Aby dostać się do gór za Hogsmeade, trzeba przejść w dalszą część wioski, gdzie domów jest znacznie mniej, a ścieżka kręci się o wiele bardziej niż droga główna. Idąc do przodu łatwo dostrzec, że zmierza się w stronę wzniesienia górującego nad Hogsmeade. Dochodząc do zakrętu trzeba go minąć, po czym staje się na końcu drogi. Umieszczona jest tam barierka. Po jej minięciu zmierza się do podnóża góry, pokrytego drobnymi kamieniami i głazami. Stąd już jest trudniej, bowiem należy wspinać się krętą, kamienną ścieżką, co jest męczącym zadaniem. Mimo tego warto tu przybyć, ze względu na ładne widoki.
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przedmioty (własne): Felix Felicis(wypity), wiggenowy, owijka na różdżkę(+3 zaklęcia) Przedmiot (wybrany): Świetlik Bonus: Szczuroszczet Wejście: Tyran Groza:40 - 20(checha) - 10(odważny) = 10 Kostki i efekty: Zmieniam się w świadomego wilkołaka :x Inferiusy:moje 16 + 10 Nejta + 4 Leo + 3 Cama + 2 NiuchaczAlexa + 5 Alex = 40 - Trupy dostają manto
O tym że płomienie zdecydowanie nie były normalne Nathaniel i Alex który go odciągnął zdecydowanie się o tym przekonali, kiedy dłoń jednego i palce drugiego zaczęła pokrywać czarna martwica. Nie wyglądało to na spaleniznę, ale nawet na jego niewprawione oko było widać że to jakiś rodzaj klątwy. Do tego prawdopodobnie jakiejś starożytnej. - Wszystko w porządku? - Spytał się zerkając na ogarnięte martwicą części ciała. Wyglądało to okropnie, ale z drugiej strony nie wyli z bólu w niebogłosy więc nie był do końca pewny co się właściwie zadziało. Na szczęście ich kochany misio Leonardo miał przy sobie muszlę która ugasiła na tyle płomieni żeby mogli bezpiecznie przejść na drugą stronę, a kiedy tylko to zrobili zaczęły go ogarniać złe przeczucia, które na szczęście udało mu się zwalczyć. Szkoda że w całym tym tunelu capiło niesamowicie i nawet zaklęcia na to za bardzo nie pomagały. Niestety. Jednak kiedy przeszli do jakiejś dużo większej sali, złe przeczucia tylko się nasiliły. Zwłaszcza kiedy spojrzał w niebo i zobaczył tam coś czego się zdecydowanie nie spodziewał. Jebany w dupę księżyc wisiał na sztucznym niebie. I był dosyć realistyczny, bo kiedy tylko na Drake'a padły jego promienie po plecach przebiegł mu znajomy dreszcz sygnalizujący tylko jedno. - O kur... - Nagłe uderzenie bólu, ciągłe i narastające. Przemieniał się w wilkołaka po raz pierwszy od dłuższego czasu. Normalnie może w jakimś stopniu by się z tego cieszył, ale na pewno nie w sytuacji kiedy byli pośrodku podróży do jakiejś wieży gdzie znając życie będzie czekała na nich ożywiona zbroja albo inne chujostwo. Zwłaszcza że pił tojadowego nawet na ten wszelki wypadek, bo tego dnia nie powinno być w normalnych warunkach pełni. Jednak kiedy transformacja dobiegła końca, a on był gigantycznym psem doszło do niego że nadal był świadomy i to nawet bardziej niż normalnie na tojadowym. Nie czuł nawet naporu dzikich instynktów, które zazwyczaj kurczowo się do trzymały. Czyżby to dlatego że w listopadzie stracił panowanie pomimo eliksirów i teraz za ten nadmiar pracy jego wewnętrzny wilk zrobił sobie teraz wolne? W sumie to nie powinien tego za bardzo rozkminiać, tylko dać znać reszcie że jest sobą i nie ma zamiaru ich pogryźć. No... Nie wszystkich. Zerknął jeszcze na swoje rzeczy, a następnie na Leo który miał przy sobie plecak. Co jak co, ale wolałby ich nie zostawiać w tak cuchnącej norze, w której teraz z jego wilkołaczej perspektywy waliło teraz jeszcze mocniej. Dużo czasu na podziwianie nieba i jego cudnej wilczej sylwetki też nie mieli (a szkoda XD), ze względu na nacierające na nich ożywione kości, na które zareagował psim burknięciem. Inferiusy. To zawsze muszą być inferiusy. Może i nie mógł czarować, ale za to w końcu mógł się wyszaleć jako wolny wilczek. Rzucił się na ożywione kości masakrując je potężnymi łapami i przedzierając się przez nie. Starał się za bardzo nie kłapać szczęką, bo w końcu nie wiadomo gdzie te kości były wcześniej. Poza tym tysiącletnie kości raczej nie smakowały najlepiej.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Przedmioty (własne): różdżka (+3 CM), szpiegowskie soczewki, kompas marzeń, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany): eliksir dictum Bonus: niuchacz Wejście: tyran Groza:75 - 20 (cecha) - 10(odważny) = 45 Kostki i efekty: Drake 16 + 10 Nejta + 4 Leo + 3 Cama + 2 Niuchacz Alexa + 5 Alex = 40 - Trupy dostają manto + coś tam jeszcze było z poprzednich eventów
Oczywiście, że nie mogło obejść się bez obrażeń. No bo jak to wyprawa Jonesa bez próby samobójczej. Voralberg tuż po odciągnięciu Bloodwortha z czarnomagicznych płomieni, od razu zrozumiał że coś jest nie tak. Dość pomocnym faktem był fakt, że czerniała mu ręka, wyszczególniając - palce i nie wyglądało to dobrze. Przyjrzał im się czujnie, choć nie panikował analizując w głowie swoją sytuacje. Był w o tyle dobrym położeniu, że ucierpiały tylko (i aż) jego palce, ale i tak mógł uznać, że ręka nie nadaje się do niczego. Szczęście w nieszczęściu była to prawa ręka, tak więc dominująca pozostawała w użyciu. Westchnął. Czy teraz ktoś będzie w stanie się tym zająć? Rozejrzał się w poszukiwaniu uzdrowiciela, ale jakoś tym razem mieli ich spory niedostatek. Musiał teraz z tym żyć. - Nie bardzo, ale nic z tym teraz nie zrobię. - wzruszył ramionami, nawet nie patrząc na pana Lilaca. Wciąż ciekawił go stan dłoni. Jego uwagę zwrócił dopiero moment, w którym panowie ugasili część płomieni, aby mogli iść dalej. A wtedy zaczęło się dziać aż za dużo. Im dalej w las (w tym wypadku tunel), tym bardziej odczuwał napadający go niepokój. W takich chwilach powinien cieszyć się, że nie miał węchu. Zapach, który się tu rozchodził musiał być obrzydliwy. Wycelował różdżkę w miejsce, gdzie otworzyła się ściana. Miał coraz większe wrażenie, że zaraz coś na nich wyskoczy i szykował się na coś wielkości co najmniej tej cholernej wiwerny, która swego czasu zaatakowała Violkę w lesie. Na szczęście ich oczom ukazał się tylko gobelin. Zapewne chcieliby odetchnać z ulgą, gdyby nie fakt że gobelin przedstawiał pełnie, a pan Lilac najwyraźniej lubił sobie powyć do księżyca nie tylko w okolicznościach pozajaskiniowych. Odwrócił się w kierunku Drake'a będąc gotowym go oszołomić, ale ku jego zaskoczeniu (i zapewne nie tylko jego) Gryfon przypominał bardziej udomowionego owczarka, niż pełnoprawnego wilkołaka. Co tu się działo? Jego niepokój narastał. Czy w pewnym momencie jednak chłopak zaatakuje? Nie miał czasu się zastanawiać, albowiem wkrótce czekała ich kolejna niespodzianka w postaci inferiusów. Cudownie. Machnął różdżką w większą grupę wypuszczając na nich strumień gorącego ognia i starając się obserwować co działo sie wokół. A działo się sporo. I zapewne to nie był jeszcze koniec.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Przedmioty (własne): różdżka, buty do tańca (+1 DA !!!), wiecznie modny szalik!!!, mapa historyczna Przedmiot (wybrany): beret uroków Bonus: langustnik - kąsał mnie na szczęście Wejście: uzurpator Groza:15 - 10 (jak Darren połamał mi kości) = 5 Harry the Fearless
W końcu udaje nam się uciec, nasze patronusy sprawdziły się niesamowicie i oto zmierzaliśmy coraz wyżej. Strasznie musiałem się skupiać przy tej wspinaczce wzdłuż potoku. W końcu nie chciałem skręcać nogi w butach do tańca, to byłoby bardzo niefortunne! Muszę przyznać średni był ze mnie sportowiec. Im dłużej szedłem na góry tym bardziej odczuwałem to w nogach. Już sam nie wiem czy po prostu wycieńczyła mnie poprzednia walka z dementorami, może to nieprzespane noce, a jeszcze cały vibe tej góry. Ja byłem tak skupiony na równomiernym tupataniu, że niespecjalnie zauważyłem jak to może wpłynąć na człowieka, czy po prostu jak czuli się moi towarzysze. Jedynie co jakiś czas zerkałem na dziewczyny pytając miło czy wszystko w porządku. A jeśli uznawałam, że nie - łapałem ja za rączki. - Na srające po krzakach dementory idziemy już ze sto lat - zauważam w stronę Jonesa, zagadując go miło, w nadziei że podpowie mi tym samym jak długo będziemy musieli jeszcze iść. Ale w tym momencie musimy się zatrzymać. Zastanowić się co do za niecka i potem zajrzeć. Istny to cud, że nie mdleję i nie upadam prosto na któryś z pali, by podzielić los trytonów. Pewnie wcześniejsze przygody mnie tak zahartowały! Bo jedynie odwracam głowę, przełykam ślinę, przymykam oczy i liczę do 10, by się uspokoić. - Czemu tu wszędzie są masowe groby... albo ogólnie trupy - mamroczę mając na myśli poprzednie wyprawy. Chowam się za dziewczynami, by odetchnąć i pozwolić rozwikłać jakieś zagadki im i Lancasterowi.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Przedmioty (własne): różdżka, rękawice ochronne, Dictum, Pochłaniacz magii Przedmiot (wybrany): Łańcuch Scamandera Bonus: Gnom - nie wiem xD Wejście: Uzurpator Groza:9 - 10 za opanowanie w KP Kostki i efekty:D - No nie jestem szybsza i Jones zdobywa wskazówkę
Przez moment, gdy Hariel postanowił puścić Pandę, Jonesa i Marlę przodem, Ruda miała ochotę go zwyzywać i nazwać bezmyślnym, ale gdy chwycił jej dłoń, a ich spojrzenia się spotkały kompletnie straciła na to ochotę czując ulgę, że ma go obok siebie. Nawet jej lisiczka zrobiła się nieco wyraźniejsza, choć zmęczenie i przyczepiony do nogi ślizgonki gnom nie ułatwiały dalszej podróży. Mimo zniknięcia dementorów, Irv próbowała jak najdłużej utrzymać patronusa przy życiu, ale w pewnym momencie niechętnie musiała przyznać, że albo lisiczka zniknie, albo ona po prostu padnie tutaj i dalsza podróż nie będzie już możliwa. Czując się więc bardzo niekomfortowo pozwoliła, by zaklęcie wygasło, choć uczucie jakie pozwoliło jej przywołać patronusa wcale tak łatwo nie rozpłynęło się w powietrzu. Szła raczej blisko Hariela, widząc jak ten niepewnie spogląda to na nią, to na swoją gryfońską przyjaciółkę. Nie bała się już, choć nie mogła powiedzieć, by specjalnie jej się tu podobało. Mimo, że jaskinia w końcu się powiększyła, Rudej wciąż doskwierał lęk, z którym dzielnie walczyła, nie wahając się przed kolejnym krokiem. Lumos spherea w pewnym momencie zastąpił zgaszoną wcześniej lisiczkę, by nieco lepiej oświetlić to, co się przed nimi znajdowało, a widok był iście makabryczny. Ponabijane na pale trytony widocznie przeszły przed śmiercią katusze, a odchodzący od nich smród nieprzyjemnie kręcił w nosie. -Spokojnie, są martwe i zdecydowanie nie sądzę, by nas spotkał taki sam los. - Zwróciła się do chowającego się za nimi Hariela, po czym uścisnęła mocniej jego dłoń, by następnie powoli zostawić go z tyłu i stanąć obok Jonesa, który próbował rozszyfrować jakiś tekst. Co nieco potrafiła zrozumieć, ale poszukiwacz przygód okazał się sprawniejszy od niej i już po chwili opowiadał im potworną historię Mordreda i jego morderczych upodobań. -Cóż, czy jest sens, żebyśmy dalej tu tkwili? Tam chyba jest dalsze przejście? - Wskazała jakiś tunel w oddali. Pytanie kierowała oczywiście do Lancastera, ale nim usłyszała odpowiedź podeszła do nabitych na pal zwłok i przyświecając sobie zaklęciem zaczęła dokładnie je oglądać.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ostatnio zmieniony przez Irvette de Guise dnia Wto Cze 07 2022, 12:02, w całości zmieniany 1 raz
