Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Autor
Wiadomość
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie mógł się odgonić od świątecznej atmosfery i strojenia Hogwartu. Wcześniej byłą to Wielka Sala i wszystkie ozdoby. Teraz była to choinka. Nie pojawiłby się tym razem, gdyby nie fakt, że nadchodziły święta. W święta nawet on uległ potrzebie spedzenia tego czasu z bliskimi. Nie wracał do ojca, ponieważ staruszek najpewniej miał spędzić ten czas na morzu. Z tego względu pozostała mu Frea. Chociaż przez większość czasu jej unikał, teraz stanął pomiędzy krużgankami, opierając się o nie ramieniem. Wzrokiem szukał charakterystycznej, blondwłosej krukonki. Mógł ją poznać wszędzie. Nawet dostrzegając zaledwie kątem oka. Tak było i teraz. Ledwie utkwił spojrzenie w tłumie, a już dostrzegł ją pośród Hogwartczyków. Islandzką – ponoć – piękność. To określenie, zasłyszane od kolegów, prawidłowo, drażniło starszego brata. Ściągnął brwi skonfundowany i niezadowolony kiedy przypomniał sobie niewybredne komentarze na jej temat. W końcu niewiele osób było świadomych, że on i Frea byli rodziną. Szczególnie jeśli Frea nie przedstawiała się rodzinnym nazwiskiem. Podszedł do niej z wolna, podciągając rękawy grubego, rozpinanego swetra, podbitego kożuchem. — Frea… — jeden z niewielu razy wymówił jej imię bez skrępowania, stając za jej plecami. — Pomóc Ci? — zagadnął, bo w świeta nawet on odnalazł w sobie pokłady wyrozumiałości dla rodziny. Zanim mu odpowiedziała, stanął nad nią, sięgając po białe świece, które bez problemu umieścił w świecznikach. — Rozmawiałaś z ojcem? — obojętny ton nie zdradzał jego zainteresowania, a jednak, wewnętrznie zastanawiał się, czy dostała od niego jakiś znak życia. List, a może prezent? Cokolwiek? Informację o tym, że wracają do Islandii, najlepiej. Nie zdążył jednak usłyszeć jej odpowiedzi, kiedy znikąd pojawił się Irytek. Od niespełna tygodnia, jego – najwyraźniej – zawzięty wróg. Przelatując przez jego ciało, zmusił Gunnara do cofnięcia się w tył. Zaledwie jeden krok. Zwieńczony jednak brokatem rozsypanym po włosach, oczach i cele Ragnarssona. — Kurwa, jebana, mać! — przeklął siarczyście w podobny sposób, po islandzku, zdecydowanie i głośno, nie dość daleko od ucha Frei, przez co musiała dotkliwie odczuć to we własnych bębenkach.
Mimo ogólnego stosunkowo kiepskiego samopoczucia pojawił się dwudziestego trzeciego grudnia na dziedzińcu, by pomóc ubierać choinkę. Nie był typem, który zamykał się na cztery spusty w swojej norze i użalał się nad sobą. Wyszedł do ludzi, dalej udzielał się towarzysko, chociaż nie z takim zapałem jaki zazwyczaj mu towarzyszy. Głowa napierdzielała go równo, mimo że minęło już dobre kilka dni od tamtego popieprzonego cyrku. Środki znieczulające pomagały chwilowo, ale zaklinał się, że nie pójdzie do Munga. Duma nie pozwalała mu na pokazanie się w tym stanie w miejscu swojej pracy i przyszłego awansu. Uśmiechnął się leniwie do skrzatów, zabierając od nich kubek z herbatą imbirową. Zdążył wypić połowę, gdy dostał do rozwieszenia świece. Przypomniało mu się rozkładanie dekoracji na Dzień Nauczyciela. Ciekawe czy i tutaj wśród pudeł znajdzie się jakiś nielegalny skarb? Przeczesał włosy palcami, założył mikołajową czapkę i choć nie zaczepiał okolicznych ludzi to nie wyglądał jakoś podejrzanie. Ot, odrobinę zmęczony. Wkładał świece do świeczników i układał je w powietrzu zaklęciem lewitującym. Miał ich chyba pięćdziesiąt, ale nie dziwił się ilości skoro choinka była ogromna. Jednym uchem słuchał kolęd i próbował się na nich skoncentrować, aby zepchnąć pulsacyjny ból w skroniach na drugi plan. Po jakimś czasie kątem oka dostrzegł z drugiej strony choinki znajomy profil. Wychylił głowę znienacka, by się upewnić, że dobrze widzi. - Wesołych świąt, pani prefekt. - zaczepił rudowłosą dziewczynę, uśmiechając się pogodnie na jej widok. - Czy trafiłem na przerwę od prefektowania? Bo wiesz, patrzę tęsknie na te pierniki ale mina Szarej Damy mnie powstrzymuje. Ale jeśli jesteś teraz prefektem to absolutnie nic ci na ten temat nie mówiłem. - puścił jej oczko, sięgając jednocześnie po kolejny świecznik. Przesunął się z nimi bliżej Nessy, akcentując ochotę na bezpardonowe wpakowanie się w jej towarzystwo.
Nessa nie mogła odmówić pomocy w ubieraniu szkolnej choinki — nie tylko przez wzgląd na swoją pozycję, ale przede wszystkim z sympatii do tej zaczerpniętej od mugoli tradycji. Przyozdobione drzewka były prawdziwym duchem, który zwiastował tej wyjątkowy, zimowy czas. Szkoła dysponowała pięknymi ozdobami, które dodatkowo cieszyły oko. Z uśmiechem więc, nucąc świąteczną melodię pod nosem, zawieszała bombki, pomagając sobie różdżką i zaklęciem lewitującym. Sosna była olbrzymia, ledwo sięgała do jej najniższych gałęzi. Karmelowe oczy z zadowoleniem rozejrzały się dookoła, bo świetliki i kule sprawiały, że atmosfera była wyjątkowa, podobnie jak śpiewający kolędy chór. Opuściła różdżkę, odkładając na bok puste pudełko i raz jeszcze, spojrzała na zawieszone przez siebie dekorację, gdy z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos. Dostrzegając buzię gryfona, uśmiechnęła się pogodnie i posłała mu pociągłe spojrzenie. - Wesołych Świąt, Jeremy! - zaczęła w odpowiedzi na jego życzenia, podnosząc spojrzenie prosto w oczy bruneta. Naprawdę miło spędziła z nim czas, a dzięki temu wszelkie podejrzenia ukrytych zamiarów lub żartu z jego strony uległy zniszczeniu. Zrobiła krok w jego stronę, wydając z siebie ciche "hmm", po czym uniosła dłonie i sięgnęła po skrytą pod płaszczem apaszkę, zakrywając nią odznakę. - Tak, trafiłeś na przerwę. Ojej, chyba Dama nie będzie zła, jak ukradniemy sobie po jednym, co? W święta trzeba się dzielić. Bo teraz to i mnie narobiłeś apetytu. Zlustrowała go wzrokiem, gdy stanął obok, aby zaraz zerknąć na świecznik, a następnie przyozdobioną częściowo choinkę. Ozdób wciąż było wiele, a na drzewku pełno było gałązek bez nawet jednego światełka czy bombki. Nie sięgała jednak jeszcze po różdżkę ani następne pudełko przyniesione od bibliotekarki. Stały obok niej, bo wzięła kilka jednocześnie, żeby nie wracać się co chwilę. - Właściwie to tak podejrzewałam, że Cię tu spotkam. Ubranie drzewka wyjątkowo mi do Ciebie pasuje, Jeremy. A może wolisz Jerry? Zapytała z ciekawością. Im dłużej mu się przyglądała, tym bledszy jej się wydawał. Brakowało też części błysku w oczach i miała wrażenie, że pomimo uśmiechu, coś było nie tak. Nessa była dobrym obserwatorem, zawsze potrafiła dostrzec najmniejsze zmiany gestów, zachowań czy spojrzenia. Przez swoją pracę miała styczność z ludźmi, a także słuchała ich opowieści z życia. Nie była jednak na tyle bezczelna, żeby zapytać. Ledwo się znali, a prywatne sprawy były na kompletnie inną płaszczyznę. Westchnęła jednak cicho, wskazując na stojącą nieopodal ławeczkę, magicznie ochronioną przed śniegiem. - Zrobimy sobie chwilę przerwy?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
3 rozegram w następnym poście c: (Tu wcześniej wpisałam 6... nie wiem czemu, zaćmienie mózgu miałam, wylosowałam 3 XD)
Nie mogła doczekać się ubierania choinki i jakby mogła, to wcale nie czekałaby do wieczoru, tylko poszłaby z samego rana, chwyciła wszystkie ozdoby i porozwieszała je, nucąc piosenki. Takie wyjście byłoby jej bardziej na rękę, biorąc pod uwagę, że nie musiałaby pracować z nieznajomymi – stresowała ją ta myśl. Były jednak dwie rzeczy, które powstrzymywały ją od wyjścia z rana na dziedziniec i załatwienia sprawy samej. Po pierwsze konsekwencje, zdecydowanie nie chciała się tłumaczyć z czegoś takiego, a i pewnie dużo osób miałoby do niej pretensje, co równało się konfrontacji, a tego dziewczyna nie lubiła bardziej od nawiązywania kontaktów z nieznajomymi. Drugim powodem była @Christina Grim. Młode czarodziejki umówiły się na wspólne dekorowanie, no i Elizia nie mogła tak wystawić przyjaciółki poprzez samotne ubranie drzewka. Doczekała więc do wieczoru i pokonała nawet rosnącą w niej chęć do rezygnacji bo… emmm… katar? Bo wiedziała dobrze, że będą się z Chrisi bawić świetnie, znały się na tyle długo, że nie mogło być inaczej, po prostu musiała przełknąć tę pierwszą panikę. Wyszła trochę wcześniej, niż zakładał plan, ale chciała zobaczyć wszystkie wchodzące na teren dziedzińca osoby, by bez problemów odnaleźć wśród nich koleżankę, a mogła to zrobić jedynie będąc pierwszą. Ze względu na temperaturę założyła więc swój biały, długi płaszczyk i dodatkowo szczelnie owinęła szyję czerwonym szalikiem w granatowo-zieloną kratkę. Świetnym pomysłem było rozdawanie przez kadrę czapek Mikołaja i gorącej herbaty, mimo dość adekwatnego do pogody ubioru, mrozek i tak dawał o sobie znać. Podziękowała za nie lekkim dygnięciem i ruszyła w stronę choinki, zajmując jedno z miejsc przy pudle z ozdobami, które bardzo jej się podobały a przy okazji była przy nim dobra widoczność. Kiedy uczniowie zaczęli się schodzić, uczucie stresu powróciło i zaczęła mocniej ściskać ciepły kubek w dłoniach, jednak już po chwili wypatrzyła Gryfonkę, która ze swoim wzrostem skutecznie schowała się między innymi uczestnikami. - Chrisi! – zawołała, uśmiechając się do niej. Z przejęcia, że w końcu ją zauważyła, chciała jej pomachać, ale szybko się zhaltowała, machanie z kubkiem gorącej herbaty nie było dobrym pomysłem. – Musisz urosnąć, bo kiedyś naprawdę zejdę na zawał ze stresu, jak cię nie zobaczę – zażartowała i złapała koleżankę pod ramię, prowadząc ją do upatrzonego pudła. Oczywiście wciąż uważnie, nie chcąc rozlać ich ciepłych napojów. – Co sądzisz o tych? Bombki te były bardzo misternie zdobione. Klasyczne czerwone ze złotymi wzorami (bądź niektóre na odwrót) były malowane w drobniutko, z zachowaniem pełni detali. Z kolei kryształowe ozdoby w najróżniejsze, świąteczne kształty wyglądały tak realnie, jakby ktoś naprawdę zmienił te wszystkie gwiazdki, reniferki i bałwanki w diamenty. A można było tam znaleźć i inne cuda.
