Na parterze znajduje się magicznie powiększona sala konferencyjna, która to jest w stanie pomieścić w środku setki osób. Niektórzy nawet sądzą, że tysiące. Często używana do jakichś większych wydarzeń towarzyskich. Wybudowana została stosunkowo niedawno, w porównaniu do reszty miejsc w ministerstwie, kiedy to ówczesny Minister Magii zarządził powiększenie teraz dostępnej przestrzeni.
Autor
Wiadomość
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Mówiąc szczerze nie była typem dziewczyny, która kochała bale i wystawne imprezy. Od podeszw niezbyt wysokich obcasów pożyczonych od sąsiadki, przez sukienkę kupioną na przecenie, po czubek własnoręcznie upiętych włosów czuła się odrobinę niezręcznie. A jednak... to był jej pierwszy bal Ministerstwa. Poważna impreza z prawdziwymi grubymi rybami, a nie jakieś tam wesele (czyje by ono nie było), na które została zaproszona z przypadku. Tutaj naprawdę trzeba się było zachowywać, co wydawało się o tyle łatwiejsze, że sama czuła się ważniejsza. Ludziom w jej wieku niełatwo było tu wbić i Ettie czuła się bardzo wyjątkowo z faktem, że nie była byle jaką osobą towarzyszącą, ani nie znalazła wejściówki w płatkach śniadaniowych (czy skąd tam je brały inne leszcze), tylko była pracownikiem i nawet kojarzyła niektóre szychy z windy albo z korytarzy. Na pierwszym roku studiów, wafle! Tak właśnie pięło się po marzenia! Większym problemem niż jej poczucie własnej wartości stanowił jej partner. Początkowo zamierzała iść sama i szczerze mówiąc była przekonana, że nawdychała się jakiś oparów z kociołków na eliksirach, kiedy zgodziła się wkręcić Franklina, naprawdę myśląc, że to był dobry pomysł. Jej rozumowanie opierało się na tym, że będzie jej winny przysługę. Zaczęła jednak obawiać się, że nic nie było tego warte już rano, kiedy zobaczyła, że otagował ją na wizbooku. Franklin ani trochę nie był w jej typie. Generalnie był okej i może nawet całkiem do wytrzymania, nie tak jak z innymi, ale jednak nieźle... współpracowało jej się z nim na boisku. mimo wszystko... nie za bardzo chciała być kojarzona z wypackowanym, nienajbystrzejszym jak na jej standardy "wizboyem", za którym śliniły się jakieś głupie ciurle. No i jebany, wyglądał chyba lepiej od niej... Musiała jednak przełknąć gorycz i zażenowanie, trzymać gościa krótko i przynajmniej raz na piętnaście minut przypominać, że ona tu pracuje i ma się zachowywać. Miała szczerą nadzieję, że oceniała go zbyt pochopnie. Po wejściu od razu skierowali się do koktajli, chociaż Ettie obiecała sobie, że nie będzie pić dużo. Miała bardzo słabą głowę, a przecież musiała się prezentować. - Mój pierwszy i ostatni - zarzekła się przed samą sobą, biorąc jakiś czarny drink. Kierowała się wyłącznie tym, że byczo wyglądał i to musiał być błąd, bo nigdy w życiu nie piła nic tak obleśnego. Cokolwiek było w środku nigdy w życiu nie powinno było zostać zmieszane. Jakimś cudem przełknęła łyk, ale jej żołądek nie był już taki dzielny. Trunek był tak paskudny, że tocząc wewnętrzną walkę z torsjami, nie zwróciła uwagi jak to cholerstwo paliło w gardło, ani że dymiło jej z uszu. - Merlinie... - jęknęła, odstawiając szklankę z drinkiem i zakrywając dłonią usta - Muszę czymś przykryć ten smak.
Była świadkiem tych tragicznych wydarzeń, a może lepiej by było nazwać ich żałosnymi... Wiedziała, że zmienili się niemal nie do poznania, jednak wtedy spod sceny, omal nie doznała szoku widząc go na scenie. Nie przypuszczała, że osiągnął to, o czym prawił jeszcze w szkole. Może nawet nie za bardzo mu wtedy wierzyła? Kiedy pierwszy raz go spotkała, był jedyną osobą, która mogła zrozumieć to szaleństwo czające się w zielonych oczach kobiety. Był jedyną osobą, która dzieliła ją od wyrzucenia ze szkoły, w której nawet nie chciała być. Wiedziała jednak, że musiała tam pozostać. Myślała, że wystarczył jej do szczęścia brat, z biegiem lat uświadomiła sobie, że już wtedy stali się sobie obcymi osobami. Najwidoczniej udawanie naprawdę dobrze im szło. Nawet sama się nie zorientowała! Może zbyt pochopnie podjęła decyzję o przybyciu na ten bal charytatywny. Jednak kiedy Alex pojawił się w drzwiach jej domu, wszystkie jej wątpliwości się rozwiały. Jakby ta jego pewność siebie, z którą wkroczył do środka uświadomiła jej, że czas najwyższy wyjść. Skoro on był gotów aby zerwać ten niezdrowy plaster, który przyklejał od kilku lat jak maniak... Ona również mogła to zrobić. I nie, komplement rzucony w jej kierunku wcale nie pomógł... Ani... Troszeczkę. Drink, którym raczył ją barman najwidoczniej sprawił, że odezwał się w niej narcystyczny głosik. Oczywiście, zawsze tam był jednak dzięki trunkowi mógł on ujrzeć światło dzienne, nawet jeżeli miałoby to trwać jedynie przez moment. Spojrzenie, którym obdarowywał ją Alex niezmiernie jej schlebiało, no bo w końcu naprawdę było na czym zawiesić oko! Prezentowała się niesamowicie! I nawet zmęczenie i ciemne cienie pod oczami, które skrupulatnie udało jej się ukryć nie były wstanie zniszczyć jej... Jak to nazwał? Olśniewającego wyglądu! Kiedy powoli sączył napój, jego działanie powoli przestało działać...-Niewiarygodne... Naprawdę musieli coś do niego dorzucić.-Mruknęła cicho kiedy na dnie jej szklanki nie zostało już nic, czym mogłaby się raczyć. Podniosła swoje spojrzenie na mężczyznę, a kiedy wyrzucił z siebie kulkę... Jej brwi powędrowały niemal pod linię jej włosów. Zaśmiała się i ujęła jego dłoń, przykrywając kulkę.-Niesamowity sposób na zaimponowanie kobiecie. Przykładanie jej do twarzy świeżo wyplutego skrzeloziela.-Mruknęła, wciąż rozbawiona. Przegryzła lekko dolną wargę.-Nie wytrzymam tutaj bez dodatkowej ilości procentów... Jednak jeżeli nie chcesz mnie zbierać z podłogi, musimy coś zejść.-Powiedziała spokojnie, dotykając nagą częścią ramienia materiału jego garnituru. Było przyjemne w dotyku. Tym razem ujęła jego dłoń i ruszyła w kierunku głównego stołu, aby zasiąść do kolacji. Cicho westchnęła kiedy na stole pojawiły się potrawy prawdopodobnie z każdego zakątka świata. Nie wiedziała jak bardzo głodna była, dopóki jej żołądek nie skurczył się od samego zapachu, który dochodził do jej wyczulonych zmysłów. Sięgnęła po samsy, których jeszcze nigdy nie jadła... A podobno wszystkiego trzeba spróbować, szczególnie kiedy mają taką opinię. Smakowały przepysznie, każdy kęs nabierał wyrazistości, co niezmiernie ją ucieszyło. Chciała więcej... Uśmiechnęła się delikatnie, chusteczką wycierając kącik ust, jakby można było w nim zobaczyć z jaką łapczywością zjadła to danie. Maniery chyba nie zostały jej odebrane, prawda? Oczywiście, że nie.
