W tym pomieszczeniu Emily spędza najwięcej czasu. Pełni ono również funkcje sypialni - wystarczy rozłożyć z pozoru niewielką kanapę. Wystrój jest prosty, nie ma na widoku zbyt wielu zbędnych rzeczy. No, może poza zepsutym, małym telewizorkiem, który znalazła w mugolskim antykwariacie. Na biurku stoi maszyna do pisania, którą dostała w tym samym miejscu i masa różnych notatników, poukładanych w równiutki stosik. Poza tym w pomieszczeniu znajdziemy sporo czarnych świeczek i kwiatów, o której Emily stara się dbać z różnym skutkiem.
Kuchnia
Chociaż nigdy nie marzyła o karierze kucharza, to na swoje własne potrzeby, bardzo lubi gotować. Dlatego jej kuchnia już od pierwszego dnia została wypełniona wszelakimi zapasami. Jest też specjalna półka na wszelkie rodzaje kaw. Za jedną z szafek robi mugolska lodówka, która oczywiście nie działa ze względu na brak prądu, ale prezentuje się, zdaniem dziewczyny, bardzo ciekawie. W dodatku na blacie stoi kawiarka, jej najnowsze odkrycie.
Łazienka
Nowocześnie urządzona, z kilkoma roślinami. Tutaj nic nie ma prawa leżeć na wierzchu, wszystkie kosmetyki pochowane są głęboko w szafkach.
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Sro Sie 21 2019, 21:20, w całości zmieniany 2 razy
Nie była zaskoczona, że ta sytuacja ma swoje przyczyny. Po to właśnie pytała, żeby wyciągnąć z niego jakieś konkrety, wiedzieć co go właściwie sprowokowało do takiego zachowania. Nie rozumiała o czym mówi, po takim jednym, rzuconym zdaniu, trudno było wyciągnąć jakieś konkretne wnioski. To co do niej pierwsze dotarło - śmierć matki. To łączyło się w całość, w końcu była schorowana i to musiało się stać, prędzej, czy później. Już sam ten fakt wzbudził w niej zrozumienie. Sama niedawno straciła matkę, której nawet nie znała, nie miała z nią żadnej więzi, a i tak przeżyła to mocniej, niż mogłoby się zdawać. Dla niego to była naprawdę mama. Wychowywała go, była w pobliżu przez całe życie. Z ojcem nie miał łatwo i chociaż nie znała jego relacji z panią Bloodworth, kobieta wydawała się sympatyczna i spokojna. Można było więc łatwo wysnuć wniosek, że była jakąś iskrą w tej dziwnej rodzinie. A teraz zgasła i prawdę mówiąc, Emily dziwnie zaniepokoił ten fakt. Oczywiście - było jej po prostu przykro, że zmarł ktoś z jej otoczenia, nawet jeśli go nie znała. To jednak było drugorzędne w stosunku do tego, czym taka śmierć była dla Nate'a. Dla kogoś, kto zdawał się balansować na granicy dobra i zła, w ogromnym uproszczeniu. Podejmującego złe decyzje, z beznadziejnym męskim wzorcem do naśladowania. Co jeśli to ona zaszczepiła w nim te przebłyski, które hamowały Emily przed całkowitą pogardą. Te dobre cechy, które nieraz ujawnił w jej obecności. Jeśli to ona była przyczyną tego wszystkiego, czy jej odejście nie zgasi w nim tej części, przez którą nie potrafiła go znienawidzić? Tak naprawdę, ile jeszcze osób mu zostało. Dla kogo właściwie miał się starać? Z jakiegoś powodu nie wierzyła, że starczy mu motywacji, do walki tylko dla siebie. Wiedziała, że jego zdaniem nie warto. Może sama czasami tak myślała? Teraz jednak diametralnie zmieniła zdanie i prawdę mówiąc z całych sił chciała zatrzymać w nim tę część, która sprawiała, że nie był przegrany. Jeszcze nie. - Przykro mi - złapała jego dłoń delikatnie, z pełną świadomością tego, że nie powinna tego robić. Nawet ich noc nad wodospadem nie była tak intymna, jak mógł być ten moment. A przecież nie powinna, nie mogła do tego puszczać. Z drugiej strony, nie potrafiła go z tym zostawić. - Dlaczego dwie matki? I co znaczy, że twój ojciec nie jest twoim ojcem? - zapytała trochę bez zrozumienia, bo dopiero teraz ta część naprawdę do niej dotarła. Brzmiało to na tyle absurdalnie, że w pierwszej chwili jej umysł zwalił to na pijacką gadkę bez znaczenia. A może jednak wcale tym nie było? - Posłuchaj... to nie ma związku z tobą. To znaczy. To nie twoja wina. Chorowała. Wiem, jak to odbierasz, ale nie możesz myśleć o tym w ten sposób, bo sobie nie poradzisz. Nie możesz się winić. Wiesz, że wiele mam ci zawsze do zarzucenia, więc nie kłamie. To nie ty jesteś powodem - powiedziała dobitnie, patrząc mu w oczy i w końcu westchnęła cicho. Przysunęła się do niego i przytuliła go. Jak bardzo nie starała się tego powstrzymać, widziała po nim, że tego potrzebuje, a ona nie potrafiła być tak zimna. Może sama też tego potrzebowała. Sama już nie wiedziała, co czuje, a co powinna czuć. Przecież chciała widzieć, jak cierpi. Wierzyła, że zasługuje. A teraz? Chyba po prostu się o niego bała.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jemu też było przykro, bardziej niż kiedykolwiek... i pierwszy raz od dawien dawna wcale się z tym nie krył, nie mając już siły na dawkę ironii, sztuczne uśmiechy i maskę na tyle grubą, by zakryła brzydką prawdę. Prawdopodobnie nie była to nawet wina alkoholu – ten był mu dziś tylko przykrywką, zasłaniał to, że zwyczajnie nie miał już sił udawać spokojnego. Nie teraz, nie w chwili kiedy w jego wnętrzu szalały skrajne emocje, a myśli tłoczno wypełniały jego głowę w niewyraźnej, nerwowej gmatwaninie. Ledwo zarejestrował jej dotyk, choć niewątpliwie niósł on ze sobą ulgę. Wewnątrz siebie nosił tak wiele rozpraszaczy, że trudno mu było skupić się na szczegółach rzeczywistości. Kiedy jednak zaczęła zadawać niewygodne pytania, zatrzymał wzrok na jej twarzy, marszcząc nieświadomie brwi. Co miał jej powiedzieć? Jak to zrobić, żeby nie zabrzmiało banalnie? No i przede wszystkim – czy aby na pewno chciał, by znała prawdę? Alkohol podpowiadał, że chciał tego z całego serca. Zacisnął lewą dłoń w pięść, uwydatniając zaczerwienione od wymierzonych uzdrowicielowi ciosów kłykcie. Milczał i zdawać by się mogło, że ani nie odpowie na jej pytania, ani nie zaakceptuje jej słów. — Nie wiesz jak byo — odpowiedział z uporem, gotów zacisnąć zęby i jak zwykle przemilczeć własne problemy. Ale nie, dziś nie potrafił; dziś nie musiał tego robić — Gdyby nie włożyła tyle energii w rozmowę zemnom, to może... — nie dokończył, zaskoczony jej gestem. Zamilkł, na moment znieruchomiał, a potem po prostu zamknął oczy i wtulił się w nią, opierając spocone czoło o jej bark. Powoli rozluźniał się w jej objęciach, choć dziś bez wątpienia nie było mowy o pełnym relaksie. — Mówiła mi o przeszłości. Sze ociec jes bes... bes... — przerosło o wymówienie tego słowa. Wymruczał coś gniewnie i niezrozumiale pod nosem. — Sze nie może mjeć dzieci. — Odetchnął głęboko i mocniej zacisnął palce na jej dłoni, uświadamiając sobie – dopiero teraz – że trzymał ją przez cały ten czas. — Mój ociec nie mosze mjeć dzieci, Emily. Nie mosze. Nigdy nie spuodził dziecica. A matka nigdy nie urodziła syna. — pokręcił głową, jakby nie mógł się z tym pogodzić. No bo po prawdzie to nie mógł. Zadrżał, bo chłód podłogi, zmęczenie wymiotami i ogólne osłabienie organizmu dawało mu się we znaki dokuczliwym zimnem. A może to nie był wcale główny powód? Po krótkiej chwili wyplątał się z jej objęć i niezgrabnie sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, grzebiąc w niej przez dłuższą chwilę, aż w końcu wyciągnął z niej papierośnicę. Wciąż nie ponowił zaklęcia, dlatego zamiast lisa, który standardowo widniał na tle srebrnych wzorów, widać było wyraźnie wygrawerowane nazwisko. Blais. Daniel Blais. Wyciągnął ze środka jednego błękitnego gryfa, a potem wcisnął jej w rękę przedmiot, by dobrze to sobie obejrzała. — Odpalisz? — zapytał cicho, wsuwając papierosa między wargi. Miał na tyle rozsądku, by w tym stanie nie kombinować z podpalającymi zaklęciami.
