Na parterze znajduje się magicznie powiększona sala konferencyjna, która to jest w stanie pomieścić w środku setki osób. Niektórzy nawet sądzą, że tysiące. Często używana do jakichś większych wydarzeń towarzyskich. Wybudowana została stosunkowo niedawno, w porównaniu do reszty miejsc w ministerstwie, kiedy to ówczesny Minister Magii zarządził powiększenie teraz dostępnej przestrzeni.
- No jak już muszę - zażartowałam. Po kilkunastu minutach spędzonych w kolejce w końcu weszliśmy do pomieszczenia. Rozpoznawalność przychodząca z karierą muzyczną, a także duże doświadczenie w obsłudze wizbooka sprawiały, że aparat w ogóle mnie nie krepował, nie mniej jednak wydawało mi się, że pozy i miny, które robimy są zbyt wymyślne i trochę przesadne, jednak na zdjęciu wyglądały fenomenalnie. Wyszłam z pomieszczenia naprawdę zadowolona. - Mogło być gorzej - odparłam - Cieszę się, ze ze mną tutaj jesteś. Nieszczególnie myślałam o moich urodzinach - ze względu na tak nietypową datę nie czułam się zbytnio przywiązana do ich obchodzenia, poza drobnymi prezentami. Oprócz tamtego jednego razu, gdy w przede dniu moich siedemnastych urodzin uciekłam z Rayem z kraju. Nie chciałam tego jednak wspominać. Zamiast tego wtuliłam się w Cassiana.
Wydarzenie towarzyszące: Licytacje Wylosowane kostki:3 Zdobycze: 1 punkt do DA
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czuł, że wygrywał tę potyczkę; być może przypadkiem już na samym początku wyprowadził cios, który dla przeciwnika okazał się być nokautujący. Być może Basil nie był przygotowany i nagle wciągnięty w konfrontację, nie wiedział, jak jej sprostać. Być może mężczyzna zwyczajnie nie potrafił się dobrze odszczeknąć - i zapewne powinni za to dziękować Merlinowi, bo miotanie zaklęciami na tak dystyngowanej imprezie nie było w dobrym smaku. I cóż, Basil na pewno powinien był robić to dwa razy mocniej za uniknięcie niemal niechybnego upokorzenia na oczach swojej wybranki. Zresztą, Ezra szybko zdegradował go z pozycji głównego adwersarza właśnie na rzecz Bridget. - Jak sobie życzysz, panno Hudson. - Skłonił się jej, mając na ustach lekko prześmiewczy uśmiech. - Tylko powiedz mi, gdzie mogę obstawiać, jak szybko zalejesz się łzami, kiedy okaże się, że macie inne oczekiwania w tym związku. Bo, że tak się stanie, nie mam żadnych wątpliwości. Osaczył ją drobiazgowym spojrzeniem, pochłaniając każdą myśl, która bruzdą przecięła jej twarz, która chociaż na chwilę osiadła w jej oczach; i na tej podstawie budował własną ofensywę. Kiedy znało się kogoś tak dobrze, jak on Bridget, bardzo łatwo było uderzać precyzyjnie - nie wystarczał mu krótkotrwały ból, chciał by pulsował, by dał o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Ezra dawał się wciągnąć w tę chorą obsesję, jaką była dla niego Bridget Hudson i w tym wszystkim jeszcze odnajdywać gdzieś dla siebie usprawiedliwienie. Wystarczył przecież krótki rzut oka, by wiedział, że Basil nie był dla niej odpowiednim mężczyzną - jakby ktokolwiek dał mu prawo o tym decydować. I podczas gdy on pogrążał się we własnej zajadłości, Leonardo pogrążał się w milczeniu, które na własne życzenie całkowicie go wykluczało, a przede wszystkim czyniło jeszcze bardziej odległym dla Clarke'a. Nie wchodził w rolę przeciwnika, Ezra nie wierzył zatem, by mógł zostać ugodzony w plecy. Jednocześnie jednak nie czuł od Leonardo wsparcia, przez co łatwiej było odrzucić chwilowo obecność chłopaka niż dławić się dodatkowym poczuciem braku zaufania i to do osoby, która była jedną z nielicznych na to zasługujących. Dopiero odzywka Bridget spowodowała, że wzrok Clarke'a spoczął ponownie na ćwierćolbrzymie i z jakiegoś powodu na moment wytrąciło go to z równowagi. Zamrugał zaskoczony, przypominając sobie te kilka zamienionych listów, w których obiecał, że postara się, by Leo tego nie żałował. I czy w ten sposób można było nazwać jego obecne zachowanie...? Sam Ezra potrafił odnaleźć odpowiedź w tym uśmiechu, dziwnie łagodnym zważywszy na ewidentną obrazę w niego wymierzoną. To wystarczyło, by Clarke przegapił okazję na odszczeknięcie się Bridget i jedynie poczuł palący głęboko niedosyt, kiedy dziewczyna go ominęła, potrącając lekko ramieniem. Zacisnął usta w wąską kreskę i przez chwilę jeszcze patrzył za tą niedopasowaną parką, zakleszczony pomiędzy sprzecznymi uczuciami. Bo może tak było lepiej? Przynajmniej nikt nie kończył odrzucony... Fakt faktem, Ezra wolałby być teraz sam, jak zawsze, gdy odsłaniał swoją gorszą twarz. Obawiał się stania w całkowitej prawdzie i oglądania swojego odbicia w cudzych oczach - słusznie zatem, że tym Leonardo nawet go nie zaszczycił. Na propozycję zdążył wydusić z siebie jedynie niezdecydowane "mmm" nim został wyminięty. I przez chwilę stał tak idiotycznie na środku parkietu, dopóki ktoś go nie potrącił i nie zamarudził. Po tych sekundach zwłoki doszedł w końcu do partnera. Sam nie poprosił o nic barmana, ale najwyraźniej strapiona mimika była dla mężczyzny wystarczającym sygnałem do tego, by podsunąć Ezrze drinka o przyjemnie truskawkowo-miętowym zapachu. Bezwiednie uniósł kieliszek - być może zbytnio w ostatnim czasie przyzwyczajony do podrabianych alkoholi - by w cynicznym toaście "za udany nowy rok" zbliżyć go do ust. I po pierwszym łyku wypluć go ponownie do kieliszka. Elegancko. Ezra zakaszlał, czując nieznaczne, ale charakterystyczne pieczenie w przełyku, będące jak oskarżające pięto zrobienia czegoś zakazanego. Gdzieś tam czuł na sobie zdegustowane spojrzenie barmana, najwyraźniej urażonego taką reakcją na jego pracę. - Co ja wyprawiam? - szepnął trochę do Leo, trochę do samego siebie, odstawiając niewidocznie drżącymi palcami kieliszek na blat i zwracając się do barmana z prośbą o szklankę wody. Wtedy też jego wzrok padł na niepozorne lusterko - czas i przestrzeń zupełnie mogły przestać istnieć, gdy zawiesił spojrzenie na najpiękniejszym chłopaku, jakiego kiedykolwiek widział. Wychylił się bardziej, czując niemożliwe do opisania przyciąganie, mieszające mu w głowie. I ostatecznie nie mógł się powstrzymać; wyciągnął palce, by z delikatnością pianisty musnąć idealne rysy, natrafił jednak tylko na płaską powierzchnię. Zaskoczony śmiech uciekł mu z ust, a on w niedowierzaniu spojrzał na Leonardo. W jednym momencie tak zwyczajnym, nie odbierającym tchu w piersi Leonardo. - To lustro - zauważył, jakby i Gryfon potrzebował wyjaśnień. Ściągnął lekko wargi, przekręcając się względem powierzchni lustra i z uwielbieniem dokładnie śledząc każdą zmianę mimiki. I trudno było mówić o czymkolwiek innym poza ideałem.- Jak Bridget może wybrać tego tam... Basila. Spójrz tylko na mnie. - Bruzda irytacji przecięła jego czoło, w żaden sposób go jednak nie szpecąc, a jedyne dodając ostrzejszego charakteru. I gdzieś pomiędzy tym samouwielbieniem pojawiła się myśl, po co była mu Bridget, po co byli mu Cassius i Leonardo, kiedy perfekcję miał tuż pod nosem...
