Korytarz na czwartym piętrze jest najciemniejszym z tych w wyższej części zamku. Okna znajdują się w dużych odstępach, do tego są bardzo niewielkich rozmiarów. Przechodzącym tędy, drogę jedynie rozjaśniają bezustannie palące się pochodnie. Na tym piętrze znajduję się największa liczba portretów zdobiących ściany.
Autor
Wiadomość
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Ostatnio w jej podświadomości dominowały dwa tematy. Myślała o końcach. Tych niespodziewanych oraz tych nieuchronnych, zbliżających się ślimaczym tempem, których nijak nie dało się ominąć - przeciągnąć w czasie? Tak, ale tylko na chwilę, mrugnięcie okiem. Czuła niepokój, który na stałe zamieszkał w dole jej brzucha, zaciskając metaforyczną obręcz na trzewiach za każdym razem, gdy zimowy wiatr niósł za sobą woń zbliżającej się wiosny, a słońce z każdym dniem pozostawało o minutę dłużej na nieboskłonie. Wraz z końcem szkoły będzie musiała podjąć decyzję: zostać czy uciec, próbować czy się poddać, być ofiarą czy ofiarować wybaczenie. Każdego nocy, tuż przed zaśnięciem, czuła jak jej serce przyśpiesza i gubi rytm, nie mogąc odnaleźć odpowiedzi. Gdy nie zastanawiała się nad tym, co dalej, jej myśli pochłonięte były Cedem. Za każdym razem, gdy spotykała go przypadkiem i specjalnie, kiedy jej palce gładziły miękką skórę na przegubie jego dłoni, gdy opowiadała mu o najnowszych wystawach, o treningach, o dziwnych dźwiękach noszących się o trzeciej nad ranem po kamienicy, wtedy gdy bez słowa siedzieli razem w czytelni, każde pozornie zajęte listą niekończących się zadań domowych, kiedy wyjątkowo była obecna na ucztach śniadaniowych, przetwarzając w głowie dopiero co przeczytane w codziennej gazecie wersy - w każdej tej sytuacji, odnajdywała go wzrokiem, oczekując. Okazywała mu wsparcie, ale to miało dość nietypowy wymiar. Nie zmuszała go do rozmów na temat jego ojca, wyrazy współczucia przekazała tylko raz - zaraz gdy się dowiedziała, udawała, że nie widzi podążających za nim spojrzeń ani nie słyszy szeptów, które nosiły się po korytarzach, szczególnie gdy jego nazwisko krzyczało z pierwszych stron. Czekała. Czekała, aż te zbudowane przez niego pozory zaczną się kruszyć. Bo w pewnym momencie musiało się to stać. Właściwie byłaby zdziwiona, gdyby tak nie było. W żałobie musiał znaleźć się miejsce na smutek, na złość, na tą ogromną niesprawiedliwość, która go spotkała. Była czujna, bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie było jej przy tym obok. — To tylko ja. Już z drugiego końca korytarza zauważyła jego nieco przygarbioną sylwetkę. Zawsze ciągnął ramionami w dół, gdy był zestresowany - jakby to, co spoczywało na na jego barkach, było zbyt ciężkie do uniesienia - ale nigdy tak, jak w ostatnich tygodniach. Prawie bezgłośnie zaszła go od tyłu, obejmując jego plecy z policzkiem wciśniętym tuż pod męskim barkiem, w tym znajomym jej miejscu, do którego dostawała. Dzieliło ich pięć lat i niemal trzydzieści centymetrów, za to łączyła nierozerwalna przyjaźń. — To tylko ja, Ced — powtórzyła, gdy już prześlizgnęła się pod jego ramieniem. Zamiast zwolnić uścisk, na moment jeszcze w nim pozostała. Dłonie, które wcześniej spoczywały na tuż nad jego splotem słonecznym, palpacyjnie próbując sprawdzić, czy jego własne tętno zdradzi to, czego nie zdradzały słowa - że, tak naprawdę, wcale nie czuł się dobrze, zaplotła na wysokości jego łopatek, przypatrując mu się z dołu. — Też wybierasz się do biblioteki? Potrzebuję coś znaleźć, chcesz mi przy okazji pomóc? Zniżyła głos, artykułując prośbę. Cokolwiek ją ciekawiło, nie było tematem, który poruszać chciała otwarcie w publicznej przestrzeni. Mimo że w poniedziałkowe popołudnie, szkolna biblioteka, a co za tym idzie, korytarz na czwartym piętrze, zwykle zaliczała spadek w ilości odwiedzających.
