Brzeg ciągnie się niemal bez końca. Im bliżej brzegu tym wilgotna trawa powoli ustępuje błotu i mokremu piachu. Fale szkolnego jeziora są niemal niewyczuwalne. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie wylegują się na słońcu zaś w zimie niejednokrotnie miłośnicy sportu urządzają sobie jogging.
Niektóre przyzwyczajenia trudno wykorzenić. Jednym z nich było dwukrotne całowanie przyjaciół na powitanie w policzek, co we Francji było czymś zupełnie naturalnym, zarówno wśród mężczyzn, jak i wśród kobiet. W Anglii ograniczył się do jednego pocałunku i tylko z przedstawicielkami płci pięknej. Anglicy byli jak na jego gust dość zimni, ale żyjąc od tylu lat w tym kraju, zdążył do tego przywyknąć. Zachował francuski akcent nie dlatego, że nie potrafił mówić inaczej, ale raczej z przekory, chęci podkreślenia swojego pochodzenia i faktu, że jest z niego dumny. Uśmiechnął się lekko, słysząc pewność w głosie Neptune. - A zgodzisz się ze mną, jeśli powiem, że nie ma jednej odpowiedzi i musimy zdecydować, którą uznamy za prawdziwą? - spytał łagodnie, patrząc na nią i zastanawiając się, ile odcieni może mieć prawda widziana przez Neptune. - A mnie jaki kolor by pasował? - zaśmiał się cicho, nie mogąc sobie wyobrazić siebie z kolorowymi włosami. Był przyzwyczajony do siebie w takiej wersji, głównie czarno-biało-brązowej, z niewielkimi wariacjami. Nigdy nie przywiązywał specjalnej wagi do swojego wyglądu, ale chyba nigdy by się nie zdecydował na tatuaż, farbowane włosy ani nic w tym rodzaju. To po prostu do niego nie pasowało. - To dobrze. To dobrze, że wiesz i nie masz mi za złe - odetchnął z wyraźną ulgą, po czym z kieszeni znoszonego płaszcza wyciągnął piersiówkę i podał ją Neptune. - Noce są jeszcze chłodne, pomyślałem, że może przyda się coś na rozgrzewkę. Uważaj, dosyć mocne - dodał szybko. - A teraz opowiedz mi, co u ciebie, ma petite.
Tuna nigdy nie zastanawiała się nad tym jak się wita i żegna. Czasem wciskała komuś na polik siarczystego buziaka, innym razem lekko muskała jego policzek, czasem nie robiła nic, a czasem rzucała mu ramiona na szyję. Nie miała specjalnego kodu, komu co zaserwować. U niej wszystko zależało od chwili i chęci, jakie w danej chwili przez nią przemawiały. Nie uważała, by to, jak się wita z kimkolwiek miało jakiś sens, choć to założenie było prawdopodobnie błędne. -Zgodzę się. - odpowiedziała, przytakując jeszcze na potwierdzenie swoich słów, nie poprzestała jednak tylko na tym i dodała. - Sądzę jednak, że to, jaka odpowiedź zostanie wybrana zależy już od poszczególnej jednostki. Teraz skończyła i naprawdę myślała tak, jak powiedziała. To kto coś myślał było nie raz różnego od tego, co ona sama myślała. Także wątpiła, że jej założenie było błędne. Wręcz przeciwnie, sądziła, że było jak najbardziej prawdziwe. Tyle ile ludzi chodziło po ziemi, tyle było możliwości różnych odpowiedzi i różnych dróg, które dla siebie wybierali. -Myślę, że ten, który nosisz obecnie spełnia swoje zadanie idealnie. - odpowiedziała mu, spoglądając na niego z uśmiechem. Nie wyobrażała go sobie jako blondyna. Pewnie wyglądałby dziwnie i nie jak on. Ona zmieniała kolor włosów, taka już była, on raczej stonowany idealnie prezentował się w tej wersji siebie. Chętnie wzięła od niego piersiówkę i pociągnęła z niej. Przełknęła krzywiąc się lekko. Otarła dłonią usta i wypuściła powietrze. Miał rację, alkohol raczej nie należał do tych najłagodniejszych, ale przyjemnie rozgrzał jej ciało od środka. -Obawiam się, że moja opowieść nie przyniesie niczego więcej niż nudy i długich ziewów. - stwierdziła wzruszając lekko ramionami. Ostatnimi czasy jej życie toczyło się wolno i raczej bez jakiś większych fajerwerków. - u ciebie jakieś szalone nowości? - zapytała jeszcze, bo w sumie interesowało ją, co też ciekawego chłopak porabiał.
Raphael zamyślił się głęboko, nad jej słowami, niepewny, czy może się z nią zgodzić. Zagadnienie prawdy było zbyt skomplikowane i miało zbyt duży wpływ na jego życie w przeszłości, by teraz mógł się nim po prostu nie przejmować, traktować je lekko albo obstawać przy jakiejś teorii ze zwykłego uporu. W zadumie wyciągnął paczkę papierosów i podsunął ją Tunie, jak zwykle nie pamiętając, czy pali, czy też nie. Palenie nocą, kiedy powietrze było tak cudownie chłodne i orzeźwiające, a niebo ciemne i usiane gwiazdami, miało w sobie coś magicznego, coś, czemu Raphael nigdy nie potrafił się oprzeć. Inna sprawa, że był nałogowym palaczem, choć tak naprawdę, po prostu lubił to robić i nie miał najmniejszej ochoty rzucać. Odpalił papierosa od różdżki, a jeśli Neptune wzięła papierosa, to podał i jej ogień, po czym schował paczkę do kieszeni i zaciągnął się głęboko dymem, ważąc słowa. - Myślisz, że naprawdę trzeba wybierać którąkolwiek z odpowiedzi? Może wystarczy być świadomym ich istnienia? Może nie trzeba się w żaden sposób deklarować - mruknął, ale bez wielkiego przekonania, sam głęboko się zastanawiając nad tym zagadnieniem i dochodząc wreszcie do wniosku, że to chyba nie jest najszczęśliwszy temat. Nie w tej chwili. Roześmiał się cicho, przesuwając dłonią po swojej niesfornej, wiecznie zmierzwionej czuprynie. - Tak, chyba rzeczywiście zostanę przy tym kolorze. Jakoś do niego przywykłem - przyznał, po czym wypuścił z ust obłoczek dymu. Uśmiechnął się kątem ust, widząc, jak się krzywi. Nie był wielkim miłośnikiem alkoholu, ale tego wieczoru taki sposób na rozgrzewkę wydawał się zupełnie niezły. - Nie wierzę, żebyś potrafiła prowadzić nudne życie - skwitował, ale nie naciskał, bo skoro, jak twierdziła, nie miała nic do powiedzenia, nie miał zamiaru jej przymuszać. Wzruszył lekko ramionami. - No cóż, u mnie właściwie niewiele się zmieniło. Piszę po nocach, szukam inspiracji, upijam się cudzymi słowami... Można powiedzieć, że utrzymuję swój status quo - podsumował, po czym upił łyk z piersiówki i przymknął na moment oczy.
