Aby dostać się do gór za Hogsmeade, trzeba przejść w dalszą część wioski, gdzie domów jest znacznie mniej, a ścieżka kręci się o wiele bardziej niż droga główna. Idąc do przodu łatwo dostrzec, że zmierza się w stronę wzniesienia górującego nad Hogsmeade. Dochodząc do zakrętu trzeba go minąć, po czym staje się na końcu drogi. Umieszczona jest tam barierka. Po jej minięciu zmierza się do podnóża góry, pokrytego drobnymi kamieniami i głazami. Stąd już jest trudniej, bowiem należy wspinać się krętą, kamienną ścieżką, co jest męczącym zadaniem. Mimo tego warto tu przybyć, ze względu na ładne widoki.
Autor
Wiadomość
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że propozycja Straussa przypadła chłopakowi do gustu. Wydawało mu się to dosyć dobrym rozwiązaniem skoro w ostatnim czasie Darren nie miał okazji do tego, by odpowiednio się wyżyć przy użyciu zaklęć. Może też dlatego Tobias nie uniknął rzuconego na niego niewerbalnego Colloshoo. W końcu i tak nie miał zamiaru uciekać, a przed atakami Shawa mógł się bronić nie ruszając się z miejsca. Jego uwagę niemal od razu przykuł wyczarowany wąż, w którego kierunku natychmiast wycelował różdżkę w niemym Vipera Evanesco zamieniając gada w ni więcej niż kupkę pyłu. To wszystko była jednak zmyłka, bo w tym samym czasie Krukon wyprowadził drugi atak. Strauss cudem w porę zasłonił się szybkim Protego, które było pierwszym zaklęciem obronnym, które przyszło mu na myśl. Odetchnął, gdy tylko uświadomił sobie, że ułamek sekundy dosłownie dzielił go od zostania ofiarą zaklęcia Darrena. Pełen zadowolenia uśmiech wpełzł na jego wąskie wargi, a różdżka raz jeszcze śmignęła w powietrzu. - Dobrze. Próbuj jeszcze raz! - zachęcił go, gotów do odparcia kolejnego zaklęcia.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren jednocześnie skinął głową na polecenie kontynuowania swojej ofensywy oraz zacisnął wargi w wąską linię - Collardo było jednym z silniejszych zaklęć w jego arsenale, do tego niekoniecznie legalnym. Shaw rozejrzał się prędko po polance, szukając jakby czegoś pod stopami Tobiasa. - Chorus Omnia - mruknął, wystrzeliwując w górę kilka kępek mchu. Pofrunęły one nad głowę kuzyna Violetty, gdy zaś zatrzymały się na chwilę w powietrzu po osiągnięciu najwyższego punktu, Darren wycelował w nie różdżką i syknął kolejne dwa zaklęcia. - Invento - na początek, by zamienić kępki mchu w kamienie wielkości może pufy, na których uczniowie siedzieli podczas lekcji wróżbiarstwa. Nie tak ogromne - jednak na pewno nikt nie chciał dostać nimi po głowie - Gravium - zakończył serię zaklęć, zwiększając masę i tak już ciężkich kamieni kilkukrotnie. Prawdopodobne było - i to bardzo - że na polu czystych zaklęć pojedynkowych może nie mieć szans ze Straussem. Możliwe jednak, że jego umiejętności transmutacji nie pozwolą mu na skontrowanie deszczu kamieni. Trzymał jednak różdżkę w pogotowiu - po pierwsze, nie wiedział co Tobias może mieć w zanadrzu i czy z łatwością po prostu nie odbije owych kamieni, wtedy Darren bronić będzie musiał siebie. Po drugie, jeśli mu się nie uda - nie chciał go przecież zgnieść i zamierzał dopomóc mu lekko poprzez odepchnięcie go lub dołączenie się do rzucanej tarczy. Istniała jednak też trzecia opcja, a mianowicie jeśli Tobiasowi uda się jedynie zatrzymać głazy, to przez krótką chwilę będzie skupiony na ich utrzymywaniu, wtedy zaś Krukon będzie mógł potraktować go Drętwotą.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejne zaklęcia w wykonaniu Darrena z pewnością nieco go zaskoczyły. Strauss był przekonany, że cała ta akcja z mchem miała jedynie służyć za odwrócenie jego uwagi i sprawić, że Shaw byłby w tym czasie mógł użyć jakiegoś innego zaklęcia kompletnie niezwiązanego z wyrzuconym w powietrze mchem. Jednak musiał przyznać, że pomysł Krukona z pewnością był dobry i sprawił, że ten musiał się zacząć się jakoś chronić. Bardzo dobrym do tego celu wydało mu się zaklęcie Accenure, które otoczyło go niewidzialnym murem, który zatrzymał kamienie, by te nie mogły go sięgnąć. Choć z pewnością kilkukrotnie ponawiał zaklęcie dla pewności, że nic się przez nie nie przebije. Nie chciał oberwać kamlotem z powodu osłabionego zaklęcia. - Nieźle. Bardzo pomysłowe! - pochwalił raz jeszcze znajdującego się przy nim chłopaka. Uśmiech obecny na wargach jedynie się rozszerzył choć wciąż spoglądał podejrzliwie na Darrena zupełnie jakby oczekiwał jeszcze jakiegoś zaklęcia z jego strony.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Tobias zdążył wypowiedzieć jedynie pierwsze słowo pochwały, gdy w jego pierś uderzył czerwony promień Drętwoty, odpychający go kilka metrów i przerywający wznawiane wciąż zaklęcie tarczy, które po krótszej chwili runęło pod naporem transmutowanych głazów. Kamienie z głośnym hukiem uderzyły w ziemię, po krótkim machnięciu różdżki chłopaka zamieniając się z powrotem w kępki mchu. Shaw podszedł szybkim krokiem do Straussa i wyciągnął w jego kierunku dłoń, chcąc pomóc mu wstać. - Dzięki za trening - powiedział, ciągnąc brata Violi do góry - Na dziś mi wystarczy - dodał, krzywiąc się lekko, czując wciąż nieprzyjemne uczucie tam, gdzie trafiały go zaklęcia Tobiasa, które, krótko mówiąc, były nieco bardziej bolesne niż te używane przez Shawa. Po wszystkim Krukon otrzepał jeszcze swoje ubrania z pozostałości runa i ściółki, po czym pożegnał się z Tobiasem i teleportował prosto na ścieżkę do Hogwartu, nieco za Hogsmeade - tym razem wolał sobie odpuścić przedzieranie się przez las.
Kiedy wychodzę do Hogsmeade, warstwa chmur na niebie jest tak gruba, że nie widać ani jednego przebijającego się przez nią promyka słońca. To nic - myślę sobie - przynajmniej nie umrę z gorąca, a w końcu mam zamiar wejść na samą górę, gdzie nie nie można już schronić się w cieniu drzew. Nie biorę tylko pod uwagę, że pogoda ostatnio bywa całkiem burzowa i chociaż w tej chwili nie pada ani niespecjalnie zapowiada się na niedaleko ulewę... to jeszcze nic nie znaczy. Ktoś powiedział mi, że nie dam rady wejść na górę całkiem sama, nie mając raczej na myśli mojej sprawności fizycznej (z tą jest całkiem dobrze, w końcu nie bez powodu gra w quidditcha) a raczej to, że wolę spędzać czas w towarzystwie innym niż tylko moje własne. Z kolei wyprawa w góry oznacza co najmniej kilka godzin w samotności. Co prawda zdarza mi się to czasem - chwile skupienia nad kociołkiem, kiedy obecność innej osoby sprawia jedynie, że wszystko gorzej mi wychodzi, albo krótkie przebieżki z samego rana dla utrzymania formy. Tyle, że to nigdy nie trwa dłużej niż godzinę, może dwie. Ubieram wygodne buty i długie spodnie dresowe, do tego bluzkę na ramiączka, wszystko w moich ulubionych kolorach, czyli takich podkreślających przynależność do hogwardzkiego domu - butelkowa zieleń i jasno-szary. Włosy związuję w luźny kucyk z którego po pewnym czasie zaczynają wymykać się pojedyncze kosmyki, jednak nie przejmuję się tym zbytnio, jeśli chodzi o ubiór wybieram zawszę jedną z dwóch opcji: 1. stroję się w najładniejsze sukienki i staram się, żeby wszystko wyglądało idealnie, 2. zakładam na siebie dresy i pozornie nie przejmuję się jakoś bardzo jak wyglądam (tak naprawdę wierzę, że i tak zawsze wyglądam świetnie). Ostatnio dużo częściej wybieram opcję drugą, tak jest również i tym razem. Poza tym zabieram ze sobą różdżkę... i to by było na tyle. W końcu jestem czarownicą, poradzę sobie w górach z samą różdżką, prawda? Idę żwawym krokiem między drzewami, kiedy robi się jakby trochę ciemniej. I to wcale nie dlatego, że jest już późno, bo wyruszyłam na wyprawę wczesnym popołudniem. Ciężko stwierdzić na pewno (widok przesłaniają mi wielkie choinki nad głową) ale może być to wina coraz ciemniejszych chmur na niebie. W lesie momentalnie robi się jakby mroczniej a ja zaczynam zastanawiać się czy ten las to część tego Zakazanego, który jest pod Hogwartem. Co prawda byłam tam mnóstwo razy ale zawsze z kimś a będąc czarodziejem ciężko nie wierzyć w duchy i inne potwory.
