Ta sala jest idealna dla tych, którzy lubią oglądać siebie ze wszystkich stron. Jest to dosyć duże pomieszczenie, na którego trzech ścianach zawieszone są przeróżne lustra – niektóre działają jak zwykłe lustra, inne zniekształcają sylwetkę. Pod ścianą niepokrytą lustrami, tą samą, w której znajdują się drzwi wejściowe, stoją kanapy i fotele, które można łatwo przemieścić i ustawić w dowolnym miejscu. A oświetlenie? Nie wiadomo skąd pochodzi. Gdy ktoś wchodzi do środka, pomieszczenie staje się jasne, jakby cały czas panował dzień. Idealne miejsce do ćwiczenia swoich tanecznych umiejętności.
***
Gabrielle, podekscytowana spotkaniem z przyjacielem z dzieciństwa, którego nie widziała przecież od tylu lat, szybko napisała notkę, która miała poinformować Pierre'a o tym, że czekała na niego. Najpierw pobiegła do sowiarni i wysłała ją, w niej zmieniając miejsce spotkania (w Salonie Wspólnym już ktoś był). Później szybko udała się do Sali, mając nadzieję, że nie spóźni się i że to ona nadejdzie tam pierwsza, tak, jak obiecała, a nie on. Na szczęście, gdy tylko weszła do pomieszczenia, okazało się, że nie było w nim nikogo oprócz niej. Także usiadła na jednym z foteli i czekała, przy okazji obserwując swe oblicza odbijające się w lustrach. A niektóre wyglądały prześmiesznie.
-Czuję się zaszczycony- prychnął cicho, rozbawiony jego słowami. -Będę darł się najgłośniej ze wszystkich- dodał, szczerząc zęby w uśmiechu. Po chwili jednak spoważniał, przymykając delikatnie oczy. -Jimmy to Jimmy. Potrafi być zazdrosny o każdego. Wystarczy, że spojrzę na kogoś dłużej niż pięć sekund, a on już wpada w furię- uśmiechnął się lekko. No, może z tą furią przesadził, ale mimo wszystko jego chłopak był piekielnie zazdrosny. Czasem zazdrościł Namidzie Simona, z którym ten był całkowicie szczerzy. Simon wiedział o zdradach Ślizgona, a mimo wszystko nadal go kochał, nadal byli razem. Cholera, zakochana parka. Uśmiechnął się ponownie, czując jak ciało drugiego chłopaka napięło się gwałtownie. Prawie zapomniał, jak to jest być z Namidą, bliżej niż kiedykolwiek. To było coś nowego, pewna odskocznia od życia z Jimmym, ale jednocześnie Finn doskonale znał ciało Ślizgona, nie potrzebował mapy, ani żadnych wskazówek. Było tak... swojsko. Czy mógł użyć tego słowa? Po prostu, z Namidą czuł się, jak w najwygodniejszych trampkach na świecie. Nie miał zamiaru przejmować się znaczkiem zrobionym przez chłopaka. Pewnie zanim znowu dojdzie do czegoś z nimi, ranka się zagoi. A nawet gdyby- mógł to zwalić na wszystko inne. Że upadł, potknął się, że się z kimś bił, nawet, że to Corin, gdy razem się wygłupiali. Wątpił, by Jimmy nawet podejrzewał, że Finn mógłby go zdradzić. -Zdejmuj to- mruknął, jednocześnie ściągając przez głowę czarną koszulkę chłopaka. Rzucił ją na ziemię i sam zaraz także pozbył się górnej części garderoby. Jedną ręką przytrzymał biodro chłopaka, a drugą objął go w pasie, gładząc delikatnie po plecach. Musnął jego usta swoimi i pociągnął lekko wargę Namidy, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie. Jakby czekał, co chłopak mu pokaże. No, czekam, pomyślał Finn, przyglądając się Namidzie.
Namida miał ochotę krzyknąć zwyczajnie, że Jimmy stanowczo nie zasługuje na takiego świetnego faceta, jakim Finn był. Ale z drugiej strony... Ślizgon nie mógł mu zapewnić związku... ani miłości nawet, więc dobrze jednak, że byli ze sobą. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że robią to nie ostatni raz, stanowczo. Nawet, jeśli troszeczkę obawiał się, że cierpliwość Simona do jego wyskoków w końcu się skończy, to chciał kontynuować. Najpierw usłyszał rozkaz, a później Finn sam szybko pozbawił go górnej części garderoby, co było dla niego naprawdę rozkoszne. Czyżby był aż tak zniecierpliwiony? Cóż, akurat Namida również nie posiadał umiejętności spokojnego czekania na to, co nadejdzie. Nie miał zamiaru czekać. Widząc ten złośliwy uśmieszek i wyczekujące spojrzenie, od razu przeszedł do rzeczy. Podniósł się i sprawnie przepchnął Finna, zmuszając go tym samym do położenia się na plecach. Znalazł sobie wygodne miejsce między jego udami, niemalże od razu dociskając się biodrami do jego pośladków. Uśmiechnął się triumfalnie. Nie to, że zawsze musiał być na górze. Bycie na dole także mu odpowiadało. Ale taka pozycja łechtała jego męskie ego i czuł się jakiś taki ważniejszy. - No i co teraz, mój drogi? Nadal taki pewny siebie? - Przesunął wręcz władczym gestem po klatce piersiowej puchona, z uwagą okrążając palcami jego sutki, jednocześnie wpatrując mu się w oczy z pewnym siebie uśmiechem na ustach. W tym samym czasie, jego druga dłoń chwyciła za kraniec jego spodni, pociągając lekko je w dół, prowokująco.
Finn nie uważał siebie za ideał. Wręcz przeciwnie; daleko mu do niego było. Może i Jimmy wciąż mu powtarzał, że jest wspaniały i kochany, i w ogóle i w szczególe, ale on- po ostatnim rozstaniu- naprawdę się załamał i jego pewność siebie legła w gruzach. Kiedyś uwielbiał imprezować, teraz chodził na przyjęcia sporadycznie, okazyjnie. Także jego samoocena uległa zmianie i już nie uważał się za chodzące bóstwo, jak jeszcze kilka lat temu, gdy był, jak to mówił, "młody i piękny". Nie protestował, gdy chłopak przejął nad nim kontrolę. Bardzo mu się to podobało. Stanowiło to całkiem miłą odmianę po ciągłym "użeraniu się" z Jimmym, który jedynie próbował przejął kontrolę, ale nigdy mu to jakoś nie wychodziło. A Namida... Namida to Namida, Finn lubił takich ludzi. -Pewnie, że tak. Dlatego tak mnie lubisz- uśmiechnął się złośliwie, całując go szybko w policzek. Uroczy, pomyślał, kładąc dłonie na jego plecach i tam je splatając, by po chwili zacząć gładzić go delikatnie. Badał delikatność jego skóry, każdą krzywiznę, przesuwał dłońmi po lekko wystających żebrach i liczył je w myślach. Od czasu do czasu zjeżdżał niżej, na linię spodni kochanka, chcąc się z nim trochę podroczyć. Przesuwał dłonią po udach, piersi i ramionach chłopaka, tworząc na nich sobie tylko znane wymyślne wzory, takie jak spirale, koła, kwadraty. W pewnym momencie przesunął palcem po nieco wilgotnych ustach Namidy i zaraz potem zjechał nim na jego tors i sutki, mokrym palcem podrażniając je. Nie robił jednak nic ponadto, czekając na jakiś gest ze strony drugiego.
- No ba. - zaśmiał się, pochylając się, by kolejny raz zasmakować tych słodkich ust, które nie wiedzieć czemu, wydawały mu się takie niewinne. W ogóle cała osoba Finna z jakiegoś powodu taka dla niego była. Gdyby go nie znał, powiedziałby o nim, że to na pewno porządny uczeń, który stroni od wszystkich używek i wszystkiego co złe i co wieczór i co rano odmawia paciorek. Tymczasem był tu teraz z nim, pachniał przyjemne mocnym alkoholem który właściwie dość szybko porzucili. Mimo to, Namida ze swoją słabą do procentów główką, odczuwał jego skutki. Miał lekkie wypieki na policzkach, było mu gorąco i bardzo wesoło. Ale nie zaprzeczał, że mogła to być również zasługa puchona. Po tym, co zrobił chłopak, Namida oblizał usta, uśmiechając się po tym szeroko i zaczepiając kolczykiem w języku o zęby. - Straaaaasznie mnie prowokujesz. - prychnął cicho, nadal pochylony nad chłopakiem. Patrząc Finnowi perfidnie w oczy, Japończyk szybkim gestem rozpiął guzik jego spodni, wsuwając za nie palce i odciągając lekko materiał bielizny. Spojrzał w dół, zaglądając, oczywiście niesamowicie rozbawiony. On sam już był niesamowicie podniecony tymi gierkami. Rzucił szybkie spojrzenie w oczy kochanka, zanim zaczął znaczyć skórę na jego szyi pocałunkami wzbogaconymi o krótkie liźnięcia językiem. - A ja jakoś nie mogę się Tobie oprzeć. Liczył również na to, że nikt nie będzie na tyle głupi, żeby im przerwać, no i że sam Finn tego nie zrobi. Poza tym, gdzies z tyłu jego świadomości była myśl, że gdyby ktoś ich nakrył, Simon by się dowiedzieć. Jednak to szybko zostało wyparte przez kompletne wyłączenie sie na wszystko, co negatywne. Nie myślał w tej chwili ani o Simonie, ani o Jimmym, ani o niczym, co miałoby go wytrącić z tego stanu słodkiego i elektryzującego podniecenia.
