W tym pomieszczeniu Emily spędza najwięcej czasu. Pełni ono również funkcje sypialni - wystarczy rozłożyć z pozoru niewielką kanapę. Wystrój jest prosty, nie ma na widoku zbyt wielu zbędnych rzeczy. No, może poza zepsutym, małym telewizorkiem, który znalazła w mugolskim antykwariacie. Na biurku stoi maszyna do pisania, którą dostała w tym samym miejscu i masa różnych notatników, poukładanych w równiutki stosik. Poza tym w pomieszczeniu znajdziemy sporo czarnych świeczek i kwiatów, o której Emily stara się dbać z różnym skutkiem.
Kuchnia
Chociaż nigdy nie marzyła o karierze kucharza, to na swoje własne potrzeby, bardzo lubi gotować. Dlatego jej kuchnia już od pierwszego dnia została wypełniona wszelakimi zapasami. Jest też specjalna półka na wszelkie rodzaje kaw. Za jedną z szafek robi mugolska lodówka, która oczywiście nie działa ze względu na brak prądu, ale prezentuje się, zdaniem dziewczyny, bardzo ciekawie. W dodatku na blacie stoi kawiarka, jej najnowsze odkrycie.
Łazienka
Nowocześnie urządzona, z kilkoma roślinami. Tutaj nic nie ma prawa leżeć na wierzchu, wszystkie kosmetyki pochowane są głęboko w szafkach.
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Sro Sie 21 2019, 21:20, w całości zmieniany 2 razy
Autor
Wiadomość
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Rozluźniała się, czego nie oczekiwała po tym wieczorze. Mimo, że poruszyły delikatny temat, który nosił tytuł Nathaniel Bloodworth, to nie czuła już takiego skrępowania i lęku zważywszy, że go tu nie ma i jest daleko (o naiwna i nieświadoma). Nie miała o kim z nim porozmawiać, bowiem Elijahowi nie potrafiła wyjaśnić co wywołuje w niej ten dziwny rodzaj lęku kiedy tylko Nathaniel zjawia się w zasięgu wzroku. Jego spojrzenie było przenikliwe, przygwożdżało do podłoża, a uśmiechowi nie dało się oprzeć. Niech ją avada trzaśnie, jest zakochana w kim innym, a dalej się obawiała charyzmy Bloodwortha. Jak tak można? Powinno się za to wsadzać do Azkabanu. - Bo te drinki były wzbogacone o zaklęcia. Mnie i Leonela transmutowało połowicznie w zwierzę, także dziwne zachowania przy tamtych alkoholach były oczywistością. - zdziwiła się, że Emily o tym nie wiedziała. Ela zdołała wysnuć ten wniosek, bowiem przebywała na uroczystościach bądź imprezach i zawsze alkohol był wzbogacany o dodatkowe właściwości. Zamyśliła się nad słowami Emily. Faktycznie czuła, jakby ta się na niej wyżywała i dopiero, gdy zostało to nazwane po imieniu zrozumiała, że to jej właśnie przeszkadzało i w swojej wierze w ludzi, byłaby w stanie ją jeszcze za to przeprosić. Napiła się znów, a ten kieliszek wprowadził ją w weselszy nastrój. - Zdzieliłam go z liścia. - zachichotała. - Dziwne, że nie puścił namiotu z dymem. Uszło mi na sucho. - rozbawiło ją to, wszak uniknęła jego złości. Z drugiej strony to ona jest oficjalnie na niego rozwścieczona, tylko nie umiała za bardzo tego okazać. - Wiem jak mu popsuć humor. - roześmiała się odkrywając, że wpada w wisielczy nastrój. - Mogę transmutować się w podobizny ludzi. Umiałabym go do siebie tym zniechęcić... Ale wtedy będzie zniesmaczony i wściekły, prawda? Na Merlina, a gdy spotkałam go w lesie to był taki sympatyczny i rozbrajający. Hm, unikam go od paru tygodni, wiesz, jestem na niego wściekła, a wątpię, by go to ruszało. Dobrze wnioskuję, że byłby rozbawiony? - im więcej mówiła tym odnosiła wrażenie, że nie chciała mu w jakikolwiek sposób podpadać. Obawiała się jego zemsty, a skoro samym spojrzeniem i dotykiem doprowadzał ją na skraj emocjonalny to wolała nie upewniać się na własnej skórze (dosłownie...?) co by zrobił w złości. - Wiesz co, Emily? Ja muszę go unikać. Mówię ci. - odezwała się po wypiciu kolejnego kieliszka. Świat stał się jaśniejszy, kontury rozmazane, a humor jeszcze lepszy. Uśmiechała się bez najmniejszych oporów. - Ogólnie to ja już się z kimś spotykam i to coś poważnego, więc żaden Nathaniel Bloodworth nie może mi przeszkadzać. Totalnie nie wiem co zrobię, jeśli go niechcący spotkam, ale nie mogę go spotkać, bo co ja wtedy zrobię? - jej ramiona zadrżały od chichotu, gdy usłyszała własne słowa, które się jej odrobinę plątały. Sięgnęła po kolejną bułeczkę, zjadła ze smakiem, otworzyła kociołkowe pieguski i cieszyła się, że może obgadywać jednego z najseksowniejszych facetów w Londynie.
Właściwie sama powinna nauczyć się ostrożności wobec drinków w dziwnych miejscach. Miewała już różne wypadki, a jednak dość pewnie po nie sięgała. Mogła się spodziewać, że i tam było z nimi coś nie tak, chociaż nie rozumiała sensu takiego podstępnego dolewania eliksirów do drinków. Zwłaszcza, że tamto zachowanie było dość niebezpieczne, gdyby Nate nie zachował zimnej krwi, doprowadziłaby do czegoś, czego przecież nie chciała. Przynajmniej teoretycznie. To, że i tak się stało niewiele później, nie miało przecież takiego znaczenia. Za to twarzy straciła i wstydziła się tego wydarzenia niesamowicie, zwłaszcza, że wyglądała na zdesperowaną. Cieszyła się, że Elaine domyśliła się, że to nie było normalne i nie spojrzała na nią krytycznie. No, przynajmniej nie wtedy, bo później Emily już z własnej winy udało się zepsuć swoją opinię. Sama się prosiła. - On raczej nie z takich, co by tak zareagowali - przyznała, ale uśmiechnęła się dość rozbawiona. Cóż, jej się też raz zdarzyło go uderzyć, ale nie skończyło się to dla niej najlepiej. Nie dlatego, że chłopak tak się wkurzył - po prostu przed rzucaniem się na kogoś z pięściami, dobrze jest opanować podstawy uderzeń. - Jest dość opanowany, chociaż... hm, w sumie nie zawsze. Pewnie dobrze. Ale olałaś go, więc kto wie, może próbowałby to sobie odbić. Ciężko za nim nadążyć. Chociaż chciałabym zobaczyć sztuczkę z transmutacją - zaśmiała się cicho i jej też powoli zaczął się już plątać język. - O, z kim się spotykasz? Czyżby Leo? Wyglądało, że macie się ku sobie. Prawdę mówiąc, to też może być ryzykowny wybór, to jednak jego przyjaciel... niby mój kuzyn, ale też bym mu chyba do końca nie ufała, ostrożnie - zdobyła się na rozbrajającą szczerość i chociaż Leonel wydawał się być w porządku, on i Nate mieli zbyt bliską relacj, a on sam był trochę podejrzany. W związku z tym, to również nie był bezpieczny typ faceta dla dziewczyny takiej, jak Elaine. Emily nie miała jednak pojęcia, że krukonka mówi zupełnie o kimś innym. Wypiły po kolejnym kieliszku i nareszcie sięgnęła po aparat. Zrobiła zdjęcie roześmianej dziewczynie z zaskoczenia. - Praca domowa gotowa. Dalej możemy pić bezkarnie - machnęła ręką i nie zwracając większej uwagi na jakość swojego zdjęcia, polała po raz kolejny. - Hm, chyba zaopatrzyłam się w zbyt mało alkoholu...
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Niełatwo było skłonić Elaine do użycia siły. To było wbrew jej naturze. Przecież przepraszała profesora Cromwella za to, że uderzyła go tłuczkiem podczas wakacyjnego meczu! To nic, że takie były zasady i każdy się z tym liczył. Przepraszała, starając się gryźć w język ilekroć kogoś trafiła. To tylko pokazuje jak bardzo Nathaniel zalazł jej za skórę, jak uraził jej kobiecą dumę, przez co zarobił cios otwartą dłonią prosto w policzek. Nie mogła sobie pozwolić na ulegnięcie jego urokowi. Odczuwała pewnego rodzaju podziw do siebie samej zważywszy, że był pierwszym mężczyzną tak przez nią potraktowanym. Oby takie zachowania nigdy więcej nie były konieczne. Słowa Emily przypomniały jej jak podeptała jego ego. Otworzyła szeroko oczy i przełknęła gulę w gardle. - Będzie chciał to sobie odbić? - powtórzyła z lekkim przestrachem i popatrzyła w kierunku drzwi jakby miał się stać cud i okazało się, że tam stoi. Bzdura. - Leonel jest twoim kuzynem? O, nie wiedziałam. - roześmiała się zakrywając usta palcami. - Dobrze, że nie dałam wam za zadanie się całować! - ciężko było jej wyobrazić sobie pokrewieństwo między tą dwójką. Dlaczego… Dlaczego towarzystwo, w którym się obraca ma tak wiele wspólnego z Nathanielem? W dodatku jest przyjacielem Leonela… naprawdę? Naprawdę musi ją to spotykać? Postukała palcami o własne kolano. - Nie, nie z Leo. Znaczy się z Leo wcześniej, ale jakoś tak ten no… - trudno było jej sformułować poprawnie myśli. - Jest przesympatyczny, piekielnie przystojny… ma cudowny typ urody. Ale jeszcze się z nim nie widziałam od tamtego wieczoru. I tak przez ten miesiąc się naprawdę trochę bardzo… - nachyliła się w jej kierunku zniżając głos do szeptu, jakby ktoś miał je podsłuchać, co było irracjonalne. - … zadurzyłam w Riley'u. Jest taki… taki… - rozmarzyła się i ewidentnie miała problem z jednosłownym określeniem Fairwyna. - … znacznie… spokojniejszy, bezpieczniejszy, normalny… w porównaniu z takim Bloodworthem, co wzrokiem chce cię pożreć albo Leonelem, który jak czasami popatrzy na ciebie to się zastanawiasz czy mu podpadłaś albo głowisz się czemu patrzy tak intensywnie. - dzielnie wybrnęła, wyprostowała plecy i się uśmiechała zadowolona ze swoich określeń. Właśnie ten uśmiech został uwieczniony na zdjęciu, co wywołało jej chichot. - Ej no, też chce zrobić zdjęcia! - lecz nim odkryła jak się trzyma aparat - obiektywem w dół czy w górę? - popatrzyła na końcówkę tequili. - O nie, tak być nie może. O, wiem co mam! Dostałam kiedyś od kogoś za coś, czego nie pamiętam, fajny eliksir. - zanurkowała dłonią w torebce, potrząsała nią i przedzierała się przez milion brzęczących rzeczy. Wrzeszczący kalendarz wydusił z siebie stłumione, zniekształcone przekleństwa, gdy odsuwała go w torebce na boczną ściankę i w efekcie go gniotła. Po paru chwilach podsunęła na stolik niedużą fiolkę eliksiru Otwartych Zmysłów. - Podobno smakuje jak likier, a daje też podobny efekt. Nie miałam z kim go wypróbować, bo w sumie zapomniałam, że go mam. - zamrugała, aby chociaż odrobinę wyostrzyć swój wzrok. Podsunęła go Emily, aby go rozlała do kieliszków, a przez ten czas czaiła się z aparatem przy twarzy, aby w odpowiedniej chwili zrobić zdjęcie.