Lubiła spotkania z Raphaelem, bo był wielofunkyjny. Mogła z nim pożartować, ale mogła też rozmawiać na tematy, na których przeciętny człowiek nie chciał, ale nie umiał się skupiać. Oni, jako artyści spędzali nad swoimi rozważaniami wieli chwil, czasem dni a nawet i tygodni. I fakt, że zajmowali się czym innym w ogóle nie kłócił się z tym, że tematy ich rozważań były różne. Pokręciła lekko głową, gdy chłopak podsunął jej pod nos papierosy. Miała rzucić, wiedziała że miała. Czuła, że powinna. Ale było silniejsze od niej. Sięgnęła po papierosa i odpaliła od różdżki Ralpha. Kiedyś słyszała, jak jakaś czarodziejska psycholożka mówiła w radiu, że to nieuniknione, że artyści popadają w nałogi. Są wrażliwsi, dostrzegają więcej, odczuwają mocniej, dlatego też znajdują jakieś ujście, które pomaga im się jakoś zmierzyć z nadwagą tych emocji i wiedzy. Niestety, często też zakrawa to na inne sprawy. Może własnie nieumiejętność radzenia sobie z rzeczywistością, sprawiła, że Tunie zaczęła pojawiąc się Pene? Cholera wie. Zaciągnęła się papierosem i przzez chwilę milczała zastanawiając się na do odpowiedzią. -Wydaje mi się, że prędzej czy później każdy musi się w jakiś sposób określić. Nie deklarowanie wyboru byłoby chyba życiem na pół gwizdka, nie sądzisz? - zapytała, choć było to bardziej spekulowanie niż rzeczywista odpowiedź. Nie bała się przy nim powiedzieć, co myśli, choć nie zawsze miała rację, wiedziała jednak, że jeśli jej nie ma, a przyjaciel wie lepiej, to ją poprawi. -To dobry wybór. - odpowiedziała z uśmiechem, na temat jego włosów. Jakoś nie widziała go w innej kombinacji kolorsytycznej niż w tej w której się obecnie prezentował. Choć światło księżyca sprawiało, że jego włosy nabrały lekko niebieskiego odciennia w miejscu, które dosięgało światło księżyca. -Zrobiłam cykl prac na Syberii. - wyznała w końcu, jakoś nie lubiła się chwalić swoimi osiągnięciami. -Jak idzie pisanie? - zapytała wiedząc, że każdy artysta czasem ma jedną wielką czarną dziurę w głowie i jej zdarzały się takie dni.
Stała boso na mokry piasku, pozwalając wodzie obmywać co chwilę swoje stopy. Na początku wzdrygnęła się czując ten zimn dotyk, ale szybko się przyzwyczaiła i niewiele czasu minęło, a tafla sięgała jej do kolan mocząc, zbyt obcisłe aby je tak wysoko podciągnąć, spodnie. Obecność wody uspokajała, a Daisy potrzebowała jasności umysłu. Wiedziała jak niektórzy z bractwa twierdzą, że powinna bardziej zajmować się swoim przedmiotami i odkrywać jego moc. Tymczasem ona jakby się tego wystrzegała, chociaż pokłute i bolące palce nie pozwala przestać myśleć o tym ani na chwilę. Wyjęła ostrożnie igłę z kieszeni, uważając aby znowu się nie pokłóć. Ale czy jedna rana więcej miała znaczenie? Czasem przemknęło jej przez głowę, aby pójść do zamkowej pielęgniarki, ale ostatecznie nigdy tego nie zrobiła. Jeśli uczniowie zadawali tyle pytań, to jak wścibska musiała być pielęgniarka? Nie, wolała się nie narażać na kolejne przesłuchania. Wcale nie bała się, że przez uwagę artefakt może znaleźć się w wodzie. Coś tak małego niezwykle łatwo byłoby zgubić... ale wtedy przynajmniej miałaby wytłumaczenie. Najchętniej wyrzuciłaby igłę... gdyby tylko tak nie kusiła. A Daisy wpatrywała się w nią często, mając nadzieję, że to pomoże jej w odkryciu właściwości. I być może tak się stało, bo po pewnym czasie nie czuła już tak przemożnej chęci nakłuwania palców, kiedy tylko sięgnęła do kieszeni. Ale co z tego, jeśli pamiątki wciąż zostawały. Wyszła powoli z jeziora, szukając stopami po piasku. Teraz znowu poczuła różnicę temperatury. Usiadła na pobliskim pieńku, aby móc spokojnie powpatrywać się w wodę. Mimo wszystko... czuła, że jednak już nieco lepiej radzi sobie z artefaktem niż na początku. Postanowiła, że w niedługim czasie odwiedzi bibliotekę, żeby dowiedzieć się o nim jeszcze więcej.
Dla Hope ten dzień był tragiczny i nudny. Nie wiedziała już co ma ze sobą zrobić. Było dość późno więc postanowiła wyjść na spacer. Miała nadzieje, że nikogo nie spotka po drodze. Ubrała na siebie zwiewna białą sukienkę i wzięła butelkę ognistej, ktora schowała do niedużej torebeczki. Wrzucila tam również paczkę papierosów. Wyszła z pokoju i udala sie przed siebie pustym korytarzem. Minęło około 15 może 20 minut zanim trafiła nad brzeg jeziora. Rozejrzała się dookoła i odetchnela z ulga. Nikogo tu nie było. Położyła torebkę pod drzewem i wyjęła z niej butelkę ognistej. Odkrecila i napila sie duzego łyka. -Teraz mogę sie odprężyć. -powiedziała sama do siebie i zdjela buty po czym powoli zbliżyła sie do wody. Zaczela zanzac sie ciraz glebiej az do pasa. Woda była dosc ciepla. Ponownie napila sie łyka i wbiła wzrok w gwiezdziste niebo. Przez jej głowę przelatywalo milion niepotrzebnych myśli. Odgarnela kasztanowe kosmyki wlosow z policzkow. Kolejne lyki i butelka zaczela powoli sie oprozniac a Hope zaczynalo szumiec w glowie. Oczy zaczely jej blyszczec jak iskierki. No tak juz sporo wypiła wiec troche się wstawila. Nic nie mogla na to poradzic, bo lubila to. Lubila alkohol i nikt nic na to nie poradzi. Upila kolejny łyk z butelki i westchnęła cichutko. Zaczela nucic jakas melodyjke z dziecinstwa. Gdy byla jeszcze mala mama spiewala jej sliczna kolysanke. Odwrocila sie przodem do plazy i zrobila malenki kroczek by wyjsc z wody. Wtedy zauwazyla jakas postac stojącą w cieniu drzewa. Hope otworzyła szerzej oczy i wbila duze brązowe oczy w owa postac. -Podnieca Cię podgladanie niewinnych dziewczynek?-spytala gdy zauwazyla że to chłopak. To bylo dość dziwne, ale zabawne.