Mimo, iż przyzwyczajony był do niekorzystnej pogody za oknem, widok ciemnych chmur na firmamencie nieba, kiedy tylko otworzył oczy wywołał u niego grymas niezadowolenia. Przetarł zaspaną twarz dłońmi, a jego usta opuścił cichy jęk, zmierzwił włosy, które znajdowały się w kompletnym nieładzie. Szybki prysznic pozwolił mu trochę oprzytomnieć, a tuż po śniadaniu włożył na siebie dres i teleportował się u podnóża ścieżki prowadzonej na szczyt jedynych gór, które znajdowały się w Hogsmeade. Raz jeszcze spojrzał w niebo, wkładając ręce do kieszeni bluzy zanim ruszył ku górze, sam. Samotność od zawsze wpisana była w jego życiorys, początkowo było trudno, jednak z czasem nauczył się to akceptować; polegać i ufać tylko sobie. Od najmłodszych lat przebywał w mroku, w którym nauczył się znajdować drogę; stał się on jego przyjacielem, ochroną i ucieczką. Idąc kamienną ścieżką nie potrafił powstrzymać natrętnych myśli: nawet jego sny były mroczne i samotne, nigdy nie pojawiła się w nich osoba, która mogłaby być obok niego w najczarniejsze noce. Nie śnił, nie marzył. Nie sądził by na świecie był ktoś taki, kto mógłby wprowadzić światło do tego mroku. I w dzięki temu w pewnym sensie było mu lżej, przynajmniej nie miał zbyt wiele do straceni; serce, uczucia i duszę stracił zanim tak naprawdę zdołał pojąć, że je ma. Zatrzymał się na chwilę docierając do linii drzew, pomiędzy którymi panowała ciemność. Spojrzał w górę widząc, jak granatowa chmura przesuwa się nad zieloną połać, a kiedy ponownie spojrzał na linie drzew dostrzegł między nimi ruch. Instynktownie sięgnął po różdżkę, stalowo-niebieskie tęczówki z uwagą śledziły poruszający się kształt, zaś chłopak gotów był rzucić zaklęciem, gdyby okazało się, że ma do czynienia z jakąś magiczną istotą. Kierowany głównie wrodzoną ciekawością wszedł głębiej, zdając sobie sprawę, że ma okazję oglądać piękne dziewczę. Firmowy, czarujący uśmiech mimochodem uniósł kąciki jego ust delikatnie do góry. - Nikt nie mówił ci, że chodzenie po lasach może być niebezpieczne? - zapytał, wciąż kryjąc się za szarym kapturem, więc ciężko było dostrzec jego twarz. Sama postawa blondyna mogła wywołać ciarki, a ton jaki przybrał - nieco złowieszczy - wypowiadając do niej owe słowa sprawiał, że wzdłuż kręgosłupa rozchodził się nieprzyjemny chłód.
Nie rozglądam się za bardzo - to w końcu mogłoby sprzyjać strachowi, a właśnie dzięki temu, że się nie boję, mogę tak iść przed siebie bez obaw. W ogóle jak się zastanowić, to przeważnie obawa przed czymś pojawia się albo ze świadomości, że coś niebezpiecznego istnieje (ale to tego trzeba by było to wiedzieć - to mi nie grozi) albo ze zbytniego rozmyślania. Ja nie wyobrażam sobie za dużo, ciekawość i upór ciągną mnie dalej a ewentualne dźwięki jak łamane gałązki albo głośniejsze szumy zdaję się w dużej mierze ignorować. Być może gdybym bardziej analizowała to co robię, to mniej głupot wydarzałoby się w moim życiu. Często z upodobaniem ignoruję nawet duże oczywistości, jak to, że przy potencjalnie burzowej pogodzie raczej nie należałoby wybierać się na wycieczkę w góry. Mimo wszystko kiedy niedaleko pojawia się ktoś kogo nie znam, czuję lekki niepokój. Tyle dobrego, że od razu się odzywa, zamiast czaić w krzakach i obserwować (ja bym dokładnie tak zrobiła, gdybym natknęła się w lesie na kogokolwiek). Zatrzymuję się i lustruję go wzrokiem, próbując sobie przypomnieć czy się znamy. Przychodzi mi do głowy że jego uśmiech - bo oczu nie widzę dokładnie - zupełnie nie pasuje do tego co mówi i ogólnej postawy. Częściowo zasłonięta twarz utrudnia mi ewentualne rozpoznanie, a założony kaptur nie wzbudza żadnych podejrzeń, sama zresztą mam ochotę odruchowo okryć nim głowę, przeszkadza mi tylko brak bluzy. W końcu po co brać ze sobą jakiekolwiek okrycie wierzchnie, kiedy lada chwila może zrobić się chłodno? - Nie mówił - odpowiadam zgodnie z prawdą, przynajmniej nigdy nie usłyszałam takich ostrzeżenie od rodziców, a to przeważnie oni powinni zająć się uświadamianiem dziecka czego nie należy robić. Wiem za to, że czasem niespecjalnie trzeba się starać, żeby stało się coś złego. - Sugerujesz, że coś może mi się stać? W takim razie całe szczęście, że cię spotkałam, od razu czuję się bezpieczniej. - Uśmiecham się lekko, czuję oczywiście tę jego złowieszczość ale równocześnie mój wewnętrzne "lubię pakować się w kłopoty" mówi mi, żebym zachowywała się zupełnie inaczej niż podpowiadałby to instynkt większości osób. W końcu co może się stać? W najgorszym razie może się okazać, że to zbiegły z Azkabanu przestępca (chociaż wygląda na to zbyt dobrze), który mnie uprowadzi a potem zażąda okupu i będzie przetrzymywać w chatce w środku lasu. Oczywiście żadna taka myśl nawet nie przychodzi mi do głowy.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Po ludzkim padole stąpa zbyt wiele strasznych istot - zwłaszcza tych należących do świata magii - aby zwyczajnie ignorować ich prawdopodobną obecność. Choć Sophie nie przywiązywała wagi do tego, co dzieje się wokoło, nie mogła mieć pewności, że w tym właśnie momencie nie jest przez kogoś obserwowana; w jednej sekundzie mogła stać się ofiarą drapieżnika znacznie silniejszego od wątłej dziewczyny. Naiwnością było wybierać się na samotną wędrówkę po lesie w tak pochmurny dzień; kiedy na niebie piętrzyły się ciemne obłoki sprawiając wrażenie, jakby zapadał już zmierzch, otoczenie wydawało się jeszcze mniej przyjazne niż było w rzeczywistości. Spojrzenie blondynki omiotło jego osobę, jakby próbowała tylko przy pomocy tego zmysłu odgadnąć jego tożsamość. Kąciki ust Daemona uniósł się wyżej, będąc wyrazem radości płynącej z takiego obrotu sprawy. Ciemna postać chłopaka wyłoniła się spomiędzy drzew, te kilka kroków, które dzieliły go od blondynki pokonała niezwykle szybko, stając od niej w odległości kilku centymetrów, gdy usta dziewczyny odpuściła zaskakująca odpowiedź. Zmarszczył nieznacznie brwi, czego nie mogła zauważyć, jednak uniósł nieco głowę, wpatrując się w nią stalowo - niebieskimi tęczówkami. Zawsze wychodził z założenia, że dziewczyny były tymi, o których bliscy dbali bardziej pieczołowicie niż o przedstawicieli linii męskiej. Poniekąd wpisane w historię ludzkości było to, że kobiety były tymi bardziej delikatniejszymi, mniej odpornymi, a więc robiono wszystko by je chronić, włącznie z ostrzeżeniami. Czy tak bardzo mógł pomyśli się w swoich osądach? Jednym ruchem zdjął z głowy kaptur odkrywając przez uroczą blondynką swoją twarz. -A co jeśli to ja jestem tym niebezpieczeństwem? - zapytał głębokim basem, w którego tonie rozbrzmiewała tajemnica.
