Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Ostatnim czasem spacery stały się rutyną dla Clari. Uczucie wiatru na skórze jak i promieni słońca dawało jej, swego rodzaju, poczucie bezpieczeństwa. Bynajmniej zawsze czuła się bezpieczna w Hogwarcie. Zero krzyków, kar i nagan. Zero widoku znienawidzonych dziadków i strachu przed ich gniewem. Mogła żyć spokojnie swoim życiem. Do czasu... Już niedługo szkoła miała się kończyć, a wraz z tym miała wrócić do Rosji. Nie rozumiała tego. Przecież obiecali jej wolność. Czyżby zmienili zdanie? Fakt kontaktu z nimi napawał ją jeszcze większym lękiem, gdyż miała za niedługo urodzić. Mimowolnie objęła swój brzuch rękoma uśmiechając się do siebie. I pewnie dalej tkwiłaby w swoim małym świecie sześcian gdyby nie widok, który momentalnie zwalił ją z nóg. Pod wielkim dębem zauważyła znienawidzoną przez siebie ślizgonkę. I pewnie nie ruszyłoby jej to, gdyby nie znajoma sylwetka leżącą pod nią. Czy to był... Evan?! ale jak...? Czy oni...? Nie, na pewno nie! Przecież... Czyżby znów trafiła na nieodpowiedniego faceta? Najpierw Belphegor, a teraz Evan. Najwidoczniej została rzucona na nią klątwa o której nie wiedziała. Pomimo ciepła panującego na zewnątrz objęła swoje ramiona rękoma zbliżając się po woli do postaci na trawie. Stając kilka kroków od nich miała już stu procentową pewność. To była Evan i Tori. I to jeszcze jak. Pozycja w jakiej leżeli przywoływała na myśl tylko jedno. I wierzcie mi, każdy by o tym pomyślał. - Evan? - z niedowierzaniem wypowiedziała jedno słowo mając nadzieję usłyszeć zaprzeczenie. Jednak jak mógł zaprzecza skoro doskonale go widziała. Ból w jej oczach zmienił się w iskierki złości, które zostały skierowane na dziewczynę - Niby co ty tutaj robisz? Co WY tutaj robicie?! - na chwilę przestała panować nad sobą przez co jej głos podskoczył do góry o kilka tonów. - Jak mogłeś mi to zrobić. - nawet nie zwróciła uwagi, że chłopak śpi. Bo kto by na takie coś zwracał uwagę w obecnej chwili. Mimowolnie zacisnęła drżące dłonie na swojej spódniczce.
Pozycja: pałka Przerzuty: 0/3 Przeszkoda I:6, parzysta Przeszkoda II:1 Ilość wody: 14/20 Zysk/strata:5 galeonów na plus i uszy dalekiego zasięgu
Latanie z wiadrem nie należało do najprzyjemniejszych czynności, głównie z powodu dość nikłej poręczności takowego przedmiotu, który na dodatek wypełniony był wodą. Pierwsza przeszkoda, była zdecydowanie tą łatwiejszą. Slalom poszedł mu wyśmienicie i pewnie nie rozkojarzyłby się przed podejściem do drugiej przeszkody, gdyby nie tłuczek, który musnął jego wiadro. Nagrodą pocieszenia był gadżet, który ktoś musiał zarzucić na gałąź drzewa. Mówiąc o konarach, bo były one główną przeszkodą ostatniego etapu, udawało mu się przelecieć prawie idealnie, za wyjątkiem momentu, gdy źle wyliczył odległości i przelatując zbyt nisko wylała mu się woda.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Trening Krukonów – Etap III „mopowanie błoni vol. 2”
— Odważnie — z rozbawieniem widocznym również na twarzy zwrócił się do Oli Krawczyk — Widziałaś moja aquamenti poza tym treningiem? Nie polecam, dzieją się z nim dziwne rzeczy. — Na koniec wzruszył delikatnie ramionami. Pierwsza lekcja z Voralbergiem w dziwaczny sposób połączyła młodego Swansea z tym zaklęciem. Od tamtej pory nie tylko non stop wpadał w sytuacje, kiedy musiał go używać, ale i wiecznie mu ono nie wychodziło. Może Kruk Naczelnik rzucił na niego jakąś klątwę? — Szkoda tych włosów. Przemalujemy Cię na niebiesko i nikt się nie zmiarkuje, że nie jesteś Krukonem — poklepał Tadka po ramieniu, w duchu nieśmiało przyznając, że chętnie przygarnąłby go do drużyny. Był świetny – to przede wszystkim, ale poza tym dobrze się dogadywali, nierzadko bez słów i czuł, że mogłoby się to przełożyć na grę. Gdyby wrócił na pałkę... ach, szkoda fantazjować nad sytuacjami, które i tak nie będą mieć miejsca. Uśmiechnął się tylko pod nosem kiedy zdawało mu się, że usłyszał jak Violetta mówi do Nancy, że nie oszczędza swojej drużyny. Cóż, to prawda – i był z tego całkiem dumny. Wolał być surowym kapitanem niż mdłym jak flaki z olejem, albo co gorsza – mało aktywnym. Wiedział zresztą, że nawet jeśli narzekają, nie mówią tego do końca na serio, gdyby tak było, nie przychodziliby na treningi, a do drużyny nie zapisywałyby się nowe osoby. Z początku przejmował się każdym swoim krokiem, teraz jednak miał za sobą zbyt długi staż, by drżeć nad tym co myślą o nim Krukoni. Stanowili zgrany zespół, to było przecież najważniejsze. Skrzywił się gdy Darren oberwał tłuczkiem w brzuch, a Violetta, która startowała jako druga wpadła prosto na gałąź. Zareagował jednak dopiero kiedy seria nieszczęść spotkała jego szukającą. — Co jest? — zawołał z niedowierzaniem (chyba co do tego, że można mieć aż takiego pecha), a zaraz dodał jeszcze głośniej — Victoria, wszystko w porządku?! — podleciał bliżej niej, by obadać sprawę i upewnić się, że na pewno jest w stanie lecieć dalej. Czy miał kiedyś zorganizować trening, na którym nikt nie ucierpi? Cóż, chyba nie... widać taki był już jego urok. Widząc, że dziewczyna leci dalej, nie dopytywał, ale obserwował ją bacznie aż do samego końcu przelotu. — Uwaga na gałąź! — zwrócił się do reszty, tak na wszelki wypadek... i chyba podziałało, bo nikt więcej na nią nie wpadł.
__________________________ Zasady pozostają te same, jedyna różnica jest taka, że zamieniacie się pozycjami – tak jak zostało zapowiedziane
*pierwsza wymieniona osoba ma wiadro w tej turze, druga osoba pałkę
Przeszkoda III:
Przed wami niełatwa przeszkoda – między drzewami porozwieszane są liny a waszym zadaniem jest przelecieć naprzemiennie pod i nad nimi. Rzucacie jedną kością k6:
Osoba z wiadrem: 1: zbyt gwałtownie kierujesz miotłę w dół, część wody niestety wypada poza brzeg wiadra (-3) 2: przelatując przez przeszkodę, zahaczasz wiadrem o jedną z lin, woda obficie wylewa się na trawę pod wami (-5) 3: albo to świecące w oczy słońce ograniczające widoczność, albo liny nie są porządnie oznaczone; nie dostrzegasz pierwszej z nich i w nią wlatujesz. Lina napina się, po czym nieznacznie Cię odpycha, a z wiadra wychlustuje się trochę wody (-2) 4, 5, 6: zgrabnie pokonujesz przeszkodę, gratulacje!
Osoba wspomagająca: 1: Coś wpadło Ci do oka! Nieważne czy to kosmyk własnych włosów, pyłek, czy owad, zaczynasz intensywnie mrugać i łzawić... nic więc dziwnego, że nie dostrzegasz tłuczka, który uderza Cię w plecy, a na domiar złego leci prosto w stronę wiadra, w które ostatecznie uderza (-3). 2: chciałeś pomóc osobie z wiadrem, unosząc linę tak by łatwiej było pod nią przelecieć, niestety ześlizguje cię się ona z pałki/wypada z ręki, zaburzając lot Twojego partnera (-1) 3: chcąc pokazać swojemu kompanowi, w jaki sposób pokonać tę przeszkodę, wlatujesz między sznurki, niestety skręcasz za wolno i zahaczasz miotłą o linę. Rzuć dodatkową kością: Parzysta: najadłeś się strachu, ale ostatecznie odzyskujesz kontrolę nad miotłą i udaje Ci się na niej utrzymać. Nieparzysta: pomimo wszelkich prób utrzymania się na miotle, ostatecznie tracisz równowagę i spadasz na ziemię. Masz szczęście, że trening odbywa się na niedużej wysokości, jesteś obolały i z całą pewnością nabawiłeś się siniaków, ale przynajmniej nic sobie nie złamałeś. 4, 5, 6 wszystko idzie zgodnie z planem, odbijasz wszystkie tłuczki i skutecznie wspierasz partnera w pokonaniu przeszkody.
Przeszkoda IV:
Na koniec coś stosunkowo łatwego – musicie zrobić trzy ósemki wokół stojących w niedalekiej od siebie odległości, dość grubych pni drzew. Rzucacie jedną kością:
Osoba z wiadrem: 1: jesteś już zmęczony, wcześniejsze odbijanie tłuczków, a teraz latanie z ciężkim wiadrem dało Ci w kość, nic dziwnego, że przy trzeciej ósemce chcesz przyspieszyć, by jak najszybciej doprowadzić trening do końca. W tych okolicznościach pogodowych nie jest to jednak najlepszy pomysł, źle oceniasz odległość, omijasz pień zbyt późno i zahaczasz o niego ramieniem. Obijasz je co prawda mało boleśnie, ale tracisz sporo wody (-3). 2: od tego latania w kółko kręci Ci się w głowie, utrzymywanie równowagi w takim stanie nie wychodzi najlepiej nawet w powietrzu. Wiadro chybocze się niebezpiecznie (-2). 3: silny wiatr zdaje się spychać Cię na niektórych zakrętach, utrzymanie pełni kontroli nad miotłą to prawdziwe wyzwanie (-1). 4 na drugim zakręcie z jakiegoś powodu (możliwe, że niezależnego od Ciebie) silnie zarzuca Twoją miotłą, rzuć dodatkową kością: parzysta: szybko opanowujesz sytuację, nie tylko wyrównujesz swój lot, ale i w porę zatrzymujesz wiadro, które chciało się przechylić. Nieparzysta: niestety wyrównanie lotu i opanowanie miotły pochłania całą Twoją uwagę, a wiadro najwyraźniej tylko na to czekało, radośnie przechylając się w jedną stronę i wylewając część swojej zawartości (-3) 5, 6: Gratulacje! Ostatnią przeszkodę pokonałeś wzorowo, możesz być z siebie dumny. Zdecydowanie zasłużyłeś na odpoczynek.
