W wiosnę, kiedy cały dąb pokrywa się soczyście zielonymi liśćmi nie sposób zauważyć ukrytego między gałęziami domku, zrobionego właściwie z kilku drewnianych desek. Jest to za to idealne miejsce, żeby się ukryć. Z przyjacielem, chłopakiem, czy samemu, zawsze jest idealnie. Budowla jest na tyle duża, że spokojnie pomieści cztery osoby, a i miejsce na malutki stoliczek się znajdzie. Żeby dostać się do środka, trzeba się nieco po gimnastykować, bowiem gałęzie, szczególnie te dolne, są w znacznej odległości od siebie.
Zadziwiającym było, że mimo nudów Mia nie poszła spać. Zazwyczaj położyłaby się, nie przejmując się zaległymi esejami, aktualnymi esejami i nauką, światem, przyjaciółmi, kimkolwiek. Tak, jak zwykle. Ale z jakichś nieznanych nikomu powodów stwierdziła, że teraz bardziej potrzebuje świerzego powietrza, niż czegokolwiek innego. Wychylanie się z okna dormitorium - czym na początku próbowała zaspokoić swoją potrzebę - okazało się zbyt niekomfortowym. Niechętnie więc narzuciła dżinsową kurtkę na ramiona i biorąc ze sobą butelkę soku z dyni, przeszła przez zamek, by z westchnieniem zadowolenia wypaść na błonia. Otulił ją chłodny podmuch wiatru, poderwał kilka pasm włosów do tańca. Uśmiechnęła się półgębkiem do słońca rysującego się wyraźnie za półprzezroczystymi chmurami. Było tak przyjemnie, że nawet ona, Mia Rizpah Ursulis nie mogła pozostać na to obojętna. Wolnym krokiem ruszyła naprzód. Nigdzie jej się nie spieszyło, bo chociaż raz w życiu nie poszła z nudów spać, nadal nie przejmowała się lekcjami ani niczym podobnym. Cudownie było się tak niczym nie przejmować i Mia bardzo dobrze znała tę błogość. Aż za dobrze! I brodząc sobie tak w niej po kolana, dotarły do niej dźwięki piosenki. Rozglądała się ładny kawał czasu za muzykiem, ale dopiero przy ostatnich akordach zorientowała się, że muzyka dobiega z góry, z domku na dębie. Gnana sobie samej nieznanymi motywami zaczęła się wspinać. Cholera przywiała kogoś tak wysoko! Mia nigdy nie przepadała za przesadnym wysiłkiem fizycznym, więc jej kondycja za wiele sobą nie prezentowała. Ale jakimś cudem po niespełna dziesięciu minutach była już na górze i podciągała się na parter domku. Przetoczyła się po podłodze na plecy z westchnieniem pełnym dumy dla swoich zdolności gimnastycznych. Dopiero po dwóch głębszych oddechach spojrzała, kim była ta osoba, która wdrapuje się na drzewa z gitarami (co ona zawsze uważała za super pomysł i mimo braku jakiegokolwiek obeznania z instrumentem, chciała coś takiego zrobić). - O - mruknęła elokwentnie, posyłając chłopakowi półuśmiech. - Simon. Rzuciła okiem na gitarę. - Co grasz? Nie, Mia nie była osobą, która spyta, czy przypadkiem nie przeszkadza.
Ostatnio zmieniony przez Mia Rizpah Ursulis dnia Pią 30 Mar 2012 - 0:17, w całości zmieniany 1 raz
Ostatnie dźwięki jeszcze pobrzmiewały w powietrzu, gdy ktoś wszedł do domku. Nie ma co ukrywać, że najdyskretniejsze wejście to, to nie było. Ale gdy chłopak zobaczył z kim siedzi na tych paru metrach kwadratowych, uśmiechnął się niepewnie i odgarnął z czoła ciemne włosy: -Cześć Mia- dawno się nie widzieli, a może i się widzieli ale on tego nie pamiętał. Był trochę wściekły na siebie że prze te dwa miesiące potracił niemal wszystkie kontakty. Miał tylko nadzieję że Mia nie zacznie mu tego teraz wypominać bo chyba zapadłby się pod ziemię. -Eeee...-zerknął na kartkę. Właściwie zagrał to co mu wpadło w rękę, nie planował tego jakoś. I widocznie tak dobrze znał piosenkę że nawet się nie ogarnął. -Bahani Jad...yyyy The Ghost of You. Tego jeszcze nie było żebym sam siebie nie mógł rozczytać- pokręcił głową. Było tak nabazgrane że aż bolało. Nikt kto nie znał tej piosenki,z tego egzemplarzu nut by jej nie zagrał. Ponownie podniósł głowę znad gitary, w zielone oczy. Zawsze uwielbiał w nie patrzeć. Były jak książka, mógł w nich tyle czytać... ale gdy już dochodził do końca, właścicielka zamykała bibliotekę na 4 spusty. Nie miał jej tego za złe. - A Ciebie co za wiatry tu przywiały?- wpatrywał się w nią cały czas. Cieszył się że jednak ktoś przyszedł, nawet nieplanowany. Może wróci stary Simon za którym ewidentnie parę osób tęskniło. Zlustrował dziewczynę wzrokiem. Naprawdę była bardzo ładna, bardzo w typie chłopaka. Z tego co pamiętał kiedyś nawet próbowali być razem, ale wtedy pojawił się Namida który wywrócił jego życie do góry nogami... Z reszta cały czas to robił
Owszem, dawno się nie widzieli. Kilka razy mijali się na korytarzu i teraz Mia miała ochotę solidnie Simona zlać za to, że bywało, że nie odpowiadał na jej przywitanie, jakby jej nie poznawał lub w ogóle nie lubił. - Ee, nie znam. - W sumie Mia znała tylko kilka najpopularniejszych kawałków Bahaniego Jadu. Nie była to muzyka dla niej, była zbyt... typowa! Brakowało tam kobzy, zdecydowanie. Ale ta piosenka w coverze Simona jej się podobała. W ogóle lubiła, jak Lewis śpiewał, bardzo dobrze kojarzył się jej jego głos i czasami miała wrażenie, że mogłaby go słuchać i słuchać, kazać mu sobie przygrywać, póki całkiem nie ochrypnie. Mia sięgnęła ręką do kieszeni i wyciągnęła swoją starą, dobrze pamiętającą jeszcze Oia harmonijkę ustną. - Jak będziesz grać dalej, to ci poakompaniuję, czy co tam innego zrobię - powiedziała kulawo. - Jakie wiatry? - Wskazała na gitarę. - Te wiatry. Słyszałam jak grasz i tak mnie jakoś przywiało. Siła muzyki! - Teatralna nostalgia wydźwięczała w ostatnim zdaniu, a dla lepszego efektu Mia uniosła przy tym rękę w bardzo spontanicznym i romantycznym geście. - A tobie co odwaliło, żeby tachać gitarę na drzewo, hm?
