Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Ostatnim czasem spacery stały się rutyną dla Clari. Uczucie wiatru na skórze jak i promieni słońca dawało jej, swego rodzaju, poczucie bezpieczeństwa. Bynajmniej zawsze czuła się bezpieczna w Hogwarcie. Zero krzyków, kar i nagan. Zero widoku znienawidzonych dziadków i strachu przed ich gniewem. Mogła żyć spokojnie swoim życiem. Do czasu... Już niedługo szkoła miała się kończyć, a wraz z tym miała wrócić do Rosji. Nie rozumiała tego. Przecież obiecali jej wolność. Czyżby zmienili zdanie? Fakt kontaktu z nimi napawał ją jeszcze większym lękiem, gdyż miała za niedługo urodzić. Mimowolnie objęła swój brzuch rękoma uśmiechając się do siebie. I pewnie dalej tkwiłaby w swoim małym świecie sześcian gdyby nie widok, który momentalnie zwalił ją z nóg. Pod wielkim dębem zauważyła znienawidzoną przez siebie ślizgonkę. I pewnie nie ruszyłoby jej to, gdyby nie znajoma sylwetka leżącą pod nią. Czy to był... Evan?! ale jak...? Czy oni...? Nie, na pewno nie! Przecież... Czyżby znów trafiła na nieodpowiedniego faceta? Najpierw Belphegor, a teraz Evan. Najwidoczniej została rzucona na nią klątwa o której nie wiedziała. Pomimo ciepła panującego na zewnątrz objęła swoje ramiona rękoma zbliżając się po woli do postaci na trawie. Stając kilka kroków od nich miała już stu procentową pewność. To była Evan i Tori. I to jeszcze jak. Pozycja w jakiej leżeli przywoływała na myśl tylko jedno. I wierzcie mi, każdy by o tym pomyślał. - Evan? - z niedowierzaniem wypowiedziała jedno słowo mając nadzieję usłyszeć zaprzeczenie. Jednak jak mógł zaprzecza skoro doskonale go widziała. Ból w jej oczach zmienił się w iskierki złości, które zostały skierowane na dziewczynę - Niby co ty tutaj robisz? Co WY tutaj robicie?! - na chwilę przestała panować nad sobą przez co jej głos podskoczył do góry o kilka tonów. - Jak mogłeś mi to zrobić. - nawet nie zwróciła uwagi, że chłopak śpi. Bo kto by na takie coś zwracał uwagę w obecnej chwili. Mimowolnie zacisnęła drżące dłonie na swojej spódniczce.
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że niektórzy wyczekują jego zajęć w oczekiwaniu na coś nowego, zaskakującego. Owszem, starał się, aby nie mogli narzekać na nudę i na sztampowe lekcje polegające na lataniu w te i we wte, sporadycznie rzucając jakąś piłką, ale nie uważał, aby uczestnicy zajęć skupiali się na tym w jakiś sposób. Nie mówiąc o tym, że w życiu nie powiedziałby, że może być czyimś ulubionym profesorem. Nigdy nie podejrzewał, że skończy, przygotowując młodzież do zawodowego grania, czy po prostu ucząc w szkole. Kiedyś zakładał, że będzie grał aż do sportowej emerytury, albo śmiertelnego wypadku w trakcie meczu, jakie sporadycznie miały miejsce. Tymczasem okazywało się, że wybrał odpowiednią ścieżkę kariery i teraz należało zacząć z tego korzystać w pełni, chociażby pomagając w indywidualnych treningach, jak obecnie Williamowi. Miał nadzieję, że chłopak rozgrzał się dobrze, bowiem to, co było zaplanowane na ten dzień. Uśmiechnął się szeroko, kiedy Ślizgon na głos wygłosił aprobatę dla jego pomysłu. Cóż, zawsze to miłe usłyszeć, że nie zawiódł kogoś, choć dziwnym uczuciem była świadomość, iż jednak ów ktoś miał wobec niego pewne oczekiwania. Zupełnie jakby znów był uczniem na egzaminie. Zaraz jednak zbył niedorzeczne myśli krótkim śmiechem pod nosem, bawiąc się kaflem w dłoniach. Podobał mu się, możliwe więc, że spróbuje je wykorzystać w następnym roku przy zajęciach. O ile nikt nie wpadnie na pomysł rzucenia drugiej osobie kamiennym kaflem w twarz. Obserwował chłopaka, gdy ten przymierzał się do odbioru kafla. Zastanawiał się, jak mu pójdzie złapanie kamiennej wersji ulubionej piłki. Niestety nie poszło najlepiej, a rudowłosy musiał po nią nurkować. Nie było najgorzej, ale mogło być o wiele lepiej. Ba, musiało być o wiele lepiej, więc liczył na to, że za chwilę lepiej przechwyci kafla. - Skup się na palcach. Tak, jakby od tego chwytu zależało twoje życie. Wyobraź sobie, że spadasz i masz nagle możliwość złapać się półki skalnej. Z taką siłą złap kafla - poinstruował go w dość obrazowy sposób, gdy nurkował w powietrzu, aby zaraz zaśmiać się cicho. - Tak, profesor Craine potrafi być trudny... Ale nie, waga kamienia to moja zasługa. Znalazłem taki i uważam, że jest idealny - odpowiedział szczerze, przechwytując kafla. Na pytanie dotyczące formy zwracania się do niego, potrzebował chwili czasu. Chwili, bowiem rachunek ostatecznie był prosty. Wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tego, iż jest czyimś profesorem, więc na treningach nie widział konieczności tytułowania go w ten sposób, o ile druga strona nie zapomni, kto tu jednak ma ostatnie zdanie, a tak się do tej pory jeszcze nie zdarzyło. - Na treningach proszę bardzo - odpowiedział lekko, obserwując tor lotu chłopaka, aby kolejny raz rzucić do niego piłką. Liczył na to, że tym razem uda mu się złapać ją, ale wiedział, że nawet porażka nie jest nią w pełni. Z każdym razem, gdy tylko będzie ją upuszczać, będzie wiedział, że musi jeszcze mocniej zacisnąć palce, więc nawet jeśli z pozoru perspektywa ciągłego nurkowania za kaflem mogła wydawać się porażką, zdaniem Josha taka nie była. Skoro jednak zaczęli trening, przyszła także pora na małą pogawędkę. -Zamierzasz grać zawodowo tylko w trakcie studiów, czy wiążesz z tym przyszłość?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie tylko interesująca tematyka była powodem, dla którego wyczekiwał na zajęcia Walsha. Ślizgon po prostu kochał latać i cieszył się z absolutnie każdej okazji ku temu, więc nawet jeśli lekcje skupiałyby się na całkowicie podstawowych i powtarzalnych zadaniach, jak latanie w tę i z powrotem z okazyjnym przerzucaniem piłki między sobą czy odbiciem szarżującego tłuczka, bez jakiegokolwiek urozmaicenia czy polotu, to i tak zapewne by nie narzekał, uczęszczając na wszystkie i za każdym razem z równą chęcią wskakując na swoją miotłę. Pomysłowość w przygotowywaniu na pewno jednak działa na zdecydowaną korzyść, dość szybko sprawiając, że Joshua awansował do rangi jego ulubionego profesora. Rozgrzewkę zaliczył solidną, świadom jak łatwo można się nabawić kontuzji, jeśli należycie się do tego przyłoży, a na obecną chwilę nie mógł sobie pozwolić na chociażby najdrobniejsze ryzyko. Wprawdzie rozgrywki o szkolny Puchar Quidditcha były już dawno zakończone, ale wraz z końcem roku szkolnego stanie wreszcie przed szansą wkręcenia się w profesjonalną ligę i naprawdę nie chciał tego bardziej odkładać, szczególnie przez taką głupotę jak uraz spowodowany własną nierozwagą. A mimo tego kafla chwycić i tak nie dał rady, musząc dać nura w dół. — Chwytać tak, jakby od tego miało zależeć moje życie, zrozumiano — odparł na słowa profesora z jednoczesnym przytaknięciem głową, a następnie zawtórował mu śmiechem, gdy ten otwarcie przyznał, że waga kamienio-kafla to wyłącznie jego zasługa. — W takim razie to musiał być naprawdę solidny kawał głazu. Czyżby z Kamiennego Kręgu? — rzucił z rozbawieniem, pijąc do tego jak na jednych z pierwszych zajęć kilku osobom przy pomocy tłuczków udało się dość konkretnie naruszyć kamienie budujące tą osobliwość. Kiwnął głową i uniósł przy tym kącik ust, gdy Walsh oznajmił, że nie ma nic przeciw, żeby podczas takich treningów zwracał się do niego po imieniu. Oczywiście miał cały czas na uwadze, że mimo wszystko nie stawał się jego kolegą i to wciąż zdanie nauczyciela pozostaje na górze, ale przy dużo luźniejszej atmosferze jaka panowała na indywidualnym spotkaniu było to o wiele wygodniejsze niż ciągłe używanie tytułów. Obrazowy przekaz z półką skalną zrozumiał jak najbardziej, szkoda jedynie, że przy drugim rzucie nie do końca dał radę się do tego zastosować. Rudzielec skupił się na kaflu, tym razem już całkiem świadomy jego pełnej wagi i tego, że musi chwycić go mocniej, żeby utrzymać w ręce, ale coś źle skalkulował i jego palce ledwie musnęły przetransmutowaną piłkę. Wymamrotał bliżej niezrozumiałe, irlandzkie przekleństwo pod nosem i skierował trzonek miotły w dół, żeby nie dać jej spaść na ziemię. — To chyba do trzech razy sztuka? — stwierdził tak pół żartem, pół serio, kiedy odrzucił kafla z powrotem do Josha, a następnie zmienił kierunek lotu zgodnie z wcześniejszym poleceniem nauczyciela. Nie wyglądał na ani trochę zdeprymowanego drugą porażką pod rząd, choć w głębi odczuwał z tego powodu delikatną frustrację, ale się jej nie poddawał. — Wiążę z tym swoją przyszłość, zdecydowanie — odpowiedział bez chwili zastanowienia; to było coś, czego pewien był już od dawna – w przeciwieństwie do wielu rówieśników, którzy wciąż nie mieli pojęcia co ze sobą zrobić po szkole – i z uporem do tego dążył. — Szczerze powiedziawszy, to nie widzę się nigdzie indziej niż na boisku, a już szczególnie nie tam, gdzie widzieliby mnie moi rodzice.