Ostatnio zmieniony przez Elizaveta Konstantinova dnia Sro Sty 01 2020, 01:07, w całości zmieniany 1 raz
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Co natchnęło Christi na wzięcie udziału w ubieraniu choinki? tego nie wie nikt. Może to ten świąteczny nastrój tak na nią niezwykle zadziałał? Musiało to być coś takiego, bo Kryśka z własnej woli się w takie zbiorowe wydarzenia raczej nie pchała. Na wszelki wypadek ugadała się z @Elizaveta Konstantinova, żeby było jej weselej z kimś znajomym obok. No i ostatnio to raczej dawno nie robiły razem nic podobnego, więc ubieranie choinki było okazją idealną na takie świąteczne spotkanie. Przybyła na teren z lekką obsuwą, ale kto by się tym przejmował? Przyjęła czapkę, ale przed herbatą zwiała. Jakoś nie przepadała za tym wyciągiem z liści. Ruszyła raźnym krokiem wokoło świątecznego drzewka, wypatrując znajomej albinoski. Nigdzie jej nie zauważyła, więc stanęła sobie w przypadkowym miejscu i podskakując rozglądała się za Eli. Może w końcu przyszedł czas by kupić sobie szczudła? Tak zajęła się wypatrywaniem przyjaciółki, że nie zwróciła uwagi na to, co dzieje się obok. A tam właśnie jakaś dziewczynka, jeszcze młodsza od niej, próbowała rozwiesić na choince lampki. Los chciał, że coś jej nie wyszło i nawiedzone świecidełka spadły na Gremlinową, owijając się wokół jej rąk i tułowia. Zdumiona Christina przez chwilę stała nieruchomo, a potem podjęła próby zdjęcia z siebie tych świątecznych więzów. Małolata zwiała, więc Gryfonka była skazana na siebie. Szło jej to nieco opornie, a do tego kawałek łańcucha przykleił się do jej rękawa. Nijak nie szło tego odkleić. Nie pozostało jej więc nic innego, jak rozprucie tej części bluzki. Gdy w końcu była wolna, klnąc pod nosem podwinęła zniszczony rękaw i ruszyła w inną część zbiorowiska. Choć była blada, to na jej skórze i tak odznaczały się bledsze pręgi w miejscach, gdzie owinęły ją lampki. Jej monolog tyrady przerwało pojawienie się Ślizgonki. Uśmiechnęła się do niej, porzucając myśl o zniszczonej bluzce. - No mam nadzieję, że jeszcze urosnę. Sama jestem rozczarowana swoim wzrostem - powiedziała rozbawiona. Nadal nie traciła nadziei, że będzie wyższa, choć już od kilku lat nie rosła wcale. - Ładne. Idealnie pasują do mojego Domu - stwierdziła z uśmiechem, przyglądając się bombkom. Musiała przyznać, że niektóre były naprawdę piękne. Ciekawe, czy ktoś zdobił je ręcznie czy stworzone je magią?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Ubieranie choinki może i nigdy nie było jego konikiem, ale nie mógłby nie skorzystać z wysuniętego przez kadrę nauczycielską do wszystkich uczniów zaproszenia. Dzięki takim wspólnym rozrywkom dopiero można było przecież odczuć magię zbliżających się świąt. Wieczorem, zamiast przysiąść z książką w dormitorium, udał się więc na dziedziniec rozświetlony obecnością nocnych świetlików i unoszących się leniwie kul świetlnych. Wspaniały klimat, a to nie wszystko. Otrzymał jeszcze bowiem świąteczną czapkę Mikołaja, którą od razu założył na głowę i kubek gorącej herbaty z imbirem. Przede wszystkim jednak cieszył się ze wszechobecnego śniegu – prawdopodobnie wytworzonego za pomocą zaklęć, bo pogoda niestety nie sprzyjała Bożemu Narodzeniu. Upił kilka łyków smacznej herbaty, po czym odłożył kubek na bok i odebrał od szkolnej bibliotekarki pudło pełne ozdób. W tym samym momencie wypatrzył stojącą nieopodal choinki pannę Dear. - Heaven! – Zakrzyknął radośnie na powitanie, przyśpieszając tempa. Kiedy usłyszał jednak dźwięk uderzających o siebie bombek ukrytych w jego pudełku, zwolnił nieco, żeby nie porozbijać ich tuż przed wspólnym ubieraniem choinki. – Kiedy termin? To chyba już zaraz? – Zapytał po dłuższej chwili namysłu, skupiając wzrok na okrągłym brzuchu ślizgońskiej pani kapitan. – Jest stresik? – Dodał też, zanim zdążył ugryźć się w język. To nie była chyba do końca przemyślane. Na pewno jakoś to odczuwała, a on raczej nie powinien przypominać jej o presji. Szczególnie nie w takich okolicznościach. Na szczęście z tej niekomfortowej sytuacji uratował go jeden z nauczycieli, który poprosił go o zawieszenie na czubku choinki mieniącej się złotem gwiazdy. Otrzymał drabinę, która po dotknięciu zaczęła rosnąć. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak wysoko musi się wspiąć. To go jednak nie przerażało – w końcu na boisku nieraz wzbijał się na swej miotle jeszcze wyżej. - Będziesz mnie asekurowała? – Poprosił jednak Heaven o pomoc, bo nie do końca ufał tej drabinie. Zresztą noga zawsze mogła mu się omsknąć, więc wolał się jakoś zabezpieczyć. – Nie musisz jej trzymać, może być nawet jakieś zaklęcie, które zamortyzuje potencjalny upadek. – Dodał jeszcze, bo przecież nie chciał, żeby ta drabina runęła na dziewczynę, która za kilka dni miała urodzić dziecko. Wiedział jednak, że panna Dear całkiem nieźle posługuje się swoją różdżką, więc nie wątpił w to, że będzie w stanie wesprzeć go w jakiś inny sposób.
Ten uśmiech, to pociągłe spojrzenie było lekarstwem dla jego serca. Właśnie taką barwność mimiki i głosu potrzebował zobaczyć, usłyszeć, by jakoś tak odetchnąć wewnętrznie z ulgą. Uśmiechnął się leniwie ciesząc się z jej dobrego humoru i życzeń, choć od wielu lat spędza święta w Hogwarcie. Wybałuszył na nią oczy, gdy ta zakryła odznakę i co lepsze - zgodziła się na złamanie zasady i podpadnięcie Szarej Damie. Podszedł do Ślizgonki i zamrugał nieco ogłupiały. - Okay, kim jesteś i co zrobiłaś z Nessą? Za łatwo mi poszło przekonanie cię do łamania zasad i zaczynam się martwić czy nie sprowadzam cię na złą drogę. - ale uśmiech jaki zakwitł na jego gębie mówiło jasno za siebie, że go tym zachwyciła. Mimo wszystko nie rzucał się od razu w wir grabieży, bowiem mieli jeszcze trochę ozdób do ogarnięcia, a jeśli to zostawią to zapewne dostaną po łbie od bibliotekarki/skrzatów/może samej choinki? za obijanie się tuż po zgłoszeniu się do pomocy. Skrzyżował ręce, by schować dłonie pod pachami i je nieco ogrzać. - Czyli pomyślałaś o mnie zanim tu przyszłaś? - popatrzył na nią łasy na potwierdzenie i tym samym podniesienie jego (ostatnio mocno pobitego) ego. Łatwo przyszło mu wyszczerzenie się w jej towarzystwie, choć wciąż nie wylewała się z niego ta typowa dla niego radość. - Dla przyjaciół Jerry, więc mów mi Jerry. - popatrzył na nią nieco intensywniej, jakby znacząco. Coś bardzo łatwo go sobie zjednywała (jakby ogółem nie było to proste), a on jak na swoje ostatnie doświadczenia z kobietami zbyt łatwo dawał się wciągać w wir jej karmelowych tęczówek. Cholera, ona była po prostu śliczna. Choćby zerkał na nią kątem oka, to za każdym razem uderzała go jej uroda. To nie to samo co u takiej Diny, z którą mało kto może się równać, jednak Nessa miała w sobie jakąś wewnętrzną naturalność i blask, który go przyciągał. Gapił się więc na nią i nic nie mógł poradzić, że czasem oczy mu zaświeciły. - Jasne. - skinął jej głową, by ruszyła przodem w kierunku ławeczki. W pewnym momencie usłyszał bardzo znajomy głos. Odwrócił głowę i pomachał do @Matthew C. Gallagher, uśmiechając się przelotnie, bo obaj otoczyli się pięknymi Ślizgonkami - choć on akurat trafił na ciężarną i kto wie czy nie wściekłą. Nie podchodził do nich jednak, skoro udało mu się zorganizować chociaż chwilę swobodnej rozmowy z Nessą. Po drodze do ławki wziął od skrzatów dwa kubki z herbatą imbirową i gdy trafili do celu, wręczył jeden dziewczynie. Zerknął na choinkę, by tak się na nią nie gapić. - Większa niż w zeszłym roku. Ubieranie jej zajmie chyba pół nocy. Nie wiem jak ty ale gdy na nią patrzę to myślę nagle o jedzeniu i robię się głodny. Kojarzy mi się z dużą ilością pysznego żarcia. - tym razem musiał zmobilizować się do zagadania na neutralny temat, a zazwyczaj nie potrzebował do tego nawet krztyny pomyślunku.