Wydarzenie towarzyszące: bar koktajlowy Wylosowane kostki: 5 Zdobycze: narcyzm
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Zgodnie z pierwotnymi założeniami, wydarzenie Balu Ministerstwa Magii będzie zakańczane 31.01.2019r. Do tego dnia, do godziny 23.59 każdy może jeszcze dodawać posty, za które będzie rozliczana postać. Każdy post po tej dacie, nie będzie już zaliczany jako post eventowy. 1.02.2019r. w godzinach wieczornych powinna pojawić się ostatnia atrakcja związana z eventem (o wszelkich ewentualnych przesunięciach czasowych będziecie z pewnością informowani), za którą również będzie można zdobyć punkty bądź inne nagrody (pieniężne, rzeczowe). Po pojawieniu się tego posta, będzie można rozgrywać już tylko tą ostatnią atrakcję, rozegranie wcześniejszych wydarzeń towarzyszących nie będzie możliwe. Czas na zagranie tej właśnie atrakcji będzie wynosił 5 dni od momentu wstawienia posta. Po tym czasie zostaną również rozdane wszelkie nagrody zdobyte wcześniej przez postacie. Udział w ostatniej atrakcji jest dowolny, niezależny od wcześniejszych postów!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie chciał w ogóle tam być. Miał ochotę odebrać Błyskawicę, zgarnąć swój płaszcz i jak najszybciej opuścić Ministerstwo Magii. Wystawne przyjęcie teraz wydawało się zbyt sztywne, elegancka atmosfera przytłaczała. Leonardo dusił się, każdym oddechem dobijając swój organizm jeszcze bardziej. Chociaż wcale nie truł się alkoholem, to czuł się bardzo mocno pod wpływem - niestety, własnego umysłu. Pułapka świadomości zdawała się bardziej bolesna od tych niedźwiedzich. Ezra obiecał mu, że ten wieczór będzie przyjemny... i Leo wcale nie miał dużych wymagań. Nie był omamiony wdziękami Krukona na tyle, żeby liczyć na jakiś romantyczny powrót do tego, co mieli kiedyś. Nawet tego nie chciał, ciekaw jak mogą pójść do przodu, kiedy pozostawili za sobą taki bałagan. Chciał po prostu porozmawiać, zatańczyć, dowiedzieć się co u Chione i może wspomnieć coś o swojej rodzinie. Ten bal miał być pretekstem, aby w ogóle odzyskali kontakt, który uparcie tracili i odzyskiwali na dziwne sposoby. Nie wiedział, że dzięki Bridget w końcu przejrzy na oczy... że Ezra nawet nie spróbuje ukryć przed nim swojego niemiłego wnętrza. Nie spoglądał dalej na swojego partnera, tłumiąc w sobie chęć do tańca, rozbudzoną przez drinka. Nie było teraz na to czasu, rzecz jasna. Zamiast tego swoją uwagę postanowił odciągnąć jedzeniem, prędko porywając jakieś niewielkie cudeńko. Ledwie się wgryzł, a już wiedział, że z tą kanapeczką coś nie jest w porządku. Dopiero donośne chrupnięcie upewniło go w przekonaniu, że ta krótka chwila łakomstwa nagrodziła go ukruszeniem zęba... I chociaż dolnej szóstki raczej nikt nie widział, to dyskomfort jedynie dołożył cegiełkę do budowli niezadowolenia Gryfona. A potem przeniósł spojrzenie na Ezrę... i budowla aż zadrżała, oficjalnie skończona. - ¿Es eso una broma?* - Zaczął, chyba nawet trochę bardziej do siebie, niż do Krukona. Przeszedł na ojczysty język, nie potrafiąc znaleźć w poddenerwowaniu odpowiednich angielskich słów. Nawet się nie starał, czując jak gorąco rozlewa się po jego ciele. - ¿Crees que es divertido? ¿ERES divertido, cabrón?- Clarke i tak raczej go nie słuchał, co tylko bardziej zdenerwowało Leonardo. Kieliszek z hukiem został odstawiony na stolik, a barman zerknął na nich z zaskoczeniem. - No me toques los cojones, el coño... increíble... Estas loco- warknął, przysuwając się bliżej i nie dbając o to, że mówi coraz głośniej. Sięgnął po lusterko i położył je, zakrywając powierzchnię, na której już można było dostrzec meksykańską złość. - ¿Sabes lo que le hiciste a esa chica estúpida, imbécil? Eres una persona horrible, Esdras. HORRIBLE.- Kilka mniej przyjemnych przekleństw cicho opuściło rozedrgane wargi Leonardo i tylko rodowity hiszpańskojęzyczny słuchacz byłby w stanie złożyć z nich coś względnie sensownego. - Al menos tu reflejo es hermoso! Odsunął się i, Merlinie, poważnie planował po prostu odejść... Ale zamiast tego chwycił swojego partnera za rękę i pociągnął go mocno w stronę fotobudki. Ciężko stwierdzić, czy to siebie chciał uspokoić, czy może zależało mu na utrzymywaniu pozorów, że się dobrze bawią. Pamiątki z tego wieczoru nie potrzebował, ale ani myślał z czegoś rezygnować tylko z powodu swojego durnego towarzysza. - Que estoy haciendo...- Mruknął jeszcze do samego siebie, by zaraz zerknąć na Ezrę. - Chodź, pięknisiu. Zrobisz ładną minkę, to nikt się nie zorientuje, że zachowujesz się jak ostatni capullo.
TŁUMACZENIE: (w którym pozwolę sobie pominąć bardziej oczywiste przekleństwa) "Czy to jest żart?" "Myślisz, że to zabawne? Że TY jesteś zabawny?" "Nie wkurwiaj mnie... niewyobrażalne... Jesteś nienormalny" "Wiesz, co ty zrobiłeś tej głupiej dziewczynie? Jesteś okropną osobą, Ezra. OKROPNĄ." "Przynajmniej twoje lustrzane odbicie jest ładne!" "Co ja robię..."
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wiele nasłuchał się wyrzutów na temat swojej skrytości, ale jeśli istniało coś, czego Ezra nigdy nie ukrywał, to był to właśnie charakter. Leonardo miał wiele okazji, aby przekonać się, że nie były to jedynie okazjonalne wybryki, które można było zrzucić na zbyt duży temperament. Jego słowa miały szczególną moc, ponieważ nie były rzucane w zwykłej złości - przedtem napełnione zostały jadowitą świadomością. Przeszłość i wiele myśli mógł zarzucić czarną kotarą utkaną z niedopowiedzeń, ale Ezra jako osoba dawał się poznać w całości, nie oddzielając własnych słabości i ułomności od jasnej strony. Jedno przecież nie wykluczało drugiego. I jego intencje były szczere, zawsze były szczere, tylko gdzieś po drodze gubił się w wykonaniu, zbyt łatwo rozpraszając się pomniejszymi bodźcami, jakby próbował wszystko mieć pod kontrolą - a to działo się kosztem głównego celu. Bo przecież głupie "dzieciaku" rzucone przez nieznajomego mężczyznę nie było warte zniszczenia dobrej atmosfery. Czuł się, jakby z premedytacją przydeptał roślinkę, która dopiero co wykiełkowała. A najgorsze było to, że jakby cały świat sprzymierzył się, żeby nie miał nawet szans ocenić zniszczeń. Magiczny efekt, który tak czy inaczej przedostał się do jego organizmu, sprawił, że Ezra zupełnie stracił głowę... dla samego siebie. Leonardo mógł w tym momencie zacząć obficie się wykrwawiać, a Clarke pewnie zorientowałby się dopiero w momencie, gdy szkarłatna kropelka splamiłaby jego nieskazitelność. Nic więc dziwnego, że