Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Autor
Wiadomość
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wolałby już dostać książką w czoło jeśli dostałby wybór lokalizacji uderzenia. Czubek głowy tak bardzo bolał i ani bandaże ani burza włosów nie zminimalizowały odczuwalności. Był szczerze smutny, choć oczywiście odrobinkę (ale to naprawdę odrobinkę) koloryzował ekspresją twarzy swoje cierpienie. - To nie był atak, to była rozgrzewka do przytulania. - pożalił się wszak wołał o miłość i docelowo miał Larę tak wyściskać, aż zabrakłoby jej tchu. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw ale też musiał przyznać, że dziewczyna świetnie reaguje na wszelkie objawy potencjalnego niebezpieczeństwa. Czemu jednak musiała to być jego głowa? Pochylił grzecznie głowę kiedy traktowała ją zaklęciem zmniejszającym ból. Nawet nie pytał ile potrafi z dziedziny uzdrawiania, po prostu jej zaufał. Nie miał problemu z ufnością ludzi zwłaszcza tych, z których obecności cieszy się jak dzieciak. Słychać było westchnienie pełne ulgi kiedy ból się zmniejszył. Po jego ciele przemknęła gęsia skórka kiedy poczuł przyjemny chłód na czubku głowy. Potarł włosy i już mniej bolące miejsce, wyczuwając opuszkami palców, że guz będzie naprawdę malutki dzięki zaklęciom Lary. Popatrzył na jej przepraszające usta i gdy ona powstrzymywała uśmiech to on tego oczywiście nie zrobił, rozchylił policzki i odsłonił zęby w swoim standardowym wyszczerzu, a to był już jawny znak, że nic mu nie jest. - Jak pocałujesz mnie w usta to wtedy pocałunek dotrze od środka do głowy i nie będzie już w ogóle boleć. Serio. Lepiej sprawdzić jak to działa. - żebrał! Wołał o jak najwięcej czułości, objął jej plecy i przygarnął do siebie grzejąc się jej ciepełkiem. Jego dłonie wiedziały już jak się ułożyć wokół jej talii, aby było wygodnie. Pasowały do jej ciała, a dzięki temu przytulenie było jeszcze czulsze. Niechętnie pozwolił się jej odsunąć choć dłonie pozostały splecione na wysokości jej nerek. Nie puści tak łatwo skoro sama przyszła! Zawiesił wzrok na kosmyku włosów, który uciekł z upięcia kiedy chowała różdżkę. Niestety nie był zdolny rozpleść z niej dłoni aby go poprawić. Za dużo straci! - Celowo szurałem i powłóczyłem nogą bo przecież mumie chodzą jakby chorowały na rwę kulszową. - zapomniał, że miał pomalowaną twarz popiołem ale tylko wokół oczu i na dłoniach. Musiał wyglądać komicznie, ale to było dla niego codziennością. - W ostatni weekend poszedłem do mugolskiej części Londynu i kupiłem ci czerwone soczewki do stroju szyszymory... jeśli dalej się za nią chcesz przebrać. - nienawidził mugolskiej części Londynu, bo nie chciał spotkać nikogo znajomego z okresu czasu kiedy tam mieszkał, ale czego nie robi się dla kobiet, prawda? - Zostaniesz moją szyszymorą? - wyszczerzył się od ucha do ucha chcąc tym uśmiechem pokazać, że jest grzeczną mumią. Poobijaną, ale grzeczną!
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Prychnęła pod nosem słysząc jego marne tłumaczenia, bo do niej jakoś nie szczególnie mocno one przemawiały. Dla niej to zachowanie było irracjonalne i nic jej zdania pod tym względem zmienić nie mogła. Pomimo całego swojego uwielbienia względem Dżemiego, to nienawidziła tego typu zagrywek i jej reakcja była i tak całkiem niezła jak na to, jak mogłaby zareagować. Na szczęście zaklęcia przez nią zastosowane, zadziałały bardzo dobrze i po chwili widać było znaczną poprawę na twarzy chłopaka oraz w jego ogólnym wyglądzie. Wciąż nie mogła przywyknąć do tak wymalowanej na szaro jego twarzy i przyglądała się jej cały czas, kręcąc głową z niedowierzaniem. Podziwiała, że tak wiele wysiłku musiał włożyć w to, aby upodobnić się do mumii. Wymownie uniosła jedną brew do góry, kiedy to zaczął opowiadać odnośnie tego, w jaki to sposób najlepiej uśmierzyć jego ból. Pokiwała głową z uznaniem dla jego wspaniałej teorii. - No tak, bo to się przecież wszędzie rozchodzi, a ty jako student uzdrawiania doskonale wiesz, że główny ośrodek bólu i jego uśmierzania, znajduje się właśnie w ustach - stwierdziła, udając bardzo profesjonalny ton głosu, którego pewnie nie jeden profesor z Hogwartu mógłby jej w tym momencie pozazdrościć. Jednak mimo to, uznała, że gdyby ziarnko prawdy w tym było, a ona jednak by nie spróbowała, to pewnie miałaby wyrzuty sumienia jeszcze większe niż w przypadku kiedy zdzieliła go książką. Dlatego więc wspięła się na palce i pozostawiła na jego wargach czuły i krótki pocałunek, pozwalając sobie potem na szeroki uśmiech. Tak prosto było przy nim, że aż nie mogła się temu nadziwić. Słuchała dalszych jego słów i upewniła się, że jednak nie mogłaby się wykręcić z tego balu, nawet gdyby faktycznie chciała to zrobić. Na jego pytanie wymownie rozszerzyła oczy i uniosła jedną dłoń do swoich ust, aby je zakryć palcami. Dopiero po chwil odsunęła ją i powachlowała się wymownie, jakby właśnie zrobiło jej się gorąco. - Jeremy, oficjalnie, to najromantyczniejsza rzecz o jaką mnie ktoś poprosił - zaśmiała się po tych słowach, bo było to wręcz kuriozalne. To pytanie zabrzmiało tak poważnie, jakby przynajmniej prosił ją o rękę więc nic dziwnego, że się po tym zaśmiała głośno. Dopiero po chwili przypominała sobie o pytaniu, które od dłuższego czasu ją nurtowało, a którego dotychczas nie miała okazji mu zadać. - A w ogóle to kto tam ma być? Jak myślisz, dużo osób się zjawi?