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Przedmioty (własne): szpiegowskie soczewki, kompas marzeń, różdżka (+5 transmutacja) Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Bonus: langustnik Ladaco (przerzuty!) Wejście: tyran Groza:93 → 25 – 20 za silną psychę Kostki i efekty:3 → razem tam mamy wszyscy 40, więc nikt nie umiera
Ulga i niezrozumienie, wymieszane z szokiem i dreszczem, który przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Zmarszczył brwi, dopiero teraz orientując się co tak właściwie chciał zrobić, od czego dzielił go prawie jeden krok, a czemu zapobiegł Leonardo. Posłał więc nauczycielowi opieki nad magicznymi stworzeniami wdzięczne spojrzenie, nie mówiąc nic jednak, wciąż czując ściśnięte gardło. Zmarszczył nos, kiedy dotarły do niego duszące zapachy, spłycając nieco swój oddech i przede wszystkim całkowicie się skupiając na uspokojeniu szaleńczego tempa jego serca. Spojrzał na przyjaciela, jakby kontrolując czy i jemu nic się nie stało, ale kiedy spojrzenie błękitnych tęczówek padło na rękę Nathaniela – zaniemówił. Cholera jasna. Żałował, że na uzdrawianiu nie znał się praktycznie wcale, a jednak jego wzrok zawiesił się na chwilę na eliksirze wiggenowym, który otrzymał od Jonesa. Próbował rozważyć w głowie za i przeciw wykorzystania eliksiru w tym momencie, ocenić szanse na powodzenie zwykłego eliksiru leczniczego, choć nie dało się ukryć, że płomienie wcale zwykłe nie były. Był jednak gotów oddać całą fiolkę przyjacielowi, jeśli ten tylko będzie tego chciał. — Wygląda paskudnie — mruknął jakże pocieszająco, zaciskając usta w wąską linię, bowiem po raz kolejny nie miał pojęcia co zrobić i nie wiedział czy jeszcze ma siły udawać, że wcale tak nie było. Westchnąwszy skierował się w głąb korytarza, bo przecież i tak nie mieli większego wyboru. Skoro mieli zginąć, to niech chociaż będzie to heroiczne. Niemal parsknął na swoje myśli, ale szedł dalej, nie odstępując Nate’a na krok. Nie wiedział przecież, czy spalona ręka nie poniesie za sobą większych konsekwencji. Miał wrażenie, że idą całą wieczność. Pot zlepiał niewielkie kosmyki na tego czole, a płuca domagały się świeżego powietrza, którego zdecydowanie brakło w tunelu. Podwinął rękawy swojej koszuli, łudząc się, że to jakoś pomoże na gorąc, który oblewał jego ciało. Może właśnie tak wyglądało piekło? Miał wrażenie, że znaleźli się we wnętrzu ziemi, a jednocześnie pośrodku niczego. Cichy głos w jego głowie podpowiadał, że coś było nie tak, ale zdusił panikę w zarodku, nie pozwalając jej wykiełkować. Nie spodziewał się, że dotrą do czegokolwiek. Sala, która rozpostarła się przed nimi, sprawiła, że niewielka zmarszczka pojawiła się między jego brwiami. Niemal od razu skierował wzrok w stronę światła, unosząc nawet jedną brew na widok księżyca. — Urok? — zapytał w eter, a jednak czekając na potwierdzenie z którejkolwiek strony. Przecież nie było możliwe, żeby ktoś zamknął księżyc w środku góry, podejrzewał więc, że to sprawa magii, zwykłego złudzenia, a jednak nie on tutaj był zaklęciarzem numer jeden. Z rozmyślań wyrwał go Drake, niewiele myśląc spojrzał na młodego chłopaka, a jego oczy nieco się rozszerzyły, gdy tylko dotarło do niego co się dzieje. Jakby odruchowo, zupełnie machinalnie podniósł różdżkę w kierunku Lilaca, zaciskając na niej mocniej palce. Nie miał pojęcia jak magia góry zadziała na Gryfona, nie miał pojęcia czy pił eliksir tojadowy i czy w ogóle góra pozwoli mu na zachowanie świadomości. Nie pozwolił sobie na odwrócenie wzroku na któregokolwiek z ich towarzyszy, czujnie obserwując powolną – i bolesną jak mniemał – przemianę w wilkołaka. Zanim jednak zdążył jakkolwiek zareagować, dotarł do niego dźwięk, od którego zjeżyły mu się włosy na karku, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie. Powoli – nadal nie spuszczając różdżki z Drake’a – przeniósł wzrok. Klekot kości, to właśnie słyszał i nie podobało mu się to ani trochę. Dopiero kiedy szkielety zaczęły wchodzić w łunę księżycowego światła, poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. — Wspaniale kurwa — mruknął, uznając, że ważniejsze na ten moment było pozbycie się inferiusów niżeli pilnowanie Drake’a w wilkołaczej postaci. Przeniósł więc różdżkę i rzucił pierwsze zaklęcie, traktując pierwsze inferiusy strumieniem ognia. Przestał myśleć o czymkolwiek innym, jedynie skupiając się na przetrwaniu, bo teraz nie miał już innego celu. Może jednak powinni robić z Natem zakłady, czy w ogóle oni to przeżyją.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Przedmioty (własne): bransoletka z ayahuascą, eliksir chroniący przed ogniem (wypity), felix felicis (wypity) Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Bonus: tryton (medalion gaszący) i gnom (niewiemco) Wejście: Tyran Groza:2 Kostki i efekty:4, razem mamy ok. 40!
- Na litość merlinowską - wyrwało mu się tylko, gdy dostrzegł obrażenia Alexandra i Nathaniela. Nie należał do szczególnie delikatnych, acz teraz ciężko było nie uciec spojrzeniem od martwiejących kończyn. - Jeśli potrzebujecie zawrócić... - podjął tylko, chcąc przypomnieć im o tej opcji, bo nie widział sensu w robieniu z siebie męczenników - fakt faktem, byli już na tyle daleko, że i powrót wydawał się niebezpieczny. Wszyscy jednak ruszyli dalej, a Leonardo schował z powrotem muszlę o cudownych gaszących właściwościach, mogąc mieć teraz tylko nadzieję, że jej efekt nie wyczerpał się w pełni na tamte dziwne płomienie. Zakładał, że to Drake jako pierwszy zorientował się, że wisi nad nimi Księżyc, a jednak sam Vin-Eurico również zareagował dość szybko, natychmiast wyskakując do przodu, by być między nim a resztą ekipy. Widział kątem oka czyjąś różdżkę i zdawał sobie sprawę z tego, jak przerażająca była ta scena, ale jeśli czegoś nauczyło go obcowanie z mniej przyjaznymi magicznymi stworzeniami, to właśnie zachowania względnego spokoju w takiej sytuacji. - Tylko nie atakujcie - poprosił cicho, najpierw chcąc zobaczyć co się wydarzy, ale przede wszystkim będąc gotowym, by zmienić się znowu w niedźwiedzia i to w zwierzęcej postaci spróbować jakoś zapanować nad wilkołakiem. Rzecz w tym, że Drake nie wyglądał jakby chciał atakować i Leo stopniowo musiał rozluźnić się pod świadomością, że to tylko jakiś dziwny urok. - W porządku? - Spytał go jednak ostrożnie, martwiąc się o odczucia Gryfona, acz nieszczególnie mogąc się tym bardziej przejąć; zaraz sam sięgał po różdżkę, wzdrygając się na dźwięk klekotu czarnomagicznie ożywionych kości. Starał się trzymać blisko wilkołaka, odepchnięte czy rozgryzione przez niego zwłoki traktując strumieniami ognia, tak jak i swoich własnych przeciwników - na tyle precyzyjnie, na ile mógł, uparcie pilnując, by do ucznia nie dotarły gorące płomienie, co w pewnym momencie niegroźnie opłacił kawałkiem rękawa swojej kurtki. Inferiusów była cała masa, ale z każdą boleśnie gorącą i długą sekundą mogli zaobserwować, jak ich przeciwników robi się coraz mniej i jak pewnie przedzierają się dalej przez tę przeklętą salę.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kolejne przejście przypominało do złudzenia kopalnianą sztolnię - choć szyb nie był na szczęście zawalony całkowicie starodawnymi, kopalnianymi przyrządami, i tak dało się rozpoznać jego dawne przeznaczenie. Zostawili za sobą makabryczną hutę i góry spalenizny, wyglądało jednak na to, że przeznaczenie szykowało im zaznajomienie z bliska z procesem powstawania popiołu, i to na własnej skórze. Po nagłym uderzeniu smoczego cielska w górę, Armitage przykulony na ramieniu Krukona zakwilił i wyciągnął łepek spod skrzydła, gotowy do teleportacji w każdej chwili lub - w przypadku zniszczenia ściany - odlecenia razem z Shawem jak najdalej stąd. Skalna grań jednak nie ustąpiła, za to szybko zaczęła się podnosić temperatura. Na pytanie Julki Shaw tylko przewrócił oczami. Nie wątpił, że naukowe dysputy miały wielki i podniosły cel, szczególnie wśród wychowanków Ravenclawu, ale marnowanie oddechu w takiej sytuacji uważał za co najmniej nierozsądne. - Szybciej do przodu - syknął tylko, przypominając sobie arabskie temperatury i rzeczywiście rzucając na siebie oraz osoby obok Frigus. Ostatecznie jednak spamowanie zaklęciami chłodzącymi zostawił innym - sam wyczarował jeszcze kulę światła, która zawisła dwa metry przed poruszającą się do przodu, krukońską grupą, zwalniając chociaż ich różdżki z obciążenia rzucania Lumos. Oprócz tego wykorzystał też ostatni pomysł jaki miał - zatrzymał się na krótki moment, by na rozgrzewanej coraz bardziej ścianie różdżką wyryć runę Arcanum Adscribo i zapieczętować tam Frigidum Ignio, na wszelki wypadek.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Walka z dementorami była dla niej na tyle wyczerpująca, że bez słowa szła na przodzie z Jonesem, co jakiś czas tylko odpowiadając na pytanie Harry'ego o samopoczucie, gładko kłamiąc, że czuła się wspaniale. Prawda była jednak taka, że z każdym kolejnym krokiem miała większą gulę w gardle, co chwilę zerkała nerwowo na Lancastera (bo szczerze liczyła, że będzie w stanie w porę ich ostrzec przed jakimś niebezpieczeństwem albo chociaż teleportować do miejsca, w którym było ładnie, ciepło i przytulnie) i uparcie powtarzała sobie, że da radę. Jej gryfońska odwaga zniknęła i tylko fakt, że gdyby zdecydowała się teraz wrócić to musiałaby zapierdalać sama, powstrzymywał ją przed zamaszystą zmianą trasy. Gdy ich przewodnik nagle się gdzieś zatrzymał, a do niej dotarło na co właśnie patrzy, aż skuliła się i przyłożyła dłoń do ust, aby zdusić krzyk. – Zaraz się zrzygam – poinformowała uprzejmie resztę, jednocześnie przekonując samą siebie, że problemy żołądkowe to jedyna rzecz, z którą się teraz musi mierzyć. Była śmiertelnie przerażona i chyba tylko spokojna reakcja Hariela i Irvette spowodowały, że nie zaczęła panikować i srać pod siebie ze stresu. Pewnie byli przyzwyczajeni do podobnego klimatu, skoro mieszkali w lochach. – Skąd ta pewność? – spytała Rudej, która bardzo pewnie twierdziła, że nie spotka ich podobny los. Cóż, chyba że miała na myśli to, że skończą o wiele gorzej – z tym zdecydowanie by się nie kłóciła. Historia, którą opowiadał im Jones, nie należała do najlżejszych, powodując u niej jeszcze większe palpitacje serca i problemy z oddychaniem. Dlatego kiedy tylko skończył, a de Guise zaproponowała, aby stąd wyjść, nie zastanawiała się nawet sekundy. – Tak, błagam, chodźmy stąd – spojrzała na nich, wykonując rękami pospieszający gest, żeby przestali gapić się na wszechobecne trupy i kontemplować nad losem tych, którzy już dawno nie żyli. – Bo zaraz i nam się przyda ta modlitwa – dodała ponuro.