Przypomniała sobie, co się stało kiedy to ona ostatnio uderzyła Nathaniela. Co prawda opatrzył jej rękę, jednak po tym jak nie okazała wdzięczności, naprawdę go zdenerwowała. Przecież kolejne spotkanie w jego mieszkaniu było właśnie zemstą, prawda? Do tej pory była o tym przekonana, ale po ich ostatniej rozmowie niczego już nie mogła być pewna. Chyba nie zdążyła go poznać tak dobrze, żeby rozszyfrować jego dziwne zagrywki. Trudno było powiedzieć, czy kiedykolwiek miała się tego nauczyć. - Możliwe. Ale może tobie pójdzie lepiej unikanie go. Ja co sobie obiecuję, że to ostatnie spotkanie, to zaraz znowu wpada mi pod nogi. Jak karaluch, nie sposób się pozbyć…[b] - pokręciła głową, ale nawet świadomość czyhającego na każdym rogu chłopaka nie była w stanie popsuć jej w tej chwili humoru. Z zaciekawieniem słuchała plotek o kuzynie, a potem o chłopaku Elaine. To faktycznie brzmiało dobrze. Miły, opiekuńczy. Emily też powinna rozejrzeć się za kimś takim, zamiast ciągle pakować się w kłopoty. [b]- Brzmi świetnie - uśmiechnęła się i nawet poczuła ukłucie zazdrości. Też chciała tak zadurzyć się w kimś normalnym. Oczywiście z wzajemnością. Na szczęście Elaine zażegnała kryzys swoim tajemniczym eliksirem. Emily była już tak pijana, że nawet do głowy jej nie przyszło, żeby jakkolwiek to przemyśleć. Jej kieliszek był znowu pełny i nic innego w tej chwili nie miało znaczenia, otrucie jej w tym momencie byłoby wręcz banalne. Na szczęście krukonka nie miała takich planów. Chociaż trzeba przyznać, że odurzenie Emily mogło być równie opłakane w skutkach. Uśmiechnęła się szeroko po wypiciu eliksiru, dając tym samym idealną okazję do pstryknięcia zdjęcia. Od razu poczuła się pewniej we własnym ciele i kiedy sięgnęła po bułeczke, okazało się, że ta smakuje jak najlepsza potrawa, którą miała okazję spróbować kiedykolwiek. - Mmm, polecam to połączenie, jest cudowne. Wiem z czym byłoby jeszcze lepsze! Polejmy to sosem karmelowym. Idealnie skomponuje się z kurczakiem, nie? Daj mi chwilkę - wstała i zachwiała się mocno, ale podeszła do jednej z szafek. To właściwie nie był sos, tylko likier karmelowy, dlatego trzymała go w salonie. W wysokiej szafce. Podskoczyła, starając się sięgnąć po niego bezskutecznie. Zmarszczyła nos zdenerwowana i podsunęła sobie stołek. Wspięła się na niego i wyjęła z szafki szklaną butelkę. Niestety w tym stanie utrzymanie się na równych nogach zdecydowanie ją przerosło. Zachwiała się i spadła z hukiem na ziemię, tłukąc przy tym butelkę. Roześmiała się, w zasadzie nie czując większego bólu. - Musimy obejść się bez sosu - stwierdziła smutno i niewzruszona rozlewem krwi zaczęła wyciągać sobie szkło z dłoni.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wyobraziwszy sobie Nathaniela transmutowanego w karalucha wykrzywiła się i krzyknęła "fuuuuuuuuuuj". - Ej, transmutujmy go w kota! Będzie miękki, mruczący i słodki. I nieszkodliwy i nie będzie mógł nic nam zrobić. I będzie mieć futerko. Oooo, będzie mieć futerko! - uśmiechała się szeroko od ucha do ucha, jej niebieskie oczy błyszczały z podekscytowaniem i naprawdę miała ochotę wprowadzić ten pomysł w życie. Póki co nie zastanawiała się czy potrafiłaby rzucić tak skomplikowane i trudne zaklęcie (mimo wrodzonych ku temu predyspozycji), bo czemu miałaby psuć im zabawę? Eliksir był przepyszny, od razu poczuła różnice w postrzeganiu świata. Zazwyczaj nie sięgała po takie urozmaicenia jednak wiedziała (a przynajmniej aktualnie odnosiła takie wrażenie), że nic im się nie stanie, jeśli spróbują. Przecież nie są aż tak pijane, dobrze się bawią, tylko brakuje jeszcze trochę jedzenia, muzyki i więcej zdjęć! Emily w końcu się uśmiechała, a to wywoływało u Elaine dodatkową radość. Czuła się przez nią rozumiana w kwestii mężczyzn, a więc chętnie dzieliła się z nią swoimi przemyśleniami. - Sos karmelowy z eliksirem miodowym! Super! - zawołała głośno, wesoło i klasnęła w dłonie popierając bardzo wybór Emily. Gdy ta próbowała dojść do szafek, Ela układała ładnie bułeczki na stoliku, aby je polać i zmieszać z resztą eliksiru Otwartych Zmysłów. Słysząc rumor, poderwała się i zachwiała wyciągając ręce na boki, gdy podłoga się poruszyła. - Emily! Nic ci nie jest?! - zawołała i ruszyła w jej kierunku, przytrzymując się po drodze mebli. Hm, eliksir był mocniejszy niż przypuszczała. Chodzenie nie było proste. - Gdzie sos? Ojej, nie ma sosu? O, masz krew! - zachłysnęła się powietrzem i pochyliła się do niej, chwyciła jej łokieć i próbowała pomóc jej wstać. Sęk w tym, że powinna zadbać o własną stabilność zanim postanawia udzielić pomocy. - Trzymaj się, uratuje cię. - stęknęła, a ledwie ją pociągnęła, poślizgnęła się i obie się przewróciły. Elaine się krzyknęło, jednak nie ze strachu, a ze śmiechu, którym po chwili wybuchnęła. Trzęsąc się ze śmiechu oparła czoło o ramię Emily i chichrała się, póki nie dotarł do niej dyskomfort związany ze skaleczeniem stopy. Odłamek szkła przebił się przez skarpetkę o pokaleczył jej podbicie. Uniosła brwi zdziwiona. - Ej, Emily. Psssst. - potrząsnęła nią, by zwrócić na siebie uwagę. - Też mam krew, widzisz? O, w sosie karmelowym! Wiesz co? Musimy poszukać więcej eliksirów, bo ten nas przewrócił. Zamawiamy jakieś? - była w stanie to zrobić… Nie przejmowała się, że obie niemal leżą na podłodze, wśród odłamków i plam swojej krwi. Opracowywała plan jak tutaj poprawić ich koordynację ruchową, a ból? Ten przyjdzie później, teraz obie cierpiały na zaburzenia jego odczuwania.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Pobyt w szpitalu dał mu w kość i nie była to jedynie kwestia tego, że porządnie się podczas niego nacierpiał. Najadł się strachu, bólu i był wściekły na samego siebie, ale szybko okazało się, że bynajmniej nie jest to najgorsze co mogło go spotkać. Kiedy w końcu otrzymał wypis i powrócił do pracy, na jego biurku czekał już na niego chybotliwy stos dokumentów, które czekały na wypełnienie. Po długim urlopie na Saharze kolejne wolne, nawet jeśli nie było celowe i wynikło w zasadzie nie z jego winy, nie spotkało się z ciepłym przyjęciem przez szefa departamentu. Szybko przekonał się, że urzędnicy nie mają litości. Zresztą... czy powinien się jeszcze dziwić? Sam przecież był jednym z nich. Efekt był taki, że miał dużo roboty. Naprawdę. Dużo. Roboty. Trzy dni z rzędu zostawał w pracy po godzinach, ignorując potrzebę zjedzenia obiadu po to, by kupić sobie więcej czasu, a dzisiejszego popołudnia ostatecznie nie wytrzymał w swoim biurze i postanowił zabrać pracę ze sobą – do swojego mieszkania. Nie był to najlepszy pomysł, jak się szybko okazało. Denerwował go fakt, że tkwi przy blacie w kuchni, zawalony papierami po sam czubek głowy. Denerwowały go zwierzęta, które jak na złość wpadły w szał zabawy (lub, w przypadku Avady, obrony przed tą zabawą) i rozpraszającego biegania po całym mieszkaniu. Denerwowała go bliskość zapełnionej alkoholem szafki, która wołała go tak długo i intensywnie, aż w końcu sięgnął po szklaneczkę, tłumacząc sobie, że to przecież tylko jedna, a sytuacja jest wyjątkowa. Denerwowało go wszystko, ale najbardziej zdenerwował go dobiegający z mieszkania obok hałas. Akurat dzisiaj. Akurat, kurwa, dzisiaj. Poderwał się z miejsca, ze złością rzucając długopis na stertę rozgrzebanych papierzysk, dopił ostatniego łyka whisky, który zawieruszył się na dnie szklanki i wyszedł z mieszkania, nieopatrznie wypuszczając na korytarz Kedavrę – ciekawskiego onyo, który jak zwykle tylko czekał na to, żeby wściubić gdzieś nosa. Zmełł w ustach przekleństwo, które uparcie się na nie cisnęło i zatrzymał się przed drzwiami z numerem 33, wahając się przez chwilę. Nie miał ochoty z nią rozmawiać... po prawdzie nie chciał jej nawet widzieć, nazbyt świadomy, że samo jej oglądanie będzie przywoływać wspomnienia, których chciał się pozbyć. Ale czy miał jakiś wybór? Złapał Kedavrę, kiedy ta podeszła by powęszyć przy jego bucie i z liskiem w objęciach załomotał w drzwi. Nie odpowiedziało mu zupełnie nic. — Rowle, co Ty odwalasz. Jak chcesz sobie imprezować to wycisz mieszkanie zaklęciem, wkurwiasz ludzi — zawołał do drzwi. Miał odejść, licząc, że zniecierpliwione pukanie i kilka niemiłych słów dadzą jej do myślenia, ale wtedy usłyszał coś o eliksirach i krwi... a w połączeniu ze wcześniejszym hukiem rozbijanego szkła, zaniepokoiło go to na tyle, że po prostu wyciągnął zza paska różdżkę i nacisnął klamkę, bez zaproszenia wchodząc do wnętrza mieszkania Emily. W normalnej sytuacji pewnie zdziwiłby się jak dużą zmianę przeszło odkąd był tu ostatnim razem, ale teraz w ogóle go to nie obchodziło. — Na Merlina, co tu się wyprawia? Siedź! — nie wiedział czy Elaine miała zamiar wstawać, ale nie zamierzał się o tym przekonywać. Dla wzmocnienia swoich słów, wskazał na nią palcem, jakby siłą woli chciał przyszpilić ją do podłogi. Onyo zaczął gramolić się w jego ramionach, toteż wypuścił go, aby mógł w spokoju zwiedzić otoczenie. — Przyszedłem uciszyć sąsiadkę, a zastałem wyjątkowo nieudaną, grupową próbę samobójczą. Co Wam odbiło? Po Emily spodziewam się już każdej możliwej głupoty, ale Ty? — wciąż patrzył na Elaine. Zawsze wydawała mu się taka rozsądna – potrzeba było przecież niemało opanowania by powstrzymać go wtedy, w namiocie. Wiedział o tym i w pewnym sensie zyskała tym jego szacunek. — Daj rękę. — W końcu na nią spojrzał – gniewnie, może z wyrzutem, marszcząc brwi. Wyciągnął ku niej dłoń, czekając aż mu ją poda. Kiedy to zrobiła, bez słowa rzucił niewerbalne „astral forcipe”, wyciągając z jej dłoni resztki szkła, a potem „episkey”, zasklepiając ranki. Lisek węszył wokoło, z każdą chwilą czując się w nowym miejscu coraz pewniej. Zaczął się nawet zbliżać do Elaine, ewidentnie mając ochotę sprawdzić jak pachnie.
