W tym pomieszczeniu Emily spędza najwięcej czasu. Pełni ono również funkcje sypialni - wystarczy rozłożyć z pozoru niewielką kanapę. Wystrój jest prosty, nie ma na widoku zbyt wielu zbędnych rzeczy. No, może poza zepsutym, małym telewizorkiem, który znalazła w mugolskim antykwariacie. Na biurku stoi maszyna do pisania, którą dostała w tym samym miejscu i masa różnych notatników, poukładanych w równiutki stosik. Poza tym w pomieszczeniu znajdziemy sporo czarnych świeczek i kwiatów, o której Emily stara się dbać z różnym skutkiem.
Kuchnia
Chociaż nigdy nie marzyła o karierze kucharza, to na swoje własne potrzeby, bardzo lubi gotować. Dlatego jej kuchnia już od pierwszego dnia została wypełniona wszelakimi zapasami. Jest też specjalna półka na wszelkie rodzaje kaw. Za jedną z szafek robi mugolska lodówka, która oczywiście nie działa ze względu na brak prądu, ale prezentuje się, zdaniem dziewczyny, bardzo ciekawie. W dodatku na blacie stoi kawiarka, jej najnowsze odkrycie.
Łazienka
Nowocześnie urządzona, z kilkoma roślinami. Tutaj nic nie ma prawa leżeć na wierzchu, wszystkie kosmetyki pochowane są głęboko w szafkach.
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Sro Sie 21 2019, 21:20, w całości zmieniany 2 razy
Autor
Wiadomość
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie przypuszczał, że jeszcze cokolwiek powie, spodziewał się, że przyjdzie mu ulotnić się w ciszy lub towarzystwie jakiegoś komentarza, który zepsuje wszystko jeszcze bardziej – był w tym dobry, oboje byli. Był gotów jak najprędzej zejść jej z oczu i samemu przestać ją oglądać, dlatego nie fatygował się zakładaniem góry ubrania i kiedy tylko wciągnął na siebie spodnie, wziął resztę rzeczy w ręce i chciał wyjść. Mieszkał przecież drzwi obok, byłby w stanie pójść tam nawet nago. Zaatakowała znienacka, choć nie wiedział, czy można było nazwać to atakiem. Wymierzyła cios w niezachwianą pewność, że ucieczka jest jedyną opcją. Uderzyła prosto w przekonanie, że wie, co tak naprawdę miała na myśli przez cały ten czas. Do reszty namieszała mu w głowie i nic już nie rozumiał. Wykorzystała go, czy nie? Wykorzystała i żałowała? Stała się tak perfidna, by wykorzystać go i w żywe oczy kłamać, że nic podobnego się nie wydarzyło? A może zawsze taka była, tylko nie dostrzegał tego pod niewinną, zwodniczą powłoką jej ciała? W każdym razie zatrzymał się, stanął z ubraniami poprzewieszanymi przez rękę i patrzył na nią, czekając na coś więcej. W końcu oblizał wargi, myśląc nad tym co właśnie powiedziała i przez moment milczał, licząc, że jakimś cudem wymyśli jaka reakcja będzie dla niego najlepsza. Ale spodziewane oświecenie nie nadeszło. Jego myśli wirowały niespokojnie w jego głowie i nie potrafił wyłowić z nich żadnego sensu. W końcu westchnął i wolną ręką przetarł twarz, jakby chciał doprowadzić się do ładu. — Też nie wiem — przyznał znacznie łagodniejszym tonem, po czym dodał — dobranoc — i ruszył ku drzwiom, które cicho za sobą zamknął. Nie mógł zostać tutaj ani chwili dłużej, bał się tego, co by to dla nich oznaczało. Potrzebował usiąść w spokoju i samotności, nalać sobie szklankę whisky i przemyśleć to wszystko na spokojnie; naiwnie liczył, że uda mu się wyciągnąć jakieś wnioski, dojść do konsensusu z samym sobą.
Ona też się tego nie spodziewała. Zwłaszcza, że poprzedni komentarz miał być własnie po to, żeby to uciąć i przecież jego reakcja wydawała się idealna - może nawet mieliby więcej o tym nie mówić. Tego chciała. Tak jej się wydawało. Nie potrafiła jednak tego tak zostawić, bo kłamstwo było zbyt duże i nie chodziło o to, że w rzeczywistości to nie była kwestia balu, bo o tym doskonale wiedział. Inne kłamstwo wybrzmiało z jej wypowiedzi i inne z pewnością usłyszał, a ona doskonale wiedziała jakie. Bała się, że jeśli w żadnym stopniu tego nie cofnie, zamknie wszystkie drzwi, co może było rozsądne, ale też wyjątkowo przerażające. Prawdę mówiąc bardziej, niż konsekwencję, których tak bardzo się bała, gdyby nie wypuściła go z ramion. Miała ochotę złapać go za rękę, przyciągnąć z powrotem i przytulić się, żeby chociaż trochę ukoić swój ból i pewnie jego, ale wiedziała, że tego nie może zrobić. Już nie. Sama do tego doprowadziła. Patrzyła na niego i naprawdę żałowała, tego co powiedziała, ale też tego, dlaczego to zrobiła. Żałowała, że wszystko nie mogło być prostsze, że nie mogła pozbyć się tego strachu, żalu, tego wszystkiego, co ciągle prowokowało ją do złych decyzji, wobec niego i nie tylko. Czuła, jakby była w potrzasku i jakby to, co sama robi, było od niej zupełnie niezależne. Zupełnie poza jej kontrolą. - Dobranoc - mruknęła tylko, nie wiedząc, czy w ogóle to usłyszał. Kiedy wyszedł z jej mieszkania, narzuciła na siebie koszulę nocną i wyjęła z szafki wino i kieliszek. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić, nigdy chyba nie czuła się tak samotna i nie wyobrażała sobie teraz zasnąć w pustym łóżku. Zwłaszcza ze świadomością, że dzieli ich tylko ściana, pozornie tak niewiele. Opróżniła kieliszek jednym duszkiem i sięgnęła po swój notatnik, otwierając nową, pustą stronę. Dawno nie zaczęła nowego rysunku, jedynie grzebała przy poprzednich, ostatnią stroną był wodospad, który coraz skrupulatniej dopracowywała. Powoli zaczęła szkicować kolejne jezioro, na początku dość podobne do poprzedniego, ale im dokładniej budowała krajobraz, tym bardziej widać było ogromne różnice. W końcu zmieniło się wszystko. Tylko czy na lepsze?
/zt
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Po podróży świstoklikiem udało mu się utrzymać w ryzach zawartość żołądka, poległszy za to – dość dosłownie – na utrzymaniu równowagi. Jak pierwszy lepszy mugol zwalił się na bruk przed kamienicą 23, lądując łokciem prosto w mętnej kałuży. Jęknął i zabełkotał coś pod nosem. Przy upadku rozciął policzek o leżący na chodniku kamyczek, ale nawet tego nie zauważył. Ktoś minął go bez zainteresowania kiedy próbował zebrać się z ziemi i złapać równowagę, która pozwoli mu dostać się na swoje piętro w kamienicy. To była druga i męcząca podróż. Ta z Kanady i ta po schodach, które okazały się być nie tylko ogromną przeszkodą, ale i niebywałym zagrożeniem. Wspinał się stopień po stopniu, z każdym coraz mocniej gubiąc przesycony zapachem gorzałki oddech. Na odpowiednie piętro wszedł bez mała na czworaka, a potem trzymał się mocno ściany, by nie narobić niepotrzebnego hałasu. Nie chciał obudzić Emily... Nie chciał, prawda? Chciał ją zobaczyć. Tak dawno jej nie widział. Zatrzymał się przed drzwiami swojej narzeczonej, uśmiechając się do siebie głupkowato. Podniósł rękę i z całej siły – bez żadnego wyczucia – załomotał w drzwi. Oparł się o framugę, tyleż po to, by nie było widać, że się chwieje, co w celu przybrania swobodnej pozy. Musiał dobrze się zaprezentować. Błoto skapywało z łokcia prosto na wykładzinę.
