Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
Kuferek: 5 +6 Kostka: H, trafiam
Autor
Wiadomość
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Latanie w deszczu nie było wyzwaniem dla Brytyjki, ale ten pierwszy raz po zimie był zawsze najgorszy. Nie przeszkadzało jej to jakoś bardzo w skuteczności, ale po mokre włosy i ubrania odrobinę irytowały. Za to bardzo lubiła dźwięk pałki odbijającej mokry tłuczek. Mecz był trochę nudny, szczególnie po treningu z Vivien Dear, gdzie na dwa tłuczki była sama jedna, a nie dzieliła je z trójką innych graczy. Standardowo wszystko to co nie było narwaną piłką zupełnie jej nie obchodziło. W końcu jakiś tłuczek nadleciał z możliwej do wykorzystania przez nich strony. Boyd podał jej piłkę, a ona odbiła go w stronę obrońcy Slythu. Nox był wielki jak stodoła, więc nadanie tłuczkowi dodatkowej prędkości było bardzo zmyślne. Niestety okazało się, że w sumie nic nie zyskali na tej akcji, bo Hemah złapała znicza. Ettie powinna się niby cieszyć, była jednak zawiedziona tym, że nie zdążyła się nagrać.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Przyspieszyła na miotle, nabuzowana po utracie bramki przez swoją drużynę. Poczuła się pewniej przy większej prędkości, wyciągając szyję jak najbardziej się dało. Nie przywykła do szukania wzrokiem tak małej piłeczki, jednak w końcu złoty ślad mignął jej przed oczami. Zadziałała błyskawicznie. Natychmiast ruszyła, próbując wykrzesać z siebie jak najszybszy lot. Niewiele myślała, działając niemalże instynktownie i pierwszy raz zapominając o kaflu, który do tej pory był jedyną rzeczą, która ją w meczach faktycznie interesowała. Gdy znalazła się dostatecznie blisko, wyciągnęła rękę po złoto… i udało jej się! Miała w rękach złoty znicz, a serce waliło jej niemiłosiernie. - TAAK! – krzyknęła i uniosła znicz wysoko do góry w triumfalnym geście. W następnym odruchu podleciała jak najszybciej do drużyny wyszczerzona chyba jak nigdy dotąd. Strach przed zawiedzeniem drużyny zniknął jak za odjęciem ręki. Wygrali! Naprawdę wygrali! To było fantastyczne uczucie. Duma z samej siebie… i pomyśleć, że da się odczuć satysfakcję i nutę rywalizacji bez możliwości oberwania tłuczkiem po zębach.
Przed wbiegnięciem na boisko zdążyła jedynie wytrzeć gębę ze śladów dokonanej zbrodni, po czym swoje pierwsze przyspieszone kroki po znalezieniu się na nim poczyniła w kierunku... Heaven. Nic nie mówiła, jednak wierzyła, że gest wyciągniętej do uścisku dłoni oznaczał sporo więcej niż jakiekolwiek słowa. Wcześniej nie były w jakichś szczególnych relacjach i teraz też pewnie nie miało się to szczególnie zmienić. Ale na ukazanie szacunku i podziękowanie za grę zawsze było miejsce. Zwłaszcza pomiędzy osobami, które zdążyły wsiąknąć właściwie w jakikolwiek sport. Rywalizacja rodziła różne, niekiedy skrajne emocje, ale bycie pasjonatami tego samego zajęcia za każdym razem choć trochę zbliżało ludzi do siebie. I znajdowało się ponad podziałami na domy, co udowodniono jej już niejednokrotnie - nie tylko ostatnio na wizbooku. - HEEEEMAAA! - wydarła się, kiedy już oddaliła się od kapitanki Dear w kierunku swoich, wcześniej zerkając na Matta i unosząc kciuk w górę, by przynamniej w ten sposób ukazać aprobatę związaną z jego występem. Co jak co, jednak musiała najbardziej przejąć się Gryfonami. - Tak! - zapiszczała, znajdując się już tuż przy niej i wtulając się w nią z taką energią, jakby zaraz miała wykonać na niej jakieś mordercze Fatality z mugolskich, konsolowych bijatyk. Zwyciężyli. Gryffindor zwyciężył. HEM ZWYCIĘŻYŁA.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Zeskoczyła z miotły, unosząc gogle i nie zwracając nawet uwagi, dokąd ona leci. Na szczęście zatrzymała się ledwie metr od dziewczyny i zawiesiła grzecznie w powietrzu, bowiem Hemah miała teraz dużo ważniejsze rzeczy na głowie. Chciała rzucić się na pierwszą napotkaną osobę, nie myślała nawet o gratulowaniu przeciwnikom. Radość kompletnie wparła stres, a ona musiała jakoś dać jej upust. Inaczej czuła, że zacznie krzyczeć. Zanim jednak reszta drużyny zdążyła zejść na ziemię, wyprzedziła ich Morgan. Rzuciła się na dziewczynę, obejmując mocno. Hema nie pozostawała jej dłużna, łapiąc w objęcia jakby jedna drugiej kości chciała połamać. Zaczęły się wspólne piski radości, które ciężko było wyartykułować jakoś bardziej zrozumiale. Słowa nie chciały się kleić, umysł też nie myślał o tym, co powiedzieć. Piski i krzyki to w tej chwili jedyne, na co Peril było stać. W pewnym momencie odsunęła się lekko od Moe, aby kucnąć i wziąć ją za uda. Uniosła dziewczynę, obracając się z nią parokrotnie, trzymając mocno i odrobinę odzyskując zdrowy rozsądek. Zatrzymała się, aby spojrzeć z dołu na twarz kapitan. Wyszczerzona, z lśniącymi oczami oraz rozwianymi włosami, przytrzymywanymi tylko przez gogle na czole. - We fucking did it, Morgan - starała się złapać oddech, bo serce to jej walić jeszcze będzie długo. Za dużo stresu. - Bloody hell, we did it.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Takiego banana na twarzy to było widać już z daleka. Śmignął na miotle na murawę, jakieś pół metra nad ziemią zeskoczył z niej i dopadł do dziewczyn. - WYGRALIŚMY! - wrzasnął i przygarnął obie dziewczyny do siebie, by je na chwilę przytulić w dunbarowym uścisku. - Hemah, jesteś geniuszem. Najlepsi szukający to tylko w Gryffindorze. - wypuścił je i zziajany, ale szczęśliwy jak nigdy stanął między dziewczynami. Zdjął kask ochronny, odsłaniając wciąż platynowe włosy i wypiął dumnie pierś. - Mówię wam, te białe włosy przyniosły nam szczęście. Ja, Hemah, Lazar... to co, pani kapitan? Reszta drużyny też? - oparł rękę o jej ramię i bardzo leniwie i nieporadnie odpinał rękawice. Co rusz jego wzrok uciekał do trzymanego przez dziewczynę znicza. Też uwielbiał posadę szukającego, choć dzisiaj odkrył, że jednak bycie ścigającym nie jest takie złe. Z początku kaprysił, kręcił nosem gdy Morgan wpakowała go na tę pozycję, ale po meczu musiał przyznać jej rację. Jak nic Morgan była właściwą osobą na właściwym miejscu. Wyszczerzył się do Hemah i potem popatrzył na panią kapitan. - Widzisz? Zawsze damy radę, ale to ty nas przygotowałaś do meczu. DZIŚ PIJEMY PIWO ZA MORGAN! STAWIAM! - wrzasnął nagle, wydzierając się do pozostałych członków drużyny, gotów wykorzystać oszczędności po to, by uczcić niejako zwycięstwo Moe.