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Przedmioty (własne): pochłaniacz magii, pierścień Hannibala, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany): łańcuch Scamandera Bonus: szczuroszczet Wejście: tyran Groza:59 - 20 za psychę - 10 za darkową ingerkę z wampirem = 29 Kostki i efekty:6 i 4 na inferiusa, razem 40
Ledwo zarejestrował to, że w jego ślady poszedł również Alexander, był tak oczarowany słodkim chórem głosów w jego głowie, że na nic nie zwracał już uwagi. To mocne, niespodziewane szarpnięcie, w wyniku którego zatoczył się i omal nie upadł – nie widok muskanej przyjemnie ciepłymi płomieniami skóry – sprawiło, że odzyskał względną trzeźwość umysłu. Powiódł zamglonym spojrzeniem po twarzach zebranych wokół osób, które z jakiegoś powodu wpatrywały się w niego i Voralberga ze zgrozą i w końcu sam spojrzał na rękę, która ludzką kończynę przypominała tylko kształtem. Co do kurwy? Poczuł wzbierające w nim mdłości i odwrócił na moment wzrok, starając się przyjąć to ze spokojem. Jego sytuacja była absolutnie beznadziejna, a mimo to na słowa Leonardo niechętnie pokręcił głową. — Nierozsądnie byłoby się teraz rozdzielać. Jeśli zawracamy, to powinniśmy to zrobić wszyscy. — Nie uśmiechało mu się zgrywanie rycerzyka, ale jeszcze gorzej jawiła się dezercja, która mogła kosztować go znacznie więcej niż dłoń. Nie chciał przekonywać się, jakie niebezpieczeństwa czyhają w tym tunelu na samotnego, osłabionego czarodzieja. — Co ty pierdolisz, założę pierścionek i będzie pięknie — odpowiedział Camowi, próbując obrócić sytuację w żart. Jednocześnie rzeczywiście zdjął jeden z pierścieni z palca zdrowej ręki i niechętnie przełożył go na tę, która swoim wyglądem skłaniała żołądek do robienia fikołków. Miał szczerą nadzieję, że choć artefakt nie radził sobie z czarną magią, to choć trochę ograniczy zasiane przez ogień spustoszenie, przynajmniej do momentu, kiedy będzie mógł zobaczyć się z uzdrowicielem. Był coraz bardziej zmęczony, na dodatek obleciał go strach na myśl o dalszej wędrówce, ale udało mu się zdusić w sobie chęć ucieczki. Zamiast tego zbliżył się do Alexandra. — Też to słyszysz? — rzucił cicho do Voralberga, bo głosy w jego głowie wcale nie cichły... a po minach pozostałych członków wyprawy wnioskował, że jest w tym raczej odosobniony. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo po przejściu dalej zadziało się wiele. Znaleźli księżyc – a przynajmniej jakąś jego projekcję... a młody Gryfon okazał się być śmierdzącym kundlem pokroju Noxa. Bloodworth skrzywił się nieznacznie, bo znacznie chętniej nacieszyłby wzrok utęsknionym widokiem satelity, aniżeli wykrzywiającymi się kośćmi wilkołaka. — Raczej nie prawdziwy. W przeciwieństwie do tego tutaj. — Końcem różdżki wskazał na chłopaka i nie opuścił jej po tych słowach, bo i absolutnie nie zamierzał zaufać pchlarzowi. Stanął przy Camaelu, gotów bronić przyjaciela w razie takiej potrzeby i ta jak najbardziej nastąpiła, ale z zupełnie innej strony, niż się tego spodziewał, klekocząc przy tym nagimi kośćmi. Cam najprawdopodobniej słyszał każdą wymamrotaną kurwę, kiedy Nate niechętnie orientował się w sytuacji. Gdyby rzucił piekielną pożogę, spaliłby je wszystkie w mgnieniu oka... obawiał się jednak, że czar wymknie się spod jego kontroli i narobi więcej szkód, niż pożytku. Nie był w szczytowej formie, a głosy w jego głowie działały dekoncentrująco. — Rotundus Calidum — kiedy odparli najintensywniejszą falę ataku nieumarłych, zdecydował się na otoczenie ich zapewniającym bezpieczeństwo ogniem, który jednak nie był tak ciężki do opanowania jak pożoga. Liczył, że Alexander stworzy im przejście, poczas gdy on będzie podtrzymywał barierę przeciwko inferiusom.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Historia wyryta wewnątrz pieca niewątpliwie była straszną tragedią i z tym nie sposób było się nie zgodzić, ale pozostawała już tylko tym – historią, a oni mieli teraz zdecydowanie poważniejsze problemy niż filozoficzne dysputy na jej temat, więc szybko pozostawił ją za sobą, żeby skupić się nad tym co przed nimi. Wraz z zagłębieniem się w wyraźnie pnącą się ku górze sztolnię pojawiło się nieprzyjemne uczucie, przez które włoski zaczęły mu się jeżyć na karku. Było subtelne, bardziej wyczuwalne gdzieś na skraju podświadomości, ale wyraźnie obecne i wzmagające jego czujność, sprawiające, że serce zaczynało bić mocniej; sprawiające, że w końcu sięgnął po różdżkę, choć nie poczuł się z tego tytułu wcale pewniej. Nie panikował, nie był nawet bliski tego stanu, ale czuł się nieswojo, stawiając każdy kolejny krok w głąb Szczytu i wcale nie był skłonny zrzucić tego na karb tamtej historii, czy nawet odgłosów walki, która – jak się zdawało – toczyła się tuż za ścianą. Zdecydowanie zbyt cienką ścianą. Krukon wzdrygnął się i zacisnął mocniej palce na różdżce, gdy któraś ze skrzydlatych bestii musiała wczepić się w skalną grań gdzieś w pobliżu. Rozejrzał się odruchowo prawie pewien, że zobaczy wbite w skałę smocze szpony. Nie to jednak miało stanowić ich problem – nie trzeba było zbyt długo czekać, żeby temperatura wewnątrz tunelu zaczęła gwałtownie rosnąć, kiedy próbująca się najpewniej opędzić od dementorów gadzina musiała zacząć pluć ogniem na wszystkie strony świata. Kopalniana sztolnia zmieniała się w piec, samo powietrze już parzyło, powoli utrudniając oddychanie. Aguillard otarł dłonią pot z czoła, wsłuchując się w propozycje dziewczyn, jak ogarnąć obecny kryzys i nie ugotować się żywcem. Magia, niestety, zdawała się oferować im dość ograniczone opcje. — Można jeszcze spróbować Aexteriorem objąć naszą grupę i schłodzić w niej powietrze przy pomocy Frigus? — dorzucił od siebie, nie wiedząc jednak na ile mogłoby to zdać egzamin w obecnych warunkach. Zaklęcia nigdy nie były jego mocną stroną, ledwie dawał sobie radę z podstawowymi inkantacjami, więc wykonanie czegoś takiego zdecydowanie wykraczało ponad jego zdolności. Schładzanie swoich ubrań z użyciem Frigus było jedynym co mógł zrobić, żeby spróbować się uchronić przed hipertermią, więc zaczął to robić, mamrocząc przy tym formułkę zaklęcia pod nosem.
Kolejne przejście niosło coraz większe znamiona cywilizacji. Co więcej - magię czuć było wręcz nosem, i to nie tylko tą absolutnie plugawą. Gładko wykute ściany korytarza ozdobione były gobelinami i arrasami, na których ciążyły zaklęcia utrzymujące je w dobrym stanie mimo upływu wieków. Wszystkie dzieła przedstawiały heroiczne - choć również i przerażające - dzieła pewnej postaci w czerni, która milenium temu, nieważne czy u boku króla Artura czy już jako samodzielny władca, czuła się jak w domu w samym środku wojennej pożogi.
Pod waszymi stopami nie chrzęszczy już zwykły kamień ani skała - obrobione, wyrównane płyty pozwalały na wygodną wędrówkę przez kolejne pół godziny. Pół godziny, które dla przynajmniej dwójki z was były coraz bardziej i bardziej trudniejsze.
Nathaniel Bloodworth - pierścienie Hannibala nie zostały stworzone do obrony przed skutkami czarnomagicznych klątw - to powinieneś wiedzieć. Ich białomagiczne, lecznicze właściwości pomagały jednak ukoić ból, który po opuszczeniu płonącej sali zaczął coraz bardziej i bardziej narastać. Sczerniała dłoń przestała śmierdzieć, przestała też wyraźnie gnić - przedstawiała teraz wysuszony, marny widok, przypominający wręcz groteskową, wciąż poruszająca się mumię. Dodatkowo klątwa się rozprzestrzenia - gnić zaczyna ręka od nadgarstka aż do prawie łokcia.
Alexander Voralberg - zaklęcia uzdrawiające i ochronne ZOSTAŁY stworzone do obrony przed skutkami czarnomagicznych klątw - to powinieneś wiedzieć. Dlaczegóż więc by ich nie użyć? Zgnilizna z palców przeszła na resztę dłoni, sprawiając że ta stała się już całkowicie bezużyteczna. Do tego jeśli kiedyś się zastanawiałeś jak czuje się człowiek gnijący za życia, to właśnie otrzymałeś swoją odpowiedź. Ból, wcześniej nieistniejący, teraz bardzo szybko sięga zenitu.
Kuferkowe statystyki obu delikwentów spadają o 20 punktów w każdej kategorii. Dodatkowo, do końca eventu możecie użyć jedynie pięciu (sześciu w przypadku pana Bloodworta (szczuroszczet!)) zaklęć poziomu specjalnego. Po ostatnim z nich klątwa bierze górę, a zgnilizna sięga do organów witalnych.
