Na parterze znajduje się magicznie powiększona sala konferencyjna, która to jest w stanie pomieścić w środku setki osób. Niektórzy nawet sądzą, że tysiące. Często używana do jakichś większych wydarzeń towarzyskich. Wybudowana została stosunkowo niedawno, w porównaniu do reszty miejsc w ministerstwie, kiedy to ówczesny Minister Magii zarządził powiększenie teraz dostępnej przestrzeni.
Liam od rana wyglądał jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Wygramolił się z łóżka i zręcznie omijając wszystkie porozrzucane po podłodze zwierzęta swojego rudego współlokatora, od razu poleciał do łazienki rozeznać się co do przygotowań na tak wyjątkowy wieczór. Choć miał jeszcze dobre kilka godzin do wyjścia i tak czuł napięcie, jakby miał się wciskać we frak i wychodzić w ciągu ledwie dwudziestu minut. A stres był w jego przypadku wyjątkowo niepotrzebny – swoją kreację miał opracowaną i dokładnie przygotowaną już na kilka dni przed. Niemniej i tak z zapałem umysł zęby, wziął prysznic, zaczął układać włosy… i tknęło go, że to trochę bez sensu tak szybko się stroić.. ale jeszcze większym bezsensem byłoby siedzenie bezczynnie! Dlatego przypomniał sobie list wysłany przez Fire i uznał, że skoro i tak nie ma co robić w ciągu najbliższych kilku godzin, przynajmniej pomoże jej w doborze sukienki, makijażu i fryzury… … a gdy uporał się z zadaniem, musiał przyznać, że efekt był powalający: na tyle olśniewająco wyglądała ruda, że nawet ślepiec z zachwytu poprosił szatyna o pomoc z doborem fryzury, wierząc na słowo, że było wspaniale… a przynajmniej tak dopowiedział sobie Puchon, bo raczej niewidomy Krukon nie wiedział, że w ten dzień prefekt już raz bawił się w stylistę. Po pomocy w stylizacjach, wrócił do domu i przygotował się na bal, na który pędem poleciał pierwszym świstoklikiem, promieniejąc ze szczęścia. Co prawda cała ta latanina po ludziach i oczywiście własne pindrzenie się sprawiło, że omal by się nie spóźnił, ale finalnie dobił na czas i podleciał do Elijaha z szerokim uśmiechem. - Cześć! O rany, wyglądasz obłędnie! – podbił do niego, niemal poskakując ze szczęścia. Wyglądał jak uradowany szczeniak: tylko merdającego ogona mu brakowało. – Co nie?! Aż sam nie mogę uwierzyć. Bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję, że mogłem tu z tobą przyjść! Tylko kurczę… hamuj mnie, dobra? Dawno nie wychodziłem na tego typu „imprezy”. Boję się, że będę gadać za dużo lub za głośno i będzie lipa – jeszcze wstydu rodzicom narobię! Wszystko tu takie eleganckie…– poprosił, by zaraz rozmarzyć się na widok tych wszystkich dostojeństw. Dopiero głos kolegi wyrwał go z zachwytu i pociągnął z sympatycznym uśmieszkiem do tłumu, który właśnie zajmował się licytacją. Usiadł tuż obok wychowanka Ravenclawu i aktywnie kibicował mu w czasie loterii, nie wierząc, że… udało mu się wylicytować tak drogi i wspaniały przedmiot w tak niesamowicie korzystnej cenie! - O rany, o rany! – podekscytował się – Ale masz szczęście, to naprawdę błyskawica! O kurczę… mamy przekichane w następnym meczu z Krukonami… - teatralnie zmienił zachwyt na małą konsternację, żeby dodać swojej uwadze nieco więcej komizmu, ale szybko zbył wszystko przyjaznym śmiechem, naprawdę szczerze ciesząc się, że blondyn wygrał takie cacko. – Błagam, bądź łaskawy, jeśli przyjdzie mi kiedyś z tobą grać! Hej.. dwadzieścia galeonów za błyskawicę… kurczę, może też spróbuję? Jak można tu ugrać takie przedmiotu, to bierzcie moje pieniądze! – rzucił, robiąc gest wyrzucanych w tłum pieniędzy, ale szybko przestał się wygłupiać i po prostu włączył się do którejś z licytacji. Wypatrzył lustro… i podekscytowany oraz nastawiony na zdobycie czegoś równie cennego, zaciekle walczył o wspomniane cacuszko i wydał z siebie głośny (może trochę za?) śmiech radości, gdy jednak udało mu się dostać do rąk jedno ze zwierciadeł! Niemniej… przesunął opuszkami po ornamentach, przyjrzał mu się z każdej ze stron… i trochę się jednak zawiódł. - Oh.. wiesz co.. to chyba jest zwykłe lustro. – uśmiechnął się nieco smutno, pokazując zdobycz Elijahowi. – Przynajmniej jest dość ładne, prawda? Ozdobi mi łazienkę. – no cóż… bywało i tak. – To co? Idziemy na drinki? - Gorycz nie trwała długo, bo odchodząc, w tłumie licytujących wypatrzył dwójkę swoich dobrych przyjaciół. – Ooo! Eli! Podejdziemy proszę do @Cherry A. R. Eastwood i @Fabien E. Arathe-Ricœur? Nie jestem pewien czy ich znasz.. to moi przyjaciele! Są super fajni, naprawdę! Widzisz ich? Są o tam.. tam..! – odwrócił się do chłopaka, znowu podekscytowany, próbując wskazać mu ręką na wspomnianą parę. – Znasz Cherry? To kapitan drużyny Puchonów! Jestem pewien, że spodoba jej się twoja wylicytowana miotła! Ewentualnie, że tak jak ja będzie się martwić o przyszłość Hufflepuffu… - puścił mu oczko, a później zamachał do przyjaciół. – Cher! Fabuś! Czeeeść!! – chciał się do nich przytulić, uważając jednak, aby nikogo nie pognieść. – Cherry, wyglądasz bosko! – odsunął się od nich kawałeczek, by móc lepiej przyjrzeć się kreacji. – Jest prześliczna! Chodzące złoto, ahh.. sam bym ubrał taką sukienkę, choć coś czuję, że moja figura niekoniecznie by do niej pasowała. – zażartował znów, pokazując koniuszek języka. Co jak co, ale Liam w damskich ciuchach nie chadzał… przeniósł spojrzenie na jasnowidza i zaczął zaczepnie: – Hej.. wow… z ciebie to dopiero przystojniak, Fabuś. No, no.. najlepsze są te włosy! Cóż to za geniusz i urodzony mistrz stylizacji układał Ci fryzurę~?
Wydarzenie towarzyszące: Licytacja. Wylosowane kostki:5, 6. + Opłata. Zdobycze: Zwykłe, ale bardzo ładne lustro.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Owszem, chciała pozbyć się tego okropnego posmaku, ale nigdy nie spodziewałaby się, że ktoś zrozumie to w ten sposób, co Franklin. Zamarła kompletnie, wybałuszając jedynie oczy ze zdziwienia, kiedy on badał językiem jej podniebienie. Przed natychmiastowym odepchnięciem go powstrzymywało ją nie tylko zaskoczenie, lecz także w pewnym stopniu ciekawość. Nigdy wcześniej się nie całowała i szczerze mówiąc, nie rozumiała skąd brały się zachwyty nad tą czynnością. Nie czuła absolutnie nic, oprócz dziwnego zimna w ustach i szalejącego w nich języka Franklina, z którym nie miała pojęcia co zrobić. Mogła nawet przysiąc, że w pewnym momencie wręcz się zassał. Czy to na pewno tak miało wyglądać? Gdzie, do szyszymorzej nędzy, w tym była przyjemność?! Szczytem abominacji nastąpił, gdy uświadomienie sobie, że wraz z językiem wpakował jej do ust swoją ślinę i rozprowadzał ją teraz po całym wnętrzu. Było to przerażająco rzeczywiste i wstrząsająco obrzydliwe. Widziała całujących się ludzi nie raz - na żywo, na zdjęciach, w przedstawieniach, a jednak nigdy nie spodziewała się, że było to tak cielesne i... mokre. W ustach zbierało jej się coraz więcej śliny i bała się, że się zakrztusi, ale nie miała pojęcia jak przełknąć z otwartymi ustami. Nie mówiąc już o tym, że była pewna, że czuje posmak śliny Franklina i po prostu ją to obrzydzało. Z opresji wyratował ją dźwięk jej nazwiska gdzieś z boku. Rzuciła kątem oka w tym kierunku i prawie odgryzła Frankowi język, rozpoznając w kobiecie obok swoją szefową. Natychmiast odepchnęła od siebie chłopaka, rzucając mu krótkie spojrzenie, w którym zdążyły odbić się jednak obrazy tysięcy tortur, które miała mu zaserwować przed zamordowaniem go. Jak on mógł jej wylizywać jamę ustną na imprezie, na której byli jej przełożeni?! Psia krew, przecież dziś miała być profesjonalna! Przemogła ogromną ochotę splunięcia i wypłukania ust. Przełknęła nawet, ignorując głosik z tyłu głowy, podszeptujący całkiem słusznie, że część z tego co przeszło przez jej gardło było płynami ustrojowymi Eastwooda. - Pani Dear - odpowiedziała z lekką paniką w głosie, jakby własnie została złapana na gorącym uczynku. Przeniosła wzrok na jej męża i poczuła jak coś zaciska jej się na żołądku. Przecież on był bratem Caluma. Wprawdzie na weselu towarzyszyła mu zupełnie niezobowiązująco, ale diabli wiedzieli co tym czystokrwistym chodziło po głowach. W pierwszym odruchu chciała nawet zaznaczyć, że nie ma pojęcia kim jest stojący obok niej chłopak, w porę uświadomiła sobie jednak, że stawiałoby ją to w jeszcze gorszym świetle. W tym czasie zdążyła jednak wziąć wdech, który wystarczająco chyba dotlenił jej mózg. - Pani Dear - powtórzyła spokojnie i przyjaźnie, prostując się - Miło mi nareszcie panią poznać - przyznała - Panie Dear - skinęła amnezjatorowi zachowując pełen profesjonalizm i powagę, jakby sytuacja sprzed chwili nigdy nie miała miejsca. Właściwie to dzięki niemu skojarzyła, że podrygująca (swoją drogą dziwne, ale chwilowo to ignorowała) kobieta była jej pracodawczynią. Nie tyko bardziej kojarzyła go z ich wesela - z racji, że została zaproszona przez rodzinę z jego strony - lecz także sporadycznie rzucał jej się w oczy w Ministerstwie. To właśnie to okazjonalne mijanie go, natchnęło ją do zorganizowanie zrzutki wśród pracowników Biura na laktator dla szefowej. Ona nie musiałaby rezygnować z kariery, a świeżo upieczony ojciec mógłby spędzić więcej czasu z dzieckiem. Być może nie było to zbyt tradycyjne, ani popularne w czystokrwistych rodach podejście do rodziny, Ettie wciąż jednak była trochę przerażona tym co powiedział jej Calum o aranżacji małżeństw. Nie wiedziała związek stojących przed nią Dearów był zaledwie układem między dwoma wpływowymi rodzinami, odrobinę jednak ich żałowała - zamkniętych w narzucanych im od dzieciństwa wzorcach sprzed dziesiątek lat. Nie miała pojęcia czy docenią prezent, ale przecież nikt raczej nie powinien puścić pary, że laktator był jej pomysłem.