Przekręciła głowę na bok, zaskoczona reakcją chłopaka na to drobne zignorowanie zasad. Zawsze bawiło ją, że ludzie podejrzewali ją bycie cyborgiem, który nie był zdolny do innych decyzji, niż te współgrające z regulaminami. Ten widok był niezapomniany, ta konsternacja w spojrzeniu. Nessa wzruszyła delikatnie ramionami z uśmiechem, przyglądając mu się beztrosko. - Kurde, wydało się. Porwałam ją i śpi gdzieś tam w środku.. - zaczęła z udawaną powagą, unosząc dłoń i przykładając ją do swojego biustu, mając tym samym na myśli wnętrze lub też serce, jak kto wolał. Zaraz jednak pokręciła delikatnie głową, puszczając gryfonowi oczko. - Kto wie, może już dawno byłam na tej drodze, tylko mam przerwę? Jednak jeśli sprawia Ci to radość, zasługi możesz przypisać swojemu urokowi osobistemu. Wiedziała jednak, że kradzież łakoci musiała nieco zaczekać. Choinka wciąż wymagała przystrojenia, a ruda nie łamała raz danego słowa, więc musiała zostać, aż wszystkie zielone gałązki zostaną udekorowane. Westchnęła cicho, przesuwając po trzymanym przez siebie pudełku wzrokiem, stukając w nie jeszcze paznokciami, zanim odłożyła je na bok. Na jego pytanie wydała z siebie ciche "hmm", lustrując wzrokiem przestrzeń przed sobą, aby trochę potrzymać go w niepewności. Zaraz uniosła jednak dłoń, pokazując palcami niewielki prostokącik. - Może odrobinę? Chyba uznałam, że pasujesz do takich miejsc. - przyznała w końcu, opuszczając dłonie i wsuwając je do kieszeni płaszcza. Nie było dla niej problemem zwracanie się do niego w sposób, który bardziej mu odpowiadał. Zresztą, częściej słyszała, że zwracali się do niego zdrobnieniem, dlatego w ogóle zapytała.- Przyjaciół? Jejku, szybko awansowałam Jerry. A to była tylko jedna kawa! Zauważyła zaczepnie, nie mogąc się powstrzymać. Odwzajemniła spojrzenie, przez co jeszcze bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że czegoś mu jednak brakuje w tym wyrazie twarzy. Iskry w oczach? Niestety, Nessa była niesamowicie ciekawską osobą i z pewnością skończy przez to w piekle pewnego dnia. Przyglądał się jej równie intensywnie, co wcześniej, wywołując delikatne uczucie zakłopotania. Proponując ławeczkę — wiedziała, że się zgodzi. Gdy tylko to pokazał, odwróciła głowę do nauczyciela, rzucając w jego stronę krótkie spojrzenie i dwa zdania, o przerwie. Ruszyła w stronę siedziska, leniwie przesuwając nogę za nogą. Również dostrzegła przyjaciela z kuzynką, więc posłała im radosny uśmiech i kiwnięcie głową na przywitanie, bezdźwięczne "cześć". Nie mogła nadziwić się, jak Heaven ślicznie wyglądała z brzuchem, chociaż jej spotkanie z Matthew było zaskakujące. Zajęła miejsce, usadawiając się wygodnie i zakładając nogę na nogę. Wzięła od niego kubek, obracając naczynie w chłodnych dłoniach, z głupiego przyzwyczajenia zahaczając o niego paznokciami. - Dziękuje! Świetnie pachnie, nie? -uśmiechnęła się, nachylając w stronę parującej herbaty, której intensywny zapach rozpieszczał nozdrza. Zaraz jednak powędrowała wzrokiem na drzewko, idąc przykładem towarzysza. Faktycznie, wydawała się ogromna, chociaż dla małej Nessy te szkolne drzewka zawsze były przerośnięte. Rozmowa na świąteczne tematy zawsze była dla niej przyjemna, bo uwielbiała te pochodzące od mugoli tradycje, których wcześniej w świecie czarodziejów musiało brakować.- Tak sądzisz? Sama nie wiem, to zawsze olbrzymy. Zgodzę się jednak, że będziemy ja długo ubierać. Przez te kolorowe ozdoby czy to może jednak przez zapach herbaty? Odwróciła głowę w jego stronę z ciekawością, upijając gorącego trunku. Rozlał się przyjemnie po ciele, wzbudzając dreszcz i apetyt na coś słodkiego, co zresztą zapoczątkował Jerry. Nie chcąc jednak tkwić w milczeniu, prefekt usiadła nieco bokiem, aby mieć lepszą pozycję do rozmowy. - Byłeś grzeczny? Napisałeś list do.. No, tego Pana od prezentów?
Przystanęła w niewielkiej odległości od choinki. Długo zaciskała drobne dłonie na miękkim materiale świątecznej czapki. Dopiero po pewnym czasie namysłu, założyła ją na rude pasma włosów, wzdychając w duchu na ekstrawertyczność jej obecnej aparycji. Jednak w tłumie obecnych na dziedzińców osób, znacznie bardziej rzucali się w oczy ci którzy nie przejmowali ducha świąt, niż te jednostki, które dawały ponieść się przedświątecznej aurze. Poderwała głowę w górę, obejmując się ciasno ramionami przed chłodem wdzierającym się pod materiał szkolnej marynarki narzuconej na gruby sweter z herbem Hufflepuffu. Obserwowała w niemym zainteresowaniu świetliki i lampki, rzucające jasne, ciepłe światło na zebranych. Jednocześnie w połowie tylko skutecznie ignorując pojękiwania szkolnego chóru. Próbowała zagłuszyć je wspomnieniem spektakli w Piccadily Theatre. Tylko przez świąteczne nastroje nie życząc swoim rówieśnikom utraty glosu na święta. Była bliska zmiany stanowiska przy kolejnej fałszywej nucie, kiedy z nieba spadły na nią wszystkie barwy tęczy. Świat zawirował, oślepiając ją blaskiem świecidełek, sprawiając, że horyzont zbił jej się w losowe kolory. Na wzór farb, finezyjnie rozlanych na płótnie. Przymknęła powieki, czując jak coś ciężkiego opada jej na ramiona. Cofnęła się, osłaniając się jedną ręką przed lampkami i ich światłem. Była to ta sama chwila, w której zaplątała się w nie mocniej, czując jak sznur świecidełek owija jej się wokół talii i przegubu jednej ręki. Próbując je z siebie strącić, zacisnęła splot ciaśniej na materiale odzieży. Poczuła opór, kiedy lampki zamiast spłynać po tułowiu szarpnęły przy jej ruchu jej wątłym ciałem. Już w moment później uratowało ją obicie się o coś przyjemnie ciepłego i miękkiego o ładnym, pociągającym zapachu. Tak długo hipnotycznym i atrakcyjnym, dopóki nie podniosła wzroku, a jej spojrzenie nie skrzyżowało się z Jego tęczówkami oczu. “Niebieskie” – zawiesiła się, wpatrując się w głębię błękitu, który z tej odległości zdała się dostrzec pierwszy raz w pełnych odcieniach szarości. Zaraz, kiedy dopasowała kształt oczu do rysów twarzy, a rysy twarzy do profesora, jej funkcje motoryczne zamarły w bezruchu. Pomyślała, że nie chce przepraszać nauczyciela za wpadnięcie w jego ramiona. Z kilku powodów. Fakt, że nie była biegła w przeprosinach, był ostatnim, który zajął jej głowę. Pierwszym zdawało się wstydliwe przyznanie, że nie poczuła się winna. Z zaskakującą łatwością winiąc jednak profesora Sharkera za jego umiejetność znajdowania się w złym miejscu w złym czasie, refleks i podstępną magnetyczność, przez którą kilka sekund zajęło jej zanim doprowadziła swoje myśli do porządku. — To… — twoja wina — … lampki. P… — rzepraszam?. Nie chciało opuścić jej ust. — …rofesorze.