Tęskniła trochę za bardzo, niż chciała się do tego przyznać przed samą sobą. Miała sporo na głowie, a jeszcze więcej chętnie sobie dodawała - pracy, szkoły, tatuowania. Jej kalendarz był zapełniony, nuda praktycznie się w niego nie zakradała, ale kiedy kładła się wieczorem do pustego łóżka, czuła się trochę niekomfortowo. Zaczęła lubić towarzystwo i prawdę mówiąc, nie zdążyła się nim w pełni nacieszyć, kiedy znowu zniknęło. Miała wrażenie, że chociaż coś zmieniło się między nimi już w wakację, nie zdążyli jeszcze wykorzystać świeżej i intensywnej energii między nimi. Nie miała doświadczenia, nie wiedziała, czy to momentami irytujące przyciąganie wypala się z czasem, czy zostaje na stałe, ale wiedziała, że póki co wiernie jej towarzyszy. Właśnie dlatego, chociaż zafundował jej nagłą pobudkę, kiedy zobaczyła go w drzwiach, nie przekulkowała nawet tego, jak wygląda, co się dzieje, że sytuacja jest odrobinę dziwna. Może to przez zaspanie umknęły jej wszystkie dziwne okoliczności, ale zamiast się zaniepokoić, w pierwszej chwili wciągnęła go do środka i pocałowała bez namysłu. Dopiero wtedy poczuła zapach i smak, który nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości i przerwała to zanim zdążyło się dobrze zacząć. Spojrzała na niego i zorientowała się, że pozbawienie go stabilności, jaką względnie dawała mu framuga drzwi, było teraz jak najbardziej widoczne. - Serio? - spojrzała na niego z zawodem i pewnie mogłaby to zrobić delikatniej, ale zapobiegła rychłemu upadkowi, popchnęła go na kanapę. - Co z tobą? Coś się stało, że się tak upiłeś?- była rozerwana między chęcią zaopiekowania się nim, a złością. Wiedziała, że alkohol nigdy nie zniknął z obrazka, ale od dawna nie widziała go w takim stanie i prawdę mówiąc miała nadzieje, że ten etap jest już za nim. Usiadła obok niego, żeby pomóc mu ściągnąć przemoknięte ubrania. - Jutro będziesz sprzątać do mieszkanie - ostrzegła, krącąc głową. Zdecydowanie nie tak wyobrażała sobie ich pierwszą noc po jego powrocie, ale poza zawodem, ogarniał ją też strach, którego jednak póki co udało jej się nie pokazać. W końcu wciąż mogła mieć nadzieje, że zwyczajnie zaimprezował, wypił kilka drinków za dużo i wszystko tym razem jest całkiem niewinne.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Właśnie takiego powitania oczekiwał, takiego się spodziewał. Coś takiego było mu potrzebne i spełniało wszelkie jego potrzeby. To po to wspinał się mozolnie po schodach, po to wracał do tego przeklętego kraju. To dla tego pocałunku warto było żyć. Odpowiedział na niego z typowym dla osoby w jego stanie opóźnieniem, z pełnią namiętności, jak mu się wtenczas wydawało. Świat zawirował i był zupełnie przekonany, że przyczyniła się do tego jej bliskość, aż do momentu, gdy opadł ciężko na kanapę, bezwładnie jak kloc drewna. Wymamrotał niewyraźne przekleństwo i popatrzył na nią przekrwionymi oczyma, walcząc z niewyobrażalnym ciężarem powiek. Był tak nawalony, że właściwie nie do końca zarejestrował, że to ona go popchnęła, uznał raczej, że sam się potknął; może zdążył już zapomnieć? — Wróciłem — oznajmił bełkotliwie, uśmiechając się przy tym kretyńsko, tak jakby Emily z tego względu miała skakać z radości pod sam sufit. Podniósł rękę, pomyśleć by można, że po to, aby mogła bez większych zmagań odpiąć mankiet koszuli, szybko jednak znudził się mozolnym oczekiwaniem i wyciągnął ją dalej, sięgając do miękkich włosów, w których niezgrabnie (niechcący nieco ciągnąc za nierozczesane kosmyki) zanurzył palce. — Tenskni-em — oznajmił, podnosząc się z oparcia i przybliżając się do niej. — Tenskni-em zatobom — roześmiał się, owiewając jej twarz cuchnącym alkoholem oddechem. — Nie bonć zła, spotkaem znajomych. No, daj buzi. Oj tak, spotkał – kilka dni temu. Wpadł w ciąg i gdyby go zapytać, nie potrafiłby odpowiedzieć ile dni temu. Właściwie nie do końca wiedział jakim cudem załatwił sobie świstoklik, ani gdzie do cholery został jego bagaż.
Chciała mu wierzyć i to był problem, łatwo było przyjąć te wymówkę, nie zagłebiając się w to dalej i uznając to za drobne potknięcie. Ale znała go i głos jej w głowie, który podpowiadał, że coś jest nie tak nie milknął, nie ważne jak bardzo próbowała go wyciszyć. Westchnęła cicho, kiedy objął jej twarz i chociaż skrzywiła się lekko, kiedy poczuła nieprzyjemny zapach, to spojrzała mu w oczy. - Ja za tobą też. W tym problem - odsunęła się, nie dając mu oczywiście oczekiwanego buzi. Oczywiście chciała wpaść w jego ramiona i nie opuszczać ich przez całą pierwszą noc po powrocie, ale nie tak, nie, kiedy był w takim stanie. Miała ochotę wyrzucić mu, jaki zawód jej sprawił, ale wiedziała, że teraz i tak nic do niego nie dotrze i pewnie nic z tego nie zapamięta. Zresztą, coś w Emily ciągle hamowało ją przed zachowywaniem się zaborcza narzeczona. Nie chciała robić mu wyrzutów o imprezowanie, ale martwiła się, do czego to prędzej czy później doprowadzi. - Połóż się i prześpij - powiedziała w końcu i sięgnęła do guzików żeby go rozebrać. Chyba jeszcze nigdy nie robiła tego w tak nieerotycznym kontekście. I pewnie jeszcze nigdy jej tego tak nieutrudniał swoją nieporadnością. - Jutro pogadamy. Mam nadzieje, że to serio była impreza - pokręciła głową. Ale od kiedy Nate miał taką słabą głowę, żeby przypadkiem doprowadzić się do takiego stanu? Skoro pił dla towarzystwa, to pewnie doskonale znał swoje granice i nie przekraczał ich przypadkiem. Nie był nastolatkiem, który pierwszy raz sięgnął po jedno piwo za dużo, był bardzo świadomy swojej tolerancji. Czemu w takim razie postanowił przekroczyć granicę? Nie byli teraz... szczęśliwi? Jakkolwiek abstrakcyjnie to słowo brzmiało w przypadku ich relacji, tym razem naprawdę działo się coś dobrego. Czyżby starał się to sabotować?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zabełkotał z niezadowoleniem, kiedy nie otrzymał spodziewanego i pożądanego buziaka i dotknął raz jeszcze jej twarzy, jakby chcąc ją do tego nakłonić. Alkohol brał jednak nad nim przewagę i nie miał wystarczająco siły, by stawiać jej opór. Kiedy więc zaczęła go rozbierać, poddał się temu, poniekąd dlatego, że spodziewał się czegoś zupełnie odmiennego niż sen. Sięgnął do zabłoconego mankietu i majstrował przy guziku przez cały ten czas, kiedy ona odpinała resztę, a i tak nie zdążył sobie z nim poradzić. — Jebane koszule, robio za ciasne ciurki — warknął rozeźlony, a kiedy materiał opadł z jego ramion, przysunął się bliżej niej, i złapał za brzeg nocnej koszuli. — Cesz iszć szpać? — zapytał z niedowierzaniem. Spróbował szarpnąć śliski materiał, ale nie było chyba żadnym zaskoczeniem, że absolutnie mu się to nie udało. Odpuścił, zmieniając taktykę – przygniótł ją swoim ciężarem, zmuszając o tego, aby się położyła i bez zbędnych ceregieli wsadził jej łapsko pod piżamę, niedelikatnie ściskając drobną pierś. — Przeciesz tęskniłaś — sapnął w jej usta tuż przed mokrym, nachalnym pocałunkiem. On też tęsknił, a więc nie widział żadnych problemów w tym, aby sięgnąć po coś, co bezsprzecznie mu się należało. Niezgrabnie zsunął dłoń niżej, próbując wcisnąć ją do jej majtek.
