Ta sala jest idealna dla tych, którzy lubią oglądać siebie ze wszystkich stron. Jest to dosyć duże pomieszczenie, na którego trzech ścianach zawieszone są przeróżne lustra – niektóre działają jak zwykłe lustra, inne zniekształcają sylwetkę. Pod ścianą niepokrytą lustrami, tą samą, w której znajdują się drzwi wejściowe, stoją kanapy i fotele, które można łatwo przemieścić i ustawić w dowolnym miejscu. A oświetlenie? Nie wiadomo skąd pochodzi. Gdy ktoś wchodzi do środka, pomieszczenie staje się jasne, jakby cały czas panował dzień. Idealne miejsce do ćwiczenia swoich tanecznych umiejętności.
***
Gabrielle, podekscytowana spotkaniem z przyjacielem z dzieciństwa, którego nie widziała przecież od tylu lat, szybko napisała notkę, która miała poinformować Pierre'a o tym, że czekała na niego. Najpierw pobiegła do sowiarni i wysłała ją, w niej zmieniając miejsce spotkania (w Salonie Wspólnym już ktoś był). Później szybko udała się do Sali, mając nadzieję, że nie spóźni się i że to ona nadejdzie tam pierwsza, tak, jak obiecała, a nie on. Na szczęście, gdy tylko weszła do pomieszczenia, okazało się, że nie było w nim nikogo oprócz niej. Także usiadła na jednym z foteli i czekała, przy okazji obserwując swe oblicza odbijające się w lustrach. A niektóre wyglądały prześmiesznie.
Gregers stał w miejscu, spoglądając to na te cholerne drzwi, to na Adrienne. Kiedy skierował wzrok na stopy Puchonki, zauważył, że są całe sine. Trzeba coś wymyślić. Po raz kolejny potarł twarz dłonią. To był chyba jedyny odruch Coltona, po którym ewidentnie widać było, że czuje się lekko mówiąc - nieswojo. W pewnym momencie przyszła mu do głowy pewna myśl. A może ktoś przywiązał Adrienne do luster? Zerknął kolejny raz na dziewczynę. Widocznej liny nie było, ale przecież byli w Hogwarcie, prawda? Oprócz tego, co widać, są też rzeczy ukryte. Kiedyś Jakiś skurwysyn zirytował Coltona, więc ten rzucił na delikwenta zaklęcie, które przywiązało go niewidoczną nicią do krzesła. Kretyn dobre kilkadziesiąt minut siedział tak, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, a Ślizgon stał nad nim i świetnie się bawił. W końcu użył jakiegoś zaklęcia, by go odwiązać. Tylko jakiego? Zmarszczył brwi i utkwił wzrok w podłodze. Stał tak chwilę, po czym uśmiechnął się pod nosem. Diminuendo. Tak, zaklęcie zmniejszające. Kiedy ofiara zmniejsza się, nici automatycznie stają się zbyt duże i nie oplatają już delikwenta. - Rzucę na Ciebie zaklęcie zmniejszające. - Wyjął różdżkę, po czym głośno i wyraźnie wymówił Diminuendo. Adrienne teraz była rozmiarów skrzata. Ciekawe tylko, czy działa. - Możesz się ruszać?
Uwaga, uwaga, oto półfinał Eksplodującego Durnia! Wchodzicie do środka pełni napięcia, niesamowite odbicia wcale nie robią na was wrażenia, bo dziś nie potrzeba wam rozrywki, tylko szczęścia - naprawdę dużo szczęścia. Stolik już na was czeka - na nim karty, przy nim krzesła... no cóż, siadajcie! I niech wygra największy farciarz!
Skład grupy drugiej:
- Leonardo Taylor Bjorkson - Gemma Zaharov - Julia Heikkonen
Nie zaczynajcie gry, dopóki nie dostaniecie listu!
Ojej. Gemma wciąż nie wiedziała jakim cudem wygrała ostatni etap. Może Felix zasnął, albo zemdlał? A może po prostu przegrał? Who knows. Ona po prostu wyszła i nie pojawiła się tam nigdy więcej. W końcu nie będzie tracić czasu na jedzeniu pasztecików i picie soku i nieważne, że tak właśnie było. Wróciła więc do gry, kiedy dostała sowę z zawiadomieniem. Nie miała totalnie na to ochoty, ale sądziła, że może szybko przegra i będzie w porządku. Dlatego przeczesała jedynie włosy, poprawiła ubranie, założyła torbę i już gnała do Hogwartu, aż z Londynu. Długa droga, nawet się trochę zmachała. To znaczy, nie przebyła całej odległości pieszo, nie patrzcie tak dziwnie. Kiedy zaś weszła wreszcie do tej całej lustrzanej sali uznała, że całkiem tu ładnie. Zauważywszy, że nikt się jeszcze nie zjawił, po prostu podchodziła do luster i się zaczęła w nich przeglądać z każdej strony, uśmiechając się nieznacznie. Kiedy zaś się jej znudziło, klapnęła przy stoliku i wylosowała pierwszą kartę. Na szczęście przegra i szybciej stąd wyjdzie. Szkoda, że będzie mokra, ale to nic, wzięła różdżkę.
