Istny raj dla miłośników gier planszowych. Znajdziesz tu ich masę! Oczywiście są one magiczne - kiedy przyjdziesz bez towarzysza, pionki przeciwnika same będą się przesuwać, a kości same będą się rzucać. Po co ci przyjaciele, huh? Oczywiście znajdują się tu również stoliki z krzesłami, bo przecież nie można grać na podłodze! Chociaż, jeżeli bardzo chcesz... Jaka szkoda jednak, że ten pokój głównie wykorzystują chłopcy grający w gry hazardowe!
Zgodnie z PRAWDZIWYM przeznaczeniem tego pokoju, po wcześniejszym umówieniu się z Dexem i Grigiem, do sali gier przywlókł się Cedric. Był jeszcze w fazie po feralnym poranku ze Scarlett we własnym mieszkaniu, ale jeszcze przed spotkaniem przy punkcie widokowym, więc prezentował się niezbyt ciekawie. Ciuchy leżały krzywo, sińce pod oczami podkreślały lima kontrastujące się z bladą twarzą, włosy sterczały na wszystkie strony świata... no wiadomka, tragedia! Dodatkowo co się jeszcze tyczy ciuchów, wszakże to bardzo ważna część posta, miał na sobie niesamowicie wymiętą koszulę w kratkę, jakąś podkoszulkę, żeby mieć jakąś tam warstwę jeszcze, spodnie, takie czarne, bokserki w jakiś fikuśny wzorek, pewnie ze znaczkiem oznaczającym galeon (GANGSTA) i dwie skarpetki, w różnych kolorach, bo to było bardzo trudne dopasować do siebie dwie takie same. No i buty też tam jakieś miał, trampki, o! Zamiast następny wieczór spędzać przed swoim ekstra mugolskim telewizorem (w dodatku samotnie, gdzie się na przykład Drake podział? COŚ TU BYŁO NIE TAK), podchwycił pomysł Griga i postanowił dołączyć się do wieczoru pokera. No i jeszcze zaproponowali Dexowi, więc hej, szykował się wieczór pełen testosteronu hehe! Miał nadzieję, że chociaż na chwilę opuści go to uczucie wszechogarniającej go beznadziejności. Jako, że odkrył w sobie ostatnio talent prawdziwego zbieracza grzybów, postanowił i dla swoich kolegów zebrać co nieco. Bo co mu pozostało, biednemu, opuszczonemu i samotnemu? No tak, mógł już tylko zbierać grzyby i ewentualnie sprzedawać je przy autostradzie. A że znał lepsze sposoby zarobku, część swoich zebranych grzybków wysłał sową do domu, część zostawił w mieszkaniu, a część, tę największą, postanowił zanieść do skosztowania kumplom! Tak bardzo potrzebował, by ktoś mu powiedział, że jego grzyby są dobre, przynajmniej to się Bennettowi od życia należało! Postawił elegancki koszyczek z grzybami na środku stolika, a sam zabrał się do tasowania i w ogóle przygotowywania, czy tam rozkładania kart, bowiem przyszedł pierwszy. Ciekawe o co będą grać, hoho!
I oto dwójka podróżników: Ioannis Gavrilidis oraz Grigori Orlov wyruszyli spod okropnego bardzo pubu do Hogwartu! Było bardzo przyjemnie i ciekawie, z całą pewnością. Grig powiedział gdzie idą, z jakiego domu jest i pewnie dodał, że jest z Rosji, bo w końcu Janek zauważył pewnie jego śmieszniutki akcent. Orlov wypalił szluga, dwa, ewentualnie osiem, zanim dotarli w końcu pod drzwi ich cudownej szkoły. Grig dość pewnym krokiem skierował się do tego szalonego pokoju gier. Kiedy sprytnie wykryli owy pokój z ziomeczkiem z klasy, czyli Bennettem, w niesamowitym umyśle piromana powstał pomysł do wspólnego grania w jakieś szalone gry, czyli dokładnie pokera. Przygotował sobie już jakąś kasę nawet. Alkohol już pewnie z niego wyleciał, więc w dobrym stanie wszedł do sali razem ze swoim nowym kumplem Jankiem. Było na tyle późno, że jedyną osobą, która tu była to czekający na nich Ced. Grig podszedł do niego i wyciągnął rękę w jego kierunku, by uścisnąć ją po męsku. - Długo czekasz?- zapytał na powitanie stojąc przy stoliku, który wybrał jego kumpel. Zerknął na Ioannisa, który był obok niego. – Poznaliśmy się…- zaczął chcąc wytłumaczyć, dlaczego ich grupka rozrosła się do jeszcze jednej osoby, kiedy zauważył koszyk stojący na środku ich stolika. - Grzyby?- zapytał zdumiony wyborem przekąski do alkoholu, który miał wnieść Vanberg. Spojrzał pytająco na krukona. Więc Grigori, znawca mody, wyglądał był TAK. Nie no trochę sobie żartuję tak naprawdę ubrany był w TO. Tylko pewnie kiedy już przestał wpatrywać się zdumiony w koszyk, to zrzucił z siebie tą stylową kurteczkę zrzucając ją oparcie krzesła. No i okularków tak serio to nie miał, bo po co mu. Pod spodenkami miał zaś zwykłe czarne skarpetki i takiego samego koloru bokserki, na których z tyłu gruby człowiek z papierosem niby mówił coś po rosyjsku, bo miał pokraczną cyrylicę w chmurce. No także Rosjanin usiadł na krzesełku obok Bennetta, przygotowując się do gry.
Ostatnio zmieniony przez Grigori Orlov dnia Nie Kwi 14 2013, 00:58, w całości zmieniany 1 raz
Tak, Janek zauważył, a raczej usłyszał, jego śmieszniutki akcent i domyślał się z jakich jest rejonów, jednakże nie przypisał tego konkretnemu krajowi. Rosja, paczcie państwo! Gavrilidis w sumie dosyć dawno już wyzbył się greckiego akcentu, od kilkunastu lat już tam nie mieszka, przyjeżdżając jedynie na wakacje i czasem ferie, więc miał prawo zanikać. Jednakże brytyjskim też nie można było go nazwać, chyba był... jakąś dziwaczną mieszanką tych dwóch, tworząc zupełnie nowy, unikatowy akcent. Jak uroczo. Oczywiście powiedział też coś o sobie, mianowicie, że pochodzi z Grecji, Thessalonik, że tam się urodził, ale przed pójściem do Hogwartu rodzina przeniosła się do Wielkiej Brytanii, by ostatecznie osiąść tu na stałe. Powiedział jeszcze o tym, że wraca do kraju na wakacje, pomagając ojcu przy hodowli hipokampusów i generalnie tu wieści się urywają, bowiem chyba już więcej detali zdradzać o sobie nie chciał. I tak powiedział całkiem dużo! W szczególności jak na pierwsze spotkanie i że raczej Gavrilidis nie był specjalnie rozmownym osobnikiem. Raczej wycofanym i otwierającym się z czasem, widocznie jednak Grig był na tyle dobrym kompanem, że aż gadać się chciało! Zdziwił się, kiedy przekraczając próg Pokoju Gier zobaczył tam Bennetta, swego najlepszego przyjaciela w całym wszechświecie. Zdziwił się, że ten go w ogóle o niczym nie poinformował, jednak kiedy się przybliżył i zobaczył, w jakim kumpel jest stanie to cóż, wybaczył mu. Wyglądał jak milion nieszczęść, dlatego grzecznie się z nim po prostu przywitał, również uściśnięciem dłoni. Kiedy jego nowy ziomek zwrócił uwagę na grzybki, sam również na nie popatrzył. Hoho, impreza będzie gruba. On jednak będzie się bał je konsumować... - Liczę, że rozmówimy się potem - rzucił znacząco do drugiego krukona, posyłając mu również sugestywne spojrzenie, co by nie miał wątpliwości, że Ioannis gada właśnie do niego i że o stanie fizycznym oraz psychicznym Cedrika chce z nim pogadać, no. A teraz wplotę trochę debilnie komentarz odnośnie ubioru Greka, który nie był przygotowany na grę w pokera - zaczynając od dołu: skarpetki, buty, bokserki, spodnie, koszulka, rozpięta koszula i na wierzchu kurtka, którą to zaraz zdjął i przewiesił na oparciu jakiegoś krzesła. No, to by było na tyle. A, kapelusz jeszcze miał na głowie, ale również zdjął.