Zdecydowanie chciała przewinąć czas do ranka, kiedy mogła z nim normalnie porozmawiać. Nie lubiła patrzeć na niego w tym stanie, liczyła, że nie będzie musiała go takiego więcej oglądać. Starała rozbierać się go jak najszybciej, licząc, że zaraz zaśnie i będzie mogła na spokojnie przeanalizować sytuację. Widocznie jednak nie był aż tak pijany, żeby szybko pogrążyć się we śnie. Nie spodziewała się jednak, że z całą swoją niezgrabnością zostało mu jeszcze tyle siły. Spojrzała na niego zaskoczona i trochę przestraszona. Dawno nie posłała mu takiego spojrzenia, nie odkąd byli razem i może gdyby nie był aż tak pijany, flashback szybko by go otrzeźwił. Teraz jednak to było zdecydowanie za mało, żeby ocucić Nate'a z amoku. - Puść mnie - powiedziała cicho, nagle zagubiona w całej sytuacji. Była przytłoczona i nie miała pojęcia jak się zachować, nawet kiedy wsunął dłoń pod jej koszulkę, dalej leżała jak sparaliżowana. - Nate, przestań, proszę - starałą się odchylić głowę, kiedy zaczął ją całować. Dopiero kiedy jego dłoń powędrowała stanowczo zbyt nisko, udało jej się uwolnić z dziwnego paraliżu. - Przestań! - spoliczkowała go i popchnęła do tyłu, licząc, że jego kiepska równowaga pozwoli jej wydostać się z tej pozycji, nawet jeśli ciężar jego ciała boleśnie ją przygniatał. Nie miała ochoty w niczym mu pomagać, prawdę mówiąc, miała ochotę go wyrzucić za drzwi, ale mimo wszystko... nie chciała zostawiać go na pastwę losu. Nie wiedziała do czego zdolny jest w tym stanie. Mimo wszystko, kiedy tylko miała okazję, sięgnęła po różdżkę, która leżała na półce, czując, że powinna mieć coś do obrony. To pewnie nie było normalne - nie czuć się przy nim bezpiecznie. Ale nie było też przecież niczym nowym.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie myślał. Alkohol nie miał prawa być żadnym usprawiedliwieniem, ale to, co się teraz działo – to nie on. Górę wzięły nad nim zwierzęce instynkty, pożądanie połączone z agresją; górę wzięły też uczucia, choć przekierowane w nieprawdopodobnie niewłaściwy sposób. Nie myślał o tym co jej robi, myślał tylko o tym, jak bardzo za tym tęsknił. Nie zastanawiał się nad tym, jak wygląda to z jej perspektywy – w tym momencie w ogóle nie bardzo miał cokolwiek w głowie, poza tym jednym głosikiem, który nakazywał mu sobie ulżyć. Chciałoby się powiedzieć, że wymierzony mu siarczysty policzek przyniósł otrzeźwienie, ale nie pokrywałoby się to do końca z prawdą – ta bowiem, jak to często bywało, była raczej paskudna. Rzucił jej zdezorientowane, pełne niezrozumienia spojrzenie i warknął pod nosem, ale widząc wymierzoną weń różdżkę, prychnął tylko jeszcze i rozwalony na kanapie uniósł obie ręce ku górze w geście poddania. — Nie to nie, Twoja strata — skrzywił się, ale zaraz wyciągnął do niej rękę. — Choć, nie chce spać sam — powiedział z zaskakującą szczerością, wtulając zakrwawiony policzek w poduszkę. Czy jednak przyszła, czy nie, sen spadł na niego ciężką kurtyną zanim zdążył się o tym przekonać. Poranek był z kolei niezwykle ciężki. Obudziła go znajoma suchość w ustach, kiedy jednak wyciągnął rękę w miejsce, gdzie zwykle przygotowywał sobie szklankę pełną wody, napotkał zupełną pustkę. — Kurwa mać — zaklął przepitym, zachrypłym głosem. Uchylił powieki i choć spodziewał się światłowstrętu, tak czy inaczej jęknął, czując, jak czaszkę rozłupuje mu ból. Takiego kaca nie miał chyba nigdy w życiu. Obraz rozmazywał mu się jeszcze przed oczami i nie bardzo potrafił określić gdzie jest, ani jakim cudem leżał rozebrany. Miał wyjątkowe szczęście, że obok niego nie leżała żadna nieznajoma, bo z ostatnich kilku dni, zwłaszcza tego ostatniego, potrafił sobie przypomnieć zaledwie urywki zdarzeń. Ze zdziwieniem odkrył, że zna to wnętrze, i że wcale nie przypomina mu ono kanadyjskich wnętrz, było znacznie bardziej... kompaktowe. Ciasne. Przytulne. I należało do Emily. Niechętnie podniósł się z łóżka, choć żołądek protestował przeciwko jakimkolwiek ruchom i powlókł się do kuchni, gdzie zaczął przetrząsać szafki w poszukiwaniu alkoholu. Musiał znaleźć klina zanim pojawi się tu jego narzeczona.
Może nie była w stanie wyrzucić go z mieszkania, ale z całą pewnością nie zamierzała spać obok niego. Na szczęście nie musiała się wdawać w dyskusje na ten temat - usnął szybciej, niż zdążył się zorientować, że powoli opuściła pomieszczenie. Trudno było powiedzieć, że poszła spać do siebie - raczej poszła kręcić się przez pół nocy, próbując usnąć i znaleźć trochę odpoczynku, którego potrzebowała. W końcu usnęła nad ranem, ale i tak i tak obudziła się dość wcześnie. Na tyle wcześnie, że zanim otworzył oczy, ona już była w kuchnii robiąc kawę. Z pomieszczenia wybawił ją odgłos, który sugerował, że jej narzeczony wróćił do krainy żywych i teraz buszuje po jej szafkach. Weszła do salonu z dwoma kubkami kawy. - Nawet o tym nie myśl - wcisnęła kubek z kawą w jego dłoń i chyba tylko cudem przy okazji nie wylała połowy na niego. To nie było subtelne wręczenie. - Możesz mieć kawe tylko dlatego, że mam za miękkie serce - była zła. Oczywiście, że była. Wkurzona, sfrustrowana, smutna, ale to na szczęście ukrywała pod całą resztą. Upiła kawy ze swojego kubka, chociaż mała część jej sama miała ochotę coś do niej nalać. Ale druga gardziła teraz alkoholem bardziej, niż czymkolwiek innym. Nie miała pojęcia, ile Nate pamięta. Czy pamiętał cokolwiek? Czy byłaby w stanie mu to przypomnieć? Zdecydowanie to nie była historia, którą miała ochotę opowiadać, wolałaby raczej wymazać to z pamięci. - Mam nadzieje, że dobrze się bawiłeś na wyjeździe.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Blady jak ściana, zwiedzał właśnie zawartość barka, dziwiąc się jak to możliwe, że trzymała w domu tak niewiele wysokoprocentowych napojów. Podniósł na nią spłoszone spojrzenie, a zaraz potem westchnął, prostując się niechętnie. — Jak wypiję szklankę whisky, kac minie jak ręką odjął, jaki... — zacisnął zęby kiedy odrobina kawy kapnęła mu na obnażone przedramię. Wziął kubek do drugiej ręki i zlizał gorącą kawę, patrząc na nią z wyrzutem. — Jaki masz z tym problem? To był ciężki tydzień. Zmarszczył brwi i przysiadł na brzegu kanapy, upijając łyka kawy. Skrzywił się, patrząc w kubek, jakby samym wzrokiem miał móc określić skład chemiczny jego zawartości. — Nie posłodziłaś? — zapytał, próbując ignorować ból głowy, który wydobywał z niego najgorszego marudę. W końcu jednak pokręcił głowę, napił się jeszcze łyka, odstawił kubek na stolik i wyciągnął do niej rękę, klepiąc znacząco swoje kolano. — Wcześnie wstałaś, mam wrażenie, że... byliśmy wczoraj razem — uśmiechnął się do niej znacząco i potarł nieogolony policzek. Zdziwił się, czując pod palcami resztki zakrzepniętej krwi. Śmierdział potem, alkoholem i ulicznym błotem. Czuł się jak kompletne gówno. — Jesteś zła? Zaraz pójdę pod prysznic...