Każdy miał swoją 'zacną' historię tego jak tu się dostał, w każdej rozgrywce był to czysty przypadek w którym inni jedynie w minimalnym stopniu mogli pomóc w wygraniu. Na początku była ich trójka ona, Emmet i bliżej niezidentyfikowania milcząca dziewczyna która odpadła nie przez sumę przegranych ale po prostu... nvm. Pozostało jej grać z kolegą który potem okazał się być bratem no właśnie kogo? Jej 'przyjaciela'. Możliwe, że gdyby wiedziała to jeszcze przed wygraną rozmowa potoczyłaby się inaczej, mniej neutralnie. W zasadzie drugiego z Thornów powinna już znać od paru lat ale wyszło jak wyszło, nie było jej dane wcześniej poznać brata Kato i tyle. Wracając do gry, było naprawdę blisko tego aby nie ona się tu znalazła a jej przeciwnik, remis a potem no cóż wygrana. Do dwóch razy sztuka? Nawet nie brała pod uwagę tego że mogłaby by przejść dalej i właśnie z takim nastawieniem przybyła do sali, obojętność wobec wyniku, jedynie czysta chęć zabawy czy dostania chociażby piorunem a przy okazji... spotkanie kogoś kogo widziała już wcześniej. Na początku bez słowa a jedynie z lekkim uśmiechem usiadła naprzeciw. - Znów się widzimy. Gemma? Dobrze pamiętam? Od zakończenia gry w Therię nie minęło zbyt wiele czasu jednak i tak chciała się upewnić czy pamięć jej nie zawodzi. Oczywiście wiedziała że nie bardzo mogą wspominać o tej grze, ale przecież obie doskonale wiedziały skąd się znają i inni nie musieli tego wiedzieć. Tak czy inaczej teraz zdecydowanie był czas na to aby po prostu porozmawiać. Zanim wylosowała kartę rozejrzała się po pomieszczeniu, lustra everywhere... gdyby była tu sama najpewniej zaczęłaby robić głupie miny, ale tak w towarzystwie i to praktycznie nieznajomej dziewczyny po prostu nie chciała tego robić. Wzięła jedną z kart wiedząc już że jej szczęście w Durniu jeszcze się nie wyczerpało.
Niestety, Leonardo zostaje zdyskwalifikowany i przegrywa walkowerem, jako że się nie zjawił. Rundę przegrywa Gemma - Niespodziewanie na twą głowę wylewają się około 4 litry wody. Jesteś cały przemoczony.
Może czas się wykpił, a może ślęczenie tutaj zaczęło Gemmę nudzić. Nie wiedziała, ale minuty okropnie jej się dłużyły, a w głowie niemalże słyszała tykanie zegara. Nic. Siedziała jak idiotka z wylosowaną kartą zastanawiając się, czy ktoś zamierza w ogóle przyjść. Nic. Cisza jak makiem zasiał. Jedynie ciche westchnięcie wydobyło się ust Zaharov, kiedy memłała gwiazdę w swej dłoni. Aż wreszcie nuda została przerwana gwałtownym dźwiękiem otwieranych drzwi, co sprawiło delikatne podskoczenie na zajmowanym przez Mołdawiankę miejscu. Wlepiła przestraszony wzrok w poruszającą się ku niej sylwetkę i dopiero po paru sekundach zorientowała się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przyjęła obecność dziewczyny ze spokojem i spowalniającym biciem serca. - Tak, tak - odparła nieco nieprzytomnie na pytania Julii, którą naturalnie pamiętała z Therii. Nie zamierzała się jednak nad tym rozwodzić, bo jak zostało wspomniane, nie mogły za bardzo o tym rozmawiać. Czekały już tylko na ostatniego zawodnika, lecz ten się nie pojawił. W związku z tym na Gemmę spadły całe litry wody. I na pewno zrobiła jakąś dziką minę, którą należałoby uwiecznić dla potomnych. - Zimna - mruknęła, czując, jak ścieka z niej ciecz. Ale parę machnięć różdżką i wszystko było w jak najlepszym porządku. Wylosowała więc kolejną kartę, mając nadzieję, że tym razem również przegra. Hm. Wylosowała całkiem niezłą kartę, ale jednocześnie i tak istniała szansa na przegraną. Wspaniale. Choć najlepszym było to, że widocznie miała kolekcjonować wszystkie ciała niebieskie. Niech w następnej rundzie wylosuje słońce i będzie idealnie!
Od rana szukała Aleks po całym zamku. Była osobą, która dobrze zna wszystkie najnowsze plotki. Dlatego też kiedy dotarło do jej uszu, że dziewczynie coś się stało postanowiła za wszelką cenę się z nią skontaktować. Jej sówka Pusia niestety miała odrobaczanie, a nie ufała żadnym innym zwierzętom, dlatego po dłuższym zastanowieniu poprosiła kogoś, by zajrzał do dormitoriów i pokoju wspólnego puchonów. Niestety jakiś pierwszak, który jej pomógł nie miał dla niej dobrych wieści. Kolejnym punktem śledztwa było chodzenie po wszystkich salach jakie wpadły jej do głowy. Ostatecznie znalazła się tutaj, w Sali Lustrzanej. Odetchnęła głęboko. To zdecydowanie nie było przyjemne tak się martwić. Aleks była dla niej jak malutka siostrzyczka i miała nadzieję, że jednak ta pierdoła o wypadku jest nieprawdziwa – w końcu w skrzydle szpitalnym nic o tym nie wiedzą. Rozejrzała się wokół siebie i podeszła do jednego z luster. Na jej policzkach pojawiły się delikatne wypieki od pośpiechu, a włosy były rozmierzwione od ciągłego przeczesywania ich palcami ze stresu. Patrząc tak na swoje błękitne oczy myślała cały czas jedno: „Gdzie ona jest?”.
Aleks od jakiegoś pierwszaka z jej domu dowiedziała się, że Eli ją szuka i to od dłuższego czasu, więc sama poszła jej poszukać. Boże, jak ona nie znosi kogoś szukać i to w tak wielkim zamku. Czemu Eli nie mogła do niej napisać, przecież miała sowę. Sama jej nie miała ale nie chciało jej się iść do sowiarni. Jednak po przeszukaniu trzech pięter i prawie całego czwartego, miała ochotę już zrezygnować, jednak postanowiła wejść jeszcze do ostatniej sali - Sali Luster. Gdy weszła od razu dostrzegła Eli stojącą przed lustrem. Jak zawsze na jej widok przeszedł ja lekki dreszczyk. Uśmiechnęła się szeroko. - Eli tu jesteś - powiedziała i odetchnęła głęboko. - Przeszukałam prawie cały zamek, czemu nie wysłałaś sowy? - zapytała i nie czekając na odpowiedź dodała. - Podobno mnie szukasz.
