Aby dostać się do gór za Hogsmeade, trzeba przejść w dalszą część wioski, gdzie domów jest znacznie mniej, a ścieżka kręci się o wiele bardziej niż droga główna. Idąc do przodu łatwo dostrzec, że zmierza się w stronę wzniesienia górującego nad Hogsmeade. Dochodząc do zakrętu trzeba go minąć, po czym staje się na końcu drogi. Umieszczona jest tam barierka. Po jej minięciu zmierza się do podnóża góry, pokrytego drobnymi kamieniami i głazami. Stąd już jest trudniej, bowiem należy wspinać się krętą, kamienną ścieżką, co jest męczącym zadaniem. Mimo tego warto tu przybyć, ze względu na ładne widoki.
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wspinaczka po schodach była zdecydowanie nieprzyjemnym doświadczeniem. Nie dość, że Irv czuła się, jakby z każdym krokiem traciła powietrze w płucach, to jeszcze słabła coraz mocniej. Oczywiście Harry miał rację, że z Marlą mogły odłożyć chwilowe niesnaski na bok, ale nie miała zamiaru mu tego przyznać na głos. Zamiast tego po raz kolejny musiała przyznać, że gryfonka ma łeb nie od parady, gdy załatwiła im maski tlenowe chroniące ich przed grzybami. Teraz jednak to wszystko nie miało znaczenia. Gdy tylko Irv poczuła powiew świeżego powietrza poczuła się nieco lepiej i przymknęła na chwilę oczy mając nadzieję, że zaraz znajdzie się na jakimś wielkim, otwartym tarasie, który pomoże jej nieco dojść do siebie. Niestety, były to tylko życzenia, których to miejsce nie miało zamiaru spełnić. Co prawda pomieszczenie było w połowie otwarte, co nieco pomagało ślizgonce, ale przez stojącą na skraju postać nie mogła podejść bliżej, by nacieszyć się przestrzenią jakiej potrzebowała. Latające wokół smoki i dementory, a w dodatku cała ta dziwna energia i świecący się miecz, przyprawiały Rudą o dreszcze. Była gotowa nawet przyznać, że sto razy bardziej woli oglądać trytonie trupy niż czekać na to, co miało ich tu spotkać, gdy rycerz przemówił, a jego słowa sprawiły, że de Guise zacisnęła mocniej szczękę, a jej oczy momentalnie pociemniały. Nie była oczywiście na tyle głupia, by komentować na głos impertynencję i brak kultury u gospodarza, ale zdecydowanie nie miała też zamiaru przed nim klękać. -Jeśli ten pokaz zwiastuje naszą rychłą śmierć to chcę Cię przeprosić za moje ostatnie zachowanie. - Zwróciła się do @Hariel Whitelight , chwytając go za dłoń, na której nie widniał pochłaniacz magii. Mówiąc do niego, jej postawa zdecydowanie złagodniała. Co prawda nie wyobrażała sobie pozwolić komukolwiek doprowadzić do jej zgonu, ale widok tych wszystkich wykończonych ludzi wokół na tle potężnego suwerena dał jej do zrozumienia, że czasem przewaga liczebna może nie wystarczyć. Liczyła tylko na to, że jeśli nie wyjdą stąd żywi siłą, to uda im się osiągnąć to sprytem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przedmioty (własne): różdżka, eliksir wiggenowy, krzyż Dilys, światełko dźwiękowe Przedmiot (wybrany): świetlik Dotychczasowe efekty: -20 do kuferka
Zdecydowanie nie czuła się najlepiej. Ba, już przed wkroczeniem na tereny Hogsmeade czułą się źle, ale po przekroczeniu schodków coś jakby na nowo ją wyczerpało. Nie miała jednak zbytnio ochoty na to, aby o tym myśleć. Może magiczna moc szczuroszczeta się wyczerpała i na nowo dopadały ją efekty klątwy? Kto to wie. Miała przy sobie co prawda eliksir wiggenowy, ale dużo bardziej wolała zachować go na później. Na czarną godzinę. W końcu nie wiadomo z czym mieli się dalej mierzyć. Mogło to być dosłownie wszystko. Teraz jednak chciała zaczerpnąć tchu i odpocząć chwilę przed tym, co czekało na dzielnych Krukonów dalej.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie miał pojęcia gdzie idą, już dawno przestał się nawet nad tym zastanawiać. Słowa Nathaniela o horkruksie i zaklętej zbroi sprawiły jedynie, że był w ciągłej gotowości, jakby adrenalina nie chciała go opuścić nawet na chwilę, krążąc w jego żyła z zawrotną prędkością. Odetchnął, kiedy znaleźli się na szycie, choć na niego schody nijak nie wpłynęły, czego nie mógł powiedzieć o swoich towarzyszach. Spojrzał na pozostałych, na dłużej zatrzymując swój wzrok na przyjacielu, upewniając się, czy na pewno nic mu nie było, a następnie tak samo skrupulatnie upewniając się, że młody Gryfon w miarę się trzyma. Jeszcze śmierci ucznia im było trzeba… Wszedł do komnaty i aż zmarszczył lekko brwi, kiedy jego wzrok padł na malunki, przedstawiające okrutne sceny. Zerknął nawet na Drake’a, ale nic nie powiedział, choć poczuł się jakby zaalarmowany. Czy – jak mniemał – Mordred chciał im dać coś do zrozumienia? Młody wilkołak nadal stawiał kroki obok nich, a jednak przekaz wydawał się nad wyraz jasny. Przeszedł do kolejnej komnaty, a kiedy zorientował się, że jest tam i reszta całej wycieczki – szybko odszukał swojego brata, czując niemałą ulgę i wyrzucając sobie, że nie poszedł razem z nim. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, kiedy podszedł do @Hariel Whitelight, analizując niebieskim spojrzeniem jak przebiegła ich trasa. — Trzymaj, wypij to — podał mu fiolkę eliksiru wiggenowego, po raz kolejny zastanawiając się, dlaczego schody na niego nie zadziałały, czy to możliwe, żeby miał aż tyle szczęścia? Nie zdążył powiedzieć nic innego, kiedy ten sam głos, który zaprosił ich na górę, dotarł do jego uszu, po raz kolejny powodując dreszcz, przemykający wzdłuż kręgosłupa. Skrzywił się nieznacznie i jakby w odruchu stanął przed swoim bratem, zasłaniając go niego i licząc na to, że w ostatecznym rozrachunku, jeśli do takowego dojdzie, choć coś mu podpowiadało, że nie powinien spodziewać się niczego innego, to on będzie na pierwszej linii ognia. Zacisnął palce na różdżce, choć nie uniósł jej jeszcze, starając się zrozumieć sytuację. Coś bez wątpienia wspinało się w ich kierunku, niezrozumiałym spojrzeniem jednak zerknął na wodę, która powoli moczyła jego buty. Co się tak właściwie działo? Jaką mocą mogła władać zaledwie cząstka duszy czarnoksiężnika? Nie miał pojęcia, nigdy szczególnie nie zagłębiał się w te tematy. Czuł to charakterystyczne uczucie ciszy przed burzą, wzmocnił jedynie uścisk na różdżce i przełknął ślinę, czekając. Bowiem nic innego im nie pozostało, mogli jedynie czekać.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Przedmioty (własne): eliksir wiggenowy, dictum, eliksir czyszczący rany Przedmiot (wybrany): peleryna niewidka [1/1] Dotychczasowe efekty: po -10 do wszystkich statystyk [po wypiciu dictum]
Cała dotychczasowa przeprawa przez tunele i groty była wycieńczająca, temu nie dało się zaprzeczyć, ale to i tak zdawało się być niczym w porównaniu z wejściem po tych dziwacznych, najwyraźniej karmiących się energią życiową schodach. Z każdym kolejnym stopniem czuł narastające zmęczenie, kiedy konstrukcja wysysała jego siły witalne. Po dotarciu na sam szczyt był wyraźnie słabszy, ale zdawało się, że i tak nie wyszedł z tej pułapki w najgorszym stanie – na ile przynajmniej ocenił, patrząc po reszcie tej osobliwej wycieczki. W pomieszczeniu, do którego dotarli, nie znajdowała się wyłącznie ich krucza ferajna, ale i cała reszta samobójców śmiałków, który tą wyprawę rozpoczęli w innych tunelach. Nie miał chęci ani sił wymieniać się z kimkolwiek doświadczeniami, więc oparł o ścianę na uboczu, by następnie opaść na ziemię. Przetrzepał swoje skromne zapasy w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu pomóc poprawić swój marny stan, wahając się pomiędzy zażyciem dictum a eliksiru wiggenowego. Problem w tym, że nie do końca wiedział, jak zakwalifikować działanie schodów – jako jakąś formę urazu czy może raczej zatrucie? Po szybkim namyśle zdecydował, że to drugie brzmi ciut sensownej, a poza tym wiggenowy – jako znacznie bardziej uniwersalny eliksir – mógł mu się jeszcze przydać później, bo dotarcie na Szczyt wcale nie oznaczało końca. Jednym haustem wypił więc fiolkę dictum, po czym przymknął powieki i oparł się o ścianę, wsłuchując się w kapiącą wodę. Wykorzystując ostatnią chwilę na wyciszenie, choć pod skórą czuł, że była to jedynie cisza przed burzą.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przedmioty (własne): różdżka Przedmiot (wybrany): wiggenowy (i medalion od niuchacza) Dotychczasowe efekty: -40 do statystyk
Wędrówka po schodach kosztowała ją mnóstwo energii, więc kiedy dotarła na sam szczyt, ledwo stała na nogach, powtarzając sobie w myślach, że da radę i musi wykrzesać z siebie jeszcze trochę, żeby wyjść stąd w całości. Cała otoczka - latające dementory i smoki, rycerz wymachujący dziwnym mieczem, jego nieprzyjemny głos i niezbyt uprzejme przywitanie, trzęsąca się w posadach wieża - wszystko to sprawiało, że drżała i nie wiedziała jak się w tej sytuacji odnaleźć. Z całej siły zaciskała palce na różdżce, czujnie obserwując okolice, gotowa w każdej chwili rzucić zaklęcie, choć nie była pewna czy w ogóle potrafi wykrzesać z siebie chociażby głupie aquamenti. Upewniła się też, że dalej ma przy sobie wiggenowy, aby w każdej chwili móc go wypić.