Miłość do latania była jednym, a urozmaicenie zajęć drugim. Na przyszły rok planował coś zgoła odmiennego od dotychczasowych lekcji i choć na początek obiecał im kolejne testy sprawnościowe, tak w następnych miesiącach chciał sięgać do korzeni quidditcha. Miał nadzieję, że nikt nie będzie narzekał na ewentualną dawkę brutalności, albo że przypadkiem znów czegoś nie uszkodzą. Jedne z jego pierwszych zajęć poza boiskiem, cóż, nie były najlepsze i miał tego śwaidomość. Domyślał się także, że O'Connor również wiedział, kto uszkodził Krąg. Odrobinę było mu przykro, ale bez przesady. To tylko kupka kamieni, prawda? Najwyraźniej jednak nie tylko on pamiętał dobre tamte zajęcia, jeśli kierować się słowami chłopaka. Nie próbował powstrzymać śmiechu, który nagle wydobył się spomiędzy jego ust. Szczery, radosny śmiech. - Nie, Krąg zostawiłem już w spokoju. Ten kamień wyłowiłem z jeziora w trakcie swojego treningu - przyznał lekkim tonem. Tak, naprawdę wyłowił kamień z jeziora, a później miał nadzieję, że nie podpadnie tym samym jakiemuś trytonowi. Jednak nikt w niego niczym nie rzucał, nikt za nim nie krzyczał, więc teraz mogli trenować kamienną piłką. Znów przed oczami stanęła mu twarz gajowego, który wytykał mu niezbyt bezpieczne zajęcia. Strach pomyśleć, co powiedziałby na temat tego treningu. Ostatecznie rzucali kamieniem, który transmutowano w kafel. - Mam nadzieję, że teraz złapiesz. Jeśli nie, to pomyślimy nad przywołaniem zwykłego kafla - zapowiedział, przeciągając dłonią po brodzie i przechwytując rzuconą mu piłkę. Może rzeczywiście nieco przesadził z tym kamieniem? A myślał, że będzie to jednak odpowiednie ćwiczenie, nie mówiąc o tym, że chciał takie wprowadzić na jednej z lekcji. Odpowiedź chłopaka dotycząca planów przyszłościowych spodobała mu się, co skwitował lekkim uśmiechem. - Chcesz zostać w Srokach, czy będziesz celować w narodową drużynę? Choć to przypomina przesłuchanie, to nie przejmuj się i jak sam masz jakieś pytania, zadawaj je - spytał, zaraz prostując swoje wypytywanie. Cóż, przynajmniej jego nie pytał o partnerkę, ale nie widział też, żeby William oglądał się za kimś na boisku. Poprawił chwyt na kaflu, po czym rzucił go w stronę chłopaka. No dalej, złapiesz ją teraz!
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Można i tak — odpowiedział, błysnąwszy przy tym garniturem białych zębów, gdy Joshua oznajmił, że ich dzisiejsze narzędzie treningowe wydobył z dnia jeziora, a sam Krąg pozostał nienaruszony pomijając oczywiście to, co już oczywiście zostało w nim naruszone. Pierwsze zajęcia w tamtym miejscu może i faktycznie nie były jakieś szczególnie pod względem treści, ot prosta ‘zabawa’ z tłuczkami w rolach głównych oraz trochę teoretycznych rzeczy, ale Ślizgonowi zdecydowanie zapadły w pamięć i mimo wszystko kojarzyły się całkiem pozytywnie. Nie dało się ukryć, że nie zaczął zbyt dobrze tej indywidualnej sesji treningowej – dwa razy pod rząd nie dał rady chwycić kamieniokafla. I jak za pierwszym mógł to bez trudu wytłumaczyć nieświadomością jego wagi oraz wynikłym z tego nieodpowiednim chwytem, tak drugiego już nie był w stanie, bo na obie te rzeczy wziął poprawkę, ale i tak zakończyło się to kolejną potrzebą zanurkowania. Rudzielec pokręcił przecząco głową, gdy Walsh stwierdził, że w razie, gdyby po raz kolejny nie dał rady tej transmutowanej piłki chwycić, to rozważy zmianę na tradycyjnego kafla. — Nie, myślę, że to nie będzie konieczne — dodał dość pewnie i z nieznacznie uniesionym kącikiem ust; to będzie w końcu wstyd i hańba, jak to uwielbia mawiać profesor Avgust, jak po raz trzeci mu się nie uda złapać tego cholernego kamienia zakamuflowanego jako kafel, który jak na razie zdawał się z niego kpić. Poza tym lubił wyzwania, a to ewidentnie okazało się większym niż początkowo zakładał i choć zaraz pewnie zacząłby zgrzytać zębami, to nie chciał ułatwień w żadnej postaci. — Pewnie, że mierzę wyżej, gra w lidze to będzie dla mnie dopiero początek — odparł ponownie nie rozmyślając nad tym w ogóle i uśmiechnął się przy tym szerzej; nie miał absolutnie zamiaru zatrzymywać się na szczeblu krajowym, jego ambicje sięgały zdecydowanie wyżej i jeśli tylko dostanie szansę wskoczenia wyżej, na pewno bez wahania to zrobi. Skupił znów swoją uwagę na kaflu, gdy tylko nauczyciel zaczął się szykować do rzutu, mając tym razem baczenie na absolutnie wszystko, włącznie z wiatrem, choć piłka była na tyle ciężka, że ten nie miał na nią praktycznie żadnego wpływu. Prześledził jej tor lotu, by następnie bez najmniejszego problemu – i zgodnie z tym co poniekąd zapowiedział – zacisnąć na niej mocno palce i odruchowo przyciągnąć do siebie, jak to uczyniłby podczas meczu. Zrobił to tym razem tak profesjonalnie, jakby miał styczność ze zwykłą piłką. — Mówiłem? — rzucił z zadowoleniem, a następnie odrzucił kafla do Walsha, czując wyraźny napływ dodatkowej motywacji. Tak właśnie powinien to był zrobić już za pierwszym razem. — Zacząłeś dość późno swoją karierę, prawda? Skąd taka decyzja? — zapytał po krótkiej chwili; jako ogromny zapaleniec od dłuższego czasu dość intensywnie śledził brytyjską – i nie tylko – ligę, w tym transfery zawodników i tego rodzaju rzeczy, więc mniej więcej kojarzył, kiedy Walsh ‘wypłynął’ i w sumie ciekawiło go, dlaczego zaczął grać zawodowo tak późno. Sam wszak chciał możliwie jak najszybciej zaistnieć na profesjonalnych boiskach; jakby nie ograniczenia związane ze szkołą, to zapewne zrobiłby to już dawno.
