Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Ostatnim czasem spacery stały się rutyną dla Clari. Uczucie wiatru na skórze jak i promieni słońca dawało jej, swego rodzaju, poczucie bezpieczeństwa. Bynajmniej zawsze czuła się bezpieczna w Hogwarcie. Zero krzyków, kar i nagan. Zero widoku znienawidzonych dziadków i strachu przed ich gniewem. Mogła żyć spokojnie swoim życiem. Do czasu... Już niedługo szkoła miała się kończyć, a wraz z tym miała wrócić do Rosji. Nie rozumiała tego. Przecież obiecali jej wolność. Czyżby zmienili zdanie? Fakt kontaktu z nimi napawał ją jeszcze większym lękiem, gdyż miała za niedługo urodzić. Mimowolnie objęła swój brzuch rękoma uśmiechając się do siebie. I pewnie dalej tkwiłaby w swoim małym świecie sześcian gdyby nie widok, który momentalnie zwalił ją z nóg. Pod wielkim dębem zauważyła znienawidzoną przez siebie ślizgonkę. I pewnie nie ruszyłoby jej to, gdyby nie znajoma sylwetka leżącą pod nią. Czy to był... Evan?! ale jak...? Czy oni...? Nie, na pewno nie! Przecież... Czyżby znów trafiła na nieodpowiedniego faceta? Najpierw Belphegor, a teraz Evan. Najwidoczniej została rzucona na nią klątwa o której nie wiedziała. Pomimo ciepła panującego na zewnątrz objęła swoje ramiona rękoma zbliżając się po woli do postaci na trawie. Stając kilka kroków od nich miała już stu procentową pewność. To była Evan i Tori. I to jeszcze jak. Pozycja w jakiej leżeli przywoływała na myśl tylko jedno. I wierzcie mi, każdy by o tym pomyślał. - Evan? - z niedowierzaniem wypowiedziała jedno słowo mając nadzieję usłyszeć zaprzeczenie. Jednak jak mógł zaprzecza skoro doskonale go widziała. Ból w jej oczach zmienił się w iskierki złości, które zostały skierowane na dziewczynę - Niby co ty tutaj robisz? Co WY tutaj robicie?! - na chwilę przestała panować nad sobą przez co jej głos podskoczył do góry o kilka tonów. - Jak mogłeś mi to zrobić. - nawet nie zwróciła uwagi, że chłopak śpi. Bo kto by na takie coś zwracał uwagę w obecnej chwili. Mimowolnie zacisnęła drżące dłonie na swojej spódniczce.
Autor
Wiadomość
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Bardzo przepraszam, że tak długo! ;-; Wiosna a i owszem, zbliżała się wielkimi krokami - choć Perpetua Whitehorn, całkiem nowa i świeża, postrzegała ją zupełnie inaczej. Wiosna to nowy początek, nie tylko dla roślin, zdarza się, że także i dla ludzi. Wszystko powoli budzi się do życia, zapach powietrza robi się przesycony... nadzieją. Powietrze pachnie tak tylko raz w roku - kiedy Zima zbiera nogi za pas, a Wiosna leniwie rozciąga się na jeszcze odrobinę zmrożonej ziemi. To był ten ulubiony moment w roku dla Whitehorn, kiedy nie musiała już owijać się w kilka warstw ubrań, i nawet pod groźbą lekkiego zmarznięcia, wyjść w lżejszej sukience i okryciu - i po prostu poczuć na skórze to zmienione powietrze. Już nie tak suche i ostre, kąsające w nagą skórę - a delikatnie wilgotne, niemal osiadające rosą. Jednak to zapach wiosny był niezaprzeczalnie najlepszy. No i uczniowie wracający do Hogwartu z ferii. Ekscytacja z podjęcia nowej pracy rosła w Pet praktycznie z godziny na godzinę - kiedy z uśmiechem witała nierozpoznających ją jeszcze uczniów. Czuła się jakby wróciła do domu, po wielu latach rozłąki. Zmiana otoczenia po rozwodzie w istocie była trafionym pomysłem. Chcąc odetchnąć nieco wiosennym powietrzem - ale też dać sobie na wstrzymanie z przerabianiem starego gabinetu pod siebie - złotowłosa wyściubiła nosa z murów zamku, wybierając się na błonia. Odziana w obszerny sweter, ujarzmiony w pasie spódnicą o wysokiej talii i sięgającej kostek, ruszyła na podboje terenów przyzamkowych. Na ramiona zarzuciła jedynie grubszy, kaszmirowy szal, nie chcąc się do cna wychłodzić - oszczędziła też swoje zdrowie, dobierając do wiosennej stylizacji ocieplane jeszcze kozaki. Na piersi błyszczała dumnie broszka - perłowa, z jednorożcem w galopie - idealnie dobrana do śnieżnobiałej laski, którą kobieta się wspierała. Prócz oczywistego rozruszania zastałych kości, Perpetua wybrała się na błonia z jeszcze jednego powodu. Poszukiwała hogwarckiego gajowego, o którym wspominał jej przy herbacie uroczy Fawley. A nie było chyba lepszego momentu poszukiwania gajowego aniżeli początek wiosny, kiedy flora wymagała szczególnego wsparcia. Whitehorn pilnie potrzebowała kilku ingrediencji, nie sprowadziwszy jeszcze swoich wszystkich kufrów do zamku. I nie ukrywając, miała nadzieję, że O'Connor zdoła jej pomóc. Nogi same ją prowadziły i widocznie intuicja była doskonałym kompasem - kierując się wskazówkami co do wyglądu gajowego, uzyskanych od Dragosa, Whitehorn zidentyfikowała poszukiwanego mężczyznę tuż pod Wielkim Dębem. Momentalnie rozpromieniła się, pewna, że natrafiła na właściwą osobę. - Panie O'Connor! Dzień dobry! - zagaiła już z daleka, przyspieszając nieco swój kulawy krok i uśmiechając się od ucha do ucha. Nie sposób było jej nie usłyszeć, a tym bardziej nie zobaczyć - złote pukle podskakiwały z każdym jej chwiejnym krokiem, rozpraszając światło słońca i sprawiając wrażenie migotania. Podchodząc bliżej mężczyzny, zauważyła jeszcze, że ten trzymał rękę na pniu Wielkiego Dębu. Jakby idąc tym tropem, skupiła swoją uwagę na potężnym drzewie, stając tuż obok gajowego - jednocześnie dając mu przestrzeń na rozeznaniu się w sytuacji. - Piękne, stare drzewo... - przyznała szczerze, sama kładąc drobną, nagą dłoń na pniu. Iskierki zatańczyły w jej niebieskozielonych oczach, czując fakturę kory pod palcami - jakby dotykała czegoś niezwykłego. Zerknęła ukradkiem na - rzecz jasna wyższego - mężczyznę, i uśmiechnęła się szczerze, jak do przyjaciela, nad wspólnym sekretem. - Za moich czasów szkolnych, spędzałam tu naprawdę dużo czasu... - mruknęła, po czym dodała: - Nie znaliśmy się chyba w tych czasach, prawda? Zakładam, że jestem od Pana starsza. - Błysnęła śnieżnobiałymi zębami, a wokół oczu wykwitły jej drobniutkie kurze łapki. Bardziej dodawały kobiecie uroku, aniżeli szpeciły - w końcu były oznaką nader częstych uśmiechów. Wyciągnęła ku gajowemu dłoń na powitanie, starając się złapać spojrzenie jego niebieskich oczu. - Perpetua Whitehorn, jestem nową nauczycielką Magii Leczniczej. Naprawdę miło mi Pana poznać!
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Każda pora roku miała swój własny, niepowtarzalny smak i zapach. Wiosna tchnęła nadzieją, radością, zapowiadała coś, co nadchodziło i czasami, zwłaszcza na błoniach i w okolicach Zakazanego Lasu, dało się ją wyczuć na długo przed tym, nim zjawiała się naprawdę. Było w niej coś tajemniczego, pociągającego, a może nawet uwodzicielskiego, czarowało, wzywało do siebie i nakłaniało do tego, by iść dalej. Jednakże jesień również miała swój własny zapach. Lekko ziemisty, wilgotny, jakby wszystko faktycznie zamierzało skryć się w kamiennych piwnicach, w których panował półmrok, gdzie nie dało się znaleźć zbyt wielu rzeczy napawających optymizmem. Tak było dla wielu osób, ale Christopher znajdował i w tym czasie przyjemność, gdy do jego nosa dolatywał zapach opadających liści, gdy jarzębina pyszniła się na drzewach, las pachniał grzybami, na polanie przy chacie dało się znaleźć maślaki, a niektóre drzewa owocowe uginały się wręcz pod owocami. Dla niego jesień nie pachniała zachodem, pachniała spełnionymi obietnicami, szczęściem i namowami, że już wkrótce zapłoną szczapy drewna, dzień się skróci, a okolica wypełni zapachem mrozu, chłodu i nowej nadziei. Zamknął na moment oczy, rozkoszując się tym, co działo się dookoła niego i pewnie właśnie dlatego nie zorientował się, że ktoś się do niego zbliża. Drgnął lekko, gdy usłyszał kobiecy, nieznany głos i prędko rozejrzał się, by przekonać się, kto się do niego zwraca. Prędko dostrzegł Perpetuę, która właśnie się do niego zbliżała i uśmiechnął się delikatnie, nieznacznie. Nie znał jej, to prawda, ale jako pracownik Hogwartu miał świadomość, że w ostatnim czasie przyjęto do pracy nową nauczycielkę i domyślał się, że być może właśnie ma z nią przyjemność. Inną opcją był ktoś z rodziców albo ktoś zupełnie obcy, ale to wydawało mu się bardzo mało prawdopodobne, nie zamierzał jednak wychodzić przed orkiestrę, dopóki kobieta się nie przedstawi i na razie jedynie, gdy nieco się do niego zbliżyła, uprzejmie odparł: - Dzień dobry. Podążył spojrzeniem za jej dłonią i nawet lekko się uśmiechnął, doceniał takie proste gesty, kiedy ktoś faktycznie zdawał się być związany z naturą, zdawał się wiedzieć, z czym się ta łączy i jak bardzo jest dla nas ważna. Poza tym trzeba przyznać, że pani Whitehorn tryskała wprost pozytywną energią, której trudno było nie zauważyć, zdawała się być radosna, szczęśliwa i otwarta na nowe znajomości, co może nieco Christophera przytłaczało, w końcu wiecznie żył w swojej własnej skorupie, ale jednocześnie nie odczuwał, by było w tym coś złego. Na pewno jednak nie był w stanie zareagować równie radośnie, jak robiła to ona, bo nie czuł się w jej obecności na tyle swobodnie, by pozwalać sobie na podobną ekspresję i zwierzenia. Zarumienił się nawet lekko, gdy wspominała o swoim wieku i jak na razie nie starał się utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego, gdyż wydawało mu się to mocno krępujące. - Nie sądzę, pani profesor, choć nie wykluczam, że byliśmy w Hogwarcie w tym samym czasie - powiedział, gdy się przedstawiła i uścisnął jej dłoń, niezbyt mocno, by nie zrobić jej przypadkiem krzywdy. Mimo tego, iż powierzchownie gajowy wydawał się raczej człowiekiem delikatnym, a nosząc nieznacznie za duże i raczej luźniejsze ubrania ukrywał mocno wyrobione ramiona, miał całkiem sporo krzepy i może gdyby się zaparł, byłby w stanie zrobić komuś krzywdę przez samo uściśnięcie dłoni. - Christopher O'Connor, ale to już pani profesor wie. Gdyby tylko potrzebowała pani jakiejś pomocy, służę uprzejmie - dodał zaraz i uśmiechnął się znowu lekko, dość przelotnie jednak.