W tym pomieszczeniu Emily spędza najwięcej czasu. Pełni ono również funkcje sypialni - wystarczy rozłożyć z pozoru niewielką kanapę. Wystrój jest prosty, nie ma na widoku zbyt wielu zbędnych rzeczy. No, może poza zepsutym, małym telewizorkiem, który znalazła w mugolskim antykwariacie. Na biurku stoi maszyna do pisania, którą dostała w tym samym miejscu i masa różnych notatników, poukładanych w równiutki stosik. Poza tym w pomieszczeniu znajdziemy sporo czarnych świeczek i kwiatów, o której Emily stara się dbać z różnym skutkiem.
Kuchnia
Chociaż nigdy nie marzyła o karierze kucharza, to na swoje własne potrzeby, bardzo lubi gotować. Dlatego jej kuchnia już od pierwszego dnia została wypełniona wszelakimi zapasami. Jest też specjalna półka na wszelkie rodzaje kaw. Za jedną z szafek robi mugolska lodówka, która oczywiście nie działa ze względu na brak prądu, ale prezentuje się, zdaniem dziewczyny, bardzo ciekawie. W dodatku na blacie stoi kawiarka, jej najnowsze odkrycie.
Łazienka
Nowocześnie urządzona, z kilkoma roślinami. Tutaj nic nie ma prawa leżeć na wierzchu, wszystkie kosmetyki pochowane są głęboko w szafkach.
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Sro 21 Sie 2019 - 21:20, w całości zmieniany 2 razy
W dniu swoich urodzin usłyszała tylko, że poza prezentem będą mieli dla niej jeszcze jedną, dużą niespodziankę i żeby przygotowała się na coś świetnego. Nie wiedziała, że będzie musiała czekać na to aż do wakacji, ale właśnie tak się stało. Dopiero kilka dni po powrocie z Hogwartu jej ojciec i bracia zabrali ją w tajemnicze miejsce. Prawdę mówiąc, Emily nie miała pojęcia co planują. Do głowy jej nie przyszło, że chodzi o mieszkanie. Co prawda zbliżały się studia i czas wyprowadzek, ale była pewna, że sama będzie musiała na nie zarobić, pracując. Zresztą, ten układ odpowiadałby jej dużo bardziej. Wolała być niezależna, chciała uzbierać własne pieniądze i robić wszystko po swojemu. Nie lubiła dostawać wszystkiego na tacy. Z drugiej strony, kiedy przekroczyła próg kamienicy, co mogła zrobić? Jej rodzina była taka podekscytowana, tak bardzo się postarali, że nic tylko pozostało przyjąć to wszystko z uśmiechem. Przyszedł on jej z wielkim trudem, kiedy weszli do dobrze znanej jej kamienicy i zatrzymali się tuż obok tego przeklętego mieszkania. W całej Anglii nie było miejsca, które mogłoby być usytuowane tak fatalnie jak to. Na początku zastanawiała się, czy to jakiś nieśmieszny żart, ale kiedy kluczyk owinięty czerwoną kokardką bez trudu otworzył drzwi z numerem 33, nie miała już żadnych złudzeń. Zerknęła niepewnie na prawo, mając nadzieje, że Nate'a nie ma teraz w domu. Przynajmniej nie dopóki byli tu jej bracia i ojciec. Nie miała wyboru. Była skazana na to miejsce. Mieszkanie było opłacone, wszystkie formalności zostały dopełnione dawno temu. Przyszła na gotowe (może pomijając rozmieszczenie mebli i dekoracji), nie było odwrotu. Mogła się domyśleć, że kiedy chłopak zda sobie sprawę kim jest nowa sąsiadka, ponownie oskarży ją o prześladowanie. Tylko tak zupełnie szczerze - jak mogła się temu dziwić? Ich pech od dawna był już poza skalą, ale to zaczęło zakrawać o absurd. Na szczęście przez pierwszy dzień nie natknęła się na irytującego sąsiada. Mogła skupić się na wypakowywaniu rzeczy z kartonów, co, prawdę mówiąc, nie było proste. Niewiele udało jej się zrobić i dalej miała w pokoju okropny bałagan. Na szczęście na materacu znalazła się miękka kołderka, więc mogła opaść na łóżko już przed północą. Potrzebowała snu. Starała się nie myśleć o tym fatalnym zbiegu okoliczności, wiedziała, że jak zacznie to bardziej analizować, nie tylko się zdenerwuje, ale też załamie, albo i popłacze. Był ostatnią osobą, którą miała ochotę oglądać po tym wszystkim i nie wiedziała na ile będzie w stanie nad sobą panować. Jak dużo przypadkowych spotkań na korytarzu wytrzyma z kamienną miną? Jak w ogóle ma spać z wiedzą o tym, kto jest za ścianą? Pomimo kotłujących się myśli, w pewnym momencie jej powieki zrobiły się zdecydowanie za ciężkie i samoistnie zaczęły opadać. Pech chciał, że kątem oka zdążyła zauważyć coś w rogu pokoju. Zerwała się na równe nogi, kiedy rozpoznała w swoim znalezisku ogromnego pająka. Zaczęła przeraźliwie głośno piszczeć i krzyczeć. Nie obchodziło ją to, że obudzi pół kamienicy. Właściwie to nawet dobrze, ktoś musiał przyjść jej pomóc. Teraz. W tej chwili. Jak najszybciej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ostatnie miesiące były istnym szaleństwem; nie pamiętał kiedy ostatnio przebywał w swoim mieszkaniu dłużej niż dobę. Ilekroć wracał z jednej delegacji, wysyłano go w drugą i choć nie wiązała się z tym wyższa wypłata, nie narzekał. Miał ostatnio dość Hogsmeade... ba, miał dość całej Wielkiej Brytanii, bo bez względu na to w której części kraju akurat przebywał, spotykały go same nieprzyjemności. Podróże były miłą odskocznią od pełniej rutyny rzeczywistości w jaką uwikłał się wiosną, od maja jego życie nabrało tempa i był z tego całkiem zadowolony. Nie miał czasu na plątanie się po miejscach, w których spotykał krwiożercze harpie, na rozmyślania – czy to o przeszłości, czy o bardziej teraźniejszych problemach – ani na picie w samotności, które w kwietniu w niebezpiecznym stopniu przybrało na intensywności. Trzeba jednak przyznać, że po przeszło miesiącu tak szybkiego życia, był zupełnie wyczerpany, a po podróży świstoklikiem odczuwał nie tylko mdłości, ale i nieprzyjemny pulsujący ból głowy. Kiedy pojawił się w mieszkaniu, jedyne co zdołał zrobić to rozebranie się z zamiarem wzięcia szybkiej kąpieli, do której nigdy nie doszło – zasnął bowiem na kanapie kiedy tylko się na niej rozsiadł i zapadł w ciężki, pozbawiony snów sen, z którego wyrwał go, o zgrozo, czyjś krzyk. W pierwszej chwili zamruczał coś niewyraźnie pod nosem, skrzywił się i schował twarz w załamaniu ręki, stanowczo odmawiając wyciągania go z przyjemnej ciemności. Nie zapowiadało się jednak, by krzyki i piski miały ustać... skąd one w ogóle dobiegały? Nasłuchiwał przez krótką chwilę, zastanawiając się który z sąsiadów tak wariuje i ze zdziwieniem odnotował, że głos dobiega z boku. Niezadowolony, zebrał się z kanapy i w pośpiechu wciągnął na siebie spodnie. W pozycji pionowej dał o sobie znać nie tylko towarzyszący mu już wcześniej (o dziwo nasilony) ból głowy, ale i karku, który musiał być skutkiem drzemki na kanapie. Nie przejmował się koszulą, w samych spodniach i z różdżką w ręku wyszedł na korytarz kamienicy, kierując się ku drzwiom z numerem 33... mieszkaniem, które byłe puste odkąd tylko się tutaj wprowadził. Wspaniale, brakowało mu tuta tylko dodatkowych ludzi... w dodatku hałaśliwych. Gwoli ścisłości – miał w głębokim poważaniu z czego właściwie wynikają wrzaski, jedyne czym kierował się przychodząc tutaj to jak najszybsze uzyskanie przysługującego mu bezsprzecznie, świętego spokoju. Stanął przed drzwiami i załomotał w nie na tyle silnie, że zadrżały w zawiasach, po korytarzu poniósł się huk, a jego samego zabolała ręka, co dodatkowo wzmogło jego wściekłość. Wyglądał, cóż, nie najlepiej. Mimo nabytej w Hiszpanii opalenizny na jego twarzy już na pierwszy rzut oka widać było zmęczenie, zazwyczaj bystre i czujne oczy przymrużone były pod wpływem niedawnego snu i gniewu, czuprynę miał zupełnie zmierzwioną, natomiast minę bezsprzecznie wkurwioną, czego nawet nie próbował ukrywać. — Proszę się natychmiast zamk... uciszyć, tu mieszkają też inni ludzie, do ch...olery. — warknął gniewnie do drzwi, kciukiem i palcem wskazującym rozcierając skronie.