- znów parsknęła śmiechem bo mimo wszystko jego wygląd w tym momencie był przynajmniej kuriozalny, kiedy miał w połowie pomalowaną twarz. - Na Merlina, ty naprawdę strasznie wyglądasz - zawyrokowała, próbując się odsunąć na chwilę. - Chyba nie wypada, żeby taka grzeczna dziewczyna jak ja, zadawała się z kimś tak strasznym, nie przemyślałeś tego - oczywiście nabijała się, bo mimo swoich słów, jakoś nie chciała stawać dalej od niego.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ból jak ręką odjął przez co na jego twarzy na nowo zagościł uśmiech, stopniowo rozszerzający się gdy tylko Lara podłapała ten sam ton i przekomarzała się tak jak to lubił. Nie mógł długo się boczyć ani udawać bardzo obolałego. Gęba sama go zdradzała ciesząc się jak dzieciak na widok prezentów. - Doskonale to ujęłaś. Poza tym hej, pocałunki motywują organizm do produkcji serotoniny, która wpływa na samopoczucie. Im więcej tym lepiej się człowiek czuje, a jak wiadomo to działa jak najlepszy środek przeciwbólowy. Więc wiesz, możemy sprawdzić czy to rzeczywiście prawda. - walczył o swoje! Nie mówił tonem profesjonalisty bowiem za bardzo trzymało się go rozbawienie jednak jest! Udało się! Dostał pocałunek, zamknął oczy i już już miał westchnąć z radości kiedy wszystko się skończyło zanim zdążył się nacieszyć. O nie, tak być nie może! Przesunął dłoń na jej kark i nachylał się do przedłużania pocałunku tak długo jak będzie trzeba, nie pozwoli tego przerwać, przecież to Dunbar. Musiał w końcu odpuścić i nie był tym faktem pocieszony. - Za mało tej serotoniny. - poskarżył się i zaciskał mocno usta aby nie śmiały się i nie psuły efektu. Jak już zdążyła go poznać to Jeremy nigdy nie kończył na jednym pocałunku. Nosiło go do znacznie większej ilości i z pewnością nadejdzie ten moment kiedy Lara będzie miała dosyć jego klejenia się. Co mógł jednak zaradzić? Ciągnęło go tak mocno w jej stronę, że nie mógł się oprzeć. Nie chciał się opierać i nie przeszkadzała mu świadomość, że są na dziedzińcu szkolnym gdzie co rusz mija ich grupa młodzieży. Zaskoczyła go swoją reakcją, aż się odchylił nieco w tył aby przyjrzeć się jej z dystansu. Dołączył do śmiechu acz trwalej królował na jego twarzy wyszczerz. Nie miał pojęcia co odpowiedzieć więc nic nie mówił, a nadrabiał to mimiką. - Zapewne zjawi się większość szkoły. - wzruszył ramionami bowiem nie robiło to na nim wrażenia i ba, to było oczywiste, że balu nikt nie przepuści.- Co? Grzeczna dziewczyna? Ty? Powtórz! Bo nie wierzę! - teraz zaczął podśmiewywać się pod nosem. - Sprowadźmy siebie dzisiaj na manowce i może zgorszymy młodsze roczniki? - w jego ciemnych ślepiach błysnęło rozbawienie kiedy próbował znowu dostać się do jej ust, policzka czy chociażby kawałka szyi, aby jednak złapać jeszcze parę pocałunków bo żył bez nich całe cztery straszne minuty. Zdecydował się na to właśnie w tym momencie kiedy mijała ich gromadka skotłowanych trzecioklasistów.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie miała najmniejszego problemu z tym, aby podjąć temat przekomarzania się. Było to dla niej czymś tak naturalnym, jak oddychanie, a przecież, skoro to było naturalne, to należało to czynić. A jeśli jeszcze weźmie się pod uwagę fakt, że w towarzystwie Dżemiego czuła się nader naturalnie, to wszystko to wychodziło tak jakoś samo z siebie, kompletnie niekontrolowanie. Parsknęła śmiechem kiedy wspomniał o serotoninie, czyli substancji wydzielanej rzekomo podczas całowania się. Lara wiedziała, że serotonina jest związkiem który zmniejsza nadpobudliwość i działa jak naturalny antydepresant. Kim więc była, aby zakazać Dunbarowi tego środka leczniczego? - Nie no, w takiej sytuacji to koniecznie trzeba sprawdzić tę teorię - zawyrokowała, jednak w porównaniu do gryfona, ona miała jakąś dziwną obiekcję przed publicznym uzewnętrznianiem niektórych emocji, w szczególności w Hogwarcie, gdzie mógł to zauważyć każdy przechodzący przez dziedziniec nauczyciel, a przynajmniej już kilku uczniów przyglądało im się z mniejszym bądź większym zainteresowaniem. Dlatego, kiedy przytrzymywał ją i nachylał się, żądając większej dawki zainteresowanie i serotoniny jednocześnie, tylko parsknęła śmiechem i pozwoliła sobie na jeszcze jeden pocałunek, dając mu w nim znacznie więcej niż dotychczas. Przymknęła oczy i przesunęła swoją wolną dłoń na jego włosy, zanurzając w nich palce by po chwili spróbować