wydarzenie towarzyszace: nadal driny wylosowane kostki: - zdobycze: pierwsza baza z Frankiem
Może jednak tańce nie były wcale takim dobrym pomysłem, jak początkowo się Selwynowi wydawało. W żaden logiczny sposób nie był w stanie wyjaśnić tego, dlaczego postanowił tak zacząć obściskiwać Padme. Samemu było mu głupio, że zachowywał się tak irracjonalnie i nie mógł tego wytłumaczyć. Przecież nawet nie chciał czegoś podobnego robić do cholery jasnej! Na gacie Merlina, widział ją drugi raz w życiu, nie zależało mu na czymś takim na początku ich znajomości! Nawet się nie zdziwił, kiedy kobieta postanowiła wykorzystać najbliższą nadarzającą się okazję, aby od niego odsunąć na bardziej odpowiednią odległość. Był zażenowany swoim własnym zachowaniem. Mucha nagle zaczęła go cisnąć pod szyją, oddech przyspieszać. Byle tylko wyjść jakoś cało z tej cholernej sytuacji. Może jeszcze ma na to szansę? Oby, bo inaczej chyba utopi się w wiadrze swojej "zajebistości". -Nie mówiłaś, ale cieszę się, że Ci się podobam w takim stanie. - stwierdził cicho, próbując jednocześnie udawać, że przed chwilą nic takiego się nie stało. Że wcale nie miał ochoty nigdy nie wypuszczać jej z ramion i że pragnął tak tańczyć z nią całą noc. Na szczęście Selwyna, utwór dobiegł końca znacznie szybciej, niżby nawet podejrzewał, że to się stanie. Pozwoliło mu to przerwać taniec z kobietą, bez konieczności dalszego robienia z siebie debila. Chyba wystarczająco się skompromitował jak na jeden wieczór. -Wiesz, może pójdziemy coś zjeść? Podobnież wspaniałe, zagraniczne potrawy tutaj mają. Co ty na to? - w końcu podczas jedzenia nie mogło go spotkać nic złego, prawda? Tam raczej nie był narażony na kompletną kompromitację. W końcu nożem i widelcem umiał się posługiwać. Nawet lepiej niż dobrze. Co innego mogłoby się tam stać? Ruszyli więc w kierunku okrągłych stolików nakrytych białymi obrusami. Usiedli przy jednym, gdzie jak wiedzieli, znajdują się ich nazwiska. Wszystko wyglądało naprawdę wspaniale. Dania główne, przystawki, wspaniałe desery. Tony miał problem, co powinien spróbować jako pierwsze! Chyba jednak jego żądza słodyczy wygrała, bo po chwili sięgnął po kanarkową kremówkę. Wgryzł się w nią łapczywie. Krem był cudowny. Samo ciastko wyśmienite. Czuł się niemal tak, jakby sam Merlin bosą stópką stąpał po jego gardziołku! -Czy wiedziałaś, że kanarkowe kremówki nie pochodzą z Wielkiej Brytanii? - zaczął, czując jak elokwencja ogarnia całe jego ciało. Chociaż z tym wcale nie było mu głupio. -Ale ty się znasz na magicznym gotowaniu, więc z pewnością o tym wiesz! Na pewno jesteś w stanie wyjawić wszelkie składniki potraw znajdujących się na tym stole, nawet bez mrugnięcia okiem! - zaśmiał się, nie wiedzieć czemu, bo w sumie jego słowa nawet nie były śmieszne i ponownie wgryzł w kremówkę. Na słodką Morganę, jakie to było pyszne!
Wydarzenie towarzyszące: Kolacja Wylosowane kostki:5 Zdobycze: 1pkt do dowolnej umiejętności
O Eastwoodzie można było powiedzieć naprawdę wiele złego. Że był głupi, że był pozerem, że był zadufanym w sobie lalusiem, że przez własne lenistwo nigdy nie osiągnie żadnej poważnej kariery i inne takie. Ale na pewno, na sto procent pewności nie można było powiedzieć, że źle całował. Był urodzonym kochankiem! Tak samo jak od dziecka przejawiał ogromny talent w kierunku miotlarstwa, tak wkroczywszy w wiek nastoletni z niezwykłą skutecznością rozkochiwał w sobie kolejne panny i żadna, ALE TO ŻADNA, nie mogła się poskarżyć na jego umiejętności językowe. Czy jednak planował zdobywać Harriette? Cóż, nie. Nie dlatego, że nie była w jego typie, bo należała do grona dziewcząt, na których można było zawiesić oko, krócej lub dłużej. Sęk w tym, że Ette była kumpelą, ziomalką z drużyny, drugą pałą Gryffindoru w koszulce z napisem "Najlepsza pała Gryffindoru". To po prostu... Było naprawdę niekonieczne. I w chwili, w której odsunęli się od siebie, a działanie malinowej rozkoszy, czy jakkolwiek nazywał się ten zamówiony przez niego drink, osłabło na sile, wystarczyło mu jedno spojrzenie na pełną konsternacji i obrzydzenia twarz dziewczyny. Nie musiała nagłaśniać swoich odczuć i chwała jej, i Merlinowi również, że tego nie zrobiła, bowiem przez lata budowana pewność siebie Franklina Eastwooda rozpadłaby się na milion małych kawałeczków i posypała po tej błyszczącej podłodze w Ministerstwie. - Ja... Sorry... Nie... - zaczął bełkotać, próbując sobie pomóc w artykułowaniu przeprosin chaotycznymi gestami, lecz nie dano mu dojść do słowa, jako że tuż za nimi stała jakaś para dorosłych ludzi, którzy najwyraźniej znali Harriette i postanowili się przywitać. Rzucił krótkie spojrzenie na Wykeham, próbując odgadnąć z jej mimiki i postawy, kim byli ci ludzie - aż nagle olśniło go, że to prawdopodobnie jej szefostwo. Któreś z nich. Na bobki jednorożca... Zreflektował się natychmiast, przybierając na twarz przyjazny, szarmancki uśmiech i skłonił się najpierw lekko do Doriena oraz Aurory, a następnie podał im obojgu dłoń na przywitanie, przedstawiając się krótko imieniem i nazwiskiem. Nazwisko Dear kojarzyło mu się z wysoko postawionymi szychami! Dzieci Dearów chodziły do Hogwartu i ponoć wiecznie było o nich głośno, szczególnie o tej młodej Vivien, która podobno pracowała nad wydaniem płyty. - Przepraszam, które z państwa pracuje z Ettie? - zapytał, nieświadomie wręcz zdrabniając imię Harriette do formy, za którą najpewniej dostanie zaraz kopniaka w kostkę.
Wydarzenie towarzyszące: nadal bar koktajlowy Wylosowane kostki: Zdobycze: całus od Harriette
Uśmiech nieznajomej był bardzo przyjemny dla oka, toteż Mefisto prędko zdołał się powstrzymać od oceniania samej jej sylwetki i kreacji. Nie było z nim aż tak źle, by starał się wprawić ją w zakłopotanie - bądź co bądź, zależało mu jedynie na pokazaniu swojego uprzejmego zainteresowania, w żaden sposób nie zamierzał się narzucać. Podążył wzrokiem za niedopałkiem papierosa, który przytrzaśnięty został obcasem. - Polemizowałbym z tym "małym"... i studentem, jeśli dbamy o szczegóły. - Oczywiście, bo przecież jako uczeń to nawet w roli osoby towarzyszącej pewnie nie mógłby wejść na jakże fancy bal Ministerstwa Magii. Nie zmieniało to faktu, że drobne czepianie się słówek jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a Mefistofeles przynajmniej mógł pouśmiechać się na ten drobny komplement, wpleciony w wypowiedź rozmówczyni. Posłusznie podążył za nią, nie opierając się i tylko wypuszczając spomiędzy rozchylonych warg cichy śmiech; niech będzie, skoro tak bardzo szkoda jej go zostawić. Nie przeszkadzało mu dostanie się do środka nawet w takich okolicznościach, kiedy nie miał żadnego towarzystwa - w końcu zawsze może napić się, najeść, a potem wyjść. Miał wrażenie, że wyglądają bardzo specyficznie; gdzieś tam w wolnej chwili pozbył się marynarki, pozwalając aby spod białego materiału subtelnie wychylały się liczne tatuaże. Poprawił szelki, wodząc spojrzeniem po pomieszczeniu, do którego wpuściła go czarownica. - Jeśli zostaniesz ze mną, to będziemy mieli pewność, że życzenie "miłego wieczoru" się spełni - uznał, przytrzymując ją przy sobie. Gdzieś tam kątem oka sprawdził broszkę, rozważając jej zdjęcie... ale wydawało mu się, że napotykane przezeń ludzkie spojrzenia były bardziej wrogie, niżeli zauroczone. Mógł jeszcze chwilę poczekać, prawda? - Swoją drogą... Mefistofeles Nox - i mrugnął do swojej towarzyszki, prowadząc ją bliżej licytacji. Nie poszczęściło mu się wcale z żadną nagrodą główną, ale za to odrobina wiedzy z zielarstwa zapewniła mu 100 galeonów. - Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale może sprawdzimy ten barek koktajlowy?...
Jeśli istniał duet idealny to bez wątpienia właśnie my się na niego składaliśmy - wyglądaliśmy idealnie zgrywając się ze sobą. Spojrzenie innych ludzi były swego rodzaju komplementem, który przyjmowałem, niemniej jednak moja uwaga była skupiona na zadowoleniu i komforcie towarzyszącej mi studentki. Cieszyłem się z jej obecności, chciałem więc by czuła się jak najlepiej. - Tylko pod warunkiem, że sobie tego życzysz - odparłem. Lubiłem być szarmancki, niemniej jednak nie zamierzałem prawić komplementów na siłę, gdyby miało to sprowadzić na moją partnerkę swego rodzaju dyskomfort. Chwyciwszy dłoń Krukonki podążyłem w stronę parkietu. Odchodząc od baru dostrzegłem jak @Harriette Wykeham odskakuje od całującego ją faceta, którym okazał się znany mi z początku mojej szkolnej kariery Quidditchowej @Franklin R. E. Eastwood. Poczułem dziwne ukłucie w żołądku na ten widok, jednak nauczony doświadczeniem z praktykowania magii bezróżdżkowej zarzuciłem negatywne emocje w głąb siebie, nie dając Odetcie poznać, że cokolwiek wytrąciło mnie z równowagi. Zamiast tego z uśmiechem poprowadziłem ją w stronę parkietu. - Jestem pewien, że pozytywnie cię zaskoczę - odparłem z uśmiechem. Choć wśród moich dalszych znajomych panowała opinia, że jedyny taniec z jakim sobie radzę to taniec klubowy, to dzięki bogatym szwedzkim przodkom i podróżom z ojcem zaczerpnąłem trochę praktycznej wiedzy na temat bardziej eleganckich tańców. Gdzieś w miedzyczasie na podłodze błysnęła mi moneta, którą dyskretnie zgarnąłem, a następnie ochoczo porwałem Odettę do tańca.
Miał co robić, rozwijał się. Modeling naprawdę uważał za ciekawy, nawet jeśli piekielnie wymagający i chwilami boleśnie niewdzięczny. Leonardo starał się nie narzekać, bardzo doceniając wszystkie stawiane przed nim możliwości. Uśmiechem skwitował odpowiedź Clarke'a, dopiero na wzmiankę o sesji na plaży marszcząc brwi i przenosząc na rozmówcę skonsternowane spojrzenie. "Na samotne wieczory" nie było z pewnością sloganem firmy, z którą wtedy współpracował. - Lubisz w samotne wieczory potarzać się w piasku w samych okularach przeciwsłonecznych? - Zapytał w końcu, cichym śmiechem potwierdzając swoje zdziwienie. - Nigdy nie zauważyłem... - Nie był w stanie wykombinować o co mogło chodzić; niezbyt się tym nawet przejął, bo wielokrotnie już zapomniał o istotnym znaczeniu jakiegoś angielskiego wyrażenia. Czekał jedynie na wyjaśnienie, wierząc w wyrozumiałość Krukona. Poszli na licytację razem, ale chcąc nie chcąc musieli odrobinę się rozdzielić. Chaos tej atrakcji pozwalał z łatwością zapomnieć o eleganckiej atmosferze panującej dookoła; trochę jak zwierzęta, poważnie. Leo z ulgą wrócił do Ezry, a kiedy dowiedział się o jego zdobyczy, to tym bardziej nie był przekonany co do słuszności tej zabawy. Ciężko było się zorientować, kto w ogóle o co walczył... Przynajmniej pieniądze szły na szczytny cel i to liczyło się bardziej od różnych skarbów. - Ooo, jak edukacyjnie! - Zaraz potem oczka mu się zaświeciły, bo pozornie nieciekawy przedmiot jednak coś w sobie miał; Leo musiał przyznać, że jeszcze nie trafiła mu się okazja na przeczytanie dzieła profesora Bergmanna. - A chętnie kiedyś pożyczę... - Niechęć do opiekuna Ravenclawu można było wyczuć raczej tylko od Ezry. Vin-Eurico uparcie twierdził, że zbyt wiele temu mężczyźnie zawdzięczał, aby teraz mógł boczyć się o jakieś drobiazgi. - Chyba mi wystarczy... - i tak już niezbyt wiedział, co zrobi z Błyskawicą. To jest, wyszukiwał w głowie zainteresowanych quidditchem znajomych, rozważając komu wręczyć "drobny" prezencik... Mimo wszystko domyślał się, że wielu osobom bardziej zależy na takiej zdobyczy i warto rozejrzeć się po innych atrakcjach. Leonardo zerknął zaintrygowany na swego towarzysza. - Czyli jeśli będziesz przepotwornie nudny, to uschnę z pragnienia? Nie wiem, czy mi się ten plan podoba - przyznał, tylko trochę myśląc o tym, że niezbyt wierzy. Nie był pewien do czego może ta zabawa doprowadzić i nie odrzucał jej jakoś kategorycznie, ale... Ale akurat usłyszał świetną piosenkę, która zgrabnie go uratowała. - Może zaraz? A teraz zaproszę cię do tańca... - Chciał się popisać, prowadząc chłopaka na parkiet; głęboki ukłon pełen szarmancji przypomniał Leo o zakwasach, które nie odpuszczały po świątecznych treningach z rodziną. Zachwiał się nieznacznie, prostując wolniej niż miał w planach - plus był tego taki, że rozpoczął taniec ze szczerym uśmiechem na twarzy i odnalezioną przy bucie dziesięcio-galeonową monetą. Jeszcze tego brakowało, żeby pieniądze zaczęły mu z kieszeni uciekać!
