Aby dostać się do gór za Hogsmeade, trzeba przejść w dalszą część wioski, gdzie domów jest znacznie mniej, a ścieżka kręci się o wiele bardziej niż droga główna. Idąc do przodu łatwo dostrzec, że zmierza się w stronę wzniesienia górującego nad Hogsmeade. Dochodząc do zakrętu trzeba go minąć, po czym staje się na końcu drogi. Umieszczona jest tam barierka. Po jej minięciu zmierza się do podnóża góry, pokrytego drobnymi kamieniami i głazami. Stąd już jest trudniej, bowiem należy wspinać się krętą, kamienną ścieżką, co jest męczącym zadaniem. Mimo tego warto tu przybyć, ze względu na ładne widoki.
Autor
Wiadomość
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Przedmioty (własne): pochłaniacz magii, pierścień Hannibala, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany): łańcuch Scamandera Bonus: szczuroszczet Dotychczasowe efekty: wyschnięta jak u mumii dłoń i objęta martwicą ręka od nadgarstka do niemalże łokcia, wali zgnilizną. Poza tym -30 do wszystkich statystyk Kostki:Smok:33 do 82, 15 pkt idzie do Marli; celuję w smoczą pierś Brytania:87, B; odejmuję 40, dodaję 25 (wyprawy + bonus od miłościwie nam panującego Mistrza Gry), ostatecznie 72 Tarcza:całe 8, wszystko w atak Rzut za Lancastera:87
Nie zdążył zastanowić się nad źródłem wody na posadzce oraz jej wzrastającą ilością, mroczne moce skupione na szczycie tej góry nie dały im wiele czasu na odpoczynek. Tak to już bywało ze złymi tego świata, że nie bywali szczególnie cierpliwi i wyrozumiali. Czując złowróżbne drżenie ziemi, Bloodworth poderwał się na równe nogi i wrzucił niedopałek w kałużę, zamiast papierosa chwytając za różdżkę. Smok był ogromny i przerażający, a możliwość zobaczenia z bliska jego potężnych zębisk, twardych łusek i pustych oczodołów, cóż, fascynująca i napełniająca grozą jednocześnie. — Ożeż kurwa — sapnął, widząc, że smok zbiera się do ognistego ataku. Niewiele myśląc, schował się za ścianą, nie bardzo wierząc w magiczną moc, którą przy obecnym stanie wyczerpania byłby w stanie z siebie wydobyć. Wierzył zresztą, że warto oszczędzać siły na inny moment, w którym nie będzie wystarczyło odpowiednio się ustawić. Widział że jednej z uczennic zabrakło refleksu i niechętnie przyrycerzykował, posyłając ku niej – właściwie równocześnie z Shawem – protego. Dalej musiała sobie jednak radzić sama. Kiedy ognisty atak ustał, wychylił się zza winkla i rzucił corrogo, mając nadzieję przynajmniej zauważalnie zranić smoczego przeciwnika. Atak z ich strony był zmasowany i w ostateczności niezwykle skuteczny. Nie zastanawiał się, jak miałyby się sprawy, gdyby przyszło im walczyć ze zdrowym, żywym smokiem, ponure scenariusze nie obchodziły go tak długo, jak długo nie musiał ich rozgrywać. Oczywiście nie miał na to również czasu, bowiem Mordred rozpoczął imponujący pokaz swoich umiejętności, w pojedynkę zdając się z zaskakującą skutecznością stawiać czoła czternastce podobno utalentowanych śmiałków. Nie zdołał obronić się przed zaklęciem, a raczej: bez trudu przebiło się przez stworzoną przezeń tarczę i dalej przez ciało, po którym rozlało się paraliżującym każdy znajdujący się w jego ciele nerw bólem. Nigdy dotąd nie doświadczył na własnej skórze potęgi cruciatusa, a mimo to, choć nie słyszał inkantacji, nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że to jego lodowaty żar rozlewał się właśnie po wszystkich członkach, skutecznie odbierając mu zmysły. Nie miał pojęcia, kiedy upadł, ani tym bardziej nie był wstanie określić, jak długo leżał, zwijając się z bólu. Dopiero gdy siła zaklęcia ustąpiła, poczuł na skórze kojący chłód wody, a w ustach krew płynąca z pogryzionych w katuszach warg. Miał pewnie szczęście, że nie odgryzł sobie języka. Nie potrafił nie pomyśleć o Mefisto, o tamtym momencie, kiedy to on zwijał się pod jego stopami, kontrolowany bólem wydłużanego wedle nathanielowego uznania zaklęcia. Nie potrafił nie poczuć przejmującej satysfakcji na myśl, że sam sprawił mu podobne cierpienie. To chyba właśnie ta myśl, ta nagła świadomość drzemiącej w nim potęgi, sprawiły, że podniósł się, ignorując resztki bólu w odrętwiałych kończynach i łupanie w czaszce, i wycelował różdżkę w samego Mordreda. Bo przecież tylko pokonując kogoś silniejszego od siebie, mógł poczuć smak własnej potęgi. Nie miał wiele sił, toteż posłał trzy zaklęcia – kolejne tego dnia corrogo, dobrze znane mu rumpo i niezawodne cistam dolorum, które zakończyło jego małą salwę. Czuł, jak opuszczają go siły, wiedział, że nie wykrzesa z siebie wiele więcej. Wybujałe ego nakazywało mu ciskać avadami, ale zmęczone ciało skutecznie je przed tym powstrzymywało.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Przedmioty (własne): szpiegowskie soczewki, kompas marzeń, różdżka (+5 transmutacja) Przedmiot (wybrany):eliksir wiggenowy Dotychczasowe efekty: — Kostki: Bitwa o szczyt buchorożca:12 (smok); 88 (Camael); 1 → pomagam Marli! "Brytania to ja":92; F → G = 62 Tarcza Brytanii:6; 6; 6
Może to była buta, może zmęczenia, a może zwyczajne zaskoczenie, niedowierzanie, które sprawiło, że Camael nawet nie pomyślał o tym by wykonać prośbę – nie, rozkaz Mordreda. Obserwował czujnie to co się działo, skupiając swoją uwagę na Tyranie, jednocześnie kątem oka zerkając na poziom wody wzbierającej u ich stóp, przerażającej go bardziej niż rycerz wyjęty ze starych ksiąg i opowieści, które miały mrozić krew w żyłach, i upewniając się, że stoi wciąż trochę przed swoim bratem, jakby biorąc sobie do serca gorące prośby Irvette, na które jedynie skinął głową. Wyrzucał sobie rzecz jasna, że poszedł innym tunelem, nie starając się już nawet zrozumieć swojej decyzji, nie szukając zbędnego powodu, jedynie akceptując błąd. Nic nie mógł poradzić na to, że włoski zjeżyły mu się na karku, kiedy odgłos wspinania nie tyle był słyszalny, co niemiłosiernie głośny, by po chwili ustać, ukazując postać, o której nie śmiał nawet śnić w swoich najgorszych koszmarach. Przełknął ślinę, choć już dawno zaschło mu w gardle i wzmocnił uścisk dłoni na różdżce, czując jak spinają się jego wszystkie mięśnie. To nie była scena, w której chciał brac udział, nie sądził, że do tego dojdzie, że sytuacja ze zniknięciem księżyca była aż tak poważna. I może to świadomość, że musiał wrócić, że miał do kogo, że przecież spodziewał się dziecka, sprawiła, że poziom adrenaliny w jego krwi drastycznie się zwiększył, a on uskoczył przed płomieniami, zanim te zdążyły go dotknąć. Szybko rozejrzał się jeszcze, żeby widzieć jak Hariel odpycha Marlę, a sam nauczyciel transmutacji bezceremonialnie chwycił Gryfonkę za ramię, niemal wpychając w niewielką wnękę, modląc się, by tam nie dosięgnęło jej więcej ognia. Nie miał czasu myśleć, nie miał czasu szukać Nathaniela, mruknął tylko bardzo elokwentne kurwa i uniósł różdżkę, czekając niecierpliwie na chwilę, ułamek sekundy, który pozwoli mu na kontratak. Dostrzegł więc, jak pazury smoka zaczynają ześlizgiwać się z kamienia, a Whitelight nie zamierzał czekać na bardziej dogodną okazję, która mogła nigdy nie nadejść. Bez zastanowienia rzucił zaklęcie medusy, nie przejmując się tym, że zwykle było zakazane, zamieniając część kończyny smoka w kamień i waląc w nią sabuli. W końcu jego wzrok padł na zbroje, wiszące i leżące tu i ówdzie, podniósł różdżkę w akompaniamencie spadającego truchła smoka. — Piertotum Locomotor! — krzyknął, podnosząc zaklęciem puste i w połowie puste zbroje, nakazując im walkę przeciwko temu, któremu niegdyś najpewniej służyły — Idźcie! Walczcie! Skupiony jednak na zaklęciu, które wymagało od niego wiele sił i skupienia, nie zdołał uchronić się przed zaklęciem ze strony czarnoksiężnika. Poczuł jak jego krew zaczyna wrzeć, a zduszony okrzyk wydobywa się z jego piersi. Był jednak pewien, że Mordred wkrótce zacznie tracić siły, oddech miał urywany, pot ściekał mu strużkami z czoła po skroniach, mieszając się z brudem i krwią, a jednak zaklęcie w końcu zaczęło słabnąć, a Camael ostatkami sił po raz kolejny uniósł różdżkę, rzucając zaklęciami atakującymi, na przemian z obronnym, dzieląc swoje siły między chęć zepchnięcia Tyrana w nicość przepaści, a pamięć o tych, którzy być może nie mieli tyle szczęścia co on.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Przedmioty (własne): bransoletka z ayahuascą, eliksir chroniący przed ogniem (wypity) i Felix Felicis (wypity) Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy Dotychczasowe efekty: -50 do każdej staty, ale po walce ze smokiem już tylko -40 Kostki: Atak smoka: 41 (więc 50), moja obrona: 86, mój kontratak: 3; atak Mordreda: C i 89 + 5 (Felix) - 30 (literka) = 64; Tarcza Brytanii: 6, 6, 5 = 17, defensywa!
