Na łące rośnie kilka samotnych drzew i jakiś czas temu ktoś postanowił to wykorzystać. Do jednej z grubszych gałęzi zostały przymocowane dwie liny, na końcu połączone drewnianą deseczką. Tworzą prowizoryczną huśtawkę, ale czy czegoś więcej potrzeba, żeby na niej usiąść i trochę się pokołysać? Jest zrobiona na tyle solidnie, i zapewne wzmocniona jakimiś zaklęciami, że nie ma obaw, by można było spaść.
Ariena dziś zachowywała się dość dziwnie. Nie wiem, nie wiem co jej było. Jak wspomniała wcześniej, jej przyswajanie wiedzy obiektywnej sięgnęło dna. Ale dlaczego..? Znowu błądziła gdzieś w swoich przykrych wspomnieniach? Oby nie, oby nie.. Ale widziałam, że jej myśli galopowały gdzieś w innej czasoprzestrzeni, przez co nie mogła być w pełni skupiona na rozmowie z Yves'em. Nie, nie.. Oczywiście, że go słuchałam. Słuchała każdego jego słowa, ale zaraz potem rozmazywały się one w jej głowie, jakby wyparte przez inne myśli. Obudź się Ariette! Ariette? Zawsze zastanawiałam się skąd chłopakowi wzięło się to.. To.. Zdrobnienie? Nie zdrobnienie to na pewno nie było. Dziwiło mnie dlaczego wymyśla swoje własne imiona i nadaje je ludziom. Dziwactwo, nie? Ja wiem, że Ariena nadawała imiona kulą do kręgli. To było przecież normalne, bo Olinki Okrąglinki nie były jeszcze ochrzczone. A Yves modyfikował imiona innych. tak po prostu, bez przyczyny. - Aaa.. - przeciągnęła nieco głosem swoją odpowiedź, po czym dała sobie kuksańca głowę. Takiego lekkiego i niegroźnego. Jednak to był kolejny kuksaniec tego dnia. No cóż się dziwić, była taka jakaś rozkojarzona. Hej, Puchonko, o czym myślisz? Nawet ja nie za bardzo wiem w tym momencie o czym ona myślała. Podejrzewać tylko mogę, że jej myśli ocierały się o wspomnienia z przeszłości i częściowo się w nich zatracały, przez co Ariena była taka nieobecna. Czasami mi jej szkoda. Naprawdę.. - Tylko Harry i Vaysha.. - powiedziała wskazując palcami na brązową i niebieską kulę leżącą w trawie zaraz przy drzewie. - Jednak Ty bierzesz Vayshę, bo to nie moja wina, że się tak spasła. Ledwo ją tu dowlokłam.. - powiedziała przez śmiech i już ta dwójka miała odchodzić, gdy Arienę naglę olśniło. - Cholera! - krzyknęła i pobiegła za drzewo, potem jeszcze kilka cali w prawo, aby podnieść z trawy czerwonego Olinka. - Boże Zaida.. - mruknęła przepraszająco. - Jak mgłam o Tobie zapomnieć. Ale jestem nieodpowiedzialna.. - skarciła sama siebie, tonem głosu i kolejnym kuksańcem w głowę. - Zaida chciała pokontemplować w samotności, więc ją tam dałam, aby miała spokój.. A teraz prawie o niej zapomniałam.. Co ze mnie za matka? - mruknęła zła na siebie, ale w jej głosie było słychać śmiech, po czym dołączyła do chłopaka. Oh no, przecież te wszystkie jej wariactwa były na granicy absurdu i zdrowego rozsądku. Zacierała się między tym maleńka niewidzialna granica, a Ariena była tak doskonała w tym, że nikt nie wiedział ile w tym sensu, a ile farsy.
Przyjaciółka czasami odpływała myślami daleko, tam gdzie nawet ja nie byłem w stanie podążyć za nią. Czasami myślała o miłych i dość zaskakujących rzeczach, ale w tym wypadku chyba tak nie było...znałem Ariette od lat i byłem w stanie stwierdzić coś takiego, choć zawsze istniała możliwość pomyłki. Przez cały ten czas uśmiechałem się lekko do Ari...no zabawnie było, szczególnie z tymi jej komentarzami, choćby na temat wagi Vayshy. Kiedy wspomniała o niej podszedłem i podniosłem małą Olinkę Okrąglinkę, by na chwilę ogarnął mnie niepokój kiedy przyjaciółka lekko spanikowała. Miała powód zostawić Zaidę? Nie takich rzeczy się nie robi...na szczęście dziewczyna w porę sobie przypomniała o niewielkiej kuli i przyniosła ją. Wyciągnąłem dłoń ku Ari i powiedziałem. - Daj poniosę mała zgubę, dość się wymęczyłaś. Przecież przyniosłaś wszystkich trzech, teraz moja kolej. - mój pogodny ton nie wskazywał że w mojej główce intensywnie rozprawiałem i myślałem na d czymś co mogłoby rozbudzić troszkę przyjaciółkę i skupić ją na czymś...tylko co to mogłoby być? To był największy problem, moje kłopoty lub przeszłość się średnio nadawały. Chociaż? Jednak coś się wydarzyło ostatnio! - Ariette miałbym do ciebie pytanie... - zacząłem dość niepewnie, no bo i temat taki był, przynajmniej dla mnie - ...wiesz że nie mam największego doświadczenia z dziewczynami, no a dokładnie z uczuciami skierowanymi w ich stronę...no tymi poważniejszymi...to dość głupie pytanie...- pomału się wycofywałem, ale jednocześnie irytowało mnie moje nie zdecydowanie i prawie dukanie, więc w końcu się zwyciężyłem i powiedziałem – Jak poznać czy się kogoś kocha czy jest to tylko powierzchowne zauroczenie? - no i masz ci los, powiedziałem to!
Do tej pory zastanawiam się, jak Ariena dowlokła tutaj te trzy kule? Fakt, nie były nadto ciężkie. Każda ważyła zaledwie po sześć funtów. Wyobrażacie sobie Fealivrin niosącą kulę, która waży aż szesnaście funtów? Ja zdecydowanie nie. Dlatego też Puchonka wybierała w sklepie Olinki Okrąglinki, które były przeznaczone dla małych dzieciaczków. Były o wiele słodsze, lżejsze i w ogóle wygodniejsze w trzymaniu. Tym się zawsze kierowała. Nie żeby, sprzedawca za każdym razem patrzył na nią jak na debilkę. Nie dość, że notorycznie kupowała kule u niego w sklepie, to jeszcze rozmiaru dziecięcego. Przy okazji to spojrzenie pełne kpiny trafiło się parę razy Yves'owi, gdy miał okazję z nią tam być. Ale ta dwójka się tym nie przejmowała. Przebierała, wybierała, rozmawiała, kontemplowała, oglądała, zastanawiała się i to wszystko, aby wybrać zaledwie dwie, lub trzy kule. Nigdy nie kupowali więcej. Zresztą, kto by to dowlókł? - Jak poznać? - powtórzyła Ariena nieco rozbawiona. Nie wiem dlaczego ją to bawiło. Już taka była. Ale chłopczyku, kogo Ty pytasz o takie rzeczy? Haha! Na pewno usłyszysz od niej coś rozsądnego. Nie żebym w nią nie wierzyła, ale Aria jakoś rzadko przywiązywała wagę do uczuć. No dobra, Olavi był wyjątkiem. Jednak to zupełnie inna historia i nie zagłębiajmy się w nią tak bardzo. - Yves, nie potrafię Ci tak z marszu odpowiedzieć na to pytanie - zaczęła dość mądrze, byłam zaskoczona. Nie spodziewałam się po niej chyba żadnej odpowiedzi w tej kwestii. Przecież to Aria, nie? A może za mało ją znam. Może.. - Ale czy Ty słodziaku się zakochałeś? - na taką odpowiedź czekałam, no czy tam pytanie. Nie ważne. - Zacznij może od początku, powiedź mi kto to jest i jakie masz podejście do waszych relacji. I w ogóle jakie są wasze relacje. No i najważniejsze jakie uczucia, emocje towarzyszą Ci przy niej. Wtedy pewnie coś razem wymyślimy.. - powiedziała niemalże jednym tchem. Cholera, dobra w tym była. Nie doceniłam, przyznaję. Arieno Michelle Fealivrin, zwracam honor.