Wracając do reszty ferajny, wchodzicie do pomieszczenia na samym szczycie. Słyszycie stąd pohukiwania smoków, łopot ich skrzydeł pomieszanych z pelerynami dementorów, a także słyszalne już stąd trzaski zaklęć ciskanych z wierzchołka wieży przez nieznanego - acz już niedługo - sprawcę. Znajdujecie się w ogromnym, zatopionym w mroku holu, zakończonym żelaznymi drzwiami prowadzącymi do środka strzelistej budowli. Nie wątpicie, że jesteście w czymś w rodzaju komnat dziennych "pana domu" - w jednej z wnęk widzicie alchemiczne laboratorium wybornej jakości, acz dość przestarzałe, w innej przejście oznaczone staroangielskim napisem "kuźnie" albo "sale gościnne". Dopiero po dłuższej chwili orientujecie się jednak, że ściany nie są już pokryte gobelinami ani arrasami, tylko pomarszczonymi, śmierdzącymi błonami smoczych skrzydeł zwisającymi od sklepienia po samą podłogę. Powyrywane w brutalny sposób łuski walały się tu i ówdzie na podłodze, najwidoczniej nie były jednak - mimo swej drogocenności - głównym celem gospodarza. Błony służyły mu bowiem jak olbrzymie płachty pergaminu, na których spisywane były nie tylko własnoręcznie stworzone czarnomagiczne inkantacje, ale przede wszystkim dwie rzeczy. Pierwszą z nich było oczywiście zaklęcie, mające na celu zasłonić księżyc na nieboskłonie. Drugą zaś...
Wszyscy rzucają kostką k6. Osoby z gnomim przyjacielem pomijają ten rzut (automatycznie zdają). Osoby z cechą odpowiadającą za spostrzegawczość otrzymują przerzut. Na wynikach parzystych, pod jedną z błon postać odnajduje ukrytą wnękę.
Jeżeli: - postać ma co najmniej 10 punktów ze Starożytnych Run, - postać posiada świetlik, - postać studiowała staroangielskie zapiski (proszę o link) ...jesteście w stanie odczytać z zapisków na wewnętrznej stronie błony przepis na jakiś wyjątkowo plugawy rytuał, wymagający przede wszystkim zabicia innej osoby, mający jednak zapewnić nieśmiertelność. Dowiadujecie się też, że w przypadku Mordreda Tyrana jego wybór jako rzecz, w którą postanowił zakląć część swego jestestwa, pada na czarną zbroję wykutą przez gobliny.
Po chwili pouczającej lektury pozostaje wam jedynie ruszyć w dalszą drogę. Po przejściu przez żelazne drzwi na końcu sali wznoszą się przed wami szerokie schody z czarnego, wypolerowanego obsydianu - materiału, od którego aż bije złowrogą energią. Już pierwszy krok uświadamia wam, że schody zaczarowane są tak, by stąpające po nich istoty nie dotarły żywe na szczyt, ale by każdy stopień wysysał z nich cząstkę witalnych sił. - Zapraszam - słyszycie głęboki, przypominający smołę głos, dobiegający jakby z samych schodów - Tylko wyczeszcie psa.
Kto wie - być może tylko dzięki dysputom i regularnym wymianom tlenu udało się Kruczej Drużynie ujść cało? Zaklęcia ochładzające z pewnością jednak nie zaszkodziły, a po chwili biegu kopalniany szyb kończy się nagłym rozszerzeniem i wypadacie do kolejnej, nie tak gorącej już sali. Od razu rozpoznajecie, że nadal jesteście w części roboczej - tutaj, zamiast potężnych, goblinich kuźni i hut, znajduje się miejsce, w którym kiedyś gobliny musiały spędzać noce i przerwy. Widzicie kości do gry, malutkie świecidełka porozrzucane tu i ówdzie, dawno przegniłe lub wysuszone na proch rolki koców i skór, służące za posłania - wszystko pokryte zaś grubą warstwą lepkich, klejących się nici.
Zadzieracie głowy do góry, skąd spogląda na was kilkanaście par oczu - nabrzmiałe, otyłe akromantule w liczbie trzech patrzą na was jak na łakome kąski, którymi dla nich jesteście. Jedna odkłada jeszcze zwiniętą w pajęczynę, śpiącą lunaballę, po czym wszystkie ruszają do ataku.
Każde z was rzuca kością k100. Otrzymujecie przerzut za każde 50 punktów w waszej łącznej, kuferkowej sumie. Jeśli zdobędziecie ponad 300 punktów, udaje wam się przegonić akromantule, które znikają gdzieś w tunelach. Jeśli wasz wynik będzie wynosił 299 lub mniej, jedno z was zostaje pokąszone przez pająki i niezdolne do dalszej podróży. Feniks teleportuje je w bezpieczne miejsce, jednak zwierzę również nie wraca już na event. Reszta zaś, korzystając z zamieszania związanego ze zniknięciem feniksa w kuli płomieni, przebija się dalej. O tym kto zostanie pokąszony zdecyduje rzut k6 - odpadnie ten, kto wyrzucił najmniej.
Następnie, w komplecie lub nie, stajecie przed "schodkami dla służby", które wąskim korytarzykiem prowadzą - choć tego jeszcze nie wiecie - na parter samej wieży. Już pierwszy krok uświadamia wam, że schody zaczarowane są tak, by stąpające po nich istoty nie dotarły żywe na szczyt, ale by każdy stopień wysysał z nich cząstkę witalnych sił. - Bękarty Roweny - słyszycie głęboki, przypominający smołę głos, dobiegający jakby z samych schodów - Na tę wieżę możecie wejść bez żadnych zagadek.
Za każdych kilka stopni rzucacie kostką - dokładnie 5xk6. Każdy wynik rożny od 1 oraz 6 oznacza, że tracicie z każdej kuferkowej kategorii po 10 punktów. Osoby posiadające dar od elfa omijają tę przeszkodę.
Kto wie, kto działał na kogo bardziej - czy to obecność Lancastera podnosiła na duchu trójkę wędrowców, a może ich migocząca choć odrobinę wiara, że skoro badacz wybrał się z nimi to nie mogło pójść im tak źle napawała archeologa zszarganą przez ostatni rok pewnością siebie?
Tak czy siak, minęliście nie tylko dementorów, ale też makabryczne "sale gościnne", przeznaczone dla trytonów. Droga prowadzi was teraz ostro pod górę - tak jakby chciała nadrobić poprzednie, nieco bardziej leniwe i spokojne chwile. Nie towarzyszy wam też już - chciałoby się powiedzieć "w końcu!" - szum wody, ani tej złowrogiej, stojącej, ani tej bulgoczącej i pluskającej, tryskającej spod Szczytu Buchorożca i pędzącej by zalać Hogsmeade.
Wilgoć - wciąż wszechobecna, ale tym razem już taka normalna, spowodowana wszechobecnym grzybem i wodą - moczy wam ubrania, a Jonesowi wąsy. Gołe ściany zastępują grzybie formacje - wyrastające prosto z poziomych załomów skalnych grzybnie świecą lekko w ciemności i wypuszczają z siebie chmurki błyszczącego na zielono gazu gdy tylko przechodzicie obok. Słodki zapach zaczyna być coraz bardziej wszechobecny i coraz bardziej mdlący.
Jeśli: - któraś z postaci posiada łącznie 25 punktów z Zielarstwa oraz Eliksirów, - któraś z postaci miała fabularną styczność z truciznami - proszę o link, ...rozpoznajecie wtedy działanie halucynogennych grzybów i roślin, które nie są groźne dla organizmu, ale pozwalają na totalne odpłynięcie, kończące się zwykle pójściem spać na całą dobę. W tym przypadku jednak - gdybyście zasnęli tutaj, w tej grocie - czekałaby was jednak śmierć z wyczerpania, gdyż do waszego organizmu non stop dostarczane byłyby nowe dawki narkotyku.
Jeśli chcecie przeciwstawić się efektom grzybów i iść dalej, niech każde z was rzuca kośćmi k6 aż nie osiągnie sumy 12. Następnie, za każdą rzuconą kość (kostka która przekracza granicę "12" także się liczy), wybierzcie jeden z poniższych efektów. • BRAK EFEKTU • -10 do każdej kuferkowej statystyki • -1 przerzut do końca eventu • odrzucenie jednego przedmiotu własnego • odrzucenie przedmiotu od Jonesa oraz zrezygnowanie z pomocy magicznej istoty Osoby z cechą "metabolizm eliksirowara" rzucają za każdym razem 2xk6, każda taka para liczy się jako jedna kość.
Po przejściu przez grzybnię, widzicie drewniane, przegniłe drzwi, przy których zawieszonych jest parę ogrodniczych narzędzi. Zaraz za nimi wznoszą się schody z czarnego materiału, prowadzące stromo w górę - jeszcze tego nie wiecie, ale na sam parter wieży. Już pierwszy krok uświadamia wam, że schody zaczarowane są tak, by stąpające po nich istoty nie dotarły żywe na szczyt, ale by każdy stopień wysysał z nich cząstkę witalnych sił. - Głupi i głupsi - słyszycie głęboki, przypominający smołę głos, dobiegający jakby z samych schodów - Po drodze wytrzyjcie podeszwy z trytonich resztek.
Za każdych kilka stopni rzucacie kostką - dokładnie 5xk6. Każdy wynik rożny od 1 oraz 6 oznacza, że tracicie z każdej kuferkowej kategorii po 10 punktów. Osoby posiadające dar od elfa omijają tę przeszkodę.
• Termin pisania - czwartek, 09.06.2022, około 21. Musimy nieco przyśpieszyć. • Zachęcam do czytania opisów wszystkich tuneli, nieważne czy się w nim jest, czy nie • Osoby, które nie napiszą posta do tego terminu będą mogły pisać w kolejnych etapach, jednak ich brak aktywności zostanie w odpowiedni sposób doceniony. • Na schodach langustnik daje pojedynczy przerzut jednej kostki - gwoli wyjaśnienia. • Wszelkie pytania kierować do @Darren Shaw.