Bardzo próbował domyślić się co nadchodzi i w jakimś stopniu chyba nawet brał pod uwagę, że może to być smok, ale... na Merlina, Leo wcięło w pierwszej chwili jak nigdy dotąd, bo nawet nie chodziło o strach, a podziw i zaskoczenie. Przyglądał się z niedowierzaniem smoczej bestii, temu ogromnemu hebrydzkiemu czarnemu, który najzwyczajniej w świecie nie żył. Ciężko było pojąć samą istotę tworzenia inferiusów i Vin-Eurico chwilę naprawdę nie mógł tego przetworzyć, choć jeszcze chwilę temu walczył z truposzami - to było jednak co innego, a on miał wrażenie, że na jego oczach zapisuje się kolejny rozdział już i tak prawdziwie zwariowanej historii. Chyba tylko cudem uniknął ataku smoczych wyziewów, z dreszczem strachu czując też ekscytację. Chciał pokonać bestię, a jednocześnie coś w nim wzbraniało się przed jej atakowaniem - o ile ciekawsze byłoby badanie tego smoka, gdyby dalej pozostawał aktywny magią Mordreda? Nie było to niestety możliwe, więc Leonardo wycelował prosto w smoczą pierś, wyduszając z niej kolejny gorący atak. To była tylko kwestia czasu aż inferius runie - Mordred mógł być niemożliwie potężny, ale miał też przed sobą sporą ekipę czarodziejów, z których każdy zabrał się prędko do walki. - Na Merlina... - wymamrotał, na chwilę dając się przydusić błyskawicy, która dosięgnęła go w gąszczu ataków. Musiał się wycofać choćby na sekundę, złapać oddech i zrozumieć, że wszystko w porządku, choć mięśnie drżały mu niespokojnie, a gorzko pachnące gorąco absolutnie nie chciało się od niego odczepić. Nie przeszedł tym razem do ofensywy, zamiast tego trzymając się defensywy - chciał zapewnić innym szansę na powrót do siebie, tak jak i on tego przed chwilą potrzebował. Skakał niespokojnym spojrzeniem po swoich uczniach i znajomych, podczepiając się jak najszybciej pod Alexa, by wspólnie utworzyć jak najsilniejszą barierę. Mamrotał zaklęcia jak opętany, raz po raz tylko przesuwając się, by w razie czego osłonić kogoś jeszcze, komuś pomóc, kogoś podtrzymać, robić cokolwiek, byle tylko nie zobaczyć porażki kogokolwiek poza czarnym rycerzem.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Przedmioty (własne): eliksir wiggenowy, dictum, eliksir czyszczący rany Przedmiot (wybrany): peleryna niewidka [1/1] Dotychczasowe efekty: -10 do wszystkich statystyk, potem 0 po uwzględnieniu efektu Kostki: Bitwa o Szczyt — atak smoka - 61 | obrona - 22 → 53 → 90 | 5 - celuję w łeb "Brytania to ja" — D | 19 → 15 → 73 - 20 [literka] + 15 [wyprawy] + 15 [bonus] = 83 Tarcza Brytanii — 4, 3, 3
Skrzywił się nieznacznie, gdy dopadły go efekty uboczne zażycia dictum, ale pomimo tych drobnych… niedogodności musiał stwierdzić, że eliksir spełnił swoją rolę – czuł się odrobinę mniej zmęczony niż przed jego wypiciem. Być może w samą porę, gdyż gospodarz w osobie samego Mordreda zaczynał się niecierpliwić, czemu w końcu dał upust nasyłając na nich… ożywione smocze truchło. Moment ciszy oficjalnie dobiegł końca, a oto ich burza. Krukon uchylił powieki i natychmiast poderwał się z gruntu, ignorując przy tym pulsujący ból głowy, gdy tylko makabryczna bestia pojawiła się za czarnoksiężnikiem. Odruchowo zacisnął mocniej dłoń na różdżce i gorączkowo zaczął się rozglądać za jakimś skalnym ułomem, który posłużyłby mu za kryjówkę przed wyziewem z ledwo trzymającej się paszczy smoczego inferiusa, czując, że to jego jedyna szansa, żeby wyjść z tego bez skończenia jako skwarek albo nawet gorzej. W ostatniej chwili udało mu się wypatrzeć obiecujące miejsce i ukryć się nim smok buchnął w ich stronę nieziemsko gorącymi oparami. Czuł jak skała się nagrzewa, ale nic więcej – wyziewy nie zdołały go sięgnąć. Wyjrzał, kiedy pierwszy atak się skończył, a bestia zaczęła się najwyraźniej szykować do kolejnego. Gadzie truchło jednak ledwie się trzymało, co reszta najwyraźniej postanowiła wykorzystać. Wiedział, że za wiele nie pomoże, ale również dołączył do tej kanonady zaklęć skierowanych w smoka, celując prosto w jego rozpadający się łeb. Zamrugał, kiedy dojrzał jak gromadząca się pod ich stopami woda zaczęła… oplatać wiązki zaklęć? I sprawiać, że stawały się silniejsze? Tak to przynajmniej zdawało się wyglądać, ale nie miał niestety czasu za bardzo zastanawiać się nad tym niecodziennym zjawiskiem. Zmasowany atak sprawił, że smocza padlina ześlizgnęła się i runęła w przepaść, wywołując przy tym kolejne wstrząsy. Krukon zachwiał się przy tym, ale szybko zdołał odzyskać równowagę. Jedno zagrożenie zażegnane, ale to wcale nie miało być ostatnie słowo ze strony Mordreda, który teraz osobiście przypuścił atak na ich grupę, ciskając w błyskawicami. W jego kierunku mknął zygzakami kulisty piorun, przed którym ledwo udało mu się uchronić. Cudem tak naprawdę. Z każdą mijającą chwilą czarnoksiężnik zaczynał tracić rezon – atakował szybciej, ale coraz mniej skoordynowanie, otwierając się przy tym bardziej na ich ataki. Tiernán wziął głęboki oddech, by następnie przyłączyć się do reszty w ataku bądź obronie, zależnie co akurat było bardziej potrzebne. Ze swoim marnym repertuarem czarów nie był w stanie zdziałać wiele, ale w tej chwili liczyła się każda różdżka i każde ciśnięte zaklęcie.
Za punkt honoru wyznaczyła sobie sprawienie, że @River A. Coon poczuje się w Hogwarcie jak w domu. Nie wiedziała czym ujął ją ten uroczy blondyn i w jaki sposób sprawił, że czuła się odpowiedzialna za jego komfort, ale skoro już mianowała się jego przyszłą przyjaciółką i przewodniczką po Anglii, musiała swego słowa dotrzymać. Dlatego tuż po zajęciach zabrała go do swojego mieszkania w Hogsmeade na obiad (który jakimś cudem wyszedł jej zjadliwy, bo przecież jej obecność w kuchni to niemalże pewna katastrofa), a gdy kończyli już drugi kieliszek wina i ich policzka były już rumiane od alkoholu, uśmiechnęła się do niego. – Co powiesz na małą wędrówkę po wiosce? Nie daj się prosić, bo mam już przygotowany plecak z itemami na taką wyprawę i chyba nie pozwolisz, żebym sama obaliła tę butelkę i jeszcze jedną małą niespodziankę? – puściła mu oczko, po czym zaśmiała się niczym chochlik, który planował obławę na zamek. – No chodź! – zarządziła zanim Gryfon się rozmyślił, ucałowała kota przed wyjściem i napisała krótki liścik Murphowi, żeby się nie martwił. – Może następnym razem już będę miała prawko to zabiorę cię w bardziej fancy miejsce, póki co musimy zapierdalać na nogach, ale przysięgam, że widoki są przednie. Masz – podała mu bidon, w którym przyrządziłam wcześniej drineczka. W międzyczasie opowiadała jakieś ploteczki związane z urodzinową imprezą, a kiedy dotarli do barierki, stanęła przed nią i wskazała ją uroczyście palcem. – Jeśli myślisz, że już tutaj kończy się nasza trasa to się mylisz. To blokada dla frajerów, idziemy ofc dalej. Możemy sobie zrobić krótką przerwę – zaproponowała i wyciągnęła z kieszeni paczkę fajek. Wzięła jednego papierosa i podała resztę Riverowi. – Zagrajmy w grę. Mówimy o sobie trzy rzeczy, w tym jedną fałszywą, druga osoba musi zgadnąć co jest kłamstwem. Mogę zacząć. Moja magiczna moc objawiła się, gdy wyjebałam na jakiegoś żula gorący kociołek z gulaszem w pubie i typ spędził w szpitalu paręnaście godzin z poparzeniem mordy. To tata zabrał mnie tu po raz pierwszy i sprzedał mi patent z tą barierką, żeby ją olać i zapierdalać dalej. A trzecie… O, napierdalałam się ze smokiem inferiusem – wypuściła z ust dym i patrzyła na Gryfona, ciekawa co obstawi jako prawdę, a co jako fałsz.