Może i nie chciała żeby ta historia wydobyła się z jej ust, ale nie zamierzała pozwolić mu nie pamiętać. Była wściekła i wyglądało na to, że on nie miał nawet cienia wyrzutów sumienia. Złość w niej narastała i miała to wypisane na twarzy, palce zbladły jej od zaciskania na kubku, zaskakujące było to, że jeszcze nie pękł. - Ciężki tydzień? Biedak, musiałeś zatopić się w alkoholu, hm? Nie umiesz w żaden inny sposób przełknąć jednej negatywnej rzeczy. Żałosne - rządziły nią emocje, nie myślała, mówiła i może nawet niezbyt trafnie przekazywała swoje emocje, ale żadna blokada w niej już nie istniałą. Nie próbowała udawać, że nie jest nadopiekuńcza, że nie obchodzi ją, jak Nate imprezuje i jakie decyzje podejmuje. Uniosła brew, kiedy zapytał o cukier i o ile to było możliwe, jej dłonie zacisnęły się jeszcze szczelniej na gorącym napoju. Wzięła głęboki oddech, który miał powstrzymać ją przed wybuchem, ale po jego kolejnych słowach, nie było już na to żadnych perspektyw. Położyła, a raczej walnęła kubkiem o stół, wylewając połowe jego zawartości i robiąc prawdopodobnie mało przyjemny dla Nate'a na kacu hałas. - O tak. Nic nie jest tak podniecające jak twój piijany i zataczający się narzeczony, ktory dobiera się do ciebie czy tego chcesz, czy nie. Mieliśmy wspaniałą noc, kurwa - dopiero do niej dotarło, że jej ręka też zabolała od gorących kropli kawy. - Nie, nie jestem zła. Jestem we wspaniałym nastroju. Jedynie nie widziałam cię tygodniami, a kiedy w końcu się pojawiłeś to z rozmachem. Właśnie za tym tęskniłam. Dobrą dawką alkoholizmu. Jak długo trwała ta impreza? Dzień? Tydzień? Czy może cały czas chodziłeś w takim stanie, kiedy ja czekałam aż wrócisz? Myślisz, że to normalne? - spojrzałą na niego. Wczoraj może przez chwilę kupiła jego wymówkę, ale kiedy (poniekąd) się z tym przespała, wszystko wydawało jej się mało prawdopodobne.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nigdy nie widział jej w takim stanie. Niejednokrotnie zepchnął ją na absolutny skraj emocji, zwłaszcza tych negatywnych. Doprowadzał ją do strachu, smutku, złości... ale nigdy do tak niepowstrzymanego szału. Spoważniał już po pierwszych słowach, ale w porównaniu do tego, co miał usłyszeć za chwilę, były niczym. Pojedynczym powiewem wiatru zapowiadającym nadciągającą wichurę. Świstem zaklęcia, nim to osiągnie swój cel i wybuchnie pełnią mocy. Popatrzył zdezorientowany na kubek i zmarszczył brwi, w geście oczekiwania. No bo była mu przecież winna jakieś wyjaśnienia. Skrzywił się w momencie, gdy huknęła kubkiem i przyłożył dłoń do skroni, pocierając ją z zamkniętymi oczyma. Choć jej wrzask sprawiał mu skrajny ból (głównie fizyczny, choć nie ma się co oszukiwać, psychicznie też nie czuł się z tym najlepiej), starał się słuchać jej uważnie i wydobyć z plątaniny słów jakiś ogólny sens, który wiązałby się ze złością na niego. Jej wściekłość była jak policzek... zupełni taki sam, jaki wymierzyła mu w nocy. Otworzył oczy, patrząc z niedowierzaniem na własne dłonie. Nie, nie pamiętał wciąż wszystkiego, nie potrafił odtworzyć większości wczorajszych wydarzeń, ale wspomnienie uderzenia połączone z przebłyskami targającego nim podniecenia układały się we wspólną całość razem z tym co mówiła. — Ja... — chyba pierwszy raz w życiu odjęło mu mowę. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, nie potrafił zaplanować kolejnego kroku. Jak zachować się w takiej sytuacji? Wstał i zbliżył się do niej o pół kroku. — Skrzywdziłem Cię wczoraj? — żołądek zaprotestował na tę zmianę pozycji, ale zignorował jego żałosne fikołki, z pełnią powagi wpatrując się w jej twarz.
Skrzywdził? W kontekście w jakim pytał odpowiedź brzmiała nie, co nie znaczy, że faktycznie jej nie skrzywdził. Mieli za sobą tak wiele, tak wiele że zadziwiające było to, że to wczoraj po raz pierwszy jego dotyk naprawdę ją brzydził. Bo nawet w najgorszych kłótniach, w ich najtrudniejszych momentach wiedziała, że ma do niej tyle szacunku, że nie jest taki, nawet kiedy nie znała go za dobrze, w tej jednej kwestii z jakiegoś powodu czuła się bezpieczna. Wiedziała też, że jak toksyczna ich relacja nie była, były pewne granice, była ta przestrzeń w których mogła powiedzieć, że może uczucie jakim go darzyła nie było najzdrowsze - ale. Było ale. Było to minimum bezpieczeństwa w przytłaczającym szaleństwie. - Nie, do niczego nie doszło, bo cię uderzyłam - podkreśliła, chcąc wyraźnie zasugerować, że słowa nie wystarczyły. A przecież zawsze powinny wystarczyć, a wręcz to powinno być aż nadto, wczoraj sama jej postawa była oczywista. Miała nadzieję, że to będzie bodziec. Przecież wiedziała, że taki nie jest, a przynajmniej że nie chce taki być. Że to coraz bardziej ryzykowne, to co robił z nim alkohol, to wymykało się z kontrolii. O ile kiedykolwiek pod jakąś było. - Nie mogę być taka, Nate - uspokoiła się trochę, chociaż jak z jej głosu uchodziła złość, tak wkradał się smutek i trudno było powiedzieć, co było gorsze. - nie mogę być dziewczyna, która przymyka oko na takie rzeczy. Z tej drogi nie ma odwrotu. Wczoraj na nią zjechaliśmy i nie wiem co dalej - powiedziała, siadając na kanapie zrezygnowana, zmęczona i zagubiona. - Bałam się - szepnęła. Wiedziała, że ma problem. - A najgorsze jest to, że nie ważne jak staram się to opanować, od wczoraj nic, tylko cię usprawiedliwiam. Głowa mi pęka od ilości wymówek, które sam sobie wymyśliłam - cóż, przynajmniej zdawała sobie sprawę, że nie myśli trzećwo. Nie powstrzymywało jej to jednak przez zrozumieniem i próbą znalezienia rozwiążania. - Masz problem i jestem tu dla ciebie. Ale sam musisz chcieć coś z nim zrobić - kiedy był na to dobry moment, jak nie teraz? Wcześniej nie miał nikogo, kto pomógłby się z tym zmierzyć, ale teraz przecież miał ją, była gotowa mu pomóc jak tylko mogła. Ale najważniejszych rzeczy nie mogłą zrobić za niego.