-Jak tego nie znasz, to w sumie mogę zagrać coś innego...- uśmiechnął się. Mogli przecież razem pomuzykować, pośpiewać. Mia miała naprawdę ładny głos, a przynajmniej tak go zapamiętał. Coś mu się wydawało że w najbliższym czasie powinien naskrobać parę listów do przyjaciół których olewał, ale to potem. -Dobre pytanie. Jakoś tak wyszło, wiesz... zrobiło się na dworze całkiem ładnie, świeci słońce. A ja jestem słonecznym człowiekiem.- znów się uśmiechnął. Naprawdę był wdzięczny dziewczynie że przyszła. Przynajmniej się trochę pouśmiecha. Spojrzał na harmonijkę którą dziewczyna trzymała w ręce. Nigdy nie ogarniał tego instrumentu. Nawet gra na saksofonie przychodziła łatwiej! Normalnie to małe pudełeczko, przyprawiło go więcej łez i wyrzeczeń niż wszystkie inne razem wzięte. I nadal się nie nauczył. Więc przyjaciółka zarobiła kolejne punkty w oczach Lewisa.
- Dobra - powiedziała lakonicznie i dla próby zagrała na harmonijce fragment jakiejś kolendy. Kilka osób już mówiło jej, że ma mocny głos o ładnej barwie, ale chyba Mia za mało zdawała sobie z tego sprawę, by wykorzystywać go do czegokolwiek oprócz podśpiewywania. Nie pasjonowało jej to, było zajęciem jak każde inne, no cóż. Może gdyby ktoś jej uświadomił, że naprawdę mogłaby się do czegoś nadać ze swoim śpiewem, zechciałoby się jej nad tym popracować. Ale sama była zbyt leniwa, żeby w ogóle na to wpaść. - No i nie mogłeś przysiąść nad jeziorem? - Uniosła z rozbawieniem brwi. Harmonijka Mii ma całkiem ciekawą historię, tak w ogóle. Kiedyś w hotelu jej dziadków w Oia zatrzymał się młody, przystojny mężczyzna, bardzo przystojny!, a kiedy wyjechał i Mia pomagała sprzątać jego pokój, okazało się, ze zapomniał tegoż instrumentu. A że harmonijka była bardzo ładna, dziewczyna ją sobie zatrzymała. Z nauczeniem się gry nie miała większych problemów, nawet nie potrzebowała nauczyciela. Jakoś tak: o - i zaczęła sobie przygrywać coraz bardziej skomplikowane melodie. Chyba to był po prostu instrument stworzony specjalnie dla niej.
Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych z wszystkich. Nie dość, że ostatnimi czasy czuła się jak wsadzona do pralki i wyjęta po nieustannym wirowaniu – Przeziębiła się i wiecznie kichała, kaszlała i miała ochotę spać – to jeszcze kiedy postanowiła, że nie będzie kolejny raz siedzieć w pokoju i tworzyć arcydzieła ze zużytych chusteczek – Nie miała pojęcia, dlaczego inne Gryffonki piszczały, że jest obrzydliwa – postanowiła odetchnąć świeżym powietrzem, bo a nóż widelec łyżka to coś da, może się jej nos odetka... Jednakże tak się nie stało, ponieważ w połowie spaceru nagle złapał ją deszcz. Świetnie, prawda? Szczerze mówiąc, to była przerażona. Ni stąd ni zowąd miły wypad zamienił się biegnięcie po deszczu tak ulewnym, że wręcz ją bolały uderzające o ciało odziane tylko w spodnie i bluzkę na ramiączkach krople. W końcu zmęczona dobiegła do Wielkiego Dębu. Schowała się tam w domku na drzewie, w którym to czasem chowała się przed światem – choć zdecydowanie jakieś dwadzieścia minut, jak nie więcej, zajmowało jej dostanie się tam. Tym razem jeszcze dłużej z powodu mokrych gałęzi i dopiero po pół godzinie siedziała schowana pomiędzy deseczkami czując, że każda część jej garderoby jest przemoknięta do suchej nitki i trzęsąc się jak owsik. Podniosła jakiś koc, który musiał zostawić inny uczeń i okryła się nim. To będzie długi dzień. Spoglądała zza liści zastanawiając się, czy poza nią istnieje jeszcze jakiś wariat, który podczas burzy wyszedł z domu. Kiedy uderzył piorun gdzieś daleko mimowolnie pisnęła i schowała za kolanami.
Wbrew pozorom cieszył się, że rok szkolny wreszcie się zaczął. Nie żeby lubił ślęczeć nad książkami, ale w Hogwarcie było coś magicznego; coś co sprawiało, że chciał tu wracać ciągle i ciągle. Przy Hogwarcie "normalny" świat wydawał mu się nudny, taki zwykły, nic nie znaczący. Tak naprawdę tutaj się wszystko zaczęło. Nie ważne jak banalnie to brzmi, Hogwart był jego drugim domem. Ten pierwszy, prawdziwy, odwiedzał tylko w wakacje i w święta, tak samo, jak jego ukochany, młodszy braciszek. Eheś, ale ściema. Cóż, nieważne. Ważne, że szedł, a właściwie leciał, w stronę błoni. Zeskoczył z deskolotki dopiero pod wielkim drzewem po czym wdrapał się po drabince na górę, zaglądając w głąb domku na drzewie. Maxa jeszcze nie było, co rzadko się zdarzało, bo to Zowie miał w zwyczaju się spóźniać lub w ogóle zapominać o spotkaniu. Wgramolił się do środka, delikatnie wzruszając ramionami i klapnął sobie pod ścianą, nogi wyciągając przed siebie. Dawno nie miał okazji porozmawiać z Maxem dłużej niż pięć minut. Zarówno Puchonowi, jak i Krukonowi, ciągle się gdzieś spieszyło; a to na lekcje, a to na spotkanie ze znajomymi, do biblioteki, czy gdziekolwiek indziej. Nie mieli czasu dla siebie i Zowie postanowił w końcu coś z tym zrobić. Tak nie może być, że jego najlepszy przyjaciel się od niego oddali!