______________________
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Lubił przebywać wśród ludzi i ani przez chwilę nie wątpił w to, że i w Hogwarcie odnajdzie dla siebie te osoby, którymi gotów będzie wypełnić każdą swoją wolną chwilę. Nie spodziewał się jednak, że poszczęści mu się aż tak, by jeszcze we wrześniu mieć względnie stabilny skład, który pozwoli mu na zapełnienie każdego weekendu czy mniej zabawnie zapowiadającego się wieczora. Nie wahał się więc ani sekundy, w ciemno zgadzając się na wszystkie plany Marli, gotów złapać z nią choćby i każdego możliwego świstoklika, choćby ten posłać miał go prosto na sam statek jego ojca czy pod sam nagrobek jego byłej dziewczyny - tzn. do piekła. Nie przywykł zresztą do odmawiania raz postawionym przed nim propozycjom, więc tak samo pewnie ruszył w wymyśloną przez Gryfonkę wędrówkę, jak i obalił postawioną przez nią butlę wina. - Nie przeszkadza mi dreptanie, ani nawet pogoda, gdy mam dobre towarzystwo i coś, czym mogę się ogrzać - zapewnił, unosząc nieco wyżej podany mu bidon pod prądem, by zaraz upić nieco elektryzującej zawartości, która sprawiała, że trasa zdawała mu się jeszcze przyjemniejsza - trawa miększa, droga ciekawie bardziej kręta, a chmury nad horyzontem fantazyjnie mknące przed siebie zygzakami. Zdecydowanie nie zamierzał być frajerem, więc przytaknął od razu na rzucone mu w twarz oczekiwanie i oparł się o drewnianą blokadę, to w tym wsparciu wyciągając z podanej mu paczki jednego papierosa, by od razu zatkać się nim w cierpliwym przyzwoleniu na to, by to Marla wygadała się ze wszystkiego, z czego tylko potrzebowała. - Uuuu... - wyrzucił z siebie z lisio mrużącymi się oczami, by ciekawskim spojrzeniem złapać oczy Gryfonki, jakby naprawdę mógł w nich dostrzec drobny błysk kłamstwa. Zamruczał cicho w zamyśleniu, przeciągając je o jedno rozluźniające zaciągnięcie się i przepełnione rozbawieniem wystrzelenie dymu w górę. - Ostatnie musi być prawdą, bo po prostu bardzo chcę, by było - podjął od tyłu, dobitnie zaznaczając każde swoje słowo machnięciem trzymanego papierosa, a nawet przymykając na moment oczy, by wyobrazić sobie ognistą Gryfonkę walczącą ze smokiem, co przecież, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia na świecie, nie było wcale takie nieprawdopodobne. - Pierwsze jest za to podejrzanie precyzyjne jak na kłamstwo, a jednocześnie... zbyt precyzyjne jak na kłamstwo niedoświadczonego kłamcy. Instynkt jednak podpowiada mi, że jeśli musisz już kłamać, to wybierasz niedomówienia, a nie natłok informacji, więc... - urwał dramatycznie, nie mogąc nic poradzić na to, że próbował brzmieć, jakby wiedział wszystko i rozgryzł Pannę O'Donnell, więc i przerwał teatralne gładzenie nieistniejącej bródki, by pstryknąć palcami i unieść palec nieco w górę na znak swojego olśnienia. - Twój ojciec nie żyje od wielu lat. To dlatego właśnie ta informacja jest kłamstwem. Zgadłem?
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Nie odwróciła wzroku, pozwalając Riverowi na to, aby zajrzał w najdalsze zakamarki jej duszy poprzez wizjer w postaci czekoladowych roześmianych oczu – mimo że w większości przypadków opowiadała o sobie jakby miała przyklejoną dłoń do serca na znak bezwzględnej szczerości, lubiła obserwować jak inni próbowali ją rozpracować. Cierpliwie wysłuchała dywagacji chłopaka, starając się nie zdradzić najdrobniejszym gestem, że jego spostrzeżenia są aż tak bliskie prawdy. Strzepnęła popiół na trawę zgrabnym ruchem, oparła się o barierkę i odwróciła głowę w jego stronę. – O jaka wnikliwa psychoanaliza – parsknęła śmiechem i ukłoniła głowę w geście doceniającym jego starania. – Zgadłeś. To znaczy prawie. Bo chyba żyje, nie wiem, ale nigdy mi nic nie pokazał. I nie pokaże – wzruszyła ramionami równie beztrosko jakby komentowała brak kociołkowych piegusków w asortymencie cukierni i jedyne, co mogło zdradzić, że wciąż ją to boli było zbyt nadgorliwe sięgnięcie po bidon i upicie z niego kilka łapczywych łyków; dość osobliwa mieszanka wody, cytryny i wódki, z proporcjami na korzyść ostatniego składnika, sprawnie skupiła jej uwagę na ogniu w przełyku, a nie palącym poczuciu, że nawet dla tak ważnej osoby jak ojciec znaczy niewiele. – A teraz przyznaj – trąciła go lekko w ramię – jestem aż tak do bólu zwyczajna i przewidywalna czy to po prostu ty masz zdolności detektywistyczne na poziomie mistrzowskim? – zerknęła na niego zaczepnie, oczywiście licząc na to, że potwierdzi tę drugą opcję. – Gdyby nie ciążąca na Gryfonach klątwa, dałabym sobie odciąć rękę, że masz o wiele więcej ciekawych historii w zanadrzu, które zaraz mi przedstawisz, a których nie mogę się doczekać – klasnęła podekscytowana w dłonie, rozładowując nadmiar energii, wręcz rozrywającą ją od środka. To właśnie w takich pozornie prozaicznych chwilach czuła, że nie potrzebuje skrzydeł i tym samym animagii, aby latać – to błogie towarzystwo Rivera sprawiało, że wręcz rwała się do dalszej wędrówki, kiedy więc dopalił papierosa, złapała go pod ramię i pociągnęła przed siebie na szlak, czekając aż podzieli się z nią trzema opowiastkami.
Zlecenie, które dzisiaj na Ciebie czekało, nie należało do przyjemnych, ani specjalnie łatwych. W górach, za magiczną wioską pojawiły się bystroduchy, które miałeś za zadanie złapać i oddać pewnemu handlarzowi na import. Warunek pozostawał jeden - miały być żywe i zdrowe. Ruszyłeś więc o świcie wiedząc, że właśnie wtedy najłatwiej będzie Ci je wywabić ze swoich kryjówek. Niestety pogoda Ci nie sprzyjała. Wszędzie dookoła, góry pokryte były gęstą mgłą, a do tego temperatura sprawiała, że przy każdym oddechu, z Twoich ust uwalniał się maleńki obłoczek.
Mechanika:
1. Rzuć k6, by zobaczyć ile bystroduchów trafiłeś. 2. Rzuć k100 na każdego bystroducha, by zobaczyć ich poziom agresji. Wynik poniżej 40 oznacza standardowe zachowanie zwierzęcia, a większy lub równy 40, sporą agresję wobec Ciebie, co jest równoznaczne z atakiem. 3. Za każdy wynik k100 powyżej 55 otrzymujesz ranę tak głęboką, że zostawia bliznę na Twoim ciele i musisz napisać jednopostówkę u uzdrowiciela, gdzie opatrujesz swoje rany. 4. Na koniec rzuć k100, by zobaczyć, jaki procent zwierzaków udało Ci się faktycznie upolować i oddać do hodowcy.
C. szczególne : Wygląda na zmęczonego| roztacza wokół siebie smród papierosów| ma zarost |blizna na lewym ramieniu po ugryzieniu wilkołaka, i dużo blizn o tym w karcie
Ile trafił bystroduchów: 3 Agresja bystroduchów: 70, 69, 6 Ile procent udało mu się faktycznie upolować: 35 %
Przygląda się widokowi, jaki ma przed sobą, ruszając za wioskę, przez lasy w stronę gór. Nie będzie łatwo ani trochę przyjemnie, a jednak tak bardzo kocha to. Dopala ostatniego papierosa przed wielkim polowaniem na bystroduchy, stworzenia niebezpieczne; skrzyżowanie ptaka z gadem. Kuloodporna skóra, ale przecież nie zamierza do nich strzelać z broni palnej. Cenne są ich serca, których włókna służą jako rdzenie różdżek, jednak nie dzisiaj mu wyrywanie serc z piersi bystroduchów. Różdżką spala niedopałek do końca. Nie śmieci po lasach, w palcach rozdrabnia ciemny, ciepły jeszcze pył, wycierając o spodnie palec wskazujący i kciuk. Zaciąga się świeżym powietrzem, zanosząc się kaszlem przez chwile, gdy oddech natury wpada i czyści jego płuca. Powinien z tym skończyć, ten chłopak z rezerwatu ma racje. Rusza powoli, musi dostać się do miejsc, gdzie lubią przebywać, wytropić niebezpieczne ciekawskie stworzenia. Droga z początku łatwa staje się ciężką przeprawą, a nawet zagrażającą życiu. Postaw stopę w złym miejscu, nieuwaga w górach za wioską kosztuje życie, ale nie jest zwykłym głupim mugolem. Trop zaczyna się przy strumieniu i prowadzi w głąb lasów. Są ślady jednego, zadziwiająco agresywnego, gdy rzuca zaklęcie, nietrafione, walcząc zażarcie z potworem, osłaniając się przed pazurami. Nie można uszkodzić bestii, cennej do importu, nie na rdzenie Fairwynów. Rozorane ramie, krew sączy się intensywnie po lewej ręce. Udane zaklęcie, gadzi ptak zostaje okiełzany. Nie umie w uzdrawiające zaklęcia, ale rzuca proste tak, żeby się za bardzo krwią nie zalać. Bandażuje i rusza na kolejnego, zabezpieczając pierwszą sztukę towaru. Kolejny też nie jest łatwy, w tych okolicach bystroduchy są jakieś agresywne, a może to jego wina. Intensywnego smrodu papierosów, jaki unosi się za nim, nie pomaga to w pracy, dlatego, gdy z kolejną raną tym razem na piersi, opatrzoną, zabiera się za trzeciego. Skacze na chwile w piach i w liście, nacierając się lasem, a także rzuca czar, który roztacza przyjemny naturalny zapach poszycia leśnego. Lepszy kamuflaż, powinien od razu o tym pomyśleć, ale nie zrobił tego. Nieuwaga, głupota może kosztować go życie; Łowca magicznych istot i stworzeń to nie jest zawód dla nieodpowiedzialnych, niemyślących... Przecież on taki nie jest, a jednak ręka pulsuje, klatka piersiowa pieczę. Musi się z tym uporać pomimo niedogodności, sobą zajmie się, jak robota będzie skończona, a przecież jeszcze nie skończył. Na ślady kolejnego bystroducha natknął się osiemset metrów dalej. Ślady szponów na drzewach, połamanych gałęzi, naprowadzają go na typowe odciski w poszyciu leśnym. Tym razem Severus działa ostrożnie, nie zwracając już na siebie uwagi przez zapach, ukryty za drzewem, jednym szybkim ruchem rzuca zaklęcie w bystroducha, który właśnie nachyla się, aby pogrzebać w piachu, a może znalazł tam coś interesującego? Trafiony. Obezwładniony zwierzak nie protestuje, jest spokojniejszy niż tamte pozostałe. Cały, nie ranny, obejrzał je wszystkie, wadliwe gatunki na nic mu by się nie przydały. Musi je jeszcze przetransportować w odpowiednie miejsce. Na dziś robota skończona. Rany na jego ciele są głębokie, będą wymagać pomocy uzdrowiciela. Zleceniodawca nie będzie zadowolony. Dzisiejsze polowanie nie poszło najlepiej. Zapewne dostanie połowę stawki, a może mniej, wywiązał się tylko ze swojego zadania w trzydziestu pięciu procentach (@Maximilian Felix Solberg co Ty z tymi procentami... XD) Spogląda przed siebie, wyjmuje paczkę Błękitnych Gryfów. Okropny nałóg. Myśli.