Stala tak wpatrując się tępo w błyszczącą taflę lustra. Kiedyś nie bardzo lubiła na siebie patrzeć, teraz robiła to bardzo chętnie, choć ciężko to nazwać próżnością. To po prostu fakt, że w przeciągu ostatnich lat zmieniła się z chłopczycy w osobę bardziej atrakcyjną, bardziej pociągającą. Nie zmieniało to faktu, że nie czuła zainteresowania z niczyjej strony... Ale przynajmniej satysfakcjonowało ją to, że akceptuje siebie. Nie powinna teraz zastanawiać się nad tak powierzchowną sprawą. Przecież ma misję. Dlatego też wykonała lekki krok do tyłu i wtedy usłyszała głos za sobą. Czy to możliwe żeby nie zauważyć kogoś, kto wchodzi do sali pełnej luster? Najwyraźniej tak. Elishia musiała być naprawdę mocno zamyślona. Jednak wszelki obłoczek zadumy został rozwiany gdy tylko zauważyła kto zaszczycił ją swoją obecnością! - Aleks! No nareszcie – Niemal natychmiast dopadła do dziewczyny łapiąc ją za ramiona jakby chciała sprawdzić, czy aby na pewno nie jest to koszmarna zjawa lub głupi dowcip – Miałam wysłać, ale jakoś tak wyszło... Że nie. Ale to nieważne. Doszły do mnie słuchy, że podobno z kimś wdałaś się w bójkę i że jesteś poważnie ranna i... - Dopiero teraz obejrzała dokładnie puchonkę – I nie jesteś... O kurde, to się dałam wrobić. Naiwna ślizgonka. No pożal się boże połączenie. Powinno się mnie sprzedać – Po wygłuszeniu długiego monologu, który miał w sobie natłok emocji i niewiele sensu puściła dziewczynę kładąc dłoń na twarz w tzw. facepalm.
Zachwiała się i o mało się nie wywróciła, gdy Eli dopadła do niej i złapała ją w ramiona. Trudno było ukryć, że sprawiło jej to wielka przyjemność. Już ot jakiegoś czasu Eli jej się podobała, ale ona traktowała Aleks tylko jak młodsza siostrę. W sumie trudno się dziwić skoro były między nimi aż cztery lata różnicy. Puchonka jednak nie mogła się pozbyć tego uczucia. Jej charakter, oczy i w ogóle cała była niesamowita... Nie Aleks, teraz o tym nie myśl, powiedział sobie i skupiła się na tym co Ślizgonka miała jej do powiedzenia i jaki był cel tego całego szukania. W dał się... w co? W bójkę? Ona i bójka? Raczej kiepskie połączenie. Aleks poczuła nawet lekką złość. To ona się tak martwiła i biegała po całym zamku, bo jakiś dureń powiedział Eli, że ona się z kimś pobiła. Dobrze, że przynajmniej spotkała się z Eli. - Faktycznie jesteś naiwna - mruknęła. Spojrzała w jej niebieskie oczy i zaśmiała się. - I ty w to uwierzyłaś? - Pokręciła głową. - Poważnie ranna. Od kogo to usłyszałaś? - Po raz pierwszy się nad tym zastanowiła. Może źle kogoś zrozumiała. Przypomniała sobie ostatni trening Quiddicha, który nie skończył się najlepiej, kiedy dostała od Sarah tłuczkiem. W końcu plotki często ulegały mocnym zmianom i były wyolbrzymiane. - Może chodzi o to, że ostatnio na treningu spadłam z miotły?
Eli była w tej sytuacji bardzo ślepa. Podejrzewam, że nie miałaby pojęcia nawet o tym, że jakiś chłopak jest zainteresowany jej osoba. Tym bardziej nie podejrzewała o to dziewczyny. A co dopiero kiedy miałaby być to jej mała siostrzyczka? Potrójnie niemożliwe. Dlatego też mimo wszelkich sygnałów ze strony puchonki nic nie wiedziała. Nawet nie chciała wiedzieć – wszystkie znaki interpretowała inaczej. Przykładowo jeśli Aleks nagle się zarumieniała, to Eli martwiła się, że ma gorączkę. - A bo ja wiem od kogo. Doskonale wiesz ile to razy ktoś coś pokręci, ja to usłyszę, dopowiem swoje i jest pogrom! - Powoli emocje opadały. Skoro dziewczynie nic nie było, to mogła odetchnąć. Oparła się o jedno z luster. Właściwie, to nie wiedziała, czy ją przepraszać czy co... Trudno reagować w takiej sytuacji. Więc co? Cmoknęła ją w czoło. - Nie wiem o co. Najważniejsze, że wszystko z tobą dobrze. Ale... Kiedyś spadła z miotły i czemu ja nic nie wiem?! - I co? I znowu się martwi. I co zrobisz jak nic nie zrobisz.