Wydarzenie towarzyszące: kolacja Wylosowane kostki:4 Zdobycze: mówię prawdę przez cały wieczór! pytać więc śmiało
Ze wszystkich osób, które mogłaby tu spotkać Hal był jedną z tych najbardziej sympatycznych, przez co Ruth bardzo widocznie odetchnęła z ulgą, gdy zauważyła, że właśnie on okazał się być jej ofiarą. W końcu mógł się okazać przecież jednym z rządka jej byłych lub Shawnem, którego Ruth kochała tak mocno, że prawdopodobnie z tej miłości oblałaby czarodzieja raz jeszcze. -Tak - przyznała natychmiast po jego pytaniu, reflektując się dopiero po chwili - Chyba... - zmarszczyła nos, ponownie pokazując po sobie zakłopotanie. W końcu dobrze wiedziała, jaką mistrzynią katastrofy potrafi być i że nie tylko po magicznej czekoladzie mówi językami. Po procentach zdarzało jej się przełączać na szwedzki i na dobrą sprawę żadnej wielkiej magii w tym nie było. Nieznacznym skinieniem głowy przyjęła do wiadomości jego nawisko, mimo że przecież przewijało jej się prawie codziennie podczas pracy w Hogwarcie, ale burknięcie "no przecież wiem" nie było najlepszym pomysłem w szczególności, że sama wyrwała pierwsza z chwaleniem się tym całym wittenbergiem. Trzeba przyznać, że nie spodziewała się po nim tekstu o Dearach i dałaby sobie rękę uciąć przed balem, że jeśli usłyszy to nazwisko, zareaguje jakkolwiek, tylko się nie zaśmieje, mimo to żart o eliksirach był tak trafny, że Wittenberg zaśmiała się w głos. Śmiech Ruth był czymś, co sama uważała za wymierający twór, bo zwykle tylko uśmiechała się półgębkiem lub stała jak mimoza, ewentualnie na wejście celowała w interesantów różdżką, ale żeby od razu się śmiać pod sufit? A jednak Hal był tak przesympatycznym i jednocześnie celnym we wnioskach czarodziejem, że nie potrafiła się nie śmiać, nie wspominając już o tym, że pomimo prawdopodobnych podejrzeń otoczenia, przeszłość dawno zostawiła za sobą i ani Dorien, ani jego austriacka żonka nie mieli dla niej większego znaczenia. Chyba. -Prawdę mówiąc nie wiem, bo wylałam wszystko na pana - wzruszyła ramionami patrząc na pusty kieliszek - Dostałam tak mało, może żałowali - zaśmiała się rozkładając ręce w obronnym geście. Serio, nie wypiła (jeszcze) nawet pół szklanki alkoholu, sama podejrzliwie podchodziła do każdego płynu, który znalazła na miejscu. Eliksiry, wszędzie eliksiry... Nawet się nie zorientowała, jak długo śmiała się serdecznie, dopiero po chwili orientując się, jakie paskudnie podkrążone od alkoholu cienie miał profesor. Z jednej strony głupio jej było pytać, z drugiej - przecież to była Ruth, najpierw sprowadzała na siebie katastrofę, potem dopiero myślała, jak naprawiać konsekwencje. -Dużo tych klasówek - zarysowała półokrąg pod swoimi oczami, wskazując, że mówi o jego workach z niedospania, oficjalnie rzecz ujmując. - Może zaklęcie? Jeśli kręci się tu ktoś z "Proroka", dopiszą sobie historię do tych cieni. A ich inwencja twórcza nie zna granic - zrobiła wdech, jakby chciała coś dopowiedzieć, ale ostatecznie zamilkła, dochodząc do wniosku, że informowanie kolegi z pracy o artykułach, że spała już chyba z każdym Dearem nie jest najepszą opcją na rozpoczęcie znajomości. Pomijając rzucanie w nim zakrwawionym jackalope, oczywiście. Zwróciła też uwagę na fakt, że wylicytowali te same książki dopiero, kiedy nauczyciel zwrócił na to uwagę, krótko rzucając wzrokiem na okładkę swojej, jakby pierwszy raz ją w ogóle zobaczyła. -Druga do licytacji była autorstwa Fairwyna, a ja chyba za bardzo cenię sobie własny komfort psychiczny, żeby ziało na mnie codziennie z półki to nazwisko - puściła prawie niezauważalne oczko do Hala, bardzo bezpiecznie podtekstem przyznając, że nie jest największą fanką runiarza. Wittenberg aka mistrzyni hipokryzji. -A pan? - zapytała przewrotnie - ja niedawno byłam po drugiej stronie barykady i znam te wszystkie sztuczki na pamięć - uśmiechnęła się niewinnie licząc na to, że nikt nie poinformował go, jak spaliła dziedziniec tylko po to, żeby zdenerwować ówczesnego asystenta OPCM, ot tak, bo go nie lubiła.
Bale i bankiety nie były niczym nowym dla Franklina - bywał na nich już jako młody chłopiec, u boku rodziców - grającego ówcześnie profesjonalnie w Quidditcha ojca i już wtedy znanej mamy projektantki. Wszystkie one były jednak czymś zgoła innym niż ten konkretny organizowany przez Ministerstwo. Gdy tylko dowiedział się, że inicjatywa ta będzie miała miejsce (a ponoć działo się to rokrocznie, dobrze, że był taki zorientowany...), postanowił znaleźć sposób, by się na niego wkręcić. Gdzie uderzył? Do Wykeham rzecz jasna - druga pała drużyny ponoć zagrzała sobie już krzesełko w jednym z biur Ministerstwa i z pewnością powinna mieć możliwość wkręcenia go na imprezę. Nie spodziewał się, że pójdzie jako jej partner, ale postanowił postarać się, by tej roli sprostać. Ubrała go matka, wysyłając mu listem "poleconym" (hehe) uszyty przez nią garnitur (widoczny na avatarze), on sam zadbał o to, by włosy tworzyły na głowie schludną fryzurę. Prezentował się bardzo dobrze, może faktycznie lepiej niż sama Harriette, choć nie zrobił żadnego komentarza tego typu. Żeby nie było - nie zamierzał jej przynosić wstydu, co to to nie! Chciał się postarać, zrobić dobre wrażenie nie tylko na niej, ale także na obecnych na balu gościach. Na pierwszy rzut oka nie widział wśród tłumu nikogo znajomego, a to tym bardziej motywowało go, by nie robić głupich min, nie śmiać się zbyt głośno, nie garbić się i towarzyszyć Harriette, której też zależało na zachowaniu twarzy - wszak znajdowała się wśród współpracowników i zapewne również szefostwa swojego biura. Postanowili na pierwszy rzut udać się do baru koktajlowego, zwilżyć usta i napoić się. Franklin uniósł pytająco brwi, gdy Ette zarządziła, jakoby brany przez nią drink był pierwszym i jedynym, po czym parsknął cicho i chwycił w dłoń kieliszek, który zawierał interesujący go napój. Prawie się nim opluł, gdy Gryfonka upiła swój własny i z uszu poszedł jej dym. - Aż tak źle? - zapytał, z obawą patrząc również na swój drink. Co prawda w smaku był przepyszny, do tego pięknie pachniał i nosił bardzo wdzięczną nazwę "malinowe westchnienie". Sam Eastwood westchnął, gdy po kolejnym łyku zerknął na Harriette i poczuł w sobie bardzo, ale to bardzo dużą potrzebę pokazania jej, że wyglądała dziś zjawiskowo. Nie robiąc wielkich zapowiedzi, nie pytając o zgodę, nie robiąc dziwacznych podchodów - po prostu pochylił się nad nią i złożył jej na ustach gorący pocałunek. Może jego słodycz zakryje gorzki smak jej pieprzowego koktajlu?
Wydarzenie towarzyszące: bar koktajlowy Wylosowane kostki:1 Zdobycze: całus od Harriette
Nie zwracał większej uwagi na to, ile tak naprawdę czekał czasu na to, aby w końcu dostrzec Padme. Ale kiedy już się pojawiła, zapomniał kompletnie o tym, że ma w dłoni żarzącego się papierosa. Mowę mu odebrało, złożenie składnej, logicznej wypowiedzi było wręcz niemożliwe do zrealizowania przez jego skołatany właśnie umysł! Wyglądała zjawiskowo i na pewno musiał zauważyć to KAŻDY kto w ogóle obok niej przeszedł. A on miał to szczęście, że właśnie tego dnia zgodziła się być jego partnerką. Merlinie, jakie on miał szczęście... Właśnie teraz zaczął to doceniać. -Padme... Wyglądasz zjawiskowo. - wyszeptał tylko po zdecydowanie zbyt długiej chwili. W końcu jednak jego umysł zaczął pracować normalnie, więc pozwolił mu na zrozumienie wypowiadanych przez kobietę słów i nawet znalezienie na nie odpowiedzi! - To trzeba było przynieść jakieś bukieciki? - zapytał, autentycznie przerażony faktem, że po pierwsze: czegoś takiego na zaproszeniu nie było, po drugie: on czegoś takiego nie miał i po trzecie: nawet o tym nie pomyślał! Kurde, za kogo ona teraz miała go wziąć... Aż strach było pomyśleć. - Wiesz, jeśli chcesz, to zaraz Ci odpowiedni wyczaruję. - powiedział po chwili, znacznie pewniejszym tonem, bo wymyślił jak zachować się w tak kryzysowej sytuacji. Miał tylko nadzieję, że będzie ona już zażegnana. Czy lubił tańczyć? Nie był jakoś specjalnie przekonany do tej konkretnej formy rozrywki. Nie mniej, potrafił tańczyć. Niejednokrotnie chodził z rodzicami na przeróżne bale, więc siłą rzeczy, taniec nie był mu kompletnie obcy. Poruszał się na parkiecie, jego partnerki nawet twierdziły że bardzo dobrze (by nie rzec, że świetnie!) ale czy to lubił? - Na pewno nie będziesz się ze mną nudzić. - to powiedziawszy wystawił ramię w jej kierunku, jak na dżentelmena przystało, wyrzucając niedopalonego papierosa. Nie był mu już dzisiaj potrzebny. Weszli do środka. Wszystko wyglądało wspaniale. Było przynajmniej ze dwie setki ludzi w środku. Nie lubił takich tłumów, ale nie mógł się teraz wycofać przecież z tego miejsca. Obiecał Padme dobrą zabawę i słowa zamierzał dotrzymać. Tylko że... niekoniecznie na trzeźwo. Drink na rozruch jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził. - Może zaczniemy od czegoś na lepszy humor? - zaproponował kierując swoje kroki w stronę baru. Był tu cholernie duży wybór przeróżnych drinków! Aż nie wiedział na co się powinien zdecydować. W końcu jednak wybrał i upił trochę, nieświadomy tego, co znajdowało się w środku. Odwrócił się w stronę Padme aby zagaić jakoś rozmowę, ale właśnie wtedy GO zobaczył. Mężczyzna tak przystojny, że nie był w stanie oderwać od niego wzroku. Te blond włosy, te niebieskie oczy. Ta sylwetka tak cholernie męska. Nigdy wcześniej nie poczuł niczego podobnego do mężczyzny. Kompletnie zapomniał na chwilę o tym, że obok niego była prawdopodobnie najpiękniejsza kobieta w tej sali. -Jaki on przystojny... - wyszeptał tylko, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że miał rozdziawione usta z wrażenia.
