Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Oczy Victorii gwałtownie zabłyszczały, kiedy tylko usłyszała o rekonstrukcji bitwy. Wiedziała, że była to sprawa moralnie dyskusyjna, że pewnie wiele osób się na to burzyło, ale ona nie postrzegała tego w tych kategoriach. W pewnym sensie uważała nawet, że coś podobnego mogło być dobrym testem, dobrym sprawdzianem tego, co mogło nadejść, bo dookoła nich wciąż coś się działo. Oczywiście, walka ze smokami nie wchodziła w ogóle w rachubę, a przynajmniej tak właśnie uważała Victoria, ale nie oznaczało to, że nie towarzyszyli im ludzie, nad którymi można było zapanować, nad którymi można było popracować, żeby nieco zmiękli. - Może w takim razie obejrzymy wszystko, zanim pójdziemy do pokoju? – zaproponowała, rozglądając się dookoła siebie, by skierować się pewnie w stronę, gdzie prowadzona była loteria. Wybrała los premium, żeby po chwili otrzymać kupon na zakupy w jednym z dowolnych sklepów na Pokątnej, co nieco ją rozbawiło, ale nie miała z tego powodu żadnego żalu, czy czegoś podobnego. W końcu to była zabawa, a ona lubiła brać udział w zabawach, przynajmniej niektórych z nich. - Myślisz, że możemy same wybrać kwiaty? – zapytała, kiedy kierowały się w stronę modelu zamku, jednocześnie zerkając z ciekawością na to, co sprzedawano, starając się wyłonić coś, co byłoby jej potrzebne albo coś, co uznałaby za naprawdę cenne. – I zgadzam się, to bardzo cenne, że pozwolili zjawić się tutaj również innym. Jestem pewna, że całkiem sporo tutaj osób, które są związane z bitwą albo takich, które chcą zobaczyć, jak naprawdę wygląda Hogwart. To musi być dla nich naprawdę miłe doświadczenie – stwierdziła, marszcząc lekko brwi, a potem bezwiednie sięgnęła po irysy, które znajdowały się na wyciągnięcie ręki, nie mając pojęcia, co ją czeka.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Powinnam się domyślić. W końcu Avada i Kedavra są słodkie – powiedziała, jak to ona, odwracając kota ogonem, jednocześnie przeciągając nieco słowa. Zapamiętała oczywiście imiona jego zwierząt, bo były raczej nietypowe i nie spodziewała się, żeby jakiś inny czarodziej tak spokojnie porywał się na podobne nazewnictwo. Miała świadomość, że Nathaniel nie traktował tego zapewne zbyt poważnie, chociaż jednocześnie ich wcześniejsza rozmowa na temat czarnej magii wskazywała na to, że mężczyzna był mimo wszystko szczerze interesowany tematem. To było dla niej coś intrygującego, coś, co było niesamowicie pociągające i mogło dać jej o wiele lepsze spojrzenie na temat, który mimo wszystko w jakimś stopniu był jej bliski. - De Guise. Idealna pani prefekt, wielbicielka ładu i porządku – odparła, zerkając w ślad za dziewczyną, która skierowała się właśnie do krukońskiej Brandon. Carly uśmiechnęła się samym kącikiem ust, przypominając sobie plotki i doniesienia z ferii, kiedy to podobno dziewczyny poważnie się upiły, całkowicie zapadając się w sobie i robiąc rzeczy całkowicie nieprzewidywalne. Spodziewała się, czy może raczej, zaczęła podejrzewać, że teraz może wydarzyć się coś podobnego i niemalże poczuła przypływ szatańskiego zadowolenia na myśl o kolejnych pogłoskach. Odwróciła się jednak, by spojrzeć na Nathaniela, uśmiechając się do niego łagodnie, po czym przekrzywiła głowę, jakby zupełnie nie wiedziała, o co dokładnie mu chodziło. Zaraz jednak stanęła na palcach i zbliżyła się do niego, przymykając powieki. Była naprawdę blisko niego, gdy westchnęła ciężko. - Przyniosłam ze sobą ciastka, ale najwyraźniej ta obca słodycz jest ciekawsza – wymamrotała niemalże wprost w jego usta, zastanawiając się, czy go sprowokuje, jednocześnie zastanawiając się, czy Lizzie nie kręciła się przypadkiem gdzieś w pobliżu. Na pewno wtedy miałaby się z pyszna! Ale raz podjęta gra nie mogła zostać łatwo przerwana.
Wariatka. Nie miał bladego pojęcia, co ona tutaj robiła, nie wiedział, skąd się właściwie wzięła i czego oczekiwała, ale właściwie mógł się jej tutaj spodziewać. Była takim stworzeniem, na które dało się wpaść w najmniej spodziewanych miejscach, jak sarna, która z jakiegoś powodu trafiła na obrzeża wielkiego miasta i ani trochę tam nie pasowała. Była jednak również psotna, jeśli tak mógł ją nazwać i zdecydowanie próbowała grać mu na nerwach, co go bawiło, a jednocześnie powodowało, że gryzł. Próbował sięgnąć dalej, próbował pokazać jej, że ten lis miał bardzo ostre kły i naprawdę mógł nimi poważnie skrzywdzić. Gdyby chciał. Bo prawdę mówiąc, Fredericka ciekawiło czasami to, jak Laena zareaguje. Czy kiedyś uda mu się złamać ten jej optymizm i upór? Czy nastanie dzień, kiedy uzna go za nieznośnego buca, z którym nie można było porozmawiać? Każdy tak sądził, każdy tak na niego patrzył i kiwał głową, kiedy dowiadywał się, jak bardzo Shercliffe nie chciał, żeby się do niego nie zbliżać. Tylko nie ona. - Nie obiecywałbym czegoś, czego nie jestem w stanie dotrzymać – stwierdził jedynie. – Chociaż musiałbym umieć czytać z herbacianych fusów, tak jak pani, żeby wiedzieć, że się tutaj spotkamy – dodał właściwie od razu, wdzięcznie wzruszając ramionami, jakby chciał jej powiedzieć, żeby nie wyobrażała sobie nie wiadomo czego i nie próbowała przypisywać znaczeń do tego, co się działo. Zaraz jednak zwrócił uwagę na to, gdzie dokładnie się znajdowali i lekko przekrzywił głowę. Było w jego postawie niewątpliwie coś kpiarskiego, coś, czego powinna się spodziewać, wiedząc już doskonale, jaki był. Nic zatem dziwnego, że uśmiechnął się po chwili pod nosem. - Ale mogłem się spodziewać, że wyskoczy pani znowu z jakiejś kępy trawy – powiedział, spoglądając na kwiaty, na cały model Hogwartu, na to, co ich w tej chwili otaczało. To, że siedziałaby w pobliżu loterii albo gdzieś między stoiskami z pamiątkami. Nie pasowała tam, chociaż nie umiał powiedzieć dlaczego.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
To że życie trzeba było przeżywać, było jej absolutnym mottem życiowym, za którym pchała się nawet w największe głupoty, często nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Tak samo było, gdy poszła z Lizzie na jarmark, nauka i testy? Mogły poczekać, w trakcie sezonu i tak były zdecydowanie zagrożone i na pewno nie uratowałoby ich ten jeden dzień poświęcony na zabawy i obchody z przyjaciółką. - Musisz pociągnąć do sierpnia! – podekscytowała się, jednak zachowując przy tym należytą, teatralną powagę, by już zaraz jej oczy zalśniły iskierkami. – Obiecuję ci, odreagujesz to wszystko na moich urodzinach! Później to róbta co chceca, ale spróbuj mi paść przed nimi, to obiecuję ci, znajdę cię, ożywię i zamorduję! – paplała wesoło jak dzieciak, który zdecydowanie nie powinien już wkrótce osiągnąć wieku dorosłego, a jednak. Co prawda oficjalnych zaproszeń jeszcze nie rozsyłała, do tego terminu było daleko, ale skoro Lizzie miała cięższy czas, to mogła chociaż jej go poprawić zapowiedzią imprezy życia. – No i oczywiście opijemy twoje zdane egzaminy, niczego innego się nie spodziewać! – wyszczerzyła się do niej, unosząc pustą rękę niby w toaście, jakby już te wszystkie zmartwienia były za nimi. Co prawda do tego przy naporze nauki było boleśnie daleko, ale nikt nie zabroniłby im przecież mieć choć trochę entuzjazmu. - To zostań – stwierdziła od tak, bez większego zastanowienia, całkowicie zadowolona takim rozwiązaniem. – Głosowałabym na ciebie, nawet nie obchodzą mnie programy innych, twój jest najsensowniejszy – zażartowała, chociaż szczerze przyjęłaby jakieś zmiany w nauce. Naprawdę, jeżeli mogłaby wybrać mniej transmutacji, zrobiłaby to bez zastanowienia. – O! A to akurat coś fajnego! – uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gotowa opowiedzieć o swoim nowym odkryciu. – Chciałam zachować jeden bukiet w nienaruszonym stanie, wiesz, trzymałam go zaklęciami i eliksirami przy życiu, ale to przestawało działać… – skrzywiła się, wzruszając ramionami. Zaraz jednak odzyskała swój zapał. – No i profesor Walsh mi pomógł! Zatopimy go w żywicy a do tego czasu sam się nim zajmie! Tylko obiecałam mu w zamian, że się mocniej przyłożę do zielarstwa… Co prawda tego nie wymagał, ale wcale nie musiał mi pomóc i chcę się jakoś odwdzięczyć – zaklasnęła w ręce, nie mogąc się doczekać jak wreszcie będą mogli zatopić ten przepiękny prezent w żywicy, by już na zawsze z nią został. – Ale za to popatrz jak w wakacje odetchniesz, wolność jakiej nie znałaś – zachichotała. Rozglądała się po jarmarku, podziwiając wszystkie jego kolory, aż jej uwagę przykuły zamki z kwiatów. - Hej spójrz! – zatrzymała ją przytrzymaniem jej łokcia i szybko skierowała palec na atrakcję. – Ni cholery nie umiem w takie rzeczy, ale chcesz spróbować? Będzie zabawnie!