zupełnie umknęła mu podejrzana kanapeczka i zniszczenie jakie posiała w ustach Gryfona, który najwyraźniej tego wieczoru emanował wyjątkowym przyciąganiem na pecha. Umknęły mu również pierwsze słowa Leonardo w ojczysty języku - przez te miesiące znajomość przez Clarke'a hiszpańskiego znacząco spadła, więc kiedy się nie skupiał, w jego głowie pozostawało jedynie echo obcych sylab. Zresztą, czy było to istotne? Ezra nie spodziewał się niczego innego, jak potwierdzenia jego własnych zachwytów. Przeczesał palcami włosy, z przyjemnością rozdzielając miękkie kosmyki i obserwując, które zaraz opadną do właściwego uczesania, a które się wywiną, ulegając dotykowi. Nieustające brzęczenie Leonardo było jednak nieznośne - czy naprawdę Meksykanin nie potrafił dostrzec priorytetów? Przeniósł na niego zniecierpliwione spojrzenie dokładnie w momencie, kiedy cierpliwość się wyczerpała, co obwieszczone zostało małym hukiem. Zastygł, tylko czekając aż siaka pęknięć przejdzie przez kieliszek, obracając go w drobniutkie kryształki. Najwyraźniej jednak czarodzieje wiedzieli, jak produkować zastawę wytrzymującą ćwierćolbrzymią złość. - Nie unoś na mnie gło-ej! - oburzył się, kiedy lusterko bezceremonialnie zostało mu odebrane. Brwi Ezry zmarszczyły się z pretensją, kiedy słuchał, wreszcie słuchał swojego rozmówcy i z uniesionym podbródkiem przyjmował jego złość. Drgnął niespokojnie na "chica estúpida", jak gdyby sens wypowiedzi, wcześniej odbijający się od lustrzanej powierzchni jak od tarczy, dopiero teraz zaczynał do niego w pełni docierać - i nie trzeba było mówić, że lawina przekleństw i obraz, która w jednym momencie na niego spłynęła bynajmniej nie przypadła mu do gustu. Odetchnął płytko, czując na końcu języka słowa. Mnóstwo ciężkich, nieprzyjemnych słów, które nie zostały wyczerpane przy konfrontacji z Bridget. Milczenie było złotem, prawda? Nie zamierzał uganiać się za Leonardo, będąc w zasadzie przekonanym, że to koniec wspólnego wieczoru. Już nawet zdążył nastawić się na ślicznie wyglądającą kremówkę, kiedy z dużą siłą został pociągnięty. W jakimś odruchu wyciągnął jeszcze rękę po owo lusterko, refleks jednak całkowicie go zwiódł; ono czekało na kolejną ofiarę dowcipnego barmana, a Ezra był niemal ciągnięty w stronę fotobudki. A to już i jego cierpliwość naruszyło. - Dobra, słuchaj mnie, słoneczko - warknął, wyrywając rękę z uścisku Leonardo i mierząc go wściekłym spojrzeniem. - Nie pozwalaj sobie. Mogę być ostatnim capullo, ale nie jestem pieprzoną szmacianą lalką, żebyś mną szarpał, jak ci się tylko podoba, rozumiesz? I nie nazywaj mnie "Esdras" bo dopiero to jest horrible. Chciał cofnąć się o krok, zwiększyć jakoś dystans na taki, w którym można by było swobodnie oddychać bez pochłaniania wzajemnej złości. Chciał już nawet odgarnąć kotarę i wejść do fotobudki nawet dla zachowania tego głupiego pozoru - skoro Leo chciał wyreżyserowanego zdjęcia, to Ezra mógł się przystroić w śliczną minkę. Wejść jednak nie zdążył, bo najwyraźniej w międzyczasie Vin-Eurico zmienił zdanie, próbując go przytrzymać. Dotyk Gryfona był jednak na ten moment na tyle niepożądany, że Ezra natychmiast zrobił gwałtowny ruch, by się oswobodzić; ograniczona przestrzeń sprawiła, że w efekcie Clarke, tracąc na moment równowagę, czołem uderzył prosto w kant fotobudki. - Och, kurwa, co z tobą? - jęknął, prostując się i dotykając rozcięcia, z którego zaraz zaczęła sączyć się krew, zabarwiając jego palce czerwienią.
Wydarzenie towarzyszące: fotobudka Wylosowane kostki: 6 - troszkę zmodyfikowane, żeby pasowało do sytuacji Zdobycze: zranione czółko
Osoby przygotowujące kolację miały albo bardzo bujną wyobraźnię, albo w ogóle nie bały się konsekwencji. W uroczystości brały udział właściwie najważniejsze osoby brytyjskiego świata czarodziejów, w tym sam Minister. A co jeśli to Floyd uniósłby się pod sam sufit, złamał zęby czy musiał przez resztę wieczoru paradować z dorodnym wąsem pod nosem? Możnaby uznać to za zamach na Ministra, przerwać bal i nie organizować więcej tego typu imprez. O ile Dorien z Cassianem jeszcze nie wyglądali tak źle, to niewątpliwy dyskomfort Aurory zmartwił jej męża, a unoszące się krzesełko Vivien spowodowało chwilową panikę. Dobrze, że Cassian szybko zareagował i sprowadził Dearównę z powrotem. - Wszystkiego najlepszego, Darling - uściskał siostrę gdy już wstali od stołu i złożył jej życzenia w związku z nadochodzącymi urodzinami. Wcisnął jej w dłonie niewielki pakunek i poprosił, żeby otworzyła dopiero po północy. Rozejrzał się po tej ogromnej sali, szukając atrakcji, które jeszcze pominęli. Tam byli, tam też... Gdzieś w oddali dojrzał tłumek relatywnie młodych ludzi, ale wyraźnie czymś podekscytowanych. Podążyli zatem w tamtym kierunku, z zupełnie bezwstydnie splecionymi dłońmi. - Nie jestem przekonany - odpowiedział żonie, nawiązując do jej pytania sprzed kilkunastu minut. Dorien zatrzymał się nagle przed wielkim lustrem i przyjrzał się wąsom pod nosem, którymi pewnie będzie mógł się zająć dopiero rano - Jeśli Willow się nie wystraszy, to może je zostawię na dzień lub dwa. Wyglądam jak mój ojciec dwadzieścia lat temu. Zdjęcia, cudownie! Czekając w kolejce dostrzegł @Claude Faulkner w towarzystwie nieznanej Dorienowi kobiety. Bardzo ładnej, swoją drogą. Spodziewał się raczej ujrzeć u jego boku swoją siostrę @Beatrice L. O. O. Dear, szczególnie że omawiali razem plany sylwestrowe w trakcie wspólnie spędzanych świąt w Brighton. Cieszyć się, że prawdopodobieństwo mezaliansu zostało ukrócone, czy jednak być złym na przyjaciela, że bawi się uczuciami ewidentnie zadurzonej siostry? Trudne pytania. Zamyślił się do tego stopnia, że nawet nie zwrócił uwagi, kiedy Aurora wdała się w dyskusję z przypadkową osobą, dotyczącą absurdalnego tematu, jakim był przepis na ciasto dyniowe. Odstali jeszcze kilka minut w kolejce, aż w końcu przyszła ich pora. Kotara zasunięta. - To co? Jakaś głupia mina, szeroki uśmiech? - posadził sobie żonę na kolanach i jak postanowili tak zrobili, chociaż całus przy trzecim błysku flesza mógł być dla Aurory zaskoczeniem. Gdy wyszli z budki, przypominajka, którą dostrzegł jeszcze czekając na zdjęcia, wciąż leżała bezpańsko. Sięgnął więc po nią, pytając najpierw wszystkich wokół, czy przypadkiem jej nie zgubili, a po otrzymaniu samych przeczących odpowiedzi, wsunął ją do kieszeni. - Niedługo północ, podekscytowana? - pochylił się nad Aurorą i zerknął na zdjęcia, które trzymała w dłoni - Ślicznie wyszłaś.
