Na parterze znajduje się magicznie powiększona sala konferencyjna, która to jest w stanie pomieścić w środku setki osób. Niektórzy nawet sądzą, że tysiące. Często używana do jakichś większych wydarzeń towarzyskich. Wybudowana została stosunkowo niedawno, w porównaniu do reszty miejsc w ministerstwie, kiedy to ówczesny Minister Magii zarządził powiększenie teraz dostępnej przestrzeni.
Autor
Wiadomość
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Śmiech wyrwał się z jej ust, kiedy usłyszała słowa Remora. Tamto wspomnienie było... przynajmniej zawstydzające. Sam fakt, że zupełnie nieznajomy (wtedy) jej mężczyzna, pomógł w zupełnie obcym mieście, było dla niej dziwne. Było to jednak też pozytywnie zaskakujące. Że istnieli jeszcze tacy ludzie, którzy dobrowolnie, bez żadnych korzyści z tego płynących, mieli ochotę pomóc tak zbłąkanym duszyczkom jak ona. Remor jej wtedy zaimponował. Nic dziwnego, że nawiązała się między nimi jakaś więź. Z pewnością przyjaźnią by tego nigdy nie nazwała, co nie zmieniało faktu, że czuła się cholernie bezpiecznie w towarzystwie właśnie tego mężczyzny. - Zdecydowanie, jest lepiej. Co prawda domem bym tego miasta jeszcze nie nazwała, ale nie czuję już mdłości na samą myśl o powrocie do niego. - skomentowała jego słowa, kiedy przestała się już śmiać. Potem sytuacja potoczyła się bardzo dziwnie i bardzo szybko. Czy istniało JAKIEKOLWIEK racjonalne wyjaśnienie na to, co właśnie zrobiła?! Jej mózg jakby postanowił udać się w daleką podróż, tym samym wyłączając wszystkie funkcje rozwiązywania problemów mentalnych i fizycznych. Po prostu stwierdził "mam to w dupie mała, radź sobie sama" i zostawił ją, nie skory do tego, aby podsunąć jej jakiekolwiek wytłumaczenie. Co prawda Remor oddał jej pocałunek, ale śmiała twierdzić, że bardziej z zaskoczenia, niż z innego powodu. Kiedy się od niej odsunął, nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Widziała, jak się miota, sama omal nie chciała krzyczeć z rozpaczy i niezrozumienia sytuacji, która właśnie miała miejsce. Tylko jakoś tak języka w gębie również jej zabrakło. Zamiast tego, cała krew jakby napłynęła właśnie do twarzy dziewczyny. Purpurą zakwitły jej policzki, nos, czoło. Nawet przez grubą warstwę makijażu, którą aktualnie miała na licu, widać było to zażenowanie i konsternację. Poczuła pod powiekami coś, czego w ogóle by się nie spodziewała. Łzy pojawiły się, dlatego zaczęła szybko mrugać, byle je odsunąć i nie dopuścić do ich wylewu. Jeszcze tylko tego jej brakowało do i tak już patowej sytuacji. Powiedz coś... nakazała sobie w duchu. No mów. JUŻ! -Ja... nie...nie...nie wiem, czemu to zrobiłam... - mruknęła niezrozumiale pod nosem, dodatkowo się jąkając. Bała się wciąż spojrzeć na Remora, obawiała się jego reakcji. Chciała, aby ten posmak jego ust na jej wargach już zniknął. Może byłoby wtedy łatwiej. -Nie umiem tego wyjaśnić... To ten drink... c...c...coś było z nim nie t...t...tak. - dodała po chwili ciszy, która nastała, uważając, że to jedyne wyjaśnienie, którym mogłaby się posłużyć. Bo na dobrą sprawę, dopiero jak napiła się tego trunku, to pocałowała Remora. Wcześniej nawet podobna myśl nigdy jej przez głowę nie przeszła! Może to faktycznie wina tego cholernego "malinowego westchnienia"?
Choć dziwna atmosfera odrobinę opadła to wciąż czułam, że ten pocałunek nie był zupełnie bezsensowny, a słowa, które skierowałam w stronę Cassa nie miały w sobie krzty kłamstwa dlatego serce zabiło mi szybciej, gdy powiedział, że czuję się tak samo. Nie miałam jednak czasu na roztrząsanie, bo Cass zabrał mnie na parkiet. Bez wątpienia wzbudzaliśmy zachwyt - piękni, młodzi, związani uczuciem, pochodzący z wpływowych rodzin. Żeby jeszcze tego było mało doskonale radziliśmy sobie na parkiecie - po pierwsze oboje od dziecka byliśmy obyci z tańcem, po drugie doskonale się zgrywaliśmy. Taniec z takim partnerem jak Cassian nie stawiał się przykrym obowiązkiem, a przyjemnością. W końcu, lekko zmęczeni zatrzymaliśmy się. Spojrzałam na Cassiana, który wyraźnie dostrzegł kogoś znajomego. Dopiero gdy Dorien i Aurora stali koło nas zorientowałam się o kogo chodzi. Nie mogło się obyć bez wylewnego powitania, niemniej jednak parkiet nie był najlepszym miejscem do prowadzenia rozmów dlatego zaczęliśmy szukać ustronniejszego miejsca. - Może coś zjemy? - zaproponowałam.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wylosowane kostki:3 Zdobycze: 1 punkt do DA
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Śledziła dłoń Franklina, gdy ta powędrowała w stronę Dearów, starając się zachować kamienną twarz, choć jej mózg wrzeszczał, że to starsze i wyższe pozycją osoby pierwsze powinny wyciągać dłoń. Zdaje się jednak, że impreza była na tyle nieformalna, że nikt oprócz niej nie zwrócił na to uwagi. Taką przynajmniej miała nadzieję. Nie miała zresztą czasu się nad tym zastanawiać, bo zaraz okazało się, że nawet samej siebie nie potrafiła kontrolować. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy Aurora dała mężowi kuksańca. - Jeżeli mogę… ma pani naprawdę wspaniałego męża – skomentowała słodko, przenosząc wzrok na amnezjatora - Większość mężczyzn źle znosi fakt, że ich żony zajmują wyższe od nich pozycje – posłała mu sztuczny uśmiech. Amnezjatorzy w jej osobistej hierarchii społecznej stali niżej od pająków w kątach, które przynajmniej robiły jakiś porządek zjadając muchy. Ilekroć mijała jakiegoś w Ministerstwie palce świerzbiły ją żeby rzucić na niego Obliviate i trochę namieszać w jego świadomości. Miała szczerą nadzieję, że starszy brat Caluma zdaje sobie chociaż sprawę z tego, że jego żona była ważniejsza (i bardziej niezastąpiona) w Ministerstwie od niego. - O tak – odpowiedziała Aurorze tym razem zupełnie szczerze. Biuro Bezpieczeństwa traktowała co prawda wyłącznie jako wpis w CV, który miał jej utorować łatwiejszą drogę do Wizengamotu, nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się tam bardzo dobrze. Speszyła się trochę na wspomnienie o laktatorze. - Powiedziałabym, że to był wynik burzy mózgów – skłamała, rumieniąc się na moment. Po chwili jednak wyczuła, że nie tylko ją ten temat zawstydził, co natychmiast postawiło ją na nogi. - Myśleliśmy o czymś co przysłużyłoby się całej rodzinie – ponownie posyłając krótkie spojrzenie Dorienowi, natychmiast nastawiając się na jak największe zdeprymowanie go – Na pewno pomoże też zacieśnić więzi małej z tatą. Niech pani nie martwi się gadaniem o wpływie karmienia piersią na inteligencje i takie tam. Ja byłam od początku butelkowa, a zdobyłam posadę w Ministerstwie jeszcze przed osiemnastką. W nosie miała czy panowie czuli się zażenowani tą rozmową. Nie powinni byli – w końcu mówiły o zupełnie naturalnych rzeczach. A jeśli było inaczej… Cóż, w tym momencie mało czego była równie pewna jak tego, że nie lubi męża swojej szefowej. W pewnym sensie chyba nawet wolała wierzyć, że Aurora nie wyszła za Deara całkowicie dobrowolnie. Zresztą umiała liczyć na tyle dobrze, by wiedzieć, że na ślubie była już w ciąży. Czystokrwiści – mentalne średniowiecze. Czerpała dziką satysfakcję z polewania ich zimnym prysznicem XXI wieku. Poza tym martwiła się odrobinę tym, że jej przełożona nie miała przy sobie nikogo z kim mogłaby porozmawiać o macierzyństwie oprócz swojej zacofanej zapewne teściowej. Ettie wprawdzie nie miała w tym temacie absolutnie żadnej wiedzy, ale tyle by uświadomić młodą matkę, że istniały nowoczesne metody wychowywania dzieci mogła zrobić. Z troski o mała Dearównę, by kiedyś nie musiała hajtać się z jakimś swoim kuzynem. Z dyplomatycznym uśmiechem również życzyła Dearom dobrej zabawy, a kiedy odeszli już wystarczająco daleko, zwróciła się do Franklina z grymasem, jakby ponownie napiła się feralnego, czarnego drinka. - Obleśny buc – skomentowała postać Deara, po czym jak gdyby nigdy nic zaczęła rozglądać się za jakimś zajęciem, zapominając nawet na moment, że jakiś czas temu Franklin ją pocałował – Może loteria? – zaproponowała.
