Dom przez wiele lat stał pusty, widać to po nim choć wciąż można zachwycić się jego wyzierającym spomiędzy drzew urokiem. Wystarczyło odnowić elewację, płot i zadbać o trawni by zaraz zainteresował kogoś swoją obecnością. Ojciec Diny czasem tu zaglądał pisać w ciszy swoje książki, ale nigdy nie miał ambicji zająć się renowacją. Podczas dłużącego się pobytu w szpitalu opowiedział najmłodszej córce o tym miejscu, o powodach przez które nikt z rodziny nie słyszał o domku. Opowiedział jej o Sebastianie Vertusie, wielkich przyjaźniach i obietnicach, których nigdy nie można złamać.
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Serce tłukło mu się w piersi, jak ptak zamknięty w zbyt ciasnej klatce, nie potrafiący rozprostować skrzydeł. Nie potrafił nad tym zapanować. Dłonie zadrżały mu zdradziecko, więc zacisnął je mocniej na papierowej torbie, aby nie zrobić za moment czegoś, czego będzie mógł później żałować, a jednocześnie zamknął na moment oczy. Kiedy zaciskał powieki i próbował sobie wmówić, że czuje spokój nieomal czuł jak cały wibruje od tego najbardziej nieprzewidywalnego żywiołu. Nie od dziś, nie od wczoraj nawet wiadomo było, że jego reakcje są o tysiąckroć przesadzone, ale cóż on mógł poradzić? Pierwszy raz kochał. Pierwszy raz czuł, tęsknił, obawiał się. Pierwszy raz wybierał pierścionek zaręczynowy, planował ślub. Pierwszy raz zastanawiał się co by było, gdyby przestał wodzić wzrokiem za każdą parą ładnych nóg na wernisażu. Myślał o tym wszystkim, przypominał to sobie właśnie teraz, kiedy to po prostu miał ochotę wziąć swojego przyjaciela i oddzielić jego głowę od reszty ciała. Za co? Za uścisk? Najwidoczniej każdy powód był dobry, skoro nie widzieli się tak długo. Milczeli. Cassius nie wiedział, że wrócił, a on tak po prostu olał go totalnie i pierwsze co zrobił to przylazł przytulać Dinę. JEGO Dinę. Stał tyłem, miał to szczęście więc, że nie zobaczył jak wchodzą do kuchni, chociaż spodziewał się, że to zrobią. Zanim w ogóle się odwrócił, usłyszał to konfrontacyjne „no” co do rozmowy wnosiło tyle co… no, gówno. Zanim cokolwiek zrobił ponownie policzył do dziesięciu. - Jeść - mruknął, wiadomo do kogo kierując te słowa. Wyciągnął z papierowej torby dwie puszki z napojem energetycznym, odstawiając je na stolik trochę zbyt mocno oraz royala z porcją frytek. Rzucił tylko okiem przez ramię, aby zobaczyć czy Dina się wybiera do niego, aby spełnić daną mu obietnicę i zjeść grzecznie to co jej zakupił, a wtedy Gunti wpadł na cudowny pomysł wplecenia dłoni w jej włosy. No o mało się nie zesrał ze złości na ten widok, a jednak Cassius był taki dojrzały, tak cholernie opanowany, że jakimś cudem jedynie strzelił zawleczką, odpieczętowując napój i biorąc kilka długich łyków. A potem dokładnie tak, jak ignorował go Ragnarsson przez wszystkie te tygodnie, on zignorował jego. Odstawił energetyka na stolik, kompletnie tracąc jakikolwiek apetyt. Może dosypie tam arszeniku i nakarmi tego durnego pchlarza swoim burgerem? Odwrócił się, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem i ruszając z rozpędu… prosto na kundla. Tylko po to, aby go wyminąć i poszukać szpachelki, którą wcześniej Dina drapała ścianę. Pytanie tylko czy ten przygłupi zwierz (ewidentnie miał to po panu) nie uwiesił mu się właśnie na kostce.
Nie umiała tego określić sensownym słowem, jednak obecność Ragnarssona w najbliższym otoczeniu okazywała się być dla niej bardzo ważna. Może to jego prostolinijność, która całe dotychczasowe życie balansowała pogmatwanie w jej własnej głowie? Jak bardzo brakowało jej go dostrzegała dopiero kiedy się pojawiał po długiej nieobecności i choć nie oszukujmy się - kochała być nadąsaną krową - to nie umiała przynajmniej na niego boczyć się zbyt długo. Co innego Cassius. Huk z jakim rzucił jedzeniem sprawił, że już wiedziała jaki książę ma nastrój. To nie był dobry nastrój, a mnożące się w bólu i cierpieniu szare komórki sugerowały, że to jednak jest jej wina. Kiedy Islandczyk gwizdnął na swojego potwora aż drgnęła - wolała zapomnieć, że ta bestia się tu błąka, a jednak psisko wepchnęło kudłate dubsko między nich, a famugę pchając się do kuchni przodem. Spojrzała na papierową torbę, której zapach sugerował jednoznacznie zawartość pochodzącą z McMagicka na co jej żołądek natychmiast zawiązał się w gordyjski węzeł, a podświadomośc powiedziała, że no sory, ale nie da sie tego zjeść. Nigdy. Wtedy pies zaczął warczeć, Gunnar głaskać, powieki zamykać się bo przecież zawsze była podatna na głaski, i wszystko było bez sensu, aż padła ta jedna, twarda komenda. "Jeść". Spojrzała na Cassiusa i ruszyła w jego stronę, kiedy ten z wielkim rozmachem uznał, że sobie wyjdzie z kuchni na co natychmiast się zdenerwowała i choć siły miała w sobie tyle co myszy pierdnięcie, złapała go za nadgarstek stawiając opór przed tym by wyszedł. Może gdyby potwór Gunnara złapał go rzeczywiście za kostkę, to by sukcesywniej udało się go zatrzymać, ale nie była pół-wilkiem a pół-wilą i to wychudłą jak strach na wróble. - Nie zostaniesz ze mną jeść? - zapytała domagając się jego uwagi jak dziecko. Było jej smutno, że ani cześć ani pocałuj w dupe, tylko komenda żryj jak do psa. Puściła jego nadgarstek, przecież nie będzie sie z nim szarpać i spojrzała na Gunnara - Muszę teraz zjeść. - poinformowała oficjalnie, choć na samą myśl o przełykaniu robiło jej się słabo, niedobrze i pot oblewał jej czoło. Miała podobną myśl co Swansea, choć po prostu liczyła na to, że Duch zostanie z nią w kuchni i będzie mogła mu chytrze oddać większość swojej porcji kiedy chłopcy będą się na siebie boczyć skrobiąc ściany. Usiadła przy stole i spojrzała na rojala.