Miał nadzieję, że nowy rok przyniesie równie wiele ciekawych zajęć, co ten. Nie chciał zaniżać poziomu swoich zajęć, a że rozpoczął niezbyt szablonowo, musiał się starać. Z drugiej strony zastanawiał się, czy nie przydałoby się im trochę zajęć teoretycznych. Z drugiej strony co mieliby omawiać? Historię klubów? Zwodów? Przerobić Quidditch przez wieki? Wolał jednak sprawdzić ich zdolności niż tak bezsensownie rozmawiać. Chyba że zdążą mu podpaść. Wtedy będą mieć zajęcia w zamkniętej sali. Uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy tylko usłyszał pewność siebie w głosie chłopaka. Dobrze, nie poddawał się i nie szedł na łatwiznę. Takie podejście zdecydowanie pomoże mu w przyszłości, a teraz mogli kontynuować ćwiczenia. Widział, że dwukrotnie nie udało mu się odpowiednio złapać kafla, ale to nie było tak naprawdę nic dziwnego. Pamiętał swoje pierwsze razy, bo oczywiście wpierw sam przećwiczył pomysł. Jakim byłby profesorem, gdyby nie sprawdził tego, co kazał robić uczniom? - Sroki są świetną drużyną, więc będziesz mieć dobry start. Jeśli chodzi o drużynę narodową, możesz podpytać Hemah, jeśli ją tylko znajdziesz, o nabory. Albo znaleźć w przyszłości dobrego managera - rzucił parę groszy od siebie, notując w pamięci, aby sprawdzać drużynę i Williama. Był ciekaw jak będzie się rozwijać i czy uda mu się spełnić swoje marzenia. Nie każdemu się to udawało. Rzucił w końcu kamieniem, starając się nie robić tego zbyt mocno, nie chcąc przypadkiem doprowadzić do nieszczęśliwego wypadku. Być może była to sprawa zmiany siły rzutu, jego toru, a może siła woli chłopaka, bez względu na źródło, chłopakowi udało się w końcu złapać kafla, co spotkało się z szerokim uśmiechem ze strony profesora i niemymi gratulacjami poprzez skinięcie głową. - Po zakończeniu nauki wziąłem udział w propagowaniu quidditcha na Wschodzie głównie. Trochę więc podróżowałem, trenowałam i dopiero po powrocie dołączyłem do Katapult. Ciągle miałem przeczucie, że mogę jeszcze bardziej się rozwinąć - odpowiedział zgodnie z prawa, odbierając kafla. - Widzisz, drużyna teoretycznie się rozwija, ale jak wsiąkniesz w jedną pozycję, to trenujesz tylko na niej i tylko zgodnie z wizją trenera. Podróże pozwoliły mi patrzeć odrobinę inaczej na resztę, co wychodzi dopiero teraz - dodał jeszcze, po czym rzucił ponownie w jego stronę kamieniem. Miał nadzieję, że już załapał rytm i uda mu się ponownie złapać kafla.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Zajęcia teoretyczne z quidditcha odbywające się w czterech ścianach klasy brzmiały… na swój sposób nawet interesująco; czegoś takiego chyba jeszcze nikt im nie zaserwował, a jakby nie patrzeć ten sport mimo wszystko posiadał całkiem bogatą historię i na pewno nie zabrakłoby im materiału do omawiania, zawsze też można by było analizować różne manewry i taktyki stosowane na przestrzeni lat przez zawodowe drużyny. Niemniej bardziej od znajomości historycznych faktów, w quidditchu liczyły się jednak umiejętności oraz praktyka i w tej formie te lekcje sprawdzały się znacznie bardziej, choć z pewnością byłoby to jednak ciekawe doświadczenie. Ślizgon nie cierpiał się poddawać i to niezależnie od dziedziny, choć w quidditchu w szczególności, bo na tym zależało mu najmocniej. Był osobnikiem wręcz chorobliwie ambitnym i mierzącym naprawdę wysoko; poprzeczkę zawieszał zawsze najwyżej jak tylko się dało i odmawiał opuszczenia jej, nawet jak mu nie wychodziło. Fitzgerald, jak mu na czymś naprawdę zależało, potrafił powtarzać jedną rzecz aż do skutku; aż nie zaczęła mu wychodzić perfekcyjnie. Z tego powodu nie chciał iść na łatwiznę, nawet jeśli tego nieszczęsnego kafla nie udałoby mu się chwycić po raz kolejny, bo oznaczałoby to w pewnym sensie zwyczajne poddanie się. — Innymi słowy mówiąc – wszystko przede mną, ale mam zamiar dołożyć wszelkich starań, żeby móc w przyszłości przywdziać barwy narodowe — rzucił, niezmiennie mając przy tym szeroki uśmiech na ustach. Nie rzucał słów na wiatr, będzie dawał z siebie wszystko i jeszcze trochę – jak zresztą robił dotychczas – by przekuć swoje marzenia w rzeczywistość. Czas zweryfikuje to czy faktycznie uda mu się tego dokonać, czy mimo wszystko odpadnie gdzieś po drodze w wyścigu po miotlarską sławę. Cokolwiek by nie wpłynęło na jego chwyt liczyło się przede wszystkim to, że udało mu się w końcu złapać tego nieszczęsnego kafla i nie mógł nie unieść chociażby kącika ust, widząc niemą pochwałę ze strony nauczyciela; coś takiego zawsze dodawało więcej motywacji. Przytaknął głową na znak zrozumienia, gdy Walsh udzielił mu odpowiedzi. — Trudno byłoby temu zaprzeczyć, zawsze jest miejsce na rozwój, niezależnie od tego jak dobrym się już jest — odpowiedział, raz jeszcze kiwnąwszy przy tym głową; sam wiedział, że już w tej chwili jest naprawdę dobry w tym co robi, ale nie miał zamiaru z tego tytułu spoczywać na laurach, a cały czas się rozwijać i być coraz lepszym. Skupił się na kaflu, gdy tylko dostrzegł, że Joshua przymierza się do kolejnego rzutu. Widać nareszcie udało mu się złapać odpowiedni rytm, bo ponownie udało mu się go zgarnąć bez jakiegoś większego trudu, choć z nieco mniejszą gracją niż poprzednio – ot, standardowy chwyt. — Ale nie powiem, to brzmi na naprawdę świetne doświadczenie! Jak Wschód na to zareagował? Udało ci się odnieść jakieś większe sukcesy tam? — dopytał z wyraźnie słyszalną nutą zaciekawienia w głosie, odrzucając jednocześnie piłkę w stronę profesora, a następnie wykonał ostry zwrot i zmienił kierunek swojego lotu.
Teoria z quidditcha, tylko teoria, z podręcznikiem, pergaminami i piórami, byłaby nudna. On sam nie potrafiłby przeprowadzić tych zajęć i nie ziewać. Z całą pewnością wprowadziłby jakiś dodatkowy czynnik, który miałby większe znaczenie dla gry, ale w tej chwili nie zamierzał o tym myśleć. Był na treningu z Williamem i to na tym miał się skupić. Na samym początku zaczął podejrzewać, że pomysł z transmutacja kamienia w kafel, nie jest zbyt dobry. W końcu waga takiej piłki, była o wiele większą, a to wpływało na wszystko. Jakoś chwytu, obciążenie stawów, zwiększone ryzyko poważnego uszkodzenia ciała, kontuzji. Przykładowo, gdyby rzucił za wysoko, Will mógłby mieć nie tyle złamany nos, co dodatkowo wybite zęby i rozcięte czoło. Rzucając prosto w niego, mógł go z łatwością stracić z miotły, dodatkowo uszkadzając parę żeber. Oczywiście, jeśli chłopak nie złapałby piłki. Ryzykowali wiele, ale sądząc po uśmiechu na twarzy rudowłosego, jemu się podobało. Dobrze wiedzieć, że treningi, nawet te "brutalniejsze", nie stanowiły dla niego problemu. Josh nie przepadał za tłumaczeniem laikom, jak ważne są podobne treningi, w kontrolowanych warunkach ze wzrastającym ryzykiem. Jak wiele przynosiły one efektów, widocznych jedynie na boisku w trakcie meczu w braku wypadków. Laicy nie rozumieli tego, a bardzo często uważali za niepotrzebne narażanie zdrowia. Cóż, na szczęście żaden z nich nie był laikiem. - Wierzę w każdego z was i chętnie zobaczyłbym kiedyś kogoś na stanowisku kapitana narodowej. Kto wie, może ty? Czy bycie liderem ci nie odpowiada? - rzucił, budując podłoże pod kolejny temat, który chciał z nim poruszyć, czy teraz, czy w przyszłości. Chciał wiedzieć, czy chłopak ma aspiracje do bycia kapitanem, jak wielkie są jego ambicje. Wybór drużyny to jedno, celowanie w narodową tak samo. Pozostawało pytanie, czy to mu będzie wystarczać. Jeśli chciałby zostać kapitanem, lepiej byłoby zacząć od szkolnej kariery, zdobyć doświadczenie. Jeśli nie chciał, też w porządku! On sam zamierzał zwyczajnie wspierać dzieciaki w ich wyborach. Kolejny raz kafel został złapany, choć nie w idealny sposób. Trudno, najważniejsze, że Will nie musiał ponownie po niego nurkować. Kolejny mały krok w rozwoju i poprawie umiejętności, a na twarzy Josha kolejna zmarszczka mimiczna od uśmiechu aprobaty. Zaraz jednak sam musiał skupić się na przechwyceniu kamienia, słuchając kolejnego pytania. Pierwsza osoba, która zainteresowała się tymi trzema latami między szkołą, a zawodowstwem. Dziwne to było uczucie. - Zdecydowanie super doświadczenie, które polecam każdemu. Umożliwiające rozwój pod wieloma względami, ale jeśli chodzi o grę… Próbowali zrobić swoją wersję na dywanach. Wyobrażasz sobie odebranie komuś kafla z dywanu? - odpowiedział, śmiejąc się na wspomnienie starych czasów. Nie czuł się pewnie na kawałku materiału, zaś tamtejsi nie czuli się dobrze na miotłach. Czasu tam spędzonego nie uważał za stracony, ale nie odniósł większego sukcesu. Widząc, że na niewiele się to zdaje, wrócił do kraju i spróbował dostać się do drużyny, co szczęśliwie się udało. - Orientuj się! - krzyknął, rzucając kamień w drugą stronę i zmuszając Willa do zawrotu oraz przyspieszenia miotły. Nadeszła pora przyspieszyć nieco tempa.