Ministerstwo w bardzo krótkim czasie stało się dla Claude'a jak drugi dom. Pomijając już fakt, że spędzał tu znaczną większość swojego czasu i od ponad roku poświęcał się intensywnej pracy, zdołał również zawrzeć kilka istotnych dla niego relacji z innymi pracownikami. Odbywający się w wielkim gmachu bal był nie tylko wspaniałą okazją do pomocy i dołożenia swojej cegiełki do szczytnego celu budowania lepszych warunków dla pacjentów oddziałów intensywnej terapii w Świętym Mungu, lecz także towarzyskim wydarzeniem, podczas którego można było umacniać więzi. Faulkner miał jednak wrażenie, że niektóre z więzi, które zawarł w ostatnim czasie, poluźniły się - Dorien zdawał się zachowywać względem niego dystans. Może i słuszny? Wszak zadawał się z jego młodszą siostrą w sposób, który nie do końca był przez Deara akceptowany... Jeśli już o Beatrice mowa, nosił się z zaproszeniem jej bardzo długi czas, propozycję składając w zasadzie w ostatniej chwili. Nie był pewny, czy po ostatnim spotkaniu w jej rodzinnym domu było to odpowiednie posunięcie. Poza tym... To Ministerstwo, nie tylko mogli natknąć się na Doriena, ale również na ich rodziców, a to już sprawiało, że trzęsły mu się kolana przed wejściem do budynku. W pierwszej chwili jej nie poznał - oczywiście, przecież zmieniła całą swoją osobę w postać nawet jej nie przypominającą. Gdy podeszła do niego blondwłosa, elegancka kobieta, jego piegowata twarz wyrażała wielką konsternację. Ostatecznie jednak przekroczyli próg sali razem, trzymając się pod rękę, uiszczając opłatę i ostatecznie kierując się... No właśnie, gdzie? Rozglądał się wkoło, trochę spięty, jakby spodziewał się, że Dorien wyrośnie tuż przed nim znienacka. - Chcesz się napić? Czy może wolisz najpierw zrobić sobie zdjęcie? - zapytał, skinąwszy w kierunku budki fotograficznej. Nie zdołał ukryć, że wizja zrobienia sobie zdjęć była bardzo kusząca - aczkolwiek w gardle mu odrobinę zaschło, więc koktajlu też by się napił. Ostatecznie podjął decyzję i skierował ich kroki do budki.
Witam się z @Dorien E. A. Dear i @Aurora C. I. Dear, a następnie zgodnie z propozycją Vivien idziemy w kierunku stołów z jadłem. Jest tu zdecydowanie ciszej, więc oprócz jedzenia możemy sobie pozwolić na wymianę myśli. - Jak się bawicie? - pytam siadając na swoim miejscu. W międzyczasie upewniam się, że moja partnerka siedzi wystarczająco wygodnie. Zależy mi na tym aby bawiła się jak najlepiej - w końcu po północy obchodzi swoje urodziny, więc ten wieczór można poniekąd wpisać w świętowanie tej rocznicy. Zajadam się wyśmienitym daniem i nie mogę nachwalić się kuchni. W pewnym momencie chcę wytrzeć usta i czuję, że przestrzeń między nosem a ustami jest dziwnie zarośnięta. Dziwi mnie to, bo chociaż dość dawno się nie goliłem to przecież tuż przed wyjściem skracałem zarost. Dotykam policzków i orientuje się, że są one pokryte jedynie bardzo krótkim zarostem, więc po chwili dociera do mnie, że któreś z dań musiało zawierać eliksir wzmacniający owłosienie. - Vivi, daj mi lusterko - mówię i po chwili przeglądam się w podanym przez nią zwierciadełku widząc, że na mojej twarzy wyrósł wyjątkowo bujny wąs, którego nie powstydziłby się żaden sarmata. Parskam śmiechem. - Co powiecie na takie chaszcze? Chyba lepsze niż broda? - żartuję i obdarzam Vivien włochatym całusem w policzek.
Wydarzenie towarzyszące:Kolacja Wylosowane kostki:2 Zdobycze: Kulka skrzeloziela, punkt z DA, wąs
Wszystkie uwagi Hariette puścił bokiem. Naprawdę. Pyskata gówniara nie zepsuje mu wieczoru. Pozostał niewzruszony i płynnie, bez najmniejszego zawahania poprowadził żonę na parkiet. Oczywiście, że Aurora nie była mu obojętna. Nigdy nie była. Dbał o nią, troszczył się, żyjąc ze sobą siłą rzeczy zbliżyli się do siebie i mogli nazwać przyjaciółmi, ale ten nagły przypływ romantycznych uczuć względem żony był czymś nowym, nieznanym, bardzo przyjemnym; był czymś, co wzmogło subtelny uśmiech, objęcia w tańcu i kształtowało faktyczną definicję ich związku. Przywitał się z siostrą, ściskając ją mocno i całując ją w lewy policzek. Wyglądała zjawiskowo, czym zupełnie nie był zaskoczony. Uścisnął dłoń Cassiana, a po bardzo krótkiej wymianie zdań zgodnie ustalili, że czas coś zjeść. Przemieścili się zatem w stronę suto zastawionych stołów i zajęli miejsca. – Bardzo dobrze – odpowiedział, nalewając wszystkim napoje i rozglądając się pośród dań – Wylicytowaliśmy kilka naprawdę wartościowych przedmiotów, Aurora przekrzykiwała się z naszą mamą – ciężko było Dorienowi powstrzymać głupkowaty uśmiech, ale pokrzepiająco pogłaskał żonę po plecach, sugerując, by się nie wstydziła tej sytuacji – A próbowaliście drinków przy tym barze po drugiej stronie? Nam bardzo smakowały. I już miał się zaśmiać, widząc Cassiana z potężnym wąsem pod nosem, kiedy zorientował się, że spotkał go dokładnie taki sam los. – To jadłeś? – wskazał palcem na jedno z dań i pogłaskał się po bujnym wąsie – Drogie panie, radziłbym uważnie wybierać dania, jeśli nie chcecie skończyć jak my. Podobam ci się? – spytał Aurorę z uwodzicielskim uśmiechem, który w połączeniu z wąsami mógł wyglądać komicznie bądź koszmarnie, kwestia gustu, a tuż potem zaśmiał się głośno, deliberując nad tym czy ta zmiana wizerunku powinna być permanentna.