Grinch ubierający choinkę, tego jeszcze Hogwart nie widział. A może widział, ale szaleńczo potrzebował powtórki? Nawet jeśli nie, to dzisiaj zdecydowanie miał okazję do poznania tegorocznego ducha nieudanych świąt osobiście i z bardzo bliska. Coś go podkusiło. Może to kolejny etap depresyjnej bezsenności? Nieumiejętność ubrania potrzeby wyjścia do ludzi w normalniejsze barwy. Niechęć do przyznania się, że to tego właśnie najbardziej mu brak. Nie osób, które go skrzywdziły, a ludzi, po prostu. Roześmianych twarzy wokół, rozluźnionych sylwetek. Trochę normalności w jego zdecydowanie niepoprawnie funkcjonującym świecie. Notabene, zbudowanym wyłącznie przez jego samego. Z jego słabości i osobistych, szaleńczych potrzeb, które trudno było pojąć. Milczeniem, niczym kożuchem otulił się aż po same uszy. Ignorując Matta, ignorując Nessę. Ignorując w zasadzie wszystkich wokół i jedynie wodząc po nich tym nieprzychylnym, suchym spojrzeniem, aż nie zniknęli mu po drugiej stronie zielonego, pięknie pachnącego świątecznego drzewka. Udawał, że nie istnieli, tak było prościej. Był gdzieś obok nich, a zarazem bez nich, ponad nimi. Uszy miał zamknięte na ich słowa i śmiechy. Wpadł w swoją niedoskonałość aż po sam czubek nosa, ale... czyż to nie było wystarczająco dobre istnienie? Lepsze to, niż kolejny dzień spędzony w łóżku, gdzie przyjacielem była mu wyłącznie flaszka whisky. Doprawdy, im starszy tym bardziej żałosny. Wyczuł to chyba nawet sam Irytek. Pojawił się znikąd, jak zwykle. Na tyle niespodziewanie, że zaskoczył nawet czujnego nauczyciela, który na swojej pierwszej lekcji zachęcał uczniów do pojedynkowania się. Rasheed, skupiony na wieszaniu świec i chronieniu drzewka zaklęciami zderzył się z kimś innym, jakimś rosłym chłopakiem ze Slytherinu. Niestety, nie dostrzegł jego twarzy. Brokat z rozbitych przez nich bombek na moment kompletnie odebrał mu wzrok. Zesłał za to na niego ból i złość. Równie palącą jak niespodziewaną. Machnął wściekle różdżką, ale jego zaklęcie (oczywiście) nie miało większej racji bytu. Przemknęło gdzieś w kierunku zamkowych murów. Irytka i tak już od kilku sekund tam nie było. Tarcie oczu niewiele pomagało. Szczypały wściekle, a belfer przeklinał w myślach ten dzień. Na co mu to było? Nagle wizja spędzenia tego dnia z alkoholem nie wydawała mu się znowu tak głupia i niewłaściwa. Otworzył szaroniebieskie oczy. Zaczerwienione od złocistego brokatu i nieco mniej gotowe na to co dostrzegły. Twarz dziewczyny, wyjątkowo blisko. Uderzyła w niego, też czymś zaatakowana. Zazdrościł jej, że to tylko lampki ją dopadły. Wtedy jeszcze nie wiedział jak uparte miały być. Kompletnie odruchowo i machinalnie przytrzymał jej ramiona, aby nie stracili razem równowagi. Potem cofnął palce, ale wyłącznie po to, aby oczyścić zbłąkany brokat kryjący się w kąciku lewego oka. - Tak? - Zapytał, czując jak w głowie mieszają mu się niespodziewanie dwie wypowiedzi o skrajnie różnych znaczeniach. Jak dziwnie, pomyślał, ale nie miał czasu się dziwić. Cofnął się o krok, aby nie owiewać jej swoim oddechem. To byłoby niezręczne. Znaczy, jeszcze bardziej, niż zwykle. - Więc wyplącz się, Swansea. Ładnie ci szło ubieranie. Byłoby szkoda, gdybyś przerwała. - Dodał jeszcze. Udał, że nie słyszał, ale nasłuchiwał. Skrzyżował z nią spojrzenie, jak zwykle intensywne. Legilimencją muskając jej umysł, pierwszy raz od dawna z pełną świadomością i bezlitosną upartością. Tymczasem wyglądał jakby oczekiwał aż wróci do pracy.
Faktycznie były w kolorach Gryfonów, w ogóle nie zwróciła na to uwagi, ale cóż dziewczyna miała zrobić, kiedy te bombki wyglądały tak tradycyjnie i pięknie? Ktoś zresztą na pewno ubierze choinkę w więcej zieleni, ona zamierzała mieć po prostu radochę z oglądania cudeniek w tym pudełku. Zajęła się szukaniem ciekawych kształtów i konceptów, zupełnie ignorując fakt, że i tak powieszą wszystkie ozdoby z tego pudełka. Hierarchia ładności i artystyczności bombek była dla niej czymś wyjątkowo istotnym, więc nawet jeśli miała za kolejną godzinę złapać tę szklaną różyczkę, teraz zamierzała ignorować ją dla smoczka, schowanego o wiele głębiej wśród ozdób. - Wiesz, może i nie jesteśmy najwyższe – zauważyła, bo i sama do żyraf nie należała – ale za to obcas możemy założyć każdy – zażartowała. - Jak tam plany na święta? – zapytała szczerze zainteresowana tym, co Chrisi będzie robić. Mistrzem small talków nie była, ale przy koleżance nie musiała przejmować się tym, że zabrzmi głupio i po prostu spróbowała zagaić rozmowę. – Wracasz do domu, czy masz jakiś inny świąteczny wyjazd w planach? Czekała na odpowiedź, szukając jednocześnie idealnego miejsca na to upatrzone, kryształowe cudo. I chyba wszechświat chciał jej pokazać, że zdecydowanie za dużo czasu i myśli poświęca na powieszenie jednej ozdóbki. Nim zdążyła to zrobić, czy chociaż ponownie się odezwać do Gryfonki, usłyszała niedaleko pisk. Dziewczynka, która próbowała zawiesić kolorowe lampeczki, straciła panowanie nad zaklęciem lewitującym, a światełka, wyrywając się spod mocy magii, spadły w dół. Nie uderzyły jednak w ziemię, nie potrzaskały się, mimo to dziewczynka uciekła przerażona z miejsca zdarzenia, nawet się nie oglądając, dlaczego? Bo złapała je Elizia, chociaż to nie było o tyle złapanie, co nieplanowane stanie się ratunkiem dla lampeczek. Zaplątały się wokół jej rąk i ramion, jedyne, co zdążyła zrobić, to ocalenie upatrzonej bombki przed klejem, którym były pokryte świecidełka. Klejem, który teraz nie chciał puścić jej płaszczyku. - Nie znasz żadnego zaklęcia, które by je zdjęło, co? – zapytała na wpół rozbawiona całą tą sytuacją, na wpół zrezygnowana, bo bała się, że inni będą się na nią gapić.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Eli zajęła się grzebaniem w pudełku z bombkami, a Christina rozglądała się wokoło wypatrując znajomych twarzy. Co prawda zbyt wielu znajomych nie miała, bo nie należała do najbardziej towarzyskich osób, ale zawsze przecież mógł się tu zapodziać jej brat, prawda? No i po niedawnym ataku lampek wolała wiedzieć, co się dzieje wokoło niej. Nie chciała żeby tym razem ktoś na nią spadła albo coś podobnego. - W sumie to nie wiem. Chyba zostanę w zamku. Mamuśka jeszcze nie pozbierała się po śmierci ojca, jak chyba my wszyscy, więc święta w nowym domu i tak pewnie nie byłyby zbyt świąteczne - odpowiedziała, odrywając wzrok od uczniów i nauczycieli krzątających się przy choince, i spoglądając na albinoskę. Wzruszyła ramionami. W tym roku święta budziły w niej jeszcze mniej entuzjazmu niż normalnie. - A ty? Jakie masz plany? - zapytała i nawet uśmiechnęła się lekko. Nie chciała swoim ponuractwem psuć nastroju innym. Ślizgonka jednak nie zdążyła jej nawet odpowiedzieć, bo nagle coś na nią spadło, a w następnej chwili stałą ona ściśnięta łańcuchem lampek jak szynka na święta. Grim parsknęła śmiechem, ale szybko się opanowała. Nie wypadało się przecież śmiać z czyjegoś nieszczęścia. - Niestety nie. Ale jeszcze kilka minut temu miałam ten sam problem. Mam teraz po nim dziurę w rękawie - odpowiedziała, patrząc współczująco na Eli. Szkoda by było podrzeć taki ładny płaszczyk.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Widząc roześmianą koleżankę, sama też zachichotała, próbując otrząsnąć się z lampek. Prawdopodobnie przypominała jakiegoś spłoszonego kurczaka, licząc na to, że opanuje sytuację w ten sposób. Nic z tego, klej trzymał mocno i nie miał zamiaru puścić. Płaszczyku nie miała zamiaru poświęcać, tak jak to ze swoim ubraniem zrobiła Chrisi, chyba miała jeszcze nadzieję, że jakoś to zdejmie. - No trudno, mam jeszcze sweter i kilka warstw pod spodem – wzruszyła ramionami. – A jak zmarznę, to najwyżej będę chodzić w lampkach. Odłożyła na chwilę bombkę, mając nadzieję, że nikt jej nie podkradnie i spróbowała wydostać się z płaszczyku w taki sposób, żeby kolejnych części garderoby nie skleić z lampkami. A nie było to proste, światełka zaplątały się tak, że uniemożliwiały jej odpięcie górnych guzików, trzeba było przekładać ubranie przez głowę. Westchnęła ciężko i zaczęła wyślizgiwać się z płaszczyku, przy okazji gubiąc całą swoją grację. Elizia – czarodziejka, która stała się gąsiennicą. Po kilku sekundach jednak udało jej się wygramolić i to bez strat w kolejnych ubraniach, poprawiła pozawijany sweter, starając się zachować twarz w tej sytuacji. - No dobra, na razie nie jest najgorzej – stwierdziła, choć czuła większy chłodek niż wcześniej. – I wybacz to wcześniejsze pytanie, mam nadzieję, że jakoś się wam to wszystko ułoży – uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Pozwoliła im na chwilę ciszy, szczególnie, że nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Zamiast mówić, po prostu powiesiła bombkę, tym razem ucząc się na błędach i nie stojąc zbyt długo pod zawieszanymi magią lampkami. - A co do mnie… - dodała po chwili, zdając sobie sprawę, że zostawienie Chrisi przy tym temacie mogło być co najmniej niezręczne. – Ciotka by mi chyba łeb ukręciła, jak nie wrócę do domu – zażartowała, sięgając po kolejną ozdobę. – Pewnie ma już dla mnie gotowy cały grafik nauki, wiesz, taki prezent pod choinkę w stylu Konstantinovów.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