______________________
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Przedmioty (własne): różdżka, buty do tańca (+1 DA !!!), wiecznie modny szalik!!!, mapa historyczna Przedmiot (wybrany): beret uroków Efekty: - 40 w kuferku
Wydawać się by mogło, że ta wyprawa nie ma końca. Z jednego okropnego miejsca wchodziliśmy w drugie. I już miałem stanowczo dość i bardzo chciałem wrócić do domku. - Hej, Marla, zgubiłaś krzyżówki? - pytam nagle z zastanowieniem, jakby to miała być jakkolwiek ważna rzecz podczas tej całej tragicznej akcji. Chciałem też odrobinę odwrócić jej uwagę, bo miałem wrażenie że moja przyjaciółka trzyma się najgorzej z naszej ekipy, więc lekko przytulam ją do siebie, jakbym miał jakiekolwiek szanse by obronić ją przed jakimś czarnoksiężnikiem, który mieszka sobie ze smoczkami i dementorami w jakiejś górze. Wtedy podbiega do mnie mój niezawodny brat z eliksirem. - Och, dziękuję! Jak tam Twoja wycieczka mój drogi? Mam nadzieję, że świetnie się beze mnie bawiłeś - zagaduję do @Camael Whitelight i piję łyczka wiggenowego, podając resztę Marli, która wyglądała najgorzej z nas wszystkich. Wtedy jednak zaczyna mówić ten dziwny ziomek i to dość stanowczo, niezbyt przyjemnie. Na tyle że aż Irvette mnie przeprasza, więc to nie lada wyzwanie. - Och, wybaczam, kochana. Tylko nie złość się już na mnie tyle. Nie wiem gdzie się wtedy podziać, przez to że tyle spędzam czasu z Tobą czy Jamesem - proszę uprzejmie i wyciągam ręce, żeby objąć przyjaciółkę. - Camael myślisz, że nas wszystkich zabije? - zagaduję brata, nadal nie wypuszczając z objęć @Irvette de Guise, bo przynajmniej mniej się bałem. Mam nadzieję, że ona chociaż miała wyciągniętą różdżkę razem z Camem. Ja i tak niewiele bym zrobił.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przedmioty (własne): owijka na różdżkę ze smoczej łuski (+3 zaklęcia), felix felicis, wiggenowy Przedmiot (wybrany): świetlik Dotychczasowe efekty: -30 do wszystkiego w kuferku
Cóż, przeprawa przez schody wycieńczyła go bardziej niż przebijanie się przez piekielne płomienie, przemiana w wilkołaka i rozgromienie armii szkieletów razem wzięte. Bo te ewidentnie wyssały z niego tyle sił ile tylko zdołały. O tyle dobrze że rzucone przez niego zaklęcie na Alexandra i Nathaniela wydawało się działać poprawnie. Przynajmniej na chwilę obecną, bo nie zmieniało to faktu że powinni się z tym udać do jakiegoś doświadczonego łamacza klątw. Zakładając że tu przeżyją. Informacje które odczytali wcześniej utwierdziły go tylko w przekonaniu co do tożsamości ożywionej zbroi. Wcześniej miał tylko delikatne podejrzenia przez opowieść w książce którą zastał kiedy się obudził po tym jak ta zbroja dała mu wycisk. Teraz przynajmniej wiedział czemu nie działały na nią żadne zaklęcia jakich próbował. Nie dość że zbroja była wykonana przez gobliny, a te jak wiadomo miały talent do tworzenia chorych przedmiotów. To jeszcze była do tego horkruksem. Wyjątkowo potężna magia, stworzenia albo przedmioty może byłyby w stanie coś zdziałać, ale niestety do niczego takiego wilkołak dostępu z tego co wiedział, za bardzo nie miał. Mimo wszystko trzymał się nadziei że jakoś im się uda rozgromić Mordreda. Kiedy dotarli do wrót, nie mógł nie zawiesić wzroku na sztabach i wyrytych w nich sposobów tortur dla wilkołaków. Nie poczuł przerażenia na ten widok... Bardziej narastający gniew i jeszcze większa chęć wymierzenia odwetu za bezkarnie zamordowane wilkołaki i za inne prawdopodobne ofiary. Chęć przywrócenia księżyca i odegrania się za swoją porażkę w ciemnym pokoju, odeszła na dalszy plan na jego liście motywacji. Długo czasu na obserwację jednak nie miał... Wrota się otwierały wyraźnie ich zapraszając do środka. Widocznie każdy skorzystał z zaproszenia. Zwłaszcza że raczej nikt za bardzo nie miał ochoty wracać po tych schodach. Obserwował jak zdecydowanie znajoma zbroja strzelała w latające gady piorunem. Znajomy głos tylko dopełnił jego podejrzenia do końca. Rzucenie się w jego kierunku nie dałoby zupełnie nic. Oczywiście poza tym że prawdopodobnie skończyłby rozgromiony piorunem albo cięciem miecza. Mordred nie chciał ich ot tak zabić. Dało się to zauważyć gołym okiem. Jego zachowanie poniekąd przypominało mu kota który najpierw wolał się pobawić jeszcze żywym jedzeniem i pomęczyć swoją ofiarę. -Woda... - Rzucił cicho, ale na tyle głośno żeby osoby w pobliżu mogły go usłyszeć. Zwłaszcza że chyba nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Nie mógł też z tym wiele zrobić. Niewerbalnie rzucił na siebie zaklęcie Impervius. Może i nie zadziała najlepiej na jakieś gigantyczne fale, ale powinno sobie poradzić z jej niewielkimi ilościami. A to i tak lepsze niż nic. Był też w gotowości rzucić też bąblogłowego na wypadek gdyby woda nagle wystrzeliła spod nich i zaczęła ich topić.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Przedmioty (własne): różdżka (8 CM), peleryna niewidka, feniks, ogniste kastety Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy plus trytonia muszla Dotychczasowe efekty: -20 do statystyk (-10 po wypiciu wiggenowego)
Idąc za przykładem paru innych osób, Darren wypił eliksir wiggenowy. Mikstura po paru chwilach nieco go wzmocniła, jednak chłopak nadal odczuwał negatywny wpływ przejścia po schodach. Dawał radę jednak o wiele lepiej niż choćby Brooks, która wyglądała na naprawdę wykończoną. - Trzymasz się? - spytał dziewczyny, zaciskając mocniej palce na różdżce. Wyglądało na to, że zbliżali się do tego momentu, gdzie rzucanie czarów miało się im przydać - i to przeciw gospodarzowi całemu przybytku, zakutemu w czarną zbroję. Trzy... trzy i pół tysiące - ocenił Shaw w chwili absurdalnego powrotu do gringockich metod wyceny starożytnych artefaktów. Być może w taki sposób Krukon próbował uspokoić się przed nadchodzącym starciem, które zbliżało się w takt uderzeń wstrząsającymi całą górą.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Przedmioty (własne): wypity Felix Felicis, bransoletka z ayahuascą, wypity eliksir chroniący przed ogniem Przedmiot (wybrany): eliksir wiggenowy (dalej mam) Dotychczasowe efekty: -50 z każdej kategorii kuferkowej
Każdy kolejny krok wydawał się coraz bardziej nieprzyjemny i Leonardo nie miał wątpliwości, że bez pomocy wcale nie dostałby się na górę. Miał wrażenie, że schody wyssały z niego potworną ilość energii życiowych i w tej chwili wcale nie miał siły na kulminacyjny punkt całej tej wyprawy - a raczej nikt nie spodziewał się, że po wejściu na szczyt odetchną i zorganizują sobie piknik. Fakt faktem jakimś cudem udało się wszystkim ponownie połączyć w jedną grupę; Leo przemknął ciekawskim spojrzeniem po pozostałych, próbując wybadać na ile oni byli zmęczeni, a na ile może w ogóle ranni, bo przecież sam widział co działo się z Nathanielem i Alexandrem. Na widok przeklętej zbroi zamarł w bezruchu, zaciskając tylko mocniej palce na różdżce - nie miał pojęcia, czy zdołałby teraz wyczarować patronusa, którego wymagałaby porażająca ilością obecność dementorów, więc w jaki sposób miałby się niby bronić przed piekielnym horkruksem? Wierzył jednak, że krążący mu po organizmie Felix Felicis pozwoli przetrwać to starcie, a i adrenalina zrobi swoje i zmęczenie nieco odpuści. Nie mógł nie zastanawiać się co nadejdzie kolejne, ale żadne stworzenie nie wydawało mu się równie przerażające czy niebezpieczne, by móc określić czego mogą się spodziewać - coś się zbliżało, to było niewątpliwe, ale nie sposób było przewidzieć co takiego.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Przedmioty (własne): różdżka (+3 CM), szpiegowskie soczewki, kompas marzeń, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany): eliksir dictum Dotychczasowe efekty: po wypiciu wiggenowego -40 z kuferka i zgniła dłoń w stadium zatrzymania gnicia
Wejście na sam szczyt schodów zdawało się trwać w cholerną nieskończoność. Coś jak syzyf z mugolskich mitów, chcący wnieść głaz na górę, był idealną metaforą tego że za każdy postawiony krok na stopniu na końcu pojawiał się kolejny. Czuł się coraz bardziej wyczerpany, a fakt iż miał zgniłą dłoń bynajmniej nie pomagał w zachowaniu bardzo dobrych morale do wspinaczki i dalszej podróży. Ostatecznie udało się dotrzeć na szczyt, gdzie jak okazało się byli już inni. Co za wspaniałe spotkanie. Dotknął dłonią zimnej ściany i kierując się jej ułożeniem, i korzystając z jej oparcia, odszedł wgłąb pomieszczenia w którym się znaleźli, aby chwilę odpocząć. Zerknął pobieżnie po innych, ale jakoś nie miał ochoty dyskutować o niczym. Zresztą miał wrażenie, że podzielali jego zdanie. Śladem jednej z uczennic skierował różdżkę ku ustom i napił się wody z aquamenti, a następnie rzucił na siebie tyle podstawowych zaklęć uzdrawiających ile był w stanie. Nie sądził, aby miały mu pomóc w sposób wybitny, ale może choć trochę by go wzmocniły. Miał wrażenie, że zaraz rozpęta się tu niemałe piekiełko.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Przedmioty (własne): pochłaniacz magii, pierścień Hannibala, eliksir wiggenowy Przedmiot (wybrany): łańcuch Scamandera Bonus: szczuroszczet Dotychczasowe efekty: wyschnięta jak u mumii dłoń i objęta martwicą ręka od nadgarstka do niemalże łokcia, wali zgnilizną. Poza tym -30 do wszystkich statystyk
Od wiedzy o horkruksie Mordreda wszystkim im wyraźnie zrzedły miny. Nic dziwnego, potencjalna walka z brutalnym średniowiecznym wojownikiem w momencie kiedy sama podróż przez jego... komnaty... doprowadziła ich do takiego stanu, nie mogła być inna niż opłakana w skutkach. Wiedział to Nathaniel i czuł, że doskonale rozumie to także reszta mężczyzn z jego grupy, bez względu na wiek. Kiedy weszli do części łączącej wszystkie tunele, rozejrzał się po twarzach zebranych tu osób. Nie potrafił doliczyć się, czy kogoś brakuje, bo niewystarczająco dobrze przyglądał im się przed rozpoczęciem swojej niebywałej przygody, ale przyglądał się ich minom, by na ich podstawie w jakikolwiek sposób móc wywnioskować, co ich spotkało, i jak straszne były to przeżycia. Poza Harrym nie miał tutaj żaden znajomej twarzy, która obrałaby inną niż on drogę i właściwie odetchnął teraz z ulgą, że tak to wyglądało — to tylko kolejny powód do zmartwień, bez którego żyło mu się lepiej. Jego własny stan był wystarczająco pochłaniający uwagę... Trzymał paskudnie wyschniętą, sczerniałą dłoń jak najbliżej uda, aby nie przyciągała spojrzeń i sam również na nią nie patrzył, jakby w nadziei, że w końcu uda mu się zapomnieć o jej wyglądzie. Przysiadł, gdziekolwiek było to możliwe, wsadził papierosa do ust i odpalił go za pomocą różdżki. Coś mu mówiło, że to jeszcze nie koniec – a jeśli miał rację, to zdecydowanie chciał wypalić ostatniego papierosa, zanim zdechnie tutaj jak śmieć.