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Duch może właśnie to chciał zrobić. Rzucił się w przód, jak pies obronny, ale zamiast dobrać się do Cassiusa, zakłapał pyskiem na Gunnara, który zagrodził mu drogę. Próbował go minąć, ale Ragnarsson znał swojego wilczaka. Zdążył już przywyknąć, że było w nim po połowie dzikiego zwierzęcia i zaprzyjaźnionego. Należało go traktować jak członka stada, z pozycji alfy. Tylko wtedy słuchał. Dlatego, kiedy wilk ujadał głośno i warczał, tocząc ślinę z pyska (Dina, wybacz, ratuję Twojego chłopaka!), islandczyk wyciągnął przed siebie przedramię, wciskając je pomiędzy ostre kły. Krew potoczyła mu się z ręki prawie od razu, pomimo, że jego, jako jedynego Duch naprawdę nie chciał zranić. Nie dało się tego uniknąć. Ślizgon stłumił syknięcie, wciskając małej, zajadłej bestii, przegub dłoni głębiej w przedramię, a szczęki zacisnęły wbiły się głębiej w ludzką skórę, raniąc Gunnara poważniej, choć w sposób, w jaki powoli przyswajał. Była to jedyna skuteczna forma nagany, jaką udało mu się opracować. WIlczek, jak tylko poczuł podrażnienie na gardle, zapiszczał, cofając się do siadu. — Opanuj się. Nie jesteś u siebie w domu — zgromił psa spojrzeniem z góry. Dopiero kiedy ten podłożył łapy pod siebie i schował łeb między nimi, okazując pokorę, wtedy wczesał dłoń w jego sierść i przyciągnął go do siebie, siadając tyłkiem na ziemi. W czasie, w którym Dina powstrzymywała Cassiusa od opuszczenia pomieszczenia. Jedno musiał Gunnar przyznać, Swansea dbał o nią lepiej niż by się tego po nim spodziewał. Obejmując psa między udami, trzymał go w kłąbie, nie pozwalając mu wtrącić się między Dinę, a Cassa. — Nie bądź dzieciak, Swansea — przewrócił oczami — Zjedzmy jak ludzie. Pogadajmy. Przypilnujmy Diny… – zawisło niewypowiedziane, ale podejrzewał, że Cassius, jeśli bardzo się postara, zrozumie…
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wtedy też zadziało się kilka rzeczy naraz. Ten szedł, zamierzając ewidentnie stratować tego durnego, warczącego psa, jeżeli tylko zamierzał mu stanąć na drodze. Ta wyskoczyła do niego, łapiąc go za rękę, a drogę zastąpił mu też Gunnar, który postanowił pobawić się ze swoim zwierzęciem w coś, co najpewniej praktykowali neandertalczycy ze swoimi udomowionymi dinozaurami. Gdyby nie Dina, pewnie jakoś by na to zareagował. Teraz jednak odwrócił wzrok, starając się stłumić w sobie poczucie pewnego szacunku względem Gunnara, że jednak zareagował. Chociażby bardzo chciał to nie był Cassiusem. Nie unosił się dumą na tyle, aby pozwolić zeżreć drugiego człowieka. A z drugiej strony, mieszając się z tym szacunkiem w nierównych proporcjach dalej tliła się gdzieś w nim złość, uraza i przykrość, że dziś nie grał pierwszych skrzypiec i pomimo tego, iż tego drugiego przy niej nie było, to jego objęła na powitanie, w jego ramionach ją zastał. Złością pokrywał zwykłą, ludzką przykrość i po raz pierwszy (ale z przytupem) łamiąc dane jej słowo, że będzie mówił czego mu trzeba oraz co myśli. Myślał bardzo wiele, ale żadna z jego myśli nie nadawała się do przełożenia na ludzki. Nie bez ranienia ich wszystkich. Zatrzymał się więc, kiedy chwyciła jego nadgarstek, niebieskimi oczami natychmiast szukając kontaktu z jej własnymi. Chociaż na jego twarzy wciąż czaiła się uraza, wygładziło mu się czoło na jej widok, a spojrzenie złagodniało, jakby spojrzał na coś uroczego czy drogocennego. Nie wiedział, że to co właśnie wyraził to była… czułość. - Chcesz tego? - Zapytał głupio, nie panując nad autentycznym zaskoczeniem jakie jednak zabarwiło fragment jego twarzy. Był tak samolubny, tak zapatrzony we własne potrzeby, że zupełnie nie wziął pod uwagi tego, iż ich własne w tym momencie kompletnie się pokrywają. Chciał z nią zjeść. Po to teleportował się do tego Maka. Po to leciał kawał do najbliższego mugolskiego sklepu, aby kupić napój gazowany. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że żołądek zawinął mu się w supeł, kiedy zobaczył ich razem. Nie widział jak Gunnar wywraca oczami i może to i lepiej. Tylko to sprawiło, że ostatecznie odwrócił się plecami do przytulających się człowieka i psa, zwracając się twarzą w stronę stołu. Zajął przy nim nawet miejsce, zatrzaskując swoje emocje wewnątrz siebie najlepiej jak potrafił i zerknął na Dinę. - Zjem tyle ile ty, okej? - Zapytał, chociaż odpowiedź nie była mu potrzebna. Solidarność, tym miał się kierować podczas tego eksperymentu. Opuścił dłonie na własne kolana, aby podstępnie wsunąć je pod stolik i dotknąć jej nogi. Spojrzał na Gunnara jedynie przelotnie. A w dupie z tym, nie będzie się hamował na „swoim terytorium”. - Następnym razem musisz mi powiedzieć co lubisz. - Zaczął łagodnie, jakby wszystko to co miało miejsce przed chwilą było jakimś abstrakcyjnym snem. Ze skrajności w skrajność. Z wściekłości w łagodność wprost przez przygnębienie. Nic co mówił nie było szczególnie osobiste, ale nie musiał dodawać nic więcej. Jego oczy śpiewały doskonale o tym jak się za nią stęsknił przez tych kilka godzin, a ten drobny, oszczędny gest na kolanie był swoistą plakietką. Naznaczył ją swoim zapachem w ten prosty sposób, chociaż chciałby porwać ją w ramiona i zetrzeć z niej ramiona Gunnara w kompletnie inny sposób. Sięgnął po frytkę i wycelował nią w Dinę. - Mamy też sos. - Oznajmił, chociaż wątpił, że akurat sos zdoła skłonić ją do jedzenia.