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Owszem, podobało mu się to ćwiczenie – było genialne w swojej prostocie, choć jednocześnie faktycznie niosło ze sobą sporo ryzyka; w gruncie rzeczy wystarczyłby mały błąd z jego strony i mogło się to skończyć dlań odwiedzinami w Skrzydle Szpitalnym. Rudzielec zdawał sobie z tego dobrze sprawę i absolutnie nie miał nic przeciw zwiększonej „brutalności” na treningach, ba, dobrze wiedział, że raczej zbyt daleko by nie zaszedł, gdyby zawsze ograniczał się jedynie do bezpiecznych, pozbawionych ryzyka ćwiczeń. Fakt, narażał swoje zdrowie, ale zdecydowanie nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że robił to „niepotrzebnie” – to miało swój cel, pozwalało mu się w jakimś stopniu przygotować na to, co mogło go spotkać w trakcie meczu. Sam quidditch wszak miał w sobie dużo brutalności i jeśli ktoś bał się urazów… cóż, powinien sobie ten sport odpuścić w takim przypadku. Musiał przyznać, że wizja, którą Walsh właśnie przed nim roztoczył mu się podobała, nawet bardzo. Kapitan drużyny narodowej. Nie da się ukryć, że Ślizgona cechowała ogromna ambicja, momentami ocierająca się wręcz o chorobliwą, szczególnie gdy mu na czymś mocno zależało, a quidditch niewątpliwie się do tego zaliczał. Bez dwóch zdań gra na pozycji szeregowego zawodnika z czasem przestanie być dla chłopaka wystarczająca i będzie chciał sięgnąć wyżej. — Jasne. Powiedziałbym nawet, że bardzo mi odpowiada — odpowiedział, kiwnąwszy przy tym głową, a kącik jego ust uniósł się w uśmiechu. — Nie będę zresztą ukrywał, że od zawsze dobrze się czułem w roli lidera. Rudzielec rzucił w kierunku Josha wyraźnie zaintrygowane spojrzenie, ciekaw do czego profesor obecnie zmierza, bo z pewnością nie zadał mu tego pytania ot tak, dla własnej ciekawości. W jakimś stopniu chyba domyślał się o co może z tym chodzić, ale postanowił poczekać aż tamten sam rozwinie swoją myśl. — Serio próbowali coś takiego zrobić? — rzucił i zaraz zawtórował Walshowi śmiechem, gdy ten wspomniał o quiddichu na latających dywanach, od razu próbując sobie to oczywiście wyobrazić. W szczególności tą próbę odebrania kafla, musiało to wyglądać absolutnie komicznie. Ponownie się roześmiał na samą myśl. — Chciałbym to zobaczyć na żywo. W sumie może udałoby się coś takiego kiedyś zorganizować w ramach jakiejś lekcji? — rzucił luźno, błyskając przy tym zębami w kierunku profesora. To by dopiero było ciekawe doświadczenie! I może nawet niezła, choć prawdopodobnie nieco frustrująca, zabawa. Nie dał się zaskoczyć tą drobną zmianą zasad. Bez zastanowienia, odruchowo wręcz, wykonał kolejny ostry zwrot na miotle i pomknął w kierunku, w którym Josh rzucił kamienio-kafla, wykorzystując przy tym możliwości swojej Błyskawicy. Wyciągnął dłoń i bez większego trudu zgarnął przetransmutowany głaz, nie pozwalając mu zanadto opaść w kierunku gruntu. — Ha! — wykrzyknął, gdy jego palce zacisnęły na piłce-nie-piłce, którą moment później odrzucił w kierunku nauczyciela. Tak, tamte dwa pierwsze rzuty to był ewidentnie jakiś wypadek przy pracy – wystarczyło, że to bardziej wyczuł.
Widział błysk w spojrzeniu chłopaka, gdy tylko wspomniał o byciu kapitanem drużyny. Domyślał się, że to może być cel Ślizgona, ale jeśli tak było, miał przed sobą daleką drogę. Pokiwał lekko głową, końcem języka zwilżając wargi w zamyśleniu. Od zawsze dobrze czuł się w roli lidera, tak? - Gdy dołączyłeś do drużyny, kapitanem była już Heaven, czy przy wyborach wygrała z tobą? - spytał, bez owijania w bawełnę. Nie chciał już mówić tego, że w tej chwili, gdy dziewczyna musiała zajmować się także dzieckiem, byłoby lepiej, aby ktoś inny przejął dowodzenie drużyną, bo nie miał okazji rozmawiać z samą Dear. - Jeśli chcesz zostać kapitanem w drużynie narodowej, na pewno musiałbyś mieć dobrą historię gracza, a lepsze wrażenie zrobi historia kapitana. Do zawodowej, analogicznie, dobrze byłoby dostać się, będąc kapitanem w szkolnej. Wszystko da się obejść, oczywiście, wymagać to będzie jednak dużego wysiłku - dodał, wzruszając na koniec ramieniem, jakby rozmawiali o nowym smaku czekoladowych zniczy. Nie było niemożliwe zostanie kapitanem na szczeblu narodowym bez wcześniejszej historii kapitana, ale było to o wiele trudniejsze. Ostatecznie każdy wolałby na tym stanowisku widzieć kogoś doświadczonego, którego drużyna odnosiła sukces, niż najzdolniejszego świeżaka w tym temacie. Choć akurat Josh nie miałby z tym problemu, o czym mogło świadczyć jego wsparcie wobec Nancy, gdy obejmowała stanowisko kapitana. U niektórych czuć kapitańską iskrę. Należy ją wtedy odpowiednio pokierować, stworzyć możliwości. Kolejne przejęcia kafla były coraz lepsze, co jedynie potwierdzało, że dwa pierwsze musiały być związane z nowym ciężarem piłki i nie przygotowaniem się do tego. Teraz mógł z cieniem dumy uśmiechać się, gdy kolejny raz kamień lądował spokojnie w dłoniach Willa. - Pomijając fakt, że nie przepadam za dywanami, nie zdołałbym zorganizować aż czternastu sportowych dywanów - odpowiedział, jednocześnie zastanawiając się nad wykorzystać znajomości z Ministerstwa w postaci mamy Strauss. Kto wie, może to nie był w pełni zły pomysł? Teraz jednak nie mieli nad tym się skupiać, a na poprawnym łapaniu kamiennego kafla. Może i nieco złamał zasady, rzucając w innym kierunku… Może nawet bardzo je złamał, ale nie przejmował się tym. Widział, że chłopak całkiem dobrze radzi sobie z łapaniem kamienia, więc uznał, że może śmiało próbować go zmylić, rzucając w przeciwnym kierunku. Dzięki temu on musiał wykazać się zdolnościami w prowadzeniu miotły i locie na niej, gwałtownie wykonując zwroty. - Jak palce i nadgarstki? Nie możemy cię przeciążyć - spytał kontrolnie, ponownie rzucając kafla w przeciwną stronę niż Will leciał.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Nie, dołączyłem dużo wcześniej, ale kiedy otworzyła się szansa na to byłem akurat poważniej kontuzjowany, a drużyna nie mogła jednak zostać bez kapitana — odpowiedział z wyraźnie słyszalnym przekąsem w głosie; poniekąd na własne życzenie zaprzepaścił wtedy swoją szansę i przez to musiał się później użerać z Dearówną, której od samego początku nie trawił i nigdy nie krył się ze swoją niechęcią do jej osoby, ścierając się z nią praktycznie na każdym drużynowym treningu odkąd przejęła kapitańską pałeczkę. — Nie ma co do tego żadnych wątpliwości — zgodził się ze słowami Walsha, kiwając przy tym głową; coś takiego zawsze robiło lepsze wrażenie i wiele było w stanie ułatwić. — Nie ukrywam, że chcę starać się o odznakę kapitana, gdy tylko znów pojawi się taka możliwość, ale nie tylko dlatego, że to będzie dobrze wyglądać w mojej historii — dodał po krótkiej chwili. Nie chciał tego robić wyłącznie dla własnej korzyści i innych płynących z tego benefitów, to widział głównie jako dodatek; nie, po prostu zależało mu na drużynie i chciał zobaczyć ją znów w pełni chwały, bo obecnie byli od tego chyba tak dalecy, jak to tylko było możliwe. Tak, to zdecydowanie musiało chodzić o to, że nie był oswojony z ciężarem transmutowanej piłki i potrzebował chwili, żeby do niego przywyknąć; po dwóch pierwszych failach wszak nie upuścił kamiennego kafla ani razu, za każdym razem – z mniejszą lub większą gracją – go zgarniając. — Szkoda, choć dla chcącego… — odparł, ponownie szczerząc się w kierunku nauczyciela z nadzieją, że ten mimo wszystko rozważy podobne zajęcia; cóż, udało mu się w końcu zorganizować te urządzenia wystrzeliwujące piłeczki imitujące tłuczki na testy sprawnościowe, sprowadzenie dywanów sportowych – jakkolwiek to by nie brzmiało – nie wydawało chyba wiele trudniejsze. Ale fakt faktem, to nie była jednak pora na podobne rozmyślania, teraz należało się w pełni skupić na ćwiczeniu, żeby nie ryzykować głupią i zupełnie niepotrzebną kontuzją. Mu również nie przeszkadzało to nagłe złamanie zasad przedstawionych na samym początku; w sumie zrobiło się nawet bardziej interesująco, kiedy rzuty ze strony Josha stały się mniej przewidywalne i przez to był zmuszony do wykonania dodatkowych manewrów, żeby chwycić kafel. Ponownie profesor rzucił zakamuflowany pod postacią kafla kamień w przeciwnym kierunku do kierunku jego lotu, więc podobnie jak poprzednio William wykonał ostry zwrot na miotle i tak samo jak wtedy udało mu się bez większego trudu chwycić piłkę. — Nadal wszystko sprawne — odrzekł, gdy po odrzuceniu kafla z powrotem do Josha poruszał odrobinę nadgarstkiem oraz kilka razy zacisnął i rozwarł palce. Trudno byłoby mu się jednak nie zgodzić z nauczycielem – mógł czuć się świetnie, ale to ćwiczenie jednak mocno obciążało stawy; długie powtarzanie go najpewniej w końcu doprowadziłoby do przeforsowania ich, co było bardzo niewskazane.