Spacerował. Po prostu. Nie miał ochoty na siedzenie w dormie, było tam jakoś za gorąco. Miał taką potrzebę pójścia gdzieś samotnie, pomyślenia o swoim życiu, o przyszłości. Zbliżała się zima a co za tym idzie, przerwa świąteczna, podczas której miał razem z Morticią odwiedzić swoją rodzinę. Niby listownie jego mama wykazała wielką aprobatę tym, że w końcu kogoś sobie znalazł, jednak martwiło go to, czy razem z ojcem zaakceptują to, że jego dziewczyna jest Gryfonką, która nie ma stuprocentowej czystości krwi. Uznał jednak, że nawet jeśli będą mieli jakieś zastrzeżenia odnośnie jego wyboru, po prostu to zignoruje. Gdy dotarł nad brzeg jeziora zauważył dziewczynę ze swojego dormu, studentkę zapewne. Stała w wodzie i piła jakiś alkohol. Zatrzymał się przy drzewie, głównie ze zwykłej ostrożności - co jeśli jest już mocno pod wpływem, zapragnie popływać i nie dajcie bogowie, zacznie się topić? Wzruszył ramionami opierając się plecami o drzewo. I wtedy odwróciła się w jego stronę i odezwała się do niego. - Stanie na widoku nazywasz podglądaniem? - mruknął obojętnym tonem. - Jakbyś się utopiła bo stwierdziłbym, że będzie lepiej jeśli sobie pójdę, to miałbym potem same kłopoty. Mniejsze zło wybrałem.
Słysząc słowa chlopaka stwierdziła, ze jest to Ślizgon. Uśmiechnęła sie delikatnie i skierowala sie chwiejnym krokiem do brzegu. Podeszla do torebki, ktora lezala obok nogi chlopaka. -Juz mi sie podobasz.-stwierdzila i podala mu butelke alkoholu zachecajac tym samym by sie napil. -Zrelaksuj sie skarbie.-powiedziala po czym poprawila mokra sukienke, ktora podwinela jej sie do gory i przykleila do wilgotnego ciala. Zerknela na chlopaka i wyjela z toeebki papierosy. Podsunela mu paczke zastanawiajac sie czy pali. -A wiec jestes slizgonem, pewnie uczniem. -dodala spokojnie. Odpalila swojego papierosa i zaciagnela sie. Ta mokra sukienka zaczela ja denerwowac. Czula sie jak by miala na sobie druga skore, ktora sie do niej przyczepila i nie chciala odczepic. Wypuscila dym z ust i zerknela na chlopaka. Odgarnela wlosy z policzkow i wziela od niego butelke alkoholu. Upila spory lyk i oddala mu ja. Byla juz dosc mocno wstawiona, ale nie platal jej sie język. Cale szczęście. -Jestem Hope. -przedstawila sie i poslala chlopakowi perskie oczko. Ciekawe co on robil tak późno nad jeziorem. Hope zmruzyla delikatnie oczka i ponownie zaciagnela sie papierosem.
Gdy dosłownie wcisnęła mu w dłonie butelkę z alkoholem zerknął na dziewczynę lekko unosząc brew. Wziął niewielki łyk ognistej po czym oddał butelkę przysłuchując się jej słowom. Skarbie? Czy ona właśnie próbuje ze mną flirtować? Pokręcił przecząco głową, gdy podsunęła mu papierosy. Co jak co, ale tego się nie czepiał. Na flirt też jakoś nie miał ochoty głównie przez to, że był w związku i co najważniejsze, czuł się z Morticią szczęśliwy. W innych okolicznościach pewnie wykorzystałby okazję i chciałby nawiązać jakiś silniejszy kontakt, a teraz... No cóż, najwyżej mogliby zostać przyjaciółmi, nic więcej. - Haeil - przedstawił się z lekkim uśmiechem. - Co robisz tutaj o tak późnej porze? Swoją drogą, przecież można było wywnioskować że Ślizgonka przyszła tu głównie po to, żeby się napić, a on swoją obecnością być może zniweczył jej plany.
Hmm, cos jej sie wydawalo ze to bedzie bardzo trudny orzech do zgryzienia. Musiala się bardziej postarac by go zainteresować swoja osoba. Wziela od niego butelke ognistej i upila maly lyczek. Dopalila papierosa i spojrzala na Ślizgona. -Haeil, zapamietam.-powiedziała usmiechajac sie zadziornie. No ta sukienka ja bardzo denerwowala. Miala jej strasznie dość. Najchetniej by ja zdjela, ale jak widac chlopakowi by sie to nie spodobalo. Chociaż może.. Spojrzala na niego brązowymi teczowkami i westchnela cichutko. Przez chwile goraczkowo zastanawiala sie co by tu, gdy nagle zadal pytanie. -Cierpie na bezsennosc, w dodatku miałam nadzieje ze spotkam tutaj takiego przystojniaka jak ty.-odpowiedziala spokojnie i usmiechnela sie zadziornie. Odgarnela kosmyki kasztanowych wlosow z policzkow. Zbliżyła sie do niego i zaczela wpatrywać sie w jego tęczówki. Ponownie podala mu butelke alkoholu. Uśmiechnęła sie delikatnie ponownie do chlopaka. -Może usiadziemy?-zaproponowala zerkajac na niego katem oczka.
/nikt nie pisze od ponad miesiąca to zajmuję, zaraz po rozgrywce na korytarzu na IV piętrze/ (@Eric U. Moore - wzywam Cię) Brandon najpierw udał się do klasy gdzie zaniósł książki. Następnie postanowił udać się do dormitorium skąd wyjął dwie butelki kremowego piwa, zaczarował je odpowiednim zaklęciem tak żeby nikt nich nie zobaczył i schował pod płaszczem, który także postanowił założyć ze względu na to, że na dworze było już trochę chłodno. Kiedy się przygotował, udał się nad jezioro gdzie miał się spotkać z Eric'em. Miał nadzieję, że ten przystojny student z Salem nie zgubi się po drodze, w Hogwarcie bardzo łatwo było się zgubić, naprawdę. W pierwszej klasie Brandon notorycznie się spóźniał, bo okazało się, że korytarz przeniósł się w zupełnie inne miejsce. Kiedyś też utknął na Wielkich Schodach kiedy nagle jeden stopień po prostu zniknął. Noga mu się zaklinowała i spędził tak godzinę póki nie pomógł mu jeden prefekt. Na szczęście nie odjęto mu punktów za spóźnienie na zajęcia, profesor zrozumiał oczywiście sytuację. Od jeziora było trochę chłodniej niż w rzeczywistości, opatulił się lepiej swoim szalikiem w kolorze Ravenclaw'u i usiadł na trawie. Obok za to postawił butelki kremowego piwa, z którego zdjął już zaklęcie maskujące. Wpatrywał się niecierpliwie w stronę zamku spoglądając za panem Moore mając nadzieję, że ten za chwilę się pojawi. Lubił spędzać z nim czas. Nie znali się długo ale zdołał się w nim już mocno zauroczyć. Miło by było gdyby ta relacja się jakoś rozwinęła. Chociaż kto wie, może Eric pozostanie jedynie niespełnionym marzeniem Brandona? To byłoby nieco... przykre.