Znała odpowiedź. Uśmiech ponownie, wyłonił się z przybieranej ekspresji. Magia, tętniąca w sali, postanowiła jednak na nowo zadrwić z ich dwojga; słodka nieświadomości, nie mieli - choćby drobnego pojęcia o zagrożeniu, zastygłym tuż nieopodal, cierpliwie - niczym drapieżnik. Opary amortencji, osiadłe ponad parkietem - spowodowały kolejną toń zatracenia. Trzeźwość pytania, pozwoliła niemniej Bergmannowi ponownie wynurzyć się na powierzchnię z wszechobecnego szaleństwa; oprzytomniał, porzucił wizje, plączące się amoralnie obecnie pod jego czaszką. Porzucił z trudem wręcz rozpaczliwe pragnienie bliskości, skłócone - z wrodzoną niemal rezerwą, z mistrzowskim spełnianiem zasad. Pozorów, które pozostawały niezbędne. Rzecz jasna, przystał na propozycję. Niedługo później zdołali znaleźć się w budce - nie należał do miłośników tego rodzaju rozrywek, choć wątpił również - aby Aurora odnajdywała się wyśmienicie przy pamiątkowych zdjęciach. Los zaśmiał się do rozpuku, donośnie zadrżał; przeklęte, ciążące fatum - ponownie, przeklęta wręcz powtarzalność. - Uważaj - zdążył jedynie powiedzieć, chociaż nie zdążył (szlag) ocalić Aurory od skaleczenia czoła. Nie umiał również jej pomóc - ze swoją wiedzą - lub raczej, niepodważalnym jej brakiem w przypadku magii leczniczej. Szczęście w nieszczęściu, w pobliżu znalazł się nieznajomy czarodziej, oferujący pomoc. Za swe zaklęcie, zażądał dziesięciu galeonów, które Bergmann bezzwłocznie wręczył - oraz spróbował zapomnieć. Bezskutecznie.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Pójście do fotobudki w celu pozbycia się narastającego pożądania skierowanego w stronę Daniela nie okazało się szczególnie dobrą decyzją - choć napięcie między nami odrobinę osłabło, a zdjęcia z fotobudki były niewątpliwie cenną pamiątką, nie było to jednak warte kontuzji czoła, którą nabyłam na skutek uderzenia. Daniel uregulował opłatę u jednego z uzdrowicieli,a ten uratował mój wygląd i samopoczucie, niemniej jednak gorycz tego wieczora wciąż nam towarzyszyła. Całe szczęście, że zbliżała się północ. - Mamy dzisiaj wyjątkowego pecha - skomentowała cicho unikając jego wzroku. Bałam się, że jedno spojrzenie obudzi to dziwne kołatanie w piersi.
Wydarzenie towarzyszące: Fotobudka Wylosowane kostki:5, Zdobycze: Granice dziedzin
Zastanawiała się chwilę, kto odpowiadał za ochronę na kolacji... i miała głęboką nadzieję że to nie jej biuro dało ciała podczas jej nieobecności. Miała wrażenie że każde wydarzenie dzisiejszego wieczoru miało kontakt z jakąś magią i, doprawdy, przerażające było to z jaką jej ilością. Strach było pomyśleć, co by było gdyby to Minister Magii trafił na unoszące się krzesło. Powstrzymała dreszcz niepokoju. Całe szczęście że Cassian dał radę ściągnąć Vivi. Chwilę później dała przelotnego całusa w policzek szwagierce mamrocząc krótkie życzenia i dała się pociągnąć Dorienowi. Jej uwaga skupiła się na ich splecionych dłoniach, połyskujących obrączkami. Wciąż chwilami zaskakiwał ją, gdy tak kompletnie swobodnie pokazywał że są razem. Była przyzwyczajona do bycia samą, do ukrywania ich związku, który przecież nie trwał długo... była przyzwyczajona do plotek o zaaranżowanym małżeństwie czysto krwistych, o polityce i dobrym biznesie w ich ślubie. Miała jednak wrażenie że Dorien wnosił swoim nonszalanckim zachowaniem to wszystko na nowy poziom. Może jednak za ich ślubem stało coś więcej? Uniosła wzrok na niego, gdy się odezwał. No tak, zapytała czy zostawi wąsy, ale chwilę później Vivien zaczęła się unosić. - Mam nadzieję tylko że nie zapragnie dorobić sobie wąsów na twój widok - zażartowała. Jej wzrok padł na rudą czuprynę Faulknera i obcą piękność. - Może powinniśmy zapytać Beatrice? - Zapytała śledząc parę wzrokiem i bezwiednie pocierając policzek w bolącym miejscu - no wiesz, czy takie wąsy są możliwe u kobiety... dziecka. Druga siostra jej męża stała się jej jakoś bliższa, gdy zdała sobie sprawę że nie tylko miała być matką chrzestną ich córki, ale i dzieliły tę samą umiejętność... a to samo prowadziło do tego, że jej wzrok niemal wwiercał się w plecy Claude'a, który beztrosko prowadził blondynkę. Z nieprzyjemnego gapienia wyrwało ją gwałtowne wprowadzenie w dyskusję o placku dyniowym. Nie miała pojęcia jak robiła go jej matka, czy w ogóle robiła... ale szczęście chciało że mogła się wypowiedzieć dzięki rozmowom z teściową. Po dosyć długiej wymianie zdań, para oddaliła się przyznając jej rację z noworocznym postanowieniem upieczenia według jej wskazówek, a Aurora wylądowała na kolanach Doriena, robiąc głupie miny... i ten ostatni, z zaskoczeniem przy całusie. Nim wyszli z budki obróciła się w jego stronę i pocałowała go krótko, zbyt podekscytowana i szczęśliwa, by móc się powstrzymać. Po wszystkim wyskoczyła z budki ze zdjęciami w dłoni i zapatrzyła się na ich roześmiane twarze. Dorien wyglądał inaczej. Nie chodziło o bujne wąsy, ani o nadzwyczajny garnitur. Wpatrywała się w jego twarz, szukając tego co się zmieniło, ale nie wiedziała kompletnie co powinna znaleźć. - Och! - podskoczyła zaskoczona, gdy pochylił się nad nią. Uśmiechając się promiennie kiwnęła głową. Była podekscytowana, choć kompletnie nie wiedziała dlaczego, bo przecież to tylko kolejny rok do przodu. - Może i wyszłam ślicznie, ale tylko dlatego że towarzyszy mi tak atrakcyjny partner. Jej uśmiech rozjaśnił jej oczy, gdy teraz ona splotła ich dłonie razem. Wyglądało na to że zaliczyli wszystkie atrakcje. - Myślisz że czeka nas coś wyjątkowego?
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Wydarzenie towarzyszące: Dalej kolacja Wylosowane kostki:6 Zdobycze: Kulka skrzeloziela + mówienie samej prawdy przez cały wieczór i teraz zażenowanie.
Alexis do pewnego czasu również był zadowolony z efektów. Fani szczęśliwi, a on i chłopacy dawali czadu. Niestety ta głupia kłótnia z Iridionem wszystko popsuła. Dobrze, że pomimo niej przynajmniej Segovia bawiła się wyśmienicie i nie doznała żadnego rozczarowania. Sam się dziwił, widząc jej wciąż uśmiechniętą twarz; nawet po tym, jak ostatecznie wywalił basistę z zespołu i rozeszli się w gniewie, całkowicie zrywając ze sobą kontakt. W jakiś niewyjaśniony sposób, obecność kobiety była w zasadzie zbawienna i niezwykle pomocna. Łatwiej ujmował w słowa to, co w nim siedziało i od dawna się kumulowało. Niczego nie żałował i pomimo wkurwienia mógł zaliczyć tamten dzień do całkiem udanych, który przy okazji poniekąd stał się początkiem kolejnego rozdziału w jego życiu. Tak to się da określić. Niewątpliwie Blackwood także miał tak jakby zepsute wnętrze. Ten mrok, który w nim tkwił od zawsze, został na długo stłumiony, zostawiając po sobie zaledwie cząstkę... a teraz powracał niczym bumerang z podwojoną mocą. Nic dziwnego, że tak świetnie się ze sobą dogadywali. Obecnie nie było wcale inaczej, a właściwie wręcz do siebie silniej lgnęli. Dobrali się więc do siebie idealnie, czyż nie? Można stwierdzić, iż pasują do siebie jak dwie krople wody i się nieźle uzupełniają. Podobno to przeciwieństwa się przyciągają, a jak się okazuje to gówno prawda, czego ta dwójka jest idealnym przykładem. - Nie