się odsunąć i znów parsknąć śmiechem. Jak to możliwe, że w jego towarzystwie śmiała się więcej niż w przeciągu ostatnich kilku miesięcy? Nie znajdowała wyjaśnienia na ten stan rzeczy... Natomiast dziwna myśl zawitała w jej głowie, która zmyła uśmiech z jej twarzy. Próbowała jednak być dzielną aktorką i nie dać po sobie poznać, że coś ją ruszyło. Zamiast tego zapytała o coś, co od dawna siedziało w jej głowie, a czego bała się do tej pory powiedzieć na głos. - I ty tak się nie boisz iść ze mną na bal przed większością szkoły? - teoretycznie jej ton nie zdradzał żadnych emocji. Praktcznie było w niej ich od cholery i jeszcze więcej. Od dawna nawiedzała ją myśl, że nie była stereotypową dziewczyną. Miała więcej wrogów w tej szkole niż przyjaciół i nie specjalnie przejmowała się tym faktem. Ale kiedy pojawił się Jeremy i ich relacja zaczynała się robić bardziej zażyła, zastanawiała się, w którym momencie zacznie żałować swojego wyboru, w szczególności po ich bliższym kontakcie po ostatnim spotkaniu w dolinie. Chyba jednak liczył się z tym, że była jaka była i nie zamierzała się zmienić. Nie ukrywała niczego przed nim, tylko odpowiednio dawkowała informacje i sam już chyba zdążył zauważyć, że daleko jej do wzorca z wizzbooka, czy cholera wie skąd jeszcze. Uśmiechnęła się szeroko na myśl o zgorszeniu młodszych ludzi, których w Hogwarcie było pod dostatkiem. Nawet teraz grupka takowych wymownie spoglądała na przytulających się Dżemiego i Larę. Dziewczyna powiodła za nimi wzrokiem po czym wróciła spojrzeniem w stronę gryfona. - Może to nie takie strasznie, skoro nie ma nauczycieli w pobliżu - mruknęła, szczerząc zęby w jego stronę. I znacząco ułatwiła mu próbę pocałowania, bo po prostu ochoczo wystartowała ze swoimi ustami w jego stronę. Co z tego, że był ubrany jak mumia i umalowany tak komicznie jak to tylko możliwe? Żebrał o miłość, więc chyba powinna mu ją w tym momencie ofiarować. W innym wypadku jeszcze niedobór serotoniny wprawi go w depresję i Lara miałaby mieć go na sumieniu... Wolała w takim wypadku zapobiegać niż leczyć.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Sam fakt, że pomagał przy organizacji balu, na który nie dane mu będzie pójść, był dość dołujący, jednak to świadomość samotnego wieczoru i nocy, pustego łóżka i chłodu sprawiała, że uśmiech wciąż odklejał mu się od ust, niezależnie od tego ile razy nie próbował go znów tam przyczepić. Irracjonalny strach łapał go na myśl, że dzisiejsza pełnia miałaby być inna, silniejsza; że to właśnie w Noc Duchów, Halloween czy jak jeszcze można nazwać dzisiejszy zmierzch, mają na powierzchnię wyjść wszystkie upiory, które w leśnej dziczy będą polować na jego Wilkołaka. Demoniczni kłusownicy, których nie da się przygnieść do ziemi i zagryźć, ścigający Mefisto za popełnione zbrodnie. Nic więc dziwnego, że cały dzień chodził podminowany, niecierpliwiąc się z każdą kolejną godziną i nowym zadaniem, myślami będąc już od rana w Wilczej Norze, chcąc pożegnać się tak, jakby Niebieski Księżyc miał być tym ostatnim, co chwila jednak będąc wyrywanym ku rzeczywistości przez prowadzonych pierwszorocznych z jarmarku w Hogsmeade do ich hogwarckich komnat. - Na Merlina, Ben, mówiłem, żebyś nie ciągnął jej za ogon. Jeszcze raz i sam Ci dorobię ośli tylko po to, żebyś mógł zrozumieć jak to... - urwał stopniowym ściszeniem, wykręcając się już w stronę podejrzanie rozchichotanych dziewcząt, zaraz podążając za ich wzrokiem, by natrafić na widok mumii pożerającej jakąś zgrabną dziewczynę. Szybko pogonił uczniów w stronę dormitorium, rzucając jeszcze jakąś drobną groźbą, że zaraz przyjdzie ich przeliczyć, skoro mają dziś wieczór zakaz opuszczania pokoju wspólnego i z ogromną dynią pełną piegusków wykręcił się w stronę obściskującej się pary, mało subtelnym w swoim braku cierpliwości odchrząknięciu dopominając się o choćby minimum uwagi, aż nazbyt dobrze wiedząc jak trudno jest oderwać się od rozgrzewającej krew w żyłach bliskości. - Ej, jest pełno lepszych miejsc na czułości w Hogwarcie, więc z dziedziń- Jerry? - urwał gwałtownie, rozpoznając przyjaciela i odruchowo uśmiechnął się szerzej na myśl "no mogłem się domyślić", zaraz gubiąc uśmiech w uświadomieniu sobie, że to nie powinno niczego zmieniać i jako prefekt naczelny wciąż powinien ich upomnieć. Przeskoczył nieco zmieszanym spojrzeniem jasnych tęczówek między Gryfonami, będąc niemal pewnym, że z jasnowłosą minął się już kiedyś na łamaniu regulaminu nikotyną, łatwo zapamiętując wyróżniające się wśród uczniów kolczyki. - Nie no, serio, nie w takim miejscu i nie gdy akurat grupy dzieciaków tędy przechodzą - zaczął znów, unosząc ściągnięte brwi, które bezczelnie zdradzały jego nerwy przy strofowaniu kogokolwiek lepiej mu znanego, zaraz już unosząc w ich kierunku nieco wyżej trzymaną dynię. - Proponuję pieguska i kontynuowanie w bardziej ustronnym miejscu. Albo wręcz przeciwnie - na balu.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