Wszystko między nimi było tak zmienne i tak chwiejne, że chyba nie było już niczego, co by ją naprawdę zaskoczyło. To nie był ich pierwszy moment szczerości, kto wie, może nawet nie ostatni. Nie wierzyła już, że coś jest na stałe. Że od dzisiaj będą się nienawidzić, lubić, akceptować, nieufać, ufać - wszystko to potrafiło zmienić się w jednym momencie, przez jedno wydarzenia, a ich w przeciągu ostatnich miesięcy było tyle, że trudno było spojrzeć na cokolwiek z prawdziwym dystansem. Raz czuła, że naprawdę ma ochotę go skrzywdzić, albo odciąć się na zawsze, a raz nie mogła się nadziwić, jak bardzo zależy jej, żeby poczuł się lepiej. Słuchała go uważnie i nie przerywała ani przez chwilę, czekając, aż uda mu się wyartykułować myśli kłębiące się w głowie. Sprawiało mu to dużo trudności, ale w końcu wyjaśnił wszystko tak, że zrozumiała, do czego zmierza. Czyli Nate nie był prawdziwym Bloodworthem. Czyżby to to sprawiało, że nie był tak zepsuty, jak mógłby być posiadając geny przyszywanego ojca? - Jesteś adoptowany - podsumowała, ściskając jego dłoń trochę mocniej i nie rozluźniając uścisku. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak bardzo uderzyła go taka informacja. Dobrze pamiętała minę Carmel, kiedy nagle, niespodziewanie zrzucili na nią morze dziwnych informacji, które całkowicie niszczyły jej wszystkie wyobrażenia. A to był z pewnością dużo większy szok. - Rozmowa aż tak jej nie zmęczyła, a na pewno była dla niej ważna. Wiem, że trudno się z tym pogodzić, ale jej śmierć to niczyja wina - westchnęła cicho i kiwnęła głową, bo chociaż papieros w takim stanie nie był może najrozsądniejszy, to to nie był moment na tego typu uwagi. Zapaliła go zaklęciem i podała chłopakowi ostrożnie. - Przykro mi - to było dla niego za dużo. Już sama śmierć matki była przytłaczająca, a taka informacja na pewno nie pomagała pogodzić się z tym wszystkim. Prawda była taka, że nie miał wyboru. Miał pracę, zobowiązania, musiał się jakoś szybko pozbierać. Zwłaszcza, że nie była pewna, jak długo mu zajmie pójście na dno od momentu, w którym zacznie się całkowicie sypać. Alkohol to była idealna pułapka, zupełnie jakby zaplanowana dosłownie pod niego. Nawet normalnie miał do niego niesamowitą słabość. Co będzie teraz, kiedy tak łatwo będzie mu w to uciec? Złudne uczucie ulgi może okazać się zbyt kuszące, żeby jakkolwiek się temu oprzeć. Nawet jeśli teraz nie czuł się wiele lepiej, to nie wiedziała, czy byłby w stanie wybrać trzeźwość. Największym problemem było to, że pełna świadomość nie pozwalała mu na wyrzucenie z siebie emocji. Wątpiła, żeby był zdolny do takich wyznań w normalnym stanie. Na merlina - on nawet nie płakał. Jak miał to wszystko rozładować? Sama nie wiedziała co gorsze, duszenie tego w sobie, pod wpływem czego zmieniałby się coraz bardziej i to pewnie nie na lepsze, czy balansowanie na granicy poważnego nałogu, a kto wie, może i zrobienie w tym kierunku o krok za dużo.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nawet jego matka nie ujęła tego w tak brutalne, bezpośrednie słowa, a przecież miała niewiele czasu i jeszcze mniej sił na to, by starannie układać swoją wypowiedź. To co powiedziała Emily, było jak cios prosto w twarz – bolesne... ale może w pewnym sensie mu potrzebne? To całe owijanie w bawełnę, omijanie prawdy jak tylko się dało, sprawiały, że nie potrafił porządnie tego w sobie przegryźć. Skoro już i tak upodlił się dziś do tego stopnia, może dobrze, by dawka cierpienia była odrobinę większa? Dziś... mógł sobie z tym poradzić. Zwłaszcza, że nie był sam – już nie. To co było dla niego najlepsze nigdy nie docierało jednak do niego zbyt szybko; jeśli w ogóle dostrzegał to i zaczynał pojmować, zawsze następowało to z opóźnieniem. Dlatego też skrzywił się i pokręcił głową, jakby chciał temu wszystkiemu zaprzeczyć, a potem wyrwał dłoń z uścisku jej palców... zupełnie tak jak tych kilka godzin temu, kiedy trzymała ją jego matka. I bez mała równie mocno tego pożałował. — Tak tesz można powiedzieć — odrzekł gorzko, a w całym tym żalu można się było dopatrzeć jednej dobrej rzeczy: dłuższa chwila bez wlewanego do gardła alkoholu sprawiła, że powoli odzyskiwał władzę nad swoim językiem. Nie w pełni, nie idealnie, ale na pewno łatwiej go już było zrozumieć. Tylko myśli jakimś cudem wciąż nie zamierzały się wyklarować. — Co s tego, że niczyja, skoro już jej niebendzie. Mogłem spendzić zniom cztery lata więcej, ale wolałem siedzieć w Kanadzie. — Wziął od niej papierosa, podciągnął ku sobie kolana i objął je wolną ręką, do reszty upodabniając się do swojego wewnętrznego stanu – do czystej rozpaczy i zagubienia tak wielkiego, że czuł, jakby miał nigdy się już nie odnaleźć. Zaciągnął się dymem, a ten nie niósł ze sobą żadnej ulgi. Ani odrobiny wytchnienia. Nie zdjął nawet grama przytłaczającego go ciężaru. — Nawet na świenta... nawet na przeklente świenta. — Dodał ciszej, chyba bardziej do siebie niż do niej. Wpatrzył się w kafelki naprzeciwko niego; czy był jeszcze świadomy, że siedzi obok niego? Przez moment chyba zupełnie nie. Trwał tak, trzęsąc się delikatnie, nie wiadomo czy z zimna, ze złości, czy zwykłego, tak niepasującego doń smutku. Nathaniel Bloodworth był człowiekiem sfrustrowanym, nierzadko zimnym, zazwyczaj dogłębnie niezadowolonym ze swojego życia; żył przeszłością i wyrzutami sumienia... ale niewiele było sytuacji, w których nazwać by go można smutnym. Otrząsnął się dopiero po dłuższej chwili. Zdążył spalić całego papierosa, popiół strącając bezmyślnie na łazienkową podłogę. Niechętnie uchylił powieki i zamrugał, gdyż przywykł do chwilowej ciemności. Wyciągnął z jej ręki papierośnicę i schował ją na swoje miejsce, bo choć nie wiedział co w tym momencie znaczy dla niego ten przedmiot, wciąż pozostawał dla niego niezwykle ważny. Ważniejszy niż kiedykolwiek. — Trudno mi w to uwierzyć — powiedział, nie patrząc na nią. Oblizał wargi, a potem skończył swoją myśl — sze jest Ci pszykro. Oboje wiemy, sze nie życzysz mi dobrze. Właściwie... to dla Ciebie lepiej. Nie jestem Bloodworthem, zarenczyny som chyba nieważne. Oddaj mi tylko pjerścionek, należał do matki i chciałbym go odzyskać. Wyciągnął ku niej rękę i w tym samym momencie spojrzał na nią pierwszy raz od dłuższego czasu. Stała zmarszczka między brwiami pogłębiła się znacznie pod wpływem pełnej napięcia mimiki jego twarzy. Czekał.
Faktycznie - nie owijała w bawełnę, ale nie robiła tego złośliwie. Po prostu sama próbowała jakoś zinterpretować to, co mówił mężczyzna i kiedy w końcu wyciągnęła z tego to co powinna, podsumowała to dla jasności, bo zawsze jeszcze mógł to jakoś sprostować. Dopiero po chwili zrozumiała, że to nie brzmiało dobrze i nie wykazała się zbyt dużą delikatnością. Ich rozmowy zresztą charakteryzowały się pewną bezpośredniością, raczej nie starali się dobierać słów tak, żeby się nie urazić, czy nie skrzywdzić. Czasami wręcz przeciwnie. Nie umiała go pocieszać, nigdy nawet nie sądziła, że będzie próbowała. Po tym wszystkim, ostatnie czego się spodziewała, to próby podniesienia go na duchu, uspokojenia, wyciągania z dołu w który wpadał. - Mogłeś. Ale zawsze można tak powiedzieć. Myślisz, że jakiś czas byłby dostateczny? - zapytała, zastanawiając się jednocześnie, czy nie jest dokładnie na odwrót. Im więcej wspólnie spędzonego czasu, tym większe przywiązanie i na samym końcu jedynie większy ból. Gdyby odbyła chociaż jedno, krótkie spotkanie z matką przed jej śmiercią, teraz pewnie przeżywałaby to dwa razy bardziej. Z drugiej strony świadomość, że straciło się ileś - w jej przypadku całe życie, zawsze doskwierała, nie ważne z czyjej winy to było. Obserwowanie go, kiedy był smutny, zrozpaczony, to było coś nowego i czułą się z tym wyjątkowo niekomfortowo. Była zła na siebie, że nie potrafiło jej dać to nawet cienia satysfakcji, ale empatia wygrywała. Naiwne i głupie. Trudno się było dziwić, że potem tylko cierpiała. W takiej wersji był zupełnie nieszkodliwy. Niegroźny i bezbronny jak dziecko. Skoro nie chciała tego wykorzystać, mogła chociaż cieszyć się tą chwilą oddechu. Jej też trudno było uwierzyć, że jest jej przykro. A jednak. Trzeba było przyznać, że o zaręczynach nie pomyślała, dopiero kiedy to powiedział, zdała sobie sprawę, że to faktycznie może coś zmieniać. Tylko czy na pewno? Teraz był w kiepskim stanie, ale jeśli spojrzy na to wszystko na trzeźwo, nic nie było takie proste. Jeśli to miało mieć znaczenie, musiał wyrzec się tego nazwiska, a to był odważny i pewnie z jego perspektywy nierozsądny krok. Nazwisko dawało mu wiele i gdyby mu na tym nie zależało, dawno olałby ojca. Co właściwie teraz było inne? Jedynie szok mógł spowodować, że nagle drastycznie zmieniłby priorytety, ale szok mijał i była niemal pewna, że jeśli nie zatopi się do przesady w alkoholu, wróci dawny Nate, przeanalizuje wszystko i nic się nie zmieni. Cofnie to co teraz mówi i nic jej to nie da. - A jednak, jest. Ale pierścionek oddam, jutro, bo dzisiaj go zgubisz - powiedziała zgodnie z prawdą, bo nie miałaby nic przeciwko, zawsze łatwiej byłoby go potem do tego skłonić, ale w tym stanie nie upilnował nawet klucza, a skoro to był pierścionek po matce, wolała, żeby go nie zgubił. Nie potrzebował dodatkowych bodźców, wystarczyło mu powodów do smutku. - Powinieneś się położyć. Lepiej ci? - zapytała, mając oczywiście na myśli mdłości. Do faktycznej poprawy była jeszcze długa droga.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Odburknął jej coś niezrozumiałego i chyba nawet on sam nie wiedział co tak naprawdę chce jej powiedzieć. Miała rację, ale on jak zwykle nie chciał jej jej przyznać; wolał tkwić w swojej bańce nieomylności, wierząc, że to co robi, jest zawsze słuszne – nawet kiedy bywało tragiczne w skutkach i nie niosło ze sobą niczego poza cierpieniem. Lubił myśleć, że jest najmądrzejszy, nawet jeśli sprawiało to, że powrót na ziemię był tym boleśniejszy, im mocniej się oszukiwał. Nie uczył się na błędach. I nie potrafił się zmienić. Czekał na jej odpowiedź i choć mówiąc jej to wszystko niby nie kłamał, coś w nim żywiło ewidentnie nadzieję, że Emily odmówi. Musiało ją żywić, skoro we wnętrzu poczuł dziwne ukłucie, a serce zaczęło w przyspieszonym tempie pompować krew, zdradzając zdenerwowanie. Nie chodziło o to, że to zrobiła, a o to, że przyszło jej to z taką łatwością. Gdyby był trzeźwiejszy (to przede wszystkim w życiu nie dałby jej podobnej możliwości), pewnie wcale by się nie zdziwił, że zrobiła to tak szybko, łatwo i z pewną dozą ulgi. Nie chciała tych zaręczyn do tego stopnia, że uciekła z rodzinnej kolacji, a potem celowo go sprowokowała, przyprowadzając na przyjęcie Noxa. Buntowała się. On również nie cieszył się na myśl o formalnym związku niepopartym czymkolwiek – nie tylko uczuciami, ale nawet zwykłą sympatią, ale potrafił przełknąć to i się z tym pogodzić, dostrzegając, że jest to układ korzystny dla obu stron. Teraz był jednak pijany, a jego duma zawyła dziko, jakby słowa Emily głęboko zatopiły w niej ostrze sztyletu. Przełknął ślinę, gryząc się w język, żeby jakoś nie zaprotestować i skinął delikatnie głową. Dobrze, skoro chciała mu oddać pierścionek nazajutrz, niech tak będzie. Ufał, że do tego czasu nie zrobi z nim nic niewłaściwego; choć miała wiele powodów, by chcieć mu dokopać, na całe szczęście nie była mściwa w tak paskudny, pozbawiony sensu sposób. Mogła go nienawidzić, ale była za mądra na to, by okazywać to w tak nieprzemyślany sposób. — Nie — odparł, bo w istocie nie czuł się najlepiej. Głównie w rozumieniu duchowym, ale, cóż, jeśli już chcemy mówić o zdolności jego żołądka do utrzymywania swojej zawartości – z tym również nie było najlepiej. A mimo to wstał, wykazując tym samym ogromną wolę walki, bo i wymagało to od niego sporego poświęcenia: musiał przesunąć się kawałek po zimnej podłodze, poobcierane pięści zacisnąć na rancie umywalki, podciągnąć się, a na koniec najgorsze – spojrzeć na swoje własne odbicie. Skrzywił się do tej rozwianej fryzury; do sperlonego potem czoła i zaczerwienionych i alkoholem, i złością policzków; do przekrwionych oczu, które dziś jakby wyzbyły się całego magnetyzmu. Brzydził się sobą. Tym, co reprezentował. I tym kim był. Odkręcił wodę i nachylił się, by jej chłodem obmyć zmęczoną twarz. Kiedy zaś wyprostował się, pozwalając by krople wpadały za kołnierz białej koszuli, spojrzał w sam róg lustrzanej tafli, gdzie odbijała się Emily i westchnął ciężko. — Pójde jusz... tak, lepiej jak jusz pójde. Dobranoc. — nie chciał, by go zatrzymywała, nie w tym rzecz. Nie chciał po prostu odejść bez żadnego słowa pożegnania. Puścił umywalkę, na której wciąż zaciskał palce, jakby była jednym co trzymało go w pionie. Chyba tak zresztą było, bo kiedy tylko przestał się jej trzymać, zachwiał się niebezpiecznie na niepewnych nogach. Oparł się ręką o ścianę, ale dzielnie parł w stronę drzwi, wykazując w tej kwestii wyjątkowe wręcz zacięcie.
