W wiosnę, kiedy cały dąb pokrywa się soczyście zielonymi liśćmi nie sposób zauważyć ukrytego między gałęziami domku, zrobionego właściwie z kilku drewnianych desek. Jest to za to idealne miejsce, żeby się ukryć. Z przyjacielem, chłopakiem, czy samemu, zawsze jest idealnie. Budowla jest na tyle duża, że spokojnie pomieści cztery osoby, a i miejsce na malutki stoliczek się znajdzie. Żeby dostać się do środka, trzeba się nieco po gimnastykować, bowiem gałęzie, szczególnie te dolne, są w znacznej odległości od siebie.
Toby też chyba nie do końca wierzył w to, że wszyscy są dobrzy. No wiecie, każdy z nas ma jakąś mroczną stronę. I zauważcie, że napisałam "mroczną", a nie "mhroczną", więc naprawdę tak uważam! I Achilles też. Po prostu jeszcze nie wszyscy mieli okazję się z nią ujawnić, nie zostali postawieni w jakieś dramatycznej sytuacji. A jak powiedział pewien mądry doktorek, jeśli nie masz wrogów to znaczy, że robisz coś nie tak. Sto procent true. -EJ! Ja tak nie powiedziałem! Nie przekręcaj moich słów- powiedział, wielce urażony jej zarzutami. No bo jak śmiała?! Że on taki tchórzliwy? Pfff, jeszcze jej pokaże i się Frejka zdziwi, jaki menski potrafi być. -Powiedziałem jedynie, że trzymałem się od nich z daleka, bo nieźle zajeżdżali. Wiesz, tyle setek lat bez porządnego prysznica...- wywrócił oczyma, udając zdegustowanego. -Panienka coś sugeruje?- uśmiechnął się zaczepnie, przy okazji dźgając ją lekko w bok. Ale zaraz to miejsce pogładził, przytulając się do niej. -A może szukasz jakiegoś współlokatora? Mógłbym znać kogoś, kto byłby zainteresowany. Całkiem miły koleś. Zabawny, inteligentny, bardzo podobny do mnie. Nawet przystojny, jak ja! Toby chętnie by zamieszkał sam. No, nie tak sam, bo jednak raźniej było z kimś, ale sam bez gromady chłopaków w dormitorium, którzy prześcigali się w głupich żartach. Tyle plebsu! Z pracą byłoby jednak trochę ciężej, bo on ogólnie nie lubił się męczyć. Wolał wysiłek umysłowy! -A co jeśli bym był?- także poruszył zabawnie brwiami. -Sami złodzieje w tym Hogwarcie! Myślisz, że naprawdę ukradła tą butelkę? Może... no nie wiem- wzruszył ramionami. -W sumie to powinnaś ją jakoś odszukać i kazać jej zwrócić. Musiałaś oddawać ze swojej pensji? O tak, Toby na pewno by tak zrobił! Nie pozwoliłby jakieś lasce się bezczelnie okradać. Frejka też powinna tak zrobić.
Na pewno każdy człowiek miał indywidualną odporność na różne czynniki, które są w stanie zmieniać nas diametralnie. Jednego nie ruszy praktycznie nic, a inny załamie się przy pierwszym potknięciu. Niektórzy już przeszli swoją "drogę cierniową" i różnie się po niej zbierali, inni byli dopiero na jej początku, a jeszcze jakaś grupka szczęśliwców zupełnie ominie pechową trasę, bynajmniej nie usłaną płatkami róż. Albo to raczej ta trasa ominie ich, bo wiadomo, że jak coś ma się stać, to się stanie, nieważne co będziemy robić. Żadna karma, żadna predestynacja, żaden dżos, po prostu chujowe koło fortuny. - Jasne jasne. - mruknęła, niby to wierząc w jego wersję wydarzeń. Dla takiego chojraka jak ona, było to jasne jak słońce, że waleczny Achilles bał się duchów! - Oczywiście, takie z nich małe, stare śmierdziele. Szkoda, że nie mają jakiejś duchowej łazienki czy czegoś. - pokiwała głową ze zrozumieniem, dołączając się do teorii Toby'ego, która przecież była taka sensowna! - Gdzież bym śmiała cokolwiek sugerować! - zaprzeczyła, unosząc przy tym ręce w geście niewinności. - Och serio, znasz kogoś takiego? Dlaczego mi go jeszcze nie przedstawiłeś? Mogłabym się w nim zakochać! - stwierdziła patetycznie, jakby naprawdę omijała ją szansa na poznanie miłości swojego życia. Vacheron była przyzwyczajona do spędzania roku szkolnego w dormitoriach dzielonych czasami z dość przypadkowymi ludźmi, z którymi nie miała prywatnie najlepszych stosunków, ale musiała przyznać, że przestronne, ładnie urządzone pokoje, które były tylko jej, czy to w domu ojca w Genewie, czy też u Augustina w Santa Catalina, były o niebo wygodniejsze i bardziej komfortowe pod każdym możliwym względem. Do tego więc dążyła. Do samodzielności. Prywatności. - Czy ja wiem? Byłoby to całkiem urocze. - odpowiedziała, wzruszając przy tym lekko ramionami. Nie spodziewałaby się, że Brett mógłby tak zareagować, ani sama nie miała pojęcia, jak by się odniosła do czegoś takiego. W końcu ich relacje nie działały na tej zasadzie. - Będę jej szukać, wpiszę ją na jakąś czarną listę lokalu czy coś. Nie musiałam oddawać, ani nie straciłam pracy, bo przycisnęłam tamtego faceta, żeby zapłacił za nią. Jeszcze zostawił mi napiwek! Naprawdę porządny gość, nie znał jej, ale nie chciał mi robić kłopotów. - dokończyła swoją szaloną opowieść, po raz kolejny czując niewysłowioną ulgę z powodu tego, że całość skończyła się tak łagodnie i bez dalszych zawirowań.
