Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
Kuferek: 5 +6 Kostka: H, trafiam
Autor
Wiadomość
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Z wielką satysfakcją obserwował, jak ich Perpa zdobywa pięknego gola i zwiększa tym samym ich przewagę nad uczniami, ale nie miał zbyt wiele czasu na napawanie się chwilowym zwycięstwem, bo gdy tylko przeciwnicy przejęli kafla, zaczęli szarżę na preofesorskie pętle. Widząc, jak lecą w jego stronę, Antek pochylił się nieznacznie na miotle i zdecydował się na manewr podwójnej ósemki, by zablokować piłce możliwość wlotu do pętli; zaczął więc latać dookoła bramek w pełnym skupieniu i z zawrotną prędkością. Dzięki tym nadzwyczajnym umiejętnościom udało mu się oczywiście złapać kafla i podać go najbliższemu ścigającemu nauczycielowi.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Gra wyraźnie ją męczyła i doprowadzała do szału. Niby wszystko było tak jak powinno, ale kompletnie nie widziała efektów wykonywanych manewrów. Cokolwiek nie zrobiła to miała wrażenie, że drużyna kadry nauczycielskiej miała na to niemalże natychmiastową kontrę. Nie doceniła ich, a teraz było za późno, by móc zmienić swoje podejście. Wyraźnie im nie szło. To nie był jedynie jej problem, ale całej drużyny. Chyba nie spodziewali się tego, że będą grać przeciwko profesjonalnym graczom... I Whitehorn. Bo ta radziła sobie również zaskakująco dobrze. Tego na pewno nikt by się nie spodziewał po sympatycznej kruszynie z chromą nogą, a jednak... Jedynym, co mogła z pewnością policzyć na plus była obecność Nancy, która zdecydowanie ułatwiała jej zadanie, odpędzając wszelkie zbliżające się tłuczki i celując nimi w przeciwników. Jeśli się nad tym zastanowić to tworzyły naprawdę zgrany zespół... gdyby tylko częściej mogły razem grać. Koniec meczu nadszedł szybko. Niestety nie przedstawiał on wyniku, który zadowoliłby Krukonkę. Najchętniej mruknęłaby coś z niezadowoleniem, ale oczywiście nie była w stanie tego zrobić. Głupie przyzwyczajenia raz po raz przypominały jej o własnej niepełno sprawności i kończyły się jedynie rosnącą frustracją i gorzkim rozczarowaniem, którego smak czuła w gardle razem ze wspomnieniem ohydnego posmaku krwi, który przez długi czas utrzymywał się w jej ustach po rozszczepieniu. Wylądowała w końcu na murawie, gdy tylko rozgrywka dobiegła końca. Odrzuciła miotłę na bok i zdjęła kask, który w tym meczu wyjątkowo okazał się niepotrzebny. Była zmęczona. Zmęczona i podirytowana. To jednak nie przeszkodziło jej w podejściu do znajdującej się niedaleko konkretnej Puchonki. Nie chciała, by ten mecz był dla niej jedynie kiepskim wspomnieniem. Poza tym... Nancy zasłużyła chyba na pewną nagrodę za to jak doskonale spisała się na swojej pozycji. Kiedy tylko znalazła się wystarczająco blisko przyciągnęła ją do siebie za materiał koszulki, na której zacisnęła dłoń, chcąc by dziewczyna znalazła się blisko niej. Nie interesowało jej już kompletnie to, że prawdopodobnie cała szkołą włącznie z kadrą mogła to zobaczyć. Nie myślała o tym, gdy złączyła dosyć nagle ich wargi, sprawiając, że Williams mogła poczuć wędrującą między ich ustami iskrę niewielkiego wyładowania elektrycznego. Strauss jednak to nie przeszkadzało. Po prostu szukała znajomej bliskości i... pocieszenia? Chyba tak było, bo aktualnie znajdowała się w naprawdę kiepskim stanie. I było tak już od dłuższego czasu, bo coraz częściej robiła rzeczy, które normalnie z pewnością nie przyszłyby jej tak łatwo.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kości / Litery / Przerzuty: BŁAGAM Kuferek: 18pkt Własny sprzęt: Piorun VII (+6), Rękawice (+1), kask (+1), Gogle (+1), kompas(+1), koszulka (+1) Wykorzystany sprzęt drużyny: ochraniacze (+1) Łączna liczba punktów: 29pkt Pozostałe przerzuty: 0/2
Chwilę później ponownie oczom Maxa ukazał się złoty znicz. Bez chwili zwłoki ruszył za nim jednocześnie czując szukającego drużyny przeciwnej na swoich plecach. Przez dłuższą chwilę szukający praktycznie łeb w łeb ścigali skrzydlatą piłeczkę, która miała zagwarantować jednej z drużyn zwycięstwo. Solberg kątem oka widział tabelę wyników, która nie pozostawiał wątpliwości, co do przewagi kadry. Trudno się było dziwić, mieli w swojej drużynie prawdziwych zawodowców. Ta chwila jednak wystarczyła, by Max się rozproszył i nauczyciel astronomii objął prowadzenie. Solberg do ostatniej sekundy nie miał zamiaru się poddawać, ale niestety już po chwili zauważył skrzydła znicza trzepoczące w zaciśniętej pięści profesora. Następnie gwizdek, kończący mecz i Solberg już był na murawie z dość nietęgą miną. Wiedział, że dał z siebie wszystko i do tego był naprawdę zadowolony z tego, jak sprawdziła się jego nowa miotła, ale mimo to liczył, że jego drużyna będzie opijać dzisiaj zwycięstwo. Podziękował reszcie graczy za dobrą rywalizację i od razu udał się do szatni. Był zmęczony tą gonitwą za zniczem. Dzisiejszy dzień upewnił go w przekonaniu, że jednak woli latać z pałką w ręku.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nie był nauczycielem Wróżbiarstwa, nie był jasnowidzem, nie miał kompletnie żadnych talentów, które wskazywałyby na to, że będzie zdolny do złapania znicza zanim zrobi to wybrany w tym celu uczeń. Być może Ślizgonowi przeszkodził w tym poniekąd wzrost wiążący się z mniejszą mobilnością, ale to Darryl okazał się pierwszy przy złotej piłeczce. Pierwszy pochwycił ją w dłonie. I żadnego drugiego złapania miało już nie być. Czy wypatrywanie gwiazd przyniosło mu szczęście? A może przyniosło mu wprawę w poszukiwaniu upragnionych widoków? Znicz był jego. A zespół profesorski odniósł ostateczny tryumf. Nieźle, jak na pierwszy raz na miotle od chyba antycznych czasów, co?
