Ta sala jest idealna dla tych, którzy lubią oglądać siebie ze wszystkich stron. Jest to dosyć duże pomieszczenie, na którego trzech ścianach zawieszone są przeróżne lustra – niektóre działają jak zwykłe lustra, inne zniekształcają sylwetkę. Pod ścianą niepokrytą lustrami, tą samą, w której znajdują się drzwi wejściowe, stoją kanapy i fotele, które można łatwo przemieścić i ustawić w dowolnym miejscu. A oświetlenie? Nie wiadomo skąd pochodzi. Gdy ktoś wchodzi do środka, pomieszczenie staje się jasne, jakby cały czas panował dzień. Idealne miejsce do ćwiczenia swoich tanecznych umiejętności.
***
Gabrielle, podekscytowana spotkaniem z przyjacielem z dzieciństwa, którego nie widziała przecież od tylu lat, szybko napisała notkę, która miała poinformować Pierre'a o tym, że czekała na niego. Najpierw pobiegła do sowiarni i wysłała ją, w niej zmieniając miejsce spotkania (w Salonie Wspólnym już ktoś był). Później szybko udała się do Sali, mając nadzieję, że nie spóźni się i że to ona nadejdzie tam pierwsza, tak, jak obiecała, a nie on. Na szczęście, gdy tylko weszła do pomieszczenia, okazało się, że nie było w nim nikogo oprócz niej. Także usiadła na jednym z foteli i czekała, przy okazji obserwując swe oblicza odbijające się w lustrach. A niektóre wyglądały prześmiesznie.
On jednak ponownie nie dał jej wyjść tak łatwo chwycił ją za nadgarstek i ponownie mocno ją przyciągnął do siebie. Teraz ona przylegała do drzwi a on ponownie przybliżył swoją twarz do jej i pocałował ją. Jego ręka zjechała powoli coraz to niżej a po chwili wyszeptał jej do ucha. - Nie myśl sobie, że jestem dumny z tego, że udało mi się ciebie pocałować. Ale jestem dumny z tego, że chyba jako jeden z nielicznych znam ciebie prawdziwych. - Szepnął i zaczął składać delikatne pocałunki na jej szyi. Autentycznie był strasznie delikatny w tym co robił. Nie robił tego jak by chciał nachapać się tego na przyszłość. Robił wszystko jak na prawdziwego chłopaka przystało.
Kiedy ponownie ją pociągnął wydała z siebie to swoje słodkie „Kyaaaaaa”. Potem znowu to samo. Już myślała, że uda jej się uciec i jedyne, co jej zostanie to go unikać, a tutaj nagle chwila moment i znowu ich usta się złączyły, a ona zaś nie miała możliwości się uwolnić. W pierwszej chwili wyraźnie planowała mu jeszcze spróbować zwiać, ale zaraz potem ponownie odwzajemniła pocałunek zsuwając ręce po jego ciele i kładąc mu na pośladkach. Intymnie? No troszeczkę. Ale chyba ma prawo prawda? W końcu on ją całuje. - Podobno fatalnie całuje... Więc po co to robisz? - Powiedziała cicho przypominając sobie sytuacje. Hm... HA! Mówiła, że będzie jej pragnął. Tylko zamiast on być zadowolony pod niebiosa, to ona mruczy jedną dłoń trzymając w jego tylnej kieszeni a drugą głascząc go po włosach. No pięknie....
- Bo cie Kocham - Mruknął cicho i oparł swoją głowę o jej ramię. Jego włosy zaczęły spływać jej po ramionach. - Nawet jak mnie zranisz nieświadomie wiedź, że jestem po twojej stronie. I nic to nie zmieni. A nawet jak trafisz na innego o niebo cieplejszego człowieka niż ja i uznasz, że to on zasługuje na ciebie będę się modlić o to aby on docenił ciebie tak samo jak ja - Powiedział i po chwili ponownie jego usta zaczęły muskać jej szyję tylko po to aby po chwili ponownie zaczął ją całować w usta. Wyciągnął swoją różdżkę z tylnej kieszeni i rzucił ją gdzieś na bok aby nie przeszkadzała. Rozpiął sobie dwa guziki od swojej koszuli nie przerywając pocałunku.
