Skąd ona niby miała wziąć liść mandragory? Nie wiedziała, czy takie rzeczy się gdzieś kupuje, czy coś, ale nie robiło to większej różnicy, bo nawet jeśli, to szkoda by jej było galeonów na jakiś szajs do szkoły. Nie po to spieniężyła w pociągu podręcznik z astronomii, żeby to teraz na jakieś zielsko wydawać. Hogwart miał swoje cieplarnie i składziki na składniki, a uczniowie liście musieli se gdzieś narwać? Pomerliniło. Ewentualnie mogłaby podpirzyć z cieplarni i chociaż właściwie mogłaby to zrobić, to jej się niespecjalnie chciało. Pryskać z pierwszej lekcji w semestrze jakoś tak nie wypadało, więc zaryzykowała i poszła nieprzygotowana. Nie ma co się od razu spisywać na straty - może ktoś będzie miał dwa? A jeśli nie, to była mentalnie przygotowana na jakiś ochrzan. Od rana czuła, że dziś straci jakieś punkty. Takie już brzemię jasnowidza - znała przyszłość, ale nie mogła nic na nią zaradzić. Z niechlujnie podwiniętymi rękawami i byle jak zawiązanym krawatem weszła do klasy eliksirów, z zaskoczeniem stwierdzając, że jest pierwsza. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć, ale jej wzrok padł na gabloty składników stojące pod ścianami. - No i kierwa, po problemie - rzuciła sama do siebie. Ostatni raz wyjrzała przez drzwi, sprawdzając czy na pewno nie zbliża się nauczyciel, albo jakaś menda, która mogłaby ją podkablować, pizła torbę pod nogi jakiegoś krzesła i podbiegła do półek. Byłoby łatwiej jakby wiedziała jak wygląda liść mandragory, ale tragedii nie było, bo pudełeczka i buteleczki były podpisane. Szybko ściągała kolejne, oglądając etykietki, po czym byle jak odkładała z powrotem, co jakiś czas zerkając na drzwi do klasy.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Kuferek: Punkty z magii leczniczej: 7 Punkty z eliksirów: 43 Fabularnie: Uzdrawianie czy eliksiry?: Eliksiry w serduszku od zawsze, Uzdro uczy się od niedawna Wyspanko czy niewyspanko?: Zawsze niewyspanko Stan mundurka: Skajlerowa klasyka: Czyściutka biała koszula, puchoni krawat i odznaka prefekta naczelnego.
Niezależnie od tego jak niewyspany był, a podkrążone oczy zdradzały jak dużo czasu w nocy poświęcił na nadrobienie tęsknoty za swoim Wilkiem, to starał się emanować tą swoją ciepłą energią, nawet jeśli czas odwyku od eliksiru czuwania uderzył w niego dotkliwie. - Dzień dooobry - przywitał się tuż za progiem, posyłając swojej ulubionej profesor uśmiech, może gdzieś ciekawością jasnego spojrzenia przemykając po twarzy nauczycielki, chcąc zerknąć czy nawet na niej da się dostrzec efekt przedświątecznego natłoku obowiązków, a może też chcąc nieco zwrócić uwagę na trzymany przez siebie kubek kawy, by wybadać czy nauczycielka nie ma nic przeciwko temu dodatkowi, który przecież i tak planował opróżnić jeszcze przed rozpoczęciem pracy z eliksirem. W końcu nie byłby sobą, gdyby nie zadbał odpowiednio o BHP, niezależnie czy tyczy się to kuchni czy pracowni eliksirów. Dopiero wtedy mógł przywitać się z resztą osób w klasie, od razu czujnie badając procent Puchonów, którzy powinni przecież licznie pojawić się na zajęciach swojej opiekunki domu, po czym, chyba już tradycyjnie, zajął stanowisko jak najbliżej @Yuuko Kanoe. - Cześć, Yuu - przywitał się, przesuwając dłonią po jej ramieniu, jakby nie potrafił przejść koło przyjaciółki bez zainicjowania kontaktu fizycznego, do którego Puchonka zdecydowanie przyzwyczajała się z czasem. - Wszystko w porządku? - zagadnął standardowo z ciepłym uśmiechem, zaraz i tak uciekając sennym spojrzeniem po przygotowanych przyborach, oceniając stan szkolnego kociołka i moździerza, kodując już sobie, żeby nie marudzić, że nie przyniósł ze sobą własnych, chcąc wierzyć, że jego umiejętności warzenia eliksirów obronią się same.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Kuferek: Punkty z magii leczniczej: 23 Punkty z eliksirów: 5 Fabularnie: Uzdrawianie czy eliksiry?: uzdrawianko Wyspanko czy niewyspanko?: oj, niewyspanko Stan mundurka: mundurek, Ola to grzeczne dziecko
Gdyby była to jakakolwiek inna lekcja, po prostu by się na niej nie pojawiła. No, może nie licząc jeszcze opieki nad magicznymi stworzeniami i gier miotlarskich, bo tego też nie potrafiła sobie opuścić, ale w każdym innym przypadku wybrałaby zamiast drałowania do klasy spanko, którego ostatnio niesamowicie potrzebowała. Nawet nie umiała stwierdzić, jaka jest przyczyna tego zmęczenia, a jeśli ktoś spytałby ją o to, co robiła w ciągu ostatniego miesiąca - nie potrafiłaby odpowiedzieć. Nie pamiętała. I to ją przerażało. Odnosiła wrażenie, jakby trwała w jakimś dziwnym stanie zawieszenia, z którego nie dawała rady się wyrwać. - Dzień dobry - powiedziała nieco zaspanym głosem i uśmiechnęła się słabo w stronę profesor Whitehorn. Dopiero po wybraniu sobie ławki z opóźnieniem zarejestrowała, że były one porozdzielane tak, aby w każdej siedziała tylko jedna osoba. I sądząc po kociołkach mieli się dzisiaj bawić w eliksirowarów. Świetnie. Miała wielką ochotę z jękiem oprzeć czoło o blat ławki, ale ograniczyła się do zrobienia zbolałej miny i zerknięcia w stronę drzwi. Była jeszcze opcja opuszczenia klasy, gdyby uznała, że te zajęcia są ponad jej siły. Może przychodzenie tutaj nie było dobrym pomysłem? Doskonale znała jednak odpowiedź i wiedziała, że mimo wszystko zostanie. Zostanie i będzie się starała dać z siebie wszystko, choć nie był to dla niej najlepszy czas.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Siedząc samotnie, przy własnym stanowisku, obserwował, jak ludzie po kolei wchodzili do klasy. A to panna Strauss, która, jak on, nie przepadała za mundurkami, a to prefekt Kanoe, z którą nie utrzymywał żadnego większego kontaktu. Ostatnie wydarzenia powodowały, iż Lowell naprawdę zastanawiał się nad własnym bezpieczeństwem, kiedy to oparł się o stabilny blat i tym samym położył poniekąd łokciami, przyglądając się sumiennie własnemu manekinowi. Czyżby coś, co wymyślił Huxley poprzednim razem? Nie wiedział, kiedy to cicho westchnął, myśląc nad tym, jak wiele ostatnio rzeczy zdaje się być wyjątkowo... dziwnych. A przede wszystkim niespodziewanych, jak to na zrządzenia losu przystało - losu przypominającego śmiejącą się z niego dziewczynkę, wytykającą go palcami w perfidnym uśmiechu, jakoby poniekąd powodującym zaniepokojenie. Ostatnio się nią jednak starał się nie interesować, kiedy to wiedział, iż jest ona tak naprawdę pochłaniaczem jego własnej energii. Zbytnie skupianie się na tym, co było, mogło negatywnie odbić się na jego zdrowiu, a tego, koniec końców nie chciał. Obiecał, że się poprawi, obiecał, że będzie normalnie spożywał posiłki... no i, o dziwo, weszło mu to w nawyk. Nie mając problemów ze skonsumowaniem śniadania, zauważał jednocześnie, wraz z czasem, poprawę własnego zdrowia i kolorytu skóry, który z wyjątkowo bladego przeszedł w stronę jasnej, naturalnej karnacji. Kiedy to tak poniekąd odpoczywał, czekając na rozpoczęcie się lekcji uzdrawiania, gdy z materiału bluzy strzepał od czasu do czasu niewidzialny kurz, jakoby w odruchu automatycznym, zauważył także wchodzącą do sali Brooks. Pomachał do niej dłonią, jakoby chcąc tym samym zachęcić do zajęcia obok stanowiska - brak możliwości uczestnictwa w zajęciach przez kumpla powodował, że gdyby właśnie nie Julia na czele z Lucasem, na pewno spędzałby ten czas w samotny sposób, poza towarzystwem innych ludzi. — O, przygotowana na zajęcia, jak widzę. — mruknął do niej, gdy zauważył pojawiający się z plecaka kamienny moździerz, wraz z zestawem fiolek, które mogły rzeczywiście się jej przydać podczas prowadzonych przez Perpetuę zaklęć. Nie spoglądał jednak jakoś szczególnie na to, co ma dokładnie we własnym bagażu, respektując cudzą prywatność; nie zależało mu na tym, by wiedzieć, że akurat w tym, danym dniu, ktoś nosi ze sobą Vampy lub inne, mniej lub bardziej ciekawe rzeczy. Poprawiwszy swój własny kosmyk włosów, który opadł bezwładnie na czoło, spojrzał potem naprędce na Brooks, która tym samym położyła tajemniczą paczuszkę na jego biurku. Felinus przekrzywił poniekąd głowę, niczym pies, zastanawiając się nad tym, dlaczego w sumie dostał prezent. Bo o ile coś przygotował dla Krukonki we własnym zakresie, zamiarem wysłania ciut później, o tyle jednak nie spodziewał się, że teraz zdoła tym samym otrzymać coś od niej. Nie uważał jej za samolubną, o zgrozo! Po prostu uważał, że jego rola w jej życiu nie jest na tyle znacząca, by mógł na cokolwiek liczyć. Ani tym samym na pamięć. — Szto... — wypowiedział pierwsze, jakoby w zastanowieniu, by potem odchrząknąć i tym samym uśmiechnąć się do niej ciepło, w szczerej mimice pojawiającej się na jego twarzy. Chociaż na początku było zdziwienie, kiedy to czekoladowe tęczówki przyglądały się paczuszce z widocznym, cisnącym się na usta pytaniem. — Wiesz, że nie musiałaś. Poza tym, ja nic nie mam obecnie...— mruknąwszy, Lowell spojrzał na nią i tym samym, zastanawiając się, co w sumie zrobić, objął ją w prostym, przyjaznym uścisku. Bez nachalności, bez zmuszania, a gest ten, mimo że był krótki, tak naprawdę świadczył o wielu rzeczach. O przemianie samego Puchona, który zdawał się powoli powracać do łask własnej stabilności, jak również o tym, że mimo wcześniejszych słów, gdzieś tak naprawdę znajduje się w nim cząstka dobra. Może nauka patronusa na to wpłynęła? Może wywnioskował z niej coś więcej, niż tylko i wyłącznie rzucanie mglistego strażnika? Niezależnie od przyczyn, nie bał się nawiązać fizycznego kontaktu. Pół roku temu miałby z tym dość spory problem. — Dziękuję. Wesołych Świąt, również. — dodał ciepło, kiedy to uśmiechnął się do niej jeszcze raz i w sumie utkwił ponownie wzrok, zastanawiając się, czy powinien tak naprawdę otwierać podarunek. — Em... mam odpieczętować czy zostawić sobie tę przyjemność na potem? — zapytał się, jakoby w zastanowieniu, kiedy to spojrzał na pałkarkę. Nie wiedział, co tam może być, czy przypadkiem nie jest tam coś dość osobistego, a do tego... no, nie wypada trochę? Sam nie wiedział, zresztą. — Czołem, paniczu Sinclair. — odsalutował, kiedy to usłyszał głos należący do Lucasa, jakoby zastanawiając się, czy znowu będzie im dane współpracować w tej samej ekipie. Jednocześnie jego wzrok był spokojny, chociaż nadal przejawiał pewnego rodzaju nutkę zdziwienia na rzecz całej, poprzedniej sytuacji.