Bo Finn naprawdę starał się być grzeczny! Miał wygląd aniołka, i tak też starał się zachowywać. Co poradzić, że nie do końca mu wychodziło? Nie raz jednak upiekło mu, gdy brał wszystkich na "ładne oczy". Niewielu osobom dał się poznać z tej drugiej strony. Zazwyczaj odsłaniał ułożonego, porządnego chłopaka, który zawsze służy pomogą. Dopiero przy przyjaciołach pozwalał sobie na wygłupy, żarty i wredne docinki. A jeśli już mowa o używkach... wcale ich nie brał. Jedynie raz, na jakieś imprezie spiknął się z chłopakiem, który miał całe kieszenie wypchane białym proszkiem, więc czemu by nie spróbować? Wszystko w końcu jest dla ludzi, czyż nie? Alkohol to zupełnie inna sprawa; pił na jakiś czas, głównie na imprezach, by się rozluźnić i wcale się tego nie wstydził. Ale rozumiał i nie namawiał, gdy inni nie chcieli pić. On także nie był pewny, czy przyjemne gorąco i ciasnota w spodniach to jedynie sprawka kilku procentów, które wlał w siebie niedawno. Na pewno Namida miał w tym swój udział. Miał w sobie coś coś przyciągało Finna; uroda, humor, talent? Cokolwiek. Puchon chciał być blisko niego, nie ważne, czy jako przyjaciel, czy ktoś inny. W tej chwili nie był w stanie myśleć o Jimmym. Nie zastanawiał się, co chłopak zrobi, gdy się o wszystkim dowie, jakoś też nie bardzo myślał nad jego uczuciami. Jakby zapomniał o kilku ostatnich miesiącach. Westchnął ciężko, a zaraz potem z jego ust wydobył się cichy jęk, który młody Holender próbował stłumić, jednak bezskutecznie. Wredny Namida, pomyślał. Doskonale znał jego czułe punkty, a szyja do takich należała. W przypływie nagłej fali ekscytacji złapał go za biodra i zaczął mocować się z jego spodniami, chcąc jak najszybciej się ich pozbyć. Jednak jego dłonie nie były sobie w stanie poradzić z jego guzikami. Trzęsły się strasznie, a Finn miał ochotę wypłacić sobie za to mocnego kopa. Posłał Namidzie nieco żałosne spojrzenie, jak zbity psiak, który chce mu by pomóc.
Czy Namida był "grzecznym chłopcem"? Czasami... Nie stronił od alkoholu, chociaż miał bardzo słabą głowę. Uwielbiał również to kłucie w gardle, kiedy zaciągał się dymem papierosowym. Ale jedną z rzeczy, z którą naprawdę nie mógł się obejść, był... seks. Nie to, że był jakimś erotomanem, czy coś! Właściwie to i cnotę stracił bardzo późno, bo dopiero z Simonem. Ale kiedy już "zasmakował" tego owocu, nie mógł się mu oprzeć. To było... nawet urocze, naprawdę! Finn miał swoje za uszami, ale bywał taki... niewinny. - Spokojnie. - szepnął, dając chłopakowi znać, że to bez znaczenia. Sam, w miarę sprawnie, rozpiął sobie spodnie, od razu robiąc to samo ze spodniami puchona. Jego jednak ściągnął od razu. Przesunął powoli dłonią po jego ciele, od szyi, przez klatkę piersiową, nie omijając oczywiście sutków, które lekko podrażnił palcami. Pochylił się bardziej, delikatnie zataczając zakolczykowanym językiem kółeczka wokół niego. Co rusz zerkał w górę, sprawdzając reakcję Finna. To było jedno z jego ulubionych zajęć, obserwacja. Poza tym, łechtało jego ego, jeśli reakcja na dotyk był... co najmniej "pozytywna". - Powiedz mi... na co masz ochotę? - spytał mało bezpośrednio, nie przerywając zajęcia, a jedynie przenosząc się na drugi sutek, zmieniając obiekt tortur. Jednocześnie jego druga dłoń zjechała powoli po brzuchu ciemnowłosego, jeszcze przez materiał bielizny drażniąc jego krocze.
Finn już taki był. Raz potrafił być zadziornym łobuzem, który łamie prawo i wlewa w siebie alkohol litrami, a do tego łamie serca połowie szkoły, a drugim razem był taki... słodki, niewinny, uroczy- jak go nazywali jego przyjaciele. Tą drugą stronę jednak odsłaniał stosunkowo rzadko, bardzo starał się ją zasłonić maską tego właśnie "niegrzecznego chłopca". To nie zmieniało faktu, że naprawdę był całkiem słodkim chłopakiem. Tak mi się wydaje. Gdy Namida ściągnął z niego spodnie, momentalnie się zaczerwienił i gwałtownie rzucił się na niego, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi, by nie mógł dostrzec tych rumieńców. Bardzo nie chciał, by Namida miał go za jakąś cnotkę, czy innego frajera. W tym wszystkim jednak nie pomagał mu dotyk Ślizgona i jego słowa, na dźwięk których zamruczał cicho, niczym rasowy kociak. Nosem wiercił chwilę dziurę w szyi drugiego chłopaka i przesunął po niej językiem. Prawdziwy kot! -Na Ciebie- powiedział w końcu, lekko załamującym się głosem, wciąż jednak z twarzą schowaną, tak, że Namida siłą musiałby go od siebie odciągnąć, by cokolwiek zobaczyć. Nic na to nie poradzi; nie cierpiał, gdy ktoś widział jego rumieńce. -Jeszcze pytasz?- dodał, śmiejąc się cicho, łaskocząc przy tym oddechem skórę na jego szyi.
Pierwsza zasada zdrady? NIE POMYL IMIENIA! Tak, stanowczo. Całe szczęście, choć Namida miał problemy z zapamiętywaniem dat (co, swoją drogą, jest dziwne, bo bardzo lubi Historię magii) to z imionami nigdy nie miał problemu. Druga zasada zdrady? Nie pozwól, aby zdrada wyszła na jaw, a już NA PEWNO nie pozwól na to, aby partner i kochanek się ze sobą spotkali w Twojej obecności. To oznaczało jeden wielki kataklizm. Chociaż... Namida pewnie czuł by się baaardzo ciekawie w towarzystwie Jimmiego, kiedy Ślizgon i Finn bardzo dobrze wiedzą, co ich łączy. To by było takie... triumfujące "Ha! Przeleciałem Twojego chłopaka!" czy coś w tym stylu. Japończykowi baaaardzo podobało się to, jak reagował kochanek... Był w tym niemalże uroczy... Ale jednocześnie bardzo pociągający. Taki, że chciało by się obedrzeć go z tej nieśmiałości i wydobyć z gardła najbardziej wyuzdane słowa. - Fakt. - stwierdził szybko, zagryzając na moment zęby na wardze. - To było głupie pytanie. Tak, nie był skromny, bo i po co? No, na pewno nie miał zamiaru szaleć ze swoją skromnością tu i teraz. Uniósł się, przez co Finn na moment musiał jednak przestać być ukrytym w jego ramionach. Delikatnie, podtrzymując się na drugiej ręce, uchwycił w dłoń policzek chłopaka, zmuszając go do spojrzenia sobie prosto w oczy. - Nie ma powodu, żeby teraz się kryć, kiedy widać jak na dłoni, że to jest to, czego w tej chwili bardzo, ale to bardzo chcemy. Więc zrzuć tę maskę niewinnego chłopca i pokaż mi na co Cię stać. - Jego oddech był co raz bardziej nieregularny z podniecenia (jak i pewnie z powodu alkoholu) więc pod koniec prawie syczał swoje słowa. Wpił się mocno i gwałtownie w usta chłopaka, niemalże natychmiast zaczynając penetrować je zakolczykowanym językiem i przygryzać lekko jego wargi. Nie mógł się powstrzymać, bo i jakże?!, od delikatnych ruchów biodrami, które jak najbardziej stymulowały uch obu. Aż pożałował, że od razu nie ściągnął z siebie spodni, teraz bardzo mu przeszkadzały.