Zaśmiała się pod nosem ze swojego wybitnego dowcipu, po czym podparła pod boki zadzierając zaczepnie głowę i powtórzyła po Gunnarze do Cassiusa: - Słyszałeś? Opanuj się. - gdy zwrócił swoje piękne oczy w jej kierunku uśmiechnęła się łagodniej- Oczywiście, że chcę. - trochę dlatego, że była przekonana, że jeśli on z nią tu nie usiądzie, to z pewnością ona również dziś nie będzie w stanie dotrzymać danego mu słowa i nie zje pewnie ani kęsa tylko szybko transmutuje tego burgera w jakiś paproch... Usiedli przy stole w czasie kiedy Ragnarsson siłował się z wilkiem. Kątem oka Dina obserwowała te zapasy i szczerze kwestionowała umysłową stabilność przyjaciela. Nie dość że ten wilk był agresywny to jeszcze niebezpieczny względem swojego właściciela, któremu notabene zawdzięczał wszystko co miał. - No i jak ty wyglądasz. - skomentowała patrząc na obślimaczone i krwawiące przedramię Islandczyka. Nigdy ie znała się na psach ale wydawało się jej strasznie kuriozalnym, by rzeczywiście taka taktyka tresury była słuszna, chwalebna i wskazywała na możliwość poprawy zachowania psiaka. - Tak na ziemi będziesz siedział? Umyj się i usiądź jak człowiek. - mruknęła stopą trącając wolne krzesło po swojej drugiej stronie. Kątem oka zlokalizowałą swoją różdżkę na blacie w zasięgu ręki. Dodatkowe zajęcia z Dunbarem mogły właśnie się przydać, a zaklęcie leczące rany było całkiem świeże w jej pamięci. Wróciła wzrokiem do Cassiusa akurat kiedy celował w nią frytką, a dotyk jego wiecznie chłodnych palców wydał się jej jakiś niebywale gorący na tym kolanie. Jakby ją podnieciła sama myśl, że Gunnar mógłby to zobaczyć. Cóż to za niegrzeczna myśl zakwitła w jej głowie..? Uśmiechnęła się na jego wskazówkę i przechyliła głowę: - Ciebie lubię. - powiedziała ze szczerą czułością, po czym westchnęła- Gunnara też, jakby usiadł i zjadł ze mną frytki. - sięgnęła po pudełko z rojalem a wolną ręką dotknęła Cassiusowych palców pod blatem- Musimy szybko zjeść, chce dziś skończyć przedpokój i skoro już tu przyszedł to niech się przyda. - powiedziała zaciskając palce na palcach swojego dediego. Próbowała przy tym wszystkim wywnioskować skąd pojawił się ten error, błąd w matriksie, skąd ta awaria która wzburzyła jego krew i choć podświadomość szeptała, że to zazdrość to ona, choć matką była wielu zazdrosnych płodów urojeń, jakoś nie kojarzyła tych dwóch faktów ze sobą. Rozpakowała kanapkę patrząc uważnie, czy Cassius patrzy i czy on rozpakowuje swoją. Jednocześnie wciąż szukała wymówki, to było silniejsze od niej, podświadomie rozglądając się kątem oczu za pretekstem by jednak nie jeść. Może Gunnar jednak potrzebował zaklęcia czyszczącego? Leczącego? Bandażującego? Zagada go, zakręci się i pójdą robić robotę. Spojrzała na kanapkę. Wygląda pysznie. Dlaczego zaczął boleć ją brzuch...
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Obserwowanie ich, kiedy sobie tak gruchali między sobą, wprawiało Gunnara nie tyle w zakłopotanie co w naturalny dyskomfort. Czuł, jakoby im w czymś przeszkadzał, chociaż wiedział, że przecież Dinie nie mógł. Zawsze był mile widziany. Co do Cassiusa jednak… miał zupełnie odwrotne wrażenie. Wczesując dłonie w sierść swojego kudłacza, oparł podbródek na jego łbie, wpatrując się z dołu w tą dwójkę. Oczywiście, że widział dłoń Cassiusa na kolanie blondynki. Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć z tej pozycji. Dla Swansea był to pokaz dominacji, a dla Diny? Zwrócił twarz w jej stronę, zachowując przez jakiś jeszcze czas milczenie. — Widzisz stary… a jednak wcale nas tu nie chcą — mruknął do psa, smyrając go za uszami, zanim Dina postanowiła się do niego jednak odezwać. Znaczy… odzywała się już wcześniej i odnosiła do jego słów, ale w jakiś sposób dalej czuł się tylko gościem. Może za sprawą Cassiusa, który emanował aurą pana i władcy. Gunnar w końcu podźwignął się do góry, przekonując się, że to nie są przecież żadne wyścigi. Że Diny starczy dla ich obu, nawet jeśli trochę schudła i wyglądała mizernie. — Idź sobie — mruknął do psa i kopnął go lekko, żeby zrozumiał aluzję. Wbrew temu, co sądziła Harlow, Duch był za Gunnarem bardziej niż to było widać. Był po prostu dzikim zwierzęciem, które trzeba było jeszcze przystosować do życia z człowiekiem. Udomowić. Ragnarsson powoli do tego zmierzał. Przysiadając jednak obok ślizgonki, nie mógł nie przyznać jej racji. Rana na przedramieniu krwawiła. Musiał jednak co do czegoś napomknąć sprostowanie: — Wiesz, że ślina psa paradoksalnie leczy większość zakażeń? A ślina wilka możliwie nawet skuteczniej. Nie był to jednak temat rozmowy do jedzenia, dlatego islandczyk zamilkł, szukając wzrokiem czegoś, co mogło my się przydać do zaleczenia rany. W przeciwieństwie do Diny na magii leczniczej nie znał się nic. Dlatego wytarł przedramię w jej plecy, razem z kapkami krwi, wiedząc, że mu to wybaczy, zakładając, że mogła od tego zależeć kondycja jego ręki przecież. — Nie jestem głodny. Jadłem przed wyjściem — zdążył zanim dostał list od rodziny Harlow. Dlatego dodał — ale mną się nie przejmujcie — głównie patrząc w kierunku Diny, której kilka dodatkowych kalorii zupełnie by nie zagroziło. Zaraz jednak cisza między nim, a Cassiusem zaczęła mu ciążyć, więc dodał, ze znacznie większym przekąsem. Odpuszczając sobie neutralność z przed chwili: — Swansea najwyraźniej od samego początku się nie przejmuje. Opierajac się zdrową ręką na blacie, pochylił się w przód, patrząc na chłopaka posępnie, kiedy burknął. — Mógłbyś przestać ją macać tak… ostentacyjnie? Nie bacząc na to, że bardziej ostentacyjnie by było gdyby nie robili tego pod stołem...