Kości / Litery / Przerzuty:5, 5, E Kuferek: - Własny sprzęt: - Wykorzystany sprzęt drużyny: - Łączna liczba punktów: - Pozostałe przerzuty: 0/1
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie spodziewała się tego, że naprawdę trafi idealnie prosto w pętle. Dobrze - znalazła przestrzeń i moment na czysty rzut, dzięki asyście Joshuy. Adrenalina musująca w drobnym ciele zrobiła swoje, do pary we wzbierającą w niej radością z lotu i wrażeniem czystej zabawy. Jednak taki czysty acz zwykły rzut, po widowiskowych kombinacjach jej współzawodników... Nieobroniony: pozostawał sporym zaskoczeniem. Nie byłaby sobą, gdyby przy potwierdzonym golu - nie zakrzyknęła radośnie, wyrzucając drobne ramiona w górę. Z gardła wydobył jej się perlisty - radosny, nie kpiący - śmiech, kiedy zawracała swoją miotłę ku centrum boiska. Miast jednak obejrzeć się na resztę członków swojej drużyny - jej skryte za goglami spojrzenie powędrowało na trybuny, szukając znajomej twarzy i jego reakcji. Przez krótką chwilę miała ochotę podlecieć bliżej balustrad - póki nie zobaczyła uniesionego w górę kciuka. Przez siedzącego Caine'a. Radosny płomień w jej piersiach nieco przygasł - choć dzielnie zniosła uczucie rozczarowania i tego, że zrobiła coś głupiego. Na powrót włączyła się do gry - depcząc po piętach ścigającym uczniowskiej drużyny. Nie na długo jednak. Jeszcze bardziej nie spodziewała się, że Kersey złapie znicz - i drużyna nauczycielska wygra. Kiedy tylko usłyszała gwizdek zwiastujący zakończenie meczu - szybko rozejrzała się po boisku, dostrzegając właśnie Darryla ze złotą piłeczką w rękach. Wstrzymała miotłę - podnosząc google na swoje czoło, jeszcze przez chwilę wgapiając się w nauczyciela astronomii dzierżącego znicza. — Wygraliśmy! — Płomień na nowo buchnął w jej trzewiach, rozświetlając jej twarz w uśmiechach. Odszukała spojrzeniem Joshuę i Huxleya - pikując w kierunku ziemi. Zatrzymała się tuż nad murawą - nieco źle oceniając odległość dzielącą ją od podłoża - i zeskoczyła miękko z miotły. A przynajmniej taki miała zamiar - bo wylądowała dość twardo, co spotkało się z bolesnym dreszczem przebiegającym jej przez prawe biodro. Zwalczyła jednak grymas bólu - podnosząc jasny, roziskrzony wzrok na lądującego nieopodal Williamsa. — Widziałeś tę bramkę? — kulawym krokiem zaczęła podążać w kierunku przyjaciela. Ułożyła drobne dłonie w powietrzu, naśladując chwyt na niewidzialnym kaflu - i cisnęła piłkę-pantomimę w Butchera. Wszystko okraszając radosnym śmiechem, przecinającym boiskowy gwar - i migoczącą aurą otaczającą jej drobną sylwetkę. W istocie, musiała wyglądać, w tym całym sportowym stroju, kasku i rękawicach jak studentka - a zdradzały ją tylko drobne zmarszczki wokół oczu.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kiedy Perpa strzela bramkę nie mogę się powstrzymać od okrzyku radości, szczególnie, że była tak spektakularna. Unoszę do góry zwycięsko ręce z pałką w ręku, by zrobić prędki sprint zwycięski w okolicy mojej przyjaciółki. Próbuję też złapać z nią kontakt wzrokowy, ale fakt, że byliśmy w trakcie meczu, plus widziałem, że wyszukuje kogoś innego na widowni, nie przejął mnie specjalnie. Dlatego wracam na boisko próbując coś tam pomóc. Jednak moje marne próby nie trwają zbyt długo, bo oto jednemu z nauczycieli udaje się złapać znicza! Nie znam go dokładnie, ale to nie ma znaczenia, lecę obok niego by pocieszyć się z nią glorią i chwałą, po czym już kieruję się ku boisku, by nacieszyć się z bardziej znanymi mi osobami. Kiedy staję na ziemi widzę małą Nancy, która atakuje znienacka małomówna @Violetta Strauss. Przez chwilę patrzę ze zdumieniem na zaistniałą obok mnie scenę, sprawdzając czy aby na pewno @Nancy A. Williams nie jest porywana wbrew swojej woli. Kiedy jednak widzę, że to jedynie pomeczowe rozładowanie emocji, które obie podzielają nic nie mówię, szczególnie, że właśnie słyszę bardzo znajomy głos. Perpetua niezbyt zgrabnie staje na ziemi na co się krzywię się lekko nie na sam fakt jak to wyglądało oczywiście, tylko na możliwy ból mojej przyjaciółki. Prędko jednak uśmiecham się z powrotem szeroko i na niewidzialny kafel Perpy łapię go w pantomimie, by udawać odpechnięcie na parę kroków i stracenie piłki. Po tym krótkim przedstawieniu zmierzam szybkim krokiem w kierunku przyjaciółki. - Perpetua Whitehorn! Najlepsza ścigająca Hufflepuffu od dwudziestu lat! - krzyczę wskazując rękami na Perpę, do której się zbliżam. Obejmuję przyjaciółkę, podnoszę do góry i obracam tak jak zwykle to robiłem po naszych meczach. Jednak zanim ją stawiam, wyjmuję prędko schowaną różdżkę i wciąż przytulając Perpę, niewerbalnie rzucam na jej nóżkę zaklęcie znieczulające ból. Dopiero wtedy odsuwam się od niej z szerokim uśmiechem i zdejmuję swój kask, patrząc na rozświetloną (metaforycznie i trochę nie tylko) przyjaciółkę. - Akurat dłubałem w nosie i nie widziałem - oznajmiam radośnie, żartując i wybuchając śmiechem. Oczywiście prędko zacząłem wyjaśnienia, że oczywiście, nic nie przegapiłem z jej gola i ponownie całuję Perp w kask z radością. Obejmuję w pasie przyjaciółkę i patrzę na Josha w oczekiwaniu na jego uściski i gratulacje drużynowe.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ten mecz utwierdził jedynie dziewczynę, że droga na zawodowy szczyt jest długa, zawiła i często wybrukowana. Końcowego wyniku nie można było uznać za nic innego, jak blamaż, choć nie do końca oddawał on to, co działo się na boisku. Bo jak inaczej, niż zwykłym pechem nazwać fakt, że obrońca Wapniaków parował niemal wszystkie strzały, nawet te, którym towarzyszyły specjalne manewry? Takich sytuacji, gdzie zabrakło im odrobiny szczęścia, było mnóstwo, ale nie mogła szukać wymówek. Oni, uczniowie, którzy regularnie trenują, dostali wciry od osób, które już dawno pozwoliły swojej miotle na złapanie grubej warstwy kurzu. Wynik poszedł w świat i nic nie można było z tym zrobić, jedynie zacisnąć zęby i w ciszy trenować, aby kiedyś zmyć z siebie piętno porażki. Julia wylądowała ciężko na ziemi. Zdjęła kask, zmierzwiła dłonią mokrą grzywkę i rozejrzała się dookoła. W czasie, kiedy Strauss szukała pocieszenia w objęciach pałkarki Hufflepuffu, nauczyciele wspólnie cieszyli się z wygranej, a najgłośniejszy był, jakże inaczej, nowy profesor od magii leczniczej, żywo doceniający talent Perpetuy. Julia miała dość, chciała zapaść się pod ziemię albo zniknąć, była wściekła na siebie i drużynę, ale nie mogła pozwolić, aby emocje przysłoniły to, co najważniejsze. Spięła się więc w sobie i podeszła do dwójki nauczycieli.
– Świetny mecz, gratuluję wygranej – powiedziała, starając się uśmiechnąć, choć wychodziło jej to pokracznie. – Widzę, że nie zapomnieli Państwo, jak się lata… niestety.