Dawno nie bawila sie tak dobrze. Alkohol pozwolił jej się rozluźnić, ale eliksir wywołał niesamowitą radość. Wcale się nie dziwiła, że ludzie chętnie sięgali po takie używki. Miała ochotę czerpać z życia garściami - tańczyć, śpiewać, skakać. Była absolutnie pewna, że nic jej nie może teraz zasmucić i ta błogość była niesamowita. Jedyne co jej dokuczało to ogromny głód, przez który łakomie zerkała na bułeczki. Gdyby była jeszcze w stanie do nich dotrzeć... Spojrzała na Elaine entuzjastycznie po jej propozycji. - Więcej eliksiru, tak! Wiem, co musimy zrobić. Iść na impreze. Do jakiegoś klubu. Tak bardzo bym potańczyła, a ty? Tylko musimy najpierw wstać. Ale damy rade - powiedziała z zupełnie niesłusznym prprzeprzekonaniem, jednocześnie w ogóle nie słysząc pukania do drzwi. A szkoda, przecież chętnie przygarnęłaby gości. Na szczęście gość ostatecznie wszedł bez zaproszenia. Emily ani trochę nie przejeła się jego zdenerwowaną miną. Od kiedy był takim nudziarzem? - Ej, ej. Jakiej znowu głupoty? Chciałam tylko doprawić bułeczki. Nie moja wina, że ten stołek jest jakiś niestabilny - obruszyła się, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko. - Powinieneś się trochę rozluźnić. Zaproponowałabym alkohol, ale już chyba nic nie ma - przegryzła wargę i dała sobie wyciągnąć szkło z dłoni. Nawet się nie skrzywiła. - Ej, El, masz jeszcze ten eliksir? Przydałoby mu się trochę, jest strasznie spięty. Tylko nie wygadaj nam potem jakiegoś mrocznego sekretu - wtrąciła drugą część kierując do Nate'a i poczochrała go po włosach. - O, albo od razu przetrans... zamień go w kotka. One zawsze są kochane - zaproponowała radośnie, odpuszczając sobie próby wymówienia trudnego słowa. Po co miała sobie komplikować życie. Teraz wszystko było tak cudownie proste.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wizja wyjścia do klubu, zatańczenia, porwania się muzyce, rytmowi... to było niezwykle kuszące zważywszy, że tak dawno nie była na żadnej imprezie. Kilkoma zaklęciami transmutacyjnymi (aha) mogłyby poprawić swoje ubranie, kosmetyczkę ma, a więc szybki poprawiony make-up i byłyby poszły podbić świat, gdyby nie niespodziewany gość. Chichrała się z Emily, a więc ich śmiechy skutecznie zagłuszyły pukanie do drzwi. Odsuwała z podłogi kawalątek szkła, mając niezły ubaw z ich płaskiej pozycji. Niełatwo było rozplątać własne nogi, gdy z jednej kapało.. kap, kap, kap, a było to przezabawne zwłaszcza, że nie czuła bólu. - Impreza, taaaak... - rozmarzyła się, jednak jej uśmiech znacząco zbladł. Ba, wystarczyło, że odwróciła głowę i nagle zobaczyła Nathaniela. Szok wydusił z jej gardła krzyk, wszak był ostatnią osobą, której się tu spodziewała. Jeszcze miał czelność jej rozkazywać! Oburzyła się, a jej włosy pokryły się jak na zawołanie granatowym odcieniem zbulwersowania. Dodatkowo wytknął ją palcem i świdrował tym wzrokiem, o którym jeszcze chwilę temu wspominała. - Ej, Emily! Emily! - potrząsnęła jej ramieniem, ale wpatrywała się zdziwiona w Nathaniela. - On tu przyszedł! O nie, on słyszał, że go obgadujemy. Ej, co teraz? Upijemy go? - pytała szeptem, który szeptem wcale nie był, bowiem nie panowała tak nad swoim tonem, by robić cokolwiek konspiracyjnego. Faktem jest, że jeszcze nie zaczęła się podnosić, zbyt rozkojarzona tym wytkniętym palcem. - Phhhhhi, ty mnie w ogóle nie znasz, to co ty się spodziewasz. Jakby się nigdy nie upił, prawda, Emily? Świętoszek! - prychnęła i nagle pisnęła z radości. - Ojej, ojej, ojej, ojej! Zobacz, on ma onyo! Ojej, on ma onyo! - - nagle tak jakby obecność Nathaniela nie była przytłaczająca, kiedy ujrzała rude mięciutkie cudo. Tak na dobrą sprawę nie chciało się jej wierzyć, że on tu przyszedł. Zapewne jest wytworem ich wyobraźni, skoro tak dużo o nim plotkowały. Ziścił się, a to przecież niemożliwe, że wziął się znikąd. - Ejjj, to świetny pomysł! Coś tam jeszcze zostało. Zobaczy, że jesteśmy fajne, jak się podzielimy, prawda? - patrzyła na Emily, jakby obawiała się, że przy Nathanielu zbyt szybko wytrzeźwieje. Przesunęła się na tyłku kawałek dalej, aby nie chciał przypadkiem celować w nią różdżką. - O tak, tak, ale nie w kotka, tylko w onyo! Będziemy miały dwa, po jednym dla każdego. O, zobaczcie, ten mnie wybrał. - klasnęła w dłonie i wyciągnęła rękę do liska, by powąchał i w razie czego przyszedł się przytulać. - My idziemy na imprezę, Nate. Nie wiem jak ty, ale my musimy się zabawić. - stwierdziła i miała nadzieję, że ten odmówi. Przytrzymała się krzesła i próbowała się podnieść, lecz gdy tylko postawiła piętę na podłodze to syknęła z bólu. - Ojej, mam szkło. - zdziwiła się, gdy upadła znowu na pośladki. Przysunęła do siebie stopę i obserwowała ją z zainteresowaniem. Nie odważyła się wyciągać z niej szkiełek, ale też tym bardziej nie zgadzała się na jakiekolwiek celowanie w nią różdżką. Przypomniała sobie, że jest na Nathaniela wściekła! A więc wstała, z pomocą rzeczy martwych, z jedną nogą zgiętą w kolanie. Zapomniała jednak, że ma zachwianą równowagę, a więc prawie się wywróciła, gdy próbowała podskoczyć bliżej sofy. - Tutaj jest resztka eliksiru, ale to na sucho musisz wypić. Mogę cię zmienić w onyo albo kotka? Moooogę? - odwróciła się do niego bokiem, a czując, że nie wytrzyma jego spojrzenia, zerknęła na Emily i machając do niej, aby wstała i przyszła, to jakoś we dwie dadzą radę doczłapać do sofy. Rozważała czy da radę doskoczyć i też tego spróbowała. Jako tako podskakując, chwiejąc się i łapiąc raz na jakiś czas czy to regału, czy to tego śmiesznego telewizorka, ale jako tako przemieszczała się i to był niewątpliwy sukces.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Może fakt, że był przedmiotem plotek i to w jak niedyskretny sposób poinformowała go o tym Elaine mógłby go rozbawić, gdyby miał choć odrobinę lepszy humor. Właściwie... może nawet trochę rozbawił, ale nie dał tego po sobie poznać, zachowując kamienną twarz z wykutą na niej miną wyrażającą rozdrażnienie i niezadowolenie. — Nie znam, prawda. Pewnie dlatego w ogóle się łudziłem — westchnął, przeklinając w myślach swój los. Czym zasłużył sobie, by niańczyć dwie nawalone dziewczyny, w tym jedną, której bardzo chciał unikać, a która ewidentnie potrzebowała pomocy? Czy nie miał dość własnych problemów? Nathaniel skrzywił się na jej nagły pisk i onyo zareagował zgoła podobnie – skulił się nieco, patrząc na nią czarnymi i błyszczącymi jak guziczki oczami, a potem popędził w najdalszy kąt pokoju, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że to towarzystwo nie jest na jego nerwy. Biedny lisek, z tak wielkimi uszami i wyjątkowo dobrym słuchem, musiał wyjątkowo cierpieć przez cały ten hałas. Ale nie powiedział o tym Elaine, bo przecież i tak by go nie słuchała. Czy ona w ogóle ogarniała co się dzieje? Czy którakolwiek z nich ogarniała? — Nie ma bo wszystko już wypiłyście? Impreza? Wspaniały pomysł! Masz zamiar tańczyć na jednej nodze? — uniósł brew i posłał spojrzenie Elaine, wyraźnie oczekując od niej jakiejś odpowiedzi. Nie miał siły powstrzymywać jej przed wstawaniem z podłogi, nie kiedy zajmował się leczeniem ran Emily. W gruncie rzeczy Swansea nie była jego zmartwieniem i jeśli będzie na tyle głupia, by mocniej wbić sobie szkło w stopę, to będzie wyłącznie jej wina. Kiedy Rowle wspomniała o eliksirze, mocniej zacisnął palce na jej nadgarstku, który sama mu podała. Wczepił palce w jej skórę na tyle silnie, że ryzykował, iż zostawi jej siniaka... ale nie był tego do końca świadom. — Jaki eliksir? — co prawda nie warknął, ale ton jego głosu jasno mówił, że żarty się skończyły. Złapał za jej podbródek i uniósł go tak, by skierować jej twarz do światła i wymruczał pod nosem francuskie przekleństwo, widząc rozszerzone źrenice. Tak mu się wydawało, że nie jest po prostu pijana, nawet jeśli łatwo mu było wyobrazić sobie w jakim tempie pozbyły się zawartości butelki, która leżała na stoliku. Puścił jej rękę, krzywiąc się nieświadomie. Wzrokiem próbował nakazać jej ciszę, wspominanie o mrocznych sekretach było w tym momencie cholernie niebezpieczne. Spiął się cały, nagle uświadamiając sobie, że tak odurzona Emily mogłaby bez problemu złamać wieczystą przysięgę i przypłacić to życiem. — Żadnej magii po pijaku — powiedział do Elaine, znów celując w nią palcem. Nie obchodziło go to, że mówiły o zmianie go w cokolwiek, nawet gdyby chodziło o głupi chłoszczyść, w ich stanie mogło się to wiązać z katastrofą. Swoją drogą, czasem wolałby być takim kotem albo onyo. Gdyby nim był, mógłby jak Kedavra bezmyślnie obwąchiwać cudze mieszkanie, zamiast zastanawiać się w jaki sposób zapanować nad powstałą sytuacją. A już na pewno nie przejmowałby się pozostawionymi w kuchni papierami. Podszedł do stolika i ujął w palce fiolkę, o której tyle wspominały. Magiczny eliksir, tak? Uniósł go do światła, obejrzał, a potem zbliżył do nosa, by powąchać jej zawartość. Wspomnienia zalały go gwałtownie i obficie. Rozpoznał go natychmiast i wiedział, że węch go nie myli – rozpoznałby go absolutnie wszędzie. Nie tak łatwo zapomnieć jak pachnie to, co odebrało jedno życie, a zniszczyło drugie. Zamarł w bezruchu, z szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w fiolkę i stał tak dobrych kilkanaście sekund, czując, że ma problem ze złapaniem powietrza. Kiedy mu się to udało, podniósł wzrok na Emily; jej widok sprawił, że złość zawrzała w nim jeszcze gwałtowniej. Zacisnął palce na szklanym naczynku, nieświadomie robiąc to zdecydowanie za mocno – szkło pękło, a resztka eliksiru spłynęła po jego uniesionej dłoni, sunąc w stronę nadgarstka i napiętego przedramienia. — Eliksir otwartych zmysłów... — powiedział cicho, bardziej do siebie niż do nich. Rzucił zepsutą fiolkę na stolik i otarł mokrą rękę o spodnie. — Zwariowałaś — dodał z niedowierzaniem. Nie bardzo wiedział co miał powiedzieć; co zrobić; co czuć. Był zły – ba, wściekły – ale jednocześnie poczuł się nale tak cholernie bezsilny. — Zwariowałyście, obie. Eliksiry odurzające? Ile wy macie lat żeby bawić się w takie gówno. Co następne, jad bazyliszka? — spokojny ton przybierał na jadowitości i chłodzie, a ostatnie słowa niemalże wysyczał. Jego twarz nie wyrażała czystej wściekłości, ale ci, którzy go znali, mogliby z łatwością stwierdzić, że targają nim teraz silne emocje. — Elaine, siadaj, opatrzę Ci tę stopę zanim zrobisz sobie większą krzywdę — dodał, zrezygnowany.