"Jeżeli Krukon nie cieszy się z początku roku szkolnego, to wiedz, że coś się dzieje!" - powiedział słynny ksiądz z mugolskiego Internetu. Czyżby Maxiu nie cieszył się z roku szkolnego? Może i cieszył po jakże wspaniałych wydarzeniach z Egiptu. Rana na klatce piersiowej, spowodowana przez wilkołaka... Cholera jasna, dlaczego on jeszcze nie poszedł do skrzydła szpitalnego?... Sam nie wie. To wszystko wypada mu z głowy, wielkie zamieszanie. Przez co to wszystko?... A jak można nie wiedzieć? W grudniu wypadną jego osiemnaste urodziny, siódma klasa Hogwartu i Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne, dwie młodsze siostry, które niedawno przyszły na świat, chora matka... Całe szczęście, że prefektem nie został! Nic dziwnego, że kompletnie zapomniał o spotkaniu z Zowim, którego ostatnio widział w wakacje. Gdzież to było?... Ach tak, w Londynie. Hyde Park. Kiedy to biedny Krukonek został zaatakowany przez psychofankę, podczas kiedy Zowie nabierał innego chłopaczka przez... To była budka telefoniczna, prawda? Właściwie, Max był wdzięczny Zowiemu za uratowanie. Kto wie, może jeszcze ta psychofanka zabrałaby go do domu, zabiła i wypchała watą, robiąc z niego przytulankę?... Wypruwając mu wszystkie flaki... BLE. Nie piszę nic więcej o tym, bo jeszcze ktoś zwróci swoje śniadanie, czego nie chcemy. Wracając do tematu... Max przypomniał sobie o spotkaniu z Zowim dzięki swojej notatce, których.. Pełno było na "suficie" jego łóżka. Szybciuteńko się pozbierał i już biegł w stronę umówionego miejsca. Przy czym, wywalił się pod wielkim dębem. Niezdara? Nie, chwilowo opuściło go szczęście. Ale to jest nie ważne, teraz Max wspinał się po drzewie, żeby wejść do domku - Pięknie, czy ta rana musi dawać o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie?! - i... - ZOWIE! - niemal wykrzyknął gdy zobaczył przyjaciela w domku. A ponoć to on był zawsze pierwszy... Co na to poradzić, za wiele zajęć. Tak więc, Maxiu usiadł sobie obok Zowiego, przy czym uśmieszek mu wstąpił na twarz.
Dobrze, że Zowie nie był w Egipcie. Choć i tak dowiedział się o wszystkich z Proroka Codziennego i zwierzeń kolegów. Było strasznie, okropnie, a to wszystko działo się na stadionie. Zginął uczeń, to było po prostu okropne. Cieszył się, że nie było tak nikogo mu drogiego... Zaraz, zaraz, Max tam był! No nie! Dopiero teraz sobie o tym przypomniał i zadrżał, wyraźnie przestraszony. Ale przecież gdyby coś się Krukonowi stało, ten by go o tym powiadomił, prawda? Musiał. Gdy tylko blondyn usiadł obok niego, Zowie objął go gwałtownie, przyciągając do siebie. -Oh, ty żyjesz, naprawdę żyjesz. Tak się bałem! Maaaaaaxiu!- wydarł się, szlochając cicho. Rety, naprawdę mu odbiło, nie ma co. Zachowywał się, jakby przyjaciel był na granicy śmierci, a przecież żył i miał się dobrze! Nie stoi nad przepaścią, nie podcina sobie żył i nie ma złamanego serca, więc wszystko jest w porządku. Ale nasz biedny Zowie naprawdę się tym przejął. To, że ma opóźniony zapłon to już nie moja wina. -Maxiu- powtórzył, odsuwając się od niego na wyciągnięcie ramion. Przyjrzał się przyjacielowi i kilka razy poklepał go lekko po ramionach, po czym, jakby nigdy nic, zapytał:- Co tam?
Zowie nie był w Egipcie?... A tak, racja, dopiero Maxowi w głowie zaświtało. Bo gdyby był, to jeden przeprowadziłby się do drugiego, takie tam papużki nierozłączki... Nierozłączki? Prędzej czy później będą musieli się niestety rozłączyć. A szkoda, taka dobrana z nich parka. Jednak fakt faktem, że Maxiu jest rok starszy od Zowiego. AŻ rok. Ale to nie jest taaak strasznie wielka różnica! Przyjaźń przyjaźnią, nic jej nie zniszczy! Chłopcy wiedzieli o sobie niemal wszystko... Z jedną różnicą - Zowie KILKU rzeczy o Maxie nie wiedział. Drobnostki. Krukonek tylko wyszczerzył oczy gdy Zowie go tak gwałtownie do siebie przyciągnął. - A mam nie żyć? Zoowie, przecież nie zostawię Cię samego na tym świecie! - był zaskoczony, ale zatuszował to swym uśmiechem. Zowie czasem miał straszne ataki głupawki w najmniej odpowiednich momentach, ale kto powiedział, że nasz kochany Max do tego się nie przyzwyczaił? Oczywiście, Zowie to jego kumpel na dobre i na złe! Tak czy inaczej, Max był na tyle przyzwyczajony do zachowania Puchona, że aż je polubił. Bez żartów! Max naprawdę lubił głupawkę Zowiego, przecież i on miał raz na jakiś czas takie ataki! Nietypowe było jednak to, że... Max tęsknił za Zowim. Nie, to było może i normalne... Ale żeby tęsknić za kumplem bardziej niż za słodyczami? Max, obudź się. Czy ty czasem nie myślisz zbyt poważnie o Zowim?... Nie, to niemożliwe. Zowie był dla niego tylko przyjacielem! - Nic ciekawego, jeżeli chodzi o te okropnie wyczerpujące testy... są gorsze niż SUM-y!... A tak poza tym, to mam siostry. Młodsze. Bliźniaczki... Słyszałeś o wydarzeniach w Egipcie, prawda? - jakże on niechętnie powracał do owego tematu! Aż dreszcze go przeszły. Ale musiał to powiedzieć Zowiemu. - Oczywiście, nie przegapiłbym meczu Irlandii z Portugalią... I byłem jednym z zaatakowanych przez wilkołaki - położył dłoń na klatce piersiowej. Ten durny wilkołak tu go zaatakował, prawda?