Ta dziewczyna była osobą której ufałem najbardziej przynajmniej w tej chwili i tu nie miało znaczenie w jakiej sprawie. Na Ariette byłem w stanie się otworzyć i rozmawiać o wszystkim, właściwie ten temat był tego dowodem. Przyjaciółka nie często była poważna, ale nawet kiedy mówiła lekkim tonem i wydawałoby się że nierozważnie to była w stanie mi pomóc, doradzić, podnieść na duchu. Kiedy usłyszałem pytanie w którym użyła epitetu „słodziaku” w stosunku do mnie cicho prychnąłem z rozbawienie...tylko ta urocza dziewczyna zwracała się do mnie w taki sposób, co niezmiernie mnie bawiło. Kiedy mi przeszło zastanowiłem się nad słowami Ari i po dłuższym rozmyślaniu otworzyłem usta. - Spotkaliśmy się dość przypadkowo, potknęła się o moje nogi i wylądowała na ziemi...mówiąc szczerze widzieliśmy się tylko raz, więc od razu powinienem odrzucić opcję zakochania się. Wiesz dobrze że nie uznaję miłości od pierwszego wejrzenia! - podniosłem trochę głos z rozdrażnienia, było to spowodowane kotłem w moim sercu i głowie kiedy myślałem o tej konkretnej gryfonce. - Ale jeszcze nigdy nie czułem się tak dziwnie w obecności kogokolwiek...nawet pocałowałem ją w usta by wszystko stało się klarowne, ale tylko pogmatwało wszystko! Pociąga mnie i to czasami bardzo, nie mogę jej rozszyfrować, nawet sprawienie byśmy porozmawiali było nie lada wyzwaniem!...Cały czas boję się że ją skrzywdzę... – dodałem przyciszonym głosem - będąc chuliganem spotykałem się z dziewczynami które były otwarte, bezpośrednie i agresywne, nie oczekiwały poważnego związku lub uczuć. Annelise jest inna. Do tego chyba jest starsza. - cały czas przyśpieszałem swoją wypowiedź, choć starałem się mówić spokojnie to jednak nie byłem w stanie tego dokonać. Nawet nie byłem pewny czy moja wypowiedź była spójna...spojrzałem na Ariette lekko przepraszając, no na pewno nie pomogłem za wiele. - Jak coś to możesz pytać o cokolwiek.
Ta szczenięca miłość, zakochanie, zauroczenie, pociąg fizyczny, pożądanie.. No zwał, jak zwał. Nie jest istotne jak na to mówią, ważne jest jak wygląda pojawienie się i przebieg tego czegoś. U jednych spokojnie, powoli, bez pośpiechu.. U innych gwałtownie i niespodziewanie. Tak chyba było u Yves'a. Wpadła mu w oko jakaś dupencja, którą widział zaledwie raz. Tak, chyba raz. O ile dobrze zrozumiałam. Ale mną się nie przejmujcie za bardzo, ja tu tylko piszę od rzeczy. Od razu rzucił się na nią z pocałunkami. Ludzie... Opanujmy nasze libido. - Liczyłeś na to, że pocałunek przy pierwszym przypadkowym spotkaniu może dać klarowność sytuacji? - mówiąc to Ariena zaśmiała się odrobinę. W sumie nie brzmiało to jak śmiech, bardziej jak taki wredny chichot chochlika, przypominający odchrząknięcie. Cholera! Niech ona się z niego nie nabija, bo chłopak zaraz się w sobie zamknie. Co ona sobie wyobraża? Sama chciałaby się rzucić na Olavi'ego od.. huhu. Straciłam już rachubę czasu. Jednak temu tchórzowi brak całkowicie odwagi. Aria, mogłabyś się czegoś nauczyć od Yves'a! - Yves.. - zaczęła głupiutka gąska, doprowadzając swój głos do porządku. Przybrała poważny ton. Ale nie taki służbowy i oficjalny, po prostu już nie śmiała się kretynka. - Zaintrygowała Cię, pociąga Cię, można tu nawet powiedzieć o zauroczeniu. Chociaż i tak ciężko.. Ale na pewno nic więcej.. Zakochanie? Nie, nie, nie. Na pewno nie. Jeszcze nie.. Może z czasem, może niebawem. Ale to jeszcze nie to. Zauroczenie jest to tak mocne odczucie, że czasami pozbawia nas racjonalnego myślenia i wtedy zwodzi swoją intensywnością, przez co może nam się wydawać, że kogoś kochamy. Jednak tak nie jest. No Yves, na pewno nie na pierwszym spotkaniu.. - mówiąc ostatnie zdanie, znowu wydarło się z jej ust stłumione parsknięcie. Zakryła by twarz ustami, ale cholera niosła kule. Nie była jakimś mocarzem i wolała trzymać ją w obydwu rękach. Dalej nie wiem jak dowlokła tu wcześniej wszystkie trzy Olinki Okrąglinki. Może w ratach? Pojedynczo? No nie wiem, nie ważne. - Hej, słodziaku! Opowiedz mi o jej reakcji.. No reakcji na ten pocałunek. Jaka była? Dostałeś po twarzy? - zapytała zachowując powagę i nie zaśmiała się nawet odrobinę. Była twarda, chociaż było blisko.
No tak powiedziałem że może pytać o cokolwiek i do tego rozpocząłem ten temat, więc w sumie jestem sobie winny, reakcji Ariette, ale przecież nie musiała się ze mnie śmiać! To prawda że cała sytuacja była dość kuriozalna i mogła wzbudzać śmiech....ale ja to wszystko mówiłem na poważnie! Z lekkim grymasem niezadowolenia, zacząłem odpowiadać na pierwsze z postawionych mi pytań. - Może wydać się to głupie, ale tak właśnie sądziłem...myślałem że nic nie poczuję i od razu skreślę te moje szalone przypuszczenia. Nie raz całowałem dziewczyny i zazwyczaj niczego specjalnego nie odczuwałem...- jak już zacząłem brnąć w to wszystko to nie zamierzałem przerywać w połowie i się obrażać bo kogoś to śmieszy, no przynajmniej tak bym nie zrobił w stosunku do Ari. Była niczym starsza siostra dla mnie, więc oczywiste że najpierw musi trochę się ze mnie ponabijać. Później postarała mi się wszystko spokojnie i w miarę łatwo wyłożyć tak bym mógł zrozumieć. I rozumiałem, to prawda że nie mogłem tego uczucia nazwać miłością, no przynajmniej jeszcze nie.... jak to przyjaciółka zauważyła. Zaczynałem na całą sytuację spoglądać z pewnym dystansem, Ann nadal mnie pociągała i to nawet bardzo, ale bez poznania się bliżej nie można było niczego być pewnym... - Wiem, wiem powinienem ją bliżej poznać zanim zrobiłbym jakikolwiek krok, idiota ze mnie! - powiedziałem zły na siebie, bo przecież taka była prawda. Spojrzałem na Ariette i odpowiedziałem na kolejne pytania. - Nie...nie oberwałem, na początku była zszokowana moim zachowaniem i nie wiedziała co zrobić, ale odwzajemniła pocałunek....w pewnym sensie nawet....poprosiła o kolejny. - kiedy mówiłem o tym mimowolnie lekki uśmiech pojawił się na moich ustach, wspominałem tamte chwile, tak niezwykłe i intrygujące... - Dzięki....za wyśmianie mnie i za twoje zdanie, pomogłaś mi w jakimś sensie, jeszcze jakieś dobre rady? - zapytałem z pewną przekorą, przed chwilą było tak poważnie, ale jakoś przy Ari nie mogłem przez dłuższy czas się tak zachowywać. Przecież zaraz wejdziemy do sklepu i znów będziemy wielką atrakcją!
Sobota, wreszcie sobota. Nie minął jeszcze miesiąc, a Naomi odczuwała już minusy bycia studentką. Przez to, że się zmobilizowała i uczyła jako-tako, cierpiała teraz skutki niedospania i ciągłego zabiegania. I po co jej to było? Nawet w sobotę, gdy mogłaby sobie pospać, została brutalnie zrzucona z łóżka, gdyż jej wspaniałomyślna współlokatorka postanowiła ćwiczyć się w grze na flecie. Pełna nienawiści dla całego świata, zirytowana do granic możliwości Naomi zgramoliła się na późne śniadanie, po czym, nie mając w planach nic ciekawszego, wybrała się na błonia. Ładna pogoda, łagodna aura i magia tego miejsca podziałała na Krukonkę kojąco, lecz niewystarczająco, aby się do reszty wyluzowała. Już z oddali dostrzegła huśtawki, które wydały jej się najlepszym miejscem na miłe spędzenie południa. Usadowiła się więc na jednej z nich i leciutko się odpychając, zaczęła się huśtać.
Z braku lepszych perspektyw spędzania wolnego czasu, Janett wybrała się na zewnątrz zamku. Wstała dosyć wcześnie, bo bardzo wcześnie poszła spać - tak to jest, gdy prowadzi się wyczerpujący tryb życia, polegający głównie na nauce eliksirów z przerwami na pozostałe lekcje, posiłki i sen. Na szczęście nadrobiła ten temat i nie musiała już zarywać dni, a tym bardziej nocy. To był jedyny tydzień w jej życiu, gdy tak się poświęcała temu przedmiotowi. Jeszcze jeden i by chyba wylądowała w świętym Mungu! W tej chwili, dumna ze swoich postępów i ciężkiej pracy, szła przez błonia, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nawet nie pamięta, czy wychodziła w tym tym tygodniu z zamku... Mimo wszystko, cudownie jest mieć wszystko z głowy! Postanowiła wybrać się na huśtawkę, na której często przesiadywała, gdy chciała pobyć sama. Ktoś tam jednak już siedział. Ta osoba nie zobaczyła Janett, bo huśtała się tyłem do niej. Jeśli dobrze rozpoznała po włosach i posturze, była to dziewczyna z jej domu i o ile pamięć jej nie zawodziła, chodziła do klasy wyżej. Chyba pamiętała nawet, jak ona miała na imię. Nicole? Nie, to nie to... Naomi? Naomi z Ravenclawu. Tak, chyba tak właśnie się nazywała. - Hej. - powiedziała do dziewczyny, dając tym samym znak o swojej obecności.