Aurora, w przeciwieństwie do męża, uznała Harriette za wyjątkowo intrygującą młodą damę, choć akurat żywienie butelkowe a karmienie piersią były ostatnimi tematami które mogłaby poruszyć z najmłodszym nabytkiem swojego działu. Nie zdążyła jednak dłużej podyskutować, przeciągnięta przez parkiet i falę emocji z którymi nie miała ochoty walczyć, by płynnie przejść do kolacji wraz z Vivi i Cassianem. - Świetnie wyglądacie - skomplementowała parę po wymienieniu uprzejmości. Na pytanie jedynie skinęła głową, pozwalając by mąż odpowiedział za nią i zaczęła wybierać danie, które nałoży za moment na talerz. Na wspomnienie o teściowej obrzuciła go pełnym wyrzutu spojrzeniem. - Nie wiedziałam że to ona! - próbowała się obronić, ale najwyraźniej nie miało to większego znaczenia. Westchnęła i próbując wyglądając na złą nałożyła jedno z dań na talerz. - Mhm, nasze drinki były wyjątkowo smaczne, choć mam wrażenie że dziś wszystko jest czymś doprawione - zażartowała, mając na myśli bardziej atmosferę na parkiecie niż rzeczywiście same napoje. Zauważyła że Cassian i Dorien nałożyli to samo danie i uśmiechnęła się delikatnie, myśląc o ich przyjaźni. Ni stąd ni zowąd, niczym zsynchronizowani, obaj mężczyźni stali się posiadaczami bujnego wąsa. Nawet nie próbowała ukryć zaskoczenia, ani śmiechu, gdy Dear z jej ulubionym uśmiechem połączonym z dodatkowym owłosieniem zapytał jej czy się jej podoba. Zakryła dłonią usta, bo akurat chwilę wcześniej zdążyła wziąć kęs langust do buzi i... skrzywiła się mocno, ledwie powstrzymując okrzyk zaskoczenia i bólu gdy zagryzła coś twardego. Na jej chusteczce wylądował kamyk, ale wszystko wskazywało na to że jedna z jej piątek mocno ucierpiała spotkanie z mało pożywnym kawałkiem langusty. - Nie próbujcie tych langust, najwyraźniej ktoś doprawił je kamieniami - jęknęła popijając swoją mało przyjemną kolację winem. Odechciało się jej jedzenia, a tępy ból zęba miał jej psuć zabawę do końca dnia. Szczęściem w nieszczęściu, nie był to przedni ząb, w dodatku nie straciła go całego. Odetchnęła dwa razy, zbierając się w sobie i uśmiechnęła się jednym ze swoich wyuczonych uśmiechów, chowając nieprzyjemne odczucia gdzieś gdzie tylko ona je dostrzegała. - Nie wiem jak ty Vivi, ale ja uważam że obaj prezentujecie się wyjątkowo szykownie w tych wąsiskach - zażartowała gładząc palcem dodatkową ozdobę męża, mimo wszystko wciąż rozbawiona nową aranżacją. - Chcesz go zostawić?
Obecność na licytacji była poniekąd żałosną, chociaż skuteczną odtrutką. Dzięki dyspucie z badaczem, pozornym zaciekawieniu pulą udostępnionych przedmiotów - chwilowo był w stanie zagrzebać sztorm rozszalałych uczuć. Całe szczęście - zepchnięcie przebiegu spotkania na czystą, niewymuszoną serdeczność, balansowanie na pograniczu żartu, pozwalało na nowo odnaleźć się w sytuacji; mimo uprzednich przeciwieństw, znów - wszystko odgrywać zgodnie z rygorem wciąż panujących zasad. - …gdybym tylko miał pióro - odpowiedział, z przepraszającym niemal uśmiechem, dając się porwać drobnej grze słownej. - Nostalgiczny tytuł - przyznał już później. Nie był w stanie - bardziej treściwie przekazać odczuć łączących go z ową książką. Kolejny akcent przypadku. - Obecnie - wyjaśnił krótko - wiele w Hogwarcie zdołało się zmienić. - Stwierdził fakt; pozbawiony emocji. Otoczka tłumu, tworząca się podczas tego rodzaju przyjęć - nie zwykła sprzyjać zbyt poufałym rozmowom. Niedawne nagromadzenie miesięcy, przyniosło wśród magicznego świata rozliczne zmiany; "Prorok" swojego czasu nie szczędził słów na ich temat. Trzymana w rękach Therrathiél, opasła lektura, była prawdopodobnie ostatnim efektem współpracy pomiędzy częścią uczonych. Wkrótce po licytacji - organizatorzy zdołali obwieścić etap uroczystego posiłku. W stosunku do wystawionych wytworów, stał się dość podejrzliwy - dyskretnie, obserwował możliwie najbezpieczniejszą z potraw. Ministerstwo, zdaje się, niezbyt dopilnowało zaburzeń magii przy sporządzaniu posiłków - bądź, wszystko mogło być sprawką kilku (niezbyt) dowcipnych, współpracujących jednostek. - Przemiana w kanarka byłaby niemal ironią - przyznał, nieco ciszej, równie półżartobliwie jak wcześniej. Całe szczęście, cieszące się sporą popularnością kremówki nie pociągały za sobą żadnych nieprzyjemności; wręcz przeciwnie, smakowały wybornie. Poczuł na nowo, przypływ nieznanej siły - zupełnie, jakby był w stanie prowadzić nawet skomplikowany dialog. Fakt, że był animagiem, stanowił dla większości osób wręcz oczywistość - choć w tym przypadku, forma tak czy inaczej nie pasowała zupełnie do jego całej osoby: zarówno pod względem wyglądu jak również osobowości.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Słuchał... i, prawdę mówiąc, wiele więcej wcale nie zrobił. W milczeniu obserwował rozwój wydarzeń, nie pozwalając aby uciekło mu choćby jedno zbłąkane słówko; Leonardo nie wysilał się tak w kwestii rozumienia angielskiego nawet podczas najbardziej fascynujących lekcji. Stał jak jakiś głaz, przyswajając informacje i z niejakim przerażeniem dowiadując się coraz to nowszych rzeczy. Ezra Clarke był okropnym człowiekiem. Trzeba przyznać, że ten cały Basil potwornie mu się podkładał, a Bridget niewiele pomagała. Wystarczyło spędzić z Krukonem odrobinkę czasu aby nauczyć się, że wszystko co powiesz może (i zapewne będzie) zostać użyte przeciwko tobie. Leo doskonale wiedział, że chłopak w słownych potyczkach nie ma sobie równych, a na Bridget i jej miłostki jest nudnie przewrażliwiony. Rzecz w tym, że do Meksykanina nigdy to nie docierało. Teraz? Teraz jakimś cudem zachował zdrowy rozsądek, pierwszy raz nie wgapiając się w Ezrę jak w niebiański obrazek. Jego słowa wizualizowały się w głowie Leo jak bezbłędnie wyprowadzane uderzenia - tu prosty, tu sierpowy; w tej chwili każdy cięższy oddech Bridget czy mrugnięcie Basila były jak boleśnie przyjęte obrażenia. Krwawa wizja przylgnęła mocno do umysłu Gryfona, powolutku rozlewając się po nim i wkradając do przeróżnych wspomnień. Czy Ezra nie przesadził, kiedy bronił go przed Courtney? Czy na balu kończącym rok nie postąpił nieodpowiednio w stosunku do Puchonki i jej ówczesnego partnera z Włoch? To wszystko było przecież oczywiste i zwyczajnie złe, ale słodka Morgano, Leo zawsze potrafił swoją miłość jakoś obronić. Zawsze widział plusy, zawsze rozumiał. Zwykle szalenie ekspresywny Leonardo teraz zupełnie zastygł, nijak nie pokazując po sobie zaskoczenia i strachu. Dopiero kiedy rozmowa dobiegała końca, a jego zaczął dopadać smutek, to zorientował się o swojej bierności. Wychwycił spojrzenie Bridget i zupełnie szczerze po prostu się uśmiechnął; nie przyjął do siebie tego dziwnego porównania z Basilem (prawdę mówiąc, ledwo to zrozumiał i raczej z góry założył, że to miała być obelga). Ciepły, łagodny uśmiech pozbawiony był pobłażliwości, a za to przepełniony czymś znacznie trudniejszym do zidentyfikowania - zrozumieniem. Było mu szkoda Hudsonówny. Ona nie była złym człowiekiem i gdyby tylko okoliczności były inne, to może Leonardo patrzyłby na nią pod innym kątem. W końcu kiedyś była siostrą Lotty - dopiero naklejka „była Ezry” sprawiła, że pojawiły się problemy. Było mu szkoda też samego siebie, chociaż tego nawet w myślach nie potrafił sformułować. Zamiast tego pozwolił, aby palące poczucie żalu rozgrzało go od środka. Tak jak Bri była pchana na samą granicę przez zachowanie Clarke’a, tak i on paskudnie ulegał. - Może teraz się czegoś napijemy? - Zaproponował, gotów skorzystać z szansy oferowanej im przez prefekt naczelną. Nie czekał na odpowiedź, nie czekał na żadną reakcję - chociaż wyglądał na spokojnego i dalej lekko uśmiechniętego, to swoim spojrzeniem skrzętnie Ezrę wyminął. Podszedł do barku, subtelnie prosząc o „coś na poprawę nastroju”, choć wcale nie chodziło mu o zachętę do tańca. Przynajmniej drink był smaczny, nawet jeśli wymuszał sztucznie entuzjastyczne podrygiwanie w rytm muzyki.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: bar koktajlowy WYLOSOWANE KOSTKI: 4 ZDOBYCZE: Błyskawica, 10g
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
- Myślisz, że romanse z nauczycielami są podniecające? – wyszeptała przekornie, lecz osobiście nie brała tego pod uwagę. Lubiła seks, tak po prostu. Określanie relacji czyniło z niej zniewoloną, choć niewątpliwie w życiu półwili istniały osoby, bez których nie wyobrażała sobie codzienności. Potrzebowała ich, lecz popełniała nieustannie zbyt wiele błędów. Nieprzemyślane zachowanie, działanie pod wpływem emocji, iluzja wykreowanych zachowań – po co? Nie umiała na to odpowiadać, choć niewątpliwie pragnęła spokoju. - Romans z szefową? Chyba już wiem, co zrobię w przyszłości – jak odejdę z Hogwartu – zażartowała, bo przecież nie mogliby, a może – wręcz przeciwnie – powinni. Gra, w której karty rozdawała Odetta wydawała się być intrygująca, lecz nie na tyle, by kontynuować ją wśród wszystkich zgromadzonych. Była przeciwna obściskiwaniu się, a nawet krótkim, urywanym pocałunkom. To co stało się na Nocy Duchów jedynie ją w tym utwierdziło – tym samym, musiała zaniechać wszystkiego, co uczyniłoby z niej przewidywalną trzpiotkę, błądzącą pomiędzy ścieżkami pragnień. - Możemy nie rozmawiać, ale jak widzisz – wylosowałam francuskie wino… – mruknęła i wywróciła oczami. Doprawdy? Jak to możliwe, że na takim spędzie rozdawali alkohol tak młody, niedojrzały w smaku? Nieistotne, z pewnością szli najniższą i najtańszą drogą organizacji. - Myślisz, że niebawem będzie się cała impreza kończyć?