Kiedy już wszystkie przedmioty wylądowały na stoliku i leżały równo ułożone, dając dziewczynie odpowiednią przestrzeń do bezproblemowego przygotowywania eliksiru, podwinęła rękawy mundurka i nasunęła na głowę obszerny kaptur, w którym wyglądała co prawda jak śmierciożerca, ale przynajmniej nie ryzykowała zmiany koloru włosów na niebieski, jak to miało miejsce podczas jednych z zajęć, kiedy to kociołek wybuchł i sprawił, że wyglądała jak nieślubne dziecko chochlika kornwalijskiego.
- Przygotowana. Postanowiłam w końcu zainwestować we własny sprzęt do eliksirów. Choć moździerz to akurat wyłowiłam z jeziora, podczas Nocy Duchów – odpowiedziała lekko i sięgnęła po zestaw magicznych krzyżówek, które to z lubością rozwiązywała. W końcu nic tak skutecznie nie zabijało czasu w szkole pozbawionej prądu, no i nie pobudzało szarych komórek.
Westchnęła tylko, słysząc jak Puchon tłumaczy się jej z tego, że nic dla niej nie ma. Nie oczekiwała od niego niczego, nie dlatego dawała prezenty. Kiedy chłopak przytulił ją w przyjacielskim geście, uśmiechnęła się szeroko. Nie spodziewała się tego. Było to zarazem dowodem, że chłopak się zmienia. Było w nim coraz więcej światła i coraz mniej mroku. No i wyglądał zdrowiej, ale o tym wspominać nie zamierzała, bo nie wypadało. - To Twój prezent, Felku. Otworzysz go, kiedy uznasz to za stosowne. – Puściła mu oczko i poczochrała po ciemnych włosach, pachnących szamponem. Był to zapach, który rzadko towarzyszył uczniom wychowanym w czarodziejskim domu, gdzie wszystkie sprawy, również tak proste, jak higiena osobista, załatwiało się za pomocą różdżki. - Hej, Luc – przywitała się z Prefektem. – Gdzie zgubiłeś Sophie? Co jak co, ale lekcji z eliksirami w roli głównej to ona nie unika. W przeciwieństwie do wielu innych. – Wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu i z zainteresowaniem wlepiła wzrok w kociołek chłopaka. Samomieszalny. Sama co prawda preferowała klasyczne, bo lubiła to uczucie tworzenia eliksiru od początku do końca, ale nie dało się ukryć, że sprzęt Sinclaira prezentował się wyjątkowo estetycznie.
Kuferek: Punkty z magii leczniczej: 10 Punkty z eliksirów: 21 Fabularnie: Uzdrawianie czy eliksiry?: zdecydowanie eliksiry, chociaż ostatnio interesuje się też trochę uzdrawianiem Wyspanko czy niewyspanko?: niewyspanko ale bardzo stara się nie przysypiać Stan mundurka: mundurek w niechlujnym wydaniu: luźno zawiązany krawat, do połowy rozpięty (pod spodem szara koszulka), rękawy podwinięte nierówno gdzieś do łokcia
Całkiem możliwe, że przychodzę do klasy w prawie ostatniej chwili (ledwo zwlekłam się z łóżka i nawet nie zjadłam śniadania), ale zdaje się, że lekcja jeszcze się nie rozpoczęła, bo nauczycielka wciąż jest zajęta swoimi sprawami. Zmierzam od razu w stronę miejsca obok @Lucas Sinclair, po drodze uśmiechając się do @Felinus Faolán Lowell, nie będąc ciągle pewną, co sobie pomyślał o moim ostatnim liście do niego - jego odpowiedź była po po prostu grzeczna. - Tu jestem! - wołam, bo akurat jestem na tyle blisko, że słyszę kiedy @Julia Brooks się o mnie pyta. Wiadomo, że nie opuściłabym tych zajęć. Uzdrawianie - może jeszcze, ale eliksirów to za nic. A przecież od razu można było wywnioskować co będziemy robić, biorąc pod uwagę gdzie odbywają się dzisiejsze zajęcia. Raczej nikt normalny nie ma ochoty siedzieć w klasie bez okien (poza może miłośnikami eliksirów i ślizgonami), chyba że chodzi właśnie o warzenie, a profesor Whitehorn jest zbyt miła, żeby męczyć wszystkich uczniów takimi ciemnościami bez powodu. Zajmuję miejsce obok brata i na powitanie cmokam go w policzek. - Ale masz super kociołek - zauważam trochę z zazdrością, ja wciąż warzę na jakiś badziewiach, a nie na takich pro-kociołkach, które w dodatku same mieszają.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Kuferek: Punkty z magii leczniczej: 53 (+5 za różdżkę, +1 za tatuaż z runą algiz, +2 za magiczny stetoskop) = 61 pkt Punkty z eliksirów: 12 Fabularnie: Uzdrawianie czy eliksiry?: uzdrawianko! Wyspanko czy niewyspanko?: średnie wyspanko Stan mundurka: mundurek jest, ale klasycznie rozchełstany krawat czy sterczący kołnierzyk
Święta zbliżały się nieubłagalnie, a wraz z nimi nadmiar obowiązków, nadgodzin w Mungu czy konieczność zajęcia się najważniejszym - prezentami! Poprzedniej nocy w trakcie pakowania podarunków w porę przypomniał sobie, że nazajutrz, z samego rana, odbywa się lekcja magii leczniczej z Perpetuą. Tak więc wszystko, co miał zaplanowane do zrobienia, musiało poczekać - zajęcia z Perpetką były świętością i szczerze liczył na to, że poradzi sobie na nich znacznie lepiej niż ostatnio u Huxleya. Szybkim krokiem przemierzał kolejne piętra, w locie próbując doprowadzić mundurek do odpowiedniego stanu. Na nic były jednak jego próby; zawiązywanie krawatu w biegu nie zakończyło się dobrze, włosy sterczały mu we wszystkie strony, żałośnie imitując lwią grzywę, kołnierzyk bezlitośnie odstawał, a magiczny stetoskop wystawał z kieszeni szaty. Nie przejmował się tym zbytnio; przekroczywszy próg klasy, radosnym głosem przywitał się z profesor Whitehorn i zajął pierwszą z brzegu ławkę, czekając na rozpoczęcie.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Ledwie kątem oka obserwowała uczniów wchodzących do sali - uprzejmie odpowiadając uśmiechem na wszelkie pozdrowienia i przywitania, choć wyglądała na zdecydowanie rozproszoną. Próbowała skupić się na prowadzonych przezeń notatkach - by w końcu dokończyć pracę nad opracowywanym już od dawna zaklęciem. Niestety, ten dzień nie był jej dniem, odłożyła więc w końcu pergamin z rozmachem zdradzającym irytację. Przygryzła wnętrze policzka - napominając się w myślach, że zaraz zaczyna lekcje i powinna się uspokoić - i skupiła swoją uwagę na wchodzących do klasy kolejnych podopiecznych, akurat wyłapując spojrzenie @Skyler Schuester. Widok puchoniego Prefekta Naczelnego odrobinę ukoił jej nerwy, a uśmiech przybrał zdecydowanie prawdziwszy wyraz - kiedy sięgnął w końcu jasnych oczu. Skinęła głową na niewerbalne pytanie Puchona o dzierżoną przez niego kawę, zapraszającym gestem wskazując mu pozostałe wolne ławki. Nie mogła wiedzieć, że tego pożałuje - bo kiedy doszedł ją zapach kawy (który przecież naprawdę lubiła!), najpierw zmarszczyła nos, a potem poczuła jak jej wnętrzności podniosły nagły bunt. Musiała aż wstać, by złapać głębszy oddech i powstrzymać fale mdłości. Bez słowa sięgnęła po srebrzystą różdżkę - rzucając na siebie niewerbalne zaklęcie Kinetosis, które... Niestety nie odnosiło już większego skutku. Perpetua westchnęła ciężko - i wykręcając sobie palce, odwróciła się do... skąpo zaludnionej sali. Na całe szczęście. Starała się utrzymać prosto i przy okazji nie zrzygać się na swoje buty - i nie patrzeć z wyrzutem na kubek dzierżony przez Schuestera. Na Merlina, przecież nie mogła go z nią pogonić. — Dobrze moje skarby... Dzień dobry, miło was widzieć! — zaczęła, odzyskując rezon, gdy chwyciła swoją ferulę i lekko chwiejnym krokiem wyszła przed nauczycielskie biurko. Dumnie wyprostowała się i wolną ręką przygładziła swoją nową szatę nauczycielską. — Widzę, że nie ma nas dzisiaj dużo, ale to dobrze. W takim wypadku będę mogła przeprowadzić bardziej indywidualne zajęcia. Mam nadzieję, że jesteście przygotowani na trochę nowej wiedzy? Uśmiechnęła się promiennie, wodząc wzrokiem po wszystkich zgromadzonych - odnotowując, że znaczna część z nich nosi mundurki (trochę mniej wyjściowe w niektórych przypadkach, ale jednak). — Zacznijmy od tego, że każdy, kto założył szkolny uniform otrzymuje 5 punktów dla swojego Domu. Jak widać, staram się z wami solidaryzować — rzuciła pół-żartem pół-serio, kiedy żołądek znów dał o sobie znać. Starając się nie tracić uśmiechu - zaczęła oddychać przez usta i zakasała śnieżnobiałe rękawy koszuli, starannie zaginając mankiety. Niektóre nawyki chwytała w lot. — Dobrze kochani, zacznijmy od pracy na fantomach...