Kod:
<zg>Przedmioty (własne):</zg> maksymalnie 3 <zg>Przedmiot (wybrany):</zg> od Jonesa <zg>Bonus:</zg> od zwierzątka <zg>Wejście:</zg> jeden z trzech tuneli, do którego wchodzi postać <zg>Dotychczasowe efekty:</zg> z grozy, stałych minusów itp. <zg>Kostki i efekty:</zg> jeśli takie następują w tym poście
______________________
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Czuł zmęczenie, ale i ulgę, która zalewała jego ciało, kiedy tylko udało im się odeprzeć atak inferiusów. Otarł wierzchem dłoni, w której trzymał różdżkę, krople potu z czoła i przez krótką chwilę rozmasował bolące od gorąca i duchoty skronie. Zerknął na pozostałych, czy na pewno nikt z nich nie potrzebował pomocy, stwierdzając, że mieli szczęście, dużo szczęścia. Ruszył dalej, nie chcąc zostawać w siedlisku inferiusów zbyt długo, a i zła magia wisząca w powietrzu sprawiała, że czuł niemal zawroty głowy. Odetchnął, gdy tylko weszli do kolejnej komnaty, ale i niewielka zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, kiedy widok mocno go zaskoczył. Zawiesił spojrzenie niebieskich tęczówek na gobelinach. Nie był orłem z historii magii, ale nietrudno było się domyśleć co przedstawiały, szczególnie w tych czasach, kiedy to Camelot na powrót zagościł w życiu czarodziejów. Miał wrażenie, że idą w nieskończoność, choć już dawno stracił poczucie czasu, a w walce z inferiusami stracił zegarek. Nie wiedział ile trwali pod górą. Kilka godzin? A może znacznie więcej? Niesprzyjające warunki tylko potęgowały uczucie dyskomfortu i zmęczenia, choć dusił to w sobie, doskonale wiedząc, że na nic mu się to nie przyda. Odwrócił się do Nathaniela, chcąc mu coś powiedzieć, ale słowa utknęły mu w gardle, kiedy wzrok Whitelighta spoczął na ręce jego przyjaciela. — Z pierścionkiem wygląda jeszcze gorzej — rzucił nieśmieszny żart, odpowiadając na ten wcześniejszy Bloodwortha, ale choć blado się uśmiechnął, jego oczy były pełne zmartwienia i zaniepokojenia. Przeklinał siebie, że tak bardzo nie przykładał się do uzdrawiania, a teraz niespecjalnie wiedział jak mu pomóc. Wpadł tylko na jeden pomysł, choć niemal parsknął, kiedy ten pojawił się w jego głowie. A jednak co szkodziło spróbować. — Może jak zamienię wam je w kamień, nie będzie rozprzestrzeniać się dalej — to brzmiało ryzykownie, a jednak patrząc na stan @Nathaniel Bloodworth i @Alexander D. Voralberg – mieli coś więcej do stracenia? Jego uwagę przyciągnęły odgłosy, które całkiem szybko przyrównał do smoczych skrzydeł i trzasku zaklęć. Spojrzał na swoich towarzyszy, jakby chcąc się upewnić, że też to słyszą. Kiedy jednak jego wzrok padł na @Drake Lilac, który nie był już okryty sierścią i na Merlina nie był w ogóle niczym okryty. Szybko oderwał kawałek swojej koszuli i kilkoma zaklęciami transmutował ją w coś, czym chłopak mógł się okryć i bez słowa mu podał ubranie. Ruszył przed siebie, uważnie rozglądając się po mrocznym holu, starając się zrozumieć położenie, w którym się znaleźli. Zmarszczył nos, gdy paskudna woń smoczych skrzydeł do niego dotarła, a jednak nie przeszkodziło mu to w delikatnym dotknięciu błoniastego skrzydła palcami, by po chwili naprzeć na nie mocniej i odkryć, że ukrywa wnękę. Obejrzał się za siebie, łącząc na chwilę spojrzenie z Nathanielem. — Tu jest coś napisane, nie potrafię tego rozczytać — rzucił do przyjaciela, doskonale wiedząc, że ten miał do czynienia z wieloma starożytnymi zapiskami i zdecydowanie bardziej się na tym znał. Wskazał więc mu odpowiednie miejsce i odsunął się na krok, dając Bloodworthowi pole do działania i odczytania tego, co zawierały zapiski. Z ich całego grona chyba on miał na to największe szanse. Kilka minut, a może kilkanaście – nie miał pojęcia, później dostrzegli obsydianowe schody. Niewiele się zastanawiając, bo przecież za wielkiego wyboru nie mieli, ruszył w ich kierunku. Uniósł brew na usłyszane słowa, nie unosząc jednak nawet nieznacznie kącika ust, bowiem barwa głosu sprawiała, że zimny dreszcz przemknął po jego kręgosłupie. Miał złe przeczucie, a jednak postawił stopę na pierwszym stopniu, by wejść jeszcze wyżej. Coś było nie tak, a jednak zdawało się, że schody nie działają na niego tak jak na innych. Zdezorientowany spojrzał za siebie i z przerażeniem stwierdził, że schody wysysały siły z jego towarzyszy. Nie wyglądało to dobrze, chwycił @Leonardo O. Vin-Eurico za rękę i pociągnął go w górę, używając całej swojej siły, zaciskając zęby tak mocno, że niemal je połamał. Drugą ręką chwycił kolejną osobę, która najbardziej potrzebowała pomocy, nie przejmując się paleniem mięśni i przyspieszonym oddechem.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Przedmioty (własne): Różdżka (+8 zaklęcia), eliksir wiggenowy, peleryna niewidka, eliksir gromu Przedmiot (wybrany): Dictum Bonus: gnom Wejście: matkobójca Dotychczasowe efekty: - Kostki i efekty:98 (Julka) + X + Y + Z = ??? / Tracę po 50 pkt z każdej kategorii w kuferku przerzuty: 5/7
Zaklęcie rzucone na odzież i samą siebie przynosiło ukojenie pomimo temperatury wewnątrz sztolnia, wzrastającej z każdą minutą. Krukonka, zachęcona gromem krążącym w jej żyłach oraz nieprzejęta poczuciem grozy unoszącym się w powietrzu, szła pewnie przed siebie, pokonując kolejne metry korytarza. Gorąco było tu jak w saunie, tak więc nawet zaklęcia nie były w stanie zapobiec powstawaniu kropel potu, które spływały jej po skroniach i skapywały z zadartego nosa. Nie zastanawiała się szczególnie, jak idzie reszcie czarodziejów i czarownic, którzy wybrali inne wejście. Mogła się jedynie cieszyć, że ich droga, choć wymagająca, nie wiązała się z walką z inferiusami czy jakimiś pradawnymi demonami, ani składaniem ofiary z własnego życia.
Sztolnia w końcu znalazła swoje ujście i Brooks w towarzystwie swych krukońskich współbratymców, znalazła się wewnątrz groty, która wyglądała jak miejsce, w którym pracownicy czarodziejskiej kuchni pomieszkiwali. Przez setki lat wiele się tutaj zmieniło. Wszystko było zbutwiałe, zniszczone, pokryte kurzem… i pajęczyną? Julka podniosła lepką nić za pomocą różdżki i tak, teraz nie miała wątpliwości. Była to pajęczyna. A pajęczyna oznaczało jedno – pająki. Ostrożnie zadarła głowę do góry i gdy spojrzało na nią kilka par błyszczących oczu, omal nie zeszła ze strachu. Zamiast tego błyskawicznie zadarła różdżkę ku górze i zakręciła nią, rzucając zaklęcie.
- Arania Exumai!– krzyknęła, mierząc w jedną z akromantul. – Na górze! – dodała do współtowarzyszy i błyskawicznie narzuciła na głowę kaptur peleryny niewidki, po czym przykleiła się do jednej ze ścian.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że próby ochłodzenia się przez Krukonów przyniosły jakieś efekty. Zarówno rzucenie ich na samych siebie jak i na ubrania, które nosili. Przynajmniej tak gorąc, który odczuwali był o wiele bardziej znośny i pozwolił im na przemieszczenie się przez tunel. Nie ulegało wątpliwości, że wciąż pozostawali w części przeznaczonej dla gnomich pracowników, ale chyba natrafili na strefę wypoczynku. Przynajmniej tak można było sądzić po pozostawionych przez dawnych mieszkańców przedmiotach. Strauss sięgnęła ku jednej z kości, która widoczna była pod warstwą pyłu i kurzu, chcąc przyjrzeć jej się nieco bliżej. I wtedy też zorientowała się, że coś jest nie tak. Nie dało się chyba z niczym pomylić tego klekotu, który wydawały z siebie akromantule. Przebrzydłe stworzenia. Tyle dobrego, że przynajmniej nie miały nad nimi szczególnej przewagi i mogli w miarę szybko je załatwić. Krukonka wykonała szybki ruch różdżką, posyłając niewerbalną Bombardę w kierunku jednego z pająków. Może nie był to zbyt dobry pomysł biorąc pod uwagę, że znajdowali się w podziemiach, ale taka drobna eksplozja nie powinna wyrządzić aż tak wielkich szkód, a mogła na dobre wykończyć ogromnego pajęczaka. No i po prostu brakowało jej innego pomysłu na to, czego właściwie mogłaby użyć. Całościowe osłabienie organizmu choć po ugryzieniu szczuroszczeta nie dawało jej się aż tak we znaki to jednak w jakiś sposób odcisnęło się na jej umyśle, który w tym momencie preferował raczej nieskomplikowane rozwiązania siłowe. I zaklęcia, które nie wymagały od niej aż tak dużego skupienia.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przedmioty (własne): felix felicis(wypity),owijka na różdżkę +3 zaklęcia, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany):świetlik Bonus: szczuroszczet Wejście: tyran Dotychczasowe efekty: nadal na felixie jestem Kostki i efekty:chyba tracę we wszystkim 40, wneki nie widzę