Tego to już się w ogóle nie spodziewała. Otworzyła szeroko. Że on ją co ja przepraszam bardzo? Przecież oni się w ogóle nie znają. Przecież... Nie, to już jest podejrzane. To zdecydowanie nie mogło być szczerze. Nawet, jeśli ubrane w tak ładne słówka, to ona to odebrała jednoznacznie: Chłopak po prostu chciał się z nią zabawić, a chciał to zrobić w bardziej uczuciowy sposób niż z innymi, dlatego wmawiał jej takie rzeczy. A skoro jemu zależy tylko na jednym... Cóż, faceci. Wszyscy tacy są, czego ona się spodziewała? Pf. Bo cie kocham. Dobre sobie. Miłość nie istnieje... Całowała się z nim, a kiedy chłopak zaczął rozpinać bluzkę uznała to za znak zachęcający i jej dłonie powędrowały do jego koszuli do samego końca odpinając jej guziki i kładąc ciepłe dłonie na jego nagim torsie, by smyraniem po skórze podrażniać ją i dawać mu przyjemność z tego gestu.
- Nie wierzysz mi prawda - Powiedział i popatrzył w jej oczy. Tak on zawsze znajdzie czas do porozmawiania. Chociaż teraz wyglądał śmiertelnie poważnie. W jego oczach na dobrą sprawę brakowało jeszcze tylko serduszek, ale nie no nie był aż tak, że będzie jej to pokazywał na lewo i w prawo. Ale był szczery i ona mogła to zobaczyć jak tylko by chciała. - Mówiłem ci, nie traktuję cię jak jakąś laseczkę do zabawy. Jak bym chciał to bym poszedł do burdelu a nie siedział z tobą tutaj. - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął nią lekko. Sam już nie wiedział co miał by mówić, ani co miałby zrobić aby nareszcie ona mu uwierzyła. Odsunął się trochę od niej i potargał sobie włosy tylko po to aby ukucnąć i schować głowę. - Cholera jasna - Mruknął cicho do siebie. Chyba tylko on sam doskonale wiedział co to miało oznaczać. - Jeszcze niedawno miałem ochotę cię utopić w łyżce wody a teraz mam wrażenie, że jesteś najcenniejszym skarbem na tym świecie, a ja zaczynam się poczuwać do tego aby ciebie ochraniać. Ale ze mnie debili - Powiedział i podniósł lekko głowę tylko po to aby popatrzeć w swoje odbicie. Zacisnął lekko wargi i szybko odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku, jednak zapomniał, że to sala luster prawie wszędzie one były. - Co tobie mam powiedzieć, albo co mam zrobić abyś mi uwierzyła. Mam się rzucić z wierzy astronomicznej. Jak to cię utwierdzi w tym, że mówię prawdę to proszę bardzo. Możemy tam iść nawet w tej chwili - Mruknął i opuścił ręce tak, że znajdowały się teraz na jego kolnach.
Spoglądała na niego już samej nie wiedząc co ma myśleć o tym chłopaku. Dokładnie go obserwowała. Objęła się ramionami będąc zaskoczoną tym, że chłopak zachowuje się tak szczerze. Ale... Ona wie swoje. Nie można się tak szybko zakochać. I ona nie zaufa nikomu w najbliższym czasie. Nie chciała ufać nikomu niż nigdy więcej. Przełknęła ślinę i podeszłą do niego. Cmoknęła go w kark, by potem odwrócić się i otworzyć drzwi. Nie miała zamiaru nic mówić, bo jaki w tym sens? Ona jedno, on zaprzeczy, ona zwątpi, on się załamie. Jej zachowanie było po prostu na fundamencie strachu o to, że ona będzie cierpieć i że ktoś będzie cierpieć przez nią. A skoro tak, to musiała zostawić w spokoju każdego, kto chciałby być blisko niej. Najlepiej by było, jakby nigdy między nią a Kame nie doszło już do konfrontacji. Otworzyła drzwi i obejrzała się jeszcze za nim. Cholera... Zostałaby ale... Xsa...
- Kurwa mać - Przeklną jeszcze raz, jednak tym razem zdecydowanie mocniej. Jego ręce ponownie wylądowały na tyle jego głowy ponownie czochrając czuprynę. Dla wielu była to oznaka zdenerwowania przez chłopaka. Nie zwracał jak na razie uwagi na dziewczynę. Tak szczerze to był nawet święcie przekonany, że wyszła. Chwycił swoją różdżkę która leżała gdzieś w koncie. Zaczął się jej przyglądać uważnie. Po chwili wycelował jej koniec w kierunku lustra i powiedział cicho. - Reducto - Powiedział a lustro rozleciało się na milion kawałków. Jeden kawałek poleciał w jego kierunku, jednak zrobił małe rozcięcie na jego policzku. - I co ja mam teraz do jasnej cholery zrobić. Dlaczego ona. Jest tyle dziewczyn w szkole, a musiało wypaść na nią. Co ty w niej widzisz. No tak jest cudowna pod każdym względem jej charakteru, tylko ja prędzej sam się zabije niż się do niej zbliżę - Mruknął i ponownie zaczął sobie obracać różdżkę w rękach.