Toby chyba był gdzie pomiędzy. Nie załamywał się, gdy nie wyszło mu coś za pierwszym razem, ale nie ukrywajmy- nie był ze stali. Nikt nie był. Toby'emu wystarczyła śmierć ojca, by zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. No dobra, nie tak o sto osiemdziesiąt, ale przynajmniej sto. Przy obcych umiał się śmiać i żartować i robił z nich swoich przyjaciół, bo tak było prościej. Prościej, niż podejść do wszystkich tych, których dawniej skrzywdził i przeprosić. -Dokładnie!- zawołał, uśmiechając się z dumą, że w końcu mu uwierzyła. No, a przynajmniej udawała i już się z niego nie naśmiewała. -Myślę, że on jest jeszcze nie dorósł do poważnego związku. Tylko by cię ranił. Dlatego lepiej dla ciebie, oczywiście, byś została ze mną!- uśmiechnął się szeroko, wciąż obejmując ją ramieniem. Wyciągnął nogi odziane w zacne trampałki i trącił ją czubkiem buta. Też w jej buta. Toby nawet by nie bałaganił zbytnio. Serio. Kiedyś mogliby pomyśleć o wspólnym mieszkanku. Jak już będą mieli dzieciaki i takie tam, wtedy to już byłby czas najwyższy. No, ale nie o tym teraz! -Tak właśnie powinnaś zrobić, bo jeszcze się nauczy i ciągle będzie kraść- powiedział poważnie, w końcu ją puszczając i powoli zbierając do koszyka resztki jedzenia i talerze. Piknik chyba dobiegał końca. Potem jej ładnie rączkę, by mogła wstać i zszedł pierwszy z drzewa, by potem ją asekurować, coby nie spadła. Ale to nie znaczy, że potem gdzieś nie poszli! Może poszli sobie poleżeć na błoniach, nad jeziorkiem? Opalili się może. Sorrka, ze takie beznadziejne zakończenie, ale mój mózg nie myśli. Mam nadzieję, że wybaczysz!
Utopia nie miała zbytniego pojęcia, gdzie mogliby pójść. Początkowo przez myśl przeszło jej Hogsmeade, ale przecież tę wioskę uczniowie znali już niemal na pamięć. To musiało być coś wyjątkowego, tajemniczego i pozwalającego na ujrzenie Hogwartu z nowej perspektywy. Przecież na tym polegały wycieczki, czyż nie? Na taką zwyczajną, będącą tylko spacerem, dziewczyna nie miała ochoty. Potrzebowała się nieco wyszaleć, choć sama nie wiedziała, skąd u niej nagle taka energia. Czyżby to radość z powrotu do szkoły? Aż niewiarygodne. W końcu jednak olśniło ją i zdecydowała się na błonia, a dokładniej na domek na drzewie, który zazwyczaj ukryty był pomiędzy liśćmi, lecz teraz, gdy się przerzedzały, pozwalał na przyglądanie się szkolnym terenom z drewnianej chatki. Nie czekając na Ryana, którego zdążyła już poinformować o swoim pomyśle, zaczęła wspinać się w górę. Krok po kroku, gałąź po gałęzi, aż w końcu – choć z niewielkim trudem – znalazła się u celu i mogła spojrzeć na pałętających się w okolicach zamku uczniów i jezioro, w którym gdzieś żyły trytony i kałamarnica. I wieże, choć nadal tak strasznie wysokie, sięgające chmur.
Przypominając sobie słowa Morrisa, uznał jego 'uwagę' za trafną. Patrząc na jego znajomości zazwyczaj zadawał się tylko z Gryfonami. Sam nie wiedział dlaczego tak właśnie to wyglądało, właściwie można by to uznać za zwykły przypadek, no ale kto wie... Po otrzymaniu listu wziął jeden ze swoich aparatów fotograficznych uznając, że miejsce które wybrała Utopia będzie idealnym do zrobienia kilku zdjęć. Następnie ruszył w stronę domku, mając nadzieję że idzie w dobrym kierunku. W drodze zastanawiał się nad reakcją profesora a równocześnie brata Utopii na to iż się spotykają, faktem było to iż według kilku nauczycieli nie byłby on najlepszym wyborem. Czy się tym przejmował? W sumie to niezbyt, z resztą i tak nie mógł zmienić tego co już zrobił, a jeśli nawet to i tak zostało by tak jak jest. Nie zrezygnowałby z okazji zrobienia czegoś szalonego tylko dlatego że zasady tego zabraniają. Z resztą zazwyczaj to co robił nie szkodziło nikomu innemu, no może czasem... kiedyś było trochę inaczej. Dotarłszy do drzewa na którym znajdował się domek najpierw ogarnął je wzrokiem aby zaplanować wejście na górę a kilka sekund później zaczął się wspinać. Dawno tego nie robił więc sprawiło mu to frajdę. Co zapewne było po nim widać kiedy pojawił się na miejscu. - Cześć - przywitał się krótko po czym spojrzał przez okno - Piękne widoki prawda? Odwrócił się w jej stronę i przycupnął przy ścianie aby ogarnąć aparat, przy czym co jakiś czas spoglądał w jej stronę uśmiechając się lekko.