Dzisiejszy dzień toczy się pod znakiem wymuszonego spokoju, zresztą jak każdy od początku stycznia. Próbuje znaleźć swoją harmonię w widoku za oknem, w naturze, kontraście bieli i architektonicznych, strzelistych, hogwarckich konstrukcji, ale nie nosi w sobie duszy artysty, dlatego nie odnajduje w tym obrazie swojego opanowania. To musi znaleźć sam w sobie, w spokojnym oddechu, który w ostatnim czasie bardzo często kontroluje, głębszy wdech i głębszy wydech przynoszą mu ukojenie, a odliczanie od dziesięciu w tył go wycisza. Nieważne, że są to głupie magipsychiatryczne triki – trzyma się ich desperacko, tak, jak desperacko stara się trzymać na powierzchni, chociaż każdy kolejny dzień topi go w coraz większym przygniębieniu, a każda godzina sprawia, że staje się cieniem samego siebie. Stoi w miejscu, które powinno wydobyć z niego największy blask, jednym z nielicznych na tym korytarzu, gdzie dociera światło, a nawet wtedy wydaje się… jaki? Nie dopuszcza do siebie tych myśli, wypiera je z podświadomości, chociaż odrzucanie ich coraz mocniej dogniata go swoim ciężarem do podłoża. Ostatecznie przymyka powieki, pozwalając żeby ciepłe światło otuliło jego twarz, a on sam opiera się ramieniem o bok przyokiennej wnęki, plecami do korytarza – tyłem do problemów, jakimi było utrzymywanie tej maski spokoju przed wszystkimi obecnymi w szkole. Ignoruje dźwięki, słyszy tylko bicie własnego serca, przyśpieszony jego rytm i płytki oddech, jakby się dusił, bo od tygodnia ma wrażenie, że coś chce się wyrwać z jego piersi i jest naprawdę bliski temu, żeby temu na to pozwolić. Poddać się i po prostu… odpuścić. Życie i próbę nie utonięcia w mrocznej otchłani własnych myśli. Powoli zatraca się w nich, dlatego czyjś dotyk, ciepło czyjegoś ciała i lekki ciężar dłoni na jego piersi, wstrząsa nim i drżeniem przechodzi mu wzdłuż kręgosłupa. To tylko ja. Jaka ja? Pyta jego wytrącona z równowagi podświadomość, jeszcze zanim zidentyfikuje dźwięk jej słów obok swojego ucha, jej zapach i jej gabaryty z konkretną osobą. Chociaż nie jest mu wrogiem, spina się na jej dotyk. Mięśnie zaciśnięte w napięciu aż do bólu, rozluźniają się dopiero, kiedy dziewczyna staje przed nim. Patrząc na nią z góry, nie potrafi się uśmiechnąć tak jak kiedyś, ciepło i z rozczuleniem – zamiast tego, skina jej lekko głową, posyła miękkie spojrzenie w zielono-złotych tęczówkach oczu i lekkim ruchem ściąga jej dłonie ze swojego karku, jakby dokładnie wiedział, czego tam szuka. Jakby miał świadomość tego, że Saskia tylko czeka aż się rozpadnie i nie chciał dać się na tym przyłapać. Opuszczając jej dłonie w dół, zamknął je pomiędzy swoimi palcami, niby w ciepłym, przyjacielskim geście, ale tak naprawdę odgradzał się od niej i już stawiał przed sobą mur, nie do pokonania i nie do odgadnięcia. Jego emocje, pozostawały jego emocjami – jego problemy były jego problemami. Nie chciał ich na nikogo zrzucać, a przede wszystkim, czy miał powód? Był słaby, tak bardzo słaby, że czułby się winny i gorszy, gdyby okazał tą słabość przed najbliższymi przyjaciółmi. [i]Co robisz? [/] – upominało jego spojrzenie, żeby nie próbowała go łamać, bo nie chciał się dać złamać. Rozpadał się sam, w samotności, wiele wysiłku wkładał w to, żeby nie robić tego przy innych. — Jeśli muszę, Saz. Rozmierzwił jej z pobłażliwością włosy, tak, jak mógł to sobie pozwolić w obecności swojego przyjaciela. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło od miesiąca, a przecież zmieniło się wiele. Śmierć jego ojca była jeszcze szczera, a jego żałoba absolutnie nieprzepracowana, trwał jeszcze w wyparciu wydarzeń sprzed miesiąca. — Ale trzy kroki ode mnie. Nie chcę konfrontacji z zazdrosnym Lokim. Nie sądził, żeby naprawdę miał się z nim mierzyć, użył to jako wymówki, żeby nie dawać jej sposobności do łatwiejszego odczytania jego emocji. Pokazowo odgrodził ją od siebie na odległość swojego ramienia i ruszył przed siebie w kierunku Biblioteki, jeszcze przechylając głowę w jej kierunku. — Powiedz mi coś więcej o tej pomocy – teraz, albo później, jeśli bała się, że ściany miały uszy.
