Korytarz na czwartym piętrze jest najciemniejszym z tych w wyższej części zamku. Okna znajdują się w dużych odstępach, do tego są bardzo niewielkich rozmiarów. Przechodzącym tędy, drogę jedynie rozjaśniają bezustannie palące się pochodnie. Na tym piętrze znajduję się największa liczba portretów zdobiących ściany.
Kiedy spostrzegł Kathleen na jego twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Zbliżył się do niej i z uśmiechem potargał jej włosy. - Cześć Mała - rzekł mrugając do dziewczyny, po czym zerknął na pozostałe osoby - spaceruję sobie - odpowiedział swej kuzynce i wygładził sweter. Przez myśl mu przeszło, że mógł się nieco lepiej ubrać, skoro spotkał Kathleen, ale ta myśl się zaraz ulotniła i chłopak zerknął na dziewczyny, które miały być odpowiedzialne za loterię. - Też mogę coś wylosować?
Spojrzała na Marvola czarnymi oczkami i zamrugała. - Uwielbiam ten twój sweter! - powiedziała zgodnie z prawdą i od razu poprawiła włosy. Przygładziła je i odgarnęła loczka za ucho. Na nic zdały się jej rezultaty, gdyż po trzech sekundach natręt swobodnie opadł jej na czoło. - Uh! - westchnęła i dała sobie spokój. - Co u ciebie tak w ogóle ?
Nie zdążyła nawet wytłumaczyć zasad paru osobom (ani ogarnąć zachowania Colina), kiedy to ilość uczniów na korytarzu się zwiększyła. Jak dobrze, że nie była sama. Aud na szczęście przejęła pałeczkę i rozdała losy. To teraz wystarczyło sprawdzić, co się pod nimi kryło. Odebrała numerek od Kath. Ha, CZTERY! Czyli... szybko podeszła do granatowej waty. Wzięła jedną, zdejmując przyczepiony do niej numerek, po czym ruszyła ku flakonikom z eliksirami. Zabrała odpowiedni, stawiając wszystko na ławce. - Proszę... granatowa wata, eliksir i... - odwróciła się, by pogrzebać w niespodziankach i po chwili wyciągnęła... - różowe, puchate nauszniki! To dla ciebie - powiedziała jeszcze, chcąc, by dziewczyna zabrała to jak najszybciej. - Smacznego! - krzyknęła jeszcze. Dalej był numer JEDEN. Rozejrzała się po wacie. Jest! Zabrała orzechową watę, kolejny flakonik i prezent w postaci jakiegoś stałego hełmu. Przyda się Colinowi. Następnym razem nie zrobi sobie krzywdy. Uśmiechnęła się pod nosem. Wręczyła Puchonowi (do rąk, bo jeszcze zabierając ze stolika by wszystko zgubił, a eliksiru było pod wyliczeniem) i przeszła do Cecily. Siedemnastka... żółta wata! Ulubiony kolor Rośki! Nic dziwnego. Taki... puchoniasty! Chcąc jeszcze, by Marvolo wylosował numerek, nim zbiegną się tu inni, zabrała watę, flakonik i wielki, czarny cylinder! A w środku siedział pluszowy królik. No, wszyscy. - Ej, losujesz? - pomachała Ślizgonowi woreczkiem przed oczami. - No, decyzja.
Aby sprawdzić, co macie w wacie, zapraszam tuuuuuu na koniec postu. Aby poznać tajemnicę flakoników z elikisrem, wpadnijcie tu
Ostatnio zmieniony przez Rose Stuner dnia Sro Paź 27 2010, 21:17, w całości zmieniany 1 raz
Gab brzydko ją zignorowała, wcale nie odpowiadając na pytanie, a Will się śmiało. Co za denerwujący ludzie! Postanowiła, że potem spróbuje z tego zrobić jakąś dyskusję... może kiedy nie będą razem? Wtedy na pewno uda jej się wyciągnąć coś więcej. Poszła za Misią i reszta towarzystwa, aż na czwarte piętro. Międzyczasie gdzieś ich wszystkich zgubiła, wiec od razu podeszła do Rośki którą zauważyła stojącą z jakimś Ślizgonem. - Cześć, Roś - przywitała się. Spojrzała raz na nią, raz na niego, po czym zabrała worek Puchonce, wsadzając rękę do środka i wybierając jedna karteczkę. - Dwadzieścia dziewięć - uśmiechnęła się do blondynki. - To był wasz pomysł z tą loterią czy tylko pomagacie? - spytała.