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Otaczająca ich atmosfera świętowania i to, jak Charlotte uważała, objawiająca się w całkiem dobrym guście sprawiała, że naprawdę miała ochotę szczerze i bez dworskich złośliwości porozmawiać. - Jeżeli ktoś doprowadziłby do sytuacji, w której musiałabym go zajść od tyłu, nie doczekałby się takiego finału – uśmiechnęła się prawym kącikiem, bo choć szyderczość się jej nie trzymała, to lisi humorek i żarty z iskierką jakiejś ukrytej zajadliwości godnej salonowej damy już tak. Doprawdy silna oznaka, że dobrze się bawiła. – Nawet nie wiem jak mnie to cieszy, wcale nie jest tutaj łatwo o tak dobre towarzystwo – wywróciła oczami, patrząc się na nią z niejaką brawurą, wyższością, nie skierowaną jednak w jej stronę a reszty bawiących się osób. Zresztą naprawdę wierzyła, że godne zastępstwo w miejsce Josephine znalazłaby chyba tylko, gdyby wpadła na innego Brandona. Nie chcąc tracić czasu, ruszyła razem z dziewczyną, rozglądając się po tętniącym życiem jarmarku. - Gdybyś ty to organizowała, nie spodziewałabym się niczego mniej – skomplementowała ją swoją wyważoną w eleganckim tonie i wydźwięku zaczepka. – Ale w tej szkole nie pokładałabym aż tak bezpośrednio nadziei. Słyszałam, że na ferie wysłali was na zamrożenie na Antarktydę? Doprawdy mają coraz to ciekawsze pomysły – prychnęła, machając ręką, zaraz jednak wysunęła lekko w jej stronę głowę, wraz z tym gestem, jakby dla dodania sobie wyniosłości w wyrazie, poprawiła swoje hollywoodzkie fale. – Ale i tak możemy sprawdzić, też mam cichą nadzieję na bezę – szepnęła wesoło. Nie przeszkadzała jej tak nagła i gwałtowna zmiana tematu, choć kontrast pewnie niejednego rozmówcę mógłby trochę zgubić z tropu. Prawda była bowiem taka, że znacznie bardziej wolała głębsze przemyślenia, które coś wnosiły i wymagały, niż niezobowiązujące gderanie o pogodzie. Tego drugiego była w stanie słuchać z przyjemnością tylko do swojej rodziny i samą siebie zaskakiwała za każdym razem, ile miała do tego wtedy cierpliwości. Poza jednak swoim ciasnym kręgiem tolerancja na paplaninę spadała do zera, więc zamiast speszyć się srodze, jej oczy zabłysły jak wtedy, gdy patrzyła na intrygującą zagadkę. - Nic mi o tym nie wiadomo. Na pewno istnieje na to szansa, ale spodziewam się, że w takim wypadku są to raczej traumy, o których nikt nie chciał opowiadać czy do tego wracać – zastanowiła się na głos, bo faktycznie nie należało to do tematów rozmów, które poruszałoby się przy niedzielnym obiedzie. – Zaskakujące jak coś tak ważnego może być zupełnie wyrzucone ze świadomości… A twoja rodzina? Wiesz coś o tym?
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Jak dla niej wszystkie miejsca, w których się znajdowała, były absolutnie niespodziewane. Gdyby miała robić to, co wydawało się dla niej naturalnym ciągiem rzeczy, właśnie wróżyłaby przy kryształowym jeziorze w najodleglejszych lasach Norwegii. Faktycznie była jak sarna złapana w światłach obrzeży miasta, która nie wiedziała, gdzie się znalazła i jednocześnie nie mogła z tego miejsca uciec. W przeciwieństwie jednak do łani, nie było w niej strachu, swoje zagubienie traktowała bardziej jak wyzwanie, które stało się jeszcze bardziej interesującym i zabawnym, kiedy pojawił się Frederick. Śmieszyły ją te jego lisie zęby, którymi straszył i rozganiał ze swojej przestrzeni innych, odnajdując naprawdę dużo najzwyklejszej, psotnej radości w skakaniu pomiędzy tymi kąśnięciami, którymi nie mógł jej ani dorwać, ani odpędzić. Bawiło ją, jak wszystko co robił było jednocześnie absolutnie szczere, ale i prezentowane na pokaz, jakby faktycznie mógł gryźć, tylko nie chciał na to tracić ostrych ząbków. Wymieniała się więc z nim prawdą za złośliwość, swawolnie sprawdzając, jak daleko byłby w stanie przekroczyć swoje osobiste granice, by ją przegonić i czy w ogóle byłby w stanie to zrobić. Bo póki co zwyczajnie dobrze jej się z nim rozmawiało w tych frywolnych przekomarzankach. - A więc sprawdzał już pan możliwe opcje czytania? – zażartowała, doskonale balansując swoją pewnością siebie na jego kpiarskich uwagach. – Niezmiernie mnie cieszy, że z taką dokładnością podszedł pan do naszego spotkania – uśmiechnęła się lekko, łobuzersko, jak te wróżki na przygotowaniach, które wypatrywały coraz to nowszych sposobów naprzykrzania się czarodziejom. Zdecydowanie dużo z nim miała, gdy tak obrzucała się zuchwałością z mężczyzną. - Chyba muszę panu co do tego przyznać rację, skoro zna pan kępy trawy tak dobrze, żeby to właśnie mnie się w nich spodziewać – odbiła gładko piłeczkę i siadła przy jednym z modeli, łapiąc pierwszego kwiatka. – Skoro już pan z własnej do tej kępki trawy zajrzał, może chce pan dołączyć? – zaproponowała, wskazując na rozpoczęty model.
Niespecjalnie interesowały ją atrakcje, może dlatego, że naprawdę niekoniecznie była fascynatką historii Hogwartu. Wiadomo – doskonale wiedziała co i jak, i rzecz jasna była to wielka tragedia bla, bla, bla. Minęło jednak dwadzieścia pięć lat, a ona wtedy jeszcze nawet w planach nie była, więc naprawdę nie czuła żadnej osobistej potrzeby upamiętniania swoją osobą tego dnia. Jej rodzina zresztą była jak zwykle pokłócona również i w tej kwestii, więc niesamowicie ją to wszystko irytowało. Fairwynów wtedy można było znaleźć po dwóch stronach, walczyli i ginęli przeciwko sobie, dokładnie tak powinny najwyraźniej wyglądać rodzinne więzi. Wchodząc na dziedziniec wzięła jednak dalię i dołożyła ją do kwiatowego modelu. Mimo całej swojej niechęci musiała przyznać, że wyglądało to całkiem ładnie. Nie miała dobrej ręki do kwiatów, ale doceniała piękno, a tego nie można im było odmówić. Odwracając się dostrzegła znajome twarze, na co jej usta rozciągnął uśmiech. Znała tutaj większość, nie dało się ukryć, ale tylko na niektórych naprawdę zwracała uwagę, a jej kuzynka i prefektka naczelna zdecydowanie się zaliczały do tego grona. Obeszła więc model szkoły, podchodząc do nich i jakby nigdy nic stając obok. — I jak się bawicie? — zapytała, nie do końca wiedziała co w ogóle tutaj oferowali, bo jakoś nie bardzo się spieszyła, by dotrzeć na miejsce. Świecący pustkami pokój wspólny był zbyt kuszący, by przez jakiś czas nie delektować się ciszą i nie wykorzystać tego w odpowiedni sposób. Dlatego też miała nadzieję, że może tym niezobowiązującym pytaniem dowie się czego mogła się tutaj spodziewać. Oprócz pamiątek i kwiatków. Nie była pasjonatką historii magii, zdecydowanie nie była. — Jakoś niespecjalnie czuję ducha tej rocznicy, moja rodzina się nawzajem wtedy wybijała, co trochę psuje nastrój, jeśli pytacie mnie o zdanie — wzruszyła ramionami, pozerkując na swoje towarzyszki. Przynajmniej rodzina od strony jej matki była bardziej normalna.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Rzeczywiście w odwracaniu kugucharów ogonami była wyśmienita, w przypadku onyo sprawdzało się to widać równie dobrze. Przewrócił wymownie oczyma, nie kryjąc niezadowolenia, że nie doceniła tak wyrafinowanego komplementu. — Przekażę im, że je pozdrawiasz — odpowiedział bez skrępowania. Imiona jego zwierząt wywoływały różne reakcje, ale sam im je przecież nadał i nie żałował swojej decyzji. Być może rzeczywiście było tak, że niewiele osób zdecydowałoby się na taki wybór... z drugiej strony uważał, że nie było takich rzeczy, z których nie można było żartować, istniały tylko niewiarygodnie sztywne kije bardzo głęboko wetknięte w dupska osób, które krzyczały o szacunku, za darmo domagając się go na każdym kroku. — De Guise? Francuzka? — ożywił się, akcentując jej nazwisko z francuska i dla pewności dopytując o jej pochodzenie. Oczywiście, że znał to nazwisko, nawet jeśli ani trochę nie kojarzył osób, które je nosiły. Zerknął w stronę rudej raz jeszcze, ale zginęła mu gdzieś w tłumie, toteż szybko wrócił wzrokiem do swojej towarzyszki. Na wargach zabłąkał mu się łobuzerski uśmieszek. — Nie przepadasz za „idealną panią prefekt”, czy nie lubisz ładu i porządku? — złapał ją za słówko, a raczej za ton, z którym jak mu się zdawało wypowiedziała te słowa. Jako opiekunowi obiło mu się o uszy o moralnym upadku w czasie ferii, ale nie połączył tego w głowie z jego rudowłosą rozmówczynią, nie miał ku temu powodu. Ach, słodkie szkolne ploteczki, uprzykrzały życie, ale kiedy było się odpowiednio starym koniem, nawet się za nimi tęskniło. — Ach, ciastka? — uniósł brew, nieprzerwanie rozbawiony tą rozmową. A może po prostu ucieszony? Jak zwykle czuł się w jej towarzystwie przyjemnie rozluźniony i beztroski, bardziej niż przy kimkolwiek innym. Jej obecność była lepsza od terapii. Ale czy od słodyczy? — Liczyłaś, że tu na mnie wpadniesz? — i on nachylił się ku niej, grając w grę, którą zainicjowała. Czemu miałby się wycofać? Nie miał nic do stracenia. Od dawna nie był asystentem, nie był też wobec nikogo zobowiązany, nie musiał myśleć o tym, czy ktoś ich tu zobaczy. A jeśli prowokowała go z jakichś szczeniackich pobudek, na przykład z chęci udowodnienia czegoś swoim koleżankom, to tylko na tym korzystał. Wsunął między jej wargi słodką, klejącą kosteczkę toffi tylko po to, by odgryźć jej część, zanim Scarlett zdążyła ją zjeść. Czując w ustach pożądaną słodycz, zaatakował jej usta raz jeszcze, tym razem z czystym zamiarem odebrania pocałunku, do którego sama go namówiła. Zrobił to niezbyt nachalnie, stosownie do sytuacji, ale przeciągnął ten moment na tyle, żeby choć trochę się nim nacieszyć. Powinna była się nauczyć, że w takich sytuacjach nie zwykł mówić „nie”. Zachęcony, nie krępował się sięgnąć po to, na co miał akurat ochotę. A miał wszak cholerną chrapkę na słodkie. — To jak, jest tutaj coś ciekawego do roboty? — zapytał wciąż jeszcze blisko jej warg, od których zaraz się odsunął, prostując się i lekko uśmiechając. Skoro zaspokoił potrzebę słodyczy, a książki kucharskie niezbyt go interesowały, nie był przekonany, czy jeszcze miał tu czego szukać. Ale mógł dać się na coś namówić.