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:5 Zdobycze: -
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Przeklinałby dzień, w którym wysłał swoje rękopisy do wydawnictwa, gdyby nie zdawał sobie sprawy, że bez współpracy z nimi, nie byłby w stanie sfinansować swoich ekspedycji. Towarzysząca mu w życiu stoicka filozofia nie pozwalała jednak rozpamiętywać przeszłości, o narzekaniu na podejmowanie jedynych logicznych w tym czasie decyzji nie wspominając. Jego spór z wydawnictwem trwał w najlepsze od kilku lat, przez co Edgar jak rękawiczki zmieniał agentów, szukając jakiegoś, który w końcu będzie potrafił wynegocjować mu jakieś warunki, które go usatysfakcjonują. Jednak każdy kolejny zatrudniony baran, raczej prędzej, niż później, zamiast zajęć się tym, po co naprawdę ich zatrudniał, upierał się na próbę ocieplenia jego wizerunku. Tym razem charytatywny bal Ministerstwa był kompromisem. "Postoi pan, powygląda, wymieni uprzejmości z kilkoma osobami" - widać było, że dziewczyna była nowa... Wolał już jednak sypnąć knutem na oddział Munga, w którym sam z resztą czasem gościł i nawet posterczeć chwilę wśród ludzi, niż udzielać wywiadu o życiu osobistym, przekupionej do zadawania wygodnych pytań reporterce "Czarownicy". Nienawidził obłudy. I reporterek "Czarownicy". Nie śpieszył się z przybyciem. Zamierzał zostać jedynie kulturalnie do północy, a im krótszy miał być ten czas, tym lepiej. W sali konferencyjnej nie było absolutnie niczego, co mogłoby go zainteresować i gdyby nie to, że znów zaczął palić, co zapewniało rozrywkę w postaci okazjonalnego wyskoczenia na papierosa, nie ma mowy, że by tam wysiedział. Miał tylko szczerą nadzieję, że nikt nie zechce z nim rozmawiać. "Wymienianie uprzejmości" nie było jego najmocniejszą stroną.
Wydarzenie towarzyszące: żadne, bo wszystkie są niepoważne Wylosowane kostki: - Zdobycze: -
Bal, bale, wszędzie bale, a ludzi tłum, tłum nieznany i niezrozumiany, jakby przenikał przez najróżnorodniejsze struktury umysłu Matthewa, szczególnie analizowany, aczkolwiek nadal pozostający zagadką. Nie ma to jak wszędobylskie imprezy, w których jednak należy, czy tego człowiek chce, czy też i nie, wziąć po prostu udział. Zarąbiście - im więcej ludzi, tym o wiele gorzej, zdołał jednak zaciągnąć jednego ze studentów do wzięcia udziału w tak niesamowitym wydarzeniu - gdzie każdy dawał pieniądze tylko po to, by się pochwalić prestiżem oraz własną empatią, gdy prawda jednak była skryta za kurtyną niemożliwą praktycznie do zdjęcia, gdyż przyszytą tak naprawdę do sylwetek ludzi biorących udział w tym… czymś. Zastanawiało go mocno, dlaczego szefostwo kazało mu iść - podejrzewał jednak, że całość posiada wydźwięk w postaci zwyczajnego zaprezentowania własnych pracowników. A jako że otrzymał awans, nie mógł jakoś szczególnie przeciwstawiać się wymaganiom osób znajdujących się wyżej w hierarchii do władania nad całym składem Świętego Munga. Gdyby życie było o wiele mniej skomplikowane, dające po wszelkich możliwych mięśniach, na pewno mógłby teraz siedzieć w domku, a nie, zasiadać na mniej znanej imprezie. Jak myślisz, ile osób tutaj znajduje się z własnej, nieprzymuszonej woli? Zapytawszy w myślach, zapłacił za siebie odpowiednią kwotę, która podobno miała wspomóc najcięższe przypadki; czy jednak tak się stanie, tego nie był w stanie stwierdzić. Pozostawało mieć złudne szczątki nadziei, że zwyczajnie galeony trafią tam, gdzie powinny; trzymając obok siebie zwyczajną samotność, udał się z nią wraz do jakiegoś magicznego baru z koktajlami. Ubrany w jakieś bardziej eleganckie rzeczy, wydawał się tym razem o siebie znacznie lepiej zadbać; nuta perfum zdobiła jego mgiełkę enigmy, którą jak zawsze się otaczał; nie interesowało go nic innego jak towarzystwo książki, w którą postanowił się wczytać; przy sobie zaś miał torbę - charakterystyczną, znaną.Niemniej kuszące drinki wydawały się być dość dobrym towarzystwem do papierowego tekstu. - Wygląda jak śmierć. - wyszeptał do siebie najbardziej szczerze, przypominając sobie po części to, że dość często w pracy zabierał najróżniejszych pacjentów z jej dłoni - trzymająca kostuchę postać zdawała się równie nie smakować zbyt dobrze; niemalże natychmiastowo wypluł część zawartości ohydnego napoju na książkę. Miał tym samym ochotę powiedzieć charakterystyczne słowo, aczkolwiek ostatecznie się od tego wstrzymał. Zamiast tego - przeszedł do czyszczenia biednej książki, mimo iż poczuł uchodzącą parę z jego uszu - eliksir pieprzowy? Najwyżej. Niemniej jednak nie było mu dane użyć zaklęcia - z początku zepsuł efekt, potem patyczek się zablokował na dobre - próba nieznanego rzędu zdawała się zakończyć katorgę pobrudzonej książki, którą trzymał w dłoniach.
W ostatnim czasie działo się naprawdę dużo - kłótnia z Harriette, odnowienie relacji z Lilah, a także pojawienie się Padme sprawiły, że miałem niewiarygodny mętlik w głowie, zaś związany z awansem nadmiar pracy wcale nie ułatwiał sytuacji. Sylwester wydawał się świetną okazją do odreagowania, ale dziwnym trafem dość szybko okazało się, że wszystkie osoby, z którymi chciałem spędzić ten dzień miały już jakieś plany - młodsi przyjaciele wyjeżdżali, zaś rówieśnicy zamiast klasycznej domówki wybrali charytatywny bal w Ministerstwie Magii. Finalnie, choć nie byłem zwolennikiem takim sztywnych imprez, ja również zdecydowałem się na udział - wiedziałem, że tu na pewno spotkam kilka znajomych twarzy, a poza tym było to całkiem dobre posunięcie w kwestii mojej kariery, gdyż z tego co udało mi się dowiedzieć od Cassiana szef patrzył zdecydowanie przychylniejszym okiem na tych aurorów, którzy brali udział w tego typu wydarzeniach. Problemem okazał się jednak wybór partnerki - szczerze powiedziawszy zależało mi na tym, żeby dobrze się bawić jednocześnie nie wzbudzając w mojej towarzyszce zbyt wielu nadziei, co względu na moją wilową naturę było niestety częste. Choć najbardziej na świecie chciałem spędzić tę noc w towarzystwie pewnej Gryfonki to wiedziałem, że moje zaproszenie może ją przestraszyć, zaś Marceline, która naturalnie była moim pierwszym wyborem w kwestii tego typu wyjść pozostawała do końca ferii świątecznych u swojego ojca. W końcu zdecydowałem się zaprosić Odettę. Piękna Krukonka nie tylko nie pokładała we mnie żadnych szczególnych nadziei, ale również przez swoje urodzenie wyjątkowo dobrze rozumiała moje dziedzictwo. Ubrany w elegancki mugolski garnitur zgarnąłem dziewczynę i teleportowałem nas wprost do Ministerstwa. Upewniwszy się przy którym stole znajdują się plakietki z naszymi nazwiskami porwałem ją w stronę baru koktajlowego. Nie musiałem oglądać się za siebie by dostrzec, że wzbudzamy wśród mijanych ludzi naprawdę gorące uczucia - trudno się dziwić, bo spotykanie pary potomków wil nie było szczególnie częste. - Chciałem powiedzieć, że wyglądasz dzisiaj jak milion galeonów, ale obawiam się, że nawet taka kwota tego nie oddaje - rzuciłem zupełnie szczerze, choć odrobinę żartobliwie. Po chwili sięgnąłem po podanego mi przez barmana drinka. Smakował świeżo i lekko, zaś już po kilku łykach poczułem dziwne wibracje w stopach i silną chęć wybiegnięcia na parkiet. - Miałabyś ochotę zatańczyć? - zapytałem Odettę uśmiechając się lekko.
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:4 Zdobycze: -
Licytacje - rozgrywały się w najlepsze. Los zaś starał się do niego uśmiechnąć. Czy jednak uzdrowiciel wykazywał podobną chęć inicjatywy? Skądże. Zaczytany był nadal w swojej lekturze, niemniej jednak postanowił, zadecydował, kiedy to stał, patrzył się, ale nie prosto w oczy, że weźmie udział. Że postanowi przedrzeć się przez tłumy ludzi, by coś dla siebie zdobyć - niechaj ten wieczór będzie dla niego choć przez chwilę pozbawiony trosk, chociaż w ogóle się do tego nie nadawał. Trzeba było zacisnąć mocniej zęby, poprawić eleganckie ubranie, udać się dalej; z dala od cholernego napoju, który tak niszowo postanowił pozbawić go pewnej, mniej znanej choroby, a przy okazji - spowodować ostateczne zniszczenia, na które na szczęście zadziałało zwykłe zaklęcie. Bawić się jednak w czarodzieja nie zamierzał - jak szybko pojmał sobie różdżkę w dłoń, równie szybko postanowił ją schować w bezpiecznym miejscu - poza zasięgiem wścibskich oczu, poza zasięgiem zaintrygowanych spojrzeń, które go tylko i wyłącznie rozpraszały. Za dużo dźwięków; całe szczęście światłowstręt u niego występował wyjątkowo rzadko. Skupienie się wymagało dużych pokładów cierpliwości - na szczęście Matthew w żaden sposób nie posiadał jej niedostatku na tle własnych, pokruszonych, rozjuszonych nieraz myśli. Westchnięcie wydobyło się z jego ust, spomiędzy warg, kiedy to zaczytywał się w lekturę, choć postanowił choć na chwilę ją schować. Tajemnicze plotki dotyczące księgi… podobną posiadał w swoim gabinecie, a raczej posiadałby, gdyby nie fakt, że pożyczył ją pannie Sunny, która jednak nie pojawiła się w żaden szczególny sposób na jego oddziale. No cóż. Zaryzykował, postawił odpowiednią kwotę, niczym hazardzista, który uzależniony jest od tejże czynności. Całe szczęście, udało się. Tajemnicza książka, podobno taka, która ma zabronić mu dostępu do Świętego Munga, o ironio, trafiła w ręce samego uzdrowiciela. Śmieszyło go to - a przede wszystkim wprawiało w dziwne uczucie, że zabrał ją bez większej potrzeby; niemniej jednak, skoro posiadała w sobie tajemną wiedzę, to być może jednak zrobi z niej jakiś użytek? Odsunął się zatem od nieprzyjemnego tłumu, mając nadzieję na to, że otrzyma odrobinę spokoju, by móc przewertować kartki - i być może stać się odrobinę mądrzejszym z własnej, nieprzymuszonej dziedziny. Czy znajdowało się coś poza zasięgiem jego wzroku? Nie wiedział, ale miał dziwne przeczucie, że kiedyś mu się może przydać; a raczej kolejnym studentom chcącym postudiować zaklęcia z zakresu Magii Leczniczej. Stał, oparty o ścianę, unikający towarzystwa - zawsze i wszędzie, typowy Alexander, pozbawiony manier, pozbawiony drugiej duszy obok swojej własnej - zdrętwiały, pozbawiony emocji na twarzy, choć wyglądający na to, że nie przepada za ekspresją czegokolwiek.