Wychodzi na to, że jestem dosyć naiwna. Nie wierzę (czy też nie przychodzi mi do głowy), że coś mogłoby się stać a pewnie gdyby rzeczywiście do tego doszło to byłabym wielce zaskoczona, że jak to tak. Zresztą bycie taką mną polegało na tym, że nigdy nie wiedziało się co może się przydarzyć, skoro niespecjalnie się nad tym rozmyślało. No i po co rozglądać się w lesie, skoro nawet gdyby zauważyło się niebezpieczeństwo wcześniej to i tak nie istniałaby dużo większa szansa ucieczki? Jestem osobą, która gdyby znalazła się w ciemności a gdzieś rozbrzmiewałyby straszne dźwięki to zamknęłaby oczy, żeby przypadkiem nie umrzeć ze strachu, kiedy gdzieś pojawią się świecące oczy. Mimo wszystko widok drugiego człowieka jest bardzo miły, kimkolwiek by ten człowiek nie był. To znaczy, pewnie gdybym spotkała w środku lasu obszarpańca z zarośniętą twarzą to twierdziłabym co innego. A tak? Kiedy zdejmuje kaptur mogę się przyjrzeć lepiej - a trzeba przyznać, że przyjemnie się patrzy. - W takim razie jesteś bardzo miłym niebezpieczeństwem - odpowiadam i się śmieję. Tak, jestem biedną dziewczyną, która i tak by sobie nie poradziła (chociaż niewątpliwie by próbowała). Jednocześnie nikt nie uświadomił mi, że powinnam bać się mrocznego lasu albo obcych facetów, więc tak sobie gadam z nieznajomym, kiedy w pobliżu nie ma żywej duszy. - Jeśli naprawdę nim jesteś to nic już na to nie poradzę. Ale powiedz, czy naprawdę mam czego się obawiać? - dopytuję się. Wydaje mi się, że tego właśnie oczekuje. Możemy ciągnąć tego rodzaju gadkę bez względu na to jakie ma zamiary. Są chyba dwie opcje: a) nic mi nie zrobi tylko tak chce spróbować nastraszyć, b) coś się wydarzy i i tak tego nie powstrzymam. - Idziesz może na górę?. - Po zadaniu pytania sugerującego, czy może chce dołączyć, odwracam się i kontynuuję swoją wspinaczkę. Ciemne chmury wciąż zasłaniają niebo, dodatkowo zrywa się mocny wiatr i chociaż między drzewami aż tak go nie czuć to pnie złowieszczo skrzypią.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Daemon w przeciwieństwie do panienki Sinclair nauczył się nie zakładać niczego z góry, choć takie podejście do życia wynikało głównie z jego własnej nieprzewidywalności i braku zaufania do samego siebie. Jeśli człowiek nie ufa sobie, to jak mógłby darzyć zaufaniem otaczający go świat? Nawet jeśli nie analizował, nie podawał w wątpliwość otaczającej go rzeczywistości, to jednak świadom był tego, że w każdym momencie życia należy być gotowym do ewentualnej obrony. Bardzo możliwe, że takie podejście wykształciło się u niego przez lata nauki w Dumustrangu, tam znacznie większy nacisk kładziono na wyrobienie w uczniach nawyku defensywnego działania, ale również wcześniejszego wykrywania zagrożenia. Roześmiał się słysząc kolejne słowa padające z ust blondynki. Patrząc na jej zachowanie, sposób w jaki się wypowiadała i co sobą reprezentowała nie ciężko było mu się domyślić, że podobnie jak jego znajoma Katherine pochodzi ona z rodziny należącej do śmietanki towarzyskiej. Wiele podobnych jej dziewczyn spotkał w swoim życiu, były one często tak bardzo do siebie podobne, że z trudem udawało mu się odnaleźć chociaż jeden szczegół wyróżniający daną jednostkę na tle pozostałych. Niemniej jednak ojciec wciąż powtarza mu, że właśnie taka kobieta jest idealnym materiałem na przyszłą żonę, z czym Avrey nie mógł się nie zgodzić. Nie oznaczało to w żadnym razie, że on sam właśnie spośród takich panienek wybierze swoją przyszłą narzeczoną; Daemon miał tendencję do buntowniczych zrywów. - Nie znasz mnie - stwierdził chyba najbardziej oczywistą rzecz - więc jak możesz mówić, że jestem miły ? - zapytał unosząc prawą brew ku górze, usta chłopaka wciąż wyciągnięte były w delikatnym, nieco cynicznym uśmiechu. Urocza blondynka była drugą dziewczyną poznaną przez niego w przeciągu dwóch dni, która nia miała problemu by wydawać się w dyskusję z nieznajomym, który u większości wywoływał chęć ucieczki. Miał świadomość tego, że mieszanki wysp były bardziej wyzwolone niż Rosjanki z którymi obcował na co dzień przez ostatnie sześć lat, jednak również dużo bądź bardziej naiwne, co jednocześnie martwiło go, ale i wprawiało w pewien rodzaj szczęścia. Uwielbiał kobiety, a kiedy te po prostu wręcz same skupiały swoją uwagę na nim czuł wówczas satysfakcję. - To zależy od wielu czynników - odpowiedział wymijająco, z charakterystycznym dla niego błyskiem w stalowo - niebieskich tęczówkach. - Nie radzę ci tam iść, zaraz rozpęta się tu burza - odpowiedział na jej pytanie, jednak ona jakby ignorując jego słowa, zaczęła iść ku górze. Westchnął, podbiegając do niej po czym chwycił ją mocniej za nadgarstek zmuszając do zatrzymania się. W tym samym momencie niebo przeszyła pierwsza z błyskawic rozświetlając las, a pierwsza kropla deszczu spadła na policzek dziewczyny. Miał nadzieję, że nie jest ona z tych co boi się burzy.