| zt
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Możliwe, że rozmowa o potencjalnie martwym ojcu nie była momentem, w którym powinien się uśmiechać, a jednak kąciki ust mimowolnie podskoczyły mu w górę przy tym prostym "Zgadłeś", które od razu pozwoliło obrosnąć mu w piórka - zupełnie jakby wygranie rundy w dwie prawdy i kłamstwo było równie dobitnym osiągnięciem co zdobycie Orderu Merlina. Mruknął jednak zaraz w zamyśleniu, zastanawiając się nad tym czy brak ojca nie jest nawet gorszy od martwego ojca, w swoim egocentryzmie zakładając jednak, że nie może być gorszy od posiadania ojca, z którym nie idzie się dogadać. - Nie no, ja to taki bystry nie jestem i nawet jak pewnie doświadczenie z grą mi pomogło, to raczej sukces mam przez farta, że zdecydowałaś się wspomnieć akurat o ojcu - przyznał szczerze, nie kryjąc rozbawienia w kącikach ust, gdy zaciągał się po raz kolejny, nie zdążając strzepać z papierosa popiołu, bo ten sam osypał się w dół przy pewnym zagarnięciu rakuniego ramienia do dalszej wędrówki. - No przyznaj, że dobre wspomnienie z ojcem brzmi podejrzanie - dodał, niezbyt świadomy tego, że nie każdy krzywił się na myśl o spotkaniu ze swoim rodzicem, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że z całego rodzeństwa tylko on wciąż wykłócał się o wszystko z ojcem, może czasem wręcz samemu do kłótni prowokując. - Marlenaaa - jęknął cierpiętniczo, zanim nie zaśmiał się wraz z ponownym przywłaszczeniem sobie jej bidonu. - Czy Ty nie wiesz, że niskie oczekiwania są kluczem do sukcesu? - podsunął życiowe motto na przyszłość, po czym wziął kilka solidnych łyków, jak zawsze woląc zachłysnąć się nadmiarem, byle tylko nie poczuć, że wziął dla siebie za mało. Odkaszlnął więc zaraz, szarmancko biorąc na siebie dalsze dźwiganie coraz lżejszego bidonu i mruknął w zamyśleniu, po raz ostatni zaciągając się przed podaniem Marlenie jej zagadki. - Po pierwsze to trzy lata temu w Calpiatto przejechałem się na oklep na wężu morskim i dostałem szlaban, ale nie za samą jazdę, nawet nie za to, że przy okazji zniszczyłem tamę i trzy łodzie, ale za to, że bez pozwolenia opuściłem teren szkoły w czasie ciszy nocnej - zaczął wyliczać, z trudem powstrzymując się przed dalszym rozwinięciem historii, muszą pomóc sobie szybkim zaciągnięciem się końcówką papierosa, zaraz machając już w żywej gestykulacji samym filtrem. - Po drugie to jak miałem osiem lat to nieświadomie korzystałem z Pióra Scamandra, przez co byłem pewien, że na moje egzystencjalne pytania w szkicowniku odpowiada mi tajemnicza siła wyższa i jak odkryłem prawdę, to szczerze poczułem się tak, jakby mnie ktoś okradł z najlepszego przyjaciela - pociągnął dalej, niby się uśmiechając, a jednak jakoś tak bez przekonania i beztroski, nie po rakuniemu. - I po trzecie to miałem romans ze szkolnym woźnym, ale typ był absurdalnie przystojny i ciągle chodził mokry, bo większość roboty miał pod wodą z wężami morskimi - dokończył, na otwartej dłoni podtykając Marlence swojego peta, z niemą nadzieją, że ta przemieni go w coś ciekawszego od zwykłego guzika.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Z rozbawieniem obserwowała jak River zaczął emanować dumą z siebie tuż po odgadnięciu jej kłamstwa. W zasadzie dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że nie ma w tej grze najmniejszych szans, bo od zawsze stawiała na szczerość, a opowiadanie fałszywych informacji z trudem przechodziło jej przez gardło. – Jak zwykle cokolwiek z nim związanego przyniosło mi pecha – zauważyła aż kiwając głową na swoją głupotę, że po raz kolejny postanowiła o nim wspomnieć. – Czaisz to? Nigdy nie widziałam typa na oczy, a mimo to potrafi coś zepsuć. Bezsprzecznie należy mu się order ojca roku – stwierdziła z westchnieniem i zaśmiała się, gdy Szop wysnuł swoją teorię. – Jezu, bez kitu, nie znam chyba nikogo kto z ręką na sercu mógłby powiedzieć, że ma spoko starego. Myślałam, że to tylko taki zabawny stereotyp, ale doświadczenie pokazuje co innego. Jak mniemam – twój to też skończony dureń? – ciekawsko dopytała, być może niepotrzebnie poruszając niezbyt miły temat, ale nie mogła nic poradzić na to, że zawsze chciała wszystko wiedzieć, często nietaktownie pytając o szczegóły drażliwych spraw. Oddała mu bidon; i całe szczęście, że to zrobiła, bo byłaby zmuszona trzasnąć go nim w łeb za takie kocopoły, jakie opowiadał. – O nie marlenuj mi tu. Matko, ale ty bluźnisz. Pozwól, że dam ci wspaniałą lekcję życia. ZAWSZE musisz mieć wysokie oczekiwania. Inaczej będą ci się przydarzać same nudne rzeczy, aż w końcu się do nich przyzwyczaisz i to życie ci przeleci bez żadnych ekscytujących przygód. A nawet jeśli te oczekiwania nie zostaną spełnione to TRUDNO, to tylko powinno cię napędzać do tego, żeby chcieć jeszcze więcej i jakoś se ten chujowy dzień urozmaicić – sprzedała mu swoją filozofię życiową, aż niedowierzając, że wciąż tak wiele osób nie pojmowało najprostszych zasad. – Przykro mi, musisz mi teraz złożyć przysięgę na mały paluszek, czyli wiesz, tak na amen, aż po grób, że jak będziemy robić coś razem to będziesz miał oczekiwania jak stąd do.. ee Azkabanu, o – wyciągnęła w jego stronę dłoń, machając najmniejszym palcem, aby przypieczętować ten układ. – Zobaczysz, że nie pożałujesz – dodała z wielkim przekonaniem, a chwilę później ze zmarszczonymi brwiami wsłuchiwała się w jego historie, mając niemałą zagwozdkę którą z nich wytypować jako kłamstwo. – O chuju złoty – skwitowała elokwentnie i przeskoczyła kamień, który uniemożliwiał swobodne przejście ścieżką. – Jazda na morskim wężu brzmi tak dojebanie i ekscytująco, że jeśli to kłamstwo to i tak proszę wmawiaj mi, że to prawda i dopowiedz dalszą część. Ze szczegółami!! – zgarnęła od Szopa niedopałek, który przemieniła w kamień, a ten w latającego małego smoka, którym sterowała niedbałym ruchem nadgarstka. – Druga historia jest tak okrutnie smutna, że tylko zwyrol mógłby ją wymyślić. A ty mi na zwyrola nie wyglądasz – uśmiechnęła się do niego ciepło, jak zawsze widząc w ludziach tylko to, co najlepsze. – Trzecia z kolei śmierdzi mi kłamstwem na kilometr, bo w żadnej szkole, w żadnym wszechświecie przystojni ludzie nie zatrudniają się jako woźni – stwierdziła i ulokowała smoka tuż nad pięknymi lokami swojego towarzysza. – Jeśli powiesz mi, że nie trafiłam to spłoniesz i zostaniesz tu zapomniany na wieki – odparła złowieszczo, od razu chichocząc wesoło na samo brzmienie swojego tonu w stylu Lady Voldemort.