Wydarzenie: Licytacja Kostka: 8 Przedmioty: 1 punkt do dowolnej, Rossidi Orange 2015
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Ciekawe, jak zaskakująco dobrze czuła się w tej nowej skórze, kompletnie nie przypominającej jej własnej facjaty. Blond piękność mogła być każdym, wywodzić się z jakiegokolwiek kręgu, mieć jakiekolwiek znajomości. Mogła być kim by tylko zechciała, bez konieczności podnoszenia ryzyka ośmieszenia własnego rodu. Aż dziw brał, że nigdy wcześniej nie korzystała z możliwości bycia kimkolwiek tylko zechciała, tak często jak powinna to robić. Ile jej problemów dzięki temu zostałoby rozwiązanych... Chwilę rozważała rzucone przez Claude'a pytanie odnośnie tego, jakiej atrakcji powinni się najpierw podjąć. Było tego dużo, musiała to przyznać. I o ile wizja udania się do baru była bardzo kusząca, tak musiała ją jednak porzucić, kiedy dostrzegła, kto tam stoi. Dorien i Aurora byli zdecydowanie tymi osobami, których nie chciała dzisiejszego wieczoru oglądać. I to nie tak, że miała coś do brata i jego żony. Po prostu nie czuła się na tyle pewnie w swoim nowym ciele, by ryzykować wydanie się i kłopotliwe pytania dla jej dzisiejszego towarzysza. W końcu można by było założyć po sytuacji w święta, że Faulkner przyjdzie na bal w towarzystwie Beatrice. A tymczasem jej w ogóle "nie było" a on kroczył sobie dumnie z jakąś blondynką u boku. Co najmniej dziwna sytuacja, której nie zamierzała wyjaśniać rodzinie. Nie dziś. -Wiesz, zdjęcia wydają się być ciekawą opcją. - uśmiechnęła się do chłopaka, spoglądając na niego kątem oka. Jeszcze nie przywykła do faktu, że dziś dzieliła ich znacznie mniejsza różnica wzrostu niż zazwyczaj; jej oczy były bliżej jego własnych, bo "nowa Beatrice" była znacznie wyższa od niej samej. Ale pomimo, że całkowicie odmieniona wizualnie, nadal miała dziwne sensacje w trzewiach, kiedy tylko orientowała się że Claude na nią patrzy... Cicho Trice, o tym nie możesz mówić głośno. Przynajmniej nie w tym momencie. Podeszli do małej kabiny, przed którą o dziwo nie było zbyt dużej kolejki ludzi. Trochę to zaskoczyło Beatrice. Czyżby nikt nie chciał sobie robić zdjęć? Już miała podejść do budki i odsłonić zasłonkę, kiedy nagle usłyszała TO. Dźwięki, które tylko jedno mogło przywodzić na myśl. Ktoś, zbyt zajęty sobą, nie zwracał uwagi w ogóle na to, co działo się wokół nich, tylko prawdopodobnie na swojego partnera. Odgłosy sapania, mlaskania i dziwnego klaskania nie pozostawiały żadnych wątpliwości odnośnie tego, co działo się w środku. Jak szybko kobieta sięgnęła w tamtym kierunku, tak szybko cofnęła się o kilka kroków. Purpura pokazała się na jej policzkach, kiedy to odwróciła się twarzą do Claude'a, kompletnie zdegustowana i nawet nie zamierzała się z tym w żaden sposób kryć. - Wiesz, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, aby przeszkadzać osobom w tej budce. - stwierdziła dziwnie zmienionym tonem, a jej mina mówiła wyraźnie: jak mi nie wierzysz, przekonaj się sam.
Wydarzenie towarzyszące: fotobudka Wylosowane kostki:1 Zdobycze: Nic
Nie ma co ukrywać: on nie był tak optymistycznie nastawiony względem tego wieczoru jak ona. O ile można by było uważać, że kolejne pół godziny powinni jakoś przetrwać (być może przeżyć!) tak jego zdaniem całe to wydarzenie prezentowało się bardzo źle. Zapewne gdyby nie tak dobre towarzystwo, jakim była Padme, już dawno wróciłby do domu i grał w planszówki ze swoją córą. Tym czasem ona był nieszczęśliwa, bo spędzała wieczór z dziadkami i on był nieszczęśliwy, bo nic dobrego go dzisiaj raczej nie spotkało. - Możemy zaryzykować. - przyznał jej rację, bo wizja tak wczesnego rozstawania się z nią, była bynajmniej kusząca. Wrócili więc do środka. Licytacje nie poszły im najlepiej. On nic nie zdobył, ona chyba najdroższe pióro w swoim życiu. Selwyn zaczął poważnie rozważać, czy te wszystkie dziwne wydarzenia tego wieczoru, nie były bardzo dokładnie zaplanowane przez Ministerstwo Magii celem ośmieszenia uczestników balu. Zakrawałoby to o kompletny absurd, ale nie ma co się dziwić, że po tym wszystkim miał właśnie takie myśli w głowie. Parsknął śmiechem słysząc jej propozycję zrobienia sobie zdjęcia. Chyba nic gorszego, niż uwiecznienie jego krzywej mordy, tego wieczoru nie mogło ich spotkać. -Wiesz, to chyba jednak nie jest taki głupi pomysł. - stwierdził, kiedy ruszyli w stronę budki. Nie było przed nią jakiejś zatrważającej ilości osób, dlatego szybko dopchali się na sam początek kolejki. Anthony już miał odchylić zasłonkę i przepuścić Padme przodem, kiedy z środka wytoczył się jakiś mężczyzna. Tak niefortunnie stąpnął, że uderzył czołem o metalową krawędź, rozcinając sobie przy tym czoło. Od razu niemal pokazała się krew, więc nic dziwnego, że Tony ruszył mu na ratunek. Jeszcze tylko krwi mu dzisiaj brakowało, pomyślał wyciągając z rękawa różdżkę i pomagając czarodziejowi wrócić do pełnej sprawności. Tak naprawdę w kwestii uzdrawiania miał nikłe umiejętności, jednak te wystarczyły, aby zatamować czarodziejowi krwotok. Dziwne, bo w ramach podziękowania jegomość wcisnął mu 10g. -Chociaż tyle. - mruknął do Padme, chowając galeony do kieszeni. Przynajmniej będzie na piwo, kiedy wreszcie stąd wyjdą...