Finn doskonale zdawał sobie sprawę z tych wszystkich "zasad". Wiedział, że malinki są raczej niedozwolone, że nie może pomylić imion, ani palnąć czegoś głupiego przy Jimmym. To było łatwe. Tak mu się przynajmniej wydawało. Zabawnie by było, gdyby Namida i Jimmy mieli okazję się spotkać. Przecież student chyba by dostał zawału, gdyby się dowiedział o zdradzie Puchona. On nie umiał udawać, ze wszystko jest w porządku i zapewne popłakałby się na miejscu. Finna czasem naprawdę to irytowało. Faceci nie płaczą, do cholery. Tak go uczono. Oj, lepiej Holendrowi nie mówić, że jest słodki, uroczy czy milutki. Nie lubił takich epitetów pod swoim adresem, chociaż wybaczał to niektórym osobom. Namida był pewnie jedną z tych, którym by wybaczył. -Jakiś ty skromny- parsknął, z trudem powstrzymując śmiech. Nie powinno go to dziwić; Ślizgon raczej nie należał do osób skromnych, bo i, jak słusznie zauważył, po co? Był przystojny i dobrze o tym wiedział. Do tego zabawny, pociągający i inteligentny, co nie często się zdarzało- przynajmniej w jednym opakowaniu. Zadrżał, gdy tamten zmusił go do spojrzenia na siebie. Nie miał zamiaru się przy nim czerwienić, ale nic nie mógł na to poradzić. -Ale...- chciał zaprotestować, co jednak skutecznie uniemożliwiły mu usta Namidy. Westchnął cicho, kładąc dłoń na jego policzku i mocniej naparł na chłopaka. Ręką zaczął błądzić w okolicach jego rozporka, ale jak na złość nie rozpiął go, chcąc się z nim podroczyć. Przesunął dłoń na jego tors, który pieścił delikatnie, od czasu do czasu mocniej podszczypując sutki albo pocierając je lekko. Choć sam miał ochotę zedrzeć spodnie z bioder chłopaka, to wolał poczekać. Poczekać, aż Ślizgon będzie na skraju i sam każe mu to zrobić.
Znów powitały ją chłodne mury Hogwartu. Cisza podróży zamieniła się w szkolny gwar wypełniony po brzegi wesołymi rozmówkami wałęsających się po korytarzach uczniów. Jej uszy, tak bardzo w ostatnim czasie przyzwyczajone do szumu morza, z trudem wyłapywały pojedyncze słowa, tworząc niemożliwy do rozszyfrowania bełkot. Kwestia czasu, gdy powróci do normalnego funkcjonowania wśród nich wszystkich. Tymczasem na ustach wciąż czuła słony smak morskiej soli, otaczał ją dostający się przez uchylone okna wiatr, ale nie był to już wiatr, który kochała. Zdążyła zapomnieć, w jaki sposób rozplanowane zostały korytarze. Na statkach do dyspozycji zawsze miała mapy, natomiast tu - zdana była na siebie oraz orientację w terenie, wspomnienia poprzedniego szwendania się po dość sporych rozmiarów okolicy. No dobrze, jak mus to mus. Rozpakowawszy swoje rzeczy w dormitorium studenckim za pomocą kilku zaklęć, nie przewidziała, niestety!, że jej nieobecność mogłaby wzbudzić jakiejkolwiek zainteresowanie czy konsternację. Tiiviste nie była przecież nikim ważnym, zazwyczaj zręcznie umykała na korytarzach, nie wzbudzała przesadnych sensacji swoją osobą, a tu czekała na nią niespodzianka. Dlaczego zniknęłaś, Adele? Uciekłaś jak w romantycznym, mugolskim filmie, Adele? Dlaczego dopiero wróciłaś, Adele? Gdzie byłaś, Adele? Podobało ci się, Adele? Zostaniesz już, Adele? Więc znów uciekła, tym razem jednak nie tak daleko. Nie do morskiej otchłani błyszczącej w blasku porannego słońca. Z głową pełną radosnych wspomnień ostatnich dni, studentka skierowała się w nieokreślonym kierunku, z paczką ulubionych papierosów w kieszeni spodni. Chciała tylko zapalić w spokoju, bez konieczności udzielania komuś odpowiedzi, takich, jakich od niej oczekiwał. Nieświadomy wybór padł na salę lustrzaną; prawdopodobnie ostatnie miejsce, w jakim chciałaby się znaleźć. Patrzenie na własne odbicia migoczące z dosłownie każdej strony to spełnienie marzeń szkolnych gwiazdek, ale nie jej. Od poprzedniego stanu wyróżniała ją tylko bardziej widoczna opalenizna, jaką zaskarbiła sobie na pokładzie statku ojca - tego samego, któremu przysięgła, że nigdy więcej nie użyczy mu magicznych zdolności. Cóż, przysięgi czasem mogą zostać złamane, jeżeli chodzi o rodzinę. Wraz z uchyleniem drzwi, w sali błysnęło delikatne światło bez określonego źródła. Hogwarckie atrakcje! Odrobinę kiczowate, ale zdanie Adele niezbyt liczyło się w tych kwestiach. Dziewczyna ruszyła wgłąb pomieszczenia, przyglądając się swoim odbiciom, czasem komicznie zdeformowanym. Wydłużone ręce, nogi, figura odwróconej gruszki, rozciągnięta na wszystkie strony głowa... Usiadła przy jednym z luster i wyjęła paczkę z kieszeni, by następnie wsunąć papierosa do ust i odpalić go za pomocą zaklęcia incendio. Ostatnią zapalniczkę przegrała w karty z załogą.
Broskeva od czasu balu walentynkowego, na którym to spostrzegł się, iż ta z pozoru irytująca gryfoneczka nie była mu tak do końca obojętna, również nie dało się uświadczyć w pobliżu Hogwartu. I to nie dlatego, że gdzieś w pizdu wyjechał. Jiri przegrał życie po raz kolejny i po raz kolejny jakaś niewidzialna ręka pomogła mu wstać. Bo wpadł w otchłań jakże prozaicznej codzienności zbuntowanych dzieciaków - imprezy, alkohol, narkotyki... aż przesadził. Zawieziono go do szpitala, odratowano, zmuszali do odwyku i... na tym się skończyło. Widać było jeszcze zmęczenie na twarzy Czecha, jakby coś nie do końca się w nim zagoiło, jakby otwarta rana wciąż nie umiała się zabliźnić. Jednak było to widoczne jedynie dla wprawnego obserwatora, bowiem dla każdego innego człowieka Jiri nadal wyglądał po prostu antypatycznie. Jak zawsze. Jak gdyby nigdy nic się nie zmieniło. Jak gdyby to niedawne wygrzebywanie się z szamba zwanego śmiercią nigdy się nie wydarzyło. Stary, wredny i chamski chłopak wciąż znęcał się nad innymi czy to fizycznie, czy psychicznie. Nawet samą swoją aparycją. Nie mówił nikomu o tym, co zaszło, bo jednak zdawał sobie sprawę, iż tak naprawdę nikogo to nie obchodzi. Każdy ma swoje życie, nawał problemów i nie ma czasu na jakiegoś tam staczającego się Słowianina zagubionego w mrocznej Wielkiej Brytanii. Jednak coś łączyło go w tym momencie z Adele - on też przechadzał się po zamku, próbując odtworzyć w pamięci jego sale, korytarze, uczniowskie szlaki. Mimo, iż to wszystko nie zdarzyło się tak dawno temu, to zdążył już nieco pozapominać. Zawsze czuł się tutaj obco, ale tym razem to uczucie potęgowało się z każdym stawianym przezeń krokiem. Błękitne tęczówki prześlizgiwały się po zakamarkach ścian, ich fakturze, przedmiotach stojących na skamieniałej podłodze i... jakby widział to wszystko po raz pierwszy. Nic więc dziwnego, iż w końcu się zagubił i trafił nie do tej sali, co trzeba. Jednak przystanął na chwilę w progu, z lekką obawą. Spojrzał w kierunku luster, po czym zdecydował się zamknąć drzwi. Podszedł do jednego z nich i spojrzał na swoje odbicie. Zdawał się być jeszcze chudszy niż przed pobytem "w sanatorium", jak uzgodnił sobie w myślach oficjalną wersję. Choć na pewno nikt by się o to nie spytał. Kiedy szedł dalej, szurając nieprzejednanie swoimi glanami, zatrzymał się gwałtownie, bo dostrzegł... Adele. Nie widział jej szmat czasu. Od tego felernego dnia podczas ferii na Słowacji. Kiedy on, pełen jakże romantycznych postanowień, ujrzał w jej pokoju tego pierdolonego cygańskiego brudasa. Nikt, nikt nie byłby dla niego takim ciosem prosto w serce. Żaden wypicowany makaroniarz, dzikus z buszu, czy ktokolwiek. Ale on... i do tego wszystkiego Adele zdawała się być zadowolona z takiego obrotu spraw. Dlatego choć bolało, pogrzebał uczucie do niej gdzieś na dnie swojego zlodowaciałego serca. I miał nadzieję nigdy go nie odkopywać. Jednak przeliczył się, kiedy znów ją ujrzał. Zdradziecki organ przyspieszył, czuł, jak łomocze mu w klatce piersiowej. Na początku patrzył na nią tępym, zdezorientowanym wzrokiem. Po chwili jednak spojrzenie nabrało niewidzianych nigdy u Broskeva emocji - bólu i smutku. Wcisnął ręce do ciasnych kieszeni podartych spodni i spuścił nieco głowę, badając fakturę podłogi. Nie mógł się teraz wycofać, widzi go przecież. A miał taką ochotę obrócić się na pięcie i uciec... - Cześć, co tam? - zadał ochrypłym głosem najbanalniejsze pytanie świata. Jednak w jednej sekundzie wszystko zrobiło się bez większego znaczenia. Jakby emocje opadły, a jemu było już wszystko jedno. Nie wyglądał ani nie czuł się za dobrze. Za dużo emocji jak na tak krótki odcinek czasu. Jak na całe dotychczasowe życie.