Piękny wynik… Sprawiał, że czuł się podwójnie usatysfakcjonowany. Z jednej strony wygrana zawsze mile łechtała ego. Niby każdy w ich drużynie znał się na grze, nie byli to laicy, ale większość przestała grać parę lat temu. Owszem, był wielki i dumny jak paw Limiere, który stale powtarzał, że zaprowadził drużynę narodową do zwycięstwa, ale to przecież nie dowodziło jego umiejętności w grze. Równie dobrze mógł mieć problem trafiać do pętli. Był Avgust, któremu wciąż Josh miał za złe słowa, jakimi potraktował dzieciaki, który także mógł się zastać przez lata nie grania w drużynie zawodowej. Był on sam, ale odkąd nie grał dla Katapult, niewiele miał okazji do gry, a na treningach z dzieciakami zawsze przegrywał… Kolejni nauczyciele zupełnie porzucili grę, od czasu do czasu wskakując na miotły w czasie szkolnych rozgrywek. Wszystko, naprawdę wszystko wskazywało na to, że przegrają, a tu proszę - wygrana z dużą przewagą punktową. Nikt nie powinien się dziwić, że byli zadowoleni. Jednak Josha cieszyła także inna sprawa - poziom, jaki mimo wszystko pokazały dzieciaki. Próbowały różnych kombinacji, Ignacy obronił dwa silne strzały na pętle. Pałkarze także nie dawali im czasu na oddech, choć najbardziej ucierpiał Avgust. Mimo porażki, Josh był zdania, że dzieciaki naprawdę dały z siebie wszystko. Bardzo długo nie można było zdobyć punktów, a kafel przechodził z rąk do rąk. Właśnie tak powinny wyglądać mecze. Wylądował, rozglądając się jeszcze po trybunach za znajomą twarzą, a nie dostrzegając jej, westchnął cicho. Trudno. To tylko mecz. Skierował się w stronę cieszących się jak dzieci profesorów magii leczniczej, mijając po drodze Krukonkę (@Julia Brooks) - Panno Brooks, głowa do góry. To był naprawdę dobry mecz i nie daliście nam chwili wytchnienia. Idealna rozgrzewka do szkolnych rozgrywek - odezwał się do dziewczyny, uśmiechając się ciepło. Przesunął jeszcze raz spojrzeniem po drużynie młodzieży, kiwając lekko głową w podziękowaniu za mecz, po czym podszedł bliżej uzdrowicieli. - Perpetua, ty masz szczęście, że żaden tłuczek cię nie sięgnął… Ale śliczna bramka. Huxley, co z twoja forma? Myślałem, że będziesz musiał leczyć wszystkich, po połamaniu ich tłuczkiem, a tu co? - zaśmiał się, obejmując tę dwójkę. Radość z gry była mocno widoczna w jego roześmianym spojrzeniu, choć byłaby większa, gdyby nie brakowało mu dwóch osób. Trudno. Innym razem.
To był tylko mecz towarzyski, dobry dla rozruszania mięśni i przygotowania się do właściwych rozgrywek. Nie znaczyło to jednak, że Williams nie chciała wygrać, albo że miałaby starać się mniej niż w walce o puchar. Dawała z siebie wszystko, wykorzystywała różne triki i kombinacje, których nauczyła się w czasie wakacji i przyniosło to całkiem niezły efekt. Mimo że ostatecznie uczniowie przegrali, Nancy czuła się w pewnym sensie zwycięzcą, z tego względu, że udało jej się trafić tłuczkiem w Avgusta. Nawet nie chodziło o odpłacenie się za nieprzyjemną lekcję, ale satysfakcja z trafienia zawodowca była ogromna. Czy to znaczyło, że nadawała się do tego, żeby zająć się quidditchem na poważnie? Czy powinna kolejny raz rozważyć opcję dołączenia do zawodowej drużyny? Wylądowała na ziemi z szerokim uśmiechem na ustach i od razu rzuciła się do gratulacji. Przede wszystkim chciała odnaleźć Ignacego i powiedzieć mu jak bardzo jest z niego dumna, bo chłopak dawał z siebie naprawdę wszystko. Zanim jednak odnalazła spojrzeniem przyjaciela, zauważyła zbliżającą się do niej Violę, na widok której uśmiech na puchoniej twarzy poszerzył się jeszcze bardziej. Dziewczyny stanowiły naprawdę dobry zespół, a gra u boku Strauss to była dla niej czysta przyjemność, aż szkoda, że tak rzadko miały okazję grać po tej samej stronie boiska. Zdjęła z głowy kask, pozwalając, by wilgotne od potu loki opadły po obu stronach jej twarzy i wyciągnęła ręce do przodu, by uściskać dziewczynę i pogratulować jej świetnej gry. Jej plany jednak zostały trochę pokrzyżowane. - Byłaś niesamowita, jak... - Słowa, które miała zamiar wypowiedzieć uwięzły jej w gardle w momencie, kiedy Strauss chwyciła ją za koszulkę, a później już kompletnie zapomniała co miała powiedzieć. Ich usta złączyły się ze sobą tak niespodziewanie, że przebiegający przez jej ciało impuls elektryczny przypisała po prostu dreszczowi podniecenia, który tylko wzbudził jeszcze bardziej buzujące w jej ciele hormony i emocje. Przez kilka sekund stała w bezruchu, nie wiedząc kompletnie jak się zachować. Absolutnie się tego nie spodziewała. Nie tutaj. Nie przy tych wszystkich ludziach. Dotychczas była pewna, że Viola nie chciała się obnosić z ich relacją w szkole, a właśnie całowała ją na samym środku boiska, na oczach wszystkich. Kiedy w końcu otrząsnęła się z szoku, wypuściła trzymaną w ręku miotłę oraz kask, które uderzyły o ziemię z głuchym łoskotem, by wciąż odziane w rękawiczki dłonie położyć po obu stronach twarzy Krukonki i przyciągnąć ją do siebie jeszcze bliżej, odwzajemniając pocałunek z pełną pasją. Świat dookoła zupełnie przestał mieć znaczenie, kompletnie nie obchodziło ją, kto na nich patrzy i co sobie myśli. Było jak na celtyckiej nocy, tylko teraz była już bardziej śmiała i wiedziała, czego chce.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie chciała wysłuchiwać tego, co Nancy miała jej do powiedzenia. Może i była dobra, ale niewystarczająco. Nie udało jej się zdobyć ani jednej pętli. Wyraźnie czegoś brakowało w jej grze. W głowie słyszała jedynie głos matki, która jakiś czas temu zauważyła, że coś odbija się wyraźnie na jej grze i wpływa na sposób w jaki poruszała się w powietrzu. Musiała jedynie rozgryźć, co to i zająć się tym problemem. Teraz jednak nie miała zamiaru o tym myśleć. I choć przegrana w nieistotnym, towarzyskim meczu rozgrywek szkolnych nie powinna mieć dla niej żadnego znaczenia to i tak czuła się po niej okropnie. Z jakiegoś powodu była wykończona grą. I obolała. Zraniona lewa dłoń co chwila pulsowała świeżym bólem przez co, gdyby mogła zapewne jęknęłaby tuż przy ustach Williams. Miała też wrażenie, że ukryty pod rękawiczką bandaż owinięty cienką warstwą wokół dłoni zaczął nasiąkać krwią. Nie przejmowała się jednak tym w tej chwili. Najbardziej skupiła się na Nancy, która zdecydowanie zareagowała pozytywnie na jej gest, odwzajemniając pocałunek, gdy Krukonka ułożyła dłonie na jej talii. I choć wszystko było tak jak zwykle to jednak czegoś jej brakowało. Nie potrafiła zamruczeć z rozkoszy, gdy tylko czuła jak ochoczo Williams odpowiada na każdy najdrobniejszy gest i pocałunek. Dotychczas było to dla niej naturalne, ale teraz nie była w stanie tego zrobić. Mogła jedynie, przyciągnąć ją bliżej siebie i całować coraz zachłanniej póki starczało jej tchu. Chciała ją poczuć przy sobie, być świadomą jej bliskości. Dopiero w momencie, gdy w płucach zabrakło jej powietrza oderwała się od puchońskich ust, by finalnie oprzeć czoło o ramię studentki. Nie chciała się jeszcze od niej odsuwać. Potrzebowała jeszcze chwili, by móc dojść do siebie. I bynajmniej nie chodziło tu o skutki czy raczej efekty przerwanego pocałunku. Po prostu od długiego czasu czuła, że wszystko wokół niej się rozpadało i niszczało, gdy tylko starała się po coś sięgnąć, a przegrana w meczu jedynie utwierdziła ją w tym przekonaniu. Desperacko oplotła Puchonkę ramionami w pasie, zamykając ją w nieco pewniejszym uścisku. Czuła jak powoli zaczyna drżeć. Sama nie wiedziała dlaczego. Coś było z nią zdecydowanie nie tak, ale nie wiedziała, co to mogło być...