To była jej największa fobia. Nie przepadała również za wodą i wysokością, ale to potrafiła jeszcze znieść w ekstremalnych sytuacjach. Natomiast pająki budziły w niej prawdziwe przerażenie. Na co dzień nienawidziła okazywać strachu, krzyczeć, piszczeć, prosić innych o pomoc. Natomiast, kiedy widziała to sześcionożne stworzenie, nic innego jej już nie obchodziło. Zwierze miało zniknąć z zasięgu jej wzroku: koniec, kropka. Nie ważne czy miała przy tym zniszczyć połowę mieszkania, obudzić wszystkich sąsiadów, czy nawet - o zgrozo - poprosić o pomoc Nate'a. Kiedy zobaczyła go w progu, nawet się nie wzdrygnęła. Przeszło jej przez myśl, że każdy byłby lepszy, ale ani myślała zatrzaskiwać mu drzwi przed nosem tuż po otwarciu. Co jeśli nikt inny się nie zainteresuje? Wybieganie na ulice nie byłoby najrozsądniejsze, bo chociaż było lato, noc była trochę zbyt chłodna jak na jej krótką, jedwabną koszulę nocną. Pewnie sama takiej piżamy by sobie nie wybrała, ale znalazła kiedyś w starych rzeczach swojej matki i z jakiegoś nieznanego sobie powodu lubiła w niej sypiać. Rzeczy, które zostawiła nie nadawały się do noszenia, przynajmniej nie dla Emily, ale noc była wyjątkiem. Żałowała, że szlafrok ma zbyt daleko, żeby po niego sięgać. Nie zamierzała się zbliżyć nawet na krok do tego małego intruza. - Przestań marudzić i pozbądź się tego - rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu i po prostu wciągnęła chłopaka do mieszkania, a potem stanęła tuż za nim, tak jakby miał być jej tarczą i nie dopuścić do sytuacji, w której jej wróg postanowi się na nią rzucić. Była cała blada i przestraszona. Wskazała na pająka w rogu pomieszczenia, żeby chłopak wiedział czego dokładnie ma się pozbyć i czekała na jakikolwiek ruch z jego strony. Miała ochotę wszczepić się w niego i nie puszczać, ale na szczęście przed tym gestem już się powstrzymała. Zacisnęła tylko oczy, licząc, że problem zaraz zniknie. Na razie nie analizowała tego, że pojawi się nowy, w postaci konfrontacji z chłopakiem tuż po swoim ataku paniki. Już pomijając fakt, że oboje byli półnadzy, a ona siłą wciągnęła go do mieszkania i zarządzała pomocy. Była pewna, że kiedy emocje opadną, a źródło strachu zostanie wyeliminowane, blada skóra szybko nabierze intensywnie czerwonego koloru.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W oczach miał rządzę mordu, co w obecnej sytuacji mogło być całkiem przydatne – wystarczyło dobrze ją ukierunkować i Nathaniel pozbędzie się napastnika w mgnieniu oka. Tak było przynajmniej do momentu, kiedy drzwi pozostawały zamknięte, kiedy bowiem w końcu się otwarły, złość w zielonych tęczówkach ustąpiła miejsca zdziwieniu, jedna gęsta brew powędrowała ku górze, a spomiędzy warg wypłynęło francuskie: — Ty sobie ze mnie, kurwa, żartujesz. Potem odchrząknął, i wyprostował się, odzyskując choć część rezonu. Widok Emily w tak nieoczekiwanym miejscu zadziałał na niego jak kubeł lodowato zimnej wody wylanej wprost na głowę. Senność minęła w ułamku sekundy, objawiając się już tylko sińcami pod oczami, ból natomiast uparcie pozostał, łupiąc w jego czaszkę jak młotem. — Co? Czeg... — zaczął, lecz nie skończył, gdyż został zwyczajnie wciągnięty do mieszkania, w którym, jak się okazało, nie było nic poza pudłami, nierozstawionymi pudłami i materacem. Sama Emily nie zdawała się być zaskoczona jest widokiem... zresztą czemu miałaby się dziwić, skoro aż za dobrze wiedziała gdzie mieszka Bloodworth. Zaskoczony, uniósł różdżkę gotów zaatakować lub przejść do defensywy w każdym momencie... nikogo jednak przed nim nie było. — Rowle? — odezwał się cicho, zerkając na nią przez ramię — do reszty postradałaś zmysły, co? To musiało się w końcu stać, nie przeczę, w końcu miałaś na to zadatki już od dłuższego czasu. — mimo jej prośby, tudzież nakazu, marudził w najlepsze, popierając słowa niezadowolonymi minami, których co prawda nie widziała, gdyż kryła się za jego plecami. Pająka dostrzegł dopiero w chwili kiedy na niego wskazała, a i wówczas zajęło mu to chwilę... był tak mały, że w słabo oświetlonym pokoju łatwo było go przeoczyć. Zaśmiał się – wpierw cicho, pod nosem, potem zaś przeszedł w głośniejszy, trwający kilka dobrych chwil rechot, po którym musiał wziąć głęboki, uspokajający wdech. Obrócił się ku niej, patrząc na nią z góry. — Czy Ty chcesz powiedzieć, że obudziłaś mnie bo zobaczyłaś pająka? — w jego oczach czaiło się rozbawienie kiedy z zaciekawieniem obserwował jej wystraszoną twarz. — A co będę z tego miał? Wiesz, nie jestem raczej typem filantropa. — postukał różdżką w wewnętrzną część dłoni, wyglądając przy tym tak jakby się niecierpliwił. Czyżby jakakolwiek oferta z jego strony miała wkrótce wygasnąć? Może Emily powinna się spieszyć? Kuse odzienie nowej sąsiadki (jak wnioskował), rzuciło mu się oczy (o dziwo) w drugiej kolejności. Kiedy dostrzegł wąskie ramiączka przecinające odsłoniętą bladą skórę, odruchowo zsunął spojrzeniem niżej, ku dekoltowi, który nie pozostawiał wiele wyobraźni. Przełknął ślinę i nakazał sobie odwrócić spojrzenie i najlepiej w ogóle przestać interesować się jej osobą. Chciał trzymać się od niej z daleka, a ona wcale nie ułatwiała mu tego zadania...
Wiedziała, że mieszkanie obok chłopaka będzie dla niej prawdziwą torturą. Mimo ciągłych narzekań na Hogwart, chyba wolałaby już zostać w swoim starym, dobrym dormitorium. Dopóki nie wychodziła na spacer do Hogsmeade była bezpieczna od jego obecności. Tutaj wystarczyło wyjść rano z mieszkania, żeby natknąć się na niechciane towarzystwo. Jego mieszkanie budziło w niej jeszcze gorsze skojarzenia niż wcześniej. Co prawda przysięga spędzała jej sen z powiek, a to było właśnie miejsce jej wypowiedzenia. Mimo to, teraz zerkając w tamtym kierunku przypominała sobie swoją ostatnią wizytę. Upokorzenie, jakie się z tym wiązało, zagubienie i ból, który dalej czuła. Postąpiła wtedy skrajnie nierozsądnie, a tak naprawdę po prostu głupio. Straciła kontrolę i sama doprowadziła do sytuacji, w której okazała ogromną słabość i zachowała się w nieoczekiwany nawet dla siebie sposób. Skłonił ją do tego wszystkiego podłym postępem i Emily nie mogła już nawet na niego patrzeć. A jednak, musiała. Szybko natknęła się na niego znowu, a teraz w dodatku miała mieszkać tuż obok. To był prawdziwy koszmar. - Jest ogromny! - fuknęła zła i uderzyła go lekko w plecy, kiedy zareagował głośnym śmiechem na całą sytuację, która nie była dla niej ani trochę zabawna. Miała gęsią skórkę ze strachu. Mogła się spodziewać, że chłopak zamiast pomóc, zacznie się z nią po prostu drażnić. Zacisnęła mocno wargi i spojrzała na niego ze złością - a bywasz czasem człowiekiem? - mruknęła pod nosem, ale nie miała teraz nastroju na przepychanki słowne. Musiała się tego pozbyć, nieważne kogo przedtem miała prosić o pomoc. W tak ekstremalnej sytuacji niechętnie chowała dumę do kieszeni. Zabicie tego okropieństwa było priorytetem. - Nie wiem, Bloodworth, butelkę whisky czy cokolwiek tam sobie chcesz, tylko pozbądź się tego szybko - jęknęła niemal błagalnie, nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich słów i koncentrując na problemie, który miała w tym momencie. A był on w jej mniemaniu ogromny. - No proszę - dodała niechętnie, mając nadzieje, że to cokolwiek zmieni i przekona chłopaka do dokończenia tej dyskusji dopiero po zabiciu intruza. Wciąż zerkała przestraszona w kierunku pająka, ale nie chciała, żeby uciekał jej z pola widzenia, bo gdyby zaszył się w jakimś kącie, nie byłoby już dla niej szans na sen w tym pokoju.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Hmm, często to słyszę, ale chyba pierwszy raz w momencie, kiedy stoję do dziewczyny plecami — odparł, w swoim stylu zbaczając z tematu i dodając rozmowie erotycznego podłoża. Nie byłby sobą, gdyby się przed tym powstrzymał, zwłaszcza w towarzystwie Emily, którą często peszyły jego zagrywki. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie bawiło go doprowadzanie jej do zawstydzenia, choć w obecnej sytuacji chyba nie była skłonna się rumienić, kiedy bowiem odwrócił się w jej stronę, dostrzegł bladość policzków i strach wykrzywiający pełne wargi. Merlinie, ona naprawdę się bała, a wyglądała przy tym tak żałośnie, że zrobiło mu się jej szkoda. Nie dał tego po sobie pokazać, ba, zaraz zażądał zapłaty, chyba chcąc jakimś sposobem zakryć swoją słabość. — Rzadko, przecież wiesz — czy aby na pewno? Czy rzeczywiście był człowiekiem tak rzadko, jakby tego chciał? I czy w istocie Emily znała go w jakimkolwiek stopniu? Podejrzewał, że po tym co jej ostatnio zrobił, ostatecznie zmieniła zdanie na jego temat, nawet jeśli przez moment zdawali się nawiązać wątłą nić porozumienia. Czuł zbliżającą się falę frustracji i nie bardzo wiedział, czy będzie w stanie ją zignorować. Podczas swoich służbowych podróży zdążył odpocząć od Ślizgonki w każdy możliwy sposób – nie tylko przestał na nią wszędzie wpadać (gdyby natknął się na nią nawet za granicą, byłby szczerze zaniepokojony), ale i jego myśli przestały krążyć wokół jej osoby. Nie zapomniał w pełni, to oczywiste, ale nie miał czasu na ponure rozmyślania, które wcześniej non stop go dopadały. Odpoczął, zrelaksował się i zapomniał jakie to uczucie być „atakowanym” jej obecnością ze wszystkich stron – a teraz wróciła ze zdwojoną siłą, nie tylko wpadając na niego, ale zajmując mieszkanie, od którego dzieliła go tylko jedna ściana, a ponadto nieświadomie kusząc go kusym odzieniem. — Butelkę whisky wypitą z Tobą — palnął nim zdążył ugryźć się w język; miał się zdystansować, a tymczasem znów próbował przymuszać ją do spędzenia z nim czasu... — i paczkę błękitnych gryfów, na tej samej zasadzie — dodał, postanawiając udawać, że w ogóle nie żałował swojego żądania. Pomógłby jej i bez prośby, jedynie droczył się z nią swoim zwyczajem, ale trzeba przyznać, że jękliwe „proszę” zmiękczyło go do reszty. Kiedyś słyszał już podobne – bardziej paniczne i słabe, a jednak wychodzące z tym samych ust; nie zdołałby drugi raz go zignorować. — To co, jak mam się tym zająć? Może cruciatus żeby najpierw pocierpiał? Pewnie mu się należy, skoro tak bardzo Cię wystraszył. A może od razu przejdziemy do avady? — uniósł kącik ust w złośliwym uśmiechu. Tak go widziała, prawda? Jak zabójcę, który rzuca avadami na prawo i lewo kiedy tylko nikt nie patrzy. Spojrzał na nią po raz ostatni, robiąc krok w tył, a potem odwrócił się ku pająkowi i zbliżył w jego stronę, kucając przy nim i przyglądając mu się dość lekceważąco. — Cześć, maleńki, jak chcesz umrzeć?
