W tym pomieszczeniu Emily spędza najwięcej czasu. Pełni ono również funkcje sypialni - wystarczy rozłożyć z pozoru niewielką kanapę. Wystrój jest prosty, nie ma na widoku zbyt wielu zbędnych rzeczy. No, może poza zepsutym, małym telewizorkiem, który znalazła w mugolskim antykwariacie. Na biurku stoi maszyna do pisania, którą dostała w tym samym miejscu i masa różnych notatników, poukładanych w równiutki stosik. Poza tym w pomieszczeniu znajdziemy sporo czarnych świeczek i kwiatów, o której Emily stara się dbać z różnym skutkiem.
Kuchnia
Chociaż nigdy nie marzyła o karierze kucharza, to na swoje własne potrzeby, bardzo lubi gotować. Dlatego jej kuchnia już od pierwszego dnia została wypełniona wszelakimi zapasami. Jest też specjalna półka na wszelkie rodzaje kaw. Za jedną z szafek robi mugolska lodówka, która oczywiście nie działa ze względu na brak prądu, ale prezentuje się, zdaniem dziewczyny, bardzo ciekawie. W dodatku na blacie stoi kawiarka, jej najnowsze odkrycie.
Łazienka
Nowocześnie urządzona, z kilkoma roślinami. Tutaj nic nie ma prawa leżeć na wierzchu, wszystkie kosmetyki pochowane są głęboko w szafkach.
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Sro Sie 21 2019, 21:20, w całości zmieniany 2 razy
Może to nie tyle była jakaś mistyczna klątwa, co coś znacznie łatwiejszego do wytłumaczenia - brak odpowiedniego wzorca? Oni jeszcze pamiętali pobieżnie związek ich rodziców, ale Emily nie miała żadnych wspomnień, niczego, z czego mogłaby brać przykład. Nigdy nie widzieli swojego ojca z nikim innym, nie wiedziała, czy zwyczajnie tak dobrze ukrywał potencjalne romanse, czy naprawdę nic się nie działo w jego życiu poza pracą. Co jeśli Emily była taka jak on? Jeśli to między nią i Natem w pewnym momencie naprawdę się skończy, a wtedy spędzi reszte życia na oglądaniu się za siebie i wszystko będzie tylko porównywać do czegoś kompletnie niepowtarzalnego? Nagle zapragnęła zadać swojemu ojcu tyle pytań - co, dlaczego, jak. Czy ich schematy były podobne, czy związek jego i jej matki miał te same niebezpieczne ciągoty zanim jeszcze się zakończył. Na co powinna uważać. - Albo raczej spadkiem - przyznała i uśmiechnęła się po jego kolejnym komentarzu. - Cóż, ja nie muszę się obawiać, że zabraknie mi mężczyzn w moim życiu, nie? - otoczona braćmi, nawet jeśli relacje były wyboiste, mogła na nich liczyć. Oczywiście, jeśli miałą odwagę się do nich zwrócic. - Mamy siebie - potwierdziła i wschłuchała się znowu w uważnie w opisowe metafory, starając się nie przewrócić oczami, bo w końcu rozmowa była poważna. - Znam te uczucie. Albo raczej te wszystkie wyżej opisane - powiedziała rozbawiona bo do tych pierwszych opisów pewnie było jej nawet częściej bliżej. - To kto jest twoim słońcem? - wierzyła, że Viro mówi ogólnie, podsumowując wiele doświadczeń, ale bądźmy szczery - coś, a raczej ktoś prawdopodobnie rozpalił w nim te rozmyślenia tu i teraz. Musiało być coś świeżego na horyzoncie. - Hej, masz wiele do zaoferowania. A stabilność to nie znowu taka top cecha która zwala drugą stronę z nóg, nie? - cóż, Emily mogła tutaj myśleć swoimi kategoriami, bo ona jak widać ewidentnie nie miała takich priorytetów.
Mamy siebie - przytakuję Ci, bo choć sam przez swoje wyjazdy zaniedbałem braterskie więzy, to jestem pewien tego, że każdy z nas gotów byłby rzucić się Ci z pomocą, niezależnej od tego jak bardzo byśmy siebie nie rozumieli i jak różnymi językami byśmy do siebie mówili. W końcu nasza dwójka jest najlepszym przykładem na to, że możemy mówić w zupełnie inny sposób i potrzebować zupełnie czegoś innego, a jednak zawsze jakoś odnajdujemy sposób, by nasza relacja zwyczajnie działała, by myśli swobodnie między nami przepływały i by rozmowa przynosiła ulgę. Uśmiecham się, naprawdę doceniając słoneczną metaforę i czując dziwną satysfakcję pod tym jak trafna mi się zdaje, gdy myślę o blondwłosym Puchonie, któremu przypisałbym już wszystkie odcienie żółci i złota, jednak nie mogę wierzyć w tak uroczo wybrzmiewające słowa otuchy. Kochasz mnie. Tego jestem pewien i nigdy w to nie wątpiłem. Jesteś tą jedną osobą, która zawsze mi wybacza i która nie przestaje we mnie wierzyć, niezależnie od tego ile razy potknę się na Twoich oczach. Nie jestem jednak jedynym przykładem na to, że Twoja miłość potrafi Cię zaślepić i wiem to doskonale, nie zamierzając trudzić się, by pokazać Ci jak niewiele mam do zaoferowania. Łatwo popadam w fascynację, by za chwilę zapomnieć o kimś zupełnie; nie mam pieniędzy, domu, ani nawet pewnej pracy, bo i na posadzie asystenta chwieję się niepewnie, gotowy w każdej chwili usłyszeć, że mam więcej nie pojawiać się w Hogwarcie. Mam do zaoferowania tylko siebie, na czas nieokreślony, a nie czuję już teraz, by miało to jakąkolwiek wartość. - Jest taki uczeń. Student właściwie... To powinien już być wystarczający argument dlaczego nie powinien mnie interesować - odpowiadam ostrożnie, teraz już czując się na tyle naturalnie z naszym przytuleniem, że nawet ściskam Cię nieco mocniej pod dreszczem niepokoju, że mówiąc o tym wywołam te uczucia i myśli, które uciszyłem przecież w czasie wyjazdu, nie do końca wiedząc jak rozmowa przeszła na moje własne rozterki pseudomiłosne. - Nie zrozum mnie źle. Wiele osób mi się podoba. Niemal każdy ma w sobie coś, co mogłoby mnie przyciągnąć i zafascynować, a on… - urywam, zanim dodaję, że nie jest nawet w moim typie, bo chyba była to jedna z tych rzeczy, które wmówiłem sobie w czasie wyjazdu, skoro nie tak dawno sam powtarzałem, że żadnego typu nie mam. - Lubię to, w jaki sposób myśli. W jaki mówi. Lubię jak na mnie reaguje i z jaką uwagą mnie słucha. Ale nie wiem czy teraz nadal będzie chciał słuchać… Ani czy jest tym, czego potrzebuję, czy raczej tylko tym, czego aktualnie chcę.