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Perpetua faktycznie była związana z naturą - chcąc nie chcąc. Co prawda właściwie to każda istota żywa była naturalnie z nią powiązana, w końcu jakżeby inaczej? Natomiast Whitehorn była jednak dzieckiem człowieka i dzikiej wili - i to właśnie po swojej matce, prócz miłej dla oka oprawy, niechybnie odziedziczyła miłość do natury. Uwielbiała przebywać na świeżym powietrzu i robiła to, kiedy tylko mogła - zwłaszcza, kiedy robiło się już cieplej i nie musiała odziewać się tyloma niepotrzebnymi warstwami. Lubiła czuć na sobie wiatr, promienie słońca, nawet chłód. Nie zliczyłaby ile to razy, jeszcze za czasów szkolnych, łaziła po hogwarckich błoniach bez celu - i bez butów. Żeby tylko czuć źdźbła trawy pod stopami, chłód lub wręcz przeciwnie, ciepło ziemi. A że w swoich czasach w Hogwarcie nie była... specjalnie lubiana wśród rówieśników, ze swojej własnej winy z resztą - przebywała na powietrzu naprawdę lwią część swojego czasu. Być może nawet uważano ją za - zdecydowanie zbyt piękną - ale pomyloną wariatkę. W sumie bardzo dobrze, że O'Connor nie kojarzył jej z tamtego czasu. - Całkiem możliwe, ale to nawet lepiej. W szkole bywałam okropna - przyznała bez bicia, uśmiechając się z lekkim zażenowaniem. Bycie nastoletnią, targaną hormonami półwilą bywało naprawdę... straszne. Okropne. Perpetua wręcz cieszyła się, że ma obecnie tyle lat ile ma - oswoiła się ze swoją naturą i sama siebie ujarzmiła. Nie czuła potrzeby manipulacji, nie musiała kusić - wystarczało jej w zupełności zainteresowanie, które budziła swoim wyglądem, a i tego starała się nie nadwyrężać. Nigdy nie ubierała się wyzywająco, po co kusić los? Zwłaszcza, jak teraz została nauczycielką. Widocznie rozpromieniła się, kiedy Christopher podał jej dłoń - odwzajemniła uścisk, choć jej drobną rączka ginęła w tych objęciach. Nie speszyło jej to, była przyzwyczajona, że jest mniejsza od większości ludzi, zwłaszcza mężczyzn. A O'Connor obszedł się z nią wyjątkowo delikatnie - ileż to razy czuła, że traci wszystkie kości w dłoni, jak już ktoś ją uściskał... - Mów mi Perpetua, proszę - powiedziała, dalej uparcie próbując złapać kontakt wzrokowy. Nie, nie czarowała, zwyczajnie lubiła patrzeć w ludzkie oczy, zwłaszcza w trakcie rozmowy. Odbierała to jako objaw szczerości - a i osoba hogwarckiego gajowego ją po prostu intrygowała. Był jak... Taki ślimak. Perpetua uważała ślimaki za słodkie. - Stwórzmy wrażenie, że chociaż jestem młodsza! - zaśmiała się beztrosko, acz krótko, z cichym pomrukiem opierając się plecami o Wielki Dąb. Skierowała spojrzenie na otaczającą ich zieleń, choć dalej zerkała ukradkiem na mężczyznę. Zdradzał lekkie napięcie, więc naturalnie, zachowała większy dystans. - Właściwie to potrzebuję pomocy - przyznała szczerze, wolną ręką mimowolnie gładząc korę starego drzewa. Jakby opierała się o starego przyjaciela. - Potrzebuję kilku ingrediencji do eliksiru wiggenowego... Trochę mięty, ciemiernika i tojadu, nic szczególnego. - Zerknęła spod złotych pukli na gajowego, uśmiechając się... nieśmiało, nawet z lekkim zakłopotaniem. - Ale też nie chciałabym tak zaczynać znajomości. Jeśli mogłabym jakoś pomóc w wyhodowaniu... Albo w czymkolwiek. Lubię być na świeżym powietrzu. - Zakręciła swoją laską w dłoni, podnosząc wzrok na koronę drzewa. Oczy rozbłysły jej wesoło na widok drobnych pączków.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby się tak nad tym zastanowić, a ktoś chciałby być dodatkowo odpowiednio dowcipny, to można by równie dobrze uznać, że sam Chris jest jakimś potomkiem rusałek, nimf, czy kogoś podobnego. Mógł całe życie spędzić na dworze, poza obszarem murów i zabudowań, które niewątpliwie go krępowały. Nie potrzebował wcale kamiennych ścian, nie potrzebował żadnego z tych miejsc, które bardziej dusiły, niż robiły cokolwiek innego. To w Zakazanym Lesie czuł się, jak w domu, to na swoich poletkach warzywnych i ziołowych był niepoprawnym królem sytuacji, to pośród zwierząt nie chował swojego prawdziwego spojrzenia i prawdziwej twarzy. Pod tym względem istniała zatem szansa, że na spokojnie dogadają się z Perpetuą, ale by do tego dotrzeć, trzeba było wiele czasu, gdyż gajowy faktycznie był niczym ślimak. Przy pierwszym sygnale, że dzieje się coś niepokojącego, chciał uciekać, zaszyć się, zniknąć innym z oczu, by na pewno nie paść ofiarą czegoś, czego nie do końca rozumiał. Na pewno nie był w tym odosobniony, ale u niego było to nadzwyczajniej w świecie doskonale widoczne, chociażby w tym nieco zawstydzonym uśmiechu i równie niepewnym spojrzeniu, jakimi w tej chwili obdarzył swoją rozmówczynię, gdy tak otwarcie przyznała, że dawniej bywała okropna. Nie wiedział zupełnie, jak powinien to skomentować, postanowił zatem pozostawić to samemu sobie, nie mógł już jednak nie zareagować na to, że wyciągnęła do niego rękę. Choć z dotykiem również miewał problem, ale to była już zupełnie inna bajka i nie powinna się skupiać na tak prostej i w gruncie rzeczy przyziemnej sprawie, jak powitanie dwójki dorosłych ludzi. - To w niczym nie przeszkadza, naprawdę. Lubię pomagać profesorom w ich sprawach, zwłaszcza jeśli dotyczą roślin albo zwierząt, w końcu na tym znam się najlepiej - powiedział całkiem spokojnie i na pewno dość uprzejmie, starając się nie zwracać do niej per pani profesor, ale jednocześnie unikając jej imienia, co wychodziło bardzo bezosobowo, jednak na razie tak było mu łatwiej. Jeśli zaś idzie o patrzenie prosto w oczy, z tym miał zdecydowanie problem, nie był do tego przyzwyczajony, peszył się wiecznie, więc jedynie przelotnie była w stanie uchwycić wejrzenie jego jasnych oczu, które błąkało się po całej okolicy, jakby nieustannie tam czegoś szukał i chciał przekonać się, czy przypadkiem nie trafi na właściwy trop. - Część z nich znajduje się w szklarniach, nad częścią będzie trzeba popracować, ale idzie wiosna, więc nie będzie to na pewno taki problem. Podejrzewam, że... w najbliższym czasie będzie potrzeba więcej ziół, prawda? Możemy o to jak najbardziej zadbać - obiecał spokojnie i w końcu też położył dłoń na drzewie, starając się w ten sposób nieco chyba uspokoić. Nie był najlepszy w zawieraniu nowych znajomości, chociaż wyraźnie starał się, żeby ta rozmowa nie przebiegała w jakiś dziwny, czy sztywny sposób. Jedynym problemem było to, że Perpetua była taka niesamowicie ciepła, otwarta i gotowa do działania, jakby znali się od zawsze i mogli przenosić góry. To Chrisa peszyło, ale jednocześnie - nieco cieszyło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Cóż, Perpetua nigdy nie należała do nieśmiałych osób - ale też nie można było ją nazwać nachalną. Podchodziła do innych - nawet tych skrajnie dystansujących się - z sercem na dłoni i rzadko kto ją odrzucał. Uwielbiała ludzi, nie kryła się z tym i było to zwyczajnie... widać. Nie grała wielkiej przyjaciółki wszystkich. Perpetua w ogóle nie grała, nie traciła swojej energii na tworzenie i zakładanie coraz to nowych masek. Była po prostu sobą, albo się ją kochało albo nienawidziło. Doskonale zdawała sobie sprawę, że może innych irytować swoim bezpośrednim i zwyczajnie bezpretensjonalnym podejściem, a jednak... Nie zmieniała się. Zmądrzała od czasu swojego rozwodu z Quillem - który robił wszystko, żeby grała kogoś, kim absolutnie nie była. Wraz z wiekiem przychodziło doświadczenie życiowe i Whitehorn nie żałowała żadnego przeżytego dnia - ani żadnej swojej decyzji. Bo była jaka była i to akceptowała. A kiedy kochasz siebie to prędzej czy później inni też cię pokochają, chyba tak to działa? - Słyszałam, że masz rękę do zwierząt i roślin, dlatego Cię szukałam - przyznała bez bicia, w przeciwieństwie do Chrisa, od razu, naturalnie odrzucając formułki grzecznościowe. Jakoś nigdy nie potrafiła utrzymać dłużej niż kilka minut oficjalnego tonu. Zwłaszcza, jeśli rozmawiała z kimś sam na sam - i to jeszcze w tak ustronnym i spokojnym miejscu. Wszechobecna bliskość natury działała na nią kojąco, aż zdawała się promienieć. Czuła na skórze wiatr, pod palcami szorstką korę dębu - i nie była sama, bo nawet tak zdystansowana obecność O'Connora zdawała się sprawiać jej przyjemność. Czego nie ukrywała, zerkając na mężczyznę co chwila z serdecznym uśmiechem nie schodzącym z jej warg. Obróciła się do gajowego przodem, jednym z ramion dalej opierając się o wielkie drzewo. Wysłuchała uważnie jego słów, upewniając się w jednej rzeczy. Chris był rozczulająco słodki. - Naprawdę kochasz swoją pracę, prawda? - Nie szło nie zauważyć jak O'Connor podchodził do natury. Trzeba było być ślepym i głuchym - a Perp zawsze była wyczulona na drugiego człowieka. Uważnie obserwowała gajowego, wyraźnie zaintrygowana jego osobą. - Jeśli tylko będę mogła jakoś pomóc, to z wielką chęcią pomogę - przyznała, nawet nie oczekując odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytanie. Mogło pozostać retoryczne, to było bardziej stwierdzenie faktu - wszystko było widać jak na dłoni. A choć Perpetua może nie nadawała się do noszenia ciężarów, tak do prac ogrodniczych miała delikatną rękę - na pewno nie pomyli chwastów z kwiatami, zwłaszcza mając czujne oko Chrisa do pomocy. - Nie myślałeś o zostaniu nauczycielem? - wypaliła, przekrzywiając zabawnie głowę. - Mam przeczucie, że doskonale byś się do tego nadawał. Bije od Ciebie niesamowita cierpliwość. Diagnoza psychologiczna by Perpetua Whitehorn. Ale nie kłamała - pewne rzeczy się po prostu czuje, a złotowłosa ufała swojej intuicji prawie bezkrytycznie. Poza tym O'Connor doskonale wpisywał się w jej wyobrażenia o nauczycielu takiego... zielarstwa. Jeśli już idziemy w dalekie porównania - przypominał takiego opiekuńczego ducha lasu.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