Aż skrzywił się, gdy tylko usłyszał, że kontuzja miała tutaj największy wpływ. Przykro. Naprawdę było mu przykro. W tej chwili widział, że druzyna Ślizgonów jest, cóż, zaniedbana i domyślał się dlaczego. Nie zamierzał robić dziewczynie kazań na temat wpływu na morale braku treningów i ogólnego zainteresowania ze strony kapitana, mając mimo wszystko trochę taktu. Ostatecznie Dear nie miała lekko łacząc życie matki z życiem studentki, a dawała sobie całkiem dobrze radę. Szkoda tylko drużyny... Jednakże, zawsze ktoś z nich mógł sam zorganizować trening. To samo proponował Fillinowi, więc teraz liczył, że któryś z tej dwójki ruszy drużynę. Wiadomo, dopiero po wakacjach, ale jeśli tak się nie stanie... Zamierzał urządzić sobie pogawędkę z kapitanami drużyn, albo ich prawymi rękami. Nowy sezon zamierzał pilnować bardziej, niż teraz miało to miejsce i chciał, żeby wiedzieli, że zawsze moze im pomóc z organizacją treningów. Był dla nich w tej szkole, aby im pomagać i to nie tylko wystawiając same pozytywne oceny, często nie schodzące ponieżej "Powyżej Oczekiwań". - Dobrze, zobaczymy co się będzie dziać w przyszłym roku... Jeśli jednak chodzi o samą drużynę, całej przydałoby się kilka treningów więcej i może nie po to, żeby nie zostać na szarym końcu w rozgrywkach, ale żebyście się bardziej zżyli. Już nie będe narzekać na to, że na swoim zajęciach niewielu z was widziałem - rzucił, na końcu mrugając zaczepnie do chłopaka. Nie był to szczególnie duży przytyk w jego kierunku, ale nie mógł się przed nim powstrzymać. Prawdą było, że na zajęcia z miotlarstwa chodził William, Matthew, Fillin. Ostatnio jednak tego drugiego nie było, za to pojawiło się jeszcze kilku dodatkowych Ślizgonów. Dobrze. Oby tylko zostało tak po wakacjach. Spojrzał na niego unosząc pytająco brwi, żeby zaraz wybuchnąć szczerym śmiechem. Podpuszczał go? Poważnie? - Już mi programu na następny rok nie podpowiadaj - odparł, śmiejąc się lekko, bez skrępowania. Miał już zaplanowaną dość dużą ilość zajęć, na których nie powinni się nudzić, a które powinny wywołać uśmiech na ich twarzach. Teraz zaś ów grymas wywoływał kolejny dobry chwyt Ślizgona. Cieszył się z jego postępu, odnotowując w pamięci, że taki trening nie jest całkiem zły i można go dostosować do warunków panujących na zajęciach. - Dobrze. Powoli kończymy, żeby nie przeciążyć rąk - poinformował chłopaka, rzucając mu jeszcze raz piłkę. Przerzucali się kamiennym kaflem jeszcze parę minut, aż dał znać, że to odpowiednia pora, aby jednak skończyć, póki obaj mieli czucie w dłoniach. Żegnając się i dziękując za wspólny trening, powtórzył chłopakowi, że czeka na wieści o zapisach do drużyny. Niech spełnia swoje marzeni!
Zdarzenie losowe 13:2 Kostka na niuchacze + ilość niuchaczy: D, 1, jeden ogółem
Wstał. Przemył własną twarz wodą. Spojrzał w lustro. Co. Do. Kurwy. Wiedział, że jest chudy - no ba, wiedział nawet, że jest do tego stopnia chudy, że inni mogą postrzegać go jako kościotrupa, ale... Ale jak? Jak, do jasnej ciasnej, udało mu się zamiast mięśni i tkanek mieć po prostu... kości? W mgnieniu oka Lowell zaczął zastanawiać się, gdzie ma wszystkie organy wewnętrzne. Zniknęły. Sprzedane najprawdopodobniej na pchlim targu, celem uzyskania szybkiej gotówki, po prostu odeszły w nicość oraz zapomnienie; uczucie gorąca nie przeszło po jego skórze, bo nie miało jak. Na szczęście zdolności wymowy posiadał, w związku z czym postanowił czym prędzej napisać do Maximiliana i umówić się z nim na jakiekolwiek spotkanie, zastanawiając się, czy tylko jemu tak odpierdzieliło, czy jednak nad Hogwartem znowu wiszą dziwne, niezrozumiałe klątwy bądź choroby. Czekał zatem pod Wielkim Dębem, zastanawiając się, gdy Max go rozpozna. Spodnie mu chciały spadać z miednicy, a koszulka zwisała, odkrywając wszystkie możliwe kości; nie był to zbyt przyjemny stan. Co chwilę musiał coś poprawiać, bo mu zwyczajnie nie pasowało; nie bez powodu zatem, nawet czekając na Maximiliana, nie mógł zaznać spokoju, bo chochliki znalazły w nim niezłą zabawkę, starając się go wznieść w powietrze. Ubranie co chwilę było ściągane, podciągane, ściągane, wyskubywane... Felinus miał już serdecznie dość, kiedy rąbnął w stworzenia Bombardą, by stworzyły ładną plamę na ziemi. Niuchacze też nieźle uciekały, w związku z czym, tymi kościstymi rękoma, nie mógł ich w ogóle złapać.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
4. Mały Johny Postać z bajki dla najmłodszych, który bał się dorosnąć i wyruszyć na wojnę czarodziejów. Zbuntował się i uciekł, trafiając do krainy elfów oraz wróżek, gdzie pod wpływem ciągłego przebywania pod ich pyłkiem, nauczył się latać.
Scenariusz niuchaczy:
H - chochliki porwały z kuchni nauczynia i rzucają nimi w Ciebie, w otoczenie - a są tam noże! Co prawda stołowe ale nie są bezpieczne rzucone z taką siłą. Jeden z niuchaczy w trakcie gonitwy został od takowego ranny. Jeśli poświęcisz oddzielnie czas na udzielenie mu pomocy (post poza wątkiem na 2000 znaków oraz podanie zwierzęciu z własnej kieszeni 1 porcji eliksiru wiggenowego) to otrzymasz 1 punkt do ONMS.