Czyli nie wygrał randki z Rośką! Jaka szkoda! Niemniej jednak wziął od niej wszystkie rzeczy, nieco nieporadnie, ale faktem jest też, że niczego nie upuścił. - Dzięki - wymamrotał, wkładając hełm na głowę. - Ale czad! - rozległ się po chwili nieco przytłumiony głos, gdyż owe nakrycie głowy zasłaniało mu znaczną część twarzy, w tym oczy i usta. Niewiele widząc, ruszył przed siebie chwiejnym krokiem, aż wpadł na kogoś - niestety nie widział kto to. Auć! No, ale musiał przyznać, że hełm pierwsza klasa.
Kathleen odebrała eliksir postarzający i nauszniki. - Mam już na zimę! - ucieszyła się. Fajna ta loteria. A eliksir wykorzysta, tylko musi się skontaktować z Nicolasem... - Dzięki! - rzekła do Rose i postanowiła tu pozostać, aby dokończyć rozmowę z Marvolem.
Marvolo to się chyba zaciął. Już nawet ręka zaczynała boleć od tego ciągłego trzymania jej w powietrzu. potrząsnęła woreczkiem. Nie chce, czy co? Dłoń została uwolniona od ciężaru woreczka przez... Bell, która właśnie losowała numerek! Rośka, skupiając się na rozmowie, pozostawiła rozdanie prezentów Aud. - Bell! Nareszcie przyszłaś! Jakbym cię tu dziś nie spotkała, to bym ci żyć nie dała! - szturchnęła ją w bok. Oparła po chwili dłonie na ławce, patrząc na Colina. Jak dziecko. I hełm był z pewnością genialnym prezentem, nie ma co. Każdy o nim marzy, a jakby inaczej. - Nasza, nasza. Całkiem spontaniczny pomysł - wyszczerzyła się. - A ile z tym roboty było! - westchnęła, udając padniętą. - Jakoś dałyśmy radę.
Jak widać loteria cieszyła się powodzeniem, a Audrey zachowywała się trochę, jakby była zacofana. Chyba nie kontaktowała. Otrząsnęła się z zamyślenia i podeszła do Rośki i Bell, która wylosowała numerek. Wzięła od niej karteczkę i obdarzyła małym uśmiechem, po czym powlokła się do wózka, aby odnaleźć nagrodę dla Krukonki. Co zajęło jej sporo czasu, bo jak na złość, numerek dwudziesty dziewiąty gdzieś się zagubił! W końcu jednak wygrzebała nagrodę spod stosu innych. Okazało się, że trzyma... smyczek do skrzypiec! Sama już nie pamiętała, co przeznaczały na fanty. Odwróciła karteczkę, którą odczepiła od przedmiotu i zgodnie z napisem, chwyciła orzechową watę. Wzięła też eliksir, po czym podeszła do Bell z trzema prezentami. - Proszę. We flakoniku jest eliksir rozdymający - powiedziała, przekazując jej wylosowane prezenty. - Ta wata jest naprawdę dobra - dodała ze słodkim uśmieszkiem i wróciła do wózka. - Stylowy kolorek - wyszczerzyła się do Kathleen, której wypadły różowe nauszniki. Ale i tak hełm Colina przebijał wszystko! Wyglądał niesamowicie, ale Audrey cieszyła się, że nie wpadł właśnie na nią. To musiało boleć.