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechnęła się szeroko, gdy Jeremy uniósł kciuk w górę po otrzymanym podaniu. Cieszyła się, że choć była nowa w drużynie, potrafili się zgrać na boisku. Słyszała francuskie okrzyki wujka, do którego pomachała, gdy tylko mecz się skończył. Cieszyła się, że wygrała jej drużyna, choć poczuła się nieco zawiedziona, że tak szybko skończył się mecz. Ba, nie dość, że się skończył szybko, to jeszcze niewiele mieli akcji, choć ostatnia z podawaniem kafla była przynajmniej udana. Plus dobrze poszło pałkarzom, choć mecz się skończył, zanim pokazali, na co ich stać. Trochę smutne. Spokojnie wylądowała obok reszty z drużyny, obserwując, jak szaleją z radości. Uśmiechała się kącikiem, spoglądając na każdą z osób. Kiedy padły słowa o farbowaniu włosów zaśmiała się cicho. - Mam nadzieję, że rezerwowych to się nie tyczy - rzuciła jedynie. Ani nie wiedziała, o co chodziło z włosami, ani nie wyobrażała sobie siebie z białymi lokami. Nie, lepiej zostać przy swoim kolorze. Rozejrzała się po reszcie drużyny, gdy Jerry krzyczał o piwie za kapitan, zastanawiając się, czy tylko ona jest nieletnia, czy jeszcze ktoś podziela jej los. Inna sprawa, że nie zamierzała protestować.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zapiszczała po raz kolejny, kiedy pofrunęła w górę bez swojego udziału w całym tym procederze. Kiedy już zorientowała się, co się działo, wyrzuciła ręce w górę, ale jej palce wskazujące nakierowane były ostro w dół, jakby chciała jasno oznajmić, kto w tym meczu był największym bohaterem. - Zbieleją Wam od treningów, patałachy. I nie ma, że rezerwowy. - rzuciła groźnie, brzmiąc jak jakiś złowieszczy korsarz, co oznajmiał właśnie swojej załodze największe piekło podczas pucowania pokładu, pomimo zatopienia przed chwilą całej floty wroga. W końcu statek zawsze musiał być przygotowany na wszelkie nieszczęścia i niedogodności - tylko jego mieli jako ostoję w oceanie życia trwającego sezonu, czyż nie? Sama wreszcie roześmiała się, nie potrafiąc podtrzymać wiarygodnej postawy okrutnej pani kapitan. - Dziś pijemy! - obwieściła radośnie, jasno dając do zrozumienia, że bez świętowanie nie mogło się obyć również teraz. Czy może - przede wszystkim teraz. Nie w tych okolicznościach, nie przy takiej atmosferze przed meczem i jej odmianie po nim. To wszystko zasługiwało na wspólnie spędzony wieczór. - Nigdy więcej szukania. - klepnęła Hem w ramię, sygnalizując zamiar zeskoczenia na grunt, po czym wypowiedziała słowa, które były raczej obietnicą, niż groźbą. Może i Moe powinna brać pod uwagę konkurencję, jeżeli chodziło o jej aktualną pozycję na boisku, jednak z pewnością nie widziała jej w Peril. A jeżeli już w kimś ją miała, traktowała ewentualną zamianę raczej jako wizję przyszłości, bo w tym momencie najwyżej jako motywacyjnego kopa, aby w meczu, w którym zagrać już miała mieć dane, pokazać, na co rzeczywiście było ją stać. - Byłeś najlepszy, Jerry. Wszyscy byliście. - zbliżyła się do Gryfona i wspięła na palce, aby dać mu buziaka w policzek, po czym uśmiechnęła się promiennie. Czy zejście ze zwycięzcami do szatni można było potraktować w jej przypadku, jako udział w meczu? Teraz już nie robiło jej to chyba różnicy.
[z/t cała gryfońska ekipa]
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Nie 5 Kwi - 8:49, w całości zmieniany 1 raz
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie, na wspomnienie jednej z pierwszych lekcji latania, w której to zmuszona została wsiąść na miotłę i przelecieć rundkę wokół boiska. Doskonale pamiętała to uczucie wolności, które towarzyszyło jej później za każdym razem, gdy tylko odrywała stopy od ziemi. Widząc za oknem zachodzące słońce, którego promienie tworzyły magiczną aurę, nie tylko na błoniach, ale również skąpanym w ich blasku boisku, postanowiła wyciągnąć jedną ze szkolnych, wysłużonych już mioteł i skorzystać z tego, że o tej porze murawa jest zazwyczaj pusta. Odziana w dres, zarzuciła na siebie puchową zieloną kurtkę, ruszając w kierunku zielonej trawy. Ostatnie dni wywoływały w niej coraz większą złość i irytację, a skumulowane uczucia budzić zaczynały drzemiący w dziewczynie mrok przed którym uciekała przez ostatnie kilka miesięcy. Miała nawet nadzieję, że w końcu udało się jej opanować wewnętrznego demona, jednak w gruncie rzeczy jedynie go uśpiła, a teraz wygłodniały żądał ofiary. Gabrielle zacisnęła mocniej palce na drewnianym trzonku przyspieszając kroku, mijanych uczniów ignorowała, opuszczając głowę, odzianą w kaptur ku dołowi, byleby tylko uniknąć zaciekawionych spojrzeń. Kiedy dotarła na miejsce, zamiast od razu wsiąść na miotłę rzuciła ją gdzieś obok siadając na trawie. Ziemia pod nią była wilgotna i nieco zimna, jednak ona zdawała się tym nie przejmować. Zsunęła z głowy kaptur pozwalając, aby blond włosy rozsypały się na plecy i ramiona. Utkwiła wzrok w chylącemu się ku zachodowi słońcu, kierując w jego stronę twarz, przymykając na chwilę oczy. Potrzebowała chwili wyciszenia, samotności, bo to pozwalało jej oczyścić myśli.