Szczerze mówiąc, poza Gittan, Utopia też miała samych przyjaciół w Gryffindorze. Ale to łatwo wytłumaczyć. Przecież większość swojego życia spędziła z ludźmi z tego właśnie domu, a że nie była zazwyczaj zbyt śmiała, po prostu ograniczyła się do nich. Dopiero w Salem udało jej się otworzyć nieco bardziej na ludzi, bez spoglądania na domy, bo ich tam po prostu nie było. I według niej to całkiem rozsądne wyjście, bo istniała różnorodność pomiędzy uczniami. Tak, Archibald z pewnością nie byłby zachwycony wieścią, że Utopia przestała zadawać się wyłącznie z dobrymi i niekłopotliwymi uczniami (Echo i Gittan), a zaczęła „szlajać” z tymi, którzy otrzymują szlabany. Tylko że to znowuż pomagało w kolejnym zwróceniu na siebie jego uwagi. Przecież nie bez powodu wyszła z Rain czy o mały włos nie wkręciła się w imprezę w Indiach. - Cześć – odparła, gdy pojawił się Ryan. Zauważyła go już wcześniej, gdy szedł w kierunku domku na drzewie, więc jego widok tu na górze niespecjalnie ją zaskoczył. – Prawda. Właśnie dlatego go wybrałam. O, masz aparat! Przyjrzała się z ciekawością przedmiotowi w rękach Ruthvena. Zawsze chciała posiadać taki przedmiot, ale póki co odkładała na niego pieniądze. Idąc za jego przykładem, usiadła, opierając się plecami o barierkę i spojrzała w górę, na zielone liście, które powoli stawały się czerwone, brązowe i żółte, by ostatecznie wylądować na ziemi. Jesień zmierzała do nich wielkimi krokami i dało się to poczuć nie tylko poprzez powrót do szkoły i ochłodzenie.
Hogwart bez domów, to by było coś. Większość oceniała ludzi z góry patrząc tylko na to w którym z nich są i wkładając do szufladki nawet nie wysilając się na bliższe poznanie. Tak oto powstały stereotypy, które co prawda w niektórych przypadkach były trafne, ale za to krzywdziły tych którzy nie byli typowym 'okazem' chociażby Ślizgona. Przez to ludzie którzy się wyróżniali siłą rzeczy poprzez opinie innych prędzej czy później przyporządkowywałi się tym co o nich mówiono. Może dlatego, że tak było prościej? Powiedzieć jasne jestem typowym Gryfonem niż próbować pokazać swoją odmienność, drugą sprawą było to że jeśli przez tyle lat przebywało się w określonej grupie charakter ulegał zmianie. Towarzystwo Ryana od początku składało się z różnego typu ludzi, przez co wpoił sobie powyższe rozumowanie. - Od jakiegoś czasu kolekcjonuję aparaty, zazwyczaj szukam ich na bazarach. Może i nie są idealne i w większości są to raczej starsze produkcje, ale mi odpowiadają. Ten znalazłem w Indirze. Patrząc na to jak koleżanka przygląda się drzewu skierował w jej kierunku obiektyw po czym zrobił jej zdjęcie. Przypominając sobie ostatni raz kiedy użył właśnie tego aparatu zdecydowanie można było uznać iż był przeznaczony do tego typu zdjęć. - Ładnie wyszłaś - powiedział podając jej urządzenie aby także mogła je zobaczyć, tymczasem on sam zamyślił się na chwilę.
Gdyby nie wgląd na ponad tysiącletnią tradycję, być może zniesiono by domy. Z drugiej jednak strony to one były, są i będą istotą Hogwartu, bo dawały pamięć jego założycielom, dla których te podziały były istotne. Utopia nie była typową Gryfonką, bardziej nadawałaby się na Krukonkę czy Puchonkę i to między tymi wszystkimi domami wahała się Tiara Przydziału. Ostatecznie jednak wygrał ten reprezentowany przez złotego lwa na szkarłatnym tle. Być może kiedyś Blythe wykaże się prawdziwym męstwem czy szlachetnością, ale póki co w jej głowie siedziały nauka, pomoc innym i kolorowe szkiełka, które niedługo wraz z Echo powiesi w pokoju wspólnym. - Całkiem fajna pamiątka z Indii. Zrobiłeś nim tam jakieś zdjęcia? – Zapytała. Jeśli tak, to z ogromną chęcią by je obejrzała. Sama żałowała, że nie miała przy sobie sprzętu do cykania fotek. Musiała dopaść Toma, żeby wywołał dla niej to zdjęcie spod kolumn, które jej wtedy zrobił. Nawet by nie spostrzegła, że zrobił jej zdjęcie, gdyby nie błysk, który przykuł jej uwagę. - Chcę to zdjęcie – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko i wyciągnęła ręce po aparat, by mu się przyjrzeć, a gdy Ryan się zamyślił, ona również zrobiła mu zdjęcie. – Zemsta jest słodka – odparła jeszcze, a uśmiech nadal nie schodził jej z twarzy.
Oczywiście zniesienie domów nie jest takie łatwe. Z resztą jak każda sytuacja ma tyle aspektów do obgadania, że po prostu siłą rzeczy trzeba by było na nią spojrzeć z różnych stron. Tu w grę głownie wchodziła tradycja i stereotypowe myślenie. Jeśli chodziło o Ryana, on zdecydowanie był typowym gryfonem ze swoimi wadami i zaletami. Tiara nawet nie musiała rozmyślać nad przydziałem, nigdzie indziej nie pasowałby tak idealnie jak w Gryffindorze. Przynależenie do innego domu byłoby czystym nieporozumieniem, na Ślizgona na pewno się nie nadawał, nie mówiąc już o dwóch pozostałych - tych z zasady milszych domach. Po prostu tak się złożyło. Przez chwilę milczał kiedy Utopia zapytała go o poprzednie zdjęcia. Doskonale wiedział co znajduje się w pamięci aparatu, przez co jego humor nieco się pogorszył. - Jest tam pare zdjęć, głównie koleżanki z którą spędziłem kilka dni w Indiach. Inne zostały w domu. Pokaże ci je następnym razem. Dom... a no właśnie przecież ten w Stirling był jedynym, czy to był znak aby kupić jakiś tutaj na miejscu? Zawsze było to o wiele lepszą opcją niż przesiadywanie w zamku. Chociaż wolałby zamieszkać w Londynie, a konkretniej w jednym z mugolskich mieszkań. Mógłby tam urządzić swoją własną ciemnię. Mhm, właśnie tym zajmie się w najbliższym czasie. - Wywołam je dla ciebie, jak załatwię kwestię mieszkania. Nie potrwa to zbyt długo. W całym tym zamyśleniu nawet nie zorientował się, że Utopia cyknęła zdjęcie jego facjaty, myślami był już w swoim domu. Jego kontemplacje przerwały dopiero jej słowa o zemście. Przysunął się do niej aby zobaczyć fotografię - Ładne, jednak model mógłby być lepszy.