Myślał, że wyszła. I bardzo dobrze. Chciała zobaczyć co będzie robić w tym czasie. Obserwowała go dokładnie. Nie śmiała się odezwać nawet słowem. Oddech również miała wyciszony w miarę możliwości. Co było trudne, bo kiedy zaczął kląć i kiedy zaatakował lustro podskoczyła jak oparzona robiąc krok do tyłu. Wpatrywała się w jego plecy. Nie chciała go aż tak zdenerwować... I patrząc na niego znów zaczynała wątpić. Wątpić w to czy powinna wątpić. Dlaczego ona zawsze jest taka skomplikowana?! Dlaczego jest taką trudną osobą?! Dlaczego cholera jasna doprowadza każdego chłopaka po kolei do takiego stanu? Ramiro był w niej tak zakochany, że aż wymazał sobie ją z pamięci. Nie chciałby, żeby Nashi wpadł na ten sam pomysł. - Przepraszam – Dało się słyszeć ciche słowo w momencie, kiedy wyszła z sali. Potem tylko stukot butów, kiedy odbiegła znikając w jednym z korytarzy. [z/t -> http://czarodzieje.forumpolish.com/t36p135-korytarz-na-iii-pietrze#125806 ]
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Pon Cze 18 2012, 20:35, w całości zmieniany 3 razy
Kiedy Kame się zorientował, że nie jest do końca sam szybko wstał ze swojego miejsca. Nawet nie naprawił luster. Zamknął za sobą drzwi i od razu pobiegł w kierunku stukotu butów. Nie no nie chciał aby to tak się potoczyło. Wszystko poszło nie w tym kierunku co chciał. Krew na jego policzku zaczęła spływać. Było to nie wielkie zadrapanie, ale szkoło to szkoło daje głębokie rany. z/t
Lubił lustra, dlatego łatwo odgadnąć dlaczego przyszedł właśnie tutaj. Chciał pomyśleć, porozmawiać sam ze sobą, albo po prostu przejrzeć się w lustrach, które tutaj wisiały. Może poprawić włosy? Przeszedł parę kroków wzdłuż szklanej tafli luster. Cały czas spoglądał w swoje oczy, co chwila dotykając rękami swojej brody czy włosów. Zwolnił tępo i po chwili stanął w miejscu, zastanawiając się co zrobić teraz. Może po prostu się wyciszy?
Ann próbowała ukryć płacz. Niestety po drodze była sala lustrzana. Lekko otarła oczy. podwinęła prawy rękaw. Rany czasem ją bardo bolały. Lecz to nie był powód jej płaczu. Po drodze potknęła się i kilka Gryfonek zachichotało. Ann zaczęła miotać w ich stronę takie przekleństwa, że się zamknęły, a jedna prawie popłakała. Wchodząc do sali luster wyglądała żałośnie. Kiedy zamknęła drzwi zobaczyła Smitha. No tak. Tylko jego jej do szczęścia brakowało.
Do pomieszczenia weszła irytująca go rudowłosa dziewczyna, za którą aż tak bardzo nie przepadał. Annie Everdeen, tak. Irytująca Ślizgonka, która w Salonie Wspólnym tak głośno go powitała. Może i jej nie trawił, może i była mu obojętna, ale nie lubiał jak ktoś płacze, nie dziewczyna i nie przy nim. Spojrzał w jej stronę- ryczała i wycierała twarz w rękaw, tylko dlaczego? - Co ci jest? - zapytał od niechcenia, ciekawy powodu, dla którego miała łzy w oczach. Przeszedł jeszcze kilka razy wzdłóż lini ściany, aż w końcu podszedł do niej bliżej i spojrzał w jej oczy. Nie był jej fanem, ale w końcu może przecież ją pocieszyć?
-Ba..Ba..bab.. Nie potrafiła tego powiedzieć. Jąkała się. Została sierotą! Cały świat jej się zawalił. Nogi się pod nią ugięły. Prawie uderzyła głową o posadzkę. Kiedy trochę się uspokoiła próbowała opowiedzieć Smithowi o co jej chodzi. -Ba..Babcia.......I..I dz..Dziadek.. Lecąc na miotłach..Nie wiem .. Coś ich.. Zrzuciło.. I..I.. I nic już nie powiedziała. Łzy zalały jej oczy. Myśl, że została jej tylko Caroline. Że jest sierotą.. Chciała już tyko zniknąć z powierzchni tego świata.