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z iście dziecięcą radością przyjęła podjęty przez Huxleya teatr z niewidzialnym kaflem - czując jak euforia zbiera się solidną dawką w jej żyłach. Bawiła się tego dnia przednio - i musiała znaleźć jakieś ujście dla nagromadzonej radości, zarówno z zabawy jak i zwycięstwa - czy było coś lepszego niż wygłupy z Williamsem? Musieli z boku wyglądać naprawdę niedorzecznie. Niemal zapomniała już o geście podsumowującym jej grę w trybun. Niemal. — Huxley Butcher, najlepszy... prawie pałkarz! — nie mogła odpłacić się mężczyźnie równie pochlebnym anonsem, mimowolnie z rozczuleniem porównując go do obrazu wysportowanego nastolatka z przeszłości. — Za to doskonały obrońca! — I choć w istocie, żaden tłuczek nie zabłąkał się w jej pobliże, to poczuła się w czasie meczu zaopiekowana przez krążącego wokół Williamsa. Być może także dlatego tak dobrze jej poszło? Z niehamowanym piskiem radości, który zaraz przeszedł w perlisty śmiech, dała się porwać przyjacielowi w ramiona, zarzucając mu ręce na kark - zupełnie jak za starych czasów, przynajmniej dopóki spotykali się jeszcze oboje na boisku. — Dzięki Huxy — mruknęła, z widoczną ulgą przyjmując zaklęcie rzucone na swoje biodro przez mężczyznę. Drobna zmarszczka na jej czole wygładziła się, kiedy dyskomfort poszedł w niepamięć - a ona sięgnęła odzianą w rękawicę dłonią do czupryny przyjaciela, pieszczotliwie wprowadzając ją w jeszcze większy nieład. A potem dźgnęła go palcem w policzek - na uwagę o dłubaniu w nosie, choć zaraz zawtórowała mu równie radosnym śmiechem, opierając się ramieniem o jego bok. Z błyskiem w oku przyjmując pocałunek w... kask - który zaraz zdjęła, pozwalając rozsypać się złotym lokom. I choć chciała rzucić jeszcze jakąś kąśliwie-przyjacielską uwagą, odnośnie formy uzdrowiciela - podeszła do nich @Julia Brooks, do której uśmiechnęła się pokrzepiająco. — Rosną tutaj wielkie gwiazdy Quidditcha! Bynajmniej nie mówię o nas — roześmiała się, klepiąc wolną dłonią wątły tors obejmującego ją Huxleya. Migotała - choć na jej zarumienioną z ekscytacji twarz spłynęła jakaś łagodność. — Szanuję za sportową postawę, Julio, dziękujemy za tak wspaniały mecz. Bawiłam się przednio... I nie tylko ja... Joshua! Przerwała, zauważając dołączającego do nich Walsha - o ile to możliwe, rozpromieniając się jeszcze bardziej i wpadając w kolejne objęcia. Miała wrażenie, że Słońce grzejące jej wnętrze zaraz przebije skórę i quidditchowy strój. — Byłeś wspaniały Josh! Ta pierwsza krew! — zaszczebiotała — Na Merlina, może w końcu umówimy się na ten wyścig między wieżami? Kiedy już wróciłam na miotłę, to chyba z niej nie zejdę! I choć być może chciałaby - niestety zbyt dosadnie zdawała sobie sprawę ze stanu swojego biodra, które ostatnio odzywało się nad wyraz często.
Wiedziała, jak ważny dla Violi jest sport, ale nie była świadoma, jak wiele frustracji może wzbudzić ten mecz towarzyski, z nauczycielami, którzy wbrew pozorom mieli bardzo mocny skład. Tutaj mogło wydarzyć się wszystko, ale wynik meczu nie miał przecież żadnego znaczenia. Mógł jedynie nieco ugodzić w uczniowską dumę i dać kopa do kolejnych treningów. Tak rzadko ze sobą rozmawiały, szczególnie w ostatnim czasie, że Nancy nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo Violetta może przeżywać tą z pozoru przecież nic nieznaczącą przegraną. Ich relacja opierała się głównie na domysłach i przypuszczeniach, bo Williams nie do końca wiedziała, w jaki sposób dotrzeć do Strauss i jak przebić się przez jej mury. Czy ten moment mógł być jakimś przełomem ich znajomości? Czy to coś znaczyło, czy było jedynie wyładowaniem emocji po grze? Dla Puchonki znaczyło to wiele, dokładnie tak, jak każde ich spotkanie. Dopiero po kilku chwilach, kiedy otrząsnęła się z pierwszego szoku, zauważyła, że coś jest inaczej niż zazwyczaj. Nie miała pojęcia, o co chodziło, ale nie miała czasu ani ochoty na niepotrzebne analizowanie sytuacji, nie na tym chciała się skupić. Zachłannie badała miękkość warg Strauss, jedną z rąk wsuwając delikatnie na jej kark. Motyle w brzuchu trzepotały jak szalone, jakby zapomniały i ich wszystkich poprzednich pocałunkach i to był ich pierwszy raz. Równie zaskoczona, co podniecona, tą niespodziewaną zachłannością ze strony Strauss, nie pozostawała jej dłużna ani na chwilę, dopóki wystarczało im tlenu. Kiedy oderwały się od siebie, a Viola przytuliła się, opierając głowę na jej ramieniu, kolejny raz przez moment stała w osłupieniu. I chociaż w podobnych sytuacjach często nie mogła powstrzymać się przed gadaniem niepotrzebnych głupot, to tym razem nie odezwała się ani słowem. Oparła policzek na głowie Strauss i przymknęła oczy. Kciukiem czule gładziła jej kark, a drugą ręką objęła ją i przytuliła mocno do siebie, starając się dać jej teraz jak najwięcej bliskości i oparcia. Jeszcze bardziej wzmocniła swój uścisk, czując jak dziewczyna zaczyna drżeć. Na czole Puchonki pojawiła się pojedyncza zmarszczka, bo w tym momencie była już pewna, że coś jest nie tak. Czy to tylko pomeczowe emocje, czy coś poważniejszego? Nawet nie mogła o to zapytać, bo czuła, że i tak pewnie nie otrzymałaby teraz żadnej odpowiedzi i to nawet nie ze względu na brak strun głosowych.
Nie zamierzała tracić nadziei. To był jej ostatni rok w Hogwarcie i chociaż ostatnie dwa nie poszły zbyt łatwo pod tym względem - zeszły rok i wygrana pucharów domów, dały nadzieje, że mogą iść krok dalej i tym razem zgarnąć ten, na którym tak naprawdę zależało jej najbardziej. Miała nadzieje, że zaczną ten sezon wygranym meczem i zamierzała zwiększyć ich szansę, przeprowadzając porządny trening. W zasadzie miała na niego konkretną wizję, przede wszystkim w ramach rozgrzewki postanowiła przygotować tor przeszkód, który nie był taki łatwy do pokonania i zrobić z niego krótki wyścig, żeby sprawdzić, kto jak sobie radzi i z czym potencjalnie może mieć problem. Potem zamierzała w zależności od efektów nadrobić zaległości, których pewnie nazbierało się trochę przez wakację. Sama nie prowadziła w Luizjanie specjalnie aktywnego trybu życia, wciąż biegała, starała się trzymać formę, ale miała też zupełnie leniwe dni w których korzystała z ciszy i spokoju. Odkąd wróciła do Londynu, szybko znalazły się powody do rozładowania emocji, a więc na tapecie pojawiły się sztuki walki. Słusznie, bo czego jak czego, ale siły zdecydowanie potrzebowała w zbliżającym się meczu. Czekała spokojnie na boisku, licząc, że frekwencja tego dnia dopisze.
Zbieramy się do 3 października do 23, można się spóźniać, nie będzie mechanicznych konsekwencji, jedynie oburzenie Heaven.