Rzuciła karteczkę do Aud, by ta nie musiała taaak daleko chodzić po czym zwróciła się do Rose: - Zabiłabyś mnie? - zamrugała oczami, niby to nie mogąc uwierzyć w tak straszne słowa koleżanki. Och, jak w ogóle mogła tak mówić?! - Prawdę mówiąc nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie Misz. Przypomniała nam... więc poszliśmy razem. Właściwe, to coś jej tu nie wiedzę, tak samo zresztą jak Gab i Willa - powiedziała, rozglądając się jeszcze, myśląc że może teraz ich dostrzeże. Ale nie. Naprawdę musieli się zgubić... biedacy. Już, już otwierała usta by jeszcze coś powiedzieć kiedy wpadł na nią Puchon w... ee, hełmie? Uznała, że musi mieć go z loterii, a kiedy zobaczyła co Audrey jej niesie była już absolutnie pewna. Wzięła od niej smyczek (gdyby miała czas zapewne zastanowiłaby się skąd wzięły takie pomysły na prezenty...) i zaczęła chłopaka nim walić, co prawda przez hełm na głowie nie bardzo to czuł, ale ważne, że przynajmniej próbowała, nie? - Następnym razem... patrz... gdzie idziesz... okej? - wysapała między kolejnymi machnięciami. - Całkiem ciekawe prezenty... - rzuciła jak gdyby nigdy nic do Rośki. - A skąd wzięłyście watę cukrową?
Zaraz, co to, kto to?! - Aaaaaaaaach! - wykrzyknął, kiedy ktoś zaczął go okładać jakimś potwornym kijem - co prawda bólu nie czuł, ale hełm uderzany patykiem wydawał dziwne, dzwoniące dźwięki, które dotkliwie raniły jego uszy. - Przepraszam, to nie ja, to ten hełm - wystękał, podnosząc przyłbicę. Od razu lepiej!
Oni mieli się zgubić?! No proszę. Dotarli tu tylko dlatego, że lubili chodzić swoimi, dłuższymi drogami, tak dla kondycji. Will wszedł na czwarte piętro dość szybkim krokiem za Michelle, która narzucała tępo. Właściwie, cały czas zdawało mu się, że o czymś zapomniał, ale szybko pozbył się natarczywych myśli, truchtając żwawo za Mich. Bo takiej trasie zrobiło mu się tak ciepło, że rozpiął czarną bluzę. Idąc w stronę stolików, szturchnął biodrem Bell, która właśnie okładała smyczkiem Colina. Jak ona mogła w ogóle maltretować kapslowego chłopca?! Zła kobieta. Właściwie, miał też nadzieję, że Krukonka nie będzie stroiła humorków, w związku z tamtą sytuacją w Pokoju Wspólnym. Zauważył i Audrey i Puchonkę, którą znał, ale zawsze umykało mu jej imię i nazwisko. - Witam, moje panie! - powiedział, wyszczerzając się do nich. Już miał zamiar zadać jakieś pytanie, czy to one zorganizowały całą tą loterię, ale powstrzymał się, bo w końcu stały tu i się tym wszystkim zajmowały, więc jednak nie spytał o nic. Jeszcze Bell, zaczęłaby rzucać jakieś niewybredne uwagi o jego spostrzegawczości i intelekcie. O właśnie! Przy okazji tego, przypomniał sobie, o czym zapomniał. - Miśka, zdaje mi się, że zgubiliśmy Gabrielle - powiedział z niezbyt wesołą miną do przyjaciółki. Przecież gdzieś tam, za nimi szła, ale potem po protu zniknęła. Pewnie potem będzie miała mu to za złe, ale teraz postanowił się tym nie przejmować. Pomartwi się, jak ją spotka. - Po drodze widziałem plakaty, Aud - zagadnął wesoło do znajomej. - To Twoja praca, no nie? - spytał, chociaż był niemalże pewien. Kiedyś, mówiła mu, że lubi sztukę, a kilka razy miał nawet okazję zobaczyć kilka prac.