Spiorunowała go wzrokiem po jego niewybrednym komentarzu i faktycznie tylko przerażenie dalej sprawiało, że była blada jak ściana. Normalnie rumieniłaby się od początku, ale póki co niewiele do niej docierało. Cieszyła się, że chociaż raz nie było po niej do tego stopnia widać zagubienia i zawstydzenia sytuacją, przynajmniej na razie. Pewnie problem wróci wraz z wyeliminowaniem pająka, ale póki co Emily miała jeden cel i nawet cieszyła się, że pomaga on jej opanować swoje typowe zachowanie. Sama również w pewnym stopniu od niego odpoczęła. Nie wpadała na niego przez dłuższy czas i to z całą pewnością dawało jej swojego rodzaju ulgę. Co nie znaczy, że kompletnie o nim nie myślała. Natrętne myśli mimowolnie wracały. Zadręczała się przysięgą i dalej szukała nieistniejących rozwiązań, zaplanowała nawet wycieczkę do tych bardziej podejrzanych części Londynu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Za każdym razem, kiedy błądziła myślami w tym kierunku, przypominał jej się również ten drugi wieczór w jego mieszkaniu i to nie poprawiało jej nastroju. Dzięki temu udawało jej się skutecznie pielęgnować niechęć do Nate'a, nie musiała w to wkładać aż tyle wysiłku. Kiedy tylko jej przewrotna głowa starała się znaleźć jakieś usprawiedliwienie na to, czy na tamto zachowanie, docenić jego pomoc za pierwszym, czy za drugim razem - zaraz przypominała sobie o tamtych wydarzeniach i natychmiast jej przechodziło. Była nawet wdzięczna, że ma tego typu kotwice, która nie pozwalała jej zabłądzić tak, jakby pewnie mogła. - Zgoda - powiedziała automatycznie, nie zastanawiając się za bardzo nad swoją odpowiedzią. Chciała pozbyć się pająka i cena była dla niej w tej chwili drugorzędna. Dopiero po chwili dotarło do niej, jak dziwna była ta prośba. Dlaczego miałby chcieć siedzieć z nią, pić i palić? Co on znowu knuł? Przeszło jej przez myśl, że ma kolejny okropny plan, żeby ją zniszczyć i skrzywdzić jeszcze bardziej niż poprzednio. Może pająk w rogu pokoju nie był wart takiej pozornie niewielkiej ceny. Zależy co się za tym wszystkim kryło, a Rowle nie ufała mu już ani odrobinę. Spojrzała na niego tylko trochę podejrzliwie, ale nie cofnęła tego, co powiedziała. - Ale po co? - dopytała mimo wszystko, bo oboje zdawali sobie sprawę, że to była dziwna prośba i trudno było o to, żeby nie wzbudzała w dziewczynie niepewności. - To nie jest zabawne - niemal wzdrygnęła się słysząc słowa chłopaka, kiedy swobodnie wymawiał te okropne zaklęcia, które u niej powodowały gęsią skórkę. Mimo wszystko, miała nadzieje, że nie miał nigdy okazji żadnego z nich użyć. Prawdę mówiąc wiedziała, czuła, że by tego nie zrobił. Z drugiej strony, czy to nie było naiwne z jej strony? Zaczynała coraz bardziej wątpić w swoje przeczucia wobec ludzi, które jak się jej kiedyś wydawało, bywały niesamowicie celne. Patrząc na niego, niczego nie była już pewna. - Może wyrzuć go przez okno - przegryzła wargę, bo chociaż chciała stracić stworzenie z oczu, zrobiło jej się przykro na myśl, że zostanie zaraz zgnieciony butem.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Gdyby wiedziała, że za jego dziwnym żądaniem nie stał żaden plan, co by powiedziała? Co by... pomyślała? Co on sam o tym myślał? Dlaczego nie mógł zachowywać się jak normalny facet – albo potraktować ją tak jak na to zasługiwała i pokazać jej nieco więcej prawdziwego siebie, albo ostatecznie zostawić dziewczynę w spokoju? Nie potrafił dojść do tego czego tak naprawdę pragnie; to, czego chciał bezustannie przeplatało się z tym co powinien lub wręcz przeciwnie – czego nie mógł. Z jednej strony odnalazł w sobie ostatnio chęć obrony Emily (być może w ramach rekompensaty, nie potrafił w pełni pojąć jaka była przyczyna), z drugiej zaś pozostawał egoistą, który nie przywykł do tego, by zwracać uwagi na dobro otaczających go osób. Czasem był mężczyzną z brzydką przeszłością i teraźniejszymi problemami, a czasem beztroskim chłopcem z bogatego domu – i nigdy nie było wiadomo która z tych osób przejmie nad nim kontrolę. — Nie? — odpowiedział tonem, który ewidentnie wskazywał na to, że bawi się przednio — to może bombarda żeby nic z niego nie zostało? Będzie trochę sprzątania, chociaż niewiele bo on sam jest mały. Mimo swojego beztroskiego gadania, machnął różdżką, otwierając na oścież jedno z okien. Potem niewerbalnym „Windgardium Leviosa” uniósł pajączka, który dość zaskoczony nową sytuacją, zamarł w powietrzu w bezruchu. — Może chcesz mu się przyjrzeć? — przysunął go nieznacznie w jej stronę, choć nie na tyle, by rzeczywiście mogła poczuć się bardzo zagrożona. Potem bez uprzedzenia – czy to jej, czy samego pająka – machnął energicznie różdżką, wyrzucając go przez okno. Gdyby nie było zupełnie ciemno, pewnie zobaczyliby piękny lot, w którym nie pomagało mu nawet osiem kończyn. Nie wiedział czy maluch przeżyje i właściwie zupełnie go to nie obchodziło. Zamknął okno i chciał podnieść się do pionu... i właśnie w momencie kiedy się zbierał, poczuł w plecach ból, który zatrzymał go w miejscu i wywołał grymas bólu i zaskoczenia na jego twarzy. — Niech to szlag. Przeklęta kanapa. Pomóż mi wstać. — wyciągnął ku niej rękę, drugą pocierając swoje plecy w okolicy krzyża. Powiedzieć, że był niezadowolony to jak nic nie powiedzieć – ból głowy łupał z każdą chwilą coraz mocniej, uczucie zmęczenia powróciło do niego po pierwszym szoku wywołanym jej widokiem, a teraz jeszcze utknął na podłodze z bolącym kręgosłupem. Nie tak wyobrażał sobie noc w mieszkaniu jakiejkolwiek dziewczyny.