Pierwszy trening Quidditcha był tym na co Lucas czekał od początku września. Wiedział, że Gryfoni, z którymi mieli rozegrać pierwszy w tym sezonie mecz, zawsze mieli więcej treningów, organizowanych przez Moe i miał nadzieje, że w tym roku oni także częściej będą ćwiczyć pod okiem Dear. W końcu chyba wszystkim zależało na tym, aby tegoroczne wyniki Domu Węża były bardziej zadowalające niz dotychczas, a wierzył, że stać ich na dużo więcej. Na boisko dotarł w wyśmienitym humorze, już w daleka uświadamiając sobie, że czeka ich tego dnia prawdziwy "obóz przetrwania". - Widzę, że chcesz nas dziś wymęczyć - zwrócił się, w ramach powitania do @Heaven O. O. Dear, omiatając wzrokiem cały tor przeszkód. - I bardzo dobrze. - - dodał po chwili, posyłając jej charakterystyczny, nonszalancki uśmiech. - Ja chyba troche rozleniwiłem się w przez te wakacje... - przyznał szczerze, zaczynając powoli się rozciągać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciężko było powiedzieć, że Max nadawał się na trening, a co dopiero na mecz. Nie mógł jednak tak łatwo się poddać. Nadchodziło spotkanie z gryfonami i Solberg chciał być w formie. Jakiejkolwiek. Fizycznie nie było już tragedii, chociaż mięśnie nadal nie funkcjonowały tak, jak powinny. Na szczęście poranne eliksiry postawiły go na nogi. Już z oddali zauważył znajome mordki na boisku. -Cześć Lu, siema Heav. - Przywitał się z nimi radośnie, opierając się o swojego nowego Pioruna VII. Byli narazie sami na boisku, ale domyślał się, że reszta węży zleci się już niedługo. -Lepiej szykujmy wpierdol gryfonom. - Wyszczerzył się słysząc słowa Lucasa skierowane do ich pani kapitan. -To co, zaczynamy od grupowego lizania Pucharu? - Nawiązał jeszcze do rozmowy z Luizjany, kiedy to twardo stał przy tym, że zasada "polizane zaklepane" działa absolutnie na wszystko. Dla zabicia czasu również zaczął rozgrzewać mięśnie. Nie miał zamiaru obudzić się jutro z zakwasami od nieumyślnego treningu.
Nie do końca przypadkiem idę z Keyrią ponownie. Po nieszczęsnym WDŻ, który był jedynie dość żenującym pasmem nieszczęść z Laurel u boku zauważyłem, że Ślizgonka jest w zasadzie całkiem przyjemna. Na dodatek podpatrzyłem, że jest nie taka zła z transmutacji i pewnego dnia zwyczajnie przysiadłem się do jakiejś pracy domowej, by trochę razem porobić, trochę pouczyć, a trochę pogadać o jakichś kompletnych bzdurach i bliżej poznać dziewczynę. Okazała się być nieprzyzwoicie... normalna. W tym wypadku w najlepszym znaczeniu tego słowa. Kiedy Twoja dziewczyna jest perfekcyjna w każdym calu, zaś druga zainteresowana Tobą jest równie przewidywalna jak atakujący huragan, człowiek ma prawo do chwili zmęczenia. Dlatego coraz częściej siadałem obok Keyiry kiedy miałem dobrą wymówkę, a Boyda nie było w okolicy. Teraz również szliśmy razem na trening, a ja całkowicie nieświadomie żartowałem i zaczepiałem dziewczynę tak jak robiłem to za dawnych czasów. Czasem po prostu nie mogłem się powstrzymać. - Idę o zakład, że spadniesz dziś z miotły co najmniej dwa razy. Albo nie trzy. I w końcu jedyny kto będzie mógł Cię ratować to Twój ojciec, który przyleci na koniu - przekomarzam się i wybucham śmiechem na wspomnienie poprzedniego spotkania kółka, gdzie dokładnie robiliśmy. Graliśmy w polo na pegazach. No i oczywiście wizja lecącego Caine'a po Key, była niezwykle zabawna. Stajemy przed Haeven i kiwam jej głową, kiwam głową do większości, a do Solberga uśmiecham się uprzejmie. Niestety nawet kiedy zostaję w końcu zawodnikiem drużyny qudditcha (takiej prawdziwej, nie tylko szkolnej) jestem tak samo frywolny jak zwykle. A może nawet bardziej napędzany faktem, że moje nazwisko i zdjęcie było w gazecie sportowej, tak jak niegdyś Ryżego, a nie tak dawno Boydzika. W każdym razie prędko skupiam się z powrotem na mojej towarzyszce, tracąc zainteresowanie innymi. - Jest! - oznajmiam i niespodziewanie dźgam palcem Keyrię w szyję, delikatnie mimo wszystko ją muskając długim palcem. Tatuaż chowa się z powrotem pod ubranie dziewczyny. - Nigdy nie mogę mu się przypatrzeć, musisz po prostu zdjąć bluzkę - oznajmiam stanowczo dziewczynie z westchnieniem, które udawało zrezygnowanie.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Przyszedł, jak zawsze, spóźniony. Chyba specjalnie denerwować Heaven, chociaż prywatnie przecież nic do niej nie miał. Nawet ją lubił, a w zeszłym roku odczuwał do niej mieszankę respektu i pobłażania, dla tego, w jakim stanie prowadziła drużynę. Mieszała się w nim seksistowskie stanowisko, że powinna odpoczywać, z poszanowaniem dla siły charakteru do nierezygnowania ze swojej pasji nawet w stanie błogosławionym. Teraz, choć lubił się jej czepiać i poniekąd miał jej za złe, że nie złozyła się na prezent dla Nessy, mimo wszystko, zawsze dobrze było widzieć Heaven. A szczególnie jej bulwers, kiedy przychodził nie o czasie. — Hej, Dear! Przyszedłem przypilnować małej, gdzie ją zgubiłaś? Wyraźnie nie trenować... Ragnarsson, jak na byłego kapitana drużyny w Stavefjord, wyjątkowo wybitnie zaniedbywał treningi...
Oczywiście nagminne spóźnienia już jej nawet nie zaskakiwały. Na czas przyszło zaledwie kilka osób i jedyne na co miało nadzieje, to to, że z czasem reszta do nich dołączy. Kiwnęła głową na przywitanie Lucasa i jednocześnie na potwierdzenie jego przypuszczeń - zdecydowanie zamierzała przeprowadzić ten trening porządnie. Sama zaczęła się powoli rozciągać, bo chociaż rozgrzewkę zaplanowała intensywną, obawiała się że zanim się doczeka na ten tłum gotowych do pracy ślizgonów to jej mięsnie zastygną. - Cześć - przywitała się też z Maxem i Fillinem, żeby zaraz przenieść wzrok na Gunnara, który chociaz pojawił się na ostatni moment, przynajmniej nie spóźnił się tak spektakularnie jak cała reszta, która, dalej w nadziejach Heaven, miała tu dołączyć. - A może tak na trening? - podsunęła, kręcąc głową. - Milka jest w domu, staram się nie prowadzić jej w wątpliwe towarzystwo - przechyliła głowę, rozciągając szyję porządnie i w końcu stwierdziła, że starczy tego czekania na cud. - Dobra. Zaczynamy. Będę wam mierzyć czas, później... może Lucas zmierzy mi i zobaczymy, kto jak sobie poradzi z torem przeszkód. Najpierw musicie ominąć tłuczki, potem zrobić slalom, później wrzucić kafla do pętli a na końcu złapać znicza. Musimy się zorientować na czym stoimy - stwierdziła i sama usiadła na swoją miotłę, chociaż zamierzała się ustawić na koniec kolejki.
CZAS = rzut k100 - punkty w kuferku +- zmienne z kości
Im krótszy czas, tym lepiej! Dodatkowo Heaven obserwuje jak radzicie sobie na poszczególnych etapach.
