Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Ostatnim czasem spacery stały się rutyną dla Clari. Uczucie wiatru na skórze jak i promieni słońca dawało jej, swego rodzaju, poczucie bezpieczeństwa. Bynajmniej zawsze czuła się bezpieczna w Hogwarcie. Zero krzyków, kar i nagan. Zero widoku znienawidzonych dziadków i strachu przed ich gniewem. Mogła żyć spokojnie swoim życiem. Do czasu... Już niedługo szkoła miała się kończyć, a wraz z tym miała wrócić do Rosji. Nie rozumiała tego. Przecież obiecali jej wolność. Czyżby zmienili zdanie? Fakt kontaktu z nimi napawał ją jeszcze większym lękiem, gdyż miała za niedługo urodzić. Mimowolnie objęła swój brzuch rękoma uśmiechając się do siebie. I pewnie dalej tkwiłaby w swoim małym świecie sześcian gdyby nie widok, który momentalnie zwalił ją z nóg. Pod wielkim dębem zauważyła znienawidzoną przez siebie ślizgonkę. I pewnie nie ruszyłoby jej to, gdyby nie znajoma sylwetka leżącą pod nią. Czy to był... Evan?! ale jak...? Czy oni...? Nie, na pewno nie! Przecież... Czyżby znów trafiła na nieodpowiedniego faceta? Najpierw Belphegor, a teraz Evan. Najwidoczniej została rzucona na nią klątwa o której nie wiedziała. Pomimo ciepła panującego na zewnątrz objęła swoje ramiona rękoma zbliżając się po woli do postaci na trawie. Stając kilka kroków od nich miała już stu procentową pewność. To była Evan i Tori. I to jeszcze jak. Pozycja w jakiej leżeli przywoływała na myśl tylko jedno. I wierzcie mi, każdy by o tym pomyślał. - Evan? - z niedowierzaniem wypowiedziała jedno słowo mając nadzieję usłyszeć zaprzeczenie. Jednak jak mógł zaprzecza skoro doskonale go widziała. Ból w jej oczach zmienił się w iskierki złości, które zostały skierowane na dziewczynę - Niby co ty tutaj robisz? Co WY tutaj robicie?! - na chwilę przestała panować nad sobą przez co jej głos podskoczył do góry o kilka tonów. - Jak mogłeś mi to zrobić. - nawet nie zwróciła uwagi, że chłopak śpi. Bo kto by na takie coś zwracał uwagę w obecnej chwili. Mimowolnie zacisnęła drżące dłonie na swojej spódniczce.
Zwierzę:Jackalope Łapanie:3+3 Modyfikatory: Tak (Pani Hudson) Sukces
Przemierzając błonia, dziewczynka natrafiła na dobrze jej już znanego zwierzaczka. Już wcześniej natrafiła na Jackalope. Było to pierwsze stworzenie, które zdołała pochwycić podczas trwania tych zajęć. Poprosiła wtedy panią Hudson o pomoc. Kobieta podsunęła jej wtedy pomysł z marchewką, który zamierzała zastosować także i teraz. Niestety, ten okaz wymagał nieco innego podejścia. Był też na tyle płochliwy, że podchody zdawały się ciągnąć wręcz w nieskończoność. Na całe szczęście, dobrze już znana dziewczynce nauczycielka, znajdowała się dostatecznie blisko, by móc wypytać ją o podejście do tego jakże upartego zwierzaka. Nie znała się na behawiorystyce magicznych stworzeń, dlatego jeśli coś odbiegało od tego, co zdołała na tych zajęciach poznać, musiała ustalić szczegóły z kimś, kto zna się na tym niebotycznie lepiej. No i przy okazji wypytać o kilka dodatkowych rzeczy, które przez cały ten czas, zdążyły zrodzić się w umyśle ciekawskiej świata, pierwszoroczniaczki. Tak czy inaczej, pomoc @Bridget Hudson po raz kolejny okazała się nieoceniona, gdyż dziewczynka pochwyciła następne stworzonko! Najprawdopodobniej zdobyła też swoją ulubioną nauczycielkę. I choć rok szkolny dopiero się zaczął, dość ciężko będzie przebić tę kobietę. Zwłaszcza, że poświęcała Aiyanie naprawdę dużo czasu, wykazując się przy tym niemałą cierpliwością. W końcu nie każdy miałby w sobie wystarczająco dużo sił, aby odpowiadać na każde pytanie jedenastolatki.