twierdzę, że tego chcę, czy potrzebuję. Ot, tak mi się palnęło. - podrapał się zdziwiony i lekko zmieszany po głowie, nerwowo sunąc palcami po swych długich, czarnych włosach. Dostrzegłszy ten jej zadziorny uśmieszek, nakręcił się. Na jego ustach gościł przecież podobny! W sumie... można uznać, iż w tym momencie zaczął się z nią tak jakby droczyć. Niby zdawać się mogło, że zaprzeczył jej słowom, zaś jego mina wyrażała coś zupełnie przeciwnego. Wiedział doskonale, że jej bynajmniej nie musi nijak imponować, ale jak już ewentualnie mógłby się w ten sposób wykazać, choć istotnie mu się to nie zdarzało. Ona mogłaby być tym jednym jedynym wyjątkiem z reguły. Och, on przy niej ogółem czuł się całkowicie sobą, tak swobodnie, nie to co przy tym przeklętym Comie, który go ograniczał i sprawiał, że był zupełnie inny. Aż nie poznawał wówczas siebie. Ależ on nie obrażał jej manier, skądże znowu! Nie śmiałby. Prędzej zjechałby kogoś znienawidzonego, tudzież kogoś, kto nie przypadłby mu do gustu. Rozumiał, że dopadł ją głód i dlatego jadła tak zachłannie, czego absolutnie jej nie zabraniał. Zwłaszcza że żarcie było przepyszne! - To rzeczywiście tego potrzebowałaś, skoro w dalszym ciągu ci mało. - zauważył i się lekko roześmiał, a kiedy Segovia poprosiła go, aby coś wybrał, oczywiście przyjął na klatę wyzwanie. Zmarszczył tak charakterystycznie czoło, rozglądając się po rozłożonych daniach przed sobą, usiłując namierzyć coś interesującego. - Hmm, kurczak z tindą? - wypowiadając to, przytknął sobie dłoń do brody w zastanowieniu, po czym sięgnął do talerza, na którym dopadł widelcem tę konkretną potrawę. Jak na złość to był błąd... Chciał tego kurczęcia pierw spróbować, żeby nie było jakiegoś rozczarowania ze strony Ivanowej, a tu tka kicha... Choler jeden ożył i spierdolił! Poczuł na sobie spojrzenia innych. W innych okolicznościach by go to kompletnie nie ruszyło, jednak tym razem dopadło go jakieś dziwne poczucie konsternacji. Nasiliło się ono w takim stopniu, jakby zaraz miał co najmniej spalić się ze wstydu! Strzelił z tego wszystkiego typowego facepalma, a podśmiechujki pod nosem ani trochę mu tutaj nie pomagały. - Meh, nie nadaję się do tego... może lepiej będzie, jeśli Ty sobie coś wybierzesz, co? Albo darujmy już sobie i chodźmy po więcej alkoholu. - skwitował to dość żałośnie, takim mocno zażenowanym głosem, w którym było słychać jednocześnie większą chrypę, niż na co dzień. Oby przystała na jego propozycję; może dzięki temu szybciej mu minie i odwróci od siebie uwagę reszty rozbawionych do łez pacanów. Haha, no bardzo śmieszne, doprawdy! Ostatecznie kobieta nie czuła się za najlepiej, a on był w dalszym ciągu podkurwiony zaistniałą sytuacją. Segovia poprosiła Blackwooda, aby wyszli na zewnątrz, nie chcąc nic więcej ani do jedzenia ani do picia. Bez sprzeciwu chwycił ją znów pod ramię i wyprowadził z zatłoczonego, a zarazem dusznego pomieszczenia. Oboje doszli do wniosku, że nie chcą już tu dłużej być, pragnąc spędzić tylko i wyłącznie ze sobą czas, bez zbędnych osób trzecich. Nie zostali oglądać sztucznych ogni na tarasie widokowym i niezauważenie zostawili daleko za sobą budynek Ministerstwa Magii, idąc w bliżej nieokreślonym kierunku. Zapewne wybrali się gdzieś razem, przypuszczalnie w jakieś ustronne miejsce i tam już zostali, nie przejmując się zupełnie niczym.
Wybiła godzina 24:00. Zgodnie z harmonogramem, wszyscy zebrali się na tarasie widokowym, aby z tego miejsca móc obserwować wspaniały pokaz sztucznych ogni. Dla jednych była to okazja aby rozkoszować się niecodziennym, wspaniałym widokiem, dla innych możliwość zastanowienia się nad swoimi dotychczasowymi dokonaniami i ewentualną możliwością pracy nad samym sobą. Pewne natomiast było jedno: ten bal sylwestrowy miał utkwić w pamięci zebranych na długi czas.
Rzuć raz kością i sprawdź co spotkała Twoją postać:
Kostki
1 W tym tłumie ludzi nie trudno było coś zgubić. Ty miałeś jednak szczęście większe niż inni, bo znalazłeś przedmiot. I to nie byle jaki. Jak się okazało, w twoje dłonie wpadł Krzyż Dilys i nikt wokół Ciebie nie upominał się o jego zwrot. Gratulacje, możesz go zachować!
2 Zachwycasz się wspaniałym widokiem. Połączenie magicznych smoków i gryfów wytworzonych przy pomocy fajerwerków robi na Tobie ogromne wrażenie. Swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi tego niesamowitego widoku postanawiasz podzielić się z partnerem. Jak się okazuje oboje dostrzegacie na niebie gwiazdę, która pozwala Ci na zdobycie 1 punktu z Astronomii i Wróżbiarstwa
3 Pośród tego całego chaosu zauważasz małą istotkę, plączącą się pomiędzy nogami zgromadzonych czarodziejów. Schylasz się, aby ją podnieść i jesteś niesamowicie zaskoczony, kiedy okazuje się, że to niuchacz! Rzuć dodatkową kostkę: Parzysta:Jeśli posiadasz minimum 5 pkt z ONMS (w przeciwnym razie scenariusz jak w kostce nieparzystej): Niuchacz szybko zakrada się do kieszeni Twojej marynarki. Jest jeszcze młodziutki, nie widać nigdzie jego mamy, więc postanawiasz zatrzymać go dla siebie. Nieparzysta: Niuchacz rzuca się do Twojego zegarka, kolczyków, bransoletki (wybierz dowolnie), kradnie świecidełko i ucieka. Gdyby nie ten tłum, pewnie dałbyś radę go złapać, jednak teraz nie masz takiej możliwości.
4 Podchodzisz bliżej krawędzi tarasu, bo chcesz to wszystko zobaczyć z bliska. Może nie był to najlepszy pomysł, bo ludzi jest tutaj więcej, ale dzięki temu jesteś w stanie dostrzec małą fiolkę eliksiru. Jak się okazuje, jest to felix felicis! Wykorzystaj go mądrze.
5 Każdy jest zbyt zajęty sobą, aby dostrzec, że jeden z uczestników nie bawi się najlepiej. Nogi dziwnie mu się plączą, podrygują, nie ma możliwości, aby sam się uspokoił. Postanawiasz mu pomóc. Rzucasz skutecznie finite, co pozwala Ci uzyskać 1 punkt do Zaklęcia i OPCM
6 Rozpoczął się nowy rok. Wszyscy powoli wracają na salę konferencyjną, by dalej się bawić, jednak ty postanawiasz poświęcić kilka chwil na kontemplację nad własnym życiem. Te rozmyślania są dla Ciebie bardzo owocne. Nie dość, że zyskujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności, to dodatkowo znajdujesz leżące na posadzce 20g.
W końcu zbliża się północ. Wszyscy wychodzimy na taras, gdzie rozpoczyna się pokaz sztucznych ogni. Zegar wybija godzinę tym samym kończąc stary rok i rozpoczynając nowy. To jednak nie jest najważniejsze. - Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin - mówię do Vivien i niezważając na tłum, niefortunne wąsisko, czy nawet piękno sztucznych ogni unoszę ją w ramionach i gorąco całuję. Nic innego nie ma znaczenia, dopiero po dłuższej chwili, gdy hałas nie ustaje, lecz powoli brak mi oddechu odstawiam ją na ziemię, jednak nawet na moment nie spuszczam z niem wzroku. Z równowagi i absolutnego zapatrzenia w moją partnerką wybija mnie dopiero stojący nieopodal facet, na którego ktoś najwyraźniej rzucił zaklęcie plączące nogi. Lituję się nad biedakiem i rzucam Finite, po czym nie czekajac nawet na jakieś podziękowanie ponownie obejmuję narzeczoną. - Ale prezent dostaniesz dopiero jak wrócimy - szepczę smagając jej szyję zarostem.