//Zaraz po spotkaniu z Brandonem na korytarzu. Na sczęście Brandona chłopak nie natrafił na nikogo po drodzę, dlatego był w miarę punktualny. Poszedł jedynie po jakiś ubiór, ażeby nie zamarznąć. Na dworze nie było bajkowo, ale Eric'owi nigdy nie przeszkadzała pogoda. Pogoda jest zmienna prawie jak on dlatego to co się dzieje na zewnątrz wcale go nie dziwi. Spóźnił się może z dziesięć minut, ponieważ pewna znajoma zapytała się czy nie widział gdzieś tam czegoś. Nie... Ci ludzie go dobijają. Dziewczyna zna go jedynie z imienia, chociaż nawet nie miał pojęcia skąd, bo z tego co pamiętał wcale jej się nie przedstawiał, a pyta go o jakieś inne znajome i to w dodatku jej. Dowiedział się jedynie, że to gryfonka i tyle. A skąd mógł znać wszystkie gryfonki z imienia. Owszem, mimo iż krótko tu jest to opinia o słynnym podrywaczu poszła na całą szkołę, ale bez przesady, że będzie znał każdą dziewczynę w szkole. Chłopak stara się ustabilizować i coraz to mniej dziewczyn przewija się przez jego ramiona. Hogwart co prawda był ogromny, ale w miarę szybko opanował sytuację zarzucając szary szal dookoła szyi udał się na błonia gdzie od razu zauważył dopiero co siadającą sylwetkę Brandona. Przyśpieszył kroku i za parę chwil siedział już u jego boku. - Tak po prostu je wyniosłeś czy użyłeś jakiegoś zaklęcia? - zapytał rozglądając się. On tam się niczego nie bał, bo przecież przyjezdnemu i to w dodatku studentowi chyba nic takiego nie zrobią, ale nie chciał ażeby Brandon na tym w jakimś stopniu ucierpiał.
Ucieszył się kiedy tylko zobaczył zbliżającego się Eric'a. Przyjrzał mu się dokładniej. Jego twarz nieco poczerwieniała kiedy tylko pomyślał o tym jak świetnie wygląda ten mężczyzna. Ostatni raz go tak wzięło po pierwszym pocałunku. Zresztą z tamtym chłopakiem spędził trochę czasu jako para, szkoda, że im nie wyszło. Chciałby żeby coś było między nim a tym studentem. Chociaż przecież Eric nie musi podzielać poglądów Brandona co do mężczyzn oraz odczuwania pociągu seksualno-emocjonalnego do tej samej płci. Mimo wszystko Brandon chciał się zakochać, znów poczuć się tak świetnie, spędzać czas z kimś kogo kocha lub chociaż w kimś w kim jest zauroczony. Oczywiście nie był mocno zakochany w Eric'u. Raczej to było mocniejsze zauroczenie, które Brandon starał się nieco powstrzymywać aby nie musieć za bardzo cierpieć w razie odrzucenia. - Oczywiście, że użyłem zaklęcia. Chociaż sam nie wiem jak to było co do piwa kremowego. W sumie czasami na jakiś imprezach je dają. Wiem, że nie można pić Ognistej na terenie Hogwartu, to na pewno. Trzymaj. - Powiedział chłopak po czym stuknął końcem różdżki o kapsel, który ot tak nagle sam z siebie wyleciał gdzieś wysoko. Tak samo otworzył sobie butelkę tego piwa i pociągnął spory łyk. Wzdrygnął się czując chłód przenikający trochę przez jego czarny płaszczyk. - Cholera, mógłby być już śnieg, nie lubię za bardzo później jesieni, wszystko jest takie zgniłe. W sumie lato jest fajne, czasami sobie pływam w tym jeziorze z krakenem. - Rozpoczął jakiś temat. Chciał żeby Eric go trochę poznał. Z drugiej strony, chciał poznać też Erica.
Śnieg? Eric lubił tę porę roku, wszystko się wydawało wtedy takie przejrzyste i jasne. Mimo chłodu panującego w ten okres roku jakoś mu to nie przeszkadzało a wręcz przeciwnie. Przecież od tego ma się ubrania, ażeby w razie potrzeby móc się cieplej ubrać i wyjść na zewnątrz. Szczerze powiedziawszy był ciekawy jak wygląda Hogwart i jego okolice w tej porze roku. Pewnie wygląda bajecznie, ale nie miał okazji jeszcze tego doznać i samemu pozwolić na ocenę. - No nie powiem, że nie. Śnieg jest fajny, przynajmniej ja bardzo go lubie. Lato też, ale śnieg ma swój klimat, zresztą wyobrażasz sobie święta bez śniegu? A właśnie apropo świąt, pewnie jedziesz do swojej rodziny, nie? - zapytał. Co prawda było jeszcze wiele czasu, ale pewnie miał już jakieś plany na ten okres. Eric? No co, albo spędzi je ze swoją siostrą tutaj w Londynie, bo tego na pewno jej nie daruje, albo pojadą do swoich rodziców. Pewnie Eric tak właśnie chciałby uczynić, w końcu to ich rodzice i chłopak się za nimi stęsknił. Był pieściochem i każde przytulenie jego matki wiele dla niego znaczyło. Ok. Był dorosłym czarodziejem, ale dzieckiem dla swoich rodziców jest się przez całe życie, tak? Ciekawy był co na wyjazd powiedziałaby Olivia koniecznie będzie musiał się z nią spotkać i wszystko obgadać, bo trochę spraw do załatwienia pomiędzy sobą mieli.
Zdecydowanie Hogwart wyglądał bajecznie w święta kiedy mury i dziedzińce były pokryte białym, zimnym puchem. Raz chłopak został w zamku zimą i mile wspomina spędzony czas pośród pozostałych uczniów. Niektórzy nawet wtedy wstępują do chóru szkolnego a Wielka Sala wypełnia się pięknymi kolędami i pastorałkami. Trzeba przyznać, że prowadzący chór naprawdę wykonuje porządną pracę. Mimo wszystko święta powinien spędzić z rodziną, szczególnie teraz, kiedy jest ostatni rok przed zakończeniem szkoły i za niedługo zaczną się studia. Pewnie jak będzie miał studia to przeprowadzi się gdzieś, zacznie pracować i nie będzie wakacji spędzał z rodzicami tylko sam, być może w otoczeniu przyjaciół. Tak samo święta, być może to on będzie na nie zapraszał swoich rodziców. Sam nie wiedział jednak gdzie chce zamieszkać ale chciał zamieszkać w dzielnicy gdzie jednak są czarodzieje. Może Dolina Godryka? A może Hogsmade? - No i można urządzić bitwę na śnieżki! Wiesz jaka kiedyś była wojna w Hogwarcie pomiędzy Gryfonami a Ślizgonami? Nawet ja wziąłem w tym udział po stronie Gryfonów. Wiesz, latem są pojedynki na czary a zimą na śnieżki. Często te na śnieżki są nawet lepsze! - Powiedział i upił łyk piwa. Odstawił je obok i spojrzał w stronę jeziora. Ciekawe gdzie był teraz jego ulubiony kraken, dla niektórych uczniów zmora a niektórzy go nawet lubili. Czasami Brandon nawet łaskotał macki tej wielkiej kałamarnicy jaka zamieszkała w tym właśnie jeziorze. Po chwili cieszy postanowił zagadać Eric'a w nieco... konkretnym kierunku. Chciał wyczuć jaki ma Eric stosunek do chłopaków. - Ej, Eric. Tak właściwie to myślałeś kiedyś o jakiś chłopakach w nieco inny niż przyjacielski sposób? - Oczywiście ton głosu modulował na zwykłą ciekawość. Ot zwyczajne pytanie, zwyczajna rozmowa. Mimo wszystko serce Brandona biło mocno w oczekiwaniu na odpowiedź.