W ostatnich dniach, pomijając felerny incydent na zaklęciach, wszystko układało się mu naprawdę dobrze. Przyjęcie pod ich dach Nessy z każdym dniem okazywało się być dobrym pomysłem, bo dziewczyna nie tylko skrzętnie wypełniała swoją obietnicę o żywieniu ich naleśnikami, ale też była dobrą rozmówczynią i nieocenionym wsparciem przy zadaniach domowych; po wygranym meczu ze Ślizgonami cała drużyna zyskała nie tylko splendor i chwałę, ale też odrobinę wolnego czasu, bo mogli nieco zluzować z treningami; miał też za sobą epicką imprezkę z okazji święta Patryka, dzięki której jego relacje z Alise zaczęły wracać na dobre tory, po tym jak zostały lekko pogruchotane nieuzasadnionym wybuchem przemocy i napierdalanką na lekcji wspomnianym wcześniej incydentem. Było dobrze i zapowiadało się na to, że ma być tylko lepiej. Ponieważ pogoda dopisywała, po zakończonych lekcjach postanowił wybrać się na boisko i zaliczyć kilka rundek biegu dookoła bo nie chciał się za mocno spaść, tylko nieprzerwanie uwodzić Alinę adonisową sylwetką bo dbał o zdrowie i kondycję fizyczną. Już gdy wchodził na murawę, zamajaczyła mu w oddali siedząca na stadionie postać, nie przejął się tym jednak, bo miejsca było na tyle dużo, że zmieściłoby się tu jeszcze całe stado hipogryfów. Po szybkiej rozgrzewce ruszył niespiesznym truchtem przed siebie, z czasem lekko przyspieszając i z przyjemnością wdychając świeże, chłodne powietrze; taki ruch na zewnątrz od zawsze działał na niego kojąco, nawet teraz, gdy ukojenia wcale nie potrzebował. Był w połowie okrążenia, gdy zaczął zbliżać się do siedzącej na trawie postaci, z każdym krokiem coraz bardziej znajomej. Zważywszy na to, jaką wzajemną niechęć do siebie czuli, najrozsądniej byłoby ją zignorować, wyminąć i biec dalej, ale nim przemyślał dobrze sytuację, to już przystanął, żeby ją zaczepić. - A ty co tak siedzisz jak widły w gnoju? - zagaił grubiańsko, łypiąc na nią podejrzliwie - Nie chcesz se znowu z miotły skoczyć? Bardzo chętnie cię nie złapię drugi raz - zaproponował, szturchając stopą leżący obok dziewczyny trzonek. Trochę był w nastroju do żartów, trochę szukał guza; myślał, że tak sobie tylko z niej zakpi i pobiegnie dalej, ale gdy dziewczyna odwróciła się w jego stronę, nie mógł nie zauważyć, że ma mokre, zaczerwienione oczy. - Levasseur, ty płaczesz? - wypalił bez zastanowienia, i raczej powinno go to chuj obchodzić, ale do tej pory widział ją tylko wściekłą lub irytująco pewną siebie, dlatego bardzo go zdziwił widok jej łez - wstrzymywanych co prawda, ale wciąż łez.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ostatnie dni z różnych powodów przytłaczały ją coraz bardziej, ciężar wszystkiego spadł na nią w jednej chwili prawie pozbawiając oddechu. Teoretycznie radziła sobie ze wszystkim, uśmiechała się, spędzała czas z przyjaciółmi, jednak głowę wciąż zaprzątało jej zbyt wiele myśli, aby mogła pozwolić sobie na prawdziwy odpoczynek. Próbowała we wspomnieniach wychwycić moment, w którym to wszystko tak bardzo się skomplikowało, jednak nie potrafiła go znaleźć. Chylące się ku zachodowi słońce ogrzewało jej twarz swoimi promieniami, a ona próbowała uspokoić skołatane serce oraz pozbierać w jedną całość chaotyczne myśli. Nie od razu poczuła, jak z przymkniętych po jej policzku spływa samotna łza. Otarła ją wierzchem dłoni, wzdychając cicho. Chwilę później blondynka drgnęła przestraszona, kiedy usłyszała znajomy głos, który był ostatnim jakiego się tu spodziewała, choć z drugiej strony obecność Boyda w tym miejscu nie powinna jej dziwić. Miała jedynie nadzieję, że nie natknie się tu dziś na nikogo, zwłaszcza, że nie była w nastroju ani do żartów ani kłótni. Jednak jak wiadomo nadzieja jesteś matka głupich, a jej marzenia nigdy się nie spełniały. Mimowolnie odwróciła się słysząc zaczepkę Gryfona, co okazało się największym błędem, jaki mogła popełnić. Nie dopuszczała do siebie myśli, że ten dostrzec mógł w jej oczach coś innego poza złością czy irytacją, będąc zbyt mało spostrzegwaczym i zwyczajnie za głupim na to. W pierwszym momencie - kiedy padło pytanie, którego nie chciała i nie była gotowa usłyszeć - zamarła, patrząc na niego z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy, by sekundę później wstać, zaciskając dłonie w pięści. Podeszła do niego, tak blisko, że ich ciała dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów, jednak zamiast rozpocząć swoją tyradę na temat zachowania Boyda, Gabrielle uśmiechnęła się do niego uroczo, kładąc rozluźnioną już dłoń na policzku chłopaka. Ignorując jego ewentualne protesty, mimo obrzydzenia jakie się w niej budził spojrzała w jego oczu, roztaczając wokół siebie nieznany dla chłopaka urok. - Powiedz Callahan, czego pragniesz? - zapytała, starając się aby jej głos brzmiał seksownie. Walczyła z samą sobą, nigdy nie przypuszczała, że użyje swojego "daru" raz jeszcze na jakimś chłopaku, a już na pewno nie myślała, że będzie to Boyd. Czuła się zmuszona do takiego zagrania, pytanie rzucone przez chłopaka było zbyt niewygodne, a w dodatku to, za każdym razem reagowała podobnie, gdy ktoś zdołał dostrzec jej łzy. Nienawidziła okazywać słabości.
Gdy bezmyślne pytanie już padło z jego ust i usłyszał swój własny głos wymawiający te słowa, pożałował natychmiast że nie ugryzł się w język, bo uświadomił sobie, że dziewczyna może je potraktować jako przejaw współczucia, zachętę do zwierzeń i gotowość do pocieszenia jej w smutku, a on absolutnie nie miał ochoty robić nic takiego; no dobra, nie był potworem bez uczuć, i pewnie gdyby zaczęła się tu rozklejać, to by ją niezgrabnie poklepał po ramieniu i zasugerował by pogadała z kimś innym bliskim, ale generalnie to miał ochotę się ewakuować. Tymczasem Gab zerwała się, wyraźnie poruszona, i postąpiła w jego stronę, jakby z zamiarem rozpętania awantury; jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast tego obdarzyła go zalotnym uśmiechem, a wyciągając dłoń, nie robiła tego z zamiarem wymierzenia ciosu, tylko delikatnego pogłaskania. -Co... - ty odpierdalasz , brzmiałaby dalsza część wypowiedzi połączona z szybkim wymknięciem się spod jej ręki, gdyby w tym momencie ich oczy się nie spotkały, bo gdy to się wydarzyło, zupełnie zapomniał, co chciał mówić. Dłoń muskająca policzek przestała być drażniąca, a nagle stała się miękka i przyjemna; to było tak miłe, że najchętniej przymknąłby oczy i napawał się tym uczuciem, ale patrzył w zielone tęczówki dziewczyny, jakby nie mógł oderwać od nich wzroku. Nie chciał odrywać od nich wzroku. POWINIEN BYŁ ODERWAĆ OD NICH WZROK. Jasne, że dotychczas zdawał sobie sprawę, że Gabrielle jest ładna, ale przez odczuwaną do niej antypatię od samego początku znajomości nigdy nie była atrakcyjna dla niego; zdawało się jednak, że z każdą sekundą ulatuje z niego ta niechęć, a wzmaga się natrętna myśl o tym, że Levasseur mu się podoba. Jak mógł wcześniej nie dostrzegać, jaka jest wyjątkowa i jakie ma piękne, zielone oczy? Jak mógł nie być zachwycony jej blond włosami i zgrabną sylwetką? Już kiedyś się nad tym zastanawiał w podobny sposób, gdy ta lafirynda odurzyła go oparami amortencji na szkolnym kortarzu, ale oczywiscie teraz o tym nie pomyślał, nie połączył faktów i nie skojarzył, że to wcale nie są jego myśli, tylko wkradający się w mózg podstępny urok. Gdy się odezwała, zdziwił się po raz kolejny, bo zawsze odnosił wrażenie, że jak mówi, to irytująco skrzeczy jak jakaś żaba, a tymczasem głos wydobywający się z jej ust był dla jego uszu jak syreni śpiew. Taki seksowny, syreni śpiew. - Chciałbym tylko żeby z takich pięknych oczu nie płynęły łzy - zabajerował, gotowy powiedzieć cokolwiek byle zdobyć jej przychylność, a jego dłoń jakby mimowolnie powędrowała w stronę jej, by następnie spleść je w lekkim uścisku.