Skinęła głową i oddaliła zdjęcia w niepamięć. Po głowie chodziły jej już same Indie, na wspomnienie których zbierało jej się na mdłości, a jednocześnie chciała tam powrócić. Te kolory, świecidełka i zapachy to coś pięknego, ale w połączeniu z wszechobecnym upałem… Nie, jego przeżywać po raz kolejny zdecydowanie nie chciała. W tym momencie marzyło jej się jakieś chłodniejsze miejsce. Może Islandia? - Wynosisz się z Hogwartu? Wielu studentów tak robiło i wcale jej to nie dziwiło. Mając do wyboru wolność albo nadzór nauczycieli, sama zdecydowałaby się na wyprowadzkę. To lepsza perspektywa niż spotkania z profesorami na każdym kroku. I pozwalała na odrobinę samodzielności. - Zawsze możemy porobić zdjęcia nieśmiałkom lub kałamarnicy – zaproponowała, jakby na przekór mu twierdząc, że to byliby lepsi modele. Chociaż kto wie. Może ten przerośnięty kalmar ma piękne uzębienie godne największych gwiazd przedstawień czarodziejskich? Spojrzała na niego, jakby przez chwilę się nad czymś zastanawiając i odsunęła, by znów unieść aparat i zrobić mu kolejne zdjęcie. Spodobała się jej ta zabawa. To uwiecznianie każdej chwili, mimo że myślodsiewnie o których czytała musiały być w tym o wiele lepsze.
Wakacje Ryana mogłyby się zakończyć o wiele lepiej, jednak praktycznie nie miał wpływu na to co się wtedy wydarzyło. W pewnych sytuacjach mógłby zrzucić winę na siebie jednak nie tym razem, wiedział że nie zrobił nic złego. Pewne wydarzenia miały już chyba w zwyczaju powtarzać się aż do porzygu. Moment kiedy jest dobrze, ucieczka, powrót, czy teraz mogłoby być inaczej? Nie zależało to od niego, niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Na przykład wolnej woli człowieka, chociaż dzięki temu życie jest ciekawsze w ten dobry czy zły sposób. Nawet gdyby mógł kontrolować czyjąś wolę i tak by tego nie zrobił, przecież gdyby w życiu wszystko szło po jego myśli prędzej czy później by się tym znudził. Wybór Indii jako miejsce wypadu na wakacji z początku wydawał się dobrym pomysłem, interesujący kraj aczkolwiek gdy trzeba tam przebywać przez całe dwa miesiące staje się to dość męczące. Dlatego też dobrym pomysłem było posiedzieć tam póki zobaczy się co ciekawsze rzeczy, odpocząć i wybrać się gdzie indziej. Dzięki 'taktyce' jaką zastosował wakacje nawet jeśli nie należały do tych najlepszych w jego życiu nie były nudne. - Mam zamiar, przesiadywanie w zamku od tylu lat jakoś mi nie służy. Nie moje klimaty, szczególnie jeśli za każdym rogiem czai się nauczyciel który chce mnie na czymś przyłapać - powiedział po czym sam zaśmiał się ze swoich słów, może trochę przesadzał jednak mniej więcej tak to wyglądało - A ty chciałabyś się wyprowadzić? Spojrzał na nią oczekując jej odpowiedzi, był zainteresowany tym czy koleżance odpowiada takie zamkowe otoczenie. - Moglibyśmy, jeszcze będzie do tego okazja. Póki co zrobię parę zdjęć z tego miejsca, jak już nabawisz się aparatem. Widział, że Utopii spodobało się fotografowanie, w międzyczasie wpadł na pewien pomysł jednak póki co nie chciał go ujawniać.
- Z jednej strony tak – stwierdziła po chwili zastanowienia i z lekkim oporem. – A z drugiej zbyt mocno kocham Hogwart, by się z nim jeszcze rozstawać, zwłaszcza że przez pobyt w Salem jestem rok w plecy. Tak szczerze to chodziło o przyjaciół: Echo, Gittan, Marvela. Nie chciała się z nimi rozstawać, nie miałaby serca zostawiać ich wszystkich tylko i wyłącznie dla własnego „widzi mi się”. Przecież nie w tym rzecz. Szkoła dawała poczucie ciągłego dzieciństwa, nie było potrzeby martwienia się o cokolwiek, miała obok siebie całą rodzinę, a wyprowadzka sprawiłaby, że to wszystko prysnęłoby jak bańka mydlana rzucona na gałąź pobliskiego drzewa. - Chcesz mi go już odebrać? – Spytała ze smutkiem i szybko wychyliła się zza barierki, by prystknąć zdjęcie małej wysepki na tle ogromnego jeziora. Chciała jeszcze uwiecznić tyle rzeczy! O, na przykład tę sowę, która zaszyła się między gałęziami, zapewne by odpocząć od huku panującego w sowiarni. Albo czekała do zmierzchu, aby jako pierwsza zapolować na mysz. Nigdy nie wiadomo i Utopia czasem żałowała, że nie mogła wchodzić w umysły zwierząt. Albo ludzi. Choć może to i lepiej, bo gdyby dowiedziała się, że Ryan miał jakiś plan, umarłaby z ciekawości. - Trzymaj – powiedziała w końcu, podając mu jego własność i ponownie wychyliła się, tym razem jednak po to, by poczuć podmuch wiatru na twarzy, który zaczesywał jej włosy do tyłu. Niemalże jak w Titanicu! Choć nie była świadoma jego istnienia… Nieważne. - Niektóre chwile zbyt łatwo ulatują - dodała jeszcze, zamykając oczy, by słońce jej nie raziło. Teraz mogła sobie wyobrazić, że lata. Unosi się w przestworza, szybując między obłokami.