Odbiła jego uwagę sprawnie, jak zawsze z gracją i śmiechem, których Frederick nie był do końca w stanie zrozumieć. Było w Laenie coś takiego, co zawsze wywracało do góry nogami jego światopogląd, co zawsze prowadziło go do punktu, z którego nie umiał do końca zawrócić, więc parł naprzód, próbując przy tej okazji przebić głową mur. To oczywiście również była jakaś opcja, choć stosunkowo niebezpieczna, i Shercliffe jakoś nie bardzo miał ochotę się od tego odwracać. Wolał sięgnąć tam, gdzie znajdowało się coś nowego, bawiąc się tym i sprawdzając konstrukcję tego czegoś, licząc na to, że ta odsłoni przed nim swoje tajemnice. - Nie ma w tym nic trudnego. Kilka fusów, a w nich jakieś kształty, które można sobie interpretować, jak się chce - powiedział prosto, oczywiście, jak to on, zgryźliwie, ciekaw tego, czy coś podobnego ją urazi, czy poczuje się tym oburzona, czy wręcz przeciwnie, zacznie się śmiać, przy okazji wytykając mu, że to właśnie on był kompletnie niepoważny i nie miał pojęcia, jak obchodzić się z wróżbami. Bo nie miał. Wiedział, jak patrzeć na gwiazdy, gdzie się znajdują, jak je odszukać, jakie kryły się tam konstelacje. Nie miał jednak pojęcia, co te gwiazdy mogłyby mu powiedzieć i prawdę mówiąc, niewiele go to obchodziło. - Zdaje się, że nie mam wyboru. W końcu kiedy wejdzie się między kruki, trzeba krakać, jak i one - odparł na to, zachowując się, jakby zupełnie nie czerpał z tego wszystkiego przyjemności. Bez zastanowienia sięgnął po jakieś kwiaty, których właściwie nie rozpoznawał, bo w tej akurat dziedzinie się nie specjalizował i przekręcił je w palcach. Jedynie po to, żeby już po chwili wzruszyć ramionami i wepchnąć je na chybił trafił w makietę Hogwartu, nie mając pojęcia, czy to, co robi, ma sens, czy jednak nie, czy wygląda dobrze, czy raczej tragicznie. Spodziewał się katastrofy, bo do sztuki - według niego - nie miał ręki, ale nikt nie powiedział, że nie mogło być inaczej.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Możesz je ode mnie ucałować – powiedziała na to, śmiejąc się ciepło, z pełną świadomością tego, co właśnie robi. Spacerowała właśnie na linie nad przepaścią i doskonale się przy tym bawiła, wykonując różnego rodzaju akrobacje, nie znajdując w tym niczego dziwnego, czy nieprzyjemnego. Igranie z ogniem, jak widać, było jedną z jej ulubionych rozrywek i nie mogła jej sobie odmówić, wkraczając w nią coraz mocniej, coraz głębiej, tonąc w niej i jednocześnie nigdy nie idąc na dno. Nic zatem dziwnego, że na jego pytania jedynie lekko uniosła brwi, a potem zaśmiała się wdzięcznie, wspierając dłoń na wysuniętym nieznacznie biodrze, jakby chciała go zapytać, ile jest w stanie jej zapłacić za te wszystkie informacje. - A i owszem, francuska piękność, która zapina nasze mundurki pod samą szyję. Myślę, że znalazłoby się wielu takich, którzy z takim poświęceniem wodziliby za nią spojrzeniem, że zapomnieliby o całym świecie – powiedziała lekko, a potem westchnęła. – Och, proszę cię, Nathanielu. Ja? Miałabym jej nie lubić? Ja, Puchonka z krwi i kości, która kocha cały świat i nie wie w ogóle, czym jest niechęć? Wystarczy, że ład i porządek znajdują się daleko od tego, co pielęgnuję – zakomunikowała, ostatecznie przeciągając słowa, bawiąc się nimi, smakując je, kołysząc lekko na języku, starając się sprawdzić, jaką miały wagę. Była również ciekawa tego, jaki efekt wywołają i do czego doprowadzą, jak zostaną przyjęte, a przede wszystkim, jak zostaną odbite. Bo to, że mężczyzna ich nie pozostawi, było dla niej właściwe oczywiste. - Miałam pewne podejrzenia, że będę mogła cię tutaj spotkać – powiedziała cicho, z namysłem. – Może liczyłam na to, że skusi cię tajemnica, jaka kryje się w tych obchodach – dodała, marszcząc z rozbawieniem nos, kiedy podał jej toffi i bez najmniejszego sprzeciwu postanowiła je zejść. Domyślała się, co zamierzał zrobić, więc jedynie jej oczy zabłyszczały rozbawieniem, kiedy wykonał ruch, jakiego oczekiwała, odpowiadając po chwili prosto na jego pocałunek. Przytrzymała go nawet przy sobie, nie mając z tym problemu i nie czując żadnego skrępowania, po prostu dobrze się tym bawiąc, żeby później westchnąć cicho. - Obawiam się, że mogę zaoferować jedynie spacer. Chyba że masz ochotę na układanie modelu zamku z kwiatów albo sprawdzanie swojego szczęścia w loterii. W rekonstrukcji nie mogę ci towarzyszyć, obawiam się, że zaklęcie krojące szalotki nie sprawdzi się w czasie pojedynku – wyjaśniła, rozglądając się dookoła, jednocześnie kryjąc w swoich słowach lekkie wyzwanie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Loteria premium: Nic Kwiatowy model: Eustoma (+1do HM), wybieram Salazara Slytherina, Morganę Le Fay oraz Wilfreda Elphicka
Widziała ten błysk w oku Victorii i niesamowicie ucieszyła się w duchu, że nie tylko ona miała ochotę sprawdzić się na zasymulowanym polu bitwy. -Jasne, w końcu nie wiemy, czy później będzie nam to dane. - Zgodziła się ze śmiechem, bo choć nie wiedziała, jakie zasady wprowadził klub pojedynków, to jednak wątpiła, by była to kolejna przyjazna walka między uczniami, w bezpiecznych warunkach. Postanowiła także wziąć udział w loterii, ale ku swojemu rozczarowaniu, wygrała tylko kolejne słodycze. -To chyba nie jest mój szczęśliwy dzień. Hogwart chce mnie wpędzić w cukrzycę. - Próbowała się uśmiechnąć, ale właśnie poczuła, że w bardzo nierozsądny sposób straciła sto galeonów, co szczerze ją frustrowało. -Spróbujmy. - Odpowiedziała, nie będąc pewną. Obserwowała, co się wydarzy, gdy Victoria wybierze kwiaty i aż westchnęła z zachwytu, gdy ich oczom ukazała się sama Rowena Ravenclaw. -Myślisz, że to było jakieś błogosławieństwo? - Zapytała, bo właśnie tak to jej wyglądało. Irysy były przepiękne, ale Irvette postawiła na coś innego i zdecydowanie mniej oczywistego. Już miała ozdobić makietę Eustomą, gdy usłyszała znajomy głos. -Amelia! - Przywitała się z młodszą ślizgonką, trzymając w dłoniach kwiat i nachylając się, by powitać dziewczynę buziakami. -Ty to zawsze taka pogodna. Przyszłaś złożyć im hołd, czy przeklinać wszystkich, którzy się do tego przyczynili? - Zapytała, widząc entuzjazm nastolatki, po czym odwróciła się do modelu i starannie dołożyła swój kwiat w miejsce, gdzie powinny znajdować się przybrudzone czasem, szklane szyby cieplarni. -To wasze? - Zapytała, gdy jej wzrok padł na kilka kart z czekoladowych żab. Salazar Slytherin, załozyciel hogwarckiego domu, do którego należała i jeden z najbardziej znanych czarnoksiężników; Morgana Le Fay - średniowieczna czarownica i uzdrowicielka, uważana za kobiecy odpowiednik samego Merlina i w końcu Wilfred Elphick, dwunastowieczny czarodziej, który jako pierwszy został ugodzony i przeżył atak afrykańskiego garboroga. -To nawet ciekawe. Znałyście tego całego Wilfreda? - Zapytała jeszcze, wskazując kartę, z której dowiedziała się wszystkich informacji o wcześniej nieznanym sobie czarodzieju.