Cóż to za niewiarygodne spotkanie w pokoju gier się mu dzisiaj szykowało! Pierw oczywiście był w paru knajpach ze swoim nowym super ziomkiem - Grigiem, gdzie też wypili trochę alkoholu i poznali nową barmankę. A przynajmniej zrobił to Vanberg. W momencie, kiedy Dex miał udać się by zakupić nieco alkoholu, Grig skierował się do Trzech Mioteł by dla rozrywki stłuc buźkę pewnemu puchonowi. Tymczasem nasz prefekt, uznał, że najlepiej będzie kupić alkohol w knajpie, w której przed chwilą byli. Jednak jego pobyt tam nieco się przedłużył, bo o to postanowił spędzić tam parę bardzo milutkich chwili z uroczą, nową barmanką! Dlatego też Vanberg na ich spotkanie przyszedł ostatni, chociaż teoretycznie zdecydowanie powinien być na miejscu szybciej niż Orlov. Niemniej jednak, w końcu udało mu się dotrzeć do Hogwartu, a potem, po radach kilku uczennic, dostać się do pokoju gier. Te pomieszczenia w Hogwarcie się rozmnażały w zastraszającym tempie. Pokój rozrywek, pokój gier, ciekawe czy istniał też pokój zabaw, uciech i przyjemności? Te dwa ostatnie brzmiały szczególnie interesująco, powinny powstać! Kiedy Dex dotarł do sali z pokerem ubrany był w czerwone rurki, czarną skórzaną kurtkę ozdabianą licznymi przypinkami, a pod nią miał zaledwie podkoszulkę z różowym logo Misy Wspomnień. Prawdę powiedziawszy miał na sobie wcześniej jeszcze rozpinaną bluzę, ale najwyraźniej musiała mu się gdzieś zawieruszyć podczas wyboru trunków, gdy po nie wrócił. Całe szczęście, że chociaż alkoholu nie zapomniał zabrać, bo dość idiotycznie grałoby się w pokera bez możliwości picia. - Jeeestem - zawołał wchodząc do środka i od razu podchodząc w stronę zebranych. Z wewnętrznych kieszeni kurtki wyjął dwie, duże butelki whiskey i postawił je na stole do gry. Zdejmując z siebie owe czarne odzienie, spojrzał na Griga, który wyglądał jakoś inaczej niż parę godzin wcześniej. O, jakby się bił czy coś! - Przypieprzyłeś komuś po drodze? - Zapytał dość zaskoczony, w sumie takie rzeczy nie dziwiły go, gdy na co dzień widywał się z Jirim, to zdecydowanie był normalny element, jednak jeszcze nie widział by Orlov się z kimś bił odkąd powrócił do Hogwartu. Na nic nie czekając zajął miejsce na wolnym krześle i skierował wzrok do kolejnego chłopaka, który wyglądał równie niemrawo. - Chyba mnie ominęła jakaś dobra ustawka - stwierdził spoglądając na Cedrica, który też wyglądał na nieco poturbowanego. Niemniej jednak, Vanberg nie załamując się, że ominęła pewnie super zabawa (wszakże on w międzyczasie miał równie interesujące rozrywki!), wyciągnął z kieszeni skręta i zaraz szybciutko go zapałkami sobie odpalił. - O co właściwie gramy? - Zapytał spoglądając na zebranych i przypominając sobie, że jest takim prostakiem, iż nikogo swymi zapasami nie poczęstował. Dlatego też zaraz się poprawił, wyciągnął z kieszeni paczkę fajek, w której zwykle trzymał skręty i skierował ku zebranym, by śmiało brali i się częstowali.
Krukon przerwał tasowanie kart, bo do pokoju wreszcie weszli jego kumple i najlepszy przyjaciel, wszyscy oczywiście ubrani na cebulkę! Ech, ale jeszcze chyba żaden z nich nie wiedział jak to się może tegoż wieczoru im przydać, hehehe. W każdym razie Cedric zwinnie niczym wieloryb wstał, wzrokiem kłapouchego spojrzał na ułożone wcześniej karty (przyszedł Ioannis, co oczywiście niezmiernie go cieszyło, ale teraz będzie musiał tasować od nowa, och jej!) i podszedł do swoich ziomków. Uścisnął rękę Griga i Janka, po czym pośpieszył z wyjaśnieniami co do ich przekąski. - Noms, grzyby - przytaknął, nieco flegmatycznie kiwając głową. - Odkryłem w sobie talent wielkiego grzybiarza i przyniosłem wam trochę moich zbiorów na skosztowanie. Moi bracia wręcz uwielbiają, kiedy daję im do spróbowania grzyby, które zebrałem, hehe - skłamał gładko, a pod koniec zaśmiał się ponuro. Super miał humor, no wybitnie szampański! Ale spokojnie, nie zamierzał psuć pozostałym wieczoru, dlatego postanowił zebrać się w sobie. Przecież nie zacznie im marudzić, menski menszczysna nigdy nie marudzi kumplom, blee! - Okej, też na to liczę - mruknął do Janka, zastanawiając się, czy to o marudzeniu odnosi się również do Gavrilidisa. Niee no, nie będzie wypłakiwać mu się w rękaw, ale w sumie to nie był taki zły pomysł z tym rozmówieniem się, a nuż Janek pomoże mu na tę całą sprawę spojrzeć inaczej! W końcu przyszedł też Dexter, więc chyba mogli już zaczynać. Ou, przyniósł alkohol, milutko! - Żeby tylko jedna. - uśmiechnął się kwaśno w odpowiedzi na słowa Vanberga o ustawce, po czym bez krępacji poczęstował się skrętem zaproponowanym przez gryfona, po czym odpalił go za pomocą różdżki. Cedric i grzeczność czy maniery raczej nie szły w parze, dodatkowo krukon ostatnio łapał się wszystkich metod, które pozwoliłby mu chociaż na chwilę wyluzować, czy do pewnego stopnia stracić kontakt z rzeczywistością, więc no! Ced z powrotem zajął miejsce na swoim krześle, mając nadzieję, iż teraz ktoś inny zajmie się tym pracochłonnym zajęciem, jakim było tasowanie kart. On już się pod tym względem dzisiaj wypalił... dobrze, że nie spocił, bo to takie męczące musiało być!
Boże to strasznie trudne odpisywać na trzy różne myśli na raz. Grig słuchał Ioannisa całkiem zaciekawiony, bo w końcu również nie był tutaj swój, tak jak Rosjanin, tyle że już się zdecydowanie bardziej zadomowił. I miał swój uroczy akcent, unikatowy i ledwie widoczny. Poza tym Orlov też nie był nigdy gadatliwy, ale ponieważ wspólni wrogowie i jakoś miło było mu z tym Gavrilidisem, to trochę poopowiadał mu, że mieszka w Petersburgu i coś mruknął na temat tego co tam było jak urzędował tu w czasie turnieju. W każdym razie oni dotarli, a jego ziomek z dormitorium wciąż gdzieś tam się skradał po barach, wyrywając szalone barmanki. Dlatego to tamten przybył ostatni, a nie oni. Grig ucieszył się, że jego nowy kumpel zna Bennetta, to znaczy, że nie był jakimś podejrzanym typem i dobrą decyzją było zaprosić go tutaj! Zignorował krótką wymianę zdań chłopców, bo zainteresował się owymi grzybami i naiwnie wierząc na słowo Cedricowi, wziął jednego grzybka, by go spróbować, bo w końcu Gryfonowi nic straszne nie było. A był naprawdę wyborny, aż Grig zrobił wielkie zdziwione oczy i pokiwał z uznaniem głową. Wtedy to przybył jego ziomek Dexter Vanberg, trochę spóźniony i rozstawił się ze swoimi butelkami zwracając uwagę pewnie na jego lekko rozciętą wargę, a może też detektyw Vanberg zauważył plamę krwi na jego kolanie, kto wie! - Ta… Lałem się z tym pałkarzem puffu z Włoch, zaraz po tym jak wyszedłeś z baru – mruknął kiedy rozsiadał się na krześle, żując swojego grzyba. Wyciągnął różdżkę, by przywołać jakieś cztery szklanki i rozlać również czarami, bo to niezwykle zdolny czarodziej, idealnie alkohol do butelek. Poczęstował się też skrętem Dextera i podpalił go różdżką, skoro miał już ja w ręku. Karty jednak postanowił rozdać normalnie, wziął je ze stołu, bo chyba Cedric nie kwapił się znowu je rozkładać. - No chyba na galeony – odpowiedział Dexterowi wzruszając ramionami. Kiedy skończył rozdawanie sięgnął sobie po jeszcze jednego grzyba Bennetta, a co się będzie! - Nie umarłem i są dobre – oznajmił, po czym podsunął pod nos koszyk swojemu nowemu ziomkowi Jankowi. Ced tak wyglądał, że może by się rozpłakał czy coś, jakby nie spróbowali ich specyfiku! Ależ z nich są badboje, uprawiające hazard, pijące whisky i popalające skręciki, hehs. Szkoda, że nie wiedzili, ze nawet sobie ćpają.
W ogóle rany, co za paradoks, z czterech graczy dwaj to byli krukoni. Spodziewaliście się kiedyś po tych kujonkach czegoś takiego? Jasne, że nasza parka spod skrzydeł Roweny trochę odstawała od stereotypu prawdziwego wychowanka Ravenclawu, to jednak wciąż było to lekkim nieporozumieniem. Ale to nic, może to oni będą mieć szczęście? A może równie dobrze skończą nadzy, wszystko jest możliwe, dom w szkole chyba tego nie definiuje. W każdym razie podczas drogi uważnie słuchał Rosjanina, aby jak najwięcej informacji zapisać sobie w móżdżku, bo kto wie, kiedy one się przydadzą! Po przywitaniu się z Bennettem przyszła pora, kiedy to Grig próbuje grzybków, a Ioannis patrzy się na niego z lekkim grymasem na twarzy. Aż nie chciało mu się wierzyć, że naprawdę są dobre! Może ich wkręca? Przeżuwa i zostawia pod językiem, by zaraz wypluć za okno? Całkiem prawdopodobne! Ach ten Gavrilidis i jego teorie spiskowe. Niestety, nie rozwinął jej zanadto, ponieważ do pokoju wparował również Dexter. Znał go tyle-o-ile ze wspólnych patroli i spotkań prefekciarskich, ale w sumie od razu stwierdził, że to całkiem spoko, wyluzowany gość. Przywitał się z nim oczywiście, spoglądając z powrotem na Orlova, który rzeczywiście wyglądał jakby się bił, HEHEH. No czemu on nic o tym nie wiedział? Nie no, żarty na bok, nie chciał się tłumaczyć za gryfona, jednak kiedy sam zainteresowany odpowiedział na pytanie, Grek uśmiechnął się szeroko. - To była piękna walka, makaroniarz dostał po swoim durnym ryju - dopowiedział coś od siebie, wybitnie z tego zadowolony. Wiecie, cwaniakuje, bo to nie on się lał. Chociaż... on już się lał z Martello i dostał za swoje, teraz więc w ramach pocieszenia może cieszyć się z bójki swojego nowego zioma, o. A przynajmniej taki tok rozumowania miał nasz Janeczek. W końcu się przemógł i spróbował tych Cedriczkowych grzybków i ze zdumieniem stwierdził, że rzeczywiście są niczego sobie! A to ci heca, heheh. - Całkiem niezłe, Benecik - rzucił, klepiąc starszego krukona przyjacielsko w ramię, a potem również poczęstował się skrętem myślącego o wszystkich Vanberga. O rany, tesosteron buchał pełną parą! - No, na galeony - potwierdził słowa Rosjanina i odpalił swój nowy nabytek różdżką. Fenomenalnie.