Jej ciche "eeej!" połączone z delikatnym rumieńcem i klepnięciem go w ramię pokazywało jak bardzo się zawstydziła tą sytuacją. Zamarudziła coś o tym, że mógł ją ostrzec, ale ten uśmiech na jego ustach sprawiał że topiła się w środku, zamiast choć odrobinę się złościć. Kolejna licytacja dotyczyła jakiegoś przedmiotu astronomicznego, ale Dorien zareagował tak, że gdy wygrał, nie mogła nie czuć się jeszcze bardziej szczęśliwa. Mimo wszystko wciąż czekała na cios który miał na nią spaść, jak zawsze w dobrych chwilach. Jak zmiana koloru włosów Willow na rude podczas świąt. Nie miała nic przeciwko umiejętnościom jej córeczki, ale rude włosy, tak nagle... wyglądało na to, że będzie musiała się oswoić ze zmianami wyglądu znacznie szybciej niż w czasie nastoletniego buntu. - Chodźmy się czegoś napić - zaproponowała łapiąc go za dłoń i ciągnąc w kierunku baru koktajlowego. Spięcie jakie czuła w żołądku sprawiło że przy barze bez zastanowienia poprosiła o coś co wprawi ją w dobry humor. W końcu po coś miała ten laktator. Odebrała drinka i napiła się odrobinę. - Mmm! - zaskoczona wypiła więcej - Chcesz spróbować? Obłędnie smakuje. Oczywiście wciąż lubiła słodkie drinki. Nie miała problemów z piciem czegokolwiek, ale słodki smak... cóż, podobno tak działała nasza psychika. Ludzie lubią słodki smak, bo odruchowo kojarzymy go z pierwszym pokarmem jaki przyjmujemy. Jednak to nie słodycz wpłynęła na gwałtownie polepszający się humor. Szeroki uśmiech nie tylko wpłynął na jej twarz, ale i nie znikał z niego nawet na moment, gdy ktoś przypadkiem trącił ją ramieniem... ba, wciąż z tym samym uśmiechem sama przeprosiła tę osobę potrząsając energicznie jej dłonią. - Oh, patrz, ona przyszła do mojego wydziału zaraz po tym jak przeszłam na urlop! Muszę ją poznać! - zaczęła niemal podskakiwać z ekscytacji, trzymając jego ramię. Po chwili, Dorien trzymał w dłoni swój napój, a ona odstawiając swoją pustą szklaneczkę, złapała go pod ramię i energicznym krokiem zaczęla ciągnąć w kierunku drobnej, młodej dziewczyny. - Panienko Wykeham! - zawolała machając ręką do brązowowłosej panny która... właśnie została pocałowana. - Och! - Aurora zasłoniła dłonią usta i zachichotała. Stanęła w bezpiecznej odległości i dała parze nacieszyć się sobą, choć sama niemal tańczyła w miejscu w rytm muzyki słyszanej tylko przez nią. - Świetny był ten drink...
Tego typu bale były dla mnie niemal rutyną, do której musiałam przywyknąć od wczesnych lat nastoletnich. Na tego typu eventy chodziło się z narzeczonymi, brylowało i dawało się publicznie do zrozumienia, że jest się obytą personą. Choć od kilku lat unikałam tego typu spędów tłumacząc się pracą, to w tym roku zamierzałam jednak się pojawić - po pierwsze był to bal organizowany w Ministerstwie, po drugie miała się pojawić większość mojej rodziny i znajomych, więc w gruncie rzeczy istniała całkiem spora szansa na dobrą zabawę, nawet jeśli miałam pojawić się bez partnera. Całą sytuację odmieniło zaproszenie ze strony pewnego rudowłosego Niemca, dla którego cennej i inspirującej obecności byłam w stanie narazić się na plotki, a także na jeden wieczór zrezygnować z towarzystwa znajomych. Czułam swego rodzaju ekscytację związaną z tym wydarzeniem, co było wręcz do mnie niepodobne. Z tego powodu zadbałam nawet o uszycie nowej, wystawnej sukni. Wkroczyłam na salę wypełnioną całą masą ludzi u boku @Daniel Bergmann. Nie zastanawiając się zbyt długo podążyliśmy w stronę stanowiska z trunkami, by odrobinę wprawić się w tutejszy nastrój - sama stroniłam od alkoholu, więc zamierzałam zamówić coś lżejszego. Mój partner zamówił alkohol, ja zaś lekką kawę. Nie minęła chwila, a ja dostrzegłam dziwne zachowanie Daniela. Mężczyzna wysączył dość sporą ilość trunku i zupełnie nagle przestał mi okazywać zainteresowanie, zachowując dziwny, niepodobny do niego dystans. Bez wątpienia Bergmann był tajemniczy i żył na swoich własnych zasadach, dotąd jednak nigdy w jego towarzystwie nie poczułam się zepchnięta, co mimowolnie sprawiło mi pewną przykrość. Stwierdziłam, że może jednak zamówienie trunku będzie dobrym pomysłem, dlatego poprosiłam barmana o dźwięcznie brzmiącej nazwie. Wypiłam duży łyk chcąc poczuć się odrobinę lepiej i nawet nie zauważyłam, gdy moja irytacja zachowaniem nauczyciela poszła w dal. Serce zabiło mi szybciej i nagle wszystkie niejednoznaczne uczucia skierowane w stronę Daniela stały się dziwnie i nieogarnialnie płomieniste. Nie przejmując się niedawnym zachowaniem mężczyzny podeszłam do niego. - Nie uciekaj ode mnie - szepnęłam lekko, może odrobinę zbyt seksownie jak na miejsce, w którym w każdej chwili mogłam spotkać mojego szefa czy matkę. Przejechałam palcem linii szczęki mężczyzny, a następnie przysunęłam się do niego lekko składając na jego wargach pocałunek - nie ordynarny, nie gwałtowny, lecz delikatny, obdarzony charakterystyczną dla mnie subtelnością.
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:1, całuję rudego Zdobycze: miłość do rudego Zapłata:tu
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Lektura zdawała się być najciekawszym dla Matthewa towarzystwem. Wśród tańczących sylwetek, wśród rozmów na wszystkie możliwe tematy - to ona właśnie wpisywała się w ideał osoby znajdującej się tuż u boku; i nic mylnego. To była najczystsza w swej postaci prawda - książka była dla niego ciekawsza od wielu twarzy, które znał lub też i nie, choć nie zwracał na to uwagi; to książka stanowiła podwaliny do tego, by tutaj wytrzymać, no i przede wszystkim odbębnić to, czego nie lubił odbębniać. Towarzystwo ludzi go męczyło, towarzystwo ludzi zdawało się nie mieć na niego zbyt dobrego wpływu; zamknięty w sobie uzdrowiciel korzystał tylko i wyłącznie z dóbr w postaci możliwej do zdobycia wiedzy - w obecnym stanie nie interesowało go poruszanie sylwetką na lewo i prawo w rytm jakiejkolwiek muzyki puszczonej w tle, która zdawała się go delikatnie rozpraszać. Nie rozumiał większości istot - istot zamieszkujących tę niezwykłą, pełną zła podwalinę dla istnienia gatunku, do którego należał. Od czasu do czasu zerkał, od czasu do czasu zwracał uwagę na to, co się działo, aczkolwiek ostatecznie nie ruszał się ze swojego miejsca - umiejscowiony tuż obok ściany, opierał się o nią plecami, eleganckim ubraniem, za którym nie również nie przepadał i do którego nie pałał miłością, aczkolwiek było wymagane, by wziąć udział w wydarzeniu. Jakieś minimalne standardy należało spełnić - a nie tylko wpłacenie odpowiedniej kwoty, by wspomóc najcięższe przypadki znajdujące się na Szpitalu Świętego Munga - choć nawet i on, pracownik tejże placówki zdrowia, nie był w stu procentach pewien co do tego, czy aby na pewno każdy galeon trafia do potrzebujących. Też z trudem udawał się w rewiry tego oddziału, tudzież jego spojrzenie zdawało się być cierpieć na widok osób, które nigdy w pełni nie odzyskają pełnego zdrowia. Tak jak on - zepsuty, pokryty rdzą, z inaczej podłączonymi kabelkami - różnił się od zgromadzonych osób, które korzystały z uroków balu. O ile nie kosztował więcej niż sama wpłata. Niemniej jednak burczenie w brzuchu dało o sobie wyjątkowo znać; musiał zatem udać się do najbliższego stołu, przy którym mógłby zaspokoić swoje prymitywne potrzeby. Matthew schował książkę między przegrody torby, którą ze sobą wziął - ta zaś mieściła się idealnie; by następnie postawić kroki w stronę przygotowanego dla uczestników bufetu. Wyglądało to intrygująco, aczkolwiek, ze względu na wyjątkowo trudne dni, nie był w stanie nałożyć sobie zbyt sporej ilości potraw znajdujących się na stole. Kiedy jednak sięgnął po jakieś kremówki, poczuł nagły przypływ wiedzy; o dziwo był w stanie odpowiedzieć na dowolne z pytań, o tyle źle, że niektóre dotyczyły jego samego - a to już nie była zbyt prosta sztuka. Psychoanaliza samego siebie przy jedzeniu? Irracjonalne. Przynajmniej wypełnił pusty żołądek jakimś ciastem - miejmy nadzieję - lekkim.