Ciężko powiedzieć, żebym należała do tzw. śmietanki, chociaż moje zachowane niewątpliwie w dużej myśli wynikało z wychowania - czy może raczej jego braku. Moja rodzina, przynajmniej ta mi najbliższa, nigdy nie szczyciła się jakoś bardzo swoim pochodzeniem, chociaż nie było wątpliwości, że od pokoleń byli czarodziejami i magia była po prostu czymś oczywistym. W domu nie było osoby, która mogłaby wobec mnie egzekwować jakiegokolwiek zasady, to babcia próbowała mnie wychować ale jak widać nie za bardzo jej to wyszło. A potem było już tylko coraz gorzej - raz zepsute dziecko nie jest już tak łatwe do naprawienia, szczególnie kiedy nie ma odpowiedniej osoby. Biorąc to wszystko pod uwagę, i tak nie wyrosło ze mnie takie strasznie coś. Moja rodzina nie jest również z tych, które praktykują coś takiego jak aranżowane małżeństwa, sama słysząc o takich wymysłach czy w ogóle, że rodzic mógłby się na coś nie zgodzić albo kazać bym to wyśmiała. Serio? Który my wiek mamy, żeby bawić się w takie rzeczy? Być może chodzi również o to, że nie wiem jak można być tak bardzo zależnym od rodziców - nasz układ jest całkiem jasny - dają mi kieszonkowe a ja w zamian za to nie oczekuję, że poświęcą mi za dużo swojej uwagi. Uśmiecham się, kiedy chłopak również się śmieje. Mam wrażenie, że nie do końca rozumiem co dokładnie mam na myśli. - Nie twierdzę, że ty jesteś miły. Masz rację, nie znam cię a nie mogę tego stwierdzić po twoich paru słowach. Mówię za to, że twoje towarzystwo jest mi miłe. - Znowu się uśmiecham i ruszam brwiami góra-dół. Cóż, ja nie miałam problemu, żeby gadać z kimkolwiek - nawet z osobami, które ewidentnie nie miały na to ochoty, dlaczego więc miałabym nie chcieć wdawać się w dyskusje z przystojnym nieznajomym, skoro sam mnie zaczepił? Równocześnie, wygląda na taki typ cwaniaka przed którym ja wcale nie mam ochoty uciekać, raczej zostać i dowiedzieć się co takiego mi o sobie powie. - To znaczy? - Jestem ciekawa odpowiedzi, więc ciągnę temat. - Załóżmy, że czynniki są takie jakie w tej chwili. - Być może jest taki tajemniczy, bo chce, żebym zadawała pytania (typowe) albo zwyczajnie nie wie co powiedzieć, więc zbywa temat. Kiedy łapie mnie za nadgarstek, próbuję wyszarpnąć go z uścisku, jednocześnie wydając dźwięk sugerujący, że niby to boli. - Zostaw mnie - mówię trochę zła, że sobie na takie rzeczy pozwala. - Tak się przejmujesz nieznajomą czy co? - Spoglądam w górę, na korony drzew, kiedy czuję pierwszą kroplę. Widzę również, że zaczyna się burza ale robię to wszystko chyba tylko na przekór - bo ktoś chce, żebym zrobiła inaczej.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Daemon w przeciwieństwie do blondynki wychowywał się w domu, gdzie zasady odgrywały ogromną rolę, nie tylko ze względu na status jego rodziny czy rodowe nazwisko, ale również dlatego, że taka była ich tradycja. Zasady miały trzymać w ryzach młodsze pokolenia, nie pozwalając, by ci zbyt się rozbestwili. On nigdy nie miał problemu z tym, żeby dostosować się do reguł panujących w domu, rzecz miała się zupełnie inaczej kiedy wychodził poza jego mury, wówczas łamanie wszelkich norm było jego ulubionym sportem. Robił to na tyle rozważnie i z rozmysłem, by póki co nie narobić sobie problemów. Mimo wszystko nauki jego matki nie poszły na marne, dlatego chłopak wiedział gdzie powinny istnieć granice. Czy udzielenie zgody na aranżowane małżeństwo było swego rodzaju uzależnieniem od rodziców? Była to kwestia naprawdę sporna, niemniej jednak głównym kryterium jakim wówczas kierowały się szanowane rody była czystość krwi, którą zwyczajnie chcieli zachować. Patrząc dokąd aktualnie zmierzał świat czarodziejów mieli prawo obawiać się, że potomkowie Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki całkowicie splamią swoje rody, bo już teraz mało kto nosił te znamienite nazwiska. Daemon podobnie jak jego dziadek oraz ojciec zamierzał trzymać się starej, często uważanej przez młodsze pokolenie za wymarłą tradycji, która jako jedyna dawała gwarancję znalezienia odpowiedniej żony. Blondyn ani trochę nie rozumiał toku myślenia dziewczyny, na temat której mógł już powiedzieć, że wykazuje się swego rodzaju naiwnością, a może po prostu nie do końca zdawała sobie sprawę z zagrożenia? Niektórzy wszakże nie miała w sobie instynktu samozachowawczego o czym przekonać się mógł kilka dni temu. - Teraz brzmi to trochę jaśniej - oznajmił, unosząc lewy kącik ust ku górze. Właściwie przyznać musiał, że a tym co powiedziała było trochę prawdy. W niektórych sytuacjach znacznie lepiej było mieć przy sobie jakąkolwiek żywą istotę, a najlepiej ludzką niż być pozostawionym samemu na pastwę nieprzewidywalnego losu. - Głównie od mojego widzimisię - odparł, wzruszając przy tym ramionami, choć widać było po nim, że nie jest to jedyny czynnik, niemniej nie zamierzał mówić jej o całej reszcie, gdzie główną rolę odgrywał również to z nim on ma do czynienia. Zaśmiał się cicho pod nosem, kiedy chwycił dziewczynę a ona w tej samej chwili podjęła próbę wyswobodzenia, która oczywiście zakończyła się klęską; ach ta wola walki pomyślał. - A jeśli nie zostawię, to co zrobisz? - odpowiedział z przekąsem, ciekaw jak daleko blondynka jest się w stanie posunąć, nawet jeśli była na przegranej pozycji. - Nie, ale już piękną nieznajomą owszem - oznajmił, błyskając przy tym białymi zębami. - Jeśli obiecasz, że nie uciekniesz to zdejmę swoją bluzę i ci ją dam - powiedział, patrząc na nią podejrzliwie, mimo wszystko było mu naprawdę szkoda dziewczyny, zwłaszcza jeśliby zmokła, choć widoki miałby wtedy jeszcze piękniejsze niż te na szczycie góry.
Nie jestem typową ślizgonką - przynajmniej pod tym względem (Salazar się w grobie przewraca), bo chyba nie ma nic co miałoby dla mnie mniejsze znaczenie niż czystość krwi. Na Merlina, czy ktoś jeszcze naprawdę przejmuje się takimi rzeczami? Co prawda pewnie nigdy nie zaprzyjaźniłabym się z mugolem (nie mówiąc o czymś więcej) ze względu na zbyt dużą różnicę światów, wiele rzeczy do ukrywania albo tłumaczenia, no i brak możliwości poznania, ale w takim Hogwarcie było tyle osób... i raczej nikt nie miał wypisanej czystości swojej krwi na czole. Chyba że miał - była duża szansa, że po poznaniu Daemona trochę bardziej (chociaż to za sporo powiedziane, zapewne nie byłoby to koniecznie) mogłabym z dużą pewnością stwierdzić do jakiego towarzystwa należy. Teraz jeszcze tego nie wiem - za mało wypowiedzianych słów, chociaż na pewno sprawia wrażenie osoby, która lubi wszystko kontrolować. A mnie nic nie denerwuje tak bardzo, jak kiedy ktoś próbuje mówić mi co mam robić, szczególnie w taki sposób jak on. Wzdycham na jego mało konkretną odpowiedź. Mimo wszystko moje przeczucie nie podpowiada mi, żeby mógł być w jakikolwiek sposób niebezpieczny. W końcu jeśli ktoś ma niecne zamiary, to raczej wprowadza je w życie od razu. Chyba że jest psycholem - tego nie wzięłam pod uwagę, bo nie mam w zwyczaju zbytnio wszystkiego analizować. Co ma być to będzie. - Jeszcze nie wymyśliłam - odpowiadam na jego pytanie co zrobię. Uśmiecham się lekko, bo w sumie to śmieszne, przestaję się też próbować wyrwać - widzę, że to nie ma sensu. Co prawda mam różdżkę, ale nie wydaję mi się ona potrzebna. Szczególnie przy jego kolejnym zdaniu, gdzie mam mu ledwo obiecać cokolwiek i już mnie zostawi. - Okej, obiecuję. Stwierdzam też, że odchodzenie nie ma sensu, zamiast tego przyjmuję jego bluzę, co prawda nie jest mi zimno, ale zaczyna padać, więc rzucam na nią Impervius i narzucam na ramiona. Zaprzestanie swojego pomysłu z pójściem na samą górę kiedy zaraz rozpęta się burza brzmi dosyć rozsądnie. - No dobra, więc co proponujesz... jak ty masz na imię? Muszę wiedzieć na kogo potem narzekać. Umiesz się w ogóle teleportować? I co tutaj w ogóle robisz? Nie kojarzę cię z Hogsmeade - zarzuca go pytaniami, może odpowie na chociaż jedno z nich. Poza tym zaczyna rzeczywiście coraz bardziej padać i bluza odpychająca deszcz wydaje się w tej chwili najlepszym wynalazkiem.