W innych okolicznościach zahaczyłby spojrzeniem o jej biust i zapewne rzuciłby jakimś subtelnym komentarzem, jednak w chwili obecnej po prostu się uśmiechnął zawiadiacko i na tym skończyło się debatowanie na temat podmienienia Nessy z jej alter ego. - Odrobinę mnie nie satysfakcjonuje. Muszę wymyślić co zrobić, by z odrobiny wyszło przynajmniej "czasami". - nie miał pojęcia czemu według niej pasował do tego typu miejsc, ale też nie zamierzał tego negować. Musiał przyznać, że faktycznie było go mnóstwo i jeśli był w pełnej kondycji (nie tylko fizycznej, ale i psychicznej) to kręcił się jak szalony, zaczepiając wiele osób naraz i próbując rozbawić kogo się da, przy okazji żebrząc przy tym o jakąkolwiek pieszczotę. Oboje pasowali do tego miejsca choć z dwóch różnych powodów. - Widzisz ile mocy ma sobie jedna kawa? - zapytał retorycznie, unosząc przy tym zaczepnie brwi. - Sama jesteś sobie winna takiego awansu. Ja jestem niewinny. - wzruszył ramionami oczywiście używając żartobliwego tonu. - Tylko sęk w tym, że w przypadku wejścia na wyższy poziom relacji to kręcę się częściej wokół takiego delikwenta. Jesteś gotowa na tę posadę czy wolisz przystopować? - zapytał, przy okazji próbując wyczaić na ile wywołał w niej wcześniej pozytywne wrażenie. Mimo srogiej porażki z Emily potrafił wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę energii w relacji z Nessą. Nie zrażał się (jeszcze), wszak ta druga nie była niczemu winna i równie dobrze może nie skrywać takiej tajemnicy jak Emily (o słodka nieświadomości...). Może powinien zapytać? By znów nie dostać po tyłku od zazdrosnego narzeczonego? Chwila... przecież nawet między nimi do niczego nie doszło, czego żałował, ale nie zamierzał przyspieszać. O dziwo lubił Nessę w jakiś inny sposób i nie chciał tego spaprać swoim wygłodzeniem emocjonalnym. Przyznał jej rację odnośnie walorów zapachowych herbaty, którą upił zbyt szybko. Syknął, gdy poparzył sobie koniuszek języka. Tak to jest, gdy podczas trzymania wrzątku zagląda się do karmelowych oczu. Gdy sączyła herbatę, spoglądał na jej rude kosmyki, które aż prosiły się o muśnięcie. Kusiło go, by sprawdzić czy są tak miękkie jak się wydają. - Przez całą tę świąteczną aurę. A to jawny znak, by cię zaprosić na jakieś pyszne jedzenie, choćby w hogwardzkiej kuchni. Jestem pewien, że zgłodniejesz jak tylko poczujesz zapachy. - przyjrzał się jej uważniej, gdy zaprosił ją kolejny raz gdzieś, gdzie będą tylko sam na sam (skrzaty są tutaj, więc można liczyć na jakąkolwiek prywatność). Powinien się tak przejmować jej urodą i wdziękiem czy jednak nie? Z całą pewnością nie wypada pytać o potencjalnego narzeczonego, bo to byłaby już paranoja. - No ba, mam układy z świątecznym-wiesz-kim. - zerknął na świeczniki i odniósł wrażenie, że pudełko z nimi przysunęło się nieco bliżej ławki niczym nieme ponaglenie do rozwieszania ozdób. Odwrócił od nich wzrok, udając, że ich nie zauważa, by móc dalej przyglądać się karmelowym tęczówkom. - Ciekawe co przyniesie. - a zabrzmiało to jak knucie związane z jej osobą, bowiem w jego oczach błysnęła iskra tajemniczości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie była szczególnie pocieszona tym, że trening zakończył się przedwcześnie, ale ci z nielicznych Krukonów, którzy się na nim pojawili, chyba nie byli tego dnia w formie odpowiedniej dla skomplikowanych kombinacji. Rozgrzewka niby wyglądała w ich wykonaniu okej i nic nie zapowiadało późniejszej kaszany, ale ta, kiedy już przyszła, skłoniła Elio do pójścia na emeryturę zakończenia miotlarskiego spotkania. Nie zostało jej nic innego, jak zebrać szpargały i się ulotnić w kierunku zamku, bo jeszcze wyszłoby na jaw, że niebiescy mieli w swoich szeregach podszywaczkę. Herbatka kapitana niosła cudowną pomoc w starciu z otaczającym chłodem - na tyle, że Davies postanowiła zająć się czymś na zewnątrz, zamiast powrotu do szkolnych korytarzy. Pierwszym, co przyszło jej do głowy był dziedziniec, gdzie stała ta monstrualna choinka gotowa do ozdabiania. Od niej dzieliła ją jednak daleka droga - w końcu w pierwszej kolejności należało odnieść miotłę. Na szczęście wzięła tę szkolną zamiast gryfońskiej - jeszcze ktoś by przyuważył, że Sybille Swansea odkłada Błyskawicę nie tam, gdzie powinna. Choć właściwie eliksir przestawał już działać, więc, o ile udało jej się uciec od krukońskich oczu, jej dywersja zakończyła się bez konsekwencji. Uśmiechnęła się pod nosem. Co ją tak ciągle pchało w stronę mioteł i boiska, że wciskała się nawet tam, gdzie nikt jej nie zapraszał?
Kostka: 6, Irytkobrokat atakuje -> rozegram w pozostałych postach
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Christi nie znała odpowiedniego zaklęcia, więc też nie bardzo jak miała pomóc Eli. Gdy Ślizgonka wypełzała ze swojego płaszczyku, Grimowa zaopiekowała się jej bombką, aby nikt jej nie podkradł, gdy dziewczyna uwalniała się z więzów lampeczek. Gryfonka starała się nie śmiać, ale chyba tak średnio jej to wychodziło, bo trochę chichotała pod nosem. Nic jednak nie mogła na to poradzić, bo wyglądało to iście komicznie. Choć Eli raczej nie podzielała jej zdania. Ślizgonka zdołała uwolnić się z więzów, Christina zaczęła rozglądać się po pudełkach z bombkami. W końcu przyszła tu ubierać drzewko, prawda?Zaczęła grzebać w pojemnikach z ozdobami, spoglądając co jakiś czas na Eli. - Wybaczam. Przecież nic się nie stało - powiedziała, wzruszając ramionami. Powoli zaczynała przyzwyczajać się do braku ojca. Nadal było to bolesne, ale już nie tak bardzo jak te kilka miesięcy temu. Cisza, która zapanował na jakiś czas pomiędzy nimi, nie przeszkadzała jej. Christina zajęła się wieszaniem bombek na gałązkach choinki, choć robiła to bardziej losowo niż Ślizgonka. Gryfonka miała raczej spore braki, jeśli chodzi o zamysł artystyczny. - Nauka jako prezent pod choinkę? Przecież to straszne - powiedziała Grim, unosząc jedną brew. Ona sama przy nauce nie robiła raczej nic poza wymagane minimum. Chyba, że chodziło o Eliksiry albo Zielarstwo. - A może po prostu nie wracaj do domu? Będziesz miała prawdziwe wolne - zasugerowała z rozbawieniem, wygrzebując kolejną bombkę z pudełka.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jego humor był, co tu dużo mówić, nie najlepszy. Co prawda herbata z członkami drużyny nieco go podratowała, ale nie na tyle, by na dłuższą metę odniosło to pozytywny skutek. Był zawiedziony – nie nimi, bo przecież spisywali się dobrze, nawet jeśli wciąż pozostawało tak wiele do zrobienia, ale przede wszystkim sobą i niefortunnością zdarzeń, które mu się przytrafiały. Był taki... pełny pozytywnej energii, ba, wręcz nabuzowany, kiedy wrócił z Nowego Jorku; miał głowę pełną pomysłów i planów, i całą masę zapału do pracy. A potem Gabriel dostał tłuczkiem w twarz, wszystko jakoś tak się zagmatwało i znów czuł, że nie ma kontroli nad swoim życiem, choć tak bardzo ją sobie cenił. Chciałby przestać użalać się nad tym wszystkim w nieskończoność, ale prawdę powiedziawszy – nie potrafił. Odłożył miotłę oraz maty do schowka, zmarszczył brwi, widząc czmychającą czym prędzej Billie i powędrował w stronę szkoły, zastanawiając się dokąd tak biegła. Widząc Morgan na boisku, zwolnił kroku, a potem przystanął przy niej, witając ją krótkim i niezbyt szerokim uśmiechem. Przeniósłszy wzrok na nieubraną jeszcze choinkę, odezwał się – Przechodziła tędy Billie? – popatrzył z zaskoczeniem w dół, bo niepostrzeżenie podszedł do niego skrzat, wręczając mu czapkę i kubek napoju. Swansea uniósł pytająco brew – eee... dziękuję? To łapówka? Teraz w zamian powinienem Wam pomóc? – skrzat chyba się zmieszał, a więc założył czapkę na głowę, by pokazać, że tylko sobie żartował – Są coraz cwańsze, nie? Może jeszcze mógłbym stąd zwiać... Zerknął na Moe, jeszcze raz na skrzata, a potem na drzwi do zamku i westchnął, uznawszy, że nie będzie z tym walczył. Skoro miał czelność przystanąć, to udekoruje choinkę razem z innymi, co mu szkodzi. Nawet jeśli z reguły wolał robić to w zaciszu rezydencji, w otoczeniu rodziny.