W pewnym sensie można by powiedzieć, że go onieśmielała, że była bardzo ciepła, że w jakimś sensie narzucała się swoją obecnością, ale jednocześnie - było to bardzo proste, zwyczajne i delikatne, nie robiła tego jakoś niesamowicie nachalnie, była po prostu naturalna w swoim postępowaniu. Nie uderzała od niej żadna sztuczność, która z jakiegoś powodu mogłaby go onieśmielać, czy coś podobnego, wydawało mu się po prostu, że mimo wszystko płyną w tej rozmowie. Być może było łatwiej z tego prostego powodu, że była kobietą, a nie mężczyzną, na którego pewnie Christopher podświadomie zwróciłby większą uwagę i zapewne czuł większą niepewność i zażenowanie, jak miało to miejsce w obecności profesora Walsha. Nie znaczyło to jednak oczywiście, że nie czuł się pod pewnymi względami skrępowany, ostatecznie bowiem nigdy nie wiedział, jak ma podchodzić do takiego szybkiego zawierania znajomości, przechodzenia na ty bez krępacji, nie umiał się odnajdować w podobnych sytuacjach i pewnie z tego właśnie względu jego życie towarzyskie nieco kulało. - Po prostu staram się dobrze wykonywać swoją pracę - powiedział na to, a jego policzki pokryły się rumieńcem, który trudno było ukryć. Poprawił okulary, które nieznacznie osunęły mu się w stronę czubka nosa, a później spojrzał na Perpetuę, kiedy spokojnie oparła się o drzewo. Nie wiedział dlaczego, ale z jakiegoś powodu kojarzyła mu się z wiosną, nową, radosną porą, która niosła ze sobą wiele obietnic, ale przede wszystkim - niesamowicie wiele radości. Podejrzewał, że spora grupa uczniów zapała sympatią nie tylko do niej, ale również do przedmiotu, który miała prowadzić, a to było naprawdę ważne i nie dało się tak sobie po prostu na to wszystko machnąć ręką. Na jej kolejne pytanie nie odpowiedział, bo nie było sensu, a kiedy tylko zaproponowała pomoc, nieznacznie skinął głową na znak, że rozumie i w pełni to przyjmuje, ale nie do końca wiedział z kolei, do czego mógłby ją skierować, w jaką stronę i po co właściwie. - Na pewno będę potrzebował wskazania, jakie dokładnie zioła będą potrzebne i na kiedy mniej więcej, żebym mógł zająć się nimi w pierwszej kolejności. Będą w odpowiedniej cieplarni, więc można będzie ich w każdej chwili doglądać - powiedział na to, starając sie nadal unikać jakiś form osobowych, bo nie był w stanie w żaden sposób poradzić sobie z tym, by mówić jej po imieniu, to nie było coś dla niego, nie potrafił tak z miejsca się przestawić, a znali się ledwie parę chwil. Poza tym, mimo wszystko, była od niego starsza, jak również lepiej wykształcona, skoro ukończyła staż nauczycielski, więc siłą rzeczy czuł przed nią respekt. Nie mówiąc już o tym, że zapewne wcześniej pracowała w innych miejscach, więc niewątpliwie mogła pochwalić się rozległą wiedzą. Z tych rozwazań całkowicie wybiło go pytanie kobiety i aż zamrugał czując, że rumieni się nieco mocniej. - Nie nadawałbym się do tego, nie sądzę, żebym uzyskał jakikolwiek posłuch na zajęciach - powiedział na to i spojrzał na swoją dłoń, którą nadal wspierał o pień wielkiego drzewa, które znajdowało się obok niego. Jak zawsze w obliczu takiej potęgi, czuł się mały i raczej bezwartościowy, a pytanie Perpetuy jedynie nieco powiększyło to wyobrażenie, które wcale nie było takie złe. Nie wiedział, czy byłby w stanie zapanować nad chociażby jednym uczniem, więc po co miał się pchać na afisz?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Z transmutacją nie kochały się aż tak bardzo, jak z zaklęciami. To nie znaczyło oczywiście, że nie chciała jej ćwiczyć, ale wiedziała, że mimo wszystko sprawia jej większe problemy, niż sama walka, czy stosowanie czarów ułatwiających życie. Wiedziała, że chciałaby kiedyś posługiwać się biegle dokładnie wszystkim z obu tych zakresów, ale na razie była na to niewątpliwie za młoda i musiała ćwiczyć o wiele więcej, jeśli tylko chciała osiągnąć sukces. Wiedziała, że istnieją zaklęcia pozostające daleko poza jej zasięgiem, wiedziała również, że z przemianami nie szło jej tak dobrze, jak w pozostałych dziedzinach czarów, ale zamierzała jakoś z tym zagadnieniem walczyć. Znalazła sobie w miarę spokojne miejsce, bo mimo wszystko nie chciała, żeby ktokolwiek jej przeszkadzał w próbach, jakie planowała podjąć, a później rozsiadła się wygodnie i popatrzyła na przedmioty, które ze sobą przyniosła. Kilka prostych kapsli, pluszowego demoentora oraz znaleziony po drodze kamień. Z książki wiedziała, że glacium przemienia przedmioty w lód, jednocześnie zachowując ich uprzedni kształt, była zatem ciekawa, czy faktycznie uda jej się osiągnąć ten właśnie efekt na tak różnych materiałach, jakie miała przed sobą. Metal, kamień i plusz były dość od siebie odmienne, a zatem wymagały pewnie innej dozy skupienia, a przynajmniej tak właśnie sobie to wyobrażała, zastanawiała się również, czy znaczenie będzie miał tutaj rozmiar danego przedmiotu, umyślnie więc postanowiła zacząć swoje próby na przyniesionych kapslach, konkretniej trzech, które leżały teraz przed nią w szeregu. - Glacium - powiedziała nieco ostrożnie, dotykając różdżką pierwszego z nich. Pokrył się lekkim szronem, ale chyba nie osiągnęła efektu, jakiego potrzebowała. - Glacium - powtórzyła zatem, koncentrując się na drugim kapslu, starając się wyobrazić sobie, iż ten jest tak naprawdę kawałkiem lodu i tutaj chyba z kolei przesadziła, bo miała wrażenie, że jakimś cudem nie do końca zachowała kształt kapsla, zmuszając go do tego, by zlodowaciał nieco ponad miarę. Skupienie, Brandon, skupienie! Upomniała się dość gwałtownie w myślach i przeszła do ostatniego, niewielkiego, metalowego przedmiotu. - Glacium - wypowiedziała raz jeszcze, powtarzając sobie, że kapsel ma być jedynie lodowym kapslem i tym razem efekt był nieco bardziej zadowalający. Widać cała sztuka polegała faktycznie na właściwym wyczuciu, które było nieco skomplikowaną kwestią. Nie była co do tego przekonana, z tego prostego powodu, że nie w pełni czuła tę całą transmutację, ale skoro była jej potrzebna w życiu, to na pewno nie mogła się od niej odwracać, ani teraz, ani tak naprawdę nigdy. Potarła lekko czoło, zdając sobie sprawę z tego, że przechodząc do kamienia, rzuci sobie kolejne wyzwanie. Nie dość, że ten miał inną strukturę, to na dokładkę był jeszcze większy, więc mógł sprawić jej znaczny problem. Wcześniejsze próby nie były jakieś męczące, nic z tych rzeczy, ale po prostu nie była pewna, czy będzie miała tutaj odpowiednie wyczucie. transmutacja, wbrew pozorom, była mimo wszystko sztuką, a ona nie umiała jej chyba tak do końca docenić i powiedzieć, że jest równie ważna co same zaklęcia, które dla niej stanowiły powoli nie tylko coś w rodzaju wyzwania, ale i świętości, jeśli można było użyć tego słowa. Nie zamierzała się jednak poddawać! - Glacium - powiedziała zatem i skierowała różdżkę na kamień, który leżał sobie przed nią jakby nigdy nic. Przez chwilę nie działo się nic, potem powoli, bardzo powoli, przedmiot zaczął lodowacieć. Victoria musiała się na nim bardzo mocno skupić, by to się w ogóle działo, ale i tak miała wrażenie, że jedyne, co osiągnie, to pokrycie kamienia powłoką lodową. Nie miała chyba tyle sił i zdolności, by zrobić coś więcej, aczkolwiek i tak czuła coś na kształt satysfakcji, gdy widziała tę lodową warstwę, jaka pojawiała się na kamieniu. To było coś, co z pewnością chciała oglądać i czuła się z tego powodu niesamowicie zadowolona. Doszła również do wniosku, że nie ma już sił na próby z dementorem - poza tym bała się, że może go zniszczyć - więc ostatecznie dała sobie spokój. Wiedziała jednak, że musi jeszcze dość mocno poćwiczyć, a przede wszystkim znaleźć wyczucie do tych wszystkich przemian, jakie wymagały nie tylko skupienia, koncentracji, ale również sporej dozy wyobraźni i wyczucia tematu. To było coś, jak dobry smak.
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
— Widzisz coś? — Zapytał się swojego towarzysza, któremu zresztą mówił, że może być tylko kilka takich miejsc w Hogwarcie. Często błąkał się po błoniach w poszukiwaniu czegoś do natchnienia, ale tak naprawdę nic więcej nie udawało mu się zdobyć. Dlatego też, cóż... chyba poszli złym szlakiem. Dlatego Rasmus raz jeszcze, dla upewnienia rozejrzał się i powiedział ostatecznie do swojego kolegi. — Nie, niestety jesteśmy w martwym punkcie. Wybacz mi, że tak się stało, ale ej, spokojnie. Damy radę! — I nie czekając na jego decyzję, szedł już dalej. — No chodź!