Przyjezdny rónież lubił zdjęćia i można o nim mówić, że jest twardzielem, że na takiego nie wygląda, a jednak. Eric bardzo lubi święta w gronie rodziny. Co prawda zawsze robią to skromnie, bo jedynie rodzice i oni, jak co roku. Jednakże później przyjeżdża rodzina i jest naprawdę super. Podoba mu się. Jednakże z kuzynostwem nie miał dobrego kontaktu, Olivia pewnie miała podobnie. Można powiedzieć, że byli niezłymi gburami i nigdy nie mieli ze sobą nic wspólnego, ale on się nie miał zamiaru tym przejmować. Byli przede wszystkim starszym kuzynostwem, kto wie pewnie już pozakładali rodziny i każdy poszedł w swoją stronę, przecież Eric nie będzie za nimi chodził i szukał to na pewno nie jest w jego roli. Eric nie zna tych stron, ale pewnie chciałby zamieszkać w Dolinie Godryka, rodzice wiele mu o tym miejscu opowiadali. Właśnie miał pomysł do zrealizowania i chyba będzie potrzebował pomocy Brandona. - No na pewno było fajnie. W świecie magii nie tylko ważne są czary i magia, prawda? - powiedział do niego i pokiwał lekko głową upijając kolejny łyk piwa. Eric lubił czarować, bo w końcu można powiedzieć, że to jest jego powołanie, ale nie lubił czarować skoro sam coś mógł zrobić, tak? Wiadomo po to ma różdżkę, ażeby sobie w życiu ułatwiać, ale nie zawsze to idzie w dobrą stronę. - Brandon, pójdziesz ze mną do Doliny Godryka? Kiedyś tam, może nie kiedyś tam ale na przykład w sobotę? - spojrzał na niego z nadzieją w oczach. Naprawdę bardzo chciał zobaczyć to miejsce, pewnie najlepiej w czasie świąt, gdzie miejsce będzie pokryte puchem, bo mówili, że wtedy wioska wygląda najpiękniej, jednak nie chciał dłużej czekać, potem oby dwoje pojadą na święta i tyle będzie z ich wypadu. Liczył na Brandona i miał wielką nadzieję, że się nie zawiedzie. - Znaczy... Że... - spojrzał na niego nieco podejrzliwie, dość szybka zmiana toru rozmowy, ale w końcu Eric jest zwykłym facetem jemu trudno się domyślić o co tak naprawdę chodzi. - Chodzi Ci czy jestem gejem? A wyglądam na takiego? Przecież wiesz, że latam za dziewczynami... Owszem przyglądam się niektórym chłopakom, mam niekiedy dziwne wizje, ale... Hmmm... Może powiem tak, nie trafiłem jeszcze na takiego, który byłby w stanie cokolwiek we mnie zmienić. - mruknął do niego. Eric się oczywiście nie domyślił, że Brandon mógł mówić o sobie. - A co jest grane, hmm? - zapytał, chociaż nic tak naprawdę nie podejrzewał w zachowaniu Brandona, jednakże gdyby czuł i słyszał bicie serca krukona z pewnością by go to bardzo zainteresowało, ale nie wiedział i chyba na szczęście Brandona jak i Erica.
- Wiesz co? W weekend nie możemy za bardzo wychodzić dalej niż do Hogsmade, ale może jak się zaczną ferie świąteczne? Wiesz, zanim pojedziemy do naszych domów. To znaczy wiem, że Ty masz o wiele dalej ale proszkiem Fiuu szybko się podróżuje i zdążysz na święta. Ale oczywiście, że pojadę z Tobą, przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, nawet jeśli znamy się niewiele czasu. - Uśmiechnął się do mężczyzny i pociągnął kolejny, spory nawet łyk kremowego piwa po czym rękawem płaszcza wytarł pianę jaka została mu na ustach. Zawiał delikatny wiatr, od strony jeziora. Chłopak wystawił bardziej twarz w stronę wiatru i cieszył się jak poczuł, że jego włosy zaczęły zwyczajnie stają się rozczochrane. Lubił się wystawiać tak na wiatr i czuć jak kosmyki włosów ruszają mu się pod wpływem tej niewidzialnej siły. - To znaczy, wiem o tym... ja po prostu tak z ciekawości się pytałem. Na przykład czy chciałeś kiedyś zobaczyć jak to jest chociażby tylko pocałować się z chłopakiem. Wiesz, tak na dobrą sprawę nic nie znaczący eksperyment. Bo ja się czasami zastanawiam jak to jest. - Oczywiście wiedział doskonale jak to jest. W końcu przeżył swój pierwszy pocałunek. Zabawnie się złożyło, bo siedział z Eric'iem akurat w tym samym miejscu, w którym trzy lata temu przeżył swój pierwszy pocałunek. Sam nie wiedział się czemu o to wypytywał swojego przyjaciela. Może chciał go do czegoś przekonać? Może miał nadzieję, że Eric pod wpływem chwili i tego pytania faktycznie zechce spróbować pocałunku i pocałuje właśnie jego? Dobrze, że Eric nie potrafił czytać w myślach. - Nie to, żeby było coś ze mną nie tak - chociaż faktycznie było - ale wiesz, czasami ciekawość jest bardzo silna. Zresztą znasz mnie, jestem strasznie ciekawski. - Zaśmiał się aby ukryć swoje zakłopotanie. W zasadzie jedyne co mogło zdradzić, że jest zakłopotany to fakt, że drapał się z tyłu głowy. Zawsze tak okazywał niezręczność.
- Cieszę się, że zawsze mogę na Ciebie liczyć. Wiesz chętnie bym poprosił Morticię, ale nie chce, ażeby przeze mnie wpadła w jakieś kłopoty. Ty tam się łatwo wykręcisz, ona może też, ale to jest jednak dziewczyna, nie? Tak bardziej wydaje mi się pasuje to zadanie do Ciebie i choćby i nawet dostaniesz najwyżej punkty ujemne, a Morticia pewnie zaraz jakąś pracę przez którą musiałaby spędzić przez niego pół dnia. Rozumiesz o co mi chodzi? Poza tym jesteś krukonem Ty pewnie więcej wiesz na temat tego miejsca niż ktokolwiek inny... - no co chciał się podlizał, ażeby chłopak w razie czego musiał się zgodzić. Wiedział, że się zgodzi, ale jednak zawsze jakiś procent niepewności jest. Brandon był naprawdę super chłopakiem. Miał nadzieję, że ich przyjaźń przetrwa wszystko, ale do tego chyba potrzeba jeszcze trochę czasu. Przecież na dobrą sprawę, Brandon znał go bardzo krótko. Pamięta dokładnie opowieści jego ojca, który opowiadał o rzekomym przyjacielu, który potem okazał się totalnym świnią. Dlaczego mu wtedy opowiadał, dlatego żeby uważał w nowej szkole. Mówił, że on nie wierzy uczniom z innych szkół. No prawda. Eric również nie był tak przyjaźnie nastawiony jak był w Salem, ale Brandon, Morticia i parę innych osób nie dało się nie lubić. Byli naprawdę super ludźmi, czarodziejami z którymi nigdy nie chciał stracić kontaktu. Poza tym po imprezie skapnął się, że Brandon z Morticią się przyjaźnią? Trójkącik? Hehe, oczywiście żart, ale liczył tutaj na trójkąt przyjaciół którzy zawsze mogą na siebie polegać, bo tak było, jest i będzie miał taką nadzieję. - Nie, nigdy nie chciałem spróbować, ba. Nigdy nawet o tym nie myślałem. - powiedział do niego, nie chciał się przyznać panu Funley'owi, ale Eric pocałował się z chłopakiem. Był to nieznaczący pocałunek, ponieważ chodziło o zakład. Pewnie gdyby tego pocałunku nie było nigdy by nie poznał swojej orientacji. Czuł, że płeć męska nie jest dla niego taka jakaś obca w stosunku seksualnym mimo iż nigdy tego nie robił z chłopakiem. Kto wie, może los mu na to pozwoli? To przecież mogłoby być całkiem przyjemne doświadczeniem życiowe. - Apropo ciekawości, widziałem na zabawie andrzejkowej, że dobrze się znasz z Morticią... No nie dziwie się, przecież jesteście na tym samym roku, chodzice na te same lekcje, ale tylko domy was różnią. - powiedział do niego. Wiedział po sobie, że ludzi z roku zna się. Nawet z nazwiska i z charakturu, którego wcale nie trzeba było poznać osobiście. Wiele okazywało się o danych osobach na lekcjach czy też szkolnych korytarzach, a nawet na jakiś imprezach gdzie to dane im było siedzieć przy sobie.