Było jej szkoda niewinnego stworzenia, ale w tej kwestii była egoistką i w pierwszej kolejności troszczyła się o mieszkanie wolne od pająków, a nie jego los. Oczywiście kiedy była możliwość pozbycia się pająka inaczej niż przez zdeptanie klapkiem, chętnie ją wybierała. Braci zawsze prosiła o wynoszenie ich jak najdalej od niej, najlepiej spory kawałek za dom, tak, żeby przypadkiem nie przyszło mu do głowy wrócić w to samo miejsce. Kiedy była sama w domu, rzucała w niego butem z nadzieją, że trafi i nie zastanawiała się, czy nie istnieje bardziej humanitarny sposób na rozwiązanie problemu. Już to wyjście kosztowało ją wystarczająco dużo. - Zabierz go - pisnęła natychmiast, kiedy zaczął zbliżać pająka w jej kierunku. Odskoczyła trochę do tyłu. Na szczęście była bezpieczna, a chłopak nie zamierzał się z nią dłużej drażnić i po prostu pozbył się intruza. Odetchnęła z ulgą. Teraz mogła spać spokojnie. Dopiero teraz dotarło do niej w co jest ubrana stojąc na przeciwko Nate'a i zarumieniła się lekko. Szybko sięgnęła po szlafrok z jednego kartonu koło łóżka i owinęła się nim szczelnie, nawet jeśli było na to już trochę za późno. Zerknęła na chłopaka zaskoczona, kiedy okazało się, że podniesienie się z ziemi stanowiło dla niego zbyt duże wyzwanie. Założyła ręce na biodra i uniosła rozbawiona brew. - No nie wiem, a co będę z tego miała? - zażartowała, ale w końcu wyciągnęła do niego rękę i pomogła mu się podnieść. Mimo wszystko chciała się go stąd jak najszybciej pozbyć, a do tego raczej musiał wstać. - Starość nie radość? Chyba powinieneś popracować trochę nad kondycją, wcześnie zacząłeś się sypać. Może jakieś ćwiczenia, mniej alkoholu? Na przykład nie wiem, ogranicz do butelki dziennie? - podsunęła. Wyglądał na naprawdę zmęczonego i przez chwilę nawet zrobiło jej się go szkoda. Ewidentnie nie miał najlżejszego tygodnia i wyglądał na kogoś kto naprawdę musi się wyspać. Szybko jednak otrząsnęła się z tych myśli i zdała sobie sprawę, że niewiele ją to powinno obchodzić, a jego samopoczucie to jej ostatnie zmartwienie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie byłby sobą gdyby trochę się z nią nie podroczył, ale nie zamierzał też doprowadzać jej do płaczu... tym razem. Do tej pory nie wychodziło mu to najlepiej, prawda? Zwłaszcza ostatnim razem, który skończył się równie fatalnie co wieczór, po którym zawarli pieprzoną wieczystą przysięgę. Choć teoretycznie upokorzenie na ją ostatnio ją wystawił było nieporównywalne do śmiertelnego zagrożenia jakim była przysięga, czuł się z tym tak samo fatalnie, zwłaszcza że to co zrobił było wtedy tak dalekie od tego, czego pragnął w rzeczywistości. Wtedy i teraz również. Z żalem, ale i ulgą przyglądał się jak w pośpiechu zarzuca na siebie szlafrok. Lubił patrzeć na ładne dziewczyny, ale, cholera, tak czy siak nie mógł sobie na nic pozwolić, wolał więc nie być wystawianym na widok czegoś, czego nie dostanie w swoje ręce. Ona zresztą też czuła się z tym lepiej, patrząc po tym jak szybko się ubrała. — A co byś chciała, hm? — zapytał całkiem poważnie, zupełnie nie łapiąc żartu. W jego świecie tak to właśnie działało – nie istniało nic darmowego, a jeśli coś takie udawało, znaczyło to, że cena była po prostu bardzo dobrze ukryta. — Mogę na przykład dać Ci kuguchara, chcesz? Albo butelkę wina prosto z Prowansji... albo jedną z książek, które... och. — z zaskoczeniem odnotował, że dziewczyna podała mu dłoń. Nim skorzystał z okazanej mu pomocy, ze zdziwieniem zmarszczył brwi i przyjrzał jej się uważnie. Zmęczenie i ból głowy sprawiały, że nie chciało mu się panować nad swoją twarzą tak jak to miał w zwyczaju; dziś wyjątkowo odbijała się na niej większość odczuwanych przez niego emocji. — Zasnąłem na kanapie. — wyjaśnił dość dobitnym tonem, kiedy w końcu stanął na nogi i spojrzał na nią z góry. Świat wrócił do normy – przynajmniej w tej jednej kwestii. Rozejrzał się wokół, rozcierając wciąż swoje plecy. — Ja przynajmniej jakąś mam. Mogłaś spróbować zgłosić się na moją współlokatorkę, skoro chcesz być tak blisko mnie. Stęskniłaś się za moim towarzystwem? Ewidentnie liczył na jakieś wyjaśnienia, z góry zakładając, że mu się one należą – nawet jeśli to nie on był tutaj głównym poszkodowanym. Właściwie to zabawne... obwiniał się o to, że miewał trudności z rezygnowaniem z jej towarzystwa, ale i ona nie była bez winy, wprowadzając się ścianę obok swojego „oprawcy”. Choć sprawiała wrażenie mądrej dziewczyny, bywała cholernie nierozsądna. A może lubiła dreszczyk emocji towarzyszący tarapatom?
Przewróciła oczami, kiedy zaczął sypać propozycjami, na jej ironiczne pytanie. Z drugiej strony - ta butelka wina z prowansji brzmiała wyjątkowo kusząco. Zastanawiała się jakim cudem chłopak nie odczytał tak oczywistego żartu. Jego spojrzenie na świat było aż tak spaczone, że uważał że nawet najdrobniejsza przysługa wymaga rekompensaty? Trzeba było przyznać, że to musiało być naprawdę przykre. Darowała sobie jednak komentarz na ten temat. Wyglądał na wyjątkowo zmęczonego, chyba miał prawo do lekkiego oderwania od rzeczywistości. Była ciekawa czemu mężczyzna wygląda aż tak fatalnie, ale nie zamierzała o nic pytać i okazywać zainteresowania. Może ostatnio za dużo poimprezował? Albo miał cięższy okres w pracy? Niezależnie od odpowiedzi - to musiało być albo wyjątkowo dużo alkoholu, albo wybitnie dużo pracy, bo Nate naprawdę nie prezentował się najlepiej. Omiotła go krótko spojrzeniem, bo dopiero teraz to do niej naprawdę dotarło. - Wyglądasz, jakbyś spędził z dziesięć nocy na kanapie. Albo raczej na podłodze w barze. Coś cię nieźle wymęczyło - stwierdziła szczerze. Nie zdziwił jej jego zarzut, od początku była na niego przygotowana. Jej wprowadzenie się do mieszkania obok było dziwne i nie zamierzała zostawiać tego bez komentarza. Nie uważała, że musi mu się tłumaczyć, ale nie chciała, żeby myślał, że rzeczywiście zaczęła go prześladować. - Dostałam te mieszkanie na urodziny, niestety nikt ze mną nie konsultował kamienicy, mieszkania, nawet miasta, więc to kolejny nieprawdopodobny i fatalny zbieg okoliczności. Mój tata ma dobry gust co do wnętrz, więc myślałam, że będzie w porządku, ale mógł sprawdzić też czy sąsiedztwo jest chociaż względnie przyzwoite. Nie wiem jaka porządna kamienica pozwala sobie na takich fatalnych lokatorów... - skrzywiła się. Prawdę mówiąc chyba już się poddała. Nie dało się uciec od jego towarzystwa, więc musiała się nauczyć funkcjonować w pobliżu. Wiedziała, że to nie będzie proste, ale nie miała wyboru. Nie potrafiła nabrać dystansu, ale mogła chociaż udawać, że go nabiera. Sprawiać wrażenie, że Nate nie wywołuje w niej żadnych emocji. Że go nienawidzi, ale to uczucie nie niszczy jej od środka. Po ostatnich wyczynach aktorskich to też musiało się udać, prawda?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Można się obawiać, że jego reakcja była jednak efektem zepsucia, nie zmęczenia, choć i to drugie miało w niej z pewnością niemały udział. Nate był wykończony i z każdym momentem odczuwał to coraz silniej... a jednak zamiast iść do mieszkania, które znajdowało się, o zgrozo, tuż za ścianą, stał tu i nie zamierzał wcale tak szybko dać się zbyć. Czuł, że musi coś wyjaśnić i chyba nie docierało jeszcze do niego, że ze względu na nowopowstałą sytuację mieszkaniową Emily, będzie miał nieskończoną ilość okazji. — Martwisz się o mnie? — rzucił, choć absolutnie nie wierzył, że mogłaby być to prawda. Nie wiedział czemu na niego wpadała i wiecznie znajdowała się tak blisko, lecz nawet przy założeniu, że doprowadzała do tego celowo, nie wierzył aby czyniła to z sympatii. Nie, nie było między nimi sympatii – nie miała prawa bytu, prawda? I właśnie dlatego powinien wytrwale odgrywać rolę, do której przywykł tak bardzo, że większość myliła ją z jego prawdziwą twarzą. Niech i ona ją myli, tak będzie lepiej dla nich obojga. — To reakcja mojego organizmu na brak Twojej osoby w moim otoczeniu. Nie przywykłem do takiej sytuacji — powiedział z przekąsem — całe szczęście, że wprowadziłaś się do mieszkania obok, teraz już nigdy nie będę musiał tak chorować. Oparł się plecami o jeden z przykrytych mebli – chyba jakąś komodę, wnioskując po kształcie i twardości – i skrzyżował ręce na piersi, czekając na wyjaśnienia z jej strony. Z niejakim rozbawieniem zauważył, że tak jak przy większości ich spotkań, znów był w połowie rozebrany. Z trudem przypominał sobie sytuacje, w których w jej obecności pozostawał w koszuli do samego końca; niezły wynik, tym bardziej, że dzisiejszej nocy i ona nie pozostawała mu dłużna, jeszcze do niedawna racząc go obnażonymi skrawkami ciała. „Ojcowie to zawsze wszystko potrafią spierdolić” – przemknęło mu przez myśl, pozostawiając po sobie nutę goryczy. Z tego co wiedział, pan Rowle był wysoko postawionym urzędnikiem w Ministerstwie i dość blisko znał się z jego własnym ojcem – czy można zatem przypuszczać, że dobór mieszkania był efektem przypadku? Przyjrzał jej się badawczo, w zamyśleniu zagryzając od wewnątrz wargę. Był niemal pewny, że Bloodworth senior namówił ojca Emily do wyboru tej właśnie kamienicy po to, by mógł mieć na nią oko. Rozsądne, ale, do cholery, nie chciał tego. Czy przysięga nie była wystarczającym zapewnieniem? Do czego jeszcze ojciec posunie się – lub każe posunąć się jemu – kierując się ostrożnością? — Prawda? — potaknął żywo, używając przesłodzonego tonu. Nie wyraził na głos swoich wątpliwości, nie sądził by opowiadanie jej o ojcu miało czemukolwiek służyć. Nie przepadał za swoim staruszkiem, ale nie lubił wchodzić mu w drogę. — Ci na dole nic tylko imprezują, nad nami plączą się jakieś podejrzane typy, a nowa lokatorka drze się w środku nocy. Zwariować można, zgodzę się z Tobą. Porządni, zmęczeni pracą mieszkańcy z pieprzoną migreną — jego głos z czystej słodyczy przeszedł w bardziej standardowy, wzbogacony kąśliwością — nie mają chwili wytchnienia. Zakończył swój wywód westchnieniem i wyprostował się, dochodząc do wniosku, że nic tu po nim. Powinien wypić szklankę wody, wziąć gorącą kąpiel i położyć się spać nim głowa pęknie mu na dwie równe połowy. Zanim jednak zrobił choćby krok w stronę drzwi, zawahał się wyraźnie. Powrócił do niej wzrokiem. — Rozmawiałaś z Leonelem? — zapytał, nie precyzując swojego pytania. Po akcji w Ministerstwie nie mieli ani czasu, ani ochoty na to aby porozmawiać o tym, czego się wówczas dowiedzieli. Fakt, że dziewczyna była kuzynką jego najlepszego kumpla mocno komplikował sprawę...