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia 6/13/2022, 20:41, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wszystko co działo się wokół było jak jakiś chory koszmar, który wspólnie śnili. Ruda wyjątkowo nie poczuła się urażona, gdy Harry podzielił się wiggenowym z Marlą. Gryfonka naprawdę była w tragicznym stanie i Irv miała nadzieję, że eliksir pomoże jej choć trochę odzyskać siły przed tym, co miało ich czekać. Ślizgonka z ulgą przypomniała sobie, że nie są tu sami i przecież mają wokół bardziej doświadczonych czarodziejów takich jak chociażby profesor Whitelight, z którym @Hariel Whitelight zamienił dwa słowa nim zwrócił się bezpośrednio do niej. -To przestań dawać mi powody do złości. - Pozwoliła sobie na żart i lekki uśmiech, ale tylko mocniej wtuliła się w jego sylwetkę. Naprawdę poczuła ulgę, gdy zbliżyli się do siebie. Najchętniej zamknęłaby oczy i nie myślała o całym bałaganie, który ich otacza, ale niestety... Gdy Hariel zajęty był pogadanką z bratem, de Guise usłyszała słowo, jakie padło z ust Drake`a i automatycznie zwróciła spojrzenie ku podłodze. Gryfon miał rację, pod ich stopami zaczęło formować się coraz większe lustro wody i jakoś Irv nie czuła, że miały to być dobre wieści szczególnie, gdy przypomniała sobie, że woda jest tym, czego boi się jej przyjaciel. -Daj mi chwilę. - Powiedziała do Hariela, po czym niechętnie uwolniła się z jego ramion i podeszła do @Camael Whitelight -Profesorze, mogę prosić na sekundę? - Gestem wskazała, że chciałaby odejść krok czy dwa od ślizgona, by na spokojnie porozmawiać. -Profesorze, Lilac słusznie zauważył, że zaczyna nas podtapiać. Nie wiem czego się spodziewać, ale spodziewam się, że nie będzie łatwo. Jesteśmy wykończeni. Nie wiem jak długo damy radę stawiać opór w razie czego... - Przerwała rzucając nawet zmartwione spojrzenie w kierunku Marli, po czym wróciła do zgubionego wątku, wciąż mówiąc zdecydowanie przyciszonym głosem. -Gdyby lustro wody znacząco się podniosło proszę tylko, by zadbał Pan o Hariela i zapewnił mu tlen jeśli to możliwe. Jeśli chodzi o transport jestem w stanie jeszcze coś poradzić, ale sam Pan wie, że z transmutacji jestem do niczego. - Głos jej nieco drżał, gdy wypowiadała te słowa. Nie chciała oczywiście zakładać, że coś złego się stanie, ale musiała być na to gotowa, a była pewna, że jeśli w grę wejdą głębiny, Harry może potrzebować większej pomocy niż ktokolwiek będzie w stanie mu udzielić. Gdy skończyła rozmowę z Camaelem wróciła do Hariela i jeszcze raz porządnie go objęła. - Harry, cokolwiek się zaraz wydarzy - jestem obok. - Miała nadzieję, że nie zdążył jeszcze zauważyć wody u ich stóp i dojść do podobnych wniosków co ona. Pogładziła lekko dłonią policzek ślizgona, po czym na krótką chwilę złączyła ich wargi, by zaraz potem zacisnąć mocniej dłoń na różdżce i czekać, z bijącym jak oszalałe serce czekać na to, co zaraz może się wydarzyć.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Przedmioty (własne): Peleryna niewidka, wiggenowy, gromu (pod jego wpływem) Przedmiot (wybrany):Dictum Dotychczasowe efekty: 0 z grozy, -40 do statów za schodki (z uwzględnieniem wypicia dictum)
- Jako tako – odpowiedziała Darrenowi, ocierając zroszone potem czoło rękawem bluzy. Czuła się znacznie gorzej, niż „jako tako”, ale nie zamierzała marudzić. Podróż odcisnęła piętno na każdej osobie, biorącej udział w wędrówce. Niektórzy byli tak wyczerpani i bladzi, że ich twarz przypominała pergamin. Inni drżeli przejęci grozą, a niektórym zaczęły gnić kończyny. Miała więc świadomość, że mogła skończyć znacznie gorzej. – A Ty? Jak się czujesz? – zapytała, zanim to dostrzegła zakutą w zbroję postać Mordreda, który strzelał piorunami w latające nad nim smoki. Słowa złoczyńcy odbiły się echem w jej głowie, tak że mimowolnie się wzdrygnęła. Nie zastanawiając się długo, założyła na siebie pelerynę niewidkę, narzuciła na głowę kaptur i zrobiła kilka drobnych kroków do tyłu, opierając się o ścianę. Wyjątkowo mokrą ścianę. Krukonka spojrzała na rosnącą jej pod nogami kałużę.
- Protego Maxima – szepnęła cicho, kręcąc różdżką i wyczarowując pole ochronne wokół siebie i Prefekta. – Darren, spójrz pod nogi – dodała jeszcze, mając nadzieję, że szkolny mistrz zaklęć coś zaradzi na to potencjalne podtopienie.
Przedmioty (własne): różdżka Przedmiot (wybrany):wiggenowy-> daję Irvette (i medalion od niuchacza) Dotychczasowe efekty: -40 do statystyk (-30 po wiggenowym)
- Co nie? Żenada, nie wiem co będę robiła na nudnej historii magii - tyrpnęła go zaczepnie. - O nie, a gdzie masz szalik? - zwróciła uwagę na braki w jego doskonałej stylizacji, przytykając dłoń do ust. Z ulgą wtuliła się w ramiona przyjaciela, czując, że cokolwiek się zaraz nie wydarzy, tuż obok są osoby, na które może liczyć. A zaraz potem z wdzięcznością przyjęła od niego eliksir wiggenowy, wypijając jego zawartość. Przez chwilę kompletnie nie ogarniała co się dzieje, dopiero po kilku minutach poczuła się lepiej i widząc jak wszyscy dookoła zaczynają się organizować, wysiliła swoje wszystkie szare komórki, łącząc kropki. - Irvette - zagaiła Ślizgonkę, która ledwo co skończyła rozmawiać z Camaelem. - Masz, wypij, przydasz się bardziej niż ja - podała jej fiolkę z eliksirem, udając, że to nie jest komplement. - I pewnie chuja to da, ale chodź, poprawię ci outfit - spojrzała na nią z zaczepnym uśmiechem, a następnie zmieniła materiał jej ubrań w taki, który był wodoodporny, dzięki użycia zaklęcia morfio. Podobny zabieg ponowiła u Harry'ego, a dopiero na końcu u siebie, bo w tym momencie to był szczyt jej transmutatorskich umiejętności. - Trzymajmy się blisko i odsuńcie się od ścian - poradziła, a gdy Hariel z de Guise wymieniali czułości, rozglądała się nerwowo na boki, czekając na najgorsze.
Choć mijały długie sekundy, każda ciągnąca się przez wieczność, żaden z czarodziejów nie postanowił zgiąć kolan - chyba że ze zmęczenia. Czy był to objaw bezbrzeżnej buty, tępej dumy czy powszechnej głupoty, o tym przyjdzie zdecydować tym, którzy będą w stanie zobaczyć światło następnego.
Drżenie wieży i całej góry nie ustępowało - wręcz przeciwnie, stawało się coraz silniejsze. Mordred tymczasem czekał, szczękając czasem zbroją podczas kręcenia szyją to w lewo, to w prawo, obserwując z nieukrywaną satysfakcją stado domorosłych czarodziejów, których pod wpływem jego mrocznej aury nie stać było nawet na podniesienie różdżki wyżej niż na wysokość łokcia. Tyran w końcu się jednak doczekał - nie był to jednak pierwszy atak ze strony gości w jego progach, ale coś zgoła innego.