Zabawnym było, jak na dobrą sprawę Laena nie chowała przed nim żadnych tajemnic, przed nikim ich nie ukrywała. Zwykła mówić prawdę i tylko prawdę, nie rozumiejąc sensu kłamstwa i nawet nie sądząc, że umiałaby takowe powiedzieć. Szczerość była dla niej dużo wygodniejsza. A mimo to bawiło ją niezmiernie, jak próbował słowa jej podważyć, coś udowodnić, sprawdzić. Dokopać się gdzieś głębiej, zupełnie nie rozumiejąc, co takiego dokładnie drążył. Jej odczucia co do tego nie zmieniły się od dnia w rezerwacie, może oprócz porównania do młodego jelenia, teraz zdecydowanie bardziej widząc w nim chytrego, sprytnego lisa. Nie przeszkadzało jej to, dzięki temu każda z ich rozmów była ciekawa, a i ona sama stała się całkiem sprawna w skakaniu pomiędzy jego uwagami, sprawdzając, gdzie mogła coś nacisnąć, coś rozwikłać, powoli sprawdzać, czy granice Fredericka by ustąpiły i pokazałby coś więcej, oprócz zadziornej, rudej kity. - Ależ się pan uparł na tę herbatę, jest pan spragniony? – zażartowała, bo choć ciekawa była co znajdowało się za pierwszą granicą z zadziorności, nie znaczyło to, że nie czuła się dobrze w takich rozmowach. Było zgoła przeciwnie, czerpała wiele radości z tej swojej psotności, którą mogła odpierać jego kolejne, zręczne odzywki. – Jest dużo więcej ciekawszych sposobów wróżenia, które nie zostawiają aż takiego pola do interpretacji! Choć to prawda, że przy tej ma pan i poczęstunek i wróżbę… Ah no tak, pan chce być po prostu praktyczny? – zachichotała, wyczekując odpowiedzi w podekscytowaniu. Było coś porywającego w ich rozmowach i za każdym razem nie mogła się doczekać błyskotliwego lub po prostu rozbrajającego komentarza. - Jeżeli pan tak mówi, z nas dwojga ma pan chyba większe doświadczenie w krakaniu z krukami – uśmiechnęła się zadowolona z siebie i sama zaczęła układać kwiaty. Zaraz bardziej przyglądając się makiecie. Kwiaty były jej ulubionym medium i pozwalały na najlepszą komunikację z jej umiejętnością, to prawda, ale nigdy nie pomyślałaby, że przy tej atrakcji zaczęłaby widzieć… No właśnie, co dokładnie? Zdawało jej się, że w miarę jak dokładała kwiaty, po makiecie zamku chodziły różne postaci. Póki co nie poruszała tego tematu, ale co jakiś czas z fascynacją zerkała na malutkich ludzików.
Trudno powiedzieć, czego szukał, bo prawda była taka, że sam tego nie wiedział. Po prostu lubił prowokować ludzi, lubił sprawdzać, do czego są zdolni, co są w stanie osiągnąć i jak łatwo mogą się odsłonić, jak łatwo idzie im zrzucanie masek, kiedy tylko odpowiednio ich sprowokować. Bo, zdaniem Fredericka, wszystko sprowadzało się właśnie do tego, do podłożenia umiejętnie ognia i patrzenia, jak wszystko, co się dookoła nich znajduje, staje w płomieniach, do przyglądania się, co dalej, chociaż trudno byłoby powiedzieć, czym to dalej mogłoby być. To właśnie go fascynowało i być może tak dobrze rozmawiało mu się z Laeną, ponieważ ona nie wykazywała typowej irytacji. Wyłamywała się ze schematów, a on krążył dookoła niej, starając się sprawdzić, czy jednak nie będzie w stanie złapać jej za słowo. - W rzeczy samej – przyznał gładko, właściwie od razu rozglądając się po okolicy, dostrzegając jakieś stoisko z jedzeniem i piciem, co odnotował w pamięci, dochodząc do wniosku, że mógł się tam skierować, jeśli tylko okaże się to możliwe. W końcu nie zamierzał zostawiać Leany całkiem samej na polu bitwy, cokolwiek miałoby to oznaczać. Widać było jednak, że kobieta nie zamierzała mu odpuszczać i musiała mieć ostatnie zdanie w ich dyskusji. Spojrzał więc na nią przeciągle, zastanawiając się, co w tej chwili byłoby najlepszym wybrnięciem z sytuacji, wiedząc, że i tak zapewne na wszystko się roześmieje. – Cóż, nigdy nie widziałem sensu w pytaniu świeczek, kiedy się wypalą i co to oznacza. To jakbym pytał gumochłona, kiedy zacznie padać – zauważył, przekrzywiając przy tej okazji głowę, nie mając pojęcia, dokąd właściwie zmierzali. Nie wiedział również, co ciekawiło ją w tym przygotowywaniu kwiatów, co takiego było w tym, co robiła, że musiała siedzieć w tym modelu i się na nim skupiać. Nie wiedział, co ją w tym bawiło, ale po prostu podał jej kwiatki, które trzymał, unosząc lekko brwi, gdy mu odpowiedziała, jakby znajdował w tym jakiś przytyk. - Cóż, byłaby to przydatna umiejętność, skoro mój ojciec przyjmuje tę postać – powiedział, marszcząc brwi, bo to nie było coś, o czym zwykł mówić i potrząsnął głową, by zaraz odchrząknąć. Mruknął coś na temat tego, że przyniesie im coś do picia, jeśli chciała, a potem wspomniał, że o wiele ciekawsze od tego wszystkiego było z pewnością uczestniczenie w rekonstrukcji bitwy, o której słyszał i zamierzał się w niej sprawdzić. A nie siedzieć w miejscu.
- Nie wiadomo, co się później wydarzy, może jeszcze te cukierki ci się przydadzą – stwierdziła, uśmiechając się lekko, ledwie widocznie. Nie wiedziały, jak miała wyglądać rekonstrukcja i mogło je wtedy spotkać, więc istniała szansa, że cukier po prostu postawi je później na nogi. Victoria była pewna, że pojedynek, który nadchodził, chociaż był kontrolowany, był zdecydowanie mniej bezpieczny, niż jakaś prosta lekcja, czy coś podobnego. Spodziewała się, że wiązały się z tym jakieś działania i wydarzenia, których można było się obawiać. Jednocześnie jednak czuła, jak bardzo ją to ciągnęło, więc nie zamierzała się zatrzymywać. Przez chwilę była oszołomiona, gdy tak wpatrywała się w tego ducha samej Roweny, zastanawiając się jednocześnie, co mogło to oznaczać, ale ostatecznie skinęła lekko głową, na znak, że zgadzała się z Irvette. A przynajmniej dokładnie tak odebrała to, co się wydarzyło. Przekręciła jeszcze w palcach trzymane kwiaty, a potem spojrzała na dziewczynę, która do nich podeszła. Uśmiechnęła się lekko w formie powitania, jak zawsze nie będąc zbyt wylewną, więc jedynie delikatnie ją uściskała. - Cóż, wygląda na to, że dostałam błogosławieństwo przed pojedynkiem, a to może mi się bardzo przydać. Loteria też okazała się dla mnie całkiem łaskawa, ale wydaje mi się, że to miejsce bardziej na wspominki, niż coś innego – odpowiedziała, marszcząc lekko brwi na uwagę na temat rodziny, mając świadomość, że jej ciotka zdecydowanie dalszej linii weszła do rodu, który nie zawsze wydawał się najlepszy na świecie. Ale to dotyczyło chyba wszystkich wysoko urodzonych, którzy prędzej, czy później, wplątywani byli w różne problemy. - Nie. Może po prostu czekały tutaj na odnalezienie? – odpowiedziała Irvette, gdy ta wskazała na karty i zaraz pokręciła głową, gdy zapytała o jednego z czarodziejów. – Jakoś nigdy nie byłam zbyt dobra w zapamiętywaniu tych wszystkich nazwisk i wydarzeń. Przynajmniej innych, niż rodzinnych – przyznała prosto.