Martwiła się? Nie, to byłoby kompletnie absurdalne. A jednak dziwnie niekomfortowo czuła się patrząc na chłopaka w tak złej formie. Właściwie powinna się cieszyć, życzyć mu tego, miała ku temu dobre powody. A jednak chcąc nie chcąc, czuła tę niepotrzebną dozę współczucia. Sama nie miała ostatnio najlepszego okresu, w zasadzie właśnie z powodu mężczyzny. Nie była sobą, była bardzo zagubiona i noce przesypiała naprawdę kiepsko i rwanie. Mimo wszystko była w dużo lepszej kondycji od niego, przynajmniej na pierwszy rzut oka, a to już oznaczało, że naprawdę musi być fatalnie. Może jego też coś męczyło? - Hm, raczej zastanawiałam się, komu by należało podziękować, ale skoro to moja zasługa, to tym lepiej - przewróciła oczami. Starała się nie patrzeć prosto na chłopaka. Dla niej oczywiście naturalnym odruchem było się zakryć, zaraz po kryzysowej sytuacji. Szkoda, że on nie miał podobnej potrzeby, bo wciąż nie przyzwyczaiła się do jego widoku bez koszulki. Może powinna, bo niepokojąco często ją tym raczył. Na pewno wiedział, że ją to irytuje i z całą pewnością miał to gdzieś. Nawet miała ochotę się zaśmiać po jego wywodzie, ale pokręciła tylko głową, zakładając ręce na piersi. - Jeszcze inni łażą po kamienicy pół nadzy, wzbudzają w ludziach niesmak i irytują na każdym kroku, nie jest lekko - podsumowała i z zadowoleniem zauważyła, że chłopak powoli zbiera się do wyjścia. Odprowadziła go wzrokiem, licząc, że zaraz zniknie za drzwiami od mieszkania, ale ku jej niezadowoleniu, jeszcze na chwilę się zatrzymał. Przetrawiła jego słowa powoli i dopiero po chwili dotarło do niej, o co może mu chodzić. To, czego dowiedzieli się po ostatniej akcji w ministerstwie było dziwne, ale co właściwie zmieniało? Nie musieli spędzać czasu we trójkę. Niewiele mogła poradzić na to, że jej kuzyn ma tak fatalny gust do dobierania znajomych. Nie byli też na tyle blisko, żeby miała go przekonać, że z jego najlepszym przyjacielem jest coś nie tak, nie mogąc zdradzić szczegółów. - Nie. O czym mamy rozmawiać? Że nie umie dobierać sobie znajomych? Nic nie poradzę - powiedziała w końcu. Ciekawe co by było, gdyby wiedział, kto wpakował Emily w tę całą przysięgę? Czy gdyby znał wszystkie fakty, spojrzałby na Bloodwortha inaczej, krytyczniej? O tym się raczej nigdy nie przekonają, bo ona nie mogła pisnąć nawet słowa. - Pewnie sam się kiedyś przekona, od kogo lepiej trzymać się z daleka, szkoda że nie mogę mu pomóc tego uniknąć - wzruszyła ramionami.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Uniósł nieznacznie brew, całkiem rozbawiony jej odezwą. Był to co prawda jedyny tego objaw, choć nie dlatego, że nie chciał przyznać jej słuszności, a raczej dlatego, że czuł się paskudnie i nie był w nastroju do żartów, co najwyraźniej nie tyczyło się jego własnych żartobliwo-ironiczno-kąśliwych uwag, tak licznych podczas ich bądź co bądź krótkiej rozmowy. — Jak dotąd nie narzekałaś. — bezczelnie wypomniał jej liczne rumieńce, o jakie zdołał ją jak dotąd przyprawić, nierzadko celowo. Wiedział, że pociąga ją fizycznie, sama zresztą przyznała to ostatnim razem... wiedział też, że cała reszta przyprawia ją najpewniej o mdłości, choć o tym drugim aspekcie ich znajomości starał się nie myśleć. Bezskutecznie, rzecz jasna. Dla niego samego fakt, że znał ją jako dziecko znaczył najwyraźniej więcej niż dla niej, co niewątpliwie go zdziwiło. Wpatrywał się w nią pytająco, może spodziewając się, że zaraz oznajmi mu, że to żart. — Nie dostrzegasz tej ironii, Rowle? To był dureń, pieprzony dureń lata temu — burknął, tracąc powoli cierpliwość. A może nie zwracała na to uwagi bo jej, w przeciwieństwie do niego, nie zżerały wyrzuty sumienia? Myślenie o Emily jak o przypadkowej dziewczynie, którą skrzywdził dla własnego dobra było średnio przyjemne, ale w gruncie rzeczy łatwe... wtedy, w Ministerstwie, w jednej chwili z nieznanej mu osoby stała się rodziną jego kumpla i dziewczynką, która przerażona rozpaczliwie się w niego wczepiała; którą chciał wtedy chronić. Wspominanie tamtego dnia z perspektywy teraźniejszości było niemalże bolesne. Jak to możliwe, że od razu nie rozpoznał tych wielkich, błękitnych oczu? Pokręcił głową, jakby chcąc odgonić niewygodną myśl. Widać było, że go to gryzło, ale nie zamierzał jej się narzucać, zwłaszcza że był sam środek pieprzonej nocy. — Skoro patrzysz na to w ten sposób — skrzywił się i ostatecznie ruszył w stronę drzwi. — postaraj się dziś więcej nie wydzierać, następnym razem wyrzucę przez okno nie pająka, a Ciebie. To mówiąc, wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Faktycznie nie sposób było nie dostrzec ironii. Doskonale pamiętała tamtą grę, swoje przerażenie, które jednak nigdy nie zniechęciło jej do gry w durnia. Wręcz przeciwnie, wzbudziło w niej jeszcze większą ciekawość, pewnie dlatego nigdy nie opowiadała o tej sytuacji braciom i tacie. Pewnie dopilnowaliby, żeby to się więcej nie powtórzyło, a ona tego nie chciała. Grała w durnia później wielokrotnie, ale trzeba było przyznać, że dopiero ta gra z Natem była naprawdę pamiętna. Chociaż może bardziej na miejscu byłoby słowo: traumatyczna. Nie wiedziała, czy istotne jest dla niej to, że to nie był całkowicie obcy człowiek. Czy to naprawdę było ważne, że kilkanaście lat temu był znajomym rodziny, który wspierał ją w jej pierwszych nieciekawych doświadczeniach z kartami? - Bez przerwy dostrzegam jakąś ironię. Widocznie cały świat postanowił sobie z nas zakpić. Albo raczej ze mnie. Tylko co z tego? - spojrzała na niego. Nie miała pojęcia, jaką to robi mu różnice. Nie wierzyła, że odezwało się w nim sumienie. W końcu przez cały czas powtarzała sobie, że na pewno go nie ma. W takim wypadku sytuacja się dla niego nie zmieniała. Gdyby Emily mogła chociaż powiedzieć innym mniej więcej co się wydarzyło - miałby się o co martwić, ale tak, wszystko pozostawało takie samo. Nie skomentowała jego słów "na dobranoc" i westchnęła, kiedy wyszedł. Zdjęła szlafrok i wróciła na materac, bezskutecznie próbując zasnąć. Nie zapowiadało się, żeby miało jej to przyjść dzisiaj łatwo.
/zt
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie miała problemu z nawiązywaniem jakichkolwiek relacji międzyludzkich. Wrodzona otwartość pozwalała jej zjednywać sobie rówieśników, jednakże Emily... była niesamowitym wyzwaniem. Począwszy od niewyjaśnionej rezerwy z jej strony, a skończywszy czy przymuszeniem do prowadzenia dialogu na zajęciach z Działalności Artystycznej jak i dzisiejszego spotkania, by w sposób perfekcyjny wykonać zadanie domowe. Nie sądziła, że spędzi wieczór w Hogsmeade u dziewczyny, z którą nie potrafiła się do końca porozumieć. Od pewnego czasu próbowała poprawić swój wizerunek jej w oczach lecz wydawało się, że natrafiła na mur. To frustrujące nie wiedzieć skąd takie zachowanie Emily. Co prawda nie okazywała jej żadnej wrogości, a co najwyżej świetnie kamuflowaną niechęć. Sama nie wiedziała już co ma o tym myśleć. Z mieszanymi uczuciami teleportowała się na początku alei Amortencji. Przez piętnaście minut szukała kamienicy z numerem dwadzieścia trzy, raz się nawet zgubiła i musiała pytać jakiegoś przechodnia o pomoc w naprowadzeniu na właściwą drogę. Przez to się nieco spóźniła, a zależało jej jednak na dobrym wrażeniu, skoro mają spędzić nad cholernie trudną pracą domową kilka godzin. Zrobienie zdjęcia, które miało najlepiej oddać to, co o niej myśli. Najlepiej z cechą, której się po niej nie spodziewaliśmy. Profesor Fikus wymyśliła zadanie piękne, mające zintegrować uczniów, jednak dobór par... sprawiał, że było trudne do zrealizowania. Nie znała się na fotografii jak Elijah, a więc idąc z pożyczonym aparatem w torbie, czuła pewien stres. Wspięła się po schodkach w ciemnej i cichej kamienicy, szukała numeru trzydzieści trzy i po chwili wspinaczki znalazła. Zgarnęła pasemko włosów za ucho i zapukała kilkakrotnie. Skrzywiła się lekko słysząc głośny dźwięk w oszałamiającej ciszy kamienicy. Czekała cierpliwie pod drzwiami, a gdy się otworzyły, przywdziała na usta pogodny uśmiech nawet, jeśli nie czuła go w pełni. - Cześć. Przepraszam za spóźnienie, nie mogłam odnaleźć się w alei. Wszystkie kamienice są takie same. - wyjaśniła na wstępie, aby tylko nie dawać jej powodów do irytacji. Chciała, by praca domowa poszła sprawnie i najlepiej szybko, by nie musieć otaczać się jej jawnym zdystansowaniem. Mimo wszystko zachowała wobec niej całkiem przyjazną postawę, by wiedziała, że Elaine jest ugodową osobą.