Odetchnęła z ulgą, mając przeczucie, że wyjście na ten bal było jednak dobrym pomysłem a dobór kreacji rzeczywiście przyniósł efekt, jakiego oczekiwała; cieszyła się również z towarzysza, który pomimo tego, że znali się zaledwie kilkanaście dni rozumiał jej żarty i podejmował się ich. Nie dodając nic więcej pozwoliła, by poprowadził ich w kierunku szatni gdzie zostawili okrycie wierzchnie a chwilę po tym na salę pełną ludzi. Chociaż nie przepadała za podobnymi spędami – i zbyt dużą ilością ludzi – dziwiła się, że w tłumie dostrzegała znajome twarze. Starała się jednak na nich nie skupiać: nie chciała by w ostatni dzień roku powróciły wszystkie wspomnienia, rozdrapane rany i niedokończone sytuacje. Nie była w nastroju do sprzątania swojego bałaganu; na to miała jeszcze czas. – Jeśli zgubisz mnie w tym tłumie to nie ręczę za siebie – zagroziła szeptem, nachylając się ku mężczyźnie, kiedy tylko znaleźli się przy barze, nim jednak dodała coś więcej, dostrzegła, że Anthony ekspresowo stracił zainteresowanie jej osobą. Dziwne zachowanie Selwyna dało jej do myślenia, bowiem jako człowiek obdarzony nadludzką zdolnością do wpadania w kłopoty i robienia głupot bez większego problemu dostrzegła, że najwidoczniej wina leżała w wypitym przez Anthony'ego drinku. Nie miała mu więc tego za złe, właściwie zaśmiała się nawet, postanawiając, że sytuację obróci w żart – przyszli tutaj w końcu dla zabawy i przyjemnego spędzenia czasu a podobne incydenty były dobrymi wspomnieniami; z pewnością lepszymi od czegoś, przez co co najmniej połowa balu zapamiętałaby nieszczęśnika od złej strony. – Skoro jest taki przystojny to uważaj, bo rozważę zmianę partnera – i pewnie tkwiłaby w swoim zamiarze dalej, dopóki sama nie sięgnęła po szklaneczkę. Mikstura, choć smaczna, przyniosła podobny efekt co w przypadku jej partnera. Ignorując niemal natychmiast jego obecność i podśmiewanie się ze zrobionego sylwestrowego psikusa, zwróciła się w stronę lustra z zachwytem dotykając swoje lśniące, poskręcane włosy. – Są niesamowite, takie miękkie i zdrowe, musisz ich dotknąć – bez namysłu sięgnęła po rękę Selwyna i z zaskakującą siłą przyciągnęła go do siebie, przystawiając dłoń do swoich włosów – zawsze były piękne, ale dzisiaj przesadziły – westchnęła z nieukrywanym zachwytem – pięknie wyglądam, najpiękniej na sali – wreszcie odrzuciła pukle za plecy i wróciła do wpatrywania się w swoje odbicie. Przed pocałowaniem samej siebie powstrzymywało ją chyba tylko to, że lustro znajdowało się zbyt daleko.
Wydarzenie towarzyszące: bar Wylosowane kostki:5 Zdobycze: samouwielbienie
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Krótka przerwa na jedzenie, na pozbieranie myśli, których jednak nie mógł pozbierać. Jak fala tsunami odpowiedzi na niektóre pytania przyszła znienacka - ogromna, niemożliwa do powstrzymania, żywioł przeszywający na wskroś jego ciało i duszę. Nie istniało nic poza zdaniami wypowiedzianymi we własnej, pokrytej kędzierzawymi włosami głowie. Na szczęście - bo inaczej byłby to za duży problem, za duży wrzód na tyłku. Posiadanie odpowiedzi na każde z możliwych pytań wydawało się być czymś niezwykłym; niemniej jednak świadomość tego, o co można zapytać, a przede wszystkim co można usłyszeć, mimo iż tak naprawdę nie chce się dopuścić tychże słów do własnej głowy, potrafiła być wystarczająco przytłaczająca - a przynajmniej przytłaczająca na tyle, by na chwilę go sparaliżować. Żyjący między granicą życia a śmierci, zdawał się być przede wszystkim wrakiem samego siebie - spędzającego uroczystość w jak największym porządku, skupiając się przede wszystkim na tym, by wytrwać wśród narastającej presji spojrzeń, które go wykończały psychicznie. Wiedział, że tutaj nie ma możliwości, by zaznał meltdownu - jakby nie było, trafiał się on w przypadku uzdrowiciela wyjątkowo rzadko, przynajmniej zważywszy na jego teoretyczne możliwości oraz stan. Znajdujący się nadal w niezbyt przyjemnym położeniu, wymagał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu ostrożnego postępowania. Tylko mało kto o tym wiedział. Budka? Fotobudka? Aż przypomniały mu się te czasy, stare i niezbyt już wyostrzone w odmętach pamięci, kiedy to miał do czynienia, pod wpływem zaintrygowania mugolską technologią, z podobnymi urządzeniami. Wiedział, jak one działają, aczkolwiek postanowił sprawdzić różnice występujące między różnymi przedstawicielami różnych zastosowanych rozwiązań; mimo iż wiedział o nich doskonale. Nic mu nie stało na drodze; doskonale. Nie chciał spotkać się z czarodziejami, nie chciał z nimi obcować - chciał jedynie zaspokoić własne zaciekawienie; choć musiał przez chwilę spędzić czas w kolejce, podczas której, wbrew własnej woli (a może poprzednie jedzenie jeszcze działało?) postanowił wedrzeć się w dyskusję dotyczącą jedzenia. Tylko parę groszy. I, o dziwo, nawet jeżeli przepis kojarzył tylko z książki kucharskiej, którą przywiózł z Meksyku, o tyle udalo mu się wygrać dyskusję, by następnie odejść w spokoju i wreszcie dostać się do kabiny. Było trochę inaczej; dziwna budka, aczkolwiek wiedział, jak to wygląda. Pozwolił sobie tylko na jedno pamiątkowe zdjęcie, na którym jego twarz była częściowo zasłonięta; ludzie chyba zdziwili się, dlaczego tak szybko wyszedł, aczkolwiek ostatecznie nie musiał im się tłumaczyć, mając tym samym jedno pamiątkowe zdjęcie - które też wepchnął, czy tego chciał, czy też i nie - do własnej torby, mając nadzieję na to, że czas spędzony przy otwartej książce będzie o wiele przyjemniejszy i bardziej płynny. Znowu stał się podpieradłem pod ścianę - nie zwracał na to wcale uwagi.
Bridget otrzymawszy zaproszenie od Basila przyjęła je bez wahania, choć po fakcie miała wiele myśli dotyczących słuszności tego, jak postąpiła. Bal charytatywny miał szczytny cel i dziewczyna była niezwykle chętna do dołożenia swoich pieniędzy na poczet ciężkich przypadków Munga, lecz nie wiedziała, czy dobrym pomysłem było spędzanie tego wieczoru z Francuzem. Ledwo się znali i choć ostatnim czasem zacieśnili więzy między sobą znacznie bardziej, niżby kiedykolwiek podejrzewała, wciąż odczuwała pewną dozę niepewności co do tego wyjścia. Niemniej jednak nie zamierzała się wycofać - a przesądziła o tym sukienka, którą sobie upatrzyła i na którą wydała praktycznie wszystkie swoje oszczędności, które przez ostatnie miesiące zbierała. Wszak wybierali się do samego Ministerstwa na bardzo oficjalny bankiet, nie mogła przyjść tam w jakiejś zwykłej kiecce, prawda? Z pewnością zwracała uwagę krocząc przez salę z Basilem pod rękę. Rozglądając się zdążyła zauważyć kilka znajomych twarzy, co o pierwsze ją zdziwiło, a po drugie nieco zawstydziło, lecz nie chciała zawracać sobie tym głowy. Najwyraźniej nie tylko oni mieli taki wspaniały pomysł wsparcia celu charytatywnego - a to z kolei była miła wiedza. - Może chodźmy złapać jakiś dobry koktajl. Pić mi się chce - powiedziała łagodnie do Basila, po czym posłała mu delikatny uśmiech. Przy samym barze poprosiła o coś na dobry nastrój i dostała bardzo słodki, orzeźwiający drink przypominający lemoniadę. - Świetny! Chcesz spróbować? - zapytała, podsuwając go Basilowi pod nos, żeby powąchał i wziął łyka. Nabrała wielkiej ochoty na tańce, nogi aż same zaczęły jej podrygiwać. - Pijmy szybko, chcę potańczyć! - powiedziała błagalnie, po czym jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Szkoda tylko, że nie pomyślała wcześniej o tym elemencie zabawy - jej długa suknia z pewnością mogła być problemem na parkiecie. Kto jednak miałby jej podołać jeśli nie ona?