_____________________________________________
Etap Pierwszy - Zaklęcia uzdrowicielskie Nie stawiło się nas szczególnie dużo - więc chcąc Was nauczyć bardziej złożonych zaklęć, dostosowałam nauczane zaklęcie do waszego indywidualnego poziomu. Nasze szkolne asy z uzdrawiania muszą mi wybaczyć - mogę kazać Wam przećwiczyć jedynie jedno zaklęcie (póki co!).
Mechanika... ... jest prosta. Zakładacie, że Perpetua na każdego manekina po kolei rzucała odpowiednie niemiłe zaklęcia, które spowodowały określone obrażenia. Każdemu z Was powiedziała jakie zaklęcie macie przećwiczyć (oprócz najbardziej zaawansowanych - wszyscy z Was nauczą się nowego zaklęcia, o poziom wyższego niż macie aktualnie dostępne).
1/5 (Fantom pod wpływem twojego zaklęcia - prócz tego, że poczuł się znakomicie - zaczyna się opętańczo śmiać. Możesz się do niego przyłączyć albo go wyciszyć; rzuć kostką k6: nieparzysta - wyciszasz rozchichrańca, co też bardzo go boli i dostajesz chmurą kredowego pyłu w twarz; parzysta - śmiejesz się/parskasz/uśmiechasz razem ze śmieszkiem i za solidarność dostajesz od niego 10 galeonów pod ławką... ciekawe komu je zawinął?);
2/4 (Udało Ci się, to prawda, ale... ucieszony fantom w wyrazie tryumfu wyrzuca kukiełkowe ramiona w górę. Obrywasz prosto w dłoń z różdżką - która leci na drugi koniec sali. Oopsie.);
3/6 (Zaklęcie wyszło Ci naprawdę perfekcyjnie! Zachwycona twą wprawą Perpetua zauważa twój niewątpliwy talent i prócz pełnego dumy uśmiechu i poklepania po ramieniu - otrzymujesz także +10 punktów dla Domu.)
→ Druga-K6 (jeśli nieudane):
1/5 (No nie wyszło skarbie, mówi się trudno - ale przynajmniej twój fantom nie odwala przedstawienia i siedzi spokojnie. Masz jednak wrażenie, że jakoś podejrzanie się uśmiecha...);
2/4 (Nie wyszło, kompletnie - próbujesz jednak na szybko powtórzyć zaklęcie, źle wykonujesz gest i twoja własna różdżka parzy Cię w rękę: klniesz przez to paskudnie, a niestety Perpetua ma bardzo czuły słuch... Łapiesz -5 punktów dla Domu);
3/6 (Porażka i nie tylko Ty to zauważasz - fantom zrywa się na nogi i zarzyna przeraźliwie krzyczeć. Zrobił to tak nagle, że się przestraszyłeś/aś: zrywasz się z krzesła / przechylasz nagle a z kieszeni wysypuje Ci się 10 galeonów, które jeszcze w locie... znikają.)
_____________________________________________
→ Za każde 10pkt z uzdro macie dostępny jeden przerzut! Liczy się finalna kostka! → Za niewyspanko macie -1 do drugiej kostki! → Jeśli nie uda wam się zaklęcie - w drugim poście zakładacie, że jest już udane, nie rzucacie jednak na efekty kostek. Nie musicie pisać drugiego posta jeśli nie chcecie (możecie ująć ponowną próbę w jednym) - ale gdy się zdecydujecie, dostaniecie +10pkt dla Domu za doprowadzenie spraw do końca! _____________________________________________
Oczekiwanie na przybycie wszystkich do sali wcale tak długo nie trwało; wbrew pozorom wielu uczniów się nie pojawiło, być może ze względu na zbyt wczesną porę zajęć. Nie bez powodu Lowell zatem spoglądał zaintrygowany poniekąd w stronę nauczycielki, poniekąd z pewną dozą zastanowienia, która to jednak nie przebijała się przez jego źrenice; chowając emocje na wodzy, tak naprawdę zdołał za każdym razem ubierać tę maskę charakterystycznego spokoju... a może nie samą maskę? Może gdzieś pod membraną skóry znajdowały się tak naprawdę szczere intencje? Trudno było ich nie zauważyć, kiedy to przytulił wcześniej Julkę, opierając się obecnie na własnym stoliku do pracy. Interesował go temat zajęć, niemniej jednak podejrzewał, że z eliksirów to będzie jednak w jego przypadku niezbyt ciekawie, dlatego liczył gdzieś pod kopułą czaszki, że jednak na początku zajmą się tym, co jest dla niego najprzyjemniejsze, czyli właśnie magią leczniczą. I chociaż różdżka niespecjalnie służyła właśnie tejże dziedzinie, miał ją całkiem nieźle opanowaną - a przynajmniej do tego stopnia, że wiedział, jak z niej korzystać w warunkach polowych. — Nocy Duchów? No to nieźle. — mruknął, przypominając sobie to, że siedział tam jako doktor plagi i tym samym straszył biedne dzieciaki, które jednak pod wpływem czegoś po prostu były. Nie zmienia to faktu, iż gdzieś pod kopułą czaszki wiedział, co się wydarzyło, ale nie miał prawa wiedzieć, kto to był tak naprawdę do końca. Nie bez powodu spojrzał zatem zaintrygowany w stronę moździerza, by tym samym mruknąć coś pod nosem, jakoby w widocznym zastanowieniu. Ostatnio zmieniał się dość mocno, a niektórych zmian po prostu się bał. I o ile nie miał problemów z przytuleniem Julii, o tyle jednak zachodziły inne rzeczy, nad którymi nie chciał się roztrząsać. A przynajmniej nie aż tak, kiedy to trwały przygotowywania do zajęć. — Zrobię sobie zatem niespodziankę we własnym, domowym zaciszu. — dodawszy, nie bez powodu uśmiechnął się szerzej, zajmując tym samym własne, odpowiednie miejsce. Przy manekinie, który to będzie oczekiwał najprawdopodobniej jego pomocy, a on tejże pomocy właśnie udzieli. Niemniej jednak... coś było nie tak w zachowaniu nauczycielki. Jakoby pewnych rzeczy nie mogła ukryć, aczkolwiek sam podniósł brwi w widocznym zainteresowaniu, nie wiedząc, czy powinien interweniować, czy jednak przeczekać. Na razie zdecydował się na proste próby obserwacji profesor, zamierzając zareagować w przypadku wystąpienia czegokolwiek innego. Wbrew pozorom jest człowiekiem z krwi i kości, człowiekiem myślącym, a do tego czującym - nie zamierzał po części też patrzeć, jeżeli z czasem te objawy nie miną i kobieta będzie się po prostu męczyła. Osobiście Felinus nie przejął się mundurkiem, bo każdy, kto go zna, wie, że ten go nigdy nie założy. Od zawsze w jego garderobie górowały właśnie liczne czarne podkoszulki i liczne czarne spodnie. Tym razem, jak zresztą, za każdym innym, miał na sobie bluzę, której to rękawów nie podwijał. O ile w obecności innych uczniów mógł mieć kompletnie gdzieś własne szramy, o tyle nowe, po nieobecności profesor, mogłyby niepotrzebnie przykuć jej uwagę. Na szczęście ubranie było lekkie i przyjemne - nie musiał się martwić tym, że w jakiś sposób wpłynie na jakość wykonywanych przez niego zaklęć. Dłoń zacisnęła się mocniej na własnej różdżce, z drewna ostrokrzewu, które to miało właściwości ochronne, by tym samym, po odpowiednim przystosowaniu fantomu do zajęć, zauważyć na nim ogrom obrażeń powiązanych z koniecznością użycia jednego z najbardziej zaawansowanych zaklęć. Które to zdołał już wcześniej opanować, w związku z czym nie musiał ćwiczyć inkantacji, a wystarczył odpowiedni ruch nadgarstkiem - los zdawał się być tym samym przychylny dla niego pod tym względem. — Vulnera Sanentur... — mówił z widoczną dokładnością, kiedy to magia przedostawała się przez jego różdżkę, powoli przyczyniając się do zatrzymania upływu krwi. Pierwsza sentencja, służąca do powstrzymania możliwości wykrwawienia się, powodowała tak naprawdę zyskanie czasu. Druga, bardziej nastawiona na leczenie, poczęła odpowiednio łączyć ze sobą tkanki, które poczęły przypominać jedną, prawidłową całość. Lowell pozostawał przy tym jednocześnie skupiony - nie mając problemów z wyprowadzeniem zaklęcia, odniósł się także trzeci raz, w celu odpowiedniego zasklepienia ran do końca. Tkanki zaczęły przypominać całość, a manekin zaczął tym samym wyglądać jak nowonarodzony. Oderwanie różdżki od tajemniczego jegomościa przyczyniło się do zauważenia własnych możliwości i tym samym widocznego, aczkolwiek delikatnego uśmiechu na twarzy. Nawet nie zdołał się ogarnąć, kiedy to poczuł poklepanie po ramieniu - proste, aczkolwiek odpowiednie - które nie sprawiło mu większego problemu. Parę miesięcy temu peszył się na wszelkie próby kontaktu, a teraz nie miał z nimi problemu. Ewidentnie się zmieniał.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Uśmiechnęła się jedynie, gdy tylko usłyszała tuż koło siebie głos przyjaciela i uśmiechnęła się jedynie, gdy tylko poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Cieszyło ją to, że znalazł jednak czas i chęci, by pojawić się na porannej lekcji uzdrawiania. Chociaż wiedziała, że zdecydowanie przydałoby mu się nieco więcej snu. - Hej Sky - odpowiedziała i najchętniej objęłaby go szybko w ramach powitania, ale ten już zajął jedno z pobliskich miejsc. - Wszystko w porządku, a u ciebie? Mam nadzieję, że nie siedziałeś do późna. Tak, wciąż martwiła się tym czy aby na pewno jej współlokator otrzymuje zdrową i racjonalną dawkę snu. Jeśli nie z pewnością musiało ulec to zmianie, bo to się prędzej czy później odbije na jego zdrowiu. I nie, nie brała w tej chwili pod uwagę argumentu, że nieraz sama wracała późno z jakiegoś występu, który dawała w tygodniu i musiała wstać rano na zajęcia. To był temat na zupełnie inną rozmowę. Spojrzała zaraz w kierunku Whitehorn, która rozpoczęła lekcję, zaczynając tłumaczyć im na czym będzie polegało ich zadanie. Yuuko wysłuchała jej uważnie po czym sięgnęła po swoją wiśniową różdżkę, by po tym jak nauczycielka potraktowała jej fantoma nieprzyjemnym zaklęciem, uleczyć go przy pomocy zaklęcia Vulnera Arcuatum, które może i było dla niej nowością, ale wyszło jej ono naprawdę dobrze. Mogłaby nawet stwierdzić, że perfekcyjnie, bo zadana przez profesor rana zasklepiła się bez większych przeszkód. Zerknęła jeszcze w kierunku Skylera, by upewnić się jak jemu idzie rzucanie zaklęcia.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