Kto mówi, że będą musieli się rozstać? Niemożliwe! Dla Zowiego rok różnicy to wcale nie było tak dużo, a i tak zawsze wydawało mu się, że Max podejmie studia także w Hogwacie, co dam im jeszcze masę czasu, by mogli razem rozrabiać i szaleć. I tak samo, jak Krukon, Zowie uważał, że ich przyjaźni nic nie zniszczy, choć przecież wile razy zawiódł się na bliskich. Ale z nim to co innego! Czy Max wiedział o Zowiem wszystko? Zupełnie wszystko, wszyściutko? Puchon niczego przed nim nie ukrywał; Max wiedział o tym, że Zowie śpiewa jedynie pod prysznicem, że ma dwie lewe nogi i że jego marzeniem jest zostanie szalonym wynalazcą. Wiedział z iloma dziewczynami był i jakie książki przeczytał. Ale pewnie nie wiedział, że kiedyś Puchon wzdychał do niego potajemnie i tak jakby... myślał o nim. Ale inaczej niż codziennie; Max jest ekstra, taaaaki zabawny, super. Było to coś na zasadzie... Kurde, to jest zbyt trudne! Ale wtedy, za jedno jego spojrzenie dałby się pokroić. W końcu, po wielu tygodniach tłamszenia tego w sobie, przelał to na papier i jakoś... wraz z listem spalonym w kominku jego uczucia jakby wygasły. A przynajmniej tak mu się wydawało. Z każdym jego słowem oczy Zowiego zdawały się błyszczeć bardziej i bardziej. U Maxa tyle się działo... a on nie miał o tym pojęcia! -Kiedyś mnie im przedstawić. Będę super wujkiem, nie?- spytał i zaśmiał się cicho, chwytając delikatnie nadgarstek chłopaka i odciągając jego dłoń od klatki piersiowej. -Gdybym ja tam był, ten wilkołak sam musiałby bać się o swój włochaty tyłek!- zawołał, w porywie złości i zazgrzytał zębami, niby tak groźnie. -Żałuję, że mnie tam nie było. Ta rana... boli?- spytał, wskazując na jego pierś i kładąc tam swoją dłoń. On by sam pokonał całą chmarę wilkołaków i jeszcze zdążył przed wschodem słońca!
Rozstaną się, chyba że Max specjalnie zawali jeden test. Właśnie nad tym myślał - nie chciał przecież opuszczać Zowiego na jeden rok!... Chyba, że załapie się na jakąś posadę w Hogwarcie. O tak, na pomocnika nauczyciela, na przykład w Eliksirach! Kto powiedział, że go nie przyjmą? Przecież on jest taki wspaniały z Eliksirów! Nie mówiąc już o... Narf, zabrakło mi słów. Przecież chłopczyk był geniuszem co do Eliksirów... A czego Zowie nie wiedział o Maxie? Wiedział, że jest wiernym kibicem Irlandii. Że ma zamiar zostać aurorem, a jeśli mu to nie wyjdzie, będzie hodował krasnale w Irlandii. Wiedział, jakie dziewczyny mu się podobały. Znał jego ulubione zespoły. Wiedział, ile książek przeczytał w swym życiu. Znał niemal całą jego rodzinę, wraz z licznymi kuzynkami, kuzynami, ciotkami, wujkami... Znał jego dwie kuzynki, z którymi miał najgorsze relacje. Wiedział, w jakich dziewczynach się podkochuje. Kogo lubi. Kogo nienawidzi. Kto jest mu obojętny. Dokładnie wiedział, jakie słodycze uwielbia, a jakie są dla niego zwyczajnie strawne. TAK JEST, MAX ZWYCZAJNIE LUBI NIEKTÓRE SŁODYCZE, A NIEKTÓRE UWIELBIA! Powracając do tematu... Zowie wiedział nawet, jaki jest jego słaby punkt. Każdy głupi pomyśli "przecież to słodycze, rzecz jasna...". A prawda jest taka, że jego słabym punktem było pewne miejsce na karku... Ktoś je tylko dotknie, a Maxiu zrobi... czyżby wszystko? Możliwe. Chłopak jedynie uśmiechnął się widząc błysk w oczach przyjaciela. - Pewnie! Nawet namówię rodziców, żebyś był ich chrzestnym! - również się śmiał, mimo tego, że była to prawda. Namówi? Już namówił. spojrzał jeszcze na przyjaciela, gdy ten zabierał jego dłoń. - Wierzę Ci, Zowie. Czego się nie robi dla przyjaciół? - i znów się uśmiechnął. Tylko pokręcił głową słysząc słowa przyjaciela. - Nie żałuj. Przecież zaatakowali by i Ciebie, czego ja nie chcę!... Boli. Czasem i w najmniej odpowiednich momentach. Aż dziwię się, że jeszcze nie byłem w skrzydle szpitalnym - jednak przeczucia Maxa były najszczersze. Zowie to wspaniały przyjaciel, któremu można zaufać. Czy Max taki był?...
Max musi coś wykombinować by zostali razem! No przecież... co zrobi nasz biedny Zowie, gdy u jego boku zabraknie tak ważnej osoby? Tak nie może być i tyle! Może zostać nauczycielem, woźnym, może nawet pomagać skrzatom w kuchni albo zawalić rok. Cokolwiek. Choć tego ostatniego by nie chciał. Mimo wszystko... Max miał osiągnąć swój cel, miał być szczęśliwy jako auror, a wątpił by powtarzanie klasy mu w tym pomogło. Potem jeszcze Zowie będzie miał wyrzuty sumienia, że to wszystko przez niego. Bo oni to przecież BFF! Wiedzieli o sobie wszystko, a tak przynajmniej się im zdawało. Każdy z nich miał jakieś małe grzeszki, którymi się przed drugim nie chwalił. Zowie nigdy nie wyznał Maxowi, że jest biseksualny, bojąc się odrzucenia. Teraz wiedział, że to głupie i zupełnie bez sensu, no bo to przecież on, jego dobry, stary Max, który zaakceptuje go ze względu na wszystko, nie? No... chyba. Ale wtedy naprawdę obawiał się jego reakcji, tak po prostu, zwyczajnie. To przecież nie było takie proste. -Oj tam, oj tam. Wiem, że dla mnie zrobiłbyś to samo. Co nie!?- spytał i roześmiał się wesoło. -Więc to naprawdę nic takiego. Ale twoja rana... czemu się nią jeszcze nie zająłeś? Mam to zrobić za Ciebie?- palnął i wyszczerzył zęby w uśmiechu, wyciągając dłonie w jego stronę, jakby chcąc się z nim trochę podroczyć. Czy teraz Max ucieknie?