Osoba wspomagająca: 1: pałka jakimś cudem wypada Ci z ręki (może po prostu spociła ci się dłoń? A może o coś zahaczyłeś?). Musisz polecieć po nią w dół, przez co Twój partner na moment zostaje bez wsparcia. Ta krótka chwila wystarcza, aby tłuczek poleciał w jego stronę, zmuszając go do nagłego skrętu (-2) 2: od krążenia kręci Ci się już w głowie, przez co odbijasz tłuczek w złą stronę – pech chciał, że uderzył w wasze wiadro (-3). 3, 4 te tłuczki zupełnie powariowały! Latają za wami zaciekle, dokuczając wam znacznie bardziej niż do tej pory. Możesz być z siebie dumny, gdyż udało Ci się odbić wszystkie cztery. Jesteś wykończony, ale na szczęście to już koniec. 5, 6: nie było wcale tak źle! Właściwie, poszło Ci bardzo dobrze i na ostatnim odcinku trasy nie napotkałeś większych przeszkód.
Obowiązkowy kod:
Kod:
<zg>Pozycja:</zg> (wiadro/pałka) <zg>Przerzuty:</zg> ile ci zostało/ile masz bazowo <zg>Przeszkoda III:</zg> [url=link]wynik kości[/url] <zg>Przeszkoda IV:</zg> [url=link]wynik kości[/url] <zg>Ilość wody:</zg> x/20 <zg>Zysk/strata:</zg> tu wpiszcie galeony i itemy, jeśli jakieś trafiliście/straciliście
Czas na odpis macie do 6 czerwca, godz. 16:00
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Jakby nie patrzeć to faktycznie od pamiętnej lekcji Walsha z łamaniem rąk to za każdym razem, gdy tylko chodziło o Quidditcha kończyły razem w parze zupełnie jakby kapitanowie umówili się z nauczycielem, by je parować. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ostatnio zaczęło się robić między nimi coraz dziwniej i niezręczniej. - Wcale nie jest kiepsko. Udało ci się ożywić tę drużynę i wygrać ostatni mecz w naprawdę wielkim stylu - zapewniła ją, bo jasne Puchoni byli w rozsypce, ale ostatnio udowodnili na co ich stać. I zapowiadało się na to, że w przyszłym roku będą tworzyć naprawdę mocną drużynę. Nancy poradziła sobie naprawdę dobrze w swojej części. I z pewnością nie zaliczyła takiej wpadki jak Strauss. - Tak - odpowiedziała, gdy tylko dziewczyna spytała ją czy wszystko w porządku. To nie był pierwszy taki wypadek choć od dawna nie zdarzyło jej się coś podobnego. Typowy błąd amatora, który nie zwraca uwagi na swoje otoczenie. Wiadro na trzonku, można było ruszać. Pokonanie pierwszej przeszkody nie sprawiło jej większych problemów. Choć musiała uważać na to, by nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, by uniknąć wylania wody to jednak udało jej się poprowadzić miotłę tak, by nic nie ubyło z wiadra. Chyba dobrze zrobiła, że zainwestowała w najnowszy model Nimbusa, który był na tyle zwrotny, że nie musiała się zbytnio trudzić przy manewrach, a przy skrętach nic nie szarpało. Kolejna przeszkoda również nie sprawiła jej większych trudności, choć zdecydowanie miała to zrobić. Krukonka była jednak na tyle wprawiona w pokonywaniu trudnych tras przez przeszkody, które niejednokrotnie mogła znaleźć na boisku, gdzie musiała wymijać innych zawodników oraz uważać na tłuczki. Chyba była jednak w dosyć dobrej formie.
Pozycja: wiadro Przerzuty: /3 Przeszkoda III:3 Przeszkoda IV:2 Ilość wody: 15/20 Zysk/strata: -5g z rozgrzewki
Czuła się kiepsko. Tłuczek całkiem nieźle jej przyłożył, a ponieważ dostała w brzuch, nadal ją mdliło. Jeszcze ta przeklęta gałąź! Ale nie była żadnym tchórzem, słabeuszem, nie była kimś, kto bierze i się poddaje, bo życie nagle robi się zbyt skomplikowane, to tak nie wyglądało, a przynajmniej dokładnie tak uważała. Odetchnęła głęboko, kiedy wiadro znalazło się w jej posiadaniu i ruszyła dalej, zaciskając z całej siły zęby. Uniosła jeszcze kciuk w górę, by dać znać Elijahowi i Teddy'emu, że daje radę, chociaż musiała przyznać, że chętnie by zeszła i zwymiotowała. Stłuczony bok też dawał się jej we znaki, ale musiała pamiętać, że na finale będzie musiała walczyć tak uparcie, jak się da. Lawirowała zatem między linami, starając się wykonywać ruchy tak, by nie stracić wody, ale ostatnia z lin okazała się być zdradziecka, wiadro o nią zahaczyło i aż nieznacznie cofnęło Brandon. Złapała głęboki oddech, starając się zapanować nad miotłą, a później wykonała ponowny manewr i wymknęła się z tego przesmyku, kierując się na kolejną przeszkodę. Trzy ósemki? Dobrze. Próbowała. Ale ból brzucha i osłabienie tym wywołane spowodowało, że w czasie ostatniego okrążenia zaczęła wyraźnie tracić równowagę. Musiała zejść. Jak najszybciej, bo czuła, że od tego kręcenia się wkoło ma już dość, a jej żołądek żądał po prostu opróżnienia. Przyspieszyła więc, tracąc nieco wody z wiadra, ale wylądowała spokojnie, odstawiła je na ziemię i dopiero wtedy odeszła chwiejnie na bok, by jednak zwymiotować w krzaki. Za dużo wrażeń na raz, ot co! Może bez tego slalomu dałaby jeszcze radę, ale wyraźnie wywijanie ósemek spowodowało, że jej wytrzymałość po prostu się skończyła.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Pozycja: pałka (para z @Victoria Brandon) Przerzuty: 2/3 Przeszkoda III:5 Przeszkoda IV:1 przerzucone na 6 Ilość wody: 15/20 Zysk/strata: -5G z rozgrzewki
Podzielał zaniepokojenie stanem swojej treningowej partnerki wraz z Elio - jednak widząc gest Victorii z kciukiem do góry, nie mógł nie pokręcić głową z rozbawieniem. Co za dziewczyna - zawsze musiała doprowadzać swoje sprawy do końca, obojętnie czego by się nie tyczyły i ile kłód musiałaby przeskoczyć. Albo drzew ominąć. Podziwiał ją za to - i postanowił dać jej ten kredyt zaufania, żeby mogli dokończyć trening - choć jednocześnie leciał znacznie bliżej dziewczyny. Poprawił chwyt na pałce, kiedy zbliżali się do pierwszej przeszkody - co chwila jednak zerkając na Victorię. Nie martwił się o wiadro - w końcu to była tylko woda i tylko trening. Nie mógł natomiast pozwolić, żeby tłuczek znów uwziął się na Brandonównę - i tym razem sam wyposażony w odpowiedni sprzęt, odpowiednio zajął się złośliwą piłką - kiedy tylko śmignęła w ich stronę, wziął porządny zamach. Uderzył tłuczka idealnie na odlew, posyłając go daleko w korony dębów - aż poczuł jak siła ciosu zrezonowała w kościach przedramienia. — Ostrożnie! — zawołał do dziewczyny zatroskany, widząc jak zaczepia o jedną z lin. Kompletnie nie zwracał uwagi na utraconą wodę - skupiając się, żeby szybko przemknąć przez liny i dalej osłaniać ich od tłuczków. Asekurował Krukonkę przy ostatniej przeszkodzie, sam prędko wykręcając swoje ósemki wokół grubych pniaków. I właśnie odpierając kolejny atak złośliwego tłuczka - kątem oka spostrzegł jak Victoria schodzi na ziemię - odstawia wiadro, co spotkało się z absolutnym zdziwieniem Puchona - i odchodzi na bok żeby... Och. — Cholera — rzucił, żywo przejęty - niemal natychmiast pikując w stronę dziewczyny i zeskakując z Nimbusa tuż obok. Rzucił miotłę i pałkę gdzieś na bok, by - jak na wzorowego kumpla przystało - przytrzymać przyjaciółce włosy w tak... niekomfortowej sytuacji. Postarał się jednocześnie zasłonić ją sobą przed pozostałymi uczestnikami treningu - już lepiej, żeby tylko on to widział. A to nie był też pierwszy raz - na wszystkich swoich palcach nie zliczyłby ile razy wymiotował on, albo ktoś z jego znajomych podczas meczu lub treningu. Po tylu latach gry w Quidditcha - i znacznie drastyczniejszych wypadkach - człowiek robi się w pewnym momencie odporny na takie widoki. — Nie przejmuj się Viks... — mruknął do Krukonki, rozglądając się za @Elijah J. Swansea. — Elio! Zrób nam z łaski swojej puchar, bo ja prędzej zamienię własną rękę w kamień! — zawołał do kapitana Krukonów. Brandon musiała się czegoś napić - a z Edgcumbe'a był zaklęciarz jak z gumochłona użyteczne zwierzę. Wiadra wolał jej nie podawać.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Liczyła na to, że w przyszłym sezonie Puchoni w końcu będą mogli walczyć nie tylko o honor, ale i o zwycięstwo. Dlatego już teraz nie odpuszczała żadnej okazji, żeby wskoczyć na miotłę i poćwiczyć. Rywalizacja między drużynami na szczęście ograniczała się jedynie do wyjścia na boisko, a to, że potrafili wspólnie trenować i razem ćwiczyć było naprawdę świetne. - Dzięki, daliśmy z siebie wszystko! - Przyznała z dumą, która wciąż ją rozpierała od środka, kiedy tylko ktoś wspominał o ich meczu. To, że te słowa padły z ust Violi, którą podziwiała jako świetnego zawodnika, oraz po prostu, uważała za ważną dla siebie osobę, nawet jeśli teraz było między nimi dość niezręcznie, dodatkowo napawały ją radością. Żałowała, że z nadmiaru emocji nie podleciała do niej na trybuny od razu po wygranej, ale została porwana przez drużynę, a w jej głowie nie było miejsca na żadne inne myśli, niż niedowierzanie w to co się stało. A potem zapomniała o merlinim świecie... Upewniwszy się, że z Violą jest na pewno wszystko w porządku po tym uderzeniu w drzewo, Nancy chwyciła pewnie pałkę i rozpoczęły dalszy lot. Mocno skupiła się na zadaniu, bo nawet jeśli przy własnej obronie nie przejmowałaby się oberwaniem, to nie w żadnym wypadku nie chciała pozwolić, by tłuczek trafił w jej partnerkę. Nie przepuściła ani jednego tłuczka, choć te jakby zmówiły się na tę dwójkę i nieustannie atakowały. Nieźle się przy tym zmachała, ale udało się! Z ulgą wylądowała na ziemi i spojrzała z zadowoleniem na Strauss. - To się nazywa dobra współpraca! - Powiedziała, kręcąc z głową z niedowierzaniem. Gdyby nie głupi wiatr, to z ich wiadra nie ubyłoby w ogóle wody! Ostatnio ciągle współpracowały i chyba było widać efekty. Poznanie swojego partnera to połowa sukcesu, szkoda tylko, że na boisku będą znajdować się po przeciwnych stronach i specjalnie im się to nie przyda... Odetchnęła ciężko i oparła się o miotłę, obserwując jednocześnie, jak radzą sobie pozostali Puchoni. Czuła, że dała z siebie dzisiaj naprawdę wszystko, a zmęczenie odczuwała w każdym mięśniu.