Piękny był dziś dzień na to, by wyjść trochę na dwór, posiedzieć pod jakimś drzewem, pomyśleć o wszystkich tych gównianych sprawach, które czekały na rozwiązanie. Sprawa numer jeden. Co z Maddie, dlaczego się do niego nie odzywa i co on ma w tej sytuacji zrobić? Może powinien jej odpuścić, skoro nie wykazuje żadnych chęci do odnowienia ich relacji? Albo może jednak naciskać dalej, może coś się w niej wtedy zmieni i będą mięli szansę, by zacząć od nowa? Ale czy to w ogóle było możliwe… za długo się znali, zbyt intensywnie spędzali ze sobą czas, żeby po prostu zapomnieć o tym, co było i znów poznawać się od zera. Kochał ją okropnie, ale gdyby tylko mu powiedziała, że ma odejść, posłuchałby jej i zniknął z jej życia. Chciał po prostu wiedzieć, na czym stoi. Czy to tak wiele? Sprawa numer druga tyczyła się natomiast Rosaline. Coraz częściej dochodził do wniosku, że dobrze byłoby im razem jako parze. Miał w głowie mnóstwo wizji z nimi w roli głównej i chociaż dopadały go wyrzuty sumienia, nie potrafił owych obrazów zatrzymać. Najgorsze było to, że to on musiał zdecydować, jak to między nimi będzie. Różyczka przyznała się mu do swojego uczucia, on zaś jej nie odrzucił, co świadczyło o tym, że coś jednak musi być na rzeczy. Zamartwiał się o to całymi dniami, wahał się potwornie, a kiedy już mu się wydawało, że podjął właściwą decyzję, dopadały go wątpliwości. Sprawa numer trzecia to miała związek z Colset, która nagle znów zniknęła bez śladu. Nie odzywała się do niego od bodajże maja, martwił się o nią, bał się, że coś się stało, choć w głębi duszy wiedział, że była bezpieczna, może też bardziej szczęśliwa niż tu – w Hogwarcie. Było w nim jednak trochę z egoisty i chciał ją mieć przy sobie, móc przytulić się do jej drobnego ciałka, zdradzić wszelkie sekrety w jej pachnące włosy i znaleźć zrozumienie w pięknych oczach. Po prostu potrzebował jej tutaj, u swojego boku, by dodawała mu otuchy i go kochała. Szedł sobie właśnie przez Błonia, wciągając jesienne powietrze i zamglonymi oczyma spoglądając na kolorowy dywan liści, którego szelest towarzyszył mu z każdym krokiem. Czyżby dopadła go jesienna chandra? Ostatnio nawet nie miał siły na to, by cokolwiek namalować. Zdecydowanie potrzebował natchnienia. Usiadł na jednej z huśtawek i zaczął leniwie się kołysać. Tyle przegrać.
To był dziwny dzień. Promienie słońca padały na twarzyczkę Satyany, ale jej nie ogrzewały; niby było jasno, ale jednak świat zdawał się być nieco przyciemniony; drzewa niby wciąż żyły, ale wyglądały jak nieżywe przez ten brak liści na konarach. Jesień ogólnie była nielogiczna, choć niewątpliwie działała pod dyktando natury, dlatego nie mogła być wynaturzona, czy po prostu głupia. Żyli w takim klimacie, że pogoda miała swój niezmienny cykl, któremu poddawało się wszystko wkoło. Nawet ludzie, wieczni buntownicy opatulali się cieplej, by nie paść ofiarami jesiennych sztuczek. Podporządkowali swoje jestestwo zwykłym warunkom atmosferycznym, choć grali niepokonanych. To smutne. Nie widziała krzty romantyzmu w kolorowym dywanie liści i bladym słońcu świecącym na horyzoncie jakby od niechcenia. Nie potrafiła iść i cieszyć się urokami świata, kiedy było tyle do zmieniania, tyle do naprawiania! Jak można zaprzątać sobie umysł takimi nic nie znaczącymi bzdurami? Kręciła jedynie głową z dezaprobatą i wciskała ręce w swój długi, brązowy sweter, by nie czuć skostnienia palców. Szła już dosyć długo, mając tyle spraw do obmyślenia. I uparta dusza z oślimi uszami nie pozwalała jej przywołać okrycia wierzchniego i rękawiczek zaklęciem, to było poniekąd nieco wyczerpujące dla piątoklasistki, choć zdecydowanie zbyt proste dla Satyany Royston. Ale jeżeli dusza się w końcu odezwała, to trzeba jej słuchać. Nawet, kiedy była w komitywie z chorymi ambicjami. Nawet nie zauważyła, kiedy doszła do huśtawek, a tym samym do Fredericka. Zmęczonego i zmartwionego, jak szybko zauważyła. Cóż, ludzie miewali wiele problemów, każdy jeden lepszy od poprzedniego, ale jedyne co potrafili robić to siedzieć i się zamartwiać, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. I wtedy przychodziła ona, zdrowy kopniak w tyłek. Mimo, iż nie ustawiali się po niego w kolejce, to wciąż był całkiem niezłym rozwiązaniem. - Farby wyschły? - spytała, swoim zwyczajem niezbyt precyzyjnie i nieco enigmatycznie. Wtedy też podeszła bliżej, stając obok jednej z pustych huśtawek. Przejechała zmarzniętymi palcami po fakturze liny, skupiając na niej wzrok. To było niesamowite, że złożona z tylu "nitek" była taka wytrzymała. Potem jednak przeniosła badawcze spojrzenie na chłopaka, analizując wszystko intensywnie.
Ruszyła na łąkę w poszukiwaniu chociaż chwili odpoczynku... Wróciła ze skrzydła szpitalnego, otoczona zewsząd optymistycznymi myślami. Uwielbiała to miejsce. Położyła się na wznak pomiędzy łaskoczącymi źdźbłami traw i już po chwili, do reszty pochłonął ją przypływ refleksji. Kto w ogóle wymyślił te słowa małżeńskiej przysięgi? Jak można komukolwiek przysięgać miłość? Uczciwość, wierność, no, to tak. Na pewno są tacy, co potrafią w razie czego wziąć na wstrzymanie i zalecaną przez księży metodą wysublimować popędy w twórczość artystyczną albo wyżyć się w bieganiu i zimnych prysznicach. Uczciwość, lojalność to są rzeczy, nad którymi możesz zapanować, a jeśli nie zapanujesz, może ci ktoś kazać czuć z tego powodu winę. Ale miłość? Nagle, pewnego dnia spotykasz innego mężczyznę, i okazuje się, że to jest właśnie ten, którego szukałaś, całe twoje ciało wyrywa się do niego jak pies na łańcuchu - i co masz z nim zrobić? Nagle, pewnego poranka patrzysz na mężczyznę w swoim łóżku i uświadamiasz sobie, że od dawna już twoje ciało daje ci sygnały: nie, dość, pomyłka, zawracać! I co na to poradzi przysięga, choćby nie wiem jakimi kapłańskimi klątwami ją składano? W każdą sobotę i niedzielę tysiące par przed tysiącami ołtarzy pokornie powtarza za księdzem te bzdury, nie zdając sobie sprawy, że miłości sobie przysięgać nie można - a po paru latach i tak wszystko im się rozłazi, krzywdzą się nawzajem, nienawidzą, żrą jak pies z kotem, wciągają w to dzieci i nikt się nie zastanowi, że coś jest spieprzone w samym pomyśle.
Freddie wpadł w dość dziwny, bardzo refleksyjny nastrój. Chodził od rana nieprzytomny, patrząc na wszystkich zamglonymi i nieobecnymi oczyma. Na lekcjach wyjątkowo nie uważał, wpatrywał się tylko w okno, z utęsknieniem wyczekując wolnego popołudnia. Jego zwykły zapał do nauki gdzieś uciekł, możliwe nawet, że uleciał w nocy, gdy Ainsworth uwięziony w objęciach Morfeusza, przed oczyma miał tylko piękne i bardzo nierealne tym samym sceny. Miłość była dla niego czymś stałym i nieskończonym. Prawdziwe uczucie zawsze tkwiło gdzieś w człowieku, czasem tylko gubiło drogę na zewnątrz, a to znowuż było interpretowane jako jego utratę. Wierzył święcie w nieśmiertelność najczystszej energii na świecie, napędzającej miliardy serc na świecie i przynoszącej zarówno wzloty i upadki. Oczywiście, nie wszystkie miłości były szczęśliwe, część z nich z góry skazana była na niepowodzenie, co nie zmieniało jednak faktu, iż nadal istniało. Kłótnie były za to w jego mniemaniu potrzebne, bo przecież za duża ilość słońca powodowała suszę, czasem trzeba było pozwolić deszczowi padać. Rozumiał też częściowo treść przysięgi i sam jej sens, nie dziwne było dla niego przysięganie miłości, bo czymże to szkodziło, skoro ona i tak była? Lepiej powiedzieć to wprost, w obecności innych, by nie pozostawić żadnych wątpliwości. Szedł sobie spokojnym krokiem w bliżej nieokreślonym kierunku, ciągle wgapiając się w ziemię i myśląc bardzo mocno. Usiadł jak w transie na jednej z huśtawek przy drzewie i zaczął powoli się kołysać, nie zdając sobie sprawy z obecności Francy. Potem jednak podniósł na moment wzrok i ujrzał dziewczynę, a na jej widok uśmiechnął się szeroko, zeskoczył z huśtawki i usiadł na trawie koło niej, przyjacielsko targając jej włosy. - Cześć Fran. Dawno cię nie widziałem, mały potworze. Gramy w chowanego, a ja znów o tym nie wiem?