Jaka babcia? Jakie miotły? On spytał tylko dla zasady, a ona mu tu opowieść życia snuje! On jej nawet nie zna tak dobrze, a Everdeen opowiada o babci miotle i nie wiadomo co jeszcze. Chciał tylko cicho prychnąć, ale gdy dziewczynie ugięły się nogi, zrozumiał, że to chyba nic miłego. Właściwie, wiedział to od początku. Stał przy niej chwilę, spoglądając na jej długie, rude i rozpuszczone włosy, drapiąc się po głowie i zastanawiając się nad tym, co z tym fantem zrobić. Nie był świadomy powagi sytuacji, nie wiedział o Ślizgonce nic, a tym bardziej o jej rodzinie, babci i dziadku. Zmierzył ją zimnym i przenikliwym wzrokiem, kiedy odważył się zapytać. - Nie płacz, nic się nie stało - przecież tego nie wiedział. Umarli? Żyją? Są w szpitalu? Nic mu nie powiedziała, więc jak miał ją pocieszyć?!
-N-no tak.. Głupia jestem.. Nic o mnie nie wiesz?! Moja bab..cia i dz..dziadek zmarli dziś rano w Mungu! To moja wina!! Wieźli mi moją naprawioną różdżkę. I..I TO MOJA WINA!!!! Dziewczyna tak ryknęła, że lustra niebezpieczne zadrżały. Wcisnęła mu nóż w rękę i powiedziała: -Zabij mnie! Proszę. Wiem, że nawet mnie nie lubisz więc nie będziesz tego tak przeżywał. Powiedziała Ann ze łzami w oczach.
Nie mógł zaprzeczyć. W jego oczach naprawdę była głupia. Dała mu nóż. On się boi! Skąd ona ma ten nóż? Nosi go tak o w kieszeni? Może Edward ma kogoś zawiadomić? Może Ann pójdzie do Munga i ją wyleczą? Czy ona ma problemy psychiczne? Wszystko może zrozumieć, ale nóż? Jeszcze dała mu go do rąk. Co on ma robić, no? Stał z nożem kuchennym w ręku i nie wiedział co ma z tym zrobić. Zabić ją, czy jak? Nie! Przecież jesteśmy w Hogwarcie, helloł? Mogłaby w siebie strzelić Avada Kedavrusem i już, a nie biednego Edwarda męczy! Wpatrywał się raz w Annie raz w lustro, wiedząc, że każdy jego ruch jest przez dziewczynę oglądany. Bał się jak nigdy dotąd, a przez chwilę nawet myślał, że zemdleje. - Nie, o co ci chodzi? - rzucił ostrzem na ziemię i odsunął się od dziewczyny parę kroków. Co tym razem zrobi? Milczał. Nie znosił rozmawiać, zwłaszcza o dziwnych rzeczach z osobami, których nie lubi, ale musiał chyba zatrzymać rudowłosą przed popełnieniem samobójstwa - Nie musisz się zabijać. Skąd wiesz, że zginęli w Mungu? - swoją drogą, ją też trzeba by tam wysłać...
Dziewczyna była zdziwiona on jej przecierz nie na widził. Złapała nóż i poczęła się nim bawić. Chłopak jakby się jej bał, bo się odsunął. -Nie bój się. Nic TOBIE nie zrobię. Ann zagwizdała. Do pomieszczenia wleciała sówka z listem w dziobie. Oto treść tego listu:
Annie
Droga Annie
To ja Maddy. Pracuję w Mungu. Mam dla ciebie złą wiadomość. Twoi babcia i dziadek nie żyją. Zginęli nad ranem. Nie wiadomo jak. Ale nie do końca. Wiemy, że coś ich zepchnęło z mioteł. Mieli przy sobie twoją różdżkę. Wysyłam ją razem z listem. Gdybyś nie dawała rady to wiesz gdzie mieszkam.
Maddy
Annie nie wytrzymała. Upadła na podłogę i zaczęła głośno szlochać.