Pozycja:pałka Przerzuty:0/3 Przeszkoda III:1 Przeszkoda IV:5 Ilość wody: 11/20 Zysk/strata:-5 i ucho
Tym razem była jego kolej, by bronić osobę latającą z wodą przed zdradzieckimi tłuczkami. Pierwszą przeszkodą były rozwieszone liny, pomiędzy którymi trzeba było sprawnie manewrować. Chociaż nie powinno to mu sprawić problemu, w pewnym momencie muszka wleciała mu do oka, przez co zamiast na tłuczku, skupił się na poprawieniu swojej widoczności. Nim się zorientował, dostał piłką przez kręgosłup, która następnie trafiła w wiadro, wylewając odrobinę wody. Chłopak się tym nie przejął, bo w końcu to nie była jego wina, że jakieś owady postanowiły powlatywać mu w oczy. Przy drugiej i ostatniej przeszkodzie, postanowił lekko przymrużyć powieki, by uniknąć ponownie takiego wypadku i opłaciło mu się to. Nie miał żadnych problemów z bronieniem dwóch ataków wymierzonych w Rasa. W końcu dolecieli na koniec.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
POZYCJA: Wiadro PRZERZUTY: 0/3 PRZESZKODA III:3 PRZESZKODA IV:1 ILOŚĆ WODY: 3/20 ZYSK/STRATA: -5 i -3
To była kompletna tragedia. Zważywszy, że ciągle mu coś nie wychodziło. Zawiódł znowu kolejny raz drużynę, a sam nie wiedział czy kompletnie słońce dawało mu dobrą drogę. Nic nie widział i powodowało tylko to, że Vaher wleciał na linę przez co kolejna woda się rozlała, a on musiał utrzymać się na miotle. Następna przeszkoda to już tylko... robienie ósemek wokół drzew. Rasmusowi znowu coś nie wyszło. Był kompletnie zmęczony i wycieńczony. Źle ocenił odległość przez co rozlał kolejną porcję wody, zahaczając o drzewo. Lądując na ziemi powiedział tylko: — Przepraszam...
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Wiesz co, chyba jednak podziękuję... Jakoś wytrzymam - odpowiedziała z nerwowym uśmiechem, bo okay, to nie brzmiało specjalnie obiecująco i teraz inaczej patrzyła na znajdującą się w wiadrze wodę. Skoro sprawa została tak postawiona, to chyba nie pozostawało jej nic oprócz udania się zaraz po treningu do kuchni. Skrzaty na pewno ją ugoszczą i dadzą nie tylko coś do picia, ale też zaspokoją głód, który na pewno się pojawi, bo już czuła, jak jej brzuch zaczyna przemawiać. Dobrze, że przynajmniej nie obudził się jeszcze ten potwór, który czasem - mogłaby przysiąc! - chciał wyjść z jej środka i zjeść ją w jednym kawałku. Jakoś wytrzyma do końca, a najlepszym wyjściem w tej sytuacji będzie chyba zajęcie myśli czymś innym, tylko nie wodą. Po wymianie wiadra na pałkę przyszedł czas na zmierzenie się z tłuczkami i to już mniej się jej podobało. Grała w drużynie jako ścigająca i zdążyła się już przyzwyczaić do tej pozycji, a poza tym przecież nie bez powodu znalazła się właśnie na tej konkretnej i nie występowała w roli pałkarza. O ile potrafiła odbić te czarne cholerstwa tak bardzo pragnące kogoś uszkodzić, tak robiła to odruchowo i posyłała je w pierwszym lepszym kierunku, a nie do końca o to chodziło. Dlatego teraz nawiedziły ją myśli, że przez to może niechcący spowodować obrażenia u kogoś z pozostałych. - Trzymaj kciuki, żeby nikt przeze mnie nie ucierpiał - powiedziała do Darrena, zanim wystartowali, chociaż zaraz zdała sobie sprawę, że nie zabrzmiało to jakoś bardzo optymistycznie. W sumie trochę tak, jakby tłuczki miały być odbijane prosto w niego, a przecież zupełnie nie to miała na myśli. Może jednak chłopak zrozumie te słowa w ten właściwy sposób. Musiał chyba zdawać sobie sprawę z tego, że ona specjalnie nie zrobiłaby komuś krzywdy - w końcu była Puchonką, która troszczyła się o to, żeby każdy patrzył na świat przez różowe okulary. Przelatywanie między linami nie przysporzyło jej żadnych problemów. Ba, poradziła sobie nawet z tłuczkami, posyłając każdy z nich gdzieś... gdzieś. Nie usłyszała po tym żadnych jęków ani nic takiego, więc to oznaczało, że nic się nikomu nie stało, a zatem nieważne już było, w którym kierunku poleciała piłka. Czuła się trochę jak taki ninja, kiedy musiała ochraniać nie tylko siebie, ale też Krukona, więc oczy miała dosłownie dokoła głowy - czyli po prostu rozglądała się co chwila na boki, uważnym wzrokiem przeczesując powietrze w poszukiwaniu nadlatujących tłuczków. Ósemki wokół drzew też poszły gładko, raz tylko wydała z siebie bojowy okrzyk, kiedy nagle zza zakrętu na horyzoncie pojawiła się piłka, ale szybko zmieniła tor lotu. - Nawet, nawet nam poszło - stwierdziła, kiedy już bezpiecznie stali na ziemi i zajrzała do wiadra z wodą, żeby zobaczyć, czy Darren przypadkiem nie zgubił gdzieś po drodze zawartości.
Pozycja: wiadro Przerzuty: 0/4 Przeszkoda III:6 Przeszkoda IV:5 Ilość wody: 19/20 Zysk/strata: 5G z rozgrzewki
- Powodzenia - rzucił jeszcze Darren do Oli i ruszył, na początku powoli, potem nieco szybciej, testując limity zwrotności i prędkości miotły tak, by nie wylać z niej ani kropelki. Co prawda kontrola nad lotem nie była jego najmocniejszą stroną - w końcu była to domena raczej ścigających czy szukających - ale pomagało nieco to, że w poprzednim etapie stracili nieco cieczy, co dawało im niewielki margines bezpieczeństwa. Pierwszą - a raczej trzecią przeszkoda - był slalom nad i pod rozwieszonymi między drzewami linami. Ani Darren, ani Ola nie mieli z nią większych problemów - podobnie zresztą jak z kolejną przeszkodą na ich drodze, którą tym razem były ósemki dookoła drzew. Ostatecznie nie wylali ani kropli, a więc dotarli na miejsce z prawie pełnym wiadrem. - Dobra robota - powiedział do Puchonki szczerząc zęby, lądując i z ulgą siadając na ziemi z cichym kłapnięciem.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Sytuacja wyglądała na opanowaną, przynajmniej w przypadku Victorii i jej spotkania z gałęzią. Cieszył się, że przydzielił ją do pary z Tadkiem, bo przynajmniej wiedział, że dziewczyna jest w dobrych rękach; w najlepszych. Nie trzeba było jednak długo czekać, by znów ktoś oberwał – Julius przyjął tłuczka w sam środek pleców, a Elio syknął, najwyraźniej współodczuwając. To nie mogło być przyjemne. Krzyknął jakieś „uważajcie na tłuczki”, ale niezbyt nachalnie, bo i nie chciał przeszkadzać im w pokonywaniu toru. Kiedy ostatnia para wylądowała, wylądował i on. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, widząc stan Brandonówny i słysząc wołanie Tadka, wyciągnął różdżkę, przemienił spory kamień w puchar, wyczyścił go i napełnił aquamenti. Kucnął przy Victorii. — Pij — nakazał jej łagodnym tonem, podając w jej ręce puchar — tylko żartowałem z tym aquamenti, jest bezpieczna — dodał na wszelki wypadek, obawiając się, że słyszała jego rozmowę z Aleksandrą. Co prawda nie miał żadnej pewności, że właśnie jej nie okłamał, ale... cóż, nie było czasu żeby się tym teraz przejmować. — Lepiej? — dodał chwilę później ze zmartwieniem i pogładził dziewczynę po ramieniu — przepraszam, Vicky, chyba znów przegiąłem. Było mu głupio, że dziewczyna poczuła się tak źle przez jego trening, ale z drugiej strony wiedział, że intensywne ćwiczenia są im po prostu potrzebne. Westchnął, wstał i stanął przed resztą drużyny – tej swojej, i tej niezbyt swojej. Przyjrzał im się jakby nie był pewien, czy ktoś jeszcze nie zwymiotuje. — Byliście świetni, naprawdę. Ras i Julek, powinniście nieco popracować nad współpracą, ale jestem z Was dumny. Ze wszystkich. — Ckliwa przemowa? Cóż, chyba nie dało się tego ominąć. Był wzruszony i czuł potrzebę powiedzenia kilku słów. — Jak obiecywałem – to ostatni trening w tym semestrze. Będzie mi Was brakować — uśmiechnął się pod nosem — musimy się zregenerować i na finale pokazać klasę! Nieważne jaki będzie wynik, po prostu zagramy najlepiej jak potrafimy. Ktoś pomoże mi zanieść rzeczy do schowka? Popatrzył jeszcze w zawartość wiader i z zadowoleniem zobaczył, że większość z nich była prawie bez żadnego ubytku. Miał powód do dumy – jak zwykle.
| z/t dla wszystkich!