Wykombinuje, od czego ma się ten Krukoński mózg. Tylko... ciekawe co. Roku nie obleje, bo wtedy nici z aurorstwa... Pozostało mu zostać woźnym, gajowym, albo chociaż zamieszkać na rok w Hogsmeade! No proszę, jednak ten Krukon potrafi jeszcze wykorzystać swój intelekt, jeszcze jak dobrze na dodatek! Ale czy był jedynym Krukonem, który wykorzystywał swój jakże dobrze rozwinięty intelekt nie tylko do logicznego myślenia i zagadek? Chyba, może.... Ale najlepiej mówiąc, to chyba na pewno. Przecież kto wskaże innego Krukona takiego jak Max?... Tak tak, Zowie i Maxiu to najlepsiejsi przyjaciele w Hogwarcie, pod słońcem, na księżycu, w tej galaktyce, na odległej planecie! Chyba, że papuga ara w Meksykańskim kapeluszu, marakasami i słodyczami, która znajduje się w głowie Maxa ma zbyt rozwiniętą wyobraźnię i maluje mózg chłopaczka. Wiedzieli o sobie wszystko?... Nie, Maxiu trzymał pewną rzecz w sekrecie. Niegdyś bałby mu powiedzieć, że jest biseksualny, bał się, że kumpel mu ucieknie... Jednak tego nie zrobiłby, prawda? Przecież to dobry kumpel Maxia, ale nie jest tak łatwo wyznać tak wielką rzecz... - Pewnie, Zowie! Nie masz w co wątpić! - i wyszczerzył zęby. Akcja "suszymy ząbki, panowie!" rozpoczęta! - Bo nie mogę znaleźć wolnego czasu, między pisaniem listów, rozmawianiem, uczeniem się i chodzeniem na lekcje! Zająć się? Jak? - gdyby tylko mógł, wyszczerzyłby się jeszcze bardziej, nie mógł jednak. Złapał przyjaciela za nadgarstki, gdy ten wyciągnął ku niemu dłonie. Droczyć się? Przecież oni tak lubią!
Czy oni naprawdę są tak ślepi? Boziu, to mnie naprawdę zaczyna przerażać i denerwować. Czy ktoś kiedyś nie powiedział, że zakochani są głupi? Nie, no to teraz ja to mówię. Bo skoro mają podobne problemy to jeden drugiego powinien rozgryźć. A oni tylko siedzieli i milczeli, bojąc się, że ten drugi go opuści. Ech, oni to mają problemy. Normalnie, jak "Trudne sprawy" albo "Dlaczego ja". Można by o nich dokument nakręcić. Sukces murowany, a każda laska mdlałby z wrażenia. Niestety, Zowie nie posiadał krukońskiego intelektu. Miał za to puchoński optymizm i wierzył w przyjaciela. Tak było najłatwiej. Niech Maxiu wszystko załatwi, a jak już to zrobi to Zowie będzie go po szkole odwiedzał. Nieważne, czy w schowku na miotły, chatce gajowego, czy w małym mieszkanku w wiosce. Mogliby razem jeść obiadki i rozwiązywać krzyżówki lub grać w karty. Oczyma wyobraźni Zowie już to wszystko widział. -Nie jestem wprawdzie lekarzem...- powiedział, drżąc zaskoczony, gdy tamten złapał go za nadgarstki. Szybko jednak odzyskał pewność siebie i wyswobodził się z uścisku chłopaka, łapiąc jego nadgarstki jedną dłonią i unosząc nad jego głowę. Kolanem pomógł sobie przewrócić go na podłogę i wyszczerzył się w jego stronę uroczo, zupełnie niewinnie. Przecież on nic takiego nie zrobił. -Ale...- wciąż przytrzymując go kolanem do ziemi, nie puszczając jego nadgarstków, zaczął łaskotać wszędzie, gdzie tylko mógł, sam śmiejąc się przy tym bez przerwy. -Przestanę, jak ładnie poprosisz- powiedział, między kolejnymi salwami śmiechu.
Ślepi? W zasadzie, Max nie ma szóstego zmysłu - przecież nie jest kobietą - i nie wyczuwa, że ktoś ma do niego huśtawkę uczuć. Tak więc, skąd mógł wiedzieć, że... O kurczę. Takiego obrotu sprawy to nawet autorka się nie spodziewała! Ale Max tego nie wiedział - Zowie, bądź pozdrowiony, jeszcze mu tego nie pokazałeś tak dosłownie. Biedny Maxiu, niemal nikt nie znał jego orientacji. A kto powiedział, ze zakochani są głupi, ślepi i tak dalej?... Narf, nie wiem. Ten, kto to powiedział jako pierwszy to wie. Przywłaszczcie sobie dobrze to miano, noście je dumnie na piersi! I nie spieprzcie tego, a będzie wspaniale. Puchoni mieli w sobie coś wspaniałego. Może nie jest to intelekt, ale mają w sobie to "coś". A tym czymś była niezwykła wiara w siebie, przyjacielskość i... Optymizm! Więc posiadanie przyjaciela z Hufflepuff jest wspaniałe. A tym bardziej, zawsze ma się od niego zaraźliwy optymizm! Przyjaźń Maxa z Zowim trwa już od... Pierwszego roku Zowiego? Jakoś tak będzie. - Lekarzem nie, ale Puchonem! - i kolejny obrót akcji, którego autorka sama się nie spodziewała. Cholibka, nawet Maxiu się tego nie spodziewał! Został przewrócony przez kumpla, a jego nadgarstki zostały odciągnięte... Co ten kochany Zowie planuje? Czyżby coś kryło się za jego uśmieszkiem, niby takim niewinnym? - A-ale? - jąkał się? Ze strachu?... Przecież Zowie w takiej pozycji mógł zrobić mu wiele rzeczy. I nadal trzymał go kolanem, a nadgarstki Maxia były przez niego trzymane... ŁASKOTKI?! ZOWIE, TO NAJWIĘKSZA BROOŃ! Zaczął się śmiać, gdyby mógł, to nawet skuliłby się ze śmiechu, ale nie mógł. Tylko śmiał się, nawet głośniej od Zowiego. - Zowie, wykorzystujesz przeciwko mnie największą broń! Prooszę, przeestaaaań! - wykrztusił w pewnym momencie, niemal dławiąc się swym śmiechem.