Skinął głową na znak tego że zrozumiał przekaz. Doskonale rozumiał to wahanie, jeszcze kilka lat temu sam zastanawiał się czy zakup mieszkania będzie dobrą decyzją. Właściwie był w tym samym wieku co Utopia, wtedy zdecydował że także nie jest gotowy na taki krok. Jednak teraz kiedy przybyło mu lat postanowił się usamodzielnić, jednym z głównych powodów była także chęć dowartościowania się tym że poradzi sobie w takiej sytuacji. Tak, Ryan tego potrzebował, choć pewnie każdy by się zdziwił słysząc te słowa. No cóż każdy w głębi duszy ma jakieś ukryte pragnienia o których nikomu nie mówi. Powodów tej tajemniczości mogło być wiele. W jego przypadku była to różnica poglądów, wszyscy myśleli że przecież on tego nie potrzebuje i od tak znajduje sobie nowe zainteresowania. Tak naprawdę rozpoczęcie przygody chociażby z fotografią było właśnie w tym celu, pokazania sobie że potrafi coś więcej niż tylko robić złe wrażenie czy to zostając kilka razy w tej samej klasie czy łamiąc zasady. Istniała prosta rada, przestać robić złe rzeczy jednak on nie chciał z tego rezygnować, to było częścią jego życia jak i charakteru. - Nie, rób zdjęcia dalej jeśli chcesz. Wstał i także oparł się o barierkę, cieszyło go to że koleżanka tak się w to wkręciła, w końcu ktoś z jego znajomych podzielał jego zainteresowanie fotografią. Mogliby częściej wybierać się w takie miejsca. Wziął od niej swój aparat po czym wrócił do swojej roli, zrobił jej jeszcze jedno zdjęcie - Może zechcesz zostać moją muzą? - powiedział pół żartem pół serio na co wskazywał jego ton głosu oraz to że chwilę później zaśmiał się z tego co powiedział. W żadnym wypadku nie śmiał się z Utopii, śmiech był spowodowany określeniem jakiego użył, zupełnie jakby był Hamilltonem. Artysta taki wow. - Pomóc w lataniu? - zapytał, przypominając sobie ich listowną rozmowę na ten temat, może ludzie nie mieli takiej umiejętności jednak do pewnego stopnia można było to zasymulować. Mimo tego, że barierka nie wyglądała na zbyt solidną postanowił na niej usiąść, licząc na to że ta się nie połamie. Upadek z samej góry zdecydowanie nie był tym czego by chciał. Westchnął słysząc jej słowa, w jego życiu zbyt często przekonywał się o trafności tego stwierdzenia.
Utopia dla odmiany od zawsze była tą grzeczną i cichą dziewczynką, która zaczęła się wychylać dopiero po powrocie z Salem. To tam niektórzy ludzie uświadomili jej, że nie było sensu w ciągłym ukrywaniu się i trzymaniu z boku, ponieważ wtedy z całą pewnością nikt nie zwróci na niej uwagi. Często jednak nie potrafiła się odnaleźć w sytuacji bycia „tym złym”. Może i robiła sobie wycieczki na Nokturn albo płatała psikusy osobom ze swojego otoczenia, ale całe to zachowanie to po prostu obcość. Musiała przywyknąć albo na dobre odpuścić sobie zabawę w czarny charakter, którym przecież nigdy nie zostanie. Przypominała bowiem niegrzecznego przedszkolaka a nie mrożącego krew w żyłach maga. Pstrykała jeszcze zdjęcia, uwieczniając szczegóły, jakich nikt inny zapewne by nie dostrzegł, jak delikatna zmiana barwy liści czy samotny żuczek wędrujący po szczebelku drabiny. A w końcu, gdy już się jej znudziło, oddała aparat Ryanowi. Pewnie wykorzystała większość kliszy na swoje duperele, ale w tym momencie nawet się nad tym nie zastanawiała. To wszystko sprawiało jej po prostu ogromną frajdę. - Muzą? – Powtórzyła za nim, nieco zdziwiona tym określeniem. – Brzmi prawie jak teatr, na który chodzi Echo. No tak, Hamillton w czystej postaci. Tyle że on widział muzy w każdej osobie, która choć trochę wyróżniała się z tłumu. A że w każdym dostrzegał szczególne cechy, jego muzami można by śmiało określić połowę Hogwartu. - Kusząca propozycja, aczkolwiek to niezwykle wymagające zadanie. – Odpowiedziała, siląc się na poważny ton, ale i tak w końcu nie wytrzymała i się zaśmiała. To było po prostu zabawne, choć nie wyśmiewała się z Ryana, a bardziej z tej ogólnej fascynacji sztuką. Jeszcze trochę i Hogwart zostanie nie szkołą magii, a artystyczną. - A to jest możliwe bez miotły? Bo chyba nie masz na myśli skoku w dół? – Zapytała, z niewielkim przerażeniem wpatrując się w trawnik pod nimi.