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Choć na niebie zbierały się szare chmury to nie zabierał się do zamku. Siedział na większym kamieniu z zeszytem nutowym na kolanie i próbował rozczytać zapis nut, które pisał w środku nocy, a których nie potrafił teraz rozszyfrować. Powinien dokończyć transkrybowanie, ale ostatnimi czasy... nie był w stanie. Czuł się nieco lepiej, ale wciąż w jego oczach czaił się niepokojący cień, jakby ten chłopak przestał oczekiwać, że kiedykolwiek spotka go jeszcze coś dobrego. Dziś był zobojętniały, wydawał się znudzony i wewnętrznie zmęczony, a jednak próbował skoncentrować się na nutach pomny tego, że to mu pomagało oczyścić głowę z toksycznych myśli. Nie było łatwo wpaść w ten trans, ale po jakichś dwudziestu paru minutach udało się. Nic więc dziwnego, że się wściekł słysząc blisko siebie bardzo donośne "kraaaak" przez które aż podskoczył w miejscu. Nie miał problemu ze zlokalizowaniem sprawcy hałasu, bowiem na gałęzi drzewa siedział sporej wielkości lelek wróżebnik. W życiu nie spodziewał się spotkać tego stworzenia na błoniach Hogwartu, jednak nie miał ochoty na przeżywanie zaskoczenia, a wściekłości przez to, że go wybił z koncentracji. Tak trudno było mu się skupić i teraz wszystko poszło się pieprzyć. Wykrzywił usta w grymasie i zmroził wzrokiem stworzenie. - Wynocha stąd bo cię transmutuję w kamień jak sowę Lou. - warknął w jego kierunku i istotnie, aż palce go świerzbiły żeby sięgnąć po różdżkę. Lelek oczywiście w odpowiedzi znowu się na niego wydarł, a miał tak donośny i wkurwiający głos, że przy trzecim wrzasku głowa go rozbolała. Finn nigdy nie był okazem zdrowia, ale gdy już je posiadał to był naprawdę wrażliwy na hałasy. - Stul dziób. - rozejrzał się żeby czymś w niego rzucić, ale ten najwyraźniej wziął sobie za cel wrzeszczeć na niego. Nie interesował się stworzeniami magicznymi, a więc nie miał pojęcia, że lelki pojawiają się w powietrzu głównie przed nadejściem burzy. Nie powiązał jego obecności z z szarymi chmurami zbliżającymi się powoli nad zamek. Nie pamiętał momentu, kiedy sięgał po różdżkę, "ocknął się" gdy już ją miał pod palcami. Zaciskał zęby i próbował powstrzymać się przed rzuceniem w kierunku lelka "Duro". Na wszelki wypadek rozejrzał się w poszukiwaniu potencjalnego właściciela... i dobrze, że to zrobił, bo w oddali zobaczył jakiegoś nauczyciela. Sięgnął palcami do skroni i rozmasował ją, gdy lelek znów się wydarł. Zaczerpnął powoli powietrza do płuc i je wypuścił, oddychał głęboko aby uspokoić nerwy. Zero cierpliwości, a naprawdę próbował zająć się czymś normalnym. Gdyby to od niego zależało to z lelka dawno temu zostałoby już same upierzone truchło.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Fruzja, zawsze gdy zbliżał się deszcz, zgodnie ze swoją naturą wydawała z siebie żałosne jęki przemieszane z krzykiem. Można było się do tego przyzwyczaić i najlepszym sposobem było otwarcie okna i wypuszczenie lelka na powietrze. Zazwyczaj latała tak długo, aż nie kończył się deszcz, albo się nie najadła. Wówczas wracała do Josha, czy to do gabinetu, czy domu, w zależności, gdzie akurat się znajdowali. Można było się do tego przyzwyczaić. Mieli swego rodzaju rytuał, który powoli pomagał Joshowi zrozumieć, kiedy przepowiednia Fruzji dotyczy obecnego dnia, a kiedy następnych. Jednak im bliżej lata, im częściej zaczynały pojawiać się burze, tym trudniej było wytrzymać z lelkiem. Robiła się drugą Jęczącą Martą, potrafiąc jęczeć już na dwa dni przed, a w dzień burzy nie przestawać krzyczeć. Gdyby tylko zaczepiała Josha, nie byłoby problemu, jednakże samiczka potrafiła nagabywać obcych jej ludzi. Człowieku! Burza idzie! Hej ty, będzie padać! Halo, nie słyszysz mnie?! Będzie padać! Schowaj się gdzieś, burza idzie! Dzisiaj, zaraz, będzie burza! Masz coś dobrego do jedzenia? Burza idzie! Widząc, że już dwa dni jęczy, Josh postanowił wyjść z nią na dwór. Pamiętał, że Chris wspominał o elfach, które nadpiłowały gałąź jednego z drzew. Uznał, że może wyjść z Fruzją w tamte okolice, aby dziewczyna zapolowała sobie na coś dobrego, nie jęczała innym do ucha, a on sam chętnie poodycha typowym, ciężkim powietrzem, zwiastujacym burzę. Widząc ciężkie chmury, które powoli formowały się nad nimi, nie mógł się nie uśmiechnąć. Mimowolnie zastanawiał się, czy gdyby przemoknął, czy mógłby iść do Chrisa, aby tam przeczekać ulewę. Pewnie myślałby o tym dalej, gdyby nie usłyszał znów krzyków Fruzji. Szybko natrafił spojrzeniem na lelka, który znów znalazł sobie ofiarę. Nie kojarzył chłopaka, ale najwyraźniej nie podobało mu się towarzystwo krzykliwego ptaka. - Fruzja, do mnie - krzyknął tonem nieznoszącym sprzeciwu i ku jego uciesze lelek posłuchał. Owszem, była wyraźnie niezadowolona, że każe jej odejść od kogoś, kto najwyraźniej nie został jeszcze poinformowany o burzy, ale usłuchała i po chwili przysiadła na wyciągniętym przedramieniu profesora. Spojrzał na chłopaka, który rozmasowywał sobie skronie. - Wszystko w porządku? Informowała cię, że za chwilę będzie burza i najwyraźniej uznała, że należy ci to dobitnie wyjaśnić, abyś wiedział - rzucił do studenta, przyglądając mu się uważnie. Uniósł wolną rękę, aby podrapać lelka pod dziobem, a następnie ruchem przedramienia nakazał jej wzbić się w powietrze. Robiąc to, ponownie na nich krzyknęła, ale poleciała kawałek dalej, w poszukiwaniu elfów.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie bez powodu opuścił zamek. Szukał ciszy i spokoju, a lelek najwyraźniej miał to głęboko w poważaniu i absolutnie nie wydawał się przejmować rzuconymi w niego słowami. Nigdy w życiu nie widział w zamku żadnego wróżebnika, a teraz okazywało się, że będzie darzyć je ogromną niechęcią. Ich donośny wrzask był nie do zniesienia zwłaszcza dla kogoś, kto czasami nie potrafił się ot tak uspokoić, jeśli ktoś mu zalazł za skórę. W jego głowie przewijały się inkantacje, którymi mógłby potraktować stworzenie, aby zamilkło na wieki. Nie zrobił tego jednak przez nauczyciela, który okazał się właścicielem tego potwora. Nie zdołał się nawet przywitać z profesorem, bowiem za bardzo bolała go od tego krzyku głowa. - Wydarła się na mnie jakieś dziesięć razy i ani razu nie brzmiało to jak ostrzeżenie a raczej jak groźba wydziobania oczu. - odpowiedział z przekąsem i niechcący wymsknął mu się brutalniejszy scenariusz wydarzeń. Coraz częściej mu się to zdarzało i chyba robił to podświadomie, aby przyzwyczaić świat do świadomości, że tego typu nawiązania i porównania mogą szpecić jego usta. Myśli miewał okrutne, a teraz wchodził w etap zdradzania tego mową. Powinien bardziej się pilnować, aby nie wzbudzać niczyjego niepokoju. Odprowadził wzrokiem odlatującego lelka i odetchnął z ulgą, gdy przestał się na moment wydzierać. - Mówi pan, że będzie burza? - zapytał czysto retorycznie i zerknął na chmury, które nie wyglądały jakby miał się z nich wydarzyć silny deszcz. Nie chciał wracać do zamku, potrzebował świeżego powietrza i ciszy. - Ten ptak powinien ostrzec jeszcze resztę ludzi z błoni. Jestem pewien, że wszystkich przepłoszy. - nie potrafił się powstrzymać przed zawarciem w słowach wyrzutu. Rozmasowywanie skroni nic nie dawało, skrzata pod ręką nie miał, środków znieczulających też... jak jego denerwowała taka bezsilność. Przyjrzał się nauczycielowi i próbował dopasować jego twarz do nazwiska. No tak, nauczyciel quidditcha, dlatego go ledwie znał, bowiem na te zajęcia absolutnie nie uczęszczał. Miał popracować nad swoją kondycją, ale raz po raz uciekała mu mobilizacja do działania. - To lelek? - wolał się upewnić których zwierząt na przyszłość unikać jak ognia.