Marzyła o odzyskaniu kontroli nad swoim życiem. Przysięga była dopiero początkiem, zaręczyny były dowodem na to, że w żaden sposób nie jest wolna od niego i jego rodziny. Chcieli mieć ją na oku, a jedyne o czym ona marzyła, to możliwość decydowania o samej sobie. Nie chodziło nawet o Nate'a samego w sobie, chociaż to też nie pomagało. Chodziło o sam fakt - konieczności wzięcia udziału w tradycji, którą gardzi, oddanie swojego życia, wszystkiego w ręce obcych ludzi i uwięzienia jej w złotej klatce, żeby straciła wszystko, co było dla niej do tej pory tak ważne. Na czele z niezależnością. Nawet jeśli ten cały układ zdawał się opierać jedynie na nic nie znaczącym świstku papieru, to nie była tak naiwna, żeby w to wierzyć. Czekały ich wspólne przyjęcia, wspólne mieszkanie, zobowiązania, trzymanie pozorów. Nawet jeśli żyliby obok siebie, wciąż byliby małżeństwem i nie wiedziała, jak ta wizja może nie być dla niego przerażająca. Nie zawahałaby się. Gdyby miała okazję naprawdę wymigać się od tego układu, nie fundując tym samym ojcu mocnego pogorszenia choroby, nie zastanawiałaby się nawet przez chwilę. Oddałaby mu pierścionek i zapomniała o całej z prawie z nieopisaną przyjemnością. Wiedziała jednak, że to nie takie proste, nie w tym przypadku. Głupie gadanie po pijaku mogło nie mieć najmniejszego przełożenia na rzeczywistość, chociaż oczywiście następnego ranka zamierzała o tym wspomnieć i zweryfikować sytuację. Jeśli jednak zamieszanie wywołane na przyjęciu nie było wystarczające, żeby przerwać te farsę, nie wiedziała, co będzie. Nie zamierzała się poddać, wręcz przeciwnie. Wciąż zastanawiała się, jak skłonić, nie tyle Nate'a, co jego ojca, do zmiany zdania. Pewne rzeczy przemawiały na jej korzyść, zwłaszcza teraz. Nie dało się jednak ukryć, że do tego musiała nie tylko wyzbyć się wszelkich skrupułów, ale mieć też sporo odwagi i odpowiednio się przygotować. Na razie obawiała się, że wszelka konfrontacja skończyłaby się dla niej fatalnie. - Nigdzie nie idziesz - wyrwała się z zamyślenia, kiedy chłopak znowu uparcie się podniósł. Merlinie, nie dość, że uparty na trzeźwo, to po alkoholu w ogóle wznosił się na jakieś wyżyny. Dobrze, że przynajmniej nie miał w tej chwili dość siły, żeby choćby próbować się opierać wyciągniętej różdżce Emily. Znowu uniosła go mobilicorpus i przeniosła tym razem do pokoju. Od razu rzuciła go zaklęciem na łóżko. Po drodze wzięła miskę z kuchni i postanowiła mu ją tuż obok. - Leż tu i nie marudź. Przypominam po raz setny, że nie masz klucza i nie masz gdzie iść. Zamknij oczy i spróbuj zasnąć, jutro będzie... lepiej, zobaczysz - nie była co do tego taka przekonana, ale miała nadzieje, że przemówi mu trochę do rozsądku i w końcu spróbuje zasnąć. Pojawił się jednak inny problem. Gdzie ona miała spać? Zawahała się przez chwilę, ale w końcu uznała, że nie będzie się wygłupiać i kłaść na podłodze. Był tak pijany, że jej obecność obok prawdopodobnie miała dla niego zerowe znaczenie, a jej łózko po rozłożeniu było całkiem spore. Ułożyła się więc na drugim jego końcu, nie przebierając się w piżamę (powtarzając sobie w myślach, że musi w końcu kupić jakąś puchatą, która zakryje ją od stóp do głów, bo jej obecne koszule nie nadawały się do bezpiecznego nocowania obok kogokolwiek, nawet tak nieprzytomnego) i zostając w tym, w czym była. Musieli tylko jakoś przetrzymać te noc. Na wszelki wypadek zabrała mu różdżkę i odłożyła w bezpiecznej odległość, zamknęła drzwi i zgasiła światło. To była już ich druga wspólna noc. Tylko okoliczności... trochę inne.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jego zdaniem radził sobie nieźle. Przecież szedł, poruszał się naprzód, więc nie mogło być źle, prawda? O tym, że nie może dostać się do mieszkania ani nie myślał, ani nawet nie pamiętał, bardziej zajęty tym, aby wyjść w momencie, który jest w stanie uratować resztki jego godności... choć bardzo możliwe, że spuścił je w toalecie, razem z całą swoją kolacją, na którą składała się głównie whisky i kilka innych wysokoprocentowych napojów. W każdym razie na pewno nie zasłużył sobie na to, żeby tak brutalnie i bez ostrzeżenia potraktować go zaklęciem, które odbierało mu możliwość podejmowania samodzielnych decyzji. — Krrrrwa — warknął, będąc jeszcze w locie i zamierzał naprawdę mocno protestować przeciwko podobnemu traktowaniu... problem w tym, że kiedy tylko znalazł się na łóżku, cała wola walki uszła z niego jak z rozszczelnionego balonika. Nagle przestało mieć dla niego znaczenie to, że w pewnym sensie właśnie... zerwali? bo i jak inaczej nazwać to co właśnie zaszło; nie czuł już potrzeby, aby uciec przed nią jak najdalej, albo chociaż umknąć za bezpieczne drzwi własnego mieszkania, w którym nie lubiła się pojawiać. Poczuł się tak błogo, a trudy całego dnia dały mu się we znaki, objawiając się obezwładniającym wręcz zmęczeniem. — Leże — odpowiedział prosto w poduszkę, która stłumiła jego głos. Westchnął głęboko i byłby pewnie zasnął w ułamku sekundy, ale było mu zwyczajnie niewygodnie. Marynarka krępowała ruchy, pasek utrudniał swobodne oddychanie, a guziki wżynały się nieprzyjemnie w skórę, uniemożliwiając mu leżenie na brzuchu. Światło zgasło, ale zamiast zasnąć, on podniósł się do pozycji siedzącej, próbując wyswobodzić się z ubrania. Z marynarką jeszcze jako tako mu poszło – niezgrabnie, ale skutecznie zsunął ją z ramion i zrzucił na podłogę. Prawdziwą przeszkodą okazały się być guziki: nie dość, że były drobne i wypadały mu z palców, to jeszcze po ciemku w ogóle ich nie widział. Po dłuższych zmaganiach zdążył rozpiąć zaledwie dwa. Zirytowany, sięgnął do paska, gdzie zazwyczaj znalazłby swoją różdżkę... a teraz jej tam nie było. — Emily, nie mam ruszczki — wymamrotał i wychylił się poza krawędź łóżka, by sięgnąć po swoją marynarkę. Ta jednak była daleko... zbyt daleko, by mógł jej dosięgnąć, a zejście na podłogę wydawało się teraz szalenie trudne. — Emily... gsie moja ruszczka? — zapytał, usiłując dosięgnąć marynarki. Na pewno schował ją do kieszeni.