Napojenie Nate'a alkoholem to teraz brzmiało dla Emily jak plan doskonały. - O tak, trzeba go upić. Tylko na imprezie, bo tu nie mamy czym. Reszta eliksiru gdzieś zniknęła - zauważyła nagle, widząc opróżnioną fiolkę. Nie wiedziała, że całość wylądowała już na bułeczkach. W normalnych warunkach, jego złość - chociaż nie wiązała się z krzykiem i awanturą - najpewniej przeraziłaby obie dziewczyny. Emily sama patrząc na siebie z boku w tej chwili, byłaby zażenowana i zaniepokojona, że postąpiła tak nieostrożnie. To było naprawdę ryzykowne i a tej chwili tylko resztka rozsądku pozwalała jej trzymać język za zębami. Tylko jak długo? Mogła chlapnąć coś głupiego w każdej chwili i nawet nie wiedziała, jaki komentarz i jakie nawiązanie jest jeszcze nieszkodliwe, a jakie już byłoby złamaniem przysięgi. Pisnęła cicho, kiedy chłopak stanowczo zbyt mocno zacisnął dłoń na jej nadgarstku. - Ej, delikatniej - zmarszczyła nos, bo chociaż jej wrażliwość na ból była znacznie mniejsza niż zazwyczaj, to nie sposób było nie poczuć tego żelaznego uścisku. Powiodła bezmyślnym spojrzeniem za chłopakiem, kiedy sięgnął po fiolkę. Zaraz, czy eliksir otwartych zmysłów nie był tym który odegrał znaczną rolę w jego historii? Nie była w stanie skojrzyć w tej chwili zbyt wielu faktów, ale coś zaczynało jej świtać. -Skończył się alkohol, a Elaine akurat miała to w torbie. Dlaczego się złościsz? - zapytała, w pewnym sensie ze szczerym zainteresowaniem, ale też dość łagodnym, słodkim głosem. Jakby chciała choć trochę okiełznać jego złość. Spojrzenie, które mu posłała było dość rozczulające, ale Nate nie wyglądał teraz na kogoś, komu łatwo poprawić humor. - Dobra, to on ci wyjmie szkło z nogi i wtedy idziemy na impreze! Tylko szybko, szybko - pogoniła ich i nawet sięgnęła po gruby sweter, który zakładała przed wyjściem. W sumie fakt, że w ogóle pomyślała o ubraniu się, był dość zaskakujący.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Westchnęła ze zniecierpliwieniem. Nathaniel nie rozumiał, że potrzeba wyjścia na imprezę jest naprawdę wysoka. Trzeba wytańczyć ten alkohol płynący we krwi, a fakt, że dorzuciły sobie małe co nieco wcale nie sprawiał, że potrzebowały dodatków przy każdym spotkaniu. Zakryła usta i zachichotała, kiedy doskoczyła już do sofy. - Przecież zaraz sobie naprawię nogę, poza tym nie boli już. - zbyła zaczepkę i usiadła sobie wygodnie. Machnęła na niego ręką, kiedy znowu celował w niej paluchem, jakby była dzieciakiem. Nie chciało się jej przejmować jego zdenerwowaniem, które myślała, że będzie znacznie większe. Alkohol i eliksir otumaniły ją na tyle, że nie czuła aż takiego skrępowania przy nim, przynajmniej dopóki trzymał się blisko Emily, a nie podchodził do niej. - On się złości, bo go nie zaprosiłyśmy! - zawołała z drugiego pomieszczenia, podczas próby zdjęcia ze stopy skarpetki. Okazało się, że jednak ranki bolą, co ją niezwykle zadziwiło. Jak to, rana boli? Ale czemu? Przecież musi iść tańczyć! - Poza tym ej, dostałam ten eliksir od kogoś, ale nie pamiętam od kogo i zobacz, Emily - jesteś fajna! Musimy iść na imprezę, serio. - mówiła nie mając nawet pewności czy ktokolwiek ją słucha. Cały czas zastanawiała się jak pozbyć się skarpetki tak, by nie bolało. O, może zaklęciami? Z jakiejś przyczyny różdżka leżała na podłodze, a więc sięgnęła po nią i obróciła między palcami, próbując przypomnieć sobie jakąkolwiek inkantację. Rozchichotała się znowu uświadomiwszy sobie, że nie pamięta, bo za bardzo myśli już o tańcach. - Nie jesteśmy odurzone! Prawda, Emciu? - zaprotestowała, kiedy Nathaniel zaczął upodabniać się tonem do wężowego syku. Po jej kręgosłupie przebiegł chłodny dreszcz i nagle poczuła potrzebę wypicia jeszcze kilku kieliszków alkoholu, jeśli obecność Bloodwortha miała nie doprowadzić do jej wytrzeźwienia. - Przecież już siedzę i próbuję zdjąć skarpetkę. Ej, Emi, chooodź, powiedz mi jaki mam mieć kolor włosów. - oparła się o sofę, wychylając głowę w kierunku dziewczyny i nieskoordynowanym ruchem rąk wołała ją do siebie. - Może brunetką będę, co? Albo ruda? Chociaż rude to nieee... a może obie sobie przemalujemy? Ooo, tak! Em, zgódź się, zgódź, ja znam zaklęcia! - posłała jej szeroki uśmiech, zachwycona swoją pomysłowością. Nawet machnęła różdżką bez celu, z której wysypał się latający brokat. Roześmiała się, jakby to była najzabawniejsza rzecz pod słońcem. Póki co nie zarejestrowała iż pomoc Nathaniela wiązała się ze zmniejszeniem między nimi dystansu. Czy to teraz było istotne? Stał daleko, a ona rzucała pomysłami na prawo i lewo.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Na słowa Elaine miał ochotę zaśmiać się panicznie, niemalże jak szaleniec. Tak, to właśnie był powód jego złości, to, że ominęła go posiadówka z dwiema dziewczynami, które bez wątpienia go nie cierpiały. Gdyby była trzeźwa, najpewniej w życiu nie palnęłaby podobnej głupoty. A gdyby wiedziała dlaczego aż tak bardzo się zdenerwował... cóż, chciałby widzieć wówczas jej minę. Nie zamierzał jednak niczym się z nią dzielić, nawet gdyby nie była zupełnie nietrzeźwa i brała rzeczywistość choć trochę na poważnie. W tym pomieszczeniu i tak znajdowało się zbyt wiele osób, które znały prawdę; więcej niż kiedykolwiek planował. Zatrzymał wzrok na Emily, zdziwiony jej reakcją. Kiedy ostatni raz zachowywała się wobec niego tak... sympatycznie i normalnie? Nie tylko miło, ale i w pewien sposób troskliwie? Czy w ogóle kiedykolwiek tak było? Kiedy ze sobą rozmawiali, nieczęsto miał okazję obserwować jej uśmiech i nie było tak przecież bez powodu. Uśmiechała się, bo była nietrzeźwa w każdym tego słowa znaczeniu. I właśnie dlatego miast polepszyć mu to humor, tylko dodatkowo go pogorszyło. Nie mówił wiele, nie miał ochoty na wygłaszanie kazań osobom, które i tak wzgardzą jego słowami, ograniczał się tylko do ciskania gromów wzrokiem ilekroć spojrzał na którąś z nich. Ignorował zarówno radosne paplanie Swansea, jak i brokat, którym obficie dekorowała cały salon. Poprawił ułożenie palców na różdżce i kucnął przy sofie, tuż przy nodze Elaine. Wyciągnął rękę i nie bacząc na to czy jej się to podoba, czy nie, złapał uszkodzoną nogę na wysokości kostki, tak by była stabilna. — Zostaw, nie zdejmuj. Diffindo — po prostu rozciął materiał skarpetki, gdyż ściąganie jej tylko pogorszyłoby sprawę. Następnie bez ostrzeżenia rzucił niewerbalnie te same zaklęcia, których użył wcześniej na Emily, wyciągając z zakrwawionej stopy niemały kawałek szkła. Skrzywił się na ten widok, ale powstrzymał się od komentarza. Zaciekawiony lisek wskoczył na kanapę i odważył się w końcu podejść bliżej Elaine, z zaciekawieniem obwąchując jej udo, natomiast jego właściciel wstał, uznając, że zrobił tyle, ile mógł i na ile pozwalała mu wyczerpująca się cierpliwość. — Lepiej będzie jeśli pójdziesz już do domu, Elaine. Emily nie nadaje się na imprezę, jest kompletnie pijana. Nie puszczę je... Was w takim stanie na ulicę. — powiedział spokojnym, nieznoszącym sprzeciwu głosu, krzyżując na piersi ręce. Nie miał zielonego pojęcia jak bardzo przypominał w tym momencie swojego ojca.