______________________
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Dzień się wydłuża, temperatura ociepla a i nawet pogoda staje się powoli coraz mniej deszczowa. Letnie upały jeszcze nie nadeszły, ale wiosenne mżawki przestały dokuczać co pół godziny. Oznacza to więc jedno – czas na plener! @Elijah J. Swansea i @Harmony Seaver wspólnymi siłami i pomysłami zorganizowali dla Koła Realizacji Twórczych trzydniowe wyjście w plener! Wszystkich uczestników czeka nie tylko malowanie, ale atrakcje z tym związane, piękne widoki, magiczne gotowanie no i, czego nie może zabraknąć, spanie na łonie natury z ogniskiem i opowiadaniem historii!
Zbiórka odbyła się o dwunastej, o której to uczestnicy wraz z organizatorami wyruszyli w dzikie, górskie okolice Hogsmade – lasy, polany i góry, czy są piękniejsze widoki? W dodatku można się nimi w pełni cieszyć, szkoła skutecznie zabezpieczyła teren przed smokami, zapewniając szansę na beztroski weekend, w trakcie którego największym zmartwieniem mogą okazać się komary. Przy wyruszeniu w drogę Elijah i Harmony rozdali każdemu namiot i śpiwór, a także potrzebne przybory do uczestniczenia w lekcji. Dlaczego dostaliście pędzle, ale nie farby? Szpatułki, łyżki i noże, ale nie składniki? Cóż, może mają coś w zanadrzu. Droga mija spokojnie, lekki wiaterek nie daje się za bardzo zmęczyć, zapewniając stałą klimatyzację, a słońce przyjemnie przebija się przez białe chmurki. Pogoda idealna na spacer. W końcu docieracie w malownicze miejsce, na otwartej polanie pomiędzy słonecznym, nie tak gęstym laskiem a idealnym widokiem na rozpościerające się góry. Czas się rozpakować!
Wasz bagaż wygląda dobrze i wszystko zdaje się być na miejscu, ale nie możecie pozbyć się tego, uczucie, że coś jednak nie gra. Gdy sprawdzacie swoje plecaki, okazuje się, że…
Rzut k6 na wejście dla uczestników:
1 Zapomniane eliksiri! Przyjmujesz leki na alergię? A może coś innego, co codziennie powinieneś zażywać? Może chciałeś spakować dla pewności eliksir pieprzowy lub po prostu coś przeciwbólowego na głowę w razie takiej potrzeby i ewentualności. Cóż… Skończyło się na chciałeś, bo niestety o tym zapomniałeś. Jeżeli odpowiedziałeś na listowną informację o plenerze nic się nie martw! Elijah i Harmony wzięli zapasowy eliksir!
Jeżeli nie wspomniałeś o tym w liście, rzuć k6:
Parzysta Na całe szczęście potrzebne leki są w apteczce organizatorów. Nieparzysta Niestety nie znajdziesz leków w apteczce, lepiej szybko wymyśl, co zrobić.
2 Nieodpowiednie ubranie! W tym całym gąszczu przygotowań zapomniałeś zabrać piżamy! Pożyczysz od kogoś koszulkę? Będziesz spał w ubraniach? Wyślesz sowę do opiekuna, żeby przesłał ci brakujący przedmiot? Nie mów, że będziesz spać naturalnie…? Czegokolwiek nie wybierzesz, oby inni kółkowicze nie mieli nic przeciwko. 3 Zniszczony namiot! Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, mógłbyś się nawet nazwać mistrzem pakowania z tą organizacją! Niestety nie mistrzem niesienia. Musiałeś o coś zahaczyć po drodze namiotem i teraz, gdy go rozstawiasz, dostrzegasz kilka dużych dziur w materiale. Lepiej szybko je naprawić, zanim pierwsze robactwo postanowi zamieszkać z tobą! 4 Zbłąkany sprzęt! Jak to się stało, że rozsunął ci się plecak?! I nikt nie zauważył i nie mógł ci powiedzieć?! Po sprawdzeniu wyposażenia okazuje się, że większość rzeczy na całe szczęście jest na swoim miejscu – oprócz zastawu pędzli. Musiał wypaść w którymś momencie wędrówki i chyba dane mu było już tam pozostać.
Rzuć k6:
Parzysta Organizatorzy mają wszystkie potrzebne zapasowe pędzle! Nieparzysta Niestety, pędzle, które zostały rozdane były wszystkimi, które zostały zabrane. Będziesz musiał być jeszcze bardziej kreatywny podczas malowania.
5 Bezczelny łupduk! Trójgłowy kurczak musiał wypatrzeć, jak wypakowywałeś swoje przysmaki, które zabrałeś ze sobą i postanowił się poczęstować – czyli zabrać cały zapas przekąsek dla siebie! Wystarczyła chwila nieuwagi i ten natręt nie tylko je zgarnął, ale zaczął z nimi uciekać!
Rzuć k6:
Parzysta Udaje ci się dorwać łupduka i zabrać mu przekąski! Nieparzysta Toż to łupduk akrobata! Nie ważne co robisz, ucieka w las z twoimi ulubionymi przysmakami! Możesz poprosić innego ucznia o pomoc z jego złapaniem, obowiązują go te same kostki.
6 Rozlany napój! Wzięcie ze sobą napoju na drogę było dobrym pomysłem, niedokręcenie go – już dużo mniej. Przez jedną nieuwagę teraz twoje rzeczy są całe zalane!
Rzut k6 na wejście dla organizatorów:
1 Komarzy atak! Chociaż jest dzień, komary już zaczynają kłuć, gdy tylko podejdzie się bliżej cienia. Aż strach pomyśleć co będzie w nocy! Trzeba szybko coś wymyślić, by odpędzić je od obozowiska!
Rzuć k6:
Parzysta Całe szczęście spakowaliście dużo odstraszaczy na komary, teraz trzeba je tylko rozstawić i po problemie! Nieparzysta O nie! Jak to się stało, że we wszystkich rzeczach nie ma niczego na komary?! Musicie coś wymyślić!
2 Kłujące krzewy! Co prawda nie powinno się naruszać przyrody aleee… Okolica od ostatniego jej sprawdzenia obrosła w naprawdę nieprzyjemne, kolczaste krzewy. Wystarczy chwila nieuwagi i naprawdę mogą dotkliwie poranić. Trzeba znaleźć sposób na zabezpieczenie terenu! 3 Nagły deszcz! Nikt nie spodziewał się, że nagle przyjdzie mżawka! Namioty jeszcze nie rozstawione, a choć opady wyglądają na tylko przelotne, na pewno nie chcecie, by zaraz trzeba było zrobić tu produkcję eliksiru pieprzowego. Trzeba szybko schronić uczniów i rzeczy! Płótna nie mogą zamoknąć! 4 Zgubienie szlaku! We właściwe zabezpieczone miejsce obozowe docieracie bez problemu, ale wystarczy, żebyście się rozejrzeli i już wiecie, że nie pamiętacie drogi do jednej z atrakcji (tej, którą wymyśliła osoba, która wylosowała to wydarzenie). W trakcie wprowadzenia wydarzenia uwzględnij w poście szukanie drogi!
Rzut k6:
Parzysta Udaje ci się znaleźć wcześniej upatrzone miejsce! Brawo ty! Nieparzysta Nie znajdujesz dokładnie tego miejsca, które uwidziałeś sobie na początku, ale trochę błądzenia doprowadza cię na równie dobry teren!
5 Uszkodzony garnek! W kuchni musiało być przyciemno, kiedy pakowałeś rzeczy, pośpiech pewnie też nie pomógł, bo wielki gar do zawieszenia nad ogniskiem jest tak wypalony, że jeszcze jedno gotowanie i spód pęknie!
Rzuć k6:
Parzysta Zauważasz to od razu przy rozpakowaniu i możesz wymyślić, jak rozwiązać ten problem! Nieparzysta Nie zauważasz tego uszkodzenia od razu, wyjdzie na jaw dopiero podczas gotowania… Oby uczniowie nie byli zbyt głodni, bo zrobienie drugiej porcji może chwilę zająć.
6 Zgubiony klucz! Kojarzycie tę skrzynię lewitującą za wami z najważniejszymi przedmiotami, lekami, eliksirami i innymi niezbędnikami bezpiecznej wycieczki? Tak, dokładnie tę… No to nie ma do niej klucz. Wypadł ci z kieszeni? Zostawiłeś go w zamku? Teraz to nie do końca ważne, musisz wymyślić, jak otworzyć tę skrzynię!
Zabawę czas zacząć! PS: Nie rzucajcie na smoki misie, Elijah nam rzuci!