Zaczepiona przez Elijah początkowo zadrżała, ale kiedy już dotarły do niej jego słowa, weszła na zupełnie odmienne fale. Skoro cała sprawa miała szansę pójść w niepamięć, postanowiła nieco pograć z losem i zobaczyć, co mogłoby z tego wyniknąć. - Wyglądasz, jakby ktoś Cię zdzielił miotłą. - odparła w odpowiedzi na jego zagadnięcie o Billie, jasno dając do zrozumienia, że Krukonki (ani nikogo podobnego do niej) raczej nie było nigdzie w pobliżu. Spojrzała na Swansea pytająco, przez chwilę zawieszając na nim wzrok w oczekiwaniu, że być może chciałby się podzielić z nią zmartwieniami, ale po chwili miała odpuścić, nie chcąc się przesadnie narzucać. - Coraz cwańsze. Niedługo będą się podszywać pod Krukonów, żeby dostać się na Wasz trening. - pokręciła głową z dezaprobatą, ponad wszystko chcąc przy tym zwalczyć uśmiech ze swojej twarzy i kontynuując myśl Łabędziowego Kapitana. - Dziękuję. Ja jestem przekupiona. - uśmiechnęła się serdecznie do biednego skrzata, przerażonego tym, że mógł urazić Elio zwykłym wykonywaniem swoich obowiązków. - Chodź, dobrze Ci to zrobi. - zarządziła, zakładając czapkę i grzejąc łapki o rozgrzany kubek. Zdziwiła się, że temperatura na dziedzińcu wcale nie okazała się w żadnym stopniu zimowa. Być może nawet czekało ją zdjęcie płaszcza w pewnym momencie, gdyby zdecydowała się na nieco zbyt akrobatyczne popisy wokół świątecznego drzewka.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Słysząc ten pomysł aż zamarła w bezruchu, jakby jej systemy miały zwarcie. Bo w sumie to miały. Ona sama nigdy nie wpadła na to, żeby po prostu nie wracać do rodziny i mieć od tych ludzi święty spokój. Trochę z poczucia obowiązku, trochę poczucia winy, że chciała sobie robić wolne, kiedy jej ciotka poświęcała czas i nerwy. Po kilku sekundach zawsze przychodziła realizacja, że to nie do końca prawda, ale i tak niesmak pozostawał. No i albinoska nie miała zamiaru się oszukiwać, głównym powodem braku takich wybryków był po prostu szacunek, nie, wróć – strach do wcześniej wspomnianej ciotki i tego, jakie konsekwencje mogłoby mieć nie przyjechanie do domu, kiedy ona sobie tego życzyła. Dziewczyna aż się wzdrygnęła na samą myśl i wróciła do siebie. - Jeszcze mi życie miłe – prychnęła, mówiąc to pół żartem, pół serio. – W tej kwestii trochę nie mam wyjścia. Chociaż, wrócenie wcześniej do Hogwartu pod pretekstem nauki na zajęcia nie brzmi wcale tak źle – zastanowiła się na głos. Nigdy nie próbowała używać wymówek, żeby wyrwać się z domu, więc mogło się udać. Posiedzieć kilka dni, by zadowolić Eteri i następnie wrócić tak szybko, jak tylko się dało, by jeszcze przez kilka dni cieszyć się zimową pogodą i świątecznym klimatem. A że dziewczyna zawsze starała się być wzorową wręcz wychowanką, coś takiego nie powinno wzbudzić podejrzeń. Spojrzała na Chrisi wielkimi oczami. - I może się udać! A te kilka pierwszych dni w domu nie zrobi mi krzywdy. Nawet to ma swoje pozytywy… - i przez kilka długich sekund naprawdę myślała nad tymi pozytywami, których znaleźć nie mogła. – Więc święta tutaj? – no normalnie mistrzyni zmiany tematu. – Wiesz już, co będziesz robić? Całe dni wylegiwania się? – uśmiechnęła się lekko.
Dopiero kiedy pierwsze oszołomienie minęło, przyjrzała się oprószonej brokatem twarzy profesora. Przywołał jej na myśl figury ze złota i przypowieści o mitycznej krainie El Dorado. Przemknęła spojrzeniem po jego rysach twarzy, uznając, że żaden rzeźbiarz nie powstydziłby się takiego posągu, jaki ona miała przed sobą, ale kiedy sięgnął dłonią do lewego oka, zmieniła zdanie. Przez zaszklone oczy, wyglądał jednak po prostu marnie, jakby potrzebował pomocy, ale nie bardzo wiedziała, jak mogła mu jej udzielić, skoro z ich dwójki to on był zaawansowanym znawcą magii, a ona ledwie młodocianą artystką, o ograniczanym przez szkole potencjale. Jak się okazywało, tylko studenci miało prawo do wolności malowania i pracy dla galerii sztuk, pomimo wolności tegoż zawodu. Nic dziwnego, że Caelestine szukała każdej sposobności do twórczego wyładowania i że każda osoba w szkole kojarzyła jej się z potencjalnym modelem, czy znanymi jej twórczościami. — Brokat. Źle pan to robi, profesorze — wcierał swoimi ruchami brokat w oko, a na pewno nie to chciał osiągnąć, bo zaraz gotów byłby się przed nią rozpłakać jak mała dziewczynka — jeśli mogę to zasugerować — dodała, też cofając się o krok, jednak niewielki, bo czuła się jak mumia owinięta w lampki. Chociaż przez chwilę zrobiło jej się cieplej na ciele i przyjemniej, teraz znów czuła szczypiący chłód na policzkach i zażenowanie, kiedy nie mogła dosięgnąć swojej różdżki. Czy Rasheed na pewno był nauczycielem? Zdążyło jej przemknąć przez myśl, kiedy nie udzielił jej pomocy, zamiast tego drwiąc z jej nieprzydatności. Odetchnęła w duchu, przymykając powieki, w związku z zaistniałymi okolicznościami, nie mając nawet odwagi poprosić mężczyznę, żeby pożyczył jej własną różdźkę, bo ta należąca do niej, której nie mogła chwycić znajdowała się za paskiem spódnicy, niebezpiecznie blisko miejsc, do jakich dotykania nie powinna zachęcać nauczyciela. Odetchnęła żałośnie, w końcu, bez szczególnego wyboru, wyplątując się ze swojej kurtki. Gruby, wełniany sweter był zdecydowanie za cienki na tą temperaturę, dlatego objęła się ciasno rękoma, odczuwając głęboką potrzebę ucieczki w cieplejszy kąt zamku. — Dziękuję za pomoc. Była sarkastyczna, a może poważna? Głos miała łagodny, pozbawiony złości, ale policzki zawrzały jej różem. Tak naprawdę Sharker niewiele pomógł. Więcej. Akurat w momencie, w którym na nią spojrzał, kiedy miała okazję cokolwiek wyczytać z jego spojrzenia, co usilnie starała się zrobić, zamiast tego, poczuła tlący ból w tyle głowy. Bardzo znajomy, a jednak trochę obcy. W swoim zdrowym rozsądku uznała jednak, że lepiej nie ryzykować rozhulaniem się migreny i umknąć, zanim Rasheed zagoni ją do strojenia choinki. Dygnęła przed nim, bardzo głupio i niezdarnie, jakby dygała przed królem, ale sprawiał teraz tak dziwnie przytłaczające wrażenie, jakby oczekiwał po niej właśnie tego. Uległości. Wrażenie to wypełniło ją taką obawą i niezręcznością, że chwilę potem doprowadziła się do porządku ze zmieszanymi słowami pożegnania, podsumowującymi jej stan ciała, bardziej niż ducha. — Zimno. Pójdę już. Panie Sharker… Czmychnęła, porzucając za sobą ulubiony, zimowy płaszcz, zakręcony w lampki. Ufała jednak w sprawność profesora Sharkera. Był przecież tak samo biegły w magię zaklęć i obrony przed nimi, jak profesor Alex, pomimo młodego wieku.
Zawadiacki uśmiech i odważne słowa sprawiły, że parsknęła z rozbawieniem, wywracając oczyma. Odzwyczaiła się dawno od tak bezpośrednich stwierdzeń w swoją stronę, bo zniknęły razem z Holdenem. A może po prostu była głucha i uparcie nikogo do siebie nie dopuszczała, tworząc bezpieczną strefę? Nie była pewna. Towarzystwo Jerrego sprawiało, że chociaż na chwilę te przyziemne i poważne tematy opuszczały jej głowę, przestawały nachalnie krzyczeć. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy. - A z "czasem", ma też ewoluować na "często"? Ktoś tu jest troszkę chciwy. -zauważyła bez cienia złośliwości, raczej z rozbawieniem, puszczając mu oczko. Ruchem głowy zgarnęła włosy na plecy, zaciskając palce na trzymanym przedmiocie. Nie wiedziała dlaczego, ale Dunbar całym sobą wydawał się reprezentować święta i wszystkie ich tradycje. Na szczęście, nie chciał nad tym debatować. Na wzmiankę o kawie kiwnęła głową, całkiem świadoma — tylko, że Nessa piła jej tak chore ilości, przy ty skąpo jedząc, że zwyczajna nie miała już mocy. Uwielbiała ten cudowny napój i wszystko, co z nim związane. Na samą myśl aż zrobiła się jej ochota na zimową fiestę z bitą śmietaną i orzechami. Westchnęła bezgłośnie, nieco rozmarzona. - Sympatia do dobrej kawy zawsze łączy ludzi, lepiej niż takie mącące wino, po którym boli głowa. Niewinny? Oj nie, nie zrobisz tu z siebie aniołka, Panie kwiatowy listonoszu. - zaczęła, mimowolnie grożąc mu palcem z udawanym oburzeniem, aby zaraz przekręcić głowę na bok i wzruszyć delikatnie ramionami, chyba nie całkiem rozumiejąc, o co mu chodziło. - W sensie, że chcesz iść ze mną na kawę jeszcze raz? A co, jak kofeina Cię złapie tak, jak złapała mnie? To gorsze jak grypa. Udając zmartwioną, skrzyżowała ręce na piersiach. Zajęli miejsce, a herbata była dokładnie tym, czego potrzebowała. Śmieszne, więcej uwagi poświęcał jej ledwo znany gryfon, niż potencjalny przyszły mą. Wciąż była na niego wściekła, ba, nawet kombinowała, jak z całego tego cyrku się wykręcić. Zawsze się z Alkiem przyjaźnili, ale nie dość, że ostatnio przeszedł samego siebie, to jeszcze ona nie miała pojęcia, czy będzie w stanie na niego inaczej spojrzeć. Czując na sobie wzrok Jeremyego, obróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się pytająco, robiąc kolejny łyk herbaty. Może dłuższe wpatrywanie się w choinkę nie było takim dobrym pomysłem. - Ten okres w roku ma to do siebie, że ludzie tylko jedzą i jedzą.. A potem będę wyglądać, jak otyły skrzat domowy. Czyżbyś gotował? To już drugie zaproszenie w ciągu kilku minut, naprawdę jesteś niemożliwy. - odparła z niedowierzaniem, opuszczając herbatę w dół. Lance nie była jakaś problematyczna i trudna w obsłudze, pomimo swojej lekkiej aspołeczności i delikatnej depresji w ostatnich miesiącach. - Twoja przyszła partnerka będzie miała dobrze, jak dajesz śniadania do łóżka. Rzuciła całkiem szczerze, przenosząc na chwilę wzrok na swoje dłonie. Nie nosiła tego głupiego pierścionka, wisiał na łańcuszku, pod bluzką. W przeciwieństwie do Emily, jej zaręczyny były ciche, prawie nikt o nich nie wiedział, a obydwoje z Cortezem mieli pełną swobodę z tego, co się orientowała. - To brzmi, jakbyś mówił o staruszku Voldemrocie z brodą i w grubym futrze. A co, jak to przyniesie nieszczęście? - nachyliła się nieco w jego stronę, szepcząc niczym w największej konspiracji. Ona sama nie miała problemu z opowieściami i imieniem niesławnego czarnoksiężnika, jednak wielu wciąż jego imienia nie używało. Nie mogła ich winić, dlatego właśnie zachowywała się, jakby dzielili jakiś sekret. - Hmmmm, a byłeś grzeczny? Z tego co pamiętam, łobuzy nie dostają prezentów.. Ale załóżmy, że byleś, więc co byś chciał dostać? Dodała już głośniej, wyraźniej zaciekawiona. Ruda uwielbiała robić prezenty, każda podpowiedź od chłopaka mogła okazać się pomocna. Całkiem ignorowała otoczenie, ciesząc się chwilą przerwy. Choinka im przecież nie ucieknie, a ozdób zostało całe mnóstwo!