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Minę miał niepocieszoną. - Musimy wybrać bardziej niebezpieczne miejsce. Przecież zagadka nie wysłałaby nas tak daleko. - skomentował i poluzował krawat przy szyi. Obeszli dąb ze wszystkich stron, ale nie znaleźli żadnej wstążki. Użył nawet zaklęcia wykrywającego czyjąś obecność, ale oprócz chochlików, memortka i kilku ptaszków nie było tu niczego żywego. - Psor Walsh powinien dać nam oceny za to bieganie wte i we wte. - kręcił nosem, ale ruszył za Rasmusem. Po drodze zdjął z siebie sweter, bowiem słońce mocno dawało po karku, a przy tym niemalże truchcie łatwo się napocić. - Poza tym hej, tyle jest zalesionych drzew z dobrymi widokami na zamek, że połazimy sobie chyba do wieczora. - zawołał za nim i przyspieszył, aby zrównać z nim kroki. Doprawdy, gdyby nie towarzystwo dziarskiego Krukona to dawno straciłby motywację do działania i zamiast szukać wstążek poszedłby popływać. Zniknęli z tego obszaru niemalże tak szybko jak się pojawili.
| zt x2
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Długo zastanawiał się co takiego im zorganizować, zwłaszcza że zapowiadało się na to, że będzie to ich ostatni trening przed finałowym meczem z Gryfonami. Chciał, żeby trening był wymagający, żeby dobrze przygotował ich do meczu, ale i pokazał mu co jeszcze należy poprawić – o ile zakładało się, że miał na to jeszcze czas. Przede wszystkim chciał jednak żeby się dziś nie nudzili, bo łagodne przerzucanie się kaflem przy zakutym trollu nie było jednak w stylu Krukonów. Pomysł, by odtworzyć pierwszy trening, jaki przeprowadził w swojej kapitańskiej karierze przyszedł mu do głowy stosunkowo późno – ale wydawał mu się strzałem w dziesiątkę. Dawno nikt nie śmiał się z tego, że Krukoni sprzątają błonia, prawda? Dość dużo czasu zajęło mu zniesienie sprzętu i przygotowanie terenu pod trening. Sam tor przeszkód mu nie wystarczał, zamierzał oprócz tego skłonić ich do dłuższej przebieżki. Spodziewał się, że po treningu będą wykończeni, ale... była to cena, którą był w stanie ponieść. Tak. Przyniósł wiadra i swoją własną błyskawicę, licząc, że drużyna sama zatroszczy się o przytaszczenie tu swoich mioteł. Stanął, czekając na członków swojej drużyny, a kiedy ci przyszli, zarządził rozgrzewkę i kazał im biec – dokładnie dziesięć okrążeń wyznaczonym torem, który miał średnicę mniej-więcej małego boiska, wokół którego biegali we wrześniu.
__________________________ Kochani, zapraszam Was sentymentalną podróż w przeszłość. Ze względu na zmiany w składzie będę to odczuwać głównie ja, ale mam nadzieję, że i tak Wam się spodoba Zasady odnośnie do przerzutów zostają te same co na ostatnim treningu – osoby, które mają do 20 pkt z gier miotlarskich, mają przerzut za każde 5pkt, natomiast wszyscy ci, którzy mają powyżej 20pkt, mają przerzut za każde 10pkt.
Ze względu na to, że dębowa polana jest zajęta, naginam trochę zasady... uznajmy, proszę, że jesteśmy bliżej tamtego miejsca, bo w dalszej części treningu będę potrzebować większej ilości drzew :smut: póki co biegamy wokół wielkiego dębu, wiec tu bez problemu. Żeby nie przedłużać niepotrzebnie, od razu zaczynamy od etapu!
Jeszcze jedno (sorrki za długi wstęp) – NIE rozliczajcie niczego, wszystko dostaniecie po treningu razem z punktami!
Kości:
1. Wytrwale pokonujesz kolejne okrążenia, starając się nie marudzić przesadnie. W pewnym momencie zauważasz, że u jednego z twoich butów rozwiązała się sznurówka, zatrzymujesz się więc, żeby ją zawiązać. Kiedy kucasz, dostrzegasz w trawie coś błyszczącego... Ruć kostką jeszcze raz: Parzysta: okazuje się, że to tylko guzik od mundurka, jeden z tysiąca, jakie znajdują się w tej szkole. Nic wartego uwagi. Nieparzysta: masz dziś szczęście, znajdujesz 5 galeonów! 2. Bez względu na to czy aktywność bez użycia miotły podoba ci się, czy nie, raczej nie marudzisz. Po prostu robisz to, co zrobić należy i dość rzetelnie wykonujesz polecenie kapitana, nie ociągając się ani przez moment. Po ostatnim okrążeniu towarzyszy ci też przyjemne poczucie, że zrobiłeś kawał dobrej roboty. 3. Udawało ci się utrzymać niezłe tempo i nawet nie złapać zbyt dużej zadyszki, ale niestety nie zauważyłeś, że jedna ze sznurówek się rozwiązała. Na początku ostatniego okrążenia nastąpiłeś na nią drugą nogą i potknąłeś się, lądując jak długi na ziemi. Masz nieco otarte dłonie i kolana oraz doszczętnie pogruchotaną dumę, ale poza tym nic ci nie jest. 4. Czy Swansea do reszty zwariował?! Przyszedłeś na trening żeby trochę sobie polatać, a on każe ci biegać? Elijah do wora, wór do jeziora, czy coś takiego. Chyba sobie nie myśli, że zrobisz aż dziesięć okrążeń? Ociągasz się, non stop zostając w tyle i w momencie kiedy ostatnia osoba przed tobą przerywa bieg, powinieneś zrobić jeszcze dwa okrążenia. Ani myślisz jednak się do tego przyznać. Ruć kostką jeszcze raz: Parzysta: upiekło ci się! Kapitan był najwyraźniej za bardzo skupiony na tych, którzy już skończyli swój bieg, żeby dostrzec, że wcale nie przebiegłeś tyle, ile ci nakazał. Pozostaje ci się tylko cieszyć – dzięki swojej przebiegłości nie jesteś tak zmęczony jak twoi towarzysze. Nieparzysta: wygląda na to, że Swansea dokładnie liczył ile kto biegnie i ani myśli odpuszczać. Nie tylko kazał ci przebiec dodatkowe trzy okrążenia, ale i do końca treningu wydaje się być na Ciebie wkurzony. 5. Pokonałeś to boisko... a może to boisko pokonało Ciebie? Czujesz jakbyś zaraz miał wyzionąć ducha, płuca bolą z każdym oddechem, o ten zaś nie jest wcale tak łatwo. Czy ktoś ma może wodę? Masz ochotę położyć się na zimnej, wilgotnej trawie i po prostu umrzeć. A to przecież tylko rozgrzewka. 6. Kapitan prosił o to, żeby przyłożyć się do wykonywanego ćwiczenia, więc się przykładasz! Na tyle, że, pochłonięty biegiem, nie dostrzegłeś, że z kieszeni wypadło ci 5 galeonów. Czymże jest bowiem lżejsza kieszeń wobec przygniatającego cię ciężaru istnienia?
Kod:
<zg>Punkty w kuferku:</zg> z gier miotlarskich oczywiście <zg>Przerzuty:</zg> ile ci zostało/ile masz bazowo <zg>Kość:</zg> <zg>Zysk/strata:</zg> jeśli straciłeś jakieś galeony
Uwaga! Możecie skorzystać z naszych drużynowych nimbusów, musicie jednak uważać na to ile ich zostało! Mamy ich pięć, pilnujcie proszę, by nie wyszło, że na treningu pojawiło się ich nagle dziesięć. Czas na odpis: 28.05, godz 22:00
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Punkty w kuferku: 7+6 = 13 (miotla szkolna) Przerzuty: 2/2 Kość:4 i parzysta Zysk/strata: --
Co, miał biec? W sumie to nie zamierzał się z tym jakoś sprzeciwiać zwłaszcza, że wiedział jak bardzo zależy jego kapitanowi na zwycięstwie w finale. Postanowił zatem czym prędzej przebrać się w coś wygodnego i zacząć biegać. Po prostu biegać czym prędzej się dało. Rasmus musiał pokazać mu, że nie był to błąd wziąć go do drużyny. Ale nawet sam nie spodziewał się tego, że będzie stał za innymi w tyle. Postanowił sobie skrócić ścieżkę, co później go trochę gryzło sumienie, ale nadal czuł, że zrobił więcej niż zazwyczaj. W pewnym momencie był więc już gotowy do kolejnych zmagań. Pożyczył szkolna miotłę i czekał co go czeka dalej.
Zostało mioteł: 4
Ostatnio zmieniony przez Rasmus Vaher dnia Nie Maj 24 2020, 22:47, w całości zmieniany 1 raz
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Punkty w kuferku: 16 + 6 Przerzuty: 4/4 Kość:1 oraz 5 Zysk/strata: +5 galeonów Miotły drużynowe: 3
Możliwe, że Elijah Swansea chciał doprowadzić Darrena do fizycznego załamania i totalnej atrofii mięśniowej połączonego z psychicznymi problemami spowodowanymi przez ból zakwaszonych mięśni. Możliwe też, że po prostu chciał dobrze przygotować drużynę do finału, co nie zmieniało faktu że Shaw, świeży członek drużyny, nie był przygotowany na taką częstotliwość treningów. Spodziewał się, że team spotyka się może raz na miesiąc. Gdyby wiedział, to zastanowiłby się dwa razy nad machaniem pałką nad boiskiem quidditcha - choć i tak pewnie by się zgodził. Po drdzoe Darren oczywiście zahaczył o szatnię Krukonów, skąd wziął drużynową miotłę - w swoją jeszcze się nie zaopatrzył, a poza tym nie było go stać na naprawdę dobry model i musiałby "śmigać" na jakimś starym Zmiataczu. - Serwus - rzucił do kapitana i tych już obecnych, kładąc miotłę na ziemi. Wyglądało na to, że był jedną z pierwszych osób na treningu, dopytał więc prędko o rozgrzewkę i zaczął ją samodzielnie - a gdy przebiegł dystans równy mniej więcej dziesięciu okrążeniom dookoła małego boiska wrócił w okolice swojej miotły nie tylko zmęczony, zdyszany i spocony, ale także bogatszy o pięć galeonów które zauważył gdzieś na ziemi.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Punkty w kuferku: 51 Przerzuty: 5/5 Kość:4 i nieparzysta Zysk: wkurw kapitana
Kolejny trening Krukonów. Wszystko po to, by mogli dogonić Gryfonów i wyrobić sobie odpowiednią formę na mecz. Chociaż niektórzy z nich mogli w nim nie wystąpić. Mimo wszystko jednak Strauss nie zamierzała sobie odpuścić. Nie, kiedy zbliżało się zakończenie roku, zbliżające ją do kariery w drużynie ligowej. Musiała się do jakiejś dostać. Musi jedynie utrzymać się w dobrej kondycji wystarczająco długo. I tak jak znała całe to zamiłowanie Elio do rozgrzewek (które swoją drogą podzielała) to nie wiedziała kompletnie czemu akurat zlecił im wykonanie dziesięciu okrążeń wokół dębu. Zdecydowanie wolałaby oprócz tego wykonać kilka innych ćwiczeń. Być może dlatego też postanowiła zakończyć nieco wcześniej bieg, ale Kapitan Kruk czuwał. Oczywiście, że od razu przyuważył to, że próbowała się opierdalać i za karę przydzielił jej trzy dodatkowe okrążenia. Violetta nie miała innego wyjścia jak tylko je wykonać, zmuszając się do ruchu i zwiększonej aktywności fizycznej tylko po to, by potem stanąć razem z innymi członkami drużyny, starając się jakoś unormować przyspieszony po biegu oddech.