Bawi się nożem... TO jest straszne! Potem jeszcze płakała na podłodze, tego dla Edwarda było za wiele. Bał się jak nigdy, bowiem do tej pory nie znał dziewczyny o bardziej wybujałej huśtawce nastrojów. Owszem, nie lubił jej, ale czuł, że wraz ze strachem rośnie też do niej jego niechęć. Upadła na ziemię i beczy. Drze się w niebogłosy, a on nie lubi takich sytuacji, albo ona się uspokoi, albo on stąd wyjdzie! Naprawdę! Był jeszcze bardziej zdziwiony i wystraszony, gdy do ręki wcisnęła mu świstek papieru, który najprawdopodobniej był listem. Przeczytał go i zdenerwował się jeszcze bardziej. Po kija mu to! - Wybacz, ale nie wiem o co ci chodzi - odparł machając rękami, na znak by go nie tykała - Nie płacz... Eee Nie miał pojęcia co ma powiedzieć. Ta sytuacja była straszna i komiczna zarazem, ale nie ze trony Eda. Był przerażony.
Teraz za pomocą różdżki przemieszczała nóż w powietrzu. No tak pewnie chłopak bał się jej. Postanowiła być miła i łagodna. Nóż dała sówce, by zaniosła go do jej dormitorium. -Chodzi mi o to, że do jasnej (niedomówienie), że wszyscy przyjaciele mnie opuścili, rodzina nie żyje. Nie mam co ze sobą zrobić. Nie mam już żadnego punktu oporu. Pewnie masz mnie za dziwaczkę, ale na prawdę nie jestem taka. Przy " przyjaciołach " czułam się dobrze ale teraz.. Pewnie mało cię to interesuje. Chcesz to wyjdź! I nie kłam, że nie masz teraz ochoty mnie porostu zabić. Powiedziała dość łagodnie Annie.
Kto normalny nosi ze sobą nóż? Kto normalny daje do sowie? No, chyba, że ktoś jej nie lubi i chce, żeby sobie pazurki poraniła! Edward kochał zwierzęta, bardziej czasami niż ludzi, nie pozwoli, by ktoś krzywdził biedną sówkę! Bał się. Dziewczyna miała całkowią rację, iż bał się jak nigdy w życiu; nie zależało mu na niej, bał się o siebie, o to, że coś się mu stanie. Ale kto by się nie bał w takiej chwili?! Tylko głupiec! Ale chyba jeszcze gorsza niż strach, byłaby w tej chwili ucieczka. Annie napewno za nim pobiegnie, dorwie go i zje! Albo gorzej, weźmie ten nóż i coś mu zrobi! Chłopak spojrzał jeszcze raz na całą sylwetkę dziewczyny Uspokój się. Zaczęła opowiadać mu o swoich problemach... Jak on nieznosi problemów innych, OBCYCH mu ludzi! Zwłaszcza takich, których nie lubi, no! Miał własne, większe i poważniejsze kłopoty niż to, że nie ma przyjaciół jakaś Ślizgonka. Czy oni wszyscy są tacy głupi? Czy oni wszyscy muszą go tak irytować? Niechęć Edwarda do osób ze Slytherinu rośnie przez tą właśnie dziewczynkę! - Dosyć tego! Nic mnie to nie interesuje! - odparł ostro i zdecydowanie. Nie ma zamiaru poświęcać swojego wolnego czasu na wysłuchiwanie jakiś bredni. No, było mu jej trochę żal, ale nikt nie ma prawa spowiadać mu się ze swojego życia! On ma własne!
Annie stanęła w oknie . Prawie się stamtąd rzuciła, ale jakaś delikatna ręka ją powstrzymała (nie Eda) Odtrąciła ją z całej siły. A ta uderzyła w lustro. Te z kolei rozprysło się na małe kawałki. Ann zirytowana wyciągnęła różdżkę. -NIE BÓJ SIĘ! Powiedziała głośno i wyraźnie Annie. Wypowiedziała zaklęcie i lustro wróciło do normalnego kształtu. Ann stanęła jeszcze raz w oknie. Zagwizdała. Tym razem bez liczenia rzuciła się na zalany nocą dziedziniec. Przez chwilę tylko głucha cisza. Lecz chwilę potem przerywa ją trzepot. Trzepot skrzydeł. Trzepot skrzydeł olbrzymiego orła. Ann zanim skoczyła przywołała swojego przyjaciela. Olbrzymiego orła, który złapał ją zanim zdążyła upaść. I teraz razem z nią odleciał w mrok.