Dawno nie czuła się tak dobrze. Nie tylko w obecności Nate'a - w ogóle nie przypominała sobie momentu, w którym czułaby się tak swobodnie i lekko. Była otwarta i chętna na absolutnie wszystko, co krukonka mogła jej zaproponować. Spacer, impreza, nawet jakby zaciągnęłaby ją teraz na mecz, poszłaby bez wahania. Miała chęć działać i siedzenie w mieszkaniu ani trochę jej nie satysfakcjonowało. Chociaż, trzeba było przyznać, że obsypanie go brokatem dodała temu sporo uroku. Emily uśmiechnęła się szeroko, widząc błyszczące drobinki w powietrzu i przytuliła się lekko do Elaine, tuż po tym jak dosiadła się tuż obok niej na kanapę. Potrzebowała teraz bliskości i prawdę mówiąc, tylko czysty przypadek sprawił, że nie trafiło jeszcze na Nate'a. Tym razem to dziewczyna ją zawołała, więc to ona miała odczuć stan panny Rowle na własnej skórze. Mogłaby wyściskać i wycałować każdego, kto tylko by się napatoczył. Uczucie było porównywalne z tym, co przeżyła na uczcie powitalnej w wielkiej sali, ale teraz było chyba jeszcze bardziej intensywne i o ile to możliwe, w większym stopniu odebrało jej rozum. Nie pozostało nic z jej rozsądku i ostrożności i nawet jeśli na co dzień też posiadanie tych dwóch cech było u Rowle co najmniej dyskusyjne, teraz było gorzej. - Ruda, to jest myśl! Podoba mi się, zrób sobie takie mooocno czerwone włosy. A ja chce zielone, o. Będziemy wyglądać super, prawda, Nate? Też chcesz zmienić kolor? Może na fioletowe! Byłoby ci super do twarzy - stwierdziła bez wahania, kiedy chłopak nachylił się nad Elaine, żeby pomóc jej z nogą. Była gotowa wziąć się za jego wygląd i zadbać o to, żeby chociaż trochę go podrysować. Był taki nudny. Zresztą, ona też. Ciągle tylko jakieś swetry, jeansy i białe koszulki - może krukonka transmutowałaby też jej ubrania na jakieś fajniejsze? Zaczęła myśleć nad tym intensywnie, kiedy nagle Nate jak gdyby nigdy nic postanowił wyprosić jej gościa z jej mieszkania. Pewnie normalnie zbulwersowałoby ją to bardziej, ale teraz też zachwycona nie była. Zwłaszcza, że nie miała ochoty siedzieć tutaj sama. Nie dzisiaj. - Ej, ej, ej. Czemu ma iść? Miałyśmy potańczyć, porobić fajne rzeczy. Zresztą, wcale nie jestem aż tak pijana. A ty nie musisz mnie pilnować - założyła ręce na piersi obruszona i spojrzała na niego z pretensją.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wpatrywała się w Emily z uwielbieniem i odtuliła ją mocno, czując, że już są przyjaciółkami. Cieszyła się, to była dla niej ulga i w końcu nie między nimi tej rezerwy. Integracja autorstwa profesorki od Działalności Artystycznej zdziałała cuda! Co prawda nie przewidywała chyba, że skończy się to na upojeniu alkoholowym i wypiciu zakazanego eliksiru, a jednak cel uświęca środki… uśmiechała się szeroko do Ślizgonki i kiwała głową, popierając każdy jej pomysł. - Ja czerwone, ty zielone a Nate miał różowe w wakacje! Może damy mu różowe? Tak słodko wyglądał, prawie niegroźnie, prawda? - rozchichotała się zakrywając usta i przez chwilę opierając się o ramię Emily, gdy atakował ją śmiech. Próbowała nawet przefarbować sobie włosy metamorfomagią, ale ta nie chciała współpracować i zamiast na czerwono włosy, przemalowana sobie na czerwono rzęsy i brwi. Na szczęście kolor spadł po paru chwilach, gdy nie zdołała go utrzymać. Szczerzyła się do Emily, gdy nagle poczuła ciepłą dłoń Nathaniela. Na nodze. Podskoczyła z dziwnym piskiem. - Ejjjj, straszysz mnie! I biednego onyo, no wiesz ty co? Łamiesz nam serce! - opieprzyła Nathaniela, zadrżała od jego dotyku i próbowała zabrać nogę, by tylko jej nie trzymał. Nie udało się, miał żelazny uścisk, a poza tym po chwili zapomniała o tym, bowiem skupiła się na onyo. Wyciągnęła do niego rękę i przemówiła słodkim głosem, nieśmiało drapiąc go za uszkiem. Rozczuliła się, mówiła ciepłym, kojącym tonem przywodzącym na myśl roztopioną mleczną czekoladę. Dzięki zainteresowaniu maluchem nie zwróciła aż takiej uwagi na zaklęcia rzucane na jej stopę. Alkohol i eliksir skutecznie otumaniły odbieranie bodźców poza tym poczuła w sercu przypływ miłości. Drapała onyo za dużym uszkiem, a gdy przymknął ślepia, zapraszała go bliżej siebie, uśmiechając się czule do zwierzątka. - Chyba się zakochałam. - westchnęła z rozmarzeniem. - Drugi raz, hihihi. - mówiąc to, nie odrywała wzroku od malutkiego onyo. Kochała już jego futerko, jego uszka, jego małe łapki, wilogtny nosek, puszty ogonek… bezwstydnie go rozpieszczała, drapiąc gdzie tylko zechciał. - Nie chcę iść. - zesztywniała i popatrzyła na Nathaniela ze łzami w oczach. Wyganiał ją, a ona kochała onyo, uwielbiała Emily… a on jej tu nie chciał i łamał tym jej serce. Pociągnęła nosem, otarła kłykciem powiekę i przysunęła do siebie liska, jeśli rzecz jasna chciał. Głaskała go, a mina mówiła, że lada moment się rozpłacze, czując się bardzo mocno odrzucona i odtrącona. Wygięła usta, a po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy. - Em.. Em… - zadrżała z niezrozumiałego smutku i zmoczyła łzą futerko onyo. Zaczęła go szeptem gorączkowo przepraszać. - On mnie wygania. Emi, czemu on mnie nie lubi? Przecież jestem miła. - zapytała dziewczynę zrozpaczonym głosem, a Nathaniela omijała wzrokiem czując się przez niego zraniona. Zaiste, alkohol i eliksir dawały niesamowite połączenie, wyciągając z podświadomości irracjonalne interpretacje sytuacji.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zmarszczył brwi, zastanawiając się czy naprawdę wygląda groźnie. Był wściekły i spodziewał się, że jego mina nie jest najpewniej zachwycona, ale tak po prawdzie... czy dał jej kiedykolwiek powód do strachu? Swansea podchodziła do niego z rezerwą odkąd tylko pamiętał – w momencie ich pierwszego spotkania celowała w niego różdżką i widział, że i teraz najchętniej by tak zrobiła. Coś jednak się w niej zmieniło; wtedy, pod wieżą wróżek w Dolinie Godryka, była skupiona i pewna siebie. Pełna rezerwy, ale jednocześnie zaczepna i odważna. Nawet podczas gry w butelkę zdawała mu się właśnie taka – a teraz cały jej czar prysnął i zdawała się zachowywać jak zupełnie inna osoba. Nie była to nawet kwestia upojenia alkoholowo-eliksiralnego, bo paradoksalnie zażyte środki odurzające sprawiały raczej, że była spokojniejsza i bardziej wyluzowana. Jak wyglądałaby, gdyby była trzeźwa? Zdał sobie sprawę, że bez tej swojej zaczepności, nie pociąga go nawet w połowie tak mocno, jak było to jeszcze w sierpniu. Głównym powodem pozostawało dla niego to, że w jego głowie „należała” do Leonela, ale zmiana jaka w niej zaszła również nie była dla niego bez znaczenia. — Jeśli coś straszy Kedavrę, to są to Twoje piski. Staraj się nie drzeć bez powodu, onyo mają wrażliwy słuch — rozdrażnienie brało nad nim górę i już nawet nie próbował udawać, że panuje nad sytuacją. Bo nie panował nad nią wcale. Nie miał pojęcia co ma zrobić... w normalnej sytuacji nie psłuby im przecież zabawy, wręcz przeciwnie, pewnie by je do niej zachęcał, może nawet licząc, że uszczknie z tego coś dla siebie. Ale to nie była normalna sytuacja. Emily nie panowała w pełni nad samą sobą i w każdym momencie mogła nieopatrznie powiedzieć coś, co złamałoby wieczystą przysięgę. Miał je niańczyć? Siedzieć tu z nimi i udawać, że świetnie się bawi? Nie mógł sobie na to pozwolić, przecież w opuszczonym przed momentem mieszkaniu czekała na niego cała góra papierkowej roboty, której nie mógł odłożyć na inny dzień. Miał nadzieję, że uda mu się odesłać Elaine do domu (choć nie był zachwycony, że musiał uciec się do podobnej „prośby”) i na spokojnie porozmawiać z Emily, tak żeby pojęła w jak niebezpieczną sytuację się wpakowała. Nie spodziewał się, że odpowiedzią będą łzy. Zatrzymał na niej zielone spojrzenie i opuścił ręce, z cichym westchnieniem wsuwając je do kieszeni spodni. Nie był tym typem faceta, który w obliczu kobiecych łez mógł zgodzić się na wszystko, ale w obecnej sytuacji i bez nich targało nim wiele wątpliwości. Oblizał wargi, zastanawiając się co z tym fantem zrobić. — Weź się w garść, Swansea. Przywaliłaś mi w twarz, a teraz mówisz, że to ja nie lubię Ciebie — zdobył się na uśmiech – ten swój najbardziej klasyczny, nieco ironiczny, nie do końca sympatyczny i nigdy nie wiadomo czy w ogóle szczery. Lisek z zaciekawieniem obwąchiwał jej twarz, Nathaniel natomiast przeniósł wzrok na Emily. — W porządku. Jeśli chcecie iść na imprezę, to idę z Wami — powiedział niechętnie. Jeśli to ich nie zniechęci i w istocie będzie musiał wyjść na miasto, to trudno. W obecnej sytuacji i tak trudno byłoby mu skupić się na pracy. Musiał wybrać między bezpieczeństwem Emily, a nudną robotą papierkową i w takim układzie nie była to trudna decyzja. Czuł zresztą, że kończą mu się jakiekolwiek inne opcje.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Rozemocjonownie wywoływało w niej skrajne reakcje - od śmiechu przez łzy do poczucia odrzucenia i smutku. Na trzeźwo z pewnością zachowywałaby się inaczej jednak sęk w tym, że pierwszy raz w życiu pola tequilę, a więc stosunkowo mocno uderzyła jej do głowy. Humor nie chciał się jej trzymać, kiedy Nathaniel co chwila zwracał im uwagę i nie popierał wspaniałego pomysłu. Z pewnością miał w tym dobry cel - nawet jeśli chodziło tylko i wyłącznie o przypilnowanie Emily i wysłanie stąd Elaine - to nie potrafiła tego dostrzec. Chciała się bawić, tańczyć, świętować, przytulać onyo, cieszyć się, a poczuła się trochę niechciana. Zawiłe są ścieżki kobiecych myśli, rozmazanych alkoholem, eliksirem i ukrytymi lękami. - Nie mogę cię za tamto przeprosić, ale to nie tak, że ja cię nie lubię! Ohh, ale się rozmazujesz. - potrząsnęła głową, zamrugała powiekami, aby się ocknąć. Niełatwo było składać sensownie składać zdania. Westchnęła i ułożyła małego onyo na poduszce, nachylając się nad nim i szeptem przepraszając go za to, że go wystraszyła. Gdy zakomunikował, że idzie z nimi na imprezę to popatrzyła też na Emily, ale już trochę bardziej skupiona. Faktycznie były pijane, Nathaniel miał rację. Wplotła palce we włosy i zacisnęła mocno oczy, aby się otrząsnąć. Wyłapała po chwili wzrok dziewczyny jakby próbowała im obu przypomnieć, że Ela miała się trzymać z daleka od Nathaniela. To chyba ten moment, kiedy musiała zrezygnować z wyjścia, choć z takiego samego powodu, iż odkryła, że za dużo wypiła i to byłoby średnio odpowiedzialne. Nathaniel swoją postawą jej to uzmysłowił. Podrapała się po policzku. - Ja pójdę po Elijaha. Jeśli go wyciągnę to się może spotkamy na imprezie, okej? - uznała, że obecność brata wniesie dużo dobrego. Nie chciała być piątym kołem u wozu. Wstała i odkryła, że ma zdrowa stopę. - O, dzięki! - rzuciła w kierunku mężczyzny, choć miała problem aby spoglądać na niego dłużej niż kilka sekund. Sięgnęła po swoją torebkę i sweterek. - Ymm...to jak coś to mi wyślijcie patronusa, albo ja wam wyślę, o. Zrób się, Emi, na bóstwo! - pomachała jej śląc ciepły uśmiech i wyszła z mieszkania - bez butów, z jedną gołą stopą. Dopiero gdy zeszła na parter to się teleportowała mając w pamięci, aby nie wystraszyć małego onyo hałasem.