Fran beztrosko rozmyślała się tymi stosunkowo odległymi odeń sprawami, zupełnie nieświadoma obecności Fredzia. Więc gdy ten zaskoczył ją tak gwałtownym powitaniem, Fran wzdrygnęła się na całym ciele. - Fred. Chcesz, żebym tu na zawał padła? - Zapytała ze złością na twarzy, która po dosłownie dwóch sekundach, przerodziła się w konspiracyjny uśmiech. Jakże mogła być zła na Freda? Przecież bycie złym i przebywanie z Ainsworthem to absurdalny antonim! Rozczochraną przez krukona grzywkę schowała za ucho, po czym podniosła tułów do siadu i założyła nogi po turecku. - Ja się w żadnego infantylnego chowanego nie bawię. Po prostu masz mnie gdzieś! - Zauważyła, dźgając go palcem wskazującym w pierś, po czym dumnie zarzuciła grzywą i założyła ręce na piersi. Zawsze ceniła sobie znajomość z Frederickiem. Niewielu jest dziś takich, jak on. Żadnych narkotyków, żadnego przygodnego seksu, bardzo się szanował. Szanował również ludzi, którzy z nim przebywali. Przy nim zawsze czuła się wartościowa. Fran jest jednak bardzo podatna na wpływ środowiska, w którym się znajduje. Nigdy nie była charakterna i nie wyróżniała się żadnymi postawami. Gdy jest z ludźmi, których wartości sprowadzają się do "sex, drugs and rock'n'roll", chcąc nie chcąc, wkrótce staje się taka jak oni. Czuje się jednak przy tym bardzo źle. Wyniosła wiele rzeczy z domu, ale wciąż brakuje jej asertywności. Jednakże... Dosłownie chwila przebywania u boku krukona wystarczyła, by jego spokój ducha i ciepły wzrok, wpłynął na nią niemalże kojąco. Zamknęła oczy i zaczęła znęcać się nad trawnikiem, wyrywając poszczególne źdźbła i rozrywając bezlitośnie na mikroskopijne kawałeczki. - Zdarzyło się coś ciekawego od kiedy się ostatnio widzieliśmy? - Zapytała, wbijając wzrok w obiekty swoich tortur.
Był aż taki straszny, że na jego widok podskoczyła? Z jednej strony był z tego dumny, z drugiej trochę mu się do nie podobało, bo zawsze miał się za miłego gościa z w miarę przystępną aparycją, a tu pojawia się taka Frania, co podskakuje, jak tylko go widzi i jeszcze mówi coś o zawale. - Ależ nie, najdroższa ty moja Franeczko. Nie przeszedłem jeszcze całego kursu pierwszej pomocy, nie wiem, czy bym sobie poradził z ratowaniem cię! – Wygiął usta w podkówkę, bowiem wziął sobie jej złość do serca i z tego też powodu zrobiło mu się smutno. Jak mogła go oskarżać o takie okrucieństwo, przecież nigdy nie dał jej ku temu nawet najmniejszego powodu! Jednakże zaraz odetchnął z ulgą, kiedy ta uśmiechnęła się w końcu i usiadła koło niego. - Gra w chowanego nie jest infantylna! Znaczy, może trochę, ale nie udawaj już takiej dorosłej. I tak wszyscy wiedzą, że z ciebie takie duże pocieszne dziecko jest. - Przesłał w jej kierunku buziaka, wiedząc, jak bardzo ten gest wszystkich irytuje i zastanawiając się, jak bardzo się na niego o to obrazi. Wiedział jednak, że prędzej czy później jej to przejdzie i będzie znów dla niego miła. - I wcale nie mam cię gdzieś! Sama mogłabyś równie dobrze się odezwać, o! Ale nie, bo to facet pierwszy musi się zainteresować, mała feministko. I właśnie po to był Freddie, żeby niwelować wszelkie działania tej zepsutej części Hogwartu wśród takich jak ona. Niektórzy byli zbyt łatwi na działanie otoczenia i to trzeba było nie tyle zmienić, bo przecież nie można nikogo zmieniać na siłę, ale trochę chociaż zmniejszyć, żeby nie stało się z nimi nic strasznego i żeby nie popełnili błędu, którego potem przez dłuższy czas będą żałować. Fredson był asertywny, kiedy coś mu się nie podobało, po prostu o tym mówił i to wprost. Opierał się wszelkim wpływom z zewnątrz, bojąc się, że to go zmieni i zniszczy doszczętnie. Jemu do zabawy wystarczyli tylko ludzie, którym ufał i którym nie przeszkadzały jego przyzwyczajenia. Oczywiście, nie przeszkadzało mu, gdy ktoś pił w jego towarzystwie, o ile ilość alkoholu była odpowiednia, by poczuć się fajnie, ale też nie zezgonować. Cieszył się, że mógł pomagać innym, po prostu spędzając z nimi czas, miał nadzieję, że dzięki temu jakoś sobie poradzą. W zamyśleniu patrzył na jej ręce, przez które przewijały się coraz to nowe źdźbła trawy, uśmiechając się do tej czynności nawet trochę nieświadomie. - Maddie wróciła. – Powiedział cicho, nie podniósłszy wzroku ani o milimetr. Bo co z tego, że wróciła, skoro miała go kompletnie gdzieś i nie raczyła nawet przyjść na ostatnie umówione spotkanie? – A jak u ciebie?
Fred zaczął wyśmiewać się bezdusznie z naszej małej, biednej Fran, a ta spojrzała się na niego wilkiem, po czym odwróciła znacząco głowę, zarzucając przy tym blond grzywą. Tak, tak, śmiej się śmiej z wrażliwiutkiej Franusi. Co prawda stwierdzenie Freda nie mijało się z prawdą - Lafealle zachowuje się nieraz jak duże, pocieszne dziecko, ale sama siebie uważała za dojrzałą. Wyśmiewanie się z bezbronnej puchoneczki to ulubione zajęcie krukona, aczkolwiek nie dajcie się zwieść ;c. Nawet, jeżeli jej reakcja wyglądała, jakby faktycznie się na niego obraziła. Fran lubi udawać strzelać foszki i uciekać wzrokiem, bo nie potrafi się na drugą osobę obrazić. Nigdy nie jest zła. Ma dobre serduszko i każdemu wybaczy dosłownie wszystko. Jest wyjątkowo wyrozumiała, altruistyczna, toteż gniewanie się na kogoś, pretensje, są jej obce. Jednakże proszę nie wiązać tego z faktem, że jest pozbawiona kompleksów, ponieważ bierze sobie krytykę innych ludzi głęboko do serca, nie ważne jak to bardzo byłaby absurdalna. Toteż nie jest utwierdzona w swojej wartości i wiele świńskich ślizgonek, poniżając ją, bardzo zaniżyło postrzeganie swej osoby. Gdy Ainsworth przesłał jej buziaka, dziewczyna nie potrafiła dłużej zachować powagi i udawać, że się focha. Uśmiechnęła się kącikiem ust, po czym przygryzła wargę, żeby nieco opanować emocje, które zawsze tak dobitnie odzwierciedla jej twarz i samoistnie cisną się na usta. - To, że oczekuję, że odezwiesz się pierwszy, nie oznacza analogicznie, że jestem feministką. - Założyła ręce - Nigdy nie byłam i nie będę feministką. Chcę założyć rodzinę, poświęcać czas gromadce dzieci, a nie wspinać się jak ostatnia idiotka na szczyt kariery, albowiem nie widzę innych wartości w życiu. Zresztą dobrze o tym wiesz, Fredzio, a i tak musisz mnie irytować. - Stwierdziła z nutką goryczy, spoglądając na Freda spode łba. Gdy chłopak oznajmił, że Maddie wróciła, Fran złapała go za ramię i przygryzając wargę, spojrzała na niego smutno. Ton, w jakim jej o tym oświadczył, nie zwiastował nic dobrego. Zmartwiła się. Wiedziała, że Fred kochał Maddie. Nie kochał jej na chwilę, nie kochał jej trochę, nie kochał jej tak po prostu, kochał ją całym sobą. To, że niespełniona miłość sprawiała mu wiele cierpienia, również emanowało od niego. - Rozumiem. - Odparła, po czym posłała mu delikatny uśmiech. - Spotkaliście się ostatnio jakoś? - Zapytała, darując mu kuksańca w bok, żeby jakkolwiek kulawo go pocieszyć. Była bezradna oraz zmartwiona. - Do mnie zaraz wrócimy. Powiedz mi co z Maddie. - Stwierdziła błagalnym tonem, nie chcąc schodzić z tematu.