W zamyśle było ćwiczenie zaklęć, których jeszcze nie opanowali. Jej przypadło ulubione przez wszystkich Vulnera Sanentur. Miała to rzucać niewerbalnie? Nie ma sprawy. Obserwowała jedynie ruchy Perpetuy, która podeszła do jej fantoma i zadała mu odpowiednie obrażenia, które powinna wyleczyć przy okazy wskazanego przez nią zaklęcia. Robiła to już kilka razy także powinna sobie z tym poradzić bez większego problemu. Przyjrzała się jeszcze raz manekinowi i wykonała odpowiedni ruch różdżką nad jego ciałem, by uleczyć go z zadanych ran. I poszło jej to naprawdę sprawnie biorąc pod uwagę fakt, że rzucała to zaklęcie w formie niewerbalnej. Pacjent żył... i zaśmiał się złowieszczo najwyraźniej czymś rozbawiony. Strauss również nie mogła zrezygnować z delikatnego uśmiechu, który zawitał na jej wargach, a powiększył się jedynie, gdy manekin wręczył jej pod stołem dziesięć galeonów. Chyba nie ma na co narzekać.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Kostka pierwsza:5 -> przerzucone na 5 -> przerzucone na 2 Kostka druga:6 Kuferek uzdrawianie: 53 (+5 za różdżkę, +1 za tatuaż z runą algiz, +2 za magiczny stetoskop) = 61 pkt Przerzuty: 4/6 Dodatkowo: +5 pkt za mundurek, +10 pkt za kostkę
Zaniepokojony obserwował Perpetuę, bo pomimo aury wesołości wydawała mu się jakaś nieswoja, jakby... inna. Nie potrafił określić co dokładnie miał na myśli, ale z drugiej strony to nie była jego sprawa, a przecież profesor Whitehorn znała się na uzdrawianiu jak nikt inny - potrafiła sobie pomóc. Z podekscytowaniem wysłuchał, że dzisiejsze zajęcia odbędą się w bardziej indywidualnej formie, a kiedy dotarło do niego, iż będzie miał okazję nauczyć się jednej z najtrudniejszej uzdrowicielskiej inkantacji, omal nie zesrał się ze szczęścia. N A R E S Z C I E. Stanął nad fantomem i obserwował jak nauczycielka rzuca na niego odpowiednie zaklęcia, które zadały mu ciężkie do wyleczenia obrażenia. Maksymalnie skupiony, wyciągnął różdżkę przed siebie i wymówił Vulnera Sanentur, starając się wykonać prawidłowy ruch nadgarstkiem. Kolana mu zmiękły, gdy z ust Perpetki padły w jego stronę pochwały i słowa uznania.
Pierwsza k6:4 Druga k6:2 przerzucone na 6 Przerzuty: 5/6 Dodatkowo: +15pkt (za szóstkę przy drugiej k6 i mundurek)
Nim jeszcze lekcja się zaczęła, trzeba było oczywiście jeszcze coś przegadać, zanim Perpetua nie ogłosiła ćwiczeń. Wzruszył ramionami na słowa @Julia Brooks i już otwierał usta, żeby ją poinformować, że nie jest pewny czy jego przyrodnia siostra w ogóle pojawi się na lekcji magii leczniczej, kiedy ta pojawiła się w progu sali i witając się ze wszystkimi, ostatecznie usiadła niedaleko niego. - A już myślałem, że masz dość uzdrawiania prze lab-med ostatnio - zażartował, zwracając się do @Sophie Sinclair, jednak zerkając również na @Felinus Faolán Lowell, który to ostatnio wspominał o tych zastrzeżeniach jego młodej co do spotkania kółka, które ostatnio prowadził tylko i wyłącznie Puchon. - Akurat zaklęcia lecznicze zawsze warto znać, więc fajnie, że zachęciły Cię eliksiry, bo przy okazji nauczysz się przydatnej magii - musiał dodać jeszcze swoje pouczające rady, które czasami może brzmiały jak słowa przemądrzałego brata, ale Ślizgonka chyba już się do tego przyzwyczaiła. Nie minęło kilka chwil, kiedy profesor Whitehorn oficjalnie przywitała się z nimi i zaczęła zajęcia. Lucasa ciekawił taki format lekcji, gdzie połączone będą dwie dziedziny, które najbardziej go interesowały, dlatego słuchał uważnie słów nauczycielki (@Perpetua Whitehorn), która wydawała się nieco bledsza niż zazwyczaj. Zmarszczył brwi, przyglądając się jej, a gdy przyszła kolej na jego stanowisko pracy i czarownica zajęła się jego fantomem, aby miał odpowiednie objawy, zwrócił się do niej dyskretnie: - Pani profesor, wszystko w porządku? Pobladła pani... Kiedy uniósł różdżkę aby wypowiedzieć zaklęcie uleczające poważne, spowodowane czarną magią obrażenia, miał świadomość, że kilka razy próbował odtworzyć na manekinie podobne rany, jednak nie wiedział czy w tym przypadku sobie poradzi, bo Perpetua naprawdę dokładnie odwzorowała uszkodzenia. -Vulnera Sanentur - powiedział, celując koniuszkiem magicznego patyka w ciężkie rany manekina, a następnie począł powtarzać tę inkantacje, aż do momentu, kiedy obrażenia zaczęły powoli zabliźniać się, pozostawiając tym samym ciemne ślady w postaci blizn, których nie dało się niestety usunąć w żaden sposób.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nieco się zdziwiła, kiedy przyszło im do leczenia fantomów. Nie, żeby obecność magicznych manekinów była czymś nietypowym, zwłaszcza na lekcji z magii leczniczej. Po prostu sądziła, że zaczną od warzenia eliksirów. Wyszło jednak, jak wyszło i już po chwili się okazało, że grupka najwytrwalszych uczniów, którym niestraszne przedświąteczne machanie różdżką, mogła się zająć ratowaniem z opresji pokiereszowanych przez Perpetuę fantomów. Choć zaklęcia Imago Morbus nie miała okazji używać nigdy wcześniej, to rzucenie go przyszło jej zaskakująco łatwo. To po prostu musiał być jeden z tych dni, kiedy rzeczy się udają jakby od niechcenia, bo z pewnością nie był to przejaw żadnego talentu z tej dziedziny magii. Jej radość z wykonanego zadania udzieliła się również manekinowi, który wzbił ręce do góry w geście zwycięstwa i sprawił tym samym, że trzymana przez Krukonkę różdżka wystrzeliła w powietrze i poleciała na drugi koniec Sali. No cóż, to tyle w sprawie uśmiechów od losu. To jednak nie był jeden z tych dni, a zwykła szara codzienność w Brooksowym wydaniu.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sro 30 Gru - 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Kość:2 i 4 (5 minus jeden za niewyspanie) Punkty domu: +5 za mundurek
Uniósł kubek, próbując nieco zakryć cisnący mu się na usta uśmiech, tym razem w pełni nie mogąc pożałować swojego niewyspania, gdy ten zeszłonocny powód wspominał tak przyjemnie. Nawet jeśli Mefisto na dobre wyniósł się z Wilczej Nory (a więc musiał zrobić to też i sam Sky), to wcale nie oznaczało, że spędzał w Puchońskiej Komunie dużo więcej czasu. Faktycznie zdarzało im się spędzać wolny czas na przygotowywaniu posiłków dla swoich współdomowników, jednak przyzwyczajeni do pewnego poziomu prywatności wymykali się wciąż często, bo nawet jeśli Sky ufał wyciszającym zaklęciom Mefisto, tak wciąż nie potrafił złamać postawionej przed sobą dawno zasady dotyczącej jakichkolwiek bliższych kontaktów w Komunie. - Oj, Yuu, jestem niczym rekin, drapieżnik Hufflepuffu - zaczął, ewidentnie w dobrym humorze, gubiąc nieco uśmiech, gdy jego wzrok padł na niezbyt dobrze wyglądającą nauczycielkę i jej nieprzychylne spojrzenie, które zdawało się padać wprost na niego. - Potrzebuję raptem nieco ponad czterech godzin snu… - pociągnął dalej, już mniej pewnie, zdezorientowany odstawiając kubek na stolik, niespiesznie domyślając się, że to w jego kawie tkwi problem, zakładając, że musiał źle zrozumieć nieme przyzwolenie, które otrzymał wcześniej. Sięgnął za pasek po swoją