Punkty w kuferku: 18 Przerzuty: 3/3 Kość:6 Zysk/strata: - 5 g Miotły drużynowe: 2
Mecz był coraz bliżej, nie dało się tego ukryć, a ona nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Denerwowała się, ale kto by się w takiej sytuacji nie złościł i nie pocił ze stresu? W końcu istniała szansa, że będzie musiała zagrać przeciwko Morgan, a doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że dziewczyna była od niej lepsza, bardziej doświadczona, że była w stanie zrobić o wiele więcej niż ona. Liczyła na to, że Elaine mimo wszystko wyzdrowieje, w końcu miała zdecydowanie lepsze predyspozycje niż Brandon i Victoria zdawała sobie z tego sprawę. Uśmiechnęła się na powitanie do zebranych, a potem spojrzała na Elijaha, jakby chciała go zapytać, czy to na pewno jest dobry pomysł, po czym westchnęła. Przykładała się, a jakże! I to jak! Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby na ostatniej prostej nie dać z siebie wszystkiego, żeby nie przekonać się, jak wiele może się stać, gdy zmusi się do działania. Czuła pracujące mięśnie, czuła pęd powietrza na policzkach i oddychała miarowo, starając się nie myśleć o tym, że nadchodzący finał mimo wszystko ją przerażał. Chciała być niesamowicie odważna, chciała móc zdobyć wszystko, ale wiedziała, że to tak nie działa. Bo marzeniami to się nie dało żyć, czy coś podobnego. Zagryzła wargę, ale przebiegła wszystkie okrążenia, jak życzył sobie tego kapitan!
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Punkty w kuferku: 51 pkt Przerzuty: 5/5 Kość:5 Zysk/strata: -
Emocje po ostatnim meczu zdążyły opaść (przynajmniej wśród Puchonów), ale smak wygranej jedynie wzbudził chęć jeszcze większego szlifowania umiejętności. Nic więc dziwnego, że kiedy Nancy usłyszała, że na treningu Krukonów drzwi otwarte są również dla innych domów, nie mogła z tego nie skorzystać! Tym bardziej, że i u siebie ostatnio gościła kilku zawodników Eliego. Wiedziała, że jak trening to na pewno nie bez Tadzia, więc wysłała mu szybką wiadomość na wizzengerze i o odpowiedniej godzinie czekała pod zamkiem, by wspólnie udać się po drużynowy sprzęt dla jej towarzysza. Nancy za to dumnie trzymała w ręce swój nowiutki nabytek, własnego nimbusa 2015. - No patrz, czy ona nie jest idealna? Widzisz te równiutkie witki? A ten błyszczący trzonek? Merlinie, musisz zobaczyć co to cudeńko potrafi... - Wciąż zachwycała się swoim nowym dzieckiem, na które tyle czasu już odkładała cenne galeony. - Bałam się, że latanie na niej pierwszy raz na meczu to niezbyt dobry po... O! Cześć Aleks! Idziesz z nami! - Kiedy na horyzoncie pojawiła się znajoma, ruda czupryna, Williams bez zważania na ewentualne jej protesty, złapała Krawczyk za rękaw i zaciągnęła razem z nimi do składziku na miotły, a potem do wielkiego dębu, gdzie miał odbyć się trening. - Cześć! Możemy dołączyć? - Przywitała się z kapitanem wesołym uśmiechem i dla formalności dopytała, czy na pewno nie ma nic przeciwko dołączeniu się ich małej, borsuczej gromadki, a potem zabrała się za rozgrzewkę. Bieganie nie wydawało się niczym trudnym, ani szczególnie wymagającym, a jednak szybko okazało się, że Nancy nie była dziś w zbyt dobrej formie. Pierwsze okrążenie poszło jeszcze w miarę sprawnie, ale z każdym kolejnym czuła jak coraz ciężej stawia kolejne kroki, a płuca, mimo szybkich oddechów dostają jakoś za mało tlenu. Dyszała jak lokomotywa Hogwart Express przy wjeździe na peron, albo i nawet głośniej. Po ostatnim okrążeniu najzwyczajniej w świecie padła bez siły na trawę i niemal wyzionęła ducha. - Umieram... - Jęknęła ciężko i dopiero po chwili podniosła się na łokciu, by sprawdzić jak sobie poradziły jej borsuki. Oby lepiej!
Punkty w kuferku: 12 + 6 za nimbusa Przerzuty: 3/3 Kość:6 Zysk/strata:5g
Julius postanowił przebiec wszystkie okrążenia wokół wyznaczonego obszaru najszybciej jak tylko potrafił. Tak się starał, sapał i dyszał, że nie zauważył, że podczas któregoś z wielu powtórzeń wypadło mu pięć galeonów z kieszeni. Nie przejął się tym zbytnio, bo w końcu to nie była duża suma pieniędzy, a pewnie i tak niedługo znajdzie drugie tyle w jakiś krzakach czy innej gałęzi. Na szczęście w końcu dobiegł na miejsce, to znaczy ukończył wszystkie okrążenia najlepiej jak mógł i mocno zmachany pochylił się, czekając aż inni dobiegną.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Punkty w kuferku: 15 (+6) Przerzuty: 4/4 Kość:5 Zysk/strata: -
Nie widziała sensu w opieraniu się, kiedy @Nancy A. Williams spytała... Nie, raczej podjęła decyzję za nią samą i zaciągnęła ją do składziku z miotłami. Posłała pytające spojrzenie do @Thaddeus H. Edgcumbe, który stał obok, jakby niemo prosząc o odpowiedź, co też ich kapitan wymyśliła. Nigdzie nie widziała reszty drużyny i nie słyszała nic o treningu Puchonów, więc dezorientacja wybiła poza skalę. A może jednak jakimś cudem ta informacja jej umknęła? Posłusznie wzięła miotłę (która zresztą została jej tak wciśnięta, że nie dało się postąpić inaczej) i dopiero po drodze dowiedziała się, że owszem, szli na trening. Krukonów. Problemem to dla niej nie było, a gdzie by tam; cieszyła się, że ma możliwość szlifowania swoich umiejętności, bo w końcu ćwiczeń nigdy zbyt wiele. Ostatni mecz mieli już za sobą, więc przynajmniej w ten sposób mogła dalej śmigać w powietrzu. Uśmiechnęła się do kapitana, równocześnie zastanawiając się, czy wpuści do siebie aż trójkę Puchonów. Krukoni mieli przed sobą najważniejszy mecz, więc wcale by się nie zdziwiła, gdyby uprzejmie ich wyprosił, chcąc skupić się na swojej drużynie. Na szczęście nie miał nic przeciwko, dlatego też przystąpiła razem z pozostałymi do rozgrzewki, która wcale nie wydała się jakoś bardzo wymagająca. Dziesięć kółek? Zdarzało jej się biegać więcej. A jednak poległa. Gdzieś przy siódmym okrążeniu pieczenie w płucach zaczęło nieznośnie narastać, a ona sama miała wrażenie, że zaraz po prostu je wypluje. Ból był coraz większy im bliżej była końca, aż dosłownie eksplodował w jej środku. Obmacała klatkę piersiową jakby w obawie, że rzeczywiście płuca mogły jej wybuchnąć. Ucisk w głowie skutecznie uniemożliwiał trzeźwe myślenie, inaczej sama by się roześmiała ze swojej głupoty. No bo naprawdę? - Wzywajcie uzdrowiciela, to już koniec - wydusiła, padając na Nancy. Oczywiście uważała przy tym, żeby nie zdobić jej krzywdy i zamortyzowała upadek, żeby następnie rozłożyć się na dziewczynie plackiem. Borsucza kanapka, ktoś zgłodniał? - Gdzieś ty mnie przyprowadziła? Chcesz nam wykończyć połowę drużyny? - wymamrotała, policzek opierając o przyjemnie chłodną trawę. Mogłaby tak zostać już do końca, zupełnie nie miała nic przeciwko. Niech ktoś przynajmniej przyniesie wodę albo cokolwiek do picia, bo naprawdę zaraz wyzionie ducha. A przecież to była dopiero rozgrzewka...