Ciągle liczyła na to, że go tu spotka. Łudziła się, że może wróci i przybiegnie w ich ulubione miejsce. Była skłonna do ubarwiania rzeczywistości i pokładania nadziei w rzeczach, które już dawno wydawały się być zdane na porażkę, skazane na niepowodzenie, zwyczajnie niemożliwe.. Lubiła jednak trwać w tym stanie, ponieważ przyznanie się przed samą sobą, że on już nie wróci, mogłoby być kolejnym ciosem dla jej już i tak pokaleczonej pompy ssąco - tłoczącej. Nawet chłód nie był w stanie zagnać jej do szkoły. Było dziś zaledwie kilka stopni na plusie, ale to nic. Poprzednio, gdy jej lico było atakowane przez siarczysty mróz, ona i tak mogła przesiadywać na huśtawce godzinami. Ubierała się zawsze wtedy cieplej niż zwykle, ale nie brała za to ze sobą Stelli. Cóż by z niej była za matka, gdyby pozwoliła marznąć w taką pogodę swojemu pupilowi. O siebie nie dbała tak jak o innych, a szczególnie o tego futrzaka.
Co prawda to prawda. Dzisiejszy dzień nie należał do tych ciepłych, a szkoda. Uwielbiał spędzać czas poza zamkiem i zazwyczaj tak właśnie było jeśli tylko pogoda na to pozwalala. Dzisiaj nie było gorąco, ale i taki chłód mu w niczym nie przeszkadzał. Miał na sobie szkolną szatę, oraz szalik w kolorach swojego domu. I to mu wystarczyło, aby nie trząś się jak galareta jak tylko zawieje mocniejszy wiatr. Wrócił z Hogsmeade z Gwen, trudno było im się rozstać, ale przecież nie będą ze sobą spędzać każdej wolnej chwili, to byłaby mała przesada. Owszem kochali się, ale chwila samotności przecież nic takiego nie zmieni, prawda? Nie martwił się o to, że Gwen może rozglądać się za kimś innym. Miała coś takiego w sobie, że ufał jej nade wszystko i byłby gotów rzucić się w ogień za nią, a nawet odciąć sobie rękę. Spacerował powolnym krokiem. Postanowił iść na huśtawki dlaczego? Dlatego, że to było jedno z jego ulubionych miejsc, nie spodziewał się tam nikogo, ale po chwili zauważył pewną postać była mu znajoma. Znali się, ale jedynie jako zwykli znajomi. Była o rok od niego młodsza więc nigdy nie mieli okazji ze sobą bliżej porozmawiać. Bez żadnego słowa zasiadł na jednej z huśtawek i zaczął rozmyślać.
Promienie słoneczne lekko i niebyt nachalnie docierające do Hogwartu wyrywały z zimowego snu nawet najbardziej rozleniwione persony. Eff należała do istot piekielnie nienawidzących śniegu i zimy, wiosna była więc dla niej jak przebudzenie do lepszego świata. Oczywiście sama zmiana pogody nie niosła ze sobą zbyt wiele, bo w gruncie rzeczy nie zmieniało się nic poza temperaturą na zewnątrz, a jednak blondwłosa zawsze o tej porze roku miała uczucie, jakby wszystko było możliwe, a życie właśnie w tej chwili miało się ułożyć wprost wyśmienicie. Naprawdę ciężko stwierdzić dlaczego wiosna w niektóre dni napawała ją aż taką naiwnością! Podsumowując, dziewczę o wiele chętniej opuszczało zimne lochy. Wila założyła na siebie krótkie szorty i dość luźną bluzkę (o takie), rozpuściła swe długie włosy, a usta pokryła czerwoną szminką. Co więcej, na spacer wzięła również swojego kuguchara! Miała go dopiero jeden dzień, a dostała go w ramach ONMS, gdzie w tym tygodniu każdy z uczniów miał się opiekować swoim stworzeniem. Effka wylosowała pięknego, wielkiego, czarnego kota, trochę przypominającego persa, acz znacznie większego i żywotniejszego. Owego dnia uznała, że jej nowy towarzysz powinien się nieco przewietrzyć. Dlatego też kociaka wzięła na ręce i dumnie ruszyła przez Hogwarckie korytarze. Zwierzak odrobinę się wiercił, acz ostatecznie nie próbował uciec, co Eff przyjęła z wielką ulgą. Nie miała wszakże dla niego żadnej smyczy, ani nie chciała go nosić po błoniach w klatce, czy koszyku! Parę razy po drodze musiała go uspokajać, szczególnie, gdy zatapiał swoje pazury w odkrytym ramieniu blondynki, chociaż zawsze pierw raczyła go wiązanką przekleństw. Tak też ostatecznie dotarła na łąkę, gdzie wypatrzyła starą huśtawkę. Zmęczona tym ciężkim spacerem i opieką nad kotem, postanowiła usiąść na niej, a zwierzaka puścić wolno by spróbował zatopić pazury w jakimś innym stworzeniu. Fontaine przestając obserwować swojego podopiecznego zaczęła się coraz mocniej huśtać wpatrując gdzieś w konary rosnących nieopodal drzew i wreszcie spokojnie napawając się ciepłym i przyjemnym powietrzem. W końcu uznawszy, że za dużo już się go nawdychała, nieco zwolniła, a z krótkich szortów wyjęła paczkę papierosów. Pięknie odpaliła jednego z nich i zapominając o całym świecie skupiła się na relaksowaniu za sprawą papierosa na świeżym, wiosennym powietrzu.
Na pewno upierdliwie promienie słońca zachęcały człowieka do rozmyślania o swoim życiu. Człowiek nagle pragnie zmian, których sam nie potrafił zrozumieć. Natura leczyła nasze sercowe rozterki. Głównie dlatego, że w zamku nie można było palić. Bruno zawsze miał problemy ze snem, dlatego nigdy nie odróżniał, gdy ludzie sypiają po „zimowemu” albo „wiosennemu”. Chyba że chodziło o ich ubiór i warstwy do zdejmowania. Jednakże czy to było aż tak istotne? Cierpiał na bezsenność, wiele uczuleń oraz paskudne uzależnienie od papierosów. Wiosenne powietrze na pewno rozgrzewało jego anemiczne ciało, które trudno się opalało na słońcu. Jednak prawdą było to, że te leniwe promienie słońca nastrajały człowieka bardzo pozytywnie. Nagle miał ochotę wstawać z łózka prawą nogą. Pojawiały się w jego głowie myśli, które nie miałby żadnego bytu w zimę. Któż też chciałby pójść biegać w śnieg ? Trzeba byłoby być jakimś szalonym samobójcą. Odma płucna i inne te jakieś choroby dróg oddechowych były wręcz pewnikiem! W zimno nie podejmowało się żadnych istotnych decyzji. Rzadko kiedy myślało się o wakacjach czy o egzaminach. Liczyło się tylko to, aby nos nie odpadł, żeby nie zabić się na lodzie. Bruno nie mógł wytrzymać już w zamku. Męczyło go to całe gadanie o końcu roku, ale i też sama obecność przyjezdnych. Tyle było tu różnych nacji w jednym miejscu. Czy też nie mogli gdzie indziej pojechać na Merlina?! Na przykład do Egiptu. Tam oni po prostu kochali zagranicznych, zwłaszcza kobiety, którym oświadczali się na ulicy. A Bruno nie miał żadnej najmniejszej ochoty w ogóle zadawać się z takimi osobami, a co dopiero obiecywać wierność i „że Cię nie opuszczę aż do śmierci, maleńka”. Wszystko kręciło się wokół Przyjezdnych, a to absolutnie nie pasowało blondynowi. Jak nagle pan Bedau nie mógł być w centrum uwagi, to dzień zdecydowanie nie należał do najlepszych. Musiał zapalić. Obezwładniająca go bezsilność nie pozwoliła mu nawet myśleć na lekcjach. Szedł, nie patrząc przed siebie. Miał zamknięte oczy, delektując się lekkimi promieniami słońce, które próbowały się przebić przez rozłożyste chmury na niebie. Pragnął się uspokoić, biorąc kilka głębokich oddechów. Wymacał paczkę papierosów w kieszeniach granatowych spodni, którą prędko wyciągnął. Zaczął się zastanawiać, gdzie też wsadził różdżkę i czy aby na pewno ma ją przy sobie. Wkładając używkę między wargi, grzebał w kieszeniach. W końcu poddał się, przeklinając po francusku pod nosem. Zaczął się rozglądać za kimś, kto mógłby podpalić mu papierosa i w ten sposób zobaczył piękną Effie! Wolnym krokiem podszedł do niej, podciągając rękawy swojej pasiastej bluzki. Miał tylko nadzieję, że nie spadnie zaraz deszcz, bo nie chciało mu się za nic wracać do zamku. - Fontaine, nie wiedziałem, że masz nowego chłopaka – rzekł na przywitanie dobrej znajomej, zerkając z ukosa na coś przypominające kota. Na boga co to było? Bruno zdecydowanie nie był geniuszem z opieki nad magicznymi stworzeniami, dlatego też z lekkim zdziwieniem przypatrywał się zwierzęciu. Nie miał pojęcia nawet, czy to coś jest agresywne! Prędko przysiadł się do dziewczyny, a następnie włożył papierosa za małżowinę uszną. Po co miałby marnować swoją używkę, skoro piękna blondynka mogła go poczęstować? Odebrał jej na chwilkę papierosa, zaciągając się lekko. - Nie pasujecie do siebie. – rzucił krótko, wyciągając nogi przed siebie i zaczynając ich delikatnie bujać. Nie oddawał jej papierosa, takim był podłym chamem!