Gorące upały stały się wspomnieniem, dlatego Caroline wychodząc z zamku założyła grubą bluzę z kapturem. Ten dzień zaplanowała sobie ze swoim najbliższym przyjacielem. Umówili się, że spotkają się tam gdzie zwykle czyli w ich ulubionym miejscu, jakim był domek na drzewie - budził w niej tyle wspomnień. To tu bawili się i zwierzali ze swoich najmroczniejszych tajemnic. To tu zyskiwali nowe siniaki i zadrapania. To tu byli sobą. W tym miejscu zapewne kwitło wiele przyjaźni. Biegła przed siebie, mając nadzieje, że pierwsza dotrze na miejsce. Krzewy i drzewa nadal ukrywały drewniany domek skrupulatnie, ale ona znała drogę na pamięć. To miejsce samą ją przyciągało, jakby chciało aby dziewczyna już tu była... Zatrzymała się zdyszana i odetchnęła głęboko. Spojrzała w górę, a na jej twarzy można zobaczyć było uśmiech. Zaczęła wspinać się po gałęziach przy tym zręcznie się gimnastykując. Niespodziewanie stanęła w pół drogi, jakby o czymś sobie przypomniała. Spojrzała w dół. Wysokość... Podniosła głowę do góry i zacisnęła mocniej ręce na konarze. Nie patrz w dół, idiotko. W końcu dotarła do miejsca docelowego i skryła się w drewnianych ścianach. Czasami po prostu zapominała, że boi się wysokości. Od tamtego momentu, kiedy miała wypadek wszystko się zmieniło. Strach nie znikł, ale się ukrywał. To wtedy została naprawdę sama. Lucas zostawił ją, ale wrócił. Już nie miała mu tego za złe. Objęła nogi rękoma i przycisnęła się mocniej do ściany. Zrobiła kilka głębokich oddechów i znów ukryła strach. Tego się najbardziej nie bała. Bała się zupełnie czegoś innego. Bała się stracić swych najbliższych. Wyjrzała przez okno i w zamyśleniu czekała na przyjaciela.
Jesienne kolory powoli pokrywały zieleń liści a słońce zachodziło coraz wcześniej. Lucas lubił tę porę roku. Nadchodzący dzień Grozy, długie wieczory, ciepła herbata i niekończące się rozmowy czy to z Willem, czy Caroline. Właśnie, Caroline. Umówili się dzisiaj na błoniach, w ich ulubionym domku skrytym pośród gałęzi starego drzewa. Cieszył się że znowu ma ją przy sobie i może z nią pogadać na nawet najbardziej absurdalne tematy. Ubrał swój znoszony, lekko przydługi płaszcz i wyszedł z zamku. Wiatr rozwiewał mu włosy, gdy chłopak szedł po drewnianym moście, łączącym Hogwart z dużą, zieloną polaną po drugiej stronie. Czuł się jakby nogi niosły go same; być może dlatego, że niegdyś przechadzał się tędy niemal codziennie. Gdy dotarł do drzewa zarzucił torbę o drugie ramię, by nie upadła podczas wspinaczki. Wszedł dość sprawnie, jednak kilkukrotnie zawadził głową o sąsiednie konary; jakby zapomniał, że miejąc lat trzynaście był też trzynaście centymetrów niższy. Nie był tutaj tak dawno.. W domku była już Caroline. Chłopak ucieszył się na jej widok, więc uśmiechnął się szeroko i podszedł ją mocno przytulić. Tego tulenia też mu brakowało. - Cześć, Carl. Chodź tu dziecino, niech cię uściskam.
Nie lubiła tej pory roku. Smutna jesień, deszcz, chłód... wolała ciepłe słońce. Spojrzała w niebo, chmury perfidnie starały się zasłonić ostatnie promyki żółtej kuli. Westchnęła. Oby tylko nie padało. Usiadła na podłodze po turecku i oparła głowę na dłoniach. Dzisiaj związała włosy w zwyczajny kucyk, jednakże jeden kosmyk włosów wymknął się jej figlarnie i lekko dotykał jej piegowatego policzka. Wpatrywała się w wejście do domku i wtedy go zobaczyła. - Lucas!- Uśmiechnęła się. Carl - lubiła, kiedy tak mówił.- I nie dziecino! Jesteśmy prawie ten sam rocznik!- Rzuciła się mu na szyje i uściskała go mocno.
- Oj tam, ale niższa jesteś. - odparł przytulając ją do siebie i czochrając jej brązowe włosy. - Co u Ciebie? Wszystko w porządku? Jak tata? Miał tyle pytań, w końcu nie widzieli się całe wakacje. Wypuściwszy ją wreszcie z objęć, usiadł na drewnianej, gdzieniegdzie dziurawej podłodze i wyjął z torby swój czerwony album. - Mam zdjęcia z wakacji. Z rejsu, z Wrocławia.. z Warszawy też. Uśmiech nie schodził mu z ust, ale w tym momencie nikt nie mógł mu się dziwić.
Jej poukładane włosy, stały się teraz lekko niepoukładanie. Rozpuściła więc je i przeczesała dłonią, pokazując Lucas'owi język. Na pytania chłopaka wzruszyła lekko ramionami. - W porządku. Nie mam na co narzekać. Mój staruszek dobrze się trzyma.- Uśmiechnęła się delikatnie i zacisnęła wargi w kreskę, jakby coś ją martwiło. - Chyba się przepracowuje, ale to żadna nowość...- Caroline miała wrażenie, że jej ojciec znów o niej zapominał. Nie lubiła tego uczucia. Samotności... tego wszystkiego. Cieszyła się, że ma przy sobie znów swojego przyjaciela, z którym tak wiele przeszła i któremu mogła powiedzieć wszystko. - A co u ciebie?- Usiadła obok puchona i obserwowała uważnie jego czerwony album. Mówił, że jedzie do Polski. Zazdrościła mu. Ona tym razem wakacje spędziła w domu. Sama... Westchnęła, nie wiadomo czy na widok tych wszystkich zdjęć, czy tego, że musiała siedzieć dwa miesiące w pustym mieszkaniu.