Na szczęście trafiły mu się osoby które zniosły widok przemiany i utrzymały zimną krew. Nie byłoby przyjemnie gdyby ktoś im przez niego teraz zasłabł. Na pytanie Leo skinął łbem dając znać że wszystko jest w porządku. Jakoś sobie poradzili z armią ożywionych kości, co też przyniosło jego wilkołaczemu serduszku nie małą ulgę. Zwłaszcza że nikt chyba nie został od nich ranny. I dobrze, bo rany po inferiusach z tego co pamiętał z lekcji i opowieści nie należą do tych które goją się łatwo i przyjemnie. W końcu nie dość że to roznoszące choroby zwłoki, to jeszcze naszprycowane czarną magią bardziej niż przemieniony wilkołak. Kiedy tylko opuścili pomieszczenie, a wraz z nim światło księżyca, zaczął wracać do swojej pierwotnej, mniej wilczej postaci. Czy poczuł się skrępowany tym że właśnie zobaczono go nago? Tylko odrobinę i to tylko ze względu na to jakie były okoliczności. No i na szczęście nauczyciel transmutacji szybko ogarnął mu jakieś okrycie zanim reszta obecnych mogła go podziwiać w pełni okazałości.-Dziękuję. - Rzucił szybko i wzrok przeniósł na Leo, który miał jego rzeczy. Drake je odebrał, a ubrania naprawił zaklęciem dzięki czemu mógł się w nie przebrać. Po zbliżeniu się do Nathaniela i Alexa, zauważył że stan ich rąk się pogorszył. Czyli klątwa wżynała się im w ciało i trzeba było coś z tym zrobić. Propozycja Camaela odnośnie zmienienia gnijących części ciała w kamień mogła chyba faktycznie nieco spowolnić klątwę, ale z drugiej strony było to ryzykowne i groziło tak samo utratą kończyny. Zwłaszcza w miejscu takim jak to, gdzie sufit w każdej chwili może im się zwalić na głowy. -Myślę że to nie będzie konieczne. Mogę spróbować zatrzymać jej rozwój. - Wycelował różdżką w dłoń Alexa i rzucił Morę. Dokładnie tak jak ćwiczył z Felinusem i Violką. Skoro był w stanie powstrzymać masochistyczne duszenie się Violki, spowodowane czarnomagicznym zaklęciem to z tym też powinien dać sobie radę. No chyba że ta klątwa ma określony czas trwania. Wtedy to... Mają problem. Chociaż zawsze amputacja wchodzi w grę. Skoro większość gryfonów przeżywa utratę kończyny, oni też powinni. Prawdopodobnie... Jakiś czas później kiedy trafili na smocze błony, nie zauważył niczego. W przeciwieństwie do Whitelighta, który widocznie coś znalazł. - Jeśli trzeba, to mogę pożyczyć świetlika. - Co jak co, ale był to dobry przedmiot jeśli chodziło o tłumaczenie różnych tekstów i można było na nim polegać. W większości przypadków. Kiedy zaś dotarli do schodów... Poczuł się nieco zirytowany. Nie za same nazwanie go psem... Miał mały uraz do tej zbroi której przydałby się porządny recykling. Zwłaszcza że jeśli to był Mordred, to należał mu się wpierdol za te wszystkie wilkołaki które - według książki - rozgromił. Z pomocy wejścia na górę skorzystał, bo czuł jak ssały one z niego energię. Po dotarciu na szczyt postanowił wypić swój wiggenowy. Może nie miał za bardzo ran, ale nieco szybsze zregenerowanie sił mu się przyda.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Przedmioty (własne): pochłaniacz magii, pierścień Hannibala, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany): łańcuch Scamandera Bonus: szczuroszczet Wejście: tyran Kostki i efekty:1, 4, 1, 6, 3 (rzut ze złego konta), razem z ręką mam -40 do statystyk
Starał się zachowywać normalnie, choć oczywiście to, co wyczyniało się z jego ręką, kurewsko go niepokoiło. Robił dobrą minę do złej gry, świadom, że kolejne okazanie słabości lub, co gorsze, panika, mogło być tragiczne w skutkach. Sprawy skomplikowały się, kiedy zajęta klątwą ręka zaczęła pulsować coraz trudniejszym do zniesienia bólem. Zerknął na Alexandra, a potem przeniósł wzrok na Camaela i stanowczo pokręcił głową. — Jeśli sięgnie ramienia. Zrobisz to, zanim obejmie bark — odpowiedział cicho i beznamiętnie, głosem tak matowym, że ledwie sam siebie rozpoznał. Bał się próby transmutacji, co jeśli okazałaby się nieodwracalna? Doświadczenie mówiło mu zresztą, że klątwy z równą skutecznością co żywej tkanki trzymały się kamienia; to zaś zdecydowanie wyglądało na efekt czarnej magii. — Moglibyśmy… — rozejrzał się po towarzyszach, wahając się przez kilka sekund. Nie miał ochoty dzielić się wiedzą obejmującą zakazane dziedziny magii, ale popędzał go ból, a na szali leżało jego własne życie; dlatego zaraz podjął: — Jest takie zaklęcie, Mora. Zakładam, że jest znane przynajmniej Alexandrowi. Jeśli to klątwa, a tak wygląda, to powinno przynajmniej ją spowolnić. — problem leżał w tym, że nie mógł rzucić czaru na samego siebie… i że nie miał siły pomóc Voralbergowi. Ból i nieustające szepty mąciły w jego umyśle, fizyczne osłabienie dosłownie odbierało moc. Liczył, że może Alex jest w lepszym stanie, albo że wspólnie uda im się poinstruować resztę na tyle, żeby jakoś im pomogli… a wtedy młody Gryfon zaskoczył go orientacją w dziedzinie pozwalającą na rzucenie stosownego zaklęcia. Bloodworth zmarszczył lekko brwi, ale nic nie powiedział, w podzięce jedynie kiwając nieznacznie głową. Na wylewność przyjdzie czas, jeśli uda im się wyjść stąd żywymi; albo wcale. Odór smoczych skrzydeł nie był wcale taki najgorszy, kiedy od jakiegoś czasu towarzyszył ci smród gnijącego ciała. Twojego własnego ciała. Zamiast unieść wzrok ku sklepieniu, on niefortunnie skupił się na chrzęszczących pod nogami smoczych łuskach. Kilka z nich wziął do kieszeni, uznawszy, że jeśli ze względu na wiek nie nadadzą się na składnik eliksiru, to może chociaż opchnie je na Nokturnie. Ożywił się dopiero na dźwięk głosu Cama i niezwłocznie poszedł w jego stronę. — Hm, to… — przymrużył oczy, odszyfrowując napisy w języku, z którym nie miał do czynienia aż tak często – choć w ciągu ostatniego roku zdecydowanie częściej niż kiedykolwiek w życiu. Przygryzł wargę, aby tylko nie zdradzić się przed resztą, jak mocno zainteresował go opisany tam rytuał. Chciał skłamać przed Camem, powiedzieć, że to coś mało istotnego, ale młody wilkołak pokrzyżował mu plany. Nie chciał ryzykować, że podejdzie z tym przeklętym świetlikiem i kłamstwo wyjdzie na jaw. — To instrukcja sporządzania horkruksa — dokończył ciszej, trochę niechętnie. Po śmierci Czarnego Pana ten niegdyś zapomniany sposób na wieczne życie znów zyskał rozgłos – ale i był wyraźnie potępiany. Czy można się było temu dziwić? — Wygląda na to, że Mordred stworzył horkruksa – jednego, albo wiele — w końcu spojrzał na Cama i odwrócił się także w stronę reszty. — Zaklął duszę w zbroję — dokończył, tuż przed tym, nim rozważania zostały przerwane przez dochodzący z zewsząd i znikąd, mrożący krew w żyłach głos. Czy na górze mieli spotkać samego Mordreda? A może tylko zbroję czekającą na to, by ktoś przywrócił zaklęty w niej fragment duszy do życia? Naiwnie nie spodziewał się pułapki w schodach, a jednak czuł, jak opuszczają go siły – te, których i tak nie miał wiele. Chyba tylko silna chęć przetrwania mimo beznadziejnej sytuacji pchała go do przodu i to na tyle, że ostatecznie nie skończył najgorzej. Postanowił pójść w ślady Gryfona i również wypić eliksir. Doszedł do wniosku, że nie tylko zmęczeniu, ale i obumarłej ręce zdecydowanie lepiej to zrobi... a już na pewno nie zaszkodzi.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Przedmioty (własne): różdżka, rękawice ochronne, Dictum, Pochłaniacz magii Przedmiot (wybrany): Łańcuch Scamandera Bonus: Gnom - nie wiem xD Wejście: Uzurpator Dotychczasowe efekty: - Kostki i efekty: Grzyby: 3 + 6 + 5 = 14pkt (36pkt z zielarstwa i 16pkt z eliksirów w kuferku upoważnia mnie do identyfikacji) Wybór konsekwencji: BRAK EFEKTU, -1 przerzut, odrzucam rękawice ochronne
Schody: 1xk6=1 (tracę po 40pkt. z każdej kuferkowej staty)
Fakt, nie było to najprzyjemniejsze miejsce na świecie, ale też w końcu były to tylko martwe trytony i nie widziała powodu, by na ich widok panikować. -Naprawdę, O`Donell wykrzesaj z siebie choć ociupinę tej słynnej gryfońskiej odwagi. - Skomentowała pytanie, przewracając oczami, bo im bardziej trzeźwo myśleli, tym większe mieli szanse na wyjście z tego dziwnego miejsca w jednym kawałku. Miała też dziwne wrażenie, że mimo wszystko Jones wcale nie był takim hojrakiem jak o nim opowiadano. Ruszyli jednak dalej, a otoczenie zmieniało się na zdecydowanie przyjemniejsze. W pewnej chwili Irvette poczuła znajomy zapach wilgoci i możliwe, że nawet nieco pleśni. -Uważajcie, w takich klimatach lubią czaić się diabelskie sidła i inne śmiercionośne roślinki. - Ostrzegła towarzyszy zapobiegawczo wciąż posiłkując się Lumos Spharea, bo w końcu to światło najmocniej przeciwdziałało mrokowi i wielu żyjącym w nim istotom. Niestety okazało się, że wcale się tak bardzo nie pomyliła. Była cała przemoczona, ale formacje, które zobaczyła na ścianach był dla niej teraz ważniejsze. -Zasłońcie usta i nosy! - Powiedziała samej zakrywając twarz rękawem, po czym podeszła nieco bliżej, na bezpieczną odległość do grzybów, a jej oczy nieprzyjemnie się zmrużyły. -Te grzyby chcą nas naćpać i uśpić. Nie zabiją nas, ale polecam szybką i zdecydowaną ewakuację! - Cofnęła się pospiesznie do reszty wyprawy i przyspieszonym krokiem ruszyła dalej upewniając się, że nikt nie został w tyle. Co jak co, ale zaśnięcie tutaj nie było czymś, na co miała teraz ochotę tak samo jak lewitacja czyjegoś bezwładnego ciała w głąb tuneli. Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a ona czuła się naprawdę nie najlepiej szczególnie, że ten przeklęty gnom wciąż nie chciał odczepić się od jej kostki. W końcu jednak udało im się dotrzeć do jakiś starych, drewnianych drzwi, za którymi znaleźli średnio przyjaźnie wyglądające schody. -Panie Jones, jakieś podejrzenia, co za przyjemności nas tam czekają? - Zapytała ironicznie patrząc na ich całego przewodnika, po czym chwyciła swoją torbę i wyjęła z niej kryształową fiolkę pełną Dictum. Czuła, jak kręci jej się w głowie. Zasłonięte materiałem drogi oddechowe nie były wystarczające, by uniknąć efektu tutejszej flory. -Czas na małą detoksykację. - Odkorkowała sprawnie buteleczkę i przytknęła do nosa, a następnie pociągnęła łyka. Jeśli w fiolce było wystarczająco płynu podzieliła się nim z resztą uczestników jeśli jednak nie, sama wzięła na siebie ciężar nadchodzącej migreny i nudności. -Naprawdę, chcę już stąd wyjść. - Powiedziała nieco bardziej w stronę Hariela, bo schody nie wyglądały najciekawiej, a jej osłabienie i klaustrofobia nie pomagały w samopoczuciu dziewczyny, która miała tylko nadzieję, że uda jej się wytrzymać tu do końca tej cudnej przygody.