Nigdy nie wstydził się tego w gronie jakich ludzi się obracał, a przede wszystkim nigdy tego nie ukrywał. W doborze znajomych, bo przyjaciół nie miał żadnych kierował się głównie statusem danej osoby. Wychodził z założenia, co poniekąd wpojone zostało mi przez rodzicieli, że jeśli dwójkę ludzi dzieli zbyt wiele, to nie ma szans, by kiedykolwiek ich światy zaczęły współistnieć; zawsze znajdzie się ten silniejszy zazwyczaj kreowany przez drugą stronę na ciemiężyciela. Tak funkcjonował świat i nie dało się od tego uciec; teraz też czarodzieje teoretycznie współistnieli z mugolami ale czerpali z tego korzyści. Zdecydowanie Avrey był osobą, która uwielbia mieć kontrolę, często nie tylko nad swoim życiem, ale również innymi ludźmi. Oczywiście z dziewczynami było łatwiej - wykorzystując swoją aparycję oraz pozycję był w stanie osiągnąć wiele, a często nieświadome niebezpieczeństwa niewiasty same lgnęły w jego ramiona, sądząc, że będą tą wyjątkową, która go nagle zmieni. Nic bardziej mylnego, jednak przez pewien czas dawał im na to nadzieję. Był dupkiem, do tego aroganckim, co widoczne było również w jego postawie. A mimo to, z jakiegoś powodu nie mógł pozwolić, by nieznajoma poszła w góry, w momencie, kiedy zbierało się na burze. Być może dlatego, że miał młodszą siostrę? Wszakże blondynka również mogła być czyjąś siostrą, a na pewno córką. - Wiedziałem, że bluza to idealna karta przetargowa - zaśmiał się, choć i bez złożonej obietnicy gotów był dać ją dziewczynie. Grad pytań jakim zasypała go chwilę później wprawił go w lekkie zaskoczenie, jednak nie dał tego po sobie poznać, zamiast tego w milczeniu wskazał ścieżkę prowadzącą w stronę wioski, by sekundę później ruszyć nią w dół. - Jestem Daemon, a ty? - odpowiedział, susząc, że dziewczyna ruszyła tuż za nim. - I dlaczego zaraz narzekać, hm? - zapytał odwracając się w jej kierunku z uniesioną prawą brwią. - Jestem uroczym młodzieńcem - dodał, bez grama zawstydzenia, ale za to z dużą dozą pewności siebie. - Potrafię się teleportować, spaceruje - kolejne odpowiedzi padły z jego ust, choć były niezwykle skąpe, jeśli chciała dowiedzieć się więcej musiała zadawać bardziej konkretne pytania; lubił tą zabawę. - Ciężko kojarzyć wszystkich, a przede wszystkim tych, którzy tylko czasem odwiedzają to miejsce, za to ty, jesteś stąd? - oczywiście zamierzał za każdym razem dobijać pałeczkę, by dowiedzieć się z kim on ma do czynienia.
Och tak, gdyby tylko Deamon poznał się z moim braciszkiem to ten byłby mu wdzięczny za uratowanie mnie i powstrzymanie przed tak głupią wyprawą. Czyż to nie początek wspaniałej, męskiej przyjaźni? Daję się przekonać do powrotu tylko dlatego, że ostatecznie musiałabym przyznać sama przed sobą, że to jedyny dobry pomysł, a spacer w towarzystwie drugiego człowiek na pewno jest dużo przyjemniejszy. Nie trzeba milczeć, można się czegoś dowiedzieć i w ogóle... a przy okazji też dostać bluzę. - Ciekawe co byś zrobił, gdybyś jej nie miał? - pytam ale nie oczekuję odpowiedzi na pytanie. Kiedy wskazuje ścieżkę, czekam aż pierwszy nią ruszy. Jest to co prawda na ten moment tylko życzenie, ale mam zamiar się przy tym upierać, głównie dlatego, że wolę go obserwować niż sama być obserwowana. Poza tym chyba faceci lubią prowadzić i mieć to poczucie, że wiedzą gdzie idą, prawda? - Diana - odpowiadam pierwsze imię jakie przychodzi mi do głowy i naprawdę nie mam pojęcia dlaczego nie Sophie. Co prawda nie kłamię, w końcu to moje drugie imię, ale mało kto je zna, no i nigdy nie zareagowałabym, gdyby ktoś w ten sposób mnie zawołał. Są w zasadzie trzy opcje: pierwsza to taka, że Deamon jest przypadkową osobą, której nie zobaczę nigdy więcej, więc podawanie nieprawdziwego imienia nie ma znaczenia, druga - mieszka w Hosmeade, więc prędzej czy później możemy znowu się na siebie natknąć i trzecia - chodzi do Hogwartu ale jakimś cudem go nie kojarzę, więc tym bardziej się możemy zobaczyć. - No wiesz, jak to jaki jeden przeszkodził mi w spacerze po górach i jak bardzo chciał, żebym natychmiast go przerwała. Zachowujesz się całkiem jak mój brat, chociaż on co najwyżej mówi, co powinnam robić i niekoniecznie stosuję się do jego rad. - Akcentuję to ostatnie słowo, żeby było jasne, że to tylko rady, wskazówki mające unudnić życie. - Powiedziałabym, że Hogsmeade to na tyle nieduża wioska, że jest szansa wiele osób znać chociaż z widzenia - stwierdzam, chociaż szczerze mówiąc nie jestem tego taka pewna, wdaje mi się, że może tak było ileś lat temu, ale teraz wydaje się, jakby mieszkało tutaj coraz więcej osób. Nie tylko studentów, którzy uczą się w zamku, ale również osób, które nie są z tym miejsce tak bardzo związane. - Więc kogo tutaj odwiedzasz? Wydawałoby się, że powinieneś być z tą osobą a nie szlajać się po lesie. - Oczywiście nadinterpretowuję to co powiedział, bo według jego słów odwiedza miejsce a nie kogoś, ale oj tam oj tam. - Czasem tu bywam, mój brat jest pielęgniarzem w Hogwarcie i kiedy go odwiedzam to zatrzymuję się właśnie w Hogsmeade. Ale jak to w szkole tyyyle pracy, ci uczniowie nic tylko coś sobie robią i musi ich łatać. - Wymyślam dalej, w odróżnieniu od Deamona paplając bez opamiętania, zupełnie nie zastanawiając się jak utrzymam w kupie całą opowieść, jeśli porozmawiamy chociaż chwilę dłużej.
Męskie przyjaźnie chyba nie do końca tak działały, może i brat dziewczyny byłby wdzięczny Avrey'owi za odwiedzenie jej od jakże głupiego pomysłu, ale istniały nikłe szanse, że dzięki temu zacieśni się między nimi przyjaźń. Starsi bracia raczej nie dopuszczali go do swoich sióstr, a tym bardziej nie zawiązywali z nim bliższych relacji. Kąciki ust chłopak mimowolnie uniosły się ku górze, kiedy spomiędzy różowych warg blondyki wydobyło się pytanie, a on sam się roześmiał. - Wtedy bym cię po prostu pocałował - odpowiedział, patrząc na nią z powagą malującą się w stalowo-niebieskich tęczówkach, wzruszył przy tym ramionami, jakby nie do końca pewien czy ten sposób by zadziałał, choć z drugiej strony emanowała od niego Charakterystyczna pewność siebie, która kazała myśleć, że jego pocałunki potrafią skierować myśli na zupełnie inny tor, niż chęć samotnej wyprawy w góry. Widząc, że nieznajoma nie rusza z miejsca pokręcił z dezaprobatą głową, po raz kolejny rozbawiony jej zachowaniem. Ach te kobiety, nie dogodzisz z tą myślą, ruszył wzdłuż ścieżki co chwilę spoglądając przez ramię czy jego rozmówczyni idzie jego śladami. Oczywiście widok jej ciała, chociaż tej tylnej części był znacznie ciekawszy niż obraz zarośli jaki się przed nim rozpościerał niemniej jednak dziś musiał obejść się smakiem, może następnym razem będzie miał znacznie więcej szczęścia? - Ładne imię, ale nie do końca Ci pasuje - powiedział, nie wiedząc, że tak naprawdę dziewczyna minęła się z prawdą. Sam z tym imieniem miał zupełnie inne skojarzenia, a przed oczyma od razu pojawił mu się obraz jego byłej, która mocno różniła się od blondynki. - Nie wiem czy to ma mi schlebiać czy jednak urągać, że porównujesz mnie do swojego brata, ale zapewniam - nie jestem nim - odpowiedział na jej słowa, choć nie wymagały one tak długiego komentarza z jego strony. Miło, że ktoś dostrzegał w nim cechy starszego brata, bo w rzeczywistości nim był, jednak wobec Diany nie mógł w pełni tego o sobie powiedzieć, bo gdzieś za maską miłego chłopaka, prawdopodobnie kryło się coś jeszcze - prawdopodobnie kiedyś zażąda od niej czegoś w ramach podziękowania za pomoc. Nie był osobą bezinteresowną. - Poza tym nie wszystkie rady są złe - dodał, wyłapując ten ewidentny nacisk jaki nałożyła w swojej wypowiedzi na to słowo. - Mieszkam w Dolinie, w Hogsmead po prostu lubię chodzić po górach. - wyjaśnił, czując, że dopóki nie zaspokoi jej ciekawości, wciąż będzie zasypywany pytaniami. - Przeprowadziłem się tu, a raczej wróciłem na stare śmieci i od września zaczynam naukę w Hogwarcie - dopowiedział jeszcze, kiedy zobaczył, że Diana po raz kolejny otwiera usta, by coś powiedzieć lub zadać kolejne pytanie. - A ty wcale nie jesteś uczennicą? - zapytał, patrząc na nią uważnie, by móc określić jej wiek jedynie na podstawie tego, jak wyglądała czy jak się zachowywała, potrafił to zrobić. Mówiła strasznie dużo, co mogło wydawać się podejrzane, ale póki co nie zwracał na to jeszcze zbyt dużej uwagi.