Emily na pewno nie miała być tą, która miała mówić, co jest właściwe, a co nie. Zresztą, Nate przez chwilę też był nauczycielem i to nie obyło się bez kontrowersji, więc Viro nie przecierał szlaków w tej kwestii. - Martwiłabym się jakby był uczniem, ale student pół biedy - przyznała, w końcu oboje byli dorośli i póki nie obnosili się z tym za bardzo, nie powinno być dużych problemów. Skoro był studentem, Emily pewnie go znała, kto we, może był nawet z jej rocznika? Nie, żeby teraz miała taką rzeszę znajomych w Hogwarce, ale sporo ludzi kojarzyła chociaz z widzenia. - Może nie powinieneś brać moich rad w tej kwestii, ale brzmi jakbyś zdecydowanie za dużo myślał - albo to ona myślała za mało? Niemniej, oboje wiedzieli, że przesadne analizowanie raczej nie poprowadzi do najlepszego miejsca. - Po prostu otwórz się na niego, pogadacie, zbliżycie się i prędzej czy później przekonasz się, czy to dla ciebie. Ale brzmi, jakbyś faktycznie wpadł - uśmiechnęła się, absolutnie gotowa na wszystkie plotki i szczegóły związane z zauroczeniem brata. Nie zamierzała powstrzymywać wścibskich pytań. - No dobra, to jaki dom, która klasa? Znam? Przystojny? Mam tylko nadzieje, że nie jakiś czystokrwisty d... - zaczęła, ale przerwała, zdając sobie sprawę, że nie brzmi już to z jej ust tak dobrze. - Dobra, hipokryzja bardzo, ale wiesz o co mi chodzi. Martwię się o takiego Charliego z jego kategoriami. Nie wiem czy o ciebie też powinnam - pokręciła głową, bo chociaż ona sama skończyła z kimś z czystokrwistego rodu u Charliego zdecydowanie bardziej widziała zastosowanie jakiejkolwiek różnorodności, która mogłaby poszerzyć mu trochę perspektywy. Na ile to jeszcze miało znacznie dla Viro? Kiedyś był to pewnie znacznie istotniejszy detal, niż teraz.
Nie mogę powstrzymać tego śmiechu, który ciśnie mi się na usta, gdy wsłuchuję się w Twoje beztroskie podejście do sprawy tak delikatnej, bo przecież odnoszącej się do najpodatniejszego na uszkodzenie organu - serca. I może nawet masz trochę racji, bo przecież wszystkie moje problemy opierają się na tym, że bronię swoich uczuć tak zazdrośnie, chcąc wierzyć, że tylko ja mam do nich prawa, w efekcie nie dopuszczając do siebie nikogo wystarczająco blisko, by przy stracie poczuć jak serce pęka mi na dwoje. - Ej, ej, spokojnie, ględatku, nie rozpędzaj się - przerywam Ci ze śmiechem, próbując przerwać tę Twoją absurdalną wyliczankę. - Wpadłem, nie zaprzeczam. Myślę o tym Puchonie niezwykle często i chciałbym... Żeby mnie polubił, tak po prostu. Ale wciąż nie wiem- Mam wątpliwości czy to wszystko co mam w głowie... Czy to dlatego, że go chcę, czy dlatego, że chcę, by to on chciał mnie. Żeby mi pokazał, stanowił dowód na to, że jak ktoś mnie bliżej pozna to naprawdę mógłby... - wyrzucam z siebie nieco chaotycznie, bo sam gubię się w natłoku myśli na tyle, że mam problem w poskładanie ich w poetycko ułożoną całość. - No nic, nieważne - przerywam więc sobie i podrywam się z miejsca z głośnym klaśnięciem dłoni, by stanąć przed Tobą i ukłonić Ci się teatralnie z dłonią zapraszającą do dołączenia do mnie. - Odpowiem Ci na każde Twoje pytanie, jeśli postawisz mi obiad, szanowna panno Emily - sprzedaję Ci się uniżenie z drżącymi w rozbawieniu kącikami ust, gotów poprowadzić Cię do jednej z mojej ulubionych restauracji, o ile ta nie została jeszcze zamknięta od ostatniego razu, gdy miałem okazję w niej być. - Poza tym... Myślę, że gdybym tak naprawdę wpadł to wtedy nie miałbym jak myśleć i zwyczajnie bym działał - dodaję w zamyśleniu, gdy opuszczamy już mieszkanie, całkiem pewny, że właśnie w tym tkwiła cała magia niearanżowanych małżeństw - musiał istnieć ten wyjątkowy rodzaj magii, który potrafił przyciągać ludzi do siebie, w przypadku buntu sprawiając, że nigdy już nic nie miało być takie samo.
Była naprawdę podekscytowana na to spotkanie. Odkąd dowiedziała się, że coś się dzieje między Ezrą i Viro - była zachwycona. Wiedziała, że Ezra to porządny facet, z mugolskiej rodziny, artysta, ale wydawał się poukładany. Na tyle, żeby czasami pomóc Viro odnaleźć się w chaosie. Trochę bawił ją fakt jak zaciekle w siódmej klasie próbowała pogodzić go z Fire, zdawało się, jakby to było wieki temu. A tamci byli takimi przeciwieństwami, że teraz z perspektywy czasu zastanawiała się, czy to nie była jakaś projekcja własnych upodobań. Zdecydowanie zbyt rzadko miewała gości jak na to, jak bardzo lubiła gotować dla innych. Odkąd jej kontakty z rodziną trochę się osłabiły, zdarzało jej się to coraz rzadziej. Chyba właśnie dlatego tak długo zastanawiała się nad doborem menu. W końcu zdecydowała się postawić na stole sałatkę uśmiech kudłonia z dodakiem kaparów, rozhasanego hipogryfa (oczywiście ze względu na Viro pominęła cebule, co było trochę bolesne jej zdaniem, ale skoro miał wątpliwy gust) i ze względu na swoje mugolskie wycieczki po sklepach ostatnimi czasy, sałatkę z takiego śmiesznego makaronu, który nazywał się orzo i pesto - oczywiście również zakupionego w mugolskich delikatesach. Jako danie główne przygotowała zemstę kelpi i ziemniaczaną zapiekankę, na którą przepis znalazła w mugolskim magazynie. Deser na razie leżał na boku i pozostawał tajemnicą. Trzeba przyznać, że czas udało jej się wymierzyć niemal doskonale, bo kiedy tylko odłożyła ostatnią potrawę na stół, usłyszała pukanie do drzwi. Zebrała się szybko, zrzucając z siebie nieestetyczny fartuch i zostając w prostej, ciemnozielonej sukience. Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do uroczej pary. - Hej! Super, że przyszliście, zapraszam - zrobiła im miejsce, żeby mogli wejść do środka. Ostatnimi czasy naprawdę nie lubiła stać w tym progu.