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie rozpakował swojej kanapki, po prostu czekał na Dinę. Czekał aż cokolwiek wrzuci pomiędzy wargi, aby chociaż na moment uspokoić sumienie i mieć pewność, że podczas machania szpachelką po prostu zaraz się nie przewróci. Paradoksalnie, tak bardzo jak kiedyś radzili sobie ze sobą nawzajem z Gunnarem, tak teraz totalnie zapomnieli jak to jest wspólnie funkcjonować. Może za sprawą chorej zazdrości, którą czuł Cassius, a może za sprawą debilizmu, jakim odznaczał się jego być może już były… przyjaciel. Chciał coś powiedzieć a propos tego wkładania ręki do paszczy wilka kiedy ten siadał przy stole, ale nie zdążył. Ragnarsson najpierw wygłosił jakąś porąbaną teorię, w którą nie uwierzył ani przez chwilę, a potem zrobił coś tak obrzydliwego i durnego, że reakcja Swansea była absurdalnie naturalna. Skrzywił się z niesmakiem, marszcząc nos. - Czy ty się z gumochłonem na łeb zamieniłeś? - Zapytał, tonem całkiem spokojnym, chociaż zdradziły go ręce. Puścił frytkę, porzucając ją na stole. Zatrzęsły mu się palce i trochę za mocno zacisnęły na różdżce, kiedy wyciągnął ją z kieszeni spodni. - Wytrzyj sobie psią ślinę w twarz jak ci to sprawia taką przyjemność. Czy ona ci wygląda na ręcznik? - Starał się, aby jego ton nie stał się morderczy i nawet trochę mu się to udało, chociaż jego szacunek do Islandczyka tego jednego dnia przypominał falę sinusoidalną, a teraz dramatycznie mknął ku ziemi i niewiele mu brakowało, naprawdę niewiele, aby stracił go zupełnie. Czym pewnie Gunnar przejąć się nie miał, skoro ewidentnie uznawał, że wycieranie psich glutów o cudze plecy jest zachowaniem przyjmowanym za normalne w społeczeństwie. Wycelował różdżką w bok Diny i zaklęciem zebrał to paskudztwo, którym ją wysmarował. Jego dłoń zacisnęła się na jej kolanie oraz drobnych palcach trochę mocniej. Starał się znaleźć w sobie cierpliwość, moc, wyrozumiałość. Nigdy jednak nie radził sobie z takimi emocjami tak jak większość ludzi. Sam potrzebował dokładnie identycznej reakcji zwrotnej. Cierpliwej, wyrozumiałej, stanowczej. Od Gunnara póki co dostawał tylko potwarz. Jak mógł reagować na niego inaczej? - Nie będę się przejmował kimś, kto ma w dupie swoich znajomych i nawet słowem się nie odzywa, gdy znika na kilka miesięcy. A potem wraca i też jakoś nawet się nie zawstydzi, że został przyłapany na umawianiem się z jedną osobą, a drugiej nawet nie dał znaku życia. - Mówiąc te słowa, cofnął różdżkę i spojrzał na niego wreszcie tak, jak naprawdę czuł, że powinien. Pierwszy raz w jego obecności wskazał mu wyraźnie, że go zranił swoją gruboskórnością, ale pokrył zaraz tę emocję mocniejszym zaciśnięciem warg, wyraźną niechęcią. Nie chciał, aby zbyt wiele z tego co skrywał w sobie było tak oczywiste. Nie zasłużył na to. Na żadną z tych emocji. - Będę macał swoją narzeczoną tak długo jak nie powie mi, że mam przestać. - Odpowiedział, wracając do niego spojrzeniem ostrym i wyzywającym do reakcji. Nie wstydził się tego jak zmieniła się ich relacja. W końcu, Gunnar nie wydawał się jakoś zaskoczony tym, że nie skaczą sobie do gardeł, więc może Harlow zdążyła i o tym go poinformować. Jeśli nie, z przyjemnością będzie łowił zaskoczenie wstępujące na jego twarz. - Dina, proszę, frytki ci wystygną. - Westchnął, starając się wrócić do swojej niemożliwej już chyba misji nakarmienia anorektyczki. Sam stracił apetyt do reszty, gdy widział jak ociera o nią krew i ślinę, a co dopiero musiała poczuć ona. Wściekł się na niego jeszcze bardziej. Widzi w jakiej jest kondycji, a jednak sabotuje wszystkie działania, które mogłyby jej pomóc. Idiota i egoista, a nie przyjaciel. I myślał to Cassius Swansea. Król błaznów.
Jeszcze chwilę temu decydując się na odwiedziny bez zapowiedzi nie zdawał się być w ogóle poczuwający do dyskomfortu, wprost przeciwnie, jakby był u siebie i wśród swoich. Dina nigdy nie wyrzuciłaby go za drzwi, zawsze był mile widzianym gościem w jej domu i życiu, jednak mogła się domyślić, że pewna zadra istnieje na materiale znajomości tej trójki i takie niespodziewane pojawienie się Ragnarssona może nie przejść bez echa. Być może dlatego starała się zobrazować mu sytuację, mówiąc, że czasem lepiej by się zapowiedział. Z pewnością gdyby Cass wiedział o tych odwiedzinach cała rozmowa towarzyska mogłaby toczyć się zupełnie inaczej. Harlow cmoknęła z niezadowoleniem na marudzenie Islandczyka. Trudno jej było zaprzeczyć, że nie chciała tu psa - od lat przecież się znali i Gunnar dobrze wiedział jakie ona ma nastawienie do zwierząt. Generalnie nigdy ich nie lubiła - chodziła na kółko fanów fauny tylko dla towarzystwa i choć zawsze było to kuriozalne jak ktoś z krwią rusałek w żyłach może być tak negatywnie nastawiony do kontaktu z naturą, no już taka była. Zwierzęta większe od chomika, czy pufka pigmejskiego były za duże, zbyt niebezpieczne, zbyt śmierdzące i generalnie na nie. Całe życie tak miała, toteż tym bardziej była sfrustrowania zachowaniem przyjaciela, który wydawał się jakby zapomniał o tym fakcie wpraszając wilka do jej domu. Nie umiała nawet udawać, że cieszy się na widok tego niebezpiecznego bydlęcia - mogła jedynie łaskawie ignorować jego obecność, przynajmniej do czasu aż ten nie uznał za stosowne przeżuwać przedramię Ragnarssona co już samo w sobie sprawiło, że odsunęła się na krześle i zrobiło się jej słabo. Sięgnęła jednak, zanim jeszcze po kanapkę i frytki podsuwane jej sugestywnie przez Cassiusa, po swoją różdżkę, bo ona to uzdrowicielstwo ostatnio praktykowała dość często, jednak nim zdążyła się nawet przymierzyć do leczenia jego ran ten wytarł w nią te całą ślinę, gluty i krew co jej niemalże wywróciło żołądek na drugą stronę, momentalnie pobladła powstrzymując odruch wymiotny. - Fuuuuj! - stęknęła szturchając przyjaciela bezlitośnie różdżką w żebra. Nadstawiła się, by Cas dokładnie wyczyścił jej kubraczek, ale aż się zatrzęsła, kiedy kapka śliny z krwią spłynęła jej prawie