Nie miał szczególnie dobrego pomysłu na to, gdzie znaleźć uciekające rzeźby, bo sam nie zauważył jeszcze żadnej. Było to o tyle smutne, że czasem jak patrzył na zdobiące zamek dzieła rzeźbiarskie, to aż by chciał zobaczyć, jak sobie radzą na pokrętnych schodach, albo jak gnają przez długie korytarze. Jego faworytem była oczywiście rzeźba centaura z babą, bo Ci to się wygibali we wszystkie strony w pozie niemal romantycznej, a on już słyszał o legendarnym romansie jednego z gryfonów, jak mu tam, Drake Lilac, z centaurem z Zakazanego Lasu. Może powinni zrobić rzeźbę centaur i chłop? Szczególnie że Lilac to drobnym chłopięciem nie był. Idąc po korytarzu i rozglądając się za śladami domniemanego rozgardiaszu, naszła go refleksja, żę strasznie wielki jednak ten zamek. Że zaraz skończy szkołę, a nie w każdym miejscu jeszcze był. Zauważył gdzieś wychodzącego zza zakrętu korytarza @Ian D. MacTavish na którego gwizdnął zaskakująco głośno jak na szkołę, aż sam się zdziwił, jakie poszło echo pustym korytarzem. Nie chcąc wystraszyć młodszego kolegi, zaraz się uśmiechnął, myśląc, że go to uspokoi, mimo że uśmiech miał może wcale nie najbardziej uspokajający: - Ian! - skierował się w jego stronę - idę szukać uciekających posągów, dołączasz? - zarzucił temat, jakby proponował wspaniałą przygodę.
Ostatnio zmieniony przez Lockie I. Swansea dnia 10/31/2024, 21:29, w całości zmieniany 1 raz
Prawdę powiedziawszy, Ian również nie dostrzegał nigdzie rzeźb, które postanowiły wybrać się na spacer, ale może nie zwracał na nie tak naprawdę uwagi, zajęty wszystkimi zajęciami, na jakich musiał się stawić. Poza tym zawsze omijało go wiele spraw, bo zwyczajnie nie brał w nich udziału, nie czując takiej potrzeby, wędrując gdzieś po skrajach świadomości, koncentrując się jedynie na tym, co było ważne dla niego i jego dalszego rozwoju. Był również pewien, że okoliczne dzieła sztuki nie zwróciłyby na niego zbyt wielkiej uwagi, a już na pewno nie wdałyby się z nim w przyjemną pogawędkę, więc pozostawał całkowicie głuchy i ślepy na to, co się działo. Do momentu, aż ktoś w zamku głośno o tym wspomniał, a on usłyszał, że członkowie koła powinni mieć oczy i uszy szeroko otwarte na to, co się działo dookoła. - Lockie? - rzucił niepewnie, ni to w formie powitania, ni to w formie zapytania, właściwie od razu się rumieniąc, wiedząc doskonale, jak idiotycznie zabrzmiał. Odchrząknął, prostując się, co niewiele zmieniało, biorąc pod uwagę, że wciąż jeszcze był dzieciakiem i daleko było mu do dorosłego wyglądu. Tym razem jednak przynajmniej głos go nie oszukał i nie brzmiał tak okropnie, jak zarzynana koza, która nie do końca wie, jak powinna się zachowywać. I właściwie nie do końca wiedział, jak powinien się zachować, to akurat była prawda, bo nie miał pewności, czy powinien wybierać się na te poszukiwania. Kiedy spacerował z Lockiem, zdarzały się różne rzeczy i lądował w miejscach, o jakich nawet nie słyszał, ale jednocześnie nie wiedział, jak miałby odmówić, tym bardziej że ten najnormalniej w świecie powołał się na powierzone im zadanie. - Możemy pójść, ale nie wiem zupełnie gdzie, nie? Bo nie widziałem żadnych dziwnych posągów, ani obrazów, ani niczego, o czym mówią, ale ja to właściwie nie patrzę na nie jakoś uważnie, więc może nawet się nie zorientowałem, że jakieś nie są, no, z danego piętra. A ty umiesz je rozpoznać? - zapytał, wyrzucając z siebie kolejne słowa, wchodząc w tryb wiatraka, który wymachuje rękami i stara się wszystkim pokazać, jaki jest groźny.