Zowie także jest tylko facetem, a faceci bywają tępi w tych sprawach. Jeśli chodzi o miłość, czy coś podobnego to Puchon jest zupełnie zielony. Może i podrywał wszystko, co się rusza, ale to nie to samo. Z żadną dziewczyną nie wiązał jakoś szczególnie swej przyszłości, choć, jak twierdził, w każdej był szaleńczo zakochany. Ale był przecież młody i jak to młody- latał z kwiatka na kwiatek. A Max był przy nim zawsze i naprawdę mógł sobie wyobrazić przyszłość z nim; niekoniecznie jako kochanek, niekoniecznie jako partner... ale tak po prostu, jako przyjaciel. Chodzili by razem na każdy mecz i na piwo kremowe, Zowie byłby wujkiem jego dzieci i odwrotnie. Ich żony by się znały i kochały i byłoby cud, miód i orzeszki. I widział to, naprawdę to widział. Gdy myślał o przyszłości ten Krukon zawsze w niej był. Bo był jedyną rzeczą nieziemną od lat. Zowiego nie obchodziło, czy jego przyjaciel był Krukonem, Gryfonem, Ślizgonem czy też kolega z domu. Mógł zaprzyjaźnić się z każdym, wystarczyło tylko chcieć, nieprawdaż? Ale ten tutaj Krukon był jego ulubionym koleżką! -A co będę z tego miał?- spytał, na chwilę przestając go "torturować" i pochylił się nad nim, zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Dał mu jednak tylko czas na krótką odpowiedź i znów wrócił do łaskotania. -Jeśli oferta będzie kusząca to zastanowię się, czy dać ci spokój- dodał, posyłając mu wredny uśmieszek.
Faceci tępi w sprawach miłości - przecież każdy to wie. A każdego, kto orientował się w tych sprawach nazywali gejem. Trudno więc było tak żyć i udawać, że jest się zielonym w sprawach miłości. Byleby nie zostać wyśmianym i nazwanym super gejem... To życie jednak było trudne. Maxowi łatwiej było żyć w poprzednim wcieleniu jako wilczurek. Och tak, jakże wtedy było łatwiej! Tylko chodzić, polować, opiekować się rodziną... Aż w końcu ktoś go zabił, jego rodzinkę, krew się lała, aż w końcu ten kto go zabił zjadł go. A później, przyszedł na świat jako czarodziej i nie wie nic o swym poprzednim wcieleniu. Ale z chęcią wyobrażał sobie samego siebie jako wilka - stadne stworzenie, które wiąże się raz na życie (zgoda, może i Max miał te przelotne romanse, filtry i te pe), który może oddać życie za stado. Oj tak, wilk to jest coś. Przyjaciele? Cóż, Maxiu wiązał swą przyjacielską przyszłość głównie z Zowim. Przecież to taki uroczy, słodki Puchon i w ogóle! Pójdą razem na mecz, kremowe piwo, czy tam może i nawet na ognistą whiskey... A ich żonki będą się tak lubiły, że zrobimy drugich Flinstonów, ale w naszej erze (hahaha). Ich dzieciaki będą się wspólnie zabawiać, jede będzie wujkiem dzieci drugiego... Wspaniała przyszłość! Jeszcze zamieszkają obok siebie! - Więcej słodyczy nie wchodzi w grę, prawda?... - zapytał, a jego oczka tak niewinnie się zaświeciły. Przecież Zowie musiał widzieć jego oczy, skoro mieli sobie twarze tak blisko! I znów zaczęło się łaskotanie. Maxiu nie mógł już mówić, więc tylko śmiał się w kółko. Kusząca oferta? Musiałby coś wymyślić...
Nikt, naprawdę nikt nie wiedział o tym, ze Zowiemu podobają się także chłopcy. Bo i skąd miałby to wiedzieć? Na pierwszy rzut oka był przeciętnym, do bólu typowym nastolatkiem, jakich pełno, który ślini się na widok dziewczyny w miniówce i wzdycha do gwiazd kina i telewizji. Z kumplami zaś nie robił nic dwuznacznego, nic co mogłoby być odebrane w oczach innych jako coś nieodpowiedniego, głupiego... Robił z nimi konkursu w pluciu na odległość i grał w pokera, obgadując, jaka to dziewczyna ostatnio wpadła mu w oko i z jaką się całował. Męskie sprawy, po prostu. A kim był Puchon w poprzednim życiu? Może właśnie borsukiem... w sumie był typowym przedstawicielem żółtego domu. Był troszkę uroczy, troszkę nieśmiały, taki ciut... słodki, ale i zwariowany, skory do psor i żartów, uwielbiał robić wszystko, co nie miało związku z nauką, przyjacielski i otwarty. Tacy przecież są Puchoni! Nie? No pewnie, że tak! -Na ładne oczka mnie nie weźmiesz. Nie ze mną te numery- powiedział, siadając na nim okrakiem i ściskając go udami mocno. -Ale wciąż możesz mnie przekonać- dodał, wielki pan łaskawca i wyszczerzył ząbki, przechylając głowę na bok, chcąc być taki nonszalancki i taki oh i ach. -Pięć... cztery... trzy...- zaczął liczyć. Maxiu musiał szybko coś wymyślić, jeśli chciał by Zowie dał mu spokój i przerwał łaskotki.
Podobnie było z Maxem - oprócz jego samego nikt jego orientacji nie znał. Jeszcze nikomu o niej nie powiedział, ani rodzicom, ani zaufanym przez siebie osobom... Taki mały sekret, każdy człowiek taki posiada, mam rację? Przecież Max nie może być jedynym wyjątkiem pośród wszystkich. Co to, to nie. Przecież nawet nikt nie domyśli się o jego orientacji. W oczach innych jest zaledwie do boleści zwyczajnym nastolatkiem, dorosłym czarodziejem, który niedługo skończy te swoje siedemnaście lat. Żyć nie umierać, jednak możecie mieć pewność, że TEN BLONDYN jak będzie miał te swoje osiemdziesiąt parę lat dalej będzie zajadał słodycze i jeszcze polata sobie na miotle! A jeżeli mowa o poprzednim wcieleniu Puchona, z którym ten blondasek aktualnie przebywał... Maxio te o tym myślał. Wyobrażał go sobie jako białego króliczka, z czarną plamką dookoła prawego oczka i lekko żółtą sierścią na grzbiecie... I żył sobie z pewną dziewczynką, która się z nim bawiła, karmiła, czasem z nim spała... I żył sobie w ogroooomniastej klatce. Jadł dużo. Bawił się. I w swoim czasie dorósł i zdechł. Bynajmniej nie skończył jako jedzenie. - Zooowieee, prooszę... Czy tylko ja muszę się na nie nabierać?... - i pech. Cóż, Maxia oczu nie mogły każdego przekonywać. Szkoda. Musiał obmyślić inny, lepszy plan. I wpadł. Może i tego pożałuje... Zowie był już przy trójce, Maxiu, zatrzymuj go! - Czekaj, stój, zatrzymaj odliczanie! co powiesz na... - wziął głęboki wdech - poznanie czegoś, czego nikt o mnie nie wie?... A teraz, Max powinien czekać na reakcję Zowiego. Jednak ta pozycja była dla niego tak niewygodna, że zaczął się kręcić, co sprawiało, że go jeszcze bardziej to bolało. Wyrwało mu się tylko jęknięcie. Jedno, długie, bolesne jęknięcie.