W pewnym sensie to zabawne, że mimo mojego światowego wykształcenia, mimo różnorodności moich doświadczeń i ewidentnie promugolskich przekonań, wciąż to czarodziejska szata wydaje się mi najgłośniej zapewniać o tym, że traktuję spotkanie z szacunkiem. Staram się nie zagłębiać w odmęty psychologii, gdy czuję ciepło zadowolenia spoglądając w lustro - czule przemykając spojrzeniem po wzorach z subtelnie połyskującej w kolorach malachitu nitki, opuszkami palców badając delikatność materiału i gładkość podszewki. Uśmiech rozbawienia sam pojawiał się na mojej twarzy na myśl o tym, że przecież prawdopodobnie zaraz po wejściu do mieszkania zdejmę ze swoich ramion szatę, pozostając w może i eleganckim, ale i zupełnie zwyczajnym dla siebie stroju. Patrzę na swoją twarz, na swoje włosy, na swoją sylwetkę i myślę o tym, ile mam szczęścia, że w końcu wydaje mi się to zwyczajnie normalne. Czuję w sobie dużą potrzebę do celebracji zupełnie zwyczajnych chwil, więc i bez cienia wątpliwości namawiam Cię na spacer po dobrze nam znanym parku, chcąc jak najlepiej zapamiętać każdy krok i lekkość, którą przy nim czułem, gdy mogłem niczym nastolatek prowadzić Cię za rękę do celu, raz po raz wykręcając głowę w Twoją stronę, byle tylko móc choć na chwilę na Ciebie spojrzeć. I nawet jeśli po drodze zdążyliśmy pokłócić się o coś zupełnie błahego, gdy Twój lekko rzucony komentarz potrafił wybudzić uśpioną szczęściem zazdrość, to i tak już zaraz przepraszałem Cię wyczarowanym specjalnie dla Ciebie kwiatem nasturcji, drobnymi pocałunkami przeganiając resztki złości z nas obu. - Och, tutaj mieszka Bloodworth - zdradzam Ci w końcu scenicznym szeptem, gdy stanęliśmy już pod drzwiami mieszkania mojej siostry, a moja dłoń mogła zakręcić drobne kółko, wskazując drzwi Nathaniela tak, jakbym próbował rzucić na nie jakiś zły urok. - Zgaduję, że to nasz jedyny temat tabu na dziś - dodaję, zanim nie przyciągam sobie Ciebie ten ostatni raz do pocałunku, by móc ze szczerymi iskrami ekscytacji zapukać do drzwi, a zaraz i uśmiechnąć się przy powitaniu Emily. - Dużo opowiadałem Ezrze o Twoich zdolnościach kulinarnych, więc poprzeczka oczekiwań jest zawieszona wysoko - ostrzegam z udawaną groźbą, by przy powitalnym pocałunku w policzek dodać rozbawione "Ale bez presji", bardzo próbując przerzucić swoją niezręczność na siostrę, mając wrażenie, że stresuję się tym spotkaniem bardziej, niż kiedykolwiek mógłbym się spodziewać. - Domyślam się, że nie mogłaś się oprzeć i przygotowałaś jakieś mugolskie cuda - zaczynam z udawaną lekkością, zaklęciem posyłając swoją szatę na wieszak, na moment uciekając spojrzeniem zarówno od siostry, jak i od Ciebie, czując się dokładnie tak, jakbym jako jedyny musiał improwizować, gdy wszyscy inni otrzymali wcześniej swój skrypt. - ...Masz więc może też jakieś mugolskie wino?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Miał ochotę otrzeć się o kontrowersję - w głowie dźwięczały mu dawne już słowa Viro, które odżyły w jego pamięci, gdy teraz przeglądał szafę pełną zarówno eleganckich szat i garniturów, jak i nieco bardziej ekscentrycznych koszul. Fakt, że spotkanie miało odbywać się w wąskim gronie, skłaniał go do większej swobody niż gdyby miał stawić czoło całej rodzinie Rowle. Jednocześnie ścierał się z poważną obawą przed przypadkowym umniejszeniem ważności tego wieczoru. Musiał więc od razu upewnić się wyszeptanym wprost w virowe usta "czy jestem tak prowokacyjny, jakim mnie zechciałeś?", że wybrana przez niego koszula nie przekraczała zbyt znacząco dobrego smaku. Kręcił pierścionkiem pianisty podczas spaceru po parku i chętnie wdawał się w niewypowiedzianą przez nikogo grę, by przyłapywać Viro na każdym mniej lub bardziej subtelnym spojrzeniu. Każda chwila, którą z nim dzielił, potrafiła przynieść nowe emocje - nie miał pojęcia jak od ogłupiającego szczęścia potrafili w zaledwie kilku zdaniach przechodzić do podszytego niepotrzebną zazdrością spięcia i z powrotem. Mocując drobny kwiatek we włosach ponad uchem już ledwie pamiętał o złości. Kamienicę, do której weszli, znał bardzo dobrze - przecież sam zwykł w niej mieszkać jeszcze nie tak dawno. Fakt faktem, sąsiedztwo zazwyczaj nie zaprzątało mu głowy. - A na innym piętrze mieszka Heaven w moim dawnym mieszkaniu - odparł zatem, skoro już dzielili się informacjami o osobach mało istotnych w danym momencie. Nie znaczyło to jednak, że nie traktował poważnie ostrzeżenia Viro; pamiętał spotkanie w pociągu na wyprawie Jonesa, podczas którego Emily przeżywała jeszcze swoje rozstanie. Zresztą, osoba Bloodwortha psuła smak również Ezrze, nie widział więc sensu w jego przywoływaniu. Skinął tylko krótko głową i odpowiednią dawką wyniosłej pogardy obrzucił drzwi z numerem 32 w cichej wierze, że negatywna energia pozostanie na wycieraczce, by owinąć się wokół kostek Nathaniela. Wątpił jednak w tego skuteczność, skoro tak szybko rozproszony został słodkim całusem i koniecznością przeniesienia uwagi na gospodynię. - Nie słuchaj go, doceniam, że w ogóle zdecydowałaś się dla nas gotować - zapewnił Emily, bez skrępowania wyciągając ramiona do krótkiego powitalnego przytulenia. - Ślicznie wyglądasz - dodał jeszcze, by dopełnić grzeczności pierwszego oficjalnego spotkania, podczas którego musiał przedstawić Emily swoją wartość nie jako Ezry Clarke'a, starszego znajomego ze szkoły, ale Ezry Clarke'a, życiowego partnera jej brata. Nie czuł jednak zdenerwowania, raczej przyjemną ekscytację; nie wierzył, by coś mogło pójść źle. - Mam dla ciebie drobny prezent. Nie chciałem przychodzić z pustymi rękami, a skoro Viro ostrzegł mnie, że robienie konkurencji twojemu jedzeniu nie ma sensu, alkohol na pewno za łatwo zadomowiłby się przy moim chłopaku... - Ponad rozbawionym uśmiechem posłał partnerowi wymowne spojrzenie, by nie zapomniał, że towarzystwo Emily nie chroniło go w żadnym stopniu przed zaczepkami. -...to pomyślałem, że to będzie dobrą opcją. - Podał jej nieduże pudełeczko owinięte błękitną wstążką, pozerkując od razu ku jej twarzy z ciekawością, czy może znała już to urządzenie i czy w ogóle jej się podobało. - To mugolski spieniacz do mleka na baterie. Pamiętał ekscytację Emily, gdy odwiedziła mugolski dom jego mamy, od Viro wiedział też, że była fanką kawy, więc złożenie tych dwóch czynników nie było szczególnie trudne.