Emily przyglądała się im z zainteresowaniem, ale miała chwilowy spadek energii. Oczywiście, dalej snuła plany na temat tego, w co się przebrać na imprezę, ale jednocześnie nie miała ochoty wdawać się w niepotrzebne sprzeczki. Zamiast tego sięgnęła po bułeczkę i wzięła kolejnego gryza przygotowanego przez siebie, a doprawionego przez krukonkę wypieku. Smakował wybornie, ale z całą pewnością nie powinna tak pewnie go przegryzać. Nawet teraz nie była w dobrej formie. Zaczęła nawet cicho ziewać, ale szybko zasłoniła usta i potrząsnęła głową. Trzeba było się rozbudzić. Teraz, koniecznie. Przypomniały jej o tym słowa Elaine, które rzuciła na odchodne - no tak, musiała się szybko przebrać i umalować. - Okej! Będziemy gotowi - stwierdziła i spojrzała na Nathaniela, kiedy dziewczyna opuściła jej mieszkanie. - Byłeś trochę niemiły. Nieładnie - zauważyła, patrząc na niego uważnie. Założyła ręce na piersi. - Czemu jesteś taki zdenerwowany? Miałeś się rozchmurzyć. Jak myślisz, w co się przebrać? Choodź, pomożesz wybrać mi coś ładnego - pociągnęła go lekko za rękę i ruszyła w kierunku sporych rozmiarów szafy. Otworzyła ją na oścież i wyjęła bordową, zwiewna sukienkę. Znowu uznała, że nie ma zbyt wielu ciekawych ciuchów. - O, może to? Przymierze - stwierdziła bez namysłu i zrzuciła z siebie koszulkę. Bez większego skrępowania pozbyła się też jeansów i przebrała się w wybraną przez siebie sukienkę, zakładając ja przy okazji na lewą stroną. Zrobiła krótki obrót i zaśmiała się cicho. - Jeszcze się kręci! Super, nie? - spojrzała na niego podekscytowana i znowu poczochrała go po włosach. Swoją drogą, chyba po raz pierwszy to ona rozbierała się przy nim tak otwarcie. Łatwo było przewidzieć, jak bardzo następnego dnia będzie rozpaczać nad samą sobą. Chyba nawet wykład Nathaniela na temat tego jak głupie i niebezpieczne to było, nie był potrzebny. Emily po czymś takim z całą pewnością nie miała sięgnąć po narkotyki po raz drugi, a i co do spożywania nadmiernych ilości alkoholu musiała dostać dużą nauczkę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był zaskoczony kiedy okazało się, że najłatwiejszym sposobem na pozbycie się stąd Elaine, było po prostu zaproponowanie im wspólnego spędzenia czasu. To znaczy... mówiła, że wróci, ale jakie było prawdopodobieństwo, że naprawdę to zrobi? Przypuszczał, że kimkolwiek jest wspomniany Elijah, nie puści jej z powrotem zbyt łatwo; to, że zupełnym przypadkiem udało mu się rozwiązać swój problem, było więcej niż możliwe. Paplanie Emily było dla niego na tyle zadziwiające, że nim zdążył jakkolwiek zareagować, już szedł za nią ku szafie. Nie chciał tłumaczyć się z tego, dlaczego był niemiły dla Swansea, bo wiedział, że dziewczyna i tak tego nie zrozumie – w każdym razie nie w tym momencie i obecnym stanie. Miał za to ochotę wyjaśnić jej powód swojego zdenerwowania. Powodem przeciągłego milczenia był fakt, że nie potrafił znaleźć w głowie odpowiednio brzmiących argumentów – takich, które by do niej przemówiły, a jednocześnie nie za bardzo odsłoniły jego samego. Nie miał ochoty okazywać jej jak bardzo się wystraszył, wolał, by wciąż myślała, że choć żałuje przysięgi, nie traktuje chronienia jej emocjonalnie, a czysto pragmatycznie – w obronie własnych interesów. Trudno było jednak nie okazywać emocji, kiedy zachowywała się tak radośnie i swobodnie i, co gorsza, jak gdyby nigdy nic, zrzucała z siebie ubrania. Zagryzł wargę, bezskutecznie zmuszając się do odwrócenia wzroku, którym ostatecznie pochłonął każdy skrawek odsłoniętego na moment ciała. Był taki słaby... i tak cholernie tęsknił za błogością, którą odnalazł w jej ramionach. Kiedy się zbliżyła, kierowany ochotą przyciągnięcia jej do siebie, wyciągnął ku niej rękę; opuścił ją jednak w pół drogi i odchrząknął, przywołując samego siebie do porządku. Próbował uciec myślami od tego, jak łatwo byłoby zaciągnąć ją teraz do łóżka. Nie chciał tego, bo wykorzystywanie jej stanu w momencie, gdy sam był trzeźwy i zupełnie świadomy, leżało daleko poza granicą jego godności. — Powinnaś bardziej uważać. Już sam alkohol sprawia, że możesz coś wygadać, a takie zabawki jak eliksiry zupełnie odbierają rozum. Narkotyki to straszne gówno nawet kiedy nie jest się związanym wieczystą przysięgą. — Zgarnął z podłogi onyo, który teraz postanowił obwąchać Emily i nie bacząc na protesty liska, zatrzymał go w ramionach, tak by już mu nie uciekł. — A skoro już to wzięłaś, to zdradzę Ci sekret. Najlepszy po tym eliksirze jest seks. Jego ironiczny uśmieszek nieco się poszerzył. Odwrócił się do niej i ruszył ku wyjściu, zatrzymując się na moment przy powstałym bałaganie. Machnął trzymaną wciąż w ręce różdżką i zgarnął odłamki szkła w jedno miejsce, tak by już się nie poraniła. — Jak znajdziesz chętnego, to polecam spróbować. Bylebyś nie gadała wtedy za dużo. To mówiąc, wyszedł. Czekało go jeszcze dużo pracy, której najprawdopodobniej nie będzie potrafił poświęcić nawet minimum uwagi.
Chyba do samego końca nie spodziewała się, że będzie z nim tak źle. Do momentu, w którym otworzył usta, była pewna, że ma przed sobą w miarę świadomego człowieka. Niestety jednak mocno się przeliczyła i Nate nie tylko opadł fizycznie z sił, ale też nie nadawał się do jakiejkolwiek wymiany zdań. A przecież nie planowała z nim złożonej rozmowy. Poczuła się dziwnie, widząc go tak bezradnego. Do tej pory widziała go w różnym stanie. Widziała jak ewidentnie traci nad sobą kontrolę, jak jest pijany, wściekły, smutny, o dziwo, nawet widziała te jego lepsze momenty. Zawsze jednak wydawał się względnie panować nad sytuacją, a przynajmniej nad samym sobą. Teraz miała przed sobą zwłoki. A w jego przypadku, to było naprawdę dziwne. W końcu kto jak kto, ale on miał dobre powody, żeby nie tracić czujności. Sam ostatnio skrytykował ją, kiedy zapędziła się w imprezowaniu z Elaine. A teraz sam był w stanie, który łatwo wykorzystać przeciwko niemu. Kiedy położyła go półprzytomnego na łóżku, podeszła na chwilę do kuchni i wstawiła wodę na kawę. Sama nie wiedziała, czy to dobra decyzja, może powinna dać mu spać? Coś jej jednak podpowiadało, że to aż tak łatwo nie pójdzie i lepiej znaleźć sposób na otwarcie jego mieszkania, a do tego musiała złapać z nim chociaż minimalny kontakt. Zresztą, chciała dowiedzieć się, co właściwie się wydarzyło. Nie upił się tak po prostu, to było oczywiste. Coś musiało go do tego sprowokować. Może to był jakiś szczególny dzień? Rocznica śmierci tej dziewczyny? To wytłumaczenie byłoby chyba najlepsze i najbezpieczniejsze - w końcu nie stałoby się nic nowego, ot, słabszy moment, kiepskie wspomnienia. Minie i wszystko wróci do normy. Doniosła mu gorący napój i położyła na stoliku koło kanapy. - Żyjesz? Wypij kawę, będzie ci lepiej. Jakim cudem w ogóle się tak upiłeś? Myślałam, że twojemu organizmowi już nie straszna żadna ilość alkoholu. Wstrzykiwałeś to sobie, czy jak? - chciała coś z niego wyciągnąć i nie mogła nic na to poradzić. Powinno być to dla niej bez znaczenia, ale nie było. - Przypomnij sobie, czemu alohomora nie działa na twój zamek. Czym go zabezpieczyłeś? - w końcu to był główny cel otrzeźwienia chłopaka. Miała nadzieje, że spłynie na niego jakieś natchnienie i w końcu zdradzi jej rozwiązanie. Póki co wróżyła sobie spędzenie nocy na podłodze, a to jej się nie uśmiechało.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
„Żyję!” – chciałoby się odpowiedzieć. Ale, cóż, chyba nie była to w pełni prawda. Właściwie, nie była nią nawet w małym procencie, kiedy bowiem Emily zadała to pytanie, odpowiedziała jej niemalże perfekcyjna, przerywana zaledwie ciężkim oddechem cisza, a sam Nate... trudno powiedzieć, by w ogóle tu był. Pływał gdzieś w słodkim niebycie, zanurzony w gęstym mroku nieświadomości. Unosił się na wodach świata pozbawionego myśli – miejsca, do którego z taką determinacją zmierzał od momentu kiedy opuścił rodzinny (czy to aby na pewno było odpowiednie słowo? Co w obecnej sytuacji znaczyła rodzina? I przede wszystkim: kto ją stanowił?) dom. Chciał się najebać. Nie istniało na to łagodniejsze określenie. Potrzebował uchlać się jak spasiona świnia, doprowadzić się do stanu ostatecznego zeszmacenia. Coś dziś w nim umarło i on również chciał umrzeć, ale nie tak na zawsze – na to miał albo zbyt mało odwagi, albo zbyt dużo rozsądku. — Zostaf mie — wymamrotał, nie otwierając nawet oczu. Leżał tak jak go zostawiła, na brzuchu, z twarzą w większości wciśniętą w pachnącą nią poduszkę. Wygnieciona koszula tu i ówdzie wystawała żałośnie ze spodni, marynarka była przybrudzona na ramieniu – czyżby zaliczył upadek? Butelkę z resztką whisky przytulił do siebie, jakby był to jego największy skarb. — Nie chse. Nie upiłem, chse spać — dodał jeszcze, ale ona trajkotała i trajkotała, a jemu coraz trudniej było przez to nie myśleć, aż w końcu wymamrotał coś, co nie bardzo miało kształt i sens, ale z całą pewnością było bardzo gniewne i zmusił się do uniesienia głowy. Powoli usiadł, blady jak ściana, z czerwonymi ze zmęczenia oczyma i włosami rozstrzelonymi na wszystkie strony świata. — Bo to jes barco dobry zamek, Emily — na jego wargach, które, swoją drogą, nosiły zaschnięty ślad po zbyt mocnym ich zagryzieniu, zabłąkał się nieznaczny uśmiech kiedy znalazł przy sobie butelkę. Zignorował kawę i zaczął ją odkręcać, choć nie szło mu to najlepiej — Barco dobry zamek — dodał ciszej, kiwając z przekonaniem głową. W końcu westchnął, zatrząsnął nią, patrząc ze smutkiem jak bursztynowy płyn chwieje się urokliwie w swoim szklanym więzieniu. Podał ją Emily, chcąc, by ta otworzyła ją dla niego. — Alohomora nie dziaa. Na to tesz nie dziaa, musisz odkrencić. Nie dziaa na ten zamek, bo, Emily... Emily... — wyciągnął do niej rękę, co mogło znaczyć zarówno to, że chciał aby się ku niemu pochyliła, jak i to, że bardzo chciał odzyskać swój alkohol. W tym wszystkim zapomniał dokończyć swojej myśli, a ta uleciała jak balonik z helem, beztrosko roztrzaskując się na pierwszej lepszej przeszkodzie. Puff – i już nie istniała. Zapomniał, że o czymkolwiek mówił, jego uwagę przyciągnęła bowiem kawa. — Dla mje? — zapytał z zaskoczeniem i przyciągnął do siebie kubek, rozlewając nieco na stoliku. Nawet tego nie zauważył — Emily, szemu tu przyszliśmy? Do uszka? — popatrzył na nią, a zaraz wycelował w nią oskarżycielsko palcem i nieco się roześmiał. A to łobuziara, tak go tutaj wabić z chęcią wykorzystania. Podniósł kubek z kawą i choć nie było to łatwe (i rozlał chyba trochę na dywan), upił dwa łyki ciepłego napoju. Potem odstawił kawę i ewidentnie spoważniał. Chyba przypomniał sobie jak podły miał nastrój i jaki był jego powód. Pokręcił głową. — Ja nie chse dzisiaj... nie jestem w nastroju, chse tylko do domu, nie do uszka. Pójdejusz — to mówiąc, próbował się podnieść. Udało mu się to dopiero za trzecim razem. Oczywiście nie pamiętał już, że nie jest w stanie wejść do swojego mieszkania.