Z każdym dniem ja i Vivien jesteśmy coraz bliżej siebie. Naszą dobrą passę rozpoczął przedświąteczny pocałunek pod jemiołą, a dziś, choć jeszcze nie jesteśmy w stanie wprost przyznać się do naszych uczuć, w końcu traktujemy się jak para, a nie jak ofiary transakcji. Idąc przez salę balową nie skrywamy ze skrępowaniem złączonych dłoni, zaś ja nie czuję wstydu związanego z tym, że bezwiednie się na nią gapię niczym dureń, który pierwszy raz spotkał zapierającą dech w piersiach dziewczynę. Zostawiamy płaszcze w szatni i podążamy w stronę zabawy, w między czasie machając kilku dostrzeżonym przez nas znajomym. Decydujemy rozpocząć wieczór przy barze od powitalnego drinka - zamawiam napój o bardzo zachęcające nazwie, który w gruncie rzeczy wydaje się wyglądać jak szlam. Jedynie ostre spojrzenie barmana i chęć niezrobienia z siebie durnia przed Vivien skłaniają mnie do wypicia drinka, który w gruncie rzeczy okazuje się smakować całkiem przyzwoicie. Jakież jest moje zdziwienie, gdy zaczynam pokasływać czując, że prawie połknąłem coś naprawdę niesmacznego. Korzystając z nieuwagi partnerki i wypluwam na dłoń dziwny element, który okazuje się kulką skrzeloziela. Z lekkim obrzydzeniem chowam przedmiot do kieszeni i wycieram rękę w chusteczkę, po czym odstawiam kieliszek i czekając aż Vivien dokończy swój napój obejmuję ją w talii.
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:6 Zdobycze: Kulka skrzeloziela
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie mogło go tutaj zabraknąć. Charytatywny bal Ministerstwa Magii był imprezą na wielką skalę i zawsze przyciągał najznamienitszą śmietankę towarzyską. Nic więc dziwnego, że zafascynowany Elijah już od kilku lat z uwagą śledził to wydarzenie, skrycie licząc na to, że w końcu uda mu się tam dostać. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu ze zwykłego uczniaka stał się studentem, zaczął szukać sposobu, który pozwoliłby mu na sylwestrowe szaleństwo w tym właśnie miejscu. Nie było łatwo, wszak nie miał zbyt wielu cennych kontaktów, a jego rodzina wyznająca kult sztuki, nie zajmowała ważnych posad w Ministerstwie. A mimo to udało mu się. Wykazał się uporem, który pozwolił mu przekroczyć próg sali konferencyjnej – co też zaraz miał uczynić. Wyglądał nienagannie, by nie powiedzieć – perfekcyjnie (avatar). Poświęcił sporo czasu na dopracowanie swojego wizerunku i wszystko co na sobie miał zdawało się być odpowiednio przemyślane – od ubioru, przez kolor włosów i ich uczesanie, po spowijający go, nienachalny zapach perfum. W dzień taki jak ten nie mógł pozwolić sobie na niedociągnięcia, pierwsze wrażenie można bowiem zrobić tyko raz. Stał przed wejściem, wyglądając jego osoby towarzyszącej, będącej jednocześnie jego finansowym wybawieniem... wstyd się do tego przyznać, lecz gdyby nie pomoc Liama, nie udałoby mu się pokryć obowiązkowej opłaty przeznaczonej na cele charytatywne. Elijah nawet w tym momencie przeklinał w myślach swoją nierozważność, jednocześnie obiecując sobie, że następnym razem nim wpadnie w zakupowy szał, upewni się, że stać go na wejście. Zerknął na tarczę zdobiącego jego nadgarstek zegarka, a kiedy podniósł głowę, uśmiechnął się nieco na widok zmierzającego ku niemu Puchonowi. Nie był spóźniony, nic z tych rzeczy! To Swansea swoim zwyczajem pojawił się o kilka minut za wcześnie, dobrowolnie skazując samego siebie na pobyt na mrozie. Uścisnął dłoń Liama i ręką wskazał drzwi, jednoznacznie okazując, że nie ma co zwlekać. Wewnątrz cały się trząsł, aby wejść już do środka, ekscytacja rozpierała go od wewnątrz, sprawiając, że kontrola metamorfomagiczna była dziś trudniejsza w utrzymaniu niż w innych dniach. Gdyby tak przestał się tym przejmować, jego fryzura pewnie mieniłaby się wszystkimi kolorami tęczy. – Merlinie, nie wierzę, że naprawdę tu jesteśmy. – odezwał się w końcu, błyszczącymi oczyma patrząc na zbierający się w środku tłum. Wszyscy dostojni i eleganccy, prosili się o to by napawać oczy ich widokiem, a najlepiej uwiecznić ich na kliszy. Co i rusz jakiś detal przyciągał jego wzrok, a nogi rwały się, aby wypróbować każdą z udostępnionych gościom atrakcji. Jedzenie, drinki... nawet fotobudka! Co prawda Elijah miał ze sobą swój własny aparat, pomniejszony magicznie na tyle, by zmieścił się do kieszeni, lecz i tak z całą pewnością wypróbuje to urządzenie. – Zaproponowałbym drinki, ale może powinniśmy choć zerknąć na licytację, póki jeszcze jesteśmy trzeźwi. – uśmiechnął się do chłopaka i ruszył w stronę nieustannie powiększającego się tłumku, zainteresowanego dostępnymi przedmiotami. Swansea był przygotowany na tę atrakcję i tym razem miał przy sobie odpowiednią sumę. Nie mógł wszak wiecznie polegać na dobroci jego towarzysza, duma by mu na to nie pozwoliła! Wziął udział w chaosie licytacji, a już po chwili stał się szczęśliwym posiadaczem... błyskawicy! – Niech mnie drętwota, to najlepiej wydane dwadzieścia galeonów w moim życiu! – nawet nie krył swojego zdumienia, wciąż nie dowierzając we własne szczęście. Cholerna błyskawica! Nowiutka miotła! Kapitan Krukonów oszaleje ze szczęścia.
W normalnych warunkach jako studentka nie miałabym szans, żeby wejść na bal, jednak dzięki zaproszeniu od Cassiana mogłam uczestniczyć w tym podniosłym wydarzeniu. Choć na co dzień raczej stroniłam od tego typu wydarzeń to jednak cieszyłam się z eleganckiej imprezy w towarzystwie coraz bliższego mi narzeczonego, szczególnie, że po północy rozpoczynał się nowy rok, a wraz z nim nadchodził dzień moich dwudziestych urodzin. Z radością i uśmiechem na twarzy brylowałam u boku Cassiana ubrana w długą suknię ze srebrnej koronki. Wieczór rozpoczęliśmy przy barze z koktajlami - w przeciwieństwie do napoju Cassa, który miał dość specyficzna konsystencję, mój napój pachniał i wyglądał przecudownie, a już pierwszy łyk upewnił mnie, że to jeden z lepszych alkoholi jakie dotąd spożywałam. Sącząc substancję na moment zatonęłam w marzeniach, w których obecność Therrathiela była jeszcze intensywniejsza niż w obok mnie. Z letargu zbudził mnie dopiero dotyk jego dłoni na mojej talii. Bez chwili zastanowienia zatonęłam w błękicie jego tęczówek czując, że jestem naprawdę szczęśliwa. Bez chwili zastanowienia złożyłam na jego ustach pocałunek - nie był on szczególnie namiętny, niemniej jednak samo okazanie czułości w miejscu publicznym w naszym przypadku było naprawdę dużym gestem. - Jesteś najlepszym co w tym roku mnie spotkało - powiedziałam szeptem, tuż po tym jak oderwałam się od jego ust. Taka szczerość bez wątpienia była skutkiem drinka, ale w gruncie rzeczy to co powiedziałam było szczerą prawdą.