Wydarzenie towarzyszące: Fajerwerki Wylosowane kostki:5 Zdobycze: Kulka skrzeloziela, punkt z DA, wąs, bon na 50% u Fairwynów, przypominajka, punkt do OPCM
Wydarzenie towarzyszące: fajerwerki Wylosowane kostki: 6 dowód Zdobycze: 110g, 2 punkty do dowolnej umiejętności
Nieszczęścia krążyły nad nimi - jak stado żarłocznych sępów. Wgryzały się, wyniszczały struktury doznanych wcześniej - ulotnych, pozornie zwyczajnych chwili. Doznanych teraz. Miał niebywałą ochotę wyrzucić z siebie wiązankę niezbyt wybrednych przekleństw; incydent w budce przekraczał pojęcia granic. Szlag. Zbawieniem mogły okazać się fajerwerki; niedługo później, mające licznie rozprysnąć się w otoczeniu nieba. Kroczące gromady sekund, nieustępliwie zdołały uszczuplać wartość ustępującej daty, mając już ostatecznie, wkrótce - obrócić jej zaistnienie w przeszłość. - Spróbujmy zostawić to wszystko - oznajmił półszeptem, kiedy, podobnie jak pozostali uczestnicy spotkania - zmierzali w stronę tarasu. Zapomnieć; wyrzucić - zaznane niefortunności. Feeria barw, zdołała wkrótce rozświetlać monotonię granatu wyszywanego gwiazdami. - Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku - oznajmił, z przystrajającym nienatarczywie jego oblicze uśmiechem. Zwyczajny, wystudiowany banał, niemniej - aktualnie, możliwie najbardziej potrzebny. Zastygnął, niespiesznie, w następującym milczeniu. Stał, wymijany przez obojętność tłumu - który, rozlicznie zmierzał w kierunku dalszej zabawy. Zatrzymał się, podobnie jak zatrzymała się obok niego Aurora; ogrom rozmyślań spłynął, nagle zalewał umysł. Nie zraził - subtelnej chwili najmniejszym, rozbrzmiewającym słowem; nie zawsze - pozostawały potrzebne do zrozumienia. Poddał się swym impulsom. Nachylił się; jego wargi, powoli, zetknęły się z kobiecymi w ogarniającym ich pocałunku; obecnie, wypływającym z własnej, nieprzymuszonej woli.
Stanęliśmy z Cassem na brzegu tarasu - choć tłumy były niewyobrażalne, to trzeba było przyznać, że widok stąd był po prostu fenomenalny. Na dodatek dostrzegłam na ziemi fiolkę ze złocistym płynem, który już na pierwszy rzut oka wyglądał jak Felix Felicis. Podniosłam ją i schowałam do torebki, nie mogąc przepuścić takiej okazji. Nowy rok rozpoczęłam pocałunkiem - lekko włochatym, ale za to czułym i chyba najszczerszym ze wszystkim dotychczasowych. Nie mogłam mieć pretensji do Cassiana, że na moment przerwał naszą bliskość, by pomóc zaklętemu mężczyźnie, ale jednak czułam się trochę niezręcznie - jego bliskość była w tym momencie wyjątkowo mocno pożądana. - Nie potrzebuję prezentu - odparłam, lecz mój szept zaginął wśród hałasu fajerwerków. Po chwili wróciliśmy do sali, jednak nie mieliśmy zagościć tam szczególnie długo. To był dobry rok.
Wydarzenie towarzyszące: Licytacje Wylosowane kostki:3 Zdobycze: 1 punkt do DA, felix felicis
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Zapominanie o przeszłości to moja specjalność - odparłam enigmatycznie, lecz pośród hałaśliwego tłumu mój donośny ton nabrał znamienia szeptu. Pozostawało mi więc mieć nadzieję, ze moja intencja dotarła do Daniela. Chwilę później staliśmy już na brzegu tarasu, a niebo ozdobiła feeria barw sztucznych ogni. Spojrzałam na niego doceniając życzenia i nieskażony niejednoznaczną intencją uśmiech, lecz zamiast zachować dystans ścisnęłam jego dłoń. - Wszystkiego dobrego, Danielu - odrzekłam siląc się na donośność, by mój głos znowu nie zaginął pośród krzyku tłumu. Pokaz się skończył, a ludzie powoli wracali na salę, zaś taras z każdą chwilą pustoszał. Mimo to tkwiliśmy w bezruchu. Miałam moment by oddychnąć, poddać refleksji cały rok, a jednak w mojej głowie nie było na to miejsca - myślałam tylko o nim i o tym co zdarzyło się dzisiejszego wieczoru. Zostaliśmy sami. Nie licząc rzecz jasna kilku samotnych osób, które tak jak my potrzebowały czasu na refleksję. Nie puszczając ręki mężczyzny uniosłam spojrzenie przeglądając się w jego tęczówkach z niepodobną do mnie ufnością. Był tak blisko, że mogłam zmierzyć każdą zmarszczkę, zobaczyć najdrobniejszą rysę i zbadać każde, nawet najbardziej niepozorne znamię. Bergmann przejął inicjatywę kolejnym pocałunkiem wpędzając mnie jeszcze większą niewiadomą.
Wydarzenie towarzyszące: Pokaz sztucznych ogni Wylosowane kostki:6, Zdobycze: Granice dziedzin, punkt do dowolnej, 20 galeonow
Wydarzenie towarzyszące: Fajerwerki Wylosowane kostki:2 Zdobycze: Butelka wina Rossidi Orange, Miniatura Drogi Mlecznej, wąsy, przypominajka, 1pkt z Astronomii i Wróżbiarstwa
– Nie wiem zupełnie co się będzie działo, ale chyba wszyscy wychodzą. Widzisz? – wskazał na tłum, który powoli wylewał się przeszklonymi drzwiami na ogromny taras – Może weźmiemy płaszcze? Oddałbym ci marynarkę, ale i tak będzie ci w niej za zimno. Mam dla ciebie niespodziankę urodzinową, taką do zrealizowania w najbliższych dniach, mówiłem ci wcześniej, także nie możesz się przeziębić. Chodź, zobaczymy co przygotowano jako główny punkt programu. Nie wszyscy wpadli na ten cudowny pomysł przywdziania zimowych okryć, także nawet nie czekali długo przy prowizorycznej szatni. Przytrzymał płaszczyk Aurory, tak by swobodnie mogła wsunąć ręce w rękawy. Podążyli za resztą czarodziejów, zgarniając też po drodze po kieliszku szampana. Stanęli nieco na uboczu, przysłuchiwali się głośnemu odliczaniu ostatnich sekund przed wybiciem północy. Stanął za Aurorą i przytulił żonę do siebie. Objął ją w talii, tak by swobodnie oparła się plecami o jego tors. Potem już tylko słyszeli świsty i wybuchy, jeden za drugim, a migoczące kolorowe iskry rozbłysnęły na niebie, przybierając kształty pękających dmuchawców, ale też pływających radośnie smoków i gryfów, pegazów, feniksów. Niesamowite, przepiękne widowisko. – Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, Kochanie – powoli obrócił blondynkę przodem do siebie i pochylił się, by musnąć lekko jej usta, a widząc jej uśmiech, pocałował ją drugi raz, tym razem porządniej. – Jesteś ze mną szczęśliwa? – spytał nagle, patrząc jej prosto w oczy, nawet nie zauważając, kiedy pokaz sztucznych ogni się skończył i na czarnym niebie przyświecało im tylko setki gwiazd.
Choć pierwotnie w ogóle nie brał takiej opcji pod uwagę, musiał przyznać, że ten wieczór w pewien sposób stał się magiczny. Wiele wskazywało na to, że tę właśnie zabawę sylwestrową zapamięta na naprawdę wiele lat. Bo pomimo wszystkich nieszczęść, które go na tej sali spotkały, czuł, że jednak to był udany wieczór. Pewnie wiele zależało od tego, z kim miał go okazję spędzać, ale to już zupełnie inna kwestia. W końcu nastał ten moment wieczoru, gdzie zaproszono wszystkich na taras widokowy. Rozpoczął się pokaz sztucznych ogni, a Anthony poczuł pewnego rodzaju nostalgię, kiedy to tak obserwował różne wybuchy, smoki grasujące raźnie po niebie w towarzystwie innych, przeróżnych magicznych stworzeń. -Wszystkiego najlepszego. - mruknął cicho sam do siebie i delikatnie uśmiechnął się pod nosem. Właśnie stał się starszy o rok. Prawdopodobnie powinien być bardziej doświadczony. Mądrzejszy o jakąś cholernie ważną wiedzę życiową. Czy tak rzeczywiście było? To już temat na zupełnie inne okoliczności.