Ewidentnie coś czuwało nad tym, żeby dzień Emily nigdy nie dobiegł końca. Zmęczenie dawało o sobie coraz silniejsze znaki, ale nie zapowiadało się, żeby chłopak miał się zlitować. O ile zignorowanie jego bezsensownych protestów przyszło jej bez wysiłku, to kiedy zaczął się kręcić na łóżku jak nienormalny, załamana zakryła głowę poduszką, żeby nie wrzasnąć i nie obudzić sąsiadów. Czy walnięcie go czymś mocno w głowę byłoby zbyt niehumanitarne? Byle się w końcu zamknął i uspokoił, bo póki co miała ochotę kazać mu spać na korytarzu. Jego marudzenie dotyczące różdżki skwitowała głośnym westchnieniem. - Zabrałam ci różdżkę, żebyś nie zrobił czegoś głupiego. Jutro ją sobie weźmiesz. A teraz opanuj się, przestań przewracać na wszystkie strony i idź w końcu spać, zanim ogłuszę cię jakimś zaklęciem. I zostaw te przeklęte guziki, będziesz je rozpinał jeszcze przez trzy dni! - warknęła, naprawdę zmęczona i naprawdę wściekła kontaktem z osobą, która kompletnie nie rozumiała najprostszych poleceń. Przed chwilą jeszcze jego stan ją bawił i rozczulał, ale każda chwila bez snu przybliżała ją do szaleństwa. Wzięła głęboki wdech i po prostu rozerwała jego koszulę mało delikatnie, niewątpliwie rozwiązując problem. Parę guzików odleciało na bok, materiał podarł się w kilku miejscach, ale ostatecznie jemu pozostało jedynie zrzucić ją z ramion. To już raczej nie powinno być tak problematyczne. Gest może i nasuwał jasne skojarzenia, ale w tym wypadku niewiele w tym było z jakiejkolwiek namiętności. Za to niecierpliwość w pewnym sensie faktycznie była na pierwszym miejscu. - Lepiej, nie? Teraz połóż grzecznie głowę na poduszce i idź spać, bo zaraz cię do tego łóżka jakoś przytwierdzę, przysięgam. Jestem na nogach od piątej rano, zlituj się człowieku - zakopała się mocniej pod kołdrę, licząc, że do tego pijanego umysłu dotrze choćby strzępek informacji.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Gdyby ktoś go zapytał, to wykazałby najwyższy poziom zdziwienia i niezrozumienia względem zniecierpliwienia Emily. No bo co on jej takiego zrobił?! Siedział sobie grzecznie na korytarzu, gotów czekać na Leo; odpoczywał trochę, no bo czuł się zmęczony, tak to już bywa w życiu jak się ma dwadzieścia trzy lata. Nikomu nie zawadzał, po prostu egzystował, a tu nagle przychodzi taka, wmawia człowiekowi, że jest kompletnie pijany i zabiera go jak własność do swojego mieszkania. A potem jakby dziwiła się, że w nim jest i śmie się poruszać! Przecież zachowywał się tak cicho, jak tylko potrafił... W każdym razie tak wyglądało to w jego głowie. Nie postrzegał swojej szarpaniny z odzieżą jako utrudnień w zasypianiu, czy wierceniu się jakby coś ugryzło go w tylną część ciała, wyobrażał sobie siebie bardziej jak eleganckiego, cywilizowanego człowieka, który nie śpi w ubraniu jak ostatnie zwierzę, a po prostu się z niego rozbiera. A czy to, że nie miał różdżki, było jego winą? No właśnie nie było, przecież sama się do tego przyznała. — Zabrałaś? — powtórzył półprzytomnie, marszcząc brwi, choć nie mogła tego zobaczyć. Próbował sobie przypomnieć kiedy udało jej się to zrobić... i ponownie w jego głowie akt ten musiał wyglądać jak wyżyny złodziejskiej sztuki... no bo przecież to nie było tak, że jest spostrzegawczość była teraz bliska zera. — To niezła jesteś — powiedział ze szczerym uznaniem i darował sobie dalsze kłótnie. Nie czuł się za dobrze ze świadomością, że został pozbawiony różdżki, ale z drugiej strony i tak nie była mu ona potrzebna do snu. Był gotów do wznowienia złożonego procesu rozpinania koszuli, ale wtedy Emily zrobiła coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Kiedy rozdarła jego koszulę, skonsternowany podrapał się po głowie, patrząc jak zakopuje się pod kołdrą. Potem wzruszył jednak ramionami, uznając, że było to całkiem niezłe rozwiązanie. — Lepiej — przyznał, a jego słowom towarzyszył brzęk sprzączki paska, którą rozpiął z wyjątkową jak na jego stan zręcznością. Tak, z tym zawsze radził sobie bez problemu, bez względu na sytuację. Chwilę potem osiągnął zamierzony cel, pozostając w samej bieliźnie. Wsunął się pod kołdrę i przysunął blisko Emily – znacznie bliżej niż dziewczyna zapewne sobie tego życzyła. — Bonne nuit... — powiedział cicho i objął ją ramieniem, wtulając twarz w jej plecy. Zapach męskich perfum mieszał się z silną wonią alkoholu, dziesiątek wypalonych dziś papierosów i potu... a w porównaniu z tą wątpliwej urody wonią, jej plecy pachniały jak amortencja. Był gotów zasnąć w ułamku sekundy.
Nie powiedziałaby, żeby pozbawienie go w tym stanie czegokolwiek było specjalną sztuką. Pewnie między innymi dlatego wolała, żeby nie siedział sam na korytarzu, nawet jeśli po czasie jej kuzyn faktycznie miał się nim zaopiekować. To był absurd, ale wolała mieć go na oku, kiedy zupełnie nad sobą nie panował. Nawet jeśli wymagało to spędzenia nocy w jednym łóżku, mogła jakoś znieść te poświęcenie. W tym stanie jego brak ubrań jej nawet nie speszył, w zasadzie w ogóle nie ruszył, bo miała już mocno zaciśnięte powieki, modląc się, żeby udało jej się zasnąć. Zawahała się natomiast, kiedy otoczył ją ramieniem. Normalnie od razu by uciekła, ale bardzo nie chciała po raz kolejny się rozbudzać, a tak to by się z całą pewnością skończyło. Mężczyzna może nie pachniał teraz specjalnie atrakcyjnie, ale jego bliskość nie była tak niepokojąca jak zazwyczaj. Wiedziała, że jego ręce w tym stanie nie podążą w żadnym nieodpowiednim kierunku, więc po chwili namysłu uznała, że odsuwanie się przyniesie więcej szkody, niż pożytku. Przyjęła więc ten uścisk bez komentarza, mając nadzieje, że w nocy jakoś naturalnie się od siebie odłączą. Tak się jednak nie stało. Przez sen niewątpliwie zmienili pozycję, ale nie na taką oczekiwaną przez Emily, wręcz przeciwnie. Kiedy mężczyzna się obudził, ona jeszcze smacznie spała, widocznie zbyt zmęczona na poranną pobudkę. On leżał na plecach, a ona, cóż, na boku, wtulona w niego, a raczej przylepiona do jego klatki piersiowej jak do najlepszego misia. Przez noc skopała im kołdrę z łóżka i teraz leżała rozłożona na wszystkie strony świata, z głową na jego torsie, cicho pochrapując. Normalnie raczej nie chrapała, ale przy tak dużym zmęczeniu jej się zdarzało, a że los jej nienawidził, musiało jej się to zdarzyć akurat teraz. Włosy miała w kompletnym nieładzie, makijaż lekko rozmyty, a ubrania wygniecione. Oboje wyglądali jakby byli po bardzo ciężkiej nocy.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Desperacko potrzebował bliskości. Swego rodzaju przymusem wydarł jej skrzętnie skrywane przed nim ciepło, korzystając ze zmęczenia dziewczyny i swojego budzącego litość stanu. Nieświadomie, bez planu, odmiennie od codzienności, a jednak w zupełnie swoim stylu: egocentrycznie i raczej zuchwale. Nie liczyło się to, że Emily potrzebuje odpoczynku – ważne było tylko to, że on potrzebował Emily. A potrzebował jej szalenie mocno, bardziej niż zdołałby przyznać, nawet sam przed sobą. Paradoksalnie, była mu teraz jedną z najbliższych osób. Znała go prawie najlepiej... jeśli nie naprawdę najlepiej z tych wszystkich, których nieśmiało nazywał swoimi bliskimi. Tylko wobec niej potrafił zdobyć się na szczerość, nawet jeśli niekompletną i dostosowaną do swoich potrzeb. Tylko jej potrafił zaufać na tyle, by powiedzieć jej o czymś tak szokującym jak jego pochodzenie. Co za ironia. Obudziła go nieprzyjemna, choć tak dobrze mu znana suchość w ustach. Leniwie uchylił powieki i nie od razu pojął gdzie się znajduje – budzenie się w cudzym mieszkaniu nie było dla niego aż taką rzadkością. Czuł na piersi ciepły ciężar i mało brakowało by westchnął ciężko, rozdrażniony swoją nieuwagą. Nie lubił zostawać do rana, wolał oszczędzać sobie niezręczności i znikać w środku nocy; poranne ucieczki były nieprzyjemne, czasem nawet stresujące... a i tak nie potrafił przemóc się, by zostać do śniadania. Napiął mięśnie, gotów w wyuczony sposób wysunąć się spod swojej partnerki, ale zanim to zrobił, zsunął na nią spojrzenie i zamarł w zupełnym bezruchu, wypuszczając z siebie całe powietrze. Dopiero teraz rozejrzał się na boki i ujrzał dobrze znajome mu wnętrze, choć teraz skąpane w bladym świetle wpadającym przez zaciągnięte zasłony. Co dokładnie wydarzyło się w nocy? Pamiętał jedynie jej fragmenty – że spotkał ją na korytarzu, a potem rozmawiali w łazience, choć nie miał pojęcia dlaczego akurat tam. Dalej nie pamiętał już praktycznie niczego. Zmarszczył brwi. Nie, było coś jeszcze; rozerwała jego koszulę, a on rozpinał pasek, był tego zupełnie pewien. Czy to możliwe, by nie pamiętał tak istotnej części wieczoru? Zagryzł wargę i przesunął dłonią po jej plecach. Spodziewał się poczuć pod palcami znajomą gładkość skóry, a jednak czekało tam na niego ubranie, które natychmiast zburzyło jego teorię. Znał siebie, nie zostawiłby jej ubranej, choćby był pijany do nieprzytomności. Czyli po prostu zasnęli? To nie zdarzało mu się często i wcale nie było do niego podobne. Poczuł się w tej sytuacji dość nieswojo... tym bardziej, że po chwili dotarło do niego kiedy ostatnim razem byli tak blisko. Potajemnie, ukrywając to chyba nawet przed samym sobą, od czasu do czas tęsknił do owej bliskości, nie potrafiąc do końca wyprzeć jej z pamięci. Podniósł rękę i nieco niezgrabnie opuścił ją na rozczochrane kosmyki, przygładzając je nieco i odsuwając je z jej twarzy. Dlaczego tak bardzo trzęsła mu się ręka? Najpewniej wypił wczoraj za wiele... bo przecież nie dlatego, że ta poniekąd nowa, choć dobrze znana mu sytuacja tak bardzo go rozemocjonowała. Powoli wysunął się spod jej ciężaru, za wszelką cenę nie chcąc jej obudzić; kiedy poruszyła się trochę niespokojnie, powiedział ciche „śpij, śpij”, aż w końcu udało mu się wyswobodzić. Usiadł na brzegu łóżka, przecierając dłonią zaspane wciąż oczy i zastanawiając się co należy zrobić w następnej kolejności. Niechętnie sięgnął po spodnie, wstał i wcisnął je na tyłek, a potem stanął i bezradnie rozejrzał się wokół. Zmierzył uważnym spojrzeniem drzwi, oblizał wargi i w końcu ruszył przed siebie, chwytając nawet za klamkę, ale zawahał się na moment i zerknął na Emily. I nie mógł, zwyczajnie nie mógł jej nacisnąć, tak jakby ręce nagle odmówiły mu posłuszeństwa. Westchnął ciężko, wyszeptał pod nosem przekleństwo i odwrócił się, by przejść do kuchni. Tam w pierwszej chwili odnalazł butelkę z końcówką whisky, najwyraźniej tę skonfiskowaną mu wczoraj przez Emily. Odkręcił ją i dopił, fundując sobie obrzydliwie ciepłego klina, od którego w pierwszym momencie zachciało mu się wymiotować. Wiedział jednak, że zadziała. Zawsze działało. Starając się nie hałasować, zajął się przygotowywaniem porannej kawy dla siebie i dziewczyny. I tylko jedna myśl nie potrafiła przestać tłuc się w jego głowie: Co on w ogóle wyczyniał? Chyba... Chyba został właśnie do śniadania.
