W tym pomieszczeniu Emily spędza najwięcej czasu. Pełni ono również funkcje sypialni - wystarczy rozłożyć z pozoru niewielką kanapę. Wystrój jest prosty, nie ma na widoku zbyt wielu zbędnych rzeczy. No, może poza zepsutym, małym telewizorkiem, który znalazła w mugolskim antykwariacie. Na biurku stoi maszyna do pisania, którą dostała w tym samym miejscu i masa różnych notatników, poukładanych w równiutki stosik. Poza tym w pomieszczeniu znajdziemy sporo czarnych świeczek i kwiatów, o której Emily stara się dbać z różnym skutkiem.
Kuchnia
Chociaż nigdy nie marzyła o karierze kucharza, to na swoje własne potrzeby, bardzo lubi gotować. Dlatego jej kuchnia już od pierwszego dnia została wypełniona wszelakimi zapasami. Jest też specjalna półka na wszelkie rodzaje kaw. Za jedną z szafek robi mugolska lodówka, która oczywiście nie działa ze względu na brak prądu, ale prezentuje się, zdaniem dziewczyny, bardzo ciekawie. W dodatku na blacie stoi kawiarka, jej najnowsze odkrycie.
Łazienka
Nowocześnie urządzona, z kilkoma roślinami. Tutaj nic nie ma prawa leżeć na wierzchu, wszystkie kosmetyki pochowane są głęboko w szafkach.
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Sro Sie 21 2019, 21:20, w całości zmieniany 2 razy
Autor
Wiadomość
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Była od niego drobniejsza, a odnosił wrażenie, że mógłby ją całkowicie schować między swoimi ramionami. Mimo naturalnej dla siebie kochliwości to nie przewidywał takiego obrotu spraw i to w dodatku na pierwszej randce. Nie znaczy to, że miał być jakimkolwiek głosem rozsądku. Rozochociła go rozchylając usta, by mógł całować ją żarliwiej i namiętniej, ucząc się przy tym smaku jej wilgotnych warg. Rozmasowywał jej plecy, by całkowicie rozetrzeć to drżenie jej ciała, które wyczuł po wewnętrznej stronie dłoni. Przesunął palcami po zaróżowionym policzku i dekolcie, po chwili zastępując je pocałunkami. Coś tam wymamrotał do jej skóry, na oślep potrząsnął za swoimi plecami rękoma, aby pozbyć się swojej koszuli. Ledwie to zrobił, a jego dłonie już przylgnęły do jej ciała, kręcąc teraz przy jej pośladkach. Ośmielała go, a wystarczyło czuć na plecach jej gładkie palce, rozlewające po jego ciele dreszczyk ekscytacji i podniecenia. Szukał po omacku zapięcia od jej spódniczki, a gdy tylko jego palce natknęły się na suwak to szybko go rozpiął. Pozwolił spódniczce opaść u stóp Emily, którą po chwili objął w talii, przyciskając do swojego tułowia jeszcze ciaśniej. Zaatkował ją serią intensywniejszych pocałunków, a gdy w końcu zdał sobie sprawę jak mocno się go trzyma, nachylił się nad nią, by objąć przedramieniem jej pośladki i ją podnieść, zachęcając przy tym, aby oplotła go nogami w pasie. Jednocześnie ucałował czule jej bark, pochwycił delikatnie zębami ramiączko jej biustonosza i próbował w zabawny sposób zsunąć je z jej gładkiego ramienia. Mógł sobie pogratulować, bo mu się to udało. Podniósł wzrok, ale tylko po to, by zlokalizować łóżko. Znalazł kanapę i od razu tam ruszył, trzymając Emily pewnie przy sobie. Gdy dotknął kolanami mebla, to pochylił się, by ułożyć ją tam delikatnie. Przez chwilę walczył z poduszkami, by je zrzucić z kanapy na podłogę i gdy wygrał tę batalię (mając gorącą nadzieję, że Emily chociaż zachichotała) wrócił do wycałowywania jej ciała. Zaczął znów od ust, poźniej policzek, szyja, obojczyk. Wsłuchiwał się w jej przyspieszony oddech, aby poznać się jak wiele potrzeba, by ją rozpalić. Wsunął dłonie pod jej plecy, by uporać się z zapięciem jej biustonosza. Jednocześnie tworzył granatowy ślad nieopodal jej obojczyka, niechcący zostawiając tam jedną, małą malinkę. Odkrywszy swój występek, uniósł się szybko do jej ucha i wymamrotał: - Przepraszam. Miał pewien problem z zapięciem jej biustonosza, a gdy chwila się przeciągała, to zaśmiał się głęboko, choć cicho. - Zapięcie jest na jakiś szyfr? - zapytał szeptem i sekundę później udało mu się i tę walkę zwyciężyć. Ogrzewał ją swoim nagim torsem i z najwyższą delikatnością zsunął z niej biustonosz. By niepotrzebnie się nie zawstydziła zajął się wycałowaniem jej ust, a poczuwszy na sobie jej miękkie piersi aż jęknął z zachwytu. Okrył ją swoim ciałem, opierając łokieć po jej bokach ze świadomością, że mają bardzo mało miejsca leżąc na połówce kanapy. Wyhamował się, by nie rzucić się z pocałunkami do jej biustu, a przed odpowiednio długi czas rozpieszczać jej usta.
Przeszło jej przez myśl, że nie świadczyło to o niej najlepiej. Przez chwilę nawet obawiała się, co chłopak sobie o niej pomyśli. Z drugiej strony przejmowanie się tym jak szybko pozwoliła, a raczej zachęciła go do przekroczenia granicy, wydawało się dość nierozsądne, kiedy na sumieniu powinna mieć raczej ukryty w czeluściach szuflady pierścionek. Skoro to ukucie zignorowała, to również mogła. Zwłaszcza, że podejście, jakie Jerry będzie miał do niej po dzisiaj było... bez znaczenia? Normalnie, gdyby chciała, żeby ta znajomość trwała dłużej, może wahałaby się, czy to na pewno dobry początek, ale wiedząc, że to i tak i tak jest chwilowa przygoda, nie musiała się tym martwić. Chociaż jeden plus tej dziwnej sytuacji. Kiedy poczuła dłonie chłopaka, które szukały rozpięcia jej spódniczki, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Nie żałowała. Materiał zsunął się na ziemię a ona zrobiła krok do przodu, żeby z niego wyjść, tym samym przesuwając trochę chłopaka i stykając się z jego ciałem całkowicie. Uśmiechnęła się i wstyd powoli znikał. Czuła się znacznie swobodniej niż przed chwilą. Sięgnęła nawet do zapięcia jego spodni i rozpięła je pewnie, zaraz jednak czując, jak chłopak stanowczo chwyta jej pośladki i próbuje podciągnąć ją w górę. Objęła jego biodra nogami i chciała go pocałować, ale jego usta zaraz znalazły się na jej barku i zaczęły stopniowo pozbawiać jej biustonosza. Jęknęła cicho i zaraz poczuła, jak chłopak ostrożnie odkłada ją na kanapę. Faktycznie zaśmiała się cicho, obserwując bitwę z poduszkami i sama zepchnęła jedną ręką. Kiedy tylko wszystkie zniknęły, przyciągnęła go do siebie i odwzajemniła pocałunek, który złożył na jej usta. Za długo się tam jednak nie utrzymał, bo już zsuwał się ustami niżej, a ona przymknęła oczy i pogładziła jego plecy lekko. Z pewnością udało mu się otrzymać wyczekiwany efekt, bo w tej chwili jego bliskość była jedynym, o czym myślała i chciała tylko więcej. Przegryzła nawet wargę, kiedy zatrzymał usta na dłuższy czas w jednym miejscu, co skończyło się niewielką malinką. Uśmiechnęła się na ten widok tylko. - Jakoś to przeżyje - zamruczała i musnęła jego obojczyk, skoro na chwilę podniósł głowę. Kiedy walczył z zapięciem, delikatnymi muśnięciami przemierzała górną część jego klatki piersiowej, uśmiechając się tylko z rozbawieniem na jego nieudane próby - trzeba się trochę napracować - zamruczała i w końcu udało mu się pozbyć jej stanika. Teraz nawet się nie zawstydziła, a czerwone policzki to był efekt jedynie gorąca i podniecenia. Mruknęła w odpowiedzi na kolejny pocałunek, gładząc opuszkami palców jego tors i brzuch. Niepewnie musnęła nimi jego podbrzusze i zsunęła jego spodnie, przynajmniej na tyle na ile mogła i pogładziła jego tors znowu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Słyszał ją. Pokonywał ostatnie stopnie schodów kiedy jego do jego uszu dobiegł szmer rozmowy rozbrzmiewający dobrze mu znanym głosem Emily. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zaraz nie odpowiedział jej inny, męski, który z całą pewnością nie należał do Leonela. Mieszkała tu już ładnych parę miesięcy, ale nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział, by zapraszała wielu gości – zwłaszcza mężczyzn. Nie kontrolował kto ją odwiedzał, ale miał oczy i wiedział jak to wygląda, szczególnie ostatnio, gdy wzięła na siebie dodatkową pracę i do domu przychodziła nierzadko późnym wieczorem. „Nie mój interes” – pomyślał i zupełnie wbrew sobie przyspieszył kroku, chcąc zobaczyć kogo zaprasza do środka. Bo to, że zaprasza... i jakim tonem to wyraża, już dosłyszał – to i obrzydliwą odpowiedź chłopaka, która sprawiła, że zaświerzbiła go pięść. Widział ją. Wyszedł zza zakrętu korytarza na tyle szybko, by zdążyć zerknąć w stronę jej drzwi, które właśnie się zamykały. Błękitne spojrzenie, dumnie uniesiony podbródek i szczęk zamykanego kluczem zamka – to właśnie wyjaśnienia jakie od niej otrzymał. Czy potrzebował czegokolwiek więcej? Zatrzymał się dopiero przy swoich drzwiach i Merlin jeden wie jak wiele silnej woli potrzebował, by nie obejrzeć się na zamknięte drzwi do jej mieszkania. Wszedł do środka, gwałtownie zamykając za sobą drzwi. — Nie mój interes — wymamrotał pod nosem, jakby potrzebował wypowiedzieć to na głos, by przekonać samego siebie. Odpowiedziało mu zaciekawione miauknięcie, odgłos zeskakującego na podłogę kuguchara i miękka obecność w okolicy kostek. Schylił się, by wziąć zwierzę na ręce (nawet jeśli nierzadko wiązało się to z koniecznością leczenia ran po pazurach) i zatopił dłoń w miękkim futrze, kierując się ku kanapie. „Nie mój interes” – powtarzał w głowie jak mantrę – „chuj mnie to obchodzi”. Ale kiedy tylko usiadł, poczuł, że nie jest w stanie wysiedzieć w miejscu. Wstał więc i z Avadą w ramionach rozpoczął nerwową wędrówkę po przestrzeni między salonem i kuchnią, bijąc się z własnymi myślami. Ale to przecież nie je chciał bić. Nie im powinien przyłożyć z całych sił. Nie pojmował źródła ogarniającej go wściekłości, ale temu, że był cholernie zły nie mógłby zaprzeczyć. Nie potrafił znieść myśli, że tuż za ścianą znajduje się ktoś, kogo być tam nie powinno. Ktoś, kto jest tam z nią, na domiar złego w weekendowy wieczór. Ktoś, kto chciał być cały jej. „Już ja Ci, kurwa, pokażę »cały Twój«. Co najwyżej w nędznych kawałkach”. Nie wytrzymał. Odłożył zagniewanego takim traktowaniem kota na blat i upewnił się, że za paskiem trzyma różdżkę. Wyszedł z mieszkania, ledwie pamiętając o tym, by zamknąć za sobą drzwi i bez mała dopadł do tych z numerem 33, waląc w nie pięścią bez zastanowienia. Nabrał cały ogrom powietrza, starając się opanować emocje. Ostatnimi czasy wychodziło mu to gorzej niż zazwyczaj. — Emily? Otwórz, wiem, że tam jesteś — powiedział, chcąc porozmawiać z nią jak na cywilizowanego człowieka przystało; chęci skończyły się zaś tam, gdzie zaczął się jej śmiech. Zacisnął zęby, wyciągnął różdżkę i otworzył drzwi zaklęciem, w głębokim poważaniem mając to, że w gruncie rzeczy jest to włamanie. Potrzebował zaledwie chwili by zorientować się w sytuacji – chwili, po której upływie rzucił niewerbalne „depulso”, nie tylko ściągając chłopaka z jego narzeczonej, ale i ciskając nim o ścianę. — Chyba sobie ze mnie żartujesz — warknął do Emily właściwie w momencie kiedy delikwent jeszcze leciał w powietrzu. Wszedł całkiem do środka (bo do tej pory tkwił w progu) i zamknął za sobą drzwi, bo nie potrzebował świadków ich małej pogawędki. Trzymał wyciągniętą w kierunku chłopaka różdżkę, ale nie rzucał dalszych zaklęć; spojrzał na Emily i chciałby móc powiedzieć, że na widok prawie nagiej dziewczyny nie poczuł silnego ukłucia zazdrości. — Pochwaliłaś się koledze pierścionkiem, kochanie? — odezwał się do niej pełnym obrzydliwej słodyczy głosem i wykrzywił wargi w grymasie, który w jakiejś pokręconej rzeczywistości może mógłby uchodzić za uśmiech. Wrócił wzrokiem do chłopaka — A może od razu dobrała się do Twoich spodni, bo wiedziała, że Was zobaczyłem? — ze słodkiego głosu przeszedł w lodowaty ton. Przymrużył oczy, gotów atakować jeśli by zaszła taka potrzeba. Najpierw chciał jednak usłyszeć ich argumenty.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zatracał się w miękkości jej skóry. Chciał całować jej każdy skrawek, by napawać się smakiem i narastającą temperaturą jej ciała. Sam mógł uchodzić już za jeden, porządny przenośny (i osobisty, jeśli trzeba) grzejnik. Ciasnota na kanapie absolutnie mu nie przeszkadzała, bowiem motywowała, aby zmieścić się na jej połówce. Uśmiechnął się tuż przy jej ustach, gdy zaczęła majstrować przy jego spodniach. Wzmógł żarliwość pocałunków, a usłyszawszy zapukanie oraz donośny głos jęknął, bowiem to popsuło klimat. Podniósł głowę, niechętnie odrywając się od jej ust i nie pozwolił jej wyswobodzić się spod siebie. - Olej dzisiaj sąsiadów, proszę. - mruknął prosząco do jej policzka, z dziecinną łatwością lekceważąc łomotanie w drzwi. - Zależy mi na tym podium. - zsunął się niżej, by rozpocząć scałowywanie ścieżki do jej kształtnych piersi. Próbował odwrócić jej uwagę od gościa pod drzwiami. Nie dane było im jednak się sobą cieszyć, bowiem do jego uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk otwieranego zaklęciem zamka. Wykrzywił się, odchylił nieco i poprawił spodnie, spoglądając na Emily niepocieszony. - Chyba musimy przerw... - nie dokończył, bo nagle w ciągu dwóch sekund wydarzyło się kilka rzeczy. Do mieszkania wparował jakiś gościu, którego póki co nie rozpoznawał i nie kojarzył, a w następnej chwili został walnięty zaklęciem. Nie zdążył się nawet zasłonić, bowiem świetlista wiązka z impetem uderzyła w jego nagą klatkę piersiową zrzucając go nie tylko z kanapy, ale popychając go mocno na ścianę. Stracił dech w piersiach w chwili uderzenia. Zsunął się na podłogę z bardzo wymownym łoskotem i przez kilkadziesiąt sekund nie miał pojęcia gdzie jest góra, a gdzie dół. Wzdłuż jego kręgosłupa przemknął zimny dreszcz bólu. Zacisnął oczy, potrząsnął głową, by zebrać myśli i ogarnąć co się tu odwala. - Kurrrrrwa. - syknął, opierając się jedną dłonią o podłogę. Otworzył oczy i zlokalizował faceta. - Odjebało ci?! - krzyknął, marszcząc gniewnie brwi i z pomocą szafeczki podnosząc się do pionu. - Że co? - już miał zaraz tutaj rwać się do opieprzania, gdy dotarł do niego sens słów. - Jakim pierścionkiem? - popatrzył skonfundowany na Emily, ale zaraz potrząsnął znów głową i dostrzegł wycelowaną w niego różdżkę. - Dobra, to nie jest teraz ważne. Co ty odpierdalasz, gościu? Włazisz jak do siebie i strzelasz zaklęciami jak gdyby nigdy nic. Matka nie nauczyła cię manier? - wykrzywił się, a jednak nie ruszał świadom, że wystarczy, że gość ruszy różdżką, a ktoś tu oberwie i z pewnością będzie to jedyny półnagi facet w tym pokoju- Em, pomóc ci go wywalić za drzwi? - zerknął kątem oka na dziewczynę będąc przekonanym, że ta nie będzie zadowolona z takiego gościa. Przerwał im w najsłodszym momencie! Próbował przypomnieć sobie gdzie ma różdżkę. Jeśli nie wypadła po drodze to miał ją w tylnej kieszeni spodni. Sęk w tym, że nie będzie miał jak jej wyciągnąć bez narażenia się na atak. Cóż, pozostaje wyczaić odpowiedni moment, gdy gość będzie patrzeć w drugą stronę. Powinien zdążyć doskoczyć w niego w dwóch susach i spróbować wygiąć mu rękę. Oceniając ich siłę fizyczną to miał jakieś szanse na powodzenie. Zaczynał się martwić czy ten psychol nie zrobi czegoś Emily. Miał ogromną nadzieję, że dziewczyna w razie czego się stąd ewakuuje zanim ten narwaniec zechce i ją zaatakować. Ten lodowaty wzrok kojarzył mu się z bezwzględnością.