Przebywanie na statku było swego rodzaju terapią. Od styczniowego incydentu minęło trochę czasu. Czasu, który poświęciła na ułożenie własnych myśli w logiczną całość i przyzwyczajenie się do przekonania, że nie powinna przejmować się tym, w co ostatecznie zamienił się dzień jej urodzin. Bo gdy dwóch mężczyzn ważnych w twoim życiu, a nieznoszących się nawzajem, spotyka się w jednym miejscu i dacie, to nie przynosi za sobą niczego dobrego. Adele obawiała się, że będzie zmuszona stanąć w obliczu podjęcia wyboru - albo jeden, albo drugi. Tymczasem ona nie chciała rezygnować z żadnego, chociaż umysł podpowiadał jej inaczej. Zakończ wreszcie tę farsę, bo prędzej czy później to się powtórzy, a skutki mogą być już fatalne, myślała często. Jednak na myśleniu się kończyło. Adele wielokrotnie podejmowała bezowocne próby rozstrzygnięcia sporu, który wywoływał sztorm w jej głowie. Claude, człowiek tajemniczy, złożony, którego pragnęła rozszyfrować, za którym mimowolnie tęskniła nie widząc go choćby przez kilka dni; człowiek o przepięknych oczach, niezmiennie sprawiających, że czuła się tak, jakby tonęła w ich bezkresnej, czarnej otchłani. Jiri, człowiek pozornie wyprany z głębszych uczuć, równie skomplikowany, który rozweselał ją samym swym widokiem; człowiek, który uzależniał ją słowami, a z którym jednocześnie mogłaby milczeć przez całe wieki, upojona widokiem jego twarzy rozmytej papierosowym dymem. Łatwiej byłoby zrezygnować z obu. Ale nie chciała tego. Nawet gdyby oferowali jej mapy z wielkim, czarnym X w miejscu ukrycia największego skarbu znanego ludzkości, Adele odmówiłaby, wiedząc jednocześnie, że z żadnym z nich nie zdecydowałaby się związać na dłużej. To zwiastowałoby jedno - zakończenie etapu fascynacji, a przejście do zwyczajnej codzienności, do przyzwyczajenia, czego w swym życiu unikała jak ognia. Dlatego wiedziała też, że prędzej czy później skrzywdziłaby swoją postawą któregokolwiek z nich. Ucieczka bez słowa wydawała się najlepszym wyjściem dla każdej ze stron. Propozycja od ojca nadeszła niespodziewanie, w momencie, w którym najbardziej potrzebowała koła ratunkowego - jej zdolności zawsze cenił na wagę złota, a mając do czynienia z perspektywą pokaźnego łupu, ponowił prośby o podzielenie się jej talentem. Co miała robić? Tkwić w Hogwarcie i przyglądać się każdego dnia nawet przypadkowo spotkanym studentom najpewniej żywiącym do niej urazę o to, jak się zachowała wtedy w pokoju, czy może zaszyć się wśród pirackich przyjaciół i odetchnąć, przyzwyczaić się do tego, że coś bezpowrotnie straciła, dać im zapomnieć? Morze ukoiło jej zdenerwowanie i strach, a na ich miejsce przywołało standardową postawę panny Tiiviste. I dopiero gdy upewniła się, że może wrócić do szkoły bez obawy o załamanie nerwowe czy popadnięcie w alkoholizm, zdecydowała się spakować manatki i zejść na suchy ląd, który przywitał ją burzą. Piękne zjawisko, jakie zawsze uwielbiała, teraz odebrała jako symbol. Zapowiedź, że wszystko wróci do swej normalności. Niestety, nie wróciło. Gdy tylko dostrzegła malujące się w pobliskich lustrach odbicie, bicie serca ustało na moment, by potem znów obudzić się i gwałtownie przyspieszyć. Jiri Broskev, ostatnia osoba, jaką spodziewałaby się spotkać właśnie w tym miejscu, tak cichym i spokojnym. Zupełnie jak on teraz. Adele czuła wyraźnie, że, podczas gdy ona zmywała z siebie zmartwienia na morzu, on coraz nowszych doświadczył; miał to idealnie wymalowane na wychudzonej twarzy, ściągniętej wyrazem zmęczenia. Miał to idealnie wymalowane w spojrzeniu pełnym bólu, które wychwyciła na dosłownie kilka sekund, gdy spojrzała w oczy jego odbicia. Tak bardzo chciała mu pomóc, a jednocześnie tak bardzo bała się tego, jak mógłby się zachować, co odpowiedzieć, bała się czy będzie chciał odpłacić się jej pięknym za nadobne, czy spróbuje ją zranić. Wstyd przyznać przed samą sobą, że nie zniosłaby, gdyby właśnie takie miał intencje. - Źle wyglądasz, Jiri - zauważyła, a stwierdzenie to poniosło się cichym echem po najbliższej okolicy w asyście dymu wypuszczanego akurat z ust. Jej sprawy schodziły teraz na dalszy plan. - Pewnie nie powiesz mi już, co się stało. Dlaczego miałbyś to robić? - Gorzkość płynąca z tych słów rozlała się w jej wnętrzu, ściągając mięśnie w nieznośnym, żelaznym uścisku, choć jej głos sprawiał wrażenie zwyczajowego, pełnego oczywistości. Nic bardziej mylnego.