Viro zaskoczył ją swoim powrotem i zaprosiła go do mieszkania spontanicznie i trochę nieprzemyślanie - zapominając, jak ostatnio żyła. Od pójścia na odwyk bardziej koegzystowała niż faktycznie żyła, chodziła do pracy, chodziła do szkoły, zabijała czas jak tylko się dało, a przez mieszkanie przebiegała najszybciej jak mogła, zostawiając po sobie ogromny bałagan. A Emily nie była bałaganiarą, wręcz przeciwnie, w domu Rowle to jej pokój zawsze najbardziej błyszczał czystością i to ona zawsze narzekała, że jej bracia zostawiają syf na każdym kroku. Weszła do mieszkania równo z jej bratem, bo pędziła tuż po pracy, więc nie miała za dużo czasu, żeby zakryć te tragedie. - Nie miałam ostatnio za dużo czasu, sorka - wyjaśniła i sięgnęła do barku, zerkając na Viro pytająco. Ona zdecydowanie musiała się napić. W jej barku było zdecydowanie za dużo prawie opróżnionych butelek jak na kogoś, kogo narzeczony właśnie siedział na odwyku. Oby nie musieli się wymienić łóżkami już niedługo. Po wyborze swojego brata zrobiła mu drinka i tego samego zrobiła sobie samej, zrzucając parę rzeczy z kanapy, żeby oboje mogli wygodnie usiąść. - Dobra, to opowiadaj, jaka przygoda mi ciebie znowu zabrała. Dobrze, że chociaż kontekwentnie wracasz - pokręciła głową.
Wiem, że nie byłem dobrym bratem. Na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że nie było roli, w której byłbym dobry. Nigdy nie byłem odpowiednio dobrym przyjacielem dla Camaela i teraz też nie byłem dla niego dobrym asystentem. Nie pamiętam już nawet, gdy udawałem dobrego partnera dłużej niż przez słodki pierwszy miesiąc związku, ani kiedy spełniałem wszystkie obowiązki w jakiejkolwiek z moich prac. Nikt jednak nie dał mi odpowiednich instrukcji. Samouczka przyjaźni czy poradnika dobrego starszego brata. Nikt nigdy nie mówił "następnym razem zrób to lub to", zatrzymując się na samym "nie rób tego i tego", więc ciągle błądzę po omacku, starając się i próbując, a jednak wciąż popełniając zupełnie niezrozumiałe dla innych błędy - jak powrót do Hogwartu i dopiero późniejsze poinformowanie rodziny o ponownym zakwaterowaniu w brytyjskich okolicach. I takie jak przywiezienie Ci ogromnego pluszowego łosia wprost z Kanady, którego mogłem odczarować teraz ze zgrabnego breloczka, gdy tylko zaczęłaś kręcić się wokół domowego barku. - Wino, kochanie. Zawsze czerwone wino - mruczę w odpowiedzi, z zabójczą powagą układając pluszakowy prezent na kanapie, szczerze przekonany o tym, że ogromny łoś jest właśnie tym, co poprawiłoby humor każdej dziewczynie, której narzeczony trafił właśnie na odwyk. - Cieszę się, że dbasz o płyny, ale nie zapominaj o tym samym dla roślin. I w obu przypadkach może warto pomyśleć o wodzie - zauważam, w pełni hipokryzji, bo łapię Twój policzek w czułym muśnięciu zmartwienia dokładnie wtedy, gdy przejmuję w swoją dłoń (mam nadzieję) hojnie wypełniony kieliszek wina. - Póki mam do kogo, to wracam... - zaczynam nieco pesymistycznie, bo i kręcę się wciąż właśnie w tym humorze od kilku ładnych dni, nigdzie nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca, w którym czułbym się dobrze, niemal odzwierciedlając to tym, że i teraz zacząłem kręcić się po salonie, prostym Roro Florens podlewając co bardziej potrzebujące ratunku rośliny. - W Kanadzie podłączyłem się pod grupkę czarodziei, którzy postanowili dosiąść Ptaka Gromu. Cholernie mocno nakręciłem się na epickie zdjęcia, może nawet bym coś na tym zarobił, ale okazało się, że Ci idioci wcale nawet nie wiedzieli jak go wytropić i tylko łazili w deszczu po górach - nakreślam pospiesznie, opadając w końcu na kanapę obok przywiezionego Ci pluszaka, od razu biorąc kilka solidnych łyków ulubionego trunku, by przegonić z języka posmak porażki. - Ems... - wzdycham, bo i nieszczególnie wiem jak zapytać Cię o to, czy masz jakiekolwiek plany, aż nazbyt dobrze wiedząc jak przytłaczające może być myślenie o przyszłości, a co dopiero teraźniejszości. A jednak mielę te słowa w ustach, by w końcu wyrzucić z siebie najogólniejsze z możliwych: - Co teraz?
Uśmiechnęła się na widok łosia. Czy to była najbardziej praktyczna rzecz na świecie? Pewnie nie. Czy wolałaby, żeby zamiast tego Viro posiedział trochę dłużej na miejscu? Na pewno, ale prawda była taka, że Emily miała do niego ogromną słabość i miała wrażenie, że zawsze doceniała nawet najdrobniejszy gest z jego strony, bo tak często był nieobecny i niezaangażowany, że kiedy tylko miała przy sobie, cieszyła się, że jest blisko. To może nie było sprawiedliwe wobec jej braci, którzy przez te wszystkie lata byli znacznie bardziej obecni co oczywiście sprawiało, że bardziej podatni na wpadanie w kłótnie z Emily. - Uroczy, dziękuje - uśmiechnęła się. - Jedyne stworzenie które zobaczy moje łóżko przez długi czas - pokręciła głową i zdała sobie sprawę, że Jasper pewnie niekoniecznie chciał sobie wyobrażać w nim cokolwiek więcej. Uniosła brew, kiedy jej brat nie omieszkał ocenić jej obficie polanego drinka. Kto jak kto, ale on zdecydowanie nie był w pozycji, żeby to oceniać, ale wiedziała, że się martwi. Nie była w najlepszej kondycji. - Nie sądziłam, że ty będziesz oceniać ile pije - zauważyła mimo wszystko, podając mu kieliszek równie przepełniony jak była jej szklanka. - Wiesz, że zawsze bedziesz miał do kogo - zajęła miejsce po jednej stronie łosia. Ona się nigdzie nie wybierała, nawet jakaś szalona wyprowadzka za granicę nigdy nie była jej w głowie, lubiła Anglie, pewnie jedyne co by rozważała, to ucieczke do mugoli, ale wciąż, w tym obszarze. Oczywiście, że wrócił, bo podróż nie poszła mu po myśli. Miał do tego prawo, był dorosly, mógł jechać gdzie chciał, na ile chciał i nie mogła robić mu wyrzutów, ale jej wewnętrzne dziecko trochę liczyło na to, że chociaż raz wróci dla niej. Żeby ją wesprzeć, właśnie w takim czasie jak teraz. - Co masz na myśli? - spojrzała na niego. Emily zamierzała po prostu czekać. Wierzyła, że Nate wyjdzie na prostą, zdecydował się na odwyk, teraz mogło być już tylko z górki, prawda? Kiedy wypuszczą go do domu, zajmie się nim, przypilnuje, żeby nie dotknął się więcej alkoholu, opróżni swój własny barek na wszelki wypadek i będzie przy nim kiedy tylko będzie jej potrzebował. Taki miała plan i naiwnie nie widziała w nim żadnych minusów, to musiało podziałać. - Wszystko jest dobrze, szkoła, praca, Nate wróci za jakiś czas i wszystko wyjdzie na prostą, nie?