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Rzut na smoka niestety go spotykamy, scenariusz 6 (oddawanie do MM) Rzut na wejście2 (kolczaste krzaki)
Musiał przyznać Harmony, że pomysł z wycieczką w plener był naprawdę dobry. Był czerwiec, piękna pogoda i okres tuż przed egzaminami, wszystkim taka krótka przerwa miała z pewnością zrobić dobrze. Musiał nieco się postarać, żeby wywalczyć pozwolenie na zabranie uczniów i studentów na cały weekend i ostatecznie stanęło na Hogsmeade, ale nie żałował. Co prawda tereny Doliny Godryka były mu znacznie bliższe, ale przez to może i mniej interesujące... a tereny przy Hogsmeade kryło podobno naprawdę niezwykłe zakątki. Dotarłszy na miejsce zbiórki, poczekał rzecz jasna, aż zjawią się wszystkie zadeklarowane osoby i dopiero wówczas postanowił powiedzieć cokolwiek poza „dzień dobry” i odpowiadaniem na zadane mu wprost pytania. — Moi drodzy, bardzo się cieszę, że się tutaj dzisiaj widzimy. Mam nadzieję, że to będą bardzo przyjemne dwa dni i tutaj od razu kieruję swoją prośbę o rozwagę, przestrzeganie zasad i nieodłączanie się od grupy. Od powodzenia tej wycieczki będą pewnie zależeć kolejne, więc pokażmy dyrektor Wang, że jesteśmy rozsądnymi ludźmi i doskonale dajemy sobie radę — uśmiechnął się do nich szeroko. Był gotów pilnować ich wszystkich jak źrenicy oka, ale miał też szczerą nadzieję, że nie dadzą mu popalić. Nie byli małymi dziećmi, łączyło ich zainteresowanie wspólnymi tematami. Miał naprawdę dobre przeczucia i chciał, żeby się spełniły. — Uważajcie także teraz, w drodze na miejsce, zapewne wiecie, że ostatnio nietrudno spotkać młodego smoka. Zwykle nie są bardzo groźne, ale na pewno nie chcemy z nimi zadzierać. Jeśli ktoś z Was zauważy coś niepokojącego, niech zgłosi to od razu do mnie lub do Harmony, która przekaże to mi, zamiast działać na własną rękę. Ruszamy! Zachęcił ich jeszcze ruchem ręki i ruszył jako pierwszy, dziarsko narzucając całkiem dobre tempo. Było późno, a im wcześniej uda im się dotrzeć na planowane miejsce, tym szybciej będą mogli zając się tym, co naprawdę interesujące. Oczywiście uważał na to, by nie pędzić za bardzo, kiedy trzeba było, zwalniał lub przystawał, czekając na tych, którzy znajdowali się z tyłu. Prawda była taka, że stresował się okropnie, ale dzielnie nie dawał tego po sobie poznać. Na miejscu powitały ich mało przyjemne zarośla, z którymi poradził sobie zaklęciami. Zajęło mu to nieco czasu, bo krzaków było naprawdę sporo, ale miało to też swoje plusy – jeśli potem trochę podsuszy to, co teraz ściął, powinny świetnie nadać się na ognisko. Nie spodziewał się tylko jednego – że zza jednego z nich wyskoczy na niego nikt inny jak smoczek. — Na Merlina! — wystraszył się nie na żarty, nie tyle przez samo stworzenie, ale sam fakt, że nie spodziewał się, że w krzakach coś może na niego czyhać. — Uwaga! Mamy tutaj nieplanowanego uczestnika wycieczki, trzymajcie się w grupie i nie podchodźcie! Expecto patronum — choć zwrócił się całkiem głośno do swoich podopiecznych, to ostatnie właściwie wymruczał, skupiając się na przywołaniu pozytywnego wspomnienia i przekazywania patronusowi wiadomości. Chwilę potem świetlisty łabędź pomknął w powietrze, niknąc na nieboskłonie. Minęło zaledwie kilka minut pełnego napięcia oczekiwania z różdżką w pełnej gotowości, nim pojawili się przy nich smoczy opiekunowie. Zdawałoby się, że można odetchnąć z ulgą i tak właśnie zrobił Swansea... i dokładnie w tym momencie, gdy opuścił różdżkę, spokojny dotąd i niezainteresowany nimi szczególnie smoczek wyrwał się opiekunom i ruszył prosto na niego, z impetem przewracając go na trawę. Poza poturbowaną dumą i obitym tyłkiem ucierpiała tylko jego ręka, na której smoczek zacisnął swoje na szczęście jeszcze niezbyt dobrze wykształcone zęby. Zaraz zresztą zabrał się za bandażowanie.
Victoria nie wiedziała do końca, czy ta wyprawa to dobry pomysł. Z drugiej strony wydawało jej się to całkiem właściwe, a myśl, że mogłaby mieć czas na porozmawianie ze znajomymi, jak również dowiedzenie się, co było słychać u Elijaha, niesamowicie ją kusiło. Ostatecznie uznała zatem, że może zostawić za sobą przygotowania do egzaminów, te bowiem nie były zającami i niewątpliwie nie miały od niej uciekać, gdy tylko odwróci spojrzenie od książek. Miała czas, a wypoczęty umysł o wiele lepiej przyswajał wiadomości, powodując, że przez kolejne zagadnienia po prostu się płynęło. Właśnie dlatego stawiła się na miejscu spotkania, może nie do końca przygotowana na to, co ją czekało, ale na pewno miała w sobie dostatecznie wiele optymizmu i zapału, żeby wziąć udział w tej wyprawie. I chociaż należała do kobiet eleganckich, co było widać w sportowym stroju, jaki sobie przygotowała, to nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała narzekać na komary, deszcz, czy podróż. Ostatecznie grała w quidditcha i tworzyła miotły, brudząc się w błocie, wiórach, drzazgach i Merlin raczy wiedzieć, ile razy wpadając na jakieś drzewa i robiąc sobie krzywdę. Właśnie dlatego cała ta wyprawa nie wydawała jej się straszna. Nie była jednak zbyt gadatliwa i trzymała się tego, że w czasie marszu nadmiernie się nie dyskutuje, żeby nie tracić przypadkiem sił. Dlatego też zareagowała właściwie dopiero kiedy dotarli na miejsce, a Elijah znalazł młodego smoka. Tak po prostu, krył się gdzieś tutaj, z dala od cywilizacji, na przekór wszystkim, na przekór każdemu, kto chciałby go zgładzić, czy uratować. Na szczęście Swansea nie zamierzał uciekać się do mordów, ale to nie oznaczało jeszcze, że wszystko, absolutnie wszystko, było pod kontrolą. - Nie potrzebujesz pomocy? - zwróciła się spokojnie i cicho do @Elijah J. Swansea, nie chcąc zwracać na nich uwagi innych osób, ale właściwie w tej samej chwili pojawili się opiekunowie smoków. Wszystko zdawało się być pod kontrolą, kiedy nagle stworzenie dopadło ponownie do Elijaha, sprawiając wrażenie, jakby nie chciało go opuścić, a Victoria właściwie od razu uznała, że jakoś wypada pomóc profesorowi. - Teraz na pewno przyda ci się ta pomoc - stwierdziła jedynie, rozglądając się po okolicy, jakby obawiała się, że jeszcze coś może tu czyhać. Ostatecznie jednak musiała skupić się na kwestiach bardziej przyziemnych, jak bagaż, który udało jej się gdzieś po drodze zniszczyć i musiała teraz naprawić dziury w niesionym namiocie. Pokręciła głową nad własną głupotą, wszystko jednak prędko naprawiła, nie czując się z tego powodu jakoś wyjątkowo źle. Ot, wypadki przy pracy po prostu się zdarzały.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Harmony, kiedy chciała, potrafiła być uparta. Miała również rację mówiąc, że to było coś, taka wyprawa, coś, w czym mógł wziąć udział właściwie po raz ostatni. Już wkrótce miał skończyć studia, przeżyć ostatnie, zupełnie beztroskie wakacje, a później na poważnie włączyć się w koła zębate Munga i przepaść w nim w najlepsze. Miał nadzieję, że nie będzie aż tak źle, ale skoro faktycznie jego kariera studencka zbliżała się do końca, musiał ją jakoś wykorzystać. - Mówiłem, że potrzebujesz prywatnego uzdrowiciela - prychnął w ramach powitania do @Harmony Seaver, wywracając przy okazji oczami, kiedy tylko wręczyła mu odpowiednie rzeczy, zastanawiając się, na co niektóre z nich mu były. Nie zamierzał jednak dyskutować, bo ostatecznie nie on organizował ten spęd. Pewnie gdyby było inaczej, to przemyślałby, co ma zabrać i nie znalazłby się z ręką w nocniku. Na razie jednak nie wiedział, że brakowało mu kilku części garderoby w plecaku. I to się mało liczyło, w końcu był tutaj po to, żeby im wyleczyć pęcherze na stopach i czyraki na dupie, a nie po to, żeby malować scenki rodzajowe. Inna sprawa, że ta wyprawa mu się podobała. Tak po prostu. Nie miał nic przeciwko niej i czuł się dobrze, kiedy tak leźli w nieznane, gdzieś w dzicz, która trochę przypominała mu puste miejsca dookoła rodzinnego miasteczka. I może jakoś mocniej by się na tym skupił, gdyby nie ta cała afera ze smokiem, która mimowolnie kazała mu się rozejrzeć za Huangiem. Ten jednak nie zjawił się z pozostałymi opiekunami smoków i nie był świadkiem tego, jak Swansea wylądował na dupie. Ani nie był świadkiem tego, jak Maxowi skoczyło ciśnienie, gdy zobaczył, jak ten zabiera się do leczenia swojej rany. - Daj to - prychnął, jak rasowy uzdrowiciel, kiedy tylko zobaczył, co wyprawia @Elijah J. Swansea. - Najpierw musisz tę ranę przemyć, żeby na pewno nie wdało ci się żadne zakażenie. Nie chcemy profesora, któremu odpadnie ręka, co nie? Nie krwawi tak mocno, więc mogę to po prostu zasklepić, żeby rozcięcie miało swobodny dostęp do tlenu - mruknął, siłą woli powstrzymując się przed tym, żeby objechać Swansea z góry na dół. Nie miał go w końcu za idiotę, ale kiedy widział, jak ten nonszalancko podchodził do tematu, który był dla niego niesamowicie istotny, nie mógł się powstrzymać. Uważał również, że jako praktykant w Mungu ma zdecydowanie więcej doświadczenia z ranami i chorobami, niż młody nauczyciel działalności artystycznej. I chciał mu pomóc, bo ostatnie czego potrzebowali, to ranny opiekun, na dokładkę zaraz pierwszego dnia.