Pozwoliła mu na to tylko dla świętego spokoju, czy może wyczuła, że tego potrzebuje? A raczej uznała, że może po tym wszystkim co dzisiaj przeżył, pierwszy raz faktycznie mu się coś należy. Trochę wsparcia i ciepła, nawet w takiej formie, na którą normalnie by się nie zdecydowała. Tego wieczora to nie miało takiego znaczenia. Mogła zrzucić to na przemęczenie, co byłoby i tak potrzebne tylko w przypadku, w którym Nathaniel wszystko by dokładnie pamiętał. W każdej innej sytuacji łatwo było wykręcić się z tego dobrodusznego gestu i chyba właśnie to sprawiło, że się na niego zdecydowała. Za to trudno było uzasadnić co kierowało nią w nocy, kiedy tak bezmyślnie się w niego wtuliła. Nie miała nad sobą kontroli śpiąc, jednak ten ciasny uścisk był czymś, czego z pewnością powstydziłaby się po obudzeniu. Na szczęście mężczyzna jej tego zaoszczędził, wstając wcześniej od niego. Emily przebudziła się dopiero czując zapach kawy dobiegający z kuchni i prawdę mówiąc, to był przyjemny sposób na pobudkę. Była pewna, że Nate wyjdzie jak tylko się obudzi, ale raczej zapach nie brał się znikąd, więc widocznie postanowił zostać jeszcze na kawę. Przeciągnęła się ospała i podsunęła żaluzję do góry. Zerknęła na siebie w lustrze i zauważyła, że wyglądała fatalnie. Poprawiła trochę włosy, ale dalej daleko było im do ideału i poszła do kuchni. Po drodze wyciągnęła z szuflady małe pudełeczko i wsadziła je do kieszeni. Wiedziała, że powinna kuć żelazo póki gorące, nie ważne jak egoistyczna to była myśl. Weszła do pomieszczenia i sięgnęła po jeden kubek z kawą. Doceniała ten drobny gest. - Dzięki - mruknęła i upiła łyka swojego ulubionego napoju. Nic nie było w stanie zastąpić jej tego smaku, aromatu i przede wszystkim działania. Nie wiedziała, jak ludzie mogą rezygnować z kofeiny i wolała sobie nawet nie wyobrażać. - Twoja różdżka - podała mu ją, nie patrząc mu w oczy, nie do końca wiedząc, jak się zachować. - I to - położyła na blacie pierścionek, patrząc na niego niepewnie. Weźmie go i będzie po sprawie? Wiedziała, że to byłoby za proste. Z jednej strony nie chciała rozdrapywać ran i wywoływać skojarzeń związanych z wczorajszym dniem, z drugiej, musiała pamiętać, że stoi przed nią dalej ta sama osoba. Często wyliczała w głowię wszelkie jego "przewinienia" i powody, przez które powinna trzymać obiecany sobie dystans. Ta noc nie miała znaczenia, tak jak ich wszystkie poprzednie chwile słabości. To były tylko momenty, które jednak boleśnie przegrywały w konfrontacji z rzeczywistością. - Widzę skonfiskowany alkohol sam sobie wziąłeś. Wiesz, że wpędzasz się do grobu?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nawet jeśli w przepełnionym magią świecie parzenie kawy nie wiązało się ze zbyt wieloma czynnościami, było w nim coś szalenie relaksującego. A może to po prostu on czuł się wówczas tak, jakby znów pochylał się nad kociołkiem, uprzednio odpowiednio mieląc składniki i przyglądał się jak wytworzona przez niego mikstura nabiera odpowiedniego zapachu, koloru i przede wszystkim smaku? Choć od momentu kiedy podniósł się z łóżka, towarzyszył mu przeokrutny kac, w kuchni jakby o tym nie myślał, skupiając się na tym gdzie znaleźć kawę i kubki, jak zaparzyć kawę i w jaki sposób narobić przy tym tak mało hałasu, jak tylko się da. Wypił dwie szklanki kranowej wody, co nieco pomogło mu na uczucie suchości, ale czuł, że ból głowy i mdłości pozostaną z nim jeszcze na jakiś czas. Był do nich przyzwyczajony. Radził sobie z kacem od lat i nawet w najcięższych chwilach był w stanie przejść nad nim do porządku dziennego, zajmując się narzuconymi sobie zadaniami. W oczekiwaniu na kawę wgapił się bezmyślnie w okno, chyba wcale nie dostrzegając rozciągającego się za nim widoku; myślał o wczorajszym dniu, tak o jego początku, jak i końcówce... i czuł, że na jego barki spada coraz większy ciężar, przypominając mu dlaczego tak bardzo chciał się wczoraj upić. W końcu rozlał czarny napar do kubków i odwrócił się, słysząc za sobą kroki. Pierwszy raz od dawna naprawdę nie wiedział jak ma się zachować. Powinien się do niej uśmiechnąć? Powitać ją jakoś? Udawać, że ta sytuacja jest normalna? Miał ochotę rozpiąć guzik koszuli, aby ułatwić oddychanie... ale przecież stał tu przed nią, półnagi i w pewnym sensie bezbronny, a tym co go dusiło było nie zbyt ciasno zapięte ubranie, a gęstniejąca z każdą chwilą atmosfera. Chciał unieść kąciki ust w wyuczonym uśmiechu, ale ubiegła go, podając mu jego różdżkę, którą przyjął i bez słowa zatknął za pasek. Unikała jego spojrzenia, choć wpatrywał się w nią tak natarczywie. Zawsze będzie tak przed nim uciekać? Zmarszczył brwi gdy na blacie pojawiło się dobrze mu znane pudełeczko. Wiedział co się w nim kryje, a mimo to wyciągnął rękę i zgarnął go w pięść, po to by je otworzyć i sprawdzić jego zawartość. Nie podnosząc na nią wzroku, wolną ręką sięgnął po kubek, by podnieść go do ust i tym samym kupić sobie cenne chwile, których potrzebował na zastanowienie. Coś się wczoraj wydarzyło? Z całych sił starał się nie dać po sobie poznać jak usilnie próbuje sobie cokolwiek przypomnieć. O, tak, w łazience. Nie pamiętał tego zbyt dobrze, trochę jak przez mgłę, ale najwyraźniej w pewnym sensie umożliwił jej unieważnienie zaręczyn. Wtedy wydawało mu się to oczywiste. Teraz? Było czystą, nazbyt pochopną głupotą. Upił łyka kawy i w końcu na nią spojrzał, postanawiając odegrać mały teatrzyk. — Nie rozumiem — ot, rola życia. Głos miał zachrypnięty i obniżony od pitego wczoraj alkoholu, a mimo to starał się mu nadać mu pytającego tonu. Wolał udawać, że wcale nie pamięta ich rozmowy. — Przecież należy do Ciebie — dodał, odstawił kawę i wyciągnął pierścionek z pokrytej aksamitem gąbeczki. Potem sięgnął po jej dłoń, choć jeśli nie chciała z nim współpracować, nie zamierzał się z nią szarpać — Nie podoba Ci się? Jeśli mu na to pozwoliła, założył go na serdeczny palec, jeśli nie, zacisnął w garści. Tak czy siak, usiadł w końcu na jednym ze stołków, bo po pierwsze miał ochotę wypić swoją kawę, a po drugie czuł, że musi wyjaśnić kwestię zaręczyn, żeby nie zostawiać niepotrzebnie uchylonych furtek. — Był mój — dodał do tych słów delikatne wzruszenie ramionami. Oparł się łokciem o blat i przeczesał palcami rozwiane w chaosie kosmyki włosów — Zresztą nie wiem o czym mówisz. Klin nikogo jeszcze zabił — brzmiał zuchwale, trochę przemądrzale, niepotrzebnie ironicznie. Nie chciał taki być, ale załączył się jego mechanizm obronny, który niósł ze sobą szereg dobrze wyuczonych, niezawodnych reakcji. Świadomie czy też zupełnym przypadkiem, poruszając drażliwy temat, Emily włączyła chwilowo uśpiony tryb pewnego siebie dupka. Jego ulubioną, najbardziej komfortową ze wszystkich masek jakie posiadał. Inaczej wyobrażał sobie ten poranek. Nie wiedział jak... ale z całą pewnością nie tak.