- Nie zgubiliście, nie zgubiliście - roześmiała się Gabrielle, po chwili dołączając do gromadki zebranej na korytarzu. - Po prostu miałam ochotę na spacer dłuższą drogą. No i nie mogłam nie obejrzeć tych cudownych plakatów... Aud, Roś, mogłam się domyślić, że to wasza sprawka - paplała, właściwie nie wiadomo po co, choć raczej z sensem. Chyba udzielał jej się nastrój Miśki. Tak, zarażała swą wesołością, w jej obecności człowiek stawał się tak... beztroski. Przynajmniej na nią tak wpływała. - A tak właściwie to witam wszystkich - zreflektowała się, uświadamiając sobie, że nie przywitała się jeszcze z zebranymi. - Mam losować numerek, tak? - zapytała z głupia frant. No co? Ona musiała wszystko wiedzieć dokładnie, nie znosiła żadnych niedomówień.
Zaśmiała się tylko, obserwując dalsze poczynania Colina. Mimowolnie pomyślała, że stanowiłby świetną parę z Rośką. Był po prostu zabawny, idealny dla blondynki! Podeszła do niej i zabrała woreczek, czekając, aż Marvolo wyciągnie z niego los. W międzyczasie przyszło kilku Krukonów. No takiego ruchu zdecydowanie się nie spodziewała. Dobrze, że rozwiesiły plakaty na wszystkich piętrach, to pewnie one ściągnęły tu większość uczniów. A reszta usłyszała od tych, co je widzieli, jakżeby inaczej? - Cześć - odpowiedziała Williamowi, podchodząc do przybyłych. - Mich, dawno cię nie widziałam! - dodała, spoglądając na nią. Nie do końca wiedziała, czego może się po niej spodziewać, była przecież osobą dosyć... szaloną. - Hej, Gab! - Łaa, moja, moja - dygnęła teatralnie. - Dobrze, że przyciągają uwagę, mamy spory ruch - powiedziała wesoło, podając im woreczek z numerkami. - Tak, losować - odpowiedziała Gabrielle. - Po jednym, proszę.
Tak, rzeczywiście się zawiesił, ale może to wina tego, że się nie wyspał, a może tego, iż jego kuzynka dostała już swoją watę i wyglądała ona strasznie smakowicie, a przecież on nie zjadł dziś śniadania, a może zjadł, ale nie dojadł? No nie ważne, ważne jest to, że Marvolo się odwiesił. Z nieco głupią minę spojrzał na Kathleen, jakby nie wiedział co ta do niego mówi, po czym sięgnął do jej waty i urwał kawałek, maleńki kawałeczek i wpakował go sobie do ust. Nie poczuł nawet smakuj, jednak postanowił nie obżerać dziewczyny i wylosować swoją watę. - Wiesz po staremu, jakoś się żyje, ale trochę się nudzę - rzekł w odpowiedzi do swej kuzynki, gdyż po numerek sięgnęła jakaś krukonka, której właściwie nie kojarzył. Zerknął też na nowo przybyłych i chłopca w kasku, jednak nic nie powiedział a wyszczerzył się tylko, może jemu też trafi się jakiś czadowy fant. Zaraz nie pytając już nikogo o zgodę zerknął na Bell, która okładała Colina smyczkiem i sięgnął po numerek. - Wezmę drugi, za brata co? - zapytał. Oczywiście nie miał zamiaru nic zanosić Henremu, a wszystko pochłonąć samemu, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Wyciągnął łapę, a w niej ściskał trzynastkę wraz z siódemką (pogubiłem się i nie wiem, które numerki są wolne, jeśli te zajęte, to dajcie cokolwiek).
Przyglądała się Parkerowi, gdy ten się w końcu ocknął. Nim się obejrzała, Marvolo urwał kawałek jej waty i włożył sobie do ust. Ze zdziwieniem obserwowała, jak na jego czole pojawiają się malutkie zmarszczki, a część włosów posiwiała. - Ty matole! - krzyknęła. - To eliksir postarzający. Dobrze, że nie urwałeś więcej. Masz kilka siwych włosów i zmarszczek ci przybyło - zaśmiała się. Wyglądał jak mieszanka nastolatka z sześćdziesięcioletnim facetem.