______________________
Never love
a wild thing
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Wyprawa! To było dopiero coś, coś, w czym Carly oczywiście musiała wziąć udział, nie było mowy o tym, żeby siedziała na miejscu, żeby nic nie robiła, żeby się tym nie zainteresowała. Była pewna, że może spotkać ich coś niesamowicie niesamowitego, a co za tym idzie, musiała w tym po prostu uczestniczyć, musiała po prostu brać w tym udział całą sobą, a żeby to osiągnąć, musiała spakować plecak, założyć wygodne ubranie i wyruszyć na wyprawę, mając nadzieję, że nie spotkają zbyt wielu robaków. Była pewna, że natknie się na jakieś pająki, ale istniała szansa, że jeśli tylko dramatycznie zawiśnie na profesorze, ten ochroni ją przed tym pełzającym, biegającym i nieznośnie tupiącym licznymi odnóżami paskudztwem. - Mam nadzieję, że będziemy wieczorem coś gotować? Coś wspaniałego z ogniska? Nie mogę się doczekać, mam tyle pomysłów na fantastyczne dania, nawet nie wiesz, ile! Czytałam specjalnie książki kucharskie, wiesz, wszystkie możliwe dania dotyczące biwaków - zaczęła paplać, kiedy tylko dopadła do @Harmony Seaver, nie mogąc nawet na moment się zamknąć, kiwając głową, opowiadając jej o wszystkim, co znalazła. Gdzieś w przelocie przywitała się radośnie z pozostałymi uczestnikami wyprawy. I nim wyruszyli w drogę - zaoferowała wszystkim własnoręcznie upieczone ciastka, bo przecież nie byłaby sobą, gdyby nie zrobiła czegoś podobnego! Uważała, że żeby wybrać się w podróż, trzeba mieć do tego siły, a odpowiednio zbilansowane cukry, chociaż nadal nie do końca zdrowe, doskonale się do tego nadawały. Więc podsuwała te ciastka komu się dało, przypominając, że ma je przy sobie, kiedy tylko ktoś opadał z sił. I może nawet poczęstowałaby nimi smoka, gdyby nie to, że profesor postanowił ich ratować, a później skończył pogryziony i Merlin raczył wiedzieć, co tu się jeszcze działo. Ale w tym akurat Carly nie zamierzała uczestniczyć, aczkolwiek skrupulatnie odnotowywała sobie to wszystko w głowie. Ostatecznie każda nowa plotka była cenna, prawda?
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Ekscytowała się niezmiernie. Był to prawdopodobnie ostatni czas, kiedy mogli tak beztrosko wyjść na wycieczkę przed całą salwą egzaminową. Owszem, można było powiedzieć, że ten czas powinni spędzić nad książkami, ale wypalenie nauką teorii też nie było dobre. A dzięki temu mogli poćwiczyć trochę umiejętności praktycznych! - Wciąż nie mogę uwierzyć, że się udało to wszystko panu załatwić! Dziękuję! – wyszczerzyła się do @Elijah J. Swansea, podskakując jak piłeczka po zamknięciu ostatniego kufra, zapinając wszystko na ostatni guzik, zanim jeszcze przyszli uczniowie. – W sumie… Mówił pan, żeby na kółku nie zwracać się do pana per pan… To znaczy… Dalej to obowiązuje? – zaśmiała się głupkowato, wciąż było jej trochę dziwnie zwracać się do profesora po imieniu, ale miał rację, że to pozwalała na luźniejszą atmosferę. A jej strasznie, bardzo, bardzo mocno zależało na poczuciu wspólnoty na tym kółku. Pracy wszystkich, by stawało się coraz lepsze i ciekawsze. Gdy Elijah czekał na resztę, ona witała każdego po kolei swoim firmowym, promiennym uśmiechem i wręczała niezbędniki, jakie udało im się z profesorem przygotować. - Ale cudownie, że znalazłaś czas! – wyćwierkała do @Victoria Brandon. – Może będzie chwilka na przetestowanie butów? – zaproponowała dziarsko, by zaraz się roześmiać. – Oczywiście to pozaprogramowo, po organizatorskiemu mówię, że nasze zadania tam są priorytetem – zażartowała, teatralnie, dumne wypinając pierś, by zaraz znów się wyszczerzyć. Humor dopisywał jej od samego początku. I podskoczył jeszcze bardziej, w dodatku z nią samą, gdy na horyzoncie zobaczyła ich czyrakowego doktora, który miał wyciągać im kolce z twarzy… No co? Jak sam się tak określił, to nie zamierzała odbierać mu tej przyjemności! - Max! – zawołała cała w skowronkach do @Maximilian Brewer. – Będzie do CV! – zaśmiała się, szturchając go w bok i zaraz i jemu wręczyła niezbędnik. – A tak serio, to naprawdę się cieszę, że znalazłeś czas… Ale nikomu nie mów – szepnęła do niego konspiracyjnie, w wygłupach przykładając palec do ust, by zaraz podlecieć do kolejnej osoby z zestawem rzeczy. - Carly! – pisnęła znowu, podbiegając do @Scarlett Norwood, by rzucić się na nią z przytulasem. – Wiesz, nie zdradzę atrakcji ale… – nachyliła się do jej ucha z chochliczym uśmieszkiem, jakby właśnie zdradzała jej najważniejszy sekret świata. – To przecież kółko dotyczące też gotowania – mrugnęła to niej bardzo komunikatywnie i wróciła do swojego zadania. Wysłuchała słów Elijah, kiwając głowa co kilka zdań dla potwierdzenia. W sumie ujął chyba wszystko, co powinien ująć i była to bardzo dobra mowa rozpoczynająca, oprócz… - I uśmiechy – szepnęła cichutko, stojąc tuż obok. – Niech nie zapominają o uśmiechach – zachichotała leciutko. Zaraz wyjęła też swój aparat i poprosiła wszystkich o ustawienie się do grupowego zdjęcia. Ustawiła samowyzwalacz na pięć różnych zdjęć, co każde wykrzykując kolejne rodzaje póz. Od poważnych po najbardziej niedorzeczne. Pamiątka musiała być! Ciastka Carly wyglądały przewspaniale, ale dała wszystkim innym uczestnikom się poczęstować. Po pierwsze – bo tak należało jako przewodnicząca. A po drugie i ważniejsze – bo chciała się upewnić, że nic jej nie zostanie. Jeszcze nie wiedziała, jak miała załatwić kwestię jedzenia, a raczej tego, że obsesyjnie jeść nie chciała i się tego bała… Ale postanowiła zostawić to jako problem przyszłej Remki, teraz maszerując dziarsko, z szerokim uśmiechem i swoim termosem z ziołami pod ręką. Czas ruszać na przygodę! Kolczaste krzewy ją zaskoczyły, przecież wcześniej tych choler tu nie było… No, ale było to nic w porównaniu ze smoczkiem. - Okej misiaki, za mną – zachowała zimną krew. Chociaż była cholernie wszystkim rozentuzjazmowana i najchętniej biegałaby jak szczeniak spuszczony ze smyczy, ciesząc się absolutnie każdym, najmniejszym szczegółem, pochodziła z rodziny podróżników. Umiała się zachować. Zebrała wszystkich uczniów w bezpiecznej odległości, stając w połowie drogi pomiędzy nimi a Elijah, by stanowić komunikatywny punkt. Oczywiście, gdy już pierwsza sytuacja została opanowana, nie mogła powstrzymać się od robienia zdjęć! Bez flesza, żeby smoka nie prowokować, ale jednak zaczęła cykać całą masę fotek. I JAK DOBRZE, ŻE TO ZROBIŁA! Złapała idealny moment, w którym małe smoczątko postanowiło powalić ich profesora, mając całą poklatkową pamiątkę z tego, jak sam Elijah Swansea upada na tyłek. Miała ochotę prychnąć ze śmiechu, ale, jak na odpowiedzialną przewodniczącą przystało – najpierw sprawdziła, czy ich opiekun nie potrzebował pomocy. Na całe szczęście to tylko niegroźna rana, którą w dodatku od razu zajął się Max. Można było się śmiać i to nawet podwójnie ze sceny ucznia dającego upomnienia profesorowi. Tak. Udokumentowała wszystko. - Cudownie się zaczęło! – wyszczerzyła się, zaraz podskakując radośnie do tej dwójki. – I jak, będzie żyć, doktorze? – wytknęła język na Gryfońskiego przyjaciela. – Widzisz, to się nazywa ambitna praktyka, a nie jakieś kolce w twarzy – zażartowała, ale zaraz dla pewności sama obejrzała powoli zasklepiającą się ranę. Żarty żartami i utrzymanie dobrego humoru swoją drogą, ale sama też chciała mieć pewność, że wszystko poszło dobrze. – Mogę dzisiaj zająć się cięższymi rzeczami, jeżeli cię boli – zadeklarowała z tym promiennym uśmiechem, kiwając głową z taką pewnością, jakby wcale nie była stojącym przed nimi chuchrem wzrostu 156cm. Na nowo zebrała grupę, ale gdy dotarli na właściwe miejsce obozu, znów musiała poprosić ich o zaczekanie. - Jeszcze więcej tego zielska… – załamała ręce, by zaraz wciągnąć głęboko powietrze i przytupnąć energicznie, gotowa do pielenia tej przyrody. – Może na czas pleneru pozamieniamy je w jakieś, nie wiem… Kwiatki? A przy pakowaniu z powrotem po prostu je odczarujemy? – zapytała profesora, nie chcąc aż tak grzebać w dzikiej naturze.