Ledwo obudził się, a już miał wiadomość od Felka, że ten chce się spotkać. Zastanawiał się, czego puchon mógł od niego chcieć. Ubrał się więc i wyszedł z dormitorium, gdy nagle poczuł się jakby inaczej. Przeskakując po dwa stopnie naraz, nagle zauważył, że jego stopy nie dotykają już kamiennej posadzki. Latał. Unosił się w powietrzu, jakby było to dla niego naturalne. Szybko przetestował swoje nowe możliwości w drodze do głównej bramy zamku i już widział potencjał, jak tu zaskoczyć Lowella. Wyleciał (i to dosłownie) na błonia, rozglądając się za przyjacielem. Umówili się pod Wielkim Dębem i tam też Max się skierował. Zobaczył jakąś postać siedzącą pod drzewem i uznał, że to musi być Felek. Uniósł się ponad koronę dębu i zaczął pikować na puchona. Gdy jednak dotarł wystarczająco blisko, gwałtownie zatrzymał się z przerażeniem patrząc na postać przed sobą. Przerysowany kościotrup z obfitym wąsem siedział pod drzewem i na niego czekał. -Kapitan Lowell? - Zapytał żartując. Naprawdę był ciekaw, jak puchon się z tego wszystkiego wytłumaczy. Unosił się przed nim w powietrzu, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Naprawdę nie wiedział, dlaczego ktoś zdecydował się zgotować mu taki los; nim się obejrzał rano, nim cokolwiek zrobił, nim jakkolwiek zdołał się uśmiechnąć - życie postanowiło go zaskoczyć w trybie natychmiastowym. Jego zdziwienie było spore, aczkolwiek ostatecznie jakoś Lowell poddawał się ostatecznym efektom przemiany, chociaż nadal zastanawiał się nad tym, gdzie się podziały wszystkie jego organy. Miał cichą nadzieję na to, że po tych wszystkich nieznanych efektach zwyczajnie okaże się, że do żadnego wycinania nie doszło, co by go niezmiernie ucieszyło. Wolałby mieć jeszcze nerkę lub jakiś kawałek wątroby. Wyczekiwał przyjaciela, który najwidoczniej... też zdał się na łaskę losu i zwyczajnie się kimś stał, a przynajmniej mógł latać. Lowell, który stał pod Wielkim Dębem, pokręcił głową z niedowierzaniem, jakoby zastanawiając się, czy ktoś nie zrobił im dziwnego, halloweenowego psikusa. Najwidoczniej tak, skoro również Ślizgon posiadał pewnego rodzaju... magiczne właściwości. Z wrażenia aż musiał usiąść, chociaż na chwilę. Oprzeć się o drzewo swoimi kośćmi, co nie było wygodne, a następnie zwrócić spojrzenie pustych oczodołu w stronę kumpla, który mógł latać. — Ahoj, szczurze powietrzny. — skoro miał okazję, to postanowił ją wykorzystać, gdy wstał i poprawił własnego wąsa, nie zastanawiając się przy tym, jak może dziwnie wyglądać. I nie wzbudzać zaufania. — Co to, chochliki dały Ci możliwość wypierdolenia z tej jakże wspaniałej planety? — zapytawszy się, poprawił ponownie własne spodnie i płaszcz, odganiając okoliczne, niebieskawe istoty za pomocą prostych zaklęć, by następnie spojrzeć na Maximiliana z pytającą miną. Ach, zapomniał, że tego praktycznie po nim nie będzie widać. A gdzie mięśnie, które odpowiadają za mimikę twarzy? Otóż ich nie było.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie jemu trafiła się dzisiaj lepsza karta. Mógł bezkarnie szybować sobie w powietrzu i korzystać z tego jakże cudownego talentu bez użycia miotły czy innego pegaza. Felek z kolei....No cóż, bywały dni kiedy to puchon wyglądał lepiej. -Chyba tak. Spokojnie, mam zamiary z niej skorzystać tylko najpierw policzę wszystkie Twoje kości. - Uśmiechnął się z ulgą rozpoznając po głosie przyjaciela. Ciężko było zaprzeczyć, że ten wąs w pewnym sensie dodawał mu uroku. A przynajmniej jego szkieletowi, bo gdyby student miał na sobie swoją skórę, zapewne nie wyglądałby z nim już tak dobrze. -A tak serio, co tu się odjebało? Czarny rynek PD umarł i postanowiłeś sprzedawać siebie po kawałku? - Zapytał jeszcze chwilę przyglądając się puchonowi, po czym położył się na plecach w powietrzu. Długo nie miał okazji oddać się błogostanowi, bo usłyszał coś, czego zdecydowanie nie chciał. Chochliki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie mógł ostatecznie narzekać, choć bycie szkieletem poniekąd odzwierciedlało jego stan fizyczny. Może nie chciał być stricte taki, co nie zmienia faktu, iż zawsze mógł otrzymać od losu coś bardziej gorszego. Pozbawionego w pewnym stopniu logiki rozumowania ludzkiego umysłu, aczkolwiek... czy znajdowała się ona, gdy ostatecznie nie posiadał żadnych organów wewnętrznych ani mięśni? Mógł się denerwować i zastanawiać, gdzie one polazły, lecz ostatecznie nie miałoby to żadnego sensu. Felinus musiał zachować spokój, wyjątkowo dla siebie charakterystyczny. Chyba że chce zostać uznanym za niepoczytalnego szkieletu wagi lekkiej. — Możesz, a nawet powiem Ci, ile powinienem ich posiadać. Dwieście sześć, z drobnymi wahaniami w zależności od kości ogonowej. — uśmiechnął się, aczkolwiek nie było to w żaden sposób widoczne, bo nie posiadał mięśni. Po głosie jednak Maximilian mógł wywnioskować, że Lowell posiada dobry humor i raczej ciężko będzie go wkurzyć czymkolwiek. Jednocześnie kościstymi palcami poprawił własnego wąsa, zastanawiając się nad tym, czy rzeczywiście powinien wybierać takie otwarte miejsce na pogadanki... aczkolwiek wydobywał w pełni potencjał Piotrusia Solberga. — Wiesz, że to nie byłaby wcale taka zła opcja? A ty co, przeczytałeś Piotrusia Pana i postanowiłeś się nim stać? — zapytawszy się go, skierował oczodoły w stronę nadchodzącej chmary chochlików, która najwidoczniej nie chciałaby dać za wygraną. Nie bez powodu z końca różdżki wyczarował hologram wilka, kiedy to powoli poznawał jego pełny potencjał. Starał się go opanować bardziej, kiedy to psowata istota uratowała mu tyłek podczas walki z syrenami - widział w niej potencjał. Protektora, którym chciał być, a którym nie było mu dane się stać; nie bez powodu zatem stworzenie poruszało się majestatycznie, bez problemu broniąc obszarów, od których niebieskawe istoty mogłyby ich zaatakować - a przynajmniej jego. Całość musiała i tak wyglądać kuriozalnie, skoro sam składał się tylko i wyłącznie z samym kości, a wilk wokół niego patrolował, odznaczając się szarą barwą sierści. Odstraszał na razie skutecznie antropomorficzne, niebieskie gówienka, a skupieniem nad nim odpowiednio panował. — Organy chodzą po dość ciekawych cenach. Jedną nerkę mógłbym sprzedać, gdyby zaszła taka potrzeba. — napomknął.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dziwnie rozmawiało się z Lowellem, gdy jego twarz nie miała żadnej mimiki. Ciężko nawet bylo mówić o twarzy. Po prostu jeszcze więcej kości i ten cudowny, przerysowany wąs. Na szczęście Max znał puchona na tyle, że potrafił odczytać jego zamiary po samym tonie głosu. -Dzięki za zaoszczędzenie czasu. To ja wypierdalam! - Uśmiechnął się, po czym poleciał do góry, aż ponad korony drzew tak, by Felinus nie mógł go dostrzec. Następnie zrobił koło i podleciał od puchona od tyłu chwytając go za kostki i przewracając na ziemię. Głupi humor wyraźnie mu dzisiaj dopisywał. -Piotruś Pan nigdy mnie za bardzo nie interesował. Ale sam przyznaj, że taka umiejętność to sztosik. - Powiedział, gdy ponownie zawisł w powietrzu, ciesząc się jak debil z tego, że chociaż jeden dzień sobie polata. Patrzył, jak Felinus atakuje chochliki swoim wilkiem i uznał, że czas pomóc. Jednak, gdy tylko zbliżył się do tej zgrai, zauważył że są one dzisiaj wyjątkowo uzbrojone. Szybko wyczarował przed sobą tarczę, by nie oberwać jednym z noży, którym rzucały, ale niestety przebiegający obok niuchacz nie miał tyle szczęścia. Solberg podleciał do niego i prostymi zaklęciami opatrzył ranę, bezpiecznie chowając go do torby, by tam wypoczął. -A to skurwiele. Nie dość, że atakują nas to jeszcze nasze zwierzątka. - Powiedział posyłając w stronę chochlików Drętwotę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Wto 6 Paź - 21:07, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jeżeli marzył o ukryciu własnych emocji, to dlaczego po prostu nie zostawał czystym szkieletem bez krwi i z kości? Było to ewidentnie łatwiejsze od ciągłego ukrywania i odcinania się od emocji, ale prawdopodobnie nie dawało gwarancji, że po prostu w razie określonej sytuacji... będzie mógł odpowiednio uciec własnymi myślami. Nawet jeżeli obecnie nawet nie