U Emily próżno było w tym szukać jakiegokolwiek powiązania do eliksirów, za którymi szczerze nie przepadała. Parzenie kawy jednak również dla niej było magiczną czynnością. Uwielbiała cały proces z nią związany, zarówno mielenie ziaren, staranne odmierzanie wszystkiego w zaparzaczu i czekanie, aż wszystko zamieni się w jej ulubiony, aromatyczny wywar. Pewnie dawno mogłaby kupić ekspres, który znacznie przyspieszał ten proces, szkoda jej było jednak rozstawać się z rytuałem, z którym lenistwo z całą pewnością by wygrało. Kto by się oparł wciśnięciu guzika, choćby raz na jakiś czas? A w pewnym momencie każdy zabiegany poranek właśnie tak by się kończył, byle jaką kawą w idealnych proporcjach, robioną przez parę sekund - bo przecież nie miała czasu na niepotrzebne stanie w kuchni. Póki nie miała tej sprytnej maszyny pod ręką, nie miała wyboru, a tym samym pretensji do siebie, że "marnuje" czas. Gorzki smak cudownego napoju dodatkowo ją otrzeźwił (o ile pobudka z myślą, że spędziła kolejną noc obok Nathaniela nie była wystarczająca) i pomógł choć trochę zejść na ziemię. Pewnie dlatego udało jej się zdobyć na ten dość brutalny gest, który jednak - tak jak się spodziewała - odbił się echem. W milczeniu spojrzała, jak wsuwa pierścionek na jej palec i nie miała dzisiaj siły protestować. Na walkę jeszcze przyjdzie czas. Znajdzie sposób, żeby uwolnić się od tego wszystkiego, ale nie w tej chwili, nie o tej godzinie. Ona sama usiadła na brzegu wyspy kuchennej, bokiem do niego. - Nie udawaj, że nie pamiętasz, to ja nie będę udawać, że w to uwierzyłam - mruknęła tylko, przecierając twarz ze zmęczeniem. Wyspała się, to nie tu leżał problem tym razem. Prychnęła tylko znad swojego kubka na kolejne słowa mężczyzny. - Ale alkohol tak, więc przestań zachowywać się jak skończony kretyn. Chcesz się zapić? Podobało ci się, w jakim żałosnym byłeś wczoraj stanie? To nie jest rozwiązanie problemów. Przerasta cię to, łapie. Nie sądziłam tylko, że jesteś aż tak słaby, żeby brnąć w coś takiego - nie oszukujmy się, pił od dawna, wczoraj jedynie przekroczył granicę, dając wyraźny sygnał, że teraz może być tylko gorzej. - I nie bądź śmieszny z tym swoim dumnym głosikiem, bo to nie ty mnie wczoraj zbierałeś z podłogi, więc może trochę pokory? Gdyby nie ja, pewnie ktoś by cię okradł, a przynajmniej być zachorował na tym zimnym korytarzu. Swoją drogą, co to za zamek? Faktycznie nieźle chroni mieszkanie, nawet przed tobą samym - przewróciła oczami. Nie zamierzała znosić jego zuchwałości, kiedy była tak nie na miejscu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Było w tym geście coś szalenie intymnego, tylko okoliczności nie bardzo kojarzyły się z romansem. Może powinien docenić dowcip losu jakim było to, że prędzej czy później osobiście wsunął jej pierścionek na palec, choć wcześniej tylko niedbale wcisnął go w jej dłoń, ale był dziś wyjątkowo mocno pozbawionym poczucia humoru człowiekiem. Zignorował je słowa, zachowując się dokładnie tak, jakby w życiu ich nie wypowiedziała. Nie zamierzał przyznawać się do błędu, szczególnie kiedy był tak poważny i mógł przysporzyć mu wielu problemów. Takich, z których trudno byłoby się wyplątać. Oparł policzek o rękę, czując się nazbyt zmęczony, aby siedzieć prosto. Dokuczało mu nie tylko fizyczne wyczerpanie wzmagane dodatkowo kacem, ale przede wszystkim znużenie wykładem, który właśnie od niej otrzymał. Matkowała mu? W obecnej sytuacji wydało mu się to wyjątkowo nietrafione... i nawet jeśli jej słowa kryły w sobie zaskakująco dużo rozsądku i szczerej, choć okrutnej prawdy, on postanowił się z nimi nie zgodzić; ot, tak dla zasady. Zamknął się na wszelkie argumenty, z całkiem niezłym rezultatem próbując sobie wmówić, że Emily się myli. Żałosny stan? Ot, raz zdarzyło mu się trochę przesadzić. Nie powinien był tego robić, ale przecież miał ku temu dobry powód. Brnąć w to? Popijał alkohol od dawna, ale przecież gdyby tylko chciał, mógłby przestać, był tego absolutnie pewien. Po co jednak miałby to robić, skoro niósł ze sobą tak wiele ulgi? Nawet nie podnosił na nią wzroku. Ze spokojem wypił z kubka kilka sporych łyków kawy, czując, że jeśli będzie ją pił wolno, nie zdoła jej dokończyć. Nie chciał już tu być, niepotrzebnie w ogóle zostawał. — Od kiedy Ci niby na tym zależy, co, Rowle? — warknął na nią w końcu, nie potrafiąc już wytrzymać jej paplaniny. Odstawił kubek i wstał, starając się nie zrobić tego zbyt gwałtownie, by swoimi ruchami nie zdradzić jak bardzo go zdenerwowała. — Nie prosiłem Cię o pomoc, jestem tego pewny — „i nie poprosiłbym w życiu, choć tak bardzo jej potrzebowałem” — Świetnie sobie radzę ze wszystkimi swoimi problemami, a alkohol nie jest nawet jednym z nich. Był jak uparty kilkulatek, który udaje, że jest już duży i ma nad wszystkim kontrolę, choć tak naprawdę nie potrafił poradzić sobie z najprostszymi rzeczami. Brakowało tylko tupnięcia nogą, skrzyżowania rąk na nagiej piersi i wycelowania czubka nosa prosto w sufit. Zamiast tego jednak wyszedł z kuchni i zatrzymał się w salonie, by zebrać wszystkie swoje rzeczy; nie chciałby musieć tutaj wracać. — A jeśli już czujesz w sobie dogłębną potrzebę niesienia pomocy, niech chociaż będzie bezinteresowna. Wiesz co to znaczy? Że nie wymaga się nic w zamian. Nawet wdzięczności. Mówiąc to, wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni porzuconej na ziemi marynarki i wyciągnął z niej klucz do mieszkania. Tylko tyle i aż tyle.
Była wczoraj taka chwila, w której Emily była dla niego zupełnie inna, niż normalnie. Pierwszy raz tak wyrozumiała i miła. Wiedziała, że tego potrzebuje, ale zdawała sobie też sprawę, że jest pijany i wszystko będzie pamiętał jak przez mgłę, a nawet jeśli nie, nie był wtedy sobą, a to wszystko zmieniało i w jakiś sposób miała wrażenie, że to ją usprawiedliwiało. Teraz jednak wrócili do rzeczywistości i chociaż wspólna, poranna kawa nie była dla nich codziennością, nic się nie zmieniło. Może Emily wciąż miała dobre intencję, ale nie zamierzała już zdobywać się na żadną delikatność, która na chwilę obecną i tak pewnie nie przyniosłaby porządanych efektów. Jak się jednak okazało, bezpośredni atak to też nie była metoda. Mężczyzna od razu się najeżył i pewnie nawet nie wziął jej słów pod uwagę, nie przetrawił i nawet nie próbował przemyśleć. Wolał iść w zaparte, zasypać ją pretensjami i obrazić się, jakby w ich relacji było jeszcze w ogóle miejsce na takie zachowania. Czy strojenie fochów nie było zarezerwowane dla ludzi, którzy na co dzień darzyli się sympatią? Widocznie oni potrafili wnieść to na inny poziom i nawet w niechęci znaleźć sposób, do pogorszenia sytuacji. - Świetnie sobie radzisz? Ocknij się, Bloodworth i spójrz w końcu w lustro, może zobaczysz ten sam wrak, co wszyscy. Spójrz prawdzie w oczy, jesteś nieszczęśliwy odkąd się znamy. Teraz przeżyłeś kolejną traumę. Pijesz ciągle. W rozpaczy doprowadzasz się do takiego stanu. Wiesz, jak to się nazywa? Alkoholizm. Nie próbuje cię niańczyć, ale zrozum w końcu, co się z tobą dzieje - spojrzała na niego z niedowierzaniem, starając się zrozumieć, dlaczego on tak bardzo nie może tego wszystkiego dostrzec. Boi się z tym zmierzyć? Przyznanie się do uzależnienia oznaczałoby konieczność podjęcia jakichkolwiek kroków. Musiałby zrezygnować z alkoholu, iść na odwyk. Nie sądziła, żeby był w stanie się na to zdobyć. Ludzie chcieli się leczyć, żeby odzyskać normalne życie, być szczęśliwym. On chyba nie czuł nawet, że ma taki cel w zasięgu wzroku. - Odezwał się wzór bezinteresowności - zakpiła i szybkim krokiem poszła za nim do salonu, a kiedy już planował opuścić pomieszczenie, stanęła między nim a drzwiami, blokując mu na chwilę wyjście. Jeszcze nie skończyła. - Masz rację, nie jestem bezinteresowna. Chce, żebyś się ogarnął i nauczył radzić z problemami, żeby w ramach genialnego rozwiązania nie krzywdzić siebie i innych. A skoro o tym mowa. Chcesz być dupkiem? Pokazać innym, że masz nad nimi władzę? Pokazać światu, że jesteś lepszy, potężniejszy, więcej wart? Udowodnić sobie, że ktoś jest niżej niż ty, chociaż wiesz, że zaraz spadniesz na samo dno? Twoja sprawa. Twój wybór. Obyś kiedyś za to zapłacił. Ale jeszcze raz zobaczę, że robisz to z moim bratem, w ramach jakiejś chorej, pseudorodzinnej integracji i przysięgam, że zrobię wszystko, żebyś za to zapłacił. Bez wahania. Ciesz się, że zdjęcie pracownika ministerstwa bez pamięci biorącego udziału w antymugolskich zamieszkach nie jest jeszcze we wszystkich gazetach i nigdy, nigdy więcej tego nie rób - niemal syknęła, patrząc mu głęboko w oczy, z dumnie podniesionym podbródkiem, starając się brzmieć tak groźnie, jak tylko się da.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
To wszystko o czym mówiła to nie był on. Nie mogło tak być. To obraz szarego, pospolitego, a na domiar złego okropnie smutnego człowieka, którym z całą pewnością nie był. Obraz, który wzbudzał w innych litość. Nigdy nie przyjmie do wiadomości, że w jej oczach był taką właśnie osobą, bo to by go przecież zniszczył. Mógł mieć świadomość błędów, które popełnił, wiedzieć, że nie jest dobrym człowiekiem i wierzyć w to, że ściąga na innych nieszczęście, ale nie mógł pozwolić sobie na to, by zdać sobie sprawę z własnej słabości. Tylko mylne wyobrażenie o samym sobie – mylnie zawyżone, gwoli ścisłości – sprawiało, że jeszcze trzymał się w jednym kawałku. Choć i to było ostatnio pojęciem względnym. Został wychowany na dumnego pawia, a ona wmawiała mu, że był pospolitym wróblem. Nic więc dziwnego, że w odpowiedzi jedynie zazgrzytał gniewnie zębami i zacisnął dłoń w pięść na tyle mocno, że pobielały mu kłykcie. — Nic o tym nie wiesz — wycedził przez zęby — niczego nie rozumiesz. Czyżby? Bardzo chciał w to wierzyć. Był o krok od wplecenia palców we własne włosy i pociągnięcia z całych sił, by w jakikolwiek sposób odciągnąć swoje myśli od sensu, jaki niosły za sobą jej słowa. Ale nie zrobił tego, wyprostował się tylko dumnie, prezentując jej Bloodwortha w najbardziej klasycznej odsłonie. Wzruszył ramionami, bo nie zgodzić się z tym, że brak mu empatii to jakby powiedzieć, że trawa jest niebieska, po czym przerzucił sobie marynarkę przez ramię i ruszył w kierunku drzwi. Z koszuli nie było niestety co zbierać. Kiedy zastąpiła mu drogę, uniósł brew w pytającym geście, mierząc ją spojrzeniem zielonych, zmęczonych oczu. Westchnął cicho, choć nie znalazł w sobie na tyle perfidności, by dołożyć do tego i uśmiech. — Masz rację, to moja sprawa. A to co robi Charlie to sprawa Charliego. Z niczego nie muszę Ci się tłumaczyć, ale chyba obudziła się we mnie potrzeba niesienia bezinteresownej pomocy... zobacz, to dokładnie tak jak u Ciebie. Nie chcę żebyś żyła w nieświadomości, więc powiem Ci jak to wyglądało: Charlie wpadł na mnie przypadkiem, a ja nawet nie zasugerowałem żeby ze mną został. Był nakręcony jak dziecko na nowe zabawki — w końcu uniósł kącik ust w tym swoim ironicznym uśmiechu, bo o dziwo bawiło go to, że w końcu udało mu się dziś wyjść z roli ofiary, która zupełnie do niego nie pasowała. Nie potrafił znieść tego, że miała nad nim przewagę, a teraz na moment chyba ją odzyskał. To dodało mu siły. Zbliżył się do niej (a tym samym i do drzwi) i nachylił się do jej ucha, rozbawionym szeptem dodając: — Mnie łatwo będzie Ci znienawidzić. Ale własnego brata? To mówiąc, odsunął ją na bok i przedostał się w końcu do drzwi, które otworzył bez zawahania – i tak też stąd wyszedł. Cholernie żałował, że złamał swoją zasadę. Nie powinien był zostawać; to był błąd, którego nie powinien był popełnić... i którego nie popełni nigdy więcej.