Przedmioty (własne): Różdżka (+8 CM), feniks Armitage, Ogniste Kastety, Peleryna-niewidka (5/5) Przedmiot (wybrany): Eliksir Wiggenowy Bonus: Tryton Wejście: M-bójca Dotychczasowe efekty: -20 punktów do każdej statystyki Kostki i efekty: 161 + 81 = 242, schody -> -20
Krucza Drużyna uniknęła dość przypadkowego ataku smoka bez żadnych przypieczonych kończyn. Wpadli jednak z deszczu pod przysłowiową rynnę - z objęć płomieni wpadli prosto do gniazda akromantul, które najwyraźniej zagnieździły się w trzewiach Szczytu Buchorożca w czasie, kiedy wnętrze góry było opuszczone przez inne żyjątka. Shaw, kiedy inni zajęli się odstraszaniem akromantul, wziął na sobie blokowanie ich ruchów. Orbisem chciał poplątać ich odnóża lub chociaż je przytrzymać, a Protego Maxima zablokować ich od wskoczenia na któreś z Krukonów, związania ich siecią albo oplucia jadem. Darren postanowił przedrałować szybkim biegiem całe pomieszczenie, biegnąc do przejścia które zauważył po drugiej stronie. - Tutaj! - krzyknął do reszty, nie zauważając jeszcze nawet że schody do których się zbliżali emanowały złowrogą, wysysającą siły życiowe energią.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Przedmioty (własne): eliksir wiggenowy (1/1), dictum (1/1), eliksir czyszczący rany (1/1) Przedmiot (wybrany): peleryna niewidka (1/1) Bonus: langustnik ladaco Wejście: matkobójca Dotychczasowe efekty: po -20 do wszystkich statystyk and now I'm even more useless than before x'D Kostki i efekty: pajonki - 242 + 59 = 301, nikt nie zostaje zeżarty \o/ | schody - 6, 3, 3, 5, 6, langustnikowy przerzut jednej z 3 na 6 → -20 pkt
Groźba ugotowania się żywcem w ciasnym tunelu została zażegnana – po chwili intensywnego biegu cała Krucza Drużyna znalazła się w większym pomieszczeniu, w którym temperatura była już zdecydowanie znośniejsza. Tiernán pochylił się i oparł dłonie na udach, żeby unormować oddech, bo nie ma co ukrywać – nie był w jakiejś bardzo szczytowej kondycji, czego nawet nie poprawiły codzienne spacery z samej góry na sam dół Hogwartu i odwrotnie. Jego spojrzenie bezwiednie padło na… pajęcze nici, które zdawały się pokrywać wszystkie pozostałości po pradawnych goblinich rezydentach tego miejsca. A to z kolei oznaczało pewnie tylko jedno… — Czy to zawsze muszą być pająki…? — mruknął bardziej do siebie niźli do któregokolwiek ze swoich towarzyszy niedoli broni, unosząc przy tym powoli spojrzenie – kilkanaście par ciemnych paciorków wbijało w nich łakomie swój wzrok. Zapewne to nie był odpowiedni moment, ale fakt, że jedna z akromantul zgrabnie odłożyła na bok opatuloną w pajęczy kokon lunaballę nim cała trójca pajęczaków unisono rzuciła się w ich kierunku skuszona świeżym krukońskim mięskiem, jakim zapewne byli w ich ślepiach, wydał mu się niemal komiczny. Skąpy repertuar zaklęć sprawiał, że nie mógł za wiele wnieść do walki, przynajmniej nie w kwestii ataków. Mógł jednak spróbować zapewnić im jakąś osłonę i tym samym być może ułatwić przedostanie się na drugi kraniec izby. Najpierw zastosował więc Chorus Omnia, żeby wzbić kurz i przysłonić choć trochę widok akromantulom, by następnie jeszcze poprawić użyciem Fumos z nadzieją, że kupi im to choć kilka cennych sekund, które mogły przecież zadecydować o powodzeniu lub niepowodzeniu. Nie patrząc na rezultaty puścił się biegiem przez pomieszczenie, ku przejściu, na które zwrócił uwagę Darren. Wyglądało jednak na to, że ich akcja się powiodła i w komplecie udało im się zwiać wygłodniałym pajęczakom. Nie oznaczało to wcale końca ich problemów, bo teraz czekało ich pokonanie schodów, z którymi coś wyraźnie było nie tak. Pomijając sam głos, na którego dźwięk mimowolnie się wzdrygnął, to wystarczyło postawić stopę na pierwszym ze schodku, żeby odczuć jak z ciała upływa energia życiowa, jakby konstrukcja je wysysała. — To tak jakby coś nie chciało, żeby ktokolwiek dotarł żywy tam, gdziekolwiek one prowadzą… — rzucił, oglądając się na resztę. Nie posiadali jednak innego wyboru, jak się po tej pułapce wspiąć…
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przedmioty (własne): różdżka, zestaw magicznych krzyżówek Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Bonus: niuchacz – medalion odpycha mgłę Wejście: uzurpator Dotychczasowe efekty: jestem umiarkowanie obsrana ze strachu (groza) Kostki i efekty:tutaj rzut (grzyby konsekwencje: brak efektu, odrzucenie własnego przedmiotu (papa krzyżówki), -1 przerzut, -10 do statystyk; schody: -40 do statystyk)
– A ty chociaż raz mogłabyś być empatyczna, bo do kurwy, patrzymy właśnie na czyjeś zwłoki, a oglądasz je jakbyś była w jakimś oceanarium i podziwiała słodkie delfiny – burknęła, bo przecież doskonale wiedziała, że o wiele łatwiej byłoby jej teraz, gdyby faktycznie była odważna, ALE chyba średnio miała wpływ na reakcję własnego organizmu, który nakazywał jej ucieczkę i dawał sygnały, że więcej nie zniesie. Niestety, królowa Irvette nie widziała nic poza czubkiem własnego nosa i pewnie czuła się jak ryba w wodzie w tym okrutnym, mrocznym klimacie. Nie miała jednak czasu na dalsze dywagacje, gdyż Ślizgonka ponownie postanowiła się wymądrzyć, ale tym razem brzmiała rozsądnie, jakby faktycznie się na tym znała. Wieść, że wszechobecne grzyby zaraz mogą ich wykończyć spowodowała, że zaczęła intensywnie myśleć. I może do najbystrzejszych nie należała, ale skoro rośliny wydzielały z siebie toksyny krążące w powietrzu, to najlepszym sposobem było niewdychanie go? – Czekajcie, ogarnę nam coś – poprosiła resztę, przykładając dłoń do twarzy tak, aby mieć zasłonięte usta oraz nos. Potem ostrożnie, żeby nie dotknąć nic, co mogłoby ją zatruć, poszukała czterech kamieni, które prędko transmutowała w maski tlenowe, które rozdała każdemu, bardzo naiwnie wierząc, że cokolwiek pomogą. Po drodze również za pomocą funtaeinanimata starała się przemieniać grzyby czy rośliny w materie nieożywioną, żeby zminimalizować ilość produkowanych przez nich oparów, a kiedy natrafili już na jakieś drzwi, a zaraz za nimi schody, zatrzymała się zatrwożona. Po pierwsze, nie wiedziała czy detoksykacja zapewniona przez Irvette cokolwiek im da, po drugie przeszywający głos nazywający ich głupcami wcale nie dodawał nadziei, a wręcz pogłębiał poczucie, że wcale nie powinni tu być. – Chodźmy szybciej – i chociaż każdy kolejny krok sprawiał, że czuła się słabsza to kierowało nią pragnienie, aby czym prędzej to całe przedsięwzięcie zakończyć.
Przedmioty (własne): bransoletka z ayahuascą, eliksir chroniący przed ogniem (wypity), felix felicis (wypity) Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Bonus: tryton (medalion gaszący) i gnom (niewiemco) Wejście: Tyran Dotychczasowe efekty: - Kostki i efekty: schody - 5, 3, 2, 2, 3, więc tracę 50pkt z każdej kategorii kuferkowej
Z każdą chwilą wydawało się, że jest tylko gorzej - ledwo pokonali inferiusy, a już musieli zrobić kolejny przystanek, by zająć się wcześniejszymi obrażeniami Alexandra i Nathaniela. Leo czuł się w tej kwestii nieco zbędny, nie znając się absolutnie na czarnej magii i kojarząc zaledwie podstawy uzdrawiania; jego rola ograniczyła się do noszenia i podawania Drake'owi jego rzeczy, a także "czuwania", w razie gdyby coś miało się do nich przypałętać. Kątem pozerkiwał na dokonywane cuda, czekając tylko na sygnał, że wreszcie mogą pójść dalej. Sala ze sztucznym Księżycem i inferiusami miała nie być najdziwniejsza, bo smocze łuski i błony definitywnie przebijały tamte widoki. Starożytne Runy nie były czymś, co Vin-Eurico interesowało czy chociaż jakkolwiek alarmowało, więc pewnie kompletnie zignorowałby te zapiski we wnękach, gdyby jego towarzysze nie zwrócili na to większej uwagi. Zmarszczył lekko brwi, próbując zapamiętać kilka znaczków, jakby te miały być rozwiązaniem jakiejś zagadki, ale po kilku krokach już i tak pomieszały mu się w myślach. Nie za bardzo chciał spotykać kogoś, kto posiadał taką wiedzę i nieszczególnie mu się podobała świadomość, że teraz i oni byli w jakimś stopniu na nią wystawieni. Bloodworth aż tak dobrze znał się na runach, czarnej magii? Czy rozpoznał instrukcje, bo już wcześniej gdzieś je widział? - Na litość merlinowską... - wymamrotał, chociaż wcale nie był pewny czy chodzi mu o tajemniczy głos i zaproszenie na górę, o komentarz do wilkołaka, czy może o same schody, które ewidentnie miały ich wykończyć. Złapał głębszy wdech, początkowo starając się ignorować ogarniające go zmęczenie, ale zaraz już dziękował w duchu za Camaela, który najwyraźniej najlepiej znosił tę przeszkodę; wsparł się na nim, dalej walcząc, żeby tylko jak najszybciej skończyć tę męczarnię. I chociaż Drake z Nathanielem od razu zdecydowali się na wypicie eliksirów wiggenowych, to sam Leonardo z tego pomysłu zrezygnował - tak na wszelki wypadek, skoro jeszcze nie było tak tragicznie, żeby przypadkiem zaraz nie okazało się, że brakuje komuś takiej leczniczej pomocy...
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Przedmioty (własne): Różdżka (+8 zaklęcia), eliksir wiggenowy, peleryna niewidka, eliksir gromu Przedmiot (wybrany): Dictum Bonus: gnom Wejście: matkobójca Dotychczasowe efekty: - Kostki i efekty:98 (Julka) + X + Y + Z = ??? / Tracę po 50 pkt z każdej kategorii w kuferku przerzuty: 5/7
Krucza ferajna z marszu wzięła się za walkę z pajęczakami, które jednym szczęknięciem zębów (czy pająki miały zęby? Serio, jej wiedza z ONMS była żadna) były w stanie oddzielić kończynę od reszty, a tak przynajmniej jej się wydawało. Przyklejona do ściany i ukryta po peleryną niewidką, rzucała kolejnymi zaklęciami, mającymi odstraszyć wielonożne stwory i podążała za grupą w bliżej nieokreślonym kierunku. W międzyczasie prawie oberwała w głowę kamieniem, po tym jak Strauss postanowiła poczęstować jedną z akromantul bombardą, ale nie był to czas i miejsce na dywagacje dotyczące słuszności użytych zaklęć. Czepiać się będzie, jeżeli już sufit zawali się im na łeb, zamykając ich w podziemnej pułapce bez wyjścia. Chwilę później już nie musiała się martwić spadającymi głazami, bo Darren wziął na siebie chronienie ich za pomocą protego maxima, tak więc względnie bezpiecznie dotarli do makabrycznych schodów, które… mówiły. Krukonka przełknęła ślinę, odetchnęła głośno i po prostu zaczęła wspinaczkę. Z każdym krokiem czuła, jak opuszczają ją siły witalne, a jej wewnętrzna magiczna aura słabnie. Rozsądek nakazywał jej zawrócić, ale przeszła już tyle, że głupio byłoby się wycofać. No i ponownie przeżywać akromantule, gorący tunek i wyczerpującą drogę przez hutę. Zrobiła więc kolejny krok. I kolejny, i kolejny, aż widocznie osłabiona i blada jak ściana, dotarła na samą górę.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Przedmioty (własne): różdżka, buty do tańca (+1 DA !!!), wiecznie modny szalik!!!, mapa historyczna Przedmiot (wybrany): beret uroków Bonus: langustnik - kąsał mnie na szczęście Wejście: uzurpator Kostki i efekty:4+5+6: brak efektu, -10 pkt i - 1 przerzut (mam chyba jeszcze jeden? hm),a z dalszych kostek nie mam nic w kuferku
Dopiero kiedy słyszę ton w głosie Marli, zastanawiam się poważnie nad tym czy przypadkiem nie jest znacznie bardziej przerażona niż mi się wydawało. Pocieszająco klepię ją po ramieniu, jednak dużo więcej nie robię, bo sam nie jestem przekonany, że ktoś nas zaraz nie wrzuci do tego rowu. Może wrócą dementorzy i sami polecimy na ciała biednych trytonów. Jednak bardziej mnie irytuje gadanie dziewczyn, które zamiast zakopać topór wojenny zaczynają znowu na siebie naskakiwać. - Możecie przestać chociaż na chwilę? Czy to jest dobry czas?- pytam z widoczną irytacją, zarzucając na plecy modny szalik i poprawiając okularki. Aż w ramach buntu przez jakieś kilka minut nie idę ani obok Marli ani Irv, a raczej trzymam się blisko Jonesa. Jednak okazuje się, że Irvetta coś tam wie co teraz może nas spotkać, a Marla z kolei skombinowała nam super maski, którą przyjmuję z podziękowaniem. - O, widzicie jaki z nas team - zauważam, że każda coś wniosła do tej przechadzki. Ja zaś dobrą atmosferę, to też bardzo ważne. - Bosko - mówię zmęczony w tej masce grzybiarza i próbuję odpowiednio zakryć usta i nos. Idziemy i idziemy, a ja ponownie czuję jak cały ciężar świata spada na moje chude barki. Wlokę się noga za nogą wśród mega trujących świństw, powoli myślę czy nie wolałbym po prostu paść na ziemię, zasnąć i tyle. Uwolniłbym się od koszmarów i tego okropnego miejsca. - Mhm - mruczę bo trudno mi iść szybciej jak kazała Marla. Nie łatwo mi też znaleźć słowa na pocieszenie Irv, kiedy przyjmuję od niej dictum. - Może powinniśmy się wrócić? - mówię niepewnie, bo przecież nie mamy już wszyscy na nic sił. - Wyobraź sobie, że jesteś ze mną w schowku na miotły - dodaję jeszcze do Ślizgonki, by jakoś ją pocieszyć. Ale nie brzmi on zabawnie i filuteryjnie, bo przerywa mi niegrzecznie jakiś chamski głos. Po którym szczerze mówiąc słysząc ten głos aż zerkam na swoje taneczne podeszwy, chcąc nie chcąc.