/zt
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie do końca wierzyła w to, żeby w okolicy pojawiła się brzytwotrawa, ale tak naprawdę nie miała również powodów do tego, żeby nie móc tego przyjąć. Coś podobnego nie brzmiało jak coś, co nie mogłoby się wydarzyć, ostatecznie bowiem żyli w magicznym świecie, a ten pełen był niespotykanych niespodzianek – o czym przekonała się dosłownie parę dni wcześniej – więc równie dobrze mogło się okazać, że magiczne, niebezpieczne rośliny postanowiły zawładnąć okolicami Hogwartu. To wcale nie byłoby takie dziwne i wcale nie pokręciłaby na to głową, gdyby nie to, że traktowała to trochę jak zabawę, kiedy zakładała odpowiednie rękawice i upewniała się, że doskonale wie, jak pozbywać się tej paskudnej rośliny. - Myślicie, że naprawdę gdzieś tutaj jest, czy Irytek postanowił zrobić sobie żarty i straszy wszystkich, że za chwilę umrą, bo wejdą w krwiożerczą trawę, która odgryzie im stopy? – zapytała, kiedy razem z Maxem i Jamiem wychodzili z zamku, kierując się na błonia, w poszukiwaniu czegoś całkowicie niebezpiecznego, a jednocześnie fascynującego. Podchodziła do tego, rzecz jasna, lekko, ale również widać było, że tak naprawdę była ciekawa, czy uda im się znaleźć tę właśnie roślinę, bo z przyjemnością przyjrzałaby się jej nieco bliżej, doskonale wiedząc, że kryło się w niej wiele potencjału, jakiego jeszcze nie odkryła, ale to nie oznaczało, że po niego wkrótce nie sięgnie. Była wręcz przeświadczona o tym, że jeśli tylko nieco dłużej popracuje, jeśli jeszcze tylko raz albo dwa się skupi, to wymyśli coś, do czego taka brzytwotrawa mogłaby jej posłużyć. I to jej się bardzo podobało.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Brzytwotrawa. Jak on tego gówna nienawidził. Chuja go obchodziło, że pojawiła się na błoniach. Jak ktoś był głupi żeby w to wleźć, to selekcja naturalna powinna zadziałać, albo przynajmniej nauczyliby się patrzeć pod nogi po kilku wizytach w szpitalnym. Miał mieć to w dupie, ale jak przyszła do niego Carly i zaraz potem Jamie, to poczuł się przekonany. Charytatywna robota w dobrym towarzystwie od razu wyglądała zupełnie inaczej. Wziął więc te wszystkie rękawice i co oni tam mu dali i polazł z nimi na błonia. -To ja rozpuściłem tę plotę, żeby wyrwać w końcu was dwoje dla siebie. - Wyszczerzył się do Carly, bo miał zamiar się bawić, jak zresztą zawsze. Zaraz też puścił oczko jej bratu. Zdecydowanie nie mógł się powstrzymać. Ta dwójka sama się o to prosiła swoimi ślicznymi buźkami. A do tego jeszcze nie zarobił od nich wpierdolu, więc uznawał to za wystarczający znak, by nie musiał specjalnie gryźć się w język. -Ile musimy tego wychwaszczyć, żeby uznać robotę za skończoną? - Zapytał jeszcze, bo jak zauważył ile tej brzytwotrawy rośnie, to był pewien, że tu i armia Norwoodów nie dałaby rady. Po raz kolejny zaczął się zastanawiać, dlaczego do cholery, zajmowali się tym oni, a nie gajowy, czy inny typ, któremu szkoła za to, kurwa płaci.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Mieszkając całe życie w Szkocji, Terry zdążył przyzwyczaić się, do panujących tutaj warunków atmosferycznych – nie straszny był mu ani porywisty wiatr, ani ulewne deszcze, ani unosząca się w powietrzu wilgoć, od której włosy kręciły się bardziej niż zwykle. Może właśnie dlatego potrafił docenić ostatnie słoneczne dni, decydując się spędzić je na zewnątrz, w otoczeniu powolni żółkniejących drzew i krzewów. Wyszedł na spacer, nie mając żadnego konkretnego celu, jednak już po kwadransie spędzonym w otoczeniu przyrody Puchon miał przed sobą misję – zebrać tyle kasztanów, ile tyle tylko uda mu się znaleźć. Broczył wśród kolorowego jesiennego dywanu, butami odgarniając zalegające na trawie liście, co kilka kroków schylając się, by podnieść z ziemi kolejnego kasztana czy żołędzia. Uzbierawszy pokaźny stosik, usiadł na jednym z wystających korzeni i wyciągnął różdżkę. Przy pomocy kilku zlepów złożył z darów lasu małą armię ludzików, koników, a nawet jednego smoka, choć póki co figurki były toporne i daleko im było do zamierzonego