Często Aleks zastanawiała się skąd tak właściwie Eli wie to wszystko. Wszystkie te plotki. Szkoda, że większość była jednak nie prawdziwa, lub mocno zmieniona. Z drugiej strony jak to w ogóle możliwe, że nie wiedziała nic o jej wypadku na treningu, po którym do tej pory boli ją ramie. Gdy dostała całusa, poczuła jak jej policzki robią się coraz cieplejsze i bardziej czerwone, starała się to jednak okryć. W normalnej sytuacji pewnie po prostu by się obróciła, ale w takiej sytuacji, gdy z każdej strony otaczają ją lustra, na nie wiele by się to zdało. Zobaczyła jak na chwilę zmartwienie opuszcza Eli, by po chwili znowu się pojawić. Ekstra. Aleks na tyle znała Ślizgonkę, by wiedzieć, że ta za chwilę opacznie zrozumie jej zachowanie i dojdzie do wniosku, że... no nie wiem... dostała gorączki, czy coś w tym stylu. - Spadłam? Ostatnio na treningu, kiedy Sarah, dziewczyna z mojego Domu, rzuciła we mnie kaflem... znaczy nie we mnie, tylko do mnie... tylko nie złapałam... no i uderzył mnie, zleciałam z miotły paru metrów w dół i BAM!!- jak zawsze jej opowiadaniu towarzyszyła bogata gestykulacja. - Ale to nic... tylko trochę boli mnie ramię - zapewniła ja szybko. Aleks, po coś jej mówiła, że z paru metrów? Teraz Eli zacznie się jeszcze bardziej martwić, wyrzuciła sobie w myślach i zaśmiała się, choć w sumie trudno to było uznać za śmiechem. Chyba tylko dureń dałby się na niego nabrać.
No bo Eli to takie gumowe ucho. Nie moment, źle to nazwałam. Elishia miała niesamowity dar. Dar ten sprawiał, że pojawiała się w wielu miejscach całkiem przypadkiem, a tam zazwyczaj działo się coś ciekawego. Dzięki temu była świadkiem wielu zdarzeń i wielu rozmów. Owszem wielokrotnie posądzano ją o to, że jest plotkarą. Jednak ona nie rozpowiadała na około nic co usłyszała. Była ślizgonką, ale o dziwo godną zaufania. Tak typ człowieka, no po prostu. Tego się nie da zrozumieć tak szybko. Nawet nie wiem, czy w ogóle się da? Otóż to Eli stwierdziła, że Aleks chyba po tym swoim upadku dostała jakieś urazu, zakażenia i teraz gorączkuje. To też wieczna troska na jej twarzy. Więc na wszelki wypadek dyskretnie dotknęła czoło puchonki żeby sprawdzić, czy jej podejrzenia są słuszne. Ale nic nie powiedziała – nie chciała jej smędzić jak matka czy coś. - Byłaś z tym w skrzydle szpitalnym? U dyrektora? W Św. Mungu?! - Zasypała ją gradem kolejnych pytań. O nie, jak babka z Quidditcha, ta wredna zołza nie wysłała jej kochanej Aleks na kontrole, to ona już sobie pogada z nią! Co to jest za traktowanie uczniów w tej zasranej szkole ja się pytam? Zero zaangażowania w bezpieczeństwo i zdrowie uczniów! Ooo już ona załatwi tą sprawę! A i do ministerstwa magi pójdzie jak będzie trzeba – A co!
Nie zareagowała, gdy Eli dyskretnie dotknęła jej czoła. Dokładnie tak jak myślała. Eli stwierdziła, że Aleks ma gorączkę, albo coś jeszcze gorszego... dostała zakażenia... umiera! No dobra bez przesady, może akurat to nie, ale kto wie co ślizgonce przyszło do głowy. Po swoich słowach Aleks, bała się, że Eli ze swoim wybuchowym charakterem, zaraz będzie obwiniać za jej upadek, jakąś Bogu winną osobę, np. Sarah, czy kapitankę drużyny, za to, że nie wysłała ją do skrzydła szpitalnego. Nie słysząc jednak żadnych oskarżeń, czy też nie zbyt miłych życzeń założyła, że nic takiego nie przyszło na myśl ślizgonce. - Nie. Nigdzie z tym nie poszłam - powiedziała, kręcąc głową. Po raz pierwszy zastanowiła się, czy faktycznie powinna iść do skrzydła szpitalnego, w końcu to już z tydzień, czy może więcej, a ją dalej bolało ramie. Może to jednak coś poważnego. - Myślisz, że powinnam? Nieeee. Bez przesady... To na prawdę nic poważnego - zapewniła ją jeszcze raz. To pewnie to martwienie i panika Eli na chwilę na nią podziałało, ale szybko się ogarnęła. W końcu nie dajmy się zwariować. - Mnie się ciągle wydarzają takie głupie wypadki. - To akurat szczera prawda. Ciągle przytrafiały się jej jakieś dziwne i niekoniecznie miłe rzeczy, przykładem są lekcje Quidditcha, czy trening. - Ostatnio nawet udało mi się złamać miotłę. No cóż, do pewnych rzecz trzeba mieć talent. - Powiedziała i uśmiechnęła do Eli.