Cały wieczór błądził po zamku w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca dla siebie. Zwiedził już kuchnię, ale widok nadmiaru jedzenia przyprawiał go o mdłości, a przecież musiał dbać o formę. Był również na błoniach, na których spędził kilka minut poszukując wolnego drzewa, pod którym mógł posiedzieć, ale chyba żadne z nich nie było odpowiednie. No tak, przecież Ash'a nic nie zadowoli. Aż w końcu trafił tutaj. Miejsce było wprost idealne dla niego. Tyle luster, w których mógł siebie podziwiać. Stanął na środku sali, kilka razy obracając się w miejscu i przyglądając się swoim odbiciom w lustrach, marszczył nos.
Ash... My tu jesteśmy :P W sensie ja i Annie Everdeen... Jak chcesz tu pisać to po prostu zmień post, tak, żebyśmy się pojawili czy coś xP
Ma się nie bać, tak? Ma się nie bać osoby, która ma rozdwojenie jaźni, straszy go nożem, ma huśtawkę nastrojów jak małe dziecko i właśnie wyskoczyła przez okno? Serio? Nie! On się jej będzie bał, bo tak robią normalni ludzie w stosunku do tych dziwnych. Najpierw chce się zabić, tak? Potem bawi się tym nożem, kolejno daje go sówce... Oj, jaka ona biedna! Chlip. Następnie podchodzi do okna i z niego skacze. naprawdę? Gorzej jej, czy co? A może ona taka jest? No, bo tak, wiemy, Edward jest przystojny jak młody bóg, mądry, inteligentny i te sprawy, ale żeby być jakąś psychofanką?! Ale, żeby go gonić po Hogwarcie?! Żeby go straszyć nożem?!! Usłyszał skrzek olbrzymiego orła, choć napoczątku nie wiedział co to za zwierzę. Złapał ją, mógł mieć pewność, że nie będzie świadkiem czyjejś śmierci. Może jeszcze go pozwą za to, że on ją wypchnął? Dlatego właśnie lepiej. No, i Edzio nie lubi trupów. - Dobra... - odpowiedział cicho drżącym i zachrypniętym głosem - To ja idę... Odwrócił się szybko w stronę sali, w której sterczał kolejny Ślizgon. Co oni do niego mają? Nic im nie robi, a oni go tak nachodzą w Pokoju Luster. Niestety ten również nie będzie chciał wyjść; oby nie był tak straszny i irytujący jak Everdeen. - Hej - odparł do chłopaka, podchodząc do ściany i opierając się o nią plecami. Szczerze mówiąc dalej było mu trochę niedobrze po rozmowie z rudą.
Edward, sorry. Jestem nowy i dopiero wkraczam w ten temat. :D
Stojąc tak na środku sali, ujrzał przed sobą niecodzienna scenę. Jakaś dziewczyna własnie wyskoczyła z okna na wielkiego orła i odlecieli w siną dal. Powinien być przyzwyczajony do takich typu sytuacji,w końcu to Hogwart, ale ten świat go wciąż zaskakiwał. W środku został tylko on i jakiś Krukon, którego dopiero teraz zauważył. Przez cały czas przecież był zajęty sobą. - Cześć. Niezłą masz koleżankę... - odparł jak gdyby nigdy nic, mówiąc o dziewczynie, która wyskoczyła z okna. Osobiście nigdy z nią nie rozmawiał, ale kojarzył ją tylko z widzenia.
Minęło jakieś 10-20 minut. Ann wróciła. Orzeł ją odstawił od okna a sam skurczył się do normalnych rozmiarów. Usiadł dziewczynie na ramieniu i począł skubać jej szatę. Ann zdjęła z pleców tobołek. Teraz dopiero mogła się rozejrzeć. No tak Edward i jakiś inny chłopak. On chyba był ślizgonem. Ann go nie znała. Wyciągnęła z paczuszki butelkę wódki i popiła. Orłowi dała chleba. -Oj! gdzie moje maniery.. i tu się lekko po czerwieniła. -My się chyba nie znamy. Annie jestem. Yyy.. dziabasz?- i tu podsunęła chłopakowi alkohol.
Dziwactw ciąg dalszy. Do pokoju wleciała na orle ta sama dziewczyna, która na nim odfrunęła. A z orła zrobił się nagle orzełek, siedzący jej na ramieniu. Czyż to nie urocze? Normalny człowiek nie wytrzymałby w takim miejscu, ale dla Ash'a był to istny raj. Widząc, że dziewczyna podsuwa mu pod nos butelkę WÓDKI(!), którą kochał nad życie, na jego twarzy wkradł się szeroki uśmiech. - A ja jestem Ash. Bardzo chętnie. - upił łyka z butelki, którą Annie podsunęła mu pod nos.