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Popatrzył na chłopaka, unosząc brwi w zdziwieniu, kiedy przedstawił mu mroczną wersję krzyku lelka, po czym wybuchnął śmiechem. Być może był to obraz myśli studenta, czego jednak Josh nie wiedział. Całość jednakże byłą tak absurdalna, zwłaszcza przy nieśmiałej naturze stworzenia, że nie sposób było nie zaśmiać się. Lelek wróżebnik nagłym mordercom. Zupełnie jak w mugolskim filmie Kruk, gdzie jakiejś kobiecie kruki wydziobały oczy. Do tej pory nie wiedział, co autor miał na myśli, ale nie kwestionował. Ładnie zostało to przedstawione. - Mylisz ptaki. Kruki prędzej wydziobałyby oczy, albo sępy, ale ona... Jeśli nie jesteś elfem, a nie jesteś, to jesteś bezpieczny - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. Nie był ani trochę zaniepokojony jego słowami, które zwyczajnie, w odczuciu profesora, były wyrazem oburzenia, rozdrażnienia. Właściwie nie dziwił się. Sam czasem miał podobne, choć najczęściej do on masakrował kogoś tłuczkiem. Nawet na ostatnich zajęciach miał ochotę przemienić kogoś w piniatę i okładać pałkami, aż zmądrzeje. Dlaczego więc miałby przejąć się wizją wydziobania oczu? - Będzie, ale niestety nie wiem za ile... Jednak z burzami nigdy nie wiadomo. Może przejść bokiem, a Fruzja i tak będzie krzyczeć, więc spokojnie, jeszcze wszyscy będą uciekać do zamku - odpowiedział, machnąwszy lekko ręką, po czym wetknął dłonie do kieszeni, spoglądając w stronę, w którą odleciał ptak. W końcu zerknął z ukosa na chłopaka, który wyglądał, jakby głowę miało mu rozsadzić z bólu. Skrzyżował ramiona na piersi, mierząc go uważnym spojrzeniem. Na pytanie skinął lekko głową. - Tak, lelek wróżebnik. Jęczący i krzyczący przed deszczem, tylko wtedy latają. Kiedyś wierzono, że ich krzyk przepowiada rychłą śmierć, ale to bajka... Boli cię głowa? Najlepszy z uzdrawiania nie jestem, ale mogę miejscowo znieczulić - powiedział, uśmiechając się lekko, ciepło. W jego spojrzeniu widać było troskę, choć właściwie nie znał chłopaka. Nie miało to jednak znaczenia. Powoli odkrywał, że praca w Hogwarcie zmienia nieznacznie wartości i że chcąc mieć dobre rozgrywki, musi poświęcić więcej uwagi zawodnikom, a że nie wiadomo, kto może być przyszłoroczną gwiazdą, zaczynał stopniowo przejmować się każdym, kto potrzebował pomocy. Szczególnie gdy widział, że ma do czynienia z Puchonem, jak w tej chwili, o ile nie zabrał cudzego krawatu.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Przymrużył powieki i spoglądał uważnie na profesora, gdy ten zapewniał go o bezpieczeństwie. Nie miał bladego pojęcia co to znaczy czuć się niechronionym. Nie po to namiętnie ćwiczył ofensywę, aby słyszeć słowa "jesteś bezpieczny", skoro to on za to odpowiada. Nie drgnął, gdy profesor wybuchnął śmiechem. Nie poruszył nawet kącikiem ust, a siedział sztywno na kamieniu i czekał, aż zakończy się ta salwa radości, której nie podzielał. Czyżby zrobił się zrzędliwy tuż przed swoimi urodzinami? Niezbyt dobra wiadomość. - Śmierć? - ocknął się i wyraźnie spiął. Gdyby nie dostał nieprzychylnej wróżby i nie przeszedł kryzysu istnienia to nie zwróciłby uwagi na tę plotkę. - Mam nadzieję, że to bujda. - mruknął i złożył zeszyt nutowy w rulon, by wcisnąć go do plecaka. Nie potrafił zignorować zimnego dreszczu przemykającego przez kręgosłup. Dostawał sygnały, że niedługo wydarzy się coś złego. Nawet intuicja mu to podpowiadała. Czy przesadzał, wyolbrzymiał czy jednak magia próbowała go uprzedzić przed czymś, co może się wydarzyć lada moment? Lelek darł się na niego kilka długich minut i coś nie potrafił zlekceważyć jego zachowania, skoro mógł wróżyć śmierć. W kryzysie myślał o skończeniu ze sobą, ale gdy on mijał i emocje opadały uspokajał się i zachowywał całkiem przyzwoicie. - Co? Ym... nie, nie lubię jak ktoś celuje różdżką w moją głowę. Nie czuję się wtedy komfortowo i mam odruch odwzajemnienia gestu, a sam pan rozumie, że nie byłoby to w porządku. - zdobył się na nieplanowaną szczerość. - Dziękuję, przyzwyczaję się, że boli. - zreflektował się, aby nauczyciel nie myślał, że ma do czynienia z gburem. Prędzej rozszczepi się na osiem części aniżeli pozwoli na ten dyskomfort związany z celowaniem w niego różdżką, zwłaszcza w głowę. - Często ten lelek wrzeszczy ludziom prosto w twarz...? - zapytał niby to niewinnie, ale kryła się za tym potrzeba pozyskania większej ilości informacji. Skoro potrafił wywróżyć śmierć... a nie miał pewności czy to z pewnością bujda... nie wiedział czy ma się już denerwować i przejmować czy jednak przestać panikować i to zlekceważyć. Bajki bajkami, ale jego podejście do przewidywania przyszłości uległo znacznej poprawie. Nie zdawał sobie sprawy, że było po nim widać to przejęcie, wszak teraz nie odrywał wzroku od nauczyciela; próbował wyczytać z jego twarzy prawdę. Skoro ptak przewidywał burzę (a robiło się coraz ciemniej przez nadciągające chmury) to dlaczego miałby mylić się ze śmiercią, skoro miał ku niej predyspozycje? Gdyby jeszcze ten lelek nie wrzeszczał mu do ucha przez tak długi czas to może by przymknął na to oko, a jednak wydawało mu się to dziwne. Zazwyczaj zwierzęta go omijały wyczuwając, że nie ma im nic do zaoferowania oprócz chłodnej rezerwy.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaskoczyła go reakcja chłopaka. Przecież każdy wiedział, że wiara w to, iż lelki przepowiadają śmierć, jest jak wiara we Wróżkę Zębuszkę pośród mugoli. Nie rozumiał więc zachowania Puchona, ale dla niego był to prosty sygnał, że coś jest nie w porządku. Jeśli przejął się złudną wizją śmierci, może miał jakiś problem, o którym, z całą pewnością, nie chciał rozmawiać? Mimo to powinno się chcieć pomóc prawda? - Jasne, że bujda. Na początku, zanim odkryto tę rasę, słyszano krzyki, które zapierały dech w piersi. Ludzie bali się po prostu jego krzyku. Później zaczęto badać zachowanie lelków i odkryto, że zawodzą przed deszczem. Określenie "wróżebnik" odnosi się do przepowiadania, ale deszczu, nie śmierci - odpowiedział łagodnie, wzruszając nieznacznie ramieniem, ale spojrzenie Josha było uważne. Nie zamierzał teraz przegapić każdego gestu, który świadczyłby o problemie, który byłby jakimś cichym wołaniem o pomoc. Nawet zastanawiał się, żeby poinformować Perpetuę o tej rozmowie, ale nie znał imienia i nazwiska Puchona. zaraz też zaproponował mu złagodzenie bólu i cóż, spotkał się z odmową. - Ach, zaufanie, jakże kruchy i cenny twór - mruknął z cichym westchnieniem. Nie miał mu tego za złe, choć trudno powiedzieć, że rozumiał. Pokiwał spokojnie głową, w duchu żałując, że jednak nie jest bezródżkowcem, jak Alex. Mógłby pomóc chłopakowi, bez wyjmowania różdżki. - Jest zaklęcie, levatur dolor, które uśmierza niewielki ból głowy, ale możliwe, że choć trochę mógłby ci pomóc, o ile sam nie jesteś w stanie rzucić tego na siebie - wyjaśnil jakie zaklęcie chciał użyć. Nie zamierzał go w żaden sposób atakować, ale rozumiał niechęć. Sam miewał przed laty problem reagować spokojnie na widok wycelowanej w niego różdżki. Nie był agresywny, nie pchał się do bitki, ale pamiętał przyspieszone bicie serca, jak strach nagle łapał go za gardło. Wszystko przez bitwę, w której może nie brał udziału, ale przecież przez Hogsmeade przetaczali się Śmierciożercy. To nie były dobre czasy, a różdżki często celowały w przypadkowe osoby. Zaśmiał się znowu, rozluźniając nieco i spojrzeniem próbując wypatrzeć Fruzję, której krzyk znów rozniósł się echem po okolicy. - Tak. Gdyby zwiastowała śmierć, ja byłbym martwy już kilkukrotnie. Mógłbym spaść z miotły i skręcić kark, mógłbym zrobić sobie krzywdę w trakcie remontu... Mógłbym utonąć w jeziorze... Wybieraj, co chcesz. Fruzja ma dziwną... misję? Krzyczy na każdego, kogo zobaczy, że nadchodzi deszcz. Czasem, gdy widzi, że to kogoś rusza, to odlatuje dalej. W innych przypadkach krzyczy tak długo, aż kogoś nie zirytuje i tym zmusi do odejścia, albo aż ja nie przyjdę. Staram się, żeby jednak nie latała sama - odpowiedział, przeciągając dłonią po włosach. Przez jej irytujące zachowanie przed deszczem nie mógł sobie pozwolić na spuszczenie jej z oczu. Teraz zaś zaciekawił go Puchon. Nie kojarzył go zupełnie, więc najpewniej nie przychodził na miotlarstwo. Musiał być studentem, nie wyglądał jak dziecko. - Pana nazwisko...? - spytał ostatecznie, zastanawiając się wciąż, czy zgłaszać swoje myśli opiekunce Puchonów, czy nie. W końcu co miałby jej napisać? Że pewien student zdawał się być poruszony nieprawdziwą wróżbą śmierci? Nie miał pewności, czy o to chodziło, choć zachowywał się dziwnie. Zamierzał spróbować pociągnąć go za język i zobaczyć.