Spojrzała z politowaniem na Puchona, jednak zostawiła już ten biedny smyczek który był bardziej poszkodowany niż chłopak. - Ach, tak. Chełm sam chodzi i... o! Jeszcze wpada prosto na mnie - uśmiechnęła się słodko, pokazując tym za jak "inteligentną" uważa jego odpowiedź. Dźgnęła Willa końcem patyka, którego wciąż trzymała w ręku. Właściwie, nie miała pojęcia do czego go użyje... przecież nie grała na skrzypcach i uczyć się nie miała zamiaru. Była zupełnym beztalenciem muzycznym. Za Krukonem przyszła Gab. Jak piesek za swoim panem pomyślała rudowłosa. Coś dzisiaj przychodziło jej do głowy dużo skojarzeń z tym zwierzakiem. Może sobie takiego sprawi? Tylko w Hogwarcie to nie bardzo, a w domu jak na razie przebywała tylko podczas wakacji i ferii. Jej uwadze nie umknął dziwny wygląd Ślizgona któremu sprzed nosa zabrała woreczek z losami. Postrzał się... i to po zjedzeni waty! Spojrzała nieufnie na swój prezent, którego jeszcze nie odebrała od Aud. - Co wyście do tego nawsadzały?
Nie jej wina, że uwielbiała okrężne drogi! Dodatkowo "zgubiła się" w jednym z tajemnych przejść. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem! Poznali całkiem nowy korytarz, który był przyozdabiany przez uczniów, co wywnioskowała po dłuższym przyjrzeniu się. Z chęcią zostałaby tam dłużej, ale oczywiście zrobiłaby korek w tym jakże wąziutkim przejściu! Z żalem opuściła korytarz, wychodząc na piętro, a potem schodząc schodami aż tu. Już z daleka dostrzegła tłoczących się uczniów pod wielką tablicą. Potrząsnęła chłopakiem, ciągnąc go jeszcze szybciej. W ogóle nie zwróciła uwagi na wlokąca się Gabrielle. Zresztą - nawet Bell zgubiła w "tłumie". Dotarła. Na reszcie! Z radości okręciła się wokół własnej osi, gubiąc wszystkich, z którymi przeszła. Nawet Gab, która się odnalazła! I Bell, gadającą z Rose! Pod wpływem impulsu rzuciła się na Williama, przytulając się do jego pleców i... wdychając jego zapach! Perfumy były tak ładne, że wyczulony nos od razu rozpoznał Chanel Platinium Egoiste! Jakimś cudem udało jej się wreszcie oderwać od Krukona. Jej wzrok nadal jednak był rozmarzony. Nagle ocknęła się i podbiegła do stolika, gdzie stały osoby odpowiedzialne za zamieszanie. Sięgnęła po los. - SZEŚĆ! - krzyknęła radośnie. Na pewno trafi jej się granatowa! Na taka właśnie miała ochotę w tej chwili.
- A więc losujmy! - rzekła entuzjastycznie, po czym skierowała się ku stolikowi, gdzie znajdowały się losy. Na szczęście nie widziała zachowania, jakiego dopuściła się wobec Williama Michelle, która to teraz ubiegła ją w losowaniu. Właściwie była już pewna, że weźmie jakiś los, ale zatrzymała się w połowie drogi, gdy zobaczyła jak ten... Ślizgon, jak dobrze pamiętała, postarzał się i to od niewielkiego kawałka waty. Przeraziła się na myśl, co z nią może stać się po zjedzeniu waty. Jej pewność zniknęła momentalnie i teraz już wiedziała, że nie będzie losować. Nagle zrobiło jej się tu duszno, pośród tylu ludzi. Choć tak naprawdę nie było ich zbyt dużo. Nie chcąc, żeby ktoś zobaczył jej ewentualny atak paniki, zeszła z drogi do stolika innym. - Zaraz wracam - rzuciła, po czym oddaliła się i po chwili zniknęła z widoku.