Tłuczki::
Pierwszy fragment boiska przepełniony jest tłuczkami, które atakują cię nieustępliwie. 1. Jeden uderza cię prosto w twarz, wybijając cię z trasy i znacznie spowalniając. Dodatkowo skończysz ze sporym siniakiem. +20 2. To tylko delikatne obtarcia, udaje ci się unikać tłuczków, niektóre nawet odbijasz, ale niektóre zahaczają o ciebie na tyle nieznacznie, że jedynie lekko cię rozpraszają. +10 3-4.Udaje ci się unikać tłuczków, ale kiedy próbujesz w jakiś uderzyć, wychodzi ci to wyjątkowo mało celnie. To nie ma wpływu na twój czas, ale Heaven być może wychwyci ten problem. 5-6. Przelatujesz przez ten etap bez najmniejszego problemu. Udaje ci się naprawdę porządnie rozpędzić. -10
Slalom:
Sporych rozmiarów lewitujące stożki nie tylko stoją na twojej drodze, ale też przemieszczają się zaskakująco szybko. 1. Odbiłeś się o jeden ze stożków i niefortunnie znowu wylądowałeś w strefie tłuczków. +10 do czasu, dodatkowo musisz jeszcze raz rzucić na strefę tłuczków. 2. Stożki poruszają się szybko i nieprzewidywalnie, sprawiając, że ciągle latasz w kółko. +10. 3-4. Slalom idzie ci kiepsko. Nie spowalnia cię, ale ciągle o coś zahaczasz i wygląda to nieporadnie. 5-6. Nie dotknąłeś ani jednego stożka. Można wręcz powiedzieć, że z tobą współpracowały i schodziły ci z drogi. -10.
Pętla:
W kolejnym etapie łapiesz kafla i starasz się trafić do pętli. Nikt jej nie pilnuje, ale nie możesz przekroczyć wyznaczonej przez Heaven linii. Parzysta: Trafiasz. Nieparzysta: Nie trafiasz. Każda nieudana próba kosztuje cię +5 czasu.
Znicz:
Na boisku lata kilka zniczy, co znacznie ułatwia złapanie któregokolwiek. Żeby ukończyć slalom, jeden z nich musi wylądować w twojej ręce. 1, 6 Udana próba. 3,4,5 Nieudana próba. Każda nieudana próba kosztuje cię +5 czasu.
Uwaga! Pałkarzom przysługuje 1 przerzut na tłuczki, scigającym na pętle, szukającym na znicz, a obrońcom na slalom.
Czas macie do 10 października!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Frekwencja na treningu zaskoczyła Maxa. Jak tak dalej pójdzie, ich szanse na odzyskanie honoru drużyny raczej nie wyglądały zbyt dobrze. Ślizgon nie miał jednak zamiaru starać się przez to słabiej. Jeżeli będzie mógł dobrze wjebać przeciwnikowi tłuczkiem to będzie już połowa sukcesu. Skinął głową na uśmiech @Fillin Ó Cealláchain. Jeden wpierdol nie zmieni przecież tego, że są w jednej drużynie i czasem nawet oni muszą współpracować. Ogarnął wzrokiem cały tor przeszkód i już czuł, że łatwo nie będzie. -To co, ostatni na mecie stawia Ognistą? - Uśmiechnął się do @Lucas Sinclair i już leciał w stronę pierwszego etapu toru. Piorun sprawdzał się idealnie. Solberg bez problemu osiągnął dobrą prędkość i poradził sobie z tłuczkami bez jakiegokolwiek potknięcia. W końcu był pałkarzem. Problem zaczął się przy slalomie. Nie zdążył skręcić i wleciał prosto w jeden słupków, od którego odbił się i poleciał z powrotem w strefę tłuczków. Spotkanie z słupkiem trochę go rozproszyło, dlatego niezbyt celnie posługiwał się tym razem pałką. Na szczęście i tak dość szybko mógł przejść do następnego etapu. Z kaflem pod pachą nigdy nie czuł się najlepiej. Dlatego też niezbyt zdziwił się, gdy pierwszy rzut zakończył się nurkowaniem po piłkę, która nie trafiła w obręcz. Kolejna próba również okazała się porażką, ale za trzecim razem kafel płynnie śmignął przez pętlę. Max wiedział, że ma dość kiepski czas, dlatego postanowił chociaż zakończyć tę farsę w jakimś stylu. Zniczy było wiele, ale szybko skupił się na jednym i już po chwili czuł skrzydełka złotej piłeczki trzepoczące w jego zaciśniętej dłoni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- Szykuj butelkę! - zawołał za @Maximilian Felix Solberg, widząc jak ten rusza ochoczo do slalomu, sam kilka chwil później również wzbił się w powietrze, aby stawić czoła torowi, który przygotowała dla nich na początek Heav. Najpierw tłuczki. Miał złe doświadczenia z tłuczkami, ale cóż. Chyba tym razem nie było tak źle. Kilka udało mu się odbić, ale niektóre zdążyły go już trochę poirytować i potłuc w kolano, ale ogólnie obyło się bez większych stłuczeń. Uff. Potem przyszedł czas na slalom, który poszedł mu wyjątkowo sprawnie, bo nie dotknął ani razu stożka, zwinnie między nimi manewrując i przechodząc do kolejnej części toru. Złapał kafla i zbliżając się do linii wyznaczonej przez Dear, przed samym polem obrony oddał rzut na pętlę. Trafiony. Prościej było, gdy nikt ich nie bronił, zdecydowanie. Ostatni zadanie do odhaczenia, jak to na Quidditcha przystało - złapanie znicza. Bo ich kilka, jednak Sinclairowi rzucił się w oczy jeden, który był zadziwiająco blisko niego. Nie poddawał się, kiedy ten puścił się pędem, jak tylko Lucas zacisnął łapę w powietrzu. Zanurkował za nim, aby chwilę później już trzymać go w ręku. Łatwizna. Czemu szukającym aż tyle to zajmowało... Kiedy skończył ustawił się w kolejce, specjalnie niemal wlatując na Solberga, w ostatniej chwili hamując, tuż przy jego kolanie. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, szturchając kumpla. - To kiedy znowu pijemy? - rzucił, pewny, że jemu pokonanie toru zajęło prawie o połowę mniej czasu niż kumplowi. Jak tylko przyszła kolej Heav, złapał za stoper, aby również pani kapitan mogła wykazać się swoją formą po wakacjach.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Bez towarzystwa odpychających, śmierdzących i niewychowanych stworzeń u boku, Fillin okazał się całkiem rozrywkową personą. Należał raczej do grupy tych śmieszków ze specyficznym poczuciem humoru, choć bynajmniej nie błaznów, a w każdym razie - Keyira nic takiego nie zauważyła. Wpadła na niego w drodze na trening i przyjęła jego obecność z początku nie tyle może ze szczególną radością, co po prostu z zainteresowaniem czym też ją zaskoczy tym razem. Dopiero po kilku minutach marszu mogła tak naprawdę stwierdzić, że towarzystwo drugiego Ślizgona potrafi jedynie zyskać poza zajęciami, gdy nie ograniczają cztery ściany i obecność kilkudziesięciu innych uczniów. Ostatecznie poczuła się na tyle swobodnie, że zupełnie odruchowo odpowiadała na jego zaczepki. — Ha ha ha. Bardzo zabawne — wywróciła oczami, próbując zachować powagę, jednak kilka sekund później prychnęła głośno, wyraźnie ubawiona wizją ojca w roli bohatera na białym koniu. — Wciąż jestem pełna podziwu, że z jego awersją do zwierząt potrafi je w ogóle odróżnić, nie wspominając już o jeździectwie — dodała, przekładając szkolną miotłę do drugiej ręki. Zerknęła na Ó Cealláchain'a i wyszczerzyła się do niego znacząco. — No dobra, to nie do końca prawda. Z dzieciństwa pamiętam, że konie to chyba jedyne