- O, będziesz robić bibę stulecia? No to na pewno odreaguję, nie ma bata! I przeżyję, o to się nie martw. Jeśli wcześniej nie miałam motywacji, to teraz już mam. Tylko pamiętaj, że ja też jestem z sierpnia, to już w ogóle czeka na nas moc wrażeń, chociaż jeszcze nie wiem, czy robić jakąś imprezkę, czy może po prostu zaprosić takie najbliższe osoby i gdzieś z nimi pójść - podzieliła się z przyjaciółką swoimi planami, choć chyba nie można ich było jeszcze w ten sposób nazwać. Faktycznie w całym tym naukowym i egzaminowym zamieszaniu zaczęła zastanawiać się nad swoimi urodzinami, bo wypadały w wakacje, czyli idealny czas na wielkie imprezy. Musiała sobie jednak to wszystko jeszcze dokładnie przemyśleć i rozplanować, a na szczęście miała na to sporo czasu. Odwzajemniła wyszczerz Harmony na wzmiankę o opijaniu egzaminów, ale już nie skomentowała tego w żaden inny sposób. Do tej pory alkohol był jej raczej obcy, ale wiedziała, że niekoniecznie musiały świętować właśnie w taki sposób. - To na pewno nie jest takie łatwe, a poza tym wiesz, to ogromna odpowiedzialność i w ogóle. Ale cieszy mnie bardzo twoje poparcie, może w takim razie przemyślę jeszcze ten pomysł - odparła i roześmiała się szczerze rozbawiona. Czy widziała się na pozycji ministra od edukacji? Cóż, to było bardzo ciężkie pytanie, ale życie pisało własne scenariusze, a ona dopiero wchodziła w dorosły świat, który stał przed nią otworem. Wszystko więc mogło się zdarzyć, nie zamierzała zamykać się na żadną z potencjalnych ścieżek kariery, a że była ciekawa świata, to nie było to specjalnie ciężkie. - Och, to faktycznie brzmi interesująco - przyznała, z uwagą przysłuchując się słowom Harmony. Zachowanie bukietu w nienaruszonym stanie, tak aby przetrwał miesiące, a nawet lata było przedsięwzięciem, które zdecydowanie popierała. - Zatopicie go w żywicy i co dalej? Będzie taki... w tej żywicy? - dopytała po chwili, marszcząc brwi, bo brakowało jej jakiegoś kawałka w tej układance i nie potrafiła ogarnąć tego w swojej blond łepetynce. Zastanawiała się, jak sama by to zrobiła, z niemałym zdziwieniem odkrywając, że do tej pory nie korzystała z takich sposobów. Ona, taka zapalona fanka zielarstwa! Wstyd i hańba, ot co. - Ale to dobrze, że ci pomógł, miło z jego strony. Zresztą on jest naprawdę kochany, a z zielarstwem to wiesz, jak coś to udzielę ci korepetycji. Po znajomości nawet nie skasuję cię jakoś drogo - dodała, mrugając do niej porozumiewawczo. Oczywiste było, że nie wzięłaby nawet złamanego knuta od Seaverówny. Była jednak gotowa do udzielenia wspomnianej pomocy, choć dziewczyna była tak zdolna, że Elizabeth podejrzewała, że obędzie się bez oferowanych przez nią korków. - Mam taką nadzieję, na to właśnie czekam. Swoją drogą jesteś ciekawa, gdzie pojedziemy w tym roku. Wiem, że została jeszcze chwila i w ogóle, ale masz może jakieś podejrzenia? Albo swoje wymarzone miejsca? - zapytała. Skoro już przez rozmowę przewinął się temat wakacji, to mogły go pociągnąć, zwłaszcza że był bardzo przyjemny i dodatkowo pozwalał oderwać się od szkolnej rzeczywistości. Jej buźka wyraźnie się rozpromieniła, kiedy Harmony zaproponowała wzięcie udziału w tworzeniu makiety Hogwartu. - Pewnie, że tak! Co to w ogóle za pytanie, idziemy! - zarządziła w jednej chwili i pociągnęła przyjaciółkę do odpowiedniego miejsca. Przystanęły przy wielkich koszach z kwiatami, żeby wybrać sobie te, które im się spodobały i następnie dołączyć do zabawy. Trzymając w jednej ręce jaskry, drugą starała się zręcznie wczepić je do makiety, ale wyraźnie coś poszło nie tak, jak powinno. Kiedy tylko jeden z kwiatów został doczepiony, tę znajdujące się dokoła niego obumarły, co prawda tylko na chwilę i zaraz powróciły do poprzedniego stanu, ale jednak, a ona poczuła, jak ogarnia ją nieuzasadniona złość. To było jak fala tak nagła, że nie dało się przed nią uciec. - Beznadzieja, wcale mi się to nie podoba. Myślałam, że będzie lepiej - mruknęła pod nosem, wyraźnie nachmurzona. Stała przy tej makiecie z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami, a w jednej z nich nadal trzymała jaskry.
/HALO OSOBO PISZĄCA PO MNIE!! W związku z wyrzuceniem przeze mnie kostki J na makietę, zostajemy wrogami na najbliższy wątek
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Kwiatowy model Hogwartu:E (Salazar Slytherin, Jocunda Sykes, Grogan Kikut)
— Ach tak, zdążyłem już zapomnieć jak cudacznymi stworzeniami są Puchoni — roześmiał się cicho. Czy wspominała mu kiedykolwiek, że była z Hufflepuffu? Wątpił, kiedy poruszali temat szkoły, to w zupełnie innych aspektach. W żółtym niewątpliwie było jej do twarzy. — Obstawiałem Gryffindor, jeśli mam być szczery — powiedział nagle, trochę do swoich myśli, a jednak patrząc na nią z rozbawieniem — bywasz tak bezmyślnie odważna, że o decyzji tiary pewnie przeważyła bliskość kuchni. Dziewczyna zdecydowanie pasowała do więcej niż jednego z domów. Doskonale odnajdywała się w kuchni, głupio pakowała się do domów obcych mężczyzn, a z ich rozmów wnioskował, że miała olej w głowie. Do tego miała w sobie całe pokłady ślizgońskiego powabu i wcale nie zdziwiłby się, gdyby odnalazł w niej i przebiegłość. — Jaka tajemnica Twoim zdaniem mogłaby mnie skusić? — uniósł nieznacznie brew, kiedy już oderwał się od wyjątkowo słodkiego pocałunku i popatrzył na nią ciut rozmarzonym wzrokiem. Cóż, tak to już było ze słodkim, trudno było poprzestać na jednym toffi, po pierwszej kostce miało się nieprzerwaną ochotę na drugą. Nie było tak, że nie trafiła, w istocie przyszedł tu głównie po odpowiedzi – nie miał jednak pojęcia, jakie jej zdaniem dręczyły go pytania. Mimo wszystko wątpił, by trafiła, nawet jeśli w istocie miała w sobie dużo ślizgońskiej przebiegłości. — Spacer? Wspaniale, jak za dawnych lat. Może do quidditchowej szatni albo schowka na miotły? — był wspaniale wesoły, aż przeciągnął się z zadowoleniem, wystawiając się na moment na wątłe brytyjskie słońce. Póki co przemilczał fakt, że nie chciała walczyć w rekonstrukcji, właściwie chętnie by się z nią zmierzył. Ba, nawet trochę by się hamował, żeby dać jej jakieś szanse. W końcu wymamrotał średnio entuzjastyczne „pokaż no te kwiatki” i opierając jej rękę na ramieniu podążył we właściwą stronę. — Część opuszcza lekcje historii, inni zielarstwa, ta szkoła naprawdę schodzi na psy. Mam wrażenie, że więcej byś wyniosła, gdybym zaczął dawać Ci korepetycje — prychnął z rozbawieniem, obserwując jak blondwłosa Puchonka na moment zepsuła prawie całą makietę, jednym ruchem sprawiając, że wszystkie kwiaty przywiędły i omal nie obumarły. Sam wziął jakiegoś pierwszego z brzegu kwiatka i dołożył go do makiety. I nawet zyskał coś w zamian.