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Wolę określenie "łakomy". - poprawił, nie zaprzeczając, że łaknie relacji, atencji, komplementów i uśmiechów. Skoro nie dostawał ich z taką częstotliwością z jaką by chciał to przynajmniej o nie subtelnie (no może nie zawsze) poprosi. Niczym zahipnotyzowany odprowadził wzrokiem odsuwane na plecy włosy i nie mógł wyjść z podziwu jak dobrze się wokół niej układały. - Nie musi być kawa, może być na cokolwiek masz ochotę. Dostosuję się. - zapewnił, bo naprawdę nie zwracał uwagi na to, co pije, skoro miał bardzo absorbujące towarzystwo. Najważniejsze, by się zgodziła i dobrze bawiła, bo lubił, gdy się uśmiechała znienacka albo jej mimika układała się w wyraz zaskoczenia, gdy ją czymś przypadkowo (bądź nie) rozbawił. Roześmiał się niegłośno (co było dziwne wszak nigdy nie tłumił swoich donośnych wybuchów śmiechu) wyobrażając sobie otyłego skrzata domowego. Nigdy takowego nie widział i traktował to niczym abstrakcję. Już szykował słowa dotyczące tego, że Nessie raczej nie grozi chorobliwa otyłość, a nawet gdyby, to i tak dalej będzie przyciągać wzrok, gdy wspomniała coś o dziewczynie. Wykrzywił się. - Nie umiem gotować ani utrzymać przy sobie żadnej dziewczyny, więc problem rozwiązany. - wzruszył ramionami i miało być to luzackie, co mu totalnie nie wyszło. Wypił do końca herbatę, ale jej smak już był zmieniony przez gorycz jaka go objęła. Odstawił kubek na ławkę i wstał, prostując ramiona. - Ozdoby. - skinął jej głową w kierunku choinki, bowiem przyszli przecież pomagać, a coś czuł, że jeśli będą dalej zanurzać się w rozmowie, to nim się obejrze nastanie głęboka noc i nijak nie pomogą przy ubieraniu choinki. Skoczył na chwilę po pudełko ze świecznikami i wrócił od razu do Nessy. W trakcie rozmowy zamierzał wczepiać świece i je układać na drzewku, a dopiero na końcu je podpalać. Zerknął na nią z zainteresowaniem. - Powiedz mi jedno, Ness. - zagaił, a skrót jej imienia w jego ustach zabrzmiał jakoś tak... miękko i delikatnie, co nawet jego samego zaskoczyło. Mocował świece na świecznikach starając się niczego nie uszkodzić przy tym. - Nie wydaje ci się dziwne, że niektórzy zaręczają się przed dwudziestką? Spotkałem ostatnio taką osobę i aż mnie zamurowało, że jest już po zaręczynach, a przecież to nawet nie jest modne. - musiał, musiał się upewnić, że Nessa nie ma narzeczonego, bo inaczej nie da mu to spokoju. Nie miał podstaw by ją o to podejrzewać, ale jednak pochodziła od czystokrwistych, a jego ostatnie podejście do randek z dziewczyną z tych "lepszych rodzin" nie skończyło się dla niego dobrze. Skoro Nessa mu się podobała, i to bardzo, dawała się zaprosić na spotkania, które cóż rzec - były randkami, to musi wiedzieć. Co prawda uważał, że powiedziałaby mu raczej od razu, gdyby co, ale przecież... nigdy nie wiadomo. Wywrócił oczami z rozbawieniem na wzmiankę o Voldemorcie, którego można wyobrazić sobie jako karykaturę świętego Mikołaja czy Gwiazdora. Ten konspiracyjny szept pasował idealnie do tego tematu rozmowy, ale nie ukrywał, że potrzebował wybadać najpierw inną kwestię zanim przejdzie do kontynuowania żartów. - Zakładając, że jestem grzeczny... - zamyślił się, drapiąc się po brodzie. - ... napiszę list i ten grubas w czerwonej kurtce będzie wiedział co mi chodzi po głowie. - puścił jej oczko. Nie zamierzał się zdradzać, poza tym wszystko, co miał zostało przez niego osobiście nabyte. Zapracował na swoje utrzymanie i standard życia, a więc o prezentach nie myślał. Nie teraz, nie tutaj. Ubierał choinkę, zawieszał zaklęciem świeczniki (zapominając zapalać knoty) i zerkał raz po raz na Nessę, starając się nie zdradzać jak ważna jest dla niego jej odpowiedź.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nawet gdyby zauważył, że dziwnie zareagowała na jego obecność, na pewno nie połączyłby tego w choćby zbliżoną do prawdy całość. Rzecz w tym, że była ona zbyt pokręcona i niedorzeczna, by móc samemu wyciągnąć taki wniosek. Szczerze mówiąc, nawet gdyby osobiście mu o tym powiedziała, w pierwszej chwili uznałby to za żart i na pewno nie dał temu wiary. No bo jak to niby miałoby brzmieć: „elo, Billie nie ma, jestem ja, ale ja to Billie, albo Billie to ja. Jak tam, odniosłeś już te maty?”. Pokiwał głową, spodziewając się, że w istocie może trochę tak wyglądać. – I tak się czuję – skwitował, mocząc wargi w imbirowej herbacie, która rzeczywiście nieźle grzała. Jeszcze chwila i będzie gotów dojść do wniosku, że naprawdę opłaca się pomóc przy choince skoro tak dobrze mu płacą. Zerknął na Morgan i zawahał się czy nie powiedzieć czegoś jeszcze, ale ostatecznie umilkł, uznając, że nie będzie jej zarzucał swoimi problemami. W większości i tak tyczyły się one spraw rodzinnych... treningi tylko dodatkowo go dobijały. Gdyby zechciał opowiadać jej o Swansea, pewnie zgubiłaby się gdzieś w okolicy trzeciego kuzyna. – Myślisz, że byłyby tak perfidne? – rzucił tonem, który wskazywał na to, że bardzo wątpił, by ktokolwiek – nie tylko skrzaty – byłby do tego zdolny. – Ale wiesz, to nawet niezły pomysł... wciągnąć je do drużyny. Gdybym je trenował, przynajmniej miałbym pewność, że zaczną mnie słuchać. Kto wie, może drużyna Ravenclawu w końcu miałaby jakieś szanse. Brzmiał gorzko i zupełnie nie przypominał w tym z siebie sprzed zaledwie roku, bo przecież pod koniec lutego zyskał kapitańską opaskę. Był wtedy wulkanem energii i nie tylko nie powiedziałby czegoś takiego o swojej drużynie, ale i nie pozwoliłby mówić tak komukolwiek innemu. Nie wypalił się, bynajmniej, ale niewątpliwie przechodził kryzys. Zawahał się – Chyba masz rację – przyznał niechętnie, idąc w jej ślady i naciągając na głowę czapkę mikołaja – Chórek śpiewający kolędy, multum skrzatów plątających się pod nogami i kłucie palców o igły choinki na pewno poprawią mi humor. A jak nie to może przez to zwariuję i będzie mi już wszystko jedno. Przewrócił wymownie oczyma, ale mimo wszystko zaraz nieco się uśmiechnął. Atmosfera świąt działała chyba nawet na takie marudy jak on. Wyciągnął swoją różdżkę, bo mogła mu się ona przydać do zawieszania bombek na co wyższych gałązkach i podreptał w stronę bibliotekarki, by odebrać należne mu pudło ozdób. – Jak Ci idzie z transmutacją? – zagaił kiedy w ramionach trzymał już bombki i łańcuchy. Było tego tak dużo, że ledwie mógł zerkać ponad pudełkiem.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Nie Sty 19 2020, 22:13, w całości zmieniany 1 raz
W sumie sama nie wiedziała, co tu robiła, bo aktualnie łażenie do Hogwartu, żeby ubrać choinkę na święta nie powinno być jej pierwszym wyborem. Miała raczej odpoczywać, w ostateczności uczyć się i pracować, a nie latać w tłumie za ozdobami. Mimo wszystko, dalej czuła się wiecznie znudzona przez swoją bezsenność, więc szukała alternatyw dla leżenia jak kłoda. Praca czasem ją przerastała, a czasem to po prostu ktoś inny odsyłał ją do domu. Stąd na szczęście nikt nie miał jej odesłać, więc mogła poświęcić trochę uwagi niezbyt istotnemu, szkolnemu zajęciu. Kiedy podeszła po gwiazdę, żeby zawiesić ją na szczycie, spotkała Matta i uśmiechnęła się do niego. - Hej, hej. Tak, termin niestety, albo może i na szczęście niedługo. Trochę jest, ale wole mieć to już za sobą - przyznała, bo porodu trochę się obawiała, ale bycie w ciąży było dla niej skrajnie niekomfortowe i chciała pozbyć się już tego zbędnego balastu, będąc pewna, że wtedy znowu będzie mogła być sobą. Kiwnęła głową, kiedy chłopak poprosił o asekurację. Czaiła się już na zawieszenie kilku ozdób wyżej, ale on mógł najpierw zrobić swoją robotę. Mimo wszystko złapała za drabinę własnoręcznie, wcale nie sięgając w odruchu po różdżkę - Wierz mi, wolisz być asekurowany w ten sposób, przynajmniej przeze mnie - stwierdziła, bo doskonale wiedziała, że lepiej było polegać na jej sile, niż umiejętnościach rzucania zaklęć pod presją.