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nauczyciel może i uważał to za bujdę, ale trudno było w pełni przyjąć jego zdanie na ten temat. Gdyby znał jego doświadczenie z wróżbami i jasnowidzeniem być może... kto wie, być może zrozumiałby tę podejrzliwość zwłaszcza, że niedawno miał silny kryzys egzystencjalny. - Każda plotka czy legenda ma ziarno prawdy to znaczy, że nawet jeśli to bujda to jednak ma jakieś podłoże i nie jestem pewien czy warto to tak... olewać. Otrzymałem dwie wróżby i obie się sprawdziły. - nie musiał się tłumaczyć, ale z jakiegoś powodu to zrobił. Czy to przyjazny wyraz twarzy profesora Walsha albo brzmiąca w jego głosie cierpliwość? A może oba powody bądź potrzeba porozmawiania na temat, który go dręczy już od dłuższego czasu. Mało kto wierzy w powodzenie wróżb i wizji jasnowidza, a on doświadczył ich spełnienia i to było niejako przerażające. Nie umiał ich lekceważyć... nie po tym, gdy Max wparował do jego domu bladym świtem w ostrzeżeniu przed śmiercią w chwili, gdy istotnie myślał o zakończeniu swojego żywota. - Dziękuję, profesorze, ale chyba wolę ból głowy niż ten dyskomfort związany z celowaniem we mnie różdżką. To bardzo... stresujące. - choć i tak to było sporym niedopowiedzeniem. Nie znał się na uzdrawianiu, bazował na eliksirach i umiejętnościach leczniczych skrzata. Jeśli miał spojrzeć prawdzie w oczy to nie był w stanie nauczyć się tej dziedziny magii przez swojego pierwszego chłopaka, który to bardzo się nią interesował i zazwyczaj go leczył z tych drobiazgów i małych bolączek. Unikał przypominania sobie wszystkiego, co miało z nim związek i było to cholernie trudne, a przecież niedługo mijają dwa lata... Potrząsnął głową i powrócił słuchem i uwagą do nauczyciela, który dalej opowiadał o lelku. Nie słuchał pierwszej części, ale na szczęście przy drugiej już tak, dlatego potrafił cokolwiek na to odpowiedzieć. - Musi mieć pan wielką cierpliwość do takiego specyficznego stwora. - najwyraźniej nauczycielowi nie dane jest umierać, ale też ten jest właścicielem lelka... sam nie miał pojęcia co ma o tym myśleć. Wtłoczył do płuc powietrze wierząc, że tym samym ból głowy nieco zelżeje. Jeśli lelek będzie wystarczająco daleko to powinno być dobrze. Lelek miał rację, przyszedł deszcz, bowiem zaczęło siąpić, jednak to nie skłoniło Finna do ukrycia się gdziekolwiek pod zadaszeniem. - Coś zrobiłem nie tak, że potrzebuje pan mojego nazwiska? - odpowiedział pytaniem na pytanie, bowiem wydawało mu się to bardzo podejrzane, że znienacka prosił o godność. Wolał upewnić si o co chodzi, choć i tak zapewne będzie zmuszony się przedstawić skoro są na terenie zamku i nauczyciel sobie tego życzy. - Gard. - westchnął, ale odpowiedział po chwili milczenia i zastanawiania się po co mu to wszystko. Zachowywał się grzecznie, nie powinno zostać mu nic zarzucone. Chyba.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Wciągnął powietrze, powoli kiwając głową. No tak, wróżby miały dziwną moc i nie zawsze należało zupełnie je odrzucać, jednak lelek... - Ziarno prawdy... Wiesz, kiedyś, zanim poznano zwyczaje lelków, idąc o zmierzchu przez las... Nie zdziwię się, jeśli niejeden czarodziej umierał przez atak serca, gdy nad jego uchem rozległ się przerażający, tajemniczy krzyk. Co do ówczesnych wróżb... Nie potwierdzono, żeby lelki rzeczywiście przepowiadały śmierć czarodziejom. Jeśli chodzi o resztę wróżb, wiem, że potrafią być nieprzyjemne, ale nie zawsze należy im ulegać. Pokazują możliwą przyszłość, ale nigdy nie jest ona pewna, więc nawet jeśli Fruzja miałaby być zwiastunem śmierci, nie oznacza to, że masz teraz siedzieć i czekać na koniec - zaczął mówić spokojnie, ciepło, wzruszając nieznacznie ramionami. Odruchowo dłoń powędrowała do bransoletki z aleksandrytem, którą dostał w trakcie ferii. Wizja, jaką przyszło mu zobaczyć, czy raczej odczuć nie napawała optymizmem i dotyczyła bezpośrednio jego babci. Wiedział, że przyszłość nie rysuje się w różowych barwach, ale nie poddawał się, próbując zmienić nieco obecny stan. Starał się, jak mógł, aby było lepiej, niż szaman mu pokazał. Mimo to obawy przed przepowiedniami były zrozumiałe. Przyglądał mu się chwilę, aby ostatecznie skinąć głową z nieco smutnym uśmiechem, zgadzając się na jego decyzję. Wychodził z założenia, że jeśli boli go głowa, powinien mu pomóc, ale nie wypada robić niczego wbrew jego woli. W końcu Josh rzeczywiście celowałby w jego głowę. Cóż, należy nauczyć się magii bezróżdżkowej, ale w tym celu potrzebował przycisnąć Alexa do nauki. Zaraz też zaśmiał się krótko, przeciągając dłonią po włosach i wystawiając twarz do nieba, pozwalając kroplom deszczu spadać na niego. - Cierpliwości mam aż nadto, nie tylko do Fruzji. Powiedzmy, że akurat ona i jej skrzeki, są moim najmniejszym zmartwieniem - odpowiedział, zupełnie szczerze. Westchnął nieznacznie, gdy myśli znów zaczęły go przytłaczać. Szkoda, że deszcz nie mógł zmyć zmartwień. Przyglądając się chłopakowi, nie spodziewał się, że ten może mieć coś przeciwko podaniu swojego nazwiska. Dopiero, gdy spytał, do Josha dotarło jak mogło zabrzmieć jego pytanie. Uniósł więc dłonie w obronnym geście, nieznacznie nimi kiwając na boki. Uśmiech poszerzył się na jego twarzy, gdy odpowiedź sama przyszła do jego głowy. Chcę wiedzieć czyjego nazwiska szukać w nekrologach Proroka. Odpowiedziałby tak, gdyby nie zachowanie chłopaka, niepewność, a może nawet obawa. Lepiej nie żartować z takich tematów. - Nie pamiętam nazwisk tych, z którymi nie mam styczności na zajęciach, a dobrze wiedzieć, z kim się rozmawia - wyjaśnił, zaraz jednak uśmiechając się z lekkim zadowoleniem. Gard? Więc to o nim pisał mu Chris! Rzeczywiście dość ciekawy młodzieniec… Więc on ostatnio wyczarował hologram węża? Puchon, a zainteresowania i zachowanie jak stereotypowy Ślizgon? - Miło mi, panie Gard. Czy mogę spytać… Jakie były wróżby, o których wspomniał pan chwilę temu? - spytał łagodnie, próbując delikatnie pociągnąć go za język. Naprawdę nie chciałby po czasie dowiedzieć się, że jakiś Puchon miał problemy, a on choć mógł jakoś pomóc, nie zrobił nic. Poza tym, wciąż, czekał aż Fruzji znudzi się latanie i polowanie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Zapewne ma pan rację, a ja się mylę. - przystroił usta w wymuszony uśmiech. Zgodził się z jego słowami tylko po to, aby nauczyciel za bardzo nie interesował się jego pesymistyczną postawą. Tak na dobrą sprawę nic nie jest w stanie teraz go przekonać, że wróżba się nie sprawdzi. - Nie zamierzam czekać na śmierć, nie jestem paranoikiem. - on w to wierzył, choć prawda mogła odbiegać od normy, bowiem nie uważał, aby maniakalne ćwiczenie zaklęć miało być paranoją. Przecież każdy dorosły czarodziej rzuca zaklęcia ochronne na swój dom, a on tylko wzbogaca je o czary antyteleportacyjne i planował też użyć antymugolskich... mimo że w Hogsmeade nie było ani jednego mugola. Nie, to nie paranoja... absolutnie. Niby się zgodził ze słowami mężczyzny, ale oczy zdradzały, że nie wierzył w te wszystkie zapewnienia. Profesor śmiał się, uśmiechał, zachowywał niezwykle przyjaźnie i kontrastował z poważnymi oczami Finna, któremu ciężko było to odwzajemnić. - Może niech pan tego nie mówi Irytkowi, bo jeszcze będzie chciał przetestować pana cierpliwość. - nieuprzejmie było zlekceważyć jego słowa, a więc skomentował na swój sposób, bowiem nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Skoro jest cierpliwy to znaczy... co? Potrafił słuchać i zmiękczać te wszystkie mury, które wokół siebie ustawił przypadkowo spotkany uczeń? Postukał palcami o pasek skórzanego zegarka i obserwował kolejny szeroki uśmiech na twarzy nauczyciela. Nie miał pojęcia skąd ten wyszczerz, ale też wiedział, że to będzie nieuprzejme jeśli będzie się dopominać podania powodu. Z nauczycielami warto zachować ostrożność. Zupełnie jakby obawiał się, że tylko czekają na powód, by go ukarać albo ograniczyć jego swobodę, której tak bardzo potrzebował. Pokiwał głową, bowiem odpowiedź była zrozumiała, oczywista i akceptowalna. Czyżby był za bardzo podejrzliwy wobec profesora? Niefajnie było dostrzec swój błąd. - Negatywne. - wzruszył ramionami jakby próbował zbagatelizować ich kaliber. - Spełniły się po upływie mniej więcej pół roku, otrzymałem je od dwóch różnych osób i miały bodajże dwie cechy wspólne, które się na siebie w rzeczywistości nałożyły. Między innymi dlatego wierzę we wróżby. Dostałem dowód ich mocy. - popatrzył prosto w oczy nauczyciela i nie był pewien czemu mu to mówi. Podświadomie mógł chcieć o tym pogadać zwłaszcza, że Dina była nieosiągalna, a Skylera nie chciał obciążać swoimi myślami skoro już go nieźle nastraszył. Skierował swój wzrok w kierunku polującego lelka. - Choć w tę wolałbym nie wierzyć. Tylko nie wiem jak przekonać siebie, że mam się tym nie przejmować. - zdziwił się swoją własną szczerością. Co ten Walsh miał w sobie, że udało mu się na moment zajrzeć do głowy tego dziwnego puchona jakim był? Tkwiło w nim przekonanie, że gdyby miało stać się najgorsze do Maximilian go ostrzeże. Nie powinien pokładać zaufania w jasnowidzeniu kolegi, skoro nad tym nie panował ani nie potrafił przewidzieć ataku przyszłości.