Ściągam brwi, zaskoczona jego odpowiedzią a zaraz potem się śmieję, rozbawiona takim dziwnym sposobem przekonywania do swoich racji. Nie należę co prawda do osób nieśmiałych czy takich, które zwykły pocałunek uznałyby za nie wiadomo co, ale niecodzienne słyszy się takie słowa od zupełnie nieznajomego chłopaka. - Co? Ale dlaczego? Czy całowanie to jakiś twój sposób na rzucanie uroku? Czytałam, że tak jest w mugolskich bajkach, chociaż nie wiem czy czegoś nie pomieszałam. Możliwe, że tam chodziło o zdejmowanie uroku - zastanawiam się na głos, kiedy już idziemy ścieżką. Nie znam się za bardzo na tych niemagicznych bajkach, ale musiałam o nich czytać, chociażby wtedy, kiedy robiłam jakąś pracę domową na mugoloznastwo. Ciągle trochę pada, poza tym zrywa się też mocniejszy wiatr i muszę przyznać, że ta bluza jednak się na coś przydaje i być może warto było ją przyjąć. Na pewno daje więcej korzyści niż ewentualny pocałunek. - Co za niecodzienny komplement. Twoje za to... cóż, pewnie słyszałeś to mnóstwo razy, ale wydaje się pasować idealnie. Przynajmniej tak powiedziałabym po tak krótki czasie znajomości. No wiesz, sposób pojawienia się, bycie mroczną postacią z kapturem na głowie... - tłumaczę, ciągle się przy tym uśmiechając, czego nie widzi skoro idzie przede mną ale na pewno słychać wesołość w moim głosie. - Oczywiście, że schlebiać, mój brat jest super - stwierdzam od razu, chociaż mówiąc poprzednie słowa wcale nie miałam na myśli czegoś, co w Lucasie lubię. Nie mam jednak zamiaru pozwolić na to, żeby ktoś poza moim bratem mówił mi co mam robić a czego nie, więc nie komentuję tego co mówi o radach. To moja najlepsza strategia: udawać, że się ze wszystkim zgadzam a potem i tak robić po swojemu, bo tak wyszło. Wysłuchując tego co ma o sobie do powiedzenia Deamon zmieniam strategię. Jeśli mówi prawdę (a pewnie mówi, chyba nikt poza mną tak bezsensu nie wymyśla nieprawdziwych wersji swojego życia) to jest ogromna szansa, że we wrześniu spotkamy się w Hogwarcie a wtedy będzie głupio, jeśli teraz mu powiem, że nie powinno mnie tam być. - Co za zbieg okoliczności, też we wrześniu wracam do Hogwartu i zaczynam studia! - Tym razem nie mijam się z prawdą ani trochę, bo w sumie wracam - tylko że po wakacjach. Jeśli chodzi o mój wygląd, to mogę wydawać się może odrobinę starsza niż w rzeczywistości, wszystko za sprawą nieco mocniejszego makijażu, który jak zwykle nałożyłam na oczy. Nie dodaje mi to jednak więcej niż jakieś dwa lata, więc idealnie pasuje do historyjki jakobym skończyła Hogwart rok czy dwa temu, robiła jakieś różne rzeczy a potem znowu tutaj wróciła, żeby kontynuować edukację. - Co masz na myśli poprzez stare śmieci? Uczyłeś się już tu kiedyś?
- A dlaczego nie? - zapytał, wzruszając ramionami. Podobnie jak dla Soph, dla niego zwykły pocałunek nie był czymś istotnym, stanowił jedynie urozmaicenie rozmowy, miły dodatek w przypadku, kiedy dziewczyna była ładna; nie był żadną deklaracją. - Sugerujesz, że musiałbym cię pocałować, żebyś uległa mojemu urokowi? - kolejne pytanie padło z ust Avrey'a. Odwrócił się w jej kierunku, unosząc prawą brew, wpatrując się w nią uważnie. - Myślałem, że ten już działa, cholera - dodał śmiejąc się. Oczywiście było to jedynie zagranie z jego strony, którego zachęcony słowami dziewczyny nie mógł sobie darować. Lubił bawić się w potyczki słowne, ponieważ zawsze niosły za sobą coś ciekawego oraz nieprzewidywalnego. Nie był w stanie określić, jak to było z tym urokiem w bajkach, gdyż tych mugolskich nie tykał, choć niektóre pozycje ze świata niemagicznego były mu znane. Prawy kącik ust bruneta uniósł się nieznacznie ku górze, kiedy wspomniała o momencie w którym na siebie trafili. Cała ta mroczna otoczka jaką uważała, że stworzył była jego naturalnym zachowaniem, któremu sprzyjały okoliczności, przez co wywołać mogła gęsią skórkę na ciele. - W zasadzie nie usłyszałem tego ani razu - odparł, być może wiele osób myślało w taki sposób, lecz w przeciwieństwie do blondynki - żadna nie wypowiedziała tego na głos. W rozbawienie wprawiało go to, jak dziewczyna szybko zmieniała front, bo przed sekundą narzekała na brata, który teraz był - jak to określiła - super. - Jeśli dba o tak uroczą istotę, jak ty to musi być naprawdę super - przyznał, chociaż był ostatnią osobą, która powinna wyrażać swoje zdanie na ten temat, chociażby z tego względu, że nie znał brata Diany. W swojej wypowiedzi sprytnie umieścił komplement skierowany do dziewczyny; czaruś. Niemniej naprawdę potrafił docenić piękno kobiet, nawet jeśli skupiał się w głównie na tym fizycznym. Nie miał powodu, by ukrywać przed Soph prawdy, cenił sobie prywatność, jednak póki co ich rozmowa oscylowała wokół rzeczy, których i tak mogłaby się o nim dowiedzieć przy minimalnym wysiłku. - Będziesz na pierwszym roku? - dopytywał, bo jeśli tak, to prawdopodobnie będą spotykać się znacznie częściej. Czy to nie szczęśliwy zbieg okoliczności? Przynajmniej dla niego, bo dziewczyna już minęła się z prawdą, która zapewne z czasem wyjdzie na jaw. Bo czy w owe kłamstwo daliby się uwikłać inni? - Dostałem list z Hogwartu, ale nigdy się tu nie uczyłem, do tej pory swoje szkolne lata spędzałem w Dumustragu, ale Dolina to mój rodzinny dom - wyjaśnił, wciąż jednak nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły ze swojego życia. Odgarniając kolejną z gałęzi, chłopak dostrzegł wioskę. Byli coraz bliżej, co bardzo go ucieszyło, przede wszystkim dlatego, że wybił Dianie głupi pomysł na wypad w góry. Pogoda robiła się coraz gorsza, czuł pod materiałem koszulki przeszywający chłód wywołany silniejszym podmuchem wiatru, zacisnął zęby.