- A to nie jest tak, że łakomym się jest tylko na słodkie? Zapytała trochę może retorycznie, unosząc jedną z brwi do góry, aby ostatecznie wzruszyć ramionami. Niemniej jednak puenta była ta sama i Jerry niewątpliwie był sympatykiem chwil, gdy uwaga była skupiona na nim. O uśmiech nawet by się nie czepiała, bo ktoś jej kiedyś powiedział, że to działa lepiej szybciej niż drink w poprawieniu ludziom humoru. Niestety, dziś wiele osób zapominało o jego zbawiennej i antystresowej mocy. - Kawa jest zawsze cudowna, chociaż słyszałam, że mają we wiosce naprawdę dobrą gorącą czekoladę w zimowym wydaniu. Zauważyłeś, że pory roku można określać nie tyle, ile po pogodzie, a dostępnych ofertach w kawiarniach? Nie sądziła, by ktokolwiek w szkole pił tyle kawy co ona, dzięki temu jej zakres wiedzy na temat smaków i limitowanych ofert tego cudownego napoju podchodził pod ekspercki, niczym z transmutacji. Gdy miała wolniejsze chwile, brała notatki czy książki właśnie do takich kameralnych lokali, oddając się nauce w akompaniamencie kofeiny oraz przekąski, zwykle słodkiej — najlepiej cynamonowych ciastek lub piernika. Z Lanceley było o tyle łatwo, że jej mina przekazywała wiele. Nie umiała powstrzymywać rozbawienia, zaskoczenia czy gapienia się na coś lub na kogoś, co z pewnością gryfon już zauważył. Przebywanie w jego towarzystwie było naprawdę proste, nie musiała się zastanawiać nad tym, jaki temat poruszyć i jak bardzo udawać zainteresowanie. Na jego rozbawienie, sama parsknęła, bo śmiech jak uśmiech, był niezwykle zaraźliwy. Sama nie mogła sobie grubego skrzata wyobrazić, znacznie łatwiej było przywołać obraz jej samej, jako toczącej się kulki. Przekręciła głowę na bok, maszcząc na chwilę brwi, gdy na twarzy chłopaka pojawił się grymas niezadowolenia. Czyżby związki i relacje nie były jego ulubionym tematem? A może miał za sobą coś równie traumatycznego, jak ona? - Niemożliwe. Na pewno masz mnóstwo fanek, kobiety uwielbiają zabawnych i czarujących mężczyzn Jerry. Wiesz, ja też tragicznie gotuje. Moje umiejętności kończą się na kanapkach, kilku potrawach z jajek i naleśnikach. -zaczęła ze szczerością w głosie, chcąc go nieco pocieszyć. Wzruszyła delikatnie ramionami, przenosząc spojrzenie gdzieś na bok. Wiedziała, że jest ostatnią osobą pod względem wiedzy i doświadczenia, z którą o związkach damsko-męskich warto rozmawiać. Chwilę jeszcze tkwiła w miejscu, śledząc go wzrokiem. Jakoś zmarkotniał.- Tak, ozdoby. Dopiła herbaty, łapiąc za jego kubek, gdy wstała. Odniosła je do stosiku tych użytych, po czym wyciągnęła ręce do góry, przeciągając się leniwie z cichym mruknięciem. Stając przed drzewkiem, oparła dłonie na biodrach i przyjrzała się postępom, które poczynili uczniowie podczas ich krótkiej przerwy. Musiała przyznać, że herbata zrobiła swoje, było jej lepiej i cieplej. Na dźwięk swojego imienia, przekręciła głowę w jego stronę i posłała mu pociągłe, zaciekawione spojrzenie. Złapała za jedno z pudełek ze stosu, obracając je w dłoniach, stukając w nie palcami, aby krótko westchnąć. Nawet jeśli tego tematu nie lubiła, Nessa nie należała do osób unikających odpowiedzi na cokolwiek. I jeszcze tak ładnie brzmiało, jak zdrobnił imię potwora z Loch Ness. Tkwiła w bezruchu, zastanawiając się, jak właściwie dobrać słowa. - W rodach czysto krwistych, to normalne. W takich jak mój. Rodzice chcą mieć pewność, że w społeczeństwie nie zabraknie genów czysto magicznych. To głupota, nie? Planują nam prawie całe życie, bo rzekomo jesteśmy wyjątkowi. Myślę, że mój tato już miał wybranego dla mnie narzeczonego, gdy tylko poznał moją płeć. - przerwała na chwilę z bezradnym rozbawieniem w głosie, podnosząc na niego spojrzenie. Długo się z tym męczyła, nie bardzo umiała znaleźć dobre rozwiązane, aby nie wprowadzić schorowanego ojca do grobu. - Tylko w przeciwieństwie do Emily, moje zaręczyny jakoś wyszły bez echa. Nie chciałam szumu. Przyjaźnimy się z Alkiem od dzieciaka, każde z nas ma swoje życie i swoje problemy, marzenia. Pierścionek to za mało, żeby cokolwiek się zmieniło. Zresztą, on i tak pojawia się i znika, więc.. Marny z niego pożytek, nawet jeśli uważa, że do siebie pasujemy. Zakończyła z kolejnym westchnięciem, przypominając sobie, jak bardzo zła i rozczarowana była Cortezem. Zachował się identycznie, jak Holden — tyle że sytuacja nieco się różniła. Nie wyobrażała sobie, że mógł czegokolwiek od niej oczekiwać, podobnie, jak ona od niego. Emily i Nathaniel mieli istniejącą relację, budującą się. A oni? Nawet nie wiedziała, czy byli przyjaciółmi, czy nazywała go tak z przyzwyczajenia. Otworzyła trzymane w dłoniach pudełko, chcąc wyjąć ozdobę, a znalazła jeszcze gryzące frisbee. Zrobiła krok w tył, robiąc unik dłońmi i pokręciła z politowaniem głową, odkładając pudło na bok. - Naprawdę, po co w tej szkole w ogóle regulamin, skoro każdy robi, co chce? - mruknęła pod nosem bardziej do siebie, niż do niebezpiecznej zabawki. Niestety, uparło się na nią i jej płaszcz, zostawiając dziury w kilku miejscach, a do tego zostawiając zadrapanie na wierzchu dłoni. Już miała sięgać po różdżkę, gdy podbiegła jedna z nauczycielek, pozbywając się problemu, a Nessie przyznając punkty za ochronę drzewka. Uniosła brwi zaskoczona, nie kłócąc się jednak, a dziękując za pomoc kobiecie. - Wygląda na to, że teraz poza przydomkiem Potwora z Loch Ness, mogę mieć jeszcze tytuł rycerza choinki, zaraz obok Lancelota. Wyjęła jednak magiczny kijek, wieszając kolejne ozdoby na wyższych gałęziach z pomocą niewerbalnego wingardium leviosa. Niezbyt podobała się jej odpowiedź o liście, bo nie dał jej absolutnie żadnej wskazówki. Odwróciła głowę w jego stronę jednak z błyskiem w oczach i zaczepnym uśmiechem. - Wcale nie jesteś grzeczny, już go nazwałeś grubasem! Nie jestem przekonana, czy byłby z tego zadowolony. Roześmiała się w końcu, kręcąc głową z niedowierzaniem. Była pewna, że cukierkowa rózga w czerwone pasy będzie częścią prezentu dla gryfona.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Kiwnął do Dunbara głową na powitanie, ale zaraz po tym powrócił wzrokiem na twarz panny Dear. W pewnym sensie ją podziwiał, bo zdawał sobie sprawę z tego, że poród nie należał raczej do najprzyjemniejszych czynności na świecie. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić towarzyszącego mu bólu, a przecież do tego dochodził stres, czy aby na pewno dziecko urodzi się w pełni zdrowe i nie będzie żadnych komplikacji. Nie zamierzał jednak wspominać o tym na głos, żeby nie wywierać na Heaven dodatkowej presji. Podobnie darował sobie jakieś moralizatorskie mowy o tym, że powinna teraz leżeć i nie ryzykować. Właściwie był w stanie ją zrozumieć – taka bezczynność mogła być niezwykle męcząca. Nic dziwnego, że chciała zająć czymś myśli. - Daj znać, jeśli będziesz potrzebowała z czymś pomocy. – Odpowiedział z uśmiechem, oferując się na przyszłość. Co prawda na niemowlakach nie znał się zupełnie, ale gdyby nie miał kto jej zabrać do szpitala św. Munga, gotów był jej towarzyszyć. – W ogóle chyba nie zapytałem, ale… masz już imię? – Dodał jeszcze wyraźnie zaciekawiony, bo nie kojarzył, żeby mu o tym mówiła. Ostatnio nie widzieli się zbyt często poza treningami quidditcha, podczas których nie za bardzo dało się spokojnie porozmawiać. Zdziwił się, kiedy jego przyjaciółka nie sięgnęła po różdżkę, a zamiast tego złapała własnoręcznie za drabinę. – Nie ufasz swoim umiejętnościom czarowania? – Zapytał, nie wiedząc, co Ślizgonka miała na myśli. Nie oponował jednak i zaraz po tym wstąpił na pierwszy stopień drabiny i piął się sukcesywnie ku górze, by na szczycie choinki zawiesić złotą gwiazdę. Szkoda tylko, że nikt mu nie powiedział, że jedenasta belka jest tylko iluzją. Postawił na niej stopę i runął w dół, w ostatniej chwili łapiąc się któregoś z drewienek. Naciągnął przy tym ramię, ale nic poważniejszego chyba mu się nie stało. Odechciało mu się jednak na dobre tych wycieczek na wysokości, więc zszedł do Heaven. - Beznadziejna ta drabina. – Skwitował całą tę sytuację, której obserwatorem był najwyraźniej również jeden z nauczycieli. Podszedł bowiem do nich, wręczając mu do rąk fiolkę eliksiru wiggenowego. – Chyba zostawię go na inną okazję. – Mruknął pod nosem, bo ręka nie bolała go na tyle, by marnował tak potężną miksturę. Schował więc szklane naczynko do kieszeni, skupiając całą uwagę na swojej towarzyszce.