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Trochę zajęło jej, aby tak naprawdę zrozumieć sens słów wypowiedzianych przez chłopaka; czy jego głos był przepełniony dziwnego rodzaju współczuciem? Jakby w jakimś stopniu przejął się jej dziwnym stanem. Zapewne gdyby na miejscu Boyda był ktoś inny zareagowałaby inaczej, lecz przed nią stał znienawidzony Gryfon, który miał tendencję do pchania nosa w nieswoje sprawy. Fala złości mimowolnie zalała drobne ciało, kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, jedbak próżno było szukać jej w zielonych tęczówkach. Zamiast tego chłopak ujrzeć mógł dziwne zainteresowanie ze strony blondynki. W pierwszej chwili na twarzy chłopaka pojawiło się zaskoczenie, które u samej Gabrielle wywołało subtelny uśmiech satysfakcji, a kiedy nie potrafił wypowiedzieć kolejnego słowa wiedziała już, że ma go w garści. Tak naprawdę nie chciała zrobić mu krzywdy, nie chciała też zmuszać go do niczego więcej, jak tylko na chwilę odebrać mu wolną wolę, żeby choć na chwilę się zamknął. Nie lubiła okazywać słabości, z natury będąc silną osobą, jednak niektóre sprawy zaczynały ją przytłaczać. Kotłujące się w niej uczucia nie potrafi znaleźć innego ujścia, jak w łzach, które mimochodem cisnęły się jej do oczu, ale Boyd… on nie miał prawa ich widzieć, nie miał prawa wypowiadać swojego pytania na głos, tym samym przekraczając granice, o której być może nawet nie miał pojęcia, lecz nie zmieniało to faktu, że w Gab obudziła się chęć zemsty. Kąciki ust blondynki unosiły się coraz wyżej, kiedy z każdą upływającą sekundą wzrok chłopaka był coraz bardziej wpatrzony jej postać. Kiedy po raz kolejny usłyszała o płaczu poczuła, jak traci panowanie nad własnym ciałem. Powiodła dłonią przez policzek chłopaka, linie szczęki, szyję, aby ostatnie oprzeć ją o jego klatkę piersiową. Położyła ją w miejscu, w którym z niezwykłą siłą biło jego serce. Dotarło do niej, że tak naprawdę ma władzę nad tym, co on czuje względem niej, a fakt, że budził się w nim coś na kształt urojonej miłości wywołał u Gab strach, bo takiej władzy nie powinien mieć nikt. Chciała cofnąć dłoń, wziąć swoją miotłę i uciec, jednak zamiast tego nieświadomie uderzyła w Boyda kolejną "dawką" uroku, wzbudzając już nie tylko zwiększone zainteresowanie jakim ją darzył, ale również pożądanie. Głupia, naiwna Gabrielle Levasseur, nie miała pojęcia, że z niektórymi siłami nie powinna zadzierać, będąc zbyt słabą. Problem dziewczyny polegał na tym, że zawsze najpierw robiła, a dopiero później myślała o konsekwencjach. Zamiast się odsunąć intuicyjnie - choć wciąż nie będąc do końca sobą - zbliżyła się do Gryfona, tak, że ich ciała stykały się ze sobą, z pełną świadomością tego co za chwilę może się wydarzyć, a czego tak naprawdę nie chciała.
Im dłużej wpatrywał się w hipnotyzujące zielone tęczówki, tym bardziej tracił poczucie czasu i w tego, co dzieje się dookoła; nie wiedział, czy stoi tak zauroczony Gabrielle przez pięć sekund czy może minęła już cała wieczność, a jedyne czego w tej chwili chciał, to żeby ta chwila nie kończyła się nigdy i zaczynała do niego docierać coraz intensywniejsza obawa, że jeśli dziewczyna odwróci się i odejdzie, to stanie się coś strasznego. Nie umierał z miłości, nie postradał zmysłów, ale jego myśli uporczywie kierowały się wciąż w tym samym kierunku, jakim był wzmagający się zachwyt nad urodą dziewczyny; z każdym mrugnięciem powiek wydawało mu się, że patrzy na nową postać, coraz bardziej olśniewającą. Był pod takim wrażeniem, że już nawet nie wyrzucał sobie w myślach, że zauważył to tak późno i że niepotrzebnie był dla niej tyle razy niemiły, zbytnio zajmowało go chłonięcie widoku jej anielskiej twarzy i przyjemnego ciepła, które biło od delikatnej dłoni ułożonej na jego piersi. Jednocześnie zaczął sobie powoli uświadamiać - jeśli można tu mówić o świadomości - że w całym tym zachwycie coś mu jednak nie pasuje,coś jest nie do końca tak jak chciał, że dobija się do niego jakaś natrętna, uwierająca myśli odbierająca nagłą radość z możliwości przebywania w towarzystwie Levasseur; było to wgryzające się w głowę uczucie, że samo patrzenie już mu nie wystarcza, że nie chce już tylko, by była obok. Tylko z nim. Jego. Gdy dziewczyna przysunęła się na tyle, że niemalże przywarła do niego, nie myślał już o niczym, tylko posłuchał tej kłującej myśli, która kazała mu pocałować Gabrielle teraz, natychmiast. Niewidzialna ręka władającego nim uroku pochyliła mu kark, zmuszając do zetknięcia ich ust w pocałunku, jednocześnie kierując jedną dłoń, by objęła talię dziewczyny, a drugą wyżej, gdzie mogła czule plątać się między blond kosmykami.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Pogoda sprzyjała wyjściu z zamku, zwłaszcza że trafił się dzień bez deszczu. Złapała oddech, nachylając się i podpierając rękoma na bokach. Po feriach odkryła, że jej kondycja fizyczna pozostawia wiele do życzenia, więc jeśli chciała traktować powrót do drużyny i treningi na poważnie, musiała coś z tym zrobić, bo po ostatniej ucieczce przed dzikiem miała zakwasy. Przesunęła dłonią po włosach, mierzwiąc je i przymykając oczy. Dzień był intensywny, zmęczenie wywołane nie tylko wysiłkiem fizycznym znajdowało ujście w zaróżowionych polikach. Wczorajsza impreza i późne pójście spać wciąż dawały jej kość, nie wspominając już o próbie z dziewczynami i tancerzem Swansea do szkolnych zajęć musicalowych od rana. Niestety, Max nie był chętny na wymianę, więc zagranie upiora poszło w zapomnienie, zostawiając jej strzępki ubrań, zabójczy tekst i odważny taniec. Dlaczego w ogóle nauczyciel wybrał tak odważne przedstawienie. Wyprostowała się, wyciągając ręce do góry i wzdychając ciężko, rozejrzała się dookoła. Nie było wielu ludzi na błoniach, niebo tonęło pod ciężkimi chmurami i słońce okazjonalnie przebijało się przez szarą masę, rzucając promieniami na szary, otrzepujący się z zimy świat. Nie miała już mocy na kolejne okrążenie, więc zamiast tego — wybrała okrężną drogę do zamku, prowadzącą przez szkolne boiska, aby nadrobić jeszcze kilkanaście minut spaceru. Myślała nad kolejnymi próbami, przerobieniem tekstu i ewentualnymi kostiumami, które musiała przerobić lub uszyć. I pewnie nawet nie spojrzałaby w lewo, gdyby nie zrządzenie losu. Przetarła oczy, pozbywając się z oka drobinek rzuconych tam podmuchem wiatru, zgarniając też włosy z twarzy. Zmrużyła oczy, dostrzegając dwie zajęte sobą sylwetki — które dość szybko rozpoznała, co sprawiło, że nieco zbladła, pozostawiając rozchylone usta. Miała wrażenie, że ktoś oblał ją kubłem zimnej wody. Obrazy przeleciały jej przed oczyma, sprawiając, że cofnęła się o krok i zacisnęła ręce w pięści, przypominając sobie o złapaniu powietrza. Nie chodziło o to, że była wściekła — każdy miał prawo podążać za własnym szczęściem, super, że Boydowi się udało, ale poczuła się zwyczajnie wykorzystana. Jak taka porzucona zabawka, która się nudzi. A Alise bardzo nie lubiła takiego traktowania, sama była bardzo honorowa i sprawiedliwa, uczciwa. I pewnie, gdyby nie ta iskra rozczarowania, która z każdą sekundą przeistaczała się w złość na siebie i swoją naiwność, pewnie odeszłaby bez słowa. Zamiast tego odetchnęła, wyprostowała głowę i przełknęła głośniej ślinę, chcąc dodać sobie odwagi. Zwyczajnie nie zasługiwała na takie zagranie. Zatrzymała się przed całującą się para, lustrując ich wzrokiem od góry do dołu i parskając z jakimś obrzydzeniem, skrzyżowała ręce pod biustem, chcąc ukryć drżenie rąk. - To jest ten Twój trening? No tak, taki byłeś ostatnie dwa czy trzy tygodnie zajęty? Nic dziwnego, miałeś kim. - rzuciła chłodno, odważnie wyszukując spojrzenie któregokolwiek z nich, gdy łaskawie przestali się zajmować sobą. No tak, jakie miała szanse przy tak pięknej dziewczynie? Nie sądziła tylko, że z gryfona taki zawodnik, działający na kilka frontów i udający, byle dostać to, czego chciał. Sam mówił, że lubi blondynki. - Max miał rację, jesteś kretynem. Nie mogę uwierzyć, że byłam taka naiwna. Prychnęła raz jeszcze, czując, jak pomimo wszystko z własnej głupoty i słabości oczy zachodzą jej łzami, a płakać wcale nie chciała. Zamiast tego odwróciła się napięcie, kierując przyśpieszonym marszem w stronę zamku, który po kilku metrach przerodził się w szybki bieg. To nie była jego wina, to ona była skończoną idiotką i jak zwykle nie słuchała mądrzejszych od siebie. Całe szczęście, że nie zdążyła się zakochać, bo to dopiero byłby dramat, gdyby straciła głowę dla takiego kobieciarza i dupka, który uwielbiał agresję.