Najwyraźniej jednak się pomylił - już sam przebłysk konsternacji przebiegający przez twarz Leonardo był całkowicie jednoznaczny. W pewien sposób uspokoiło to Ezrę, jednocześnie nieco podrażniając; nie lubił takich dziwnych sytuacji i chciał po prostu wiedzieć, któż był tym "życzliwym" nadawcą. - Nie. To znaczy... może? Nie skreślam niczego, czego nie próbowałem. Ale chodziło mi... Okay, to głupie, ale po prostu ktoś mi wysłał list z taką treścią. I ze zdjęciem. I po prostu zastanawiałem się... Zresztą, mówiłem, to głupie. Dobra sesja w każdym razie - zaplątał się, machając szybko ręką, aby ten temat zostawić. Być może dlatego też nie miał zupełnie nic przeciwko temu, by się na moment rozdzielić. Z kolei Ezra zupełnie nie rozumiał miłości Leo do Bergmanna - nie mniej mógł to Gryfonowi w jakimś stopniu wybaczyć, gdyż nie był to pierwszy raz, kiedy wykazywał się okropną intuicją wobec ludzi, którym można było zaufać. Przyjaźnił się wszak z Fire, serce oddał Ezrze; trudno było o gorsze zestawienie. - Czy ty właśnie zestawiłeś mnie ze słowem "nudny" w jednym zdaniu? Bo założę się, że po kilku minutach trzeba byłoby cię zbierać z podłogi - oburzył się, szturchając go żartobliwie, ale też w żaden sposób nie naciskając. Tym bardziej, że Leonardo znał prawdziwą słabość Ezry; Krukon nie mógł się boczyć, kiedy na sali rozbrzmiewała tak dobra muzyka. - Bardzo chętnie - zgodził się, czując jednak odrobinę stresu, spowodowaną czymś z pozoru bardzo błahym; trzymanie się za ręce nie było gestem, który powinien go peszyć, a mimo to Ezra czuł się z tym dziwniej, niż gdy jedynie przytrzymywał się partnera. Zaraz jednak parsknął krótkim śmiechem, ujęty tym szarmanckim gestem, i w odpowiedzi wytwornie dygnął. To na szczęście nie była piosenka, nakłaniająca do wolnego kołysania się na parkiecie i pozostawiająca miejsce na dotyk i ewentualne rozmowy przełamujące niezręczność, a wręcz przeciwnie. Posłał Leonardo radosny uśmiech, próbując nadążyć za wygrywaną żywiołową muzyką. Trzeba było przyznać, że Ezra, nigdy zresztą nie mający problemów z panowaniem nad swoim ciałem, podczas godzin ćwiczeń do spektakli, bardzo wyrobił się tanecznie. Obrót jeden, drugi, trzeci... A to wszystko nie gubiąc nawet jednego kroku, a już na pewno nie spuszczając na długo wzroku z Vin-Eurico. Widać i czuć było, że czuł się na parkiecie zwyczajnie dobrze, podążając za muzyką, ale nie wymuszając na partnerze gonienia za sobą; nie miał nic przeciwko temu, by Leonardo go prowadził. Być może jednak zbyt mocno się w to wczuł, być może sądził, że mieli więcej miejsca, być może to Leo nie zauważył (nie zechciał zauważyć?) w porę niebezpieczeństwa - w pewnym momencie Ezra z impetem doprowadził do kolizji z inną parą, wydając z siebie zduszone i zaskoczone "ouch". Przypadkiem nastąpił też na materiał powłóczystej sukni i choć błyskawicznie postarał się cofnąć (tym samym zapewne wpadając lub popychając Leo) jednoczesny ruch ze strony dziewczyny mógł się dla niej źle skończyć. - Na Merlina, najmocniej cię przepraszam - wyrzucił z siebie jeszcze zanim odwrócił się twarzą do pary, mając nadzieję, że nie będą źle za wypadek. A potem na chwilę zamarł, podziwiając @Bridget Hudson w jej fenomenalnej sukni. Jego ręka drgnęła, jakby przez głowę Ezry przemknęła myśl o wyparciu, o cofnięciu dłoni z uścisku partnera, co ten ewidentnie mógł wyczuć. I tylko dlatego, że przed oczami stanęło mu bardzo podobne spotkanie, w ostatniej chwili zrezygnował; i choć w istocie puścił samą dłoń Leonardo, to i tak trzymał go blisko siebie, w trochę mniej wymownym geście chwytając go bliżej nadgarstka. Zaraz potem zmierzył mężczyznę, który jej towarzyszył, uważanym i oceniającym spojrzeniem, jakby podświadomie się z nim porównując. Ezra znał @Basil Mohtenie, chociaż może znał było zbyt mocnym określeniem. Kojarzył. Parokrotnie ich oczy może się zetknęły, gdy niezobowiązująco minęli się w teatrze, obaj skupieni na własnych obowiązkach. To jednak nie było dla mężczyzny żadnym ratunkiem przed kolejnymi słowami, które bez jakiegokolwiek procesu myślowego, nad wyraz naturalnie spłynęły z języka Ezry. Ba, być może świadomość pozycji mężczyzny jeszcze bardziej Ezrę sprowokowała; Bridget była na balu z aktorem, który zdecydowanie nie należał do odpowiedniej dla niej kategorii wiekowej. - Bridget, tak mi przykro. Bardzo zabolało? - przejął się natychmiast tym niefortunnym zderzeniem, marszcząc brwi i z prawdziwą troską na nią spoglądając. Nie wiedział, o co chodziło dziewczynie w święta, ale nie posłuchał instynktu samozachowawczego, podpowiadającego, że nie warto się teraz angażować. Nie, nie, on musiał dodać swoje trzy grosze. - Ezra Clarke - zwrócił się do Basila, wyciągając do niego rękę tak złudnie grzecznie, by zaraz w protekcjonalnym tonie zwrócić się do Puchonki. - To miłe, że wujek postanowił zabrać cię na bal, Bridget.
Wydarzenie towarzyszące: Tańce Wylosowane kostki:4 Zdobycze: Gubię Granice dziedzin więc nic
- Zdążymy ją nadrobić Birgitte, chyba nie wracasz od razu do szkoły? - Mruknął cicho, oplatając ją w talii swoimi dłońmi. Faktycznie, sala urządzona była przepięknie. Jeśli kiedykolwiek będzie robił remont, chyba troszeczkę się zainspiruje. Nie potrafił zaprzeczyć, że te ostatnie kilka dni spędzonych razem z dziewczyną wiele mu dały. Miał wrażenie, że pod jej wpływem jakby odmłodniał - czuł się jak nastolatek, bo w tamtym czasie bardziej angażowały go sprzeczki z ojcem niż szukanie dziewczyny. I równocześnie podobał mu się pewien Włoch... Pokręcił głową, a następnie przyciągnął ją bliżej siebie. Bridget również się zmieniła, ciężko było nie zauważyć. Dostrzegał delikatne iskierki w jej oczach oraz coraz częstszy i szczerszy uśmiech. Nawet jej głos gdy się śmiała brzmiał trochę czyściej. Muzyka zmieniła się na żywszą, więc Basil uśmiechnął się figlarnie, rozpoczynając szybciej wirować z dziewczyną. Wiedział, że jemu zbyt szybko nie zakręci się w głowie - w końcu te wszystkie próby i spektakle robiły swoje. Martwił się tylko o Bridget. Jak się okazuje, zupełnie niepotrzebnie, bo po chwili ktoś już na nich wpadł. - Uważaj dzieciaku - Wręcz warknął, ostrożnie podtrzymując Puchonkę, by przypadkiem się nie przewróciła. Kojarzył tego chłopaka. Minął go kilkukrotnie w pracy, ale nie przykładał do jego twarzy zbyt wielkiej uwagi. - Basil Mohtenie - Odparł, ściskając lekko dłoń Ezry. I ledwo powstrzymał się przed jej zgnieceniem, gdy usłyszał o wujku. Nie chciał powiedzieć nic niepotrzebnego (jak robił to zazwyczaj), więc tylko objął mocniej pannę Hudson w pasie. Niech ten dzieciak się tak na nią nie gapi.
Ten cudowny wieczór w bardzo krótkiej chwili zmienił się w potencjalnie jeden z gorszych momentów w życiu Bridget Hudson. Typowe, prawda? Chociaż dopiero co zawitali na parkiecie, bawiła się przednio! Obecność Basila napawała ją radością, co było doskonale widoczne na jej ślicznej buzi. - Nie, nie wracam do szkoły, coś Ty! Można pomyśleć... - powiedziała, przekrzywiając nieco głowę. Zarzucone na jego szyję ramiona zwiastowały rychłe nadejście pocałunku, którym zamierzała go obdarzyć. Całą sobą wręcz mówiła mu, że pragnie jego bliskości. Niestety nie miała okazji jej zaznać, ponieważ inna para tańczących postanowiła zakłócić ich moment wpadając w nich i przy okazji przydeptując jej sukienkę. Bridget w popłochu chwyciła za materiał, chcąc czym prędzej wydostać go spod butów... Ezry motherfucking Clarke'a. Jej mina mówiła wiele. Nie trzeba było słów, by przekazała twarzą całą mieszankę kotłujących się w niej uczuć. Spojrzała na Krukona z lekko zmarszczonymi brwiami, co mógł odczytać wyłącznie jako sygnał "zejdź z mojej kreacji", lecz w rzeczywistości kryło się za tym dużo więcej. To dużo więcej było górującą w tłumie postacią Leonardo, na którego przeniosła wzrok w następnej kolejności. Oj, doskonale pamiętała, jak ostatnim razem skrzyżowali swoje spojrzenia - kiedy obściskiwał się z Ezrą pod jemiołą. To z kolei zrodziło w jej wnętrzu złość i niezrozumiałą jej zazdrość. Nie rozumiała całej tej farsy między chłopakami i nie potrafiła w tamtej chwili uwierzyć w swoje życiowe szczęście. W tym poprzednim życiu musiała nieźle nawywijać, skoro karma była dla niej tak okrutna. Nosiła się z ogromną urazą do Ezry, bowiem mimo świadomości "warunków", na jakich polegał ich układ, nie sądziła, że wróci on do swojego byłego chłopaka. Fakt ten godził w nią podwójnie, bowiem została po raz kolejny odrzucona na rzecz byłego Gryfona, a tego upokorzenia znosić ponownie już nie była w stanie. I choć postanowiła w duchu, że utnie to raz na zawsze, nie sądziła, że będzie to na tyle trudne. Jasne, widując się z Basilem nie myślała o Krukonie - miała inne rzeczy na głowie i przeżywała wiele pozytywnych (tak dla odmiany) uczuć. Teraz jednak w bliskim spotkaniu wszystkie te rozterki powróciły i nie potrafiła wymyślić sposobu ich szybkiego odegnania poza natychmiastową teleportacją z miejsca zdarzenia, a co do tej możliwości nie była pewna, czy zakończyłaby się powodzeniem. - Ezra... - rzuciła tylko, dając tym Basilowi sygnał, iż zna tę osobę. Niestety nie była w stanie przewidzieć gwałtownej reakcji swojego partnera. Dźwięk jego słów sprawił, że serce jej prawie stanęło z wrażenia. Francuz nie miał pojęcia w co się pakował - sprzeczka z Ezrą to jedna z najnieprzyjemniejszych rzeczy jakich można było doznać w życiu i Bridget przekonała się o tym już wielokrotnie, jako że od lat cyklicznie rujnowali wszystko, co zdołali między sobą wybudować. Czyżby przyszedł kolejny taki moment? Uwaga Ezry z kolei mocno w nią ugodziła, niemniej jednak spodziewała się po nim podłości. Zacisnęła zęby, po czym rozciągnęła usta w fałszywym uśmiechu. Ciałem przylgnęła do boku Basila, a Ezrze powiedziała: - Och, głuptasie, Basil to mój chłopak! Czyżbym zapomniała Ci powiedzieć? Jedne głębszy oddech pozwolił jej nieco rozluźnić spięte mięśnie barków, a także palce, które bezwiednie zwinęła w małą piąstkę.