Mogła to przewidzieć. Wiedziała, że ich widział, musiała zdawać sobie sprawę, że może chcieć zainterweniować. Z drugiej strony, ich narzeczeństwo było tylko na pokaz, więc nie miał solidnych powodów, żeby to robić. Chyba dlatego miała nadzieje, że w jakiś sposób go to zdenerwuje, ale jednak, że opanuje te złość na tyle, żeby nie robić nic głupiego. Chciała wbić szpilkę, ale nie chciała tego zamieszania. Słysząc, że puka do jej drzwi, nie miała wątpliwości, że jest kiepsko. Chętnie "olała by sąsiadów" i nawet nie poruszyła się w pierwszej chwili, ale już była spięta, bo wiedziała, że na nieznośnym pukaniu się nie skończy. Zanim zdążyła jakkolwiek porządnie zareagować, Nathaniel już był w środku i brutalnie zerwał z niej Jerry'ego. Spojrzała na niego wściekła, szybko ubrała koszulę nocną, którą miała koło kanapy (niestety, tę samą cieniutką i skąpą co zawsze, ale to było lepsze niż obecny stan) i wyciągnęła różdżkę w kierunku awanturującego się Nate'a. - Opanuj się - warknęła na niego i wstała z kanapy, żeby pewniej w niego mierzyć. - Nie jestem twoją własnością - wycedziła i spojrzała przepraszająco na Jerry'ego. Jak niby miała mu się z tego wytłumaczyć? Przegryzła wargę i wzięła wdech. - Nie słuchaj go, nie wie co mówi. Przepraszam za to zamieszanie - mruknęła, ale po chwili chłopak rzucił jakiś tekst o jego matce i prawdę mówiąc, przestraszyła się, jak to może dalej się potoczyć. Musiała szybko znaleźć jakieś rozwiązanie, bo gryfon był teraz w naprawdę kiepskiej pozycji a Emily wątpiła, żeby Bloodworth robił coś sobie z jej różdżki wycelowanej w jego kierunku. Był zbyt wściekły i chociaż potrafił być opanowany w wielu sytuacjach, była niemal pewna, że ta go przerośnie. Wystarczyło chociaż pobieżnie się mu przyjrzeć. - Przestań w niego celować! Zostaw go w spokoju, nawet nie wiedział. A zresztą, nawet jakby wiedział, nie robimy niczego złego, więc wyjdź stąd! - zastanawiała się, czy nie lepszym ruchem byłoby wyproszenie Jerry'ego. Scenariusz w którym Nathaniel wychodzi tu bez wywołania żadnych szkód wydawał się nierealny, a skoro mieli to załatwić, może lepiej, żeby zrobili to między sobą. To gryfon był na tej przegranej pozycji i wiedziała, że on w pierwszej chwili ucierpi i to za niewinność. Nie, żeby siebie miała za winną. No, przynajmniej przed Natem, bo jeżeli chodziło o gryfona, faktycznie trochę namieszała.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Gdyby uprzednio nie zapukał, zajęta sobą para gołąbeczków pewnie wcale by go nie zauważyła. Byli tak pochłonięci obmacywaniem siebie nawzajem, że niemalże pożałował, że przynajmniej spróbował wykrzesać z siebie spokój i kulturę, i wpierw powiadomił ich o swojej obecności za zamkniętymi drzwiami. Gdyby wszedł tu tak po prostu, byłoby to znacznie zabawniejsze; choć trzeba przyznać, że lot chłopaka i to, w jaki sposób osunął się po ścianie tak czy inaczej cieszyło jego oczy. Miał ochotę go zniszczyć, ale to nic osobistego. Nie znał go, nic o nim nie wiedział. Gdyby nie znalazł się w złym czasie i miejscu, w towarzystwie niewłaściwej osoby, nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi. Ale był tu, patrzył i dotykał tego, od czego powinien był trzymać się z daleka, a to z jakiegoś powodu sprawiało, że czuł potrzebę upuszczenia z niego krwi. — Czyli Ci nie powiedziała — powiedział tylko, zupełnie ignorując wszelkie warknięcia ze strony Emily. Nie była dla niego zagrożeniem, musiał jedynie pilnować, by nie zaskoczyła go zaklęciem – różdżka była jedynym niebezpiecznym elementem w jej całokształcie. — Oczywiście, że nie jesteś moją własnością, Emily. Jesteś moją narzeczoną. N a r z e c z o n ą — delektował się brzmieniem każdej głoski, która w obecnej sytuacji brzmiała bardziej szyderczo niż jakiekolwiek wyzwisko. Nie obchodziło go to, że ich narzeczeństwo to farsa, zwykły biznesowy układ. Chłopak o tym nie wiedział, a możliwość skompromitowania przed nim dziewczyny sprawiała mu ogromną przyjemność – większą niż nakazywałaby logika. Wolał się nie zastanawiać dlaczego aż tak bardzo go to cieszy i nie myśleć do czego właściwie dąży. Spojrzał na chłopaka, kiedy ten zaczął coś tam mamrotać i autentycznie poczuł jak podnosi się jego ciśnienie w chwili, kiedy wspomniał o jego matce. Zaczerpnął głęboko powietrza, nie chcąc dać emocjom wyjść na wierzch – a i tak doskonale widać było jak bardzo był wkurwiony. Rysy jego twarzy stężały, oczy nabrały kojarzącego się z niebezpieczeństwem wyrazu, a między brwiami pojawiła się niechciana zmarszczka. A jednak zareagował dopiero wtedy, kiedy skurwiel odezwał się do Emily, tak jakby jego wcale tu nie było. I jeszcze proponował, że go stąd wyrzuci. Po jego trupie. — Zawrzyj mordę albo to ja wywalę Ciebie. Za okno — warknął do niego, niechętnie słuchając tego co mówiła Emily. Nie zamierzał przestać w niego mierzyć... w ogóle nie zamierzał się uspokajać. Czy tamten wiedział co robi, czy nie, położył na niej swoje obrzydliwe łapska, a to z jakiegoś powodu bardzo mu się nie podobało. — Niczego złego?! — powtórzył po niej z towarzyszącym temu prychnięciem — rozumiem, że puszczanie się tuż za ścianą kiedy jesteś doskonale świadoma, że o tym wiem, to nic złego? — nieznacznie przybliżył się w stronę chłopaka, zerkając to na jedno, to na drugie, gotów bronić się przed zaklęciami, gdyby jednak postanowili jakieś rzucić. — Widziałem satysfakcję na Twojej twarzy. Lubisz próbować manipulować ludźmi, a potem zgrywać ich obrończynię, co? — cisnął w chłopaka niewerbalną drętwotą, ale chybił, lub ten zdążył się uchylić. Trafił w ścianę, zostawiając na niej delikatny ślad, który bladł z każdą chwilą. — Może dla odmiany przestałabyś po prostu robić jawne głupoty? — „cistam dolorum” pomknęło w stronę chłopaka, tym razem celnie i tylko od niego zależało, czy zdoła je jeszcze odbić — Jak powiedziałaś „A”, powiedz też „B”, Rowle. Jeśli chłopak nie dał rady obronić się przed zaklęciem i rzeczywiście na moment stracił możliwość oddychania, Nathaniel do niego dopadł, tuż przed ciosem przerywając działanie zaklęcia. Potem zaś uderzył go prosto w twarz, z całej siły, wkładając w to całą złość – na niego, na nią, na samego siebie. Miał ochotę zabarwić pięści pulsującym w chłopaku szkarłatem.
Teraz już nie tylko z Nate'a kipiała złość. Nie miał prawa robić jej wyrzutów i oboje o tym wiedzieli, a jednak postanowił całkiem pogrążyć ją przy chłopaku. Nie zamierzała mu tego darować. Mało mu było? Naprawdę musiał uprzykrzać jej życie na każdym kroku? Zastanawiała się, czym dokładnie spowodowana jest jego wściekłość. Urażoną dumą? Niepokojem o to, że nieuważność może skutkować głośną aferą, na którą nie zamierzał pozwolić? To wszystko miało sens, ale obserwując jego zachowanie, łatwo można było dojść do wniosku, że to z pewnością za mało na uzasadnienie tego zachowania. Emocje były za duże, a on był na ogół zbyt opanowany, żeby sobie na to pozwalać z byle przyczyny. - To nie tak! - spojrzała na niego zła, bo jego słowa miały dużo gorszy wydźwięk, niż to, jak naprawdę było. A przynajmniej była o tym przekonana. - To narzeczeństwo to tylko ściema - skierowała te słowa w kierunku Jerry'ego, żeby chociaż po krótce wyjaśnić mu te sytuacje i żeby nie myślał o niej tak źle, jak pewnie było w tej chwili. Zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, Nate postanowił jeszcze bardziej ją obrazić i aż wciągnęła powietrze w płuca. - Nie, to nic złego, bo to nie jest twoja sprawa! Nikim nie manipuluję, to ty wpadasz tu z nieuzasadnioną sceną zazdrości. Przestań! - wszystko działo się szybko. Sprawne machnięcie różdżką, odbierające dech zaklęcie, a potem uderzenie osłabionego gryfona. To już był najwyższy czas na interwencje. - Expulso - zaklęcia poleciało dokładnie między nich i dość brutalnie przerwało te bójkę, albo raczej jednostronny atak. - Szalenie to odważne, kiedy jeden z was nie ma w ręku w różdżki - warknęła na Nate'a i spojrzała na Jerry'ego. Najrozsądniej byłoby, gdyby teraz wyszedł, jednocześnie głupio było jej wyrzucać go po tym wszystkim. Szybko rzuciła gryfonowi cenny przedmiot, nie po to, żeby zachęcać ich do dalszej walki, ale w razie czego lepiej, żeby miał jak obronić się przed Natem. Nie była pewna, czy to już koniec, więc na wszelki wypadek dalej nie opuszczała różdżki.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie miał pojęcia co się tutaj odwala. W życiu nie przypuszczałby, że tak gorąca atmosfera może zostać brutalnie zniszczona przez jakiegoś psychopatycznego zazdrośnika. Sprawy nie ułatwiał fakt, że Emily tego gościa najwyraźniej dobrze znała skoro zaczęła na niego wrzeszczeć i jednocześnie przepraszać za "zamieszanie", które powoli przeradzało się w kiepską tragikomedię. Słysząc słowo "narzeczona" trybiki w jego głowie w końcu załapały i połączyły fakty. W pierwszym momencie spoglądał niezrozumiale to na Emily to na Nathaniela, a gdy wrócił wzrokiem do dziewczyny to minę miał nietęgą. - Masz narzeczonego i poszłaś ze mną na randkę? - zapytał pełnym niedowierzaniem tonem, na moment zapominając, że właśnie zostali przyłapani przez jej narzeczonego, który jak się okazuje ma pełne prawo być wściekłym. Tylko cholera jasna, kto jest więc winnym? - Kuźwa, zdecydujcie się, ludzie! - tracił już nerwy, mimo że nie miał ich zbyt wielu na stanie. Ściema czy nie ściema? Wtedy go tknęło. Emily pochodzi z czystokrwistej rodziny, a z tego co opowiadała to byli dosyć staromodni z poglądami. Przez chwilę oglądał ich ostrą wymianę zdań, próbując skorzystać z tej chwilowej nieuwagi, by sięgnąć dyskretnie dłonią do rączki różdżki. Nie znalazł jej, odkrywając, że musiała mu wypaść, gdy się gorączkowo rozbierali. Chwilę później musiał uskoczyć przed lecącą Drętwotą. Zastanawiał się czy nie został zmanipulowany, ale nie chciało mu się w to wierzyć. Okazuje się, że znalazł się w samym środku jakiegoś bagna. Zastanawiał się jak ma ogłuszyć tego wariata w jakiś szybki i skuteczny sposób. Niestety Jeremy zajmował się leczeniem a nie krzywdą, więc stracił cenną sekundę zawahania, którą Nate wykorzystał. W pewnej chwili coś trzasnęło go w klatkę piersiową, ale była to dziwna