efektu. Mając przed sobą tak przygotowane materiały, Puchon zabrał się za prawdziwe czarowanie. Przy pomocy zaklęcia Priopriari nadawał figurkom bardziej realistycznych kształtów – tutaj trochę kasztana wydłużył, tutaj zaokrąglił nieco żołędzia, aż wreszcie jesienne człowieczki zaczęły nabierać ludzkich kształtów – karykaturalnych, to prawda, ale ludzkich. Praca była żmudna i wymagała skupienia większego niż nie jeden bardziej efektowny czar, jednak chłopakowi nigdzie się nie śpieszyło. Traktował to w gruncie rzeczy jako zabawę, zabicie czasu, jedynie przy okazji podciągając swoje umiejętności transmutacyjne. A akurat z precyzją miał całkiem spore problemy, dawka ćwiczeń na świeżym powietrzu z pewnością mu więc nie zaszkodzi. Uzyskawszy upragnione modele, Puchon zabrał się za rzeźbienie szczegółów – oczy, nosy, wąsy, w pewnym momencie złapał się na tym, że odwzorowuje znane mu osoby. Jeden z żołędzio-ludków niebezpiecznie przypominał Patola, Terry bez zastanowienia powziął sobie za cel, by jak najbardziej upodobnić kukiełkę do znienawidzonego przez uczniów. Zaczął od nastroszonych brwi, potem dorysował okulary, zmarszczki na kasztanowatej twarzy. Na detale zeszło mu najwięcej czasu, bowiem nawet chwila rozproszenia skutkowała rozmyciem się dekoracji lub krzywą linia, która psuła efekt końcowy. Kilka razy zmuszony był przerywać pracę, cofać zaklęcie i zaczynać od początku, bo przez brak skupienia wyjechał różdżką za daleko, dorabiając Crainowi szmarę na pół twarzy. Chociaż z drugiej strony… może wcale nie był to taki zły dodatek. Ukończywszy figurkę Patola zabrał się za kolejną i kolejną, aż miał przed sobą mini wersję grona pedagogicznego. Przelanie wizji na materiał, z którym pracował okazało się tym łatwiejsze, im żywszy i bardziej szczegółowy obraz zamierzonego efektu miał przed oczami. I tak na przykład Craine, z którym miał zajęcia jeszcze kilka dni temu wyglądał jak miniaturowa wersja siebie, tylko odrobinę bardziej pękata, natomiast profesor O’Malley przypominał bardziej pomarszczonego rodzynka niż pierwowzór. Porządnie zmęczony, ale zadowolony z siebie wstał, otrzepał spodnie i wrzucił armię ludzików z kasztanów do torby. Szkoda byłoby wyrzucić taką pracę, a może uda mu się znaleźć sposób, żeby je zaanimizować?
Szedł razem z Carly i Maxem, czując się nawet swobodnie. Co prawda nie zabrał ze sobą rękawic, ani niczego, co powinno mu się przydać, ale hej, miał różdżkę! Zawsze mógł przywołać do siebie odpowiednie narzędzia, gdy już uda im się znaleźć właściwą roślinę. Spojrzał na siostrę, gdy wspomniała o Irytku i miał już mówić, że znając poltergeista nie byłoby to takie dziwne, kiedy odezwał się Solberg i Jamie przewrócił oczami. - Podnosisz poprzeczkę takimi formami randki – odpowiedział, spoglądając z ukosa na Ślizgona, zastanawiając się kolejny raz, jak wiele żartu było w jego słowach, a ile powagi. Jednak tak szybko, jak tylko myśl ta pojawiła się w głowie Norwooda, tak szybko została odrzucona na rzecz dobrej zabawy przy szukaniu cholernie niebezpiecznej trawy, która mogła posłać do skrzydła szpitalnego, albo i Munga nawet doświadczonego czarodzieja. - Zadałbym pytanie ile z tego co wyrwiemy może się nam przydać i na tym zakończył – odpowiedział na pytanie Maxa, spoglądając po okolicy z cieniem namysłu. Dlaczego w tym miejscu miałaby rosnąć? Czy nie wybierała miejsc, gdzie kiedyś było dużo krwi? W takim przypadku lepsze byłyby boiska do quidditcha… Z drugiej strony czy nie przy tym dębie najczęściej trenowano? Jednak nie zmieniało to faktu, że plewienie brzytwotrawy było dość ciekawym pomysłem dla uczniów i studentów. Z jednej strony powinien to robić raczej gajowy, a z drugiej… Czy nie w praktyce uczyli się najlepiej? - Myślicie, że moglibyśmy zrobić z niej wypełnienie do poduszki i sprezentować… ulubionemu opiekunowi? – zarzucił niewinnie pytaniem, kucając przy jednej z większych kępek, przyglądając jej się podejrzliwie. Teoretycznie wiedział, jak wyglądała brzytwotrawa i czym się charakteryzowała, ale to cholerstwo uwielbiało udawać niewinną roślinę.