Wydarzenie towarzyszące: nadal tańce Wylosowane kostki: - Zdobycze: 1 pkt z DA
Ostatnio zmieniony przez Bridget Hudson dnia Czw 3 Sty 2019 - 23:57, w całości zmieniany 1 raz
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Zaśmiał się pod nosem na jej rozbrajająco naturalną, twierdzącą odpowiedź i uśmiechnął się łagodnie na jej ujmujące zakłopotanie. Trzeba przyznać, że szczery uśmiech stosunkowo dawno nie gościł na jego twarzy i pierwszy raz od zbyt długiego już czasu poczuł wewnętrzne ciepło, kiedy zaśmiała się w głos z jego komentarzach o Dearach. Nie mógł mieć pojęcia, że aż tak jej się tym przysłuży, tak jak ona nie mogła wiedzieć ile spokoju dawała mu tylko się uśmiechając. Wzruszył lekko ramionami, bezsensownie spoglądając na rękaw, jakby zamierzał ocenić rozmiar plamy, której już tam przecież nie było. - Jeżeli je szprycują, to małe ilości są nawet wskazane - zauważył wesoło. Przedstawicielom władzy można było pewnie więcej, ale choćby i we własnym towarzystwie organizowali huczne imprezy zakrapianie Colore Inversio i Afrodisią, na tegoroczny bal Ministerstwa wpuścili swego suwerena. Nawet taką wiejską hołotę, która pół życia biegała po lasach, myjąc się raz na dwa-trzy dni, pokroju Hala. Jak właściwie doszło do tego, że on częściej bywał teraz w smokingu niż w gumiakach? (I dlaczego, mimo to, miał dla siebie coraz mniej szacunku?) Cała jego wesołość zniknęła tak niespodziewanie jak się pojawiła, kiedy Ruth zwróciła uwagę na jego cienie pod oczami, choć starał się tego nie okazać, dość szybko opanowując początkowe zmieszanie. - Starość nie radość - skomentował tylko wymijająco. Oboje dobrze wiedzieli, że klasówki nie miały tu nic do rzeczy. Pomijając i to, że Hal nawet prac domowych nie zadawał i naprawdę stawiał na praktykę, choć w trochę innym wydaniu niż Ajax Swann, przerwa świąteczna trwała już ponad tydzień. - Moooże nie - powstrzymał ją szybko, rzucając po chwili przepraszające spojrzenie. Z pewnością chciała dobrze, ale choćby i była Merlinem we własnej osobie, wolałby, żeby nie rzucała w jego twarz zaklęć, szczególnie w okolicę oczu. Może były to przesadzone obawy, ale przezorny zawsze ubezpieczony. - Nie sądzę, żeby reporterzy byli mną w najmniejszym stopniu zainteresowani, mając tu taką śmietankę towarzyską - pocieszył ją z uśmiechem. Nigdy nie narzekał na swoją pospolitość, a wręcz uważał ją za błogosławieństwo. Wolał być kimś na niewielu osób, ale również odgrywających jakąś rolę w jego życiu, niż budzić zainteresowanie wśród wielu, o których istnieniu nawet nie miałby pojęcia. Silne i zdrowe więzi z ludźmi, na których mu zależało były jego nieświadomą paranoją. Mógłby stracić zainteresowanie całym światem, gdyby tylko mógł mieć pewność, że nie zawiódł więcej, tych, którzy byli dla niego ważni i że będą go dobrze wspominać. Zaśmiał się dyskretnie na jej uwagę o Edgarze Fairwynie. Nie była jedyną, która nie pałała miłością do sławnego odkrywcy. Hal miał to szczęście, że przynajmniej nie był przez runologa męczony na lekcjach. Przeciwnie, zapewne gdyby wytężył pamięć, mógłby przypomnieć sobie nastoletniego Edgara kręcącego się gdzieś po Dolinie. Zresztą Bóg mu świadkiem, że próbował, licząc na to, że doda mu to trochę pewności siebie, gdy młodszy nauczyciel taksował go pogardliwym spojrzeniem na szkolnych korytarzach. Bezskutecznie jednak. Skryty i aspołeczny zapewne od najmłodszych lat Edgar gubił się gdzieś w sporym tłumie swojego energicznego i hałaśliwego rodzeństwa. A z resztą kiedy to było... Spojrzał na swój tom, z którego biło w niego nazwisko nauczyciela transmutacji. Z jednej strony nie mógł uwierzyć, że aż tak mu to przeszkadza, a z drugiej cieszyło go, że najwyraźniej nie tylko on ma problemy tego rodzaju. Ruth miała z resztą dużo racji, sugerując się autorem. Nie wiedział jak w jej przypadku, ale jemu i książkom od dawien dawna było trochę nie po drodze i chociaż w pewnym wieku nawet zapragnął czytać więcej, obiecując to sobie i kupując kolejne pozycje, nie był w stanie znaleźć na to dość czasu. Najczęściej coś zaczynał, za jakiegoś powodu odkładał na później i już nigdy do tego nie wracał, zapomniawszy co było na jej początku. Co o naukowych książek, to mimo, że stale chciał poszerzyć horyzonty i tak ograniczał się głównie wyłącznie do tego co dotyczyło zwierząt do reszty w najlepszym wypadku od czasu do czasu zaglądając. W efekcie miał w domu całkiem nieźle wyposażoną bibliotekę, w której sporej części tomów nawet nie przekartkował. Przynajmniej jednak przyjemnie się tam siedziało. - Ja już i tak jestem za stary na zmiany - skwitował ze śmiechem. On ze swoich szkolnych czasów pamiętał głównie momenty, w których w szkole nie był, ale mimo wszystko praca nauczyciela absolutnie mu jeszcze nie obrzydła.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Niewpadanie na ludzi z pewnością było umiejętnością, jaką warto w sobie wyrobić. Z darem czy też będąc pozbawionym go. Ale kwestia ta pozostała bez odpowiedzi, kiedy skupili się na rozmowie pomiędzy licytacjami. Cieszył się, że dziewczyna się rozluźniła. Nie zdawał sobie sprawy, że własną postawą stanowił dla niej oparcie, ale wystarczyła mu świadomość, iż marynarka na ramionach Cherry ukoiła wstyd, jaki odczuwała z powodu zbyt odsłaniającej kreacji. - Oh, czy w takim razie ja też się wyróżniam? - Spytał z uśmiechem, wciąż błądzącym na jego wargach. - Czy to coś złego? Nie umiem zrozumieć paranoi wynikającej z widzenia, że ktoś rozmawia; tej paranoi z dopowiadania sobie, że to może o mnie. Nie umiem też zrozumieć, co to zmieni? Czy jakkolwiek wpłynie na panienkę, że być może komentują panienki suknię? Śmiem twierdzić, iż to tylko świadczy o tym, jak nudne życia mają. Tak nudne, że muszą urozmaicać je plotkowaniem o innych. Szkoda tracić czasu na takie osoby. Ich komentarze nie zmienią nic w panienki życiu, ale zmarnowane szanse na dobrą zabawę już prędzej - wyciągnął palec i ostrożnie stuknął ją w nos. Niczym małą dziewczynkę. - Sądzę, że najlepszą decyzją jest ich ignorować. Obrócił w palcach model, prostując się ponownie. - Prawda. Szlachetny cel tej licytacji jest sam w sobie budujący - można się kłócić, czy nie fałszywie. Czy to nie jest tylko tworzenie pięknej otoczki, ale nie zamierzał psuć sobie czy dziewczynie humoru. Nie znał ludzi organizujących zbiórkę ani biorących w niej udziału, powstrzymał się zatem od szufladkowania kogokolwiek. - Wspaniały pomysł. Muszę przyznać, iż niezmiernie ciekaw jestem, co oferuje tutejszy bufet, nie tylko pod względem napojów - jego by nie interesowało jedzenie? Musiałby nie być sobą. Zaśmiał się cicho. Podobało mu się, jak skaczą pomiędzy wzajemnym tytułowaniem siebie i podniosłym językiem a narzekaniem, że licytujące osoby nadmiernie się drą. Objął Puchonkę w pasie, kiedy się tak przysunęła. - Taak, mnie już uszy bolą - stwierdził równie cicho. Nie zdążyli jednak zmienić miejsca. Znajomy, jak zawsze podekscytowany głos dopadł parę w momencie, w którym kierowali się do barku. Blondyn zatrzymał się zatem, pozwalając, aby Liam każdego wytulił. Nie omieszkał również i samemu go objąć, chociaż dzisiaj rano zdążył chłopaka niemalże udusić z wdzięczności za komiks z obrysowanymi konturami każdej postaci. Nadal nie mógł wyjść z podziwu, jak wiele wysiłku Rivai włożył w tej prezent. - Zanim przejdę do komplementowania waszych kreacji oraz mojego fryzjera - odezwał się, wyłapując ten krótki moment, kiedy żaden z Borsuków nie nawijał niczym nakręcony - chciałbym przedstawić panience Eastwood twojego partnera, skoro sam nie raczyłeś - wiedział, że nikt się nie obrazi za to rzekome uchybienie. Nie zdawał sobie sprawy, iż każdy tu się niemalże zna, niemniej pozwolił sobie na przytyk w stronę Liama. Czysto żartobliwy, o czym na pewno prefekt wiedział. - Cherry, oto panicz Elijah Swansea - usłyszał go? Wywąchał perfumy? Merlin raczy wiedzieć. Za moment zwrócił się do samego wspomnianego. -Oh, Błyskawica? Gratulacje - uśmiechnął się w stronę chłopaka. - Widzę zatem, że licytacje poszły nader owocnie. Zostajecie na kolejną turę? My zamierzaliśmy się napić... Znaczy, zwilżyć sobie gardła, albowiem krzyk i wrzawa tej części sali dały się naszym skromnym osobom we znaki - zachował poważną minę do końca wypowiedzi i parę sekund po, zanim nie uśmiechnął się.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Bez problemu dostrzegła zażenowanie malujące się na twarzy Anthony'ego a to wystarczyło, by poczuła się nieco głupio – może postąpiła zbyt stanowczo i niedelikatnie, odsuwając się w tak gwałtowny sposób? Nim piosenka dobiegła końca a oni opuścili parkiet, ponownie przysunęła się do mężczyzny zarzucając mu szczupłe ręce na kark. Tym samym zmusiła go do skonfrontowania z nią spojrzenia; mierząc jego twarz złocistymi tęczówkami, zamilkła na dłuższą chwilę, aż wreszcie uśmiechnęła się doń ciepło. – Czy tylko mnie się wydaje, że wokół zaczynają się dziać podejrzane rzeczy? – spytała konspiracyjnym szeptem, sugerując mu – przynajmniej spróbowała – że nie ma mu za złe tej śmiałości. A przy okazji chciała upewnić się, że nie wariuje, gdy rzeczywiście jak na ironię losu odkąd tylko weszli do środka nie spotkało ich nic w miarę normalnego. Z każdą minutą wewnętrzna panika weń rosła: niespecjalnie lubiła wychodzić poza swoją strefę komfortu, która w dniu dzisiejszym była łamana co chwilę. Miała nadzieję, że na kolacji nie przytrafi im się nic absurdalnego, bo rzeczywiście zrobiła się głodna a potrawy wyglądały znakomicie, ale nie podejrzewała nawet, że clou wieczoru dopiero nadchodziło. Niemalże od razu jej wzrok odnalazł na stole kurczaka z tindą, potrawę inspirowaną Indiami a skoro te niosły za sobą wiele przyjemnych wspomnień, postanowiła do nich choć na krótki moment powrócić. I to był błąd, bo gdy tylko sięgnęła do kurczaka, ten nagle... ożył. Z piskiem. Wpatrując się w niego z ogromnym zdezorientowaniem, czuła na sobie wzrok zebranych wokół osób oraz słyszała ich śmiech. Nie wiedząc za bardzo jak powinna się teraz zachować, zerknęła kątem oka na swojego towarzysza i cóż, jego słowotok zrzuciła na karb wcześniejszego zażenowania niż magicznych mocy. Nie odniosła się jednak do kanarkowych kremówek, odczuwając w sobie chęć opuszczenia sali. – Wybacz mi na moment, muszę zapalić – albo się napić – niedługo wrócę – i chociaż przez myśl przemknęło jej, by po prostu uciec, nie chciała zostawić Selwyna na pastwę pozostałych atrakcji. Następnie udała się w kierunku balkonu i wyjąwszy z papierośnicy papierosa, odpaliła go, rozkoszując się wiśniowym smakiem.