Było w nim coś... uroczego to złe słowo, prawda? W każdym razie innego, czegoś, co sprawiało, że wbrew pozorom nie patrzyła na niego z taką niechęcią jak zwykle. Nie czuła się też taka spięta. Widząc, że nie musi bawić się w odczytywanie jego zamiarów, ani pilnować swoich często niekontrolowanych reakcji na jego zachowanie, po prostu się rozluźniła. Martwiła, ale niczego nie obawiała, przynajmniej w tej chwili. To z całą pewnością nie było normalne - czuć się lepiej przy kimś pijanym, niż trzeźwym. Z drugiej strony, naprawdę powinna przestać doszukiwać się jakiejkolwiek normalności w tej relacji, to przecież i tak i tak było skazane na niepowodzenie. - Odkręcić? - spojrzała na niego uważnie i czekała aż dokończy tę swoją nieskładną wypowiedź, ale niestety jego uwaga została rozproszona. Nie trudno było się domyśleć, że chodzi o jakiś klucz. Tylko gdzie on mógł go mieć? Przecież nie będzie teraz przeszukiwać jego kieszeni w nadziei że nie zgubił go po prostu w jakimś barze, o który niewątpliwie po drodze zahaczył. - Tak, dla ciebie, pij, będzie ci lepiej - pokręciła głową. Przewróciła oczami rozbawiona, kiedy zapytał, po co tu są. - Tak, nigdy nie byłeś tak pociągający jak teraz - zakpiła i złapała go za ramię, kiedy wstał. Pociągnęła go w dół, co w tej chwili nie było zbyt trudne. Nie miał raczej na tyle siły, żeby się temu opierać - Nigdzie nie idziesz. Przypominam, że nie wiesz jak wejść do mieszkania. Chcesz spać na korytarzu? Jak nie to weź się w garść i pij tę kawę - poinstruowała go, wciskając mu kubek w rękę. Już i tak poplamił jej dywan, wiele więcej nie miała do stracenia. - Przypomnij sobie dzień i pomyśl,gdzie wsadziłeś ten klucz, czy co to tam jest. Co dzisiaj robiłeś? Gdzie piłeś, przede wszystkim? - dopytała, prawdę mówiąc, chcąc poznać więcej szczegółów niż samo położenie klucza. Była ciekawa, co go doprowadziła do tego punktu. Jego butelka już dawno stała za jej plecami, poza zasięgiem jego rąk i wzroku. Nie sądziła zresztą, żeby miał siłę się za nią rozglądać. No, chyba że determinacja okaże się większa. Przynajmniej nie musiała wyrywać mu jej siłą, skoro naiwnie podał ją jej z własnej woli.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
No to pił. Cały dzień tylko pił, jedyne co się zmieniło to rodzaj napitku i jego temperatura. Czarna, gorzka kawa zdawała się czynić cuda. Może i go nie otrzeźwiała, może nie przywracała zdolności myślenia, ale zdawała się zakotwiczyć go w realnym świecie na tyle, by nie odpływał aż tak bardzo w upragnioną nicość. Senność i ogólne zmęczenie nieco ustąpiły, ale na jego twarzy wcale nie pojawiły się jakiekolwiek kolory. Był blady i z chwili na chwilę czuł się coraz gorzej; nieustanne wirowanie w głowie doprowadzało go do szału. Kiedy to się skończy? — Jutro, Em, jutro albo sa kilka dni, fposzontku? — zaproponował wspaniałomyślny kompromis, słysząc jak bardzo żałuje, że był zmuszony jej odmówić. Nie mógł jej przecież winić, z całą pewnością miała na niego chrapkę. Kto by nie miał. — Poprosztu... dzisiaj jusz nie — wymamrotał, a potem westchnął głośno, kiedy zmusiła go do klapnięcia tyłkiem na kanapę. — Właśnie, sze ide. Niepamientam? A... niepamientam, no. — Skrzywił się, zrezygnowany i przyjął od niej kubek, obejmując go szczupłymi palcami i wlepiając spojrzenie w jego zawartość. Mrugał ciężko, powoli, jakby z trudem. Od czasu do czasu brał łyka, ale generalnie siedział raczej w bezruchu. Był chyba skupiony na tym co mówi do niego Emily, bo było to bardzo dużo szybkich słów i znacznie przekraczało to jego aktualne zdolności pojmowania. — W duszo... duszo... wielu... wszendzie. Miałem klucz i niemamklucza — chciał rozłożyć bezradnie ręce, ale zapomniał w tym wszystkim, że trzyma wciąż kawę i rozlał ją na swoją własną koszulę. Przypomniawszy sobie o napoju, napił się jeszcze dwa łyki. I wtedy poczuł, że zawroty głowy przybrały na sile do niemożliwego wręcz stopnia, a na dodatek coś boleśnie szarpnęło jego żołądkiem, każąc mu natychmiast poderwać się do pionu. Bez mała upadł, ale zdążył złapać się stolika (chyba coś z niego spadło, ale zupełnie tego nie zarejestrował). — Muszędołazienki — wyrzucił z siebie z prędkością światła (a przynajmniej on tak to postrzegał) i ruszył czym prędzej we wspomnianą stronę, choć nie bardzo wiedział gdzie ona jest. Na szczęście mieszkanie było na tyle małe, że nie miał zbyt wielu szans na pomyłkę. Tam dopadł do toalety i skręcił się w bolesnych torsjach, wyrzucając z siebie trudy całego dnia. Kiedy skończył, jęknął z bezsilności, zmęczenia i zniesmaczenia, otarł wargi wierzchem dłoni i po prostu usiadł tak jak klęczał, opierając się o ścianę. — Kurwamać — powiedział sam do siebie, dysząc ciężko, jakby kosztowało go to Merlin jeden wie ile wysiłku. Powinien przepłukać usta, ale nie miał siły podnieść się do umywalki. Na nic nie miał siły — Emily... — zawołał słabo, jękliwie — daj mi whisky... niewytszymam, niechce jusz, mam dość. Dajmi. Chce pić do niepszytomności. Oznajmiwszy to, popatrzył po swojej zabrudzonej kawą koszuli. Sięgnął do guzików, ale pomimo prób nie udało mu się ich rozpiąć. Jedyny plus był taki, że w głowie przestało mu tak przebrzydle wirować.