- Żałosne - pokręcił hełmem rycerz, robiąc pół kroku do przodu. Jednocześnie, zza jego pleców - a więc na tle nocnego nieba - wyłonił się smoczy łeb, razem z całą resztą bestii, tej samej która jeszcze parę godzin temu została podczas waszego przybyciu rozszarpana przez klątwy oraz dementorów. Widzicie więc uzbrojoną w rząd potężnych kłów paszczę, z żuchwą ledwo trzymającą się na poszarpanych ścięgnach. Ze szczęki wydobywają się gorące jeszcze opary, które za życia smok zamieniłby w płomienie - teraz jednak zamiast względnie szybkiego spopielenia oferują one męczarnie w piekielnie gorącym dymie. Niewidzące, wydrapane oczy lustrują otoczenie, raczej z przyzwyczajenia niż potrzeby, gdyż inferiusom wzrok jest całkowicie zbędny. Zdarte, zimne już łuski sypią się po podłodze, kiedy bestia sunie po niej brodą dosłownie kilkanaście metrów przed wami - teraz wystarczy jej tylko znak swojego pana by otoczyć was rozpalonym wyziewem, znak, który po chwili otrzymuje.
Każde z was rzuca kością k100. Jest to siła ataku skierowana w stronę waszej postaci. Musi ona wynosić co najmniej 50 - jeśli więc wyrzucicie mniej niż ta wartość, podmieniacie ją właśnie na 50. Może ona mieć maksymalnie 80 - jeśli więc wyrzucicie więcej, zmniejszacie wartość do 80. Następnie rzucacie k100 na własną obronę - wlicza się w to refleks, wasza znajomość czarów czy może po prostu umiejętność znalezienia załomu za ścianą, w którym się dzielnie schowacie. Jeśli wasze k100 przebije k100 smoka - udaje się wam skutecznie ochronić przed działaniem wysokiej temperatury. Jeśli wasz wynik będzie większy od wyniku smoka o co najmniej 30 - możecie dodać 15 do wyniku innej postaci.
Modyfikatory: • Jeśli postać jest pod działaniem eliksiru Felix Felicis (lub odporności na ogień) zmniejsza ona wartość smoczej kostki o 10. Efekt ten może obniżyć siłę smoczego ognia poniżej 50. • Jeśli postać posiada cechę "Zwinny jak lunaballa", dodaje 15 do wyniku swojej kostki. • Jeśli postać jest pod wpływem Grozy - odejmuje 5 od wyniku swojej kości. • Przerzuty - za każde 30 punktów w kuferkowej sumie. Przerzucać można tylko swoją kość. Kuferkową sumę oczywiście uaktualnijcie, biorąc pod uwagę minusy do wszystkich statystyk. Oprócz tego jeden przerzut za każdą wyprawę Lancastera Jonesa w której postać brała udział. Postacie, którym nie uda się przebić kostki smoka, kończą swój udział w evencie z poparzeniami trzeciego stopnia i koniecznością dwutygodniowego pobytu w klinice św. Munga.
Widzicie, że po pierwszym, morderczym wydechu, zombie-smok robi przerwę na napełnienie płuc i wymieszanie w środku piekielnej mieszanki. Zauważacie jednak, że ścięgna powoli się poddają, pazury zaczynają ślizgać się po mokrych ścianach bazaltowej wieży - nawet tak potężny czarnoksiężnik jak Mordred nie miał wystarczająco dużo mocy, by skutecznie sterować tak wielkim truchłem przez dłuższy czas. To wasza okazja na kontratak!
Każde z was rzuca kością k6.
1, 2 - twoje zaklęcia i uroki wwiercają się w smoczą łapę opartą na jednym z filarów wieży. Pazury raz za razem luzują swój uścisk - wydaje ci się nawet, że woda wesoło plumka pod twoimi stopami, jakby zachęcając cię do większego wysiłku i ściągając nieco ciężaru z twoich barków. 3, 4 - twoim celem jest smocza pierś - grad kolorowych promieni, które wydostają się z końca twojej różdżki, wybijają stamtąd niegroźny jeszcze dech. Widzisz też, że zebrana na podłodze i równająca się z podeszwami woda wartko płynie w tamtym kierunku, wlewając się do otworów w smoczym cielsku. 5, 6 - łeb - to musi być łeb! Ciskasz w tamtym kierunku kolejne zaklęcia, które wydają się być silniejsze niż w normalnych warunkach być powinny. Czy to zasługa nagłego wybuchu talentu, a może raczej wodnych cieków, które - ignorując prawa fizyki - wyrywały się do góry i oplatały promienie twoich uroków jak wąż, zwiększając siłę przebicia czarów?
Wszyscy wciąż aktywni gracze mają do wyboru jeden z efektów: • zdjęcie efektu Grozy • zmniejszenie minusa kuferkowego o 10 punktów
"Brytania to ja"
Po kanonadzie zaklęć smok-inferius, dalej próbując ustabilizować swoją pozycję, choć nieskutecznie, runął ku skałom u podnóża wieży, gruchocząc o nie swoje cielsko i powodując kolejne wstrząsy całej budowli. Mordred wydawał się być jednak niezbyt poruszony tym jakże imponującym przejawem magicznych umiejętności. Zamiast kulenia się ze strachu przed potęgą kwiecia czarodziejskiej Brytanii, czarny rycerz wyciągnął jedynie miecz w ich stronę i bez słowa zaczął pruć w tamtym kierunku błękitnymi, skrzącymi błyskawicami.
Każde z was rzuca kością-literą oraz kością k100 na obronę przed klątwami. A jak Atrapoplectus - choć błyskawica jest innego koloru niż standardowe zaklęcie, rozpoznajesz w nim właśnie tą inkantację. Co z tego, skoro jest parę razy silniejsza niż normalnie? Odejmij 10 od swojej k100. B jak Ból - piorun to jedynie zamaskowany Cruciatus, po którym zwijasz się z bólu na podłodze. Choć woda stara się łagodzić nieco twe męki, bardzo możliwe że nigdy w życiu nie spotkał cię taki szok. Odejmij 40 od swojej k100. C jak Cena Odwagi - być może podążyłeś tu za kimś innym, może w poszukiwaniu chwały lub skarbów - tak czy siak, ciebie też nie omija prezent od Mordreda. Błyskawica mknie w twoją stronę z siłą prawie równą prawdziwemu atmosferycznemu wyładowaniu. Odejmij 30 od swojej k100. D jak Durnie, Szlamy i Głupcy - może sam jesteś nieczystej krwi, a może Mordred uznał że kalasz własnych przodków bratając się z takimi osobnikami - tak czy siak, w twoją stronę mknie piorun kulisty, różnorakimi zawijasami próbując zmylić twoją obronę. Odejmij 20 od swojej k100. E jak Elementarne Błędy - takie jak, na przykład, próba stawienia czoła Mordredowi Tyranowi. Grzmot dudni ci w uszach, zostawiając po sobie jedynie wysoki, sprawiający ból pisk. Odejmij 10 od swojej k100. F jak Festiwal Nieszczęść - na którym wy jesteście widownią, a Mordred głównym wykonawcą. Dla ciebie wybrał gwóźdź programu - biała Toninentia tylko czeka, by przebić cię na wylot. Odejmij 50 od swojej k100. G jak Grobowiec - czyli twoje przyszłe miejsce zamieszkania. A może wolisz zostać tu, na szczycie, jako skromny inferius? Czerwony promień Sanguinem Ulcus zadba o to, byś nie musiał za długo czekać na zakwaterowanie. Odejmij 30 od swojej k100. H jak Historia - której zaraz zostaniesz częścią. Napór mniejszych iskier i błyskawic nie daje ci spokoju, spychając powoli do ściany. Odejmij 20 od swojej k100. I jak Impertynenci - ...wy? Możliwe. Olbrzymi, elektryczny wąż sunie w twoim kierunku po kałużach, które - o dziwo - wydają się nie przewodzić prądu. To jednak małe pocieszenie w chwili, kiedy wąż ma zamiar zamknąć cię w energetycznej paszczy. Odejmij 25 od swojej k100. J jak Jezioro - miejsce w którym stoisz jest wyjątkowo mocno napełnione wodą, która - jak zdążyłeś już zauważyć - raczej nie ma złych zamiarów. Ba, odpycha wręcz klątwy Mordreda pędzące w twoim kierunku, dając ci czas na pomoc innym. Swoją k100 możesz rozdzielić pomiędzy innych graczy.
Osoby, których wynik będzie niższy niż 50, odpadają. Obrażenia zostaną ustalone osobno dla każdej, w każdym przypadku będzie to jednak ciężkie spotkanie z czarnomagiczną czystą energią.
Modyfikatory: • Za każdą wyprawę w której braliście w tym roku udział - dodajcie 5 do waszej kości. • Jeśli znaleźliście jeden z mieczy Camelotu podczas gorączki złota - dodajcie do kości 10. Jeśli pomniejszy artefakt - dodajcie 5. • Drake Lilac oraz Hariel Whitelight dodają do kości 20. • Osoby pod wpływem Felix Felicis dodają do kości 5. • Przerzut k100 możliwy jest za każde 40 w kuferkowej sumie. Bierzcie pod uwagę minusy. • Wyznaczcie jedną osobę, która rzuci k100 za Lancastera Jonesa - jego wynik w całości możecie rozdzielić pomiędzy innych graczy. • Osoba, której wynik przekroczy 100, może rozdzielić nadwyżkę innym graczom.
Modyfikatory za udział w całorocznej fabule oraz prezentowanie na niej wartości ważne dla ducha Camelotu oraz Pani Jeziora:
Spoiler:
Nathaniel Bloodworth - +15 do kości. Darren Shaw - +10 do kości. Marla O'Donnel - +10 do kości. Alexander Voralberg - +15 do kości. Tiernán Aguillard - +15 do kości. Julia Brooks - +15 do kości. Irvette de Guise - +5 do kości. Violetta Strauss - +5 do kości.