Hehs obiecałam, że napiszę posta rozpoczynającego jak wrócę, ale coś czuję, że słabo mi to jednak pójdzie, więc z góry was przepraszam za pierdolenie kocopałów. Cholera nawet nie pamiętam o cxym miałam pisać! Atak, poker. Poker był szalenie istotną częścią życia klemensowego, zresztą chyba jak wszystko, co miało coś wspólnego z hazardem. Klemens wprost uwielbiał hazard, gry, ryzyko, zakłady i obstawianie wyścigów! Cóż przyjemniejszego było od nutki niepewności, gdy czekało się na wyniki, bądź kiedy na ręku miało się świetne karty i czekało na swoją kolej, by zgarnąć pulę leżącą na stole? Och! Chyba tylko możliwość adorowania kobiecego ciała, uśmiechu i radości, jaką sprawiały im drobne, głupie i - w mniemaniu facetów - niemęskie gesty, jak chociażby przesyłanie listów miłosnych czy całowanie w dłoń. No przecież takimi głupotami można było uwieść każdą, a przy okazji pozostać samczym samczem, więc skąd się wziął pomysł postępu żeby zapomnieć o takich drobnostkach? Klemensik na miejsce przybył już na lekkim rauszu, jeszcze przed wyjściem z dormitorium wprawiając się w wyborny nastrój swoim ukochanym winkiem walerianowym, które swoją drogą przyniósł również i tutaj w postaci aż czterech butelek! Jedna miała przypaść na głowę, wszak to nie był zbyt mocny alkohol a zaiste wyborny. Wiem, bo skoro wytwarzał je Klemens, to po prostu MUSIAŁO być zacne. Cóż, nie ukrywajmy, że święty nie był, tak jak zresztą jego koledzy od kart; być może dlatego też tak bezproblemowo udało mu się zebrać grupę czterech samców o tak odmiennych charakterach, pochodzących z różnych domów, ponieważ właśnie łączyło ich kilka drobnych detali, jak miłość do używek, kobiet i hazardu. W każdym razie pojawiwszy się przed Grigiem, Cedrikiem i Casprem, zadowolony z siebie i życia (a czemu nie? miał zajebistą partnerkę na bal, piękne panie jadły mu z ręki, mamione jego szaloną kurtuazją a i jego aparycja nie pozostawiała nic do gadania), Kacper rozstawił na okrągłym stoliku litrowe buteleczki, każdą uczynnie zawczasu otwierając machnięciem różdżki. Następnie na środku pojawił się niewielki flakonik z eliksirem otwartych zmysłów (hehs jak się cieszę, że moje pomysły na ćpuńskie eliksiry się przyjęły <3 polecam jeszcze sproszkowany korzeń asfodelusa do wciągania) i podkradzione z kolacji muffinki i bułeczki z cynamalonem - ot tak dla zabicia apetytu. Karty, już przetasowane, oraz żetony czekały w pełnej gotowości, sprawiając wrażenie jakby uśmiechały się do Klemensia. Ten również się do nich uśmiechnął, zajmując jedno z czterech krzeseł i sięgając po swój medalion, z którego też po chwili wysypał odrobinę asfodelusa na skórę między palcem wskazującym a kciukiem i jednym sprawnym ruchem wciągnął w nozdrze, głęboko przy tym oddychając. Cóż, odrobina oczyszczenia pijanego umysłu przed ciężkim wysiłkiem przy grze nie zaszkodzi. Końcem różdżki odpalił uprzednio skręconego papierosa i rozsiadł się wygodnie, ponieważ nie pozostało mu już nic więcej do zrobienia, jak oczekiwanie na towarzyszy.
Wszak życie zmienia ludzi i wszyscy musimy się bardzo dobrze bawić, więc zaczynajmy. Może też opowieść i lanie wody w tym poście zacznijmy od tego, że gdyby nie to, że w liście był wymieniony Ced to on w ogóle by się tym nie zainteresował. Nie żeby miał jakiś problem do Griga (którego w ogóle nie znał) czy Klemensa, z którym się trochę ziomalił. Po prostu nie czuł potrzeby zachlewania mordki tak bezsensu. Jednak wiedział, że Ced po procentach ostro się rozkręca i nie chciał zmarnować okazji oglądania tego spektaklu. I pewnie dlatego od razu zaproponował Bennett'owi, iż chętnie wybierze się najpierw pod wieżę Ravenclaw'u skąd ruszą razem do pokoju gier. I stał tam bardzo długo... Wręcz nawet spojrzał mimowolnie na zegarek już się niecierpliwiąc. Wszak nawet na dziewczynę nigdy tak długo nie czekał. Ale wreszcie jego Księżniczka wydostała się z wieży, na co Casper wywrócił oczyma delikatnie skłaniając się przed ziomkiem. - Ale dłużej to się nie dało moja damo? - I parsknął śmiechem zaraz podając mu szybko dłoń. Takie tam męskie powitania. I zaraz poszli wesoło rozmawiając o jakiś głupotach. Wszak rozmowy o banalnych rzeczach były najlepsze i budziły ostre rozkminy. Szczególnie interesujący był temat o wprowadzeniu ustawy w szkole, by spódniczki uczennic były ledwie za tyłek. Dobroć dla wszystkich. Należało natychmiast to wprowadzić. Ced też by pewnie nie pogardził oglądając SMS w takim stroju. Tak się przynajmniej mu wydawało. No w sumie ze Scarlett świętoszki nie było, więc... No dobra. Nie obgadujemy! A potem ziomeczkowie pojawili się gdzieś tam, aż wreszcie trafili do kochanego pokoju gier. Oczywiście Casper przepuścił w drzwiach Cedriczkę Bennett'ową, która do tej pory mu nie zdradziła jaki rodzaj błyszczyku nakładała na usta, że tak długo pieściła się w dormitoriuum. Wcale nie podobała mu się wersja, że tamtemu się godziny pomyliły oj nienie. Casper kolejno z Cedrikiem podbił do Klemensa witając go uściskiem dłoni. Potem klapnął gdzieś sobie na fotel i rzekł wesoło: - Gramy? I gdzie Grig? - Zmrużył oczu widząc, że jest ich tu tylko trzech. Och życie i matematyka.
To nie tak, że nie lubił być w centrum uwagi. Lubił, ale kiedy błyszczał. Kiedy osiągał sukces, kiedy wszyscy mu zazdrościli albo kiedy w bardzo stresującej sytuacji, on jeden zachowywał zimną krew i z obojętną miną szedł do przodu, budząc podziw innych. W jego przypadku stwierdzenie „nieważne, jak mówią, ważne, żeby mówili” nie zgadzało się zupełnie. Nie chodziło wcale o to, że przejmował się opiniami innych, po prostu zawsze uważał siebie za lepszego, stojącego ponad tymi głupimi przyziemnymi dramatami i dlatego nie dawał się w nie wciągać, był niedostępny. Przeważnie. Miewał ataki niepohamowanej furii, kiedy zaciskał szczęki, by nie powiedzieć nic więcej, a później psuł pierwszą rzecz, na jaką się natykał. Ale to działo się zawsze na osobności, nie chciał robić przedstawienia dla innych. Nie chciał świadków swoich prywatnych dramatów, a dzisiaj poniósł katastrofalną klęskę. Adrenalina uderzyła mu do krwi, a wszystkie zmysły oszalały. Głosy docierające go uszu Cezara na przemian były zupełnie przytłumione tak, że słyszał tylko swoje szaleńcze bicie serca lub cholernie wyostrzone, tak, że docierało do niego każde pojedyncze słowo wypowiadane pod ich adresem. Płonące pióro, które wściekła Gittan rzuciła w Alexis, zdawało się być w locie jedną pomarańczową smugą. Nie wiedział czy szanowny profesor w ferworze i próbach opanowania prawdziwej dżungli, którą stała się lekcja, odpowiedział coś na jego jakże cudowne pytanie o wybór szmaty. Ognisty feniks zgasł tak szybko, jak się pojawił, zostawiając za sobą tylko niesmak i woń spalonych przedmiotów. Cesaire był w niektórych kwestiach aż takim ignorantem, że nie miał pojęcia, że Blythe jest opiekunem gryffindoru i średnio przepada za podopiecznymi domu węża, a oni sami wręcz wyświadczają mu przysługę, podkładając się do odbierania im punktów. Zresztą nie obchodziło go to, tak samo jak nie obchodził jakiś głupi puchar domów i pretensje wszystkich ślizgonów, że w kilka chwil zmniejszyli różnicę w klasyfikacji w stosunku do innych domów aż tak dramatycznie. Alexis akcja z podpalaniem wszystkiego na swojej drodze przyniosła ukojenie, ale Cezar nawet nie osiągnął swojego apogeum. U niego nic nie było tak proste, nic nie kończyło się łatwo i prosto. Już od tak dawna utrzymywał swój poziom emocjonalności w wartości „zero”, że w praktyce nie był w stanie zwalczyć gwałtownych emocji tak szybko, jakby sobie tego życzył. Gdy już świadomie lub nie, dopuścił do siebie jakieś uczucia, pochłaniały go niczym niszczycielska fala i nie inaczej było w tym przypadku. Sky reagowała na agresywne zachowania innych pobłażliwym, wręcz kpiącym uśmiechem, podczas gdy jego to tylko doprowadzało do skraju wytrzymałości i sprawiało, że kipiał ze złości, a to nie mogło się skończyć niczym dobrym. Szybkie, nieprzemyślane działania, były chyba hasłem dnia, bo oto po wybuchu kałamarza, po podpaleniu klasy i uczniów i po oślepieniu wszystkich, gdy Lexi warknęła, żeby wstawał, nie zastanawiał się ani chwili i po prostu opuścił to prywatne piekiełko razem z nią, chcąc znaleźć się jak najdalej od wściekłego profesora i równie zadowolonych z życia uczniów, pewnie żądających już teraz ich głów nabitych na pal. - Ja przesadziłem? To ty, kurwa, prawie spaliłaś wszystkich! – warknął, gdy już znaleźli się na korytarzu i zaczęli biec w stronę jakiś drzwi, by uniknąć sytuacji, w której po skończeniu działania zaklęcia oślepiającego Archibald wybiegnie za nimi z klasy i oświadczy, że już nie tylko stracili milion punktów, dostali trzysta szlabanów i trafili na dywanik, ale również zostali wywaleni ze szkoły. Gdy znaleźli się przy jakiś drzwiach, Weatherly niecierpliwie je otworzył i wepchnął dziewczynę do środka, żeby szybko usunąć się z korytarza. – Nie dramatyzuj, ochłonie trochę i tyle. Na razie musi ogarnąć burdel w klasie. – oznajmił, jakby święcie w to wierzył. Jeśli mieli o co się martwić, to raczej o potencjalny lincz w wykonaniu bandy wściekłych ślizgonów! W najbliższym czasie lepiej nie spać w dormitorium. - To była naprawdę kurewsko udana lekcja. – i skończyła się równie bajecznie, bo oto musiał chować się w jakiejś beznadziejnej sali z powodem jego ataku furii i liczyć na to, że nie skoczą sobie do gardeł, by dokończyć dzieła zniszczenia, które rozpoczęli na zaklęciach. Wtedy puściliby chyba z dymem cały zamek, a nie tylko jedną klasę. Bogowie, miejcie ich w swojej opiece!