różdżkę, jednym machnięciem opróżniając kubek z przesłodzonej czerni, by dopiero w pedantycznie czystym stanie odesłać go do hogwarckiej kuchni. - Merlinie, akurat znieczulające ćwiczyłem ostatnio z Mefem - pochwalił się Puchonce, nieco niedowierzając w swoje szczęście, bo choć zdążył się spiąć ze stresu przed zaklęciami leczącymi, tak już rozluźniał się przy trafieniu na to jedno z sobie lepiej znancyh. Odruchowo przywitał się ze swoim manekinem ciepłym uśmiechem, jakby chciał dodać mu otuchy, że jego niedola zaraz zostanie ukrócona, subtelnie badając które miejsce jest źródłem bólu i właśnie tam niemal przytykając kraniec swojej różdżki z wyraźnie wyakcentowanym "Duritio na ustach. - No i jak się mój pacjent czuje? - wymruczał zaczepnie i choć zaklęcie powiodło się bezspornie, tak jego naturalny urok nie zadziałał chyba tak jak powinien, bo manekin w przypływie energii wytrącił mu różdżkę z ręki, a ta niemal teatralnie przefikołkowała w powietrzu, by przeturlać się przez połowę sali. - No chyba aż za dobrze - dodał, klepiąc manekina po ramieniu, by ten nie przejmował się tą drobną wpadką i już zaraz sam podszedł na drugi koniec klasy, by podnieść swoją różdżkę, otrzepując ją z niewidocznych zabrudzeń i przyglądając się delikatnym rzeźbieniom, zaniepokojony potencjalnym uszkodzeniem. I drobne zmartwienie wciąż było widoczne na jego twarzy, gdy podchodziło do Yuuko, testując kilka prostych zaklęć czyszczących i sortujących na swoim stanowisku pracy, chcąc od razu sprawdzić czy różdżka wciąż działa poprawnie. Z pewnością normalnie machnąłby na to ręką i zwyczajnie pożyczył od kogoś pieniądze na nową, jednak ten stosunkowo nowy kawałek drewna miał dla niego wartość sentymentalną i stanowił pamiątkę cudownej biwakowej randki, na której pierwszy raz usłyszał mefistofelesowe "kocham".
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
pierwsza k6:3 -> 4 druga k6:4 - 1 za niewyspanko dodatkowo: +5pkt za mundurek i +10pkt za kostkę
Resztę czasu pozostałą do rozpoczęcia lekcji poświęciła na doprowadzenie swojego umysłu do stanu używalności, czyli po prostu na rozbudzenie się - ciągłe ziewanie musiało ustać, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Szkoda tylko, że łatwo powiedzieć, trudniej zrobić... Nie po to jednak przyszła na lekcję, aby ją przesiedzieć dla zasady i nic z niej nie wynieść. Szczypanie się w przedramię okazało się dość skuteczne, choć musiała je, niestety, całkiem często powtarzać. Ale najważniejsze, że działało. Zdecydowanie na plus było to, że rozpoczynali od rzucania zaklęć, a nie warzenia eliksiu. Z dwojga złego było to bezpieczniejsze wyjście, przynajmniej dla Krawczyk, bo może i nie była w pełni sił, ale na uzdrawianiu się co nieco znała, z kolei na eliksirach - średnio. Prawdopodobieństwo wysadzenia klasy w powietrze zmalało więc do minimum, chociaż nadal na skutek nieudanego zaklęcia mogło stać się coś... nieoczekiwanego. Raczej bardziej na szkodę fantoma, ale wciąż. Poluzowała nieco zawiązany u szyi krawat w barwach Pucholandu i związała włosy w kitkę, z której i tak wychodziły pojedyncze kosmyki. Jeśli już miała pracować, nie powinno jej w tym nic przeszkadzać. Wystarczającym utrudnieniem było na tej lekcji zmęczenie, więcej jej nie potrzeba. Tak przygotowana przyglądała się przez chwilę fantomowi, któremu nauczycielka z pomocą magii zrobiła kilka nieprzyjemnych rzeczy i którego ona miała wyleczyć. Normalnie miała wrażenie, że już przez to kiedyś przechodziła. W pewien majowy dzień, kiedy to dokładnie przez to samo zaklęcie co dzisiaj o mało co nie wyszła z siebie. Tym razem było o niebo lepiej - miała przed sobą kukłę, nie żywego człowieka, więc nie panikowała. Obrazy jednak wciąż były żywe w jej pamięci. I może to właśnie przez to, że już ćwiczyła rzucanie Vulnera Arcuatum udało jej się zrobić to poprawnie. Przynajmniej tak wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, bo rany się zasklepiły, a na ustach fantoma pojawiło się coś na kształt niewyraźnego uśmiechu. Albo to ona miała zwidy? Zajęta przyglądaniem się swojemu pacjentowi, nie poczuła nawet, że Perpetua poklepała ją po ramieniu.
pierwsza: 3 > 5 :))) druga: 3-1 (za niewyspanko)=2 -5 punktów za przeklinanie :c +5 punktów za mundurek
Mówię Lucasowi, że kółko lab-medu na pewno nigdy mi się nie znudzi, chociaż na pewno miło by było, gdyby było bardziej lab i niż med, a potem przewracam oczami, nie komentując tego, że nauczę się przydatnej magii. Wiadomo - w końcu po to przychodzę na lekcje. Mimo wszystko jestem nieco (bardzo) rozczarowana, kiedy zaczynamy od zaklęć zamiast od eliksirów. Tyle dobrego, że zaklęcie, którego mam się nauczyć brzmi naprawdę przydatnie. W końcu czy istnieje coś lepszego, co może zrobić niedoświadczona w uzdrawianiu osoba, niż znieczulić to co boli? Wiadomo, dobrze też nie doprowadzić do wykrwawienia, a przez to i do śmierci... gdybym tylko podczas wycieczki z Eskilem umiała rzucić takie Duritio to na pewno ucieklibyśmy przed Skylerem, bo by go noga (Eskila) nie bolała. Ale chociaż bardzo się staram, to niespecjalnie wychodzi. Różdżka nie chce współpracować i w pewnym momencie jest na tyle rozgrzana, że kiedy przez przypadek ją opuszczam a jej końcówka muska mojej dłoni to nie potrafię powstrzymać brzydkich słów niezadowolenia. Że brzydkich to pół biedy, gorzej, że są na tyle głośne, że nie umykają uwadze nauczycielki i obrywa mi się za to całe pięć punktów. Przynajmniej wychodzę na zero. Nic nie komentuję, tylko próbuję dalej z tym nieszczęsnym Duritio, aż w końcu się udaje.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Przechodząc tak od stanowiska do stanowiska, odpowiednio turbując fantomy (na Merlina, czy to normalne, że miała wyrzuty sumienia względem manekinów?), uważnie obserwowała działania swoich nielicznych podopiecznych. Słońce w jej trzewiach rosło - kiedy tak obserwowała jak wspaniale im idzie, praktycznie bez większych błędów. Z godną siebie werwą, wędrowała od jednej ławki do drugiej, na głos wyrażając swoje uznanie. I chociaż przez krótką chwilę zapominając o tym, że jej śniadanie chciało przywitać się ze światem. — Panie Lowell, Panie Colton, jestem pod wrażeniem. To naprawdę złożone zaklęcie! Nikt pod waszymi skrzydłami nie zginie — pozwoliła sobie na jeszcze swoje trzy grosze, autentycznie ciesząc się z tych drobnych sukcesów nad fantomami. Przynajmniej dopóki nie stanęła przy Lucasie Sinclarze, czując jak ponownie krew odpływa z jej twarzy, kiedy targnął nią skurcz żołądka. Musiała aż podeprzeć się o ławkę Ślizgona - a słysząc jego zaniepokojone pytanie, uśmiechnęła się równie blado, ale z wdzięcznością w jasnych oczach. — Wszystko w porządku, złotko, nie martw się — uspokoiła studenta, jednocześnie, widząc jak również wzorowo radzi sobie z Vulnerą - z uznaniem poklepała go po ramieniu, nim ruszyła na dalszy obchód między ławkami. Musiała podpierać się ferulą, żeby nie zatrzymywać się przy każdej ławce. Kiedy już wszyscy - z lepszym lub gorszym skutkiem - opanowali fantomowe obrażenia, stanęła na środku klasy, stukając laską w posadzkę dla zwrócenia na siebie uwagi. — Dobrze skarby, odsuwamy fantomy na bok, nie będą już nam potrzebne. Chyba, że jeszcze nie czujecie się zbyt pewni w ćwiczonym zaklęciu, to możecie zrobić drugie podejście. Chciałabym jednak, żebyście teraz przysiedli się wygodnie do kociołków — zakomenderowała, dobywając swojej srebrzystej różdżki z kieszeni spódnicy. Oszczędnymi, płynnymi ruchami porozsyłała wcześniej przygotowane składniki na poszczególne stoły. — Nauczyliście się nowych zaklęć, teraz czas na eliksiry leczni... Urwała nagle, przyciskając drobną pięść do piersi - i przełykając głośno ślinę. Chrząknęła dla kurażu - przywołując do siebie jedno z krzeseł i z kulawą gracją na nie zasiadła. Miast jednak skulić się na nim, nonszalancko założyła nogę na nogę - choć miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Tylko siła woli i niemrawy uśmiech trzymały ją w pionie. — Tak jak mówiłam... — podjęła, kontynuując: — Czas na eliksiry lecznicze. Każdy z Was, prócz składników otrzymał odpowiedni przepis. Stosujcie się do niego dokładnie, a warzenie powinno przejść bez niespodzianek...