[przepraszam was, ale nie mam obecnie pomysłu na pisanie, wybaczcie]
- No ał! - pisnął, kiedy Bell, zupełnie nieoczekiwanie, ugodziła go smyczkiem w bok. Na korytarzu zrobiło się już dość tłoczno i głośno. A Gab jednak się znalazła! Uśmiechnął się do niej, licząc, że w końcu podejdzie. Musiał niestety odwrócić od niej wzrok, bo do jego pleców przyczepiła się największa przylepa Hogwartu, Miśka. Poczuł, że wpija mu się w plecy, a zaraz potem znowu gdzieś uciekła. Nawet nie warto było próbować za nią nadążyć. Musiał zdobyć jej kartę zdrowia i upewnić się, czy aby na pewno nie odnotowano tam żadnego ADHD, co było całkiem prawdopodobne. Miał zamiar iść losować, kiedy zdawało mu się, że słyszał jak Gabrielle coś mówi. Chyba coś, że zaraz wraca. No, jak wróci to będzie. Może potrzebowała chwili samotności. Podszedł do jednej ławki, siadając na wolnym od karteczek i różnych innych loteriowych rzeczy skraju blatu. Zabrał komuś woreczek z losami, wyciągając z niego karteczkę z numerkiem. - 15 poproszę - powiedział do Audrey, podając jej karteczkę.
Wygramolił się z dormitorium, słysząc, że w Pokoju Wspólnym jest jakieś zamieszanie. Nieco rozkojarzony ruszył za "głosami", śledząc Krukonów. Brakowało mu płaszcza, kapelusza i lupy. Ostatnio nawet słyszał, że w skrzydle studenckim jest sala teatralna i garderoba! Tam mógłby to znaleźć, ale niestety, teraz nie miał czasu. Przy okazji pomyślał, że to musi być niesamowite miejsce i koniecznie się tam wybierze. Teatr, ha! Jego specjalność! Ej, o czym on w ogóle myśli? Musiał całkowicie oddać się tropieniu. Co było, nawiasem mówiąc, bardzo proste, bo Michelle zachowywała się w typowy dla siebie sposób. Było ją widać, jak i słychać, co niesamowicie ułatwiło zadanie Jaredowi. Na korytarzu któregoś piętra dostrzegł barwny plakat, który obwieszczał wszem i wobec, że na czwartym poziomie jest loteria. Taak, to było typowe dla Miśki, kolejny trop! Swoją drogą, bardziej na okrętkę iść się nie dało. W końcu jednak dotarli (jakimś cudem bez większych szkód) na miejsce. Jared przyczaił się za rogiem, obserwując bacznie zbiorowisko. Sporo ludzi się tam zebrało. Było to bardzo podejrzane! Zmarszczył lekko brwi, mrużąc oczy. I właśnie wtedy uznał, że mu się znudziło. Mission complete, proszę państwa! Ruszył w stronę wózków, ale wpadł na kogoś. - Gab! Gdzie się wybierasz? Jeszcze nie losowałaś! - oznajmił z pretensją, ciągnąc dziewczynę za rękę ku reszcie. - Chodź, patrz, jakie mają fajne waty!
- Jaaasne - odpowiedziała Ślizgonowi, obserwując coraz większe zbiorowisko ludzi. Jak tak dalej pójdzie, to nie wyrobi! I właśnie teraz zauważyła, że Louis, który wylosował siódemkę, jeszcze nie dostał swoich prezentów! Zabrała trzynastkę i ósemkę od Marvola, po czym wróciła do Williama i Michelle. A Gab gdzieś zwiała. Pff, mogła chociaż wylosować! - Sześć, sześć - mruczała, odbierając karteczkę od Krukonki. W pamięci notowała co kto wylosował, żeby nie pomylić się przy rozdawaniu. - I piętnaaaście - dodała, zabierając karteczkę od Willa. - Aaaa, nic - powiedziała do Bell, wciskając jej watę do rąk. Zgrabnie przelawirowała między ludźmi, lądując znów przy wózkach. Spojrzała na pierwszą karteczkę, którą zabrała od Louisa. Pod siódemką kryła się wielka, pluszowa, pomarańczowa żaba, z nieproporcjonalnie długimi kończynami. Uśmiechnęła się do siebie i zabrała ją, chwytając też różową watę oraz fiolkę