Każdy miał swoje sekrety i Zowie, wbrew pozorom, nie był wścibski. Nigdy nie naciskałby na Maxa, gdyby ten nie chciał mu o czymś powiedzieć. Ale z drugiej strony nie lubił oszustwa- gdyby dowiedział się czegoś z drugiej ręki to pewnie by go zabolało. Albo gdyby zobaczył Maxa z jakąś dziewczyną, której ten mu nie przedstawił- byłby zły, no pewnie. Ale szybko by mu wybaczył, bo przecież ci dwaj nie potrafili się na siebie wściekać dłużej niż pięć minut. -Tak, boś ciołek- zaśmiał się wesoło, mierzwiąc mu włosy żartobliwie. Widząc, że ten zaczyna się wiercić, podniósł się powoli i położył obok niego, ciut niżej. Podniósł na niego spojrzenie ciemnych oczu i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Lubił takie chwile. Nawet bardzo. A to dziwne, bo z dziewczyną nigdy czegoś podobnego nie czuł. Mógł sobie mówić, że je kocha, że są super, ale Max był ekstra. Może to przez to, że nie spotkał prawdziwej miłości, że nigdy tak naprawdę nie był zakochany i jest jeszcze młody. Ma przecież tyle życia przed sobą. A może ta "miłość życia" leżała obok niego? -No to wal śmiało- powiedział, obracając się na bok i podpierając policzek na dłoni.
Może i Max czasem tak "po grzeczności" prosił, aby ktoś mu coś powiedział, jednak szybko odpuszczał. Taki to niestety jest Krukon, ciekawski wszystkiego, czasem jednak szybko odpuszcza. Jednak kłamstwa nienawidził. I sytuacji, kiedy ktoś go wystawiał, na przykład umawiając się na spotkanie i nie przychodząc na nie. Ale zapominanie można wybaczyć, czasem. Kłamstwa Zowiego do Maxa, lub na odwrót? Może i się zdarzały, wtedy się wściekali na siebie, a godzili się jeszcze szybciej. Przyjaciele najlepsi, trzeba przyznać. - A ty wariat - odparł przyjacielowi. Spojrzał na niego wzrokiem "włosy układałem dwie doby, układasz je z powrotem" i znów się uśmiechnął. Ale mu ulżyło, gdy Zowie w końcu dał mu spokój. Chociaż, czuł pełen zawód... I żądzę zemsty. Kiedyś jeszcze mu się za to "odwdzięczy" zobaczycie! W aktualnej chwili, wlepiał wzrok głównie w twarz swego rozmówcy. Pozycja leżąca była na tyle wygodna, że aż żal było wstawać żeby zepsuć swój jakże wspaniały nastrój. Nie warto, nigdy nie wiadomo, co zrobi osoba numer dwa, czyli rozmówca. Nigdy nie wiadomo, ale w życiu niestety trzeba iść na ślepo. Tym bardziej z miłością. Och tak, jakże z nią trudno zatańczyć! Maxio czasem też latał z kwiatka na kwiatek, nie był prawdziwie zakochany. Dobra, może te pary razy. Możliwe, że miłość życia właśnie leżała tuż obok jego jakże Krukońskiej osoby. - Nie uciekniesz? - wziął głęboki wdech, utrzymując Zowiego w niecierpliwości. - Nie mam pojęcia dlaczego bałem się, że mnie nie zaakceptujesz... Tak właściwie, to nie wiem dlaczego. i tak byś mnie zaakceptował, prawda?... Przejdę do rzeczy - jestem biseksualny... - spojrzał na Puchona. Jaka będzie jego reakcja? Czy ucieknie?...
Tak właściwie to nie wiedział, co jeszcze Maxiu mu może powiedzieć, czego by nie wiedział. Ale... mimo wszystko był ciekawy. Jak widać nawet oni nie wiedzieli o sobie wszystkiego. No proszę, a to niespodzianka. Drugie człowieka naprawdę poznaje się całe życie. Pokręcił jedynie głową, że nie, nie ucieknie, jakby w ogóle mógł. Słysząc jego kolejne słowa zmarszczył delikatnie brwi i uniósł jedną do góry, przypatrując mu się uważnie. Trącił stopą jego nogę i uśmiechnął się zachęcająco, chcąc dodać mu otuchy. Czy się zdziwił? No jasne, że tak. Kto by tego nie zrobił? W końcu przyjaciel, którego przez tyle lat miał za heteryka... nagle okazuje się kimś takim, jak on! Zowie, jak to Zowie- co mógł w tej sytuacji powiedzieć? Na pewno ni wzniosłego ani patetycznego i jedyne na co było go stać to krótkie: -Ja też. Nie było to jakoś szczególnie odkrywcze... ale co mógł powiedzieć? Nagle zrobiło mu się tak jakoś lżej na duszy; nie był sam, jego najlepszy przyjaciel na pewno go teraz zaakceptuje, prawda? Prawda...? Nie miał innego wyjścia. Zowie nie miał zamiaru robić też wyrzutów Krukonowi, że ten nie powiedział mu o tym wcześniej, nie będzie też go tępił ani wyśmiewał. Nikomu także o tym nie powie. -To będzie naszą tajemnicą, okej?- spytał, wyciągając w jego stronę mały palec. Jeśli ktoś spodziewał się, że Zowie przejmie się tym strasznie i okropnie, będzie chodził kilka dni myśląc o tym- to się pomylił. -Kiedyś się w Tobie podkochiwałem- rzucił, nieco ciszej, przewracając się na plecy.