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- To dobrze. Mógłbym nie dać rady pilnować, czy nie dzieje się nic złego - rzucił, gdy chłopak zapewnił, że nie jest paranoikiem. Coś mu mówiło, że nie do końca to była prawda, ale mogło to być spowodowane zwyczajnym dopytywaniem się chłopaka o wróżby lelka. Raczej każdy na jego miejscu miałby sygnał alarmowy w głowie, żeby uważać na tego studenta. Gdyby rzeczywiście miało mu się coś stać, czemu można byłoby zaradzić, wiedząc o problemie wcześniej... Cóż, byłby zawiedziony własną postawą, że nie pomógł mu. Nawet nie chodziło o to, że był Puchonem, z którymi czuł się bardziej związany, co po prostu o pomoc. -Ach, Irytek... Umówmy się, niektóre sprawy wytrącą każdego z równowagi. Większość żartów Irytka, skrajna głupota młodzieży nastawionej na chędożenie się w murach zamku, próba przemalowania tłuczków... Jednak skrzeki Fruzji, rozmowy z potrzebującymi, powtarzanie raz po raz swojego imienia, bo ktoś nie pamięta... To dwie różne sprawy. Cierpliwości mam wiele, ale nie dla głupoty - wyjasnił, wspominając niektóre z ostatnich zdarzeń. Rozmowa z Bonnie, w której czasie miał ochotę pociągnąć dziewczynę za język, ale powstrzymał się, nie chcąc zniszczyć dopiero tworzącej się relacji z dziewczyną. Dodatkowo z babcią, jak zwykle, miał problemy i kolejny raz tłumaczył jej, kim jest i dlaczego nazywa ją babcią, nie mamą. Do tego potrzebował cierpliwości, zaś pozostałe zdarzenia. Strój policjanta, przemalowane tłuczki - do tego nie zamierzał mieć cierpliwości, bo nie lubił, gdy szerzyła się głupota. Przyglądał się chłopakowi, gdy ten tłumaczył, jakie miał owe dwie wróżby. Negatywne. Właściwie tyle wystarczyłoby, żeby Josh zrozumiał więcej. Uśmiechnął się kącikiem ust, kiwając powoli głową. - Tego typu wróżby prowadzą w różne miejsca. Ja przez jedną, dość mglistą, ale zdecydowanie negatywną, zainteresowałem się wróżbiarstwem i próbuję bardziej je poznać - odparł z lekkim westchnięciem, nie zrywając kontaktu wzrokowego z Finnem. Zaraz uśmiechnął się szerzej, gdy tylko do głowy przyszedł mu pewien, dość prosty, pomysł. -Najłatwiej to zrobić, poznając naturę lelka. Jeśli byłby pan chętny, panie Gard, może pan przychodzić do mnie do gabinetu. Zobaczy pan wtedy kiedy Fruzja krzyczy - zaproponował, gestem wskazując na ptaka, który na moment znów się pojawił, wyraźnie ciesząc się z lotu w deszczu.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Między innymi właśnie z tego powodu brzmiącego "musiałbym pilnować" zdecydował się na to kłamstwo i zapewnić, że został wyprowadzony z błędu. Nie lubił osób, które dyszały nad jego karkiem. Przechodził to z ojcem i czuł się przez to fatalnie, ale z drugiej strony dał mu powody do niepokoju. Nie chciał powielać tego błędu przy nauczycielu nawet, jeśli ten był sympatyczny i dobrze mu z oczu patrzyło. Miał w sobie coś, co zachęcało do luźnej rozmowy nawet jego, zamkniętego na cztery spusty w swojej własnej głowie. - Chędożenie? - parsknął śmiechem nawet jeśli było to nietaktowne. To słowo było rodem z poprzednich wieków, idealne dla babć, dziadków i osób starej daty. - Cóż, pokój życzeń aż prosi się o intymne schadzki. - wszak te miejsce było idealne dla każdej zakochanej pary chcącej wykupić sobie trochę prywatności z dala od wzroku kadry nauczycielskiej. Podrapał się po policzku gdy uzmysłowił sobie, że kiedyś... chyba w poprzednim życiu, był w tym pokoju z kimś dla siebie szalenie ważnym. Choć minęło tyle czasu pamiętał dokładnie każdą minutę, a spędzili tam naprawdę dużo czasu. Nie powinien jednak się przyznawać, co to, to nie. - Alergia na głupotę? Chyba wiem co ma pan na myśli tylko ja nie mam tyle cierpliwości co pan. - zauważył, bowiem prędzej by kogoś uciszył zaklęciem aniżeli miał wyjaśniać drugiej osobie głupotę jego zachowania. Irytek co prawda był kwintesencją głupoty tylko sęk w tym, że nie dało się go zabić ani tak łatwo przepłoszyć. Westchnął ciężko, gdy deszcz przybrał na sile i wpadał za kołnierz jego koszuli. - Też próbuję poznać bardziej dziedzinę wróżbiarstwa. - mimowolnie jego uwaga skierowana została do wyobrażenia sobie twarzy Maxa, który był jego sposobem "uczenia się wróżbiarstwa". To całkiem przyjemne metody poznawania jasnowidzenia. - Ja osobiście preferuję istoty inteligentne z którymi można zawrzeć ciekawą relację, na przykład jasnowidz. Ale skoro mówi pan, że lelek też może przybliżyć tę dziedzinę... - na końcu języka miał podziękowanie za ofertę, ale czuł, że jednak lepiej zostawić te drzwi otwarte... ot, gdyby w przyszłości potrzebował pretekstu do wejścia z profesorem w interakcję. - Dziękuję, jeśli przedtem nafaszeruję się środkami przeciwbólowymi to może skorzystam z tej opcji. - uśmiechnął się odrobinę zgryźliwie, ale to wszystko przez to pulsowanie w skroniach. - Teraz przepraszam, ale muszę skoczyć do biblioteki, a potem na historię magii. Moja przerwa się skończyła. - rzucił pierwszy lepszy powód ewakuacji z towarzystwa profesora nawet jeśli nie było to do końca prawdą. Czuł, że powiedział za dużo, ale z drugiej strony nabrał ochoty wyrzucić z siebie dosłownie wszystko - każdą myśl, obawę, pragnienie... spuścić całe to zło ze smyczy i zobaczyć czy profesor dalej będzie się uśmiechać. Wstał, zebrał torbę i miał już iść, gdy jeszcze się odwrócił do mężczyzny i przez chwilę patrzył nań z zamyśleniem. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się i padły z nich inne słowa. - Do zobaczenia, profesorze. - uprzejmości stało się zadość. Wzdrygnął się od kropel deszczu i szybszym krokiem pomknął w kierunku bramy wejściowej zamku.
| zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Popatrzył na Puchona z szerokim uśmiechem na twarzy i mrugnął zaczepnie. Lubił niektóre stare słowa, jak chędożenie. O wiele przyjemniejsze niż wulgarne “pieprzenie”, a do tego tak cudownie brzmiące. To, że przez to mogło się zdawać, jakby miał ponad siedemdziesiątkę, nie przeszkadzało mu. Nawet machnął lekceważąco ręką na pozostałą wypowiedź. - Pokój życzeń, czy inne, trudnodostępne miejsca. Jednak nie zwykła, pusta komnata… Odrobina wyobraźni nikogo nie zabiła, a i tak lepiej dać się złapać na późnym powrocie do zamku, niż uciechach w jego murach - odparł, kręcąc z niedowierzaniem głową. Cóż, sprawa była stara, ale zastanawiał się, ile takich przypadków miało już miejsce. Sam pamiętał, gdy był studentem, jak to wyglądało, jednak przynajmniej pamiętali o zabezpieczeniach. No nic, nie było to tak ważne, aby rozgrzebywać w pamięci beznadziejność starych sytuacji. Spojrzał z ukosa na Puchona, Mógłby pokrótce wyjaśnić, dlaczego ma tyle cierpliwości, ale nie widział potrzeby. Nie było dobrze mówić każdemu o własnym życiu prywatnym, więc zachowywał informacje o sobie na te sytuacje, gdy uznawał za konieczne zdradzenie rąbka tajemnicy. Póki co wspomniał o tym Bonnie, która jednak należała do rodziny oraz Brewerowi, który, zdaniem Josha potrzebował większych informacji, aby prawidłowo odczytać karty. Tyle. No, jeszcze częściowo Strauss, ale z nią zabawa w pytania odwróciła się przeciw niemu. Przyglądał się chwilę uważnie chłopakowi, gdy przyznał, że też próbuje dowiedzieć się czegoś więcej na temat wróżbiarstwa, aby już po chwili parsknąć śmiechem. - Nie przyrównywałbym lelka do jasnowidza. Tak właściwie po prostu lubię latające stworzenia, a Fruzja pomaga tylko tyle, że przewiduje deszcz. Przydatne, gdy chce się polatać, ale nie mów tego innym - zaśmiał się, wzruszając ramionami, żeby w końcu spoważnieć. Słuchał jego słów, czy raczej wymówki, żeby uciec z miejsca, zastanawiając się, czy rzeczywiście Puchon skorzysta z propozycji i przyjdzie porozmawiać, czy nie. Nie oczekiwał, że przełamie się od razu, ale był gotów pomóc. - Zapraszam, gabinet stoi otwarty - rzucił ciepło, samemu zostając jeszcze w deszczu, czekając, aż Fruzja skończy latać.