magia. Poczuł ból za mostkiem, więc w pierwszym odruchu uderzył zwiniętą pięścią w swoją pierś, jakby próbował odkaszlnąć. Ból narósł i powoli ewoluował w coś większego, co zostało przerwane ciosem w zęby. Cofnął się, wyrwany spod jarzma dziwnego zaklęcia i nie czekając na kolejny atak, wyprowadził cios prosto w jego szczękę. Darował sobie magię, skoro mógł polegać na sile fizycznej. Jak on się cieszył, że Matthew przymuszał go trochę do treningów. Wkurzył się i na Merlina, miał do tego święte prawo. Z warknięciem na ustach dopadł do Nathaniela dwie sekundy później, by chwycić jego rękę na wysokości łokcia i wygiąć ją do tyłu, by pozbawić go tym samym różdżki, wykorzystując do tego niewygodne wygięcie ramienia. Emily postanowiła to przerwać, oberwali obaj, a on drugi raz wylądował na ścianie, co wypuściło z jego piersi dech. Zerwał się na równe nogi i spiorunował ją wzrokiem. - Możesz z łaski swojej nie walić we mnie zaklęciami? Czy jesteś taka jak to zazdrosne ścierwo, co zachowuje się gorzej niż pięciolatek?! - wrzasnął na nią, bo był już mocno wkurzony. Złapał różdżkę, ale nie miał ochoty wymyślać teraz zaklęcia, skoro pięści mrowiły, by jeszcze raz spotkać się ze szczęką faceta. Rzucił się znów na Nathaniela, aby mu dokopać, a potem się stąd zmyć. Nie miał najmniejszej ochoty na to towarzystwo. Pięść leciała za pięścią, choć sam też mocno obrywał, choć sukcesem jest fakt, że uniemożliwił facetowi rzucanie zaklęć. Zmusił jaśnie wielce szanownego zazdrośnika do używania siły pięści. Teraz nie czuł żadnego bólu, gdy w jego żyłach pompowana była regularnie adrenalina. W pewnym momencie, gdy został przez niego mocno popchnięty wpadł na stolik, który się pod nim rozbił. Upadł wśród odłamków, ale nie czekał na zaproszenie. Zacisnął palce na różdżce i wycelował ją w podeszwy faceta - Colloshoo! - by go przykleić do podłogi. Nie zastanawiał się nad tym jak wygląda, podniósł się z oporem do pionu, otarł krew z warg i przymrużał jedno oko, już opuchnięte i też pokryte krwią od rozciętego łuku brwiowego. Oddychał ciężko. - Własna narzeczoną wolała cię zdradzić niż iść z tobą do łóżka? Cholera, zapomniało się przez oświadczynami wspomnieć, że jesteś eunuchem? A może to dla ciebie za trudne słowo? - cedził, trzęsąc się ze wściekłości. Próbował złapać oddech i przy okazji jeszcze mu dopiec zanim ogarnie się na tyle, by spadać stąd teleportacją. Emily omijał już wzrokiem. Nie chciał jej oglądać.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Co ona mogła o tym wszystkim wiedzieć; co niby mogła rozumieć. Nie zakładała na twarz różnorodnych masek, nie udawała, że zasady panujące ich światem jej odpowiadają. Nie zgrywała kogoś, kim nie jest i nie zależało jej na tym, jak postrzegają ją wielcy tego świata. Ona nie, ale on? Był tym przesiąknięty na wskroś. Choć niegdyś się buntował, teraz coraz bardziej się do nich upodabniał. Mówiła, że to nie jego sprawa. Bredziła. W sprawę była zbyt mocno zamieszana kwestia jego wizerunku w oczach innych ludzi, by podobne decyzje miały należeć wyłącznie do niej. Miał dać bezkarnie przyprawiać sobie rogi? Aranżowane związki pełne były zdrad, wiedział o tym każdy i panowało ciche pozwolenie, ale nawet tutaj istniały pewne granice. Z reguły robiono to w tajemnicy, tak by nie kłuć w oczy formalnego partnera i nie robić z niego głupca. Postępując w taki sposób, Emily zrobiła z niego pośmiewisko. Bo przecież chodziło tylko o to, prawda? O obronę swojego jakże nieskalanego honoru. O uratowanie twarzy. O zachowanie pozorów. Nie obchodziło go co i z kim wyczyniała w sypialni – bo i czemu miałoby go to interesować? Odbyli kilka szczerych rozmów, spędzili wspólnie noc... odnalazł w jej ramionach pocieszenie w wyjątkowo trudnej chwili; ale przecież porzuciła go po nocy przy wodospadzie, a ostatni poranek był ogólnie pojętą katastrofą. Nie zależało mu, jak mogłoby mu zależeć? Kurwa. Poczuł ból kiedy jego pięść spotkała się z twarzą chłopaka – cholernie przyjemny, niosący ze sobą nie tylko ulgę, ale i świadomość, że drugą osobę boli znacznie bardziej. Nie zdążył się tym ponapawać – nie zdążył nacieszyć oczu widokiem krwi płynącej z rozkwaszonej wargi. Wszystko stało się szybko: w jednej chwili chłopak zaskoczył go, wykręcając mu rękę i odbierając różdżkę, a w drugiej Emily rzuciła zaklęcie, sprawiając, że poleciał przez salon i boleśnie spotkał się z podłogą. Miał ochotę jęknąć, ale zagryzł wargę, ostatecznie nie wydając z siebie ani jednego odgłosu. Był gotów odpuścić; dał mu w zęby, zemścił się – choć wyjątkowo potulnie – a na dodatek dał upust nagromadzonej w nim złości. Podniósł się i chciał oznajmić, że wychodzi, ale wtedy krwawiący jegomość zaczął krzyczeć na Emily – a to obudziło w nim nowe pokłady złości. — Nie wrzeszcz na nią, śmieciu — warknął ku niemu, gdyż wszystko w nim buntowało się przeciwko takiemu traktowaniu jego narzeczonej. Sam miał powód by być na nią wściekłym i odstawiać sceny zazdrości, ale on? Kim on w ogóle był? Powinien lizać jej buty przez sam fakt, że pozwoliła mu na siebie spojrzeć. Kiedy więc chłopak się na niego rzucił, wcale nie protestował. Nie miał nic ani przeciwko porządnemu starciu, ani tym bardziej użyciu fizycznej, znacznie dosadniejszej niż energia magiczna siły. Cios w szczękę zabolał, ale zaraz mu się przecież zrewanżował; zresztą już po chwili ogłupiony dawką adrenaliny, stał się niemal zupełnie nieczuły na ból. Walka była raczej wyrównana, no, może nawet na korzyść chłopaka – prawdę powiedziawszy to do tego stopnia, że w pewnym momencie musiał go odepchnąć, żeby dać sobie moment na złapanie oddechu. Otarł wargę z krwi, którą obficie się zalewała i przeoczył, że jego przeciwnik sięgnął po różdżkę. Ten jednak zamiast rzucić jakieś porządne zaklęcie, jedynie przykleił go do podłoża. Uniósłby pewnie brew, ale wszystko bolało go tak bardzo, że nie był w stanie; chyba zaczynało mu puchnąć oko. Jego słowa sprawiły, że zawrzało w nim kolejny raz tego dnia. Chłopak w ogóle sobie nie pomagał, co i rusz pogarszał swoją sytuację – a przecież on był gotowy odpuścić mu już po pierwszych kilku ciosach. Zacisnął zęby, nie w jego stylu było bowiem zniżanie się do podobnych odzywek, ale nie znaczyło to, że zamierzał puścić mu to płazem. Dość dyskretnie rozejrzał się za różdżką, a kiedy ją zauważył – na szczęście w zasięgu jego długiej ręki – kucnął i sięgnął po nią, natychmiast (będąc jeszcze na podłodze) celując nią w chłopaka. Użył zaklęcia stridens clamoren, ze względu na rozbitą wargę nie decydując się na rzucenie go werbalnie. — Wypierdalaj — powiedział za to na głos i machnął różdżką, otwierając drzwi balkonowe. Potem kolejnym depulso przesunął go w tamtą stronę, gotów z wielką chęcią wypchnąć go za barierkę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Krew buzowała w jego żyłach. Adrenalina przeplatała się z gniewem, a tego drugiego nie zamierzał powściągać. Czuł się wykorzystany, oszukany, a w dodatku obrywa za coś, co nie jest do końca jego winą. Ba, nie potrafił przestać i tłukł się z Nathanielem choć obaj powinni być wściekli na Emily. Nic dziwnego, że podniósł głos na dziewczynę, a robił to w naprawdę silnych emocjach. Przywołanie do porządku - a raczej ostrzegawcze syknięcie - niezbyt mu się podobało, bo to Nathaniel rozwalił ten wieczór, a nie on. Nie chciał teraz przyznawać mu poniekąd racji, jeśli chodzi o powód do złości. Chciał się odpłacić za to rzucanie w niego zaklęć odpychających, za prawy sierpowy, który chyba poluzował mu jednego zęba i ogółem za to, że zamiast jak człowiek pogadać zareagował przemocą. Twarz miał zaognioną rumieńcem wywołanym wysiłkiem i silnymi emocjami. Przetarł puchnącą powiekę ze strużki krwi cieknącej z łuku brwiowego. Wykrzywił się z obrzydzeniem, wpatrując się w złości w twarz Nathaniela, zapamiętując ją dokładnie. Jeszcze kilka godzin temu cieszył się, że jego sąsiadką jest Emily, ale skoro ten gościu mieszkał obok niej to szczerze powiedziawszy cała ta radość wyparowała. Korzystając z tej chwili, gdy obaj łapali oddech, zerknął na Emily. Otworzył usta, by coś do niej powiedzieć lecz nie dał rady. Na jego twarzy malowało się rozczarowanie i ... bezradność. Nie powinien odwracać wzroku od Nate'a, co ten od razu wykorzystał. Jeremy tym samym pokazywał jakim jest kiepskim czarodziejem, jeśli chodzi o ofensywę czy chociażby defensywę. Rzucił "Protego" przed siebie, jednak zaklęcie bez najmniejszego problemu przebiło się przez bladoniebieską tarczę, trafiając go znów prosto w pierś. Policzki paliły go ze wstydu i zażenowania, lecz nawet nie miał szans się na tym zastanawiać, bowiem to, co wybuchło w jego głowie miał zapamiętać jeszcze na długi czas. Ni to krzyknął ni to syknął, ale cofnął się, wykrzywiając się w narastającym bólu. Wrzask, pisk, krzyk - nie był pewien co to za dźwięk ani do kogo należał jednak natężenie tej mieszanki doprowadzało go do szału. Chwycił się za głowę, zachwiał, próbując zorientować się co się dzieje. Nie słyszał nawet własnych myśli, nie wspominając już o tym, co się dzieje. Odruchowo zakrył uszy, łudząc się, że to pomoże. Nic bardziej mylnego; o ile to możliwe to pisk nabrał głośności, a ból przy tym towarzyszący zdawał się być porównywalny do obdzierania żywcem ze skóry. Jerry nawet nie zorientował się, że leci na niego kolejne zaklęcie. Nagle coś go popchnęło gwałtownie do tyłu, a zimowe powietrze uzmysłowiło mu, że musi znajdować się blisko okna. Serce podeszło mu do gardła, nie potrafił nawet otworzyć oczu. Zachwiał się, upadając na kolana, cały czas zaciskając dłonie na uszach jakby nie zorientował się, że to tylko pogarsza sytuację. Zacisnął mocno usta, by nie krzyknąć znów i posłuchał instynktu samozachowawczego. Teleportował się, co było jednocześnie najrozsądniejszym wyjściem i cholernie niebezpiecznym zważywszy, że nie był w stanie normalnie myśleć. Przypłacił to rozszczepieniem - w miejscu, gdzie przed chwilą klęczał została średniej wielkości kałuża gęstej krwi i o zgrozo, kawałek ludzkiej, oderwanej skóry (jeśli ktoś chciał się przyjrzeć tej krwawej brei). Mógł mieć tylko nadzieję, że nie przypłaci teleportacji życiem.