Tarcza Brytanii
WYBIERZCIE TEN SCENARIUSZ JEŚLI W GRZE POZOSTAŁA WIĘCEJ NIŻ POŁOWA GRACZY
Kolejne ruchy Mordreda stają się coraz szybsze - ale też mniej skoordynowane. Bycie mistrzem mrocznej magii z pewnością ma swoje zalety, ale podzielona dusza i dopiero niedawny powrót do cielesnej postaci pod wpływem udręki jaką zesłał na cały kraj za pomocą klątw Uzurpator z pewnością nie wpływają pozytywnie na jego kondycję magiczną. Nie zmienia to faktu, że w pojedynku każdym z was pozamiatałby podłogę a następnie wytarłby ją waszymi wnętrznościami - jednak was była cała chmara, a on sam jeden. - Gińcie, psy! - wrzeszczy szaleńczo Matkobójca, a maska opanowanego i mającego wszystko pod kontrolą czarnoksiężnika zaczyna opadać - podobnie jak coraz bardziej klekocząca przyłbica, ukazująca za sobą lico bladego, nieludzko wychudłego mężczyzny o czarnych oczach i włosach.
Każde z was ma do dyspozycji trzy kości k6. Możecie je rozdzielić dowolnie pomiędzy zaklęcia ofensywne oraz defensywne. Aby przebić się przez obronę Mordreda i choć go tknąć, na sumie k6 ataku wszystkich graczy musicie zdobyć co najmniej 70. Jeśli nie chcecie zostać wyrżnięci jak psy - którymi być może jesteście - na k6 obrony musicie zdobyć co najmniej 40. Jeśli nie osiągnięcie któregokolwiek z tych progów, przejdźcie do scenariusza niżej.
Przerzuty za: każde 30 w kuferkowej sumie, zdobycie ponad 90 na obronę w poprzednim etapie, Felix Felicis.
Tyran, Uzurpator,
Matkobójca
WYBIERZCIE TEN SCENARIUSZ JEŚLI W GRZE POZOSTAŁA MNIEJ NIŻ POŁOWA GRACZY LUB NAKAZUJE WAM TO WYNIK SCENARIUSZA WYŻEJ
Nie ma co ukrywać - Mordred, mimo stania naprzeciwko szeregom doborowych czarodziejów, nie tylko utrzymywał własną pozycję, ale wręcz posuwał się do przodu, z uśmiechem na ustach odbijając kolejne klątwy i zaklęcia posyłane w jego stronę, odpowiadając każdemu z was po dziesięćkroć. Jego miecz-różdżka, trzymająca w swym wnętrzu łkające serce Ginewery, świstała na lewo i prawo, obdarowując każdego z was uderzeniami, których być może nie blokowaliście jeszcze nigdy w życiu.
Pewien mądry człowiek powiedział jednak kiedyś, że "zawsze gdzieś jest większa ryba". Tak i Mordred, w swej nieskończonej pysze zapomniał o tym, że nad Brytanią czuwa jeszcze większa siła niż jego czarnoksięskie umiejętności. Ponad śmiechem Tyrana słyszycie wzmagający się plusk wody, która coraz śmielej zaczyna obmywać wasze kostki i w magiczny sposób przywracać wam siły. Nie wiecie skąd się mogła wziąć, jednak z pewnością nie była sojusznikiem Mordreda - wręcz przeciwnie, możliwe że była nawet jego starym wrogiem, gdyż czarny rycerz począł posyłać niektóre klątwy nie w was, ale w co większe kałuże oraz strugi wody spływające po ścianach jego wieży. Ostatnia szansa - jeśli nie teraz, to nigdy.
Woda odświeża was na tyle, że tracicie wszelkie zebrane do tej pory minusy. Każde z was ma do dyspozycji cztery kości k6. Możecie je rozdzielić dowolnie pomiędzy zaklęcia ofensywne oraz defensywne. Aby przebić się przez obronę Mordreda i choć go tknąć, na sumie k6 ataku wszystkich graczy musicie zdobyć co najmniej 50. Jeśli nie chcecie zostać wyrżnięci jak psy - którymi być może jesteście - na k6 obrony musicie zdobyć co najmniej 30. Jeśli nie osiągnięcie któregokolwiek z tych progów, trzy osoby z najniższym wynikiem na swoich kościach umierają.
Dodatkowe informacje
• Termin pisania - niedziela, 19.06.2022, około 21. • Finał wymagać będzie od was koordynacji (której możliwe że się po was nie spodziewam). Przed napisaniem jakiegokolwiek postu, wszyscy uczestnicy powinni rzucić kostkami we wszystkich etapach w których biorą udział, by móc wybrać odpowiednią ścieżkę. • Wszelkie pytania kierować do @Darren Shaw.
Kod:
<zg>Przedmioty (własne):</zg> maksymalnie 3 <zg>Przedmiot (wybrany):</zg> od Jonesa <zg>Dotychczasowe efekty:</zg> z grozy, stałych minusów itp. proszę o dokładne podsumowanie wszystkiego <zg>Kostki:</zg> wszystkie, po kolei, z podziałem na etapy
Przedmioty (własne): Peleryna niewidka, wiggenowy, gromu (pod jego wpływem) Przedmiot (wybrany): Dictum Dotychczasowe efekty: 0 z grozy, -30 do statów za schodki (z uwzględnieniem efektu) Kostki: Bitwa o szczyt buchorożca Atak smoka - 50 Obrona – 81 (mogę komuś dodać 15 pkt) 1 na K6 Brytania to ja Kostki: A 47 – 10 (za literkę) +15 (za całoroczną fabułę) + 10 (za miecz) = 62 Tarcza Brytanii Kostki:5, 5, 6 Przerzuty: 3/6
Wypicie dictum okazało się całkiem dobrym rozwiązaniem. Co prawda czuła się teraz trochę jak na kacu, bolały ją mięśnie i głowa, ale wciąż były to nieporównywalnie lepsze odczucia niż całkowite wyczerpanie wywołane czarną magią. Gospodarz tego przybytku, zakuty w czarną zbroję Mordered, na ich nieszczęście, przestał zwracać uwagę na smoka, w którego to ciskał gromami. Zamiast tego skupił się na wyczerpanych, sfatygowanych czarodziejach i czarownicach, którzy pod okiem Lancastera Jonesa postanowili raz na zawsze rozprawić się z powodem wszelkich nieszczęść, jakie spadły w mijającym roku na Wielką Brytanię. Nie wyglądali imponująco. Wyczerpani, z urazam, nieświadomi tego, na co się zdecydowali. Ale, pomimo to, wciąż żywi. Krukonka rozejrzała się po znajomych twarzach. Niektórzy zachowywali się, jak gdyby miał to być ostatni pojedynek w ich życiu. Zakopywali topory wojenne, przepraszali się, wspierali przed tym ostatecznym starciem. Brooks nie dopuszczała do siebie myśli, że może im się nie udać, nie po tym wszystkim, co już przeszli. Mimo to doskonale zdawała sobie sprawę, że są w niebezpieczeństwie.
W pelerynie niewidce, z dłonią zaciśniętą na różdżce, głęboko oddychała, starając się wyciszyć organizm i skołatane serce. Głos Mordreda mimowolnie wywoływał u niej gęsią skórkę, ale był to ich najmniejszy problem. Wkrótce smok, który nie tak dawno padł pod naporem dementorów i miotanych w niego błyskawic… ożył. Tak, mieli walczyć z jebanym smokiem-inferiusem. Pałkarka nie zastanawiała się dwa razy. Widząc, że stwór zmierza w ich kierunku, wykrzesała z siebie wszlekie siły i puściła się sprintem w kierunku skalnej wnęki. Już na miejscu, zdyszana, przytuliła się kurczowo do ściany i zaczęła ciskać w smoka bombardami. Wyglądało na to, że zaklęcie niewiele jest w stanie zdziałać, ale dzięki temu odciągnęła na chwilę jego uwagę od reszty grupy. Widząc, jak smok się odwraca w jej kierunku i otwiera paszczę, ponownie puściła się biegiem, tym razem w kierunku niewielkiego głazu, który mógł stanowić jakąkolwiek ochronę. Cóż, może nie była w stanie miotać zaawansowanymi zaklęciami, ale za to mogła biegać, w miarę bezpiecznie, bo skryta pod peleryną niewidką. I taka była jej strategia. Biegać, uciekać, nie dać się trafić i przy okazji irytować smoka kolejnymi bombardami miotanymi w jego wielki łeb.
I strategia ta, choć niezbyt wyrachowana, okazała się skuteczna. Tylko raz zrobiło jej się cieplej (i to dosłownie), kiedy smok zionął ogniem zaledwie kilka metrów od niej.