Ta decyzja była dość spontaniczna. Poważnie rozważała zaniedbanie tej pracy domowej, albo wysłanie jakiegokolwiek zdjęcia z ukrycia, odpuszczając sobie niezręczne, bezpośrednie kontakty z krukonką. Nie chciała jednak podpadać nowej nauczycielce, wykonując zadanie na odwal. Chciała wypaść dobrze, a do tego potrzebowała poznać Elaine choćby w minimalnym stopniu. Usiadła, napisała list i doszła do wniosku, że nie sposób, żeby było niezręczniej. Teraz mogło być tylko lepiej, prawda? Przynajmniej w teorii. Potrzebowały pomocy. Alkohol przy tym spotkaniu wydawał się wręcz niezbędny i w pierwszym odruchu sięgała już w sklepie po whisky, jednak z jakiegoś powodu, wycofała się z tej decyzji. Potrzebowała czegoś innego, ten konkretny alkohol wzbudzał zbyt wiele skojarzeń. Nie bez zainsteresowania sięgnęła po tequile, której nigdy nie miała okazji spróbować, a która, z tego co słyszała była dość znanym specjałem wśród mugoli. Elaine miała poznać ją lepiej, więc to był chyba dobry wybór, prawda? Niestety nie miała pojęcia, że powinna zaopatrzeć się też w sól i cytryne, więc jedyne co miała to pokaźnych rozmiarów butelkę, kieliszki, paszteciki dyniowe i niewielkie bułeczki z kurczakiem i pomidorami, przygotowane według jej własnego, sprawdzonego przepisu. Czekała spokojnie na kanapie i prawdę mówiąc, stresowała się bardziej niż powinna, zwłaszcza kiedy dziewczyna nie zjawiła się o czasie. Przeszło jej przez myśl, że udało jej się ją tak bardzo niechęcić, że darowała sobie nawet wykonanie zadania, mimo, że to była chyba ważna dla niej dziedzina w Hogwarcie. Zdawała sobie sprawę, że problemy w ich relacji powoduje wlaśnie ona, bo prawdę mówiąc, panna Swensea nie miała jej czym podpaść. Teoretycznie. Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła i zdobyła się nawet na kształt uśmiechu. - Nic nie szkodzi. Wejdź - zaprowadziła ją do środka. Wskazała jej miejsce w salonie, które było przygotowanę i poczekała, aż ta jakieś zajmie. W końcu też opadła na kanape. - Pomyślałam, że to pomoże nam się otworzyć - wskazała głową na butelkę. - Częstuj się - powiedziała, apropo znajdujących sie na stole przekąsek. - Nie jestem zbyt dobra w takich rozmowach. Może, nie wiem, pozadajemy sobie jakieś pytania na zmianę? Co nam sie przyda do zdjęć - zaproponowała niepewnie. Świetnie, mistrz relacji międzyludzkich, nie ma co.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Odnosiła wrażenie, że Emily nie chce, by ktokolwiek ją poznawał. Wróć. Nie życzy sobie aby to była Elaine. Jak przez mgłę pamiętała wakacyjne spotkanie w większym gronie w ich namiocie, podczas pobytu na Saharze. Wiedziała, że walnęła Nathaniela, że Leonel ją pocałował i że Emily doprowadziła do zagęszczenia atmosfery odważną treścią zlecanych zadań w grze "Prawda czy Wyzwanie". Dzisiaj zaś miały spędzić razem popołudnie i co lepsze, próbować się zapoznać do takiego stopnia, by wykonać dobrze zadanie domowe. Miała mieszane uczucia, nie była pewna czego się spodziewać. Widząc jako taki uśmiech na ustach dziewczyny uznała, że chyba nie powinno być tak źle, skoro nie powitał ją chłód. Weszła do środka i rozejrzała się po salonie, wcześniej zostawiając na wycieraczce swoje buty. - Przytulnie. - skomentowała, a jej wzrok padł na dziwną czarną skrzynkę w rogu, co było telewizorem, a o czym nie wiedziała. Skoro nie potrafiła nazwać tego przedmiotu, to poprawnie przypisała to wytworom mugolskim. Wystarczyło wejść do domu Emily, aby odkryć, że ta ma coś wspólnego ze światem niemagicznym i co więcej, musi go lubić zważywszy, że posiada ich dziwne wyposażenie w czarodziejskim miasteczku. Podrapała się po policzku w chwilowym zamyśleniu i usiadła na kanapie, kładąc sobie na kolanach torebkę. Wyciągnęła z niej aparat i w tym momencie zerknęła na stojącą butelkę tequili. Mimowolnie uśmiechnęła się widząc alkohol. - Mam nadzieję, że tequila nie będzie niezbędna. - postawiła na szczerość i wyciągnęła z torebki opakowanie kandyzowanych ananasów, miętowych żab i puszkę kociołkowych piegusków. Ustawiła je na stoliku obok przygotowanych przekąsek i popatrzyła na równie skrępowaną Emily. Przynajmniej się w tym zgadzały! Założyła nogę na nogę i zastanowiła się nad jakimkolwiek wstępem do tej pracy domowej. - Uhm… mamy się zobaczyć w takiej sytuacji, której się po sobie wzajemnie nie spodziewamy i uwiecznić emocje na zdjęciu. Na Merlina, hm… - rozejrzała się po salonie, szukając pomocy w jego wyposażeniu, a jej wzrok padły na rośliny. To zawsze jakiś pomysł… - Bardzo kręci cię uprawianie roślin? Albo… sama przygotowywałaś te bułeczki? Może udało by się znaleźć ujęcie przy gotowaniu? - podała kilka przykładów, bardzo, ale to bardzo improwizując. Póki co nie pomagała jej w znalezieniu czegokolwiek dotyczącego samej siebie stwierdziwszy, że Emily sama musi podać chociaż jeden przykład pasujący do tej sytuacji, a ona może wówczas coś dopowiedzieć. - Ewentualnie powiedz czy masz jakieś hobby to wtedy coś wymyślimy. Nie znamy się za bardzo i wbrew pozorom to ułatwienie. Mój brat jest w parze z kuzynem, z którym drą koty od małego. Zastanawiam się czy nie puszczą domu z dymem, gdy wrócę, bo też usiedli do zadania. - stwierdziła, że rozładuje atmosferę i wprowadzi między nie trochę rozluźnienia, jeśli podzieli się zabawnymi obawami dotyczącymi rodziny. Zależało jej, by tequila była ostatecznością, jeśli wszystko inne zawiedzie. Spróbowała złapać jej wzrok, by sprawdzić czy to cokolwiek pomaga czy musi kombinować na inne sposoby.