Wydarzenie towarzyszące: Pokaz sztucznych ogni Wylosowane kostki:2 Zdobycze: 1 punkt dowolna umiejętność, 10g, 1 punkt do Astronomii i Wróżbiarstwa
Wydarzenie towarzyszące: Loteria -> Bar Koktajlowy -> Parkiet -> Kolacja -> Fotobudka -> Sztuczne ognie Wylosowane kostki:Kostki = 2 , Kostki = 4 , Euforia, Amortencja, Ząbek, Ciasto dyniowe, Gwiazdy Zdobycze: Księga uzdrawiania, +1 punkt gotowania, + 1 punkt astronomii
Była zbyt skupiona na nim, by zauważać innych ludzi. Faktycznie jednak, rozejrzała się po jego słowach i stwierdziła że ma rację. Ludzie tłumnie podążali w jakimś kierunku. - Niespodzianka. Ach, tak - rzuciła trochę od niechcenia. Nie mogła się doczekać co właściwie Dorien dla niej przygotował, więc paradoksalnie reagowała niezbyt entuzjastycznie. Jego ciepła dłoń wciąż była spleciona z jej własną, gdy schodzili do szatni po płaszcze. Była zaskoczona jak niewiele osób wpadło na ten pomysł, by nie marznąć. Być może grzała ich ilość wypitego alkoholu - ona sama niemal z żalem pomyślała o niespełna jednym drinku którego wypili. Czasem tęskniła za czasami pełnymi wolności i braku zobowiązań, ale były to krótkie momenty, w których zaraz przytomniała. Jej obecne życie było dużo bardziej przyjemne i stabilne. Nie pamiętała już jak wyglądały jej lata przed Dorienem. Każdy rok zlewał się w miesiąc, miesiąc w tydzień, tydzień w dzień. Każdy wyglądał boleśnie tak samo, gdzie jutro dzieliło granicę z dzisiaj, a dziś zmieszane było z wczoraj. Niemożliwe do rozróżnienia. Z myśli wytrącił ją jego dotyk - dłonie oplatające jej talię i ciepło jego klatki piersiowej o którą się oparła, momentalnie rozluźniając spięte mięśnie. Fajerwerki rozbłysły na niebie pięknymi, czarodziejskimi kształtami, mieniąc się tysiącami kolorów. Mugolskie pokazy sztucznych ogni mogły się schować. Dear obrócił ją w miejscu i z życzeniami na ustach pocałował ją delikatnie. Nie umiała się nie uśmiechnąć, wdzięczna za stary rok, który spędzili wspólnie, pełna nadziei na nowy, który był przed nimi. Wyszeptała tylko "tobie też", gdy jej mąż postanowił ją nagrodzić kolejnym pocałunkiem, tym razem bardziej intensywnym. Jego pytanie sprawiło że jej serce straciło rytm. Brzmiało prawie tak, jakby od jej odpowiedzi zależało jego życie, a spojrzenie jakie przy tym jej posłał tylko potęgowało efekt. Nikt w obecnej sytuacji nie mógłby ufać swojemu głosowi, drżącemu od emocji. Mimo to Aurora nie odpowiedziała od razu, nadzwyczajnie poważnie podchodząc do odpowiedzi. Trwało to ledwie trzy sekundy, ale odpowiedziała pewnie: - Tak - i już. Tyle. Nie pierwszy raz zdawała sobie sprawę z tego, jak ten przypadkowo poznany mężczyzna zmienił jej życie na lepsze - nie tyle swoim bogactwem, które przecież również miała - co samym byciem przy niej. Dzięki Dorienowi jej życie nie było zlepkiem lat, szarych, pustych. Każdy dzień był inny, mimo że łączyły je w całość wspólne elementy, jak opieka nad córką, poranny całus na do widzenia. Nie zwróciła uwagi na moment w którym zostali sami pod otwartym niebem i gwiazdami rozsypanymi na niebie. Było je widać zaskakująco dobrze jak na środek Londynu. - A ty, Dorien? Jesteś szczęśliwy?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Chociaż miała nadzieję, że przynajmniej w spokoju zrobią sobie zdjęcie upamiętniające ten wieczór, szybko zorientowała się, że nawet i to im nie wyjdzie. Gdy tylko znaleźli się koło budki, z której dobiegały dziwne, wcale niejednoznaczne, odgłosy, zerknęła na stojącego u jej boku Selwyna. – Cóż, to też jest jakiś sposób – skwitowała krótko i z lekkim uśmiechem podszytym częściowo zażenowaniem wsunęła rękę pod ramię mężczyzny, kierując go do wyjścia z sali. Tam jednak zauważyła, że paradoksalnie do dłużącego się czasu, niedługo miała wybić północ. – Może zostaniemy na pokaz? – spytała i spotykając się z pozytywnym odzewem, zawróciła z Anthonym na taras widokowy. Po drodze oczywiście zgarnęli lampkę szampana, a kiedy odnaleźli dogodne – w miarę odludne – miejsce, zerknęła na towarzysza. – Wbrew pozorom nie było chyba tak źle, nie? – zagaiła. Chociaż czuła się zmęczona tym wieczorem, cieszyła się, że wyszła wreszcie do ludzi niż rzeczywiście spędziła wieczór z winem i kotem; na to miała cały rok a bal w ministerstwie? Prawdopodobnie każdy chciał się na niego dostać, więc mogła się jedynie cieszyć, że Selwyn zaproponował to właśnie jej. Pokaz zapierał dech w piersiach, lecz kiedy złożyła życzenia i uczciła rozpoczęcie nowego roku toastem, dostrzegła nieopodal małe stworzonko. Rozpoznała je, oczywiście, ale nim zdążyła mu jakkolwiek pomoc została pozbawiona srebrnej bransoletki owiniętej wokół drobnego nadgarstka. Kapitulując, nie skomentowała już tej sytuacji a zamiast tego zaproponowała, by jak najszybciej opuścili to miejsce.
Wydarzenie towarzyszące: pokaz Wylosowane kostki:3 Zdobycze: ukradli mi bransoletkę :-O
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jego samouwielbienie nie trwało zbyt długo i prawdopodobnie było to spowodowane tym, że w całym tym oczarowaniu swoją własną osobą zapomniał zupełnie aby dalej sączyć zdradliwego drinka. Po chwili zapomniał o nim zresztą, gdyż to co zobaczył sprawiło, że poderwał się na równe nogi, w pośpiechu oddając zwierciadło Puchonowi. Widok bliźniaczej siostry całującej się w najlepsze z Lou wygoniło zeń resztki narcystycznego zauroczenia, nakazując mu skupić się na znacznie istotniejszych sprawach. Początkowo miał ochotę wystrzelić w ich kierunku jak z procy, lecz naturalny dla niego zdrowy rozsądek jak zwykle wziął górę, nakazując mu opanowanie. Co właściwie miał przeciwko bardziej zażyłym relacjom między tą dwójką? Chciał dla siostry jak najlepiej, a skoro tak... czyż nie powinien się cieszyć, że zwróciła uwagę na osobę, którą dobrze znał? Louis stanowił, jak by na to nie patrzeć, bardziej niż odpowiedni materiał na partnera dla Elaine. Był sympatyczny, dobry, przystojny, miał dobre pochodzenie, a do tego oddawał się swoistej dziedzinie sztuki. Tak, kiedy już przemyślał sobie to wszystko, doszedł do wniosku, że najlepiej zostawić ich w spokoju i zająć się samym sobą. Grzecznie przeprosił swoich towarzyszy, w tym także Liama, który, choć był jego "partnerem", najwyraźniej miał ochotę na kolejnego drinka. Nie miał mu tego za złe, były naprawdę smaczne i do tego takie... wymyślne. Zupełnie w jego stylu. Udał się więc w stronę bogato zastawionych stołów, aby przekąsić coś nim zacznie tańczyć i powędrował na parkiet, jako że był zbyt ogromnym fanem imprez tanecznych, aby odmówić sobie choćby jednego tańca. Tam, ku swojemu zaskoczeniu, natknął się na siostrę, która na jego oczach kopnęła ministra magii. Stanął jak wryty, i starając się nie robić nazbyt zdziwionej miny, a przy tym za wszelką cenę powstrzymując chichot, który bezlitośnie chciał się wyrwać z jego ust, podszedł do siostry. Wyciągnął w jej stronę rękę i, rzucając Lou wymowne spojrzenie, porwał ją w ramiona, od razu prowadząc w rytm dobrze znanych im kroków. To nie tak, że ją mu zabierał, że kierowała nim jakaś absurdalna złość czy też coś na kształt niezdrowej zazdrości – po prostu taniec z Elaine był dlań rzeczą tak naturalną, że nie potrafiłby się bez niej obyć. Prędzej odmówiłby sobie alkoholu, aniżeli odpuścił chwilę zapomnienia na parkiecie; zwłaszcza gdy oboje wyglądali tak oszołamiająco. – Ciesz się, że jesteś metamorfomagiem, gdybyś kiedyś chciała starać się o posadę w Ministerstwie, zawsze możesz zmienić się tak aby Cię nie poznał. – powiedział na tyle głośno, by go zrozumiała, lecz na tyle cicho, by nie dotarło to do uszu niepożądanych osób. Choć nie ukrywali swojego wyjątkowego daru, nie lubili się nim też chwalić – choć w przypadku Elaine nie zawsze zależało to tylko od niej. Roześmiał się tuż po tym i wyciągnął rękę, aby mogła wykonać obrót. Miało skończyć się na jednym tańcu, lecz – jak to zwykle z nimi bywało – zapomnieli się zupełnie i nie wiedzieć kiedy przetańczyli ze sobą... pół wieczoru? Cholera wie. Tak czy inaczej, kiedy w końcu powrócili do rzeczywistości, Louisa już przy nich nie było, pozostało im więc zadowolić się własnym towarzystwem (co nie było wcale takie trudne, ćwiczyli to już w brzuchu matki). Po kilku drinkach i przetańczonych utworach przyszedł w końcu czas północny na pokaz sztucznych ogni. Wyszli na taras widokowy, oczekując nowego roku. Stanął za siostrą, przytulając ją do siebie, a kiedy odliczanie się zakończyło, nachylił się i ucałował ją w czubek głowy. – Szczęśliwego Nowego Roku – powiedział do niej z uśmiechem i zadarł głowę, aby móc obserwować fajerwerki. Wtem przypomniał sobie o aparacie, który wyjął z kieszeni; zrobił kilka zdjęć, przy okazji przyglądając się wykwitającym na niebie wzorom. – Są wyjątkowe. – powiedział z wyraźnym, wyjątkowo widocznym na jego twarzy zachwytem. – Spójrz na te gryfy... mam nadzieję, że zdjęcia oddadzą ich piękno. Ojej. – przyglądając się niebu, zmarszczył brwi i, nachylając się nad siostrą, wskazał w kierunku, który tak go zadziwił. – Spójrz tam. To chyba nie jest żadna z gwiazd, które znam...