- Oh, no tak. Zresztą nie oszukujmy się, lepiej podróżować w męskim towarzystwie. No okej, mogę postarać się w ten weekend. Najwyżej coś wymyślę, żeby nikt nic ode mnie nie chciał. Może uda mi się nawet dogadać z prefektem, w końcu mnie znają. W sumie Dolina Godryka jest legendarna, podobno jest tam grób Peverellów, pierwszych posiadaczy Insygniów Śmierci. Ile w tym prawdy nie wiem ale chyba coś w tym musi być, w końcu jesteśmy częścią magicznego świata. - Spojrzał na swoją różdżkę. W sumie fajnie by było mieć Czarną Różdżkę, najpotężniejszy przedmiot na świecie. Różdżka pozwalała w końcu wyzwolić pełen potencjał magiczny czarodzieja, czarna różdżka potrafiła wyciągnąć więcej niż inne. Była potężna i zapewniała naprawdę wielką moc czarów. Oh... co on mógłby z tym robić! Na pewno wykorzystałby tą różdżkę do badań. Postanowił przemilczeć już temat całowania się z chłopakiem. Nie chciał przerazić w jakiś sposób Eric'a chociaż z drugiej strony ciągnęło go do tego żeby zwyczajnie się na niego rzucić. On miał takie fajne usta, pewnie się dobrze z nim całuje. Szkoda tylko, że jest to nieosiągalne dla Brandona. Dawno nikt nie chwycił go tak za serce jak właśnie Eric. W zasadzie to była jedna z niewielu przyjezdnych osób, które poznał. Ci z Salem raczej trzymali się razem i nieco izolowali się od uczniów Hogwartu. Było to strasznie dziwne. Zresztą niektórzy uczniowie z Salem zdawali się nawet izolować od innych salemczyków. W duchu podziękował mężczyźnie o to, że rzucił nowy temat. Brandon uśmiechnął się kiedy jego przyjaciel wspomniał o Morticii. - W zasadzie to znam się z nią od dziecka. Jesteśmy naprawdę bardzo bliskimi przyjaciółmi. Nawet czasami ścigaliśmy się na tych zabawowych miotłach co się kupuje czasami dzieciom. Później poszliśmy do Hogwartu no i nasze drogi zostały rozdzielone przez te dwa różne domy. No ale jakoś i tak przyjaźń to wytrzymała, zresztą i tak nie siedzimy całe dnie w Pokoju Wspólnym. Niestety nie znam hasła do części Gryffindoru a cóż... Gryffindor jest zbyt mało inteligentny żeby dostać się do Ravenclaw'u. Bo widzisz, podczas gdy inne domy muszą tylko podać hasło tak Krukoni muszą wykazać się sprytem aby dostać się do swojej części zamku. - Odpowiedział nieco rozwijając temat. W zasadzie trochę zboczył z tematu ale w końcu taki był urok tego uroczego Krukona.
- No słyszałem o tych Insygniach starzy mi o nich opowiadali. Ale ponoć jeden z nich został zniszczony przez samego Potter'a. Nie wiem ile w tym prawdy, ale tak słyszałem. Szczerze powiedziawszy mało się tym interesowałem. Taka przykładowo czarna różdżka może być bardzo niebezpieczna. Kto wie jaką moc w sobie kryje. Ja tam wole mieć swoją i potrafić czarować na miarę swoich możliwości. Owszem, pewnie o wiele więcej ona potrafi niż taka zwyczajna, ale kto wie jak ona naprawdę działa. Ja bym jej tam nie chciał, za duża odpowiedzialność, a czarodziejskie media i ministerstwo chyba by mnie zjadło za posiadaną różdżkę nie sądzisz? A zazdrośni czarodzieje mogliby zrobić dosłownie wszystko, ażeby zdobyć ją tylko dla siebie, więc to jest z pewnością bardzo niebezpieczny przedmiot i nie warty uwagi - powiedział jak jakiś profesor. Ale czy nie taka była prawda? Chyba każdy czarodziej chociaż przez chwilę marzył o takiej różdżce, ale co by było gdyby naprawdę ją posiadać? Byłoby bardzo niebezpiecznie. Oczywiście Eric lubi jak jest niebezpiecznie, ale bez przesady to przedmiot, który nawet może warzyć losy życia. Szczerze powiedziawszy przyjezdny bardzo się ucieszył, że Brandon nie szedł dalej w kierunku tego pocałunku. Pewnie wtedy musiałby się przyznać, że chociażby do tego pocałunku doszło to nie byłby to jego pierwszy z chłopakiem. Niby Eric nie miał nic do ukrycia przed nim, ale jednak to trochę krępująca sytuacja, a nie chyba nie chciałby ażeby ten dowiedział się, że Eric może mieć jakieś chwile słabości czy jak to tam można nazwać. - No to ona nic mi na wasz temat nie mówiła. Fajnie. Morticia jest naprawdę cudowną dziewczyną, ale co z tego jak ten cholerny krukon się koło niej kręci. On jest chyba starszy od niej nie? Znasz go w ogóle? - zapytał. Widział go może dwa czy trzy razy na oczy więc nic na jego temat nie może konkretnego powiedzieć. Ale jednak nie przypadł mu do gustu z wiadomych przyczyn. Ale kto wie jak to dalej się potoczy. Skoro jest od niej grubo starszy może mu się to w końcu nie spodoba i będzie chciał coś z tym zrobić. Taaa. Marzenia ściętej głowy. Morticia jednak jak na swój wiek była bardzo rozwinięta. Nigdy by nie powiedział po rozmowie z nią, że jeszcze nie ukończyła szkoły.
