miała nadzieję, że odczyta intencje z samych gestów. Żałowała, że nie zna żadnego zaklęcia telepatycznego. Nie wiedziała nawet, czy takowe istnieje. Kiedy upewniła się, że z Fern wszystko w porządku, wzrokiem zaczęła szukać swojej szczęśliwej traszki.
Nie jest w stanie sobie przypomnieć, czy zielarstwo mieści się w jego planie zajęć, bo zwyczajnie go nie czytał. Nie planował też się tu pojawić, a po prostu był na porannym treningu, biegając po błoniach Hogwartu, kiedy natrafił na grupkę zgromadzonych przy pniu uczniów. W przelocie zatrzymał się przy @”Fern A. Young”, tak, jakby znali się od początku nauki w Hogwarcie, chociaż dzieliła ich tak duża różnica klas, że nie kojarzył jej nawet z imienia, czy trudno było ją sobie przypomnieć także jako uczennicę, którą widziałby choćby na korytarzach czy w Pokoju Wspólnym, póki jeszcze mieszkał w dormitoriach. Mimo to, zielone szaty były dobrym naprowadzeniem, że znalazł odpowiednią osobę. Zgiął się lekko w przód, przyciskając rękę do boku, zadając konkretne pytanie: — Jakie to zajęcia? Zupełnie nie będąc świadomy, że dziewczyna nie może mu odpowiedzieć, wpatrywał się intensywnym spojrzeniem prosto w jej twarz. Z odpowiedzią przyszedł mu jednak nauczyciel, a nie ona. Chwilę stał ze splecionymi na piersi rękoma i głową przechyloną na bok, w obserwacji profesora, aż w końcu poruszył się pewnie po wspomniany przez niego kosz, dokładnie tak, jakby od początku chciał wziąć udział w zajęciach. Ostatecznie, brzmiało to nawet, jako coś nowego i względnie interesującego. Opuszczając rowarzystwo dziewczyny, chciał do niej jeszcze dołączyć, ale szybko zniknęła mu z zasięgu wzroku. W czasie szukania grzybów pojawiło się za to coś innego, niespodziewana traszka, którą ominął, bo po kilkunastu minutach lekcji odnalazł zgubę w postaci ślizgonki. Jego uwaga niedługo poświęcona była owadowi, na pewno nie wtedy, kiedy wzrokiem wodził po miękkich rysach koleżanki. — Klasa? — podbił do niej z powrotem, pytając o jej przynależność do rocznika.
Czasami był bliższy cieniom niż zwykłym żywym istotom o ciele ułożonym na stelażu kręgosłupa. Poruszał się z miękką gracją, zupełnie jakby sam płynął ponad ziemią, a jego szkolny mundurek podrygiwał wraz z każdym impulsem niespiesznego kroku niczym żałobny lament. Spojrzenie, zwykle ponure, uderzało równocześnie z czujnością. - Nie wiem - odpowiedział jej, nie ściągając ze swojej twarzy uśmiechu. - Wrażenia potrafią być mylące - ile osób na świecie, tyle przeróżnych odczuć. Zdania na jego temat były podzielone, przywyknął do komentarzy, do atmosfery ciężkiej tajemnicy unoszącej się ponad jego skórą, ponad głową jak fatum. Nigdy nie miał zwyczaju przesadnie się przechwalać, ale też nie był skromny, wierzył że umiał dobrze wycenić całokształt swoich zdolności. - Prędzej nie będzie dumny z tego, co powiedziałaś wcześniej - odwet był szybki, bez najmniejszego zbędnego zastanowienia. Mówił spokojnie, z tą całą swoją niewinną złośliwością, na którą trudno się długotrwale gniewać. Krążył dookoła Imogen niczym poranna zjawa, którą zauważa się jeszcze przy ociężałych od snu płachtach powiek. - Tym razem sobie odpuszczę - zawyrokował, zerkając tylko przelotnie na stworzenia zauważone przez Imogen. Śluz gumochłonów był niezwykle przydatny do zagęszczania eliksirów, jednakże teraz miał inny powód przechadzki. Nie mógł ryzykować zanieczyszczeniem zebranych okazów grzybów. Podczas gdy Imogen dokonywała coraz to nowszych odkryć, niepowiązanych niestety z tematem zajęć, sam znalazł kolejną porcję grzybów, zupełnie innych od tych wypatrzonych wcześniej. - Powinnaś się bardziej starać - powiedział cicho, mijając przy tym Gryfonkę, a jego głos poniósł się zaskakująco melodyjnie przy jej uchu. - Powodzenia.