Wydarzenie towarzyszące: Bar koktajlowy Wylosowane kostki:1 Zdobycze: -
On za to nie mógł się doczekać na ten bal. Czy mogło być lepszego od wieczoru spędzonego z jego największą miłością? Na dodatek ostatni wieczór roku! Matka to chyba na zawał zejdzie, jak jej to wszystko opowie. Po za tym, impreza naprawdę miała szczytny cel, więc nie wahał się ani chwili. Na dodatek, wszystko miało miejsce w samym MM, więc ego Basila podskoczyło jeszcze wyżej. Zadowolony Francuz szedł ze swoją piękną partnerką pod rękę, uspokajająco głaszcząc jej jasną dłoń. Najwidoczniej dojrzała tutaj kilka znajomych twarzy... Nie chciał psuć jej wieczoru. Westchnął cicho i kiwnął głową. Jeśli tak tylko sprawi jej przyjemność... Delikatnie odgarnął jej kosmyk włosów z twarzy i sam zaczął coś wybierać... Nie było to jednak proste. Wszystkie świeciły się i mrugały do niego kolorowymi szkłami, a on biedny nie umiał się zdecydować. Wziął pierwszy z brzegu, bo Bridget już podsunęła mu ten swój. Westchnął pod nosem, bo zdążył go tylko powąchać. Okazało się, że wybrał jakąś czarną, prawie oleistą maź. Nie wyglądała zbyt zachęcająco ale cóż. Wypił ją szybko, prawie opluwając przy tym zapewne rozbawioną partnerkę. Jeszcze nigdy nie pił niczego równie ohydnego. Już po chwili z uszu Basila zaczęła wylatywać para, a on sam spazmatycznie kaszlał - Chodźmy już na te twoje tańce
Nathan raczej nie był typem czarodzieja, który pchał się na jakiekolwiek imprezy. Nie to żeby nie potrafił się bawić. Potrafił i nawet wychodziło mu to znakomicie. Ale do tego też potrzeba jest odpowiedniego towarzystwa. W odpowiednim gronie, gronie przyjaciół, rodziny, Nathan czuł się swobodnie i nawet najbardziej drętwa impreza była dla niego do przeskoczenia. Nie żeby zaraz miał się robić z niego jakiś wodzirej, co to to nie, ale wówczas nie było dla niego przeszkód w zabawie. Nawet nie potrzebował odpowiedniej dawki alkoholu żeby mieć 'lepszy humorek'. Nathan potrafił się bawić i bez dodatkowych procentów, co nie zawsze inni potrafili zrozumieć u niego. Nawet ostatnio trochę myślał na temat jakiejś zabawy. Ale do urodzin jego było bardzo daleko, bo do sierpnia ładnych kilka tygodni, a w Hogwarcie na nic się nie zanosiło. Chyba że będzie organizowana jakaś impreza walentynkowa, ale do lutego też trochę czasu. A on najchętniej już teraz by się choć trochę rozerwał, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Nie chciał aby dobra zabawa przekroczyła pewien poziom dobrego smaku. Zawsze starał się przestrzegać zasad i reguł, także i w imprezach czy innego rodzaju zabawach. Nigdy ich nie łamał, a w każdym razie jeszcze mu się nie zdarzyło do tej pory. I tak sobie właśnie leżał w swoim dormitorium na łóżku i rozmyślał o różnych sprawach, kiedy dotarła do niego wiadomość, której w życiu by się nie spodziewał. Nie żeby nie chciał jej otrzymać, ale musiał przyznać, że go to zaskoczyło. Naturalnie było to zaskoczenie w sensie jak najbardziej pozytywnym. Uśmiechnął się szeroko od ucha kiedy tylko dotarła do niego treść tej wiadomości. Niewiele myśląc stwierdził, że skorzysta z zaproszenia od Blaithin. 'Ognista' zaprosiła go na jakieś party w Ministerstwie Magii, co już samo w sobie może być wyróżnieniem i doświadczeniem. Nigdy tam nie był i raczej nie zapowiadało się żeby kiedykolwiek miał się tam pojawić. No chyba że zmieniłby swoje plany zawodowe i nie zaczepiałby się w Mungu, tylko został np. Aurorem. Zawsze też mógłby zostać postawiony w stan oskarżenia z jakiegoś powodu i sądzony przed Wizengamotem, co też wiązałoby się z odwiedzinami w brytyjskim Ministerstwie Magii. Aczkolwiek ta ostatnia opcja jakoś najmniej mu się podobała. W każdym razie na tą imprezę, na którą zaprosiła go Gryfonka, musiał się jakoś porządnie ubrać. Nie chciał żeby starsza koleżanka miała powodu do wstydu przez niego. Poza tym nigdy nie wiadomo czy nie załapie tutaj jakichś ważnych kontaktów, które pomogą mu w przyszłości, chociażby w jego karierze. Faktycznie, trochę egoistyczne myślenie, ale czasami taki egoizm przydaje się człowiekowi. Nie można ciągle pomagać ludziom bezinteresownie. Choć to nie do końca się kleiło do charakteru Nathana. Owens wybrał najlepszą szatę jaką tylko miał w swojej garderobie. Może nie spał na pieniądzach, ale o swój wygląd potrafił zadbać. Na całe szczęście szata była cała i wyprana, także Blai nie powinna mieć do tego żadnych zastrzeżeń. Wypsikał się jeszcze jakimiś mugolskimi perfumami, które kupił w mugolskim sklepie za mugolskie pieniądze. W jego ocenie pachniał nawet ładnie. Miał nadzieję, że i jego partnerce na tej imprezie ten zapach przypadnie do gustu. Choć tak naprawdę nie to powinno być najważniejsze. W każdym razie nie dla Nathana to odgrywało priorytetową sprawę. On nader wszystko w takich sytuacjach cenił sobie dobre towarzystwo. Sądził, że Blai jest odpowiednią do tego typu rzeczy osobą. W końcu pojawił się w umówionym miejscu i o dziwo zdążył na czas. Choć czuł, że i tak pewnie mu się dostanie. Zwłaszcza, że zauważył iż dziewczyna paliła papierosa. A papierosy kojarzyły mu się tylko z nerwami. On sam kiedyś palił, ale już dawno nie miał fajki w ustach. Raczej go do tego nie ciągnęło. Wybrał zdrowie, zresztą to nawet przystoi przyszłemu pracownikowi Świętego Munga. - Cześć. Ciebie również miło widzieć. – skinął jej głową Puchon i uśmiechnął się nieśmiało. Trochę dziwnie się czuł w tym momencie, ale starał się aby mowa jego ciała nie dała o sobie znać. Nie chciał wyjść na tchórza, bo w istocie do tego typu osób raczej nie należał. Nathan zrozumiał jej znak i weszli do środka. Puchon rozglądał się dookoła żeby zapamiętać jak najwięcej szczegółów póki jest jeszcze ku temu sposobność. Pełno ludzi elegancko ubranych i zebranych w jednym miejscu robiło ogromne wrażenie. - Czego tu się mogę spodziewać? Ty pewnie masz tu pełno znajomych, co? – zapytał dość nieśmiało Puchon licząc na odpowiedź, jednocześnie nie przerywał obserwacji otoczenia oraz ludzi.
Cała ta sytuacja była przynajmniej śmieszna. Nic nie mógł poradzić na to, że po prostu cholernie go ciągnęło do tego mężczyzny, którego właśnie zauważył. Był taki przystojny, męski. On nawet nigdy nie spoglądał na facetów, ale ten po prostu zwalał go z nóg! Dla niego byłby w stanie zrobić naprawdę wiele, a może i jeszcze więcej, jeśli tylko tamten by ładnie poprosił! I nagle, jakby go piorun strzelił. Zrozumiał, że to co widzi, to jego własne odbicie w lustrze! Tylko... jak do cholery mogło się w ogóle coś takiego stać?! I dopiero wtedy zrozumiał wszystko, od początku do końca: coś musiało być w tym koktajlu. To on musiał to spowodować. Przecież w normalnych okolicznościach, nawet nie uważał się za przystojnego, a co dopiero mówić o takich dziwnych zachowaniach! Czym prędzej odstawił niedopity kieliszek na stół i odsunął się, byle dalej od tego drinka. -Wiesz, ja już chyba więcej dzisiaj nie piję. - stwierdził, ale wtedy z Padme zaczęło się dziać coś bardzo podobnego, co z nim przed chwilą. Uśmiechnął się pod nosem, doskonale wiedząc, że musiała łyknąć to samo co on i miała taki sam tego efekt. -Padme, widzę Cię drugi raz w życiu i ponownie Twoje włosy wyglądają wspaniale. - lecz nim skończył w ogóle mówić to zdanie, kobieta postanowiła wpakować sobie jego dłoń w swoje włosy. Zaskoczony tym zdarzeniem, tylko dotknął miękkich loków. -Fakt, są naprawdę wspaniałe. - stwierdził, doskonale wiedząc, że to jest właśnie to, co chciała w tym momencie usłyszeć. Nie chciał narażać się na dalsze picie drinków z jakimiś dziwnymi dodatkami w środku, dlatego więc wystawił dłoń w stronę Padme. -Obiecałem Ci taniec, więc może zechcesz mi towarzyszyć na parkiecie? - zapytał, dalej z delikatnym uśmiechem. Kiedy otrzymał zgodę kobiety, ruszył razem z nią w stronę parkietu. Objął ją delikatnie w talii, lewą dłonią łapiąc jej prawą dłoń. Umiał tańczyć, więc nie zamierzał się z tym kryć. Delikatnie zaczęli się poruszać po parkiecie. W rytm muzyki, wolnej, spokojnej, bardzo czułej. Spojrzał na twarz Padme, zauważając, że jest naprawdę piękną kobietą. Mógłby z nią tak tańczyć całą noc, tulić ją w swoich ramionach i nawet na chwilę z objęć nie wypuszczać. To byłby wspaniały bal, gdyby tylko mógł sobie na to pozwolić. W tej jednak chwili mógł przysunąć ją nieco bliżej siebie tuż po tym, jak okręcił kobietę wokół jej własnej osi. Zapowiadał się iście wspaniały wieczór.
Wydarzenie towarzyszące: Tańce Wylosowane kostki:5 Zdobycze: Tu należy wypisać wszystkie zdobyte do tej pory przedmioty/punkty/galeony
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Skorzystanie z budki było czymś niezbyt nowym - trzymana w dłoni klisza natychmiastowo dostała się do torby, którą ze sobą miał; jakby nie było, jeszcze przy okazji zatracił się we własnych myślach, kiedy to trzymał w dłoni książkę, którą z licytacji wygrał. A może jednak ponownie by tak... spróbować? Leniwymi oczami zatrzymał się przez chwilę na sylwetce licytatora, który najwidoczniej zachęcał do kolejnych wpłat, byleby udało mu się zarobić. Ciekawe. Czy mógł? A czemu nie? Co go wstrzymywało, czy kogokolwiek tutaj znał? Mógł spróbować, nie miał nic przeciwko, a przede wszystkim - nie miał nic przeciwko rzuceniu kolejnymi galeonami, jakby znajdowały się dosłownie wszędzie; idealny raj dla złodziei, jakby nie było. Nie bez powodu pozostawał czujny, nie bez powodu starał się zachować ostrożność przy jednoczesnym zachowywaniu się normalnie - gdyby dało się określić coś normalnego w jego przypadku, to byłby dopiero cud. Zamiast tego zrobił kolejny krok w stronę mniej znanych osób, przełamując choć przez chwilę własne lęki - i tym samym biorąc raz jeszcze udział w licytacji. Czy był skazany na porażkę? Tego nie wiedział. Mógł tylko liczyć na złudzenie szczęścia we własnych słowach, kiedy to zielone tęczówki usiadły na winie. Dziwnie wyglądało, aczkolwiek ostatecznie zapłacił za nie całe dwadzieścia galeonów - ostatnio, o dziwo, ten alkohol zdawał się bardziej trafiać w gust samego uzdrowiciela; nawet jeżeli nie pił, to jednak whisky odeszło na boczny tor. Korciło go, by spróbować napoju, lecz ostatecznie postanowił, że nie będzie przede wszystkim psuć zabawy nie tylko sobie, ale także okolicznym osobom, które chciały się zwyczajnie zabawić. A pod wpływem alkoholu był smutny, był opiekuńczy, zdawał się mieć jakiekolwiek uczucia, jakiekolwiek emocje, przeszywające jego niemalże niemożliwe do zdjęcia lico spokoju; schował butelkę podobno prestiżowego alkoholu do torby, zajmując się w pełni lekturą przy wolnej ściśnie, która odpierał, zaś w zamyśleniu chwytał się za podbródek. Nie spieszyło mu się, miał jeszcze czas - a przynajmniej tak myślał. Całe szczęście, książka nie była wcale aż takim złym pomysłem; może nie był towarzyski, niemniej jednak lektura stanowiła dość ciekawą, a przede wszystkim lepszą alternatywę dla ludzi, w których to tłumie nadal czuł się samotnie.