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Jest niewiele na tym łez padole uciech, dzięki którym można zapomnieć o przykrych w życiu rzeczach. Wycieczka, mimo że szkolna, z pewnością zalicza się do przyjemności, na które zawsze znajdę czas (uciszając wyrzuty sumienia, że niedługo egzaminy, a ja mam jeszcze z pięć tomów historii rebelii goblinów do przewertowania). – Sprawdzałem plecak z osiem razy czy na pewno wszystko wziąłem, a i tak idę cały zestresowany zamiast wyluzowany. Często chodziliśmy na takie biwaki z rodziną i zawsze, gdy docieraliśmy na miejsce, całkiem przypadkiem okazywało się, że nigdzie nie mogę znaleźć bluzy, gaci, namiotu albo, o zgrozo, odżywki w sprayu do włosów, bo moi bracia uważali się za super zabawnych i ukradkiem mi to wyciągali, żeby potem śmiać się do rozpuku – zwierzam się Zosi ze swojej traumy, bo oczywiście idziemy na wyprawę razem. Zaraz potem zamieniamy się w słuch, bo Eliasz rozpoczął szumne przemówienie. Na jego monolog odpowiadam równie szerokim uśmiechem, bo uważam się za człowieka maksymalnie odpowiedzialnego. To, czy taki jestem to już inna sprawa. Gdy słyszę wzmiankę o możliwości pojawienia się smoka, aż łapię Zofindę z wrażenia za dłoń, ale po chwili dociera do mnie, że to tylko taka gadka, żeby nas nastraszyć i absolutnie nic złego się nie wydarzy. Przysięgam, że nie przeżyję kolejnego spotkania z bestią. – Że oni ich dalej nie wyłapali to jest jakiś skandal. Nie wiem do kogo już pisać kolejne pisma. Rzecznik Praw Smoków, a nie jestem pewny czy taki istnieje, nie odpisuje. To, ha tfu, biuro smokologów też, za przeproszeniem, chuja robi. Ile razy ja mam zawału dostać zanim zabiorą się do roboty? – pienię się, bo to dla mnie bardzo drażliwy temat. Jestem tak nabuzowany, że pruję do przodu, żeby jakoś rozchodzić nerwy i tym samym zagaduję to @Zoe Brandon to @Elijah J. Swansea dopóki nie włazimy w jakieś krzaczory, które Elio doskonale poskramia. Ostatkiem sił powstrzymuję wrzask na widok małego smoczątka i momentalnie robię się na mordzie cały blady, a loki, które układałem kilka godzin, oklapują jakby wyczuwały mój stres i lęk. – No to orewłar – informuję wszystkich uprzejmie, że zamierzam zemdleć, ale przypomina mi się coś jeszcze – jestem tu z Zofią, która jest dla mnie jedną z najważniejszych osób w życiu, a w dodatku jej ojciec potrafi nie tylko wyhodować konkretne części ciała, ale i się ich pozbyć. To sprawia, że odnajduję w sobie resztki sił, żeby odepchnąć ją na bok zanim skurwysyn rzuca się na Elio. – Z O S I A, oddychaj głęboko – instruuję przyjaciółkę i usilnie nie patrzę na smoka, którego pacyfikują jakieś knypki z MM. Po chwili podaję jej rękę, abyśmy wstali z ziemi i biorę kilka wdechów. Remka dokładnie w tym samym czasie stwierdza, że jest dosko i radosna jak wiosna cyka fotki, których mam nadzieję nigdy nie zobaczę. – Jutro, jak Wizengamot kocham, napiszę do samego ministra, że najwyższy czas podjąć jaki.. – mówię hardo, po czym dociera do mnie, że mam otwarty plecak. – SZUKAJ SZYBKO ODŻYWKI – rozedrgany krzyczę do Zochy, gdy tylko dostrzegam, że mam rozjebaną torbę i moim priorytetem jest strata akcesoriów do włosów, w tym bambusowego turbanu na noc i balsamów odżywczych, a nie malarskich itemów czy ciuchów...
______________________
i read the rules
before i break them
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ze względu na kilka obowiązków, ledwo zdążyła na zbiórkę, ale w sam raz na spotkanie ze smokiem. Nie miała czasu nawet zastanawiać się, co się takiego dzieje, przy całym tym zamieszaniu. Gdy jednak zabawa z gadem się skończyła, Irvette mogła w końcu przywitać się ze znajomymi, z czego jedną z nich była sama współorganizatorka wypadu - @Harmony Seaver. -Jakbym wiedziała, że wychodzimy polować na smoki, ubrałabym zbroję. - Zażartowała, po tym, jak już przywitała się z gryfonką. Może niektórzy nie podchodzili tak lekko do całej tej ognistej afery, ale Ruda trzymała się z dala od oficjalnego zajmowania stanowiska, zostawiając dla siebie to, co o tym wszystkim myśli. -Victoria! Postanowiłaś też uciec od obowiązków w dzicz? - Przywitała się z krukonką (@Victoria Brandon), po czym miała właśnie jej coś powiedzieć jeszcze, gdy poczuła na plecach coś mokrego. -Co do....? - Chwyciła za swój plecak i okazało się, że woda, którą przyniosła, rozlała się po jego wnętrzu, mocząc to, co tam powkładała. -Naprawdę ten koniec roku jest jakiś pechowy. - Mruknęła, próbując osuszyć wszystko, przy pomocy odpowiedniego zaklęcia. W tej chwili humor na wycieczkę nieco jej się zepsuł, ale nic nie było jeszcze stracone. Miała nadzieję, że niedługo odda się otoczeniu natury i zapomni o wszelkich podobnych problemach.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Ta wycieczka brzmiała jak jakieś spełnienie marzeń - trzy dni pełne sztuki i smacznego jedzenia, spędzone w pięknych okolicznościach przyrody i do tego doborowym towarzystwie. Czego chcieć więcej? Zwłaszcza tuż przed egzaminami; z największą przyjemnością oderwała się od podręczników historii, którą zakuwała od wielu dni i momentami aż chciało jej się płakać gdy przewracał kolejne strony opasłych tomów. Teraz jednak uśmiechała się szczerze i promiennie, maszerując dziarsko, a jedyny TOM jaki jej towarzyszył, to Maguire. Kompan oczywiście umilał jej czas barwnymi anegdotami, a Zofia słuchała z wielkim zainteresowaniem (i oburzeniem) o psikusach braci. - A to łobuzy! Na pewno robili to z zazdrości o twoje liczne zalety - stwierdziła, przekonana że nikt nie dorównuje Tomkowi urodą i intelektem - Nic się nie martw, spakowałam zapasową bieliznę specjalnie dla ciebie! Teoretycznie mojego taty, ale zapewniam że nienoszone... Chyba. No, a poza tym że twoi bracia są godni pożałowania, to fantastycznie że jeździliście na biwaki! Będziesz moim guru, bo nigdy nie byłam. Raz próbowałam rozłożyć namiot w ogrodzie, ale babcia zrobiła drakę że od spania w śpiworze dostanę kota czy czegośtam - również pożaliła się na swoje tragiczne przeżycia, ale jednocześnie była przeszczęśliwa że mieli teraz oboje szansę by zbudować nowe, piękne biwakowe wspomnienia. I błogo nieświadoma, że zapomniała spakować eliksiru zażywanego codziennie. - Mam nadzieję, że śpimy razem?? - upewniła się w obawie że mecenas nagle stwierdzi że woli jednak nocować u boku profesora Swansea, którego przemowę Zoe nagrodziła brawami. - Przysięgamy uroczyście, że będziemy grzeczni! I serdecznie dziękujemy panu i Remy za zorganizowanie tak niesamowitej wycieczki - zawołała, uśmiechając się do pary organizatorów i pokiwała głową na słowa Tomka, bulwersującego się na temat bezczynności instytucji związanych ze smokami. Zauważyła głośno, że smoki są szalenie inteligentne, a urzędnicy niekoniecznie, dlatego nic dziwnego że jeszcze nie udało się poskromić stworzeń; zanim jednak zdążyła podzielić się dalszymi refleksjami, weszli w krzaki. Ledwo się zorientowała, co się dzieje, już Tomek powalał ją brawurowo na trawę, osłaniając własną piersią przed smoczątkiem. Osobiście postrzegła go jako urocze stworzenie i niekoniecznie się obawiała ataku, ale doskonale rozumiała nerwy mecenasa i szalenie jej zaimponowało jego zachowanie. - Och, Tomasz - wybąkała, cała w pąsach - Zawsze marzyłam żeby żyć w baśni, ale się nie spodziewałam że kiedyś rycerz uratuje mnie przed smokiem - dodała przejęta, patrząc z podziwem na przyjaciela; niebezpieczeństwo minęło dosyć szybko, bo Elio zaalarmował Ministerstwo które zjawiło się na miejscu w trzy sekundy. Co za przeżycie! - Miałam kiedyś taki pierścień, dzięki któremu porozumiewałam się z sowami, ktoś powinien wyczarować podobny do komunikacji ze smokami! Gdybyśmy im wyjaśnili, że nie jesteśmy ani pożywieniem ani zagrożeniem, z pewnością byśmy się dogadali i żyli w pokoju. Może powinniśmy to zasugerować Ministrowi? Sama bym coś takiego wynalazła, gdybym umiała - odparła, wzdychając ciężko, bo sytuacja nie była łatwa, a zaraz aż pisnęła ze zgrozą gdy mecenas panikował że zgubił odżywkę. Zaczęła przeczesywać krzaki w poszukiwaniu przedmiotów i dostrzegła fikuśną buteleczkę w pobliskim bajorku. Było obrzydliwe, ale nie bała się poświęceń; kicnęła do sadzawki, brudząc szykowny welurowy dresik aż po łydki i wydobyła zgubę zwycięskim gestem, naturalnie zapominając na amen o możliwości rzucenia Accio. - Bardzo proszę! Cała w szlamie... - oznajmiła, wycierając butelkę w bluzę. I tak była już cała umorusana, więc co za różnica!