Spoglądała na Lysandra, jakby z niemałą ciekawością, a zgromadzeni goście wcale jej nie interesowali. Prawie. W grono tych, którzy byli dla Odetty bez wartości – wkraczali także ci, którzy zdawali się być niezwykle ważni dla niej i… Właśnie w tym enigmatycznym momencie, gdy błękitne tęczówki osiadły na osobie Franklina, uniosła wymownie brwi. Kolejna naiwna? Zapewne, gdyby Lancaster wiedziała, że ta panna całującą się z Eastwoodem to przyjaciółka Zakrzewskiego – cała sytuacja rozegrałaby się inaczej, jednak krukonka nie wiedziała i musiała zaniechać jakiejkolwiek irytacji. Nie byli już ze sobą, miał prawo robić wszystko, co mu się żywnie podobało, dlatego też dziewczyna zacisnęła smukłe palce na ramieniu partnera. - Zaskakuj mnie, lubię być rozpieszczana – wyszeptała, gdy wreszcie wczuli się w muzykę, zaś sama półwila dała się poprowadzić mężczyźnie. Czuła jego subtelny dotyk, podobnie jak otumaniający zapach perfum, a im dłużej to trwało – tym bardziej tego pragnęła. Oddech blondwłosej istoty spłycił się, podobnie jak zniknęła chęć zamordowania byłego chłopaka, a to co istniało w tej chwili to Lysander; tylko i wyłącznie. - Lubisz swoją pracę? – zagaiła w końcu, jakby zdając sobie sprawę, że auror nie jest człowiekiem podatnym na jej urok, a przynajmniej nie w tak dużym stopniu jak zwykli chłopcy czy mężczyźni. Rozejrzała się dookoła, a gdy dostrzegła fotobudkę, postanowiła po tańcu zabrać tym Lysa. Oczywiście – oczekiwała dobrej zabawy, a nie wypadku. Czarny dym oślepił krukonkę i pozbawił skorzystania z intymności tego miejsca. Opuszkami dotknęła czoła, a gdy poczuła sączącą się krew, wywróciła oczami. Doprawdy? - Gdzie znajdę tutaj toaletę? – zapytała bezceremonialnie, bo przecież nie mogła wyglądać tak źle, czyż nie? Nielegalnie uzdrawiała, przez co nie musiała się o nic martwić – wystarczyło trafić jedynie do odpowiedniego miejsca.
Kostka na taniec: 3 Nagroda: 1 punkt do DA Kostka fotobudka: 6 Nagroda: Rozbite czoło, ale uleczę się sama
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Nie zadręczam cię moimi nagimi zdjęciami, jeśli o to się martwisz - zbył to śmiechem, ale w rzeczywistości zakłopotała go ta informacja i Ezra bez problemu mógł to z Leosiowej twarzy wyczytać. Trzeba przyznać, że kiedy Gryfon pozował na tej plaży, to trochę zastanawiał się nad tym, jak jego znajomi potem na to spojrzą... i chociaż nie martwił się o samo w sobie ciało (w końcu brzydkie nie było!), to sama idea nieco go niepokoiła. Pamiętał również zastrzeżenie Ezry odnośnie nagich sesji, kiedy jeszcze byli razem. I ktoś dodatkowo dawał chłopakowi w prezencie takie zdjęcia? Nie brzmiało to zbyt dobrze... - Ale hej. Jak chcesz więcej, to wystarczy poprosić - bo przecież trzeba było prędko powrócić w bezpieczną sferę żartów. Zaraz i tak śmiał się z drobnego oburzenia swojego partnera, kwestionując jego niebywale nieprzewidywalną osobowość; a skończyli na parkiecie, z czego chyba wszyscy byli zadowoleni. A przynajmniej początkowo... Muzyka przyjemnie nimi sterowała, ale prawdę mówiąc ani Ezra, ani Leo, nie mieli nigdy problemów z tańcem. Wirowali na parkiecie zgrabnie, bardziej zgrani niż można było się tego spodziewać. Łatwo było zapomnieć o wszelkich niejasnościach pomiędzy nimi - i ten jeden moment wydawał się jakby wyciągnięty z czasoprzestrzeni. Leonardo, obserwując swojego partnera i obracając nim na wszystkie strony, nie pamiętał o ich zerwaniu i długich miesiącach rozłąki. Pamiętał jedynie o miłych chwilach, spędzonych w swoim towarzystwie. Potem napatoczyła się Bridget. W tańcu drobne zderzenia nie były niczym nadzwyczajnym - Leo sam akurat unikał sąsiedniej pary, kiedy Clarke'a spotkał ten sam problem. Zabrakło czasu i uwagi, by jakoś zareagować; później już mogli poznać tożsamość panny w nieszczęśnie przydepniętej sukience. Na chwilę pochwycił spojrzenie Puchonki, przypominając sobie o ostatnim spotkaniu pod jemiołą. No... zbyt profesjonalne to to nie było, ale czy ich trójka zebrana w jednym miejscu kiedykolwiek oznaczała cokolwiek dobrego? Zresztą, teraz towarzyszył im jakiś facet, który ośmielił się powarkiwać na prefekta Ravenclawu; brwi Leo ściągnęły się w zaskoczeniu. Stał przed nim promieniujący pewnością siebie przystojniak znany ze scen teatralnych, za którym czekał napakowany ćwierćolbrzym - czy to jeszcze odwaga, czy już głupota, aby bawić się we wrogie nastawienie? - Nasz błąd - napomknął tylko, niekoniecznie chcąc zwracać na siebie uwagę. Zwyczajnie nie podobało mu się stanie obok i milczenie, podczas gdy atmosfera mogła szybko zmienić się na bardzo nieprzyjemną. - Leonardo Vin-Eurico - również wyciągnął rękę do Basila, a jeśli ten odwzajemnił gest, to mógł poczuć czym jest mocny uścisk. Uprzejmie mocny, oczywiście. Kulturalny. Kości nie chrupały. Leo znał się na subtelności. Rzecz w tym, że mógł sobie robić i gadać co tylko chciał, bo pierwsze strzały już poleciały. Nie był pewien jak dokładnie wygląda relacja Ezry i Bridget, a zatem zamilknął z czymś na kształt grzecznego, leciutko pobłażliwego uśmiechu. Po co sobie psuć bal? Zawsze mogą się najzwyczajniej w świecie rozejść...
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: Dalej tańce WYLOSOWANE KOSTKI: 1 ZDOBYCZE: Błyskawica, 10g
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra również poczuł się zakłopotany tym, jak zupełnie niepotrzebnie wyskoczył z informacją, która ani nie była szczególnie ważna, ani potrzebna na tym etapie odbudowywania znajomości. Nie chciał, aby wyglądało to dla Vin-Eurico, jakby coś mu wypominał - obaj znali przecież zdanie Ezry na temat publicznej nagości, nieważne czy ciało należało do jego partnera, czy też przypadkowej osoby. - Nie w zdjęciach modeli gustuję, ale dzięki... - Puścił mu oczko, dalej brnąc w tę ostrą sinusoidę słodko-gorzkich momentów. Powinien się domyślić, powinien się spodziewać, że taniec z Leonardo było to zbyt miłe doświadczenie na które po tych miesiącach zdecydowanie nie zasłużył... Karma. Karma zawsze wracała, co zabawne, bardzo często pod postacią Bridget Hudson. Wcale nie chciał wszczynać sprzeczki, bo przecież był doskonale świadomy, że parkiet mimo wszystko był przestrzenią ograniczoną. Gdyby nie fakt, iż kolizja była dosyć mocna, Ezra pozostawiłby parę wyłącznie z wiszącym w powietrzy "przepraszam", wcale nie przejmując się ich tożsamością. Stało się jednak inaczej. Emocje, emocje... Bridget zawsze miała z nimi duży problem, krzycząc, czerwieniąc się i zalewając się łzami w niemal każdej stresującej sytuacji. Była jak otwarta księga, którą przez tyle czasu przewertował już wielokrotnie i dogłębnie, a teraz jedynie przypominał sobie niektóre jej strony. Była przewidywalna, tak jak on był przewidywalny w swojej podłości i złośliwości. Nawet jeśli nie myślał o tym w kontekście upokarzania Hudsonówny, Ezra nie dziwił się jej złości; oto już drugi raz spotykali się na balu w nieprzyjemnych okolicznościach, oto już drugi raz wyciągał przed jej oczy zażyłość, którą mimo wszelkich nieporozumień, dzielił z Leonardo. I bardziej zastanawiające stało się dla niego, że choć jej mimika była tak pojemna, nie odnalazł w niej zaskoczenia, gdy oczy Puchonki znalazły się na sylwetce Leonardo, choć niewątpliwie sam Ezra w duchu nadal dziwił się tej sytuacji. To zasiało swego rodzaju ziarno niepewności, któremu jednak nie pozwolił się zanadto rozwijać. Nie mogła przecież wiedzieć. Dodatkowo Basil skutecznie odciągnął chwilowo uwagę Clarke'a. - Dzieciaku? - wyłapał natychmiast, a jego wypowiedź zabrzmiała tonem zainteresowania. Zupełnie w tym zaginęła mu Bridget, która najwyraźniej przynajmniej chciała w jakiś sposób uspokoić swojego partnera. Zapewne zarówno ona jak i Leonardo dokładnie w tym momencie mogli zobaczyć to ironiczne, pełne wyższości wygięcie jednej brwi ku górze, jakby Clarke dawał jeszcze mężczyźnie szansę na cofnięcie słów. Nieznacznie też się wyprostował, wykorzystując tę minimalną różnicę we wzroście, aby wyraźnie spojrzeć na mężczyznę z góry; to doskonale wyrażało jego stosunek do pseudo agresywnego warknięcia, w końcu zręczność w zaklęciach nie była mu obca, a u swego boku miał przecież ćwierćolbrzyma, który z mugolskimi sposobami rozwiązywania konfliktów był świetnie zapoznany. - Ale trochę manier, przecież to nie było celowe. To przykre, gdy dojrzałość nie idzie w parze z kulturą, nie sądzisz, Leonardo? - Cmoknął, wyrażając swój żal za zachowanie Basila, ale i lekceważąc to znaczące, choć jeszcze nie bolesne uściśnięcie ręki. Zwyczajnie mu się to nie podobało - jego umowa z Bridget nie zakładała wierności i wyłączności, o wiele bardziej - choć oczywiście nie jedynie - przejmował go wiek jej partnera. Zacisnął zatem wargi, słysząc określenie użyte przez Puchonkę i cały fałsz tej wypowiedzi. Zapewne Leonardo mógł czuć drobne reakcje ciała Ezry; wszelkie spięcia i nieświadome drgania. - Twój chłopak... Bridget, głuptasie, nie słuchałaś przed chwilą? Wedle standardów Basila także przecież wpisujesz się w wiek dziecięcy, zatem jego plany wobec ciebie na pewno nie będą dorosłe, prawda? Rozumiecie, jakie byłoby to degustujące... - odparł w tym samym tonie i zmierzył mężczyznę ponownym spojrzeniem, tym razem jeszcze silniej oceniającym. Energia młodości i buty, pewności siebie napędzanej swego rodzaju narcyzmem kontrastowała się z utwierdzoną dojrzałością; było już jasne, że z ich kontaktu posypać się mogły tylko iskry. - Nie szkodzi, Bridget, też bym się na twoim miejscu nie chwalił... - wypalił, po prostu nie mogąc się powstrzymać przed tym przytykiem. I udał, że zupełnie nie wyłapał drugiego dna, jakim był fakt, iż sam zapomniał jej o pewnych rzeczach powiedzieć.