W tej zwariowanej blondynce mimo wszelkiej ilości niezrównoważenia psychicznego było jednak trochę realistycznego podejścia. I tylko ono powstrzymywało ją przed myślami „Boże, moja siostra umiera!”. Jednak podejrzewam, że troszkę mniej optymistyczny dzień i faktycznie Elishia już zbierałaby pieniądze na jakąś trudną, skomplikowaną operację i potem pogrzeb. - Aleks małpo jedna – Wszystkie osoby, na których jej bardzo zależało były zdecydowanie często wyzywane od małp. Po tym można było zauważyć społeczny status w oczach ślizgonki. Małpy są na pierwszym miejscu. Potem są osoby, które nie słyszą żadnych mniej lub bardziej wyjątkowych wyzwisk. Na samym końcu tych lubianych są wszystkie pizdy i tego typu sformułowania. - Masz iść do skrzydła szpitalnego teraz i nie interesują mnie żadne wymówki! - To też mówiąc złapała ją za zdrowe ramie i poczęła wyciągać w stronę wyjścia – Ręce sobie psuje, miotły sobie łamie... Co ja z tobą mam?! - Wygłaszając wielką tyradę jaka to Elishia jest biedna, bo wiecznie ją Aleksanderka musi martwić wyprowadziła dziewczynę i pociągnęła w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Z/t x2 [Zacznij w Skrzydle Szpitalnym ty kaleko ty :3]
Panie profesorze, panie profesorze! – słyszał bardzo często ostatnimi dniami – Ale jak to zajęcia teatralne nie na scene? To co my będziemy robić? – pytano go o to samo niemal dziesiątki razy. Howard odpowiadał na te wszystkie pytania z wymownym uśmiechem na twarzy, mówiąc że wszystko okaże się w swoim czasie. Tymczasem polecił uczniom cierpliwość i pojawienie się na zajęciach, jeśli naprawdę są tego ciekawi. A więc.. sala lustrzana. Czwartek, godzina trzynasta. Wszystko się zgadzało. No, może poza godziną, bowiem Howard postanowił przyjść odpowiednio wcześniej, aby przygotować się, a przede wszystkim nie pozostawiać bez opieki uczniów oraz studentów, którzy byliby tu wcześniej. W końcu nigdy nie wiadomo, co takim młodym umysłom, żądnym niekoniecznie wiedzy, do głowy przyjdzie, prawda? Dlatego też przybył na miejsce z dwudziestominutowym wyprzedzeniem, otwierając salę i bardzo spokojnie, bez pośpiechu zajmując się sobą. Zanim do tych czynności przystąpił, rzucił okiem jeszcze na samą salę. No, trochę zakurzona i w ogóle. Widać, że dawno nikogo tu nie było. Zarówno pracowników prowadzących zajęcia, jak i skrzatów domowych, mających w końcu na celu utrzymywanie porządku. Chyba będzie musiał o tym wspomnieć Garethowi. Albo nie? Zobaczy się jeszcze. Tymczasem.. – Chłoszczyć! – wypowiedział magiczną formułkę, oczywiście odpowiedni gest i pomieszczenie wręcz świeciło czystością, oczekując przybycia pierwszych gości. A, by umilić sobie nieco czas, z racji swojego wieku, Howard usiadł na jednym z tutejszych krzesełek okrakiem, rozkładając ręce na oparciu, zasłuchując się w melodiach znanych sobie z czasów młodości i ostatnich potańcówek..
Zapraszam serdecznie. Przybywajcie, przybywajcie. Kolejny post Howarda jutro ok. 13:30 :)
Zajęcia nie odbywają się w teatrze? Na prawdę?! No to za... idealnie, bo Brandon nie miał zamiaru wychodzić dzisiaj ze szkoły. Takie ferie gwarantowały nie jednemu jakieś choróbsko. Tak było i w jego przypadku, właśnie wychodził od pielęgniarki coby odebrać od niej kolejną dawkę okropnego płynu co to zbija gorączkę. W zasadzie jakby to była jakaś inna lekcja to zastanowiłby się czy na pewno na nią iść, ale skoro to były jego jedne z ulubionych zajęć to nie mógł je opuścić. Wspiął się więc te dwa piętra i zbliżając się do drzwi usłyszał muzykę, nietypową dla jego wieku, raczej taką jaką to czasami ojciec puszcza z starych płyt na gramofonie w swoim biurze. Otworzył drzwi i dziarsko wszedł do środka stawiając kolejne kroki do rytmu muzyki. - Dzień dobry panu, tylko nie wiem czy odpowiednio się ubrałem- rzekł do nauczyciela odnosząc się przy okazji do muzyki jakiej słuchał uśmiechając się pogodnie. Jak na razie przyszedł jako pierwszy. Nie pilnował nawet czasu od kiedy to dowiedział się, że są zajęcia i bardzo możliwe, że sam przyszedł sporo przed umówionym czasem. No ale to nie szkodzi, rzadko kiedy tutaj można posłuchać takiej muzyki. Chwycił jedno z krzeseł i również ustawiając je gdzieś nieopodal nauczyciela usiadł na nim, milczał przez chwilę nie chcąc niszczyć mu tej wolnej chwili kiedy to mógł profesor posiedzieć spokojnie i posłuchać muzyki. Jednak z drugiej strony nie wypadało też tak siedzieć w milczeniu i jedynie na niego zrzucić obowiązku prowadzenia jakiejś rozmowy. - Pomóc w jakimś przygotowaniu do zajęć, skoro już nieco wcześniej przyszedłem? - zapytał się niby to z grzeczności, ale też nie chciał siedzieć tutaj bezczynnie jeśli profesor zamierzał przygotowywać jakieś rzeczy potrzebne do zajęć.
Po wyprawie na Syberię i po tych wszystkich artystycznych zabawach miałam wielką ochotę kontynuować tą zabawę. Zatem kiedy usłyszałam o zajęciach ucieszyłam się niesamowicie. Nawet nie mogłam się ich doczekać, dlatego jak najszybciej pobiegłam w stronę Sali lustrzanej. Zanim jednak weszłam poprawiłam swoją szatę, żeby wyglądać odrobinę lepiej. Nie wiem czy cokolwiek to zmieniło i nie mam zielonego pojęcia dlaczego to zrobiłam. Weszłam do pomieszczenia i dostrzegłam, że nie ma jeszcze za wiele osób… to nic, ważne że ja się nie spóźniłam! - Dzień dobry! – powiedziałam z szerokim uśmiechem i wielkim entuzjazmem, dopiero po chwili usłyszałam piosenkę i dostrzegłam znajomego ślizgona, który podąża w rytm tej pozytywnej muzyki. Zaśmiałam się pod nosem czując jak mój humor z minuty na minutę robi się coraz lepszy. - Hey – wydukałam do Brandona i dobiegłam do niego i profesora przy okazji dygając na powitanie. Dopiero po tym geście również wzięłam krzesło i ustawiłam je niedaleko pana Russeau. Nie kontrolowałam w tym momencie i kołysałam się na boki w rytm melodii. Kiedy usłyszałam propozycję pomocy wróciłam do rzeczywistości i spojrzałam na profesora. - Ja też mogę pomóc! – miałam pełno energii i chciałam ją jakoś spożytkować.