Carly westchnęła, zupełnie, jakby była zachwycona tym, co powiedział Max, jakby była po prostu wniebowzięta z powodu tego, że szli na wspólną randkę, co oczywiście było skończenie głupie, ale wcale jej nie przeszkadzało. Wiedziała, że Solberg wielokrotnie pozwalał sobie na podobne żarty w jej stronę, wiedziała, że nie były groźne i gdyby tylko kazała mu spadać, dokładnie to by zrobił, więc obecne wyjście traktowała jak zupełnie niegroźną przygodę. Bo przecież nie mogło być niczego przyjemniejszego od wędrowania między groźną i mało przyjazną trawą. - Och, teraz zostanie już tylko wycieczka do Azkabanu, nic nie przebije tej randki - zakomunikowała spokojnie, jakby brała to wszystko na serio, by zaraz później westchnąć, gdy dotarli na miejsce i okazało się, że dookoła nich faktycznie rośnie brzytwotrawa i na dokładkę jest całkiem pokaźna. To zaś prowadziło do pytania, jakim cudem zdołała tak wybujać i Carly nie była do końca pewna, czy chciała poznać odpowiedź na to pytanie, chociaż zaraz zaśmiała się cicho. - Możemy podać mu ją również w zupie, chociaż obawiam się, że sam ją tutaj sprowadził, ociekając krwią niewiniątek. To bardzo by do niego pasowało, prawda? A jaki byłby z nas dumny, gdybyśmy coś przygotowali z tego zielska, na pewno dostalibyśmy same wybitne oceny - stwierdziła, uśmiechając się łagodnie, jakby mówiła całkiem poważnie i nie planowała właśnie zamachu na jednego z profesorów, z przyjemnością zakładając, że mogłaby wywołać u niego przynajmniej sraczkę. Ale nastraszyć go tak, że sraczka ta nie skończyłaby się jednego dnia.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że Jamie nie łapie aż tak jego żartów, albo przynajmniej nie pokazuje po sobie tego tak, jak jego siostra. Nie mógł mieć pojęcia, że może to poniekąd wynikać z tego, co usłyszał w jego głowie podczas spotkania w Venetii, po prostu stawiał na zabawę i się nie przejmował, a że puchonka łapała to wszystko i piłeczkę odbijała bardzo sprawnie, to tylko zachęcała go do dalszego pierdolenia farmazonów. -Dla was warto się starać. - Odpowiedział Jamiemu, by zaraz spojrzeć na jego siostrę z miną zbolałego psiaka. -Wiesz co, to miała być niespodzianka. Już dogadałem z dementorami jakieś romantycznie udekorowane cele i cały plan w pizdu.... - Westchnął ciężko, jakby mu się zrobiło naprawdę przykro, że tak popsuła planowaną przez niego randkę. Niestety nie byli tutaj by sobie aż tak żartować, bo mieli do wykonania robotę. I to niesamowicie gównianą, bo Max nienawidził brzytwotrawy chyba bardziej niż jakiejkolwiek innej rośliny. Może poza zjadaczem trupów. -Mi to się przyda wszystko. - Zauważył, bo składników nigdy za wiele, a zebrane własnoręcznie zawsze miały większą wartość dla niego niż te kupione w jakiejś aptece. Zaraz też oczka mu się zaświeciły, gdy Norwoodowie zaczęli snuć o wiele ciekawsze plany, uwzględniające pewnego profesorka. -Dla niego nauczyłbym się szyć i mu zrobił z tego nawet jakąś koszulkę. Z takimi prezentami staniemy się jego ulubieńcami w mgnieniu oka. Już widzę te peany zachwytu, jakie by śpiewał na naszą część... Miód na uszy. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie czarodzieja z czymkolwiek przypominającym uśmiech na twarzy. Zdecydowanie był to bardzo prawdopodobny scenariusz. Mniej więcej tak samo prawdopodobny jak to, że Max wyląduje z Jamiem i Carly razem w łóżku. -Dobra, bierzmy się za to gówno, może odkryjemy jakiś cmentarz jego ofiar czy coś i będzie można zgłosić typa do Wizengamotu. - Każda motywacja była dobra, a Max innej za bardzo nie miał. Zniżył się więc do parteru, wyciągając różdżkę i zastanawiając się, jak najlepiej to cholerstwo wyplenić. -A może po prostu to spalimy? - Najłatwiejsze rozwiązanie przyszło mu do łba i nie widział w tym za grosz problemu poza tym, że nie przepadał za pożarami, ale obecnie o tym nie myślał. Nawet, gdyby przypadkiem ogień wymknął się spod kontroli i spalił pól szkoły, dla niego było to warte ryzyka.