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Ślizgon zatrzymał się przed nim, może trochę zbyt blisko nad nim górując i podpierając pod boki, po czym zmarszczył brwi, patrząc na niego znad nosa. - Co Ty taki czerwony? Źle się czujesz? - to był przejaw szczerej troski, szczególnie że Lockie biegły był w radzeniu sobie w kwestiach zdrowotnych z tego prostego powodu, że całe życie borykał się ze swoimi problemami. Zmrużył jedno oko, oceniając, czy nie miotnąć w MacTavisha jakimś orzeźwiającym zaklęciem, ale brunecik postanowił odnaleźć głos w trzewiach i zmienił temat, a Swansea i niewielkim rozumku, zaraz odwróciło to jego uwagę od potencjalnych zagrożeń krukońskiego zdrowia. - No to proste, zrobimy mały obchód. Dobrze będzie, żebyś załapał parę kontaktów na przyszłość. - zakomunikował tonem, jakby go zamierzał zapoznać co najmniej z mafijnym półświatkiem, po czym klepnął go dziarsko w ramię - Dobre koneksje z portretami są na wagę złota. Można się od nich dowiedzieć dużo, czasem więcej niż jest to warte, ale ploty i wiedza, jakie posiadają, niejednokrotnie ocaliły mnie od co najmniej szlabanu. - zaczął snuć swoją opowieść, ruszając dalej korytarzem, którym już szedł - na drugim piętrze jest taki portret flecisty i jego muzy, oni plotkują jak stare baby, wiedzą najwięcej o tym, co można zobaczyć w zakresie widoku z ich ramy. Kiedyś wiedzieli więcej, bo mieli konszachty z tancerkami z korytarza przy łazienkach, A TAM TO DOPIERO SIĘ DZIEJE, ale się pokłócili, bo muza była zazdrosna o to, że się flecista z tancerkami za dobrze dogaduje. - nakreślił mu dramatyczne perypetie obrazów z drugiego piętra. O ile Ian miał ochotę, Swansea był gotów przekazać mu swoją schedę, zdradzając wszystkie najbardziej przebiegłe tajniki unikania zarówno Irytka jak i dyżurujących prefektów poprzez sieć kontaktów międzyobrazowych, ale brunet musiał wykazać zainteresowanie tematem, a później jeszcze obiecać, że będzie tej wiedzy używał tylko do złych rzeczy. A nie na przykład kablowania na innych ludzi, bo wtedy Lockie się w grobie przewróci. - Zacznijmy od klatki schodowej i zobaczymy czy coś znajdziemy. - wydawało mu się to prostym, a w związku z tym najlepszym rozwiązaniem.
- Nie - wydukał od razu, robiąc wszystko, żeby wziąć się w garść i nie prezentować się tak beznadziejnie, jak wydawało mu się, że było, a potem odchrząknął i jak widać, prędko przeszedł do tematu, bo inaczej na pewno cała ta sprawa skończyłaby się o wiele gorzej i na dokładkę może jakimś zawstydzeniem, z jakim na pewno nie byłby w stanie sobie poradzić. Na razie sprawę dało się ograć i jakoś zwyciężyć w tym nierównym pojedynku, ale obawiał się, że jeśli Lockie zbyt długo będzie się na nim skupiał, to coś jeszcze znajdzie, a potem zawlecze go do skrzydła szpitalnego, a tego Ian naprawdę nie chciał, bo nie znosił tam przebywać i czasem nawet, jak coś mocniej go bolało, zapierał się, że sam sobie ze wszystkim poradzi. - Ale to jak ty się niby z tymi obrazami, no, zaprzyjaźniasz? - zapytał, zaraz po tym, jak odzyskał zdolność mowy, kiedy już doszedł do wniosku, że Lockie najwyraźniej nie proponuje mu jakichś mafijnych porachunków, ale coś spokojniejszego i poważniejszego, chociaż i to trudno było tak nazwać, skoro z jakiegoś powodu mieli bratać się z namalowanymi postaciami. Oczywiście, w umyśle Iana to było coś intrygującego i wciąż fascynującego, jak z bajki albo książki pełnej niezwykłych przygód, ale nie umiał sobie tego wyobrazić. Nie dlatego, że czarodziejski świat był dla niego wciąż dziwny, ale dlatego, że zwyczajnie nie wiedział, jak miałby rozmawiać, cóż, z portretami. Umiał jednak docenić to, że mogły okazać się odpowiednimi świadkami pewnych wydarzeń, a co za tym szło, mogły udzielać podpowiedzi, jakich czasami mu brakowało, kiedy błąkał się po korytarzach. - A jak znajdziemy, to co właściwie zrobimy? Zamierzasz z nimi tak o, no, po prostu porozmawiać i uznać, że wszystko się udało załatwić? - zapytał, wiedząc, że pewnie brzmiał w tej chwili, jak idiota, ale naprawdę nie do końca odnajdywał się w tej sytuacji, najwyraźniej wciąż jeszcze potrzebując kogoś, kto będzie mówił mu, co ma robić, chociaż jednocześnie Ian zaczynał wkraczać w ten rozkoszny wiek, kiedy był już na tyle dorosły, żeby twierdzić, że właśnie, cóż, był dorosły.