Wydarzenie towarzyszące: nadal tańce Wylosowane kostki: - Zdobycze: -
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Pewnie Alexis nie osiągnąłby sławy, ani nie założył zespołu... gdyby nie wziął się ostatecznie w garść i nie przytłumił nieco swojej choroby... W innym wypadku popadłby totalnie w mrok i oddał całkowicie swojemu szaleństwu. Z jednej strony był Iridionowi wdzięczny za potrząśnięcie nim; to co udało mu się osiągnąć mimo wszystko jest sporym sukcesem. Dzięki temu przynajmniej nie klepie teraz zarówno biedy, ani nie wylądował gdzieś pod mostem, albo co gorsza... na nowo w wariatkowie. Zaś z drugiej... to, że tak naprawdę zawracając mu w głowie miał w tym swój jakiś cel i go tylko wykorzystał, a resztę w zasadzie miał gdzieś... Cóż, ta znajomość miała swoje plusy i minusy. Blackwood miał ochotę zwyczajnie zapomnieć o tych negatywnych jej aspektach, a wraz z tym wymazać jego osobę z pamięci na tyle, na ile to możliwe. Z czasem pewnie pustka w sercu się zapełni, a ten pacan zniknie z jego umysłu bezpowrotnie, pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienia. Nie chciał wplątywać Segovii w ten cały pochrzaniony dramat z Comą, a stało się to nieumyślnie, przypadkowo. Skąd mógł wiedzieć, że na tym występie dojdzie między nimi do tej ostatecznej kłótni...? Dobrze, że nie miała mu tego za złe, w końcu to nie jego wina! Było, minęło, nie ma sensu do tego wracać, ani dłużej roztrząsać. Istotnie, rozumieli się doskonale już od czasów szkolnych i to się nie zmieniło. Gdyby nie to, że nie chciał w oczach innych wypaść gorzej, rzuciłby szkołę. A tak... to go jakoś motywowało na tyle, by przez nią przebrnąć, pomimo pewnych przeszkód, które mu się po drodze napatoczyły. Mniejsza z tym, mają to daleko za sobą i koniec tematu! On również miał pewne wątpliwości co do tego całego balu charytatywnego, jednak... gdy coś obieca, to się z tego wywiązuje. Poza tym kobieta wystarczająco go zachęciła, aby nie zrezygnował w ostatniej chwili. Po dokonaniu wyboru odpowiedniego stroju, szybko znalazł się w domu Ivanowej mając świadomość, że już nie będzie odwrotu, jak przekroczy próg. Alexis od zawsze był pewny siebie, może czasem zbyt pewny... Lepiej tak, niż być jakimś tchórzem, czy dupą wołową zamiast facetem! Nie potrafił powstrzymać się od komplementu... sam cisnął mu się na język, co on miał na to poradzić? Podobała mu się ogółem, czego ukryć się nie dało, a w tej sukni... och! Racja, nic nie było w stanie zepsuć jej cudownego wyglądu, ot co. Musiała mu to wybaczyć, jeśli poczuła się przez to dziwnie, czy nieswojo! Z każdym kolejnym łykiem ten drink, który otrzymał od barmana smakował mu coraz bardziej, pomimo początkowego skrzywienia jakie wywołał na jego twarzy. - Czemu mnie to nie dziwi... magią tu zalatuje na kilometr. - stwierdził z uśmiechem, dorzucając coś od siebie do wypowiedzi Segovii. Sam niezbyt często czarował, ale nie był w tyle, wiedział co i jak, a takie miejsca jak te były dosłownie przesycone magią! Czego idealnym przykładem jest odnalezione przez niego skrzeloziele w trunku. Chciał się pochwalić, bo czemu nie? - No co? Chciałem ci pokazać, co mi się trafiło! Gdybym chciał ci zaimponować, zrobiłbym to inaczej. - roześmiał się wesoło, puszczając jej perskie oczko, gdyż ta sytuacja nadal była zabawna. Było mu miło, czując jak zamyka jego dłoń z tą zieloną kulką w swojej. Szklanka ciemnowłosego także została całkiem szybko opróżniona, przez co i sam smutno westchnął. Tak samo jak ona, miał ochotę na więcej. - Ja też... Zgadzam się, może najpierw coś zjedzmy, a potem pomyślimy o większej ilości procentów. Sam niczego nie tknąłem przed przyjściem tutaj. - nie zaprzeczył i przytaknąwszy głową nie protestując ruszył wraz z nią do wielkiego stołu, trzymając delikatnie za rękę. Skrzeloziele pewnie schował do kieszeni marynarki, coby mu nie przeszkadzało w dalszych ruchach. Ujrzawszy te wszystkie łakocie, aż ślinka ciekła! Patrzył na furę żarcia błyszczącymi się oczami. Tym razem wziął to co Segovia i postawił na samsy, których także nigdy nie próbował. Owszem, był trochę głodny, ale nie w tak wysokim stopniu, by miał pałaszować łapczywie. W przeciwieństwie do swej partnerki robił to wolniej, dokładnie przeżuwając każdy kęs, aby łatwiej je połykać. Ewidentnie było widać, iż tego potrzebowała, więc nic do tego nie miał, nie, nie! - Mmm, to było wyśmienite, prawda? - zagaił do Ivanowy, oblizując usta ze smakiem, po tym jak i on dokończył swoją porcję. Nagle coś mu znowu dowaliło, mianowicie naszło go na bycie niezwykle szczerym... robiło się coraz ciekawiej, doprawdy!
Wydarzenie towarzyszące: Kolacja Wylosowane kostki:4 Zdobycze: Kulka skrzeloziela + mówienie samej prawdy przez cały wieczór!
Ostatnio zmieniony przez Alexis Blackwood dnia Czw 10 Sty 2019 - 22:03, w całości zmieniany 1 raz
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki: 4 Zdobycze: Butelka wina Rossidi Orange, Miniatura Drogi Mlecznej
Nie mógł przestać się uśmiechać, wciąż rozbawiony licytacją. Wyglądało na to, że Victoria, widząc czy słysząc swoją synową, specjalnie spłatała jej figla. Tak czy inaczej Dorien bardzo się cieszył, że miał wsparcie matki, która zachowywała się względem Aurory zupełnie naturalnie. Mężczyzna dał się zaciągnąć żonie do baru, przy którym zebrane było wiele osób. Nic zatem dziwnego, że spotkali kolejne znajome osoby, w tym dziewczynę, w której Aurora rozpoznała ministerialną praktykantkę (?), pracującą w Biurze Bezpieczeństwa. Początkowo Dorien wstrzymał się z wyborem napoju, zarówno ze względu na przegląd wzdłuż i wszerz oferty, jak i pozwolenie żonie na jak najszybsze zamoczenie ust w drinku. Nie miała możliwości napić się alkoholu od około roku ze względu na ciążę i karmienie dziecka, a znając upodobanie Aurory w słodkich drinkach, nie chciał kazać jej dłużej czekać. Sam zdecydowanie wolał kwaśne drinki, ale ten, po tym jak umoczył dziób w szklance Aurory, uznał za na tyle dobry, że sam poprosił to samo. Skądś kojarzył tę dziewczynę. Hmm… Aurora miała rację, na pewno minął tę młodą damę kilkukrotnie na korytarzach Ministerstwa, ale już w trakcie tych przypadkowych spotkań czuł, że widział tę twarz. – Miło cię znów widzieć – odezwał się z subtelnym i profesjonalnym uśmiechem, zupełnie nie dając po sobie poznać, że nie ma pojęcia skąd ją zna i totalnie, przynajmniej na razie, nie powiązując jej z Calumem – Dorien Dear – przedstawił się, podając rękę towarzyszącemu jej chłopakowi i dodał, że to żona ma tę przyjemność pracy z Hariette, choć właściwie nie miały jeszcze okazji ze względu na urlop macieżyński małżonki – Ja jestem tylko amnezjatorem. Odeszli od baru na tyle, że nie dostrzegł podchodzącej tam właśnie @Vivien O. I. Dear i Cassiana, a oni zapewne też nie zobaczyli Doriena i Aurory ze względu na gęstość zaludnienia. Na pewno za chwilę się spotkają.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Bal Ministerstwa Magii z pewnością był wyjątkowym wydarzeniem. Od dłuższego czasu Silvia słyszała tylko o tym. Każdy miał w planie chociaż spróbować się tam dostać, pokazać, udawać, że się dobrze bawi. Jej to w ogóle nie obchodziło i nie jarało. Jako zwolenniczka mniejszych tłumów, miała swoje prywatne plany na sylwestra: obżerać się chrupkami, oglądając głupkowate filmy w telewizji, w mieszkaniu w Londynie. Jednak kilka dni przed sylwestrem stało się coś, co zmusiło dziewczynę do całkowitej zmiany planów. Odezwał się do niej Remor. Remor to nie kto inny jak jej bardzo dobrzy znajomy, pomimo znacznej różnicy, która ich dzieli. Był jednym z nielicznych, którzy pomogli dziewczynie, kiedy pojawiła się na samym początku na Wyspach. Był jej wsparciem, niczym jakiś starszy brat, którego nigdy nie miała. Zaoferował jej właśnie udział w tym balu. Nie chciała, ale cóż, zgodziła się pójść. Dlatego właśnie w Sylwestrowy wieczór stawiła się dokładnie tam, gdzie się umawiali i Remor obiecał na nią czekać. Kompletnie nie wiedziała, jak powinna się ubrać na to wydarzenie. Ale skoro to miał być bal i to jeszcze w takim miejscu jak Ministerstwo Magii, musiał się godnie prezentować. Postawiła na suknię w kolorze słońca, którego tak bardzo jej brakowało w Wielkiej Brytanii. Uznała, że wygląda w niej bardzo dobrze. Bez większego problemu dostała się do środka, kiedy poinformowała, kto na nią tam czeka. Ogrom tego wydarzenia zaskoczył ją. Nie spodziewała się tylu ludzi, tak znaczących osobistości i przede wszystkim takiego przepychu. Co dziwne, poczuła się troszkę jak w domu, kiedy to jej papa organizował wystawne przyjęcia w ich posiadłości. Odnalezienie Remora wbrew pozorom nie stanowiło większego problemu. Mężczyzna jak zwykle górował nad innymi wzrostem i wyróżniał się w ten pozytywny sposób. Dlatego Włoszka bardzo szybko go odnalazła. -Tak się cieszę, że Cię widzę! - zaświergotała, nim postanowiła przytulić mężczyznę w geście powitania. Popatrzyła chwilę na niego, zauważając, że bardzo korzystnie się prezentował tego wieczoru. - To co, od czego chcesz zacząć? Słyszałam, że wiele ciekawych atrakcji tutaj przygotowali. - zagaiła rozmowę. Była cholernie ciekawa, co się wydarzy tego wieczoru, w szczególności że już teraz, gdzieś tam w oddali mignęły jej znajome twarze. Na pewno zapowiadało się ciekawie.
Jego skromnym zdaniem, powiedzenie, że dzieją się tutaj różne dziwne rzeczy, to było zdecydowane niedopowiedzenie. Ale mimo wszystko, cieszył się, że ktoś jeszcze prócz niego to zauważył. A jeśli to była Padme to już w ogóle był miły zbieg okoliczności. Mogło to oznaczać, że prawdopodobnie nie wypadł w jej oczach na takiego idiotę, jak mu się wydawało. Zapewne dowiedzą się tego później. W chwili obecnej mieli większe zmartwienie. Bo jakimś dziwnym trafem kurczak kobiety postanowił, kolokwialnie mówiąc, spierdolić jej z talerza, ku ogólnej uciesze publiczności zgromadzonej wokół nich. Selwyn starał się usilnie jakoś załagodzić sytuację, odciągnąć uwagę od dziewczyny, ale i tak skończyło się to wszystko w taki sposób, że uciekła na taras zapalić papierosa. -Padme, poczekaj! - krzyknął za nią. To zaskakujące z jak zawrotną prędkością kobieta potrafiła lawirować w tłumie ubrana w szpilki i suknię, która zdecydowanie do najbardziej komfortowych nie mogła należeć. W końcu jednak ją złapał, kiedy już ćmiła spokojnie papierosa. Spojrzał na nią, zauważając, że dziwne, ale pasował do niej ten papieros. Uśmiechnął się delikatnie i podszedł do kobiety. -Zechcesz mnie poczęstować? - zapytał, opierając się plecami o barierkę. Kiedy dostał papierosa, odpalił go krótkim machnięciem swojej różdżki i zaciągnął, z ciekawością rejestrując wiśniowy smak na podniebieniu. Spojrzał na nią, próbując wymyśli, co właściwie powinien powiedzieć adekwatnego do całej tej sytuacji, ale miał tylko jedno w głowie: -Ten wieczór to porażka. - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język. Czuł, że musi to jakoś sprostować, wyjaśnić, byle by nie pomyślała, że chodziło mu o towarzystwo. -To znaczy, tu się dzieje coś cholernie dziwnego i nie czuję się z tym dobrze. Może spędźmy jeszcze utaj kurtuazyjne pół godziny i się zwijajmy? Propozycja dla niego samego była bardzo kusząca. Miał wrażenie, że z dala od widoku tych wszystkich ludzi, zarówno on jak i ona mieli poczuć się o wiele swobodniej. Nieskrępowani przez natarczywy wzrok ludzkości czy te dziwne wypadki. -Zapraszam Panią na licytacje. - powiedział, kiedy oboje dopalili już papierosy. Wrócili do zatłoczonej bali i do głównego zainteresowania. Licytacja była bowiem charytatywna i wszystkie zyski z niej miały iść na rzecz leczenia ludzi w Mungu. Selwyn kibicował takim przedsięwzięciom. Dlatego, kiedy pojawił się interesujący go przedmiot, zaczął zawzięcie licytować. Stawka rosła z każdą sekundą, ale on się nie poddawał. Niestety, w ostatnim momencie przelicytowała go jakaś starsza kobieta. Zaklął pod nosem siarczyście, mocno z tego faktu niezadowolony. 20 galeonów hipogryfowi w dupę... -Na cholerę tej starej babie coś takiego? - zaczął się głośno uskarżać, mając głęboko w poważaniu fakt, że mogli go słyszeć ludzie wokół nich.