Jak miała mu to wytłumaczyć? Może i narzeczeństwo było ściemą, ale kłamstwo było nie fair. Zwłaszcza, że ich randka była naprawdę świetna i chłopak snuł już plany co do kolejnych, a ona nawet go nie przyhamowała, dobrze wiedząc, że kolejnych nie będzie. Zaprosiła go do mieszkania, chociaż przecież mogła przewidzieć, że nie skończy się to dobrze. Wykorzystała go, żeby zdenerwować Nate'a. Nie tylko oszukała go i postawiła w niekomfortowym położeniu, ale też naraziła na niebezpieczeństwo. Wiedziała, jaki bezwzględny potrafi być Bloodworth, spodziewała się, że przy niej zawsze jakkolwiek się hamował. Może nie każde zaklęcie skierowałby w jej kierunku, może powstrzymałby się przed zrobieniem jej poważnej krzywdy (chociaż...), za to wyżyć się na nim, choćby po to, żeby zabolało to też ją - taki scenariusz był szalenie prawdopodobny. W trakcie całego zamieszania udało jej się rzucić jeszcze jakieś głośne "przepraszam" w kierunku gryfona, ale wir wydarzeń szybko ich wciągnął. Zaklęcie, które miało ich rozdzielić rzuciła tylko i wyłącznie z myślą o Jerrym, który chyba jednak tak tego nie odebrał. - Nie chciałam, żeby zrobił ci krzywdę... - zaczęła, ale oni kontynuowali walkę, nie oszczędzając się ani na chwilę. Widziała, że Jeremym też już zawładnęła złość i nawet zaczęła rozglądać się za swoim pochłaniaczem, żeby zapanować nad tą sytuacją, ale różdżką Nate'a znowu była wycelowana w kierunku chłopaka i chociaż formuła nie została wypowiedziana na głos, widziała, że to coś wyjątkowo bolesnego. - Artus versavi - wycelowała dokładnie w rękę, w której trzymał różdżkę. Ruchem ręki chciała wygiąć jego nadgarstek tak, żeby przestał mierzyć w Jerry'ego, a zaczął w samego siebie. To było to zaklęcie, które dawno odnotowała sobie na boku i nawet parę razy próbowała się go nauczyć. Pierwszy raz rzeczywiście rzucała je na kogoś i niestety, nie wyszło tak jak powinno. Pewnie dało się poczuć co najwyżej mocny ból, ale nadgarstek został w miejscu. Na szczęście, czy nieszczęście chłopak zaraz się teleportował i pozostała po nim tylko krwawa plama, co nie świadczyło raczej o udanej próbie. Nie mogła na to nic poradzić, miała tylko nadzieje, że nie stało się nic poważnego, ale zaraz po wyjściu mężczyzny zamierzała skontaktować się ze współlokatorem Jerry'ego. Spojrzała na Nate'a wściekła i opuściła różdżkę. - Za kogo ty się masz?! - podeszła do niego i uderzyła go otwartą dłonią w twarz (albo przynajmniej próbowała wymierzyć cios), bo mimo świadomości gdzie powinna trzymać kciuk, wolała zostać przy bezpieczniejszej opcji. - Jakim prawem wpadasz tu, atakujesz niewinnego chłopaka, kiedy nie robię niczego złego! Bo nie robię! Mam prawo umawiać się z kim chce. Co ci odbiło? Zazdrosny? - prychnęła, nie do końca wierzyła w taką możliwość, jednak przed pytaniem nie mogła się powstrzymać.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Chciał go zabić. Nie, nieprawda, w gruncie rzeczy tak czy inaczej zatrzymałby go przy barierce. Nie chciał. Może. Chciał? Nie wiedział. Gdyby Emily w dosadny sposób nie przypomniała mu o swojej obecności w tym pomieszczeniu, może przekonałby się o tym na własne oczy – dowiedział się jak wygląda to, co siedzi w jego wnętrzu. Bo coś siedziało; kuliło się głęboko, chowało, udawało, że śpi. Ale on wiedział, słyszał, czuł – ciężar brudnych myśli, które chwilami przejmowały nad nim kontrolę. Ostrzegawczy warkot rozbrzmiał w dniu kiedy wszystko tak bardzo się zjebało. Co to było? Jak dużą miało moc? Czy zamierzało kiedyś wyjść z ukrycia, by stoczyć walkę o kontrolę nad jego poczynaniami? Czy wykręcając boleśnie jego rękę, Emily uniemożliwiła mu poznanie prawdy? Dźwięk bukowego drewna uderzającego o podłogę nieco przywrócił go rzeczywistości, sprawiając, że ból dotarł do niego w pełni. Zamrugał, jakby wyrwany z sennego transu i zaklął w myślach, próbując odgadnąć jakiego użyła zaklęcia, bo przecież nie słuchał gdy wypowiadała inkantację. Podejrzewał, że coś jej nie wyszło, bo ból zaraz ustąpił, tuż po tym jak wydał z siebie pojedyncze sapnięcie – jedyną oznakę jego cierpienia, która wybrzmiała, miast tylko wykrzywiać jego twarz. Widział jej minę, widział jak podnosi rękę i wiedział co go spotka, ale i tak uderzenie zarejestrował dopiero kiedy towarzyszące mu plaśnięcie rozbrzmiało w jego uszach. Zabolało cholernie, bo przecież twarz tak czy inaczej miał już całą obolałą, ale skrzywił się tylko, przyjmując na siebie to, co mu się należało. Może w pewnym sensie było mu to potrzebne? Przywróciło go do rzeczywistości, choć nie od razu. Bo tak po prawdzie to czuł się dziwnie – tak jakby wcale go tutaj nie było podczas gdy jego ciało wyczyniało przeróżne głupoty. Przecież chciał zostawić go w spokoju. Przyłożyć mu raz, pokazać gdzie jego miejsce, ale ostatecznie puścić go wolno, albo samemu stąd wyjść. Jak doszło do bójki? I przede wszystkim – skąd wzięła się kałuża krwi? Rozszczepił się? Dlaczego nie potrafił mu odpuścić? To gówniarz, spotkał go przecież na Saharze; z trudem dopasował twarz do odpowiedniej osoby i przypomniał sobie, że przecież pomógł mu znaleźć drogę do obozowiska. Gówniarz. Uczeń albo student, niewinny, wplątany w ich nieczyste gierki. Jasne, nie musiał dbać o jego komfort, ale skąd ta agresja? Gdzie podziała się jego umiejętność załatwiania spraw za pomocą słów? Stał przed nią, z palącym żywym ogniem policzkiem; milcząc, rozcierał nadgarstek, który zaatakowała zaklęciem. Czarna koszula nasiąkała coraz rzadziej kapiącą z wargi krwią i zdawało się, że nic już nie powie. Emily coś mówiła, ale on nie słuchał – po co miałby to robić, przecież doskonale wiedział co mogła mieć mu do przekazania. Zamiast tego powtarzał w głowie pytanie co takiego kierowało nim w tamtej chwili. Czy to możliwe, że był... „Zazdrosny?” – usłyszał. Prychnięcie przykuło jego uwagę, a on w końcu spojrzał jej prosto w oczy, starając się ignorować obrzydliwie rozmazaną na wargach szminkę. Rzygać mu się chciało na myśl, że tu był. Że dotykał jej – tu, tam; wszędzie. Pojął, że nie może na nią patrzeć i w ogóle nie może tutaj być. Czy istniała jakakolwiek szansa, że ułoży to sobie w głowie? Czy dało się logicznie wyjaśnić całą tę sytuację? — Puściłbym go — wymamrotał w końcu, trochę niewyraźnie przez puchnącą w zastraszającym tempie wargę — przyłożyłbym mu raz i bym mu odpuścił, ale... Urwał. Ale co? Ale zaczął drzeć na Ciebie ryja i wkurwił mnie tym tak mocno, że miałem ochotę go zabić? Prawda była taka, że gdyby chłopak nie rzucił się na niego z pięściami, sam zrobiłby to samo. Nie dokończył. To miało być kolejne z niedopowiedzianych zdań, które zawisły w ciasnym niebycie między nimi. Skrawki, strzępki i ochłapy maski, która miała czynić z niego kogoś o wiele bardziej pewnego siebie i swoich uczynków człowieka, niż był w rzeczywistości. Był zagubiony, ale bał się to okazać, nawet jej. Zwłaszcza jej. — Rób to tak żebym nie widział. Nie prowokuj mnie więcej. — Dodał, tak jakby tamto „ale” wcale się już nie liczyło. Zginęło, przepadło, zawieruszyło drogę do języka, a on nie zamierzał pomagać mu jej odnaleźć. Schylił się po różdżkę, wziął uspokajający wdech i zajął się rzucaniem zaklęć, które powoli przywracały salon do normalnego wyglądu: naprawił stolik, który stłukł się pod ciężarem chłopaka, poprzestawiał przesunięte przez nich meble, usunął kałużę krwi i zamknął balkon, z którego gęsto sączył się chłód.