Nie wiedział dlaczego w tunelu pełnym dziwnych gazów, w gorszym samopoczuciu i w poczuciu swego rodzaju grozy nie pomyślał o tym, aby swoją rękę od razu wyleczyć. Koniec końców nic już nie zrobi z tym, że nie powstrzymał czarnomagicznej klątwy od razu i teraz musiał siłować się z jej skutkami, choć tak naprawdę niewiele mógł zrobić. Bezbolesność palców, przeradziła się tym sposobem w okropny ból dłoni. - Chyba zwariowałeś. - warknął do Whitelighta i choć nie chciał tego zrobić tak agresywnie, to jednak ból który przechodził przez jego ciało i wywołujący już pierwszy pot na czole brał górę nad jego emocjami. Zgarbił się nieco i chwycił żywą dłonią za udo patrząc spod byka w ciemną dal tunelu i szukając w głowie rozwiązania. Bloodworth podrzucił całkiem dobry pomysł, problem był taki, że Voralberg nie miał siły, aby rzucić to zakłęcie. Czuł to. To dziadowskie gnicie i otoczenie wyciągały z niego magię szybciej niż Violka wnioski ze swoich samobójczych wypraw. I wtedy w istocie na jego drodze pojawił się Drake, który rzucił na niego Morę. Chyba na razie nie docierało do niego jak dużą inteligencją w tym momencie wykazał się ten chłopak. Miał szczerą nadzieję, że jego inkantacja pomoże, a nie postanowi ich zabić. Cholera wiedziała. Powoli ruszył dalej za resztą, a temat wnęki go nie zainteresował, skoro już zajęła się tym reszta. Zaraz okaże się że wyskoczy z niej jakiś trujący kolec śpiącego tu jaszczura. Nie wiadomo było czy lepiej teraz być w kupie, czy osobno. Spróbował w międzyczasie rzucić na siebie jakiekolwiek zaklęcie przeciwbólowe i regenerujące na jakie pozwoliły mu siły (20pkt), ale czuł, że to wszystko szło coraz gorzej. - Cudownie, jeszcze brakowało nam horkruksów. - mruknąl bardziej do siebie, słysząc słowa Bloodwortha. - Którą zbroję? - założył, że było ich pewnie kilka. Rozejrzał się po innych błonach, czytając (lub próbując odczytać) co się na nich znajdowało. Kucnął i przyjrzał się porozrzucanym wokół łuskom, zbierając kilka mniejszych z nich, ot tak, po prostu. Wydarzyły się tu rzeczy bardzo brutalne. Nie przepadał za magicznymi stworzeniami, ale wyrywanie błon smokom wywołalo w nim dziwne poczucie złości. Ruszył jednak dalej wraz z innymi czując, że opada z sił jeszcze bardziej. Starał się być czujny na tyle, na ile się dało, ale moc umykała kropla po kropli. Również wypił swój eliksir wiggenowy. Każda kropla regeneracji mogła się teraz przydać.[/b]
Czarne schody, na których stanęły stopy każdego z was, doprowadziły was w końcu na sam szczyt - zarówno Szczytu Buchorożca, jak i wieży, na wierzchołku której zamieszkuje ktoś, kto jest źródłem problemów dręczących Brytanię.
Mniej więcej w połowie drogi ścieżki trzech grup splotły się. Jedni z was opuścili mroczne, wilgotne jaskinie, w których Mordred Uzurpator nie znał łaski dla istot, które według niego były łącznikami pomiędzy Brytanią a ziemiami Pani Jeziora. Inni przeszli przez komnaty podwładnych Matkobójcy, który nie znał litości nawet dla swych najbardziej użytecznych poddanych, i gdy ci przestali być dla niego użyteczni, nie zawahał się ich spalić w piekielnym ogniu - ogniu, który na swej drodze spotkała trzecia grupa, podążająca ścieżkami prowadzącymi przez osobiste sale Mordreda Tyrana, mistrza czarnomagicznych sztuk sprzed tysiąca lat.
To ostatnie minuty przed epilogiem - możecie podzielić się ze sobą swoimi znaleziskami, porozmawiać o tym co was czeka lub co zostawiliście za sobą... jeśli w ogóle oczywiście macie jeszcze ochotę na rozmowy i pogawędki.
Stajecie po kolejnych paru minutach marszu w górę schodów przed drzwiami - potężnymi, hebanowymi wrotami zaopatrzonymi w srebrne sztaby, na których wykute było dwadzieścia sposobów torturowania i egzekucji wilkołaków. Pouczająca lektura, jednak z pewnością nie na te czasy.
Gospodarz nie daje wam nawet zbyt wiele czasu na zastanowienie - drzwi szczękają krótko i otwierają się gładko, ukazując przed wami ostatni rozdział całorocznej opowieści.
Verba Non Acta
Szczyt wieży jest półotwartą na świeże powietrze komnatą położoną pod wielką kopułą, z której zwisają różne antyczne pamiątki - od kawałków zbroi z wciąż tkwiącymi w środku fragmentami szkieletów, poprzez ikony i malowidła bujające się na wietrze i krzyczące w zamkniętej na wieki agonii i wspomnieniach dawnych, lepszych czasów, aż po różdżki - dziesiątki ułomków czarodziejskich narzędzi, z rdzeniami wystającymi na zewnątrz i ze smutnymi iskrami od czasu do czasu spadającymi w dół, gasnącymi przed dotarciem do podłoża.
Uwagę zwracał jednak przede wszystkim sam gospodarz. Zakuta w czarną zbroję postać górowała nad okolicą, stojąc na krawędzi wieży i z gracją wymachując mieczem w kierunku fruwających w górze smoków i dementorów. Po chwili spostrzegacie, że w swym mieczu Mordred - bo powoli tracicie wszelkie wątpliwości, że stoicie właśnie przed nim - posiada złotosrebrny rdzeń, biegnący od rękojeści po prawie same ostrze, zawierający, jak wie przynajmniej część z was, włókno z serca Ginewery. Rycerz, na początku nie zwracając na was najmniejszej uwagi, wykonuje klingą jeszcze jedną fintę, która kończy się wystrzeleniem w jednego ze smoków niebieskiej błyskawicy, po czym odwraca się w waszą stronę. W świetle zaklęcia i smoczego ognia spostrzegacie, że cały przód jego zbroi pokryty jest runami wyrytymi w smoczej łusce - część z nich to ochronne, czarodziejskie inkantacje, inne są dziełem goblinów, a jeszcze kolejne zupełnie umykają waszym dotychczasowym studiom.
Choć hełm czarnej zbroi ma zamkniętą przyłbicę, słyszycie dobywający się z niego, znajomy już - większości mniej, niewielkiej części bardziej - głęboki, spokojny głos, spływający po waszych kanalikach usznych jak gęsta, ciepła maź, chcąca zatkać wasze małżowiny tak, by był to ostatni dźwięk jaki usłyszycie w życiu.
- Etykieta nakazywałaby przyklęknąć... - mówi, stukając lekko opuszczonym ku dołowi mieczem w kamienną posadzkę i zupełnie ignorując smoka, którego płomienne zionięcie częściowo go muska - I oddać hołd nowemu seniorowi, ale może za dużo żądam od chłopstwa i szlam - dodaje Mordred z wyraźnym rozczarowaniem w głosie, w którym czai się jednak nutka satysfakcji z tego, w jakim stanie zostawiła was przeprawa przez Szczyt.
Czarny rycerz unosi miecz, a z grot w graniach góry wylatują kolejnych dziesiątki dementorów, które rzucają się na pozostałe przy życiu smoki, odciągając je od wydarzeń na wierzchołku wieży. Jednocześnie czujecie, że budowla - jak i zresztą cały Szczyt - zaczyna się trząść w posadach, a coś naprawdę ogromnego zaczyna się wspinać w waszym kierunku, choć jeszcze poza zasięgiem waszej wizji. Ostatnią rzeczą jaka przebija się przez szumiącą wam w uszach adrenalinę jest coś na pozór zbyt drobnego, by miało mieć jakieś znaczenie - słyszycie jednak kapiącą ze ścian wodę i widzicie zbierającą się powoli taflę zaraz pod waszymi stopami.
Podsumowanie
• Chwila oddechu przed finałem przyda się nam wszystkim - w tym poście brak kostek i zaawansowanej matematyki. • Klątwa Alexandra Voralberga oraz Nathaniela Bloodwortha zostaje wstrzymana, przynajmniej na razie. • Osoby, które po przejściu przez schody skorzystały z eliksiru wiggenowego lub dictum, zmniejszają swój minus do statystyk o 10 punktów. • Nie martwcie się, pamiętam że jest z wami nieoceniony pan Jones oraz że zmniejszyliście brytyjskie zapasy Felix Felicis o parę galonów, ale wszelkie efekty mechaniczne zostaną przedstawione w kolejnym poście MG.
Dodatkowe informacje
• Termin pisania - poniedziałek, 13.06.2022, około 21. • Osoby, które nie napiszą posta do tego terminu będą mogły pisać w kolejnych etapach, jednak ich brak aktywności zostanie w odpowiedni sposób doceniony. Na tym etapie w sposób już dość drastyczny. • Wszelkie pytania kierować do @Darren Shaw.
Kod:
<zg>Przedmioty (własne):</zg> maksymalnie 3 <zg>Przedmiot (wybrany):</zg> od Jonesa <zg>Dotychczasowe efekty:</zg> z grozy, stałych minusów itp. proszę o dokładne podsumowanie wszystkiego
Przedmioty (własne): Peleryna niewidka, wiggenowy, gromu Przedmiot (wybrany):Dictum Dotychczasowe efekty: 0 z grozy, -40 do statów za schodki (z uwzględnieniem wypicia dictum)
Jakimś cudem doczłapała się do końca schodów, choć musiała uczciwie przed sobą przyznać, że nie czuła się najlepiej. Ba, było to POTĘŻNE niedopowiedzenie. Lawirowała w tym momencie gdzięs pomiędzy snem i jawą, wyczerpana nie tylko ciężką przeprawą, ale i czarnomagiczną mocą, która odarła ją z jakichkolwiek magicznych umiejętności. Mogła być wysportowaną pałkarką, ale kiedy w grę wchodziły siły nieczyste, to nie miała zbyt wiele do gadania. Widząc za sobą resztę Krukonów, którzy również walczyli ze schodami, przesunęła się nieco na bok, żby nie torować drogi. Zdjęła z siebie pelerynę niewidkę, ściągnęła plecak i oparła się o mokrą ścianę. Starała się wyczarować kubek z kawałka kamienia, ale jej to nie wyszło, ani za pierwszym, ani dziesiątym razem. Przytomnie doszła do wniosku, że jest zbyt osłabiona, by władać jakimikolwiek nieco trudniejszymi zaklęcimi, tak więc rzuciła ostatecznie aquamenti i gasiła pragnienie bezpośrednio z różdżki, co musiało wyglądać komicznie. Pobudziła się jeszcze rennervate i był to dobry pomysł, bo resztki eliksiru gromu zaczęły dawać o sobie znać. Opróżniła jednym haustem dictum, podniosła się na nogi i ruszyła za resztą. Szybko się okazało, że w wielkiej sali, w której się znaleźli, była i reszta tej osobliwej wycieczki. Była zbyt wyczerpana, żeby wchodzić z kimkolwiek w jakąkolwiek dyskusję, tak więc przylepiła się do Shawa i ruszyła za nim, zastanawiając się, co dalej.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon Cze 13 2022, 11:08, w całości zmieniany 1 raz