Jiri z kolei starał się w ogóle nie myśleć nad tym, co się stało. Zresztą, o czym tu rozmyślać? Dla niego wszystko było jasne - wybrała Claude'a. I stwierdził to mimo, iż wyrzuciła ich obydwu z pokoju. Gdyby jej na nim zależało, gdyby tylko coś do niego czuła, cokolwiek, chociażby zwykłą sympatię, z pewnością by z nim porozmawiała i wszystko by sobie wyjaśnili! Ale zdecydowała wyrzucić go ze swojego życia. A Broskev był przekonany, że dalej spotyka się z tym francuskim ścierwem i zapewne obydwoje się naśmiewają ze słabego Czecha. Tak, na pewno tak właśnie jest... Był zaślepiony swoją złością, bólem i rozczarowaniem. Aczkolwiek widział też swoją winę - zareagował zbyt gwałtownie. Za bardzo chciał bronić Adele, tak jakby była jego własnością. A nie była. I nigdy nie będzie. Każdy człowiek jest wolny i nigdy nie będzie niczyim przedmiotem. Długo minęło czasu, zanim ochłonął. A gdzie lepiej ochłonąć, dojść do siebie, niż na imprezach wśród masy używek? A że te niestety mają działanie tymczasowe, wpadał w ciąg. Ledwo coś się skończyło, to on to zaczynał na nowo. Błędne koło śmierci. Nic dziwnego, że w końcu się wyniszczył. Nic dziwnego, że wyglądał teraz na człowieka, a raczej marę zniszczoną chorobą. A do tego zdawał się być jeszcze bardziej odpychający i bezwzględny. Jakby bał się ponownego zranienia. I tak był już niesamowicie zły na siebie, że takowe uczucie do tej dziewczyny w nim zakiełkowało. Nigdy nie powinno było się to zdarzyć. Nigdy. A skoro jest takim mięczakiem, że do tego dopuścił, słusznie należy mu się kara. Wciąż trzymał głowę nisko, patrząc na strukturę podłogi i na czubki swoich glanów. Wciąż miał ochotę po prostu bez słowa wyjść. Teraz nie czuł już tak silnych emocji jak wcześniej. Teraz... Po prostu ich obecność w jednym pomieszczeniu zdawała mu się być nie do zniesienia. Spodziewał się odpowiedzi na swoje pytanie, jakiejś w stylu "a dobrze, co u ciebie?". Odparłby: "a, u mnie też. Muszę iść, nara" "nara". Jednak to, co usłyszał zbiło go z tropu. Uniósł głową i posłał Adele zdziwione spojrzenie. Zbyt długo ją obserwował, napawał jej widokiem, gestami, słowami, aby nie wyczuć, że coś jest nie tak. Nie mógł tylko zidentyfikować o co chodzi. - Ja? Zawsze wyglądam olśniewająco - zdobył się na żart, po którym nastąpiło uniesienie kącików ust. Czuł, że dawno tego nie robił i miał wrażenie, że ten uśmiech rozciąga mu zastałą w bezruchu skórę. Że ta zaraz pęknie i rozsypie się tu, w sali lustrzanej. Dużo go to kosztowało, nawet nie wiedział, że taki drobny gest może być tak wyczerpujący. - Może ty byś mi powiedziała, Adele, co się stało? - spytał, czując pojedyncze ukłucie gdzieś w pobliżu serca, jednak w nie do końca określonym miejscu. Wypalił z tym tak nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy. I po chwili zrobił zdziwioną minę, jakby to pytanie nie było jego zamierzeniem, jakby pomylił się tak bardzo, tak bardzo... - A, w sumie... - dodał po chwili i machnął lekceważąco ręką. Nieważne. Nieważne. Zapewne jakby chciała, to by powiedziała. Ale ty jej nie interesujesz, Jiri. Czemu więc miałaby cokolwiek mówić? Zresztą, z tobą się nie da spokojnie gadać, zapomniałeś? W zasadzie to nawet wykonał jakiś bliżej nieokreślony nerwowy ruch sugerujący, że ma zamiar stąd iść. Ale niewidzialna ręka znów wtrąciła się w jego życie, przytrzymując mocno za ramię.
Jak długo w pomieszczeniu wciąż zalegała krystaliczna, niezmącona żadnym dźwiękiem cisza, tak długo mogłaby odebrać jego obecność jako fatamorganę, projekcję uśpionych gdzieś na dnie samej siebie tęsknoty i pragnienia, do których nie miałaby honoru teraz się przyznać. Ale słowa zaburzyły ostatnią nadzieję, deskę ratunku, jaka pozostała przed zetknięciem się z niekoniecznie przyjazną jej rzeczywistością. Oto stał przed nią Jiri, zniszczony, spięty nieopowiedzianym bólem, ten sam, którego zostawiła jakiś czas wcześniej samemu sobie bez wyjaśnień, choćby krótkiej rozmowy rozjaśniającej w najmniejszym stopniu sytuację. Nie porozmawiała wówczas z żadnym z nich, uznawszy, że tak będzie lepiej i bezpieczniej - dla nich, dla niej samej. Jakkolwiek ucieczka nie przystoi dziewczynie na tyle odważnej i pewnej własnej siły, tym razem musiała zdecydować się na rozwiązanie wprawdzie najgorsze dla każdej ze stron. Ach, gdyby tylko wiedziała, na co ich skazuje! Być może wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdy tak patrzyła na niego w otoczeniu nigdy niewypowiedzianych zarzutów i tłumionych trosk, doskonale zdawała sobie sprawę z egoizmu własnej postawy. Adele, zasłoniwszy się dobrem ogółu, naprawiła samą siebie i zdecydowała odsunąć zarówno od spraw Klaudiusza, jak i Jiriego - to dlatego nie miała wcześniej pojęcia, jak trzymają się mężczyźni, z którymi była przecież tak blisko. Nawet żarty przestawały brzmieć dobrze w obliczu spotkania po latach. Bo tak właśnie się czuła, jakby nie widzieli się całe dekady, wieki przywodzące na myśl mozolną wieczność. - Wyjątek potwierdza regułę - odparła na komentarz odnośnie jego wyglądu. Chciałaby roześmiać się, czy kontratakować trafną ripostą, ale okoliczności były temu na tyle niesprzyjające, że w efekcie Adele zdobyła się na przytoczenie jakiegoś pozbawionego sensu, mugolskiego powiedzonka. Jakby miało na cokolwiek się przydać. Ach, jak bardzo chciałaby jeszcze raz wypowiedzieć jego imię! Choćby bez powodu. Było tak dźwięczne i przepełnione sentymentem, że powtarzałaby je w kółko, gdyby tylko mogła, bez obaw, że zamknęliby ją na odpowiednim oddziale szpitalnym. Ale jednocześnie, nie, nie mogła pozwolić sobie na powrót do zamkniętego rozdziału, przeszłości, od której postanowiła raz na zawsze się odciąć. Kontakty koleżeńskie, czy nawet chłodna rezerwa i obojętność byłyby bardziej wskazane, niż zagłębianie się w tej samej rzece. Tym bardziej, że, skoro na jej drodze pojawił się jeden, drugi mógł równie dobrze zrobić to samo. Powtórka z rozrywki, której absolutnie teraz nie potrzebowała. - Nie ma o czym opowiadać. Jiri. - Nie rób tego, głupia. Okropne uczucie, wiedzieć, że nie wypada, a jednak brnąć w bagno i pogrążać się w nim z każdym kolejnym krokiem. A jednak potrzebowała tego małego aktu masochizmu, znów, by poczuć się lepiej. To przywoływało pewne wspomnienia, jednocześnie raniące i sprawiające satysfakcję. Tiiviste podniosła się w końcu z pozycji siedzącej i oparła plecami o to samo lustro, na moment zatracając się w kłębie szarego dymu uciekającego z rozchylonych ust. - Już nie mogę tego zmienić, wiesz o tym. Podjęłam taką decyzję, żeby wszystko unormować... Gdybym było inaczej, dałabym wam pretekst do pozabijania się nawzajem. Teraz należymy do przeszłości. Wszyscy. - Proszę, nie odchodź, Jiri, odejdź, Jiri, nie odchodź, odejdź, nie. Teraz wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Wszyscy, lub żadne z nas.
Jacy bylibyśmy szczęśliwi, gdybym nie kochał cię wcale... Zapewne gdyby Jiri był mugolem, ta oto piosenka huczałaby mu w głowie. Wszystko wyglądało nie tak. W jego myślach całe to zamieszanie on-Adele wyglądało dużo prościej. I miało szczęśliwe zakończenie. Dlaczego więc teraz wszystko wyglądało inaczej? Dlaczego byli tu, w sali lustrzanej i nie mogli ze sobą normalnie porozmawiać? Brakowało mu tego cholernie. Nawet, kiedy się odrobinę przy niej peszył i nie do końca wiedział, co mówi. Kochał momenty, kiedy żartował, a ona się z tego śmiała. Kochał jej śmiech. Nawet w nim wyczuwalny był norweski akcent. Dlaczego się teraz nie śmiejesz, Adele? Chcesz mnie w ten sposób ukarać? Może to dlatego, że nikomu nie jest teraz do śmiechu? Dlaczego? Po co to wszystko? Zdał sobie sprawę, że zepsuł coś, czego nie da się już naprawić. Rozleciało się to na miliardy drobniuteńkich kawałeczków, niezdolnych do ich sklejenia. Stał pochylony nad tym i nie wiedział co zrobić. Chciałby wyciągnąć do niej rękę, aby dziewczyna ją chwyciła i chciałby pójść z nią... gdzieś, gdziekolwiek, z dala od tego wszystkiego, napiętej atmosfery, wątpliwości i bólu. Ale nie mógł, bo to on był sprawcą całej tej afery. To on był problemem. Jakże więc mógł ją zmuszać do cierpienia? Tak, tak, właśnie tak, musiał odejść, właśnie tak. Dlaczego tylko tak bardzo nie chciał? Dlaczego myśl o tym sprawiała, iż pękało mu serce? Ale może, może jest jeszcze jakaś nadzieja...? Tak myślał, jednak się przeliczył. Stał tam w napięciu, niechętnie, spodziewał się usłyszeć coś... coś, co postawiłoby go na nogi, wywołało ulgę i uwolniło od tych wszystkich negatywnych emocji, jakie mu towarzyszyły. Ale pomylił się, tak bardzo się pomylił, że... aż nie wierzył własnym uszom. Podniósł głowę i spojrzał na Adele jeszcze bardziej zdziwiony niż poprzednio. A zaraz potem wezbrała w nim złość. Okrutna i wyniszczająca. - Adele, do kurwy nędzy! - krzyknął po czesku, jak to zawsze czynił w pierwszym odruchu i złapał się za głowę. - Może byś chociaż cokolwiek z kimkolwiek przedyskutowała? - przerzucił się już na angielski - Może nie postanawiałabyś niczego bez samego zainteresowanego? Może czas zacząć być dorosłym i zacząć rozmawiać? - krzyczał, wylewając w ten sposób całą gorycz zgromadzoną wewnątrz. Żółć gdyby mogła, zapewne wylewałaby się uszami. - Ale po co, po co, w końcu kim ja dla ciebie jestem, nie?! - wrzasnął na koniec, a potem podszedł do jakiegoś oddalonego lustra i zrzucił je z całej siły ze ściany na podłogę, co spowodowało rozpad tafli na niezliczoną ilość małych kawałków. I stał tak, wpatrzony w swoją demolkę, dysząc ciężko. Tak, wyszedł teraz na potwora, ale na chwilę obecną go to nie obchodziło. Nic go nie obchodziło. Bo i czemu miałoby? W końcu jednak odwrócił się do dziewczyny, upewnił się, że nic jej nie jest, patrząc się jednak zimnym i nieobecnym wzrokiem. - Dobrze, Adele, jak uważasz - powiedział ostatecznie, już spokojnym tonem. Wiele go to kosztowało. - Jeżeli to ma dać ci szczęście, w porządku. Jestem gotów zrezygnować dla ciebie ze swojego - dodał chłodno. - Pamiętaj jednak, że jestem do twojej dyspozycji, gdyby się coś działo - oznajmił na koniec, choć ledwo przeszło mu to przez gardło. Bał się, że jednak nie zdoła już więcej na nią patrzeć. Miał jeszcze dodać "żegnaj", ale uznał to za zbędne. Zamiast tego przejechał nerwowo ręką po swojej krótko przystrzyżonej fryzurze i zebrał się do wyjścia.