Prawdę mówiąc, spodziwała się, że będzie czekać znacznie dłużej na urządzenie tego typu kolacji dla Viro. Była przekonana, że długo jeszcze jego relację będą zbyt krótkie, żeby Emily zdążyła zebrać się do takiej propozycji, ale wyglądało na to, że tym razem naprawdę coś się zmieniło. Wiedziała, że Ezra jest kotwicą, która chociaż na trochę zatrzyma go w jednym miejscu i cieszyła się, że jest to tak blisko niej, jak mogłaby to sobie wymarzyć. Musiał mieć w sobie coś wyjątkowego i Emily była gotowa obserwować i wyłapywać, co to takiego. - Co? Nie robi się tak. Trzeba było powiedzieć, że gotuje jak ty, to każde zaskoczenie byłoby miłe - zapach był obiecujący, ale smażony czosnek zawsze robił swoją magię, cała reszta tylko mieszała się z nim lepiej, lub gorzej. - Oczywiście! Byłam ostatnio w mugolskich delikatesach, więc składniki są oryginalne. Pewnie nie będzie tak dobre, jak makaron twojej mamy, ale starałam się - poinformowałam chłopaka, nawiązując do naprawdę ekscytującego wieczora w jego rodzinnym domu. Wydaje się, jakby to było wieki temu, ale wspomnienie ani trochę nie wyblakło. W jej pamięci wszystkie mugolskie doświadczenia z jakiegoś powodu były dużo wyraźniejsze. Zerknęła znacząco w kierunku Viro, kręcąc głową, kiedy Ezra wspomniał o alkoholu, potwierdzając, że nie tylko ona czuje się niekomfortowo z tym jak śmiało ten po niego zawsze sięga. Otworzyła pudełko pełna ekscytacji i chociaż nie załapała odrazu, to kiedy Ezra wytłumaczył co to, oczy aż jej się zaświeciły. - Ale super, dziękuje! Jesteź naprawdę dobry w dawaniu prezentów, co? - zdecydowanie nie było to nic kupione na odwal, musiał to naprawdę przemyśleć. - Dobra, siadajcie do stołu, a ja już nalewam wina. Białe, czerwone? Wytrawne, słodkie? - pytanie było skierowane tylko i wyłącznie do Ezry, bo wiedziała, że Viro tak czy inaczej opróżni każdą butelkę.
Niewątpliwie czułem na krańcu języka uporczywy posmak skrępowania, a jednak ten ginął coraz mocniej pod słodyczą całej tej sceny i przyjemności, która kryła się w obserwacji. A do obserwowania miałem naprawdę wiele - rozpoczynając od gracji skrytej w każdym Twoim ruchu, przechodząc przez wyłapywanie każdego rzuconego w moją stronę spojrzenia, a kończąc na tym, jak szczęśliwa w tym wszystkim wydawała się Emily. Mrużę nieco oczy, a nawet i ściągam lekko brwi, przez chwilę będąc pewnym, że musiałem się przesłyszeć, jednak na moment daję się rozproszyć uśmiechem, drobnym przytykiem jak nie z jednej, to z drugiej strony, więc i choć moja dezorientacja jest widoczna, to tracę swoją okazję na odpowiednio spójne pociągnięcie tematu, zbyt skutecznie dając skraść swoją uwagę wyborowi wina. - Czerwone, półwytrawne, na pewno jeszcze masz to cabernet sauvignon, które kiedyś posłałem Ci z Francji. Teraz będzie idealny czas, by je otworzyć i nawet nie przejmuj się tym, czy będzie pasowało do czegokolwiek, co zamierzasz nam dziś podać, bo to już potrawa sama w sobie - wyrzucam z siebie, bardzo starając się skryć swoją ekscytację, co nawet mogłoby mi się udać, a jednak nie w tym towarzystwie i nie przy fakcie celowego przemilczenia Twojej abstynencji, by zabezpieczyć się od razu w postaci drugiego czekającego na moje usta kieliszka. - Po takim czasie powinno już zyskać na miętowo-cedrowej nucie - dodaję mimowolnie w dziecięcej ekscytacji, układając już dłoń na Twoich plecach, by poprowadzić Cię do odpowiedniego krzesła, chcąc byś siedział koło tego, które zwykłem już zajmować, nie potrafiąc Ci go ustąpić, jakby cały świat miał się zawalić, jeśli z Emily nie usiądziemy naprzeciwko siebie. - Nie wątpię, że znacie się z Hogwartu, a już na pewno nie śmiem wątpić w to, jak drobny okazuje się świat, zwłaszcza świat czarodziejski, gdy zacznie liczyć się ogrom istnień, które na nim mieścimy, ale... - zaczynam ostrożnie, czule gładząc pustkę między kwiatkami Twojej koszuli, zanim nie unoszę spojrzenia znad blatu, czujnie przeskakując nim między Wami, jakbym balansował już na granicy rzucenia oskarżenia może nie o kłamstwo, ale zatajenie. - ...Nie wydaje mi się, by w życiu przytrafiało się tak wiele okazji do spróbowania makaronu matki jednego ze swoich nauczycieli.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie wątpił, że nie przez przypadek Viro umknęło poinformowanie Emily o jego wytrwałej abstynencji. Był gotowy wobec tego z grzeczności przyjąć jeden kieliszek, tak jak na weselu przyjmowało się szampana do wzniesienia toastu - nikogo później nie obchodziło na ile został wypity. Brew drgnęła mu tylko na moment w wyrazie pewnej obiekcji, gdy partner wciął mu się swoim wywodem w odpowiedź. - Czuję się, jakby z ust mi to wyjął - zapewnił zaraz Emily z trudno skrywanym rozbawieniem, tylko dlatego że oboje mieli świadomość, jak duże znaczenie miało to dla Viro. Gdyby to Ezrze przyszło wybierać, postawiłby na zupełną odwrotność - wino białe, raczej słodkie, bo trudno było mu zrozumieć upodobanie do cierpkiego posmaku win wytrawnych. - Ale poproszę też cokolwiek, co nie jest alkoholem. Woda byłaby w porządku - dodał, gdy prowadzony był już w kierunku stołu, który wręcz uginał się od specjałów. Nie zwrócił wcześniej uwagi na mimikę Viro, a temat wizyty Emily w Bristolu w jego opinii zdążył już przemknąć, więc nieco się zdziwił, że podniesiony został w kontekście jego nauczycielskości, co też uświadomiło mu, że tuż przed zakończeniem roku prawdopodobnie nie powinien przychodzić na obiady do jednej ze studentek. To mogło nie wyglądać najlepiej. - Szczerze to nie pamiętam jak do tego doszło... Między mną i Noxem wywiązała się jakaś rozmowa odnośnie bajek i ty nam się wcięłaś, nie? - spojrzał na Emily, poszukując pomocy, gdy czujne spojrzenie Viro przemykało pomiędzy nimi, jakby tylko szukało pretekstu do rozdmuchania sprawy. - Więc spontanicznie umówiliśmy się na maraton filmowy w Bristolu - wyjaśnił, mając wrażenie, że miało to miejsce już wieki temu. To jedno wspomnienie łatwo odblokowało w nim kilka następnych, przez co wyraźnie się ożywił, na moment nawet zapominając, że trzymał w dłoniach łyżkę, by nałożyć sobie wspomnianego makaronu. - Ale generalnie mamy kilka wspólnych wspomnień, jak tak teraz o tym myślę. Poszliśmy kiedyś razem na miotlarstwo, by wesprzeć się w nienawiści. I graliśmy w krwawego barona na cukierki w szpitalu po twoim wypadku, pamiętasz? Ograłem cię wtedy - wytknął jej prawdopodobnie z tym samym zadowoleniem, które miał w sobie tuż po grze - choć w tym momencie absolutnie nie pamiętał, czy faktycznie wygrał. - Och, a najlepsze było, kiedy twoja przebiegła siostra postanowiła, że zeswata mnie z gryfońską Dearówną i nawet zaaranżowała spotkanie, nie mówiąc oczywiście, że zaprasza również tę drugą osobę - zdradził, raz za razem zmieniając bezpośredniego adresata swoich słów, nie chcąc sprawiać wrażenie, jakby pomijał czyjąś obecność. Ułożył dłoń ponad kolanem Viro, by czułym potarciem nie tylko ściągnąć na siebie jego wzrok, ale też załagodzić przytyk, którego nie mógł sobie darować, gdy wesołość tak wyraźnie skrzyła się w zieleni jego spojrzenia. - Muszę cię zatem zmartwić, najdroższy, ale to ty jesteś "trzecią osobą" w tej relacji. My z Emily najpierw byliśmy przyjaciółmi, prawda Ems?