W końcu pojawiła się ta jedna okazja, kiedy to smok przystanął i opierając się o filar, zaczął nabierać powietrza do martwych płuc. Stwór wydawał się jednak zmęczony, o ile zmęczenie może odczuwać inferius. Jego łapy zaczęły się ślizgać po mokrych ścianach, ruchy stały się nieskoordynowane. Brooks, widząc to z bliska, rzuciła bombardą w łapę stwora, raz, drugi, trzeci. Liczyła, że osłabi ją na tyle, by smok nie był w stanie normalnie chodzić, co ułatwiłoby im dalszą walkę. Nie była jednak jedyną osobą, która dostrzegła słabość zwierzęcia. W kierunku smoka poleciała prawdziwa kanonada zaklęć i uroków, wyczerpując go coraz bardziej i bardziej.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Przedmioty (własne): różdżka, buty do tańca (+1 DA !!!), wiecznie modny szalik!!!, mapa historyczna Przedmiot (wybrany): beret uroków Dotychczasowe efekty: - 20 do kuferka za staty Kostki: I etap - 6 k6, smok - 31, harry 86 + 15 bo jestem zwinny || swoje dodatkowe pkt daję Marli II etap - A i 69 + 20 bo jestem Harry - 10 za A + 10 za wyprawy = 89 III etap - 4, 4, 3
Jęknąłem z rozpaczą widząc, że faktycznie zniknął mój przepiękny szalik. Takie to życie właśnie, nawet nie można pójść na wycieczkę i nie zgubić choćby jednej rzeczy. Straszliwie mnie dziwi fakt, że Marla chce oddać swój eliksir Irvette, ale nijak to komentuję, jedynie wpatruję się w nie z bezgranicznym zdumieniem, dopóki nie przychodzi mój brat. Wtedy zaś nie rozumiem co się dzieje jeszcze bardziej, kiedy tu mnie de Guise odciąga, najwyraźniej żeby pogadać sobie z Camem. Jeśli myślała, że będę sobie czekał z boku kiedy ona poszła nagle z niewiadomego powodu wejść w pogaduszki z moim bratem to grubo się myliła. Ani mi było w głowie czekać na nią i od razu drepczę za nimi by cokolwiek usłyszeć. - O co chodzi? - pytam zestresowany tym dziwnym zebraniem jeszcze bardziej niż wcześniej. Ponieważ praktycznie próbuję wsadzić głowę między nimi, to wtedy zauważam nieszczęsną wodę i gapię się na nią niepewnie. Jeśli to o tym chciała powiedzieć Irv mojemu bratu to bardzo źle trafiła, bo on był równie mocno przerażony możliwością utonięcia co i ja. Już chcę coś powiedzieć na ten temat i trochę chociaż podramatyzować, a trochę faktycznie się zmartwić, ale... robi to za mnie Irvette. Z wielkim zdumieniem patrzę jak Ruda wygłasza mi nagle przemowę, żywcem wyjętą z jakiegoś romansidła. Nawet nie zdążam oddać odpowiednio krótkiego pocałunku i jedynie nieporadnie łapię ją w talii. Nie pamiętam kiedy byłem ostatnio tak zszokowany. No i wzruszony, bo wyglądało na to, że nie powinienem martwić się jakimś frajerem z kilkoma życiami z takim oddanym czarnym magiem u boku. - Irv, moja piękna? Przecież wszystko będzie... - Dobrze. Tak będzie. Tym chciałem zagłuszyć złote rady Marli (których sama powinna posłuchać), ale wtedy zza pleców czarnoksiężnika wyłania się... smok? Paskudna postać zaczyna ziać ogniem, a ja cofam się automatycznie o kilka kroków, natychmiast zapominając o wodzie pod nogami. - Ir... - znowu chcę coś krzyknąć, ale ogień leci totalnie w moim kierunku! Rozglądam się na boki i nagle robię taneczny piruet dzięki któremu idealnie wchodzę w jakąś szczelinę zza której w panice wyglądam za resztą moich towarzyszy. Zastanawiam się czy może będzie lepiej jak tu zostanę; ale wtedy widzę jak Marla najwyraźniej jest jak ślepa we mgle i totalnie nie widzi, że zaraz zostanie usmażona jeśli dalej będzie tak się przemieszczać. Klnę pod nosem kiedy wybiegam ze swojej kryjówki, spycham O'Donnell barkiem na bok, a sam rzucam zaklęciami w łeb smoka, modląc się by coś dał mój heroiczny wyczyn. Obok nas pojawia się Irvette, a po chwili Cam i obydwoje próbują ustabilizować Marlę, która po moim ratunku nie mogła się odnaleźć w sytuacji. Dzięki temu znowu moje towarzyszki niedoli i brat byli obok mnie. - Może schowajmy się - proponuję głośno do wszystkich, łapiąc za ramię Irv, której jednak chyba wcale to nie było w głowie; równocześnie staram się przypomnieć sobie jak najwięcej różnych zaklęć obronnych (na próżno, więc stanąłem bardziej za swoją przyjaciółką). Moja rada okazała się być świetna, bo już po chwili rusza na nas Mordred, atakują zaklęciem Atrapoplectusa, tylko jakimś na tyle mocnym że moje zaklęcie obronne nie wystarczają i dość mocno obrywam znienacka zaklęciem. Łapię się za pierś i cofam o parę kroków, próbując złapać oddech. Znowu przez chwilę liczę na brata oraz Irvette, ale nie zamierzam zostawiać ich wszystkich samych. Tanecznym ruchem unikam kolejnej błyskawicy i rozglądam się za resztą by zgodnie z nimi przyjąć pozycję atakująca lub obronną. Takie to życie bohatera.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przedmioty (własne): różdżka Przedmiot (wybrany): już wykorzystałam Dotychczasowe efekty: (-30 do statystyk, a potem -20 jak uwzględniam efekt) Kostki: bitwa o szczyt: atak smoka: 90 obrona: 11 (przerzucałam parę razy, ale nawet nie linkuję tych żałosnych kostek, bo ostatecznie i tak stanęło na 11 + 15 za bycie zwinną lunaballą = 26 i tam potem pomoc stu tysięcy innych osób) zaklęcie: 4 brytania to ja: k100: 67 literka: e (-10) łącznie: 57 + 15 (wyprawy) + 5 (mniejszy artefakt) + 10 (bonus za eventy) = 87 tarcza brytanii: 2, 2, 6
Nie zdążyła nawet dobrze odsapnąć po tych gównianych schodach, martwych trytonach, dementorach i słownych potyczkach z Irvette (które w obliczu owych okoliczności musiała odłożyć na bok, szczodrze dzieląc się z nią eliksirem), bo rozpoczął się chaos, w którym kompletnie nie potrafiła się odnaleźć. Nie wiedziała gdzie ma patrzeć, co robić - atakować, bronić się, uciekać, zesrać pod siebie czy po prostu spokojnie czekać na śmierć. Zanim zdążyła zdecydować, inferius posłał w jej stronę chmarę gorącego dymu i gdyby nie czujność innych, skończyłaby jako spopielony szkielet. Po w miarę udanej próbie odzyskania równowagi, wychyliła się zza ściany, celując w pierś stworzenia zaklęcie z nadzieją, że choć trochę go osłabi i tym samym przyczyni się do ostatecznego pokonania go. I wydawać by się mogło, że powalenie smoka zakończy tę całą szopkę, ale Mordred niewzruszony stratą pupila, zaczął ciskać w nich przeróżnymi klątwami. Tym razem była o wiele bardziej czujna i nie potrzebowała już wsparcia innych - niczym rącza łania unikała ataków, odnajdując w sobie resztki odwagi. Huk grzmotów był jednak nie do zniesienia - bolesny pisk, który odbijał się echem w jej czaszce sprawił, że ponownie musiała się wycofać i schronić za większą skałą, gdzie powoli dochodziła do siebie. Wtedy dostrzegła też jak Hariel obrywa zaklęciem i desperacko próbuje złapać oddech. - Trzymasz się? - krzyknęła do niego, aby upewnić się, że względnie wszystko jest w porządku, a zaraz potem otrzeźwił ją wrzask szaleńca, że mają ginąć. Stanęła wśród wszystkich, z trwogą spoglądając na ryj tyrana, który bez swojej przyłbicy wyglądał bardziej ludzko i mniej czarnoksiężnikowato, jakby mieli szansę, aby posłać go do aniołków. Uniosła wysoko różdżkę, aby razem z resztą napierdalać w niego każdym czarem, jaki kiedykolwiek poznała, co najmniej jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że jest Gryfonką i całkiem przyzwoitą transmutatorką, która faktycznie może coś zdziałać.
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Przedmioty (własne): różdżka, Pochłaniacz magii Przedmiot (wybrany): Łańcuch Scamandera Dotychczasowe efekty: - 30pkt do statystyk kuferkowych. Kostki: Etap I: Smok: 54, Obrona: 41, Cel: łeb --> Przerzut obrony za udział w evencie tym z pociągiem: 98! (daję Marli 15pkt. i w następnej turze dodaję sobie 10pkt do stat kuferkowych) Etap II: E, 89 - 10 + 5 (mody) = 84 (wychodzę cało z 2 etapu) Etap III: 5,3,4
Oczywiście nie wiedziała, czy Camael też boi się wody, czy nie, ale w tej chwili mało ją to obchodziło. Poza tym, nauczyciel transmutacji był dużo starszy i wydawał się dużo rozsądniejszy od Hariela i dziewczyna wierzyła, że w razie czego jest w stanie sobie poradzić. Cóż, możliwe, że się myliła, ale nie był to czas ani miejsce na filozoficzne rozmyślenia, gdy wokół szalało niebezpieczeństwo. -Dziękuję. Jak się czujesz? W razie czego będę Cię osłaniać. - Zagadała do gryfonki, która tak uprzejmie podzieliła się eliksirem wiggenowym, a następnie zaczarowała ubrania de Guise, by ewentualnie ochronić ją przed żywiołem. Nie zdążyła odpowiedzieć Harielowi, gdy rozpętało się piekło. Martwy smok wybudził się z letargu i zaczął na dobre siać chaos. Różdżka w dłoni de Guise śmigała, posyłając w stronę bestii zaklęcia i tym samym chroniąc przede wszystkim Hariela i Marlę, która była chyba w najgorszym stanie z nich wszystkich. Irvette zobaczyła lecący w jej stronę ogromny płomień i szybko zrobiła unik. Wciąż była lekko słaba na potężniejsze zaklęcia, choć czuła, jakby z każdą chwilą nabierała coraz więcej mocy. -Darren! Osłaniaj mnie! - Krzyknęła do krukona, który podejmował walkę nieopodal. Ruda dostała pomysłu, który możliwe, że miał jakąkolwiek szansę zadziałać, albo przynajmniej choć trochę pomóc ich sytuacji. Wzięła łańcuch Scamandera, który wciąż miała przy sobie i ruszyła w stronę bestii, by próbować spętać jej pysk, co zdecydowanie ułatwiłoby im robotę. Przy okazji posłała zaklęcie prosto w oko jaszczura i uchyliła się przed śmigającym obok czarem posłanym przez któregoś z uczestników wyprawy. Bez względu na to, czy jej plan się powiódł, czy też nie, smok w końcu przestał być zagrożeniem, ale nie oznaczało to, że mogli odetchnąć. Wręcz przeciwnie, tym razem do ataku włączył się sam Mordred, co zwiastowało chyba jeszcze większe kłopoty. Ruda początkowo przybierała pozycję defensywną, ale gdy czarnoksiężnik trafił w Hariela dziewczyna wkurwiła się już nie na żarty. -Jebany skurwiel... - Chyba po raz pierwszy w życiu z jej ust padły takie słowa, gdy z ogniem w naprawdę ciemnych już oczach ruszyła prosto na Mordreda. Bez Boga w sercu stanęła naprzeciw wroga i zaczęła zdecydowanie mocno bezpośredni atak, posyłając w jego stronę najmocniejsze zaklęcia, jakie była w stanie z siebie wydobyć sięgając również po te z dziedziny czarnej magii. Skoro on atakował by zabić, Irvette nie widziała powodu, dla którego sama miała być wobec niego łagodniejsza. Choć nie było to najważniejszym punktem planu liczyła, że czarnoksiężnik skupi też większość uwagi na niej, a przez to reszta będzie mogła atakować mroczną postać skuteczniej. Ot, taki taktyczny bonusik od wkurwienia, jakie nią zawładnęło. Raz, czy dwa udało jej się uniknąć ciosu z ręki przeciwnika, zbliżając się do niego coraz bardziej. Chciała znaleźć wyrwę w jego zbroi i potraktować go pochłaniaczem magii, ale niestety mroczny rycerz był zdecydowanie zbyt potężny. Irv oberwała zaklęciem, aż zaczęło piszczeć jej w uszach, a dziewczyna poczuła mrowienie we wszystkich kończynach. Nie był to śmiertelny cios, ale zdecydowanie na tyle mocny, by dziewczynę nieco osłabić. Nie miała zamiaru się tak ławo wycofać, a fakt, że w stronę Mordreda leciało milion zaklęć od innych uczestników wyprawy, zdecydowanie poprawiał jej sytuację. W końcu dało się zauważyć, że rycerz walczy coraz bardziej chaotycznie, co tylko działało na korzyść poszukiwaczy przygód, którzy mogli wykorzystywać te niedoskonałości i coraz bardziej przebijać się przez obronę czarnoksiężnika.