do łokcia. Milczała, kiedy Swansea kontynuował swoją wypowiedź, jednocześnie czyszcząc rany Islandczyka i wyczarowując magiczny bandaż by owinąć nim przedramię chłopaka. Nie spodziewała się nigdy, by relacja chłopaków zawisła na włosku - zawsze byli sobie bliscy nawet kiedy ona i Cas skakali sobie do gardeł Ragnarsson zdawał się być spoiwem całej znajomości. Jego nagła nieobecność i brak znaku życia trochę pokomplikowały całość, a ona była za głupia, żeby wymyślić jak to naprawić. Mogła tylko być obecną - Wydaje mi się, że po prostu przejmuje się mną bardziej niż Tobą... - bąknęła niepewnie, spoglądając do na Cassiusa to na Gunnara- Mam ...problemy i... - zmarszczyła brwi- Pracujemy nad tym, żeby je rozwiązać. - nie widziała powodu, by to ukrywać przed Ragnarssonem. Zresztą przecież i tak było po niej widać, co tu dużo ukrywać - wyjaśniało to też frustrację w oczach Swansea. Sięgnęła po frytkę by powstrzymać debilne parsknięcie, którym reagowała nerwowo nie wiedzieć czemu za każdym razem, kiedy słyszała słowo "narzeczona" bo było to dla niej tak kuriozalne, że była jakąś "narzeczoną" i zatkała sobie kilkoma usta, żując je zapamiętale prawie jakby próbowała przeżuć gumową podeszwę. - Wróciłeś na stałe? - zagaiła Gunnara z bezwstydnie pełnymi ustami, jakby chciała udowodnić światu i sobie, że przecież je.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wytrzymałość Gunnara była na wyczerpaniu. On też miał swoje problemy. W wyniku swoich osobistych spraw, zdecydował się na dwumiesięczne zwolnienie ze szkoły. Jednym było, że sam czuł się winny nagłego odcięcia się od szkoły i znajomości. Drugim, że powód jego ucieczki, przynajmniej dla Diny, nigdy nie był tajemnicą. Zrzucanie całej odpowiedzialnosci za zjebane kontakty na niego było mocną niesprawiedliwością. Gunnar też był tylko człowiekiem. Popełniał błędy, przeżywał swoje chwile, miał swoje gorsze momenty. Ten obecnie… to był jeden z dwóch najgorszych czasów w jego życiu. Pierwszym była choroba i śmierć matki. Wymaganie od niego, w tych okolicznościach, rozsądku i dbałości o otoczenie było… cóż. Brutalne i nienawistne. Jeśli pozwolił Dinie myśleć, że wszystko z nim w porządku, to był jego błąd. Skoro teraz to miało się obrócić przeciwko niemu. Podparł rękoma twarz, słuchając zarówno Harlow, jak i Cassiusa. Dbałość Swansea o blondynkę była godna uznania. Był dla niej tym, kim on sam nie mógł być w ostatnim czasie. A nawet więcej. Jednak złość Gunnara nie była bezpodstawna. Jego egoizm. Oni tez byli egoistami. Ignorując problemy islandczyka. W jaki sposób określali sobie, że ich problemy są teraz ważniejsze niż problemy Ragnarssona? Dla niego, one były tak samo realne. Tym dotkliwsze, że wracając z żałoby, ścierał się z dodatkowym bólem na wieść o stanie Diny i jej rodziny. Jej ból ją dotykał. Jej ból powodował, że pomimo własnej tragedii, przybiegł tu bez zastanowienia, bez nawet trzeźwości żeby użyć do tego transportu magicznego, zapukał do jej drzwi i pytał od progu, jak się czuje. Ona od wejścia potraktowała go jak obcego. Od wejścia łypała niechętnie na jego psa. Ten nic niewarty dla niej kundel, przez ostatnie dwa miesiące był jedynym towarzyszem islandczyka. Jedynym przyjacielem. On nie pisał do nich… świetnie. Czy oni napisali do niego? O sytuacji Diny dowiedział się od jej siostry. Jak wielką hipokryzją było jebać go za coś, czego oni sami nie zrobili? Uśmiechnął się kątem ust, pobłażliwie. Miał dość. Naprawdę miał dość tego spotkania. Nie potrafił odnaleźć w tych okolicznościach siebie, odgadnąć własnych myśli. Przetarł dłonią oczy i prychnął. Jedyne co jeszcze trzymało go w miejscu to troska o Dinę. Fakt, że jako jedyna próbowała w tym wszystkim być całkiem obiektywna. Z Cassiusem nie potrafił nawet w tym momencie rozmawiać. — Przyjaźń ma dwie strony, Swansea — powiedział ostatecznie — jeśli nie przejmuje cię, dlaczego tak się stało, nie mamy o czym rozmawiać. Nie dałem znaku życia? — wykpił te słowa kolejnym prychnięciem. — Czy ktoś z was, kurwa, jebane świątobliwości dał mi znać, że się zaręczyliście? Czy dałaś mi znać co się dzieje u ciebie w domu, Harlow? Remontujemy sobie dom, jakby nic się nie stało. Dopiero po tych słowach zwrócił twarz w kierunku Cassiusa, chociaż wcale nie miał ochoty z nim rozmawiać. Nie w takim tonie ani nie przy Harlow, bo znaczna część jego własnych słów rzuconych w złości mogła zostać źle zintepretowana i zapewne Cassius sobie takiej przyjemności nie odmówi: — Dina ma problemy nie tylko dlatego, że oboje tego nie dopilnowaliśmy. Ma problemy, bo życie poleciało w chuja, a ona sama przestała o siebie dbać. To, kurwa, choćbym wolał, nie jest moja wina. Tylko jej samej. Świat się nie zatrzymał na problemach Diny i to nie znaczy, że nagle inni przestali je mieć. Co nie znaczy, że nie chcę o nich słuchać. Chcę. Ale czy którekolwiek z was, debile, chciało mnie o nich poinformować? Co ja jestem, wróżka?! Od kogo miałem o tym wiedzieć, jak nie od was? Pierdolę to. Pierdolę was. Pierdoli mnie to wszystko. Chuja chcecie, chuja macie. Wstał od stołu, nie pozwalając skończyć opatrunku na jego ramieniu. — Ja nie jestem, kurwa, od naprawiania wszystkich i wszystkiego ani od posiadania zawsze wszystkich odpowiedzi. I nie ma w tym pomieszczeniu ani jednej osoby, która sama nie przyczyniłaby się do zjebania tych relacji. Tak wam tylko przypomnę, gdybyście zapomnieli. Do widzenia. Gwizdnął na Ducha, który być może by nie zareagował, gdyby nie dynamiczność ruchów Ragnarssona i pewność z jaką ruszył do wyjścia. Najpewniej miało mu być wypomniane, że w tym wszystkim nie pochylił się nad Diną i jej stanem. Miał własny stan. A stanem Diny planował się zająć w bardziej sprzyjających okolicznościach. Bez ogara obrończego – Cassiusa Swansea – rzucającego mu się do gardła. Ciekawe gdzie była ta jego zapalczywość i zaciekłość, kiedy Gunnar wspierał ich próbę upośledzonego zejścia się do, jak się okazuje, jebanego narzeczeństwa.