To był dziwny dzień. A jednocześnie mknął jak byłskawica. Od czasu, gdy Alexis weszła do sali miała wrażenie, że wszystko dzieje się tak szybko, że ledwo jest w stanie zarejestrować całe zdarzenia. A to przecież ona była ich głowym czynnikiem. Iskierką zapalającą całe to pieprzone wydarzenie. Ale było trochę zabawnie. Odrobinę. Tyci tyci. Chociaż bardzie czuła przepełniającą złość, to odpowiedź Cezara o szmacie zdecydowanie zasługiwała na jakaś nagrodę na jeden z najlepszych tekstów dnia. To ich różniło. Alexis po prostu potrzebowała uwagi. Fakt, lepiej było uzyskiwać ją wraz z zachytem i zazdrością innych. Jednak ta dzisiejsza też jej starczała. Była skrzywiona, to na pewno. I nie potrzebowała wielu znajomości. Jesli ktoś pomimo obraźeń na lekcji nadal się do niej odezwie będzie wart każdego jednego słowa. Jeśli nie, nie był wart żadnych wcześniejszych. Może źle się wyraziłam. Wysłanie w świat feniksa dała upust emocjom Alexis. Ale tylko tym dzisiejszym. Ile ich mieściło się w niej w ciągu reszty dni to lepiej nie liczyć i nie mierzyć. A najlepiej to nie sprawdzać, tylko cieszyć się, że skończyło się na feniksie. Była zdziwiona, naprawdę zdziwiona, gdy Weatherly bez oporów dał się wyprowadzić z sali. Wybiegli z sali i chwile później wpychał ją do jakiejś sali. Dziwnie, zabawne wręcz, że z jednej ona jego wypychała, zaś do drugiej ją on wpychał. No ale nie ważne. Weszła do sali i z początku powstrzymywała sie od komentarzy. Co jej w ogóle do głowy strzeliło, żeby kazać mu iść z sobą?! Jemu?! Naprawdę? I jeszcze zrzucał cała winę na nią. I jeszcze się skarżył. Co za pyszałek. Uroczy, ale jakże wkurwiający. Podeszła do niego z niebezpiecznie iskrzącymi oczami. -Gdyby głupota pozwalała latać unosiłbyś się pół metra nad ziemią. - wysyczała w jego stronę, jednocześnie uporczywie z każdym słowem dźgając go w klatkę piersiową. Był wyższy do niej. Nie było to trudne przecież. Ale jednocześnie taki pociągający. Nawet bardziej teraz niż zawsze. Tak pięknie poza swoją dotychczasową równowagą. Bez leniwego uśmiechu. Z nim zreszta też był piękny. Nie wiedziała co robi, szalały w niej emocje. Zanim się obejrzała, jej dłoń, ta z palcem, który kuł jego klatkę, złapała chłopaka za kark i przyciągnęła go w swoją stronę. Chciała go, pragnęła. Jego. Teraz. Może i zawsze. Ale na pewno teraz. Nie mógł, nie powinien jej odmówić. Tyle niepewności. Tyle ryzka, którego Lexi wczesniej nie podejmowała. Nie wiedziała, czy nie zostanie za chwilę odepchnieta. Ale chciała by ją dotykał. Jedno musnięcie jego dłoni wyzwalało w niej wszystkie zmysły. Przywarła swoje usta do jego ust, wykonując gest, całując go i modląc się w duchu by i on dołączył do nowej gry. Jedna noc, jedna noc miała dać jej spokój ukojenie. Pozwolić poznać i zapomnieć go raz na zawsze.
Teraz absurdalne wydaje się być to, że z początku pierwsze minuty ich wspólnego siedzenia w ławce, zanim przystąpili do ćwiczenia zaklęć, a raczej ich niewłaściwego wykorzystywania, wydawały się ciągnąć w nieskończoność, a wszystkie następne chwile mijały w tempie tak szaleńczym, że Kanadyjczyk nie był do końca pewien, co dokładnie się stało. Całość nie miała najmniejszego sensu. Naprawdę rozpętali piekło o to, że niechcący tknął jej ramię? Z pewnością Cezara ucieszyłby fakt, że Alexis doceniła jego humor sytuacyjny w wypadku szmaty. Mogłaby mu o tym powiedzieć, gdyby oczywiście potrafili porozmawiać jak ludzie. Na swój sposób taka postawa wymagająca uwagi za wszelką cenę była zarówno godna podziwu, jak i pożałowania. Z jednej strony nigdy się nie przejmujesz tym, co na Twój temat powiedzą czy pomyślą ludzie, ale z drugiej bez ich uwagi jesteś niczym. Potrzebujesz jej, by oddychać pełnią płuc i czuć, że wszystko jest tak, jak być powinno. Jestem zdania, że zdecydowanie lepiej już nie sprawdzać niczego więcej w przypadku tej dwójki, skoro nawet ich nieodzywanie się do siebie na lekcji nie zdało żadnego egzaminu! Cóż, przynajmniej zajęcia nie były nudne, a przez następny miesiąc wszyscy będą wertować najnowszy numer Obserwatora z wypiekami na twarzy. Powinni mieć cały numer dla siebie. On sam pewnie też był zdziwiony. Chyba do głosu doszedł jego instynkt samozachowawczy, który podpowiedział, że lepiej jak najszybciej opuścić pomieszczenie, w którym ciśnienie niebezpiecznie rosło, zanim wybuchnie coś jeszcze oprócz kałamarza. Równie odruchowo zareagował w momencie, w którym wepchnął Alexis do klasy, chciał po prostu szybko zniknąć w pierwszym lepszym miejscu , chociaż gdyby myślał chłodniej, pewnie poszedłby w swoją stronę, nie myśląc o tym, co będzie z nią. Na gorąco potraktował ją jak partnera w zbrodni. Nie widział swojej winy w całym zajściu. To ona zaczęła robić z igły widły i atakować go, gdy nic nie zrobił. On tylko chciał się pozbyć obserwatorów. Nie siał zniszczeń, odwracał uwagę. - Spokojna głowa, unosiłbym się pół metra nad ziemią gdybym tylko się podczepił do Ciebie. Masz lepszą lotność niż wszystkie balony świata. – odszczeknął się, chwytając palec, którym dźgała go przy każdym słowie i blokując go w uścisku swojej dłoni. Przyzwyczaił się do bycia wyższym i górowania nad innymi pod każdym możliwym względem. Był jebanym narcyzem, a ze swoim przekonaniem o byciu jednostką idealną i kompletną, jego duma cierpiała, a on szczerze żałował, że nie ma przy sobie czegoś, co pozwoliłoby wymazać z pamięci okropne, świeże wspomnienia upadku swojej godności. Gdy ta szalona dziewczyna, patrząca na niego oczami pełnymi emocji dalekich od pozytywnych, chwyciła go za kark i przyciągnęła do siebie, wahał się dosłownie ułamki sekundy. Krew dalej wrzała w jego żyłach, a świadomość, że już i tak zrobił dzisiaj więcej głupich rzeczy, niż kiedykolwiek przewidywał, sprawiała, że nie miał nic do stracenia. Nie miał zamiaru jej odmawiać, nie teraz, kiedy pojawiła się nowa opcja spożytkowania tej całej negatywnej energii i zniwelowania chorego napięcia pomiędzy nimi. Wcześniej chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, ale kiedy przesunął dłonią po policzku Alexis i wsunął palce w jej włosy, przyciągając ją do siebie bliżej i całując namiętnie, dotarło do niego, jak naprawdę działa na niego dziewczyna, jej złośliwe komentarze i wyprowadzający z równowagi sposób bycia. Pragnął jej. Aż do bólu. Właśnie teraz. Niecierpliwie. Natychmiast. Niewiele czekając, przesunął ręką po drobnym ciele dziewczyny, by zatrzymując jej gdzieś na wysokości talii, znaleźć brzeg jej bluzki i dotknąć kawałka nagiej skóry, tak miękkiej i ciepłej. Obiecującej jedną wyjątkową noc, po której bez żalu i z czystym sumieniem rozejdą się każde w swoją stronę, kończąc tę dziwną grę, w którą nieświadomie się wplątali.