Zignorowała już jego propozycje nie do odrzucenia i poczekała, aż trochę ochłonie. Nie znała wiele sposobów na otrzeźwienie, nie wiedziała zresztą, czy w takim stanie cokolwiek może mu pomóc. Starała się jedynie minimalnie poprawić jego stan, co już było dużym wyzwaniem. Patrzyła, jak nieudolnie opróżnia kubek. Była tak zmęczona, że nawet potencjalne plamy jej nie martwiły - a trzeba było przyznać, że normalnie była dość przeczulona na tym punkcie i lubiła, kiedy wszystko było idealnie czyste. Z jego kulawej wypowiedzi ewidentnie wywnioskowała, że klucz po prostu zgubił. Cóż, to nie był czas na zastanawianie się, w jakim miejscu. Taką wycieczkę będzie musiał odbyć jutro sam. Wyglądało na to, że póki co musi go po prostu przenocować. Nie uśmiechało jej się to ani trochę. Zwłaszcza, że chłopak może zasypiał pijany i niegroźny, ale obudzić miał się trzeźwy i nawet jeśli wycieńczony, to jednak w pełni świadomy otaczającej go rzeczywistości. A na spotkanie z prawdziwym Natem nie miała ochoty. Może wstanie rano i wyjdzie, zanim ten obudzi się ze snu? W końcu miał co odsypiać. Z zaskoczeniem zarejestrowała, że mężczyzna niespodziewanie i dość sprawnie wstał z kanapy. Przed chwilą jeszcze ledwo się unosił, więc motywacja musiała być naprawdę silna. Nic dziwnego, że żołądek dał w końcu o sobie znać. Zwłaszcza, że pił w różnych miejscach, może i różne alkohole, ale przede wszystkim nieprzyzwoite ilości, których normalny organizm nie mógł tak po prostu przyswoić. Zaszła do kuchni po szklankę wody i weszła do niego do łazienki. Wolała nie ryzykować, że zrobi sobie realną krzywdę pod jej dachem. - Czego nie wytrzymasz? - spojrzała na niego, ale zamiast whisky podała mu szklankę wody, która była w tym momencie mu znacznie bardziej potrzebna. Kucnęła obok niego w łazience i westchnęła. - Zostaw - pokręciła głową i skierowała różdżkę na jego koszulę. Oczyściła ją zaklęciem i schowała z powrotem do kieszeni. - Coś się stało? - zapytała, zastanawiając się, czy może w przebłysku świadomości podzieli się z nią jakąś istotną informacją. Nie liczyła już na klucz, ale może chociaż na powód tego całego zamieszania? Ewidentnie miał w tym piciu jakiś cel. Z jakiegoś powodu przekraczał swoje granice i wątpiła, żeby to był zwykły przypadek. Do takiego stanu nie doprowadzało się przypadkiem, przynajmniej nie robili tego ludzie którzy umieli pić i wiedzieli kiedy przestać, żeby zachować godność. Mogła mu wiele zarzucić, ale trudno było nie mieć wiary w jego umiejętności w tej dziedzinie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Czuł w sobie pustkę i nie był to bynajmniej efekt wyrzucenia części treści żołądkowej na światło dzienne. Naiwnie myślał, że jest w stanie wypełnić tę dziurę we wnętrzu samego siebie i odruchowo już sięgnął po to, co w podobnych sytuacjach zawsze zdawało się sprawdzać najlepiej. Niestety, szybko okazało się, że wbrew temu co mu się wydawało, wcale nie był jeszcze w podobnej sytuacji. Spotkało go już sporo cierpienia, ale nigdy tak skumulowanego, wyraźnego i dotyczącego go w tak bardzo bezpośredni sposób. Kiedy Alicia bez mała umierała na jego rękach, nie miał szans się upić – ojciec by mu na to nie pozwolił. Czy skazał go tym samym na długie katusze? na miesiące emocjonalnego otępienia przerywanego jedynie migrenami, które wywoływały lekcje oklumencji? A może wręcz przeciwnie, uratował go przed ostatecznym stoczeniem, przed którym teraz nic już nie mogło go ustrzec? Mając w pamięci jak długo zbierał się ostatnim razem, można się było spodziewać, że czeka go naprawdę ciężki czas. Wtedy było lepiej – stracił miłość i był temu winny, ale dziewczyna nie umarła na jego rękach. Wyglądała jakby spała, była ciepła, a na wargach błąkał jej się delikatny uśmiech. Może śniła o czymś przyjemnym? Dziś było inaczej. Poczuł na skórze lodowaty dotyk śmierci i czuł go wciąż – nieprzerwanie – jak piętno, które miało już z nim zostać, przypominające mu, że te zimne palce prędzej czy później zacisną się i na jego szyi. — Siebie. — Odpowiedział, przymykając powieki. To nie tak, że nagle był szczególnie świadomy tego co się dzieje – być może wymiotowanie nieznacznie przywróciło go do życia, może też wyrzygał z siebie resztki głupowatego, pijackiego humoru, którego i tak nie miał w sobie dziś zbyt wiele. Właściwie... wcale mu to nie pomogło, a wręcz przeciwnie, pogorszyło sprawę, bo teraz był nie tylko pijany – był pijany i zupełnie rozbity. Wziął od niej szklankę i napił się, pierwszego łyka z obrzydzeniem wypluwając do toalety. — Nic się nie stao. Mój ociec nie jes moim ocem i straciłem już dwie matki. Fszysko w posządku. Postawił pustą szklankę na podłodze i przetarł dłonią zmęczoną twarz, ostatecznie przygładzając też włosy. Potem zmusił się żeby zatrzymać na niej spojrzenie. — Lepiej się odsuń, bo tesz ci się coś stanie. Wszyskie... wszyskie w końcu cierpicie. — był bliższy płaczu niż kiedykolwiek w życiu. Nie, ostatecznie do tego nie doszło, jego twarz wykrzywił jedynie grymas i na tym się skończyło. Łzy niosły ulgę, na tę natomiast najwyraźniej sobie nie zasłużył, bo nigdy nie chciały pojawić się w jego oczach. Jak nigdy w życiu potrzebował żeby ktoś go przytulił, ale nawet po alkoholu w życiu nie przyznałby się do tego na głos.
Nie była zaskoczona, że ta sytuacja ma swoje przyczyny. Po to właśnie pytała, żeby wyciągnąć z niego jakieś konkrety, wiedzieć co go właściwie sprowokowało do takiego zachowania. Nie rozumiała o czym mówi, po takim jednym, rzuconym zdaniu, trudno było wyciągnąć jakieś konkretne wnioski. To co do niej pierwsze dotarło - śmierć matki. To łączyło się w całość, w końcu była schorowana i to musiało się stać, prędzej, czy później. Już sam ten fakt wzbudził w niej zrozumienie. Sama niedawno straciła matkę, której nawet nie znała, nie miała z nią żadnej więzi, a i tak przeżyła to mocniej, niż mogłoby się zdawać. Dla niego to była naprawdę mama. Wychowywała go, była w pobliżu przez całe życie. Z ojcem nie miał łatwo i chociaż nie znała jego relacji z panią Bloodworth, kobieta wydawała się sympatyczna i spokojna. Można było więc łatwo wysnuć wniosek, że była jakąś iskrą w tej dziwnej rodzinie. A teraz zgasła i prawdę mówiąc, Emily dziwnie zaniepokoił ten fakt. Oczywiście - było jej po prostu przykro, że zmarł ktoś z jej otoczenia, nawet jeśli go nie znała. To jednak było drugorzędne w stosunku do tego, czym taka śmierć była dla Nate'a. Dla kogoś, kto zdawał się balansować na granicy dobra i zła, w ogromnym uproszczeniu. Podejmującego złe decyzje, z beznadziejnym męskim wzorcem do naśladowania. Co jeśli to ona zaszczepiła w nim te przebłyski, które hamowały Emily przed całkowitą pogardą. Te dobre cechy, które nieraz ujawnił w jej obecności. Jeśli to ona była przyczyną tego wszystkiego, czy jej odejście nie zgasi w nim tej części, przez którą nie potrafiła go znienawidzić? Tak naprawdę, ile jeszcze osób mu zostało. Dla kogo właściwie miał się starać? Z jakiegoś powodu nie wierzyła, że starczy mu motywacji, do walki tylko dla siebie. Wiedziała, że jego zdaniem nie warto. Może sama czasami tak myślała? Teraz jednak diametralnie zmieniła zdanie i prawdę mówiąc z całych sił chciała zatrzymać w nim tę część, która sprawiała, że nie był przegrany. Jeszcze nie. - Przykro mi - złapała jego dłoń delikatnie, z pełną świadomością tego, że nie powinna tego robić. Nawet ich noc nad wodospadem nie była tak intymna, jak mógł być ten moment. A przecież nie powinna, nie mogła do tego puszczać. Z drugiej strony, nie potrafiła go z tym zostawić. - Dlaczego dwie matki? I co znaczy, że twój ojciec nie jest twoim ojcem? - zapytała trochę bez zrozumienia, bo dopiero teraz ta część naprawdę do niej dotarła. Brzmiało to na tyle absurdalnie, że w pierwszej chwili jej umysł zwalił to na pijacką gadkę bez znaczenia. A może jednak wcale tym nie było? - Posłuchaj... to nie ma związku z tobą. To znaczy. To nie twoja wina. Chorowała. Wiem, jak to odbierasz, ale nie możesz myśleć o tym w ten sposób, bo sobie nie poradzisz. Nie możesz się winić. Wiesz, że wiele mam ci zawsze do zarzucenia, więc nie kłamie. To nie ty jesteś powodem - powiedziała dobitnie, patrząc mu w oczy i w końcu westchnęła cicho. Przysunęła się do niego i przytuliła go. Jak bardzo nie starała się tego powstrzymać, widziała po nim, że tego potrzebuje, a ona nie potrafiła być tak zimna. Może sama też tego potrzebowała. Sama już nie wiedziała, co czuje, a co powinna czuć. Przecież chciała widzieć, jak cierpi. Wierzyła, że zasługuje. A teraz? Chyba po prostu się o niego bała.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jemu też było przykro, bardziej niż kiedykolwiek... i pierwszy raz od dawien dawna wcale się z tym nie krył, nie mając już siły na dawkę ironii, sztuczne uśmiechy i maskę na tyle grubą, by zakryła brzydką prawdę. Prawdopodobnie nie była to nawet wina alkoholu – ten był mu dziś tylko przykrywką, zasłaniał to, że zwyczajnie nie miał już sił udawać spokojnego. Nie teraz, nie w chwili kiedy w jego wnętrzu szalały skrajne emocje, a myśli tłoczno wypełniały jego głowę w niewyraźnej, nerwowej gmatwaninie. Ledwo zarejestrował jej dotyk, choć niewątpliwie niósł on ze sobą ulgę. Wewnątrz siebie nosił tak wiele rozpraszaczy, że trudno mu było skupić się na szczegółach rzeczywistości. Kiedy jednak zaczęła zadawać niewygodne pytania, zatrzymał wzrok na jej twarzy, marszcząc nieświadomie brwi. Co miał jej powiedzieć? Jak to zrobić, żeby nie zabrzmiało banalnie? No i przede wszystkim – czy aby na pewno chciał, by znała prawdę? Alkohol podpowiadał, że chciał tego z całego serca. Zacisnął lewą dłoń w pięść, uwydatniając zaczerwienione od wymierzonych uzdrowicielowi ciosów kłykcie. Milczał i zdawać by się mogło, że ani nie odpowie na jej pytania, ani nie zaakceptuje jej słów. — Nie wiesz jak byo — odpowiedział z uporem, gotów zacisnąć zęby i jak zwykle przemilczeć własne problemy. Ale nie, dziś nie potrafił; dziś nie musiał tego robić — Gdyby nie włożyła tyle energii w rozmowę zemnom, to może... — nie dokończył, zaskoczony jej gestem. Zamilkł, na moment znieruchomiał, a potem po prostu zamknął oczy i wtulił się w nią, opierając spocone czoło o jej bark. Powoli rozluźniał się w jej objęciach, choć dziś bez wątpienia nie było mowy o pełnym relaksie. — Mówiła mi o przeszłości. Sze ociec jes bes... bes... — przerosło o wymówienie tego słowa. Wymruczał coś gniewnie i niezrozumiale pod nosem. — Sze nie może mjeć dzieci. — Odetchnął głęboko i mocniej zacisnął palce na jej dłoni, uświadamiając sobie – dopiero teraz – że trzymał ją przez cały ten czas. — Mój ociec nie mosze mjeć dzieci, Emily. Nie mosze. Nigdy nie spuodził dziecica. A matka nigdy nie urodziła syna. — pokręcił głową, jakby nie mógł się z tym pogodzić. No bo po prawdzie to nie mógł. Zadrżał, bo chłód podłogi, zmęczenie wymiotami i ogólne osłabienie organizmu dawało mu się we znaki dokuczliwym zimnem. A może to nie był wcale główny powód? Po krótkiej chwili wyplątał się z jej objęć i niezgrabnie sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, grzebiąc w niej przez dłuższą chwilę, aż w końcu wyciągnął z niej papierośnicę. Wciąż nie ponowił zaklęcia, dlatego zamiast lisa, który standardowo widniał na tle srebrnych wzorów, widać było wyraźnie wygrawerowane nazwisko. Blais. Daniel Blais. Wyciągnął ze środka jednego błękitnego gryfa, a potem wcisnął jej w rękę przedmiot, by dobrze to sobie obejrzała. — Odpalisz? — zapytał cicho, wsuwając papierosa między wargi. Miał na tyle rozsądku, by w tym stanie nie kombinować z podpalającymi zaklęciami.