z eliksirem. Podeszła do chłopaka. - Siódemka, pluszak, eliksir słodkiego snu i różowa wata - oznajmiła, wciskając wszystko w ręce Louisa. Wróciła do nagród. Kolejne były trzynastka i ósemka. Westchnęła, szukając drugiego numeru, pierwszy znalazła stosunkowo szybko, bo krył się pod nim pajac, wydający głośne dźwięki. Dołożyła do niego pomarańczową watę oraz eliksir i zaczęła szukać kolejnej cyferki. Pod nią znalazła porcelanową figurkę słonia, która opuszczała i podnosiła trąbę, symbolizując szczęście lub pecha. Ósemka kryła też orzechową watę oraz kolejny eliksir. Jakimś cudem zabrała wszystkie rzeczy i oddała Marvolovi. - Eliksir szczęścia, miałeś farta! - skłamała, kiedy przekazywała pierwsze antidotum na watę. - A to przyspieszający wzrost roślin - dodała na odchodnym, wskazując drugą fiolkę. Teraz musiała zająć się szóstką dla Michelle. Wygrzebała tę cyfrę (która była jej ulubioną) i rozpoznała w przedmiocie pozytywkę. Pewnie miała jakieś specjalne właściwości, ale Audrey nie pamiętała, co takiego robił ów przedmiot, poza graniem melodyjki oczywiście. Ciekawsza była wata, bo fioletowa! - Miśka, pozytywka, fioletowa wata i eliksir pieprzowy - powiedziała, przekazując jej wszystko i po raz kolejny wracając do wózków. Już jej się w głowie kręciło! Zajęła się ostatnim wylosowanym numerkiem, a mianowicie piętnastką Williama. Pierwszym fantem okazało się cukrowe pióro deluxe. Wata zaś trafiła się granatowa. - Granatowa wata, cukrowe pióro i eliksir spokoju - powiedziała z uśmiechem, dając chłopakowi fanty. Na razie skończyła. A gdzieś z tyłu dostrzegła nawet Jareda i Gabrielle. Może też coś wylosują?
Myślała, że stamtąd odejdzie niezauważoną. Niestety, zderzyła się z nikim innym, jak tylko z Jaredem. No, to teraz nie miała żadnych szans i będzie musiała losować numerek. I pewnie jeszcze będzie musiała zjeść watę cukrową z jakimś eliksirem! Merlinie, nie! Ona nie chciała! - Ale ja nie chcę - wyraziła w końcu to, co czuła od jakichś kilku minut. Szła, ciągnięta przez chłopaka, opierając się temu i próbując uwolnić się. Nie mogła jednak tego zrobić, uścisk był zbyt mocny. Wezbrała w niej złość, wszak nie mogła zrobić tego, co chciała! A to było nie do przyjęcia. Ale powstrzymała się od jakichś gwałtownych działań. I tak już zbyt dużo pewnie zamieszania narobiła. Po chwili złość zniknęła, a zastąpiło ją zrezygnowanie. Choć nie do końca. Nadal żyła w niej determinacja, by w odpowiednim momencie wykręcić się i zniknąć jak najszybciej się da. Bo ona nie chciała brać w tym wszystkim udziału, a ją do tego zmuszano. A ona nie znosiła sytuacji, gdy ktoś ją do czegoś zmuszał.
Z początku zrobił upartą minę i dociągnął Gabrielle do celu. Potem jednak odwrócił się i wzruszył obojętnie ramionami. - Jak nie chcesz, to nie, nikt nie będzie cię do niczego zmuszał - powiedział, puszczając ją. - Ale przecież nie musisz stąd uciekać, no nie? Jak nie losujesz, to możesz chociaż się trochę pośmiać. Na Merlina, Gab, uśmiechnijże się wreszcie! Nie bądź taka maruda, bo pomyślę, że coś ci się stało - mruknął. On miał zamiar wylosować, a co! Tkwił w błogiej nieświadomości, nie wiedząc o tym, że w wacie coś jest. Nie zauważył nawet Marvola. Przedostał się do Audrey i wystraszył ją cichym 'bu', po czym wylosował jakiś numerek. Spojrzał na karteczkę i podał ją kuzynce. - Dwadzieścia siedem, czekam na swoje prezenty - wyszczerzył się.