W takiej sytuacji nawet Irytek nie zyskałby pełnej uwagi kiedy Jeremy zajął się poprawą krążenia krwi pod skórą ust dziewczyny. Tym bardziej nie uważał, że robią coś złego. Młodsze roczniki mogą być co najwyżej zażenowane, spłoszone bądź zawstydzone, a Jeremy jest już ostatni rok na studiach i poprzez ten fakt pozwalał sobie na naciąganie paru zasad. Minę miał rozanieloną, a jego ślepia wypełniało błogie szczęście kiedy tak Lara śmiała się tuż obok i nie przypominała siebie sprzed dwóch miesięcy. Nie było cienia w jej oczach, uśmiechała się tak szczerze iż czyniło to ją piękną w jego oczach. - Dlaczego miałbym się bać...? - to było już dziwne, aż na moment otrzeźwiał z tego słodkiego amoku i przyjrzał się dziewczynie uważniej. Wpatrywał się w jej oczy i wpatrywał, próbował wyczytać z niej co za tym pytaniem się ukrywa, bo wszystkie znaki na niebie i na ziemi mówiły jasno, że jest tutaj drugie dno. - Chętnie wszystkim pokażę moją osobistą szyszymorę. Będą usychać z zazdrości. - zakomunikował ot, na wszelki wypadek bowiem odnosił wrażenie, że Lara potrzebowała takich słów. Nie był pewien dlaczego, ale nie zaszkodzi zapewnić, że dla niego nie stanowi to problemu. Może chodziło jej o to, że będzie to już niejako jedna z oznak, że między nimi jest coś więcej? Według Jeremy'ego było - zdecydowanie za dużo przestrzeni, a więc chwilę później już dobierał się do jej ust, a jego ramiona przysunęły ją do siebie nieprzyzwoicie blisko, a wszystko to przez Larę, która oczywiście zamiast go sprowadzić na ziemię i upomnieć to odpowiadała z nawiązką. Zacisnął mocniej powieki kiedy usłyszał wymowne "ej!", ale zaraz (po półtora pocałunku później) powiódł wzrokiem do właściciela głosu, który rozpoznał od razu. Posłał Skylerowi ogromny wyszczerz, aż dziw, że ten mieścił się na jego twarzy. - Sky! - objął Larę w pasie dając jej jasny znak, że nie zamierza odskakiwać jakby się właśnie oparzył. Z drugiej strony ciekaw był jak ona zareaguje, czy w ogóle pozwoli mu na jawną poufałość tylko tym razem na oczach przyjaciela. - Jak zaczęliśmy to było pusto. To ich wina. - bronił się dzielnie ale cały czas z uśmiechem od ucha do ucha, bo przecież to Skyler, a tego człowieka należy nosić na rękach za jego umiejętności. Roześmiał się. - Pieguska nigdy nie odmówię, a z tym balem to myślimy identycznie. - zerknął na dziewczynę aby sprawdzić czy nie jest przypadkiem absurdalnie speszona. Skinął jej głową, by podeszli do perfekta Puchonów. - Poznaj moją towarzyszkę zbrodni i przyszłą szyszymorę, Larę. Lara, poznaj zajebistego i najlepszego kucharza na świecie, mojego byłego współlokatora i cudownego dokarmiacza bez którego musiałem kupić kartę stałego klienta w McMagic. - z premedytacją zrobił mu solidną reklamę. Niechętnie zakodował sobie w myślach, że póki co koniec z pocałunkami. Sięgnął do dyni po pieguska i pochłonął go jednym kęsem.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Musiała przyznać, że ładnie wybrnął z bagna na które trochę nieświadomie go wepchnęła. Jakoś tak jej się milej na sercu zrobiła, kiedy usłyszała to, co jej powiedział. Bo mimo wszystko, gdzieś tam z tyłu głowy pojawiała się jej myśl, że już za chwilę, dotrze do niego, jak to wszystko jest głupim i uzna, że jednak nie powinien się z nią więcej widywać. Uśmiechnęła się na te słowa a więcej grzechów nie zdążyła spamiętać, bo zwyczajnie wrócili do kontynuowania przerwanego na chwilę bardzo ważnego zadania, jakim było całowanie się. Wystawiła tylko środkowy palce w jak jej się zdawało kierunku chichoczących trzecioklasistów i ponownie mocniej go przytuliła. I pewnie tuliła by go dłużej, gdyby nie jakiś tekst, który doleciał do jej uszu. Odwróciła się w stronę tego głosu, a widząc plakietkę prefekta na piersi chłopaka, dosyć niecenzuralnie wyraziła się odnośnie tego, co sądzi a propos spotkania, które im się trafiło. Skojarzyła, że chłopak już wcześniej upominał ją o nie do końca odpowiednie zachowanie w innych obrębach zamku, ale kompletnie nie spodziewała się, że akurat trafili na dobrego znajomego Jerry’ego. Od razu chciała się odsunąć, zachować bardziej stosownie, ale jak widać gryfon miał kompletnie inne plany. Rzuciła w niego wzrokiem, który dosyć wyraźnie komunikował: no chyba sobie ze mnie w tym momencie kpisz. Dla niej oczywistym było, że w obecnej sytuacji należało zachować chociaż pozory jakiejkolwiek przyzwoitości. Dlatego mimo wszystko spróbowała choć trochę się wyplątać z jego ramion i chociaż stanąć w bardziej odpowiedniej pozycji względem prefekta. Słysząc kolejne słowa Dżemiego, po prostu wykonała jeden, bardzo jednoznaczny gest, jakim było uderzenie się otwartą dłonią w czoło. – Dunbar, ogarnij się, serio – mruknęła z zamkniętymi powiekami modląc się o to, aby jednak już przestał. Podeszli do puchona i wsłuchiwała się w dalszy festiwal absurdu, jaki jej zaserwował. Wywróciła oczami, kiedy przedstawił ją chłopakowi, by po chwili zacząć patrzeć się bardziej intensywnie na Sky’a. – Czyli to o tobie słyszałam tyle dobrego – stwierdziła, przywdziewając na twarz delikatny uśmiech. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, celem odpowiedniego przywitania się i być może zatarcia złego pierwszego wrażenia, jakie mogła na nim zrobić teraz, bądź jeszcze jakiś czas temu, kiedy ją przyłapał na paleniu. – Lara jestem i nie wierz w nawet jedno słowo, jakie na mój temat powiedział, bo pewnie to kłamstwo – skwitowała tylko, wciąż delikatnie się uśmiechając. Miała szczerą nadzieję, że faktycznie będzie mogła za niedługo się oddalić, bo nie zamierzała palić na oczach prefekta, przecież nawet ona wyznanie jakieś granice.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przez chwilę pożałował, że nie ma z nim Yuuko, która z taką pewnością powiedziałaby coś o przyzwoitości i dyshonorze dla całej rodziny, albo Victorii, która ze swoją lodowatą precyzją wymierzyłaby konkretne strofujące parkę uwagi, ale nie. Był tutaj sam z tą swoją ciepłokluskowatością, z nerwami rozedrganymi od zmęczonego zmartwienia i wielką dynią słodkości. I tymi trzema aspektami potrafił ogarnąć całą swoją osobę, nie widząc w sobie nic więcej i przez chwilę nie patrząc na nic poza wymierzonym w stronę dzieci środkowym palcem. I choć przecież nie była to reakcja, z którą nie spotkał się nigdy wcześniej, tak jednak zmieszał się nieco, niemal fizycznie czując tę niezręczność, że powinien odebrać za takie zachowanie punkty. Powinien. Tak wiele rzeczy powinien i ich nie robi, lub wręcz przeciwnie, powinien czegoś nie robić, a robi. Gdyby sam sobie odbierał punkty za każde wyrwane z ust przekleństwo, za zatknięcie ich papierosem lub czymśtam jeszcze innym na p, to z pewnością pozbawiłby Puchonów połowy zdobytych punktów. Więc nie. Nie odbierał ich i teraz, uśmiechem strzepując z twarzy poczucie winy, ciepłym spojrzeniem przemykając po twarzy ledwo znanej sobie dziewczyny, by doszukać się w niej tych cech, które przyciągnęły do niej Jerrego. I złapał ten drobny zalążek ciepła, delikatny uśmiech pod czujnie błyskającymi oczami, samemu uśmiechając się już pewniej, gdy podrzucał trzymaną dynię nieco w górę, przekładając cały jej ciężar na lewą rękę, by prawą uścisnąć dłoń Lary, niemal instynktownie już wyrzucając z siebie tę słodką formułkę skylermiłomiciępoznać. - Oj to nie kłamstwo, jeśli w to wierzy - zaprzeczył rozbawiony, wciąż jeszcze kręcąc głową przez tę dunbarową wyliczankę pochlebstw. - Zresztą nawet jeśli nic by nie mówił, to całkiem sporo i tak sami pokazujecie - zauważył, nie panując nad zaczepnym drgnięciem brwi, a jednak jednocześnie próbując powrócić jakoś do tego, by po tej krótkiej wymianie zdań zostało coś nowego w tych dwóch gryfońskich główkach, wykorzystując chwilowo uwolnioną dłoń, by sięgnąć po różdżkę i zaklęciem zawiesić dynię w powietrzu. Odruchowo wygładził materiał białej koszuli na brzuchu, nieco nerwowo zerkając na zegarek na swoim nadgarstku. - Mogę na Was liczyć, że będziecie już grzeczni albo się przeniesiecie chociaż na jakiś korytarz obok? Muszę lecieć do dzieciaków, posprawdzać czy ich zbytnio nie natchnęliście i... - urwał krótkim cyknięciem niezadowolenia, gdy kątem oka dostrzegł jak rozchybotany jest zawieszony w powietrzu dyniowy kociołek, więc złapał go z powrotem w swoje dłonie, na niczym nie mogąc tak polegać jak na zwykłej mugolskiej sile. - I możesz już wyrzucić swoją kartę stałego klienta, bo mam dla Ciebie dobrą nowinę. Zmieniam pracę i będę siedział na kuchni. Mefisto otwiera bar i jestem pewien, że udałoby mi się załatwić Ci jakieś zniżki w abonamencie czy coś takiego - dodał powoli, ostrożnie ważąc każde słowo w zastanowieniu czy jego Wilk nie pogoniłby go zaraz za zarządzanie marketingiem Lumos, a jednak dość szybko machnął na to ręką, uznając, że i tak przecież stwierdzili, że to on nosi spodnie w tym związku. - W ogóle fajnie by było, jakbyście wpadli tam razem. Gwarantuję deser w gratisie - zasugerował, uśmiechając się cieplej, gdy wzrok przeskakiwał mu między Gryfonami w ciekawskim oczekiwaniu na jakąś reakcję, mając już nadzieję, że Mefisto wróci z pełni więc większych niż zwykle obrażeń i nie będzie wcale potrzeby opóźniać otwarcia wyczekiwanego tak długo lokalu. Przygryzł wargę, pozerkując z pewnym trudem na swój zegarek przez zagradzającą mu widok dynię, zaraz już żegnając się z przypadkiem spotkaną parką, życząc im dobrej zabawy na balu, co w ich przypadku okazało się zaskakująco łatwe i szczere, nawet jeśli drobna zazdrość ściskała mu boleśnie serce. - I na przyszłość polecam wyciszony pokój na piątym piętrze - rzucił jeszcze ciepłym pomrukiem, w tak typowych dla siebie niskich brzmieniach, zanim nie zniknął zupełnie w jednym z kamiennych przejść na dziedzińcu.
| zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
W tym duecie to Lara musiała być tą bardziej ogarniętą osobą, która w jakimś stopniu jest w stanie przystopować Jeremy'ego kiedy tego najdzie na amory - a zdarzało się to nader często jak to bywa w etapie zauroczenia drugą osobą. Ręce same się do niej kleiły, a więc gdy wyplątywała się z jego ramion to nagle dopadło go poczucie pustki, ale też było to niejako taki kuksaniec, aby nie wyobrażał sobie Merlin jeden wie co. Skwasił się na całą sekundę, ale zaraz na jego usta powrócił standardowy uśmiech. Nie przejął się nawet jej wymownym facepalmem. Halo, dziś jest Halloween! Nie zamierzał przejmować się pierdołami skoro już niebawem idą wywijać bioderkami na szkolnej imprezie. - Ja zawsze jestem szczery do bólu. - puścił oczko Larze, bowiem istotnie kłamstwa zdarzały mu się nader rzadko, a kiedy sam był kiedyś okłamywany... przez tego pana tutaj i pewnego Gallaghera to pamiętał jak poniosły go nerwy. Dawne dzieje! - Nie no, jak prefekt naczelny nakazuje to co ja mogę? - rozłożył ręce na boki i aby ukryć dziwne uczucie pustki zajął swoje dłonie zawijaniem bandaża już na karku. - Luzik, Sky. Póki co skończyliśmy. - dodał jeszcze, aby miał pewność, że to nie są rzucane słowa na wiatr. Nie patrzył też na dziewczynę w obawie tego co mógłby zobaczyć na jej twarzy. - Będę stałym klientem! - wyszczerzył się na wieści o barze. - Czekam na cynk kiedy go otworzy, niech mnie avada trzaśnie, nie mogę się doczekać. - jego entuzjazm był autentyczny jak cały Jeremy, nie było w nim grama fałszu. Jak to będzie do przewidzenia z pewnością zajdzie do baru nie jeden raz. - To co, Lara? Skorzystamy z takiego zaproszenia? - zerknął na nią kątem oka i zawijał teraz bandaż na czole i pod oczami. Samemu szło to znacznie dłużej niż kiedy Nessa to zawijała niemal jak mistrzyni w swoim fachu. Kiedy Skyler już się zbierał to jeszcze uścisnął mu rękę i odwzajemnił równie ciepły uśmiech kiedy ten wędrował już w swoją stronę. Zawinął sobie brodę i usta, aby już go nie korciło podchodzić do Lary bardziej niż wypada. - Widzimy się wieczorem? - zapytał, a jego głos był już nieco przytłumiony przez warstwę bandażu. Zerkał na nią, ale nie tak intensywnie jak przed paroma chwilami. To wymowne wyplątanie się z jego rąk dało mu wiele do myślenia dlatego teraz już trzymał ręce przy sobie.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Mieli szczęście w zasadzie, że prefekt, który się im trafił, był jego dobrym kolegom. Lara wielokrotnie miała już mniej oraz bardziej nieprzyjemne spotkania z prefektami, ale jeszcze nigdy za to, że perfidnie obściskiwała się na samym środku szkolnego dziedzińca. Miała ochotę się śmiać z tego powodu, bo serio nie przypuszczała, że doczeka takich właśnie dni w swoim życiu. A tymczasem, proszę bardzo, wszystko się zmieniało więc i pojawiały się nowe, ciekawsze i mniej ciekawe doznania. Na szczęście Jeremy chyba nie obraził się na nią za to odsunięcie się i chęć sprawiania pozorów poprawnego zachowania. A przynajmniej pozostawało jej w obecnej chwili mieć taką właśnie nadzieję. Słuchała ich dalszej wymiany zdań, nie do końca wiedząc, czego konkretnie dotyczą szczegóły, ale wyłapując ogólny kontekst rozmowy. Uśmiechnęła się, bo zamiast zaproszenia do restauracji spodziewała się punktów ujemnych. Bardzo przyjemny zwrot akcji, nie ma co! - Jasne, że tak. To będzie czysta przyjemność mieć świadomość, że gotował dla nas prefekt naczelny szkoły - uśmiechnęła się szerzej w kierunku puchona, który za chwilę ruszył przed siebie. Odwróciła się w stronę Dunbara, który w tym czasie niemal całkowicie znów zamaskował swoją twarz tak, że na powrót stał się zranioną przez nią fizycznie mumią. -Widzimy się - stwierdziła, uśmiechając się w jego stronę znacznie czulej, niż powinna to zrobić. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że naprawdę czuła pewnego rodzaju ekscytację na myśl, że pójdą na tą imprezę razem. -Myślę, że to będzie naprawdę dobra impreza - dodała jeszcze po czym podeszła do chłopaka, by pocałować jego zabandażowany już policzek. Po czym odwróciła się i ruszyła w stronę dormitorium. Czas najwyższy rozpocząć odpowiednie przygotowania do straszenia wszystkich tego wieczoru!
/Zt. x2
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jedyną częścią ciała pałkarki, twardszą od jej pięści, było jej serce. Trzeba było mieć w sobie ten wybiórczy brak empatii, który umożliwiał słanie ciężkich tłuczków w kierunku innych ludzi. Ten brak empatii wyszedł właśnie w tym momencie. Wściekła, rozczarowana i przeraźliwie w tym wszystkim samotna, odcięła się od wszelkiego ciepła, które w niej dogorywało. Cisnęła przyjaciółką o ścianę, jakby ta była treningowym manekinem, zacisnęła dłoń na miotle, aż zbielały jej ranne kostki i nasunęła na oczy gogle miotlarskie. Zaczęła płakać i nie chciała, aby ktokolwiek to dostrzegł. Szła więc przed siebie na dziedziniec, nie oglądając się za siebie. Słyszała krzyki przyjaciółki, ale nic sobie z nich nie robiła. Chciała po prostu wsiąść na miotłę i odlecieć gdzieś w pizdu. Arla potrafiła jednak uderzać w czułe struny.
Życie to nie tłuczek, kurwa!
Momentalnie przystanęła i odwróciła się na pięcie.
- Dzięki Bogu za te gogle – pomyślała, pociągając lekko nosem. – Życie to jest tłuczek, kurwa! Może kiedyś to zrozumiesz, choć wątpię! W zamku Armstrongów nie uczą takich rzeczy! – wykrzyczała przyjaciółce w twarz, po czym raz jeszcze ją popchnęła i zrobiła kilka kroków do przodu. Teraz mogła usiąść normalnie na miotle i odlecieć. A tak jej się przynajmniej wydawało. Armstrong skoczyła na nią znienacka i zrzuciła ją z „Boydena”.