Zaczęliśmy jeść, a rozmowa toczyła się naprawdę świetnie. Jeszcze trochę pożartowaliśmy z Aurory i jej licytacji z matką, skomentowaliśmy również całe wydarzenie. - Mój drink był wyborny - odparłam bratu wspominając błogie chwile przy barze spędzone z Cassianem. Nie zamierzałam jednak wdawać się w szczegóły, zresztą nawet nie musiałam, bo w tamtym momencie twarze Doriena i Cassiana zaskakująco się zmieniły. - Ładnemu we wszystkim ładnie - rzuciłam zarówno w stronę brata, jak i narzeczonego, który najwyraźniej próbował zirytować mnie swoim wąsiskiem. Mimo wszystko miałam świetny humor, a co zaskakujące zarost na twarzy Cassiana wywoływał we mnie rozbawienie - zupełnie inaczej niż wtedy gdy Rayener zapuścił tego typu zarost, kiedy czułam obrzydzenie i złość. Z Therrathielem było inaczej, nie byłam pewna czy lepiej, ale na pewno swobodniej... Gdy pocałował mnie w policzek zaśmiałam się, by po chwili obdarować go krótkim całusem, a następnie wrócić do jedzenia. Nagle poczułam, ze moje krzesło unosi się nad ziemię. Przerażona próbowałam w międzyczasie rzucić na nie Finite tak by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, niestety wszystko wskazywało na to, że chyba jednak nie uda mi się tego uniknąć, bo zablokowała mi się różdżka i każdy widział, że moje krzesło powoli osiąga poziom twarzy moich towarzyszy. - Pomocy! - pisnęłam do Cassa i Doriena. Byłam rozgoryczona i wściekła, że Ministerstwo nie zadbało o odpowiednie zabezpieczenie w kwestii zaburzeń magii, a przy tym czułam się upokorzona.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wylosowane kostki:1 Zdobycze: 1 punkt do DA
Kostka:5>1>1 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 20 (+5) Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 2 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 2
- Żadna nauczycielka mi się nie podobała na tyle, żeby mieć z nią romans. Al;e bez wątpienia zakazany owoc może być ekscytujący - odparłem. Mogąc bez większego problemu poderwać większość dziewczyn w szkole i poza nią nieszczególnie interesowałem się nauczycielkami. Lubiłem wyzwania, interesowały mnie kobiety nie tylko piękne, ale również takie które oczarowywały swoją osobowością. Nie szukałem zakazanego romansu, a jedynie emocji, które miały być odskocznią od dawno pogrzebanych uczuć. - Kochana, jestem świetnym aurorem - odparłem uśmiechając się lekko - Naprawdę nie potrzebuję romansu z szefową, ani nawet użycia uroku, żeby osiągnąć sukces. Wiedziałem, że Odetta ze mną pogrywa, a jednak nie starałem się tego uciąć - podjąłem rękawice balansując na granicy flirtu i pogawędki. Byłem w to dobry, więc mogliśmy konkurować. - Jest bułgarskie, nie francuskie - odparłem przyglądając się z uwagą butelce, takiej samej jak ta wylosowana przeze mnie - Na całe szczęście o tym kraju mogę powiedzieć ci więcej niż o Francji. Kontynuowaliśmy wymianę zdań, a następnie jeszcze na moment wróciliśmy na parkiet. Nie zostaliśmy jednak do końca przyjęcia. Po wszystkim kulturalnie odprowadziłem Odettę dziękując jej za miły wieczór i nie siląc się na żadne sugestie. To był dalszy ciąg gry.
Wydarzenie towarzyszące: Licytacje Wylosowane kostki: - Zdobycze: 10g, przypominajka, punkt do dowolnej umiejętności, wino, Rossidi Orange 2015
/zt ja i Odetta - przeszliśmy wszystkie atrakcje
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Następnym razem. Zakładam, że jeszcze kiedyś się spotkamy, bo wolałabym nie odpuścić tak cennej pamiątki jak pański podpis - pociągnęłam żart. W dowcipie znajdowałam ukojenie dla myśli wytrąconych z równowagi przez tamtą bliskość. Robiłam wszystko by nie myśleć o nim w ten sposób, by w mojej pamięci zatrzeć ślad dłoni na mojej talii, ust przy moich ustach, by nie kłopotać ani siebie, ani jego. Dość było nam problemów. - Trudno ukryć - skomentowałam aluzję Daniela dotyczącą Hogwartu i w międzyczasie wspominając nauczycieli, których sama tak świetnie znałam - Zmiana nie zawsze zwiastuje lepsze. Po chwili wraz z innymi uczestnikami balu zasiedliśmy do stołu. Posiłek najwyraźniej nie był ochroniony przez zaburzeniami magii - dostrzegłam, że kilka osób wokół mnie wzbogaciło się o wąsy, moim oczom nie umknęło również kilka unoszących się nad ziemią krzeseł. Korzystając z doświadczenia siedzącego nieopodal mnie czarodzieja, który wyglądał całkiem normalnie nałożyłam sobie na talerz indyjskiej samsy - wtedy jeszcze nie spodziewałam się, że danie było nasączone veritaserum, a każde zadane pytanie mogło stać się dla mnie śmiertelnie niebezpieczne. - Czerń pasuje do ciebie zdecydowanie lepiej niż żółć - zażartowałam z jego ptasiej natury
Wydarzenie towarzyszące: Kolacja Wylosowane kostki:4 Zdobycze: Granice dziedzin
Nie wiedział jeszcze, jak znacznym błędem było przybycie tutaj. Chaosem, powstałym nagle, przemykającym spoza pieczy kontroli. Z początku wszystko zdawało się sięgnąć normy, stabilizacji - tak pożądanej, niezbędnej, błogo nakreślającej dystans. Wczuwał się, znów w rozmowę, odgrywał rolę - odgrywał ją, jedną z wielu; pozornie zatarł, gdzieś w zakamarkach umysłu fakt pocałunku i niezliczonych emocji, wypełniających - jeszcze przed chwilą - doszczętnie wręcz jego duszę. Dostosował się, tak zwyczajnie; dostosował, ponieważ tego oczekiwano. Nie mógł pozwolić sobie na poufałość w tłumie. Na całkowicie n i e przyzwolony dotyk. Na jakikolwiek z błędów, na jakikolwiek dysonans, zdolny zrujnować wówczas spędzany wieczór. Błąd czyhał - na każdym stawianym kroku. - Zdaje się - oznajmił po jakimś czasie, upływającym im na rozmowie pośród wykwintnej kolacji - że już dawno nie mieliśmy okazji zatańczyć. - Zwieńczył, z delikatnym uśmiechem. Rozmaite pary, postaci - rozmywały się w nieustannym ruchu, podyktowanym rytmem ulatującej muzyki. Wiedział, że nie odmówi - pokusa była zbyt silna, ich zgodność niepodważalna. Błąd. Melodia zwolniła; tłamszone wcześniej uczucia przerwały z sukcesem tamę. Trwał, niczym zaklęty w transie, obejmując ją w równie sennym, zupełnie niespiesznym tańcu. Pragnął wręcz tej bliskości; dziękował w duchu, za absolutną zmianę klimatu w obecnie granym utworze. (Zwariował?)
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- To wyraz żalu czy propozycja? - odparłam prowadząc z nim grę, by po chwili znaleźć się w jego ramionach na parkiecie. Taniec z wesela państwa Dear wydawał się niemal chłodny, w porównaniu do tego momentu, bo choć oboje staraliśmy się utrzymać jak najzdrowszy dystans to dziwna atmosfera ciążąca w otaczającym nas powietrzu powodowała niezdrowe nagromadzenie emocji. Wszystkie niewypowiedziane słowa z tego wieczoru zdawały się przeradzać w zabójczo niebezpieczną chemię nad którą oboje traciliśmy kontrolę. Dotyk Niemca sprawiał, że miałam ochotę porzucić wszystkie konwenanse, niedomówienia i posiąść mężczyznę w każdym możliwym wymiarze. Zapragnęłam by dłoń, która delikatnie dotykała materiału mojej sukni zetknęła się z fakturą mojej nagiej skóry, by jego wargi spotkały moje, a z jego ust wybrzmiało tylko i wyłącznie jedno słowo - moje imię. - Co powiesz na pamiątkowe zdjęcie? - zapytałam, gdy tylko przystanęliśmy, wskazując gestem na znajdującą się nieopodal fotobudkę. Nie byłam wielbicielką tego typu rzeczy, Daniela również nie posądzałam o sentyment do takich pamiątek, wiedziałam jednak, że jeśli jeszcze chwilę pozostaniemy spleceni w tańcu to bez wątpienia stracę nad sobą kontrolę. Nie mogłam sobie na to pozwolić.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wylosowane kostki:5, kocham się w Danielu, moje życie jest bez celu Zdobycze: Granice dziedzin
Pozytywna reakcja Vivien (a już szczególnie pocałunek) zaskakuje mnie, ale cieszę się, że wszystko gra. Doskonale się bawimy w czwórkę mimo nieszczególnie dobrej kuchni, gdy nagle słyszę krzyk Vivi i dostrzegam, że unosi się nad ziemią, najwyraźniej mocno zaniepokojona. Trudno się dziwić? - Finite - rzucam pośpiesznie na dziewczynę, przy okazji dbając o amortyzację jej ewentualnego upadku. Sytuacja jest opanowana i możemy wrócić do posiłku, ale odnoszę wrażenie, że atmosfera zrobiła się napięta, a Dearówna nie czuje się najlepiej. Staram się rozładować stres. - Może jeszcze skorzystamy z ostatnich licytacji? - proponuję Vivien. Żegnamy się z Dorienem i Aurorą, a po chwili już uczestniczymy w burzliwej walce o przedmioty. Na chwilę się rozdzielamy, by wziąć udział w innych licytacjach. Z bitwy wychodzę zwycięsko dzierżąc w dłoni bon na zakupy w sklepie Fairwynów. Wprawdzie na razie nie potrzebuję nowej różdżki, ale może w przyszłości się przyda. - Fotobudka to fajny pomysł - mówię pozwalając sobie na odrobinę żartu pomieszanego z flirtem- Ale dziewczyna która mi się podoba jest piękna, mądra i do tego znana, więc pewnie nie będzie miała ochoty na zdjęcie z takim obrzydliwym wąsaczem. Puszczam dziewczynie oczko i obejmuję ją w talii.