Zaśmiał się pod nosem, gdy tylko usłyszał jak pozostała dwójka przerzuca się kolejnymi planami na randkę i musiał przyznać, że naprawdę czuł się teraz zrelaksowany. Pomimo tego, co mieli robić, czego szukali i że nie był to dobry sygnał. Mimo wszystko brzytwotrawa nie powinna pojawiać się na terenie szkoły. Skoro jednak się pojawiła, to równie dobrze zaraz będą mogli słuchać plotek o tym, jakoby na błoniach znikali uczniowie czy studenci. Mimo to, brnał dalej w plany wykorzystania rośliny, w rozmowę o tym, czyja krew ściągnęła tutaj tę roślinę, jak gdyby takie plotki nie mogły się rozprzestrzenić. A nawet jakby tak się stało, nie bardzo tym się przejmował. - Czyli mamy plany na poduszkę, zupę i koszulę… Ambitnie - powiedział, jakby z namysłem, zaraz też kucając obok Maxa, aby przyjrzeć się brzytwotrawie z bliska. - Normalnie zaleciłbym wypalenie, ale trudno powiedzieć, czy za chwilę nie okaże się, że było tu coś jeszcze pomiędzy tą trawą, czego nie mieliśmy ruszać… Może spróbujmy to po prostu wyrwać krok za krokiem i później zrobimy ognisko? - zaproponował w kontrze do Solberga, spoglądając na niego i na Carly, zaraz wzruszając ramionami. Mogli wypalić cały kawałek trawy, ale trzeba byłoby posadzić na jej miejsce coś normalnego, a nie miał ochoty bawić się w szukanie nasion trawy zwykłej. Z kolei zostawienie gołego placka wypalonej ziemi też nie wydawało się odpowiednie. Zaraz też wziął się za wyrywanie jej, korzystając przy okazji z zaklęć, nie mając ochoty się poparzyć. NIestety, robiąc krok przed siebie, będąc w kuckach, nie zauważył wystającego kamienia. Zachwiał się i odruchowo złapał najbliżej niego osoby, którą był drugi Ślizgon. - Kurwa - zdążył przekląć, nim wpadł w trawę, czując, jak ta rozcina jego ubranie. Zacisnął zęby, aby opanować napad złości, jaką poczuł w kierunku samego siebie, po chwili oddychając głębiej, próbując podnieść się, bez odniesienia dodatkowych ran. - Zmieniłem zdanie. Wypalmy to.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Może powinni zachować chociaż trochę powagi, może powinni przestać zachowywać się, jakby mieli po trzy latka, ale wcale jej to nie obchodziło. Wychodziła z założenia, że może postępować dokładnie tak, jak chciała, że może robić, co jej się podoba, bo zwyczajnie była sobą i dopóki nie robiła nikomu krzywdy, inni ludzie nie mieli powodów, żeby się do niej tak naprawdę przyczepiać w ten, czy inny sposób. Skoro zaś tak, to zwyczajnie bawiła się nadal, przepychając z Maxem propozycjami dotyczącymi randki, stwierdzając, że równie dobrze mogli zakraść się na piknik do Departamentu Tajemnic. Była przekonana, że tam również mogliby znaleźć coś, co uznałaby za co najmniej przyjemne, co samo w sobie brzmiało, jak skończony idiotyzm, ale skoro już nie zachowywali się zbyt poważnie, to wcale jej to nie obchodziło. - Jeśli chcemy stworzyć tak wspaniałe i niezapomniane prezenty, to nie możemy jej spalić – zakomunikowała, wzdychając ciężko, chociaż sama była zdania, że byłoby to najłatwiejsze rozwiązanie. Nawet jeśli puściliby z dymem coś jeszcze, jeśli okazałoby się, że pozbyli się przy okazji krwawnika albo lulka, to nie miało znaczenia. Wiedziała jednak, że gdyby to zrobili, to za chwilę mieliby na głowie przynajmniej Irytka albo kogoś o wiele gorszego, a nie chciało jej się z niczego tłumaczyć, a już zdecydowanie po sprzeczce z bratem. Dlatego też w zamyśleniu przesunęła drewnianym pierścionkiem, który nosiła od wakacji, starając się znaleźć jakieś dobre rozwiązanie, kiedy jej brat z fasonem wpadł w brzytwotrawę, a ona aż parsknęła. - Och, zdaje się, że nasz książę ma problemy – mruknęła, przeciągając słowa. – Nie potknąłeś się przypadkiem o jakiś ukryty grób? Nie sądzę, żeby profesor potrafił zrobić porządnie chociaż jedną rzecz – dodała, by w końcu kucnąć i również zabrać się do pracy, starając się robić to ostrożnie, ale brzytwotrawa, jak to ona, była potwornie mocno ukorzeniona, jakby wczepiła się w jakieś ciało zakopane głęboko pod ziemią i się nim żywiła.