Pannie Fontaine również nie podobał się fakt, że do Hogwaru przyjechali nowi uczniowie, gdzie cała uwaga nagle zaczęła się na nich skupiać. Jednakże nie dlatego, że być może mniej nią się interesowano, a dlatego, że to ona musiała się głowić nad nowymi. Wszakże była prefektem, więc to między innymi na niej spoczywało pilnowanie, czy też wymyślanie imprez powitalnych, rozplanowywanie... wszystkie te skomplikowane czynności tylko dlatego, że banda Kanadyjczyków i Australijczyków postanowiła zamieszkać ich murach. Pfff, też mi coś! Pełno w tej szkole przyjezdnych, a nikt wokół nich tak nie skacze! Tak też Fontaine prychała pod nosem, gdy tylko słyszała, że musi znów zrobić coś, co związane jest z członkami quidditchowych grup. Do uszu blondwłosej w pewnym momencie dotarł jakże wesoły dźwięk, przekleństwo po Francusku, które zrozumiała mimo swego braku znajomości ów języka. Wszakże jej ojczym był francuzem, więc niekiedy słyszała pod własnym dachem podobne wybuchy niezadowolenia. Dziewczę lekko przekręciło głowę, opierając ją o linę huśtawki i obserwując przybysza. Bruno nie był jej niesamowicie dobrym kumplem, nie przyjaźnili się, ani nie spędzali godzin na rozmowach o sztuce. Prawdę powiedziawszy po prostu kojarzyła go z imprez, czy też z pokoju wspólnego, gdzie niejednokrotnie przebywali w tym samym gronie, gdzie okazje mieli zaledwie kilkukrotną by wymienić zdania. Na jego słowa lekko się uśmiechnęła, zaledwie na sekundę wędrując wzrokiem ku kugucharowi, o którego obecności odrobinkę zapomniała, a który to na szczęście nie oddalił się znacząco. - Ja natomiast nie wiedziałam, że interesuje Cię czy mam nowego chłopaka - odrzekła z delikatnym uśmieszkiem, ponowie obserwując chłopaka, który to postanowił dołączyć do blondynki i usiąść obok niej. Kto by pomyślał, że tak będzie zaskoczony brakiem wiedzy o jej nowym chłopaku (nawet jeśli był to tylko kot)! I cóż biedna miała teraz uczynić? Przesunęła nieco tyłek, robiąc mu odrobinę miejsca, skoro ten już tak bezczelnie wepchnął się na jej huśtawkę. Uuuuu co więcej, paskudnie zabrał jej papierosa, jakby Eff nawet powinna była się z nim nie tylko miejscem, ale i papierosem podzielić! Dziewczyna uniosła lekko brwi widząc jego swobodne zachowanie, po czym po prostu odebrała mu papierosa, sama się nim zaciągając. - Tak sądzisz? Może bywa trochę agresywny, ale ostatecznie to bardzo dobry chłopiec, przede wszystkim nie podkradający mi używek - zauważyła obracając między palcami swojego papierosa i po chwili znów się nim zaciągając, a drugą ręką łapiąc liny w huśtawce, którą Bruno zaczął bujać. Och, jeszcze tego by brakowało, że trafiłaby na zwierzątko, które zabierałoby jej fajki czy alkohol! I jakby w złości, czy też w ramach udowodnienia, że to ona tu narzuca tempo, znacznie mocniej odepchnęła ich od ziemi, tym samym huśtając ich o wiele wyżej, niż to, na ile Bruno uczynił.
O tak, blondwłosy francuz zdecydowanie nie miał takiego problemu jak zajmowanie się innymi. Po pierwsze był egoistą i nie spisałby się jako prefekt, a po drugie co on był jakimś ich ojcem? W Hogwarcie ludzie powinni nauczyć się życia. Musieli poznać brutalne zasady, którymi rządzi się świat. Tu nie było żadnych wyjątków. Czasami niektórzy uciekali od swoich obowiązków, sądząc, że jeśli zamienią się w małe dzieci, to taki prefekt będzie wokół nich skakał aż do uzyskania dyplomu. Bruno zdecydowanie się temu sprzeciwiał. Żywił naprawdę sympatię do szczuplutkiej blondynki, która w sobie miała niesamowicie dużo czaru. Czy genetyka wili zapewniała dziewczynie tyle czaru? Absolutnie. Bruno co prawda nigdy nie rozmawiał z Effie Fontaine sam na sam. Nie to żeby się wstydził czy coś. Po prostu nigdy nie było okazji. Spotykali się razem na imprezach, od czasu do czasu palili wspólnie i tak „rozwijała się” ich znajomość przez tyle lat. Mimo wszystko uwielbiał Effie. Wydawała mu się bardzo francuska. Jej dostojność paraliżowała zakończenia nerwowe Bruna, sprawiając, że miał dreszcze w okolicach karku. Uśmiechnął się jakby się cieszył na samą obecność dziewczyny, czując, iż jej piękno działa na każdy zmysł chłopaka. Nie mógł przejść obok niej obojętnie. Głowił się czasami, dlaczego dziewczyna jest aż tak magnetyzująca, co tak naprawdę sprawia, że nie potrafi oderwać wzorku od jej szmaragdowych oczu. Jak i sama panienka Fontaine tak i dziwny zwierz był fascynujący. Było w nim coś takiego, że chciało zatopić się dłoń w jego futerku. Oczywiście gdyby nie to, że Bruno bał się zwierzaków i zdecydowanie preferował odległość w której znajdował się ów dziwny stwór. - Oczywiście, że tak. Cały Hogwart żyje plotkami, a Ty myślisz, że nie jesteś… jak to się mówi po angielsku… na językach? – spytał nieco zaskoczony. Nie wiedział, czy panienka Fontaine jest aż tak skromna czy może po prostu chciała zobaczyć, czy Bruno Bedau jest zainteresowany. Jednak Francuz wierzył w jedną życiową mądrość: musisz wiedzieć o każdym człowieku coś, żeby znać jego piętę Achillesa, gdy stanie się Twoim wrogiem. Można było śmiało powiedzieć, iż blondyn był mściwym chłoptasiem. We Francji było to na porządku dziennym. Wszak nie pamiętał, jak to jest w jego ojczyźnie, ale wciąż powtarzał sobie, iż to iście francuska cecha, z której jest po prostu usprawiedliwiony. Z resztą jak ze wszystkiego. Bruno Bedau, człowiek bez wad i skazy! - Jakbyś naprawdę lubiła grzecznych, ułożonych chłopców, którzy na każde Twoje skinienie podkulą ogon i pójdą na swoje posłanie… – rzucił luźno, czując się przy blondynce zupełnie swobodnie. Bruno z resztą zawsze był bardzo otwarty na ludzi. Poczekał, aż dziewczyna zaciągnie się papierosem i znów zabrał jej używkę, uważając najwyraźniej, że podzielą się do końca tym papierosem. Grunt to symbioza i współpraca, a jego zachowanie wcale nie było ala wredny pasożyt. Złapał się liny, gdy tylko Effie narzuciła tempo, widząc jak ziemia coraz bardziej się od niego oddala. Poczuł się dość niebezpiecznie, dlatego też zdziwiony spojrzał na nią. - Nie sądziłem, że jesteś aż tak agresywna, Effie. – dodał, odpychając się mocniej nogami od podłoża. Co jak co, ale był wysokim chłopcem, więc na pewno miał dolne kończyny dłuższe od niej! Dlatego też coraz mocniej zaczęli się bujać, będąc praktycznie na skraju już wykonania pełnego obrotu na linach. Co na to panienka Fontaine?