Jakby nad tym pomyśleć pierwsze chwile w klasie w której były prowadzone dzisiaj zaklęci i dla Alexis do najprostszych nie nalezały. Starała się z całego serca ignorować Cezara, choć wiedziała, że jej się to nie uda. Był słodkim zakazanym owocem, po który sięgała za każdym razem. Zawsze. Nie przepuściłaby by okazji, żeby zamienić z nim kilka zdań wrednych nieuprzjemości. Czasem miała wrażenie, że tylko po to egzystowała. Może i jej postawa była godna podziwu. Może i godna pożałowania. Jedno było pewne, brakowało jej uwagi, uwielbienia, nienawiści, czegokolwie. Zainteresowania, którego w wieku dziecięcym nie doświadczyła. Byli tematem na okładkę wiedziała to. I właśnie ta świadomość z pewnością jutro poprawi jej na tyle humor, że nas będzie trzymać wysoko i nikt nie będzie w stanie jej w żaden sposób zagrozić. Poza jednym, jedynym osobnikiem. Złapał jej palec. Palec, którym tak usilnie chciała zaznaczyć swoje zdanie. I jego winę. Czuła jego ciepłą dłoń i było to normalnie jak iskra przy benzynie czy jakoś tak. Chwilę później ciągnęla już jego kark w swoją stronę. Pragnęła go. Chyba od zawsze. I chyba nigdy tak silnie. Najmocniej ze wszystkich. Może dlatego tak bardzo starała się go nienawidzieć. By nie pragnąć. Nie pożądać. Na nic się to jednak zdawało. Los na przeciw nim pchał ich w te same miejsca, jakby gdzieś wcześniej było ustalone, że gdzie się nie ruszą, tam właśnie się spotkają. Była pewna. Nie. Miała nadzieję, że to da jej spokój. Że możlwiość obcowania z nim, posiadania go, odsunie ją od jej chorej obsesji na jego punkcie. Pocałowała go, a on jej nie odtrącił. Oboje chyba potradali swoje zysły. Na pewno. Inaczej tego nie można było określić. Mówiło się, że od miłości do nienawiści jest cieńka granica. Jednak, czy działo to też w drugą stronę? W ogóle do jakiej miłości? Miłości nie było. Było pożadanie. W tym przypadku tak chorobliwe, że rozwaliło na kawałeczki całą lekcję zaklęć. Jego dłoń na jej policzku była w miejscu, z którgo niegdy nie powinna odchodzić. W miejscu, do którego pasowała idealnie. W którym sprawiała, że Alexis w całym kręgosłupie czuła przyjemne dreszcze rozchodzace się do jego dotyku. Zaś jego usta. Ah! Te usta, wygięte zawsze w leniwym uśmiechu, wypuszczające na świat te trafne ironiczne wiązanki mówione tum uroczo lekko zachrypniętym głosem. Te usta, kiedy dotknęły jej wiedziała, że mogłaby je całować już do końca swych dni. Przyciągnał ją do siebie. Jaky czuł, jakby wiedział, że każdy centymetr powietrza między nimi tylko działa na ich niekorzyść. Zapomienie. Kompletnie i całkowite. Nie było świata. Był on. Jeden niesamowity. Jedo dłoń na jej nagich plecach pod bluzką wywoływała spazm dreszczy niosących przyjemność. Ich usta, tak nieoderwalnie co chwila odnajdujące się znów. Jej dłonie wędrujące po jego klatce do rogu koszulki, tylko po to, by złapać za jej brzegi i wyswobodzić go z niej. Chciała go. Pragnęła i dopiero teraz wiedziała jak bardzo. Każda sekunda, w której ich ciała nie były złączone była dla niej katorgą. Potrzebowała go. Teraz. Już. Natychmiast. I sama nie wiedziała dlaczego. -arie- wypłynęło z jej ust, w głębokim westchnieniu przyjemności, gdy ich usta oderwały się od siebie nawzajem i wargi ślizgona powędrowały w to magiczne zagłębienie w szyi. Doznanie to dostarczyło tysiąca nowych odczuć. I choć nie raz już męskie usta docierały w to miejsce, on pierwszy sprawił jej dotykiem swych ust tak wielką przyjemność. Tak wielką, że nie byla w stanie wypowiedziec pełnego jego imienia. Choć końcówka, którą jej usta wyrzuciły w świat i tak brzmiala idealnie oryginalnie. Bywała w pokoju gier nie raz i nie dwa. Bywała tu na tyle czesto by wiedzieć, że kawałek dalej znajduje sie kanapa. Dlatego też wracającą dłonią do karku chłoapaka pociągnęła go w stronę kanapy. Zatrzymując się dopiero wtedy, gdy znaleźli się dokładnie nad nią.
Może Weatherly był w jakiś sposób ograniczony lub upośledzony, ale wcześniej nie do końca wszystko dostrzegał. Słowne przepychanki z Alexis wydawały mu się być miłą odmianą, mocniejszym akcentem w trakcie dość monotonnego dnia, jednak zdawał się nie zauważać tego, jak mocno się do nich przyzwyczaił. Niemalże uzależnił. Gdy tylko widział Ślizgonkę gdzieś w swoim zasięgu, w jego oczach pojawiał się błysk, a on z obojętną miną lecz z niespokojnym wyczekiwaniem odliczał czas do pierwszej zgryźliwej wypowiedzi. Jakby nie patrzeć, Cesaire również nie doświadczył jako dziecko zainteresowania. Nigdy nie miał ojca, nawet nie dowiedział się, kim on był, jak ma na imię ani dlaczego nie chce mieć nic wspólnego ze swoimi synami lub czy w ogóle wie o ich istnieniu. Matki tak naprawdę też nie miał, znał tylko żałosną, wymizerowaną postać pogrążoną w depresji, spędzającą całe lata bez zmian za zamkniętymi drzwiami swojej sypialni. Wiedział, że to ona sprowadziła na świat jego i Camerona, ale oprócz tego czystko biologicznego aktu, nic ich nie łączyło. W rodzinnym albumie widział zdjęcia pogodnej, roześmianej dziewczyny, podróżującej po świecie po ukończeniu szkoły, ale to nie była ta sama osoba, która rozpaczała bez końca nad swoimi życiowymi niepowodzeniami. Z jednej strony dziadkowie, którzy wychowywali bliźniaki, zapewniali im wszystko, czego potrzebowali, a z drugiej strony nie dawali im nic, oprócz całej listy rosnących wymagań, które powinni spełnić. Zero rodzinnego ciepła, zero beztroskich dziecięcych zabaw, tylko wieczne dążenie do osiągnięcia ideału. Psychologowie się chyba jednak nie mylą, kiedy mówią, że wszystko ma swoje korzenie w okresie dzieciństwa. Po prostu nie mógł przyjąć do siebie jej zdania, wyrażanego tak dobitnie. Złapał jej palec i już nie chciał puścić, jak dziwne to było? W kilka uderzeń serca przelał całą swoją nienawiść do Alexis w prawdziwą pasję, z jaką niecierpliwie ściskał jej ciało i całował zachłannie idealnie wykrojone usta. Pożądał jej i po tym, jak reagowała na jego pocałunki składane na jej szyi, którą jeszcze parę minut wcześniej pragnął rozerwać na strzępy, wiedział, że i ona czuje coś w rodzaju ognia, który spalał go od środka. Czasami tak było. Czasami wystarczyło doprowadzić sprawy do jakiegoś ostatecznego punktu, by spokojnie wszystko zamknąć. Chyba takie niedokończone sprawy zawadzały najbardziej, a gdy już puszczają wszelkie hamulce i człowiek zdaje się na przysłowiową wolę nieba, gdy emocje już opadną, może z zadowoleniem stwierdzić, że to, co go trzymało wcześniej w miejscu, przestało już go dotyczyć. Ale czasami los był przewrotny. Czasami rzucenie się w wir nie załatwiało sprawy, a tylko ją komplikowało. O miłości w ich przypadku nie było żadnej mowy, ale z drugiej strony nienawiść również była w stanie cudownie napędzać do działania. A może nawet skuteczniej? Nie bawili się w romantyzm, nie tracili czasu na zbędne duperele, przechodząc od razu z punktu A do punktu B, by wyciągnąć z tego najwięcej satysfakcji, jak tylko się dało. Sam kontakt z gładką skórą Alexis, przyprawiający Cezara o niemalże elektryczne impulsy rozchodzące się po całym jego ciele, już nie był wystarczający, potrzebował więcej, znacznie więcej, tym bardziej, że oto właśnie jego koszulka wylądowała gdzieś na wzgardzonym miejscu na podłodze, a smukłe palce Lexi kreśliły niewidzialne wzory na jego klatce piersiowej, przyprawiając go o szybsze bicie serca. Kiedy ostatni raz i czy w ogóle kiedykolwiek wcześniej, z pozoru tak niewinny dotyk wywołał u niego taką falę emocji? Gdzieś pomiędzy westchnieniami wydobywającymi się z ich ust, usłyszał coś, co brzmiało jak kawałek jego imienia. Po raz pierwszy w wykonaniu Sky, nieprzesycony kpiną czy frustracją. Oderwał się na chwilę od jej słodkich ust, przenosząc obie dłonie na skraj jej bluzki i pewnie nawet blondynka dostrzegła jego lekki uśmiech, zanim pociągnął materiał w górę, by ściągnąć go przez jej głowę i odrzucić gdzieś na bok, a następnie niecierpliwie powrócił do przerwanego zajęcia, by złożyć ścieżkę pocałunków biegnącą od obojczyka Alexis, przez jej szyję, aż do ust, w które wpił się zachłannie. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej był w tym dziwnym pokoju, nie wiedział więc o wszystkim, co można tu było znaleźć. Według Kanadyjczyka stół do pokera był dobrym wyborem i pewnie właśnie w tamtym kierunku pokierowałby Alexis, gdyby nie to, że ona pierwsza wykazała inicjatywę i właśnie znaleźli się dokładnie nad przyjemnie wyglądającą kanapą. A właściwie na niej, bo Cesaire nieznacznie pchnął dziewczynę, by wylądowała na miękkim obiciu, a on razem z nią, nie odrywając się od niej nawet na chwilę, przesuwając dłońmi po materiale jej stanika, żebrach i brzuchu, w stronę zapięcia jej spodni, które były w tym momencie następnym zbędnym elementem garderoby.