miał mózgu i wydawać by się mogło, że jest istotą pozbawioną go na całego, to jednak analizował wszystko i starał się zrozumieć. Dlaczego był kościotrupem - nie wiedział. Nie oznacza to jednak, że nie miał z tego dość sporej frajdy, nawet jeżeli chochliki były zdezorientowane i nie wiedziały, co z nim konkretnego mają zrobić. — Nikt nie będzie za tobą tęsknił. — powiedział i już chciał wystawić język, ale go nie miał. Heh. Co prawda było to nawiązanie do lekcji ONMS, przed czym osobiście nie mógł się powstrzymać. Naprawdę jego ekspresja emocji była ograniczona, w związku z czym ostatecznie, nawet jeżeli stawiał na pogodny ton głosu, niemalże ironiczny, zawsze mógł zostać odebrany źle. Kiedy Ślizgon zniknął za koroną ogromnego drzewa, później kapitan Lowell nie mógł go odnaleźć, a gdy usłyszał szmer, na reakcję było już za późno. Poczuł chwycenie za kostki i tym samym wywalenie prosto na ten krzywy ryj. — Hej, Piotrusiu Solbergu, nie podskakuj tak. — rzucił zaczepnie, by następnie otrząsnąć się z ziemi i zwyczajnie poprawić lecące ubrania, które i tak czy siak upodobały sobie niebieskawe istoty. Felinus nie zamierzał jednak rzucać w Ślizgona czarami, w związku z czym pozostawał na razie bierny. — Na pewno jest lepsza niż bycie szkieletem, przyznasz. Jeden z noży trafił go prosto w rękę, ale bez jej uszkodzenia. Można było powiedzieć nawet, że student po prostu jest niewrażliwy na jakiekolwiek takie ataki, choć ta kwestia naprawdę go zastanawiała. Pozostawało mieć nadzieję, że te upierdliwe chochliki nie przyczynią się do jakiejś rany, gdy w końcu powróci do bycia zdrowszym, niesprzedanym na czarnym rynku Puchonem. Za pomocą różdżki wyczarował lodowe ptaszki, które poczęły atakować te cholerne chochliki. — Ale patrz, nic mi się nie dzieje przynajmniej. Jak myślisz, jak wsadzę nóż do klatki piersiowej i się potem przemienię, to będę miał go nadal? — rzucił tym niewątpliwie koniecznym pytaniem, obserwując spadające antropomorficzne istoty. Na razie cisnął w nimi Glacius Opis, a dopiero później znajdzie jakiś inny pomysł.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Egzystowanie Felka w tej postaci było jedną wielką zagadką. Puchon chodził, chociaż nie powinien, mówił chociaż nie miał strun głosowych i ogólnie żył mimo braku jakichkolwiek organów. To się nazywa magia, a nie jakieś zamienianie kamieni w szczotkę do kibla. Pokazał mu język, co było bardziej efektowne w wykonaniu kogoś, kto faktycznie go miał. Zrozumiał nawiązanie i uśmiechnął się pod nosem. Tamta lekcja zdecydowanie była jedną z ciekawszych, a przecież myślał, że to pegazowe polo wygra w rankingu miesiąca. -No nie wiem, szkieletory też na pewno mają jakieś plusy. - Zaczął zastanawiać się, jakby to faktycznie było być kościotrupem, ale ręki przeleciał mu kolejny nóż, który zostawił lekkie nacięcie na przedramieniu. Miał już tego dosyć, a że dzisiaj potrafił latać, postanowił osobiście wpierdolić tym chochlikom. Podleciał do jednego i z całej siły dał mu gonga w twarz, aż ten zemdlał i zaczął spadać na ziemię. -Jak spróbujesz to zrobić, osobiście wbiję Ci kolejny prosto w oko. - Jakoś by się nie zdziwił, gdyby puchon podjął podobne wyzwanie. Miał tylko nadzieję, że zostawi takie eksperymenty na kiedy indziej. Na przykład na nigdy. -Uwaga na złodzieja! - Krzyknął i podleciał do Felka, gdy Niuchacz próbował dobrać się do jego kieszeni. Nim jednak zdążył cokolwiek ukraść, Max już pakował go do torby.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinusa ten stan rzeczy zastanawiał oraz poniekąd ciekawił. Owszem, mógł zacząć narzekać na samego siebie, kiedy to jego mięśnie, skóra i organy zostały usunięte, co nie zmienia faktu, iż dodawało mu to pewnego uroku. Czy zdrowiej wyglądał? Na pewno nie. Zapewne też był równie lekki, dlatego musiał bronić się przed wścibskimi chochlikami, które tylko czekały na jego chwilę nieuwagi. Jedną z nich było właśnie muśnięcie nożem kości, co to jakoś niespecjalnie zabolało; nie ubolewał nad tym jakoś szczególnie, a zamiast tego skupił się na jednej, zabarwionej na brązowo kulce, którą wepchnął do własnej torby, kiedy to antropomorficzne istoty, po zniknięciu wilka, postanowiły zwyczajnie pobawić się jego ubraniami. Nie dość, że mu one leciały, to jeszcze zawsze mogło istnieć ryzyko, że je straci na amen i w takiej formie wróci do zamku. — Psy mnie uwielbiają. — musiał to dodać, a jeżeli trafiłby rzeczywiście na jakiegoś przedstawiciela tego gatunku, ten na pewno próbowałby zapoznać się z jego strukturą kości. Niezbyt przyjemny pomysł na ich łamanie, co nie zmienia faktu, iż ryzyko zawsze istniało. — Jestem niesamowicie lekki, jak również łatwo można mnie połamać... same plusy, stary. — oparł się o drzewo, by następnie, poprzez proste muśnięcie różdżką, odpowiedni ruch nadgarstka oraz skupienie wyczarować kolejne ptaszki, które atakowały te cholerne gówna. — W imię nauki i eksperymentów jestem w stanie się poświęcić. — uśmiechnął się. To znaczy, chciał podnieść kąciki ust do góry w naturalnym uśmiechu, lecz ostatecznie nie mógł, poprzez brak mięśni na twarzy. Takie coś naprawdę go intrygowało, zamiast nudnego i statycznego działania. Nie dość, że sprawdziliby jego pytanie, to jeszcze przy okazji nieźle by się bawili. Długo nie miał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu okazji nad tym myśleć - bo, jak się okazało, jeden z niuchaczy postanowił spróbować podwędzić coś z jego kieszeni. Na szczęście Solberg wystarczająco szybko zareagował. — Przed sobą ostrzegasz? Myślałem, że masz więcej oleju w głowie. — ścisnął kościstą ręką chochlika i tym samym wydobył z niego resztki krwi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ślizgon raczej by korzystał z tego, że nie może sobie uszkodzić żadnych organów, bo ich po prostu nie ma. Wątroba, płuca i inne... Jeżeli da się żyć bez tego, co właśnie udowadniał Felek, to pewnie i można palić i pić. Niestety wiedział że puchon tego mu nie przetestuje. -Daj, sprawdzę czy to prawda. - Powiedział z szerokim uśmiechem, po czym podleciał do Felka i po prostu uniósł go w powietrze. -Racja, chyba trochę schudłeś. - Skomentował obecną wagę kumpla. Zrobił z nim pod pachą kilka kółeczek, po czym musiał odstawić go na ziemię, bo w jego stronę zaczęły lecieć patelnie rzucane przez chochliki. -Nawet się pobawić nie dadzą no. - Powiedział, ciskając w nie Rictusemprą. Chwila oddechu zawsze się przydawała. -Żebym ja Cię zaraz nie poświęcił w imię nauki. - Co prawda w życiu by nie testował swoich eksperymentów na Felku, czy kimkolwiek innych, ale pogrozić przecież mógł. Wątpił zresztą, żey Lowell wziął od niego cokolwiek, co wyglądało podejrzanie skoro wiedział, jak bardzo lubi się bawić w niestandardowe przepisy. -Przed sobą nie muszę. Chyba już mnie wystarczająco znasz, żeby mi nigdy nie ufać. - Wyciągnął w stronę Felka język i znów wzleciał trochę wyżej. Próbował wypatrzeć niuchacze i chochliki by przypuścić jakiś logiczny atak.