Stracił kontrolę. Nie wiedziała, jak daleko mógł się posunąć, ale chyba zaskoczył nawet ją. A mogłoby się wydawać, że tutaj już nie ma miejsca na zdziwienie. Zakładała, że wie, czego się po nim spodziewać. Może po prostu wciąż go nie doceniała? Ignorowała wyraźne znaki, łagodziła obraz, jaki tworzył w jej głowie. Przysięga, wszystkie nieczyste zagrania, to co widziała na festiwalu. To wszystko nie składało się na osobę, którą warto było prowokować. A jednak ciągle to robiła, jakby to była jakaś niewinna rywalizacja, a nie prawdziwe życie i poważne sprawy o nieodwracalnych konsekwencjach. Może nie bała się go wystarczająco mocno. Przekonanie, że więcej nie zrobiłby jej czegoś tak okrutnego jak tamtego wieczora, nie było podparte niczym. Szczerą rozmową? Milszymi momentami między nimi? Kto wie, może tylko sobie wmawiała, że to wszystko miało jakieś znaczenie. Znowu to zrobiła. Może faktycznie był zazdrosny? Nie zaprzeczył. Nie bronił się przed tym. Przyjął jej złość i wyglądało na to, że nawet żałuje tego porywu złości. Zaczęła się zastanawiać, czy miał wyrzuty sumienia i jeśli tak, to czy to miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie. A jednak świadomość, że mógł tego żałować, trochę ją koiła. Chciała, żeby tego żałował. Wmawiała sobie, że to dlatego, że należała mu się kara a tego typu rozterki były pewnie najgorszą z możliwych, ale nie chodziło tylko o to. - Ale? - patrzyła na niego, nie wiedząc, jakiego wytłumaczenia się spodziewać. Nie wiedziała nawet, na jakie liczyła. Nie chciała się przed sobą przyznać, na jakie liczy. Nie miał prawa być zazdrosnym, ale to i tak była najlepsza opcja z możliwych. Każda inna motywacja do takiego zachowania była dużo, dużo gorsza. Mógł chcieć jej coś udowodnić. Mógł chcieć skrzywdzić ich oboje. Mógł chcieć osaczyć ją tak, żeby czuła się jeszcze bardziej uwięziona w tym układzie. Mógł chcieć się zemścić. Jego kolejne słowa zgasiły w niej tę śmieszną nadzieje. Nie chodziło o zazdrość, to już było jasne. Co najwyżej o jego honor, to dla niego prawie zabił przypadkową osobę. Gdyby chodziło o nią, nie rzuciłby takiego "pozwolenia" tak lekko, a przynajmniej tak to odebrała Emily. Zacisnęła wargi, bo rozzłościło ją to jeszcze bardziej. Powinna raz na zawsze zaakceptować to, jaki jest. Może nareszcie udowodnić mu, że nie może takich rzeczy robić bezkarnie? Zasługiwał na to, żeby ponieść konsekwencje tego wszystkiego. Usprawiedliwianie było łatwiejsze. Wiara, że nie jest przywiązana i oficjalnie, i niestety emocjonalnie do całkowicie zepsutej osoby - była łatwiejsza. Dziecinne gierki były już tak bardzo nie na miejscu. Miała dwa wyjścia. Albo całkowicie się odciąć, albo naprawdę pokazać, że nie może robić tego, na co ma ochotę. Przy czym, pierwsza opcja nie wchodziła w grę już od dawna. A druga nie była taka prosta w realizacji. - Bez obaw. Następnym razem do końca będę trzymać się mugolskiej dzielnicy. Tam na pewno na siebie nie wpadniemy. Już nikogo tak nie narażę. Zwłaszcza bez różdżki, bo tobie to chyba nie przeszkadza - była zła. Może nawet zawiedziona, nie ważne jak głupie i nierozsądne to było. Była wściekła i na niego i przede wszystkim na siebie. Naraziła Jerry'ego na takie niebezpieczeństwo, skończyło się to strasznie, a mogło jeszcze gorzej. Wiedziała, że nigdy jej tego nie wybaczy i ani trochę mu się nie dziwiła. To nie było coś, co można było puścić w niepamięć. Kto jak kto, ale ona dobrze o tym wiedziała.
Kiedy znaleźli się w salonie, nachyliła się w jego kierunku w pierwszym odruchu i już chciała go pocałować, kiedy nagle trochę otrzeźwiała i zaczęło do niej docierać, co zrobiła. Jej myśli były takie dziwne, jakby nie do końca należały do niej, nie mówiąc o jej zachowaniu, które było zupełnie nie w jej stylu. Nie musiała się długo zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że nie była sobą, znowu była przez coś zmanipulowana. Lody? To by było działanie z dużym opóźnieniem, w przypadku alkoholu również, ale przynajmniej piła go do końca. Może jezioro wywarło na niej ten wpływ? Ta opcja wydawała się najbardziej prawdopodobna. Nie była tylko pewna, czy całkowicie przestało to na nią działać. Patrzyła na niego i wcale nie miała ochoty się odsuwać. Skoro zaczynało do niej docierać, jak głupie były tamte myśli, powinna teraz odskoczyć i wyrzucić go ze swojego mieszkania. Przecież była sobą, a ona tego nie chciała. A jednak, kiedy przypominała sobie jego pocałunki i dotyk, chciała jeszcze więcej. Nie wiedziała tylko jak to będzie wyglądać, jeśli Nate zorientuje się, że już nic nie ma nad nią kontroli. Przecież nie będzie mogła się z tego w żaden sposób wytłumaczyć. Chyba, że nie będzie musiała. W końcu nie wiedział, pod wpływem czego zachowywała się jak zachowywała i kiedy efekt tego miał się skończyć. Zawsze mógł dalej trwać. Była szansa, że nie zorientuje się, nie dostrzeże w niej zmiany. Co prawda Emily trochę w tym wszystkim zapomniała, jak słabą jest aktorką, ale to póki co był nieistotny detal. Przysunęła się bliżej niego i objęła jego szyję, tym razem nie pytając już o nic. Musnęła jego usta i była gotowa kontynuować, chociaż nie miała pojęcia, czy on też wcześniej nie był pod wpływem jakiegoś efektu, który teraz z niego zszedł. Bała się kolejnego odrzucenia z jego strony, ale postanowiła zaryzykować, zwłaszcza, kiedy miała w zanadrzu tak dobrą wymówkę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Nigdy to dużo — zdołał odpowiedzieć, ciesząc się z kontroli, jaką miał nad całą sytuacją. Trzymał ją w garści i sprawiało mu to ogromną satysfakcję, a ona nie protestowała, choć wcale nie pogardziłby odrobiną buntu, która nadałaby całej sytuacji wyjątkowego smaku. Nim zdołał na dobre zrozumieć, że rzeczywiście się przeniosą, pochłonęła go ciemność, od której zakręciło mu się w głowie. Zacisnął mocno powieki i otworzył oczy dopiero po chwili, jeszcze przez moment stojąc w jej mieszkaniu zupełnie na ślepo. — Coś nie tak? — zapytał, z zaskoczenia przerzucając się na angielski. Zdziwiło go to, że tak znieruchomiała, choć jeszcze przed momentem wyglądała jakby chciała się na niego rzucić. Sam zresztą też... cóż, trudno powiedzieć by czuł się inaczej, ale odniósł wrażenie, że jeszcze przed momentem padłby jej do stóp, byle nie porzucała go tej nocy. Niemniej, wypełniające go po same brzegi podniecenie gromadzące się od samego początku balu nie pozwoliło mu na logiczne dywagacje. Wystarczyło, że się zbliżyła, a on przestał się nad tym zastanawiać. Właściwie całkowicie wyłączył myślenie, przestawiając się na otaczające go bodźce. W pustym, ciemnym mieszkaniu był to głównie zapach i bijące od niej, wyraźnie odczuwalne ciepło, w którym miał ochotę utonąć. — Nie wolno — kontynuował swoją grę, z uśmiechem uciekając od jej pocałunków. Zsunął dłonie na jej pośladki i objął je, skłaniając ją, by objęła go udami w pasie. Przylgnął wargami do nęcącej, cudownie pachnącej szyi i zrobił kilka kroków naprzód. Obrzucił kanapę niechętnym spojrzeniem i poszedł dalej, w stronę kuchni; darzył ten mebel negatywnymi emocjami i nawet teraz, kiedy temperatura między nimi wzrosła jak szalona, nie potrafił się przemóc, by z niej skorzystać. Na miejscu przesunął dłonią po blacie, z hukiem zrzucając wszystko, co napotkał na swojej drodze i posadził ją na nim, przysuwając się blisko; blat był wysoki, ale on, na całe szczęście, również do niskich nie należał. Zassał maleńki skrawek jej skóry, tworząc na nim malinkę i przesunął pocałunki na jej obojczyki; przesunął tam i dłonie, zaczepił palcami o ramiączka sukienki i, sunąc po gładkiej skórze, ściągnął je z niej pospiesznie. Niecierpliwe palce od razu powędrowały do jej pleców, gdzie znalazły banalne do pokonania zapięcie, z którym poradził sobie jednym wyćwiczonym ruchem. Uwolnił z okowów stanika kształtne półkule, z czego jedną od razu zakrył przyozdobioną sygnetem dłonią. Był niecierpliwy, pełen pośpiechu i gorączkowości. I cholernie stęskniony.