z/t
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Im dłużej wpatrywała się w oczy chłopaka, tym bardziej uświadamiała sobie, że kolor ich tęczówek zupełnie różni się od tego, który pragnęła ujrzeć, wręcz przeciwnie - budził w niej swego rodzaju obrzydzenie. Tym razem jednak znowu okazała się być zbyt słaba, aby zapanować nad swoim darem, który w tym momencie ponownie zaczął jawić się jej jako przekleństwo. Dlaczego w ogóle przyszło jej do głowy, by zabawić się w ten sposób Boydem? Przecież wciąż nie potrafiła nad tym wszystkim panować, nie miała na kim ćwiczyć - choć to też byłoby bestialstwem. Utrata kontroli tym razem pojawiła szybciej niż mogła przypuszczać, może zbyt wiele emocji się w niej kłębiło? Przeliczyła swoje siły, po raz kolejny żyła iluzją, zatraciła się zbyt bardzo, zapominając wręcz, że jej rzeczywistość jest znacznie brutalniejsza i mniej okiełznana. Zamiast zrobić krok w tył, stanęła jeszcze bliżej chłopaka, przekraczając granice między nimi, tą która nie powinna być nigdy nawet naruszona. Zastygła niczym posąg w momencie, gdy chłopak mimowolnie pochylił się nad nią złączając ich usta w pocałunku i może brzmiało to irracjonalnie, było kompletnym szaleństwem, jednak oddała ten pocałunek, w którym nie było ani krzty uczuć czy jakiegokolwiek przywiązania. To pozwoliło jej zrozumieć i z każdą upływającą sekundą uświadamiało Gabrielle coraz brutalniej i dobitniej, że to co działo się między nią a Charlim, nie było tak proste i całkowicie bez znaczenia. Powinna była odtrącić Gryfona, jednak nie zrobiła tego, jakaś część blondynki traktowała to jak coś na kształt doświadczenia. Nie była pewna ile czasu upłynęło, kiedy do jej uszu dobiegły czyjeś krzyki gwałtownie odsunęła się od chłopaka, a to stawiło, że urok przestał działać. Choć dziewczęcy głos wydawał się jej znajomy, nie potrafiła ani go skojarzyć z konkretną postacią, ani spojrzeć jej w oczy, chwyciła tylko miotłę rzucając w kierunku Callahan przepraszające spojrzenie, uciekając w pośpiechu - wręcz morderczym biegu - z boiska, czując jak po raz kolejny przytłaczają ją wyrzuty sumienia.
Ocknął się z tego dziwnego stanu oszołomienia postacią Gabrielle dopiero gdy usłyszał w pobliżu znajomy głos, wyzywający go od kretynów i odsunął od dziewczyny, czy raczej pozwolił jej się oddalić, a wtedy jednocześnie wydarzyło się tyle rzeczy, że niemalże przepaliły się mu wszystkie styki w mózgu, a sam narząd eksplodował, bo nie był w stanie tego wszystkiego przetworzyć. To nie było tak, że odzyskał utraconą świadomość i nagle zorientował się co się dzieje; po prostu w tej chwili dotarło do niego, że to co się dzieje, nie powinno się nigdy wydarzyć, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że z całego serca nie cierpi Puchonki i ani trochę nie ma ochoty jej całować. Jak ten sen, w którym wszystko gra, ty wchodzisz na salę egzaminacyjną i znikąd dociera do ciebie, że przecież ani razu w tym roku nie byłeś w szkole, i nie masz pojęcia co robić, panikujesz, a wreszcie budzisz się i wracasz do rzeczywistości; spływa na ciebie ulga, odwracasz się na drugi bok i śnisz sobie o czymś innym. Z tym, że to nie był sen, a moment, w którym uświadomił sobie, że oto właśnie jak gdyby nigdy nic całował się z Levasseur na środku boiska i jakby tego było mało, na oczach Alinki, był gorszy niż najgorszy koszmar, zabolał bardziej niż otwarte złamanie z przemieszczeniem, a w dodatku pozostawił po sobie tępy ból brzucha, jak po uderzeniu tłuczkiem i ściśnięte płuca, przez które trudno było złapać oddech zupełnie jak po nagłym upadku z miotły. Nie wspominając o wywołanym jej pełnym rozczarowania spojrzeniem palącym wyrzucie sumienia, który wślizgiwał się chyba w każdą komórkę ciała. Zazwyczaj reagował szybko i miał niezły refleks, ale teraz stał przez chwilę zupełnie skonsternowany, próbując jakoś sobie wyjaśnić, co tutaj niby zaszło, i miotając się, czy najpierw powinien spytać Gabrielle co ona odpierdala, czy zatrzymać Alinę; nim zdecydował, obie uciekły BIEGIEM w dwóch przeciwnych kierunkach. Nie doszedł wcale do siebie, ale zaczął podążać za Alise, wołając coś na kształt „Zaczekaj!”, ale głos ugrzązł mu w gardle, bo nie miał pojęcia, co miałby powiedzieć dalej. To nie tak, jak myślisz? Przecież to było dokładnie to, co widziała. Całowali się. Wszystko ci wytłumaczę? Niby jak? Co miał jej powiedzieć? Że Gabrielle go zaczarowała? Nie miała przy sobie różdżki. Że napoiła amortencją? Niczego mu nie dawała. Że bardzo przeprasza, ale jest najwyraźniej napalonym zwierzęciem, które traci głowę jak widzi parę cycków? To najprędzej, ale czy w jaki sposób mogło poprawić jego sytuację? No nie. Zwolnił po kilku krokach, nie chcąc serwować jej żadnej z powyższych, dość żałosnych wymówek, ani wymyślać historyjek które miałyby go wybielić; nawet gdyby chciał, nie wiedziałby jak. Byłby się najchętniej sam popłakał z bezsilności, ale chłopaki nie płaczą, więc zamiast tego poszedł w ślady dziewcząt i też uciekł z miejsca zdarzenia, w jeszcze innym kierunku, z zamiarem znalezienia swojej jedynej prawdziwej drugiej połówki, która mogła pomóc mu się wygrzebać z tego gówna, w które wdepnął po kolana – Fillina.
/zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Musiał ochłonąć i się opanować. Nie pamiętał już chyba sytuacji, kiedy czuł się tak bardzo wkurzony, a nawet zwyczajnie wkurwiony, jak po przeczytaniu tamtego listu od szanownego ojczulka. Początkowy szok i niedowierzanie, kiedy przesunął wzrokiem po zapisanej schludnym pismem krótkiej notce – bo na miano listu to nawet za bardzo nie zasługiwało, tak bezosobowo i sucho było napisane – w mgnieniu oka zmieniły się w rozlewającą się po jego ciele złość, wypełniającą każdą cząsteczkę jego jestestwa. Nie był w stanie usiedzieć w miejscu, miał wrażenie jakby coś rozsadzało go od środka, sprawiając, że sam miał ochotę coś rozwalić. Ewentualnie komuś po prostu przyjebać, gdyby miał pecha stanąć teraz na jego drodze. Cokolwiek, byle dać upust zalewającym go emocjom. Ja pierdolę, co za syf. Nie, oczywiście, że nie wystarczały im próby narzucenia mu przyszłej ścieżki kariery, tego co ma w życiu robić, co kompletnie rozmijało się z jego własnymi planami na dalszy rozwój. Nie, oni chcieli mieć kontrolę nad absolutnie wszystkim, włącznie z tym z kim ma je spędzić. Kurwa mać. Witamy wśród czystokrwistych rodów i ich porąbanych tradycji, których najwyraźniej jesteś niewolnikiem i w związku z tym nie masz prawa decydować sam o sobie, bo oni wszyscy przecież wiedzą lepiej, jak powinno wyglądać twoje życie. A przynajmniej takim pokręconym tokiem myślenia kierował się Padraig Fitzgerald, stawiający dobre imię rodu i jego czystość nad wszystko inne; oczekujący, że każdy bez wyjątku będzie tańczyć do wygrywanej przezeń muzyki. W dodatku forma w jakiej mu to przekazał… jakby informacja o zaaranżowaniu mu zaręczyn nie była wystarczająco ważna, żeby Wielki Pan Sędzia Wizengamotu znalazł chwilę czasu i pofatygował się, żeby osobiście mu o tym powiedzieć. Własnemu, jedynemu synowi, przyszłemu dziedzicowi, co podkreślał na niemal każdym kroku. Jakby to była jakaś pieprzona formalność, a nie coś co może wywrócić życie do góry nogami. William naprawdę nie przypuszczał, że jego ojciec może upaść niżej, ale w ten sposób przekonał go, że był jednak w błędzie i jest to jak najbardziej możliwe. Co jest z tym człowiekiem nie tak, poza wszystkim? To tylko podsycało buzujący w nim gniew. Czuł, że zaraz go naprawdę rozniesie jak nic ze sobą nie zrobi, więc zdecydował się uciec w najmniej inwazyjny dla otoczenia sposób odreagowania, który w dodatku zwykle mu pomagał, gdy przestawał wyrabiać – intensywny wysiłek fizyczny. Nie zniszczy w ten sposób szkolnego mienia, nie narazi się też na kolejny ‘dywanik’ u Opiekuna Domu w tak krótkim odstępie czasu i z podobnych powodów, gdyby przypadkiem nie dał rady pohamować swojej pięści, a do tego z pożytkiem wyładuje to co się w nim nagromadziło. Same profity. Mógłby też wprawdzie próbować utopić problem w ognistej, ale a) nie lubił sam pić, b) a nie miał w tej chwili ochoty na jakiekolwiek towarzystwo, c) w tym stanie zaglądanie do butelki byłoby raczej średnim pomysłem i dobrze zdawał sobie z tego sprawę, już wszak nie myślał do końca trzeźwo. W każdym razie William nie miał wątpliwości, że o tej porze na boisku nie zastanie nawet żywej duży – mimo wszystko niewielu decydowało się na wieczorne treningi – a on naprawdę nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył go w takim stanie. To była jedna z nielicznych chwil, kiedy miał ogromną potrzebę zostać sam. Odłożył chwilowo sprzęt na murawę, stawiając na początek na intensywną rozgrzewkę z ziemi – trochę ćwiczeń rozciągających, a potem okrążenia wokół boiska. Ile ich ostatecznie zrobił, nie byłby w stanie określić, bo szybko stracił rachubę. Po prostu biegł, pozwalając by jego myśli rozproszyły się i nie skupiały na niczym konkretnym poza pokonywaniem kolejnych metrów w jednostajnym, intensywnym tempie, które sobie narzucił. Mięśnie zaczęły już odrobinę protestować, gdy uznał, że wystarczy i pora zająć się konkretami, bo przecież nie wybrał tego miejsca tylko po to, żeby pobiegać w kółko. Nawet nie dał sobie zbyt dużo czasu odsapnięcie po biegu, dzięki któremu udało mu się nieco – ale jeszcze niewystarczająco – spuścić z pary i praktycznie od razu wskoczył na swoją Błyskawicę, a następnie uniósł w górę. Zanim zdecydował się przejść do ćwiczenia manewrów, rozpoczął lot od należytego rozruszania stawów, w szczególności barkowo-obojczykowy, łokciowy i nadgarstek, żeby nie nabawić się przypadkiem jakiejś niepotrzebnej kontuzji, bo tylko tego mu do szczęścia by obecnie brakowało. Po tym płynnie przeszedł do slalomu między pętlami oraz wieżami trybun; początkowo bardziej skupiał się na dokładności wykonywanych manewrów niż szybkości, ale z każdym kolejnym okrążeniem przyspieszał aż do osiągnięcia prędkości docelowej, starając się nadal zachować precyzję i nie stracić kontroli nad miotłą, a wiadomo – im większa prędkość tym o to łatwiej, a głupio byłoby się wpieprzyć z pełną parą w trybuny czy coś, bo nie zdołał zapanować nad sprzętem latająco-zamiatającym. Duże skupienie też było konieczne, bo przy szybkości, do której doszedł, wystarczyłaby jedynie chwilka nieuwagi i tragedia gotowa. Część przeszkód jedynie omijał dość ciasnymi łukami, niektóre zaś dodatkowo okrążał, starając się pozostać jak najbliżej nich. W pewnym momencie prostym accio przywołał do siebie kafla, żeby kolejne nawroty wykonać z dodatkowym ‘obciążeniem’ i bez możliwości chwycenia się trzonka miotły obiema rękami, symulując trochę sytuację na boisku, kiedy byłby w posiadaniu. Oczywiście nie trzymał się cały czas raz obranej trasy – przy każdym okrążeniu starał się ją modyfikować, czy to ominięciem z drugiej strony, czy nawet ostrym zakrętem i całkowitą zmianą kierunku, żeby uniknąć monotonii i nie działać na autopilocie. Nie czuł się jeszcze w pełni usatysfakcjonowany, więc po slalomie zdecydował się popracować odrobinę nad celnością rzutów i prędkością, bo tego nigdy za wiele, szczególnie na zajmowanej przezeń pozycji. Ustawił się naprzeciw pętli i po wykonaniu rzutu przez jedną z nich, jak najszybciej próbował się znaleźć po drugiej stronie, żeby schwycić piłkę nim ta znajdzie się zbyt nisko. I znowu to samo – przerzut, a następnie szybki przelot na drugą stronę, by zgarnąć kafla. Pierwsze próby były dalekie od ideału – tu niedokładnie wymierzył i kafel rozminął się z pętlą, tam źle sprecyzował miejsce i piłka zdołała praktycznie spaść nim ją zgarnął, i tak dalej – ale z każdym kolejnym powtórzeniem było coraz lepiej i ostatecznie ćwiczenie wykonywał niemal bezbłędnie. Na tyle, że nawet zdecydował się, tak dla drobnego urozmaicenia, przećwiczyć także te bardziej fancy sposoby rzutów, jak chociażby podrzucenie kafla w miejscu i posłanie go na bramki uderzeniem witek miotły. Efektowne, ale niezbyt praktycznie podczas meczu. Zakończył cały trening dopiero, kiedy znużenie zaczęło nad nim brać górę i dalsze brnięcie w to mogło zakończyć się, cóż, źle. Osiągnął jednak dokładnie to co sobie założył – oczyszczenie umysłu; był zdecydowanie zbyt zmęczony, żeby rozmyślać nad sytuacją, w której się znalazł, więc mógł to z czystym sumieniem pozostawić Williamowi z przyszłości. Po wylądowaniu pozbierał wszystko i ruszył w kierunku zamczyska, o wiele spokojniejszy niż w momencie, kiedy się tu zjawił.