zwierzęta, do których nie obawia się zbliżyć. Wliczając nawet własne dzieci... Cóż, przyznanie się do takiej prawdy, nie było chyba wiele lepsze od tego drobnego kłamstewka, ale co się już powiedziało, tego nie można było odpowiedzieć, więc dziewczyna jedynie wzruszyła niedbale ramionami. W czasie, kiedy Fillin podszedł do kapitan Ślizgońskiej drużyny, ona zagapiła się poważnie i dołączyła do grupy z lekkim poślizgiem. Tak jej się przynajmniej wydawało, póki nie podeszła do Heaven, która akurat kończyła wydawać instrukcje. Nie słyszała jej zbyt dobrze z odległości przez wiatr poza terenem boiska, który dął okropnie. Stawiwszy się przed brunetką, skinęła jej głową. — Cześć, przepraszam za spóźnienie — mruknęła, nie bawiąc się nawet w tłumaczenie jak do tego doszło. Kątem oka wyłapała znajome twarze i pomachała im na powitanie, po czym znów skupiła się na prowadzącej trening. — Mam nadzieję, że mogę jeszcze dołączyć — dodała, bo opuszczenie pierwszego treningu naprawdę mijało się z jej planem. Gdy tylko uzyskała zgodę podziękowała i podeszła do Fillina, wzdychając ciężko. Ledwie przystanęła obok, a poczuła dźgnięcie w szyję. Drgnęła, zaskoczona i odruchowo cofnęła głowę, ale rozluźniła się, gdy zrozumiała co było celem jej towarzysza. Zerknęła w dół, gdzie spod kołnierza koszulki wystawał kawałek węża, który przesuwał się leniwie na jej plecy. — A więc przyznajesz, że się na mnie gapisz? Nieładnie, Ó Cealláchain — zaśmiała się cicho i zaraz chwyciła krawędź bluzki, po czym podniosła ją nieznacznie, ostentacyjnie - milimetr po milimetrze - ukazując coraz więcej bladej skóry. — Pokaże ci jeśli chcesz— zaoferowała, jednocześnie obracając się tyłem. — Wystarczyło poprosić — dodała, ale zanim odsłoniła choćby połowę pleców, koszulka opadła, na powrót znajdując się na swoim miejscu. Keyira zaśmiała się i zerkając na Fillina przez ramię, posłała mu łobuzerski uśmiech. — Wybacz, teraz chyba moja kolej — oznajmiła, chociaż zupełnie mijało się to z prawdą, bo Shercliffe jedynie odeszła na kilka kroków, ewidentnie zadowolona ze swojego podstępu.
Czas: 24 + 20 + 10 + 5 + 10 - 10 = 59 - 37 = 22 Tłuczki: 1 :) Slalom: 1:) Tłuczki 2: 5 Pętla: 3-->4 Znicz: trzy piątki a potem 6... (jedna piątka się nie liczy, bo jestem niby szukającym)
To prawda, kiedy nie ma obok mnie Boyda (haha) zazwyczaj zdecydowanie zyskuję na bliższym poznaniu. A ponieważ kiedy przyłączyłem się do dziewczyny nie powitał mnie zbyt wielki entuzjazm, już wewnętrznie niechcący rozbudzałem się do tego, by zrobić jak najlepsze wrażenie i wkrótce Keyira na mój widoć będzie się radośnie uśmiechać, a nie jedynie flegmatycznie kiwać głową. Co tu dużo mówić Nessy nie ma, Chloé gdzieś zaginęła, brakuje mi ostatnio moi fwb przyjaciółek ze Slythu! Żarty oczywiście. Jednak uskuteczniam swoją wesołą paplaninę, szczególnie, że temat Caine'a przylatującego na pegazie był tak przedni, że kiedy moja towarzyszka prycha nie mogąc powstrzymać poważnej miny, ja również znowu wybucham śmiechem. Dopiero udaje mi się opanować, kiedy Keyira coś mówi o rozróżnianiu zwierząt. Zanim zdążę coś odpowiedzieć zdradza mi więcej o swoim ojcu i uzmysłowiłem sobie, że nigdy nie zastanawiałem się jakim był rodzicem, chociaż słyszałem jakieś plotki, wylatujące mi jednym uchem i wracające drugim zazwyczaj, kiedy nie są potwierdzane. - Aaaa chyba wiem o czym mówisz, moja matka ma taką samą alergię na zwierzęta i dzieci. - Mógłbym ze smutkiem zapytać czy miała trudno, wniknąć w temat, albo delikatnie pocieszyć. Wybieram jednak wesołe klepnięcie i krótki, lekki komentarz, który uznałem, że wniesie więcej niż jakieś puste słowa. Powitaniom z Hev stało się zadość, a ponieważ nie gratulowała mi zostania profesjonalnym graczem i nie powiedziała nic ciekawego dla odmiany, wracam prędko do Key, by poprzeszkadzać jej bardziej. Unoszę do góry brwi na wniosek, który wyniosła z mojego zdawałoby się niewinnego tekstu, a moje kąciki ust podnoszą się mimowolnie do góry. Chcę jeszcze powiedzieć coś zabawnego, bezczelnego czy ironicznego, ale dziewczyna zaczyna drażnić się ze mną i przez chwilę zamiast mówić coś interesującego po prostu gapię się na materiał, który trochę się unosi, ale prędko wraca na miejsce. Trochę nie fair. - Hej! No to proszę! - mówię i idę za dziewczyną, bo przecież wcale nie była jej kolej! A jeśli była to trudno. Kapitan drużyny jednak pogania mnie na miejsce startu. - Kto przegra zdejmuje koszulkę? - proponuję i nie czekając na odpowiedź już siadam na miotłę, by ruszyć przez boisko. Jestem rozproszony i idzie mi po prostu fatalnie. Tłuczek uderza mnie z całej siły i już wiem, że oto powstaje kolejny siniak. A kiedy chcę uciec od niego znajduje się w jeszcze większej strefie tłuczków, ale kiedy do niej wracam wychodzę już bez żadnych problemów. Potem raz nieudolnie, a raz lepiej wrzucam do pętli. A na koniec ze zniczem idzie mi szczególnie słabo, co mnie tylko odrobinę irytuje, bo mimo że nie mogę go złapać dość szybko, ten mały chaos okazał się nie być taki zły; zdążam na metę i widzę, że nawet przy walce na każdej sposobności byłem jakimś cudem szybszy niż dwójka Ślizgonów przede mną. - Nawet nie próbuj Key, możesz już ściągnąć bluzkę i tak lecieć- mówię z uśmiechem i równcześnie rozmasowuję lekko ubraną w elegancki dresik nóżkę, którą sobie odrobinę obiłem na ćwiczeniu.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Był spóźniony. Dobrze sobie z tego zdawał sprawę i… kompletnie się tym faktem nie przejmował. Nawet nie sprawiał wrażenia jakby się spieszył, gdy nonszalancko wszedł na murawę boiska w stroju adekwatnym do treningu i ze swoją Błyskawicą przerzuconą przez ramię. Nie miał nigdy za knut szacunku do ich kapitan, a zeszłoroczny sezon sprawił, że straciła w jego oczach jeszcze bardziej (chociaż na dobrą sprawę trudno stracić coś, czego nigdy się nie miało), więc skoro już nie dał rady być na czas to nie omieszkał tego wykorzystać, by to okazać. Oczywiście ani myślał przepraszać za swój brak punktualności czy jakkolwiek się z niego tłumaczyć, jeszcze czego. — Małe turbulencje po drodze — rzucił jedynie ze wzruszeniem ramion jakby to miało wyjaśnić wszystko, choć tak faktycznie nie wyjaśniało nic, jeśli Dearówna raczyła na niego zwrócić uwagę. Mogła go rugać, mogła być zbulwersowana tym wszystkim i tak dalej, a po nim i tak to spłynie jak woda po kaczce. Jak zawsze zresztą – tak już to po prostu działało i nie zapowiadało się, żeby w bliższej lub dalszej przyszłości coś miało ulec zmianie. Reszcie obecnych posłał zbiorowy salut. Przez parę chwil obserwował z ziemi pozostałych ćwiczących, żeby zorientować