Ten niepewnie zatrzymany w płucach oddech uświadamia mi, jak dobrze było usłyszeć te słowa. "Wiesz, że zawsze będziesz miał do kogo". Wiem? Nie jestem tego pewien i tym bardziej potrzebowałem od Ciebie tego konkretnego zapewnienia, które na chwilę odjęło mi (nawet mi!) mowę. Wiem, że teraz cierpisz; że masz swój prawdziwy problem, realny, namacalny, a jednak i tak pozwalam sobie na to wewnętrzne dramatyzowanie i użalanie się nad sobą, jakbym kiedykolwiek zaznał czyjejś obecności na tyle, by móc teraz bać się samotności. Bo to jej się boisz, prawda? To przed nią się znieczulasz winem, bo wiesz, że z każdą godziną staje się większa, masywniejsza, wraz zachodzącym słońcem zagarnia dla siebie więcej Twojej przestrzeni i cierpliwie zbliża się do złapania Cię za serce. Wiem, rozumiem, widzę to w Twoich oczach, a jednak nie potrafię zrobić nic więcej od tego ujęcia dłonią pluszakowego kopyta przyniesionego dla Ciebie łosia z jakąś durną nadzieją, że gdy Ty chwycisz tę drugą, magicznie zadziała to tak, jakbym naprawdę pocieszająco złapał Cię za dłoń. Cmokam cicho z niezadowoleniem na tę nielogiczność w Twojej wypowiedzi, a jednak ledwie otwieram usta, to już zamiast krytyki czy pustego pocieszenia decyduję się na kilka solidnych łyków z trzymanego kieliszka, by to w winie odnaleźć szczere myśli. - Nie wiem - przyznaję więc ostrożnie, kciukiem czule gładząc miękki plusz trzymany w dłoni. - Naprawdę nie wiem, Ems, czy wszystko tak po prostu wyjdzie na prostą, ale nie wyjechałbym, gdybym wiedział, że cokolwiek u Ciebie na tej prostej nie jest - ciągnę dalej, z pieczołowitością dobierając słowa, gdy wychylam się nieco, by zerknąć Ci w oczy. - Nie chcę, byś zmarnowała swoje życie czekając. Jakby dopiero od jego powrotu miało być dobrze. Pamiętasz jak dużo pasji i chęci do działania miałaś w sobie wcześniej? Może jego nieobecność to dobry czas, by odnaleźć w sobie tę waleczność? - proponuję, chcąc znów widzieć Cię jako główną bohaterkę, nie poboczną postać, która znika z linii fabularnej wraz z utratą ukochanego. - Jesteś silną, odważną i uzdolnioną kobietą - przypominam Ci, na tę krótką chwile faktycznie wyciągając dłoń dalej, by złapać Twoją rękę w zapewnieniu o prawdziwości swoich słów. - Nie potrzebujesz nikogo i niczego, ale chcę byś wiedziała, że pojawię się, gdy tylko mnie zawołasz. Zawsze znajdę dla Ciebie czas. Będę przy Tobie, Ems. Przysięgam.
Zastanawiała się nad tym, co właśnie powiedział jej miedzy wierszami. Miał rację? Kompletnie straciła siebie w tym wszystkim? Czy jeszcze cokolwiek zostało z jej osobowości, czy teraz była jedynie tym, co ukształtowało ją przez ostatnie dwa lata. Nigdy nie była typem ekstrawertyka, ale ostatnio pobijała własne rekordy. Odsunęła się od rodziny, przyjaciół, znajomych. Kiedy była w Hogwarcie, czuła się, jakby była za szklaną szybą, obserwowała innych, ale nie była tam z nimi, nie duchem. Jej myśli od tak dawna zaprzątał tylko on, oczywiście nie początku w romantycznym sensie, przez większość tego czasu w negatywnym, dopiero niedawno to przeobraziło się w coś innego. Tylko przy nim mogła być w pełni szczera. Powoli zaczynała czuć, że tylko przy nim mogła być sobą, że tylko on mógł zaakceptować ją taką, jaka była teraz. Nawet ona sama miała z tym trudności. Zbliżając się do niego, zdradziła swoje wartości. Przyjaciela. Siebie. Nic już nie było takie samo, jak kochany Mef by nie był, jak bardzo by się nie starali udawać, że może być jak dawniej, czy naprawdę mogło? Czy naprawdę mogła jednego dnia siedzieć u niego w barze jakdyby nigdy nic, a drugiego budować relację z Natem, z którym łączyła go nie tylko historia, ale poniekąd też teraźniejszość? Dominik i Charlie. Po wojnie, którą przeprowadziła w domu przez to, że śmieli nie wzgardzić jej narzeczonym, po tych wszystkich zapewnieniach, że ją skrzywdził, teraz, kiedy byli blisko, jak miała przebywać w ich obecności, patrzeć im w oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. Cały świat był teraz tak odległy i tylko Nate był blisko, ale nawet on uciekł z jej zasięgu i zostawił ją samą, w pustym mieszkaniu, wyczekującą powrotu kogoś, przy kim znowu może odetchnąć. Ich relacja była toksyczna na wiele sposobów z których zdawała sobie sprawę, naprawdę nie potrzebowała tego kolejnego olśnienia. - To nie takie poste, nie umiem się na niczym skupić. Nie umiem odwrócić od tego wzroku - wiedziała, że ma rację. Że dystans był dobrym powodem, żeby poszukać siebie i zobaczyć, czy cokolwiek z dawnej Emily jeszcze w niej zostało, jak wiele jest w stanie wydobyć, za czym tęskni i co musi naprawić. Sprawdzić, co tak naprawdę jej służy. - Kocham go - westchnęła, gładząc ramię misia. I to była prawda. Nawet jeśli było w tym uzależnienie, jeśli niektóre łaczące ich nicie niekoniecznie były nasączone czystym i niewinnym uczuciem, to na koniec dnia wiedziała, że to prawda. Nie tylko samotność, czy zagubienie pchały ją w jego ramiona i nie pozwalały odetchnąć spokojnie, kiedy męczył się na odwyku. Nie tylko strach przed tym, że kiedy w pełni wytrzeźwieje i wyjdzie na prostą to zobaczy, jak wiele między nimi jest nie tak i zacznie podważać sens tego, co robią, spędzał jej sen z powiek. Nie mogła tak po prostu ruszyć dalej, nie wiedząc, czy on sobie poradzi, nie mogła nabrać pełnego oddechu dopóki ulga widząc go zdrowego i w pełni sił nie przyniesie jej ukojenia. Jedno było pewne - potrzebowałą tego, co Viro powiedział. Odsunęła pluszaka i po prostu wtuliła się w brata i pewnie gdyby łzy łatwiej napływałyby jej do oczu, w moment zmoczyłaby całą jego koszulkę. Tak pozostało mu tylko czytanie z jej twarzy, która jasno mówiła, że nie może jej puścić ani o minutę za szybko.
Czuję jak idiotyczne z mojej strony to jest, a jednak i tak pozwalam, by moje ciało spięło się nerwowo w tym bezsensownym odruchu, gdy wtulasz się we mnie. Bez ostrzeżenia. Bez jakiegokolwiek przygotowania mnie na dotyk. I czuję się głupio właśnie dlatego, że wiem, że nie masz tego obowiązku. Ty jedna nigdy nie powinnaś mieć tego obowiązku. Obejmuję Cię więc ramieniem, w milczeniu opróżniając swój kieliszek wina, bo i czując, że powinienem coś powiedzieć, wiedząc nawet co, a jednak nie będąc pewnym czy to na pewno nie zaszkodzi Ci jeszcze bardziej. Odstawiam kieliszek, by uwolnioną od jego ciężaru dłonią pogłaskać Cię po włosach - czule, niezręcznie, raz nieco za delikatnie, by później niechcący lekko szarpnąć się za wplątane w kosmyki palce - po mojemu, nieidealnie, ale najlepiej jak umiem w tej tak nieprzyzwyczajonej do bliskości postaci. - Dlatego czasem człowiek musi wyjechać, zmienić otoczenie, żeby to rozpraszało bardziej od własnych myśli - podsuwam, chcąc podpowiedzieć Ci własne sposoby na radzenie sobie z problemami, ale też nieco usprawiedliwić się ze swojej nieobecności. - Myśli potrafią być najbardziej nachalne ze wszystkiego, co człowiek posiada. Rzeczy można wyrzucić lub zniszczyć, emocje wyprzeć, relacje zerwać, ale myśli… - urywam, cmokając cicho z niezadowoleniem, bo i czując jak ta ciężka, mokra klucha znienawidzonej empatii przykleja mi się do piersi, a jednak kontynuuję w jakiejś nadziei, że ten mój melodyjny, pretensjonalno-poetycki ton będzie w stanie Cię uspokoić. - Przy teleportacji świstoklikiem lubię wyobrażać sobie, że znikam zbyt gwałtownie i pojawiam się zbyt daleko, by myśli mogły za mną nadążyć. Widzę je wtedy jako czarne obłoki, które zostawiam za sobą i które błądzą zagubione przez świat, próbując mnie odnaleźć, a ja kryję się przed nimi, udając kogoś innego - rozwijam więc spokojnie, odkrywając przed Tobą kawałek swojego świata, rządzonego moją własną, pokręconą logiką. - Nie chodzi wcale o metamorfomagię. Chodzi o Twoją postawę. Myśli są ślepe, podążają za instynktem i znajdą Cię tylko wtedy, jeśli przywołasz je do siebie - tłumacze dalej, jakbym przedstawiał typowe zachowanie dla nieznanego Ci magicznego zwierzęcia. - Uporczywe myśli lubią też wciskać się w ciasne szczeliny. Chowają się w ciemnych kątach jak pająki - dodaję, pochylając się, by musnąć ustami czubek Twojej głowy, jakbym drobnym całusem faktycznie mógł odegnać wszelki mrok z Twojej głowy - By nie wpuścić ich z powrotem, trzeba stale pamiętać o nieprzerwanym źródle światła i o zapychaniu odpowiednim rozproszeniem każdej ze szczelin.