A zatem. Zajęcia teatralne. W sumie fajnie, czemu nie, dawno czegoś takiego w szkole nie było. Poza tym, nie szedł sam. Wszak Gillian. Zasadniczo, mieli nie iść w ogóle, bo przecież Rudzinka się pochorowała biedactwo, ale że poczuła się lepiej, to jakże mieli sobie odpuścić? W dodatku prowadził je profesor Howard. Chociaż w sumie, czy to w jakikolwiek sposób przydawało zajęciom? Piątek sam do końca nie wiedział, bo sam chodził na historię magii gdzieś indziej, w sensie do innego profesora. No, ale pamiętał opowieści kolegów i koleżanek z lekcji tańca jakie prowadził, magicznego gotowania, dodatkowo sam miał możliwość uczestniczenia w prowadzonych przez przytoczonego już psora zajęć malowania henną. Były.. całkiem budujące? Dla niego, przynajmniej tak. Zawsze to inna, ciekawa jakby nie patrzeć, forma sztuki plastycznej, a takiej co to maluje po całym ciele, albo jego wybranej części, jeszcze nie uprawiał. Poza tym wszystkim teatr. No Jezus. To znaczy, dla niego – jako człowieka pałającego się sztuką w każdym możliwym jej aspekcie było to coś wielkiego i wzniosłego. Poza tym, zajęcia z Gillian. Chyba pierwsze w ich historii wspólne. No i w ogóle jedna z niewielu lekcji w Hogwarcie, w tym roku szkolnym, na które Friday miał zamiar przyjść i uwaga… przyszedł. Tak, to się nie zdarzało zbyt często. Bo.. no. Życie. Co by nie mówić i nie przedłużać, w końcu znaleźli się z Jill w pomieszczeniu, w którym owe zajecia miały się odbywać. A mimo całego swojego entuzjazmu chłopak miał pewne obawy, głównie związane ze stanem zdrowia swojej lubej. Bo przecież w każdej chwili mogła poczuć się gorzej, albo choroba mogła dać o sobie znać, prawda? - Dzień dobry! – powiedział z uśmiechem od progu, nie kryjąc swojego entuzjazmu i aprobaty dla nauczyciela, za prowadzenie tych zajęć. Bo w sumie, to bardzo dobrze. Ludzie powinni się tym interesować i coś w tym kierunku robić. Szybko omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Russeau starszy, bodaj. No, brat Kattie. I. O matko. Sto lat jej nie widział. – Nicole! – krzyknął, po czym natychmiast poleciał uściskać koleżankę. Ej, tak bardzo dawno się nie widzieli. Jakoś.. od wypadku w pociągu. No, a mieli raczej miłe wspomnienia, z których dla Piątka szczególnie przyjemnym była ich pierwsza rozmowa w pociągu.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherina nie przyszła znowu aż tak przed czasem na zajęcia do sali lustrzanej bo też nie czuła takiej potrzeby. Miała na sobie szkolną szatę a pod nią zielony sweterek i ciemne opinające jej ciało spodnie. Włosy miała rozpuszczone i pięknie ułożone. Wyglądała zupełnie jak zwykle, dbająca o siebie i przyciągająca oko mężczyzn. Tylko nieliczni wiedzieli co przeżywała. Przychodząc na zajęcia od razu spostrzegła swojego brata więc podbiegła do niego prędko i wtuliła się w niego. Dlaczego? Ponieważ strasznie tego potrzebowała. -Brandon, ja nie daję rady, rozsypuję się od środka- wyszeptała cicho po czym zastygła niczym sparaliżowana, a mięśnie karku jej wręcz stężały. Usłyszała bowiem głos Piątka na sali. Usiadła za swoim bratem byleby nie było jej widać. Nie chciała się wdawać w żadne dyskusje z nikim. Wiedziała bardzo dużo o Krukonie, np fakt że był uczulony na orzechy. Wiedziała jak wykorzystać jego słabości. -Brandon, pamiętasz, za kilka dni urodziny ojca. Zobaczy, że on znowu mnie zostawił. Nie spodoba mu się to, że ktoś się mną bawi jak zabawką- wyszeptała siedząc za jego plecami. Starała się być silną więc nawet posłała lekki uśmiech w stronę Nicole, no bo przecież w niczym jej w tym momencie nie przeszkadzała. Oby tylko Ambroży do nich nie podchodził. Gdy jednak nagle ten stwierdził że podbiegnie się przywitać ona jeszcze bardziej przesunęła się tak by znaleźć się za swoim barczystym bratem. Wiedziała, że nie opanowałaby się w innym przypadku i komuś stała by się krzywda. Ostatnio za dużo paliła i brała także środki uspokajające.
Kiedy tylko usłyszał o zajęciach teatralnych, wiedział, że musi się na nich pojawić. Teatr zawsze go fascynował, tym bardziej, że przecież jego matka była aktorką. W pewnym sensie miał to we krwi. Może nie był w tym nigdy jakoś szczególnie dobry, bo jednak jego zacięcie artystyczne przejawiało się w innych dziedzinach, niemniej skoro nadarzyła się okazja, żeby czegoś się nauczyć, nie mógł tego przegapić. Potem wyśle list do matki i się pochwali - był pewny, że będzie z niego dumna. Przyszedł na miejsce kilka minut przed czasem. Nie był sam, co go wcale nie zdziwiło, aktorstwo jest ciekawe, więc wiedział, że wzbudzi zainteresowanie. - Cześć wam - rzucił z uśmiechem. To nie był tak promieniejący uśmiech, jak zwykle, bo ciężko o taki, jeśli się na przekrwione oczy i czerwony, zakatarzony nos. Cóż, jakąś pamiątkę z Syberii przynieść trzeba było. Przeziębienie i tak nie było najgorsze, choć trzeba przyznać, że mogło stanowić pewne utrudnienie podczas zajęć. Ale to nic. On się przecież tak łatwo nie poddaje.