- Wiesz, z tego co wiem moja różdżka zapewnia mi spójną magię. W zasadzie sam nie wiem o co w tym chodzi. Każde zaklęcie mi się uda czy jak? W zasadzie wytwarzanie różdżek może być całkiem ciekawą sprawą, nie? Dostajesz magiczne ingerencje i je łączysz wedle uznania a później taka różdżka sama z siebie wybiera właściciela. Pamiętam jak kupowałem różdżkę i ją dotknąłem to poczułem jakby moja wewnętrzna moc zaczęła szaleć. Później nauczyłem się rzucać czary i ukierunkowywać energię. Ej, a w ogóle jak to jest w USA? Nigdy tam nie byłem i jestem ciekawy jak wyglądają tam szkoły magiczne i w ogóle wszystko. Fajnie by było wybrać się kiedyś za ocean. - Napił się swojego kremowego piwa i ostatecznie położył na trawie. Było troszkę chłodno ale Brandon był człowiekiem raczej wyjątkowo gorącym i czasami przydawało mu się małe ochłodzenie. Eric mógł zauważyć już wcześniej, że Brandon dużo gadał i często w jednej wypowiedzi potrafił zawrzeć wiele tematów. Cóż... wróżba andrzejkowa podpowiedziała mu, że powinien raczej słuchać także innych no i dbać o zdrowie. Niestety obecnie nie robił ani tego ani tego. - A ten chłopak jej? W zasadzie ja go nawet nie kojarzę i nie wiem z kim teraz jest. Naprawdę nie kojarzę niestety jej chłopaka. Ej, a na ten nasz wyjazd weź kilka galeonów to wynajmiemy jakiś pokój, bo nie będzie opłacało nam się tam jechać i od razu wracać to najwyżej może spędzimy tam noc i wrócimy na następny dzień. - Tak akurat wpadło chłopakowi do głowy, bo jednak Dolina Godryka była kawałek stąd, w zasadzie całkiem niezły kawałek. Nie wiedział czy nie będą musieli użyć proszku Fiuu żeby dostać się szybciej i spędzić więcej czasu ze sobą. Oczywiście Brandon cały czas miał nadzieję, że coś między nimi wyniknie. Czemu cały czas przyłapywał się na tym, że myśli o Ericu w kategorii wyżej niż tylko przyjaciel. Cholera, chętnie zaciągnąłbym go do łóżka a nawet oddał mu się teraz nad jeziorem chociażby była zamieć. Brandon dawno nie był w męskich ramionach i strasznie mu brakowało bliskości prawdziwego mężczyzny. Takim mężczyzną był jego przyjaciel. Cóż... każdy miał jakieś potrzeby.
- Tak, bo to różdżka wybiera sobie czarodzieja. Mnie sprzedawca szukał ponad godzinę odpowiedniej różdżki. Był trochę dziwny i można powiedzieć szalony. Uważał się za znawcę różdżki, a wcale nie potrafił jej dopasować do czarodzieja. Pamiętam, że wtedy zmasakrowałem pół sklepu. Nawet moi starszy chcieli zwrócić pieniądze za naprawę, ale ten nie chciał przyjąć. Powiedział, że są od tego specjalni ludzie. Jedną nawet nie dotknąłem go uciekała przede mną. Ale w końcu znalazł taką przy której zawiał niesamowity wiatr, lampa oświetliła się tak jakby conajmniej słońce w nią wstąpiło, a czułem się cudownie. Jakby weszło coś we mnie, coś niezwykłego. A w USA? Jak jest? Tak samo. Szczerze powiedziawszy każda szkoła magii jest praktycznie taka sama, jedynie różni się wyglądem i niczym innym konkretnym. Wiesz dużo Ci nie powiem, bo musiałbym tutaj siedzieć i siedzieć, aż byśmy osiwieli. - powiedział do niego sam do siebie uśmiechając się. Chyba każdy czarodziej pamięta ten moment, prawda? To w końcu jest jedna z najważniejszym rzeczy jak nie najważniejsza w życiu każdego czarodzieja. Eric nawet się kiedyś śmiał z opowieści nauczycielki, że czarodzieje przywiązują się do różdżki. Jak można się przywiązać do kawałek magicznego drewna? Po tych wszystkich latach zwraca honor. Eric by się chyba załamał jakby jego różdżka uległa zniszczeniu czy czemukolwiek. Gdy bierze ją w dłoń czuje się niesamowicie. Jednak oszczędza ją, nie lubi zbytnio rzucać czarów już było o tym wcześniej wspominane. Czuł się nieco zawiedziony kiedy Brandon oznajmił, że nie wie nic na temat chłopaka Mortici, no ale przecież nie będzie za to się na niego wściekał, no co ma zrobić? Przecież nic na to nie poradzi. Spojrzał na niego i wzruszył ramionami. - A ja myślałem, że będziemy się tam teleportować, ale może i masz rację, tak to byłoby nas łatwiej namierzyć, a może uda nam się wrócić, że nawet nikt się o niczym nie dowie. W święta przecież nic by nam tam nie groziło, ani nie mielibyśmy żadnych problemów, ale obawiam się, że jadę do swoich. - powiedział do niego. Znaczy nie obawia się, bo bardzo się z tego cieszy.
- W ogóle mnie denerwuje takie gadanie, że czarodzieje pochodzący z mugolskich rodzin musieli ukraść różdżki żeby czarować. Czasami zdarzają się takie osoby co tak mówią, nie? No i sam się zastanawiam co takimi osobami kieruje. Przecież chyba każdy czarodziej wie, że nawet do używania różdżki potrzebna jest wewnętrzna moc, magia nam już przyrodzona, która objawia się czasami przypadkowo, nawet bez użycia różdżki. - Sam ostatnio zastanawiał się nad tym czy faktycznie gdyby nie dostał różdżki to nie mógłby czarować. Ale przecież są czarodzieje, którzy potrafią rzucać zaklęcia jednie za pomocą własnych dłoni potrafiący wydobyć wewnętrzną energię, która przy użyciu odpowiednich słów i gestów była kształtowana w efekty zaklęć. Tak przynajmniej uważał sam Brandon, bo nikt nigdy nie zbadał procesu rzucania zaklęć tak dokładnie jakby tego chcieli zapewne wielcy uczeni czarownicy. - Ooo.. to też macie tam szkoły magiczne w zamkach? Ja chyba bym nie mógł chodzić do innej szkoły niz takiej w zamku. No bo zamki są o tyle fajne, że można szukać tajemnic w nich ukrytych. Pamiętam jak w trzeciej klasie przypadkowo odkryłem skrót za jednym obrazem do klasy Obrony Przed Czarną Magią. Z drugiej strony kiedyś trafiłem do komnaty pełnej ognistych krabów, dotąd mam ślad po oprzeniu nad pośladkiem. - Mógłby zapewne pokazać ten ślad Eric'owi ale było zbyt chłodno aby odkrywać swoje plecy, jeszcze by się przeziębił! Swoją drogą ostatnio na andrzejkach dostał radę aby uważać na swoje zdrowie. Będzie musiał skoczyć jeszcze do apteki w Hogsmade aby kupić jakieś eliksiry i syropy na kaszel i przeziębienie. Może też wyda trochę na jakiś preparat do nosa na katar? Może od razu wykupi aptekę? Tak, będzie fajniej. - No tak, Ty masz dalej niż ja. Ja muszę tylko dojechać pociągiem do stacji King Cross w Londynie. Kiedyś na pewno zaproszę Cię na wakacje do siebie. Pozwiedzamy Londyn, zobaczysz ulicę Pokątną. Widziałeś już ją? - Uśmiechnął się już planując ich wspólne wakacje. Zapewne miło by było spędzić z tym przystojniakiem trochę więcej czasu. Najlepiej sam na sam. - No to w sobotę z samego rana idziemy do Hogsmade, później idziemy do komina i przy pomocy proszku Fiuu lecimy do Doliny Godryka. Już nie mogę się doczekać. - Powiedział i wypił trochę swojego kremowego piwa. Powoli się kończyło, będzie musiał zrobić zapasy jakiegoś alkoholu na drogę.