Wydarzenie towarzyszące: Kolacja Wylosowane kostki:12 Zdobycze: Kulka skrzeloziela, punkt z DA, wąs, bon na 50% u Fairwynów
Na całe szczęście Cass ściągnął mnie na ziemię, jednak do końca kolacji miałam popsuty humor. Therrathiel robił jednak wszystko by odwrócić moją uwagę, dlatego pożegnaliśmy się z państwem Dear (w międzyczasie schowałam do torebki otrzymaną od @Dorien E. A. Dear paczuszkę) i podążyliśmy na licytacje. W przeciwieństwie do Cassa poszło mi naprawdę słabo i przegrałam licytację o drogocenne rękawice z jakąś starszą kobietą. Miałam już absolutnie popsuty humor, lecz mój narzeczony po raz kolejny starał się odwrócić moją uwagę od niespecjalnie sprzyjających zdarzeń. Słysząc jego zawoalowany flirt wybuchłam śmiechem. - Nie wiem, może powinieneś ją zapytać? - rzuciłam zgrywając się tak jak on.
Wydarzenie towarzyszące: Licytacje Wylosowane kostki:4 Zdobycze: 1 punkt do DA
Dzisiaj miało być dobrze. Miły wieczór, miła zabawa, miły powrót do domu. Podobno jaki sylwester, taki i cały rok - jeśli tak ma wyglądać jego późniejsza praca w teatrze z Clarkiem to... już teraz wolał zrezygnować. I tak to cud, że Bridget zamknęła mu usta, oraz że Basil się nie odszczeknął temu chłopaczkowi. Gdyby nie ten Leo, to naprawdę, ręka, noga, mózg na ścianie. Francuz od zawsze taki był, brał wszystko zbyt do siebie. Nie dziwiota, że pewien Włoch nie odzywa się już od kilkunastu lat. Basil na jego miejscu też by się nie odzywał. Na pocałunek westchnął tylko cichutko i przyciągnął Bridget bliżej siebie. Chciał ją czuć w swoich ramionach i mieć pewność, że nikt więcej nie popsuje dziewczynie nastroju. - Po prostu nie kręćmy się zbyt blisko nich. I wiesz, że nie myślę o tobie jak o dzieciaku, prawda? - Szeptał do niej, głaszcząc kciukami jej zarumienione policzki. Na propozycję jedzenia pokiwał głową, również zdążył zgłodnieć. Pomógł Puchonce usiąść, podał wszystko o co poprosiła, a sam nałożył sobie krwawe langusty, które zdawały się łypać do niego. I wszyscy cudownie, jednak miłą konwersację przerwał naglę jęk mężczyzny. Wypluł wszystko do serwetki, a następnie ostrożnie dotknął językiem nadłamanego trzonowca. - Wiesz, kto tu jest kucharzem? Złamałem sobie ząb, boli...
- W takim razie czy zgodzisz się pójść ze mną do fotobudki? - pytam ze śmiechem kontynuując tę grę. Gdy otrzymuję odpowiedź ciągnę Cię za rękę w kierunku kolejnego wydarzenia, nie zważając na to, że powinniśmy się zachowywać jak poważny auror i gwiazda muzyki, a nie jak dwoje rozpieszczonych dzieciaków. Czekając w kolejce do fotobudki dostrzegam leżącą na ziemi kulkę. Podnoszę ją i orientuje się, że to przypominajka. Widząc, że nikt nie jest nią zainteresowany zabieram ją dla siebie. W końcu wchodzimy do budki. Przyciągam Vivien do siebie, kradnę jej całusa, unoszę ją i robię wszystko by miała jak najpiękniejszą pamiątkę z tej nocy. Wychodzimy z budki dzierżąc w dłoniach paski ze zdjęciami. Spoglądam na zegar i widzę, że już niedługo nadejdzie północ i urodziny narzeczonej. Zależy mi na tym, żeby była zadowolona z niespodzianki, którą dla niej przygotowałem, zamierzam jednak poczekać z prezentem aż stąd wyjdziemy. - Mam nadzieję, że mimo wszystko nie bawiłaś się najgorzej - mówię po raz kolejny ją ściskając.
Wydarzenie towarzyszące: Kolacja Wylosowane kostki:2 Zdobycze: Kulka skrzeloziela, punkt z DA, wąs, bon na 50% u Fairwynów, przypominajka
- No jak już muszę - zażartowałam. Po kilkunastu minutach spędzonych w kolejce w końcu weszliśmy do pomieszczenia. Rozpoznawalność przychodząca z karierą muzyczną, a także duże doświadczenie w obsłudze wizbooka sprawiały, że aparat w ogóle mnie nie krepował, nie mniej jednak wydawało mi się, że pozy i miny, które robimy są zbyt wymyślne i trochę przesadne, jednak na zdjęciu wyglądały fenomenalnie. Wyszłam z pomieszczenia naprawdę zadowolona. - Mogło być gorzej - odparłam - Cieszę się, ze ze mną tutaj jesteś. Nieszczególnie myślałam o moich urodzinach - ze względu na tak nietypową datę nie czułam się zbytnio przywiązana do ich obchodzenia, poza drobnymi prezentami. Oprócz tamtego jednego razu, gdy w przede dniu moich siedemnastych urodzin uciekłam z Rayem z kraju. Nie chciałam tego jednak wspominać. Zamiast tego wtuliłam się w Cassiana.