Cóż, w wizji Emily odrezu przechodziły do picia, żeby uczynić to spotkanie choć trochę mniej niezręcznym. Elaine widocznie nie widziała takiej potrzeby, co ani trochę jej się nie spodobało. Miała dziwny opór przed szczerymi pogawędkami z krukonką, nawet o błachych sprawach. Po to właśnie zorganizowała wieczór w swobodnej atmosferze, żeby jakoś to przełamać, ale Elaine nie pomagała. Z jakiegoś powodu, w oczach Emily, dziewczyna była zbyt onieśmielająca. Czuła się spięta w jej towarzystwie. - Gotowanie nie jest złe, ale to chyba nie moje hobby. Lubię, ale robię to bardziej z praktycznych powodów. niż dla przyjemności - odparła tylko, na poprzednie pytanie o rośliny tylko kręcąc głową. To zdecydowanie nie była dziedzina, która budziła jej zainteresowanie. Milczała dłuższą chwilę, a na wspomnienie o rodzinnych sprzeczkach jedynie lekko się uśmiechnęła, nie ciągnąc rozmowy, chociaż przecież mogła podchwycić temat na tak wiele sposobów. Zamiast tego ugryzła pasztecika i zastanowiła się, co powinna wiedzieć o Elaine. Co chciała wiedzieć? Wrodzona, paląca ciekawość krzyczała: wszystko, ale język odmawiał posłuszeństwa. Sięgnęła po butelkę i polała im po kieliszku. - Może jednak? - zaproponowała, poczekała na krukonkę i w końcu opróżniła szkło - Ty i brat jesteście chyba blisko, nie? A jak z resztą rodziny? - zaczęła z pozoru bardzo intymnym pytaniem, jednak wciąż w pewnym stopniu dość delikatnym. Zdażało jej się obserwować Swensea, robili dość duże wrażenie, zwłaszcza że Rowle również interesowała się sztuką. - To chyba dość duża presja. Taka rodzina - powiedziała niepewnie, zastanawiając się, kiedy ominęła w życiu lekcję z prowadzenia naturalnych rozmów z ludźmi. Emily kochała swoich braci i ojca, ale nigdy nie lubiła swojego pochodzenia. Nie przepadała za czystokrwistymi, ważnymi rodami. Tutaj jednak to było całkowicie co innego - to byli artyści, inny, zagadkowy świat. Jednak pewnie wciąż sporo oczekiwań.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie miała pewności jak się zachować w obecności Emily. Nie udało się rozładować napięcia, obie wciąż siedziały obok siebie skrępowane i rozmyślały nad rozpracowaniem zadania domowego. Nawet wrodzone gadulstwo Elaine na niewiele się zdało, choć to było znacznie lepsze niż powiedzmy milczenie. Dwa zaprzeczenia zmartwiły ją. Nie miała pojęcia jakie ma zadać pytania. Nagle nie wiedziała co ma zrobić z rękoma więc skorzystała z oferty i poczęstowała się bułeczką, by zyskać chociaż chwilę na zastanowienie się nad wyjściem awaryjnym. Emily nie dała się wciągnąć w zabawną dyskusję, co tylko ją skonfundowało. Delektowała się smakiem bułeczki uznawszy, że jest naprawdę smaczna i warto ją przedstawić kilku osobom. Nie miała jednak odwagi, aby poprosić o przepis. Nie ma takiej opcji. Słysząc propozycję skorzystania z efektów tequili uznała, że nie mają chyba innego wyjścia. Nie chciała od razu przechodzić do alkoholu, jednak może dwa kieliszki pozwolą im znaleźć jakiś trop, a przecież się od nich nie upiją. Będą musiały tylko zadbać, aby nie było widać na zdjęciu roziskrzonych oczu dowodzących, że bez alkoholu nie potrafią się w żaden sposób dogadać. Sięgnęła zatem po kieliszek i zasmakowała tequili krzywiąc się od jej smaku. Nie przyzna się, że nigdy jej nie piła. Z alkoholem nie zna się tak blisko… Zmarszczyła brwi słysząc osobiste pytanie lecz po chwili namysłu uznała, że powinny się od razu dowiedzieć czegoś o sobie, bez zbędnego owijania w bawełnę. Nie będą przecież siedziały tu całą noc, a miło byłoby zamknąć zadanie w ciągu jednego wieczoru. - Tak, w końcu jesteśmy bliźniakami. - przytaknęła zatem po chwili i dokończyła zjadanie bułeczki. - Dużo nas jest, więc relacje bywają burzliwe. W większości dogaduję się ze wszystkimi. Tylko z mamą potrafię się czasem zetrzeć w jakiejś sprawie. - postawiła na szczerość. Wsunęła dłoń w rozpuszczone włosy i przeczesała je, układając wszystkie na plecach. - Nie uważam by to była presja. Są nawyki, przyzwyczajenia, a fakt, że pochodzimy od czystokrwistych sprawia, że nie możemy lekceważyć tradycji. - wzruszyła ramionami na znak, że nie cierpi jakoś szczególnie z powodu wpojenia jej zamiłowania do sztuki. - A ty? Widzę, że masz w mieszkaniu mugolską skrzynkę. - wskazała na telewizor. - Nie wyglądasz na taką, co interesuje się mugolami. - z dwojga złego… dowiadywanie się czegokolwiek o Emily było satysfakcjonujące. Może wówczas dowie się dlaczego ta jej nie lubi? Jedno było pewne. Nie wypowie imienia Nathaniela w obawie, że wywołałoby to zamieszanie. Miała ochotę zapytać dlaczego siedzieli w klatce (oczywiście, że plotki dotarły i do niej) i czemu popychała go w kierunku Elaine, a potem była o to zła. Nie dawało jej to spokoju.
Dostrzegała starania krukonki, tym bardziej była na siebie zła, że z jakiegoś dziwnego powodu nie potrafi ich odwzajemnić. Zamiast tego ucinała rozmowy i nie dawała jej zbyt dużego pola do popisu. Co było z nią nie tak? Elaine naprawdę nie zrobiła nic złego, od początku do końca była tak sympatyczna, jak tylko mogła. Czuła się źle z tym, jak ją traktuje. Co ona sobie musiała w ogóle myśleć, kiedy ślizgonka tak naciskała na picie, żeby poprowadzić normalną rozmowę. Odgoniła od siebie te nieprzyjemne rozważania i słuchała uważnie odpowiedzi dziewczyny. Chyba nie do końca się z nią zgadzała, ale rozumiała jej punkt widzenia. Zresztą, skoro lubiła to robić, nie było problemu. - Telewizor, tak. Niestety tutaj nie działa... uwielbiam mugolski świat. Te wszystkie dziwne sprzęty, kulture, sztukę. Kocham moją rodzinę, ale oni tego zupełnie nie szanują. Strasznie mnie to irytuje - przyznała dość otwarcie i szczerze, chyba pierwszy raz tak bardzo w jej obecności. Napełniła im kieliszki ponownie. Uniosła jeden znacząco i znowu po chwili go opróżniła. - Nie wiem, mam wrażenie, że świat mugoli jest nawet ciekawszy od naszego. Odkryli tyle rzeczy bez magii... robi mi się niedobrze jak myśle, jakie niektórzy mają do nich podejście. Na przykład, właśnie mój ojciec i bracia. Co innego tacy ludzie jak Nate, po których wszystkiego się spodziewam, ale rodzina... Dziwne to - była zaskoczona własną otwartością. A jeszcze bardziej wspomnieniem o chłopaku w tak niespodziewanym momencie. Chyba dopiero po chwili dotarło do niej, że przesadziła ze szczerością i dolała po kolejnym kieliszku. Była ciekawa, jaki krukonka ma do niego stosunek. Widziała wtedy, że na pewno nie obojętny, zreszta trudno było się jej dziwić. Miał w sobie coś, co potrafiło zbić z tropu i odebrać rozum. Nestety. A ona jeszcze była na tyle głupia, żeby czuć zazdrość w momencie, w którym wykorzystuje ten urok na kimś innym. To była skrajna głupota.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zastanawiała się co jest nie tak. Dlaczego wszyscy napotkani interesują się tak niemagicznym światem, a ona czuje opór w tej kwestii? Próbowała się zaciekawić nimi, ale nie potrafiła na dłuższą metę, bowiem czuła się bez magii dziwnie, nieswojo, zwłaszcza, jeśli miała udawać, że nie jest czarownicą. Elijah od wielu lat stopniowo ją ciągał czy to do mugolskiej fotobudki, a to przedstawił ją zapalniczce, opowiadał coś o autobusach i komputerach. Nie potrafiła się przekonać, a tym bardziej poprzeć słów Emily. Wzbudzały w niej dziwny dyskomfort. Mają wszak się poznać, dogadać, znaleźć wspólny język, a sięgały po ratunek w postaci alkoholu. To było przykre, ale obawiała się, że niemal niezbędne. Jej wrodzone zdolności w zjednywaniu sobie ludzi dzisiaj szwankowały i zwyczajnie nie działały wtedy, gdy były bardzo potrzebne. Sięgnęła po pełen kieliszek i popatrzyła na niego z wyrzutem. To miało pomóc. Wystarczyło spróbować, a Emily już mówiła więcej, jakby towarzystwo alkoholu ją odprężało i rozwiązywało język. To osobista porażka Elaine. Ostatnio traciła wiarę we własne możliwości… - Dogadałabyś się w tej kwestii z moim bratem. - wtrąciła, uznawszy, że wypada jakoś skomentować odpowiedź, a nie tylko tępo patrzeć się w kieliszek. Drgnęła, słysząc skrót imienia Nathaniela. Czemu musiała o nim wspominać? Na samą myśl o jego osobie przez jej kręgosłup przebiegał dziwny dreszcz - ni zimny ni to gorący. Ten bodziec sprawił, że wypiła tequilę i podsunęła kieliszek po dokładkę. Czuła wyrzuty sumienia. Przestała się już uśmiechać, wyraźnie tknięta którymś z wypowiedzianych przez Emily słów. - Po prostu ich nie lubią, lekceważą czy… aktywnie okazują niechęć? - zapytała dyplomatycznie, starając się powstrzymać chęć zapytania o wakacyjne ekscesy. Postukała paznokciami w szkło, upiła łyk alkoholu i podniosła wzrok na Emily. - Czemu siedzieliście razem w klatce? Pół obozowiska o tym słyszało. - zapytała zanim zdążyła przypomnieć sobie, że właśnie tego, dokładnie miała nie robić. Z drugiej strony nie chciała rozmawiać o mugolach, by nie pokazać swoich oporów przed ich światem, a cóż rzec, bardziej interesowały ją plotki z Sahary i potencjalnie powód rezerwy Emily.