Chyba nie zdawała sobie sprawy, że w ten sposób prędzej uda jej się go dobić, niż jakkolwiek zmotywować. Zresztą, nie wiedziała, co w tej chwili planuje osiągnąć. Była ostatnio kłębkiem nerwów. Zła, sfrustrowana, obrażona na cały świat. Współczuła mu tej straty i prawdę mówiąc, mogłaby odpuścić mu jeszcze ten ranek. Dobierać informację ostrożnie, nie kopać leżącego. Zamiast tego mówiła co myślała, zupełnie bezmyślnie, pod wpływem emocji. To było dla niej charakterystyczne, ale potrafiło być irytujące i nie wpływać najlepiej na relację z ludźmi. Co prawda nie starała się budować z nim przyjacielskiej więzi, ale wczoraj poczuła do niego na tyle współczucia, że mogła spróbować nie podburzać go następnego dnia. A jednak nie. Chyba byli skazani na kłótnie. Jak nie jedno, to drugie, a najczęściej po prostu oboje. Sama już nie wiedziała, czy celowo zaburzają każdą chwilę spokoju, jaką mogliby mieć, czy to po prostu silniejsze od nich. Nie pozwalali sobie na zbyt długie chwilę rozejmu, czy nie potrafili w nim funkcjonować? Nie potrafiła znieść jego dumnej postawy, wiecznie wymuszonej pewności siebie. Nie mogła zaakceptować tego, że tak broni się przed pokazaniem jakiejkolwiek słabości. Z drugiej strony, kiedy tylko to robił, w taki czy inny sposób cierpiał i to właśnie przez nią. Może gdyby przez chwilę to przeanalizowała, zrozumiałaby, co robi i w jak błędnym kole są z winy obojga. Charlie to był drażliwy temat. Dalej z nim nie rozmawiała, bo wiedziała, że nie będzie w stanie zapanować nad sobą w tej dyskusji. Była pewna, że to będzie kłótnia, której długo nie przepracują. Zrobił coś, czego nie potrafiła mu wybaczyć, przekroczył wszelkie granice, popełnił przestępstwo, nie byle jakie. Był uosobieniem tego, z czym walczyła. Był też jej bratem. A to sprawiało, że nic w tym nie było proste, a odcięcie się od niego, zwłaszcza w tej chwili, mogłoby kosztować ją zbyt wiele. Wiedział, że zaboli i miał rację. Emily nie była głupia - doskonale zdawała sobie sprawę, że Nate nie był winny zachowaniu jej brata (odpowiadał za swoje, ale to osobna kwestia). Wiedziała, że Charliemu wcale nie była potrzebna zachęta. A nawet gdyby była, to wciąż on byłby temu winny. To on był tym, którego cieszyło cudze cierpienie. Wiedziała, że zawsze będzie wykorzystywał swoją uprzywilejowaną pozycję i nie zmieni zdania w tej kwestii, ale brutalność, nienawiść, to było za dużo. Mimo tej pełnej świadomości, wypowiedzenie tego na głos było najsilniejszym uderzeniem. Dała sobą przesunąć bez cienia protestu, całkowicie bezsilna i pozbawiona choćby odrobiny zadziorności, którą miała przed chwilą. Dopiero kiedy mężczyzna zamknął za sobą drzwi, wściekłość zaczęła ją przerastać. Chciała to z siebie wyładować, w jakikolwiek sposób. Machnęła różdżką, głośną bombardą wysadzając jedną ze swoich szafek, a potem pustą butelkę, którą chłopak u niej zostawił. Na koniec opadła na kanapę i zacisnęła powieki, starając się nie krzyczeć z ogromnej bezsilności.
To był niesamowity wieczór. Kino to było niezapomniane przeżycie, ale nawet kiedy opuścili to magiczne miejsce, dalej cieszyła się jak dziecko każdym, otaczającym ją mugolskim elementem. Oczy jej się świeciły na widok wielkiej, latającej maszyny, a na przejściu nie mogła oderwać wzroku od migających świateł. Miała nadzieje, że chłopak dotrzyma słowa i jeszcze nie raz wybiorą się na tego typu mugolską wycieczkę. W restauracji jej zachwyty wcale się nie skończyły, bo poza docenieniem niesamowitego urządzenia drukującego rachunki, z podziwem obserwowała tych wszystkich kelnerów, którzy robili każdą, nawet najdrobniejszą czynność ręcznie. Cały ten proces, który na ogół oni omijali, używając prostego zaklęcia, tutaj widziała na własne oczy i chociaż nie było to nic wielkiego, na niej i tak robiło spore wrażenie. Chętnie opowiadała mu o tatuażach, bo to była jej prawdziwa pasja i mogła nawijać o tym bez końca. Miała jedynie nadzieje, że w końcu go nie zanudzi. Stanęli pod jej mieszkaniem i spojrzała na niego z uśmiechem. Nie pamiętała, kiedy bawiła się tak dobrze, naprawdę trudno byłoby jej wskazać taką chwilę od ręki. Nawet nie sądziła, że jest jeszcze w stanie się tak rozluźnić, wyłączyć, zapomnieć o całym świecie, po prostu dobrze bawić. Powrót do kamienicy trochę ją otrzeźwił, sprowadził na ziemię, zwłaszcza, jak zerknęła przelotnie na dobrze sobie znane drzwi. Szybko jednak wróciła myślami do gryfona. - Było cudownie. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Szkoda, że to już koniec - wspięła się lekko na palce i cmoknęła go w policzek w ramach podziękowania, ale potem zawahała się przez chwilę i przytrzymała dłoń na jego ramieniu trochę dłużej. Spojrzała mu w oczy i niepewnie musnęła jego wargi, oczywiście lekko się przy tym rumieniąc. - Chyba, że masz ochotę na chwilę wejść? - zapytała bardzo niepewnie. Zależało jej, żeby wieczór trwał dalej, chciała uwodnić sobie, że do nikogo nie należy i sama może o sobie decydować, czy może chciała, żeby jej randka nie pozostała bez echa i żeby dostrzegł ją ktoś jeszcze? Chyba nic nie było tutaj bez znaczenia.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zaproponował, że ją odprowadzi. Było już ciemno i chłodno, a jemu nie spieszyło się do mieszkania, skoro miał jeszcze milczące zatargi ze Skylerem. Chciał się też upewnić, że Emily dotrze cała i zdrowa do swojego lokum, a i próbował udawać, że wcale nie chodzi o to, że nie ma ochoty się z nią teraz rozstawać. Przyzwyczajała go do swojego szerokiego uśmiechu, pełnego entuzjazmu głosu i roziskrzonych oczu. Opowiadał o zwyczajnych wynalazkach, a ona traktowała to w wyolbrzymionym zachwytem. W dodatku było to tak szczere, iż serce go ściskało na samą myśl jak wiele musiał dla niej znaczyć ten wieczór. Wyszczerzył się po jej buziaku. Powstrzymał odruch dotknięcia tego miejsca, by sprawdzić czy jest ciepłe oraz - co ważniejsze - czy pozostał na nim ślad jej czerwonej szminki. - Fajnie, że się zgodziłaś zabrać do kina. Plany na następne wyjścia szybko się nam nie skończą. Polecam się gorąco. - rozłożył ręce na boki, jakby prezentował swoją zacną osobę do tego typu spotkań. Otwierał się na potencjalne możliwości i szczerze powiedziawszy, nie mógł się doczekać kiedy znów razem wyjdą. Jego ciemne brwi drgnęły, gdy wyczuł na ustach delikatne muśnięcie, a na jej policzkach ujrzał blady rumieniec. - Chętnie. Jestem cały twój. - roześmiał się, niegłośno, aby nie nieść głosu echem, ale przy okazji cytował jej słowa sprzed maszyny do losowania fantów. Fakt, że zabrzmiało to dwuznacznie dodatkowo mu się spodobało. Przez cały wieczór nie ukrywał, że mu się spodobała. Miło będzie przedłużyć nieco spotkanie, tym razem już bez większych planów. Być może dowie się o niej czegoś nowego? Albo ją rozśmieszy? Tak, chciałby ją rozśmieszyć albo skomplementować do takiego stopnia, by uzyskać jeszcze jednego całusa. Póki co nie nagabywał jej swoimi łapskami, starając się okazać jej jak największy szacunek, choć jego spojrzenie jasno mówiło, że się cieszy jak idiota wizji przeniesienia spotkania do ciepłego mieszkania. - Wiesz, że mieszkam dwa bloki dalej? Kto by pomyślał, że jesteśmy niemal sąsiadami. - zauważył i pożałował, że jednak zrezygnował z zamieszkiwania tej kamienicy na rzecz tańszej i cichszej.