/zt
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Cały Hogwart zdawał się ostatnio żyć wyłącznie zbliżającymi się coraz większymi krokami egzaminami – gdzie się nie obejrzało tam można było dostrzec kogoś z pergaminem czy różdżką w dłoni, wyraźnie skupionego na powtarzaniu jakiegoś materiału. Rudzielcowi zaczęło to już trochę wychodzić bokiem, więc perspektywa indywidualnego treningu z profesorem Walshem wydawała mu się być swoistym wybawieniem od tej napiętej, przedegzaminacyjnej atmosfery; szczególnie, że sam w sumie bardziej niż OWuTeMami przejmował się tym, co miało nastąpić po nich. W gruncie rzeczy na ocenach mu aż tak mocno nawet nie zależało – obchodziło go tak naprawdę wyłącznie kilka przedmiotów, resztę chciał jedynie zdać i tyle. Ubrany w wygodny sportowy strój oraz ze swoją Błyskawicą przerzuconą przez ramię, udał się dziarskim krokiem w kierunku jednego z charakterystycznych miejsc na błoniach, jakim było całkiem pokaźnych rozmiarów drzewo dębu, gdzie umówił się z nauczycielem na dzisiejszą sesję treningową. Pogoda niestety niezbyt dopisywała – było wprawdzie ciepło, ale jednocześnie niebo zasnuwały ciemne, gęste chmury sugerujące, że w każdym momencie może lunąć. Oczywiście to było zdecydowanie zbyt mało, żeby go zniechęcić czy coś. Po dotarciu na miejsce, Fitzgerald odłożył miotłę na murawę i w oczekiwaniu na pojawienie się profesora zaczął się rozciągać, niezmiernie ciekaw co Walsh dla niego przyszykował.
najmocniej przepraszam! Zapomniałam o powiadomieniu
Najważniejsze było pomagać dzieciakom. Choć sam nie mógł już grać w drużynie zawodowej, chciał pomóc innym w otrzymaniu stroju w wymarzonych barwach. Nie miało znaczenia, czy zaczęliby od razu w trakcie studiów, zaraz po nich, czy jak on po paru latach. Chciał pomagać im, jak tylko mógł, a już tym bardziej, gdy zgłaszali się sami do niego, jak to było w przypadku Williama. Chłopak pozytywnie zaskoczył go swoją prośbą. Wiedział, że jest utalentowany, a do tego pewny siebie. Miał nadzieję, że ta cecha nie jest objawem pychy, ale póki co nie dostrzegał sygnałów, jakoby tak było. Należało być pewnym swoich umiejętności, aby nie dać się stłamsić w trakcie treningów, ani przez innych z drużyny. Różnie się działo pomiędzy zawodnikami. Jedne drużyny były jak rodzina, gdzie sprzeczki były częste, ale nikt nikogo nie podkopywał, zaś inne... Cóż, zdecydowanie dobrze było wiedzieć, jakie ma się zdolności i pracować nad słabościami. Szedł na umówione miejsce ze szkolną miotłą w jednej ręce, w drugiej niosąc kafel, ale nie taki zwykły. Dostrzegł chłopaka już z oddali, co tylko poszerzyło uśmiech na twarzy mężczyzny. Dobrze, że już był na miejscu i zdązył przygotować się do treningu. Miał nadzieję, że dobrze rozgrzał swoje ramiona, a w szczególności nadgarstki oraz palce. To na nich chciał się teraz skupić. - To proponuję od razu zacząć trening i może małą pogawędkę w trakcie - rzucił radośnie, wsiadając na miotłę i wzlatując nieco w górę, aby nie trącać stopami trawy. Przerzucił kafel z ręki do ręki, eksponując go nieznacznie. - Udało mi się namówić profesora Craine'a o transmutowanie nam kamienia w kafel. Ma kształt standardowej piłki, ale jest o wiele cięższy, a tym samym trudniejszy w złapaniu. Nie jest to jednak niemożliwe. Popracujesz dzięki temu nad siła złapania oraz rzucenia kaflem. Twój chwyt będzie pewniejszy, silniejszy, trudniej będzie wytrącić ci piłkę - wyjaśnił, ponownie podrzucając kafel w górę i łapiąc go jedną ręką. Zawsze podobała mu się budowa kafla. Delikatnie wcięcia, które pomagały w łapaniu dłonią, choć zawsze każdy od razu przyciągał piłkę do boku, blokując ją całym ciałem. - Zwykłe przerzucanie kafla do siebie. Będziesz latać wokół mnie, co dwa chwyty zmieniając kierunek lotu - dodał jeszcze, po czym dał sygnał, że rozpoczynają trening. Odczekał, aż William wystartuje i rzucił do niego kamiennym kaflem.
Kostki dla Willa 1,2 - kafel okazuje się cięższy, niż myślałeś, przez co wypada ci z dłoni i musisz po niego nurkować 3, 4, 5 - nie ma źle, przecież dobrze wiesz, na czym polega łapanie kafla, a ten jest tylko cięższy, nic trudnego 6 - idealnie, zupełnie jakby nic nie ważył, w następnym rzucie dodaj sobie +1
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wiedział, że jest naprawdę dobry, ba, był świadom, że na ten moment jest najmocniejszym zawodnikiem drużyny Domu Węża i przy tym zdecydowanie nie zaliczał się do osób fałszywie skromnych, próbujących jakkolwiek umniejszać swoje osiągi. Nie miał żadnego problemu, żeby powiedzieć komuś prosto w twarz „tak, jestem w tym zajebisty, handluj z tym”, ale jednocześnie wiedział, że bycie bardzo dobrym nie oznacza przecież, że nie można być jeszcze lepszym, a żeby tak się stało, nie może sobie pozwolić spocząć na laurach – musi cały czas dążyć do doskonalenia swoich umiejętności, co czasem nie może się obyć bez pomocy osób drugich. Wprawdzie nie da się ukryć, że Fitzgerald był osobnikiem dumnym, noszącym głowę zawsze wysoko i niechętnym do przyznawania się do swoich słabości i innych takich, ale zwrócenie się do Joshuy z prośbą o dodatkowy indywidualny trening w żaden sposób jego dumie nie urągało; Walsh miał dużo większe doświadczenie i był mocno obeznany z tematem, więc wiedział, że będzie w stanie na tym bardzo skorzystać. Ślizgon poza zrobieniem ogólnych ćwiczeń rozciągających całe ciało, przede wszystkim skupił się na dobrym rozgrzaniu kończyn górnych i rozruszaniu tamtejszych stawów; te partie ciała w końcu były najbardziej kluczowe na pozycji ścigającego, a on w żadnym razie nie mógł ryzykować jakąkolwiek kontuzją, miał zbyt duże plany, które takowa mogłaby w mgnieniu oka zrujnować. Właśnie zajmował się należytym rozciągnięciem mięśni obręczy barkowej, mając jedną rękę wyprostowaną, którą trzymał dłonią drugiej i przyciągał do siebie, gdy zobaczył zmierzającego ku niemu Walsha. — Jasne, panie profesorze, nie ma co się obijać — rzucił w odpowiedzi z uniesionym kącikiem ust, a następnie idąc jego śladem zgarnął swoją Błyskawicę z murawy i wskoczył na nią, po czym płynnie uniósł się w górę. Zawisł chwilowo na mniej więcej tej samej wysokości co Joshua, żeby wysłuchać na czym będzie polegało jego zadanie i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Kamień przetransmutowany w kafel. Proste, ale pomysłowe i w istocie pozwoli mu popracować nad siłą chwytu oraz rzutu, co zawsze się przyda. — Profesor jak zwykle nie zawodzi — odparł, a jego uśmiech się przy tym nieco pogłębił. Taka prawda, nie czuł się zawiedziony żadnymi z zajęć z Walshem i te indywidualne nie miały stać się pierwszym wyjątkiem. Pokiwał jeszcze głową na znak zrozumienia, by zaraz wznieść się wyżej i jednocześnie oddalić na odległość dogodną do rzutu kaflem-kamieniem. Na dany sygnał ruszył, szykując się do przyjęcia rzuconej piłki. I o ile z samym chwytem nie miał jakichś większych problemów, tak zdecydowanie przecenił wagę przemienionego kamulca – nie zdołał wystarczająco szybko zacisnąć na nim palców i przez to niestety wyśliznął mu się z dłoni, co z kolei zmusiło go do zanurkowania, żeby go z powrotem złapać nim spadnie całkowicie na ziemię. Niezbyt dobry start, ale absolutnie nie miał zamiaru się z tego tytułu zrażać czy coś. — Czy Pa… profesor Craine czasem dodatkowo go nie obciążył, kiedy go zmieniał? — zażartował, wyraźnie nie zdeprymowany swoim małym niepowodzeniem, odrzucając piłkę z powrotem do nauczyciela, kiedy powrócił na odpowiednią wysokość; w ostatniej chwili zreflektował się, żeby przypadkiem nie użyć popularnej wśród uczniowskiej gawiedzi ksywki ich ulubionego belfra od transmutacji, bo nie do końca jednak wypadało robić to przy innym członku kadry, nawet jeśli był to akurat Walsh. — Swoją drogą czy nie będzie miał profesor nic przeciw, jeśli będę mówił do pana po imieniu? — zapytał, uznając, że tak będzie po prostu wygodniej; trzymał się przy tym toru lotu, nie spuszczając oczu z Walsha i oczekując aż ten wykona kolejny rzut.