A jednak stali tu w atmosferze ogólnego skrępowania i zdenerwowania. Nic nie było już tak kolorowe, wszelkie piękne plany legły w gruzach przysypanych garściami kurzu i popiołu. Gdzieś w duszy, patrząc na mlecznobiałe chmury dekorujące firmament, Adele miała nadzieję, że ewentualne spotkanie z każdym z nich przebiegnie inaczej. Bez emocji, z chłodnym dystansem wobec tego, co się wydarzyło. Tak byłoby łatwiej. Tak byłoby przyjemniej. Gdyby wybrali się na fajeczkę i podyskutowali o tym, jak dobrze wiodło im się w czasie, gdy każdy naprawiał swoje życie, powracał do stanu względnej normalności, jak poznali swoje prawdziwe drugie połówki i jak bardzo są szczęśliwi. A zamiast tego, Adele otrzymała to, czego starała się po swoim powrocie uniknąć niczym ognia. Tiiviste dopiero po chwili zorientowała się, że zaczął krzyczeć. Że zdenerwował się, pokazał w końcu, co rzeczywiście leżało mu na sercu. Jak długo tłumił to w sobie, nie był Jirim. Słowa niosły się echem po sali, brzdęk tłuczonego lustra zadudnił w dziewczęcych uszach, duszę targał milion sprzecznych emocji walczących ze sobą nawzajem, a mimo to wyraz jej twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Raz po raz unosiła za to papierosa do ust, by podjąć desperacką próbę ukojenia własnych nerwów za pomocą tytoniu. Nie mogła podnieść na niego głosu. Nie teraz, nie gdy wydawał się być na skraju wytrzymania, a jednak słowa Czecha wwiercały się boleśnie w jej myśli i zmysły. Powodowały, że chciała wytknąć mu wszystkie wady, jakie tylko można było mu kiedykolwiek przypisać... A jednak wciąż milczała, ze spojrzeniem utkwionym w błyszczących kawałkach lustra, tego samego, które w tak komiczny sposób poszerzało i deformowało sylwetkę przeglądającego się weń delikwenta. Szkoda, Hogwart właśnie stracił na tę chwilę, krótki moment, jedną z ciekawszych atrakcji, jakie mogły zaoferować szare, zimne mury. - Skończyłeś? - spytała na tyle chłodno, na ile tylko pozwolił jej głos. Spytała w tym samym momencie, gdy chłopak odwrócił się, kierując do wyjścia. I dobrze, powinna pozwolić mu odejść. Tak byłoby najłatwiej. Z pewnością zapomniałby o jej istnieniu już niedługo, ułożył sobie życie z kimś innym, był szczęśliwy i mijał ją na korytarzach niczym ledwo widoczny cień. Odzyskałby to, czego brakowało mu teraz - spokój. Nie miała prawa go zatrzymywać. Nie chciała tego robić! Najpierw zniknięcie, a teraz ofiarowanie mu nadziei na to, że zmieniliby razem cokolwiek, byłoby szczytem jej egoizmu i aktem niewysłowionego sadyzmu. Tym bardziej, że sama nie wybaczyłaby nikomu, kto postąpiłby z nią w podobny sposób. Nie wybaczyłaby nigdy. Ale w rzeczywistości to nie ona była tu ofiarą. Ona była tylko człowiekiem, takim, których najbardziej tępiła; podłą, nieograniczoną jednostką przekonaną o słuszności swojej decyzji względem całego świata. Niedopuszczającym do siebie wiadomości, że mógł popełnić błąd w ocenie. Bądź szczęśliwy i kochaj kogoś, kto jest tego wart, kto to odwzajemni, Jiri. Zanim zorientowała się, co robi, było już za późno. Jakby samoistnie odepchnęła się od powierzchni lustra i pokonała w błyskawicznym tempie dzielącą ich odległość, by powstrzymać go przed wyjściem w sposób tak koszmarnie nieodpowiedni, iż bardziej nieodpowiedniego nie mogłaby już wymyślić. Wolna od papierosa ręka owinęła się wokół jego szyi, nie na tyle mocno, by go poddusić, ale wystarczająco, by go zatrzymać. Niedobrze, Adele. Bardzo niedobrze. Przylgnęła w miarę możliwości do jego pleców, uważając, by przypadkiem nie poparzyć go fajką. To mogłoby zepsuć poważny i jednocześnie kompletnie absurdalny charakter chwili. Choć może byłoby to wskazane. - Naprawdę myślałeś, że zachowam się inaczej? - zaczęła, niewiarygodnie zła na samą siebie. Po pierwsze, za tak pozbawiony sensu gest, po drugie, za próbę usprawiedliwienia i wybielenia samej siebie, czego nie zrobiłaby w normalnych okolicznościach. Ale to był jednak Broskev. Chyba była mu coś winna. - Myślałeś, że patrzenie na to, jak próbujecie się nawzajem zabić sprawiało mi przyjemność? Podnosiło samoocenę? Nie. Nie mogłam znieść już waszej dziecinady, Jiri. Zachowywaliście się tak, jakby to chore zdobycie mnie zależało od tego, który powygrywa bójki, a to nie doprowadziłoby do niczego dobrego. Nie mogłam wam pozwolić, żebyście... Więc podjęłam decyzję. Decyzję tak skutecznie trzymającą mnie przy postanowieniu jak niejedna kotwica, pomyślała z goryczą, powoli zdając sobie sprawę, jak wygląda. Mówiąca praktycznie do jego pleców, przez co niektóre słowa mogły zabrzmieć niewyraźnie dla uszu, wpatrzona nieobecnym spojrzeniem gdzieś w bok. To naprawdę świetny ruch, Adele.