Nie sądziła, że spotkanie, niemal przypadkowe – poskutkuje czymś tak nietypowym efektem jak wspólne pójście na bal, który stał się finałem minionych miesięcy i zwieńczeniem najgorszych wspomnień. Lysander jako potomek genu, którym gardziła Odetta, zdawał się jednak być idealnym partnerem do przedsięwzięcia jakim miało być pokazanie się wśród towarzystwa wybitnych, szanowanych i co gorsza – nauczycieli. Całe szczęście, że młody auror skupiał na sobie całą uwagę krukonki, która w tej chwili zaciskała na jego ramieniu smukłe palce i nie odstępowała nawet na krok. Dusiła się wśród tłumu. Czarna, ozdobiona koronką suknia, z dość znacznym rozcięciem wzdłuż szczupłej nogi otulała ciało Odetty. Materiał ciągnął się lekko po ziemi, zaś bladość skóry doskonale kontrastowała z barwą tkaniny. Gdzieniegdzie umiejscowione brylanciki nadawały efemerycznego pobłysku, zaś gęste pasma blond włosów zasłaniały odkryte w głębokim dekolcie plecy. Chciała być piękna, tej nocy - akurat – dla n i e g o. - Będziesz mi prawił całą noc komplementy? – zapytała przekornie, kiedy to opuszką palca przesunęła wzdłuż szczęki mężczyzny. Nikły śmiech rozległ się w najbliższym otoczeniu, bo choć spojrzenia ciekawskich lądowały na tej dwójce, Lancaster nie zwracała na to większej uwagi. Otaksowała wzrokiem zgromadzonych, lecz nie dostrzegła na ten moment nikogo znajomego. - O ile potrafisz prowadzić – szepnęła, po czym podała mu dłoń, po drodze zastanawiając się, czy należy pić ów drinka. Zrobiła to, bo barman nieustannie na nią spoglądał, a wtedy też poczuła jak skrzeloziele znalazło się w jej ustach, którego ostatecznie pozbyła się niepostrzeżenie, skupiając pełną uwagę na towarzyszu.
Wydarzenie towarzyszące: bar koktajlowy Wylosowana kostka: 6 Zdobycze: skrzeloziele Zapłata Lys funduje mi party
Nie przypominał sobie, by bale kiedykolwiek sprawiały mu przyjemność. Mimo to zobowiązał się na nim stawić, a i to przez zupełny przypadek. Jak zwykle ktoś w biurze złapał go w biegu, zapytał, a on zgodził się w ciemno nawet nie zastanawiając się właściwie na co. Przypomniał sobie o wszystkim ze dwa dni temu i nie wypadało mu się nie pojawić. Gorzej sprawa się miała z osobą towarzyszącą. Nikt konkretny nie przychodził mu do głowy, więc ostatecznie uznał, że przyjdzie sam. Plany pokrzyżowały się gdy odezwała się do niego znajoma - o ile można to było nazwać w taki sposób. Silvia odkąd tylko zawitała w Wielkiej Brytanii miała nie lada problem z odnalezieniem się we wszystkich prawnych zawiłościach, więc gdy tego potrzebowała Laverne służył jej radą. Na dobrą sprawę to niezupełnie wiedział co wtedy strzeliło mu do głowy, ale po prostu ją zaprosił. Miała okazję zobaczyć jak to wszystko wygląda, być może kogoś pozna, zaaklimatyzuje się. Jej wiek nie stanowił dla niego większej przeszkody, bo choć liczyła sobie zaledwie osiemnaście lat, dziewczyna miała już wiele do powiedzenia i samo jej towarzystwo było miłą odmianą od twarzy mijanych na co dzień w pracy. Umówili się w środku, więc chwilę przed czasem był już na sali w swoim garniturze, prostej grafitowej koszuli i walczył z przemożną chęcią ściągnięcia krawata. Preferował muszki, ale akurat żadnej w domu nie znalazł - jakby diabeł ogonem nakrył. Trwała już licytacja, ale nie był nią zainteresowany. Wolał nie znikać dopóki jego partnerka nie pojawi się w zasięgu wzroku. Poprawił mankiety koszuli i rzucił okiem po zebranych dookoła. Tłum gęstniał z chwili na chwilę, pojawiało się coraz więcej osób. Przynajmniej Silvia nie będzie miała problemu z wyłowieniem go z tłumu, jego wzrost był dość charakterystycznym atutem. Odpłynął na moment, pozwalając myślom błądzić w bliżej nieokreślonym kierunku. Dźwięki, głosy, śmiech - wszystko to zlało się w bezładną ale stopniowo wyciszającą się kantatę.
Szybko ocknęła się z dziwnego stanu zauważając minę swojego towarzysza. Cóż, chociaż prawdopodobnie z grzeczności nie skomentował jej zachowania, poczuła się nieswojo z myślą, że przed zaledwie kilkoma sekundami kazała mu wraz z nią zachwycać się brązowymi puklami i ledwo co wstrzymała się przed całowaniem własnego odbicia w lustrze. Na szczęście szybko odwrócił jej myśli od pierwszej z kilku porażek dzisiejszego wieczoru i bez przeciągania ruszyła w kierunku parkietu. Wieczór jednak z każdą kolejną chwilą robił się coraz dziwniejszy, gdy po jakimś czasie zwyczajnego tańca Anthony pozwolił sobie na zaskakującą śmiałość, przyciągając ją i zamykając w ciasnych objęciach. Chociaż nie miała nic przeciwko, jak przynajmniej usilnie twierdziła sama przed sobą, postanowiła jakoś wybrnąć, by odzyskać nieco więcej przestrzeni – z uśmiechem na ustach odchyliła się do tyłu upewniając się, że partner nie pozwoli jej upaść a wtem kątem oka dostrzegła leniwie połyskujące w świetle lamp monety niedaleko nich. – Chyba mamy szczęście – wyszeptała konspiracyjnie tuż koło ucha mężczyzny, kiedy ledwo powróciła do pionu, i niewiele myśląc wysunęła się z jego uścisku, pochyliła i zgarnęła dziesięć galeonów z podłogi. Upewniając się, że nikt nie szukał swojej własności, wsunęła monety do marynarki Anthony'ego z zastrzeżeniem, że przeznaczą je na późniejsze głupoty: w końcu tak zawrotna suma otwierała przed nimi wiele możliwości. Od butelki normalnego alkoholu bez domieszki eliksirów po najtańszą i najmniejszą porcję niezdrowego jedzenia do podziału na dwoje. – Mówiłam już, że do twarzy ci w garniturze? – spytała, gdy zaznaczyła swoją strefę komfortu z nadzieją, że jego zachowanie wynikało z kolejnego ministerialnego psikusa, niż rzeczywistego zamiaru. Pomimo tego, że ich znajomość zaczęła się w dość absurdalny sposób, potrzebowała czasu, żeby się do niego przekonać: nie chciała więc, by pierwsze dobre wrażenie rozmyło się wraz z północą pozostawiając ją z niesmakiem i powątpiewaniem w płeć męską.
Dla Bridget z kolei wszystko działo się bardzo szybko i miała wrażenie, że od kilku dni znajdowała się na niezwykle emocjonującej przejażdżce tym mugolskim wagonikiem... Rollercoasterze? Nawet nie zdążyła się pochwalić wszystkim swoim znajomym i przyjaciołom, jakie szczęście spadło jej niemal z nieba. Z drugiej strony nic dziwnego, skoro ostatnie wolne chwile w tym roku poświęcała Basilowi - tego z kolei nie mogłaby żałować. Mężczyzna dawał jej mnóstwo radości i ciepła, a zbawienne skutki takiego traktowania Bridget były widoczne gołym okiem w postaci iskierek w oczach, ilekroć jej wzrok wylądował na osobie Francuza, także po szerokim, pełnym uczucia uśmiechu, którym go obdarzała. Promieniała! - Oj, coś nie tak? - spytała, marszcząc delikatnie brewki i spoglądając ze zmartwieniem na Basila. Gdy z jego uszu zaczął ulatywać dym, brwi dziewczyny poleciały w drugą stronę, bardzo wysoko wędrując przez jej czoło. - Kto normalny robi drinki z eliksirem pieprzowym?! - zapytała teatralnym szeptem, po czym pokręciła głową z lekkim rozbawieniem. - Przynajmniej będziesz zdrowy. No chodź już tańczyć! - poprosiła błagalnym głosem, po czym wyciągnęła go na parkiet. Choć początkową chęć tańca i aktywnego spożycia nagromadzonej w niej energii wywołał eliksir euforii, znalazłszy się wśród podrygujących ludzi jej ochota wyłącznie wzrosła. Obawiała się o sukienkę i to, jak przeżyje ona stąpanie po parkiecie, ale okazało się nie być najgorzej! Ba, świetnie sobie z nią radziła, obracając się i kołysząc na boki. Aż się ludzie oglądali. - Muszę przyznać, że opcja z kominkiem i muzyką też była kusząca, ale tu jest tak pięknie i tak fancy! - podzieliła się z Basilem swoim spostrzeżeniem, po czym zarzuciła mu ręce na szyję, uśmiechając się w nieco uwodzicielski sposób.
Wydarzenie towarzyszące: tańce Wylosowane kostki:3 Zdobycze: 1 pkt do DA