Dopóki stała przy jeziorze, ani trochę nie przeszkadzała jej kontrola, którą sama mu dała. Wręcz przeciwnie, był zadowolony i to było najważniejsze. Dopiero w mieszkaniu trochę ją to zbiło z tropu. Bała się, że teleportacja zepsuje nastrój, ale nie mogli zostać nad jeziorem, w okolicy nie było ani jednego bezpieczniejszego, pustego kąta. Był tylko las, parkiet i jakieś kąpielisko po drugiej stronie jeziora, które jednak wciąż było na widoku. W mieszkaniu było jaśniej, ciszej, dziwniej. Przebudzenie było przez to jeszcze bardziej wyraźne. Może to o to chodziło? Nie byli już otoczeni pięknymi, klimatycznymi dekoracjami, w tle nie było słychać przygrywającej orkiestry, okoliczności się zmieniły, to i ona na chwilę zwątpiła, czy to co robi było naprawdę tym, czego chciała. Kiedy jednak cofnęła się myślami do tego co mówiła, jak się zachowywała i przede wszystkim, co myślała, to nie było normalne. Już nawet nie chodziło o to, że chciała się do niego zbliżyć, tylko o to, w jak bezpośredni sposób to okazywała. Zupełnie nie w swoim stylu, ale nie mogła teraz odbiec od tego całkowicie, bo to z pewnością byłoby zbyt podejrzane. - Wszystko okej - uśmiechnęła się i z zaskoczeniem przyjęła jego ucieczkę od jej pocałunku. Jak śmiał? Po chwili sobie uświadomiła, do czego nawiązał i musiała się mocno ugryźć w język, żeby powstrzymać cichy protest. Na szczęście ułatwił jej to, bo kiedy poczuła jego dłonie błądzące po jej ciele i przyciągające ją jeszcze bliżej, westchnęła cicho i chętnie odchyliła głowę, mocno obejmując go nogami. Była pewna, że zaraz wylądują na kanapie, ale zamiast tego chłopak skierował swoje kroki do kuchni. To było niesamowite jak jedna osoba mogła wzbudzać tak sprzeczne emocję. Niejednokrotnie po spotkaniach z nich była wykończona, ledwo żywa, apatyczna, zniechęcona do wszystkiego. A teraz? Czuła tak wiele, że miała wrażenie, że z tą tajemniczą magią czy bez niej, wcale nie jest w stanie nad sobą zapanować. Na niewiele zwracał uwagę wchodząc z nią do kuchni, więc przypadkiem szturchnęła nogą o kawałek ławy (a może taboretu? sama zgubiła się po której stronie kuchni jej noga zahaczyła niefortunnie o mebel). Zrobił jej spory bałagan zrzucając wszystko z blatu, co nawet przez chwilę ukuło pedantyczną cząstkę Emily, ale nawet tym nie była w stanie się teraz przejmować. Jęknęła cicho, kiedy dłuższą chwilę poświęcił fragmentowi jej skóry i zacisnęła lekko palce na jego koszuli, gotowa jak najszybciej się jej pozbyć. Był jednak szybszy i już majstrował przy rozpięciu jej sukienki, która po chwili poleciała na ziemię. Tym razem nawet się nie zarumieniła, za to mruknęła z aprobatą i tak samo entuzjastycznie przyjęła pozbycie się kolejnej części swojej garderoby. Przegryzła mocniej wargę, kiedy jego dłoń objęła jej pierś i wciągnęła oddech. Nie przeszkadzało jej szybkie tempo, ale to nie znaczyło, że zamierzała jedynie biernie reagować na jego działania. Nawet jeśli wciąż jej doświadczenie było znikome. - Czekaj - szepnęła i przyciągnęła go bardziej za koszulę, a potem zaczęła pospiesznie rozpinać jego guziki, przy okazji rozrywając kilka przez niezbyt zręcznie pociągnięcia. - Masz jakąś obsesję z tym oznaczaniem - zamruczała, nachylając się nad jego uchem, nawiązując do niewielkiej, ale widocznej malinki, którą jej zafundował. Zsunęła z ramion jego koszulę razem z marynarką i pociągnęła jego szyję, nie pozwalając mu uciekać od żadnego pocałunku, które zachłannie zaczęła składać na jego ustach.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Patrzenie jak z nim współpracuje było miłą odmianą od ich burej rzeczywistości. Nie widział jej takiej – jeszcze nie. Emily, którą pamiętał, była... cóż, wystraszona, zestresowana tym, co było jej absolutnie nieznane. Robił co mógł żeby jakoś jej to ułatwić, ale prawda była taka, że najwyraźniej nie stanął na wysokości zadania. Wnioskował to przede wszystkim po jej zachowaniu po ich wspólnej nocy, no i przede wszystkim po tym jak szybko ulotniła się z samego rana. Tak jakby nigdy jej tam nie było... Ale teraz była. Absolutnie namacalna, chętna i otwarta. Zapraszała go gestami, a on nie zwlekał z odpowiedzią na owe zachęty. Pierwszy raz byli tak blisko, mimo że nie towarzyszyły im żadne wspomagacze w postaci dużej ilości alkoholu i udziwnionych saharyjskich papierosów. Dwie szklaneczki whisky? Był zupełnie trzeźwy, ba, jedynie wrócił do normalności. Dziś upijał się jej zapachem, smakiem skóry, cichymi odpowiedziami na jego poczynania. Chwilę potem i on jej odpowiedział – wydał z siebie cichy pomruk niezadowolenia, gdyż kazała mu czekać, a to ostatnie na co mógłby mieć teraz ochotę. Zaprotestował, a jednocześnie jej posłuchał, nie tyle zamierając w bezruchu, co po prostu odrywając się niechętnie od jej ciała po to, by spojrzeć na z pytaniem zawartym w zielonym spojrzeniu. Nie musiał czekać, palce wybębniły niecierpliwą odpowiedź na czarnej powierzchni materiału. — Żadna z moich koszul nie jest przy Tobie bezpieczna, hm? — zażartował, unosząc ku górze oba kąciki ust, które zadrgały, jakby narzucona przezeń wysokość wcale im nie odpowiadała. Jeśli urywane guziki miały być równoznaczne z jej dotykiem, to w porządku. Mógł kupić całe setki koszul tylko po to, by mogła je z niego zdzierać już na wieczność. — Masz coś przeciwko? — pomrukiem odpowiedział na pomruk, mrużąc oczy, bo tak przyjemnie łaskotała go ciepłymi słowami. Poruszył ramionami, ułatwiając jej ściągnięcie z niego zbędnych warstw ubrania i przysunął się bliżej niej, bo przez tę krótką chwilę zdążył zatęsknić do generowanego przez nią ciepła. — Po prostu lubię kiedy wiadomo, że... Słowa zostały skutecznie stłumione pocałunkiem i może to i lepiej, że miały nigdy między nimi nie wybrzmieć. Zapomniał o swoim postanowieniu, że będzie ją trzymał w przymusowym poście, zaciekle broniąc dostępu do swoich ust. Stała za tym nawet jakaś idea, jakaś chęć eksperymentu i uzyskanie odpowiedzi na pytania, ale szybko wyleciała mu ona z głowy, na rzecz myśli, że zmuszając ją do postu, zmusza do tego również i siebie. Kiedy więc w końcu go pocałowała, odpowiedział szybko i z równą zachłannością, którą wzmagał długi czas oczekiwania na ten moment. Prędko rozchylił jej wargi, pogłębił pocałunki w poszukiwaniu smaku, który trzepotał się na granicy jego pamięci – niezbyt wyraźny, a jednocześnie nieugięcie oporny na liczne próby wyrzucenia go ze swojej głowy. Objął ją ramionami, przytulając się do ciepłego, miękkiego ciała i na dłuższą chwilę zatonął w jej ustach, powoli przypominając sobie jakie to przyjemne – tak po prostu stać i się całować, jak za dawnych, tak prostych czasów.