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Nie wątpiła, że słowa Charlotte mogły okazać się prawdziwe, gdyby taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce. Dziewczyna była na tyle zaradna i w pewnym sensie nieprzewidywalna, że nawet te szpilki mogłyby się okazać zupełnie niepotrzebne. Trzeba było jednak przyznać, że w razie czego były zabójczą bronią. Kącik jej ust uniósł się nieznacznie w górę na wzmiankę o dobrym towarzystwie. O tak, bez wątpienia w tej kwestii były jednomyślne - ciężko było znaleźć kogoś, kto zasługiwałby na ich atencję. Doskonale więc się złożyło, że się odnalazły. - Dobrze słyszałaś. Chyba chcieli zrobić selekcję naturalną i część z nas miała po prostu się tam zgubić, część zamarznąć, a reszta zanudzić na śmierć - odpowiedziała i wywróciła oczami. Nie wiedziała, kto był odpowiedzialny za wybieranie ich destynacji, ale tegoroczne ferie przebiły chyba wszystko. No i jeszcze te poszukiwania smoka, po których - jak słyszała - niektórzy wrócili z naprawdę ciekawymi ubytkami na zdrowiu. Idioci. Sami sobie byli winni, skoro byli tak żądni wrażeń, to zapłacili za to odpowiednią cenę. - Aż strach pomyśleć, co nas w takim razie czeka na wakacjach. Ze skrajności w skrajność, więc czas na pustynię - parsknęła, po chwili wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Charlotte. Beza była marzeniem, miała jedynie nadzieję, że tym razem nie będzie to marzenie ściętej głowy. - Wasz ród pochodzi z Anglii, prawda? - dopytała, żeby mieć już taką stuprocentową pewność. Rzeczywiście istniało spore prawdopodobieństwo, że ktoś z jej rodziny brał udział w walkach, ale doskonale rozumiała, że nie wszystkie tematy poruszało się w trakcie niedzielnych obiadków. - Zaskakujące lub nie. Ludzie wypierają przykre wspomnienia, a to niewątpliwie właśnie do takich należy, nawet można by powiedzieć, że więcej, że jest traumatyczne. To jednak zawsze zostaje gdzieś w głowie, nie da się o tym tak po prostu zapomnieć - powiedziała, unosząc jedną z rąk i zaczynając bawić się kosmykiem włosów. Zawsze tak robiła, gdy nad czymś myślała, zupełnie jakby miało jej to w jakiś sposób pomóc. - Wiesz, ja będąc na ich miejscu pewnie też bym się tym nie chwaliła na prawo i lewo, nawet gdybym była po tej zwycięskiej stronie. Jeśli chodzi o moją rodzinę, to tak, brali udział. Wiem na pewno o ciotce i jej mężu, ale nie znam szczegółów. - Oprócz tego, że facet teraz siedzi w Azkabanie. Tego jednak nie zamierzała dodawać, bo i po co, nie było czym się szczycić. Nie utrzymywali co prawda bliskiego kontaktu z tamtą częścią rodziny, ale krew to krew, a nie chciała, żeby Charlotte zaczęła na tej podstawie dopowiadać sobie rzeczy na jej temat. Czy była do tego skłonna? Na to pytanie musiała odpowiedzieć główna zainteresowana. - Cieszę się w każdym razie, że zorganizowano takie obchody w rocznicę, bo o takich wydarzeniach nie można zapominać - powiedziała po krótkiej przerwie. Brzmiała teraz prawie jak jakiś historyk, a do tego było jej daleko, mimo że interesowała się tym przedmiotem. - Muszę jednak przyznać, że śmieszy mnie trochę ta makieta Hogwartu układana z kwiatów. A może chcesz dołączyć i dołożyć swoją działkę?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Dwie imprezy genialnych lasek?! – zapytała retorycznie z wielkim wyszczerzem. – Hogwart tego nie przeżyje, ale my tak! – zaśmiała się głośno, unosząc pięść w górę wraz ze swoim wiwatem. – Masz jeszcze czas, żeby się zastanowić… Tak jak masz czas powiedzieć, co chciałabyś na urodziny? – spojrzała na nią podchwytliwie, wpatrując jej się z takim samym rozbawieniem co uwagą. – Zamierzam dać ci najbardziej wystrzałowy prezent i przyda mi się rada niezależnego eksperta w tej kategorii – i z chichotem wskazała na nią, podsuwając jej niewidzialny mikrofon pod twarzy. – No więc jak pani niezależna ekspert? – wyszczerzyła się jak głupia, ale nic nie mogła poradzić, że przy Lizzie dopisywał jej wspaniały humor. Szczerze, mogłaby nawet w prezencie zaplanować właśnie jej urodziny niż samej sobie. Mówiła o tym wesoło, bo naprawdę wierzyła, że do czasu czerwca Max się znajdzie, ale jego zniknięcie nie dawało jej spokoju. Na co dzień chowała zmartwienie, tak jak teraz starając się żyć za dnia i kombinować po godzinach. Dlatego też była tak wdzięczna za tę wesołą energię dookoła Puchonki. Na chwilę problemy znikały, a one mogły być szalejącymi nastolatkami. Oczywiście, szalejącymi na ich własnych zasadach zarówno teraz, jak i na „opijaniu”, równie dobrze opicie mogło być jakimś dobrym sokiem, tortem i całym wieczorem tańca. Byleby spędzić ten czas razem. - Przemyśl, przemyśl! Jako moje wsparcie zapewnię ci najlepszy marketing! – zażartowała, unosząc dumnie nosek i wskazując na siebie kciukami. I chociaż były to na razie wygłupy, wystarczyłoby słowo, żeby Remy nosiła jej logo na torbie sportowej czy swoich bluzach. (Albo nielegalnie rozwieszała plakaty, czego się dla przyjaciół nie robi.) - Też jeszcze do końca tego nie rozumiem – przyznała otwarcie. – Profesor Walsh powiedział, że to mugolska technika i sam się dopiero jej uczy! Ale jest niesamowita mówię ci Lizzie! – zapewniła z największym entuzjazmem, kiwając szybko głową. – Bukiety niby są ususzone, ale wyglądają w żywicy, jakby miały zupełnie żywe kolory! Profesor sam zasuszy bukiet, żeby nic nie popsuć, ale zatopimy razem! Jak się czegoś nauczę od razu ci powiem! Ojeju! – zaraz z zapewnienia aż pisnęła krótko, patrząc na dziewczynę z ekscytacją. – Mogłybyśmy sobie zrobić matching naszyjniki! – zaproponowała wesoło, by zaraz uśmiechnąć się do niej z największą wdzięcznością i teatralnie złapać za serce. – To ja poproszę cały pakiet miesięczny! – wyćwierkała z przejęciem. – Ale serio dzięki, chętnie kiedyś skorzystam! Chociaż teraz powinnam pewnie skupić się na zaklęciach… – powiedziała, doskonale wiedząc, że wcale się na nich nie skupiała i wolny czas poświęcała albo łyżwom, albo historii magii czyli czemuś, co doszlifowane miała na wysokim poziomie… Cóż, machnęła na to ręką, zostawiając to jako problem Remy z przyszłości na egzaminach. - Nie mam pojęcia i aż boję się myśleć po tej Antarktydzie – aż prychnęła śmiechem. Co prawda wyjazd był naprawdę udany, pomijając zamianę w Prometeusza na koniec, ale… - Wakacje wolałabym spędzić w zdecydowanie cieplejszym miejsce. Nie wiem jak ty, wolę piasek od śniegu – pokiwała sama sobie głową. – Jakaś tropikalna wyspa? Albo chociaż w ciepłych krajach? Ile bym dała za Kanary! – rozmarzyła się, od razu przenosząc ciekawski wzrok na Lizzie. – A ty? Jakieś życzenia? Jest jakieś miejsce, które koniecznie chciałabyś zobaczyć? Radosnym krokiem podskakiwała za przyjaciółką do makiet, przy którym od razu wzięła się do roboty. Zgarnęła parę astrów, żeby dołożyć swoje trzy grosze to wszystkiego, a kwiatki chyba w zamian postanowiły dla niej dołożyć i więcej galeonów. Gdy chwyciła jednego z astrów, ten zaświecił się na złoto. Co do… było jedynym krótkim komentarzem, zanim nie poczuła, że coś dotknęło jej uda. Coś brzęczącego jak monety. Odwróciła się w tę stronę i zobaczyła, że pojawiła się obok niej sakiewka z monetami. - O kurcze! – zawołała do Puchonki. – Spójrz, znala… CO SIĘ STAŁO?! – aż wykrzyknęła z przejęciem, jeszcze chwilę temu makieta była piękna i kolorowa, a teraz cała przekwitła. Miała już zamiar podnieść raban, ale tak szybko jak zwiędły, tak szybko wróciły do normy. – Oh…? Nie mów, że ta cała celtycka magia dotarła i tutaj – złapała się za głowę, zgadzając się z Lizzie, że faktycznie nie był to najlepszy układ. – Może chodźmy… Wziąć udział w loterii?! Niech sobie sami radzą z makietą, skoro nie sprawdzili kwiatów czy nie są trefne – oznajmiło bojowo, mając nadzieję, że tym dziewczyna odzyska trochę zapału.