Wydarzenie towarzyszące: Licytacje Wylosowane kostki:3 Zdobycze: 1 punkt do DA
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czuł, że wygrywał tę potyczkę; być może przypadkiem już na samym początku wyprowadził cios, który dla przeciwnika okazał się być nokautujący. Być może Basil nie był przygotowany i nagle wciągnięty w konfrontację, nie wiedział, jak jej sprostać. Być może mężczyzna zwyczajnie nie potrafił się dobrze odszczeknąć - i zapewne powinni za to dziękować Merlinowi, bo miotanie zaklęciami na tak dystyngowanej imprezie nie było w dobrym smaku. I cóż, Basil na pewno powinien był robić to dwa razy mocniej za uniknięcie niemal niechybnego upokorzenia na oczach swojej wybranki. Zresztą, Ezra szybko zdegradował go z pozycji głównego adwersarza właśnie na rzecz Bridget. - Jak sobie życzysz, panno Hudson. - Skłonił się jej, mając na ustach lekko prześmiewczy uśmiech. - Tylko powiedz mi, gdzie mogę obstawiać, jak szybko zalejesz się łzami, kiedy okaże się, że macie inne oczekiwania w tym związku. Bo, że tak się stanie, nie mam żadnych wątpliwości. Osaczył ją drobiazgowym spojrzeniem, pochłaniając każdą myśl, która bruzdą przecięła jej twarz, która chociaż na chwilę osiadła w jej oczach; i na tej podstawie budował własną ofensywę. Kiedy znało się kogoś tak dobrze, jak on Bridget, bardzo łatwo było uderzać precyzyjnie - nie wystarczał mu krótkotrwały ból, chciał by pulsował, by dał o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Ezra dawał się wciągnąć w tę chorą obsesję, jaką była dla niego Bridget Hudson i w tym wszystkim jeszcze odnajdywać gdzieś dla siebie usprawiedliwienie. Wystarczył przecież krótki rzut oka, by wiedział, że Basil nie był dla niej odpowiednim mężczyzną - jakby ktokolwiek dał mu prawo o tym decydować. I podczas gdy on pogrążał się we własnej zajadłości, Leonardo pogrążał się w milczeniu, które na własne życzenie całkowicie go wykluczało, a przede wszystkim czyniło jeszcze bardziej odległym dla Clarke'a. Nie wchodził w rolę przeciwnika, Ezra nie wierzył zatem, by mógł zostać ugodzony w plecy. Jednocześnie jednak nie czuł od Leonardo wsparcia, przez co łatwiej było odrzucić chwilowo obecność chłopaka niż dławić się dodatkowym poczuciem braku zaufania i to do osoby, która była jedną z nielicznych na to zasługujących. Dopiero odzywka Bridget spowodowała, że wzrok Clarke'a spoczął ponownie na ćwierćolbrzymie i z jakiegoś powodu na moment wytrąciło go to z równowagi. Zamrugał zaskoczony, przypominając sobie te kilka zamienionych listów, w których obiecał, że postara się, by Leo tego nie żałował. I czy w ten sposób można było nazwać jego obecne zachowanie...? Sam Ezra potrafił odnaleźć odpowiedź w tym uśmiechu, dziwnie łagodnym zważywszy na ewidentną obrazę w niego wymierzoną. To wystarczyło, by Clarke przegapił okazję na odszczeknięcie się Bridget i jedynie poczuł palący głęboko niedosyt, kiedy dziewczyna go ominęła, potrącając lekko ramieniem. Zacisnął usta w wąską kreskę i przez chwilę jeszcze patrzył za tą niedopasowaną parką, zakleszczony pomiędzy sprzecznymi uczuciami. Bo może tak było lepiej? Przynajmniej nikt nie kończył odrzucony... Fakt faktem, Ezra wolałby być teraz sam, jak zawsze, gdy odsłaniał swoją gorszą twarz. Obawiał się stania w całkowitej prawdzie i oglądania swojego odbicia w cudzych oczach - słusznie zatem, że tym Leonardo nawet go nie zaszczycił. Na propozycję zdążył wydusić z siebie jedynie niezdecydowane "mmm" nim został wyminięty. I przez chwilę stał tak idiotycznie na środku parkietu, dopóki ktoś go nie potrącił i nie zamarudził. Po tych sekundach zwłoki doszedł w końcu do partnera. Sam nie poprosił o nic barmana, ale najwyraźniej strapiona mimika była dla mężczyzny wystarczającym sygnałem do tego, by podsunąć Ezrze drinka o przyjemnie truskawkowo-miętowym zapachu. Bezwiednie uniósł kieliszek - być może zbytnio w ostatnim czasie przyzwyczajony do podrabianych alkoholi - by w cynicznym toaście "za udany nowy rok" zbliżyć go do ust. I po pierwszym łyku wypluć go ponownie do kieliszka. Elegancko. Ezra zakaszlał, czując nieznaczne, ale charakterystyczne pieczenie w przełyku, będące jak oskarżające pięto zrobienia czegoś zakazanego. Gdzieś tam czuł na sobie zdegustowane spojrzenie barmana, najwyraźniej urażonego taką reakcją na jego pracę. - Co ja wyprawiam? - szepnął trochę do Leo, trochę do samego siebie, odstawiając niewidocznie drżącymi palcami kieliszek na blat i zwracając się do barmana z prośbą o szklankę wody. Wtedy też jego wzrok padł na niepozorne lusterko - czas i przestrzeń zupełnie mogły przestać istnieć, gdy zawiesił spojrzenie na najpiękniejszym chłopaku, jakiego kiedykolwiek widział. Wychylił się bardziej, czując niemożliwe do opisania przyciąganie, mieszające mu w głowie. I ostatecznie nie mógł się powstrzymać; wyciągnął palce, by z delikatnością pianisty musnąć idealne rysy, natrafił jednak tylko na płaską powierzchnię. Zaskoczony śmiech uciekł mu z ust, a on w niedowierzaniu spojrzał na Leonardo. W jednym momencie tak zwyczajnym, nie odbierającym tchu w piersi Leonardo. - To lustro - zauważył, jakby i Gryfon potrzebował wyjaśnień. Ściągnął lekko wargi, przekręcając się względem powierzchni lustra i z uwielbieniem dokładnie śledząc każdą zmianę mimiki. I trudno było mówić o czymkolwiek innym poza ideałem.- Jak Bridget może wybrać tego tam... Basila. Spójrz tylko na mnie. - Bruzda irytacji przecięła jego czoło, w żaden sposób go jednak nie szpecąc, a jedyne dodając ostrzejszego charakteru. I gdzieś pomiędzy tym samouwielbieniem pojawiła się myśl, po co była mu Bridget, po co byli mu Cassius i Leonardo, kiedy perfekcję miał tuż pod nosem...
Wydarzenie towarzyszące: bar koktajlowy Wylosowane kostki: 5 Zdobycze: narcyzm
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Zgodnie z pierwotnymi założeniami, wydarzenie Balu Ministerstwa Magii będzie zakańczane 31.01.2019r. Do tego dnia, do godziny 23.59 każdy może jeszcze dodawać posty, za które będzie rozliczana postać. Każdy post po tej dacie, nie będzie już zaliczany jako post eventowy. 1.02.2019r. w godzinach wieczornych powinna pojawić się ostatnia atrakcja związana z eventem (o wszelkich ewentualnych przesunięciach czasowych będziecie z pewnością informowani), za którą również będzie można zdobyć punkty bądź inne nagrody (pieniężne, rzeczowe). Po pojawieniu się tego posta, będzie można rozgrywać już tylko tą ostatnią atrakcję, rozegranie wcześniejszych wydarzeń towarzyszących nie będzie możliwe. Czas na zagranie tej właśnie atrakcji będzie wynosił 5 dni od momentu wstawienia posta. Po tym czasie zostaną również rozdane wszelkie nagrody zdobyte wcześniej przez postacie. Udział w ostatniej atrakcji jest dowolny, niezależny od wcześniejszych postów!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie chciał w ogóle tam być. Miał ochotę odebrać Błyskawicę, zgarnąć swój płaszcz i jak najszybciej opuścić Ministerstwo Magii. Wystawne przyjęcie teraz wydawało się zbyt sztywne, elegancka atmosfera przytłaczała. Leonardo dusił się, każdym oddechem dobijając swój organizm jeszcze bardziej. Chociaż wcale nie truł się alkoholem, to czuł się bardzo mocno pod wpływem - niestety, własnego umysłu. Pułapka świadomości zdawała się bardziej bolesna od tych niedźwiedzich. Ezra obiecał mu, że ten wieczór będzie przyjemny... i Leo wcale nie miał dużych wymagań. Nie był omamiony wdziękami Krukona na tyle, żeby liczyć na jakiś romantyczny powrót do tego, co mieli kiedyś. Nawet tego nie chciał, ciekaw jak mogą pójść do przodu, kiedy pozostawili za sobą taki bałagan. Chciał po prostu porozmawiać, zatańczyć, dowiedzieć się co u Chione i może wspomnieć coś o swojej rodzinie. Ten bal miał być pretekstem, aby w ogóle odzyskali kontakt, który uparcie tracili i odzyskiwali na dziwne sposoby. Nie wiedział, że dzięki Bridget w końcu przejrzy na oczy... że Ezra nawet nie spróbuje ukryć przed nim swojego niemiłego wnętrza. Nie spoglądał dalej na swojego partnera, tłumiąc w sobie chęć do tańca, rozbudzoną przez drinka. Nie było teraz na to czasu, rzecz jasna. Zamiast tego swoją uwagę postanowił odciągnąć jedzeniem, prędko porywając jakieś niewielkie cudeńko. Ledwie się wgryzł, a już wiedział, że z tą kanapeczką coś nie jest w porządku. Dopiero donośne chrupnięcie upewniło go w przekonaniu, że ta krótka chwila łakomstwa nagrodziła go ukruszeniem zęba... I chociaż dolnej szóstki raczej nikt nie widział, to dyskomfort jedynie dołożył cegiełkę do budowli niezadowolenia Gryfona. A potem przeniósł spojrzenie na Ezrę... i budowla aż zadrżała, oficjalnie skończona. - ¿Es eso una broma?* - Zaczął, chyba nawet trochę bardziej do siebie, niż do Krukona. Przeszedł na ojczysty język, nie potrafiąc znaleźć w poddenerwowaniu odpowiednich angielskich słów. Nawet się nie starał, czując jak gorąco rozlewa się po jego ciele. - ¿Crees que es divertido? ¿ERES divertido, cabrón?- Clarke i tak raczej go nie słuchał, co tylko bardziej zdenerwowało Leonardo. Kieliszek z hukiem został odstawiony na stolik, a barman zerknął na nich z zaskoczeniem. - No me toques los cojones, el coño... increíble... Estas loco- warknął, przysuwając się bliżej i nie dbając o to, że mówi coraz głośniej. Sięgnął po lusterko i położył je, zakrywając powierzchnię, na której już można było dostrzec meksykańską złość. - ¿Sabes lo que le hiciste a esa chica estúpida, imbécil? Eres una persona horrible, Esdras. HORRIBLE.- Kilka mniej przyjemnych przekleństw cicho opuściło rozedrgane wargi Leonardo i tylko rodowity hiszpańskojęzyczny słuchacz byłby w stanie złożyć z nich coś względnie sensownego. - Al menos tu reflejo es hermoso! Odsunął się i, Merlinie, poważnie planował po prostu odejść... Ale zamiast tego chwycił swojego partnera za rękę i pociągnął go mocno w stronę fotobudki. Ciężko stwierdzić, czy to siebie chciał uspokoić, czy może zależało mu na utrzymywaniu pozorów, że się dobrze bawią. Pamiątki z tego wieczoru nie potrzebował, ale ani myślał z czegoś rezygnować tylko z powodu swojego durnego towarzysza. - Que estoy haciendo...- Mruknął jeszcze do samego siebie, by zaraz zerknąć na Ezrę. - Chodź, pięknisiu. Zrobisz ładną minkę, to nikt się nie zorientuje, że zachowujesz się jak ostatni capullo.