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powaga nie była nawet w pierwszej dziesiątce jego kolejnych imion, a skoro miał już się męczyć z jakimś kolejnym chujowym zadaniem od kadry, to postanowił sobie to uprzyjemnić przynajmniej głupimi żartami. Było to o wiele ciekawsze niż sama brzytwotrawa, z którą musiał się użerać w wybornym towarzystwie Norwoodów. -No niech wam będzie. - Mruknął średnio zadowolony, kiedy zarówno Carly jak i Jamie odrzucili jego pomysł spalenia wszystkiego w pizdu i zakończenia roboty w kilka sekund. Owszem, może byłyby bardziej bolesne straty w tym procesie, ale inne roślinki mogli sobie wyhodować gdziekolwiek indziej, albo kupić w aptece. Mało go to interesowało, gdy myślał o tym, że studenci jak zwykle zostają obarczani krecią robotą, która nie powinna być ich zmartwieniem. Skoro palenie odpadało, zamierzał zabrać się do pracy po bożemu, ale w tej chwili właśnie Jamie wyjebał się wprost w brzytwotrawę. Max nie mógł powstrzymać parsknięcia, a przy tym stracił równowagę, lądując obok niego, samemu nabawiając się kilku zadrapań i mniejszych strat na odzieży. Zaśmiał się jeszcze bardziej, dzięki czemu nabawił się kolejnych mniejszych ranek, ale ostatecznie postanowił się podnieść. -Ja to zaraz sobie wykopię tu grób. Nienawidzę tego chujostwa, a przynajmniej piękny orszak żałobny mam zapewniony. - Posłał im szeroki uśmiech, ale jednak zabrał się za wyrywanie chwastów. Doceniał miłą atmosferę, ale zdecydowanie nie chciał spędzić więcej czasu niż trzeba było z tą przebrzydłą trawą.
Randka w Azkabanie, w Departamencie Tajemnic - z każdą kolejną propozycją Jamie czuł się coraz dziwniej przez rosnący poziom absurdu. Jednak zamiast marszczyć brwi i odsuwać się od pozostałej dwójki, uśmiechał się lekko. W pewnym sensie chciałby coś takiego zobaczyć, choć miał świadomość, że przez całe podobne spotkanie byłby spięty, ponieważ to nie było właściwe. Tak jak palenie brzytwotrawy, choć byłoby to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie. Jednak z pewnością mieliby za chwilę więcej problemów, gdyby ktoś to zgłosił, a trudno byłoby uwierzyć, że tak się nie stanie. Mimo wszystko tu zawsze ktoś obserwował innych, czy z okna jakiś uczniak albo pracownik, czy to portrety, czy duchy. Jamie nie byłby nawet zdziwiony, gdyby niektórzy w zwierzęcych formach nie biegaliby po błoniach, w ten sposób podglądając. Niestety, ale wypalanie brzytwotrawy odpadało i tego musiał dopilnować, ale szczęśliwie nie było potrzeby do stanowczego zaprzeczania. Za to wyłożył się jak długi pośród ostrych liści i prychnął pod nosem, kiedy jeszcze usłyszał, jak nazwała go Carly. - Uważaj, bo sama tak skończysz - mruknął, po czym roześmiał się, kiedy Solberg wylądował obok niego. - Widzisz, nie tylko ja - dodał, zaraz wstając, po czym spojrzał na swoje ubrania i dłonie. Nie było tragedii, mógł wracać do pracy, ale jednak będzie konieczne uśmiechnięcie się do innych znawców transmutacji, którzy mogliby z tym pomóc. A skoro o nich była mowa... - Możemy ją wyrywać, albo każdą roślinę zamieniać w piach, a później zwyczajnie utrwalić zaklęcie. Piach się rozwieje, a brzytwotrawy nie będzie - zaproponował, znając to zaklęcie. Było jednym z prostszych, z którym sam sobie radził, więc nie powinno być z tym problemu. Zaraz też dla zademonstrowania wycelował różdżką w jedną z roślin i wypowiedział cicho sabuli koncentrując się na przemianie w piasek. Następnie spojrzał na Solberga i Carly - A teraz ktoś, kto jest zdolniejszy w transmutację popisuje się i to utrwala, żeby dzieciaki ćwiczące finite nie cofnęły zmian - dodał, gestem wskazując na piasek, niemal w oczekiwaniu, aż któreś z nich pochwali się znajomością zaklęcia, jakie on znał jedynie z nazwy - virtus cincinno.