Lucas wielokrotnie słyszał od Caroline że 'jej tata się przepracowuje'. Wiedział jak interpretować to zdanie; znaczyło to tyle, że znowu nie miał dla niej czasu i Carl siedziała sama pośród czterech ścian. Bardzo żałował, że nie popłynęła na ten rejs organizowany przez szkołę.. W sumie nie wiedział do końca dlaczego. Ale to była już przeszłość, pytanie o to i tak niczego nie zmieni. Wskazał więc dziewczynie miejsce koło siebie i zaczekał aż usiądzie. - U mnie wszystko jak zwykle. Nic złego, nic dobrego. - uśmiechnął się do przyjaciółki dość poczciwie. Co innego mógł powiedzieć? - Za rok zabiorę Cię do Polski. Jeśli tata Ci pozwoli i jeśli nie masz nic przeciwko mieszkania u mugoli przez dwa tygodnie. Bo dlaczego nie? Dziadkowie Lucasa na pewno ucieszyliby się gdyby przyprowadził ze sobą towarzystwo. Tylko musiałby im wytłumaczyć, że z Caroline łączy go więź PRZYJACIELSKA.. Od kilku lat babcia wypytuje go zacięcie kiedy w końcu poznają jego dziewczynę. Której oczywiście nie ma. Luki momentalnie pomyślał o Marceline i o Atrii. Ehh.. No bywa. Położył swój album przed nimi, podrywając do lotu drobinki kurzu. Otworzył go mniej więcej w połowie i zaczął powoli przerzucać kartki.
Sama nie wiedziała, dlaczego nie pojechała na ten rejs organizowany przez szkołę. Niby się zapisała i spakowała, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Może chciała w ten sposób zwrócić na siebie uwagę ojca? Niestety jej cel nie został osiągnięty. Caroline miała wrażenie, że ojciec traktuje ją, jak ducha. Ta tajemniczość Lucasa... - U ciebie, jak zwykle. No wiesz co...- uderzyła go przyjacielsko, lekko pięścią w ramię.- Do Polski?- Oczy zabłysnęły jej z podekscytowania.- No jasne!- Jeśli chodzi o mugoli nie miała nic przeciwko. Nie żeby jakoś ich kochała, ale nienawiści nie szerzyła. W końcu jej najlepszy przyjaciel nie był czystej krwi - bardzo go lubiła. Znów skupiła się na albumie Bielecky'ego.
- To świetnie. - chłopak ucieszył się, gdy usłyszał aprobatę ze strony przyjaciółki. Dlaczego dopiero teraz na to wpadłeś idioto? Mogłeś ją zabrać w tym roku. I rok temu. Nie, rok temu nie. Carl była jeszcze na tyle rozchwiana emocjonalnie, że bezpieczniej było że nigdzie się nie włóczyła. Ech, nieważne. Odetchnął głęboko próbując wyrzucić z głowy wszystkie te myśli i wyrzuty sumienia ciągnące się za nimi. Przecież to nie jego wina.. Taa, bardzo. Jak nie jego, to czyja?
Caroline tak szybko przewracała kartki, że Luki nie nadążał opowiadać o tych wszystkich zdjęciach. Najchętniej powiedziałby coś o każdym z nich, ale to chyba zajęłoby wieki. Mówił więc po kilka zdań na stronę, był to najczęściej jakiś zabawny komentarz. Carl słuchała go i uśmiechała się. Dobrze znowu było widzieć uśmiech na jej twarzy.
Oglądała każde zdjęcie z coraz to większym podekscytowaniem. Niektóre miejsca widziała pierwszy raz, inne zaś znała na pamięć. Słuchała Lucas'a i śmiała się z jego komentarzy lub potakiwała, albo zwyczajnie milczała niecierpliwie chcąc już przewrócić kolejną stronę albumu. Siedzieli tak razem z dobrą godzinę, jak nie więcej. W końcu ich przyjacielskie spotkanie dobiegało końca. Caroline wstała i wyjrzała przez okno domku na drzewie. Zbliżał się już wieczór. Westchnęła szczęśliwa. Tak, była szczęśliwa. To spotkanie z Lucas'em poprawiło jej zdecydowanie humor i kolejne zapewne też takie będzie. - Dobrze, że jesteś Lucki.- Odwróciła się w jego stronę i przytuliła się do puchona.- Kto ostatni na dole ten zgaszona salamandra!- Palnęła od rzeczy i wyskoczyła z domku, jak poparzona, gimnastykując się z gałęziami, aż w końcu znalazła się na dole.