Może oboje razem ze Sky byli w jakiś sposób ograniczeni lub upośledzeni. Bo ona sama nic nie rozumiała z tego. Jednak ich słowne przepychanki były czymś co zabijało codzienną monotonnie. Widzieli się codziennie. I Alexis czuła lekki dreszcz podniecenia na każde spotkanie. Na jego widok jej serce biło trochę szybciej, ale nie tłumaczyła to żadnym uczuciem, a entuzjazmem na kolejny epizod jej wojny. Choć z drugiej strony, gdy jakiegoś dnia z cholera wie jakiej przyczyny zabrakło jej spotkania z Weatherly'm czuła się po prostu niekompletna. Czuła się tak, jakby wyszła z domu bez umycia zębów. Niby możesz funkcjonować. Ale świadomość, że nie wykonałeś tego porannego rytuału dobijała i siedziała w głowie. Tym był Cesarie. Rytuałem. Który mogła powtarzać dzień w dzień do końca swoich dni chyba i żadnemu z nich nie zabrakłoby pomysłu na jakiś wredny komentarz, który tylko napędzał lawinę kolejnych słownych przepychanek. Oboje nie doświadczyli miłości. Ale czy to znaczyło, że nie byli do niej zdolni? Tak postrzegała siebie Alexis. Chociaż trzeba powiedzieć, że myliła się. Każdy przecież był zdolny do miłości. A ona? Ona miała w sobie takie jej pokłady, że bardziej wolała wierzyć w to, że nie jest do niej zdolna, niż jakąś do siebie dopuścić. Wiedziała, że to uczucie by ją zabiło. rozerwałoby tamę, którą je zabarykadowała i przyniosło tylko zniszczenie i ból. Wiedziała, że ma dwa wyjścia, kochać na zawsze, albo nie kochać nigdy. A właściwie, to nie wiedziała, miała się dopiero tego dowiedzieć. Wszystko działo się tak szybko. Miała wrażenie, że w ułamkach sekundy dokładnie. Złapał jej place, gdy mówiła i od tego wszystko się zaczęło. Nim się obejrzała byli już tylko oni. Bez słow. Gesty. Chciała go. Potrzebowała. Pragnęła. Krew huczała jej w uszach i tętniła ciężkim basem w żyłach, a serce łomotało w szaleńczym biegu. Miała nadzieję. A właściwie chciała wierzyć w to, że po wyjściu z tego pokoju jej zmysły ucichną, jej pragnienia względem niezg znikną i pozostanie czysta, niczym nie zmącona nienawiść. Ze nadal będą kłócić się przerzucając sarkastycznymi uwagi, ale już bez jej pragnienia, by go dotknąć. By posmakować jego ust. By go poczuć. Będzie tylko niechęć. To, czego pragnęła. Chyba. Prawda? Nie czuła się tak nigdy wcześniej. I nie wiedziała, czy spowodowane to było nienawiścią jaką do siebie żywili, czy może faktem, że w ten sposób natura i wszechświat chciała im pokazać, że są dla siebie stworzeni, na co każde z nich zareagowałby by pewnie ironiczny uśmiechem, nie komentując nawet sprawy. Nie zmieniała to jednak faktu, że jego dotyk rozgrzewał ją całą. Wzniecał w niej wciąż na nowo kolejną lawinę rozchwianych i rozszalałych uczuć, które szalały w jej małym ciele. Dostała pełny dostęp do jego kaltki piersiowej i ze skrzacymi oczetami badała każdy kawałek tej części jego ciała. Jakby próbując się jej nauczyć, jakby chcąc ją zapamiętać. Uniosła dłonie w górę i pozowliła ślizgonowi pozbawić się bluzki, za ten uśmiech skończyłaby za nim w ogień, wiedziała o tym teraz. Choć jeszcze chwilę wcześniej z ten uśmiech wrzuciłaby go w ten ogień i stojąc obok patrzyła jak płonie. Jego usta, tak niecierpliwe, tak zachłanne miały ją na własność. Mogły brać i brały. Jednocześnie dajac milion uniesień. Pociągnęla go lekko w stronę kanapy. Chciała jednak zostawić inicjatywę jemu. Chciała czuć się zdobywana. Nie po prostu dawać. A czuła, wiedziała, że zrobi to idealnie. Popchnał ją lekko, aczkolwiek władczo. Upadła na kanapę, on zaraz chwilę potem znalazł się nad nią. Niecierpliwość. Tak wielka. Jego dotyk wędrujący po żebrach zostawiał wręcz palący szlak, który podniecał i nakręcał ją. Ona sama przeniosła swoje wędrujące po jego klatce dłonie na plecy i jechała nimi w kierunku bioder, nie zatrzymała się jednak na nich, tylko sprawnymi palcami odszukała zapięcie paska i rozpięła je, po to, by zaraz i rozpiać jego spodnie. Jej zgrabne małe rączki wślizgnęły się pod materiał po to, by spocząc na pośladkach. Spojrzała w jego oczy, na ust wstąpił jej figlarny uśmiech, mówiący tak wiele, choć z jej ust nie padło żadne słowo. Była jego.
Byli zaślepieni i nie dostrzegali tego, co dla innych musiało być oczywiste. I nie chodzi już wcale o to głupie powiedzenie „kto się czubi, ten się lubi”, bo ich relacji chyba nie da się określić mianem „lubi”, a „czubi” jest niedopowiedzeniem roku, ale prawda jest taka, że jeśli ktoś jest Ci zupełnie obojętny, nie budzi w Tobie żadnych emocji, ani pozytywnych, ani negatywnych. Jak więc mogli pałać do siebie taką nienawiścią bez żadnego powodu, jak mogli tak maniakalnie szukać swojego towarzystwa i wypowiedzi podnoszących ciśnienie, jeśli byli sobie teoretycznie obojętni? Nie doświadczyli miłości, ale to nie sprawiało, że nie byli do niej zdolni, chodziło raczej o to, że nie potrafili z nią sobie dać rady. Podczas gdy wszyscy dookoła zakochiwali się na okrągło, zmieniając obiekty swoich westchnień sezonowo, Cesaire zostawał niewzruszony. Jego to nie dotyczyło i nie chciał, żeby w tej płaszczyźnie cokolwiek uległo nawet najmniejszym zmianom. Musiał trzymać wszystkie emocje w ryzach, bezustannie i bezlitośnie, bo gdy tylko sobie odpuszczał, odsłaniał swój słaby punkt. Brak umiaru. Brak zdolności do znalezienia optymalnego środka. Wpadał ze skrajności w skrajność, od czegoś, co przypominało szaleńczą miłość upośledzającą wszystkie definiujące go cechy i nie znającą żadnych granic, po nienawiść tak szczerą i tak niszczycielską, że pochłaniała go w całości. Gdy do głosu dochodziły z pozoru niewinne z początku uczucia, niewielka iskra w mgnieniu oka wzniecała ogień, którego nic nie było w stanie ugasić i jedynym wyjściem było czekanie na moment, w którym całkowicie się wypali. Wtedy nie był sobą. Był jakąś marną parodią, upodleniem, zbiorem wszystkich przymiotów, którymi gardził. Raz w życiu odpuścił i tego momentu nie zapomni do końca życia, trzymając go w pamięci jako przestrogę i lekcję, której nie odrobił z należytą sumiennością i poniósł tego przykre konsekwencje. Jeśli nie może być sobą, kiedy zalewa go fala uczuć, jakim szaleńcem musiałby być, żeby pozwolić sobie na powtórkę z tej jakże wątpliwej rozrywki? Wysokie wymagania weszły mu w krew i kiedy nie miał już nad sobą nikogo, kto podnosiłby mu poprzeczkę, robił to sam. Wytyczał sztywne granice, trzymał wszystko na krótkiej smyczy i szedł do przodu, po swojemu, bez żalu do samego siebie i bez rozgoryczenia z powodu źle podjętych decyzji. Nie chodzi o to, że tak było łatwiej. Tak było po prostu bezpieczniej. Dla niego, dla wszystkich. W jednym momencie, wszystkie te słowa, których zawsze mieli w zanadrzu całe mnóstwo, straciły siłę rażenia, ich wypowiadanie stało się bezcelowe. Zamienili swój podstawowy, werbalny oręż, na kontakt fizyczny, na gesty, które stały się bardziej wymowne i nabrały zadziwiającej wręcz mocy. Właśnie w tym momencie, za drzwiami pokoju, w którym przypadkowo się znaleźli, mogłaby tupać armia trolli, a Archibald miotając zaklęciami mógłby żądać ich głów, a Weatherly tkwiłby dalej niczego nieświadomy, pochłonięty całkowicie drobną postacią w jego ramionach, obojętny na cały otaczający ich świat. Nic innego się nie liczyło. Tylko ten pokój. Tylko oni. Tylko ona. Jej usta tak idealnie pasujące do jego ust. Ich perfekcyjnie kompatybilne ciała. Ten szum w uszach. Przyspieszony oddech. Szaleńcze tętno. Serce wyskakujące z klatki piersiowej. Nowe możliwości, kuszące perspektywy, obietnica przełomu i ułożenia wszelkich spraw za jednym zamachem i to w dodatku jak przyjemnym. Nie wierzył w przypadki. Nie wierzył również w przeznaczenie. To, że ostatnio wpadali na siebie jeszcze częściej i reagowali na siebie jeszcze bardziej alergicznie niż zazwyczaj, nie mogło wziąć się z kosmosu. Nie znajdował logicznego wytłumaczenia na to, co się działo dookoła niego, a i w tej chwili nie dbał o żadne wytłumaczenie. Czy logikę. Z zaciekłością najgorliwszych naukowców badali każdy dopiero co odkryty w ubrań skrawek swoich ciał, wodząc po wybrzuszeniach mięśni, kłębowiskach zakończeń nerwowych i fakturze skóry. Trzy przepełnione palącym pragnieniem pocałunki tu, trzy tam. Wsunięcie palców we włosy raz, lekkie pociągnięcie dwa. Wyeksponowanie jej szyi, bardziej, jeszcze bardziej, najbardziej. Trzy pocałunki tu, trzy pocałunki tam. Muśnięcie kruchych obojczyków raz, badanie zagłębień żeber dwa, zmniejszenie odległości pomiędzy rozgrzanymi ciałami do zera. Nowa matematyka. Właśnie taka, jakiej chcieli się uczyć bez końca. Coraz to następne części garderoby lądowały na podłodze w dość szybkim tempie. Ale nie dostatecznie szybkim, nie dla nich, nie teraz. Z niewielką pomocą Cezara, spodnie Alexis ześlizgnęły się z jej zgrabnych nóżek, po których przesunął dłońmi i pochylił się, by i na nich złożyć ścieżkę pocałunków. Chwilę później i jego spodnie podzieliły los reszty ubrań, a niecierpliwe ręce Kanadyjczyka szybko odnalazły zapięcie stanika Sky, by uwolnić ją od problemu, jaką był ten zbędny element odzienia i jeszcze tylko niczym rasowy dżentelmen zerknął pytająco na Lexi, by upewnić się, że jest przekonana co do kontynuacji ich chwilowego zawieszenia broni. Chociaż tak naprawdę nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby nagle się wycofała. Pewnie zdemolowałby cały pokój gier. Nie, żeby był jakimś psycholem, po prostu to by było już za dużo powodów do złości, jak na jeden dzień, a on wyjątkowo źle znosił takie natężenie negatywnych emocji.