Przewróciła oczami, kiedy oczywiście to Viro ostatecznie wybrał wino. Faktycznie to od niego cały czas stało na półce i wyglądało na to, że nie krępował go fakt, że to podobno był prezent. Pewnie jakby wypiła go sama to jeszcze poczułby się obrażony. - Jasne, mam tu wode z cytryną i miętą, może być? - upewniła się i sięgnęła po przygotowany wcześniej dzbanek a jeśli Ezra potwierdził te opcję, nalała trochę do jego szaklanki, zaraz po tym jak trzy kieliszki do połowy napełniły się winem. - Odrazu wcięłam - pokręciła głową obruszona, chociaż w tym okresie faktycznie kręciła się w okolicy Ezry częsciej, niż ten pewnie by sobie tego życzył. Ale co poradzić, skoro dziewcyzna, którą uwielbiała, jakimś cudem zawsze znajdowała się w jego zasięgu. - Ale tak, bajkowy wieczór był super. I krwawy baron też! Chociaż najwyraźniej wspominam inną wspólną grę - zauważyła rozbawiona. To wspomnienie niedawno było jej zdaniem koszmarne. To co zrobiła wtedy w pewnym momencie wydawało jej się okropnym, niewybaczalnym wykroczeniem. Perspektywa potrafi zmienić się naprawdę drastycznie. Po chwili Ezra sam wywołał to wspomnienie, na co wzruszyła niewinnie ramionami. Hej, miała dobre intencje! - Prosiliście się o to, ja tylko próbowałam pomóc. Koniec końców dobrze dla ciebie, że nie jestem taką dobrą swatką - te słowa skierowała do swojego brata, który musiał być nieźle zdziwiony przebiegiem tej rozmowy. Warto było zaznaczyć, że zanim Ezra był jej nauczycielem, był po prostu starszym studentem i w takich kontaktach nie było nic dziwnego ani nie na miejscu. Miała nadzieje, że Viro zrobił już w głowie te matematykę. - Ale tak, nie musisz nas obie za bardzo przedstawiać. Ale możecie opowiedzieć, jak wy się poznaliście.
Mam wrażenie, że emocje na mojej twarzy mienią się kolorami niczym osłoneczniony popołudniowym światłem witraż i nawet nie próbuję wyłapywać konkretnych barw, pozwalając im płynnie przechodzić od jednej w drugą, doskonale wiedząc, że mimo tego chaosu odłamków muszą tworzyć spójną całość, gdy przygląda im się w całości. Bo tak naprawdę sam nie wiem, co dokładnie czuję, niby się uśmiechając, a jednak co chwilę ściągając brwi w niezrozumiałej dla siebie irytacji, bo przecież wiem - wiem przecież na Merlina - że rozmawiacie o czasach, przy których byłem nieobecny; przy których nikt z Was nie mógł pomyśleć, by zaprosić mnie na mugolski maraton czy by zeswatać mnie z miłością mojego życia. A jednak dawałem upust temu skrępowaniu, kręcąc nóżką trzymanego już kieliszka, stopniowo zmniejszając wyliczane przerwy między jednym a drugim łykiem teraz nieco sztucznie docenianego wina. - Nie jesteś za dobrą swatką - przytakuję, choć nie jest to do końca prawda, skoro wiem, że Emily umowiła mnie na niejedną naprawdę trafnie dobraną randkę, po której nie występowała kolejna tylko dlatego, że na pierwszej nie pojawiałem się osobiście, a pod metamorfomagicznym przykryciem. - Skoro nigdy nie wpadłaś na to, by umówić mnie z Ezrą... - argumentuję, zupełnie tak, jakbym ja był świadom tego, jak bardzo tego chciałem, chociaż przecież większą uwagę zwróciłem na Ciebie dopiero wtedy, gdy zbyt zajęty byłeś już pewnym przerośniętym Gryfonem. - Zależy co masz dokładnie na myśli... - zaznaczam, dając poprawić sobie humor tym przejęciem rozmowy na siebie, czego przecież potrzebowałem po brutalnym zepchnięciu mnie na boczne tory, więc i przysuwam się do Ciebie bliżej, by wygodniej ułożyć dłoń na Twoich plecach, chętnie gładząc je czule kciukiem w nieregularnym rytmie. - Poznaliśmy się w Hogwarcie, oczywiście. I musiało to byś na tyle nudne i zwyczajne, że żaden z nas nawet nie pamięta samego początku, bo i przecież nie znaczyliśmy dla siebie zupełnie nic - zaczynam powoli, pozerkując na Ciebie czujniej, by wyłapać czy podoba Ci się to, co mówię, czy jednak popełniam błąd. - Nie mogę być pewien czy chcąc się wpasować nigdy nie zdarzyło mi się przyłączyć do jakiejś drwiny rzuconej przez którego ze Ślizgońskich kolegów i to chyba sprawia, że jest mi na tę myśl jeszcze mocniej wstyd - przyznaję, pochylając się do Twojego ramienia, by ucałować je w setnych przeprosinach jak nie Ciebie, to samego siebie za to, jakim byłem kiedyś człowiekiem. Zupełnie jakbym teraz miał jakikolwiek powód do dumy. - Wyraźniej zaistniał w mojej świadomości dopiero w okolicach szóstej klasy i to już pamiętam dokładnie. Trafiliśmy wtedy do jednej grupy na zajęciach z Działalności Artystycznej prowadzonych przez jednego z praktykantów i... - urywam dramatycznie, musząc zaśmiać się, gdy w próbie rozładowania zażenowania rozmasowuję kciukiem lwią zmarszczkę. - Zrobił na mnie wrażenie. Oczywiście, że zrobił na mnie wrażenie. Miał naturalny talent i nie krępował się go pokazać nawet podczas zwykłych ćwiczeń. Ale wtedy nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli, z różnych powodów - nakreślam dalej, przenosząc na Ciebie spojrzenie, bo choć opowiadałem Ci już tę historię, to wciąż bolała mnie myśl, że z Twojej perspektywy musiała wyglądać zupełnie inaczej. - Zmieniłem się w niego, dość nieudolnie, bo w końcu i moja meta była wtedy jeszcze może nie dziecięca, ale nastoletnia, i sam dałem pokaz swoich teatralnych umiejętności w drobnej parodii. Wtedy jeszcze wydawało mi się, że chciałem być Tobą, a nie z Tobą - puentuję z nieco udawanym rozbawieniem, ostatnie zdanie kierując już nieco ciszej w Twoją stronę, potrzebując przypomnieć Ci, że byłem tylko głupim dzieckiem, jakby to mogło zmyć wszelki niesmak. Ja swój przecież do dziś próbuję przepłukać intensywnością czerwonego wina. - Ale to nie tak, że od tego momentu myślałem o nim jakoś intensywnie. Zwyczajnie... zacząłem zauważać jego obecność, a po opuszczeniu Hogwartu wyłapywałem jego nazwisko w gazetach czy na plakatach - podłapuję znów, kręcąc kieliszkiem, bo i wcale nie mam ochoty jeszcze kończyć swojego monologu, nie zdążając przecież w pełni odpowiedzieć na postawione przede mną zadanie.