Pogoda tego dnia udała się znakomicie - zawodnikom przynajmniej w pierwszych fazach rozgrywki miały towarzyszyć jasne promyki słońca, które następnie miało zastąpić lekkie, acz nie wróżące deszczu, zachmurzenie. Co jakiś czas zrywał się co prawda zdradziecki, porywisty wiatr, jednak nie powinien być on żadną wymówką dla zdobywców przestworzy z domów Roweny i Salazara. Zapowiadało się na przejrzyste, przynajmniej wizualnie, widowisko. - W piękne, słoneczne popołudnie wita państwa niezawodny i niepowtarzalny Baltazar McGee, czyli nikt inny, jak ja we własnej osobie! - przywitał się z zawodnikami i trybunami jedyny szkolny chętny do komentowania gier miotlarskich, którego trema nie zjadła chyba wyłącznie z tego względu, że był absolutnie pozbawiony wstydu i chęć bycia w centrum uwagi zdążyła wyżreć mu lwią część rozsądku.
- Przybyli, mamy ich, są z nami! Są dla nas! Patrzcie i podziwiajcie, dom Węża pod batutą Heaven Dear! W roli drugiego pałkarza towarzyszyć będzie jej Matthew Gallagher, ścigającymi są William Fitzgerald, Katherine Russeau i Charlie Rowle! Na obronie ujrzymy Lucasa Sinclaira, a złapać znicza próbować będzie Fillin Ó Cealláchain!
- Po drugiej stronie boiska drużyna Krukonów, której przewodzi Elijah Swansea i tym razem znów będziemy obserwować go w roli obrońcy! Za nim kolejno ścigający: Violetta Strauss, Rasmus Vaher oraz Victoria Brandon, a także pałkarze Shawn McKellen i Darren Shaw! W roli szukającej Elaine Swansea!
- Arbitrem dzisiejszego spotkania jest Joshua Walsh, któremu życzymy czujności i cierpliwości, a następnie czekamy na jego pierwszy gwizdek!
W końcu udało mu się być na meczu i zdążyć na to, żeby zostać sędzią. Ostatni mecz ominął, a poprzedni siedział na trybunach. Miał dość po prostu przyglądania się grze. Jeśli nie mógł być zawodnikiem, chciał przynajmniej sędziować, aby w jakimś stopniu wciąż mieć udział w meczu. Cieszył się na grę, niczym dziecko, co było widać po jego szerokim uśmiechu na twarzy. Miał nadzieję, że tym razem obejdzie się bez fauli, rzucania się na innych uczestników. Pogoda była, jaka była, nie zwracał na to większej uwagi, niż trzeba było, aby odpowiednio się ubrać. Poza tym było mu wciąż gorąco z nadmiaru emocji. Dotarł na boisko nieco przed czasem, więc przyglądał się, czyje twarze widzi na trybunach. Dostrzegając pośród nauczycieli Alexandra, uniósł rękę i nieznacznie machnął do niego na powitanie. Dobrze było go widzieć, bo powoli zastanawiał się, czy nie trzeba będzie jechać od niego do domu, aby upewnić się, że zamierza wracać. Obserwował kolejnych wchodzących, a także drużyny, które zaczęły wylatywać na boisko. Teraz już tylko oni byli ważni i to, co będzie się działo ze wszystkimi piłkami. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy obserwował zawodników. Slytherin miał mocną drużynę, ale Ravenclaw również nie próżnował. Właściwie, ośmieliłby się powiedzieć, że są równie silni. Najgorzej w rankingu wypadał Hufflepuff, niestety, ale w tej chwili nie było to ważne. Kapitanowie… Swansea oraz Dear. Teraz się okaże, na ile przygotowali swoje drużyny do tej rozgrywki. - Zaczynamy. Mam nadzieję, że będzie to dobry mecz i dacie z siebie wszystko - odezwał się do zawodników, po czym nadeszła pora tradycyjnych kurtuazji, jak uściśnięcie dłoni między kapitanami. Następnie wypuszczenie złotego znicza oraz tłuczków i wreszcie, ostatnia piłka - kafel. Złapał go pewnie, po czym wyrzucił w górę, obserwując która drużyna złapie piłkę.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Mecz przeciw Krukonom, nie da się ukryć, że czekał na ten moment mocno. Jak w sumie na każdy mecz w szkolnych rozgrywkach, ale w tym dodatkowy atut stanowiło to, że grał przeciw Viol, z którą poza boiskiem wprawdzie się przyjaźnił, ale na nim ostro rywalizował. Wygrana w takim starciu smakowała jeszcze lepiej. Nie tylko jednak z tego względu mu na tym zależało – ich sytuacja w tabeli była opłakana po starciu z Gryfonami, na którego wspomnienie wciąż się skrzywił, ale jeśli skopią zady Krukonom to mają jeszcze jakieś szanse. W każdym razie w pełnej gotowości i z całkowitą determinacją wyleciał na boisko i po tradycyjnym przelocie wokół boiska, ustawiając się na swojej pozycji, by oczekiwać na rozpoczęcie gry. Niecierpliwie poprawił się na drużynowym Nimbusie 2015, omiatając spojrzeniem ślizgoński team, po czym uniósł kącik ust w uśmiechu. Rzucił jeszcze okiem w kierunku przeciwnej drużyny, na moment dłużej zatrzymując spojrzenie na Viol, by zaraz potem w pełni skupić swoją uwagę na profesorze Walshu. Kafel poszedł w górę i Ślizgon od razu śmignął w jego kierunku, żeby go zgarnąć, a następnie – korzystając z zamieszania towarzyszącego rozpoczęciu gry – ruszył prosto na pętle Krukonów. Nikt mu w tym nie przeszkodził, więc znalazłszy się w odpowiedniej odległości, wziął zamach i markując rzut na środkową pętlę, rzucił faktycznie na lewą.