Długo tak sobie sam Howard nie posiedział, a wszystko za sprawą pojawiających się w dość małych odstępach czasu osób. Pierwszy przyszedł pan Russeau. Więc Ślizgoni też interesują się teatrem? Cóż, miło, miło. Zwłaszcza, że gdy kilka lat temu, organizował takie zajęcia, najwięcej było na nich Gryfonów i Puchonów oczywiście. Z kolei na historii magii, patrząc po klasie można było znaleźć najwięcej wychowanków z domu Roweny. Mimo wszystko miło, że uczniowie tak bardzo wymieniali się między sobą. Zwłaszcza, że w edukacji przecież nie chodzi o to, kto z jakiego jest domu, ale o to by nauczyć się i zdobyć jak najwięcej, prawda? – Nie, nie. Dziękuje Panu Panie Russeau. Pomoc nie będzie potrzebna, ale dziękuje za dobre chęci. – odparł chłopakowi, uśmiechając się przy tym do niego serdecznie. Następnie panna Nox. Jej trudno było nie znać, zwłaszcza Howardowi, skoro była jego wychowanką. Wszak Tiara Przydziału po przyjeździe zakwalifikowała ją właśnie do Gryffindoru. – Dzień dobry, panno Nox. – odparł, odkłaniając się dziewczęciu. Zaiste dobrze wychowana ta młodzież w dzisiejszych czasach. A już myślał, że z nimi to raczej było gorzej. Następni uczniowie przybywali i choć nie było ich za dużo to zawsze coś. Od czasu przybycia tej dwójki, salę zasiliły cztery tylko osoby. Dość skromne, by nie powiedzieć marne audytorium. Miało to jednak swoje usprawiedliwienie w postaci ferii. W końcu Syberia, jeszcze wypadek tego pociągu. Trudno, by nikt się nie rozchorował. Stąd właśnie Howard podchodził raczej pobłażliwie do kwestii nieobecności. Uznając jednak, że nie ma na co dłużej czekać, profesor zerwał się z krzesła, chcąc wszystkich jakoś powitać i otworzyć zajęcia. – Szanowni Państwo. Dziękuje za przybycie, mimo niedawno zakończonych ferii. Cieszy mnie u was taki pęd do wiedzy i poznawania czegoś nowego.. – zaczął z uśmiechem. Popatrzył jeszcze na wszystkich. Wziął głęboki oddech, po czym kontynuował swoją wypowiedź. – Cytując klasyka, „Teatr to aktywna refleksja człowieka nad samym sobą”. Wiecie kim był ten klasyk? – rzucił pytanie w eter, z uśmiechem patrząc ponownie na miny wszystkich zgromadzonych. – Zatem, wrócimy do tego pytania pod koniec zajęć. Tymczasem, poproszę was wszystkich, abyśmy usiedli. – to mówiąc wskazał na podłogę, po czym sam usiadł. – Tylko w kole, jeśli można. – skwitował działania niektórych którzy planowali siadać na wprost niego. – A więc, na samym początku, z racji, że pewnie nie wszyscy się znacie. Chciałbym, aby każdy powiedział coś o sobie – same podstawy. Jak się nazywa, czym się zajmuje w życiu, dlaczego tu jest, czego chciałby się nauczyć i czym dla niego jest teatr. Może.. zacznie Pan Lockwood? No, śmiało, prosimy. – z uśmiechem zachęcił ucznia do podjęcia próby. Czemu jego? Może właśnie dlatego, że kojarzył go bardziej niż pozostałych? W końcu Gryfoni, to Gryfoni. Jakoś mimowolnie szukał w nich oparcia w prowadzeniu tych zajęć. Ech, chyba dawno nie prowadził zajęć. Howardzie, Howardzie, starzejesz się..
Spoiler:
Jeśli chodzi o pytanie, dotyczące owego klasyka. Rzucacie kostką już teraz. Krótka piłka: parzysta - nie wiecie; nieparzysta - wiecie;
Właściwe zajęcia zaczniemy już w niedzielę, tak więc proszę wszystkich spóźnionych o pojawienie się do tego czasu na zajęciach. Oczywiście wszystkich zapraszam do zabawy z odgadnięciem cytatu i przedstawiania się nam tutaj wszystkim.
Wrzuciłabym posta pięć minut wcześniej i zdążyłabym przed Tobą. D: Smuteczki.
Kostka: parzysta (4)
Zajęcia teatralne nie do końca były tym, w czym czuła się orłem. Ostatecznie jej najlepszymi przyjaciółmi były szkicownik i ołówki, a jej gra aktorska... Cóż, może nad tym powinna się jeszcze zastanowić? W końcu była całkiem niezłym kłamcą, a to mogło się tutaj przydać. Należało jednak z góry uprzedzić, że jeśli wymiecie całą cholerną konkurencję, a sztuka, którą niewątpliwie się w końcu zajmą, okaże się kolejnym heteryckim love story, Nashword prędzej przyjmie dumną rolę drzewa, niż pocałuje jakiegoś cieniasa. W wyznaczonym terminie i chwilę po ustalonej wcześniej porze pojawiła się w sali pełnej luster, zauważając, że wewnątrz jest już kilka osób, a Forester zaczął zajęcia. Posłała Felixowi lekki uśmiech. Och, doprawdy, przecież nie była z kamienia! A ten mały pedał budził w niej jakieś dziwaczne pokłady sympatii, o którą nigdy się nie podejrzewała. Nie licząc jej relacji z Cordelią. I może ulegania dziwnemu urokowi Ethny. Felix był jednak na całkowicie innym miejscu w tej podejrzanej hierarchii - nie łączyły ich ani więzy krwi, ani chęć obślinienia się nawzajem. Cóż, może to tylko dodawało mu punktów? No i nie potrafił odmawiać pomocy. Dobre, korzystne układy były zawsze w cenie. - Dzień dobry - rzuciła zwyczajnie do Forestera, wybierając chwilę pauzy w jego przemowie, by mu nie przerywać i odruchowo zajęła miejsce tuż obok Felixa, ignorując to, co inni myśleli o jej obecności w tym miejscu.