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea, można było powiedzieć śmiało, że miał kartę stałego bywalca w Skrzydle Szpitalnym i nawet swoje ulubione łóżko pod trzecim oknem po prawej. Na szczęście, czy może nieszczęście, z czasem po tylu wypadkach i niewydolnościach, sam zaczął uczyć się zaklęć, którymi mógłby sobie dopomóc. Może powinien i Iana z nich podszkolić? Na wypadek, gdyby to czerwienienie się było związane z jakąś przewlekłą przypadłością, na którą nie ma rady... Kiwnął głową, akceptując jego prostą odpowiedź, bo w jego prostym umyśle "nie" było bardzo wyraźną opinią, z którą nie było dyskusji. Był dzbanem, ale nie chamem. - To zależy, każdy obraz jest inny. Jedni lubią komplementy, inni, jak się na nich długo patrzysz - obrazy są często cholernie próżne. Inne jeszcze postacie lubią plotki i za plotki dadzą Ci inne plotki. - nakreślił swoją tajemną sieć kontaktów - To nie jest powszechna wiedza, pracowałem nad tym przez lata. - przyznał, z pewną dumą w głosie i pokiwał brwiami. Ruszyli w dół korytarza, na końcu którego mignęła przebiegająca mosiężna figurka chińskiego smoka, jednego z dwóch, ozdabiających zabytkową tarczę z ery Ming, wiszącą na zakazanym piętrze. Skod Lockie wiedział, że to ta? W końcu oficjalnie to nigdy nie był na zakazanym... bo było zakazane, duh. - O! Tam! - pokazał MacTavishowi, klepiąc go w ramię może odrobinę zbyt entuzjastycznie, ale nie chciał zgubić zwierzaka z oczu i ruszył truchtem w dół korytarza.- Jak znajdziemy, to petryfikujesz albo walisz z immobilusa i odnosimy wszystko do Rosy. - poinformował przez ramię, wszak zadanie było, by połapać i zebrać wszystkich uciekinierów i oddać opiekunowi koła. Co tam półwil będzie z tym dalej robił, to już Swansea nieszczególnie interesowało. No, dobra, może trochę interesowało, ale nie liczył na to, że się dowie.- Z obrazami może być ciężej, ale liczę na swoje umiejętności oratorskie i mediacyjne! - dodał, wypadając za zakręt. Mosiężny smok akurat ogryzał nogę jednego z krzeseł, wystawionych przez dawno nieużywaną salką zaklęć. - Rzucaj w niego! - dopingował krukona.
A kostki dam, bo czemu nie. K6 i parzysta to sukces w unieruchomieniu smoka. 1 - smok się wkurza i rzuca się na nas 3 - smok przegryza nogę od krzesła i ucieka dalej z nogą w paszczy 5 - smok wbija do opuszczonej salki
Ian nieco się zdziwił, że starszy kolega nie zaczął dopytywać go o szczegóły, że tak prosto uznał, że skoro wyraził swoje zdanie, to nie należy w tym drążyć i poczuł się jakoś dziwnie. Gdzieś pomiędzy zadowoleniem a rozczarowaniem, zupełnie, jakby jakaś jego część miała chęć pokłócić się z Lockiem. Wciąż był dzieciakiem, niezbyt na dokładkę rozgarniętym i podobne emocje były czymś, co często mu towarzyszyło, tym bardziej kiedy akurat jego głos latał po pełnej skali, a on nie do końca umiał sobie z tym poradzić, czując się co najmniej głupio. Pewnie również dlatego trzymał buzię zamkniętą na kłódkę, nie mając ochoty przerywać Ślizgonowi, gdy ten wyjaśniał mu, co i jak działo się w czarodziejskim świecie czarodziejskiej sztuki, jednocześnie kiwając lekko głową, starając się to wszystko pojąć. - Masz jakiś ich spis? Czy coś w tym stylu? Czy po prostu to wszystko wiesz i pamiętasz, bo znasz wszystkie te rzeźby i obrazy? - zapytał, bo nagle wydało mu się to nie tylko ciekawe, ale niesamowicie ważne. Nie wiedział oczywiście, do czego podobną wiedzę miałby wykorzystać, ale nie chciał być w tym zamku ciemny, jak tabaka w rogu, to nie było coś, co