zt
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie zamierzał prosić się o wyjaśnienia. Gunnar był mu je po prostu zwyczajnie winny i jeśli oczekiwał, że ktoś będzie wokół niego skakał z tej trójki to zwyczajnie mógł się pomylić. Bo tak, nie był dla niego żadnym, pierdolonym pępkiem świata. Swoim zachowaniem przez ostatnie miesiące tylko udowadniał mu, że nie chce mu zaufać, że nie potrzebuje zwierzać się z rzeczy, które były dla niego ważne. Dlaczego więc on miał za nim biegać? Domagać się tej wiedzy, jakby tak naprawdę to on pomocy potrzebował? Cassius nie bez powodu miał niewielu przyjaciół i Gunnar nie powinien oczekiwać od niego tego, że będzie się do niego za każdym razem dopasowywał. Nie odpowiedział mu. Nawet mu po prostu nie odpowiedział, co w skali Swansea oznaczało mniej więcej tyle, że już po prostu nie było po co. Gunnar był dla niego spisany na straty. Uniósł jedynie dumnie podbródek, zaciskając mocno palce na różdżce i walcząc ze sobą, aby w odpowiedzi na te kalumnie jakie rzucał im w twarz, unosząc się tą jebaną dumą, do której teraz absolutnie nie miał prawa, nie zrobić mu z mózgu waty cukrowej. I kiedy trzasnęły za nim drzwi, rozluźnił lekko szczękę, chociaż jego spojrzenie było dostatecznie chmurne, że Dina wiedziała. Musiała wiedzieć. Gdyby nie ona, zrobiłby mu krzywdę z miłą chęcią. Nie taką jak zwykle, nie zwykłą i fizyczną. Ragnarsson równie dobrze mógł do jego życia już nie wracać, zadbał o to doskonale samodzielnie, więc co za różnica czy wyszedłby z tego z uszczerbkiem na psychice czy nie? Czy złamałby jego wolę hipnozą? - Weź chociaż dwa gryzy. Ja już zacznę w przedpokoju. - Odezwał się do Diny, jak gdyby całe to przedstawienie, ta jebana farsa tak naprawdę nie miała miejsca. Musiał jednak coś ze sobą zrobić, aby zaraz nie wyjść, nie wybiec za nim i nie zamordować go na środku chodnika. Więc wstał, porzucając swoje jedzenie, jak gdyby nigdy tutaj nie leżało. Wziął jedynie łyka z puszki, jak gdyby za mało mu było energii i beznamiętnie wstał od stołu, licząc, że w ten sposób znowu uda mu się zrobić unik od pokazania jej co myśli. Było to wbrew ich obietnicy. Spodziewał się, że wyegzekwuje ją od niego prawdę prędzej czy później, a jednak gdy był zły, zdecydowanie czas działał na jego korzyść. Na ich korzyść. Wziął się więc za szorowanie starej tapety. Działający w szale Cassius przypominał wściekłe tornado, nic więc dziwnego, że zamiast zdejmować tapetę, on wściekle ją poszarpał, a resztę zaczął zeskrobywać czarami. Wbrew temu co sądziła Dina, nie znał się na remontach. Za to na destrukcji? W tym zdaje się, był ekspertem.
Dina w pewnym stopniu domyślała się jaki był powód wyjazdu Ragnarssona, jednakże... on sam również nikogo nie poinformował o niczym - trudno było dopatrywać się sprawiedliwości w jego pretensji, że jego o niczym nie informowano. Harlow miała całe życie tendencje do przechodzenia z pewnymi rzeczami do porządku dziennego. Przyszedł? Przyszedł. Czy pytała go gdzie był, po co, dlaczego nie tu, czy miała pretensje, wyrzuty, oczekiwała wyjaśnień i przeprosin jakichkolwiek? Nie. Tymsamym wierzyła, że jeśli będzie chciał, to sam jej powie - tak jak w drugą stronę, jeśli ona będzie chciała, to się z nim podzieli swoimi historiami. I tak płynął czas. Faktycznie jednak okazało się, że te dwa miesiące zmieniły wszystko, może ją, może jego, może ich obojga. Kiedy zerwał się ze swojego miejsca uniemożliwiając jej dokońćzenie opatrunku cmoknęła z niezadowoleniem, komentarz jednak uwiązł jej w gardle na ten cały wybuch niczym nastolatka na hormonach. Zdarzało się to rzadko, ale oto proszę, Dinie zabrakło języka w gębie. Odprowadziła Islandczyka wzrokiem z rozdziawioną gębą i zamrugała, a potem podskoczyła gdy trzasnęły drzwi. Przeniosła pytające spojrzenie na Cassiusa, na twarzy bruneta jednak malowało się echo dalekiej burzy, którą najwyraźniej od sam próbował utrzymać daleko za horyzontem. Odłożyła kanapkę i dotknęła jego ramienia, tego, którego dłoń zaciskała się wściekle na różdżce. - Cass... - powiedziała cicho, mając nadzieję, że ten dotrzyma słowa jakie sobie wzajemnie dali i tak jak ona obiecała z nim jeść tak on powie jej co myśli i czuje. Niestety, jak zwykle przeliczyła się bo nie była za dobra w matematykę i ten uraczywszy ją jedynie suchą wypowiedzią łyknął napoju i wyszedł z kuchni zostawiając ją samą modlącą się nad kanapką. Opuściła bezsilnie ręce i wpatrzyła w tego rojala, jakby tam miały być opisane odpowiedzi na wszystkie pytania życia. Po co miała jeść, po co dotrzymywać słowa, skoro nikt inny wokół niej nie poczuwał się do tego, by dotrzymywać słowa danego jej. Gunnar obiecywał jej kiedyś, że zawsze będzie przy niej - czy był? Pff... Cassius, że będzie rozmawiać - czy rozmawiał? Wolne żarty. Kłamstwo goniło kłamstwo, całe jej życie było gobelinem utkanym z fałszy i lewych intencji. Ugryzła kanapkę i przełknęła jej treść niczym kamień, narozwalała frytki i upiła łyka z tej samej puszki, którą uprzednio otworzył sobie Swansea. Po co otwierać drugą. Bąbelki sprawiły, że aż ją wzdęło, powstrzymała się przed beknięciem i siedziała mimo to w samotności w kuchni, wsparta łokciami o blat, podparła czoło dłońmi nasłuchując dźwięku rwanych w przedpokoju tapet. Bardzo chciałaby mieć jakąkolwiek władzę nad swoim życiem, panować nad czymkolwiek, mieć chociaż jakąś stałą oś do której mogłaby wracać, żeby wiedzieć, że podjęty przez nią kierunek ma sens. Teraz nie czuła tego wcale. Po kolejnej, wlokącej się niemiłosiernie chwili zebrała pozostałe jedzenie, schłodziła napój zaklęciem i wyszła do przedpokoju niosąc picie Cassiusowi. Wcześniej zrobiła przecież lemoniadę, ale kto by chciał pić jej lemoniadę. Uśmiechnęła się. - No ściany nie miały żadnych szans. - pochwaliła jego pracę furiata. To co mu zajęło ledwie dwa kwadranse ona pewnie robiłby do ciemnej nocy.- W gazecie pisali, że trzeba poszpachlować i pomalować. Ale ja chyba wolałabym drewno... - bąknęła podając mu pićko.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Szorował, miotał się wściekle, kompletnie zapominając, że wziął sobie ubranie na przebranie. Ubrudził się od stóp do głów, a kawałki tapety obsypały go niby wiosenna namiastka śniegu. Zacisnął jednak mocno usta i pracował tak długo, aż głos Diny nie wyrwał go z tego letargu oraz nie uświadomił mu, że tak naprawdę teraz skrobał już gołą ścianę. Opuścił obie dłonie, a wówczas dotarło też do niego, że pieką go ramiona, a po bokach twarzy spływa stróżka potu wywołana wysiłkiem. Pochylił się, aby odłożyć szpachelkę i spojrzał na dziewczynę dłużej. Po sekundzie zorientował się, że podaje mu picie. Po drugiej zrozumiał, że jego zobojętniała twarz nie jest w stanie utrzymać przy niej tego niewzruszonego wyrazu. Nie chciał nic jej mówić, ale nie był w stanie powstrzymać westchnienia jakie mu umknęło. Sięgnął po picie i zapatrzył się na nie dziwnie nostalgicznie. - Czy to była moja wina? - Zapytał ją bardzo nierozsądnie. Czasami dyskusje pomiędzy tą dwójką przypominały rozmowę dwóch ślepców. Jeden pytał drugiego jak opisać zielony kolor. Drugi mówił, że to kolor trawy. Jednak żadne z nich nigdy trawy nie widziało, co najwyżej poczuło pod palcami. Czy Dina umiała mu teraz pomóc? Pewnie nie, a jednak zapytał, bo kiedy wyżył się z całego tego nadmiaru energii to zorientował się, że tak naprawdę… chyba trzeba było poruszyć tę kwestię. Nie wiedział jednak nigdy od której strony powinno się to robić. I kiedy wziął to picie i napił się, poczuł wdzięczność, że o nim pomyślała, starając się zamiast na swoich uczuciach, skupić na jego smaku. Przesunął gorącymi od wysiłku palcami wzdłuż jej drobnego ramienia, patrząc na czubek jej głowy w zamyśleniu, które rzadko było u niego widoczne. - Musisz mi mówić co mam robić. Nigdy nie szpachlowałem, ani nie kładłem drewna. - Oznajmił, spoglądając na ich wspólne dzieło i dopiero teraz dostrzegając tę dziwną dziurę w ścianie. Sięgnął po różdżkę wsuniętą za pasek spodni i powoli, w dużym skupieniu zrekonstruował wnętrze ściany, chociaż nie można było powiedzieć, aby wyszło mu to szczególnie trwale. Tak czy owak będą musieli to jakoś przykryć trwalszym materiałem… albo użyć ręki, która lepiej radzi sobie z transmutacją. - Pisali coś w tej gazecie o tym szpachlowaniu?