Dzisiejszy dzień? Zdecydowanie nie należał do najlepszych. Odkąd wróciłam z Syberii praktycznie nietknięta (w przeciwieństwie do 3/4 uczniów) cały czas coś stawało mi na drodze. Dziś na przykład: Upadek z (na całe szczęście) niedużej wysokości – zaledwie kilku schodów w dół, potem staranowanie kogoś na korytarzu i impetem biegnącego bizona (oboje obudzą się jutro na pewno z pięknymi guzami na głowie) aż w końcu wpadłam do klasy nawet nie zauważając, że na nogach mam wyłącznie... SKARPETKI! Zapomniałam ubrać butów! Całe szczęście, że chociaż były do pary. Mimo to świeciły swoimi niebieskimi kropkami na czarnym materiale. Miałam ochotę się palnąć w łeb, ale było to trochę żałosne w porównaniu do tego, że i tak już musiałam zrobić z siebie niezłe widowisko. Ah, no właśnie. Wspominałam, że się jeszcze spóźniłam? - Przepraszam, to przypadkiem – Szepnęłam zaraz po tym, jak udało mi się uspokoić oddech. Nikt nie musi wiedzieć, że leciałam tu (dosłownie) na złamanie karku. Rozejrzałam się za kimś z moich znajomych. Jak na złość sala nie opiewała w gwiazdy i gwiazdeczki. Rzuciła mi się w oczy jedynie Nicole, ta mała słodziuśka (zbiera mi się na wymioty) pucholandia. Denerwowała mnie jak cholera, ale muszę przyznać po cichy, że nawet lubiłam z nią spędzać czas. Oczywiście tylko po to, żeby się przekomarzać! No... W każdym razie zajmowała się czymś tam ze ślizgonem z mojego domu, więc sama powinnam się usunąć gdzieś na bok – nie przepadam za robieniem więcej, niż trzeba. Po dłuższym zastanowieniu stanęłam obok Felix'a. Uśmiechnęłam się delikatnie do niego (przecież nie jestem zołzą tak? To, że mam średni humor nie znaczy, że się muszę wyżywać na całym świecie) i rzuciłam krótkie i banalne „Cześć, co tam?” w jego stronę. Potem skupiłam się już głównie na lekcji. Mianowicie na zadanym przez nauczyciela pytaniu. Boże, co on do nas mówi? Musiałam szybko przeanalizować o co w ogóle chodzi. Niestety, mimo wszelkich sygnałów od niebios nie udało mi się odpowiedzieć. Jakoś ten przedmiot po prostu mnie nie kręci. Dlatego nie będę się odzywać. Uśmiechnęłam się tylko głupkowato gdy nadeszła moja kolej na pokazanie jaką to posiadam wiedzę. To chyba mówiło samo za siebie.
Ostatnio zmieniony przez Vittoria Blanco dnia Sob Lut 28 2015, 11:35, w całości zmieniany 1 raz
Zajęcia teatralne? Czemu by nie. Zważywszy na to, że prowadził je ulubiony nauczyciel Utopii, tym bardziej ochoczo pojawiła się w sali lustrzanej. Dawno już nie uczestniczyła w zajęciach artystycznych, nie licząc oczywiście nauki jazdy na łyżwach, choć to powinna zaliczać bardziej do sportu. W jej życiu panował ostatnimi czasy taki chaos, że odrobina rozrywki z pewnością jej nie zaszkodzi. Niestety pamięć chyba naprawdę zaczynała jej szwankować, bo całkowicie pomyliła godzinę rozpoczęcia zajęć i kiedy pojawiła się w środku, wszyscy – łącznie z profesorem – już tam byli. - Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – wybąkała, zbliżając się do kółka. – Cześć – przywitała się jeszcze z pozostałymi i podeszła do zgromadzenia. Niewiele osób tutaj znała, a że Katherine pojawiła się obok Brandona, zrezygnowała z podejścia do niego. O ile jego lubiła, tak jego siostra doprowadzała ją do białej gorączki. Najwyraźniej nigdy nie miały się ze sobą dogadać, choć Utopia nie lubiła mieć wrogów. Z pozostałych rozpoznała tylko Felixa, zwłaszcza że mieszkali w jednym przedziale, ale on znowuż stał za daleko, by się przeciskać. Było jej trochę niezręcznie, bo była wręcz przekonana, że nauczyciel podał godzinę czternastą, ale mimo wszystko nie zaczęli jeszcze robić niczego skomplikowanego. Czemu więc się tak przejmowała? Gdy Forester powiedział słowa na temat teatru, od razu je rozpoznała. Nie pamiętała tylko, czy słyszała je od Echo, czy po prostu gdzieś przeczytała, szwendając się po bibliotece. Tyle książek przewinęło się przez jej ręce nie tylko w Hogwarcie, ale i w Salem, że po prostu mogła coś pomieszać. Potem tylko usiadła w kółku obok nieznanych jej dziewczyn i wysłuchiwała słów pozostałych, czekając na swoją kolej.