- Ale gdybym miał wyznaczyć moment, w którym poczułem, że naprawdę spotkaliśmy się po raz pierwszy, to byłby to Londyński antykwariat. W listopadzie dwa tysiące dwudziestego roku - przyznaję, znów czujniej spoglądając w Twoje oczy, by zobaczyć, czy podłapiesz podrzucony przeze mnie temat, choć nie do końca potrafię się powstrzymać przed cichszym dodaniem: - Wtedy znów zacząłem się oszukiwać, że po prostu chcę być Tobą.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Znał odpowiedź na postawione przez Emily pytanie, bo i kilka miesięcy temu sam dociekał, w jaki sposób Viro pamiętał go z czasów szkolnych i zastanawiał się, czy któryś moment z przeszłości mógł antycypować to, w jaki sposób rozwinęła się ich znajomość. W trakcie opowieści nie utrzymywał uważnego spojrzenia na partnerze, już z samych zmian brzmienia głosu potrafiąc odgadnąć, w którym momencie Viro potrzebował pochwycić w spojrzenie jego zieleń, by dodać sobie pewności i przekonania. I choć więcej zainteresowania zdawał się poświęcać jedzeniu, to nie pozwalał sobie na utracenie nawet jednego słowa z monologu, bo nawet jeśli rozmawiali już na ten temat, to nie powiedziałby, że wiedział dokładnie, co takiego partner zdecyduje się przywołać. - Ja akurat cieszę się, że nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni - zawyrokował przekornie do wcześniejszej drobnej pretensji Viro, dopiero układając sobie w głowie wszystkie słowa i przy okazji padające wyznania, stawiające go w trudnej sytuacji chęci pociągnięcia wątków wibrujących większą intymnością niż pozwalała na to obecność Emily. - Nie wątpię, że w każdej sytuacji ostatecznie udałoby ci się wzbudzić we mnie podobną mieszaninę frustracji i fascynacji, przez którą utknąłeś mi w głowie. Ale to był odpowiedni czas i odpowiednie miejsce. Nie chciałbym, by stało się to za sprawą narzuconej inscenizacji. Nie wiem, czy wziąłbym wtedy cię na poważnie... bez urazy, Ems. - Kącik ust zadrżał mu lekko, gdy ponownie pozwolił sobie na krytykę związkowego gustu dziewczyny - to mogło wróżyć im tylko jak najlepiej. - A w ten sposób potwierdziło się moje przekonanie, że w antykwariatach można odnaleźć prawdziwe unikaty. I Viro ma rację, mówiąc że to było nasze pierwsze spotkanie, też tak o tym myślę, bo dla mnie to był pierwszy raz, kiedy go dostrzegłem bez pryzmatu szkoły czy innych towarzystw, w których się obracaliśmy. - Wzruszył ramionami, szczerze wierząc, że o wiele bardziej liczył się ten czas, gdy Viro pozwolił mu dostrzec swoje prawdziwe kolory, nie to, że w którymś momencie życia zdawał się z niego szydzić. - Podszedł do mnie, udając sprzedawcę, w co łatwo było uwierzyć, kiedy nie wiedziałem jeszcze, że Viro nie hańbi się prawdziwą pracą. Nasza rozmowa potoczyła się... inaczej niż mógłbym się spodziewać pomimo wielu small talków przeprowadzonych z przypadku. - Emily wiedziała zresztą najlepiej, jak pokrętne potrafiły być drogi myślowe jej brata. - Wtedy to on zrobił na mnie wrażenie i... być może faktycznie trochę zazdrościłem ci twoich słów - przyznał się do zarzutu ze stłumionym śmiechem, czułością spojrzenia na moment otulając partnera, by w tym doświadczeniu poza słowami na chwilę przebywać tylko z Viro. - W każdym razie, moim zdaniem od razu między nami zaiskrzyło. Nie tak jak mogłabyś się spodziewać, nie romantycznie, oczywiście. Nie byłem zbyt miły dla twojego brata przez w zasadzie długi początek naszej znajomości, więc obaj mamy historię, której możemy się wstydzić. Ale taki rodzaj przyciągania i zrozumienia, to nie jest coś, co można zignorować, więc po prostu... musiało tak być. Jakkolwiek tkliwie to brzmi - zaśmiał się z odrobiną niezręczności, bezmyślnie stukając palcami o udo Viro w drobnym wyładowaniu emocji, które wiązały się dla niego z podjętym tematem, nawet jeśli w jego mimice nic nie zdradzało dyskomfortu.
- Spokojnie, nie ma urazy. Ja też wątpie, że to byłby dobry pomysł, bo Viro nigdy nie bierze moich rad. Może właśnie jestem świetną swatką, skoro nigd tego nie zaproponowałam - pokręciła głową, uznając, że za to może też należał się jakiś punkt, nawet jeśli tylko pocieszenia. Prawdę mówiąc nigdy nie pomyślałaby, że ich charaktery mogłyby się jakkolwiek uzupełniać. Ezra wydawał jej się być z zupełnie innego świata niż Viro, ale po tym co teraz obserwowała, wychodziło na to, że lepiej się ze sobą splatają niż możnaby sobie wyobrazić. - Viro - przewróciła oczami, z westchnieniem akcentując imie brata po opowięści o parodii. Podała Ezrze miskę z sałatką i nałożyła im wszystkim porcję głównego dania. Oczywiście, nie było to ani trochę zaskakujące, ale tylko potwierdzało jej teorie, że mogliby być wybuchową mieszanką. Słuchając jak opowiadają swoje strony historii, zastanawiała się, co naprawdę o nich myśli. Cieszyła się, naprawdę się cieszyła, że Viro postawił na kogoś takiego jak Ezra, ale nie miała pojęcia, jakie były ich realne szanse. Była chemia i widziała zaangażowanie po obu stronach, ale jednocześnie pojawił jej się dziwny ucisk w żołądku. Może widząc, że Viro aż tak się zaangażował, faktycznie się zmartwiła. Jak bardzo mu odbije, jeśli okaże się, że to nie to? - Brzmi jak wzorowy początek - przyznała szczerze, bo co nim było, jak nie spotkanie po latach, w antykwariacie, kiedy nagle pojawiła się iskra w mało przyjaznej relacji. - Czyli... prawie dwa lata temu. Przepraszam bardzo, jak mogłam nie wiedzieć o tym tak długo? - obruszyła się trochę, kiedy ta skomplikowana matematyka faktycznie do niej dotarła. W jej głosie nie było zaskoczenia, ale to nie znaczy, że nie zamierzała tego wytknąć.