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
- Ma chérie, zanudzenie się tam na śmierć to nie selekcja naturalna tylko zdrowy rozsądek. Co innego tam robić? – zauważyła ze złośliwym uśmieszkiem i tymi ognikami w oczach, które zawsze się pojawiały, gdy w śmietance towarzyskiej mogły patrzeć na innych z wyższością. Zresztą miały do tego święte prawo. Czuła się, jakby były tu jedynymi z nielicznych normalnych. Słyszała co się wyprawiało na feriach i cieszyła się, że jej przyjaciółka miała jednak zdrowy rozsądek i szacunek do samej siebie. – Jeszcze lepiej! Z tak dobrymi pomysłami zaraz się wkupisz w łaski naszej wspaniałej dyrektorki – wywróciła oczami, bo sama nie wiedziała co było gorsze, zarząd tej szkoły czy fakt, że pustynia wcale nie była tak niemożliwą opcją. – Niech jeszcze zrobią powtórkę z sylwestra i już w ogóle będzie cały cyrk – skwitowała, nie mając lepszego komentarza na to, co tu się działo, więc niech wydarzenia mówią same za siebie. - Tak, z Anglii – potwierdziła, słuchając jej uważnie. Głębsze dywagacje nie były jej obce, co prawda spodziewała się lżejszych tematów, ale takie też jej odpowiadały. Nawet bardzo. Miała pewność, że rozmawiała z kimś na poziomie i głową na karku. – Możesz mieć sporo racji – przyznała, samej pochylając się nad tym zagadnieniem, przestała zwracać uwagę na to, gdzie szły, po prostu spacerowała rozmyślając. – Chyba nikt nie jest się w stanie w pełni na taki temat wypowiedzieć, jeżeli tego nie przeżył. Nasza rodzina jest duża, nie ma szans, żeby ktoś nie walczył w tej bitwie, ale… Musisz przyznać, że pytanie o to byłoby raczej mało taktowne. Możliwe, że przemilczenie tematu jest dla nich ich własną formą terapii. Albo bardziej ucieczki… Ale nie mnie oceniać – wzruszyła ramionami. Nie uważała za zdrowe zamykanie się na przeszłość i takie jej ignorowanie, jednak nie ona miała prawo głosu w tej sprawie. Toteż nie dopowiedziała bardziej radykalnych myśli. Poza tym, skąd mogła mieć pewność, że jakaś część nie walczyła po tej czarnej stronie? Chciałaby wierzyć, że cała jej rodzina jest dobra, ale przecież znała chociażby swojego brata. Zdecydowanie widziała go na pozycji zdolnej do takiego okrucieństwa. Jednocześnie nie oceniała nikogo innego przez jego pryzmat niż jego samego. To chyba była kwestia osobista każdego czarodzieja osobno. - Nie łatwo to przyznaję, ale faktycznie w końcu zrobili coś mądrego – oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie dodała tej małej zgryźliwości. – Możemy, ale najpierw… – uniosła na nią zadziornie brew i kiwnęła głową porozumiewawczo w stronę loterii. – Co powiesz na trochę hazardu? To nie poker, ale rozrywka bardziej na poziomie.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Bliżej mi do drugiego domu w lochach - powiedziała na to całkiem swobodnie, nie przejmując się ani trochę tym, co mówiła. Bo przecież poza tym, że była dobra i odważna, była również przebiegła, na swój sposób. Potrafiła wpuścić w maliny tego, kogo chciała, potrafiła owijać sobie innych wokół palców, zachowując się w sposób co najmniej nieprzewidywalny, robiąc rzeczy, o jakie inni ich nie podejrzewali. Zdawało jej się nawet, że kiedy ktoś z jej przyjaciół wspomniał, że tiara musiała się pomylić, umieszczając jej brata w Slytherinie, ją zaś w Hufflepuffie, ale jej to wcale nie przeszkadzało. Nie musiała być jedynie miłą, sympatyczną trzpiotką, żeby pasować do tego domu, żeby faktycznie być dumnym ze wszystkiego borsukiem. - Niebezpieczna - orzekła, nie precyzując tego, co miała na myśli, uśmiechając się do niego dość tajemniczo, by następnie posłać mu spojrzenie sugerujące, że owszem, mogliby przejść się do jakiegoś schowka, ale z całą pewnością nie byłoby to aż tak niesamowicie wygodne. Nie miałaby nic przeciwko temu, choć jednocześnie musiała przyznać, że zdecydowanie preferowała nieco wygodniejsze miejsca, gdzie nie wbijały się w nią kije od miotły. Skoro jednak skierowali się w stronę makiety, sięgnęła po kwiaty, by już po chwili dostrzec, kiedy tylko wsunęła je pomiędzy inne rośliny, że zaczęły pojawiać się tutaj jakieś wizje i portrety poległych wtedy bohaterów. - Jeśli nadal masz w sobie ten nauczycielski dryg, to z przyjemnością czegoś się od ciebie nauczę - powiedziała gładko, jasno dając mu do zrozumienia, że nie miałaby nic przeciwko takiej wspólnej nauce. Zaraz jednak zerknęła w stronę osób kierujących się do zamku, orientując się, że najwyraźniej zbierała się już grupa osób chcących brać udział w rekonstrukcji, na co wskazała Nathanielowi, przekrzywiając przy tej okazji głowę. - Być może teraz masz okazję pokazać mi, na ile twoje słowa odpowiadają rzeczywistości.
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy dziewczyny się z nią przywitały i przyjęła z ulgą, że już nie będzie tutaj snuć się sama jak palec. Jak na kogoś kto za ludźmi nie przepadał aż tak, to wyjątkowo nie lubiła być sama, kiedy wokół było tyle ludzi. Dlatego szybko poszukała sobie jakiegoś towarzystwa, a to, które znalazła było strzałem w dziesiątkę. — Jeszcze nie zdecydowałam — wzruszyła ramionami i odpowiedziała Irvette. Tak naprawdę nie miała żadnego konkretnego powodu, dla którego pojawiła się na obchodach, hucznych obchodach. Rozumiała, że wojna była bardzo przykrą sprawą i może gdyby była pasjonatką historii, czy chociażby jej rodzina była bardziej zżyta niż skłócona, to obchodziłoby ją to nieco bardziej. Teraz jednak była zainteresowana głównie oferowanymi atrakcjami i rozmową z napotkanymi prefektkami. — O, będę trzymać kciuki! — powiedziała z uśmiechem, kiedy Vicka wspomniała o pojedynku. Sama nigdy nie czuła ciągotek do tego typu aktywności, ale może jeszcze kiedyś się przekona. Była przekonana, że najbardziej powstrzymywała ją wizja porażki i upokorzenie na forum, nie sądziła, że będzie w stanie to spokojnie znieść, więc nie porywała się na pojedynki, chyba, że miała stuprocentową pewność, że była lepsza. Może nie było to do końca szlachetne, ale nie obchodziło ją to ani trochę. Warto było dbać o swój interes. Pokręciła głową na pytanie o karty i ponownie niezbyt elegancko wzruszyła ramionami. Kiedyś je zbierała, ale szybko jej się znudziło – tak jak wiele innych rzeczy, które pochłaniały jej uwagę na kilka chwil, a potem lądowały w kącie z całą resztą. Niewiele aktywności zostało z nią na dłużej, ale miała wybitny talent wynajdywania wciąż czegoś nowego. Zaczynała wiele rzeczy i nieczęsto któreś kończyła. — Ja to i w rodzinie się gubię — parsknęła, bo prawda była taka, że nie miała wcale łatwego zadania. Z połową rodziny nie utrzymywali kontaktu, z drugą połową tylko w wyjątkowych sytuacjach. Paradoksalnie dużo lepiej ogarniała część od strony mamy, choć to z Fairwynami znacznie bardziej się utożsamiała.
Chcąc nie chcąc zgodziła się z Victorią. Słodycze były idealne do regeneracji sił, a żadna z nich nie wiedziała, jak potoczy się rekonstrukcja, na którą planowały przyjść. Teraz jednak przyszedł czas skupić się na chwili obecnej, a o udawanej bitwie myśleć później. -Zaczynam się bać, skoro masz dzisiaj tyle szczęścia. - Wyszczerzyła się, gdy Vicktoria wymieniła wszystkie fortunne zdarzenia, jakie ją dzisiaj spotkały. Błogosławieństwo robiło na Irvette największe wrażenie bo sama nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. -Nie powiem, trochę do zapamiętania macie. Jak to w podobnych rodach bywa. - Przyznała Amelii rację. Sama, gdyby nie ogromny nacisk, jaki na nią nakładano, zapewne miałaby wielki problem spamiętać swoje drzewo genealogiczne. A co gorsza, musiała znać na wylot jeszcze pełne rodziny innych czystokrwistych rodów. -Udało wam się poznać choć połowę kuzynostwa? Ja większość widziałam tylko na pergaminie. - Przyznała, ciekawa jak bardzo zżyci byli ze sobą Brandonowie i Fairwynowie. Może organizowali jakieś zloty rodzinne, co na pewno pomagało w zapamiętaniu wszelkich relacji. W między czasie de Guise schowała do torebki znalezione karty dbając o to, by słodycze ich nie posklejały. -Strasznie burczy mi w brzuchu macie na coś ochotę? Myślałam o quiche albo smoczym tatarze, wygląda smakowicie. - Mimowolnie spojrzała w stronę stanowisk z jedzeniem. Tak, to była pora by uzupełnić kalorie i wiedziała, że kilka ciastek jej w tym nie pomoże. Potrzebowała czegoś konkretnego i najlepiej wykwintnego.