Zawsze w jakiś sposób ją to fascynowało. Mimo, że w jej rodzinie nie mówiło się o tej kulturze niczego pozytywnego, ona lubiła zdobywać te informację na własną rękę. Nigdy nie podobały jej się krzywdzącego komentarze, którymi czasem wymieniali się bracia przy rodzinnym stole. Jedynie Dominik patrzył na to podobnie jak ona i z czasem zaczęli razem ucinać nieprzyjemne komentarze, albo wyciągać własne, jej zdaniem dużo bardziej przekonujące argumenty. Mimo wszystko zawsze był na tym tle spory zgrzyt. Trudno było jej odpowiedzieć na jej pytanie. Jak źle było? Z tego co się orientowała, jej bracia nie byli w szkole zbyt mili dla osób mugolskiego pochodzenia, ale kiedy tylko była świadkiem takiej sytuacji, od razu reagowała. Nie miała pojęcia ile dzieję się poza jej czujnym okiem. - Raczej aktywnie okazują niechęć, chociaż mam nadzieje, że nie aż tak mocno jak by chcieli. Jakbym przyprowadziła do domu faceta mugolskiego pochodzenia... strach się zastanawiać - przyznała, chociaż nigdy nie uważała tego za powód, żeby tego nie robić. Wręcz przeciwnie, była pewna, że z pełną premedytacją przedstawiłaby im kogoś z "brudną krwią". Takie zdanie miała do niedawna, dopóki jej ojciec nie zachorował i denerwowanie go nie było już realnym zagrożeniem. Żadna awantura nie była warta kolejnego, krytycznego stanu. Widocznie dziewczyna postanowiła przestać owijać w bawełnę. Może to i dobrze? Nie mogły unikać tego tematu w nieskończoność, skoro męczył je obie. Nalała im po kolejnym kieliszku i znowu je opróżniły. Ten temat zdecydowanie wymagał podwójnego wsparcia. Dziwnie jej było rozmawiać z Elaine o Nathanielu, zwłaszcza o tym, co stało się po opuszczeniu przez nich namiotu. - Rozbiłam jego butelkę z winem, więc zaniósł mnie do klatki i nazmyślał jakieś głupoty. Musiałam siedzieć tam godzinę, ale jego zamknęli na całą noc, więc raczej i tak wyszłam z tego wygrana - stwierdziła. To był naprawdę dziwny wieczór i wiedziała, że w dużej mierze to ona do tego doprowadziła. - Pewnie nie uwierzysz, ale naprawdę nie jestem tak pokręcona jak to wyglądało. Nie chciałam cię wtedy tak wkopać. Sama nie wiem czemu tak wyszło. Widziałaś nas w takich okolicznościach, że pewnie myślałaś sobie jakieś niestworzone rzeczy, ale to nie takie dziwne jak się... - czy aby na pewno? Właściwie, to co widziała krukonka to był wierzchołek góry lodowej, a nie jakieś tam mylące pozory. - Może i jest. W każdym razie, nie chciałam się bawić twoim kosztem. Przykro mi, że tak wyszło. Nate to dupek, ale niepotrzebnie go sprowokowałam. - powiedziała na jednym tchu. - Radzę trzymać się od niego jak najdalej - dodała całkowicie szczerze i naprawdę nie kierowała nią tylko zazdrość. Faktycznie była pewna, że lepiej było trzymać dystans. Było w tym trochę prawdziwej troski. Dla niej było już za późno, nie?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Dotknęła plecami oparcia sofy i przyglądała się w zamyśleniu w jakiś punkt na stole. - Przecież czystość krwi nie jest już taka ważna jak za czasów naszych dziadków. Tylko te najczystsze zwracają na to przeraźliwie uwagę. Nie wyobrażam sobie pytać każdą nowo poznaną osobę o pochodzenie, by na tej podstawie określić czy mogę czy nie mogę się z nią zaprzyjaźnić. - skomentowała i właśnie zwróciła swoją uwagę na fakt, że nie przejmowała się dotąd pochodzeniem swoich znajomych. W wielu przypadkach nie zdawała sprawy, że rozmawia z mugolakiem, a też ta informacja nie była jej potrzebna do szczęścia. Nie patrzyła przez ten pryzmat mimo własnej dziwnej niechęci na myśl o niemagicznym świecie. Pochodziła z czarodziejskiej rodziny o szerokich horyzontach i cesze wyrozumiałości, a więc okazywanie jawnej niechęci mugolakom było takie... płytkie. Staromodne, nudne, krzywdzące. Dziwnie było dogadać się na tej płaszczyźnie z Emily, która przecież dotąd nie okazywała jej zbyt wiele sympatii. Jej uśmiechy mogłaby policzyć na palcach jednej ręki. Wypity już alkohol rozgrzał ją, przez co postanowiła zdjąć z siebie beżowy sweterek, złożyć go i odłożyć na oparcie sofy. Łatwiej było się otworzyć, to trzeba przyznać. Szkoda, że potrzebne były ku temu nieczyste zagrania, jednak bez nich pilnowałaby się bardziej i nie zapytała przypadkiem o źródło plotek. Emily zaskoczyła ją poprzez... udzielenie odpowiedzi a nie zbycie tematu. Rozluźniła się, co było naprawdę sporym krokiem dzisiejszego wieczoru. - Byliśmy pijani, wy też. Dobrze, że was w ogóle wypuścili. - nawet zdobyła się na odrobinę uśmiechu, który istniał w tym temacie tylko i wyłącznie dzięki obecności alkoholu we krwi. Reakcja Nathaniela wobec zniszczonej butelki wina wydawała się taka... normalna w swojej nienormalności. Dodatkowy napływ informacji i przeprosiny (!) ze strony Emily zbiły ją z pantałyku. - Właśnie zastanawiałam się dlaczego byłaś taka zła na mnie, a przecież to ty wymyślałaś te zadania... - przyznała, też stawiając na szczerość. To niezwykła okazja, by dowiedzieć się więcej. Emily zyskiwała sobie tym w jej oczach i wybielała swój wizerunek, choć wciąż nie do końca rozumiała czy Nathaniel to jej facet czy jednak nie. Leonel mówił jej, że oboje skaczą sobie do gardła jak stare dobre małżeństwo, ale parą nie są. Chyba. Dostała gęsiej skórki, a więc potarła odsłonięte ramiona i tym razem ona nalała im tequili. Przestroga, jakże brzmiąca szczerze!, potwierdziła jej intuicyjne obawy. Włosy Elaine pobladły, choć na szczęście nie zmieniły się w biel. - Wiem, Emily. - szepnęła drżącym głosem, jednak na nią nie popatrzyła w obawie, że się zdradzi w pełni. - Czułam już wcześniej, że... że lepiej się trzymać od niego z daleka. - przełknęła ślinę, bowiem pierwszy raz od tamtego wieczoru z kimkolwiek o tym rozmawiała. Wspomnienie jego spojrzenia, dotyku, hipnotyzująco-niebezpiecznego uśmiechu... - Tam, w namiocie, odniosłam wrażenie, że chcesz go sprawdzić, a jednocześnie wkurzyć. Odpychałaś go w moją stronę, a on się z tego cieszył. Ja za to miałam mętlik w głowie. On ma dziwne oczy. Takie... świdrujące, jakby wiecznie było mu mało. Uhh. - znów zadrżała, potrząsnęła głową, aby wyrwać się z jakichkolwiek prób wyobrażania sobie Nathaniela. A co, jeśli jeszcze zwabią go myślami? To byłoby katastrofalnie niewłaściwie, choć nie potrafiła określić na czym polegałoby niebezpieczeństwo wynikające z jego obecności. Może to te magnetyczne przyciąganie, wabienie, otumanianie myśli tembrem głosu? Zacisnęła palce na kieliszku tequili i opróżniła go. Mówili o facecie, a więc miała święte prawo wypić więcej. Na trzeźwo nie dałaby rady, nie, jeśli chodzi o tego konkretnego. Nagle poczuła do Emily wdzięczność, że nie jest sama ze swoimi przeczuciami. To musi być ta kobieca inuticja skoro obie wiedzą co druga ma na myśli.
Niestety, rodzina Emily właśnie do takich jeszcze należała. Zwracali szczególnie dużą uwagę na pochodzenie. Oczywiście, ona sama tego nie robiła (wręcz przeciwnie, przyciągali ją ludzie, którzy mogli powiedzieć jej coś ciekawego o mugolskim świecie), ale w domu panowały żelazne zasady, które ją bolały. Widocznie u Elaine zupełnie tak nie było, skoro była zdziwiona takim podejściem. Cóż, artyści chyba zawsze byli bardziej otwarci na świat, prawda? Pozazdrościć. - No niestety, jednak jeszcze tacy są - powiedziała niechętnie. Elaine wydawała jej się bardzo otwartą, miłą osobą i wątpiła, żeby do kogokolwiek podchodziła niechętnie, nie mówiąc o jakichś większych uprzedzeniach. No, może nie licząc Nate'a, ale tutaj sceptycyzm był bardzo uzasadniony. Trudno było powiedzieć czemu nagle tak otwarcie zaczęła mówić na tak delikatny temat, ale przyniosło jej to ulgę. Coraz chętniej sięgała po kolejne kieliszki i zaczęła nawet czerpać przyjemność z towarzystwa krukonki. Czyżby naprawdę miały szanse się dogadać. Czuła, jak każdy kolejny łyk alkoholu rozgrzewa i ośmiela ją trochę bardziej. - Nie byłam zła na ciebie. Po prostu... nie wiem, chyba wstydziłam się swojego zachowania wcześniej przy barze i wyładowywałam to na tobie. Nie wiem co mi się wtedy stało, ale czułam się, jakby ktoś dolał mi czegoś do tego drinka - przyznała szczerze, tłumacząc swoje dziwne zachowanie. Oczywiście, to nie było tylko to, ale do drugiej części nie zamierzała się przyznawać. To jeszcze nie był etap, w którym otwarcie mogłaby powiedzieć, że była po prostu zazdrosna. Nie wiedziała nawet, czy istnieje ilość alkoholu popychająca Emily do takiego wyznania. - Fakt, to musiało wyglądać dziwnie. W ogóle w jego obecności trudno tak całkowicie zachować rozsądek. Dobrze, że go odepchnęłaś. Zgaduje, że to nie było takie łatwe - mruknęła, po kolejnym kieliszku. Czuła, że mają zbyt szybkie tempo ale nie wyglądało na to, żeby planowała zwalniać. Wręcz przeciwnie, polała po raz kolejny i znowu szybko zachęciła ją do opróżnienia. Wzięła w rękę kolejny dyniowy pasztecik, ale w porównaniu do tego ile piła, rzadko sięgała po wystawione przekąski. Zbyt rzadko. - Jest niebezpieczny. Może nawet bardziej, niż się wydaje. Czasem chyba naprawdę się boje - dodała i zdała sobie sprawę, że do niej samej dopiero teraz to całkowicie dotarło. Nie chodziło tylko o urok, któremu ciężko było się oprzeć. Faktycznie nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Jak daleko mógłby się posunąć, gdyby coś znowu nie poszło po jego myśli? To był chyba nawet główny powód, dla którego uciekła z nad wodospadu, chociaż tkwił on wyjątkowo głęboko w jej podświadomości. Ukrywała ten strach przed samą sobą, wiedząc, jak duża słabość on oznaczał, ale tak na poważnie, dlaczego nigdy nie omijała w książce Leo fragmentów, które nie dotyczyły przysięgi? Odnotowywała je z boku "na wszelki wypadek", tylko właściwie, kto konkretnie w jej życiu mógł jej jakkolwiek zagrozić?