by mu odpowiadało, tak więc nastawiał uszu, pewnie ciągle się mniej lub bardziej rumieniąc, ale chwilowo nie miało to wcale znaczenia. - Mogę nie trafić - mruknął, kiedy już dostrzegł smoka, wiedząc, że akurat z celowaniem bywało u niego, cóż, bardzo różnie, więc wahał się przez chwilę, jednym uchem słuchając tego, co Ślizgon miał do powiedzenia i chyba ten moment wystarczył, by jego zaklęcie, chociaż całkiem niezłe, trafiło, cóż, w ścianę. Smok spojrzał na niego, a potem, a jakże, bo czego innego można było się spodziewać, zaszarżował w ich stronę, na co Ian aż wydał z siebie bliżej nieartykułowany dźwięk i... odsunął się na bok, jakby zakładał, że smok go minie.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Lockie poczuwał się w jakimś stopniu za MacTavisha odpowiedzialny, choć nie było zbyt jasnym, z jakiej okazji się tak działo. Miał po prostu jakichś kilku młodszych uczniów, których traktował jak rodzeństwo, jednocześnie całkowicie ignorując całą resztę osób w szkole. Na podstawie czego zostawały te osoby wybierane? Trudno powiedzieć. Ian był jedną z nich. I w związku z tym bardzo chciał przekazać mu wiele znanych sobie sekretów, zanim sam skończy studia i ta wiedza, te koneksje i tajemnice odejdą razem z nim. - To jak ze znajomymi. Jak z nimi utrzymujesz kontakt, to pamiętasz, nie? - spojrzał na niego, bo miał przeczucie, że krukon być może nie cierpiał na nadmiar kolegów. Co było dziwne, bo wydawał się ślizgonowi spoko gościem. - Dobra, dobra, próbuj, nie marudź. - zachęcił go, kiedy ten celował w smoka. Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Zaklęcie wybiło pęknięcie w kamieniu, ogryzane krzesełko się załamało, a mosiężny smok, płynnymi susami rzucił się w ich stronę, kłapiąc metalową szczęką. Unisono, razem z dziwnym dźwiękiem wydanym przez bruneta, Lockie również pisnął dziwnie, podskakując w miejscu, bo ani chciał być ugryzionym przez metalowe zęby: - IMMOBILUS! - zamachnął się na posążek, zatrzymując go w miejscu- Ulga że weź... - bąknął, ocierając czoło z dziwną miną.
- Mmm, no… – mruknął niesamowicie elokwentnie Ian. – Jasne, tak, trzeba wiedzieć o nich wszystko i w ogóle, ale czasami tego jest bardzo dużo, co nie? Pewnie nigdy wszystkiego się nie da spamiętać albo, no, jak jest ich za dużo, to się człowiek może czasami pomylić – dodał, rozgadując się, brzmiąc, jakby miał o tym jakiekolwiek pojęcie, co było oczywistą bzdurą, bo faktycznie nie miał zbyt wielu znajomych, by nie powiedzieć, że właściwie znał jedynie Terry’ego i Riley’a, jakoś tak bliżej, a już na pewno nie był duszą towarzystwa, więc bez dwóch zdań robił z siebie teraz błazna. Nie wiedział jednak, jak miałby wybrnąć z sytuacji, w jakiej się właśnie znalazł, więc próbował grać kogoś lepszego, niż był, zastanawiając się, czy to w ogóle było złe, że nie miał tak wielu przyjaciół. W końcu był pewien, że w dorosłym życiu to i tak się rozmyje, zmieni i ogólnie będzie zupełnie inne, co obserwował u swoich rodziców, ale nie był pewien, jak miał do tego podejść, chociaż oczywiście wierzył, że ludzie, których lubił i sobie wybrał, zawsze będą przy nim. To było w końcu silniejsze, niż cokolwiek innego! A na pewno silniejsze od tego smoka, na którego oboje z Lockiem wydali z siebie jakieś dziwne okrzyki, które były nie wiadomo czym właściwie, nad czym nie dało się zapanować. Wyglądali pewnie jak dwa przerażone kurczaki, bo Iana niemalże sparaliżowało ze strachu, ale zaraz zaśmiał się, jakby nic się nie wydarzyło, jakby właśnie smok nie zrobił sobie z nich deseru po krześle. I tak jak MacTavish był wcześniej zarumieniony z niepewności, tak teraz był blady jak ściana, zupełnie jakby miał za chwilę zemdleć, co na całe szczęście nie miało miejsca, ale chyba lekko kręciło mu się w głowie. - Następnym razem rzucimy mu na pożarcie ławkę, co nie? To taki smaczek, smoko-chrupka! – zakomunikował, rzucając najbardziej idiotycznym żartem, na jaki było go stać, czując jednocześnie, że jego serdecznie bawił i wyglądał nawet przez chwilę, jakby miał w niekontrolowany sposób parsknąć z tego wewnętrznego rozbawienia.