- Na wszelki wypadek nie będę dziękowała – powiedziała, kiedy Amelia życzyła jej powodzenia, mając świadomość, że choćby ta miała najszczersze intencje, to nie oznaczało jeszcze, że na coś się to zda. Zaraz też uśmiechnęła się lekko, samym kącikiem ust, spoglądając na Irvette. – Postaram się zachować je do samego końca. Obiecuję, że to nie będzie łatwy pojedynek – dodała, mając pewność, że spróbuje swoich sił, że się nie ograniczy. Nie chciała nikomu robić krzywdy, ale jak wkrótce miało się przekonać, wystarczyło ją rozdrażnić, żeby sięgnęła do mniej przyjemnych zaklęć, żeby pokazała pazury, żeby pokazała, że nie była taka niewinna i delikatna, jak wszyscy zakładali. - Poznałam większość z nich, na jakimś etapie swojego życia, a teraz pewnie nie rozpoznałabym większości z nich. Chociaż żyjemy dość blisko siebie. A tata zawsze wymagał, żebym umiała poruszać się pomiędzy pozostałymi rodami – wyjaśniła spokojnie, kiedy Irvette zadała kolejne pytanie, po czym spojrzała ponownie na Amelię, dodając, że nie byłaby pewnie w stanie od razu rozpoznać wszystkich Fairwynów, czy Shercliffe’ów, ale starała się, na ile było to możliwe. – Charlotte jest w tym lepsza, ze mnie zdecydowanie pewniejszy rzemieślnik – przyznała po prostu, nim Irvette wspomniała o jedzeniu, a ona aż poczuła, że zaczęło jej z tego wszystkiego burczeć w brzuchu. Przystała więc na tę propozycję, dodając, żeby zobaczyły również, jakie można było tutaj znaleźć pamiątki, bo wydawało jej się, że mogła tutaj znaleźć coś, co mogłoby ją zaciekawić. Dlatego też poprowadziła dziewczyny w stronę straganów, by mogły się porozglądać i znaleźć coś smakowitego, coś, co faktycznie przyniosłoby im przyjemność. Nie spieszyła się, starając się trafić na coś ciekawego, ale jakoś nie dostrzegała niczego, co faktycznie zwracałoby jej uwagę. - Pewnie wkrótce będziemy musiały wybrać się na miejsce rekonstrukcji – zauważyła, odkładając na stragan jedną z książek, które podniosła, by się jej przyjrzeć.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie był zaskoczony, był za to do pewnego stopnia zadowolony, że bez ogródek przyznała to na głos. Domy były tylko domami, a wszystkie te cechy były niepotrzebnie uwypuklone przez zakurzoną czapkę, ale stereotypy to potężna magia, klątwa, którą niełatwo było przełamać. W ten oto sposób wielu Puchonów najpewniej nie chciałoby się przyznawać do takiej części swojej natury, ale ona... cóż, ona miała ją doskonale oswojoną. Nosiła swojego wewnętrznego węża jak najpiękniejszy z szali i Merlin mu świadkiem, spodziewał się, że nie służył on tylko do ozdoby. — To też przeszło mi przez myśl — przyznał z lisim uśmieszkiem stopniowo, choć nie w pełni wykwitającym na jego twarzy, nachylając się nieco bliżej niej i zniżając przy tym głos, nie do szeptu, a do przyjemnego dla ucha pomruku — Ślizgonki zawsze były cholernie seksowne. Nie wiedział, czy był zawiedziony, że nie zmierzali do schowka czy szatni, chyba nieszczególnie. Nie protestowałby, gdyby podjęła wyzwanie, ale rzucił je raczej pro forma, dla samego faktu, może trochę po to, by przypomnieć jej, że nie miał nic przeciwko takim spacerom. W gruncie rzeczy nie chciałby tłumaczyć się przed dyrektor Wang, dlaczego skończył w schowku na miotły z jedną ze studentek. Całe szczęście, że nie uczennicą... Uśmiech zastygł mu na twarzy, ale bynajmniej z niej nie zszedł, jedynie znieruchomiał, jakby w oczekiwaniu, w co powinien zmienić się w następnej reakcji. Zmierzył ją spojrzeniem, próbując odgadnąć, czy stroi sobie z niego żarty i w końcu zmarszczył nieznacznie brwi, jedynie na tyle, że między nimi pojawiła się lwia zmarszczka. — Hmm, no nie wiem, mam marnować czas na naukę Puchonki, która nie chce nawet wziąć udziału w rekonstrukcji? — zakpił, uśmiechając się ciut szerzej, weselej, dając upust skumulowanemu w nim rozbawieniu — mogę dać się przekonać za ciastko — dodał po udawanej chwili namysłu, jednocześnie sięgając po sakiewkę, która pojawiła się przy makiecie. Czy był zaskoczony? Nieszczególnie, magia lubiła robić niespodzianki. Liczył jednak na galeony, a nie karty z czekoladowych żab... Spojrzał na nie nie bez zawodu, ale mimo wszystko wcisnął do kieszeni. Kto wie, może był to początek wspaniałej kolekcji? Kiedy już się wyprostował, podążył za jej wzrokiem, a potem zerknął na srebrny zegarek zapięty na lewym nadgarstku, marszcząc brwi. W istocie zrobiło się późno, ale wcale nie miał ochoty jej jeszcze porzucać. — Mógłbym Ci wiele pokazać, Scarlett. Problem w tym, że akurat nigdy nie chcesz patrzeć — odgryzł się ze słyszalnym rozbawieniem w głosie. Odgryzł to może jednak złe słowo, biorąc pod uwagę, że śmiał się przede wszystkim z siebie i z tego, jak zręcznie wyślizgiwała mu się za każdym razem. Może było w niej też zatem sporo z Krukonki?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Jej natura nie dawała się na pewno zamknąć w formułkach, które wyśpiewywała Tiara Przydziału. Nie dała się ujarzmić, nie dała się tak po prostu sklasyfikować, kryjąc tym samym pod jednym, czy dwoma słowami. Scarlett była po prostu cała złożona, skomplikowana i niezwykle trudna do określenia, bo doskonale kryła się pod tą zabawną trzpiotką, którą znał cały świat. To zaś, że miała dość przenikliwy umysł i lubiła się nim posługiwać, najlepiej jeszcze nakłaniając innych ludzi do robienia tego, na co ona miała ochotę, było już mniej znane. Zapewne ci, których wodziła za nos, sami nigdy by nie przyznali, że dali się złapać na jej lep, na ten słodki głos i rozbawione zachęty, które nie raz i nie dwa prowadziły do czegoś, z czego trudno było się wyłgać. Wszystko zatem wskazywało na to, że w tym miodzie kryła się również cykuta. - Och, doprawdy? Jeśli zatem jestem tylko farbowaną Ślizgonką, to czy jestem tylko udawanie seksowna? - odpowiedziała na to, przeciągając słowa, jakby się nad tym poważnie zastanawiała, pozwalając na to, żeby to on był teraz zmuszony do chwycenia tej piłeczki i przekonania się, co ta ze sobą niosła, czy aby na pewno nie kryły się w niej kolce albo żądła. Obserwowała go później spod przymkniętych powiek, ciekawa jego reakcji, ciekawa dalszej rozmowy, choć jednocześnie nie zamierzała go zbyt długo zatrzymywać. Ot, byli wolnymi ludźmi, mogli robić, co tylko chcieli, a skoro jemu marzyło się obrzucać zaklęciami i brudzić w piachu, nie zamierzała go zatrzymywać. Ona sama miała inne sposoby na ludzi, którym chciała coś udowodnić i doskonale się z tym bawiła, nic zatem dziwnego, że na jego uwagę zaśmiała się wdzięcznie, ostatecznie podając mu ciastko, podsuwając je pod jego usta, nachylając się tak, jakby chciała ugryźć je z drugiej strony, patrząc przy tej okazji wprost w jego oczy. - Och, a po cóż mam się spocić, skoro równie dobrze, mogę komuś podać ciastko z arszenikiem, Nathanielu? - zapytała go cicho, a w jej oczach pojawił się zdecydowanie niebezpieczny błysk, wskazujący na to, że zapewne już wcześniej wlewała do ciastek mikstury, które mogły przynajmniej wywołać rozstrój żołądka. Była słodka, ale w tej słodyczy w istocie kryło się coś więcej, coś, czego należało się obawiać, o ile miało się choć trochę oleju w głowie. Niektórzy zaś zdecydowanie go nie mieli i później dziwili się, że tonęli w obecności Carly. - Problem w tym, że zawsze patrzę ukradkiem - odparła rozbawiona.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
- Jak widzisz, nic cię więc nie ominęło - podsumowała całe te rozważania o Antarktydzie, aby w końcu ostatecznie machnąć na nie ręką. Temat uważała za zamknięty, nie było już bowiem nic do dodania i pozostawało się cieszyć, że jednak wróciła cała i zdrowa, a także żałować, że tak samo było z Frederickiem. Bywały momenty, w których pluła sobie w brodę, że nie załatwiła sprawy raz a dobrze na tym lodospadzie... - Och, jestem pewna, że powtórzą. Władze naszej cudownej placówki edukacyjnej ewidentnie mają nie po kolei w głowie i uwielbiają wszystkie takie niebezpieczne eventy. Ja rozumiem, że adrenalina i w ogóle, ale bez przesady - odparła, kręcąc przy tym głową. Jednocześnie przez głowę przebiegła jej myśl, że cyrk to już mieli zafundowany i nie każdy się w nim śmiał. - Rozumiem, o co ci chodzi i zgadzam się - powiedziała. Sama przecież myślała identycznie, nie były to bowiem tematy proste do poruszenia i zawsze wiązało się to z ryzykiem rozdrapania starych ran, a to na pewno nie było pożądane. Rozmowa rzeczywiście zeszła na poważne tory, ale czy można było się spodziewać lekkiej pogawędki na wydarzeniu tego pokroju? Oddawały się niejako historii, pokazywały, że młodzież jest zaznajomiona z tymi czarnymi latami, które zresztą nie były wcale tak zamierzchłymi czasami, choć niektórzy z pewnością uważali inaczej. - Widzisz, czasem zdarzy im się wpaść na jakiś całkiem mądry pomysł - zgodziła się, uśmiechając się złośliwie pod nosem. W tym oczernianiu siedziały razem i był to temat rzeka, nad którym mogłyby się rozwodzić zapewne naprawdę długo. Dobre narzekanie nie było złe i zdecydowanie było potrzebne, ale w tej chwili nie miało większego sensu. Przeniosła wzrok z makiety budowanej z kwiatów na stanowisko z loterią, kiedy to zostało wspomniane przez Charlotte i w jej oczach pojawił się błysk. - Hazard płynie w twoich żyłach, co? - rzuciła, spoglądając na nią z lekkim rozbawieniem. - Okej, niech stracę. Znając moje szczęście, wyjdę z niczym, a nawet jeszcze na minusie, ale może choć raz los się do mnie uśmiechnie. W końcu to specjalny dzień, więc może jakiś wyjątek...