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Punkty w kuferku: 31(+6) Przerzuty: 3/3 Kość:6 Zysk/strata: -5G
Wyjątkowo dzisiaj leżał sobie beztrosko do góry brzuchem - akurat kiedy dostał wiadomość na wizzie od Williams. Czy sportowy świr na miarę Thaddeusa mógł odmówić dodatkowego treningu swojej własnej Pani Kapitan? Odpowiedź brzmi: Nie, nie mógł. I nawet nie chciał. Apetyt rośnie w miarę jedzenia - po ostatniej wygranej Puchonów, Edgcumbe nakręcił się tylko jeszcze bardziej - już w zasięgu swojego wzroku widział barwy Srok z Montrose. Więc nie pozostało mu nic innego - jak tylko zerwać się z łóżka, wskoczyć w dres i popędzić na spotkanie z Nancy. — Nan, cholera, zaczynam Ci zazdrościć... Jeszcze zwrócę bravo i kupię Nimbusa — zachwycał się na równi z Williams jej nowym nabytkiem - choć motoru w rzeczywistości by nie oddał. Co nie zmienia faktu, że właśnie w tym momencie w głowie kształtowała mu się nowa zachciewaja na własną miotłę. — Olcia, dobrze Cię widzieć — wyszczerzył się od ucha do ucha na widok drugiej ścigającej Hufflepuffu. Akurat w zaciąganiu Puchonów na treningi miał zamiar Nancy jedynie pomagać - więc zaczął zaganiać swoje dziewczyny niczym gąski, prosto na miejsce treningu Ravenclawu, zahaczając jeszcze o składzik na miotły. W końcu i ścigacze powinni mieć na czym śmigać. — Swansea! — podbił do kapitana Krukonów ze swoim nieodłącznym wyszczerzem, żeby zmiażdżyć uścisnąć po męsku jego dłoń i klepnąć pokrzepiająco po ramieniu. Potem mu jednak odpuścił - odsuwając się na bok i czekając na polecenia. Bieganie? Bieganie brzmiało jak bardzo dobra rozgrzewka. Bez większej zwłoki, Thaddeus wprawił swoje prawie dwumetrowe ciało w synchroniczny trucht. Przyłożył się do tego - utrzymując stałe tempo przez pierwsze pięć okrążeń, żeby potem dawkować sobie interwały - aż przy ostatnim okrążeniu wypróbować swoją wydolność oddechową - przechodząc w sprint. Nawet nie zauważył, że kieszenie jego dresów stały się lżejsze o jakieś zapomniane galeony - w końcu kto się w takich chwilach przejmował skitranymi monetami? Regularne treningi odkąd wrócił do Hogwartu jednak przynosiły swoje efekty, bo choć oddech miał nieco przyspieszony, tak daleko było mu do zadyszki - a mięśnie przyjemnie się rozgrzały - aż postanowił zdjąć bluzę i rzucić ją gdzieś na bok, zostając w samej podkoszulce. Docierając do mety, rzucił okiem jeszcze na swoje dwie towarzyszki. — Dziewczyny! — wybuchł śmiechem, podchodząc do borsuczej kanapki i zawieszając rozbawione spojrzenie na styranych Puchonkach. — No już, wstajemy, bo zaraz umrzecie na zakwasy i kolkę! — wziął jedną i drugą pod ramię, ustawiając je do pionu - co zbyt trudne z resztą nie było. — Głębokie oddechy, inaczej będzie jeszcze gorzej... — doradził im.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Krukońska frekwencja nie była powalająca, ale pojawili się ci najaktywniejsi, których spodziewał się zobaczyć, więc nie był bardzo rozczarowany. O Elaine wiedział, Riley już od dłuższego czasu nie dawał znaku życia (nie dziwił mu się, w tym roku kończył wszak szkołę), a reszta może miała go już po prostu dość. Zaniepokoiła go nieobecność Fayette i obiecał sobie posłać jej potem wyjca. Tak dla przypomnienia co traciła kiedy nie było jej w Hogwarcie. Uśmiechnął się do Nancy i wskazał jej ręką swoją grupkę, która zaczynała się już rozciągać. — Zapraszam, im nas więcej tym weselej. Najpierw trochę sobie pobie... czy to nowy Nimbus? — mało elegancko rozdziawił buzię, patrząc na błyszczący, niezarysowany trzonek i idealnie ułożone witki. Jego własna Błyskawica, choć niezmordowana, niezastąpiona i niewątpliwie najlepsza, nie wyglądała już jak nowa. Dbał o nią, ale zdecydowanie jej nie oszczędzał. Była z nim od ponad roku i niestety coraz bardziej było to po niej widać. A może po prostu zyskiwała na charakterze? — Może do drużyny też chcecie dołączyć? Znalazłbym miejsce dla takich gwiazd — zażartował, witając się z Olą i odwzajemniając silny uścisk dłoni, który tylko dodatkowo poprawił mu humor. Dzięki Puchonom nie dostrzegał aż tak wyraźnie, że kilka osób się nie pojawiło... a mógł być spokojny, że drużyna nie zacznie się buntować przeciwko „obcym”, bo przecież w tym sezonie już nie spotkają się na boisku. Same plusy! Sam nie biegł, wolał patrzeć czy nikt go przypadkiem nie oszukuje... tak jak na przykład jego własna ścigająca. — Violka! — wrzasnął po kapitańsku. Tylko na boisku i treningach potrafił tak drzeć mordę podnosić głos. — Nie chcę widzieć lenistwa przed finałem. Chyba że już nie masz ochoty w nim grać?! Wciąż liczył, że Voralberg zmienił zdanie. Zaaferowany pominiętymi okrążeniami Violetty, nie zauważył, że Rasmus poszedł w jej ślady. Przydałaby mu się dodatkowa para oczu. Kiedy wszyscy ukończyli już bieg, przyznał sam przed sobą, że był z nich zadowolony; wypadli znacznie lepiej niż we wrześniu – wtedy większość z nich wypluwała płuca. Dobrze było widzieć, że starania przynoszą efekty. — Weźcie miotły, idziemy tam, między drzewa. Pomóżcie mi z tymi wiadrami, proszę. Julius? Weźmiesz skrzynkę? — wskazał ręką odpowiedni kierunek i poprowadził ich tam, po drodze dosiadając swojej błyskawicy. Unosił się dość nisko nad ziemią, najpierw chcąc wytłumaczyć im co będzie ich zadaniem. — Zrobimy tor przeszkód, ale z małym utrudnieniem — wiadro, które do tej pory trzymał w jednej ręce, zawiesił sobie na trzonku miotły. Wyjął różdżkę i napełnił je aquamenti... na szczęście bez problemów. — Waszym zadaniem jest nie tylko pokonać go jak najpłynniej, ale przede wszystkim tak, by po drodze wylać jak najmniej wody. Będziecie lecieć w parach. Czemu? Dlatego, że zaraz wypuszczę tłuczki. Jedna osoba leci z wiadrem, druga osłania ją za pomocą pałki i pilnuje żeby nie zboczyć z trasy. Po pokonaniu drugiej przeszkody zamienicie się rolami. Wszystko jasne? Poczekał na jakiś odzew, odstawił wiadro na ziemię i przeleciał przez tor, by pokazać im, jak dokładnie wygląda trasa i w jaki sposób chce, by pokonali przeszkody. Potem wylądował, porozdzielał pary i napełnił ich wiadra wodą, pilnując, żeby w każdym znalazło się tyle samo wody. Podał pałki osobom z dwóch pierwszych par i poczekał aż pierwsza z nich wzbije się w powietrze. Dopiero wtedy wypuścił na wolność zamknięte w skrzynce tłuczki.
__________________________ Zaczynamy tor przeszkód! Zakładacie, że pokonuje go na raz tylko jedna para. Przerzuty są na takiej samej zasadzie jak wcześniej (<20pkt = przerzut za każde 5pkt, >20pkt = przerzut za każde 10pkt). Na start wszyscy mają 20 jednostek wody w wiadrze! Przez cały lot towarzyszą wam natrętne tłuczki.
*pierwsza wymieniona osoba ma pałkę w tej turze, druga osoba wiadro
Przeszkoda I:
Zaczynacie od czegoś pozornie łatwego - od slalomu, którego tor stanowią pnie wysokich dębów. Rzucacie jedną kością k6:
Osoba z wiadrem: 1: zaczyna się całkiem nieźle, udaje Ci się wyminąć pierwsze drzewa, potem jednak sprawy nieco się komplikują. Coś Cię rozproszyło? A może to wina nieuwagi i zbytniej pewności siebie? Wpadasz na jeden z dębów, woda wylewa się obficie, a ty boleśnie obijasz sobie ramię. Pozostaje cieszyć się, że udało Ci się uratować sytuację przed kompletną klęską (-3). 2: jeden z zakrętów okazuje się być ostrzejszy niż reszta, wchodzisz w niego zbyt gwałtownie i część wody wylatuje poza wiadro (-2). 3: idzie Ci nieźle, wykonujesz slalom bez problemu, musisz jednak przyzwyczaić się do lotu z wiadrem pełnym wody i zachować większą ostrożność, bo tracisz troszkę cennej zawartości (-1). 4, 5: ten początek zdecydowanie można uznać za udany, jeśli reszta trasy pójdzie Ci równie dobrze, wygraną macie w kieszeni. 6: nie tylko udaje Ci się pokonać przeszkodę, w pewnym momencie na jednej z gałęzi dostrzegasz zaczepiony przedmiot i jeśli w porę wyciągniesz rękę, dasz radę go pochwycić. Rzuć jeszcze raz kostką: Parzysta: co za wyczucie! W porę ściągasz przedmiot z drzewa i okazuje się, że to uszy dalekiego zasięgu. Nieparzysta: co za pech! Nie tylko nie udaje Ci się złapać przedmiotu, ale i tracisz kontrolę nad wiadrem, z którego wylewa się trochę wody (-1).
Osoba wspomagająca: 1: odbijasz tłuczek z dala od cennego wiadra, ten jednak wraca jak wyjątkowo zawzięty bumerang, uderzając Cię w brzuch. Czujesz ból i nachodzi Cię fala mdłości. 2: odbijasz tłuczek prosto w wiadro. Co za cel! (-3) 3: Pałka jakimś cudem przesuwa Ci się w dłoni, przez co odbity przez Ciebie tłuczek mknie tuż przed nosem twojego partnera, strasząc go i w efekcie doprowadzając do utraty niewielkiej ilości wody (-1) 4, 5: zdaje się, że tłuczek bardzo upodobał sobie twoją osobę, miast celować w wiadro, co i rusz napiera na Ciebie. Jak dobrze, że twoja koordynacja ruchowa jest na tak dobrym poziomie! Dzięki temu udaje Ci się odeprzeć wszystkie ataki bez większych konsekwencji. 6: dostrzegasz błysk w trawie, może warto sprawdzić co to takiego? Zainteresowany, przystajesz. Rzuć jeszcze raz kostką: Parzysta: Okazuje się, że to 10 galeonów, które ktoś najwyraźniej zgubił. Podnosisz je, niestety zajmuje ci to tyle czasu, że tłuczek zdołał przeszkodzić osobie, którą ochraniasz i gubicie część wody (-1). Nieparzysta: w porę orientujesz się, że to tylko papierek po cukierku, wracasz na tor w odpowiednim momencie, by odbić uporczywy tłuczek.
Przeszkoda II:
Drugą, znacznie krótszą i mniejszą przeszkodę stanowią gałęzie drzewa. Grube konary dwóch dużych dębów tworzą dwie dość ciasne przestrzenie, w których musicie się zmieścić. Rzucacie jedną kością k6:
Osoba z wiadrem: 1: pochylasz się nad miotłą, ale wlatujesz w jedną z przestrzeni za nisko, bo wiadro przechyla się, wylewając część zawartości (-3). 2: próbujesz wykonać zwis leniwca, ale nie bierzesz pod uwagę wiszącego na końcu miotły wiadra, podczas manewru uderzasz w nie głową, co poza rozlaną m.in. na Ciebie wodą, skutkuje szybko powiększającym się, bolesnym guzem (-2). 3, 4, 5: udaje Ci się przelecieć przez obie przeszkody, problem leży w wolnej przestrzeni pomiędzy nimi, tam bowiem złośliwy wiatr chwieje Twoim wiadrem, sprawiając, że gubi trochę swojej zawartości (-1). 6: brawo, wykonałeś właśnie perfekcyjny zwis leniwca! Możesz być z siebie dumny, bo z dodatkiem w postaci wiadra jest to nie lada wyczyn. Niestety w jego trakcie z kieszeni wypada Ci 10 galeonów.
Osoba wspomagająca: 1: straciłeś koncentrację, zapatrzyłeś się w coś, a może szukałeś wzrokiem tłuczka, który zostawił was na moment? Nieważne jaka jest przyczyna, liczy się to, że zastąpiłeś drogę partnerowi, zmuszając go do wykonania gwałtownego skrętu. Poza Twoją dumą najbardziej cierpi na tym stan wody w wiadrze (-2). 2, 3: skupiony na odbiciu tłuczka, nie zauważasz, że duża gałąź przed tobą jest już naprawdę blisko. Nie ma szans, by zdążyć jeszcze ją wyminąć, wlatujesz w nią bokiem, boleśnie obijając żebra. 4, 5, 6: wszystko idzie gładko, bez problemu odbijasz tłuczki, bezpiecznie przeprowadzając partnera przez ten odcinek toru.
Uwaga! Po 2 przeszkodach podajecie sobie wiadro, pałkarz rzuca kością: Parzysta: bez problemu przejmujesz wiadro. Nieparzysta: masz trudności ze złapaniem wiadra, przedmiot chwieje się i tracicie trochę wody (-2)
Kolejne przeszkody pojawią się w trzecim etapie!