Mruczę tylko w przytaknięciu, upijając kolejny łyk wina, bo gdy wy ciągnięcie dalej temat aranżowanych randek, w mojej głowie rozciąga się już obraz opowieści, w której faktycznie przystojny ambitny chłopak imieniem Ezra umówiony zostaje na kawę z równie ambitnym, ale jeszcze bardziej zagubionym chłopakiem imieniem Jasper. Wyobraźnią kreślę równoległe do siebie wszechświaty i to, jaki wynik tego spotkania osiągnięto w poszczególnych uniwersach, włączając kilka takich, w których zamiast Jaspera pojawiała się jego metamorfomagiczna postać, z którą później Jasperowi przyszło rywalizować. I właśnie na takie sposoby potrafię odpływać na całe wieczory, bezowocnie wybierając przyjemną prokrastynację zamiast spisania powstających swobodnie w mojej głowie inspiracji, jednak teraz przywołany zostaję do rzeczywistości zarzuceniem mi braku prawdziwej pracy. W jednej chwili ściągam brwi, gotów dopytać filozoficznie czym właściwie jest prawdziwa praca, a jednak w porę przypominam sobie, że minęły miesiące odkąd sam zapracowałem na choćby jednego brudnego galeona, więc i uśmiecham się tylko ciepło do moich sponsorów, zanim po opróżnieniu swojego kieliszka nie sięgam po butelkę wina, by dolać sobie drugą, nieco obfitszą porcję. - Chciałbym dać Ci je wszystkie - zapewniam w pełni świadom tkliwości cichego stwierdzenia, chcąc docenić szczerość przyznania się do zazdrości i mrugam do Ciebie wesoło, przyjemnie rozluźniony nie tyle procentami, co już samym dostępem do nich. - Och, proszę Cię, Ems - protestuję, wywracając oczami, musząc cmoknąć i upić kilka większych łyków wina, zanim decyduję się podjąć dalej. - Wtedy jeszcze nie było o czym opowiadać. Wręcz... opowiadanie o tym, przyznanie się do tych iskier mogłoby grozić przedwczesnym ich zgaszeniem i myśl o tym przerażała mnie równie mocno jak ta, że z tych iskier moglibyśmy wzniecić ogień - rozgaduję się, niby patrząc prosto w oczy siostry, a jednak to Twoje udo ściskając nieco mocniej, nie będąc pewnym czy faktycznie powinienem wspominać dogłębniej tamten czas. - Ezra nadal- znów był wtedy z Leonardo, więc nawet przed samym sobą udawałem, że nie o taką relację mi chodzi. Nawet gdy na feriach podkładałem mu prezent urodzinowy za swoje ostatnie galeony z wierszem, który do teraz znam na pamięć... Najwcześniej mógłbym cokolwiek powiedzieć Ci...- urywam w zamyśleniu, niemal dopływając do dna swojego kieliszka, a jednak jeszcze chwilę bawiąc się płytką czerwienią, zanim i z nią nie żegnam się ostatnim łykiem. - Po wakacjach w Arabii, tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale to wciąż było jeszcze za wcześnie - decyduję, zabierając się w końcu za jedzenie, już przy pierwszym kęsie musząc mruknąć nie tylko z zadowolenia nad smakiem, ale i w nagłym olśnieniu, że przecież gdy była ku temu najlepsza okazja opowiedziałem Emily wszystko. Wszystkie swoje obawy i wątpliwości. - Myślę, że to spotkanie odbywa się w idealnym momencie, gdy wszystko między sobą mamy już wstępnie poukładane i nie ma co rozgrzebywać się w przeszłości, skoro teraźniejszość jest tak przyjemna - wyrzucam z siebie pospiesznie, spojrzeniem wyraźne sugerując gospodyni, że miło było powspominać genezę naszego romansu, ale lepiej czym prędzej porzucić ten grząski temat. - Lepiej skupmy się na niedalekiej przyszłości, chociażby... planach na wakacje? - podsuwam więc niewinnie, licząc na zmianę tematu i przeniesienie uwagi na kogoś innego, by w tym czasie móc dyskretnie sięgnąć po Twój kieliszek, który tak wiernie czekał na mnie od samego początku.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Z zaskoczeniem odkrywał, że te wspominki nie budziły w nim emocji trudnych ani niejednoznacznych, których mógłby się spodziewać; szelmowskim zaczątkiem uśmiechu i krótkim zahaczeniem palcami o palce partnera odrzucił zmartwienie kryjące się za mocniejszym uciskiem na udzie, bo jego myśli nie uciekały ku przeszłości dalej niż tego granicę wyznaczały słowa Viro. Może jedynie na chwilę zawiesił się na imieniu swojego byłego, może otworzył usta, jakby echem chciał powtórzyć wers "czyś ty jest światłem, czy światło jest Tobą?", by potwierdzić, że i on znał na pamięć brzmienie pierwszego - ale też każdego późniejszego - otrzymanego wiersza; opowieść Viro pospieszała go jednak do porzucania tych myśli. - To prawda, pomimo wielu wspaniałych chwil, w naszych spotkaniach dominowały przez te dwa lata gorzkie zakończenia, a szkoda byłoby, gdyby taki posmak w nas pozostał, pomimo twoich doskonałych potraw - zgodził się z Viro, że pośpiech z wciąganiem w ich relację osób trzecich nie był wskazany. Mimo to z nieco rozbawionym zmarszczeniem brwi zareagował na tak nagłe odcięcie się od przeszłości, mogąc wyróżnić jeszcze kilka momentów, które warte były przywołania. Być może jednak dobrze było nie wyczerpywać tego tematu. - Och, nie jedziesz na wakacje hogwarckie, Ems? - zainteresował się, odgadując intencję Viro, bo przecież sam nie miał w tym temacie zbyt wiele do powiedzenia. - Nie szkoda Ci nie spędzić ich ostatni raz ze wszystkimi znajomymi z roku? Studia jednak kończy sie tylko raz... Względnie trzy, jak się jest mną, no ale mówimy o standardowej sytuacji - zażartował, kątem oka dostrzegając trzeci kieliszek, który już zbliżał się do virowych ust. - Nie robiłbym tego w tym tempie na twoim miejscu - zainterweniował więc cichym mruknięciem, pozwalając Viro samemu wymyslić konsekwencje naturalne, które mogły go dosięgnąć.
- Oh, myśle, że ten tłum znajomych, który zostawiam za sobą kończąc Hogwart jakoś to przeżyje - powiedziała rozbawiona, bo prawdę mówiąc, nie umiała wymienić zbyt wielu osób, z którymi potrzebowała tego typu pożegnania. Studia praktycznie przeleciały jej między palcami, nie czuła, jakby to było jakieś wzbogacające ją doświadczenie i z perspektywy czasu już nawet ine żałowała, że skupiła uwagę na czymś innym. Zaczynała dostrzegać, że co by się nie działo w jej życiu pozaszkolnym, typowe studenckie doświadczenie nie było dla niej i pewnie nigdy by go nie znalazła. Szczerze cieszyła się, że ma ten etap za sobą. - Spędzę lato wśród mugoli, rozglądam się za jakimś mieszkaniem. Chciałabym całkiem odciąć się od magii na te dwa miesiące, może dłużej. Odpocząć, nauczyć się czegoś. Może udałoby mi się nawet znaleźć jakąś pracę... nie wiem jeszcze jak to ugryźć. Jakbys miał jakieś rady to chętnie przyjmę - dodała, zdając sobie sprawę, że akurat on wie wiele o mugolskiej rzeczywistości. Naprawdę chciała się w tym zanużyć, a nie tylko schować różdżkę do szuflady. Nie była do końca pewna jak to zrobi, zwłaszcza że daleko jej było do ekstrawertycznej natury a różdżka była jak trzecia ręka, nie ważne z jakąś fascynacją przygladała się wszystkiemu, co mugolskie. Nadal było to egzotyczne i nieintuicyjne i właśnie to zamierzała zmienić. - A już myślałam że nie spodoba mi się bardziej - odchrząknęła, kiedy Ezra upomniał Viro w kwestii alkoholu. Dobrze, że ktoś nad tym czuwał, bo ona już nawet nie próbowala udawać, że może jakkolwiek na Viro wpłynąć. Wyglądało jednak na to, że ktoś mógł.