Nie zawsze nadążała za ciągiem myśli Viro i już dawno się z tym pogodziła - lubiła szkicować, ale nigdy nie nazwałaby się rodzinnym artystą. Stąpała po ziemi twardo, w przeciwieństwie do jej brata, który zdecydowanie czuł więcej, niż myślał. Potwierdzeniem tego najwidoczniej miał być ten monolog, którego słuchała uważnie i mimo zawiłych metafor wychwytując główną radę, którą jej w ten sposób przekazywał. Podróż. Nie tylko jako fizyczna wycieczka, która zbliżała jej się w planach wraz z końcem roku szkolnego, ale mentalnie odcięcie się od wszystkich problemów, któremu miała pomóc zmiana środowiska. Musiała spróbować się dobrze bawić, wyjść do luzi, może nawet wyskrobać parę artykułów. Kto wie, może i po długiej przerwie sięgnąć po swój szkicownik i zamiast go w kółko przeglądać, otworzyć nową, czystą stronę. - Spróbuje - stwierdziła po chwili namysłu, ale podniosła na niego wzrok. - Ale ty spróbuj odwrotnej taktyki chociaż raz. Trochę egoistycznie chce cię blisko, ale może naprawdę warto przez chwilę przestać się rozpraszać i zatrzymać na odrobinę dłużej? - zaproponowała, doskonale wiedząc, że radę którą właśnie jej dał wyciągnął z niczego innego jak własnego doświadczenia. - Jak się nie zatrzymasz i nie poszukasz pajęczyn, pająki będą ciągle wracać, nie? - podsunęła rozbawiona, próbując jakoś wpleść się w te jego metafory, mając nadzieje, że rozumie je poprawnie a nawet jeśli nie - interpretując je na swój sposób. Bo chociaż nigdy nie próbowała udawać, że zna Viro na wylot, wierzyła, że tak jak kroczył przez życie, tak dało się go też interpretować. Jak sztukę. Uczuciami, nie myślą. A przecież nikt nie czuł do niego tyle, co ona.
Wiem doskonale, że nie jestem najlepszym nauczycielem. Nie bez powodu oblewałem egzamin za egzaminem, wciąż dostając te same zadania w przygotowanej symulacji, wymyślając co chwila nowy sposób na popełnienie błędu, zamiast uczyć się na raz już tych wykonanych. A jednak w Twoim przytaknięciu dostrzegam potwierdzenie na swoje dydaktyczne zwycięstwo i w jednej chwili zaczynam puszyć się dumnie, by równie teatralnie stracić wszystkie piórka, gdy tylko znów wytykasz mi moją nieobecność. Wzdycham cicho, zastanawiając się w jakich słowach mam złożyć obietnicę, by nie okazała się fałszywa i zanim zdążam ułożyć usta w odpowiednie kształty, to śmieję się już mimowolnie, odchylając głowę w tył, by oprzeć ją o kanapę i rozbawionymi spojrzeniem zbłądzić gdzieś po suficie. To jedno zdanie, ta jedna Twoja metafora, przypomina mi o tym, jak wiele nas różni, jak sprytna jesteś i jak wiele straciłem kilkuletnią ucieczką. - Próbuję - powtarzam więc za Tobą w czasie teraźniejszym, bo i wierzę całym sobą, że będąc tutaj teraz daję dowód tego, że zabrałem się już za sprzątanie jednej z pajęczyn i od razu też czuję ciężar na piersi pod myślą, że nie jesteś jedyną, której jestem winny tę obecność. - Ems… - zaczynam łagodnie, nie chcąc przecież gmerać w świeżej ranie, a jednak wyraźnie czując jak bardzo nurtuje mnie to pytanie, bo choć to ja jestem tym, którego pióro wydało zdecydowanie zbyt dużo względnie poczytnych romansów, to jestem też tym, który wie, że nie bez powodu zawsze ukazują ten najbardziej emocjonujący etap romantycznej czy erotycznej relacji. - Naprawdę myślisz, że zakochiwanie się jest warte tego wszystkiego? Czy gdybym dał Ci teraz do ręki zmieniacz czasu, to czy nie chciałabyś sprawić, żebyście nigdy się nie poznali? - dopytuję, jakby w pokucie za dręczenie Cię tym tematem faktycznie przytulając Cię nieco mocniej - Literatura obfituje w same cytaty zapewniające o tym, że życie bez miłości nie miałoby sensu… Ale życie na każdym kroku pokazuje mi, że nie ma miłości bez cierpienia i warianty są tylko dwa - ciągnę dalej, unosząc dłoń, by zupełnie zbędnie odliczyć palcami wymieniane opcje, bo i faktycznie nie potrafiąc zrozumieć dlaczego ludzie wciąż to sobie robią. I dlaczego sam tak bardzo tego pragnę. - Kończy się albo związek albo uczucie.
Pytanie które zadał było trudne, ale nie dlatego, że nie znała na nie odpowiedzi. Po prostu trudno było przyznać się przed samą sobą, że była taka, a nie inna. Gdyby mogła wymazać Nate'a ze swojego życia, wymazałaby tyle cierpienia - i to nie tylko swojego. Pozbyła się ciężaru, który już zawsze będzie z nią. Odzyskała szansę na normalność, jej pierwsze doświadczenia nie byłyby tak ściśle powiązane z czymś znacznie bardziej pokręconym, niż powinny. W Hogwarcie nie czułaby się wyobcowana, nie czułaby, że zdradza samą siebie na każdym kroku. Nie poświęcałaby swoich ideałów z wypalacym poczuciem winy. Ale odpowiedź brzmiała nie. Straciłaby noc na wodospadem. Straciłaby te wszystkie słodko-gorzkie wspomnienia. Te długo powstrzymywanie dotknięcia i pocałunki, buzujące w niej uczucia. Tyle adrenaliny, która zagłuszała rozsądek, ale która dawała jej ten charakterystyczny dreszcz, którego nie mogła porównać z niczym innym. Te bliskość, której nigdy nie czuła, nawet jeśli wciąz było tyle niedomówień. Kto wie, czy kiedykolwiek nawiązałaby z kimś ten rodzaj porozumienia? Kiedyś by tego nie rozumiała, nie wiedziałaby, jakie uczucie może być warte tej ceny, ale to było. I nawet jeśli nie było wieczne i miało się przerodzić w czysty żal, nie chciała żyć w świecie, w którym nigdy go nie doświadczyła. - Nie cofnęłabym - przyznała w końcu i nie mogła się nie zgodzić z jego kolejnym stwierdzieniem. Nie wiedziała tylko co gorsze. Kiedy kończy się związek, czy uczucie? Nie była gotowa na żaden z ten scenariuszy, ale doskonale wiedziała, który jest bardziej prawdopodobny w jej wypadku. - A co się nigdy nie kończy? To, że ktoś nie jest z nami całe życie, nie znaczy, że to nie było tego warte. Mieć go przez jakiś czas. Nie chce na starość zorientować się, że wyparłam wszystko i nigdy niczego naprawdę nie czułam. Jak nie otworzysz się na nikogo, nikt cię nie zrani, ale też nie uszczęśliwi. Na pewno chcesz tak żyć? zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz, kiedy słowa opuściły jej usta.