Obowiązkowy kod:
Kod:
<zg>Pozycja:</zg> (wiadro/pałka) <zg>Przerzuty:</zg> ile ci zostało/ile masz bazowo <zg>Przeszkoda I:</zg> [url=link]wynik kości[/url] <zg>Przeszkoda II:</zg> [url=link]wynik kości[/url] <zg>Zamiana:</zg> (wypełnia pałkarz!) [url=link]wynik kości[/url] <zg>Ilość wody:</zg> x/20 <zg>Zysk/strata:</zg> tu wpiszcie galeony i itemy, jeśli jakieś trafiliście/straciliście
Jeśli cokolwiek budzi wasze wątpliwości to śmiało do mnie piszcie, nie wiem, czy wszystko jasno rozpisałam, a lepiej zapytać niż potem poprawiać Czas na odpis macie do 1 czerwca, godz 23:00
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Pozycja: pałka Przerzuty: 4/4 -> 0/4 Przeszkoda I:2 -> 3 -> 1 Przeszkoda II:6 Zamiana:5 -> 1 -> 6 Ilość wody: 20/20 Zysk/strata: Wciąż jedynie 5G z poprzedniego etapu
- Hej - powiedział z uśmiechem do poznanej w Hogsmeade Puchonki, trzymając w dłoniach drużynową miotłę - Powodzenia z wodą - dodał, wsiadając na miotłę gdy nadeszła ich kolej. Pierwszą częścią był slalom między pniami drzew - z urozmaiceniem w postaci tłuczków, oczywiście. Kilka ataków czarnej piłki udało mu się odbić na boki, jednak za którymś razem tłuczek okazał się być wyjątkowo złośliwy. Po wystrzeleniu w kierunku pnia dębu odbił się od niego i ze świstem wbił się w brzuch Krukona, prawie zrzucając go z miotły. Darren zgiął się w pół, czując jak powietrze ucieka z jego płuc. Prawie że machinalnie zaczął machać pałką, jedynie dzięki łutowi szczęścia odbijając kolejny atak piłki, jednocześnie panicznie próbując złapać oddech. Shaw wydał w końcu z siebie głośny jęk, czując jak powietrze wraca powoli do jego płuc a przepona wraca na swoje miejsce. Zaczął się lekko prostować gdy zauważył że dolecieli do końca pierwszego etapu - drugi zaś, o wiele krótszy, nie miał dla Krukona takich nieprzyjemnych niespodzianek. Ataki tłuczka odbijał celnie i mocno, choć może z nieco większą zaciętością niż zwykle. Kiedy wyleciał razem z Olą z gęstwiny gałęzi, oprócz pulsującego bólu w okolicach żołądka po uderzeniu tłuczka nie było większych śladów. Gładko zawiesił wiadro na trzonku swojej miotły i podał pałkę Aleksandrze. - Daj mu popalić - burknął, darząc w dniu dzisiejszym czarną piłkę wyjątkową niechęcią.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Mogła się spodziewać tego, że bystry wzrok Elio zauważy to, że nie wykonała zaleconych okrążeń. Teraz pozostało jej jedynie przekląć się za ten niezwykle debilny pomysł. I spróbować odkrzyknąć coś niezwykle błyskotliwego swojemu kapitanowi. - To Varalberg nie chce żebym grała! - tyle z jej strony nim kontynuowała bieg wokół drzewa, by wykonać także te przeklęte nadprogramowe okrążenia. Niech to psidwak jebie. Jak już coś się wali to konkretnie, prawda? Dopiero po jakimś czasie zauważyła na treningu również obecność Puchonów wśród których niemalże od razu dostrzegła Nancy. Niemal od razu podeszła do niej i usłyszała jej komentarz odnośnie tego, że chyba umiera. Wprost nie mogła powstrzymać pełnego rozbawienia uśmiechu. Oh, skarbie. Ten trening dopiero się rozkręca. - No Elio nas nie oszczędza - stwierdziła jedynie. Nie bardzo wiedziała jak powinna się zachowywać przy Williams. Chyba pierwszy raz zdarzało jej się coś takiego. Po prostu dziewczyna była... bardzo przylepna i Krukonka naprawdę nie wiedziała, co powinna o tym sądzić. To było miłe, owszem, ale zdecydowanie nie przywykła do tak ciepłego traktowania z czyjejkolwiek strony, bo jednak na dłuższą metę wszyscy respektowali w ten czy inny sposób jej przestrzeń osobistą. Wyglądało na to, że miały razem współpracować w czasie treningu. Strauss przyjęła pałkę od Elijaha i spojrzała raz jeszcze na swoją partnerkę w zbrodni. Miała nadzieję, że Nancy dobrze poradzi sobie z balansowaniem wiadrem i nie wyleje zbytnio wody. Wskoczyła na swojego Nimbusa gotowa do akcji i... Dobrze, że się pilnowała. Wyglądało na to, że tłuczek obrał sobie głównie ją za cel, ignorując przy okazji całkowicie Williams. Przynajmniej tyle dobrego. Tak samo jak to, że każdy cios pałki był niezwykle celny i odganiał tłuczek na jakiś czas. Nieco gorzej było przy drugiej przeszkodzie. Owszem wciąż z powodzeniem odbijała raz za razem tłuczek, który na nią nacierał i broniła mu dostępu do Puchonki tylko, że... była na tyle zaangażowana w swoje wyczyny pałkarskie, że nie zauważyła nieco bardziej wystającego grubego konaru drzewa, w który uderzyła żebrami. I to z niemałą prędkością. - Ugh.... fuuuck - zaklęła, starając się przez chwilę zaczerpnąć oddech. Całe szczęście udało jej się to zrobić i odetchnąwszy głęboko mogła lecieć dalej. Tylko po to, by kawałek dokonać rytualnej zamiany ról, przy której uśmiechnęła się lekko do Nancy, ignorując piekący ból w prawym boku. Z pewnością skończy się to wielkim siniakiem, ale coś podpowiadało jej, że również zdarła sobie skórę. No cóż... taka już cena treningów. - Świetnie ci poszło - rzuciła jeszcze do Williams, przejmując od niej wiadro z wodą, które bez większych problemów zawiesiła na swoim trzonku. No to teraz jej kolej!
Pozycja: Pałka Przerzuty: 1/3 Przeszkoda I:3 - 1 Przeszkoda II:3 Zamiana:3 - 2 Ilość wody: 20/20 Zysk/strata: -5 g z rozgrzewki
Rozgrzewka nie poszła jej tak źle, a kiedy Elijah powiedział o torze przeszkód, uśmiechnęła się nawet lekko. To nie była taka zła myśl, poza tym na pewno jej się coś takiego przyda przed finałem. Jeśli Elaine faktycznie nie wyzdrowieje, będzie musiała ścigać znicza, a nie oszukujmy się, to do najłatwiejszych zadań na świecie nie należało. Poczuła lekki ucisk w żołądku na samą myśl, ale postanowiła skupić się na zadaniu, uśmiechając się do Teddy'ego, kiedy okazało się, że ma być z nim w parze. Gorzej, że miała bawić się w pałkarza, bo to nie była jej mocna strona, a przynajmniej tak sądziła. Slalom między drzewami? To nie wydawało się takie trudne, tym bardziej że wszystko zdawało się iść tutaj bardzo gładko. Chwila triumfu nie trwała wiecznie. Zadowolona z siebie, że udało jej się odbić tłuczek, nie zorientowała się nawet, w którym dokładnie momencie ten zawrócił jak wściekły, a potem uderzył ją w brzuch. Poczuła, że na moment ją zamroczyło, chwyciła się mocniej miotły, a żółć właściwie podeszła jej do gardła. Czuła, jak ją mdli, ale dzielnie towarzyszyła Teddy'emu, nie chcąc, żeby doszło tutaj do jakiejś katastrofy. Odetchnęła głęboko, starając się poradzić sobie z problemami, tym bardziej że zbliżali się właśnie do kolejnej przeszkody - przesmyk pomiędzy gałęziami? To było wyzwanie. Tłuczek już do nich pędził, więc skoncentrowała się na nim i odbiła go chyba w ostatniej chwili, by w efekcie uderzyć bokiem o sporą gałąź drzewa. Jeszcze chwila i po prostu spadnie na ziemię. Zacisnęła z całej siły zęby, starając się jakoś to przetrwać i przetrawić, bo ostatnie czego teraz potrzebowała, to utrata kontroli nad sobą. Musiała się trzymać, bo teraz to ona miała trzymać wiadro z wodą. Cudownie. Była pewna, że je upuści albo cokolwiek takiego, ale jakimś cudem - udało jej się przejąć je bez najmniejszych problemów. Ale siniaki i nudności jeszcze pewnie długo z nią zostaną. Znowu odetchnęła głębiej.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Tadziu, nieee, proooooszeeee - zawyła błagalnie i wcale nie chciała dać się podnieść, ale no oczywiste było, kto miał przewagę. Co mogła zdziałać taka drobina jak ona? Kiedy jednak już została postawiona na nogi, uwiesiła się na chłopaku, bo płuca cały czas wypalały jej w klatce piersiowej dziurę. A może już była przebita na wylot? Zerknęła w dół, żeby się upewnić czy wszystko było w porządku. Było. - Gorzej już nie będzie - wymamrotała, ale posłusznie zaczęła robić głębokie oddechy. Czy los jej sugerował, że naprawdę sport nie jest dla niej i powinna z niego zrezygnować? Z połowy swojego życia? Haha, no chyba nie. Specjalnie będzie robić na przekór, przecież nie może jej tak ciągle coś nie wychodzić, bez przesady. - Mogę się jakoś rozpłynąć w powietrzu? - spytała z nerwowym uśmiechem, słysząc, co przygotował Elijah. Czy on był jakoś spokrewniony z Antoshą i tamten kazał ich jeszcze dobić po ostatnio przygotowanym survivalu? - Tadek, słuchaj, będzie tak. Skierujemy się powoli w tamtą stronę. Będę szła za twoimi plecami i później dam nura w te krzaki. Nikt się nie skapnie - powiedziała to tak chicho, żeby nikt inny oprócz chłopaka i Nancy - jeśli akurat stała obok - jej nie usłyszał. Była nawet idealna okazja, żeby wprowadziła swój plan w życie, bo kapitan Krukonów zademonstrował, jak mają wykonać zadanie, ale... została. Mimo wszystko nie chciała rezygnować z treningu, bo zwyczajnie nie była z tych, co to tak łatwo się poddają. W gardle cały czas miała nieprzyjemne uczucie po biegu i jeśli dalej miała dać radę, to potrzebowała jakiegoś picia. Och, jak idealnie się złożyło... - Mogę się napić wody z tego wiadra? Uschnę zaraz - powiedziała prosto z mostu, podchodząc do @Elijah J. Swansea. Normalnie pewnie nie nawet nie pytałaby o takie głupstwa, tym samym robiąc z siebie debila, ale naprawdę musiała zażegnać "kryzys" i w tamtej chwili to było dla niej najważniejsze. Tak, była gotowa na oczach wszystkich zebranych osób żłopać jak jakieś zwierzę i wcale