Mam wrażenie, że chłopak ciągle sugeruje, że powiedziałam coś, czego wcale nie miałam na myśli. Tak dziwnie interpretuje moje słowa... co wcale mnie nie irytuje - sama się temu dziwię. Za każdym razem odpowiada w na tyle zaskakujący sposób, że kolejne tłumaczenia są nawet przyjemne i zabawne. - Bo przedstawiasz to jak coś, co miałoby mnie nakłonić do robienia tego, czego chcesz - wyjaśniam. Wcale nie mógłby być pewny mojej reakcji. Czy naprawdę było wiele dziewczyn, które postawione w takiej sytuacji chciałyby za nim iść? Raczej bardziej naturalne byłyby zachowania typu uderzenie w twarz. W końcu nie całuje się ot tak, tylko wtedy, kiedy jest ku temu odpowiednia atmosfera. - Prawie. Sugeruję, że masz w zwyczaju to robić. Całować całkiem nieznajome dziewczyny w ramach sprawdzenia ich reakcji - odbijam piłeczkę, nie przejmując się zupełnie tym, że patrzy, jakby oczekiwał jakiejś konkretnej odpowiedzi. - Niemożliwe - stwierdzam, naprawdę niedowierzając, poza tym nie będąc przyzwyczajoną do tego, że być może niektórzy nie mówią tego co im ślina na języka przynosi. Ludzie powstrzymują się przed mówieniem tego co myślą w obawie, że może być to głupie, ja natomiast wcale się nad tym nie zastanawiam. Podobnie nie przejmuję się tym jak duża jest szansa, że dowie, że rzeczy których mu wcześniej naopowiadałam to bzdury. Nie widzę nic złego w powiedzeniu czegoś nieprawdziwego osobie, która nie jest dla mnie ważna. Ot, lekko podkoloryzowana rzeczywistość. - Dokładnie - odpowiadam na pytanie, nie reagując z kolei na jego dziwnie zapakowany komplement w żaden sposób poza uśmiechem. - Dlaczego nie? Hogwart był dla ciebie zbyt mało mroczny? - dopytuję, nawiązując do jego mroczności o której wcześniej powiedziałam. Niespecjalnie dużo wiem o Durmstrangu, ale chyba nie da się nie znać krążących o nim plotek, że uczniowie szkoleni są tam z czarnej magii, zupełnie jak u nas na przykład z transmutacji. Poza tym w ogóle Deamon wydaje się pasować do klimatu tamtej szkoły jaką sobie wyobrażam. Idę za nim i kiedy drzewa robią się już nieco rzadsze a ścieżka szersza, korzystam z tego, że można iść obok siebie. Spoglądam na chłopaka i zauważam, że być może robi mu się zimno ale (dla odmiany) tego nie komentuję. - No proszę, prawie jesteśmy. Udało ci się przyprowadzić mnie tu całą i zdrową, możesz wpisać to swojego dziennika osiągnieć czy co tam robisz... - mówię to kiedy przed nami rozciąga się już polana za którą stoją pierwszej domki wioski. Teraz to dopiero wieje - zdecydowanie bardziej, niż kiedy osłaniały nas jeszcze pojedyncze drzewa. Przynajmniej nie pada - deszczowa chmura musiała zostać gdzieś wyżej. - W sumie na początku myślałam, że jesteś jakimś typem, co zabija niewinne dziewczyny szwędające się po lesie. Miło, że jednak nie - przyznaję co mi wcześniej po głowie chodziło, kiedy moja samokontrola jeszcze kazała mi się nie odzywać.
On niczego nie sugerował, z potoku słów i informacji, które chętnie opuszczały usta blondynki próbował wydobyć to, co interesowało go najbardziej lub to, czego jeszcze nie do końca rozumiał, a przecież snucie domysłów, nigdy nie leżało w jego naturze. - Jeśli chciałbym, żebyś zrobiła, coś czego nie chcesz a ja chcę, to po prostu rzuciłbym na ciebie zaklęcie, po co ograniczać się jedynie do mugolskich sztuczek, kiedy możemy używać różdżek? - zapytał, jednocześnie pokazując, że nie jest do końca przyjemnym człowiekiem. Dziewczyna na pewno zdawała sobie sprawę z istnienia zaklęć zakazanych, do których Daemon, ale również jego rodzina mieli bardzo otwarte podejście. Bo przecież w ich wypadku liczył się jedynie efekt, a nie sposób w jaki się go osiąga. Słysząc kolejne słowa Diany, zamilkł na chwilę, a z jego ust znikł charakterstyczny uśmieszek. - Przyznam szczerze, że zdarza mi się to. Czasem nawet częściej niż powinno, ale co w związku z tym? - zadał kolejne pytanie, ciekawy odpowiedzi dziewczyny, która bardziej udzielać wolała odbijać piłeczkę, jednak on nie poddawał się tak łatwo. Jej stwierdzenie wywołało u niego rozbawienia, w żaden inny sposób go nie komentując. Ludzie często pod wpływem emocji potrafili powiedzieć nieprzemyślane rzeczy, to było naturalne, jednak w przypadku Daemona, komentowanie jego imienia nie było częste chociażby z tego względu, że mało kto zdawał sobie sprawę, jak rzeczywiście ma na imię, częściej określając go mianem dupka, bo to przecież też pasowało idealnie, patrząc na to w jaki sposób się zachowywał. Pokręcił głową nie tłamsząc śmiechu, który opuścił jego usta. - Nie, po prostu rodzice uznali, że Dumustrag na tamten moment ma mi więcej do zaoferowania, a w dodatku nasze nazwisko do czegoś zobowiązywało - po raz kolejny niby mówił coś o sobie, a jednak wciąż wydawało się, że każda informacja zawiera drugie dno, którego nie chciał wyjawiać. Widok starych domów Hogsmeade ucieszył go równie mocno, co dziewczynę. Droga też nie była taka straszna, jak zakładał; ani razu nie zapanowała między nimi ta nieprzyjemna cisza, w której człowiek tylko marzy, by znaleźć się w zupełnie innym miejscu, co było zaskakujące, przynajmniej dla Avrey'a. - Powinienem dostać za to jakiś oder, albo przynajmniej buziaka - oznajmił w odpowiedzi, uroczo się przy tym uśmiechając, kiedy zatrzymali się przy rozwidleniu, które prowadziło do centrum wioski. On nie miał zamiaru iść dalej. - Naprawdę wzięłaś mnie za jakiegoś zabójcę? - zaśmiał się. - Powiedziałbym, że to smutne, ale możesz mnie zawsze jakoś pocieszyć skoro okazałem się być jednak miły i uroczy - dodał, oczywiście licząc na coś ze strony dziewczyny, bo bezinteresowny to on nie był.
- Użyłbyś Imperiusa? - zgaduję od razu co ma na myśli, bo tylko takie zaklęcie, które zmusza innych do robienia tego, czego by nie chcieli przychodzi mi do głowy i ściągam brwi, nie będąc w stanie nie pokazać swojego zaskoczenia z akurat takiej odpowiedzi. Czarna magia, nie mówiąc już o zaklęciach niewybaczalnych, jest raczej tematem tabu, a już na pewno nie rozprawia się na ten temat tak swobodnie z osobami nieznajomymi, którym w dodatku nie można ufać. Co prawda nie wierzę tak całkiem jego słowom, że rzeczywiście mógłby to zrobić... nie mogę też wyobrazić sobie samej siebie zmuszonej przez magię do nienaturalnego dla siebie zachowania. - Nic - wzruszam ramionami, co ma być odpowiedzią na to "co w związku z tym". Bo tak naprawdę - co z tego? - Powiedziałabym, że nie jest to najlepszy sposób na... cokolwiek chcesz tym osiągnąć. - No nie mogę się nie powstrzymać, żeby nie powiedzieć jeszcze chociaż kilku słów. Nie za bardzo skupiam się na potencjalnym drugim dnie jego wypowiedzi, za każdym razem pytając po prostu o to co mnie ciekawi. Być może właśnie dlatego cisza nie zapada nawet na moment i gadamy o różnych, niezbyt istotnych (a nawet niezbyt prawdziwych) rzeczach. - Oho, więc jesteś z jakiejś ważnej rodziny? - Chcę wiedzieć tym razem. Ja sama wychowałam się w rodzinie czystokrwistej, poza jakimiś drobnymi wyjątkami, i gdyby zdradził swoje nazwisko, to być może nawet by mi ono coś powiedziało, chociaż raczej zbytnio bym się tym nie przejęła. - Więc chciałbyś buziaka - powtarzam i uśmiecham się lekko, a nawet dotykam jego ramienia, co sprawia, że nie dzieli nas więcej niż pół kroku. Jest jakieś piętnaście centymetrów wyższy, więc żeby dać mu całusa w policzek musiałabym stanąć na palcach i już nawet to robię, po czym, jeszcze nim zbliżę się do jego twarzy, niby to się rozmyślam. - Może następnym razem. W końcu jeszcze się zobaczymy, prawda? - Robię to wszystko na przekór, nie zamierzając tak o spełniać jego życzeń. - Dopiero co przyznałeś się, że gdybyś miał ochotę to użyłbyś zaklęcia niewybaczalnego. Co więc za różnica którego? - Mam tutaj na myśli Avadę i można by było toczyć bardzo długie dyskusje na temat tego, że jedno zaklęcia zabija a drugie tylko pozwala na kontrolę człowieka, nie zmieniało to tego, że w świetle prawa obydwa były tak samo niewybaczalne.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
W odpowiedzi na pytanie Diany, uniósł kąciki ust ku górze w nieco tajemniczym, aczkolwiek złowrogim uśmiechu, który potęgowany kolorem jego stalowo-niebieskich tęczówek nadawał temu wymowny charakter, choć spomiędzy jego warg nie wydobył się żaden dźwięk czy też potwierdzenie, które jasno wskazywałoby na to, że nie miałby skrupułów, by użyć zaklęcia niewybaczalnego. Czarna magia dla wielu czarodziejów była tematem tabu, jednak w domu Avrey'ów przewijała się dość często. On sam nie rozumiał, dlaczego świadomi swojej mocy oraz umiejętności magicy odrzucali tę część magii, która mogła służyć nie tylko złu. Przez utarte w historii magii schematy oraz wyobrażenia ciężko było zmienić myślenie niektórych, a przecież nawet taki Albus Dumbledore maczał palce w tejże niechlubnej, czarnej sztuce. Na kolejne słowa dziewczyny wzruszył jedynie ramionami. Każdy mógł w tym temacie mieć zgoła odmienne zdanie, a on swojego nie zamierzał jej narzucać. To o czym rozmawiali było dość kontrowersyjne, ludzie zazwyczaj nie wypowiadali się o tym głośno, a tym bardzo jeśli przyszło im rozmawiać z kimś zupełnie obcym, lecz Daemon nie ukrywał się z tym, jakie ma podejście do sprawy, przynajmniej wiadomo było czego można się po nim spodziewać. - No całkiem - odpowiedział, wciąż jednak ukrywając swoje nazwisko, w gruncie rzeczy wiedział już, że nie jest to ich ostatnie spotkanie, a zabawa, w której będzie miała szansę odkryć kim jest chłopak, który oddał jej swoją bluzę mogła być dość ciekawa - nie chciał odbierać jej tej przyjemności. Wywrócił teatralnie oczami na odpowiedź jakiej udzieliła, lecz ostatecznie zgodził się, bo przecież ostatnie zdanie i tak musiało należeć do niego. Co prawda, to ona postanowiła utrzeć mu nieco nosa, niemniej było to całkiem urocze, bo poniekąd dawało gwarancję, że przyjdzie im się jeszcze spotkać sam na sam. - Wszystko zależy od osoby, śliczna - odpowiedział, puszczając dziewczynie oczko, a potem po prostu każde z nich rozeszło się w swoją stronę.