TŁUMACZENIE: (w którym pozwolę sobie pominąć bardziej oczywiste przekleństwa) "Czy to jest żart?" "Myślisz, że to zabawne? Że TY jesteś zabawny?" "Nie wkurwiaj mnie... niewyobrażalne... Jesteś nienormalny" "Wiesz, co ty zrobiłeś tej głupiej dziewczynie? Jesteś okropną osobą, Ezra. OKROPNĄ." "Przynajmniej twoje lustrzane odbicie jest ładne!" "Co ja robię..."
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wiele nasłuchał się wyrzutów na temat swojej skrytości, ale jeśli istniało coś, czego Ezra nigdy nie ukrywał, to był to właśnie charakter. Leonardo miał wiele okazji, aby przekonać się, że nie były to jedynie okazjonalne wybryki, które można było zrzucić na zbyt duży temperament. Jego słowa miały szczególną moc, ponieważ nie były rzucane w zwykłej złości - przedtem napełnione zostały jadowitą świadomością. Przeszłość i wiele myśli mógł zarzucić czarną kotarą utkaną z niedopowiedzeń, ale Ezra jako osoba dawał się poznać w całości, nie oddzielając własnych słabości i ułomności od jasnej strony. Jedno przecież nie wykluczało drugiego. I jego intencje były szczere, zawsze były szczere, tylko gdzieś po drodze gubił się w wykonaniu, zbyt łatwo rozpraszając się pomniejszymi bodźcami, jakby próbował wszystko mieć pod kontrolą - a to działo się kosztem głównego celu. Bo przecież głupie "dzieciaku" rzucone przez nieznajomego mężczyznę nie było warte zniszczenia dobrej atmosfery. Czuł się, jakby z premedytacją przydeptał roślinkę, która dopiero co wykiełkowała. A najgorsze było to, że jakby cały świat sprzymierzył się, żeby nie miał nawet szans ocenić zniszczeń. Magiczny efekt, który tak czy inaczej przedostał się do jego organizmu, sprawił, że Ezra zupełnie stracił głowę... dla samego siebie. Leonardo mógł w tym momencie zacząć obficie się wykrwawiać, a Clarke pewnie zorientowałby się dopiero w momencie, gdy szkarłatna kropelka splamiłaby jego nieskazitelność. Nic więc dziwnego, że zupełnie umknęła mu podejrzana kanapeczka i zniszczenie jakie posiała w ustach Gryfona, który najwyraźniej tego wieczoru emanował wyjątkowym przyciąganiem na pecha. Umknęły mu również pierwsze słowa Leonardo w ojczysty języku - przez te miesiące znajomość przez Clarke'a hiszpańskiego znacząco spadła, więc kiedy się nie skupiał, w jego głowie pozostawało jedynie echo obcych sylab. Zresztą, czy było to istotne? Ezra nie spodziewał się niczego innego, jak potwierdzenia jego własnych zachwytów. Przeczesał palcami włosy, z przyjemnością rozdzielając miękkie kosmyki i obserwując, które zaraz opadną do właściwego uczesania, a które się wywiną, ulegając dotykowi. Nieustające brzęczenie Leonardo było jednak nieznośne - czy naprawdę Meksykanin nie potrafił dostrzec priorytetów? Przeniósł na niego zniecierpliwione spojrzenie dokładnie w momencie, kiedy cierpliwość się wyczerpała, co obwieszczone zostało małym hukiem. Zastygł, tylko czekając aż siaka pęknięć przejdzie przez kieliszek, obracając go w drobniutkie kryształki. Najwyraźniej jednak czarodzieje wiedzieli, jak produkować zastawę wytrzymującą ćwierćolbrzymią złość. - Nie unoś na mnie gło-ej! - oburzył się, kiedy lusterko bezceremonialnie zostało mu odebrane. Brwi Ezry zmarszczyły się z pretensją, kiedy słuchał, wreszcie słuchał swojego rozmówcy i z uniesionym podbródkiem przyjmował jego złość. Drgnął niespokojnie na "chica estúpida", jak gdyby sens wypowiedzi, wcześniej odbijający się od lustrzanej powierzchni jak od tarczy, dopiero teraz zaczynał do niego w pełni docierać - i nie trzeba było mówić, że lawina przekleństw i obraz, która w jednym momencie na niego spłynęła bynajmniej nie przypadła mu do gustu. Odetchnął płytko, czując na końcu języka słowa. Mnóstwo ciężkich, nieprzyjemnych słów, które nie zostały wyczerpane przy konfrontacji z Bridget. Milczenie było złotem, prawda? Nie zamierzał uganiać się za Leonardo, będąc w zasadzie przekonanym, że to koniec wspólnego wieczoru. Już nawet zdążył nastawić się na ślicznie wyglądającą kremówkę, kiedy z dużą siłą został pociągnięty. W jakimś odruchu wyciągnął jeszcze rękę po owo lusterko, refleks jednak całkowicie go zwiódł; ono czekało na kolejną ofiarę dowcipnego barmana, a Ezra był niemal ciągnięty w stronę fotobudki. A to już i jego cierpliwość naruszyło. - Dobra, słuchaj mnie, słoneczko - warknął, wyrywając rękę z uścisku Leonardo i mierząc go wściekłym spojrzeniem. - Nie pozwalaj sobie. Mogę być ostatnim capullo, ale nie jestem pieprzoną szmacianą lalką, żebyś mną szarpał, jak ci się tylko podoba, rozumiesz? I nie nazywaj mnie "Esdras" bo dopiero to jest horrible. Chciał cofnąć się o krok, zwiększyć jakoś dystans na taki, w którym można by było swobodnie oddychać bez pochłaniania wzajemnej złości. Chciał już nawet odgarnąć kotarę i wejść do fotobudki nawet dla zachowania tego głupiego pozoru - skoro Leo chciał wyreżyserowanego zdjęcia, to Ezra mógł się przystroić w śliczną minkę. Wejść jednak nie zdążył, bo najwyraźniej w międzyczasie Vin-Eurico zmienił zdanie, próbując go przytrzymać. Dotyk Gryfona był jednak na ten moment na tyle niepożądany, że Ezra natychmiast zrobił gwałtowny ruch, by się oswobodzić; ograniczona przestrzeń sprawiła, że w efekcie Clarke, tracąc na moment równowagę, czołem uderzył prosto w kant fotobudki. - Och, kurwa, co z tobą? - jęknął, prostując się i dotykając rozcięcia, z którego zaraz zaczęła sączyć się krew, zabarwiając jego palce czerwienią.
Wydarzenie towarzyszące: fotobudka Wylosowane kostki: 6 - troszkę zmodyfikowane, żeby pasowało do sytuacji Zdobycze: zranione czółko