Naciągnęła rękaw kombinezonu na palce i wyciągając rękę w górę, niemal stając na palcach wytarła mu czoło i skronie z tego pyłu i potu, po czym wyjęła z rozwichrzonych włosów jakieś skrawki, które do niedawna były tapetą. Dłonią ujęła jego policzek w bardzo troskliwym, pieszczotliwym geście na który umiała się zdobyć tylko w jego towarzystwie, tylko sam na sam. - Nie wiem. - przyznała, ale uśmiechnęła się słabo- Pewnie moja. Zazwyczaj wszystko ostatecznie jest moją winą. - wzruszyła niedbale ramionami chcąc, by to zabrzmiało jak żart, choć wcale żartem nie było. Zaczynała znów zapadać się w spierdolonej spirali obwiniania o wszystko samej siebie, a już szczególnie rzeczy tak strasznie bez sensu jak zły nastrój Gunnara czy brak chęci do rozmowy Cassiusa. Na całe szczęście przez tyle lat życia nauczyła się zadzierać nosa w spektakularny sposób, odwracający uwagę od wszystkiego innego i to właśnie zrobiła. Zadarła brodę przymykając powieki- Taki mam wrodzony talent. Gdy przyjął od niej napój przeszła się niespiesznie do salonu po zakupioną gazetkę o magicznych remontach i otworzyła na odpowiedniej stronie. Skrupulatnie, jak ze swoim notesem, pozaznaczała na kolorowo metkami co gdzie było napisane i otworzywszy odpowiedni rozdział chrząknęła lekko- Trzeba użyć 'zaprawy' i wygładzić zaklęciem "renuvio". - zakomunikowała. Wskazała ręką wiaderka pod ścianą- Magiczna zaprawa to trochę jak eliksir, tylko nie do picia. Zrobiło mi się za dużo... - no tak, siedem wiader to może rzeczywiście za dużo. Podrapała się po głowie i przyjrzała spisowi rozdziałów w magicznej gazecie, po czym otworzywszy odpowiednią stronę pokazała mu obrazek - Ale nie mam desek, czy tam... nie wiem jak to sie nazywa... - przyznała. Wybrała tylko obrazek, który się jej spodobał i uśmiechnęła słabo. Nie była przekonana czy podołają, jednakże wydawało się jej, że powinni chociaż spróbować. W końcu jeśli nie potrafią zrobić czegoś tak głupiego jak odnowienie mieszkania, to czy mogli porywać się na coś równie trudnego jak opieka nad małymi ludźmi..? - Myślisz, że powinniśmy zatrudnić specjalistę...? - bąknęła niepewnie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Ściągnął nieco brwi, gdy odpowiedziała mu tak… no głupio w jego pojęciu. Był mistrzem niebrania winy na siebie, dlatego tak chętne przejęcie jej przez Dinę wywołało w nim lekkie zmieszanie i sprawiło, że w zasadzie pozwolił jej odejść od siebie. Dlatego, że w sumie nie wiedział co powiedzieć. W innym wypadku zatrzymałby ją przy sobie i nie pozwolił uciec. Westchnął, wytrzepując sobie z włosów jeszcze więcej pyłu, gdy rozwalił swoje włosy zniecierpliwionym, pełnym irytacji gestem. Najchętniej wyremontowałby swoje chęci do życia i sprawdził czy nie potrzebują wymiany blatów w kuchni w sposób bardzo praktyczny. Test skrzypienia i popychania to było coś co znał całkiem nieźle, ale remonty? Potrafił malować, nie kłaść płytki i szpachlować. - Chociaż raz nie bierz winy na siebie. - Odpowiedział jej, kiedy się zjawiła, a chociaż spojrzał jej jednocześnie w oczy, wystraszył się trochę, że dostrzeże w nich trochę za dużo. Dlatego chętnie opuścił wzrok na gazetkę, aby zobaczyć co takiego mu prezentuje. - Czyli mam to rozciapać na ścianie i zaczarować? - Upewnił się, bo wszystko co związane było z eliksirami, jemu kojarzyło się raczej nieciekawie. Począwszy od veritaserum w napoju, a na nakurwianiu wywarami po ścianach kończąc. Kiedy zapytała go czy przyda im się specjalista, Cassius spojrzał na nią jakoś tak zbyt pewien siebie. Widać było, że jest to pewność absurdalnie fałszywa i na potrzeby sytuacji, ale co on mógł zrobić, skoro zależało jej na remoncie? Mógł jedynie próbować. - Nie, poradzę sobie. - Stwierdził, chociaż jego mina mówiła co innego. Pochylił się jeszcze, aby pocałować ją krótko i z rezygnacją wrócić do pracy. Napił się jeszcze łyka napoju i odstawił go na szafeczkę, aby w zamian przysunąć sobie jedno z wiaderek do ściany i rozsmarować podejrzliwie eliksiro-zaprawę na ścianie. - Namaluję ci deski. - Oznajmił jeszcze, zerkając na nią przez ramię i uśmiechając się kącikiem warg. Tyle potrafił zrobić, chociaż nie da rady oddać ich faktury. No ale jeśli Dina chciała mieć obrazek to obrazek może jej dać. - Renuvio - mruknął do swojej różdżki, gotów nawet na eksplozję. Przy jego talencie do zaklęć mogło wyjść różnie.