Wydarzenie towarzyszące: Licytacja Wylosowane kostki:3 i 1 Zdobycze: 1 punkt dowolna umiejętność, nic więcej
Słowo "tłum" nie oddawało w pełni tego, co działo się w Sali Konferencyjnej. Ludzi było mnóstwo, co chwilę ktoś wchodził i wychodził, ale Silvy nie sposób było nie zauważyć. Z jakiegokolwiek powodu zdecydowała się na kreację w tym kolorze - wyglądała przepięknie. I elegancko biorąc pod uwagę fakt, że niektóre z krążących tu pań jego zdaniem ubrały się zbyt... skromnie. Laverne miał swoje staroświeckie przekonania i był szczerze wdzięczny iż jego dzisiejsza partnerka nie świeciła rozcięciem sukni w nieodpowiednim miejscu. - Złoto. Dobry wybór, mój ulubiony kolor. - Uśmiechnął się kącikiem ust, oddając jej w pełni swoją uwagę. Wcale nie musiała wyrażać zgody aby mu towarzyszyć, a jednak uczyniła mu tę przyjemność. Tego typu przyjęcia nie należały do jego ulubionych stąd i był rad, że nie musiał stawiać temu czoła w pojedynkę. Nie spodziewał się jednak uścisku, ale było to miłe zaskoczenie. Odwzajemnił, trzymając kobietę przez chwilę tuż przy sobie. Jej suknia pasowała kolorem do jego złotych spinek od mankietów oraz poszetki, choć tego nie planowali. Albo mu się przesłyszało, albo gdzieś nieopodal usłyszał znajomy głos. Selwyn? Remor uniósł głowę i po chwili dostrzegł go przedzierającego się przez tłum. Chyba próbował kogoś dogonić, zresztą trudno orzec. Być może złapią się później. - Jeżeli nie masz nic przeciwko, chętnie zaproponowałbym ci drinka. Ten pomysł już od początku przewijał mu się przez myśli, ale zdecydował się na nią zaczekać. Nie wypadało by to kobieta miała szukać mężczyzny. Delikatnie i niezobowiązująco objął ją w pasie ramieniem, by podczas gdy on torował jej drogę przez tłum czuła się pewniej i nigdzie mu nie zniknęła. Zamówił po jednym drinku, identycznym dla nich obojga. Nie do końca zorientował się co barman dolał im do szklanek, ale ich barwa nabrała grafitowego odcienia. No cóż, ciekawostka. Wręczył jej jeden i spojrzał na swój bez przekonania. Z daleka czuć było gryzącą woń pieprzu, ale nawet gdyby był to eliksir pieprzowy nie byłby to zły wybór; ostatnio miał jakiś uporczywy kaszel. - Na zdrowie.
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:Kostki Zdobycze: -
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Pojawił się w idealnym momencie, dając im czas na to by w spokoju, bez spóźnienia wejść do środka i zdecydowanie nie uszło to uwadze Elijaha. Potrafił docenić punktualność. Na jego uwagę uśmiechnął się nieco, a w rzeczywistości sprawiła mu ona więcej przyjemności niż pozwolił sobie pokazać. – Ten frak rzeczywiście nie zasługuje na to żeby wisieć w szafie. – skomplementował go z niejakim rozbawieniem, przypominając sobie ich krótką, ale jakże pełną emocji korespondencję. Trzeba przyznać, że kiedy zapraszał go na bal, miał pewne wątpliwości, a przy tym i problem z odpowiednim doborem słów, teraz jednak utwierdził się w przekonaniu, że dobrze zrobił, oferując mu posadę jego dzisiejszego partnera. Chrzanić to co pomyślą sobie ludzie, ważne było tylko to, że oni sami wiedzieli jak przedstawia się sytuacja. Miał u boku przesympatyczną, tryskającą energią osobę i zamierzał przeznaczyć ten wieczór na wyśmienitą zabawę. A przy tym obiecał sobie dołożyć wszelkich starań, by i Rivai zapamiętał go jak najlepiej. – Nie sądzę żeby cokolwiek mogło Cię pohamować, zwłaszcza ja. – wzruszył ramionami z udawaną bezradnością. Liam cały kipiał szczęściem i szybko okazało się, że w jego przypadku jest to niezwykle zaraźliwe. Swoim zwyczajem paplał radośnie, a cała ta gadaninia nie przeszkadzała mu w najmniejszym stopniu, wręcz przeciwnie, słuchał go uważnie z uśmiechem błąkającym się na wargach. Nie potrafiłby zwrócić mu uwagi bo nie uważał by w przypadku Liama istniał górny limit gadulstwa. – Może podźwignę drużynę na tym cudeńku – roześmiał się gorzko, aż za dobrze świadom jak słabo radzi sobie drużyna Ravenclawu. Długo nie potrafił wyjść z szoku, że udało mu się wygrać licytację. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, które choć raz postanowiło mu dopisać... cholerna, najnowsza miotła warta zapewne ponad pół tysiąca galeonów za marnego dwudziestaka! Cieszył się tak bardzo, że końcówki jego włosów nabrały barwy pastelowego fioletu i siedział tak z nimi przez dobrych kilka minut, nim zorientował się, że metamorfomagia wymknęła mu się spod kontroli. I trzeba przyznać, że niełatwo było mu przywrócić swoją fryzurę do upragnionego odcienia blondu, trudno było utrzymać swoje emocje w ryzach kiedy wokół było tyle wspaniałości. Szczerze mówiąc, i on myślał, że owe zwierciadło okaże się być jakimś niezwykle rzadkim artefaktem i w najlepsze kibicował Liamowi, aby udało mu się je zdobyć. A kiedy okazało się, że jest to zwykłe lusterko, wykrzywił wargi w nieładnym, jednoznacznym grymasie niezadowolenia. Wystawianie takiego przedmiotu na licytacji w Ministerstwie Magii było ewidentnym dowcipem. – Całkiem ładne. – przyznał, obrzucając ów przedmiot szybkim spojrzeniem i unosząc przy tym kącik ust. Poklepał go po ramieniu. – Potem spróbujemy raz jeszcze, może wyhaczysz coś lepszego od miotły. Perspektywa wypicia drinka wydała mu się nader pociągająca, energicznie skinął więc głową, nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Liam nieco zmienił ich plany. Zaśmiał się tylko i znów skinął głową. Znał Cherry dość dobrze, a i Ricœur nie był mu obcy, nie miał więc nic przeciwko aby do nich dołączyli. Kiedy Liam już wszystkich wyprzytulał, uśmiechnął się do krukońsko-puchońskiej pary. – Nic nie szkodzi, wszak panna Eastwood zna już me mienie. – nie spostrzegł, że mimo ślepoty, Krukon bez problemu odgadnął z kim ma do czynienia, był nazbyt pochłonięty obserwowaniem Cherry, która w swojej kreacji wyglądała naprawdę olśniewająco. W nieco teatralnym i żartobliwym, choć niewątpliwie szarmanckim geście skłonił się przed Puchonką i musnął wargami wierzch jej dłoni. – Jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj. – skomentował dość cicho, śmiało patrząc przy tym w jej oczy. Bez względu na to co sądziła na ten temat sama Eastwoodówna, to jak wielkim był fanem jej urody nie było tajemnicą. Już nie. Wyprostował się i, rozproszony, odruchowo wyciągnął rękę w stronę Krukona, dziwiąc się nieco kiedy została uściśnięta. Wyczuł ruch powietrza? Najwyraźniej... nie było przecież innej możliwości. – Rzeczywiście, niezwykle gustowna wstążka. – powiedział i nie było w tym ani odrobiny kpiny, był bowiem całkiem poważny. – Gdybym wpadł na to wcześniej, sam chętnie przyszedłbym w podobnej fryzurze. – właściwie od dawna imponowało mu to, że mimo oczywistej dysfunkcji, zawsze wyglądał nieskazitelnie. A przynajmniej schludnie. Podczas wydarzenia takiego jak to, wyjątkowo przemyślany wygląd nie był niczym dziwnym i z góry założył, że ktoś pomógł mu w doborze stroju i fryzury, jak jednak radził sobie na co dzień? Czy zawsze miał przy boku kogoś, kto wspomagał go w brnięciu przez codzienność? – Owocnie to mało powiedziane, nie mógłbym sobie tego lepiej wymarzyć. A Wam co się udało zdobyć? – wskazał ręką w stronę baru koktajlowego i skierował tam swe kroki. – Miałem w planach spróbować raz jeszcze, ale szklaneczka czegoś mocniejszego dobrze nam wszystkim zrobi. – w mniejszej sali było zdecydowanie ciszej, spokojniej. Szybko przyjrzał się ofercie niecodziennych drinków, a jego wybór padł na intrygujący napój, pachnący truskawką i nutą mięty. Nader kuszący. Zwabiony, sięgnął po niego i zamoczył w nim wargi, upijając pierwszego łyka. Był pyszny, choć, jak na jego gust, nieco zbyt słodki. Z drugim łyczkiem wyczuł jednak coś innego, jakiś smak, którego nie potrafił zdefiniować, aromat, który wydał mu się znajomy, lecz niewystarczająco, by móc go nazwać. Przeniósł nieco nieobecne spojrzenie na Liama. – Czy mógłbym raz jeszcze rzucić okiem na Twoje lustro? – zapytał, uśmiechając się do niego kiedy dostał w swoje ręce ozdobne zwierciadło. Postawił niedopitego jeszcze drinka na barze i przesunął opuszkami palców po bogatych zdobieniach, skrycie doceniając staranność z jaką zostało wykonane. Wtem zerknął nieco w bok, a to, co napotkały jego oczy, na moment zaparło mu dech w piersiach. – Piękny... – wydusił z siebie, wyraźnie zachwycony. – To znaczy... piękne! – poprawił się, nie odrywając wzroku od swojego odbicia, wyjątkowo przystojnego, szalenie pociągającego. Przesunął palcem po zimnej tafli lustra, dotykając odbicia różowych warg. Końcówki jego włosów przybrały różowawy odcień, nie panował bowiem nad samym sobą. Może i Cherry była dziś piękniejsza niż zwykle, lecz on sam jakimś cudem prześcignął ją w urodzie.