W momencie, kiedy powiedziała to, co powiedziała, jednak po napadzie szału Broskeva, zaczął sukcesywnie myśleć o pogrzebaniu uczucia do Adele. Planował to już wcześniej, jednak każda próba spełzała na niczym, karmiona złudną nadzieją. W końcu jednak jej zabrakło, a wraz z tym uczucie, które go tak paliło, teraz musiało zostać szybko zakopane. Czuł, że powinien pozwolić temu umrzeć, aby wreszcie wieść normalny w jego mniemaniu żywot. Czy jednak chciał? Miał wrażenie, że jego egzystencja bez Tiiviste była okropnie pusta. Ale, czy spokój nie byłby lepszym rozwiązaniem od stopniowego wyniszczania się zarówno psychicznie, jak i fizycznie? W napadzie gniewu postanowił też, choć była to decyzja impulsywna, że nie weźmie już udziału w Iteriusie w przyszłym roku. I nawet, gdyby dziewczyna również zrezygnowała, to nie szkodzi. Ona pojedzie sobie do Norwegii, on do Czech. I będą wieść długie i szczęśliwe życie bez siebie, swoich humorów, niepewności i rozczarowań. Brzmiało wręcz idyllicznie i Jiri na ułamek sekundy zdawał się wierzyć w swoje naiwne marzenia. Jednak kiedy pomyślał o zostawieniu Hogwartu, poczuł jakiś dziwny, nieopisany smutek. Jakby zostawiał tu coś, bądź kogoś bardzo ważnego. Mimo to nie potrafił tego zinterpretować czy zlokalizować. Na chwilę obecną nie był też w stanie - jego myśli przewijały się w głowie niczym oszalałe slajdy, które ewidentnie chciałyby, aby zwariował. Czuł tyle emocji na raz, co nigdy nie czuł. Miał wrażenie, że obnażył się przed nią ze wszystkiego. I choć posiadał wiele nieznanych nikomu tajemnic to... czuł się goły. I zdradzony. Odsłonił wszystko, co mógł, a ona go teraz odtrąca. I jak mógłby jej teraz zaufać? Że nikomu nic nie powie? Zacisnął pięści, kiedy kierował się do wyjścia. Był niesamowicie wściekły na siebie, że w ogóle dopuścił do tego całego cyrku. Mógł nic nie robić w tym kierunku, mógł poczekać, aż dziwaczne uczucie do Adele zniknie samo, w swoim zalążku. Ale nie udało się. Wszystko przez tą cholerną, zdradziecką nadzieję. O naiwniaku. Naprawdę sądził, że to ostateczny koniec. Dlatego zdziwił się okrutnie, czując rękę dziewczyny na swojej szyi. Czując dotyk jej skóry, delikatny zapach. Włosy przylegające do jego pleców. To było miłe i parzące jednocześnie. Miał ochotę odepchnąć ją od siebie, odgonić jak odgania się natrętne muchy, ale nie był w stanie, nie potrafił. Czuł się sparaliżowany, więc stał biernie, pozwalając jej mówić. Po co? Każde z tych słów wbijało się niczym szpilka w serce. Zacisnął mocno powieki. - Po co mi to mówisz, Adele? - spytał cicho, acz szorstko. Przyłapując się na tym, iż w kółko powtarza jej imię, które tak strasznie mu się spodobało. Ale nie ma już żadnej Adele, skończ z tym wreszcie, Broskev. - Naprawdę sądzisz, że mnie to cokolwiek obchodzi? - pytał dalej, z narastającą ironią w głosie. Głupi, myślał, że teraz swoją postawą zdąży jeszcze to wszystko odkręcić, albo chociaż załagodzić. Jesteś naiwna, Adele. Naprawdę uwierzyłaś w tą całą szopkę? Ale było już za późno. Dużo za późno. To wszystko zabrnęło za daleko. - Prawda jest taka, że to tobie jest tak wygodniej. I nie zasłaniaj się naszym rzekomym dobrem - ciągnął dalej - Zresztą... co ja ci to będę tłumaczył, sama wiesz najlepiej. Już nieważne. Nic nie jest ważne. Kontynuuj to, co sama zaczęłaś, przepraszam, że ci to chwilowo zburzyłem - dodał na koniec. I czekał teraz, aż Adele się odsunie. Mimo wszystko nie miał siły jej tak po prostu odepchnąć. Za bardzo skupił się na tym, aby odepchnąć ją w sercu. To było pracochłonne.
Po co mi to mówisz, Adele? Usprawiedliwianie się po tak długim czasie było zabiegiem wypranym z jakiegokolwiek sensu. Należało mu to wszystko wyjaśnić jeszcze przed własnym zniknięciem, a nie teraz, stojąc w bezdennie napiętej atmosferze, w otoczeniu co rusz przemykających z każdej strony odbić lustrzanych. Widok ich przysuniętych do siebie ciał migających na powierzchniach różnych luster, bijące od niego ciepło, tak skutecznie sprawiały, że chciała trwać w tym stanie aż do końca świata, że opanowanie narastającego zdenerwowania i frustracji okazało się równie pracochłonne. Z każdym spojrzeniem w kierunku odbić, głowę Adele nawiedzały pytania, czy z pewnością postąpiła słusznie, czy może wolałaby cofnąć czas i poświęcić się Jiriemu... I choć jej wnętrze wrzało od gniewu, głównie skierowanego przeciw samej sobie, wyraz twarzy wciąż pozostawał niewzruszony, a spojrzenie spokojne, chłodne, obojętne, pozbawione emocji. Pragnęła wykrzyczeć mu wszystko jak na najszczerszej spowiedzi, ale, z drugiej strony, gdy dłużej pomyślała o tego typu zamierzeniu, nagle zdała sobie sprawę, że nie miałaby już czego wykrzyczeć. Pretensje niczego tu nie zmienią, tak samo wzajemne oskarżenia. Było - minęło. I każde z nich powinno ruszyć własną drogą, jak według pierwotnego zamierzenia. Choćby była to droga jak najbardziej kręta, burzliwa, zawiła i trudna do pokonania. - Racja, Jiri. Nic już nie jest ważne - przyznała więc niespiesznie, wbrew temu, o co w ostatnim akcie desperacji prosiło jej najwyraźniej niedorozwinięte serce. Nie masz racji i nie waż się stąd odejść. W absurdalnej pozycji, przytulona do jego pleców, trwała jeszcze przez chwilę. Do momentu, w którym umysł zaczął buntować się przeciw temu nie na żarty, a dłonie pragnęły zawędrować w kierunku wyraźnie zarysowanych kości policzkowych, nosa i ust. To był sygnał, którego potrzebowała, by odsunąć się raz na zawsze. Jakichkolwiek błędów nie popełnił wcześniej, nie zasługiwał na to, żeby po raz kolejny zawróciła mu w głowie, a potem zostawiła na pastwę losu. Odsunięcie rąk, kilka niedużych kroków w tył, uniesienie papierosa do ust, ostatnie spojrzenie na jego plecy, wypuszczenie dymu spomiędzy warg, odwrócenie się do lustra, nikła namiastka spokoju. - Mam nadzieję, że wszystko sobie poukładasz, zapomnisz i doprowadzisz się do porządku. W końcu musisz wyglądać olśniewająco. - Jeśli rzeczywiście miało to być żartem, to był to żart najbardziej ponury, jaki kiedykolwiek powiedziała. Mam nadzieję, że, jeżeli teraz wyjdziesz, to nigdy nie zobaczę już, jak olśniewająco wyglądasz. Wciąż władała nią głupia nadzieja na to, że Czech zdecyduje się jednak zostać. I co wtedy? Wpadną sobie w ramiona, wybaczą każdą winę i będą żyć razem w szczęściu i miłości, postawią dom, wybudują drzewo i zmajstrują syna? Ale on nie zostanie. Za dużo się zmieniło, za dużo wydarzyło, by teraz pozwolił sobie na pozostanie w tym samym miejscu, w sali luster, w życiu Adele. Poza tym - to jej własna decyzja, której jeszcze do niedawna była stuprocentowo pewna. Nic się przecież nie zmieniło zmieniło. Nic. Nic.
Stał wciąż nieruchomo, nie mówiąc już nic. Czuł niewyobrażalną pustkę, tak jakby rzeczywiście nic się nigdy nie stało. Dopiero po chwili, kiedy słowa Adele dotarły do niego, poczuł ból rozrywanego serca. To zabawne, dopóki jej nie poznał, nie wiedział, że w ogóle posiada ten organ. I będąc świadomym tego, co się działo, co się dzieje i co się dziać będzie, wolałby, aby nigdy o nim nie pamiętać. Człowiek bez serca. Takim był i takim chciał zostać. I wszystko trafił szlag. Krajobraz dookoła migotał, powietrze zdawało się być coraz cięższe. Tak samo jak głowa, jak całe wychudzone ciało. Wszystko było takie okropnie ociężałe. Nawet powieki. Zamknął je na chwilę mając nadzieję, że jak je otworzy, to ten koszmar się skończy. Ale nic takiego nie nastąpiło. Jedynie Adele odsunęła się gdzieś daleko. Daleko poza horyzont. Już jej nie widział. Pomachał jej na pożegnanie. Została tylko nieopisana gorycz. I niechęć. I brak motywacji do czegokolwiek. Nagle ni stąd ni zowąd przypierdolił z pięści w ścianę z całej siły. Rozległ się głuchy trzask i huk. Bolało. Bardzo. Zacisnął zęby i wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia. Miał ochotę krzyczeć i rozwalać wszystko wokół. Jakby to miało cokolwiek zmienić. A nie zmieni. Zanim jednak Tiiviste zareagowała, o ile miała taki zamiar, otworzył drzwi i czym prędzej wybiegł na korytarz. Biegł jak najdalej. Sam nie wiedział gdzie, ale musiał teraz ochłonąć. Musiał coś ze sobą zrobić. Musiał... uciec. Bo to wszystko było już nie do zniesienia. Nie. Koniec. Koniec. K O N I E C.