Wylądowały na trawie, choć lądowanie Brooks nie było tak przyjemne, jak to Szkotki. Jej plecy spotkały się z mokrą ziemią, a do tego została przygnieciona ciężarem Arli. Okulary zsunęły się z oczu dziewczyny, odsłaniając błękitne białka, kiedy tak krzyczała jej w twarz. W tym momencie okazało się, że pałkarki są jak Saiyanie. Wydaje się, że nie mogą być już bardziej wkurwieni, a ostatecznie przechodzą jakimś cudem na wyższy poziom. Tak samo było z Brooks. Jej wkurw osiągnął poziom nieznany ludzkości. W jej sercu nie było w tym momencie współczucia. Była żądza mordu. Momentalnie zrzuciła z siebie przyjaciółkę, która z impetem wylądowała na plecach.
- Ćpaj więcej, to na pewno będziesz się zachowywać normalniej! – wykrzyczała, stojąc nad nią. – Rozpuszczona szlachcianka i jedynaczka! Każdy musi skakać wokół Lady Armstrong, bo jak jest inaczej, to szafot. Pierdol się! – Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i ruszyła w kierunku miotły.
Jak to możliwe, że sytuacja przerodziła się w coś takiego, w tak zaskakująco krótkim czasie? Tego nie potrafiłby rozgryźć sam Merlin.
- Głupia Arla. Głupia, głupiutka Arla. Rozsypała się jak domek z kart. Tępa suka – przeszło jej przez myśl, kiedy przekładała nogę przez nimbusa. Zdjęła na chwilę gogle, przetarła mokre oczy rękawem i ponownie skryła je za miotlarskimi szkłami.
Gdyby porównać jej minę do jakiegoś zwierzęcia, to można by powiedzieć, że Arla wyglądała w tym momencie jak wyjęta z wody ryba. Z szeroko otwartymi oczami i ustami dziwiła się ze swojego położenia. Odpowiedź Brooks nie zrobiła na niej wrażenia, bo nie wykrzyczała w jej stronę tłuczkowego porównania po to, żeby o nim dyskutować. Jeżeli Julia miała jakieś wady - a tych, mimo wszystko, Arleigh nie dostrzegała zbyt wiele - to można było wśród nich wymienić nazbyt poważne podejście do wszystkiego. W tym do życia. - O czym ty pierdolisz? - Odfuknęła, stając na chwilę w miejscu. - Przypominam ci, że jesteś czarownicą, Julio Brooks, możesz poradzić sobie z każdym swoim problemem machnięciem różdżki, nieważne, czy mieszkasz w zamku, czy w kamienicy. - Było to dla niej oczywiste i wierzyła w to, co mówi, chociaż równocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że nie myślą w tej chwili tymi samymi kategoriami i nie nadają na tych samych falach. Kiedy Brooks zrzuciła ją na bok, błyskawicznie podniosła się do pionu i ruszyła za nią. Deszcz przybierał na sile, wiatr dął jej w twarz, włosy oblepiły się wokół całej twarzy, ale tylko dodawało jej to sił. Czuła się jak podczas porannej przebieżki po przydomowych wzgórzach. Czuła, że ma tę moc. A może to zasługa eliksiru? - O, no przepraszam, że próbowałam sobie jakoś poradzić z twoim bezpardonowym spierdoleniem! - Wydarła się, a kiedy usłyszała tekst o szlachciance, złapała miotłę za witki i gwałtownie szarpnęła całością do tyłu. Miotła posłusznie cofnęła się o kilka stóp, zawadzając trzonkiem o ziemię i zrzucając z siebie jeźdźca. Arla w głębi ducha była rozbawiona faktem, że już drugi raz w ciągu kilku minut sprowadziła Julię na glebę. Ale nadal nie tak nisko, jak ty mnie, powiedziałaby jej, gdyby nie fakt, że nie sądziła, że ta zrozumie. - Takie to dla ciebie ważne? Gdzie mieszkam? Co to kurwa zmienia? - Podeszła do niej, kiedy była jeszcze na ziemi. Zwalczyła odruch podania jej ręki. Nie dzisiaj. Nie teraz. - Myślałam, że ważniejsze jest to, kim ty dla mnie jesteś, a nie, kim ja dla ciebie. - Prawie ją kopnęła, już spinała mięśnie w nodze, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Tupnęła tylko, jak małe, obrażone dziecko. Owinęła się ciaśniej szlafrokiem. Było jej strasznie zimno. Na nogach miała japonki, pod szlafrokiem dresowe spodenki i cienką koszulkę. Dopiero teraz poczuła, jak marznie. - Mówiłaś, że mnie nie zostawisz. Obiecałaś. Każde kolejne słowo wypowiadała coraz ciszej, a wiatr wiał chyba coraz silniej. A może to słuch jej się wyostrzał? Było to jedno z działań ubocznych, ale efekt był iście dramatyczny. Miała wrażenie, że całe niebo wali im się na głowy, ciemniejąc i zrzucając na nie hektolitry wody. Już wiedziała, że nieważne, co się stanie, zapamięta ten obraz. Zamkowy dziedziniec, wściekłą ulewę, jeszcze bardziej wściekłą Brooks, pustkę, rozpacz. Zagryzła dolną wargę i usiadła na ziemi, nie bacząc na błoto i wodę. Chwyciła za miotłę Brooks i przytuliła się do niej, uniemożliwiając Julii wejście na nią. - Ta jebana miotła jest dla ciebie ważniejsza, niż ludzie. - Wycedziła, unosząc wzrok na Julię. Zmrużyła oczy. Cholera, zgubiłam okulary. - Gdyby coś jej się stało, bardziej byś się przejęła, niż... Kimkolwiek. - Mówiła powoli i łapała oddech pomiędzy każdymi dwoma, trzema słowami, próbując zapanować nad wybuchem płaczu. Znowu poczuła, jak ogarnia ją rozdrażnienie. - Oh, zdejmij te jebane gogle i spójrz mi w twarz! - Machnęła reką w jej stronę, jak gdyby chciała jej dosięgnąć, ale palce zacisnęły się na powietrzu. Nie chciała wstawać. Trzymała miotłę. Nie da jej odlecieć. Nie po raz drugi.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Droga do miotły przypominała Krukonce tę, którą musiał pokonać Jezus na Golgotę. Nie było spokoju. Nie było spokojnych kroków ku wzgórzu. Były ciskane z każdej strony pociski, pod postacią Arlowych słów. Starała się puszczać mimo uszu, ale przychodziło jej to niezwykle trudno. Była zbyt pobudzona. I była rozdarta. Z jednej strony chciała wsiąść na miotłę i zostawić to wszystko za sobą. Z drugiej zaś czuła potrzebę, aby doprowadzić to końca. I zmiażdżyć rozkapryszoną szlachciankę w swych wiecznie zimnych dłoniach.