się co i jak (bo ominęły go słowne instrukcje) nim wskoczył na miotłę, by unieść się w powietrze i samemu zmierzyć z torem, który przygotowała ich kapitan. Nie wyglądał na nadmiernie trudny czy bardzo wymagający, ale to pewnie po części dlatego, że dzięki grze na szczeblu zawodowym zyskał zupełnie inną perspektywę na tego typu rzeczy. Nie oznaczało to rzecz jasna, że miał zamiar zlewać treningi szkolnej drużyny – one nadal były dlań ważne, nawet jeśli jego dzisiejsza postawa nieszczególnie to pokazywała. Toru przeszkód nie potraktował jednak z taką powagą, jak zapewne Heaven od nich oczekiwała. Przez tłuczkowisko śmignął nie nadziawszy się na ani jedną z krwiożerczych piłek, a te które mu za bardzo zagroziły odbijał wyraźnie od niechcenia i przez to brakowało w tym celności. Osiągniętej tu prędkości ani trochę nie wytracił na slalomie z przemieszczającymi się stożkami, choć ten w jego wykonaniu pozostawiał sporo do życzenia, czym rudzielec się specjalnie nie przejął. O dziwo, najwięcej czasu zmarudził przy pętlach, ale tu ewidentnie się bawił, próbując jakichś bardziej fancy trików, bo czemu nie i tylko dlatego kafel celnie przemknął przez jedną z nich dopiero za czwartym razem. Z ostatnim elementem, czyli łapaniem złotego znicza, poradził sobie już w miarę szybko – tylko przez moment musiał gonić upatrzoną piłeczkę nim zacisnął na niej palce, kończąc tym samym całą tą zabawę. Ogół wykonania mógł być mocno średni, wręcz na odwał, szczególnie jak na jego aktualny poziom i regularne treningi ze Srokami, ale czas i tak miał bardzo dobry.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Roześmiała się, gdy Fillin ruszył za nią jak dziecko, któremu odebrało się lizaka. Pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą, bo przecież tak naprawdę nie miała zamiaru się przed nim rozbierać bez względu na to czy faktycznie by ją o to poprosił, czy też nie. Zakład to była zupełnie inna para kaloszy, ale zanim zdążyła cokolwiek na tą propozycję odpowiedzieć, Ślizgon ruszył na miejsce startu, wzbił się w powietrze i rozpoczął swoją turę quidditchowych zmagań. Dziewczyna obserwowała go do momentu, w którym wylądował z powrotem na ziemi, ale biorąc pod uwagę, że to był jej pierwszy, oficjalny trening, ciężko jej było stwierdzić jak dokładnie mu poszło. Chociaż, na oko, zjawił się na mecie nieco szybciej niż poprzednicy. — Na cycki Morgany, Ó Cealláchain, uważaj, bo to ego kiedyś wyjdzie ci nosem — odpowiedziała, prychając głośno na jego komentarz. Zaczekała aż chłopak podejdzie nieco bliżej i uśmiechnęła się łobuzersko, bez cienia współczucia, gdy sięgnął dłońmi do nogi, by ją rozmasować. Gdyby kózka nie skakała... — Fajnie tak nabijać się z tych, którzy mają mniej doświadczenia, co? — zakpiła, chociaż nie poczuła się tym ani dotknięta, ani urażona. Sprawiała raczej wrażenie rozbawionej. — Ale założę się, że nawet bez doświadczenia będę niewiele gorsza od ciebie. Potem będziesz mógł sobie wmawiać, że to szczęście początkującego — mruknęła, wyraźnie uradowana taką wizją. Zaraz potem nadeszła jej kolej i Shercliffe ruszyła na tor. Tak jak wcześniej na lekcji miotlarstwa, tak i tutaj z tłuczkami poradziła sobie po mistrzowsku; wymijała wszystkie zwinnie, nabierając prędkości. W pierwszej chwili ucieszyła się, że tak dobrze jej idzie, zapominając zupełnie, że na dalszym etapie prędkość wcale może nie stanowić już tak wielkiego atutu. Ledwie zdołała wyhamować przed wznoszącym się stożkiem, a potem kolejnym i następnym, który wyrósł za jej plecami nawet nie wiedzieć kiedy... Zmusiło ją to do zrobienia kilku okrążeń zanim przeszła do pętli. Jak na ścigającą przystało, chwyciła pewnie kafla i obleciała pole wzorowym łukiem, by tuż przez wyznaczoną przez kapitan linią zrobić zwrot bokiem i posłać piłkę w kierunku okręgów. Przeleciała przez nie bez najmniejszego problemu, więc nie tracąc czasu, ruszyła dalej. Nie musiała nawet zbytnio się oddalać, bo złoto znicza mignęło jej z boku, ledwie przyśpieszyła. Zmieniła kierunek lotu, nachyliła się nad trzonkiem i śmignęła w dół, chwytając piłeczkę niczym rasowa szukająca. Wylądowała na mecie, uśmiechając się z zadowoleniem, bo tak jak przewidywała, jej czas nie był dużo gorszy niż ten Fillina. Mrugnęła do niego znacząco i ukłoniła się teatralnie. — Gdybyś chciał się podszkolić, służę pomocą — zażartowała, bo przecież wiedziała doskonale, że do pięt mu nie dorasta.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Heaven była w zadziwiająco dobrym humorze, wnioskując po jej reakcji na jego zaczepke. Dlatego uśmiechnął się kątem ust, niewiele mając do dodania, jeśli nie podlapala jego prowokacji. Mruknął tylko pod nosem: - Wolę Milkę. Dla kogoś kto kiedyś przychodził z pasją na każdy trening, jego obecne, lekceważące podejście do sportu było całkowita odmiana. Zapewne jego drużyna w Stavefjord nie uwierzylaby w spadek jego formy. Nigdy nie był najlepszym graczem w grupie, ale najlepszym strategiem. Ale zawsze oscylowal jednak wokół normy. A przecież w drużynie grali najlepsi. Teraz z kolei, wypadał średnio nawet na tle rezerwowych. Nie palił się do wejścia na miotle. Szukał sobie innych rozrywek. Myślami będąc już przy pozniejszej przebiezce wzdłuż szkolnych błoni i jeziora. Stanął w rozkroku, rozciągając się jedynie po to żeby nie uszkodzić nierozgrzanego ciała, chłonącego z przyjemnościa wrześniowy chłód. – Dear, jak ukończę trasę w powyżej średniej wyników... Na następny trening przynosisz na trening Milkę. Zgoda? Tylko juta wyzwania mogła go sprowokować do lepszej pracy na treningu... A co jako przedstawiciel tego "nieodpowiedniego" towarzystwa planował robić z Kilka, tego Heaven miała się chyba dopiero dowiedzieć... - Pamiętaj, Dear! Umowa to umowa - zawołał jeszcze zanim wskoczył miotle i choć po takim czasie kontrola lotu szła mi już trochę lepiej... Szukającym dalej nie był, jak zawsze wykładając się na łapaniu znicza. - Kurwa - warknal po islandzku, stając z boku żeby poobserwować zmagania innych. Mając nadzieję, że im poszło gorzej. Opierał się przedramieniem o trzon miotły że wzrokiem wbitym przed siebie. Gdzieś pomiędzy ludźmi wyłapując Fitzgerald's, który skończył trasę jako pierwszy. - Hej, Fitzgerald, czy miedzy nami jest jakiś problem? - spytał mimochodem, zerkając na niego w przelocie. Przypominając sobie trening z Walshem na którym rudzielec całkowicie go zignorował. W międzyczasie znalazł chwilę na zawieszenie spojrzenie na Keyirze, przypominając sobie, że miał do niej interes, ale zamiast podjesc, przysłuchiwał się jej wymianie zdań z Filinem. Parsknął z jakiegoś powodu do swoich myśli.