Jesteś silna. Pod wieloma względami najsilniejsza ze wszystkich nas - Rowle'ów, nawet jeśli to moja dłoń musi muskać pocieszycielsko Twoje włosy, a nie odwrotnie. Masz w sobie tę odwagę, której mi zawsze, tak ironicznie w kontekście naszych hogwarckich domów, brakowało. Byłaś sobą niezależnie od wszystkiego. Pewnie i publicznie sygnowałaś swoim imieniem i naszym nazwiskiem opinie, za które groziły Ci starcia nie tylko z Charliem czy ojcem, ale i zupełnie obcymi Ci czarodziejami. Pchałaś się tam, gdzie wcale Cię nie chciano i uwiłaś tam gniazdo; weszłaś wprost między wrony i pokazałaś im swój śpiew. Naprawdę trudno jest przyznać przed samym sobą, że Twoja mała siostrzyczka jest silniejsza od Ciebie. Że wrzucona w dramatyczny scenariusz potrafiła przekuć go w historię miłosną. Tymczasem ja sam nie potrafię nawet wyrzucić już z siebie tego żartu, że wcale nie chcę żyć, pierwszy raz w życiu zdając sobie sprawę jak mało komedii byłoby w tej kwestii. Zamykam więc ledwie rozchylone usta, tęsknie spoglądając na pusty już kieliszek i milknę, próbując przetrawić własne myśli po tak trafnie dobranych słowach. Widzę zniekształcone odbicie w pustym szkle i nie wiem jak Ci powiedzieć, że otwierałem się nie raz - zwyczajnie nikt nie zaciekawił się na tyle, by zajrzeć do środka. Sam już nie wiem czy znikam co chwilę by sprawdzić, czy jeszcze kogoś to obchodzi, czy może jednak przyzwyczajam wszystkich do tego, że pewnego dnia wyruszę w tę ostatnią podróż, na ziemi pozostawiając po sobie tylko swoje ciało. - Nie wiem jak chcę żyć - przyznaję ostrożnie, ostatnie lata przecież poświęcając na szukanie sobie celu, który nigdy mi się nie objawił. - Nie chcę się czuć tak, jak Ty teraz. Przez niego - dodaję, wiedząc doskonale, że nie przyjąłbym tego wszystkiego tak dobrze jak Ty i ciężka kula ognia za mostkiem wypaliłaby we mnie dziurę na wylot. - Ale nie chcę też czuć się tak, jak ja sam się teraz czuję - ciągnę dalej, nieco ciszej przez nieposłuszny głos, który niemal drży mi pod świadomością, jak wiele wysiłku wymaga ode mnie każdy nowy dzień i jak tragicznie potrafi wyglądać niemal każdy wieczór. I nie czuję się wcale silny, gdy muszę wziąć na siłę wydłużany wdech, mając wrażenie, że ten wcale nie dostarcza mi do płuc tlenu. Nie czuję się silny, gdy gardło zaciska mi się żałośnie, jakby ciało broniło się przed zdradzeniem Ci więcej, doskonale dając mi do zrozumienia, że każde kolejne słowo przypominać będzie nieprzyjemnie drżący jęk. Gdy obraz zamazuje mi się wzebraną w oczach wilgocią zastanawiam się, czy będę kiedykolwiek tak silny jak moja mała siostrzyczka.
Miała ludzi, na których mogła liczyć, nawet jeśli się od niego oddaliła. Ale nie miała nikogo, absolutnie nikogo, kto by ją rozumiał, kto znałby Nate'a z pozytywnej strony, wiedział, chociaż pobieżnie co między nimi było i że nie wszystko było toksyczne i skazane na porażkę. A przede wszystkim, że on nie był skazany na porażkę i mógł wyzdrowieć, zmienić się i że to co teraz czuła było tego warte, że nie było nic złego w czekaniu. Mogłaby to tłumaczyć dowoli, ale wiedziała, że nikt z zewnątrz by tego nie dostrzegł i nie winiła Viro, że nie wie co ma na myśli mówiąc, że to było tego warte. Ale wyglądało na to, że jej brat był nie mniej zagubiony niż ona sama. Nigdy nie otwierał się przed nią w ten sposób, więc uważnie słuchała i starała się znaleźć słowa wsparcia, a moze i radę, którą mogłaby mu przekazać. Tylko ile miała doświadczenia, żeby radzić coś starszemu bratowi, który przecież przeżył więcej niż ona. - Zanim czułam się tak jak teraz... - zaczęła, ale zawahała się nad końcem tego zdania. Czuła się lepiej? Tak, ale w tym samym czasie czuła też dużo więcej negatywnych emocji. - To było po prostu tego warte, nie wiem jak to wytłumaczyć - przyznałą, wtulaąc się w niego i prawdę mówiąc, wcale nie życząc mu takiej relacji. Ale przecież było coś pomiędzy, prawda? - Nie musisz czuć się tak jak ja, ja mam po prostu wyjątkowego pecha. Jest ktoś, kto sprawia, że czujesz się lepiej? - spojrzała na niego, zastanawiając się, czy jej brat będzie chciał zwierzać się z jakiekolwiek szczegółu życia miłosnego. Nigdy jej się nie zwierzał i tak naprawdę nie wiedziała ile się działo, szczególnie na tych tajemniczych podróżach.
Mimowolnie uśmiecham się lekko, przymykając powieki, by powstrzymać niechcianą ucieczkę emocji i zastanawiam się jak wielką moc mają słowa, że wypowiedzenie niektórych sprawia, że rozklejamy się momentalnie - gdzieś pomiędzy jedną sekundą a drugą. - Obawiam się, ze nasz pech może być rodzinną klątwą - przyznaję szeptem, jakby głośniejszy ton głosu mógłby sprawić, że ta myśl stałaby się prawdą, a ja już nigdy nie zaznałbym tej przyjemnej lekkości uniesienia zakochaniem, bądź, co chyba nawet gorsze, zaznałbym jej tylko po to, by później cierpieć niosąc na sercu zdwojony ciężar. Może miłość zwyczajnie nie była dla Rowle'ów? Może dlatego matka mogła odnaleźć szczęście dopiero pod obcym dla nas nazwiskiem? - Ty sprawiasz, że czuję się lepiej - odpowiadam, łapiąc kosmyk Twoich włosów między palce i śmieję się cicho, bo przecież wiem, że nie o tę odpowiedź Ci chodziło, gdy zadawałaś to pytanie. - Zdarza mi się, że natrafiam na ludzi, przy których moje serce się ekscytuje. Nie tak, jak w chwili, gdy skaczesz z klifu lub gdy czujesz, że w ostatniej chwili udało Ci się złapać nową gałąź, zanim poprzednia się ułamała - tłumaczę, wygrywając ze swoim gotowym się załamać głosem tylko dlatego, że wiem, że bardziej musisz się skupić na tym co mówię, niż na tym jak mówię. - To jest ta ekscytacja, gdy przypadkiem uda Ci się zauważyć dzikie zwierzę wyłaniające się z linii lasu. Ten spokój, gdy siedzisz na chłodnym po nocy piasku i oglądasz wschód słońca ze świadomością, że możesz być jedynym tego świadkiem na tej szerokości geograficznej. Że przez tę jedną sekundę słońce wschodziło tylko dla Ciebie - ciągnę dalej, sam próbując zrozumieć to specyficznie ciepłe uczucie na sercu, chcąc też wiedzieć czy w ogóle myślimy o tym samym, by zaraz i tak sapnąć z frustracją. - Ale to nie ma znaczenia, Ems. Nikogo nie interesuję. Nikt przy mnie nie czuje się lepiej. Nie wtedy, kiedy jestem sobą - marudzę, wyrzucając z siebie wzebraną irytację i czując się jak dziecko, które płacze mamie w spódnicę, że nikt nie chce się z nim bawić, choć tak naprawdę same nikomu nie dało szansy, nie chcąc zaprosić nikogo do siebie. - Ale nie mogę się nikomu dziwić. Nie wiem nawet co mam sobą do zaoferowania, bo na pewno nie stabilność. W jakimkolwiek tego słowa znaczeniu.