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea wzruszył ramionami, bo jak chciał mu doradzić, to niestety jeśli chodziło o bliskie przyjaźnie, to nie miał zbyt szerokiej palety, by się pochwalić. Miał Solberga. I to wszystko. Reszta ludzi znała innego Lockiego, tego, którego uparcie wszystkim przedstawiał jako prawdziwego siebie. I tamten Lockie nie potrzebował niczego pamiętać, o nic dbać, ani martwić się, że się gdzieś pomyli, bo był zwyczajnie debilem. A debilom ludzie pozwalali na więcej. Smok unieruchomiony, opadł na ziemię z brzdękiem, a Swansea odchrząknął prostując się. Bez przesady, jeszcze ktoś zobaczy, że się wystraszył jakiejś mosiężnej figurynki. Podszedł bliżej smoka, ale jakoś tak powolnym krokiem - choć ufał swoim zaklęciom, to jednak mosiężnym smokom odgryzającym nogi meblom nie ufał za grosz. Parsknął niekontrolowanie na te smoko-chrupkę, bo wydawało mu się w tej chwili to niesamowicie śmieszne. - Dobra, następnym razem będziemy nosić pod pachą meble. - zgodził się i szturchnął figurkę butem. Na szczęście smok pozostawał nieruchomy i nie odgryzł mu pół buta wraz z połową stopy. - Dobra, weź spróbuj nareperować tamte krzesła, a ja spróbuje z tą ścianą. -wskazał podrapaną mosiężnymi pazurami ścianę, z której smok odrapał całkiem sporą ilość farby. Jasne, zadanie obejmowało tylko spacyfikowanie figurki i odstawienie jej na miejsce, ale Lockie chyba już powoli programował się na tego cholernego prefekta, a może po prostu nie lubił zostawiać roboty zrobionej do połowy...
Ian nie wiedział, po co właściwie mówił o niektórych sprawach, ale jasne było, że próbował być kimś, że próbował nie być jedynie cieniem samego siebie, że nie próbował stanowić tła dla wszystkiego, co go otaczało, a to było trudne. Nie umiał chyba do końca pogodzić się z tym, że był cichy, że ludzie go męczyli, że najlepiej pracowało mu się samemu, nie umiał przeskoczyć ponad niektórymi stereotypami dotyczącymi rówieśników i tak sobie trwał w jakimś dzikim zawieszeniu, nie do końca wiedząc, co ma robić, jak się zachowywać i co go właściwie dalej czekało. I z tego powodu próbował zachowywać się w obecności Lockiego jakoś lepiej, jak ktoś lepszy i ciekawszy, niż był naprawdę, ale wyszło, jak wyszło, bo nie dość, że nie umiał latać na miotle, co udowodnił w czasie wakacji, to jeszcze okazało się, że z rzucaniem zaklęć pod presją też nie było u niego najlepiej. Miał w sobie wiele mugolskich przyzwyczajeń i można było spokojnie przyznać, że jego główną bronią był rozum, a nie to, co się dookoła niego działo. - Zabiorę ze sobą te krzesła, jak już je pozbieram, co nie? Bo jeśli lata tutaj więcej smoków, to na pewno nam się przydadzą, to będzie takie rozproszenie, zanim wspaniale i celnie rzucisz kolejne zaklęcie. O, może zostaniemy po prostu specjalistami od wyłapywania tych figurek, które są smokami. No, albo czymś przynajmniej do nich podobnym, wtedy na pewno poradzimy sobie świetnie, jestem o tym przekonany. Chociaż nie do końca wiem, co zrobimy, jak ten smok będzie siedział w obrazie, bo obraz to niekoniecznie może jeść meble, co nie? A myślisz, że umie zjeść ramę? – rozgadał się, co było wyraźnie jego obroną przed stresem, jaki na niego spadł, przed poczuciem, że nie zrobił tego, co do niego należało, że nie zachował się tak, jak zachować się powinien. Wierzył w to, że każdy czarodziej powinien sobie w każdej sytuacji poradzić, a jak było widać na załączonym obrazku, lepiej szło mu to składanie krzeseł, niż powstrzymywanie figurek.