Przedmioty (własne): Peleryna niewidka, wiggenowy, gromu (pod jego wpływem) Przedmiot (wybrany): Dictum Dotychczasowe efekty: 0 z grozy, -30 do statów za schodki (z uwzględnieniem efektu) Kostki: Bitwa o szczyt buchorożca Atak smoka - 50 Obrona – 81 (mogę komuś dodać 15 pkt) 1 na K6 Brytania to ja Kostki: A 47 – 10 (za literkę) +15 (za całoroczną fabułę) + 10 (za miecz) = 62 Tarcza Brytanii Kostki:5, 5, 6 Przerzuty: 3/6
Idiotka – stwierdziła oszołomiona pałkarka, widząc jak rudowłosa ślizgonka wjeżdża w Mordreda jak kuna w agrest. Nie trzeba było być Krukonem, żeby wiedzieć, iż skoro ktoś był w stanie dokonać genocydu trytonów i spalić żywcem pracujące dla niego gobliny, nie wspominając już o zamordowaniu własnej marki, to i czystokrwistą marchewą nie powinien mieć większych kłopotów. Brooks w starciu z czarnoksiężnikiem nie zamierzała zmieniać strategii, która sprawdziła się w starciu ze smokiem. Wciąż biegała od osłony do osłony, skryta pod peleryną niewidką i miotła w przeciwnika bombardami. Nie było to może zbyt wyszukane zaklęcie, ale z pewnością na tyle silne, by uprzykrzać mu życie i osłabiać magiczny pancerz. To bieganie nie uchroniło jej jednak przed oberwaniem jakimś zbłąkanym zaklęciem, które przeznaczone było dla kogoś innego.
Atrapoplectus zwalił ją z nóg, przez co wiła się przez chwilę na mokrej posadzce jak piskorz. W miarę szybko doszła jednak do siebie, bo zaklęcie było słabsze, niż można się tego było spodziewać po kimś takim, jak Mordred. I faktycznie, ich oponent najwyraźniej słabnął pod naporem trzynastu podróżników, którzy zdecydowali się zaryzykować własne życie, by przywrócić ład i porządek w Brytanii. Julka, chowając się w jakimś wyłomie skalnym, zerknęła na sprawcę całego zamieszania, przez które to tak cierpiała przez ostatni rok. Spod przyłbicy wyłoniła się blada, zmizerowana twarz. I w tym momencie Mordred przestał być jakąś mityczną postacią, emanacją zła. Stał się zwykłym człowiekiem. To nagłe olśnienie podbudowało ją na tyle, że postanowiła spróbować czegoś innego. Dziewczyna doszła do wniosku, że pancerz może stanowić ochronę przed zaklęciami i wszelkimi urazami fizycznymi, ale nic nie stało na przeszkodzie, że zrobić coś, co tego pancerza wcale nie będzie musiało przebijać. Krukonka wymierzyła dokładnie, zakręciła palmową różdżką i rzuciła niewerbalne melefors, mając nadzieję, że dynia zakryje przyłbicę Mordreda, dając im kilka cennych sekund.
Choć bitwa wrzała w najlepsze, jedna osoba nie mogła powstrzymać się od kolejnej deprawacji sztuki zaklęciarskiej. Ktoś powiedziałby, że do trzech razy sztuka - tym razem jednak Julia Brooks nie popisywała się korzystaniem z czaru uzdrawiającego, więc i efekt jej niewerbalnej pomyłki był zgoła inny.
Nawet uczniowie piątej klasy podczas SUM-ów byliby w stanie określić, że zaklęciem służącym do nałożenia na głowę przeciwnika dyni jest Melofors. Cóż więc może sprawić inkantacja wybrzmiewająca, nawet jeśli w głowie tylko jednej osoby, pod postacią Melefors? Z pewnością nic dobrego.
Sama zainteresowana na początku nie zauważa żadnej różnicy. Jednak wszyscy inni którzy zerkną w stronę panny Brooks zauważą, że jej głowa zamieniona została w dynię o słusznych rozmiarach, z wyciętymi dziurami odpowiadającymi oczom oraz poprzeczną kreskę działającą jak naturalnie poruszające się usta. I nie, nie jest to jedynie nałożone na jej krukońską główkę warzywo - ale z pewnością cały jej czerep to teraz dynia, choć funkcjonująca bez większych różnic niż zwykła część ciała.
Julia, słońce, o odczarowaniu porozmawiamy po evencie.
W życiu pewne były trzy rzeczy: śmierć, podatki i to, że jak przychodzi do rzucania zaklęć w krytycznych momentach, to Brooks bankowo coś spierdoli. Tak było i tym razem. Po próbie rzucenia MELOFORS różdżka dziewczyny zareagowała inaczej, niż się spodziewała. Myślała z pozoru, że po prostu zaklęcie zniknęło w morzu innych, miotanych w Mordreda. Do czasu. Nagle głowa strasznie zaczęła jej ciążyć na karku. Nie była do końca pewna, co jej się stało, nie miała przecież lustra, ale gdy jej dotknęła, wiedziała, że coś jest bardzo nie tak. Na domiar złego straciła swoją ochronę w postaci peleryny-niewidki. Co jak co, ale peleryna niewidka niewiele Ci daje, kiedy Twoja głowa zamienia się w wielką dynię. Z takim pomarańczowym baniakiem równie dobrze mogłaby rozwinąć przeciwnikowi czerwony, bądź, jak w tym przypadku pasuje, pomarańczowy dywan, aby jeszcze łatwiej trafił ją zaklęciem. Zdając sobie sprawę z tego, że jest odkryta, czym prędzej zaczęła uciekać w kierunku osłony, bujając tym wielkim baniakiem w prawo i w lewo. Cud, że się przy tym nie pośliznęła i sobie tego pomarańczowego ryja nie rozwaliła. Już za osłoną, starała się zakończyć działanie czaru, ale bezskutecznie. Tym się jednak będzie martwiła po walce, o ile ją przeżyje. Póki co jednak wychyliła ten wielki dyniołeb zza skały i rzuciła w kierunku czarnoksiężnika kolejną bombardę. Jeżeli im się powiedzie, Mordred będzie mógł powiedzieć ziomkom w piekle, że on, wielki czarnoksiężnik, który zniewolił i wymordował niezliczone zastępy magicznych stworzeń i zabił własną matkę, został pokonany przez grupkę, wśród której była baba z dynią zamiast głowy. Ciekawe jak na to zareagują?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Czy Violetta jakoś szczególnie przejęła się faktem, że stanęła tuż przed jednym z większych czarnoksiężników w historii Wielkiej Brytanii? Z pewnością robiło to jakieś wrażenie choć jednocześnie zdawało jej się być jakby odrealnione. Na pewno nie spodziewała się tego, że będzie mogła się stać częścią takiej historii. Wpatrywała się zatem w Mordreda, starając się jakby wypalić w pamięci jego obraz. Wtem jednak jej uwagę przykuł smoczy łeb, który pojawił się na wezwanie czarodzieja. Nienawidziła inferiusów. Już wystarczyła jej pamiątka po spotkaniu z jednym z nich w czasie wakacji w Luizjanie. Chociaż ten mógłby z pewnością przegryźć ją w pół, a nie tylko wyszarpnąć kawałek mięsa z łydki. No, ale taka grupa czarodziejów nie zamierzała łatwo dać się pokonać. Choć nie było to najłatwiejsze jakoś uniknęła spotkania zbyt bliskiego stopnia ze smoczym oddechem, a za próbę przypuszczenia na nią ataku odwdzięczyła się bestii atakami przypuszczonymi w jej klatkę piersiową. Smok niezależnie od swoich gabarytów nie miał raczej szans z tak ogromnym natłokiem zaklęć, którymi został uraczony. Nic dziwnego, że w końcu osunął się na ziemię powalony mocą swoich przeciwników, a do akcji musiał wkroczyć sam Mordred, a ten potrafił walczyć równie zaciekle. Strauss w pewnym momencie została zagnana przez niego w róg pomieszczenia, gdzie musiała się bronić przed miotanymi przez niego iskrami tajemniczych zaklęć, ale jakoś udało jej się umknąć i wyjść z całej sytuacji bez szwanku. Tylko po to, by wyprowadzić kontratak. Nie zamierzała się wstrzymywać ani w jakikolwiek sposób ograniczać. Nawet jeśli w pobliżu znajdowało się naprawdę sporo osób. Pierwszym zaklęciem, którym uderzyła w Mordreda było Fato. Liczyła na to, że pod jego wpływem Mordred się wywali i sobie ten głupi ryj rozwali. Dopiero później uderzyła w niego zwyczajową Bombardą oraz Incarcerousem, aby unieruchomić go i pozwolić innym na dokończenie masakry czarnoksiężnika.