Choć standardowo to właśnie początki relacji wydają się tymi najsłodszymi, u nas zdecydowanie nie takie smaki królowały w pierwszych dniach, tygodniach czy nawet miesiącach, gdy każda zgoda łączyła się z odmową, a każdy pocałunek z następującym niedługo odrzuceniem. I choć naiwnym byłoby sądzić, że ten pikantno-gorzki początek uchroni nas przed utratą słodkości w przyszłości, to szczerze chciałem w to wierzyć, będąc pewnym tego, że jeśli w pełni zrozumieliśmy już dynamikę naszych charakterów, to każda kłótnia prowadzi nas wprost do słodko-pikantnego pojednania. Dlatego też moja dłoń wcale nie opadła w dół, by grzecznie odstawić kieliszek na Twoją uwagę, a właśnie prowokacyjnie zawiesiła się w powietrzu, by łagodnie oprzeć szkło o spragnioną czerwieni dolną wargę. Brew tylko drgnęła mi w zadowoleniu, gdy mój trunek został przyprawiony o dodatkowy komentarz siostry, sprawiając, że jeszcze trudniej było mi się mu oprzeć. - A już myślałem, że nie spodoba mi się bardziej - parafrazuję, wwiercając się w zieleń Twoich oczu, nim nie zaciągam się teatralnie zapachem wyjątkowości wybranego przez samego siebie wina, powolnie odrywając kieliszek od ust, by rozbujać go do rytmu łagodnie układanych zaraz słów. - Podobno przyjemność smakuje najlepiej, gdy rozkłada się jej doświadczenie w czasie. Rozciąga się ją do granic możliwości, by dostrzec każdą jej zaletę; poczuć każdy dreszcz satysfakcji z osobna, najlepiej przerywając sobie na chwilę, by całym ciałem poczuć jak bardzo pragnie się kontynuować - zaczynam, łapiąc spojrzenie siostry, jakbym robił jej braterski wykład o prawdach życiowych, na które wciąż jest jeszcze zbyt młoda, by samej je zrozumieć, dopiero wtedy mogąc powrócić do Twoich oczu, w swoich własnych kryjąc już niezdrowy błysk przewrotności. - Ale nie da się docenić takiej powolności, jeśli nie pozwoli się sobie na gwałtowność zachcianki. Na zwierzęce pochłonięcie tego czego się pragnie natychmiast, bezmyślnie, bezrefleksyjnie, bez analizowania każdej nuty z osobna, a jedynie żyjąc przez chwilę daną emocją… - wyrzucam z siebie szybciej, przerywając, by na raz wychylić kręcony do tej pory między palcami kieliszek, wypijając całą jego zawartość. - ...spełnienia - dodaję na resztce powietrza, jeszcze przed pierwszym złapaniem oddechu, zupełnie jakbym zaciągał się magią wypitego trunku tak, jak coraz rzadziej zdarza mi się kolorowym dymem papierosów. - Kiedy Wy ostatnio sobie na to pozwoliliście, hm? dopytuję z lisim uśmiechem, upojony już samą satysfakcją postawienia na swoim, choć i alkohol zdawał się coraz mocniej zaburzać równowagę mojego spojrzenia i koloryt uniesionych w zadowoleniu policzków.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Abstrakcyjna wydawała mu się myśl o całkowitym porzuceniu magicznego świata; lubił podczas krótkich odwiedzin rodziny przypomnieć sobie własne korzenie, szybko jednak zaczynało mu brakować tych drobnych wygód oferowanych przez magię. Nigdy podobnej tęsknoty nie odczuwał w drugą stronę. Rozumiał jednak, że dla Emily o wiele mocniej przypominało to przygodę i podróż w nieznane. - Masz już wybrane konkretne miejsce? Moja mama jest szefową kuchni w Bristolu, ma jakieś znajomości, więc może mogłaby cię gdzieś polecić. Będzie ci łatwiej skoro nie masz mugolskich kwalifikacji - zaproponował luźno, starając się nie przerzucać własnych przekonań na dziewczynę. Cała jego uwaga zaraz jednak została odciagnięta przez czerwony trunek obijający się po ściankach rozkołysanego szkła i słowa Viro rozbrzmiewające z pogranicza pasji i przewrotności. Obserwował skrupulatnie ruchy jego ust, nie mogąc się powstrzymać od zwilżenia własnych w kulminacyjnym momencie. Nie aprobował tego zupełnego lekceważenia dla ich wynikających z troski opinii, jednocześnie nie potrafiąc nic zrobić z tym, jak niezmiernie podobał mu się Viro, gdy był w swoim żywiole; gdy ze śmiałością i błyskiem w oku wygłaszał niezweryfikowane prawdy, jakby to on ustalał reguły wszechświata. I choć w ezrowej naturze leżało ustawianie wszystkich według swoich myśli, to przyciągał go ten przewrotny Viro, uderzający w odpowiednie struny z zadziwiającą wręcz precyzją. - Może masz rację. Nie wiem czy to był ostatni raz, ale na pewno tak intensywny, że trudno przyrównać cokolwiek później... - zaczął z namysłem, ulokowując spojrzenie w zielonych oczach, jakby podejmował rzucone mu wyzwanie. - Cassius Swansea. Nie będę wchodził w szczegóły, bo chyba przy studentce nie wypada, ale co się nie działo z Cassiusem Swansea... - westchnął z kształtującą się w kąciku ust tajemniczością i potrząsnął głową do własnych wspomnień, nie sprawdzając już, czy jakąś rysę pozostawiły na virowym zadowoleniu. - Wracając, Emily, nigdy nie musiałem odnajdować się w aż taki sposób wśród niemagicznych. Na pewno musisz zdobyć telefon i dobrze zapoznać się z internetem i portalami społecznościowymi. Bez tego pewnie będziesz uznana za... Ekscentryczną. - Załagodził, spodziewając się w takiej sytuacji dobitniejszej łatki "zacofanej". Nie chciał jednak wywoływać niepotrzebnej presji, gdy i tak wiele nowości na nią czekało. - Ale tak naprawdę ludzie wcale się nie różnią, więc jeżeli odnajdziesz się z technologią, to odnajdziesz się ze wszystkim. I nie martw się, mugole też nie wiedzą jak działa większość ich sprzętów, więc nawet jak o coś będziesz bardzo dopytywać, to nie będzie wcale głupie. Jak przed wyjazdem będziesz miała jakieś konkretne wątpliwości, to pisz do mnie śmiało - zachęcił dziewczynę, uśmiechając się lekko, nawet trochę podekscytowany faktem, że mógłby wprowadzić ją nieco w tę obcą rzeczywistość. - Tymczasem, wydaje mi się, że powinniśmy się powoli zbierać, zanim Viro zwierzęco pochłonie cały alkohol, który tu masz - zauważył, łapiąc dłoń partnera i mrugając do niego zaczepnie. Nie mógł się doczekać, gdy tylko zamkną się za nimi drzwi mieszkania i w gwałtownej zachciance przyjdzie mu sprawdzić, jak wielką bezczelnością mogły smakować usta Viro.