Oszczędza na dom. Perfekcyjnie. - A nie myślałaś może o współlokatorce? - zagadnęła swobodnym tonem, czujnie obserwując jej reakcję. - Wtedy finansowo sprawa robi się dużo łatwiejsza do osiągnięcia. W dodatku nie wiem czy wiesz, ale... Rozejrzała się, czy nikt ich nie podsłuchuje, ale każdy tu był zainteresowany własnymi sprawami. Przy okazji wyłapała spojrzeniem dwie dorodne kanie i zebrała je, kontynuując niezobowiązującą rozmowę w trakcie spokojnego spaceru. Sprawy układały się pomyślnie, ale nie wiedziała jeszcze, czy Valerie da się przekonać do jej małego pomysłu. - Sky dawno temu założył w Hogsmeade puchońską komunę. Można tam pomieszkiwać dorzucając się symbolicznie, póki nie uda się uzbierać galeonów na coś własnego. Panuje tam cudowna atmosfera, ale... No, nie chciałabym tam mieszkać sama. Ale gdybyś ty również rozważyła pobyt tam... Trudno jej było kontynuować, a pytanie panny Lloyd wywołało u Lily nieprzyjemne uczucie guli w gardle. Przełknęła ślinę, zapanowała nad emocjami i dopiero wtedy kontynuowała. - Zostaję w Wielkiej Brytanii. A mój mąż zostaje w Stanach. - wyjaśniła tak neutralnym tonem, jak tylko się dało. - Nie rozglądałam się za pracą. Obecnie... Można powiedzieć, że szukam opcji.
Kiedy na początku podszedł do niej @Ike Skylight, wiedziała, że go kojarzy, na pewno należał do domu Salazara Slytherina, ale później ślad w jej głowie się urywał. Chodził chyba na transmutacje, ale nie wiedziała, czy na resztę zajęć, wydawał się być jednym z tych duchów, co wskakują do przebieralni dziewczyn po meczu Quidditcha i nagle znikają, odstraszone piskami półnagich niewiast. Nie wiedziała, co powiedział i dlaczego gapił się na nią tak intensywnie, jakby miał rentgen w oczach, trochę wprawiło ją to w dyskomfort. Czekał na odpowiedź, a ona mu jej nie udzieliła. Poszła za dziewczynami i tak ich pierwsze spotkanie na grzybach stało się tylko nic nieznaczącym wspomnieniem. Pokrzywy nie mogły jej za wiele zrobić, ale też nie zamierzała w nich siedzieć, wygramoliła się z nich i wtedy podeszła do niej zmartwiona Aiyana. Fern uniosła kciuk do góry, gdy wygrzebała się z pokrzyw i uśmiechnęła się do @Aiyana Mitchelson czując się przy tym jak idiotka, ale tym samym dała jej znać, że nic jej nie jest. To masz ci los, powstrzymywała się od tego, aby się nie zaśmiać, kiedy to puchonka wpadła w pokrzywy, a teraz sama w nie weszła, jak głupi baran, a była przecież spod znaku panny. No i wtedy znowu pojawił się on (@Ike Skylight) szybciej niż grzyby, których szukała, bo ich nadal nie mogła dostrzec. Pewnie to Mitchelson wszystkie wyzbierała, ale to było oczywiste, mała, niska, blisko ziemi więcej widzi. Jestem głucha. Musisz napisać. Wyczarowała sobie notes z długopisem i nakreśliła na prędko krótkie zdania, podsunęła mu tak, aby mógł przeczytać, a następnie spojrzała na niego swoimi piwnymi oczami, z lekką domieszką złotych refleksów i przekazała mu notatnik, razem z długopisem.
Rozglądając się za Henrym, który postanowił wykorzystać chwilę nieuwagi, by znowu gdzieś się schować, natrafiła na pojedynczego pieprznika jadalnego. Najprawdopodobniej któryś z uczniów, musiał go przeoczyć. Nie zamierzała przejść wobec niego obojętnie, toteż i on zaraz dołączył do pozostałych grzybów, znajdujących się w jej koszyczku. Była zadowolona ze swojego znaleziska, nawet najmniejszego. Zwłaszcza, że był to pierwszy taki grzyb, który zebrała. Spojrzała jedynie na Fern, która wdała się w rozmowę z innym ślizgonem. Uśmiechnęła się do niej ciepło, nawet jeśli ta tego nie zauważyła i ruszyła na poszukiwanie Henry'ego. Jakiś czas temu widziała go pod nogami jednego z uczniów. Nie mogła sobie jednak przypomnieć którego. Nie mogła też mieć pewności, że rzeczywiście tym zwierzątkiem była jej mała zguba. Nie znała się na traszkach za dobrze. Gdyby znalazła inną, zbliżoną kolorystycznie do dostrzeżonego wcześniej stworzonka, zapewne mogłaby pomylić ją ze swoim małym pomocnikiem. Mimo wszystko, swojego zdania i tak nie zamierzała zmieniać. Henry był szczęśliwą i bystrą jaszczurką, dzięki której udawało jej się odnaleźć tak dużo grzybów. Cieszyło ją, że nie skończy zajęć z pustym koszyczkiem. Początkowe obawy dotyczące tego, że znający teren, starsi uczniowie, wszystko wyzbierają, odeszły w zapomnienie. Kto wie, może celowo dawali fory pierwszorocznym. W końcu wielu z nich było bardzo miłych.