Egoizm czy nie egoizm, co za różnica jak się było prefektem i niektóre rzeczy tak czy owak trzeba było robić? Ioannis chociażby, zapewniam, był całkiem egoistyczny, Eff to też żadna matka dla zbłąkanych uczniów Hogwartu. Dexter, Merlin? Ci rangi prefektów mieli chyba tylko po to, żeby wzbudzać poczucie bezpieczeństwa u tych ładniejszych, zlęknionych uczniów, a potem by spokojnie mogli ich zaciągnąć w odosobnione miejsce i roztaczając swój czar, uwieść i porzucić! Cechy charakteru naprawdę niewielkie miały tu znacznie. A już nie wspomnę o tym, że swego czasu prefektem był też Jiri, czy Gilbert, oni również raczej nie byli zbyt przykładnymi osobami na ów stanowisko. Pozostaje wyciągnąć wnioski, że Gareth Hampson kompletnie nie zna swych uczniów, a odznaki rozdaje za ładny uśmiech. Rzeczywiście, fakt że Bruno i Eff niewiele ze sobą rozmawiali, tak naprawdę nie miał głębszego wyjaśnienia, poza tym, że po prostu nie mieli ku temu zbyt wielu okazji. Ani nie kryła się tu żadna tajemnicza niechęć, ani wstyd. Nic w tym stylu. - To czy w ogóle jestem na nich, to jedna sprawa, jednak na czyich dokładnie językach, to już zupełnie inna kwestia - zwinnie zauważyła, wyjaśniając co dokładniej miała na myśli. Bo owszem, nie wątpiła, że plotkowali o niej, była wszakże szkolnym prefektem i wilą, osobą, która niekiedy pojawiała się w obserwatorze. Niemniej jednak wiele osób ów plotki nie interesowały i to wydawało się jej zupełnie normalne. Tak samo jak Eff nie ciekawiły chociażby miłosne perypetie puchonów, co ostatnio nawet skomentowała na oficjalnym profilu Obserwatora (kto to widział, pisać tam o nich aż tyle?!). I wcale tu nie chodziło o jakąś skromność czy inną cnotę tym stylu. Niemniej jednak, jeśli chodziło o zasadę, że zawsze dobrze wiedzieć wiele o innych, to Eff zdecydowanie by się zgodziła. Sama była okropną plotkarą i nie tylko lubiła smaczki na temat innych słuchać od znajomych, ale i wyczytywać je na wizbooku. Kiedy chłopak wyjawił swoją teorię na temat upodobań Eff co do facetów, blondwłosa zakryła usta dłonią, robiąc pseudo zaskoczoną minę. - Nie wiem skąd wniosek, że takowych nie lubię. Przecież nimi mogę dowolnie rządzić - odparła niewinnie się uśmiechając. Ale jak już wiadomo z historii, rzeczywiście było to małe kłamstwo, bowiem Eff spotykała się z tymi, co jej samej ciężko był ich poskromić. Cóż, w tym tkwiła cała zabawa! Ponowie Eff wzdychnęła z lekkim niezadowoleniem, gdy Ślizgon odebrał jej papierosa. - Skoro śledzisz moje poczynania słuchając plotek, to powinieneś też wiedzieć, że wcale nie lubię się dzielić używkami, zwłaszcza, gdy nie dostaję nic w zamian - stwierdziła zaraz po tym, gdy odebrała mu papierosa, gdy już zdążył się zaciągnąć. Wówczas postanowiła już zupełnie sama go dopalić. Niemniej jednak, nie mogła się na tym skupić, bo chłopak bardzo gwałtownie zwiększył wysokość lotu ich huśtawki. Dziewczę jedną dłonią mocniej złapało się liny, a z drugiej niestety wyleciał jej, i tak już praktycznie zupełnie wypalony, papieros. - Na Slytherina! - Wrzasnęła w efekcie mocno opierając się dłonią na udzie chłopaka, oczywiście uczyniła to, by nie zlecieć, gdy ich huśtawka niemal nie wykonała pełnego obrotu! A przy tym wrzaśnięciu dodatkowo mocno zatopiła w jego nodze swoje czerwone paznokcie, zupełnie niczym kuguchar wcześniej na jej ramieniu. Chociaż szczęściarz przez spodnie pewnie nie odczuł tego aż tak boleśnie!
Chodziło nieco o inny egoizm. Bruno nie potrafiłby zarywać nocy, aby udekorować salę, żeby i n n i mogli się bawić. To właśnie dla blondyna powinni jak mrówki pracować ludzie, żeby to on był zadowolony. Zdecydowanie nie pogodziłby się z faktem, iż musi robić dla kogoś. Brunowi trudno było posprzątać za siostrę czy też braci, a co dopiero dać się wykorzystywać. To właśnie chłopakowi powinno być wygodnie. Przychodzić na gotowe, w trakcie bójek, w których prym wiedzie River, a potem broić tak, aby nie być zauważonym. Zdecydowanie Dyrektorowi mamy wiele do zarzucenia. W Hogwarcie od czasów jego kadencji pozwala się na za dużo rzeczy. Nie chciał podważać autorytetu Effie, lecz jeśli to on miałby taką władzę jak Hampson, to na pewno przyznałby tak ważną funkcję pół wili. W końcu chciałby patrzeć zawsze na piękną twarzyczkę. Nie miałby serca zwracać dziewczynie żadnych uwagach dotyczących jej rangi. Chciałby, aby cały czas się do niego uśmiechała, a nie zamieniała się w wredną harpię tak jak mówi legenda. - Spoko, podsłuchuje tylko w Slytherinie. A na Puchonki to chyba mam uczulenie… – rzekł z lekką odrazą. Effie Fontaine na pewno wiedziała, że biedny Bruno miał dość ograniczoną liczbę produktów, z którymi mógł obcować. Może właśnie znalazł przyczynę, przez którą miał ostatnio taki okropny katar! Zdecydowanie stół Puchonów i Ślizgonów powinien być odgrodzony jakimś betonowym płotem. Co jeśli przez ich głupotę dostanie paskudnej wysypki?! Z tym plotkowaniem o panience Fontaine bywało rzeczywiście różnie. Raczej pożądało się jej wzrokiem niż ktoś odważyłby się powiedzieć o niej złe słowo. Co jeśli legenda z harpią jest prawdą? Chyba żaden mężczyzna nie chciałby umrzeć na polanie przez zakazanym lasem z wycieńczenia lub przez to, że dziwna zwierzyna oderwałaby mu głowę. Bruno naprawdę lubił swoją głowę, w szczególności ten mózg geniusza. - Aż tak kręci Cię despotyzm? – zacmokał. Sam pamiętał jak blond dziewczę spotykało się z kilkoma facetami i doprawdy dałby sobie palec uciąć, że to oni mieli pełną władzę w tym związku. Jednak od rozważań chłopaka na temat byłych ślizgonki, oderwał jej niewinny uśmiech. Och, na gnoma, dlaczego wile posiadały aż taki urok? - E tam. Słuchając plotek, nie powinienem w ogóle z Tobą rozmawiać. Jeszcze zrobisz mi krzywdę tymi swoimi oczami. – burknął, niezadowolony z faktu, że aż tak mało wypalił! Zapewne gdyby miał różdżkę (albo więcej niż jednego papierosa w paczce) podzieliłby się nimi z dziewczyną, ale musiała przecież zrozumieć, że na następnej imprezie to on ją poczęstuje wspaniałymi, francuskimi używkami. Z tymi pazurami Effie Fontaine nie było tak kolorowo jak myślała, że będzie. Bruno syknął z bólu, wszak miał bardzo cienkie spodnie, a następnie tracąc równowagę zleciał z huśtawki na ziemię. - Na Merlina, widzisz plotki są prawdziwe! – krzyknął, próbując otrzepać się z ziemi i turlając się na bok, aby uniknąć czołowego zderzenia z huśtawką.
Wprost idealnie było tu podkreślane, jak ciężki żywot mieli prefekci. Wszakże musieli zarywać noce, żeby urządzać przyjęcia dla jakichś idiotów! I co oni tak naprawdę z tego mieli? Mogli chodzić do ładnej łazienki (jak widać ostatnio wszyscy tam chodzili i imprezowali), mieli dodatkową przypinkę na mundurek no i mogli straszyć szlabanami i odejmowaniem punktów. Naprawdę powinni mieć jeszcze więcej praw. Chociaż zaraz, tak sobie teraz myślę, że może mogli chodzić do zakazanych ksiąg? Jeśli tak, to akurat z tego Eff pewnie niejednokrotnie skorzystała. Dex może nieco mniej... - Och znam to uczulenie, jest okropne, raz mdli, raz wywołuje nieprzyjemne dreszcze. Przeklęci puchoni - powiedziała lekko się otrzepując, jakby mówiła o czymś wyjątkowo nieprzyjemnym. Fontaine nigdy nie żyła w zgodzie z przedstawicielami żółtego domu. Odkąd pamiętała tylko, pałała do nich niechęcią. Po prostu byli dla niej zbyt ślamazarni, zbyt przyjacielscy, no, zbyt puchońscy po prostu. Zwykły konflikt charakterów. Do innych domów natomiast przeważnie nie miała wiele przeciwko, chociaż czasem oczywiście nie mogła darować sobie pewnych mało sympatycznych komentarzy. Jednak to tylko tak z przekory! - No cóż, jestem w końcu prefektem naczelnym, większej władzy jako uczeń już nie mogłabym tu zdobyć - odparła delikatnie się uśmiechając, jakby mówiła o pieczeniu tortów i zrywaniu kwiatków, potwierdzając tylko, że tak, kręci ją despotyzm. Och, więc Bruno nie miałby dziś palca, gdyby tak swobodnie się o niego zakładał. Otóż to zupełna nieprawda, że faceci mieli kontrolę w związkach z Eff. Przecież ona nie odpuszczała nawet najmniejszej okazji by przeprowadzić kłótnie i przeciągnąć władzę na swoją stronę. Ile razy kłócili się z Grigiem, o to kto ma racje? Ile razy udowadniali sobie, kto wie lepiej, kto jest mądrzejszy i kto bardziej rządzi w danym momencie? Grig miał jednak pewną przewagę, był od niej po prostu silniejszy. W odpowiednim momencie więc po prostu hamował, niemal już zupełnie rozwścieczoną harpię. Jednak nie przyznałabym mu w żaden sposób zupełnej władzy w związku. Myślę, że było to bardzo równomiernie rozłożone. Szczególnie, że to ostatecznie ona chcąc wywołać zazdrość wdzięczyła się na jego oczach przed Borisem, i to ostatecznie ona powiedziała, żeby znikł. Mimo wszystko ich związek pod względem władania, był dość wyrównany. Tak przynajmniej to widzę. Oczywiście blondynka nie spodziewała się, że chłopak zareaguje na jej pazury aż tak gwałtownie i spadnie z huśtawki! Wesoło się więc uśmiechnęła widząc jak jej towarzysz cierpi, turlając po ziemi, niemniej jednak spróbowała nieco zahamować rozszalałą huśtawkę. - Ach wybacz mi! Powiedziałabym, że sam się o to prosiłeś, ale będę milutka - rzekła wstając z huśtawki i podchodząc do tarzającego się po trawie Bruna, obok którego przyklękła, nachyliła się i dała mu buziaka w czółko. - Widzisz, te wszystkie plotki na mój temat są bzdurne, jestem pełna współczucia. - Powiedziała przyjmując bardzo niewinną minkę. A zaraz po tym wykorzystała chwilę, że była już na tej ziemi, by rozejrzeć się za swoim podopiecznym, który gdzieś buszował w trawie. - Ale jak zgubię moje zadanie z ONMS to już nie będę - westchnęła próbując dostrzec kociaka, który zapewne po prostu czaił się gdzieś w zaroślach. Co za utrapienie z tymi stworzeniami!