Byli zaślepieni, to z pewnością. I nie dostrzegali oczywistych oczywistości. A jesli zaś chodzi o powiedzenie "kto się czubi ten się lubi", z pewnością nie należało ono do najbardziej trafnych w opisie ich relacji. Było zdecydowanie za słabe, za marne, za spokojnie. Ta dwójka razem była niczym szalejący żywioł, pochłaniający na swojej drodze wszystko, co tylko się pojawiło. A łączącą ich relację trudno było opisać jakkolwiek. A już na pewno nie dało się tego zrobić jednym słowem. Nienawiść? Tak, tak mogli mówić wszystkim na około. I choć widać było bijącą od obu wrogość do drugiego, wyglądała ona raczej jak marna próba ratowania się przed rosnącym uczuciem. Choć żadne by się do niego nie przyznało nigdy. Tak samo jak do uczucia dyskomfortu, które towarzyszyło Alexis, gdy kładła się wieczorem do łóżka po dniu spędzonym bez jednego spojrzenia na Cezara. Osłami. Tym oboje byli. I tak samo jak osły byli parci. Wręcz jak idioci, którym po raz setny się coś tłumaczy i nadal nie dociera i nie dotrze nigdy. Miłość nie istniała. Nie na tym świecie. Nie dla Alexis. Wiedziała o od najmłodszych lat. Była towarem przechodzonym już jako dziecko. Zabierano ją z sobą tylko po to, by dostać zasiłek z urzędu, potem stawała się nie potrzebnym przedmiotem, przeszkodą, którą należało trzymać, bo przynosiła fundusze. Od dziecka zbierała w sobie i magazynowała uczucia. Choć większości z nich mogła dać upust. Nienawiść nader skromnie grała pierwsze skrzypce i nigdy nie zalegała w niej zbyt długo. Gorzej jednak było z jej przeciwieństwem. Z miłością. Ta nie znajdowała ujścia i zostawała zamykana w środku, głęboko pod fasadą wielu murów, w zamku z fosą. Uczucie to miało zostać w zamknięciu, pilnie strzeżone przez Alexis i nie ruszone nigdy przez nikogo. Bowiem wiadome było, że taka ilość uczucia, jaka skrywała się tam była zbyt wielka, by jedna osoba mogła nad nią zapanować. Jeśli ktoś kiedykolwiek byłby na tyle głupi by przerwać tamę, mógł spokojnie spodziewać się pochłonięcia przez ten niszczycielski potok jej uczuć, jak i ją samą doprowadzić na dno. Poza tym, kim by została, gdyby wypuściła na świat to uczucie. Co z jej osobowości by zostało. Wolała nie pytać, nie gdybać i zostawić sprawy tak jak były. Zamknięte, nieruszone. Choć czy na długo? W tej chwili jednak liczyli się tylko oni. Cały świat nie miał znaczenia. I Alexis czuła to tak dokładnie, że mogłaby za to stwierdzenie oddać życie. Na zewnątrz mogłby się kończyć, mogłoby latać zaklęcia, a każda zła istota mogłaby atakować zamek a oni mieliby to kompletnie gdzieś. Mając siebie, nie potrzebowali więcej. Nie widzieli więcej. Nie było słów, które zawsze pełniły rolę tarczy i broni. Byli oni. Był on. Jego dotyk. I nic z tego, co działo się dzisiaj począwszy od wydarzeń na zaklęciach nie miało sensu. A Lexi nawet go nie szukała, bo jak przez mgłę pamiętała w tej chwili to, co działo sie jeszcze chwilę wcześniej za tymi drzwiami. Świat mógł nie istnieć, o ile istniały jego usta. O ile jego dłonie dotykały jej ciała. I sposób w jaki badał jej ciało pocałunkami. Nie jednym. Jakby jeden był niewystarczający, by pozwolić mu zbadać dokładnie daną część ciała. Trzema, jakby było to rytuałem. I ten gorący, rozpalający dotyk, badający kompatybilność ich ciał. Jakby dla sprawdzenia tego równania, którego wynik od początku zdawali się wiedzieć, choć tak strasznie nie mogli tego przyznać. Bum. Bum. Bum. Tłukło się w jej klatce serce. Choć równie dobrze mógł to być odgłos jego serca. Wiedziała, że bije tak samo szybko. Jej oddech przyśpieszył znacznie, a właściwie to gnał, jakby od szybkości tego zależało jego życie. Przyjemnie szorstkie dłonie chłopaka błądziły po jej ciele, jednocześnie usłużnie pomagając w pozbyciu się przeszkadzającym ich ubrań. A ona? Swoim aksamitnym dotykiem badała każdy kawałek odsłoniętego ciała. Drapieżnie, szybko, mocno i nieskładnie. Jej ręce były wszędzie, ale jednocześnie miała wrażenie, jakby ciągle nie były tam, gdzie powinny. Paznokcie co jakiś czas wadziły o jego skórę zaznaczając na niej czerwony ślad. Poczuła dłoń na plecach, w miejscu, do którego już dawno powinna dostrzec. Cezar jednak zatrzymał sie. Lexi uchyliła powieki spoglądając na niego. I wtedy do niej dotarło. Trafiło w nią jak piorun w drzewo. On czekał. Czekał na pozwolenie. Chociaż pożądanie w jego oczach mówiło jej, że wcale nie chce czekać. I tym bardziej zdumiał ją ten fakt. To zagranie, którego nie potrafiła zrozumieć. Wszystko jakby na chwilę ustało, dosłownie na sekundę, w której Alexis podniosła dłoń i położyła na policzku chłopaka zafascynowana w tej chwili właśnie kompletnie nim i spojrzeniem jego oczu, które pełne były pożądania i niemej prośby o wyrażenie zgody. Chciała tego. Potrzebowała tego. To miał być jej ratunek. Jedyna droga do możliwości dalszego funkcjonowania z nim. Do tego, by jej obsesja na jego punkcie skończyła się i poszła w siną dal. Przeniosła drugą dłoń na jego kark i przyciągnęła go, by sprawdzić raz jeszcze jego usta i po raz kolejny zadziwić się nad faktem jak idealnie pasują do jej warg. I gdy tylko ich usta znów się spotkały czas jakby na powrót ruszył z miejsca. A jej stanik zajął należyte miejsce na ziemi zaraz obok spodni. Chciała mu wykrzyczeć, że go pragnie, że go chce, że tylko on z tylu facetow z którymi była sprawił jej tak wiele przyjemności, a jeszcze nawet nie przeszli do rzeczy. Ale zamknęła się, wiedząc że słowa nic nie pomogą, że gest znaczą więcej. I że ciało mówi samo za siebie. Wplotła więc dłonie w jego włosy, zatracając się znów w ich wspólnym obcowaniu.