Następne wyjścia. To brzmiało dobrze i obiecująco, ale też dość nierealnie i powrót w to miejsce sprawił, że Emily patrzyła na to bardziej jak na rozmyte pragnienie, niż coś, co faktycznie mogą zrealizować. Nie mogła oszukiwać go wiecznie. Ten jeden wieczór z zatajeniem prawdy mógł przejść, może nawet bez konsekwencji, ale gdyby chciała kontynuować ich spotkania, musiałaby zdobyć się na szczerość. A ona zniszczyłaby wszystko. Właśnie dlatego na jego słowa zareagowała tylko lekkim uśmiechem i ucieszyła się, że postanowił skorzystać z propozycji. Prawdę mówiąc, zdziwiła się, że na jej czuły gest zareagował tylko i wyłącznie słowami, ale to nie było rozczarowanie, wręcz przeciwnie. Czuła, że nie próbuje w żaden sposób na nią naciskać, a przez to też jej kontrolować i naprawdę miała tu dużo do powiedzenia. Obce, ale ciekawe uczucie. To tylko potwierdziły jego słowa, na które uśmiechnęła się rozbawiona i wyciągnęła klucz z torebki. Przekręciła go sprawnie w zamku i spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Mówisz? Musiałam przegapić ten drobny szczegół, kiedy byłam cię tatuować - nie mogła się powstrzymać od lekkiej złośliwości, jednak wciąż miała szeroki uśmiech i zwyczajnie ją to rozbawiło. W końcu złapała go za rękę i wciągnęła za drzwi mieszkania. Zamykając za nim drzwi, kątem oka dostrzegła zbliżającego się Nathaniela, z którym niechcący skrzyżowała spojrzenia. Na ten widok jedynie uniosła dumnie podbródek i zamknęła za sobą drzwi na klucz, nie zamierzając ukrywać, że to nieprzypadkowy gość. Nie zadawała też sobie trudu, żeby wyciszać mieszkanie. W końcu to nie była jego sprawa, kogo sprowadza do środka. Skąd mogła wiedzieć, że może go to jakoś zdenerwować? - Napijesz się czegoś? - uśmiechnęła się, zdejmując płaszcz i odwieszając go na wieszak razem z kurtką chłopaka. Rozmawiało im się cudownie, ale nie na kontyuację pogawędek teraz liczyła i zastanawiała się, czy chłopak to wyczuje. Zaskakiwała ją własna pewność siebie, ale przez atmosferę, którą stworzył, czuła się w jego towarzystwie wyjątkowo swobodnie. Wiedziała, że nieważne na jaki krok się zdecyduje, gdyby miała potrzebę się wycofać, on to uszanuje i zadba o jej dobre samopoczucie. Kontrola nad sytuacją dodawała jej odwagi i śmiałości.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Palnął głupotę - fakt. Powinien się zawstydzić - fakt. Przeprosić? Nic z tych rzeczy. Widząc jej szeroki uśmiech uznał, że warto narazić się na wątpliwości z jej strony wobec własnych zdolności intelektualnych. Roześmiał się znowu, rozmasowując kark w geście zaskoczenia swoim roztrzepaniem. Czasami zdarzały mu się takie wtopy, a jednak starał się je obracać na swoją korzyść. Świadomy swych wad nie załamywał się od nich, a starał się nimi żonglować w rozczulający sposób. Podobała mu się ta nutka złośliwości w jej głosie. - Punkt dla ciebie, minus dla mnie. - nie zauważył na korytarzu nikogo z prostego powodu - spoglądał intensywnie na Emily. Wydawało mu się, że wchodząc do mieszkania podpisał jakąś niewypowiedzianą umowę. Co lepsze, nie miał nic przeciwko temu. Emily go oczarowała, a nie od dziś wiadomo, że szerokim uśmiechem i szczerym entuzjazmem można sobie go łatwo zjednać. Połączenie tych cech w jej osobie sprawiło, że ochoczo przekroczył próg i zdjął z siebie kurtkę. Nie miał jednak jakoś zbyt wielu chęci na rozglądanie się po wyposażeniu i sprawdzeniu czy przypadkiem dziewczyna nie ma tu jakichś lokatorów. Wydawała się czuć tu swobodniej i pewniej, co go tylko jeszcze bardziej zainteresowało. - Nie, dzięki. Tak sobie pomyślałem... - podrapał się po policzku i nieświadomie ruszył w jej stronę o te pół kroku. - ... że nie mogę pozwolić, by po tym spotkaniu został jakikolwiek minus po mojej stronie. - złapał się pierwszego lepszego pomysłu, aby nadać tej rozmowie innego tonu. Nie chciał żadnej oficjalności i wymaganych uprzejmości. - W dodatku przyznam, zachwycałaś się tak mugolami i kinem, że zaczynam się zastanawiać w jaki sposób przebić zachwyt nad nimi. - zagaił, mimowolnie kierując wzrok na jej usta. Będą mu się śnić. Czerwone, wygięte w szerokim uśmiechu, rozgadane, roześmiane... Widząc gdzie pada jego wzrok, odchrząknął i zreflektował się, unosząc spojrzenie prosto w jej oczy. Wyszczerzył się iście niewinnie. - Muszę wykorzystać jeszcze trochę ten wieczór, by stanąć na podium. - powiedział pół żartem pół serio. - Coś wymyślę, zobaczysz. - przystroił się gorliwie w zamyśloną minę i oczywiście miał na celu rozbawienie jej ekspresją swojej twarzy, bowiem melodia jej rozbawionego głosu dodawała mu energii i ochoty do działania.
Dalej była radosna i uśmiechnięta. Teraz jednak już nie rozglądała się na około, przyglądając się ze wszystkiemu z rozczuleniem. Nie dopytywała go o wszystko z dziecięcym, niewinnym zainteresowaniem. Przestała się skupiać na otoczce, a w końcu zaczęła przyglądać się jemu samemu. To nie było w jej stylu, ale nie przejmowała się tym zbyt długo. Wszystko zmieniało się wokół niej tak szybko, że tego typu pozytywną zmianę mogła łatwo zaakceptować. - Przebić zachwyt nad mugolami? Myślisz, że to możliwe? Ambitny cel, ale słucham, słucham - zauważyła, że jego wzrok zbacza w bardzo dobrym kierunku i szczerze mówiąc, trochę ją to uspokoiło. Kiedy zaśmiał się w jej usta po poprzednim, szybkim buziaku, obawiała się, że potraktował to wyjście tylko i wyłącznie przyjacielsko. Teraz jednak widziała, że chyba się pomyliła. Sama też zrobiła krok w jego stronę i zaśmiała się cicho, słysząc jego kolejne zapewnienie. Był uroczy, kochany, ale miał też w sobie coś, co sprawiało, że zdecydowanie chciała zmniejszyć dystans między nimi. Bez obaw, bez niezręczności. Było w tym trochę niepewności, oczywiście, w końcu jej doświadczenie z płcią przeciwną było niemal żadne. A jednak potrafiła ją jakoś sprytnie ukryć i wydawała się pewna każdego gestu. Zaskakiwała tym pewnie i siebie i jego. Wyciągnęła z włosów niewygodną wsuwkę, która podtrzymywała ledwo widoczną, ale jednak - fryzurę. - W takim razie czekam, może znajdzie się dla ciebie jeszcze miejsce na tym podium - zamruczała mu do ucha, a po chwili ciepłe muskanie powietrza zastąpiło ledwo wyczuwalny dotyk jej ust. Zaraz jednak znowu spojrzała mu w oczy, nie mając pojęcia, co dalej. Skoro chciał odzyskać swój punkt, ruch należał chyba do niego?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nagle powietrze między nimi zrobiło się gorętsze. Przestał się szczerzyć, a zatrzymał wzrok na opadających kosmykach włosów, gdy wysunęła z nich spinkę. To było jak zaproszenie zwłaszcza, gdy po chwili popatrzył w jej niebieskie oczy. Uderzyła go fala gorąca, zaniemówił i przyglądał się jej jasnej twarzy, gdy podchodziła, szeptała i łaskotała oddechem. Wstrzymał oddech czując ulotny dotyk jej ust i właśnie w tej chwili uznał, że nie może dopuścić, by ich czerwień znów się oddaliła. Całkowicie intuicyjnie przesunął głowę w bok, by najpierw jedynie musnąć jej wargi własnymi. Wystarczyło poczuć jej oddech na skórze, by bez chwili zwłoki ponowił pocałunek, treściwiej i czulej. Sprawdzał na ile może sobie pozwolić, choć wbrew postanowieniu jego dłoń opadła na jej talię, a druga na ramię, jakby chciał ją przy sobie przytrzymać. Miała bardzo delikatne usta, miękkie... musiał pozbyć się z ich faktury tej szminki, by poczuć ich smak. Nie oponowała, zupełnie jakby dała mu zielone światło, a to wystarczyło, by go rozpalić. Zmniejszył odległość między nimi o jeszcze ćwierć kroku, przesunął dłoń z jej ramienia na gładki policzek, a całował ją powoli, z wyczuciem i powstrzymywanym dzielnie apetytem na więcej. To ma być tylko pocałunek. Tylko pocałunek. W jej mieszkaniu. W którym jesteśmy sami. Jest noc. Musiał się upewnić co zobaczy w jej oczach, a więc odsunął się od jej ust, chwytając do płuc dodatkowy oddech. Zawiesił ciemne i rozochocone ślepia na jej twarzy. - Dobry kierunek do tego podium? - zapytał cicho mimo, że nie musiał szeptać. Uśmiechnął się przy tym, wsuwając dłoń głębiej, między pukle jej włosów. Tym samym ukrył drżenie swoich rąk. - Interesuje mnie pierwsze miejsce. Co o tym sądzisz? - zagadał cicho, uśmiechając się przy tym, aby odwrócić swoją uwagę od smukłości jej talii.
Przymknęła oczy, kiedy poczuła muśnięcie na swoich ustach. Na początku nie zareagowała, ale też nie zaprotestowała. Kiedy chłopak kontynuował, ona chętnie odpowiadała na jego pocałunek. Oparła dłoń na jego klatce piersiowej i trochę się ośmieliła, nie zwracając uwagi na to, że pewniejsza konfrontacja z jego wargami wprowadza nieład na jej idealnie pomalowanych ustach. Szminka niby była wytrwała, ale tej próby nie wytrzymała, rozmazując się lekko na boki i ścierając z samych warg. Poczuła się jeszcze pewniej, kiedy ręce chłopaka objęły ją stabilnie. Drugą dłoń też oparła na jego torsie i mruknęła cicho, kiedy jego ręka powędrowała na jej policzek. Bladą cerę przełamywały delikatne wypieki, których ciepło z pewnością mógł wyczuć pod palcami. Nie zastanawiała się, dokąd to zmierza. Nie myślała, czy powinna wyznaczyć jakąś granicę, czy w ogóle chciała ją wyznaczać. Zamiast tego chętnie oddawała się tej niewinnej pieszczocie i nie zawracała sobie głowy zbędnymi dylematami. Dopiero kiedy chłopak nieznacznie się od niej odsunął, spojrzała na niego, przegryzając wargę. - Dobry - powiedziała powoli i trąciła delikatnie nosem jego policzek, zbliżając się do niego jeszcze bardziej. - Ale jeśli liczysz na pierwsze miejsce, to nadal za mało - szepnęła cicho, ważąc te słowa, ale po wypowiedzeniu ich, nad niczym się już nie zastanawiała. Rozpięła górny guzik jego koszuli i nie czekając na jego ruch, kontynuowała pocałunek.