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Jamie nie był aż tak szalony, jak oni, a przynajmniej tak uważała jego siostra, która miała świadomość, że wiele rzeczy trzeba było z niego właściwie wyciągać, wydobywać, zachęcać go do tego, by nie stał w miejscu, a jednak coś zrobił, jakoś się zachował, jakoś podołał temu, co się przed nim stawiało. Kochała go, oczywiście, ale czasami miała ochotę porządnie mu przyłożyć, żeby się opamiętał, żeby zobaczył, że życie nie jest takie sztywne, jak mu się wydawało. Nie mogła jednak na niego nadmiernie naciskać, bo to nie prowadziłoby do niczego dobrego, byłoby równie nieodpowiednie i nieodpowiedzialne, jak to, co robił, więc trzymała się nieco z boku, ale obecnie śmiała się z tego, co miało miejsce, tym bardziej że Max już po chwili dołączył do Jamiego, wyraźnie rozpaczając z powodu tego, że nie mógł spalić całej brzytwotrawy. - Myślę, że nigdy więcej nie poproszą nas o pomoc, zachowujemy się jak Śpiące Królewny z wrzecionem - stwierdziła, by demonstracyjnie samej rozciąć palec, jakby to miało coś zmieniać, po czym zerknęła na swojego brata, kiedy postanowił zamienić brzytwotrawę w piasek i aż parsknęła. - Mogę ją co najwyżej oblać trucizną. Co, samo w sobie, nie byłoby takie złe, ale nie jestem pewna, która z nich byłaby tutaj odpowiednia - stwierdziła, spoglądając na Maxa, rozważając przy okazji na głos, czy nie użyć po prostu zaklęcia rozcinającego, żeby pozbyć się roślinności w ten sposób, ale pewnie o wiele łatwiej byłoby to dziadostwo wykopać z ziemi. Bo, jak zauważyła, teraz nie miała pewności, że piaskiem były również korzenie brzytwotrawy. - Następnym razem na pewno wyślą do takiego zadania jakąś odpowiedzialniejszą ekipę odkrywców.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nawet nie chciał myśleć o tym, że ktoś może im patrzeć teraz na ręce. Owszem, wiedział, że sam jest srogo na cenzurowanym, ale przecież był w towarzystwie Prefekta naczelnego. Większa kontrola byłaby tylko, gdyby sama Wang rzuciła w nich swoim trzecim okiem, choć Max srogo powątpiewał w jego działanie, jeśli nie nawet istnienie. Śmiech całej trójki przetoczył się przez błonia, gdy po kolei lądowali w brzytwotrawie, a Carly, chyba dla chęci solidaryzacji z panami, również rozcięła się lekko o roślinę. -Ja myślę, że w tej sytuacji zostaje nam zawarcie jakiegoś paktu krwi. Chyba, że ktoś z was ma jakiegoś syfa, to dajcie mi szybko skoczyć po antidotum. - Musieli naprawdę wyglądać teraz jak profesjonalni zielarze na ważnej misji. Jeszcze nic na dobrą sprawę nie zrobili, a już prawie zjebali. To brzmiało jak owocny początek współpracy. -Piach to dużo roboty, ale bezpieczniejsze niż trucizna, choć serce boli, że muszę to powiedzieć. - Złapał się teatralnie za pierś. -Zatrujemy całe błonia i dopiero nas dojadą. - Wyjaśnił jeszcze, choć na pewno znaleźliby odpowiedni specyfik, by jednak uniknąć takiego losu. -A może Occidere? Woda wsiąknie w glebę, nie będzie możliwości tego popsuć nawet, jakby biegali tu z przeciwzaklęciami. - Zaproponował zaraz, nadal niespecjalnie wiedząc, czy jakikolwiek z ich pomysłów był odpowiednio dobry z punktu widzenia kadry, oczywiście, która tylko wskazała im problem i kazała go rozwiązać, bez jakiejkolwiek pomocy, jak powinni do zadania podejść.