Przechodził korytarzem, jak to często nauczycielom się zdarza. Nic szczególnego, to trzeba pójść do pokoju nauczycielskiego, to do pracowni, by w rezultacie trafić do gabinetu. Przemierzał codziennie niemal wszystkie piętra, widział rzeczy, których nie chciał, czuł się jak ostatni bastion chroniący regulamin szkolny, młodzież i moralność przed całkowitym upadkiem. Choć tylu nauczycieli po korytarzach się panoszyło, on jednak trafiał na kwiatki. To pewnie dlatego, ze tacy staruszkowie jak Mary czy Howard jedyne co widzieli, to ciasteczka na blacie w kuchni i kawę przy stole w Wielkiej Sali. Eh, przeciętny polak zapytałby "Panie prezydencie jak żyć?", on tym czasem wolał milczeć, cierpliwie wykonując swoje obowiązki. Stało się, wracał właśnie z Izby Pamięci, gdy dostrzegł uchylone drzwi od pokoju gier. Najwyraźniej młodzieży już nawet drzwi nie uczy się zamykać. Podszedł więc do nich, lecz zanim zdążył je zamknąć, zobaczył dość niefortunną stacje. Znaczy lubi oglądać dziewczyny bez spodni, bo jaki szanujący się facety by tym gardził, ale nie uczennice w objęciach innego ucznia. Jak dobrze, że jeszcze mieli na sobie bieliznę, bo mógłby jeszcze dowiedzieć się czegoś niesłychanego o ich anatomii, a tego tym bardziej by nie chciał. Choć oczywiście marzeniem było znać ich tylko w relacjach uczeń-nauczyciel. Cóż jednak poradzić, że nie potrafią uprawiać seksu w zacisznych miejscach, tylko jakieś szmery, bajery i gierki wybierają? - Nie chce wiedzieć, co tu się wyprawia. Ubierzcie się, zanim skończy się moja cierpliwość. Piorunem. - Stwierdził, wchodząc bezczelnie do pomieszczenia. W końcu w czasie jego godzin pracy nie będzie na takie rzeczy pozwalał. Zwłaszcza uczniom Slytherinu, za jego czasu ten dom uczył czegoś więcej niż delikatnie mówiąc miłości w pokojach zamkowych. Może od razu zrobią uczniowie ranking "ile sal zdążyłem zaliczyć, zanim mnie ktoś przyłapał"? Eh, ta niewdzięczna młodzież. - Alexis i Césaire? Z resztą nie ważne, jak będę potrzebował to i tak was znajdę. Nie w tym rzecz.Odejmę stosowną ilość waszemu domowi, choć za takie wybryki, to chyba powinienem wszystkie. A teraz marsz do prof. D'Aoust. Nie jestem od tego, by was wychowywać. - Stwierdził, pokazując im drzwi i czekają aż przekroczą ich próg. W grę nie wchodziło, by wyszli z nich i udali się gdzieś indziej, niż do opiekuna swojego domu. Nie sądził, by byli na tyle głupi, by go nie posłuchać. A hufflepuffu w końcu nie są.
To chyba najodpowiedniejsze miejsce do gry w Eksplodującego Durnia - wygodne stoliki i krzesła, no i ta atmosfera zdrowej rywalizacji, zabawy, która dostarcza tylu emocji...! Na sąsiednim stoliku znajdziecie kilka butelek soku dyniowego i kremowego piwa, w razie gdyby dopadło was pragnienie. Ale teraz nie ma co dłużej zwlekać - siadajcie do kart i przekonajcie się, komu sprzyja dziś fortuna!
Jest to pierwszy etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba - to ona przechodzi dalej. Zasady gry znajdziecie tutaj. Gracz, który nie zareaguje w ciągu pięciu dni, gdy przypada jego ruch, zostaje zdyskwalifikowany, a gra toczy się dalej między pozostałymi osobami.
Skład grupy 7:
Spoiler:
Avis Dakers Shane Villadsen Ivy Haden
Nie zaczynajcie gdy, dopóki nie dostaniecie listów!
Ivy była więcej niż podekscytowana faktem, że wreszcie zaczęły się rozgrywki eksplodującego durnia. Chociaż nie była przekonana czy będzie miała tyle szczęścia, marzyła o tym, żeby zdobyć tytuł. Nie, żeby "król durni" był najlepszym, jaki mogła kiedykolwiek zdobyć, ale w końcu trzeba z czegoś zasłynąć podczas tych kilku lat edukacji. Po szkole na spotkaniach absolwentów - o ile Hogwart w ogóle takie organizuje - byłaby Ivy, która kiedyś zdołała pokonać wszystkich w Eksplodującym Durniu, a nie kimś z serii "Chyba siedziałem kiedyś za tą Puchonką na eliksirach. A nie! Tamta jednak była ładniejsza." Kiedy ostatecznie porzuciła wszystkie swoje rozważania, weszła nieco niepewnie do pokoju gier i rozsiadła się na jednym z krzeseł, biorąc sobie do picia szklankę soku dyniowego. Chociaż wiedziała, że powinna poczekać na pozostałych graczy, postanowiła wyłożyć już swoją kartę. Miała nadzieję, że to wystarczy, by wygrać przynajmniej ten etap.
W końcu jakaś odmiana. Podczas wykonywania zadań Sfinksa opcja zagrania w durnia była dość pocieszająca. Była ciekawa czy tym razem będzie miała trochę więcej szczęścia niż ostatnio i nie odpadnie praktycznie na samym początku rozgrywek, a jeśli uda jej się przejść to jaką listę dziwnych dolegliwości będzie mogła zanotować tym razem? Chyba po ostatniej grze już nic ją nie mogło zdziwić, zwłaszcza jeśli od ostatniej zabawy postanowiła bardziej zaznajomić się z kartami, ot tak żeby nie żyć w nieświadomości aż do momentu kiedy przegra. Niestety tym razem nie przyjdzie jej zagrać z siostrą, bo z tego co powiedziała ta nie zapisała się do gry. Ta perspektywa nie była pocieszająca, bo jeśli pod wpływem karty znów się w kimś zakocha to nie będzie już tak wesoło, a wtedy przynajmniej trafiła jej się ona. Tradycyjnie nie śpieszyło jej się z dotarciem na miejsce, więc spodziewała się tego że w pokoju już ktoś będzie. Nie myliła się, gdy otworzyła drzwi siedziała już tam dziewczyna której oczywiście nie znała, więc nic nowego. Podeszła bliżej i przedstawiła się jak to miała w zwyczaju dość krótko - Shane - powiedziała podając jej rękę na przywitanie. Ot takie neutralne. Usiadła naprzeciw, wylosowała kartę a zobaczywszy co się na niej znajduje uśmiechnęła się tylko nieznacznie. Znów temat miłości, tym razem już na początku no... plus czyraki. Na szczęście nie dotyczyło to jej osoby więc po prostu było jej to obojętne. Było jasne, że czekają na więcej osób więc sięgnęła po piwo spoglądając na koleżankę jak i również w stronę drzwi. Ciekawe ile będą musiały czekać.
Akurat leżała w dormitorium i czytała książkę, kiedy w okno z pełnego rozpędu uderzyła sowa. No dziesięć zawałów przecież. Ale przyniosła list i to list, na który Vi od dawna czekała - o pojedynku w eksplodującego durnia! To był dobry powód, żeby odłożyć książkę i pobiec do pokoju gier. W którym, tak na marginesie, nigdy nie była, a co za tym szło, nie miała pojęcia, jak do niego trafić. Trzy godziny później była na miejscu. Już nawet nie wściekła, a zwyczajnie zrezygnowana. Zmęczona i bez energii. Ale wciąż chciała grać. Na duchu podniósł ją widok Ivy. Sam jej widok poprawiał humor. Może będzie swoistym talizmanem? Sięgnęła po butelkę piwa kremowego, usiadła na jednym z krzeseł i podciągnęła nogi do góry, opierając stopy na siedzeniu. Wtedy do niej dotarło, że nawet się nie przywitała. Uśmiechnęła się słabo. - Cześć - rzuciła w przestrzeń, po czym zwróciła się do dziewczyny, której nie znała. - Jestem Avis. Głupio jej było, że musiały na nią czekać, więc nie czekając na nic wyciągnęła kartę. No kto by się spodziewał, że tak źle jej pójdzie... Westchnęła. Wtedy sobie uświadomiła, jak działa jej karta. Miała nadzieję, że tego, jak mocno płoną jej policzki, nie widać jakoś bardzo... Chciała spojrzeć na Ivy, ale nie była w stanie.
Starała się nie przejmować pierwszą przegraną, choć nie mogła przestać myśleć o efektach karty. Właściwie pierwszy raz poważnie zastanawiała się nad uczuciami do Ivy. Puchonka jej się podobała, była nią mocno zauroczona, ale czy zakochana? Czy jeśli nigdy nie powiedziała nic takiego na głos, to i tak się liczy? Jeśli nawet o tym nie myślała? Uznała, że to byłoby najgorsze miłosne wyznanie w historii wszechświata. "O, masz czyraki? No wiesz, to dlatego, że cię kocham." Koszmarne. Wpatrywała się w Haden, szukając oznak potencjalnego "wyznania". Ale nic się nie działo. Dziewczyna wyglądała i zachowywała się normalnie, więc najwyraźniej nie skończyło się najgorzej. Ulżyło jej, ale jednocześnie dało do myślenia. Nie sądziła, żeby była w stanie wyrzucić z myśli Ivy i uczucia do niej. I to pragnienie, żeby ją pocałować. I dotknąć. I już nie wypuszczać z objęć. Vi, ogarnij się i graj. Następna wylosowana karta była już o wiele lepsza. Była przekonana, że w tej rundzie nie przegra, przez co mogła spokojnie zająć się przyglądaniem się towarzyszkom. Że niby niewinnie. Powiedziałaby coś, zaczęła jakąś rozmowę, ale zupełnie nie mogła skupić myśli.
- Cześć - Haden rzuciła radośnie w odpowiedzi, gdy tylko Vi się przywitała. Cieszyła się, że grają razem. Z drugiej strony to znaczyło też, że grają przeciwko sobie, a to już nie było takie zachwycające. Ivy obawiała się też o swoje skupienie w trakcie gry. Po tym wszystkim, co zdarzyło się w Indiach, miała kompletny mętlik w głowie. Najpierw to całe omdlenie w lesie, potem kajaki, podtopienie i - słodki Merlinie - pamiętała, że usta Avis na krótką chwilę przycisnęły się do jej własnych, kiedy w szaleńczym tempie machała rękami, usiłując się wydostać spod wody. Nie czuła się jeszcze na siłach, by z nią o tym porozmawiać. Jednocześnie nie potrafiła stwierdzić, co to właściwie miało być. Do cholery. No. Um... A potem do tego wszystkiego doszła ta dziwna sytuacja z placu, która namieszała jeszcze bardziej i zanim ktokolwiek cokolwiek jej wyjaśnił, trzeba było wracać do Hogwartu. Jak zwykle. Może Ivy powinna być mniej puchońska? Może powinna częściej tupnąć nogą i żądać tego, co jej się należało? Cóż, teraz powinna zdecydowanie grać. Kolejna karta została rzucona na stół i Ivy zdecydowanie ulżyło.