_____________________________________________
Etap Drugi - Eliksiry lecznicze
Przede wszystkim - przepraszam Was serdecznie za zwłokę, moje złotka. Skończmy to szybko i bezboleśnie <3 Info na wstępie: przy pisaniu posta na drugi etap możecie na koniec od razu dać sobie z/t, żeby nic Was już tutaj nie trzymało.
Tak jak przy zaklęciach - starałam się dostosować do waszych progów kuferkowych eliksiry o poziom wyższe niż aktualnie dostępne. Dzięki temu wasze postacie nauczą się czegoś nowego.
Mechanika... ... jest równie prosta, i tym razem bezbolesna. Wasza postać ma przy sobie odpowiedni przepis, odpowiednie składniki - wszystko podane jak na tacy, nic tylko warzyć!
Rzucacie trzema kostkami k6! Możecie uzyskać wynik od 3 do 18.
Przedziały:
3-6 - Hm, cóż, niestety to co masz w kociołku na pewno nie można nazwać udanym eliksirem. Składniki zmarnowane, ale przynajmniej masz przepis na przyszłość...
7-11 - Zawsze mogło być gorzej! Eliksir jakoś podejrzanie pachnie i na pewno nie ma nic wspólnego ze słodką amortencją. Zaczyna Cię mdlić, możesz się zsolidaryzować z profesor Whitehorn.
12-15 - Solidnie, naprawdę. Możesz spokojnie uznać tę próbę za udaną.
16-18 - CZYSTA PERFEKCJA! Nie mogło wyjść lepiej - poza +10pkt dla twojego Domu, masz również szansę zdobycia uwarzonego eliksiru...
JEŚLI! Udało się trafić w najwyższy próg - rzuć dodatkowo kostką k100. Przy liczbie parzystej - otrzymujesz uwarzony eliksir. Nieparzysta - niestety, trafia on do szpitalnego składziku
→ Do wyboru modyfikator z uzdro lub z eliksirów (tylko jedna dziedzina może być wybrana!) - za każde 10pkt macie jeden przerzut. Nie można przerzucić kostki k100.
Kości:1, 1, 1 przerzucone na 5 i 4 -> 10 Przerzuty z uzdro: 0/2
Eliksiry nie szły jej już tak dobrze jak zaklęcia. Tak po prostu już było i z pewnością powinna więcej czasu poświęcić na ich naukę w najbliższym czasie. I z pewnością uważać o wiele bardziej przy realizacji ich przepisów, przestrzegając uważnie wszelkich instrukcji w nich zawartych i trzymając się podanych tam proporcji. Choć może bardziej jej błąd polegał na tym, że nie wymieszała odpowiednio składników przez co jej wiggenowy się lekko przypalił i zaczął cuchnąć zupełnie jakby coś jej zdechło w kociołku jeśli nie gorzej. I z pewnością ten fakt nie uszedł uwadze Perpetuy, którą aż zemdliło nad jej kociołkiem. Yuuko nie mogła jej winić. Jej także było niedobrze od siedzenia w tym odorze. Tyle dobrego, że mogła szybko opuścić klasę i zaczerpnąć świeżego powietrza po tym przykrym doświadczeniu. Chyba nadeszła pora, by przysiąść nad książką o eliksirach.
z|t
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nigdy jakoś specjalnie nie przepadał za pochwałami czy gratulacjami, w związku z czym jedynie posłał ostrożny uśmiech w stronę nauczycielki. Ostrożny, bo przecież już znacznie wcześniej opanował te zaklęcie, w związku z czym nie dziwił się, iż poszło mu ono całkiem nieźle. Ciche westchnięcie, kiedy to dokańczał końcowe szlify, jakoby chcąc, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, wydobyło się spomiędzy jego ust. Właśnie w tym się specjalizował - wiedza podręcznikowa w przypadku postępowania z poszczególnymi obrażeniami była mu już całkowicie zbędna. Nie musiał mieć niczego, co teoretycznie mogłoby go wesprzeć. Nie ambicjował na uzdrowiciela, tak czy siak, w związku z czym mógł odetchnąć z ulgą, że nikt niczego więcej od niego nie wymaga. Nawet jeżeli posiadał możliwość stania się kimś w rodzaju osoby chroniącej innych przed śmiercią. Tak naprawdę... nie potrafił skupić się dla dobra ogółu, chcąc jedynie zadbać o osoby znajdujące się pod jego skrzydłami. Gdyby miał pracować na jakimś oddziale Świętego Munga, szlag by go jasny trafił, a uzdrawianie - kompletnie by mu zbrzydło. Skupiał się trochę na swoich egoistycznych pobudkach, ale już teoretycznie obrał trochę wymarzony zawód, organizując spotkania Laboratorium Medycznego. By poczuć chociaż niewielką cząstkę, dostającą się pod umysł, by móc poczuć, jak to jest. I nieźle się przy tym bawił, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż tak naprawdę praca nauczyciela będzie wiązała się z wieloma wyrzeczeniami, a przede wszystkim - odpowiedzialnością za własne czyny. Spoglądał zatem od czasu do czasu w stronę profesor Whitehorn, zastanawiając się nad tym, czy nie powinien zapytać. Pomóc. Zrobić czegokolwiek. Kobieta nie wyglądała aż nadto najlepiej - chociażby wtedy, gdy zdawała się trochę stracić na swym wigorze, uśmiechając się blado. Nietypowo wręcz, co zapaliło czerwone lampki pod kopułą czaszki Lowella, który to postanowił jeszcze raz uważnie obserwować kobietę. Raczej woleliby wszyscy uniknąć tutaj potencjalnie mdlejącej nauczycielki. Albo rzygającej. Albo tego i tego. Przygotowanie stanowiska do warzenia eliksirów wcale nie było takim trudnym zadaniem, jak mogłoby mu się wydawać. No ba, przecież miał przy sobie fiolki, które to pożyczył od kumpla, więc teoretycznie odmierzanie składników powinno być znacznie prostsze. Ogromny, mosiężny kociołek zawitał na jego stoliku, kiedy to jednak okazało się, iż Perpetua przerwała słowo, urywając je w połowie. Felinus, niczym na dźwięk gwizdka, podniósł się, by tym samym porzucić wszystkie wcześniej przygotowane rzeczy na rzecz innej, ważniejszej sprawy. Ludzkiej. Prawidłowej, może nie do końca przystosowanej dla niego. Co odpowiada za taki ciąg wydarzeń? Zmarszczywszy brwi, postanowił zareagować. To nie był pierwszy sygnał; sam nie wiedział, kiedy to podszedł do niej, otwierając tym samym zaklęciem niewerbalnie drzwi, by świeże powietrze przepełniło salę (jeżeli były zamknięte). Podjął się swoistej, ludzkiej inicjatywy. - Profesor Whitehorn, nie chcę pani martwić, ale nie wygląda mi na to, by wszystko było w porządku. - powiedział trochę ciszej, gdy znalazł się obok niej, wszak nie chciał wydobywać z siebie czegokolwiek innego, niż oczywiście spokoju, przebijającego się przez jednolicie czekoladowe tęczówki. Nie chciał też zwracać uwagi pozostałych na to, co się dzieje, ale trudno było nie zwrócić na siebie uwagi, kiedy to było się jednym z najbardziej znajdujących się na celowniku wychowanków Hufflepuffu. Nawet jeżeli kurz po poprzednich wydarzeniach opadł. - Nie wydaje mi się, by była pani w stanie prowadzić lekcje... a przynajmniej nie w takim stanie. Tym bardziej, iż to wszystko widać. - wziął cięższy wdech, jakoby nie chcąc się wymądrzać, aczkolwiek postawił i tak czy siak kawę na ławę. Żeby nie sądziła, iż wszyscy są w stanie pracować, gdy ona tuż obok wydaje się być kimś, kto zaraz zacznie stanowić dekorację zimnego kamienia, aniżeli człowieka utrzymującego się w prawidłowym pionie. - Nie chce pani profesor udać się do Skrzydła Szpitalnego? - zaproponował, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle powinien zwracać na siebie uwagę. Nie, nie powinien, ale trudno było nie zauważyć, iż drugi raz kobieta wyglądała w taki sposób, jakby coś ewidentnie się działo. Eliksiry poczekają, chuj z nimi.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kości:6, 5, 4 to ostatnie przerzucone na 6 Przerzuty za uzdro: 4/5 Podpierdolenie?udane