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Ta sytuacja robiła się coraz bardziej niebezpieczna, choć dla postronnego człowieka z pewnością już dawno przekroczyła wszelkie granice jakiegokolwiek poczucia swobody i bezpieczeństwa. Ale nie dla nich, no gdzie tam, w końcu oni tam przyszli uratować świat, zgrywać bohaterów i tracić kończyny. Ech. A mógł zostać w domu i szykować ślub z Samanthą. Czego to facet nie zrobi, aby jeszcze skorzystać z ostatnich dni wolności, huh? Słuchanie jednak czczego pierdolenia pana i władcy na swoim własnym stołku sprawiało, że miał ochotę strzelić mu w pysk. I to bynajmniej nie żadnym zaklęciem, a tak po ludzku, po mugolsku w ryj. Oczywiście nie miał tej możliwości, pomijając fakt, że typ przewyższał go jakieś pięć- w porywach do dziesięciu razy w umiejętnościach magicznych, to dodatkowo przyprowadził swojego umarłego piesko-smoka. Cudownie, czy mogło być jeszcze gorzej? Może nie powinien wypowiadać tego retorycznego pytania nawet w myślach. Był cholernie zmęczony i wyczerpany, jak widać królewicz nie mógł znieść myśli, że mógłby zmierzyć się z kimś w pełni sił, tylko pogrywał w te swoje czarnomagiczne gierki. O tak, do tego strzała w ryj bardzo chętnie by mu w niego splunął. Mimo, że wciąż go bolała jak sam skurwysyn, to jednak w całej narastającej adrenalinie i wściekłości zdawał się o niej powoli - póki co - zapominać. Przyglądał się Mordredowi praktycznie nie mrugając i analizując wszystkie dostępne opcje. Szczególnie kiedy dołączył pupilek. Słodziak. Słodziak, który postanowił odpalić w nich żar o temperaturze wybuchającego wulkanu. Kurwa. - Obrona w górę! - rzucił do najbliższych osób, które miał przy sobie i natychmiast wyrecytował inkantacje podnoszące bariery mające ochronić ich przed zabójczym i gęstym dymem. Dzięki Merlinie, z powodzeniem, bo wkrótce robiliby tu za nie tyle co tosty, co dobrze przypieczony befsztyk. Nie miał siły jednocześnie utrzymać obrony i zainaugurować ataku, tak więc zdjął swoją tarczę i od razu wystrzelił zaklęciami w smoczysko, celując w jego łapy i chcąc sprawić by osunęło się z wieży. Poczuł dziwny przypływ mocy i zaczął walić jeszcze mocniej, to lżejszymi zaklęciami, ale też to bombardą, to confringo. Wypierdalaj, no dalej. Ich kanonada najwyraźniej odniosła upragniony skutek, kiedy smoczysko spadło i potłukło się u podnóża wieży. Zakrył jedno ucho zdrową dłonią, drugiej nawet nie ruszając. Jeszcze zgnilizna przeszłaby mu na głowę, a wtedy kaplica. Jakby już wystarczająco nie miał przerypane. Może ta chwila słabości sprawiła, że oberwał piorunem kulistym od Mordreda wyprowadzającym go z równowagi. Postawił tarczę tak szybko jak potrafił, rozeznając się w sytuacji. Mieli przewagę, szło całkiem nieźle. Odsapnął chwilę, na powrót łapiąc koncentrację i wraz z innymi, pod osłoną kolejnych z ich drużyny, zaczęli strzelać w Mordreda. Z boku musiało być to niezłe widowisko.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Przedmioty (własne): Różdżka (8 CM), Ogniste kastety, niewidka, feniks Przedmiot (wybrany):wiggenowy Dotychczasowe efekty: -10 do statystyk Kostki:smok, 50 do 90 -> 15 oddaję Marli, walę w łeb 67, J -> do rozdania 17 do obrony
- Daję radę - odpowiedział Brooks w ostatnich chwilach, zanim dookoła rozpętało się piekło - a przynajmniej rozpętałoby się, gdyby tylko smok był w stanie jeszcze ziać ogniem, a nie tylko podgrzanym powietrzem. Na słowa Mordreda Shaw zareagował jedynie zaciśnięciem zębów - postać w czarnej zbroi była zapewne silniejsza od każdego z tutaj obecnych, nawet tysiąc lat po swojej śmierci. Nie wiedział czego potrzeba, żeby osiągnąć taki poziom - talentu? Ciężkiej pracy? Szczęścia? Interwencji siły wyższej? Zagłębienia się w zakazane sztuki? Tak czy siak, któryś z tych warunków spełnił Mordred, będąc w stanie nie tylko odrodzić się po prawie milenium, ale też wskrzesić do nieżycia niedawno padłą bestię. Nie zastanawiając się dłużej nad źródłem potęgi rycerza, Shaw oblókł się barierą z Accenure. Usłyszał syk gorącego gazu i zauważył jak kłębi się po jego prawej i lewej stronie, nie będąc jednak w stanie przebić bariery i dostać się do czarodzieja. Dostrzegł też, że nie stał na pierwszej linii najsilniejszego ataku smoczego zombie - w przeciwieństwie do O'Donnell. Korzystając z własnej chwili wytchnienia, postawił za plecami schodzącej na bok Gryfonki szybkie Protego, które miało na celu danie jej sekundy lub dwóch przed pęknięciem pod ciśnieniem i temperaturą. Następnie Krukon przeszedł do ostrzeliwania smoczego łba - Turbonis, zwykle i tak dość silne zaklęcie, teraz zamieniło się w połączeniu z wodą na posadzce w istne, ciekłe tornado, które wbiło się w otwartą paszczękę stworzenia i pomknęło prosto do jego gardła, zapewne uszkadzając dość znacznie jego i tak nadszarpnięty już przełyk. Dało to też wystarczająco dużo czasu Irvette na zarzucenie nań skamanderowego łańcucha - choć Krukon nie był do końca pewien, czy przedmiot działał na nieżywe zwierzęta. W końcu przyszła pora na przyjęcie ataków Mordreda. Shaw prędko zauważył jednak, że pędzące w niego promienie w dziwny sposób były odciągane przez powstającą z podłoża wodę. Niewiele myśląc więc Darren dołączył do przedziwnego tańca z żywiołem, skupiając się na stawianiu barier i odbijaniu zaklęć Mordreda pędzących w kierunku innych osób, im zostawiając bombardowanie czarnoksiężnika własnymi inkantacjami.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przedmioty (własne): owijka na różdżkę ze smoczej łuski, felix felicis, wiggenowy Przedmiot (wybrany): świetlik Dotychczasowe efekty: -30 do statystyk (-20 po zestrzeleniu gada) Kostki: Etap I Smok: 39(50) - 10 za eliksir = 40 Obrona: 56 Kontratak: 2 Nagroda: zmniejszenie minusa kuferkowego o 10 punktów Etap II Mordred: I Drake: 82 + 20 za bycie mną + 15 za wyprawy + 10 za znalezienie miecza + 5 za felixa - 25 za literkę = 107 Etap III Atak: 9 Obrona: 3
Zbierająca się pod ich stopami woda okazała się jednak nie być problemem ani sztuczką jaką zastosował wobec nich Mordred. Można by powiedzieć że odetchnął z ulgą, gdyby nie to że czarnoksiężnik nasłał na nich smoka. I to nie takiego pierwszego lepszego smoka, a pieprzonego inferiusa. Naprawdę?! Czy życie ma jakiś pieprzony fetysz nasyłania na niego stworzeń o takiej kategorii niebezpieczeństwa? Dopiero co walczył z kamiennymi smokami na Malediwach, a jeszcze wcześniej w Camelocie przypuściły na nich szturm inferiusy. O ataku wilkołaka sprzed paru lat woli już nawet nie wspominać. Wiele czasu na podziwianie nieumarłego gada za bardzo nie miał, ponieważ ten postanowił już na dzień dobry buchnąć w nich potężnym strumieniem ognia. Jednocześnie potwierdzało to teorię że nie tylko można zrobić inferiusa z magicznego stworzenia, to jeszcze te widocznie zachowuje swoje cechy takie jak zianie ogniem. Chociaż mogło to być związane z tym że gadzina była dosyć świeża. Przed oberwaniem ogniem zasłonił się zaklęciem ochronnym, które na szczęście zdołało podmuch zatrzymać. Chwilę po tym idąc śladem Darrena, rzucił w kierunku gada Turbonis. Warto było siedzieć z Violką i maltretować drzewa i skały ucząc się tego czaru. Po całej nawałnicy zaklęć nieumarły smok zleciał z wieży, a im pozostało mieć nadzieję że nie wlezie do nich z powrotem. Mordred wiele się upadkiem gadziny nie przejął i po prostu przeszedł do ataku... I oczywiście to w Drake'a posłał elektrycznego węża, przed którym musiał się obronić za pomocą Accenure. Dobrze że było ich tu całkiem sporo. Gdyby czarnoksiężnik skupił ogień w pełni na jednej osobie, to prawdopodobnie rozniósł by ją w strzępy. Przewaga liczebna była jednak atutem z którym trzeba było się liczyć. Mordredowi zaczynało powoli odbijać. Przynajmniej na to wskazywały jego wrzaski. Czyżby czuł się zaganiany powoli pod ścianę? Kiedy Drake zobaczył jego twarz poczuł się nieco bardziej zirytowany, a jednocześnie zdeterminowany. Mordred to po prostu kolejny człowiek z iście kosmicznym ego. Człowiek który zrobił tyle złego że zdecydowanie można było go mianować jedną z największych szumowin jakie kroczyły po ziemi w całej jej historii. Zacisnął palce mocniej na różdżce, a jednocześnie owijce będącej prezentem od Malediwskiego Smoka. Ku pamięci zamordowanych przez tego rycerskiego fajfusa wilkołaków, wypalił w kierunku jego twarzy najsilniejsze Confringo jakie był w obecnym stanie rzucić. Miał nadzieję mieć na tyle szczęścia żeby trafić mu pod przyłbice podczas jej klekotania. Po tym silnym ataku, skupił się bardziej na defensywie starając się odpierać ataki żelaznych portek.