Dziewczyna dzisiejszego dnia chodziła po całym Hogwarcie jakby bez celu. Miała naprawdę dziwny humor. Od ostatnich kilku dni czuła się jakaś... Niepoukładana. Jakby ktoś zabrał puzzel z samego środka obrazka przez co może było widać co przedstawia, ale w gruncie rzeczy cały jego sens i piękno przestał się liczyć. Bo brakowało tej jednej, jedynej części. Rzadko czuła się w ten sposób. W końcu raczej odrzucała od siebie tego typu emocje. Nie chciała się przejmować niczym, skoro mogła przejść się korytarzem i byle jakiego chłopaka zaciągnąć do łóżka, a potem pójść do jakiejś komnaty spać i tak już do końca. Nawet jej myśli były nieogarnięte. Gubiła się sama w sobie. Gubiła się nawet w zamku... Dlatego w końcu planując udać się do pokoju muzycznego nagle weszła do... Sali Luster. Szczerze mówiąc zapomniała, że to miejsce się tutaj znajduje. Nie lubiła za bardzo siebie oglądać. Zerknęła na błyszczącą taflę szkła. W odbiciu zobaczyła dziewczynę w białej sukience, która robiła z niej słodką i niewinną dziewczynkę, którą w rzeczywistości nie była. A przynajmniej pokazywała, że nie ma nic w sobie z takiego kogoś. Westchnęła. Przeszła kawałek w głąb pokoju. Poczęła oddawać się swojej największej pasji, która oddawała jej emocje jeszcze bardziej niż oczy. Śpiewała tak od siebie, prosto z serca. Tak dawno tego nie robiła...
Ale czy Będąc sobą bliskich zasmucić mam, Kto odpowiedź może dać...?
Kim jest ta, której wzrok Śledzi mój każdy krok...? Znów w odbiciu widzę całkiem obcą twarz... Lustro odpowiedź zna, gdzie jest to drugie "JA" Niechaj ono zdradzi to, radę niech już daaa... Którą drogą odejść stąd, która z nich jest zła...?
Kiedy w końcu z jej ust przestały wydobywać się dźwięki odetchnęła spostrzegając, że klęczy przed lustrem wpatrując się w samą siebie... Jednak jakąś taką obcą.
Kame sobie w sumie z nudów chodził po zamku. Normalnie mógł by zostać w pokoju wspólnym, ale po co miał to robić skoro w szkole tyle się działo. Przechodził właśnie koło drzwi do sali luster za których usłyszał czyiś śpiew. Uchylił lekko drzwi chcąc zerknąć kto to śpiewa. Normalnie nie mógł uwierzyć własnym oczom. - A więc o to chodzi z twoim zachowaniem. - Mruknął cicho opierając się o zamknięte drzwi. - Udajesz kogoś innego bo tak jest wygodniej, na pewno dla ciebie bezpieczniej, bo nikt nie odkryje ciebie i nie zrani nigdy więcej. Nieźle to wykombinowałaś - Mruknął i ponownie wbił spojrzenie w jej oczy które odbijały się w lustrze.
Patrzyła w swoje oczy w lustrze ze skupieniem. Pewnie dlatego nie zauważyła, że chłopak wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi. Pewnie gdyby je tylko otworzył sama by stąd wyszła. Nie miała ochoty na jakiekolwiek wojny z kimkolwiek. Czasem są takie dni, że ma się naprawdę dość wszystkiego. Gdy usłyszała jego głos uniosła trochę spojrzenie widząc jego odbicie w lustrze. Na jej ustach pojawił się grymas. - W sumie tak... Co z tego? - Odpowiedziała... Szczerze. Zadziwiająco prawdziwe jak na jej ostatnie... Jak na to, jaka była od wielu już dni. Wzięła w dłoń włosy i poczęła się nimi bawić. Ta sytuacja zdecydowanie była kłopotliwa. Miał racje, wiedziała o tym. Choć nie do końca udawała kogoś innego. Zmieniła się, naprawdę. Jej dawni przyjaciele doskonale to dostrzegali. Teraz bawet wyglądała inaczej pozbywając się znamienia zajmującego cały policzek. I może właśnie dlatego patrząc w lustro nie widziała siebie.
- Nic...tylko nie zawsze to co jest wygodne jest dobre - Powiedział i ukucnął obok niej i spojrzał na swoje odbicie. Poprawił sobie spokojnie kołnierzyk swojej białej koszuli w niebieskie paski i wbił wzrok w swoje własne oczy. - Wiem jakie to uczucie kiedy patrzysz w lustro. Każdy chce w nim widzieć odbicie kogoś wartościowego, a kiedy okazuje się, że tak nie jest człowiek traci zupełnie wiarę w siebie i swój charakter. Więc woli się zmienić z nadzieją, że wtedy zobaczy kogoś kogo polubi...- Urwał na chwilę aby zerknąć na dziewczynę. - Tylko zastanów się nad tym czy teraz widzisz tak bardzo wartościową osobę którą chciałaś widzieć za pierwszym razem - Dokończył i zaczął się bawić jednym ze swoich wisiorków.
- Nie rozumiesz tego. Nie wiesz, jak to jest, kiedy będąc sobą i mając bliskich każdy po kolei nagle znika, a innych nieświadomie ranisz... I też cię zostawiają... - Powiedziała cichutko unosząc wzrok i spoglądając na chłopaka z dołu. W tym momencie była sobą. Taką prawdziwą Cornelią. Dziecinną istotką, która ufnie patrzy na kogoś tym swoim naiwnym spojrzeniem z nadzieją, że ta osoba się nią zaopiekuje teraz, kiedy została sama. Oczywiście nie wiedziała, że w tym momencie jej wzrok właśnie tak wygląda i nie panowała nad tym. - Może ta dziewczyna, na którą patrze nie jest wartościowa... Ale przynajmniej nie cierpi – Odpowiedziała krótko. Miała pokręcony system wartości, ale po przejściach czasem tak się zdarza. Zaskakujące, że otworzyła się przed kimś, kogo nie lubi. I przed kimś, kim w pełni gardziła, skoro słowami, że źle całuje odebrał jej jedyną dumę ze swojej osoby. Może to ją właśnie tak zszokowało? Bo skoro nawet to jej nie wychodzi... To w takim wypadku co ona w ogóle może robić? Kim w ogóle może być?
- Rodzice wywalili mnie z domu bo nie chciałem tępić mugoli. Mój brat jest taki sam, wszyscy moi przyjaciele odwrócili się ode mnie kiedy okazało się, że straciłem cały majątek jaki zapewniali mi rodzice. Straciłem dom i rodzinę przez to, że nie chciałem robić czegoś wbrew własnej woli. Uwierz mi wiem co to za uczucie. - Powiedział i uklęknął obok niej. - Widzę, że przeszłaś wiele w życiu. Nie chcesz o tym mówić nie dziwię się, ja też nie mówię o tym co mnie spotkało złego w życiu, ale pomimo tego nie odrzuciłem własnych przekonań tylko dlatego aby spróbować o tym zapomnieć. - Powiedział i ostrożnie położył swoją rękę na ramieniu dziewczyny. - Mówisz, że ta postać którą stworzyłaś nie cierpi...ale jesteś pewna w stu procentach, że nie. Może to jest takie ciche cierpnie - Och jakie to filozoficzne. Zacisnął lekko swoją rękę na jej ramieniu.
Milczała słuchając co go spotkało. Patrzała na niego myśląc, że faktycznie nie miał łatwo. Uśmiechnęła się do niego niezwykle nikle, niemalże niezauważalnie i tylko ktoś, kto chce zobaczyć taki wyraz jej twarzy w tym momencie go dostrzeże. - Wiesz... Wolałabym coś takiego niż... Niż moje życie. Wierz mi. Zapłaciłabym ci, żeby się zamienić. Nie mogłam przeżyć tego co ty między innymi dlatego, że nie mam rodziców. Mieszkam z bratem bez środków do życia w jakiejś Londyńskiej melinie, przez co w wakacje zamiast pojechać gdzieś z wszystkimi będę robiła za dziwkę. Śmieszne jest to, że mam rodzinę wśród arystokracji... Która chciała wydać mnie za mąż za przyjaciela rodu, a potem przypadkiem mnie usunąć, żeby tradycji stało się zadość, a jednocześnie żebym to nie ja odziedziczyła pieniądze... naprawdę nadal myślisz, że wiesz co to za uczucie? - Spytała wzdychając cicho. Nie chciała litości. Nie potrzebowała tego, żeby ktoś ją rozumiał, bo dobrze wiedziała, że mało kto ma tak pokręcone życie i to nie ze swojej winy. - Nie... Ona nie może cierpieć, bo już jej nikt nie rani. Nie ma kto ją zranić – Nie zareagowała na jego dotyk. Odwróciła tylko ponownie twarz w bok, w stronę innego z luster.