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zawsze mógł zwęglić sobie kości. Albo po prostu udać się na dwutygodniową kąpiel w occie, żeby przekonać się, jak to jest mieć giętki szkielet. Całe szczęście, że żaden z tych pomysłów nie przychodził mu do głowy, bo w przeciwnym przypadku, gdyby go wykonał, na pewno nie skończyłoby się to za dobrze. Zważywszy uwagę chociażby na to, że nie wiadomo, dlaczego Felinus znajduje się w takim stanie, a co dopiero jaki skutek będzie miał nóż, który trafił go w dłoń; nawet nie zamierzał czegokolwiek pić, kiedy to był świadom braku przełyku oraz ogólnie braku czegokolwiek, gdzie dany napój mógłby wylądować. Długo nie musiał czekać na odpowiedź ze strony Maximiliana - gdy tylko na chwilę odwrócił wzrok, Solberg rzeczywiście sprawdził jego wagę. Kilkanaście kilogramów, jak nie lepiej, będące istnym zwieńczeniem całego procederu przemiany, udowadniały brak czegokolwiek. Brak organów, mięśni, łączeń. Zastanawiające, zwróciwszy uwagę na to, iż chyba naprawdę zaczął tęsknić za własnymi wnętrznościami. — Wiesz, że gdybym spadł, to nie miałbym możliwości amortyzacji tego wszystkiego? — wizja spadania na trawę była przyjemniejsza, aczkolwiek, gdyby ziemię wokół dębu zamienić na beton... no cóż. Spotkałby swój swego i zwyczajnie połamałby sobie chyba dosłownie wszystko. Nie bez powodu zatem kapitan Lowell starał się działać ostrożnie w obrębie wszystkich podjętych działań - szkoda by było sobie coś rzeczywiście uszkodzić. — One zwyczajnie proszą się o wpierdol. Dalej, nie krępuj się. — zapewnił go, gdy lodowe ptaszki znowu atakowały chochliki i przyczyniały się do ich spadania. Kiedy magiczne istoty wylądowały na ziemi, Lowell skutecznie je zmieniał w drobny mak za pomocą Relashio. Piękno działań sadystycznych. — Możesz. — dodał zachęcająco, po głosie można było to nawet wywnioskować. Naprawdę mu na pełnej sprawności nie zależało, w związku z czym, ostatecznie, poddawał się różnym próbom. I chyba zbyt wiele osób nie mogło tego najwidoczniej zdzierżyć - ale od Maximiliana, mimo że mu ufał, nie przyjąłby nigdy żadnego eliksiru. Po prostu, żal było mu narażać własnego zdrowia i życia w imię takiej nauki. Śmierć nudna i monotonna. — Nie sposób temu zaprzeczyć. — powiedział, kiedy to chmara chochlików zaczęła zanikać, a w swojej torbie naliczył tylko jednego niuchacza. Smutne, ale prawdziwe; nie mógł jednak odjąć punktów uroku samej kuleczce, która zagrzewała miejsce pomiędzy materiałem i trochę się wierciła. Proste Immobulus załatwiło jednak sprawę. — Okej, to ja mam jednego. Zanosimy do Swanna? — zapytał się, kiedy to powoli zaczął kierować się w stronę zamku, pojedyncze sztuki chochlików likwidując za pomocą zaklęcia Drętwota.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lista tego, co mógł zrobić sobie Felek w tym stanie była naprawdę długa. Bycie kościotrupem dawało ogrom możliwości, których przy normalnej ludzkiej budowie raczej się nie posiadało. -Jak myślisz, ile to wszystko potrwa? - Zapytał z ciekawości. Nie za bardzo miał ochotę oddawać możliwość latania bez miotły, bo bardzo przypadła mu do gustu. Zastanawiał się jednak, czy Felek nie wolałby powrócić mimo wszystko do swojego naturalnego wyglądu. -Wiem, ale przecież Cię trzymam! Trochę zaufania. - Wyszczerzył się do Felka. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, by go upuścić i sprawdzić, czy jego kości po prostu rozsypią się w każdym możliwym kierunku, ale na szczęście się powstrzymał. W końcu raczej by go nie poskładał, a tłumaczenie się z tego wszystkiego w szpitalnym, albo nie daj merlinie nawet i w Mungu, mogło nie być najprzyjemniejsze. -A dziękuję, nie mam zamiaru. - Lekko się skłonił i posłał Incendio w kolejną grupę chochlików. Patrzył z dziwną satysfakcją, jak ich małe ciałka płoną, by po chwili nagle posłać w ich stronę Aqamenti. Chochliki spadały w stronę dwóch niuchaczy, a kreciki to Solberg wolał jednak oszczędzić. Przylepił im łapki do podłoża, by nigdzie nie uciekły, a następnie spakował razem z poprzednimi. Nie skomentował poświęcenia Felka do celów naukowych. Bezpieczniej dla nich obydwu byłoby raczej tego unikać. Max wylądowałby zapewne w Azkabanie, a Lowell w grobie. Niezbyt wesoła wizja na przyszłość. -Mam cztery. Lecimy z nimi! - Przytaknął puchonowi i zgarniając pod pachę zebrane niuchacze, udali się by zwrócić je w dobre ręce.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dawno nie miała okazji do tego, by z kimś wspólnie poćwiczyć latanie na miotle. Zwykle robiła to albo drużynowo lub urządzała sobie jakiś indywidualny trening. Tym razem jednak było zupełnie inaczej. Umówiła się listownie z Victorią na ćwiczenie pogoni za zniczem, którego podprowadziła ze szkolnego składziku. Kiedy tylko prefekt zjawiła się na miejscu, Strauss powitała ją zapożyczonym od Willa salutem po czym dała jej czas na to, by przygotowała się do lotu. Dopiero wtedy wypuściła znicza i gotowa była do tego, żeby również wystartować. Niestety wyglądało na to, że Nimbus studentki aż za bardzo garnął się do wszelkiego rodzaju akcji, bo już w momencie wzbijania się w powietrze osiągnął na tyle potężne przyspieszenie i ostry kąt, że ścigająca nie była w stanie się na nim utrzymać. Gruchnęła o ziemię i zapewne gdyby mogła wydałaby z siebie ciche warknięcie. Zamiast tego jednak jedynie przyzwała do siebie miotłę, by spróbować raz jeszcze. Tym razem skutecznie.
Objaśnienie zasad: Zakładając, że pokonujemy tę samą trasę za zniczem w każdym poście wykonujemy dwa manewry: jeden wylosowany we wcześniejszym poście drugiej osoby oraz wylosowany w czasie rzutu kostką w obecnym. Za każdym razem rzucamy trzy kości: 1k6 i dwie literki. Literki decydują o tym jak poszedł manewr, a cyfra decyduje o tym jaki manewr wykonujemy.
Kości:
1 – ostry skręt w lewo 2 – ostry skręt w prawo 3 – pikowanie w dół 4 – wzbijanie się w powietrze 5 – nawrotka 6 – lot prosto
A – totalna porażka coś poszło nie tak. Spadasz z miotły. B – miał być pościg za zniczem, ale wyszedł ci niekontrolowany zwis leniwca, gdy zsunęłaś się z miotły. -1 do obu literek w następnym poście. C – coś zatrzęsło, coś szarpnęło, ale ogólnie rzecz biorąc lecisz dalej. D – poszło ci niezbyt sprawnie, musiałaś znacząco zwolnić, wykonując manewr. -1 do wybranej literki w kolejnym poście. E – pojawia się przeszkoda na horyzoncie. Dorzut k100, by dowiedzieć się czy jej uniknęłaś.
Spoiler:
1-25 - klapa. Nieważne czy to konar drzewa czy może lecący ptak, ale dochodzi do kolizji i tracisz kontrolę nad miotłą do tego stopnia, że lądujesz na ziemi. 26-50 - ledwo ci się udało. Tracisz jednak kontrolę nad miotłą, którą rzuca przez chwilę w powietrzu. 51-75 - udało ci się poprawnie wykonać manewr choć czujesz nieco małych turbulencji i nieco zwalniasz. 76-100 - wymijasz przeszkodę bez większych przeszkód. Zero skutków ubocznych.
F – wyszło dosyć poprawnie, ale bez większych rewelacji G – dochodzi do lekkiej przepychanki z rywalką. Niemniej nie ma ona większych konsekwencji. H – dosyć sprawnie wyszło ci wykonanie manewru. W nagrodę przysługuje ci przerzut dowolnej literki w kolejnym poście. I - ładnie ci poszło. Wiatr musiał ci sprzyjać. Na tyle, że w kolejnym poście zyskujesz +1 do wybranej literki. J – cały manewr wychodzi ci bezbłędnie. Na tyle, że w następnym poście masz +1 do obu literek.
Lubiła ćwiczyć, nie lubiła bezczynności, nic zatem dziwnego, że z chęcią przystała na propozycję Strauss, chociaż tzreba przyznać, że minę miała nieco nietęgą, gdy zorientowała się, że dziewczyna najpewniej podwędziła znicza bez pytania kogokolwiek o zdanie w tej kwestii. Nic zatem dziwnego, że pogroziła jej palcem na znak, że jeszcze jeden taki wyskok, a porozmawiają sobie nieco inaczej w tym temacie, ale na razie postanowiła dać jej spokój, o ile, miała nadzieję, nie zgubią piłki, bo wtedy obie zapewne stracą uszy i wszystko inne, co tylko możliwe. Teraz zaś jedynie sięgnęła po miotłę, odetchnęła głęboko i wzbiła się w powietrze, by dość prędko zostać zmuszoną do wykonania ostrego skrętu w prawo, w efekcie czego musiała się jakoś z Violą przepychać, czy co one właściwie robiły, ale ostatecznie to ona została, powiedzmy, na prowadzeniu. Co prawda Viola chwilę później już była na miotle - nie spodziewała się po niej niczego innego - ale i tak Victoria z miejsca poczuła, że zamierza rywalizować, że zamierza działać i pokazać, że w końcu to ona jest tutaj szukającą, a nie jej przyjaciółka. I chociaż nie była profesjonalnym graczem, zamierzała dać z siebie wszystko.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Całe szczęście obie były chętne na tego rodzaju rozrywki i spędzanie wolnego czasu. Teraz wystarczyło jedynie dać z siebie wszystko w czasie pościgu za zniczem. I choć start zaliczyła fatalny to jednak za drugim razem udało jej się szczęśliwie wzbić w powietrze, by znaleźć sie tuż przy Brandon, o którą obiła się barkiem. Gwałtowny skręt w prawo wyszedł jej równie dobrze. Wtem jednak znicz zaczął kierować się w kierunku ziemi, a Strauss chcąc nie chcąc musiała ruszyć za nim. Nagła zmiana kierunku i wysokości lotu nie była najlepszym pomysłem. Wyraźnie czuła opór powietrza, który sprawiał, że miotła stawała się trudna do opanowania, ale mimo to dalej leciała ku ziemi, by poderwać się tuż nad nią i ruszyć dalej za swoim celem.