Potajemne spotkania z Dear oraz poświęcenie większej uwagi eliksirom z pewnością jej się opłaciło. Nabyła pewnej wprawy w przyrządzaniu eliksirów, która zdecydowanie pomogła jej przy tym zadaniu, które nie było takie proste. Nigdy wcześniej nie próbowała przyrządzać tego elikisru, ale szło jej to całkiem nieźle. W zasadzie wystarczyło jedynie podążać za tym, co miała wypisane na kawałku pergaminu. To nie była żadna wielka filozofia. Ot musiała po prostu odpowiednio odmierzyć wszystkie składniki i dodać je do kociołka, a następnie pilnować by nic się nie przypaliło, a ingrediencje odpowiednio się ze sobą połączyły. Kto by się spodziewał, że dzięki temu wyjdzie jej idealna kokainamorfina bardzo dobry morphius. Wystarczyło tylko go zabutelkować i... zwinąć, bo w końcu czemu nie? Jakaś nagroda w końcu jej się należała za udział w lekcji.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Była przekonana, że raczej nikt nie zainteresuje się jej stanem - przynajmniej nie bardziej, niż tylko zadając pytanie, czy w istocie, wszystko z nią w porządku. Sama bagatelizowała swój stan, zawsze - nie sądziła też, że rzeczywiście poczuje się aż tak... źle. Zwyczajnie, po ludzku źle i słabo - w końcu jakby na to nie spojrzeć tak nie czuła się jeszcze nigdy. Myślała, że miesiąc odpoczynku w listopadzie jej wystarczy, żeby doprowadzić się do porządku. Cóż, nie wystarczył. Tak jak myślała, że słabszy poranek nie przeciągnie się na prowadzoną przezeń lekcję. Cóż, przeciągnął. Przyłożyła chłodną dłoń do zadziwiająco gorącego czoła, próbując pogłębić i unormować oddech, nim mogłaby podnieść się z krzesła, by skontrolować postępy podopiecznych. Bo skoro już połowę zajęć mieli za sobą - chciała doprowadzić je do końca. I oczywiście sprawiać wrażenie niefrasobliwej pani profesor, takiej jaką zawsze była i jaką wszyscy ją znali. Nie zwykła okazywać jakiejkolwiek słabości prywatnie - a co dopiero zawodowo. Więc w to brnęła. Przynajmniej dopóki nie owiał ją powiew świeżego powietrza z korytarza, a tuż przy sobie usłyszała - zupełnie niespodziewany - cichy głos Lowella. Przełknęła ślinę, podnosząc jasne spojrzenie prosto w czekoladowe tęczówki Puchona. Zdawałoby się, znacznie spokojniejsze aniżeli wcześniej. Uśmiechnęła się - starając się wykrzesać choć odrobinę ze swojego słońca. — Felinusie — podjęła, w ciszy wysłuchując jego słów. I czując jak w mostku rodzi się jej niepokój - bo student w istocie, być może miał rację i nie powinno jej tutaj być. — Naprawdę wszystko w porządku — powtarzała się, może nieco uparcie, ale zupełnie nagle rozczuliła ją postawa Lowella. Może właśnie dlatego nie zakończyła jedynie na tym oświadczeniu: — Wkrótce powinno mi przejść, mogę jedynie zapewnić, że to nic niebezpiecznego. A raczej... — zawahała się na chwilę, próbując dobrać odpowiednio neutralne określenie, jednocześnie nie brnąc w jawne kłamstwo. - ... naturalnego — dokończyła cicho. Chrząknęła, zgarniając złote loki za ucho i wyprostowała się na krześle, poprawiając fałdy spódnicy na swoim podołku. Widocznie chcąc uciąć ten temat i nie brnąć w to dalej. — Doceniam... troskę. Odetchnę chwilę i dokończymy zajęcia.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kość:5 + 5 + 5 = 15 Przerzuty: 2/9 chyba Efekt: Solidnie, naprawdę. Możesz spokojnie uznać tę próbę za udaną.
Ludzie, zazwyczaj, widząc osobę w niezbyt dobrym stanie, kiedy to znajdują się w tłumie wielu innych, tych samych jednostek, nie podejmują się jakichkolwiek czynności. Praktycznie żadnych. Zjawisko rozproszenia odpowiedzialności można było zauważyć w tej sytuacji gołym okiem - część osób zaczęła robić eliksiry, w ogóle nie przejmując się stanem kobiety, która zachowywała się tak, jakby w pewnym momencie miała się osunąć i zionąć ducha, by po krótkiej chwili ponownie podnieść usta w ciepłym, serdecznym uśmiechu. Prawdopodobnie licząc na to, iż ktoś podejmie się tego wysiłku - albo nie zauważając tego, co się dookoła działo. I naprawdę, doceniał jej starania, ale też, wiedział, że w pewnym momencie, by się samemu nie przeciążyć, trzeba odpuścić. Można udawać, że wszystko jest w porządku, ale on, dopóki część rzeczy nie zaczęła układać się w znacznie większą układankę, pokazując, iż to wcale nie musi być chwilowe, nie zamierzał tak łatwo tego wszystkiego zignorować. Tym bardziej, że wcześniej nie miał do czynienia z taką profesor Whitehorn, która zdawała się być kimś w rodzaju osoby chorowitej. Owszem, chromość pewnych elementów ciała pozostawała mu świadoma, ale, na Merlina, nie wymioty. Nie coś tak charakterystycznego, czego nie chciał pozostawić w spokoju, tym bardziej, iż mimo zapewnień słów nauczycielki, wyglądało na to, iż nie do końca jest wszystko w porządku. Chłód zimnego powietrza przeszył salę, być może zmuszając innych do bardziej skrupulatnego naciągnięcia swetrów czy płaszczy w celu uniknięcia gęsiej skórki - on natomiast jeszcze o niczym nie wiedział. Wiedział natomiast, że nudności mogą się przejawiać poprzez zaduszone powietrze w sali, więc, umownie przyjmując do wiadomości, iż to może być jedna z przyczyn, postanowił podjąć się takiej akcji. Subtelnie schował różdżkę do kieszeni, nie mając żadnych złych zamiarów - zresztą, przecież wszyscy są ludźmi. On jednak nie zamierzał krzywdzić - gdzieś ta złośliwa natura podświadomie odsuwała się na rzecz zrozumienia innych. Zauważył ten uśmiech - zauważył, choć wcale nie był on tak promienny, jak podczas chociażby egzaminów końcowych; chciał pokręcić głową, niemniej jednak wysłuchał jej słów, spoglądając z pewnego rodzaju troską, tak nietypową. To oczywiste, że się martwił; dopiero od niedawna student przestał się zamartwiać w kwestii dzielenia się nimi. Czy to wypełniając źrenice tymi bardziej pozytywnymi, czy to jednak spokojniejszymi, neutralnymi. Od negatywnych skutecznie odcinał połączenia - niemniej jednak, w tej chwili nie czuł gniewu. Złości. Zdenerwowania. Przejawiała się w nim ludzka ciekawość, jak również ludzka chęć podania pomocnej dłoni. I kolejne informacje, kiedy to naprędce połączył je ze sobą, spowodowały, iż Felinus omiótł naprędce wzrokiem, stojąc plecami do klasy, opiekun domu. Zapewniła, że to nie jest nic niebezpiecznego. Coś... naturalnego. - Rozumiem... - kiwnąwszy głową łagodnie, nie drążył tematu, nie chcąc, by profesor poczuła się nieswojo. Nie uważał tego za jakąś sensację, by być wielce zszokowanym, wszak medyczne sprawy, w tym te powiązane z ciążą, nie były mu obce - przynajmniej wedle pochłoniętych wcześniej podręczników, które to obecnie leżały, cicho płacząc, zakurzone w kącie. Pomimo tego, iż sam nie będzie mógł Nie spodziewał się jednak - ta informacja była dla niego całkiem nowa, wzbudzająca zaintrygowanie, choć nie te wścibskie, prędzej naturalne. Poniekąd instynkty, zgroza, ochrony słabszych osobników w stadzie. - Gdyby jednak coś... - przyjął następne słowa z dozą niepewności, samemu kierując je w ciszy, by tym samym oddalić się do swojego stanowiska, przygotowując tym samym składniki na eliksir wiggenowy. Nie był do końca przekonany... Choć robił to wyjątkowo powoli, poniekąd specjalnie, by mieć na oku nauczycielkę. Nie, nie robił tego w perfidny sposób, prędzej wynikający z troski; powoli, subtelnie obrabiając każdy ze składników, który następnie wylądował w kociołku, który przybierał najróżniejsze barwy, by tym samym stać się pełnoprawnym wywarem leczącym poważne obrażenia. Od czasu do czasu zmieniał intensywność płomieni, korzystając tym samym z fiolek, które zapewnił mu przyjaciel; nim się obejrzał, a efekty pracy były widoczne. Choć, tak naprawdę, chciał wyjść jako ostatni - by wiedzieć, że profesor Whitehorn albo nie zemdleje, albo nie wymiotuje przy okazji.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Podstawa rzutu: 3, 1, 6 Przerzut: Mam 44 pkt z Eliksirów, więc przysługują mi 4 przerzuty 1 ➜ 4; 3 ➜ 6; 4 ➜ 5 Wynik ostateczny: 6 + 5 + 6 = 17 || +10 pkt dla domu ||Eliksir trafia do składziku