Wydarzenie towarzyszące: sztuczne ognie Wylosowane kostki:2 Zdobycze: Błyskawica, samouwielbienie, 1 punktu z Astronomii i Wróżbiarstwa
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wydarzenie towarzyszące: Fajerwerki Wylosowane kostki:4 Zdobycze felix felicis, pocałunek od Louisa, zdolność kopania ministra w kostkę.
Trzeba przyznać, że Elaine dobrze się bawiła. Dosyć szybko zapomniała o zaczarowanym drinku, choć nie potrafiła wymazać z siebie wspomnienia pocałunku z Louisem - było to tak zaskakujące, że miała nie otrząsnąć się aż do następnego roku. Szczodrze skorzystała z ramion partnera, ukryła się za jego plecami byle nie musieć znosić wściekłego spojrzenia ministra. Zamiast zapaść się pod ziemię, jak teraz tego pragnęła, wpadła w ramiona innego mężczyzny - a dokładniej rzecz ujmując została odbita przez Elijaha we własnej osobie. Gdy tylko poczuła znajomy zapach wody kolońskiej i zajrzała do jasnych oczu, na jej twarzy rozkwitł uśmiech raz na zawsze zmazując z twarzy Elaine zakłopotanie. Zlustrowała go wzrokiem, dostosowała się bezproblemowo w rytm tańca i po prostu promieniała. Zerknęła jedynie przez ramię sprawdzić reakcję Louisa, który jakoś sobie poradził. Nie była pewna jak ma z nim znów rozmawiać i patrzeć w oczy aczkolwiek skoro została zabrana do tańca z bratem postanowiła porzucić te niewygodne refleksje. - Naprawdę sądzisz, że mnie zapamięta? Nie ja pierwsza na niego wpadłam. - odparła wprost do jego ucha w momencie, kiedy taniec wymagał zwiększenia bliskości ich ciał. Nie potrzebowała koncentrować się na krokach, tańczyła spontanicznie. Przy Louisie dbała, by ich taniec był odpowiednio zgrany i płynny, zaś przy bracie takie detale nie miały prawa bytu. Wiele razy wirowali na parkiecie we własnym towarzystwie, wyrabiając sobie synchronizację i na tej płaszczyźnie. Tak minęła większa część wieczoru. Elaine była rozpromieniona, lekko zarumieniona, szczęśliwa, zadowolona, czyli tak, jak powinno się żegnać stary rok i witać następny. Wsunęła dłoń w zgięcie łokcia Elijaha i delikatnie zziajana ruszyła za nim w kierunku tarasu widokowego. Czas upłynął im szybko, a oto teraz po raz kolejny spędzą razem sylwestra. Czy trzeba jej czegoś więcej? Oparła się o ramię brata, odliczała głośno i wyraźnie razem z resztą zaproszonych (i tych, co się przekradli), a gdy wybuchły pierwsze fajerwerki, pisnęła z radości i odwzajemniła przytulenie. - I tobie, braciszku, i tobie też. Życzę byś znalazł sobie jakąś dziewczynę w tym roku. - puściła mu oczko, upiła łyk szampana i pełnym zachwytu wzrokiem obserwowała kolorowe fajerwerki przybierające raz na jakiś czas niebywałe kształty. Blask świateł odbijał się od rozanielonej twarzy Elaine i iskrzących oczu Elijaha. - Twoje zdjęcia oddadzą ich piękno. - odpowiedziała wyraźnie akcentując pierwsze słowo. Odetchnęła z ulgą i obserwowała u jego boku pokaz świateł. Powiodła wzrokiem do nieba i próbowała odnaleźć wspominaną gwiazdę. Nie znalazła jej, jednak nie szkodziło posłać ciepłego uśmiechu Elijahowi. - Musisz ją nazwać. - i ledwie to powiedziawszy jej oczom rzucił się krótki błysk... coś leżało w ciemności, na ławeczce. Sięgnęła tam dłonią i wymacała szklaną buteleczkę. Była pewna, że to alkohol, a gdy przysunęła przedmiot przed oczy i odczytała napis na etykiecie, zaśmiała się wesoło. - Zaczynamy szczęśliwie. Felix Felicis z okazji nowego roku. - zamknęła fioleczkę w dłoni i wróciła do obserwacji fajerwerek, mając u boku najważniejszą osobę w swoim życiu.
[zt]
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
W jej odczuciu wieczór mijał zdecydowanie zbyt szybko. Ogrom atrakcji przygotowanych przez Ministerstwo Magii oraz samo towarzystwo Faulknera przy jej boku sprawiło, że nim się obejrzała, zbliżała się północ. Tak jak i cała reszta towarzystwa, postanowiła udać się na taras widokowy, gdzie jak wiedziała, przygotowano ostatnią tego wieczoru atrakcję: pokaz sztucznych ogni, które miały uświetnić przywitanie nowego roku, 2019. Miała szczerą nadzieję, że dla niej, ten rok, będzie o wiele lepszy niż poprzedni. Mniej będzie obfitował w dziwne, nie do końca racjonalne wydarzenia, więcej będzie w sobie posiadał przede wszystkim przyjemności. Stojąc obok Claude'a była skłonna w to uwierzyć. -Szczęśliwego nowego roku. - powiedziała do swojego towarzysza, mając ogromną ochotę na to, aby teraz tutaj, w świetle księżyca i fajerwerków, złożyć na jego wargach soczysty pocałunek. Nie mogła jednak tego uczynić, zbyt wielu było wokół nich takich, którzy mogliby to zauważyć i źle to odebrać. Chociażby jej brat Dorien, którego widziała przelotnie z Aurorą, Vivien czy ktokolwiek inny. Powoli wszyscy wracali do środka, celem dalszej zabawy, ale Trice nie było do tego spieszno. Rozkoszowała się tym momentem, pragnęła, aby jak najdłużej utkwił jej w pamięci. Kiedy w końcu postanowiła wrócić na salę, jej oczom ukazało się samotne 20 galeonów, leżących sobie na posadzce. Podniosła je i schowała do torebki. Chyba ten rok jednak dobrze się rozpoczął.