Kuferek: 54 Wyposażenie: Komplet sprzętu z wyposażenia drużyny (+12) Wolne przerzuty: 6/6 Kostka: 6
Ostatnio zmieniony przez William S. Fitzgerald dnia Sob 18 Kwi - 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dla Krukonów miał to być ostatni mecz w tym sezonie, łatwo więc sobie wyobrazić z jak wielkimi wiązał się emocjami. To znaczy... kiedy było się Elim, każdy mecz się z nimi wiązał; bez wyjątku. Niemniej, zależało mu bardzo. Chciał dobrze wypaść na koniec, tym bardziej, że nachodziły go przeróżne myśli i wcale nie był pewien czy w kolejnym meczu, który będzie miał miejsce po wakacjach, zagra z kapitańską opaską na ręku. To nie był zły sezon, zdecydowanie nie. Czy dobry? Z całą pewnością nie wybitny. Prześlizgiwali się od meczu do meczu, nie wybijając się szczególnie na tablicy wyników... co innego w kwestii dram, rzecz jasna. To jednak zupełnie inny temat i nie zamierzał go dziś roztrząsać. Stojąc jeszcze na murawie, uścisnął rękę @Heaven O. O. Dear (albo wyciągnął do niej dłoń i został odtrącony, kto wie), starając się nie pokazywać, że tak do końca za nią nie przepada. W ich relacji starał się pozostawać tą subtelniejszą stroną... a to na szczęście było łatwe skoro zaraz dosiedli mioteł i rozpoczęła się gra. Z pozycji bramkarza przez jakiś czas mógł leniwie obserwować trybuny, doszukując się na nich znajomych twarzy. Widział @Alexander D. Voralberg, przy którym stał @"Fabien Arathe-Ricœur" i zawiesił na nich na dłużej wzrok. Paradoksalnie ucieszył się, że Voralberg wrócił do szkoły... fakt, że od razu po powrocie przyszedł im kibicować, bardzo mu schlebiał. Co do Fabiena – żałował, że nie może grać u jego boku, ale jednocześnie wiedział, że była to słuszna decyzja. Niepotrzebnie narażał tego chłopaka i dobre wyniki w ogóle tego nie usprawiedliwiały. Gra się zaczęła i piłka szybko trafiła w ręce Ślizgonów. Nie była to dobra wiadomość, Fitzgerald od razu ruszył na pętle, a Swansea skrzywił się na jego widok, wiedząc, że będzie to trudna do obronienia bramka. Przygotował się i w odpowiednim momencie złapał kafel, na szczęście bez większych problemów. Uśmiechnął się i podał piłkę do Violetty.
Kość: 4 Przerzuty: 0/5 Punkty w kuferku: 40 + 10 → 50 Ekwipunek: błyskawica, koszulka, kask, rękawiczki, ochraniacze ↑ wszystkie przedmioty są z mojego ekwipunku, nie drużynowego!
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
W końcu nadszedł czas na mecz przeciwko Ślizgonom. Od dawna czekała na ten moment. Tym bardziej, że tym razem miała grać nie tylko przeciw Williamowi, ale także Charliemu, który również miał zadebiutować jako ścigający Slytherinu. W szatni dokonała jeszcze szybkiej inspekcji swojego sprzętu, by upewnić się że na pewno jest on w nienagannym stanie po czym przygotowała się do tego, by wylecieć na boisko, gdy tylko otrzymają odpowiedni sygnał rozpoczynający mecz. Dopiero wtedy mogła zasiąść na swoim Nimbusie i wbić się w powietrze. Przelatując wokół stadionu rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie w stronę trybun chociaż i tak nie udało jej się dostrzec wyraźnie żadnej z postaci, które się na nich znajdowały. Odległość jej to skutecznie uniemożliwiała. Zresztą teraz była skupiona w pełni na Walshu, który uwalniał piłki na środku boiska. Kafel poszedł w górę. William był pierwszym, który go przejął i rzucił niemalże od razu na pętle. Całe szczęście szybka interwencja Elio uratowała ich od straty punktów. Strauss jednak nie miała czasu, by się zastanawiać nad obecnym stanem rzeczy, bo piłka trafiła w jej dłonie. Oddaliła się nieco od pola bramkowego po czym przerzuciła kafla do Rasmusa, licząc na to, ze będzie to trafna decyzja.
Punkty w miotlarstwie: 39+12 (komplet własnego sprzętu) = 51 Kość:3->2 Przerzuty: 4/5
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
To był tak naprawdę pierwszy mecz Rasmusa, jednak bardzo starał się zrobić wszystko, aby jego koledzy z domu wygrali mecz. Jednak w pierwszych minutach wchodzenia na boisko i wchodzenia na miotłę był zdenerwowany, chociaż zerkając na innych przyjaciół z drużyny, Rasmus wyobraził sobie, że jest to... kolejny mecz Pööraseks, sportu podobnego do quidditcha, tylko rozgrywanego na lodzie. Mimo tego, czekał na rozpoczęcie meczu. W pewnym momencie gwizdek, on w gotowości do działania. Obserwował wszystko, był gotowy na przejęcie kafla od Violi i rzucenie z mocnym chwytem w bramkę Slytherinu.
PUNKTY W MIOTLARSTWIE: 0+6+1+1+1+1 = 10 KOŚĆ: 6 EKWIPUNEK: Nimbus 2015, 1 para googli, 1 koszulka quidditchowa, 1 kompas miotlarski, ochraniacze
Ostatnio zmieniony przez Rasmus Vaher dnia Sob 18 Kwi - 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren za bardzo nie wiedział co się stało - czy smocza ospa położyła resztę pierwszego składu, czy mecz ze Slytherinem był dla ustalających skład meczem testowym, w którym można było sprawdzić rezerwowe opcje - tak czy siak, siedział na miotle, trzymał w ręku krótką pałkę i śledził oczami kafla, skupiając się jednak przede wszystkim na tłuczku. Pałkarz, hmm - pomyślał, przerzucając kawał drewna z lewej do prawej ręki. Mecz zaczęli Ślizgoni - musiał się więc mieć potrójnie na baczności i celować tłuczkiem tak, by - w najlepszym wypadku - połamać komuś miotłę. W końcu Shaw zauważył okazję - zarówno przeciwnik z kaflem, jak i tłuczek znaleźli się w korzystnych miejscach. Krukon zamachnął się pałką, a czarna kula wypełniona bólem świsnęła w kierunku obrońcy Slytherinu trafiając go w najlepszym możliwym momencie - a mianowicie chwilę przed tym, gdy kafel przelatywał przez jedną z trzech pętli. - Huh - mruknął Darren pod nosem, po czym dla rozgrzania siebie i miotły zrobił pętlę by uczcić zdobycie punktu.
punkty w kuferku: 17 sprzęt: + 6 (wszystko własne, całe ubranie bez miotły punktowanej) przerzuty: 2/2 rzut szukającego:litera B
Na każdym meczu trybuny były pełne, ale dzisiaj wydawało się jej, że nie zmieści się tam już nawet jedna chuda osoba. Po zagrzewającej przemowie brata mogła w końcu wsiąść na miotłę i zagrać dzisiaj na nowej pozycji. Nigdy nie była szukającą, ale chciała sprawdzić się, więc po rozmowie z drużyną stanęło na tym, iż spróbuje swoich sił jako łapacz złotego znicza. Ledwie wzbili się w powietrze i już zaczęło się dziać. Była pod wrażeniem, że od razu jeden ze ścigających (to chyba ten Irlandczyk) rzucił się z kaflem do pętli, ale na szczęście brat obronił. Po zarejestrowaniu tej sytuacji całkowicie przestała zwracać uwagę na to, co się dzieje. Dla niej liczył się teraz złoty znicz. Musiała przestawić swój pałkarski umysł na czujność i spostrzegawczość. Zataczała pętle nad wszystkimi, by po chwili zmienić swój lot i omijając wszystkich zawodników próbować wyłapać spojrzeniem złoty znicz. Nachyliła się nad trzonkiem miotły i przeleciała kilka metrów, aby sprawdzić czy znicz przypadkiem nie zlewa się przy trybunach. Po paru chwilach zatrzymała się w powietrzu, wyprostowała plecy i dłonią odzianą w rękawiczkę zrobiła sobie daszek nad oczami, aby osłonić swój wzrok przed promieniami słońca. Wydawało się jej, że widzi błysk na godzinie czwartej, więc pomknęła szybko w tamtą stronę nim szukający Slytherinu (ten chłopak, którego kolorystyki garderoby nie moze znieść) wyłapie ten błysk.
Ostatnio zmieniony przez Elaine J. Swansea dnia Sob 18 Kwi - 20:14, w całości zmieniany 1 raz