nie miałaby z tym problemu ani teraz, ani później. Gdzie by tam, śmiałaby się jak nienormalna, że w ogóle takie coś przyszło jej do głowy. - Inaczej właduję się w jedno z tych drzew, a chyba nie chcecie mnie później odklejać - dodała i jakby na potwierdzenie tego, jak bardzo potrzebuje się napić, przyłożyła dłoń do czoła i przymknęła oczy. Nie była to groźba, ale nie mogła wykluczyć takiej ewentualności, w końcu w głowie jej się trochę kręciło... - Hej, Darren - przywitała się z chłopakiem i nawet udało jej się przywołać na twarz zmęczony uśmiech. - Dziękuję... Chyba? To bieganie mnie dzisiaj pokonało, więc mam nadzieję, że tobie dobrze pójdzie odbijanie tłuczków - odpowiedziała, z westchnięciem dosiadła drużynowego Nimbusa i chwyciła wiadro. Poprosiła Merlina o łaskawość, chociaż na teraz, bo naprawdę nie czuła się w pełni sił i nie chciała skończyć nabita na jedną z gałęzi. Przerażająca perspektywa, brr. Rozpoczęli slalom. Jedno drzewo, drugie... Jakoś dawała na razie radę i nawet woda nie uciekała z wiaderka, wyjątkowo grzecznie w nim siedząc. Prawie to zepsuła, kiedy Darren oberwał tłuczkiem, a ona odwróciła się nagle, widząc kątem oka gwałtowne ruchy. - Nic ci nie jest? - spytała zaniepokojona, obserwując teren dokoła, gdyby przypadkiem kolejna piłka leciała prosto w nich. Na szczęście uderzenie nie było chyba nie wiadomo kto wie jak mocne, albo to on był taki dzielny, bo zaczął się prostować i po krótkiej chwili na złapanie oddechu - dosłownie i w przenośni - mogli lecieć dalej. Tłuczki skutecznie odbijane przez Krukona nie stanowiły już zagrożenia, ale zamiast nich przeszkodą okazał się wiatr, przez który wylała trochę wody. Nie był to odpowiedni moment na ocenianie strat, bo musieli przelecieć przez ciasną przestrzeń, więc każda chwila nieuwagi mogła zaszkodzić jeszcze bardziej. Póki co czuła, że ma mokrą dłoń i rękaw bluzy. Ale udało się! Dotarli w całości na wyznaczone miejsce i nawet nie rozlali więcej wody przy wymianie. - Byle nie było na odwrót. Mnie już na dzisiaj starczy wrażeń - odparła, obracając w dłoniach pałkę.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
- Nowiutki, jeszcze ciepły! - Zaśmiała się w odpowiedzi na słowa @Elijah J. Swansea i z dumą kolejny raz pogładziła wciąż idealnie lśniący trzonek miotły. Może nie był to najnowszy model, może istniała cała masa lepszych mioteł, ale i tak cieszyła się z tego kawałka drewna jak dziecko z nowej zabawki. Tyle czasu odkładała na nią galony, że zanim uzbierała odpowiednią sumę to na rynku pojawiło się kilka nowszych modeli, ale zupełnie się tym nie przejmowała. Porządny nimbus był w zupełności wystarczający na jej obecne umiejętności, a jak się bardziej wkręci to może zainwestuje większą sumkę w jakiegoś demona prędkości. Z pomocą Tadka podniosła się ponownie do pionu, choć wcale nie miała na to ochoty. Opuściły ją wszystkie siły i zastanawiała się jak w ogóle mogła pójść na trening bez butelki wody. Nawadnianie to podstawa, a ona zupełnie o tym nie pomyślała i to był ogromny błąd. Wodzie z wiadra akurat raczej by nie ufała, w przeciwieństwie do Aleks, ale takim aquamenti prosto w usta to by nie pogardziła. Zgadnijcie tylko kto nie zabrał ze sobą różdżki... Wciąż dysząc ciężko podeszła do @Violetta Strauss, z którą miała kolejny raz współpracować. Jak to się działo, że wszyscy ciągle dobierali je w parę? Chciałaby myśleć, że zarówno Walsh jak i Elio kierowali się ich poziomem umiejętności, co by było dla Williams niezłym komplementem, bo zdawała sobie sprawę z tego, że Krukonka ma dużo większe doświadczenie od niej samej, co było widać na ich wspólnych treningach. Coś jednak podpowiadało jej, że co innego było powodem łączenia ich w zespoły. Nie żeby miała coś przeciwko! Uśmiechnęła się wesoło do dziewczyny, wyciągając w jej stronę spragnione czułości ręce, ale zaraz z zakłopotaniem jedną oparła na swoim biodrze, a drugą przeczesała włosy, udając, że właśnie to miała zamiar zrobić od samego początku. Owszem, miała bardzo mało respektu do przestrzeni osobistej innych, ale rzadko też spotykał się z tym, że ktoś nie miał na to ochoty i nie wiedziała co z tym zrobić. Nie chciała się narzucać, a więc uśmiechnęła się tylko i chwyciła za miotłę, żeby zająć czymś dłonie. - Właśnie widzę, chyba też muszę wdrożyć podobne praktyki, bo jest kiepsko... - Przyznała z rozbawieniem, bo pomimo zmęczenia rozgrzewką i lekkiego zakłopotania całą sytuacją ze Strauss, dopisywał jej świetny humor. Na szczęście nie trzeba było długo czekać na właściwą część treningu i Nancy wskoczyła na miotłę, montując na niej wcześniej wiadro z wodą. Lot z takim obciążeniem nie był wcale prosty, trzeba było przyzwyczaić się do zmiany środka ciężkości, a do tego uważać, żeby nie umknęło za dużo zawartości wiadra. Balansowała między drzewami, poświęcając całą uwagę swojemu zadaniu. Ufała Violi i jej umiejętnościom, więc nie zwracałą ompletnie uwagi na śmigające dookoła tłuczki i była to dobra decyzja, bo pokonały przeszkodę bez utraty kropelki wody. Drugą przeszkodę planowała pokonać tą samą techniką i pewnie poszłoby równie dobrze, gdyby nie wiatr hulający pomiędzy gałęziami. Nie miała jak uchronić wiadra przed zakołysaniem się od podmuchu, ale na szczęście uleciało z niego tylko troszeczkę wody. Większym problemem było przekleństwo z ust partnerki, na które Nancy odruchowo zatrzymała się gwałtownie, by zobaczyć co się stało. - Słodka Helgo, żyjesz? - Zapytała z wyraźną troską w głosie. Strauss to była twarda babka, dlatego Nancy spodziewała się jaką odpowiedź usłyszy, ale nie umniejszało to jej zmartwienia. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, doleciała na koniec trasy i przekazała wiadro Violi. - Dziękuję. To dlatego, że nie musiałam się przejmować tłuczkami. - Uśmiechnęła się wesoło i przejęła pałkę, by zająć się obroną przed tłuczkami. Coś czuła, że tym razem może jej pójść gorzej...
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Rasmusowi w tym zadaniu szło bardzo słabo. Jak sam zresztą zawsze mówił - słaby był z niego pałkarz i jego co mu wychodziło to bycie ścigającym. Z kiwnięciem głowy wziął pałkę i ruszył zaraz za @Julius Rauch chcąc mu pomóc. Jednakże uderzył niechcący pałką w tłuczka, który zamiast odlecieć gdzieś dalej, trafił w wiatro. Woda rozlała się, a Rasmus jedynie kiwnął głową ze zrezygnowaniem. Czyżby go zżerał stres finałem? Chyba na tyle, że nie zauważył przed sobą gałęzi i oberwał przez nią, dodając sobie tylko bólu i poranień na żebra. Rasmus jednak wrócił na miotłę i chciał dokończyć etap z Juliusem, perfekcyjnie przejmując wiadro.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Pozycja: wiadro (para z @Victoria Brandon) Przerzuty: 3/3 Przeszkoda I:5 Przeszkoda II:4 Ilość wody: 19/20 Zysk/strata: -5G z rozgrzewki
— Olcia, nie wygłupiaj się, to była dopiero rozgrzewka! — zaśmiał się, niezłomnie jednak stawiając drobną rudowłosą do pionu. Dużo większe prawdopodobieństwo wyplucia płuc było na leżąco niż stojąco. — Uspokój oddech. Thaddeus wujek dobra rada. Sam nie raz doprowadzał się do takiego stanu, więc doskonale wiedział jak radzić sobie ze skutkami przetrenowania. A w tym wypadku raczej złych oddechów podczas biegu. — Elio, twoje pomysły mnie zadziwiają — mruknął, podążając za Krukonem (@Elijah J. Swansea) i oczywiście pierwszy rwąc się do uchwycenia jak największej ilości wiader. Łapy miał wielkie, krzepy sporo, to mógł unieść większość - zwłaszcza pustych - pojemników. — Nie myślałeś o rezerwowym Puchonie? Nikt mnie nie rozpozna, ogolę głowę — zarzucił żartem, nawiązując do najbliższego finału. Czy chciałby w nim zagrać? Oczywiście, że chciałby, który ścigający by nie chciał? Wygrany mecz o honor z Gryfonami był tylko dobrą przystawką na jego głód miotlarski po takiej przerwie w rozgrywkach. Bez dyskutowania z niebieskim Kapitanem, przejął wiadro na trzonek (nie)swojego Nimbusa i uśmiechnął się szeroko do Victorii, z którą został właśnie dobrany w parę. — Będzie dobrze Viks, broń wiadra, nie mnie — rzucił z zawadiackim błyskiem w oku, wzbijając się w powietrze. Taki układ mu pasował - to on wolał być celem złośliwych kul. A jednak okazało się inaczej. O ile slalom wychodził mu doprawdy miodnie - nie uronił ani kropli z wiadra - tak widząc jak tłuczek ma go w głębokim poważaniu i uwziął się na Brandonównę, był już szczerze niepocieszony. Zirytowany - oczywiście, zdawał sobie sprawę, że akurat w tym momencie nic na to nie poradzi, a Quidditch nie był bezpiecznym sportem, ale... Niech ta cholera piłka ma choć trochę jaj i honoru. Druga przeszkoda okazała się już większym wyzwaniem - z racji gabarytów Edgcumbe'a. Jak na niego to i tak był z siebie dumny, że potrafił tak w miarę zgrabnie lawirować między gałęziami dębów. Wiadro zachybotało się nie pod wpływem jego primaballerinowskich ruchów, a zachwiał nim wiatr - ulewając jedynie odrobinę z zawartości. Było dobrze! — Trzymaj się Viks, wspaniale nam idzie! — próbował pokrzepić dziewczynę słowami i uśmiechem, choć jego czoło zmarszczyło się niczym wachlarz, widząc jak przyjaciółka pobladła. Bez problemu udało im się zamienić rolami - i zostawić wiadro niemal całkiem pełne.