Wydarzenie towarzyszące: bar koktajlowy Wylosowane kostki:5 Zdobycze: Błyskawica, samouwielbienie
Coś co kazało jej podrygiwać i niemal tańczyć w miejscu zaczynało powoli wyparowywać z jej organizmu, całe szczęscie, bo zaczeła widzieć jak idiotyczna była ta sytuacja. W normalnych warunkach nigdy by się nie zdecydowała na to by podejść do kogokolwiek kto się właśnie całował. Najpierw teściowa, a teraz to..? Co dziś jeszcze czekało austriaczkę, by mogła to dopisać do swoich prywatncyh gaf? Co się stało, się nie odstanie, prawda? Trudno. Nagła ucieczka zmiejsca zdarzenia była by prawdopodobnie jeszcze gorszym wyjściem niż zostanie. Odbębnią grzeczności i rozejdą się dalej. Choć trochę szkoda. Przywołała na twarz uśmiech numer osiem, najbardziej naturalnie wyglądający i uścisnęła dłoń chłopaka który towarzyszył jej współpracownicy. Odpowiedziała że jego również miło poznać, a gdzieś z tyłu głowy zadzwoniła informacja że nazwisko jakie nosił należało do czystokrwistych, co sprawiło że jej uśmiech nieznacznie się pogłębił. - Tak, panna Wykeham pracuje w moim dziale... - potwierdziła Aurora równocześnie wciskając Dorienowi łokieć pod żebra (nie to, że zabieg był zamierzony, ale wyżej nie sięgła. Naprawdę. Serio.). - Jesteś zbyt skromny Dorien. To wcale nie powinno było brzmieć tak surowo, zwłaszcza w kontraście dla nagle ciepłego tonu, z którym zwróciła się do dziewczyny. - Dobrze ci się pracuje? - odstawiła pusty kieliszek na tacę przechodzacego obok kelnera, podejmując decyzję o czyciu wyłącznie ognistej przez resztę wieczoru. - Zespół ma czasem naprawdę postrzelone pomysły... Zamilkła nagle, zupełnie jakby wpadła na jakąś myśl, po czym kontnuowała bez zwracania uwagi na krótką pauzę: - ... jak naprzykład ten laktator. Nie wiesz może kto to wymyślił? Dzięki niemu dziś mogę wyjśc na dlużej niż tylko kilka godzin. Jej twarz rozświetlał już zupełnie naturalny, łagodny uśmiech. Troska współpracowników kompletnie ją rozczuliła i rozbawiła. Podobnie jak życzenie by wróciła szybciej do pracy. Oczywiście nie było to możliwe na tym etapie, bo każdą jedną myśl wypełniała jej córeczka, ale zdecydowanie urządzenie było przydatne. Choć może warto było też dodać że jej mąż pewnie by ją zabunkrował w domu, gdyby wiedział że planuje wrócić wcześniej do pracy.
Nie przeszkadzało mu spóźnienie. Prawdę mówiąc, Louis w pełni liczył się z tym, że nie będą pierwszą parą w Ministerstwie Magii - poważnie, toż to nawet nie wypadało! Musieli sobie zbudować dobre wejście i nawet jeśli Elaine nie miała pojęcia o tych planach, to była w nich jak najbardziej uwzględniona. Lou, w swoim białym garniturze (z delikatnymi wzorami, które w odpowiednim świetle połyskiwały niczym obsypane drobniutkim brokatem), nie prezentował się nawet w połowie tak pięknie jak jego partnerka. Był równie zachwycony, co jej rodzicielka, nawet jeśli nie odrobinę bardziej, bo to przecież jemu miała panienka Swansea towarzyszyć. - Ach, dziękuję - nie czekał wcale na komplementy, jeszcze przed wejściem do Ministerstwa Magii piejąc odnośnie prezencji Elaine. Nie szczędził słodkości, poniekąd również siebie samego w tym wszystkim chwaląc - w końcu pomógł jej z dobraniem tej boskiej perfekcji. Uśmiechnął się szeroko, obserwując Krukonkę. - Mam jednak wrażenie, że przy tobie nikt nie zwróci na mnie uwagi... Właśnie po to zajmuję się modą, wiesz? Żeby dobrać odpowiednie "opakowanie" dla tak pięknego człowieka... - Rozmarzył się. Uroda Elaine kupowała go pod każdym względem i Louis nie ukrywał wcale tego, że należała do jego ukochanych modelek; wszak fascynował się jej zdolnością metamorfomagii jak głupi. Patrzył na nią i nie widział tylko uśmiechniętej przyjaciółki, ale również jedno ze swoich lepszych dzieł. Nawet, jeśli źle to brzmiało. - Idealnie - przytaknął, wznosząc toast drinkiem o dźwięcznej nazwie "Malinowe westchnienie". Skosztował go i uznał, że jest całkiem niezły... a już z pewnością nie zdołał się powstrzymać przed zostawieniem go sobie na później. Zresztą, nikt barku nie zamykał, mógł do niego zaraz wrócić. - Hm? - Zdziwił się, podążając za Elaine do lustra. Tak jej się podobała ta kreacja? Z uśmiechem przesunął spojrzeniem zarówno po sobie, jak i po niej. - Schlebiasz mi - zaśmiał się, chociaż jakimś cudem sam nie mógł powstrzymać się od gapienia na Elaine. Tylko... tylko, że jego wcale teraz nie obchodziła jej suknia. Ani dodatki, ani fryzura. Merlinie, nie był w stanie oderwać wzroku od jej ust... Nie obejrzał się za jakąś kobietą, o której Krukonka wspomniała. Nie zarejestrował wypowiedzi o robieniu zdjęcia, odpowiadając tylko niezbyt przytomnym "mhm". Zaraz potem już przyciągał do siebie dziewczynę, składając na jej wargach słodki pocałunek, tchnięty magią zawartą w dopiero co wypitym drinku. Przyjemnie było mieć kogoś tak blisko. Lou nie bał się objąć Elaine, chociaż nie trzymał jej wcale kurczowo - prawdę mówiąc, sam pocałunek trwał bardzo krótko, bo chłopak zwyczajnie nie wiedział czego się po niej spodziewać. Dość szybko odzyskał własny rozum, mrugając z zaskoczeniem, ale nie narzucając samemu dystansu. - Ja chyba... Huh. Czy to możliwe, żeby w Ministerstwie Magii dawali w drinkach amortencję? - Zapytał, szczerze zbity z tropu. - Bo po prostu oprzeć się nie mogłem, wybacz...
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:1 Zdobycze: Buziak od Elaine.
- Nie aż... nie aż tak? - Dalej nie radziła sobie z wyjaśnianiem, ale nie chciała przypadkiem zasiać niepewności w Fabienie. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby swoją paranoję przeniosła na nieszczęsnego Krukona. - Wyglądasz bardzo dobrze i z pewnością przyciągasz wzrok, ale twój strój nie jest tak nietypowy. Mam zdecydowanie więcej odsłoniętego ciała - wymamrotała, wsłuchując się w jego słowa i przyznając, że po prostu ma rację. Nie kłóciła się, potakując roztargnionymi skinieniami głowy i dopiero po chwili dochodząc do wniosku, że to mało inteligentny sposób komunikacji. - Masz rację, masz. Tak sobie musiałam trochę popanikować. - Zaśmiała się cicho na to stuknięcie w nos, a po jej policzkach rozlało się ciepło rumieńca. Fabien był... jedyny w swoim rodzaju. Potrafił sprawić, że zupełnie się rozluźniała, ale zaraz potem zabierał jej dech w piersiach. Czerwieniła się, czerpiąc mnóstwo przyjemności z jego towarzystwa i niezbyt rozumiejąc, jakim cudem ktoś może poprawiać jej humor aż tak intensywnie. I to wszystko pomijając fakt, że był po prostu niesamowicie ciekawą osobą. Chętnie do niego przylgnęła, zachęcona tym objęciem w talii. Zsunęła jej się przy okazji trochę marynarka, ale Cherry wcale się tym już nie przejęła - poprawiła ją tylko tak, by zwisała z jednego ramienia, lecz by nie miała szans wylądować na podłodze. Nie miała pojęcia skąd nagle obok nich pojawił się Liam, a zaraz obok niego Elijah. - O- och, Liam! Hej, hej - wydukała zaskoczona, pozwalając aby ją przytulił i obejrzał; to drugie trochę mniej jej się podobało, ale uśmiechu się nie pozbyła. Nie zdołała nawet włączyć własnego słowotoku, bo dalej trwał ten należący do niego. A potem przeniosła spojrzenie na Fabiena i zaśmiała się cicho, spuszczając nieco głowę i pozwalając, żeby wolne kosmyki włosów połaskotały ją w policzki. - Dziękuję... - ale, jak Elijah słusznie zauważył, znali się. Zerknęła na chłopaka tylko nieco zaskoczona tym określeniem "panna", ale przecież normalnie nie przykładała do tego żadnej wagi - no proszę, co odrobina Fabienowego towarzystwa mogła zrobić z człowiekiem. Znowu nie potrafiła odebrać komplementu, płonąc rumieńcem i mając wrażenie, że widać go nawet na tej całowanej przez chłopaka dłoni. Żenujące. - Wow, Błyskawica... Trochę się na nią zasadzałam, ty szczęśliwcu. Ja to się nieźle wzbogaciłam, jednak warto czasami pouczyć się trochę Zielarstwa. Można potem wyłapać całkiem cenne roślinki na takich licytacjach! Wszyscy mieli ochotę się napić, więc mogli wspólnie udać się do barku. Cherry zaskoczyło pytanie barmana o drinka - nie wiedziała, o co może poprosić. Zażyczyła sobie w końcu czegoś dobrego, żartobliwie dodając, żeby pasowało do dobrej atmosfery balu. Słodki napój przypominał jej lemoniadę, ale nie wnikała w szczegóły. Podobnie nie spoglądała na dziwne zachowanie Elijah, zamiast tego wpatrując się w wirujące na parkiecie pary. Nie odezwała się słowem do Fabiena w tej kwestii, nie chcąc go ciągnąć na siłę do tańca... ale nie mogła ukryć drobnego kołysania się wraz z przyjemnymi rytmami i z pewnością nie mogła ukryć tego, że oderwało to w pełni jej uwagę od wszystkiego innego.
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:4 Zdobycze: 200g
O dziwo, na koncercie bawiła się wyśmienicie. Nie była zwolenniczką spoconego tłumu, w dodatku wrzeszczącego i zapewniającego o swojej dozgonnej miłości kogoś, kto nawet nigdy tego nie usłyszy. Była wręcz zaskoczona tym, jak zadowolona wyszła... Nawet po tej całej żałosnej akcji, która odbyła się podczas samego wstępu. A to, że znajdowała się niemal na środku tego zamieszania, nawet jej nie przeszkadzało. Pociągnął ją za sobą, a ona na to zwyczajnie pozwoliła... Nie odsunęła się kiedy afera wybuchła, najwidoczniej kumulując się w tej dwójce od bardzo dawna. Obserwowała ich, czerpiąc dziwną satysfakcję z tego, jaką rolę odgrywała w tamtym momencie. Fakt, że Alexis poznał jej niezbyt piękne oblicze sprawiało, że jedynie bardziej lgnęła do jego towarzystwa. Tak chyba było od zawsze, prawda? Uczucie swobody było dla niej jak powiew świeżego powietrza, jak smak czegoś, czego od dawna pragnęła a nawet nie zdawała sobie z tego sprawę. A może jedynie powoli się torturowała, jakby na coś podobnego zasłużyła. Cóż, zasłużyła, jednak to zupełnie inna kwestia. -Zaimponować? Zaciekawiłeś mnie. Nie wiedziałam, że chcesz imponować komukolwiek.-Zawiesiła swoje uważne spojrzenie nieco dłużej na postaci mężczyzny, uśmiechając się przy tym lekko i o zgrozo! Chyba nawet zadziornie. Nie powinna poddawać się swoim humorkom oraz emocjom, które wręcz w niej szalały. Gdyby spojrzała na siebie w lustrze, na pewno nie poznałaby kobiety, która tam stoi. Dawny cień, którym była gdzieś zniknął... A pomimo tego, czego się dopuściła... Nigdy nie czuła się w swoim ciele tak dobrze, jak teraz. Pomimo tego, że wciąż odczuwała niedawną przemianę. Rany się goiły, zakryte materiałem, który pozwalał poruszyć ludzką wyobraźnię. Oh! Niech nie obraża jej manier. Oczywiście, że jadła z ogromnym smakiem, w widocznym w ruchach wyczekaniu... Może jednak odosobnienie, w którym postanowiła żyć sprawiło, że podstawowe zasady przyzwoitości i manier gdzieś uciekły? Mhm. Uśmiechnęła się szeroko na widok świeżo dostarczonych sumsów. Wtarła czyste palce o chusteczkę, próbując pozbyć się niewidzialnego brudu. Odwróciła się do swojego towarzysza, a skurcz jaki poczuła w żołądku wcale nie zelżał po spałaszowaniu tego dania. Zrobiła dziwną minę.-Tak. Jednak wciąż odczuwam niedosyt.-Powiedziała i rozejrzała się po stole. Jej wyprostowana sylwetka ponownie zwróciła się w kierunku mężczyzny.-Pozwolę Ci wybrać coś dla mnie. Zaskocz mnie.-Posłała mu spojrzenie, które jasno mówiło przed jakim wyzwaniem go postawiła.
Wydarzenie towarzyszące: kolacja Wylosowane kostki: - Zdobycze: prawda przez cały wieczór