Zt x2
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Nie potrzebował zbyt wielu odpowiedzi dziewczyny od momentu, gdy dostał jedynie tą jedną. Wyrażenie chęci na kolejne spotkanie po feriach? Było ciekawe, ale Zeph zawsze chciał dodać tej pikanterii do tego wszystkiego. Maleńką papryczkę adrenaliny, która wzbogaci ich całe spotkanie. Jeśli ktoś myślał, że Zeph nie przygotował wszystkiego wcześniej przed przybyciem dziewczyny - był w błędzie. A i tak musiałby zaprowadzić ją najpierw na miejsce i przedstawić cały plan podróży. I wyglądało na to, że tak zamierzał zrobić. Spotkanie miało miejsce przy wyjściu z wioski Hogsmeade. Poprosił jednak, aby założyła coś wygodnego, a zarazem niekrępującego ruchów, bo jednak wspinaczka wymagała tego... całego wszystkiego. Przygotowania, odpowiedniego stroju, ale przede wszystkim... nastawienia. Nastawienie było jedną, wielką podstawą. I o to zamierzał zadbać. Zefek jako ten zawsze rozpromieniony i przede wszystkim podjarany faktem, że będzie mógł już pierwszy raz w tym semestrze wspinać się na góry... Momentalnie objął mniejszą od siebie Mię. — O, och... Przepraszam... Ja po prostu... Całe to podjaranie na tę wyprawę. Sama wiesz... Dawno się nie wspinałem. Ale... Już mam wszystko przygotowane, więc możesz mi powiedzieć coś jeszcze zanim chcesz pójść na miejsce. Więc.. eee... twój czas... tak... — Dłoń sięgnęła za kark i podrapała go ze stresu. Jakby ten dzień nie miał być bardziej ekscytujący.
Sama była dość mocno podjarana tym wyjściem razem z Zephem. Obawiała się tego, że gryfon zwyczajnie zapomni o niej gdy wrócą do szkoły i będzie zwlekał z ich spotkaniem. Ale na szczęście jakoś jednak się do niej odezwał. Była z tego faktu bardzo szczęśliwa. Oczywiście czekała na niego w wymyślonym przez niego miejscu. Nie chciała sama leźć przed siebie bo nawet nie wiedziała gdzie ten ją chce zabrać. Ale to tak naprawdę teraz nie miało żadnego znaczenia, tak naprawdę to najważniejsze było, że jednak wybierali się tam razem. Zawsze to jakiś postęp w ich relacji. Bardzo ją ciekawiło co też będą robić. Ubrała się na sportowo, żeby w razie czego czuć się całkiem swobodnie. Włosy miała związane w kitkę, ażeby też jej nie przeszkadzały. Zeph wiedział gdzie idą, więc ona jedynie szła u jego boku w danym kierunku. Rozmawiali, ale ta rozmowa była raczej czysto koleżeńska o wszystkim i o niczym. Naprawdę bardzo dobrze czuła się w jego towarzystwie. Gdy tylko doszli, Zeph przytulił ją. Trochę ją to zdezorientowało, ale była bardzo z tego zadowolona. Uśmiechnęła się pod nosem przyglądając się gryfonowi. - Nie no jak najbardziej to rozumiem, więc nic się nie stało... - uśmiechnęła się do niego. Był naprawdę bardzo słodki, coraz bardziej jarała się jego osobą, ale dobrze wiedziała, że nie powinna. Po co miała się później niemiło rozczarować? - Bardzo się cieszę, że jednak mnie zaprosiłeś. - oznajmiła, bo co miała innego powiedzieć?
Zeph potrafił dotrzymywać obietnic. Nie wiedział tylko, że na ich kolejne spotkanie będą musieli czekać aż tyle. Jednak postanowił postawić ten pierwszy krok i sprawić, że faktycznie spędzi przyjemniejszy czas w towarzystwie dziewczyny, która jak widać... chyba też się stęskniła za nim. Chłopak sam nie wiedział co powinien więcej zrobić, więc jedynie wpuścił dłonie w kieszenie, zaczynając rozglądać się. — Znaczy, no... Nie mogłem dłużej mówić sobie, że nie powinniśmy się spotkać, bo powinniśmy. Chciałaś, no, poznać mnie trochę więcej i to jak sobie żyję na co dzień to.,. Napisałem. I teraz trochę żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej, ale marzec jak dla mnie to odpowiednia pora na takie rzeczy. I naprawdę, wybacz za niepisanie. — Obrócił się na pięcie wokół własnej osi i pokazał się jej całym. — Patrz, jestem cały w kawałku, nic mi się nie stało. Żyję i oddycham. W sumie oba te terminy nie wykluczają siebie... Więc jestem. — Dostatecznie dobre przeprosiny, panno Marcello? Na to chyba wychodziło, bo zaraz chłopak kiwnął ramieniem, że właśnie mogą zacząć iść. Um, raczej nie miał chęci na robienie żadnych innych gestów. Szedł dość sztywno i ogółem jakiś wydawał się dziwniejszy. Normalny, zwariowany. Ale też trochę dziwniejszy. Zaraz też odezwał się ponownie. — To... Jak ci minęła reszta ferii? — Dopytał dla pewności.
Można powiedzieć, że Mia dość mocno zadużyła się w chłopaku. Wiele razy o nim myślała, jakoś nie potrafiła myśleć o nim jak o przyjacielu czy kimś neutralnym. O nie to na pewno nie. Nie obiecywała sobie wiele, ale w końcu Zeph tak naprawdę wykazuje chęć spotykania się z nią więc pewnie również inaczej myśli na jej temat. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że słyszę to z Twoich ust. Nie no jasne... Ja też musiałam trochę się zaklimatyzować na powrót w szkole. - powiedziała do niego i posłała mu lekki uśmiech. Wcale nie miała mu za złe tego, że wcześniej nie napisał, tak samo przecież ona mogła się do niego odezwać jak i on. Więc prędzej mogłaby mieć pretensje do samej siebie niżeli do niego. - No to jednak jest najważniejsze, że jesteś tutaj ze mną cały i zdrowy. - oznajmiła. Przytaknęła jedynie głową i zaczęła pląsać nogami za nim. Nie wiedziała jak wypadnie w tej spinaczce, bo nigdy tego nie robiła prócz wspinania się po drzewach w dzieciństwie, ale wiadomo, że dawno tego nie robiła. Ale zawsze to jakaś dodatkowa rozrywka, więc nie mogła odmówić takiej świetnej zabawy, miała jedynie nadzieję, że ta wyprawa nie sprawi, że komuś się coś stanie. - Całkiem ciekawie, ale zaczynałam już tęsknić za Hogwartem... - jako mugol była naprawdę bardzo zbliżona z murami szkoły. Uwielbiała ją i niewyobrażała sobie chwili kiedy będzie musiała je opuścić.