Westchnęła. No tak. Chociaż raz. Powinna ten rozkaz wziąć sobie do serca bardziej niż to robiła do tej pory, bo wszystkie problemy ze snem, jedzeniem i głową opierały się głównie na tym, że brała cały czas wszystko na swoje barki. No ale jak tu nie brać, kiedy chłopa prosi o zwykłe szpachlowanie a ten niby ciele w malowane wrota patrzy się. - Chyba tak. - pokiwała z namysłem głową patrząc się w gazetkę- Ja załatwię te deski. Namaluj mi niebo. - powiedziała wskazując dłonią sufit. Uśmiechnęła się do niego tak zwyczajnie i ciepło, jak ostatnio zdarzało się im coraz częściej, przytrzymując go na chwilę tylko w miejscu za nadgarstek- Wiem, że sobie poradzisz. - powiedziała z pewnością w głosie. Nawet jak im nie wyjdzie to im wyjdzie. Coś... Sama wzięła drugie wiaderko i po kilku kolejnych godzinach praktykowania zaklęcia remontującego parter mieszkania wydawał się być wręcz nie do poznania. Jasne ściany pozbawione starej, ciemnozielonej tapety nagle sprawiały wrażenie, że pomieszczenie stało się optycznie większe i bardziej zachęcające. Salon, choć wcześniej zapyziały, teraz wydawał się być bardzo przyjemnym miejscem, a meble, niegdyś swoją obskurnością pasujące do klimatu teraz wyglądały, jakby je tu ktoś niechcący zostawił po drodze na wysypisko. Objęła swojego pracowitego dediego ramieniem w pasie, nie zapominajmy, że była karłem, prawda i westchnęła ciężko. - Jeszcze podłoga. I kuchnia. I na górze... - potarła drugą dłonią twarz i wcisnęła się mordą w jego żebra mamrocząc coś niewyraźnie w materiał jego umorusanej zaprawą i farbą do malowania ścian koszulki. Absolutnie nie byłaby w stanie zrobić tego sama. - Finan zapraszał nas na obiad. Chcesz iść? - bąknęła puszczając go i poprawiając związane włosy- W sobotę albo niedzielę. Jego skrzat chce mi wyrecytować balladę. - uniosła lekko brwi w rozbawieniu. Wciąż nie mogła sobie tego wyobrazić. Nie spodziewała się, żeby miał ochotę na odwiedziny, a i sama powoli zaczynała pragnąć niczego innego jak zabunkrować się z nim w sypialni i nie wychodzić przez tydzień tak jak to robili w resorcie na Mont Blanc.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Pewnie niczego jej nie ułatwiał. Dokładał swoją obecnością bardzo wiele zmartwień, konfliktów, a przede wszystkim niestabilności. Robienie czegoś w jego obecności można było porównać do rzutu kością. Miał kilka reakcji, które mógł wprowadzić w życie i tylko rodzaj powierzchni, po której turlała się kość mógł sugerować, z której dziś skorzysta. W jaki spadnie nastrój. Co powie. Co zrobi. Co tym razem postanowi zniszczyć. Ale dzisiaj naprawiał. Tak po prostu i tylko i wyłącznie dlatego, że go o to poprosiła. Było w jej głosie coś, co sprawiło, że sam się uśmiechnął. Oczywiście, z malowaniem miał sobie poradzić lepiej, niż ze szpachlowaniem. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. A jednak jej wiara była bardzo miła… ciepła. Jak kakao w mroźny wieczór, swoisty koc elektryczny dla skostniałych kości. Zanim naszykował sobie farby, wziął sobie szklankę lemoniady i przytwierdził ją zaklęciem do ściany pod sufitem. Na szczęście nie trwałym przylepcem, a tylko prostą lewitacją. Musiał pamiętać, żeby odnawiać ją co jakiś czas, co przy maniakalnym mazaniu po suficie może nie było najprostsze. Od tego miał jednak swoją muzę w białym futrze srebrzystych loków. Znowu nie korzystał z pędzli, dzięki czemu już po kilkunastu minutach całe jego dłonie i ramiona przypominały miejsce do mieszania barw. Ten obraz zajął mu sporo więcej czasu, niż jakikolwiek inny. Nie tylko dlatego, że wymagał od niego skorzystania z błękitów, granatów i złota. Starał się. Była to jedna z niewielu okazji, kiedy Cassius nie pozwolił swojemu talentowi na bezmyślne próżnowanie i po prostu wziął się za wszystko poważnie. Kolory przechodziły w sobie bardzo starannie. Lekkie jak chmurka, słoneczne niebo w bardzo pogodny dzień zmieniało się w noc im dalej sięgało się wzrokiem. Pod sam koniec już czarną jak smoła, rozświetloną jedynie pojedynczymi śladami imitującymi gwiazdy. Ramiona mdlały mu już od wysiłku i nieustannego unoszenia ich ponad głowę. W końcu wpadł na zmienianie pozycji. Nie tylko stał na drabinie, a potem na niej siedział, leżał nawet, wyczarowując sobie pod nogami przedłużenie. Maksymalizował czas pracy, chociaż czy powinien się spieszyć? Przecież wiedział, że nie musiał. Mógł zejść z drabiny w każdej chwili i po prostu umyć ręce, ale z jakiegoś powodu im bardziej jej zależało, tym bardziej zależało także i jemu. Popijał lemoniadę, odpoczywał przez kwadrans, podczas którego schodził i upierał się, aby kraść jej pocałunek, a potem po prostu na nią patrzeć. Potem wracał i działał dalej. Pod sam koniec rzucał kilka prostych zaklęć. Malunek swobodnie się przekształcał. Od uśmiechniętego delikatnymi chmurkami obrazu spokoju, poprzez rozszalałe błyskawicami pochmurne niebo. Zaczarował je tak, aby zmieniało się w zależności od woli bądź nastroju właściciela. Interaktywna zabawka wprost w przedpokoju. Oby tylko smarkacze nie wystraszyli się jak uda mu się rozzłościć Dinę i będzie słychać grzmoty w przedpokoju. Wreszcie zszedł na dół. Oczy miał zmrużone, zmęczone od nieustannego wpatrywania się w schnący powoli sufit, ale wyraz jego twarzy świadczył o tym, że jest zadowolony. I wreszcie, pierwszy raz od rozpoczęcia tego dnia naprawdę szczęśliwy. Odstawił szklankę po lemoniadzie na stolik w kuchni, obejmując dłonią jej plecy i przyciągając do siebie chętnie, kiedy wtopiła twarz w jego żebra. - Wieczorem zrobię podłogę. - Oznajmił, drapiąc ją lekko paznokciem pomiędzy łopatkami. Patrzył z góry na jej płową głowę, aż wreszcie schylił się, aby utopić w niej nos. Pociągnął ją za kucyk, aby pokazała mu szyję, a wtedy pocałował ją w szczękę. - Mogę iść. Pod warunkiem, że nie będzie ballad. - Odpowiedział, prostując się, aby po prostu ją przytulić. - A dzisiaj chodźmy po prostu odpocząć.