Szła posłusznie za chłopakiem, nie mając w tej chwili innego wyboru. A gdy on stanął i ona stanęła, a jej ręka opadła bezwładnie, gdy tylko ją puścił. - Och, no nie obrażaj się, no. I miło słyszeć, że się o mnie martwisz - rzekła, po czym uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego znacząco. No bo nie musiał jej robić wyrzutów przy nich wszystkich, nie? To nie było przyjemne. Nie zastanawiając się już więcej, z myślą raz kozie śmierć, poszła wylosować numerek. Sięgnęła do woreczka, po czym wyjęła karteczkę i spojrzała na nią. - Dwadzieścia jeden - dodała, podając Audrey los.
[macie, co chcieliście, krótko, bo krótko, ale jest xD]
Ha! Miała rację, wylosowali! Kiwnęła głową do Krukonów i odebrała im numerki z uśmiechem na twarzy, po czym podeszła do wózków. Prezent Gabrielle znalazła bardzo szybko, bo choć nie był bardzo wyjątkowy, rzucał się w oczy. Była to poduszka, w kształcie wielkiego kwiatka. I zmieniała kolory co kilka minut. Audrey przyjrzała się jej chwilę, kiedy z żółcieni przerobiła się na zieleń, po czym szybko chwyciła pomarańczową watę i sprawdzając na spisie [żebyś już nie musiała grzebać w poszukiwaniu spisu, co jest w której wacie] upewniła się, że jest w niej eliksir skurczający, zabrała odpowiednie antidotum. Postawiła to z boku, aby odnaleźć fanty Jareda. Ha ha! Lepiej trafić nie mógł! Kij do hokeja! To bardzo do niego pasowało, nie ma co! Zabrała żółtą watę i fiolkę z eliksirem, obejmując poduszkę, która trafiła się Gabrielle i biorąc jakoś resztę. Podeszła do nich obładowana, nie wiedząc jak co trzymać i wręczyła prezenty. - Gaaab, pomarańcz, eliksir spokoju, poducha - powiedziała, ustawiając się tak, aby dziewczyna zabrała od niej te rzeczy. - Jared, eliksir pieprzowy, zdaje się. Kij do hokeja, czy jak to się tam zwało - powiedziała, uderzając go nim lekko w kostkę - oraz żółta wata. Smacznego! - dodała z uśmiechem, odchodząc.
- Każdemu jest miło słyszeć, że się o niego martwię - przesądził z uśmieszkiem. - No dobra, nie każdemu. Ale cóż, większości, no nie? Przyglądał się Audrey, kiedy krzątała się przy tych tajemniczych i jakże niesamowitych wózkach. Na kółkach! Chciał się trochę oprzeć o jeden, aby zrobić zamieszanie, ale kiedy zobaczył kij do hokeja w rękach rudowłosej, natychmiast zrezygnował z tego pomysłu. Nie chciał mieć siniaka na głowie czy gdzie tam jeszcze indziej przez taki niewinny wygłup! - Dzięki - wyszczerzył się i odebrał swoje prezenty. Przygryzł patyk od waty i chwycił fiolkę tak, aby móc złapać jeszcze odpowiednio kij. Oczywiście nie grało się nim w golfa, jednak Jared wymyślił sobie, że taką grę będzie imitował. Pomachał swoją nagrodą nad ziemią, celując w niewidzialną piłeczkę, a kiedy już uznał, że trafił do dołka, podrzucił kij i złapał go zgrabnie, przekładając watę do ręki. Przyjrzał się jej i oderwał duży kawałek, który zaraz połknął. - Dddoobb... jaa - powiedział, dziwiąc się, co się dzieje. - Ognus - powiedział i zamrugał zdezorientowany oczami. Czyżby podano mu eliksir bełkotu? Zaśmiał się, wydając jakiś dziwny dźwięk. I co on miał z tym zrobić? Spojrzał niepewnie na fiolkę z eliksirem, pokazując ją Gabrielle i robiąc pytające spojrzenie. Normalnie by zapytał, czy ma wypić ten eliksir, ale teraz i tak by go nie zrozumiała. Przez ten żart chciało mu się śmiać, więc musiał wyglądać nieco zabawnie.