Tak w sumie to trochę się chyba zgubiła. Nie chciała się sama przed sobą przyznać do tego, gdyż byłaby to poniekąd ujma na honorze. Zawsze świetnie sobie radziła w terenie a teraz... ma z tym problem. Okej, jeszcze mogła nie ogarniać tych kamiennych korytarzy, które wręcz labirynt przypominały, mogła nie spamiętać gdzie są poszczególne sale, ale żeby na zewnątrz się zgubić? Niedorzeczne! A jednak... Idąc po prostu przed siebie miała nadzieje, że dokądś trafi. Nie było jej zimno. Ba! Nawet nie czuła pierwszych ukłuć chłodu, gdyż najzwyczajniej w świecie gwizdała na jakieś -2 stopnie Celsjusza. Gorzej było latem, ale nie o tym mowa. Ida może się zgubiła, ale przynajmniej trochę się porusza. Brakowało jej tego ostatniego czasu. Była szczerze zdziwiona, że tutaj lekcje odbywają się tylko w szkolnych, kamiennych murach. Jak przedtem myślała, że będą częściej wychodzić na zewnątrz, to teraz przekonała się, że jest inaczej. W jej poprzedniej szkole codziennością był wypad w teren i radzenie sobie. Chyba muszę się przyzwyczaić. Skrzywiła się do swoich myśli. Nie chyba, ale na pewno. Wreszcie przystanęła przy dębie. Spojrzała na nagie gałęzie i od razu dostrzegła domek na drzewie. Nie zastanawiając się długo wlazła do niego. Przy tym trochę zdarła sobie skórę na dłoniach o szorstką korę, ale nawet tego nie zauważyła. Średnio się takimi drobnostkami przejmowała. Rozejrzała się pod domku i z cichym mruknięciem aprobaty stwierdziła, że jest tu nawet przyjemnie. Powoli, trochę niepewnie jakby sprawdzała czy podłoga się nie rozpadnie pod jej nogami, podeszła do małego stoliczka. Spodobało jej się tu i już wiedziała, że częściej będzie tu chodzić. Wyjrzała przez okno, (bo chyba musi być tu coś takiego) i zaczęła oglądać błonie. Tak, zdecydowanie będzie można tu ją znaleźć.
Gdy szła gdziekolwiek w towarzystwie tylko i wyłącznie swoich własnych myśli zamiast wiecznie bliskiej bliźniaczki, miała ku temu jeden, jedyny powód - potrzebowała się wyciszyć, spisać co uciążliwsze pomysły i ewentualnie wyżyć się na jakichś nikomu niewadzących elementach martwej natury. Poza Pokojem Życzeń miała kilka innych sanktuariów samotności, o które zawsze żarliwie walczyła z ewentualnymi intruzami. A zmierzając w ulubionym swetrze z torbą pełną pergaminu i trzema piórami do jednego z nich, absolutnie nie spodziewała się zastać tam kogoś, kogo będzie trzeba przegonić. Do samego domku zbliżała się od strony pozbawionej jakichkolwiek okien - gdyby było inaczej, z pewnością zawczasu zauważyłaby główny problem tamtego dnia, mając okazję do wcześniejszego przygotowania. Zamiast tego, z wyjątkową determinacją wdrapywała się na coraz to kolejne gałęzie, a im wyżej udawało jej się dotrzeć, tym większy uśmiech wpuszczała na twarz. Palce dawno zdążyły poczerwienieć od zimna, acz nie stanowiło to problemu. Traktowała to raczej jak swoistą rozgrzewkę przed właściwą pracą, bowiem nigdy nie przekonała się do samopiszących piór i wolała samodzielnie tworzyć kontury wszystkich liter. Wreszcie, na samym szczycie, wmaszerowała do środka drewnianej konstrukcji jak gdyby nigdy nic, nawet początkowo nie zauważając Idy. Dopiero zamknąwszy za sobą zadziwiająco dobrze wykonane drzwi pozwoliła swoim oczom na spoczęcie w okolicach jej ukochanego stolika i wtedy właśnie jej umysł napadła cała banda negatywnych emocji. Ściągnęła w niezadowoleniu brwi, krzyżując ramiona na piersi. - Co ty robisz w moim domku? - spytała z wyrzutem, mimo że rzeczony domek wcale nie należał do niej. Mogła co prawda zrobić flagę z herbem rodziny Mystlefarrow i zawiesić ją gdzieś w okolicy, ale jeszcze o tym nie pomyślała.
Skoro nie ma okien, to siedziała w drewnianej chatce i po prostu sobie myślała. Ot tak. Miała wolne, więc nikt nie mógł jej tego zakazać. Tak samo, jak zgubienie się na błoniach. W sumie, aż tak tego nie żałowała, choć myśl, że mogła nie radzić sobie w terenie bolała. Przecież tyle lat nauki nie mogły pójść na marne. Nie spodziewała się tutaj nikogo. Tak po prawdzie sądziła, że teraz każdy grzeje się w swoim wygodnym pokoju i zapomina o bożym świecie. Sama Ida zastanawiała się również czy nie pójść do biblioteki, ale odpuściła sobie. Miała dość tych wszystkich kamiennych ścian. Jakoś nie mogła się przyzwyczaić. Czuła się jakby była zamknięta. Szkoda, że nie ma komu się o tym zwierzyć. W sumie, nikogo tu nie zna. Tylko z widzenia osoby z jej Domu, a tak to same obce lica. Słysząc jak ktoś wchodzi do środka, zaskoczona podskoczyła i cała się spięła. Z uwagą obserwowała wchodzącą dziewczynę, która chyba nie zauważyła jej jeszcze. Średnio podobało jej się to, że ktoś zakłócił jej spokój, ale z drugiej strony, co jej szkodzi? Skoro i tak nikogo nie zna... Na przywitanie się posłała jej niewinny uśmiech, jakby właśnie zbiła wazon, ale oczywiście to nie jej wina. W sumie, chyba sama przybyła średnio była zadowolona z jej obecności. No trudno, nic na to Ida nie poradzi. Słysząc skargę rozejrzała się ostentacyjnie po pomieszczeniu jakby czegoś szukała. Zaraz też spojrzała na Krukonkę: - Twoim? Nigdzie nie jest podpisany, a ja nie mam zamiaru stąd się ruszać - powiedziała wesoło, bo w sumie, co jej szkodzi trochę podokuczać. Nie jest to wielki grzech, a nawet jeśli to Ida jest agnostyczką. Patrzyła pewnie blondynce w oczy z wesołymi ognikami, a na jej ustach również błąkał się nieco złośliwy uśmieszek. Sama prowokuje! Tak tłumaczyła swoje zachowanie, choć nawet nie próbowała się rozgrzeszać. Nie ma z czego.