(NC: Sorry, że trochę czekałeś na odpowiedź ale dziś późno wstałem i byłem lekko pozbawiony weny.)
- Tak różdżka działa tylko wtedy kiedy czuje moc u czarodzieja, tak naprawdę to my czarujemy a nie ona. Zwykły mugol nie ma szans nic wyczarować. Tak mi się wydaje, bo osobiście tego nie widziałem i poświadczyć nie mogę, ale tak mi się wydaje. - oczywiście są czarodzieje którzy potrafią czarować bez różdżki, ale to chyba polega na nauczeniu się tej umiejętności. Inaczej może czarować bez różdżki, ale nic konkretnego. Chociaż nigdy nie widział jak czarodziej czaruje bez różdżki, owszem tam jakieś specyficzne sytuacje, gdy na przykład nauczyciel zasłania rolety w sali, czy też zgaszenie światła. Eric nigdy nie próbował tak czarować, ale kto wie może i by tak potrafił? - No tak, słyszałem o kilku, ale nigdy w innej nie bylem. Nigdy nie potrzebowałem wejść do innego zamku jak nie w Salem, tam był mój dom. Spędziłem ta pół dzieciństwa, no ale los chciał inaczej i nie mogliśmy nic na to poradzić. Szkoła się spaliła, większość uczniów przeniosło się do Hogwartu, a połowa rozsiana na cmenatarzach po całej półkuli. - mruknął. No nic na to nie poradził, że jak tylko wspominał o szkole to przypominali mu się jego przyjaciele. Już mu ta przyjacielska żałoba minęła, bo było z nim naprawdę bardzo źle. Ale życia im nie zwróci, a w tym innym świecie mają na pewno o wiele lepiej. - Byłem, ale tylko przyjazdem. - powiedział do niego. Nie wchodził do żadnych sklepów tylko przeszedł i w jednym z kominków teleportował się i tyle go było widać, więc na zwiedzanie nie miał najzwyczajniej w świecie czasu. Wakacje u Brandona? Dlaczego by nie. W te wakacje pewnie nie będzie się ciągał do Los Angeles, może jedynie na kilka dnia, ale nie miał tam zamiaru spędzić całych wakacji. - No ja też się już nie mogę doczekać, poważnie... - oznajmił i wykonał czynność taką jaką wykonał krukon, pociągnął dość spory łyk piwa kremowego i wtulił ją w swoje kolana patrząc przed siebie.
- No wiesz, ja na przykład w tym francuskim zamku, którego nazwy nijak nie umiem wymówić i w Durmstrangu nigdy też nie byłem. W zasadzie to nawet nie wiem gdzie te szkoły dokładnie leżą. Ciekawe czy są tak samo chronione jak Hogwart. W końcu tutaj jest rzuconych tyle zaklęć ochronnych, że aż głowa mała. Oczywiście wszelką ochronę tkali tutaj najwybitniejsi aurorzy i czarodzieje. Czytałem o tym, że podobno są nawet rzucone tutaj czary starożytne, najpotężniejsze z najpotężniejszych i dawno niedostępne dla takich czarodziejów jak my. Wyobrażasz sobie jaką moc muszą mieć te antyczne zaklęcia? Ileż ja bym dał żeby móc zbadać co się kryje z tymi inkantacjami i gestami. Jaka energia jest przywoływana, co się dokładnie dzieje. Kiedyś czytałem w Dziale Ksiąg Zakazanych o pewnej klątwie, która przeklinała nie jedna osobę a wiele pokoleń wprzód nawet! - Oczywiście kiedy to mówił, jego oczy błyszczały jakby znalazł skarb o wielkiej wartości, która zapewniłaby mu dostanie życie, jemu i ewentualnym jego następcą. Chociaż Brandon oczywiście nie chciał mieć za bardzo dzieci. Nigdy nie czuł tego instynktu ojcowskiego, sam nie wiedział czemu. Wolał chyba się jednak skupić na sobie i swoim partnerze w związku. Był osobą, która jednak w związku wolała się poświęcać dla ukochanej osoby. Czasami sprawiało to, że miał złamane serce, bo za szybko się zakochiwał. Każdy jednak kto był z Brandonem mógł uchodzić za niesamowitego szczęściarza. To zdanie podzielali nawet rodzice Brandona, którzy znali swojego syna jak nikt inny go nie znał. - Mam nadzieję, że będzie to... niezapomniany wyjazd. - Uśmiechnął się do niego i uniósł butelkę kremowego piwa, które powoli się kończyło, w geście toastu po czym sam wychylił spory łyk.
- Chodzi Ci o tę szkołę Beauxbatons? Chłopie jakie tam laski się uczą to normalnie szczena opada, ja nie wiem czy one wszystkie są potomkiniami willi czy co. To jest normalnie nienormalne, ażeby każda dziewczyna tak na Ciebie działała. Byłem tam raz, ale normalnie nie da się oderwać oczu. Szok. Ja zazdroszczę, a zarazem współczuje chłopakom, którzy muszą się tam uczyć przecież to można zwariować. Jak tu się skupić na nauce, nie? Masakra. - powiedział do niego uśmiechając się lekko i machając delikatnie głową na samo wspomnienie. Dokładnie nie pamięta dlaczego się tam znalazł, ale czyżby jakiś konkurs czy roczna wymiana uczniów, coś takiego było, ale i tak Eric się nie dostał i musiał wracać do Salem. Zresztą w Salem również dziewczyny były bardzo ładne z pewnością chłopak się nie nudził. Ale jednak to było całkiem inna szkoła, nikogo nie znał dopiero miałby radochę jakby go tam wpuścić na cały rok, albo i nawet na dwa. - Każda szkoła jest oblepiona jakimiś zaklęciami. Ja również słyszałem na jednych z zajęć, że szkoła w Salem jest niesamowicie chroniona. No wiesz tam jednak uczą się dzieci i młodzież, czarodzieje którzy nie są zdolni na samowystarczalność. Placówka taka musi walczyć, ażeby jej morale w żaden sposób nie upadły, a jakby tak stracili jednego ucznia to mogłoby być bardzo różnie. - mruknął do niej. No z pewnością, w Salem jednak uczniowie ulegli pożarowi, ale jakby ktoś zaatakował zamek i bez problemów by dostał się do środka rzucająć zaklęciami na prawo i lewo szkoła kto wie może i nawet zostałaby zamknięta. Spojrzał na Brandona jak tylko odezwał się na temat wyjazdu. Uśmiechnął się do niego lekko, jemu też się ten wyjazd widział, ale to się okażę czy ktoś będzie go żałował czy też nie. Chociaż dlaczego mieliby żałować? Kto to wie.