Och, przecież ten chłopaczyna był najbardziej empatyczny z całego Hogwartu! Każdy wypalony papieros mogliśmy traktować jako niepodważalny dowód jego szacunku do panienki Fontaine. W końcu czy zbliżałby się aż tak do kogoś, gdyby uważał, że druga osoba jest takim na przykład Puchonem? Nie żeby Bruno musiał mieć z każdej znajomości jakieś korzyści, ale na pewno relacje z blondynką, które były doprawdy pozytywne, łechtały dumę chłopaka. W końcu co jak co, czy ktoś inny mógłby się pochwalić że pół wila nie zabija go wzrokiem? Och, no może tylko zrzuca z huśtawki. Jednak przecież to na pewno było z miłości! - Wyobrażasz sobie, że jak poszedłem do Skrzydła Szpitalnego, podczas oczywiście Mugoloznawstwa, to pielęgniarka uderzyła mnie w głowę jakimś tomiskiem i powiedziała, że mam nie wymyślać? A ja naprawdę miałem wysypkę od tych przeklętych Puchonów! – leżąc na tej ziemi, uniósł dłoń do serduszka na znak złożenia obietnicy. Oczywiście pielęgniarka miała rację. Bruno po prostu nienawidził Mugoloznastwa i znalazłby każdy pretekst, aby się z niego wyrwać. Po co była mu znajomość, co to jest komputer i jaki jest przelicznik galeonów na mugolskie pieniądze? Na Merlina, przecież wszyscy wiedzieli, że Francuz będzie magicznym geniuszem i wszystko co „normalne”, nie będzie miało z nim jakiejkolwiek styczności. Krytycznie wzrokiem przejechał na jej piersi (oczywiście zupełnie niechcący), aby zobaczyć, czy panienka Fontaine naprawdę jest prefektem naczelnym. O rany, z kim on się zadaje! A tak się dobrze mu paliło! Zaczerwienił się nieznacznie, czując jak obolały tyłek przestaje mu pulsować. Och, jakże często Francuz się mylił! Dałby sobie rękę uciąć, że jest zwykłym prefektem, w dodatku palec, że nie jest dominująca stroną w związku… Jeszcze nie daj boże obiecałby komuś głowę i co stałoby się z tym mózgiem geniusza? Na pewno jak Osbourne napisałby papierek, iż chce być badany po śmierci, bo to niemożliwe, aby ktoś był aż tak utalentowany w eliksirach! Co jeśli Bruno Bedau miał jakieś bliskie powiązanie z Księciem Półkrwi? O matko, ale na mnie ta kawa o tej szalonej porze źle działa. Same głupoty piszę! - Kiepsko pasuje Ci ona do outfitu – odpowiedział lekko z przekąsem. Oczywiście, że wolałaby, aby żadna kobieta nie była „wyżej” w hierarchii od niego, jednakże jeśli chodzi o Effie Fontaine nie miał nic przeciwko. W końcu chciał się z nią tylko troszkę podrażnić! Nawet jeśli to wywołało u niej nieprzyjemną stronę „harpii”. Swoją drogą, na następnej imprezie, Bruno Bedau musi koniecznie poprosić blondyneczkę do tańca! Tyle krążyło legend o uwodzicielskich ruchach wil, a on jeszcze tego nie spróbował! Czy panna Fontaine będzie potrafiła się skusić? Przymknął na chwilę oczy, gdy Effie próbowała mu wynagrodzić ten obolały tyłek. - Ty milutka? Doprawdy? – spytał, ponownie się drażniąc. Nie byłby sobą, gdyby nie ujął dłoni dziewczyny, a następnie pociągnął ją na ziemię. Stąd poszukiwania jakiegoś szalonego kocura na pewno są odwołane! Bruno Bedau delikatnie zaczął łaskotać pannę Fontaine, nie przejmując się zupełnie tym, że rzeczywiście jej szalone zadanie z ONMS mogło sobie pójść na coś do jedzenia.
Rzeczywiście, Eff również zapewne nie próbowałaby ani odebrać papierosa od Puchona, który by jej go skradł, tylko momentalnie potraktowałaby jakimiś mało przyjemnymi zaklęciami, których skutki ów osobnik długo musiałby ponosić. Co by pamiętał, że Fontaine to niedobra wila i nie wolno z nią zaczynać! W stosunku do, bądź co bądź, dość uroczego Ślizgona nawet nie mogłaby wystosować takich działań. I czy realnie była zła za odebranie jakiegoś tam papierosa? Ależ tylko się tak z nim drażniła. - Omijam zajęcia mugoloznastwa szerokim łukiem, na pewno jest na nich ogromne stężenie puchonów - powiedziała lekko się krzywiąc i wyobrażając, że niedajboże nie dość, że musiałaby siedzieć z ich chmarą na zajęciach, to jeszcze słuchać o mugolach. Ach koniec świata! Prawdę powiedziawszy Eff również uważała, że znajomość niemagicznego świata jest jej absolutnie zbędna, bo i tak nie będzie się w takowym obracać. Całe jej życie miało być zupełnie magiczne, z dala od mugoli, z dala od świata, który był jej obcy, i uparcie chciała by ten pozostał dla niej nieznajomy. Cóż, była zbyt dumna by poznawać jakieś niemagiczne, zupełnie jej niepotrzebne rzeczy! I omatko, naprawdę nie słyszałam, że Osbourne podpisał taki papierek! Rzeczywiście, niewątpliwie Bruno powinien podobny podpisać, może dzięki temu czarodzieje dojdą do jakichś cudownych odkryć? Ewentualnie po prostu będą mieć na czym eksperymentować! Kiedy chłopak wspomniał, że jej przypinka prefekta naczelnego średnio pasuje do jej stroju, zadumała się na moment odpinając ją od bluzki, po czym przyczepiła ją do tej należącej do Bruna. Przekrzywiła lekko głowę, jakby oceniając na ile pasuje ona do drugiego Ślizgona. - A jednak, będę się pocieszać myślą, że do Ciebie pasuje ona jeszcze mniej - uznała w końcu pogodnie, stwierdzając, że chłopak naprawdę nie prezentował się w niej tak znakomicie jak ona, bez względu na to, do jakiej bluzki miała ją przypiętą. I niestety, nawet nie zdążyła mu jej odpiąć, bowiem Francuz nagle pociągnął ją na ziemię! Co więcej, zaczął ją łaskotać, na co Eff nie mogła nie zareagować głośnym śmiechem. Ehe, w taki sposób to na pewno już spłoszyła swojego słodkiego Kuguchara! Trudno, w tej chwili zupełnie o nim zapomniała. Zaczęła natomiast się wiercić, co by uciec od rąk chłopaka, w końcu zebrała się na tyle, że złapała go za nadgarstki, starając przytrzymać na tyle mocno, by nie mógł kontynuować swoich barbarzyńskich zabiegów. - Na Slytherina Bedau, zaraz Ci dam szlaban za napastowanie prefekta - powiedziała wciąż roześmianym głosem, próbując odzyskać powagę i przybrać w miarę poważną minę. Miała przecież zastraszyć Ślizgona! Na pewno świetnie się jej to udało, gdy leżała, zapewne z mocno rozczochranymi włosami, w które musiał wkraść się chaos, gdy tak usiłowała uwolnić się od swojego kolegi, a do tego z ewidentnym rozbawieniem malującym się w jej zielonych oczach. Nono, to dopiero groźna harpia!