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- Zawsze uważałem, że głupio zrobili wyrzucając wszystkie wrzeciona. Kto nie próbowałby dotknąć czegoś, czego nie zna? - powiedział, po czym prychnął pod nosem, widząc, jak Carly rozcina palec. Teraz wszyscy byli mniej lub bardziej ranni. W takiej chwili próba spalenia rośliny mogłaby nawet mieć wytłumaczenie, choć nie był pewien, czy “my się tylko broniliśmy” przeszło ybw oczach Wang. Z myśli wyrwały go słowa Solberga o zawarciu paktu krwi. Uśmiechnął się krzywo pod nosem, nie odpowiadając, bo też nie wiedział co miałby powiedzieć. Że tak jak pomysł brzmiał dość interesująco, nawet jeśli był zupełnie absurdalny, ale nie mógł nawet myśleć o tym, że jednak ktoś miałby mieć jego krew w sobie? To nie były jednak myśli na ten dzień, na tę chwilę, więc wolał udawać, że skupia się na brzytwotrawie, po chwili wychodząc z pomysłem przemienienia jej w piasek. Nie był do końca zaskoczony, że pomysł z piaskiem nie zadziałał. Mogli sprawdzić, czy przemieniona w piach roślina, gdyby cofnąć przemianę, czy posiadała korzenie, ale zanim zdążyli to zrobić wiatr rozwiał drobinki po błoniach i tyle widzieli kępkę brzytwotrawy. Szczęśliwie mieli przed sobą ich tyle, że nie było czasu do zmarnowania. Zastanawiając się, jakiego zaklęcia użyć, co zrobić, Jamie zaczął powoli wyrywać kolejne rośliny, tym razem ostrożnie je chwytając, nie chcąc mimo wszystko bardziej się pociąć. - Jak chcesz użyć occidere to mogę stać z boku i podziwiać twoje dzieło, a po wszystkim poklepać po ramieniu – zauważył, nie wprost przyznając, że nie był na tyle dobry z transmutacji, żeby znać to zaklęcie, czy raczej – żeby użyć go bez szkód dla nich samych. – Ale można próbować… ja będę wyrywał co się da i można rzeczywiście zabrać trochę do testów. Jestem zdania, że udałoby się z jej pomocą stworzyć jakiś eliksir… – dodał jeszcze, odkładając kolejną roślinę na bok, zastanawiając się mimowolnie, jak wiele musieli się tego pozbyć. Cały teren, czy połowa, a resztą zajmie się gajowy?
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Rozcięła się, a jakże, bo tak jakoś jej to pasowało i chyba nawet jej z tym było wygodnie, sama nie wiedziała, prawdą jednak było, że krew popłynęła po jej ręce i wyraźnie zabrudziła nieco drewniany pierścionek w kształcie wianka kwiatów. Właściwie od razu zabrała się za jego czyszczenie, co wskazywało na to, że przedmiot ten był dla niej ważny, a później zerknęła na Maxa, kiedy zaczął wyrażać swoje zdanie, starając się stwierdzić, co samemu o tym myślała, nie do końca wiedząc, jak do tego podejść. Bo brzytwotrawa i jej usuwanie na pewno nie było czymś, czym zajmowała się każdego dnia i było to doskonale widać. Nie pasowało jej to, a każdy pomysł, jaki tutaj padał, nie brzmiał idealnie. - To może najpierw ją trochę przytniemy, będzie łatwiej zamieniać ją w piasek, kiedy będzie leżała posiekana na ziemi. I tak nie mamy pewności, czy sięgniemy do korzenia, czy coś, chyba że jesteście w stanie ją wyparować. Ja nie mam chyba aż takich zdolności, żeby posłać ją w niebyt. Zawsze możemy też ogrodzić teren, zwrócić szczególną uwagę na to, że znajduje się tutaj brzytwotrawa i po prostu zostawić ją tutaj na zmarnienie - stwierdziła, sprawdzając, czy udało jej się wyczyścić ozdobę, jakiej wyraźnie poświęciła więcej uwagi, niż normalnie powinna, a potem wzięła się pod boki, żeby spojrzeć na pozostałą dwójkę, jakby chciała powiedzieć, że ona nie była tutaj od wymyślania sprytnych planów. Była to oczywista bzdura, bo z reguły to właśnie ona wszystkim kierowała, ale w tej akurat chwili nie miała na to ani siły, ani ochoty, a jej pomysły w stosunku do trawy nie były jakieś wyjątkowe, niezwykłe, czy pomocne, toteż liczyła na to, że Max albo Jamie ostatecznie uznają, że któraś z ich propozycji miała rację bytu, miała ręce i nogi, i mogła pozwolić im zakończyć to szaleństwo wcześniej, niż z początkiem kolejnego roku akademickiego.