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea wydawał się zupełnie nie dostrzegać tych wszystkich mankamentów, które widział w sobie Ian. Oczywiście autokrytyczna strona człowieka zawsze znajdzie powód do tego, by założyć, że pewnie udaje, ale Locke naprawdę nie analizował ludzi, z którymi spędzał czas. Czy to ciężki jak Max, ponuraki jak Fred, czy zaczepne chochliki jak Adela. Ludzie byli różni i póki byli wobec niego wporządku - on był w porządku do nich. Sprawa się komplikowała, kiedy ktoś następował mu na odcisk, ale nawet by to zrobić, trzeba było wiedzieć jak. Miał skórę jak nosorożec - mało tam odcisków. - Będziemy taką biedniejszą wersją łowców smoków. Tylko takich nie większych niż do kolana. - parsknął rozbawiony, jednocześnie rzucając reparo na kilka krzeseł pod ścianą i podtrzymując zaklęcie, by poskładały się z połamańców w coś znacznie trwalszego - Jakby jakieś smoki żarły coś w obrazach, to zapewniam Cię - spojrzał na niego z miną znawcy - że już byśmy o tym słyszeli. Obrazy mają duży problem usiedzieć cicho, cokolwiek złego im sie nie dzieje. - to dodał szeptem, nachylając się nieco, bo przecież nie chciał, by jego cenne koneksje obrazowe usłyszały i nie daj Merlinie obraziły się. Zmiótł chłoszczyściem wióry z korytarza i w końcu, dopiero wtedy, podniósł mosiężną figurkę pod pachę - jakby jeszcze chciał chwilę odczekać, by upewnić się, że smok jednak nie ożyje. O ile żal mu był pół buta i pół stopy, to niewątpliwie bardziej byłoby mu szkoda, gdyby mu się taki potwór wgryzł w żebra na przykład. - Co, idziem? - zapytał - Przejdziemy do końća korytarza i skodami w południowym skrzydle, żeby upewnić się, że nigdzie nie wałęsa się drugi, a potem odniose to Rosie. - pokazał na smoka.
Ian był przede wszystkim w takim wieku, gdzie wszystko go drażniło, wszystkiego się bał, na wszystko reagował z przesadnym entuzjazmem albo wręcz przeciwnie. I tak się to po prostu toczyło, gdzieś w swoją stronę, nie do końca w sposób przez niego zamierzony. Wiedział, ze pewnie to nie było dobre, ale też niewiele mógł na to poradzić, bo dokładnie taki był wiek dojrzewania. Beznadziejny. Nic w jego czasie nie wychodziło, wszystko się komplikowało, wszystko wywracało się do góry nogami, zmierzając w strony, o jakich nawet by nie pomyślał. Inaczej mówiąc, ciężkie było życie szesnastolatka, który nie był jeszcze dorosły, ale nie był w pełni dzieckiem. - To i tak są bardzo duże smoki - stwierdził z taką miną, jakby to było oczywiste i był pewien tego, co mówił, chociaż było to po prostu wierutną bzdurą, bo tak naprawdę nie miał bladego pojęcia, o czym gadał. Spojrzał zresztą zaraz na Lockiego, kiedy ten zdradził mu kolejną tajemnicę, jakby to było coś niesamowicie istotnego i pokiwał głową ze zrozumieniem, rozglądając się dookoła, jakby zakładał, że jakiś obraz potwierdzi mu te szeptane słowa. Był w stanie w nie uwierzyć, tak samo, jak wierzył w swoje smoko-chrupki i inne bzdury, bo po prostu chciał w nie wierzyć. Tak samo, jak w to, że jego zaklęcia poradzą sobie ze zniszczeniami, bo nie był pewien, czy były dostatecznie trwałe. To jednak był głębszy problem, a on nie był gotowy na rozmowy na ten temat, a już na pewno nie ze starszymi kolegami. - Chodźmy, musimy sprawdzić, czy na pewno nie ma tutaj innych smoków, w końcu jesteśmy teraz za to odpowiedzialni - powiedział, starając się, żeby brzmiało to odpowiedzialnie, poważnie, dokładnie tak, jak powinno, ale właściwie to gdzieś w tym wszystkim pobrzmiewała ekscytacja i strach, zupełnie, jakby te dwie emocje istniały ze sobą i nie dało się ich w żaden sposób rozerwać. I może, ale tylko może, dokładnie tak było. Tak czy siak, Ian ruszył z Lockiem na dalsze poszukiwania.