Brwi uniosły mu się mimowolnie, by zaraz wygiąć się w złamanych zmartwieniem łukach, a jednak poza czujnym spojrzeniem nie zrobił absolutnie nic, wychodząc z założenia, że Perpetua jest nie tylko rozsądną dorosłą kobietą, ale też biegłą w leczeniu czarownicą i z pewnością jest świadoma swojego stanu zdrowia. I jakkolwiek uważał za zbędne, a wręcz balansujące na granicy dobrego taktu, dopytywanie się nauczycielki o jej samopoczucie i wytykanie jej widocznej niedyspozycji, tak nie potrafił gdzieś głęboko w środku poczuć dumy z Felinusa, który... cóż, zdawał się na dobre rozbudzić w sobie puchońskie instynkty, a więc i zmartwienie o innych. On sam posłał kobiecie jedynie znaczące spojrzenie z pokrzepiającym uśmiechem, chcąc przypomnieć jej o swojej obecności - jako Prefekta Naczelnego, który w razie potrzeby dopilnuje uczniów pod jej nieobecność, dobrze znając procedury i wymagania co do odpowiedniego ogarnięcia sali po zajęciach. Otworzył podręcznik na stronie z wyznaczonym dla niego eliksirem, wcale nie czując się tak pewnie z powierzonym mu zadaniem, bo choć miał już możliwość uwarzyć w swoim życiu Morphius, to nie wspominał tego procesu jako relaksującego, jak z pewnością mógł nazwać przygotowywaniem takich eliksirów jak Amortencja, Eliksir Czuwania lub Nopuerun. Raz na jakiś czas pozerkiwał też kontrolnie na swoją ulubioną Panią Profesor, próbując nienachalnie wybadać czy jej samopoczucie ulega zmianom, a gdy tylko pod pierwszymi kociołkami wybuchł ogień, zadbał o odpowiednie uchylenie drzwi na korytarz, by zapewnić im nieszkodzący eliksirom przebieg powietrza. Nie bał się, że popełni błąd, bo mając przepis tuż przed nosem i sprawdzone składniki na wyciągnięcie ręki, był pewien, że poradzi sobie z każdym postawionym przed nim zadaniem, jednak zdecydowanie pewniej czuł się, gdy cały proces warzenia znał na pamięć, dlatego teraz, ucierając w moździerzu świętą bazylię z olejkiem lnianym, uparcie zaczytywał się w licznych punktach i podpunktach przepisu, plując sobie w brodę, że nie zabrał ze sobą swoich notatek, musząc wysilać się, by przypomnieć sobie zapisane dla samego siebie uwagi po ostatnim warzeniu tego eliksiru. I zapewne podczas całego tego procesu rzucił Caliditas jakieś piętnaście razy za dużo, a jednak ogień pod kociołkiem wciąż wydawał mu się zbyt mały, to znów po drobnej poprawce zbyt obfity, więc co chwilę, za każdym razem, gdy tylko rozpraszał się zerknięciem na Perpę, zaczynał od nowa ustawianie odpowiedniej mocy płomienia. I uspokoił się dopiero wtedy, gdy przebrnął przez hartowanie eliksiru, a więc zaczął już podgrzewanie go po ówczesnym stopniowym ostudzeniu i poprawiając układ wilgotnych od oparów loczków, pozwalał Morphiusowi leniwie zmniejszać swoją objętość. - Pani Profesor, jeśli Pani pozwoli, to zajmę się sprzątaniem po lekcji - zaproponował, kończąc podpisywać etykietę na swojej fiolce, zanim nie wypełnił jej gęstym eliksirem, pozwalając temperaturze zabezpieczyć dokładniej jej zamknięcie. - Mało jest tak odprężających zaklęć, jak te porządkujące - dodał z ciepłym uśmiechem, chcąc zachować pozory własnych pobudek do tej prośby, poniekąd też wcale nie musząc kłamać, bo czuł wyraźnie jak przygotowywanie złożonego eliksiru spięło mu w stresie barki. I faktycznie pożegnał się tylko krótko z Yuuko, przytulając przyjaciółkę, by pocieszyć ją subtelnie, po czym zabrał się za odświeżanie gęstego od lepiej lub gorzej przygotowanych eliksirów powietrza i doczyszczaniu pozostawionych przez uczniów kociołków.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Drugi etap lekcji skupiał się na tym, co interesowało ją szczególnie. Warzenie eliksirów. Z nieskrywanym uśmiechem na twarzy wyjęła swój eliksirowarski sprzęt. Gdy się okazało, że musi przygotować eliksir wiggenowy, nieco się zmartwiła, gdyż już to potrafiła. Z jednej strony mogłaby go perfekcyjnie przygotować i zgarnąć pochwały i jakieś punkty dla domu, jednak jak już pofatygowała się na lekcję, to warto by było nauczyć się czegoś nowego. Po krótkiej rozmowie nauczycielka zezwoliła jej na podjęcie próby uwarzenia szkiele-wzro. Normalnie nie podejmowałaby się próby warzenia czegoś tak skomplikowanego, ale własny, lśniący nowością sprzęt oraz gruby podręcznik do eliksirów, znacznie ułatwiały pracę, dlatego czym prędzej chwyciła za składniki i zaczęła przygotowywać wywar, który niewątpliwie mógł się jej przydać. Niestety, jeżeli chodziło o jakiekolwiek pęknięcia, złamania czy utratę zębów, to od lat okupowała pierwsze miejsca rankingów na największą łajzę w szkole. Podchodziła do całego procesu z należytą starannością. Stanowisko lśniło czystością, woda w kociołku miała idealną temperaturę, a wszystkie składniki były wrzucane w odpowiedniej ilości. Czy to w czymkolwiek pomogło? Nieszczegółnie, gdyż wywarowi daleko było do ideału. Miał mdły, drażniący kolor i równie paskudny zapach. Brooks do mięczaków nie należała, ale i ona nie była w stanie wygrać z reakcją własnego organizmu. Nim się zorientowała, bulgoczący w kociołku eliksir został wzbogacony o zawartość kruczego żołądka.
- Przepraszam – mruknęła w kierunku nauczycielki, ocierając zełzawione oczy i wciskając do ust mugolskie gumy do żucia. – Coś musiałam przeoczyć.
Chcąc oszczędzić sobie dalszego wstydu, szybko zaczęła czyścić kociołek za pomocą chłoszczyć, uprzednio go opróżniając w odpowiednim miejscu.
Kostki:2, 5, 6 (przerzut 2 na 2 którą przerzucam na 3, a potem na 5 -> ostatecznie 5, 5, 6) Wynik: 16 K100:64 Podsumowanie: 15 pkt dla domu za poprzedni etap, 10 pkt za ten etap + eliksir wiggenowy jest mój
Z zatrwożeniem obserwował Perpetkę, która z każdą kolejną sekundą wyglądała coraz gorzej (choć wciąż oczywiście była olśniewająca). Doszedł jednak do wniosku, że to będzie bardzo nieeleganckie w bezpardonowy sposób zwracać jej uwagę, że coś jest nie tak, dlatego jak na dżentelmena i przyszłego uzdrowiciela przystało, dyskretnie ją obserwował, żeby w każdej chwili móc jej pomóc. Tym bardziej, że inni zainteresowali się jej stanem i nie chciał przytłaczać Whitehorn, bo cokolwiek jej się nie działo - była jedną z lepszych uzdrowicielek jakie znał. W międzyczasie posegregował sobie składniki, które przygotowała im nauczycielka i prześledził przepis. Eliksirowarem był średnim, ale gdy mowa była o tych leczniczych, dawał z siebie wszystko. Przez cały proces warzenia mikstury starał się być skupiony i dokładny, żeby nie pominąć żadnego kroku albo nie daj Merlinie, popierdolić kolejność wrzucania lub przypalić zawartość kociołka. Efekt pracy przeszedł jego najśmielsze oczekiwania - przygotował perfekcyjny wiggenowy, a żeby tego było mało - mógł go zatrzymać. Jak to się działo, że na lekcjach u Perpetuy wszystko robił wręcz idealnie, a u innych nauczycieli prezentował poziom wzbudzający jedynie zażenowanie? Tego nawet najstarsi magowie nie wiedzieli.
/zt
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Naprawdę nie przeszkadzałoby jej, gdyby przez całą lekcję ćwiczyli zaklęcia uzdrawiające. W tej dziedzinie czuła się przynajmniej w miarę pewnie, czego za nic w świecie nie mogła powiedzieć o eliksirach. Totalnie nie jej bajka. Przeczytała przepis chyba ze cztery razy zanim bardzo powoli przeszła do właściwej części zadania, czyli uwarzenia mikstury. Nie spieszyła się i to było widać - w porównaniu do innych uczniów można było uznać jej ruchy za wręcz godne ślimaka, ale wolała działać tak, niż przypadkiem pominąć jakiś istotny krok czy dać składnika x za dużo, co niestety, ale zdarzało jej się bardzo często. Wypisane na pergaminie kroki jeden po drugim, podane łopatologicznie najwyraźniej dla niej i tak były niewystarczające. Pilnowała się więc na każdym kroku, tym razem za wszelką cenę chcąc odnieść sukces - jakby testowała samą siebie, pragnąc udowodnić, że potrafi uwarzyć eliksir i wcale nie jest tak beznadziejna, jak twierdzi. I nawet jej się to udało, co przyjęła z nieskrywanym zaskoczeniem. Musiała wpisać ten dzień do kalendarza, bo właśnie zdarzył się cud.