A skąd miał wiedzieć, jak zareaguje Zowie? Nawet pewności nie miał, czy nie puści tego jako plotkę po szkole. Ale Zowie taki nie był, Maxio za dobrze go znał. Mógłby dać za do uciąć sobie lewą rękę, że Zowie tego nie rozpowie. A jeżeli rozpowie - jakie to szczęście, był praworęczny! Kręcenie głową Zowiego dodało mu otuchy. Nie ucieknie? Bardzo dobrze jest mieć takiego przyjaciela, któremu chociażby powiedziało się, że jest się seryjnym zabójcą - nie ucieknie, dalej będzie z Tobą. A te jego uśmieszki aż zachęcały do powiedzenia prawdy i nie skłamania! Co innego miałby zrobić, niż wyduszenie w końcu tego z siebie? Nie będzie tego w sobie trzymać, ot tak, tylko dla siebie. Przyjacielowi trzeba powiedzieć, kropka! A tak właściwie, kto nie byłby zdziwiony dowiadując się, że jego przyjaciel, którego brali za osobę heteroseksualną okazuje się być bi? Max i tak już znał reakcję Zowiego - przecież siedział przy nim, nie uciekał. Wspaniały przyjaciel. Na Zowim można polegać, Max doświadczył tego nie raz. Spojrzał na Zowiego z przekręconym łebkiem. - Jak wierny przyjaciel, uwierzę Ci. Aż się uśmiechnął, z nie wiadomo jakiego powodu. Lubił się uśmiechać. A szczególnie w towarzystwie Zowiego. Kwestia przyzwyczajenia. Nie podejrzewał Zowiego, że będzie go wyśmiewał po tym, jak sam wyznał mu jakiej jest orientacji. Po prostu byłaby z nich urocza parka! Tak w temacie, Max również nie miał o co robić awantur Zowiemu. Trzymał to w sekrecie - niech i trzyma. Przecież każdy miał swe zalety i wady, każdy miał inne podglądy, zaufanie... - Pewnie, na mały palec - podał mu owy paluszek i uścisnął. Takie tajemnice się dochowuje! Ale gdyby popatrzeć na to z innej strony, to Max nawet nie pomyślałby o wydaniu przyjaciela. Nie będzie chodził i o tym rozmyślał, znał przyjaciela tak długo... - Serio?.... Czyli, że mamy podobny problem... - ostatnie słowa wypowiedział ciszej. I również położył się na plecach, niemal na wyciągnięcie ręki od Zowiego.
Nawet gdyby Max powiedział mu, że jest mordercą to Zowie pewnie nic by sobie z tego nie zrobił. Ba, może by się nawet przyłączył do kumpla i razem sialiby prawdziwy postrach w murach Hogwartu! A co! Przy tym wiadomość o tym, że Max jest biseksualny wydawała się naprawdę nic nie znacząca. To nic między nimi nie zmieniało... Tak się przynajmniej Zowiemu wydawało. Potrząsnął delikatnie ręką, której palec ściskał Max, tak o, na podtrzymanie tajemnicy i pocałował swój kciuk. To taka tajna pieczęć! Teraz za wydanie sekretu groziła śmierć! Albo przynajmniej odebranie żelków. Co do tego, że byliby niezłą parą- zgadzam się. I Zowie też. W końcu kto znał naszego Puchona lepiej niż Max? Nawet jego rodzice tylko o nim nie wiedzieli, a co dopiero brat, czy jego byłe dziewczyny. Tak jakby nie patrzeć... to kurde, oni chyba byli dla siebie stworzeni. Może jako przyjaciele, może mieli być kimś więcej, ale i tak byli dla siebie stworzeni. To się po prostu czuje, tak zwyczajnie. Jesteś z kimś i czujesz, że tu właśnie jest Twoje miejsce. Czujesz się tak swojsko, może bez tych całych iskierek i gwiazdek, ale jednak- dobrze i bezpiecznie. -Jak to?- spytał, gwałtownie obracając się na bok i znów wpatrując się w niego uporczywie. Że niby Maxiu się w nim... no ten tego? Podkochiwał?! Zowie aż nie chciał w to wierzyć. -Mów mi tutaj, natychmiast! Wszystko od początku!
A Max został by z Zowim, nawet gdyby Puchon okazał się być królikiem z kreskówki! Najlepiej Bugsem. Dlaczego? Bo mogliby wtedy zajadać się marchewkami i pytać "co jest doktorku?". Marzenie, chociażby mogliby siedzieć razem! Ale kiedy dowiedział się, że jego kochany kumpel jest innej orientacji niż się spodziewał... Miał nadzieję, że to chociaż nie zmieni między nimi relacji. Bez względu na orientację będą przyjaciółmi, prawda? Mieli ustawioną obietnicę - na dodatek zapieczętowaną przez Zowiego! Teraz oboje mogli mieć pewność, że nie zdradzą siebie nawzajem. Przecież groziłoby to śmiercią! A jeżeli odebranie żelków, to max ostatecznie się pobeczy. Z określeniem Zowie i Max = niezła para nie zgadza się tylko autorka. Max również się z tym zgadza pod każdym względem. Mogliby przecież żyć jako parka przyjaciół, ale nie koniecznie musieli. Przecież zawsze mogli przejść do poważniejszych spraw, jeżeli ktoś rozumie, o co mi chodzi. Byli dla siebie stworzeni? Też możliwe. Znaleźliście by inną parkę, która była dla siebie TAK stworzona, TAK BARDZO się dogadywała, tyle o sobie wiedziała?... Powiecie pewnie teraz, że każda para taka jest. Mylicie się. Przecież oni nie wiedzą o sobie dosłownie wszystkiego, kobieta coś skrywa przed mężczyzną i na odwrót. Związek idealny. - Zwyczajnie, możliwe na zasadzie było i minęło... - na pytanie Zowiego był całkiem zdziwiony. Nie chciał teraz utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego, wiedziałby, że kłamał. Minęło? Przecież on nadal czuł do niego coś więcej niż zwykłą przyjaźń męsko-męską. Wpatrywał się jedynie w sufit domku... Chciał uniknąć mówienia o tym, ale czuł już to, że Zowie chciał to wiedzieć.. Musiał się odważyć. - Ale co ja miałbym Ci tłumaczyć? Możliwe to było chyba z rok temu. Albo i pół roku. Nie pamiętam, równie dobrze mogło to być w zeszłym miesiącu. Zwyczajne uczucia, które musiały minąć... Wyczekiwał informacji od Zowiego, ale... Powstrzymał się od zadania pytania "a co z Tobą". Słychać jednak było po nim, że chciał wiedzieć to od Zowiego. Taki głos, nie ma co.