Nie chciała tym razem przed niczym się powstrzymywać, ani niczego wstydzić. Wiedziała co robi i robiła to z pełną premedytacją. Nie mogła tego zrzucić ani na nadmiar alkoholu, ani na żaden inny zewnętrzny, niezależny od niej czynnik. No, przynajmniej przed samą sobą nie mogła przenieść tej odpowiedzialności, bo przed nim zamierzała. Fakt, że może wymigać się prostym kłamstwem (a przynajmniej tak jej się zdawało) sprawiał, że miała ogromną ochotę wykorzystać tę wolność do granic możliwości. Zaskakujące, jaką swobodę dała jej ta myśl i przed iloma zahamowaniami powstrzymywała. Była zaskoczona tym, jak pospieszne są jej ruchy, jak bardzo chce go bardziej, więcej, w tej chwili. Tak jakby czekała na to od lata. Może faktycznie tak było, nawet jeśli nie przyznawała się do tego przed sobą samą. Może nawet miała nadzieje, że kiedy zbliży się do Jerry'ego, zapełni tę pustkę. A może po prostu chciała sprawić, czy jest ją w stanie zapełnić w taki sposób, czy to wystarczy. Trudno jednak było cokolwiek porównać z tym, co działo się w tej chwili. Kiedy ostatnio nauczyciel grzebał w jej pamięci, zatrzymała się na dłuższą chwilę przy początku ich rozmowy po przebudzeniu w jego mieszkaniu. Nigdy nie wierzyła w przeznaczenie, wróżbiarstwo wydawało jej się stekiem bzdur. A jednak, odbyli tę rozmowę dobre pół roku temu i ich drogi od tego czasu przecinały się bez przerwy, nie ważne jak bardzo starali się zmieniać trasy. Krzywdził ją raz za razem. A może po prostu oboje zadawali sobie ciosy na przemian, bo dawno przestała w tej rozgrywce być tą świętą, nie ważne jak twardo się przed sobą usprawiedliwiała. A jednak dalej czuła się w jego obecności wyjątkowo i nie liczyło się, jak pokręcone i niewłaściwe to było, ciągłe wypieranie tego musiało znaleźć kiedyś ujście. I znajdowało. W gorączkowo rozpinanych guzikach koszuli, w pełnych pasji pocałunkach, w cichych westchnieniach na jego nawet najdelikatniejszy dotyk. Patrzyła na niego i nie było w tym nawet grama nienawiści, czy niechęci. Nie było też może tej uległości i uwielbienia, które dało odnaleźć się nad jeziorem. Było za to pragnienie, była namiętność i może nawet coś więcej, co trudno byłoby jej ubrać w słowa. Choćby wystarczyły te najprostsze.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dochodziła powoli do siebie i chętnie skorzystała jeszcze z chwili czułości, jaką ją obdarzył poprzez pocałunek. Zaraz jednak wtuliła głowę w jego szyję zmęczona i łapała oddech, starając się wrócić do normy. Tylko czy to na pewno było to, czego chciała? Czym była teraz norma? Co powinna powiedzieć, jak się zachować? Póki zatapiała się w jego cieple, milczała i udawała, że ciąg dalszy tego wieczoru nie będzie mniej przyjemny, niż to co działo się do tej pory, ale kiedyś musiała puścić, wrócić do rzeczywistości. A w prawdziwym świecie konieczny był dystans. Bez niego dawno zagubiłaby się w tym wszystkim całkowicie. W końcu uniosła głowę i spojrzała na niego, intuicyjnie sięgając po swoją sukienkę, chociaż ubranie jej, kiedy była już we własnym mieszkaniu, graniczyło z absurdem. - Ten bal... znaczy, te drinki. Chyba coś było z tym nie tak, nie? - przegryzła wargę, chociaż wcześniej była przekonana, że uda jej się płynniej to rozegrać.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Łapczywie pochłaniał tę chwilę wszystkimi zmysłami, by zapamiętać ją z jak największą ilością detali. Potrzebował zachować ją w pamięci, bo była absolutnie wyjątkowa – pod każdym możliwym względem. Zatapiał się w melodii nierównych oddechów, które powoli odzyskiwały normalny rytm, cieszył się ciepłym dotykiem i nie spieszył się z powrotem do rzeczywistości, jeszcze przez chwilę nie uchylając powiek. Oparł głowę o jej i przytulił ją do siebie, mając ochotę trwać tak jak najdłużej... ale ona nie podzielała chyba jego życzenia. Zabrała mu ciepło swojego policzka i zmusiła go tym do otwarcia oczu i ujrzenia brzydkiej prawdy o ich relacji. Wyglądała jakby chciała zejść z blatu, chwycić ubranie i odsunąć się jak najdalej, ale wciąż tkwił między jej udami i wcale nigdzie się stąd nie wybierał – i jej też nie zezwolił na dezercję, nie uwalniając jej z więzów własnych ramion. Jego wzrok, z początku przymglony i rozmarzony, nabrał na ostrości w chwili kiedy pytanie zaburzyło spokój między nimi. Zmarszczył brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc co miała na myśli, a w drugiej – jak mogła tę myśl wyrazić w takim momencie. Puścił ją i odsunął się na tyle, by mogła ujrzeć jego twarz – minę, na którą składał się wyłącznie gorzki, ironiczny uśmiech, który w najmniejszym stopniu nie sięgał oczu. — Nie. — Odpowiedział ze spokojem, szukając wzrokiem jej spojrzenia. Nie było to jedno z tych „nie”, które wykrzykuje się w kłótni, ani takie, które wypowiadasz, gdy ucieka ci świstoklik. To było „nie” z rodzaju tych pustych i pełnych jednocześnie, samowystarczalnych, o ogromnej mocy ucinania jakiejkolwiek dyskusji. „Nie”, po którym nie było miejsca na nic więcej. Powoli wycofywał się jeszcze bardziej, aż w końcu wcale nie czuł wokół siebie ciepła jej ud i jedyne co mu pozostało to ubrać rozrzucone w pośpiechu ubrania, by zakryć nimi to, co przed nią obnażył. Problem leżał jednak w tym, że nie wszystko dało się już zakryć; nie wszystko dało się chronić. Wciągając na siebie spodnie, zastanawiał się jak to możliwe, że mimo postanowień, które narzucił sobie bez mała rok temu, znów popełnił ten sam błąd, jakim cudem błąd ten był jeszcze większy niż ostatnio i jak ogromnym okazywał się idiotą, dokonując tak fatalnych wyborów. Był wściekły, na siebie i na nią; zawiedziony, bo przecież jej zaufał... nader wszystko zżerał go jednak wstyd, że dał się tak łatwo wykorzystać. A jednak poza nerwowością gestów gdy dopinał pasek, nie było tego po nim widać; nie odsłonił się przed nią bardziej, kiedyś w końcu musiał postawić granicę robienia z siebie skończonego głupca. Nie chciał, by wiedziała jak bardzo go to ubodło, nie chciał dać jej i tej przewagi. Czuł się zupełnie jak wtedy, na Saharze. I cholernie potrzebował się napić.
Ona też wcale nie spieszyła się do rzeczywistości, ale czuła jej oddech na ramieniu i bała się, że jeśli ona nie sprowadzi ich na ziemie, on to zrobi. To był jej największy problem - wiecznie obawiała się, że ją zrani, zaatakuje, zrobi coś, z czym tym razem już sobie nie poradzi. Teraz, będąc w jego ramionach bała się tego jeszcze bardziej, bo poczuła coś, czego wcześniej jeszcze nie czuła, na pewno nie z taką intensywnością. Zrozumiała, że nie chodziło o to, że to nie był pierwszy raz, więc facet mógł być przypadkowy. Chodziło oto, że nie był przypadkowy. Był dla niej ważny. Znacznie bardziej, niż dopuszczała do siebie myśl, że może być. Skoro wcześniej, kiedy nic do niego nie czuła, była tak podatna i wrażliwa, to teraz miała wrażenie, że jeden niewłaściwy ruch i zwyczajnie się rozsypie, a potem już z tego nigdy więcej nie pozbiera. Z jakiegoś powodu uznała, że jeśli to ona zniszczy tę chwilę, odbierze mu swoją bliskość, będzie bolało mniej. Korzystała z ostatnich sekund w jego ramionach, zanim podjęła tę decyzję, ale potem to zrobiła, zdawałoby się - bez sentymentów. Szkoda tylko, że tak strasznie się myliła. Nie bolało ani trochę mniej, wręcz przeciwnie, poczuła się strasznie. Czy to naprawdę drugi raz ona w taki sam sposób raniła jego? To nawet nie było jej zamiarem, a jednak nie była przecież ślepa. Nate był mistrzem udawania, ale ona znała już go chyba zbyt dobrze, żeby cokolwiek sobie wmawiać. A szkoda, bo tak byłoby znacznie prościej. Widziała, jak przed chwilą na nią patrzył i jak szczere to było i przede wszystkim, widziała różnicę między tym, a chłodem, którym teraz ją obdarzył. Kiedy odsunął się od niej, poczuła się tak bezbronna i bezsilna, jak przecież nie chciała się wcale czuć. Zamiast uchronić się przed tymi uczuciami, dołożyła sobie kolejne - poczucie winy. Czy rolę w ich relacji naprawdę się odwróciły? Upodabniała się do niego bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. A może było jeszcze gorzej, bo przecież ona chroniła siebie, bała się swojego cierpienia. Kiedy całkowicie się od niej odsunął, zabierając jej resztki ciepła, podwinęła nogi pod brodę i spojrzała na niego, szukając w jego zachowaniu jakiegoś gestu, który świadczyłby o tym, że to co myśli, to nie była prawda, ale zbędnym było tego szukać. Nie mogła sobie nawet wmawiać, że dla niego było to bez znaczenia. - Przepraszam - szepnęła w końcu, bo nie mogła, nie potrafiła zostawić go z myślą, że całkowicie jej nie zależy. - Ja po prostu... nie wiem co to znaczy - oparła głowę o kolano, tak strasznie tęskniąc za jego dotykiem, który jeszcze przed chwilą miała na wyciągnięcie ręki. Teraz tylko fizycznie byłaby wstanie go dosięgnąć, na każdej innej płaszczyźnie czuła, jakby rozdzieliło ich coś, czego nie dało się już przeskoczyć.