- Jesteś czarownicą, Julio Brooks! – Szła w kierunku miotły, przedrzeźniając Arlę zarówno słowami, jak i gestykulacją. Była jednocześnie wkurwiona i rozbawiona, co było dla niej całkiem nowym doznaniem. – Możesz sobie poradzić z każdym problemem machnięciem różdżki. – Zaśmiała się krótko, parskając głośno przez nos. Dalsza część rozmowy również nie zwiastowała przyjemnego i szybkiego końca. Armstrong zdawała się rozkręcać.
- Bezpardonowe spierdolenie? Czy ty jesteś normalna? Ile ty masz lat? Nie mogę opuścić szkoły na dwa tygodnie, bo ty postanowisz nagle zachlać i zaćpać się na śmierć? Zajebiste podejście, serio! I Solbergowi też pogratuluję głupoty – parsknęła na koniec jak dzik, który stara się opanować umysł przed ostatecznym atakiem. Julia jednak nie kontynuowała. Zamiast tego poprawiła gogle i zacisnęła dłonie na trzonku miotły. Nie uleciała jednak daleko. Szkotka postanowiła bowiem złapać za witki „Boydena”, przez co Brooks wylądowała twarzą w glebie.
- Pojebało cię – wychrypiała wściekle, podnosząc się na kolana. – No pojebało cię – dodała z niedowierzaniem, starając się stanąć na nogi, co przy tak mokrym i śliskim gruncie, nie było łatwe. Może właśnie dlatego, wylądowała ciężko na tyłku, wprost w kałuży. Chwilę później zmierzyła się ze wzrokiem Arli, która wyraźnie powstrzymywała się od tego, żeby nie zasadzić jej kopniaka.
- Obiecałam! – stwierdziła żywiołowo i podniosła się do pozycji półsiedzącej. Teraz ich twarze niemal się stykały – I dotrzymałam słowa. Nie było mnie raptem dwa tygodnie, o czym ci zresztą napisałam w liście, a ty odpierdalasz jakieś dziwne akcje.
Z wysiłkiem podniosła się na nogi i ponownie usiadła na miotle. Tym razem Szkotka również nie dała jej odlecieć. Ponownie chwyciła bowiem „Boydena” za witki, czym wywołała u Julii dodatkową falę złości, choć wydawało się, że bardziej wkurwiona być nie może. Cóż, tylko ona wiedziała, ile Nimbus przeszedł i dlaczego wygląda tak, jak wygląda. Bezpardonowo wyszarpała miotłę z rąk Arli. Nie wsiadła jednak na nią. Zamiast tego chwyciła w dalszą dłoń, z dala poza zasięgiem Szkotki.
- Jesteś taka jak każdy. Patrzysz tylko na siebie! – krzyknęła, zsuwając gogle i odsłaniając zapłakane oczy. – Nic, tylko ja, ja, ja. Rozpuszczona szlachcianka! Przez cały czas myślę tylko o domu, drużynie, tobie i całej reszcie innych ludzi i ich problemach, a kiedy ja postanowię wyrwać się na dwa tygodnie i zająć sobą, to robią ze mnie egoistkę! I jeszcze rozprawiają po kątach, że biorę testosteron. Zajebiste miejsce do życia, nie ma co! I ty! I do tego wszystkiego jeszcze ty. Myślałam, że tylko tobą nie muszę się przejmować, to się nagle okazało, że postanowiłaś wjebać łeb do dupy i nawet nir pomyślałaś o tym, że ćpanie i chlanie to nie jest wartościowy sposób na spędzanie czasu wolnego. Brawo, Armstrong, brawo. Twoi starzy muszą być dumni. Powinni ci pierdolnąć złoty posąg przed zamkiem. "Arleigh Armstrong. Pół Szkotka. Pół szkocka".
Nie czekając na żaden ruch czy słowo ze strony koleżanki, sięgnęła odruchowo po różdżkę. Dwukrotne zrzucenie z miotły nie pozostawiało bowiem złudzeń, że na pogadance się nie skończy.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Wto 1 Gru 2020 - 11:11, w całości zmieniany 1 raz
Nie chciała, żeby Julia wyrwała jej miotłę, a mimo wszystko, musiała jej na to pozwolić. Była mokra, była brudna, była cała w trawie i błocie. Prezentowała się jak siedem nieszczęść, jak siedem horkruksów, jak siedem ćwierci od śmierci. I tak też się czuła. Bo była całkowicie bezsilna. Z jednej strony, uszło z niej już wiele negatywnych emocji i teraz potrzeba przytulenia się do Brooks chwilowo przewyższała chęć mordu. Z drugiej strony, prosta myśl czy emocja mogła na nowo rozbudzić w niej wściekłość. Czuła to, chociaż teraz dominował żal. Jesteś taka jak każdy. Patrzysz tylko na siebie! Też płakała. Arli była tego pewna i w głębi duszy zrobiło jej się przykro. Łatwiej było się wkurwiać na złą Brooks, niż na smutną Brooks. Jeżeli ona tak wygląda, to co ze mną, przemknęło jej jeszcze przez myśl. Julia się trzęsła. A ona sama? Chyba też. Uśmiechnęła się mimowolnie, słysząc wstawkę o pomniku. Była naprawdę śmieszna. Chociaż w tej chwili czuła się raczej jak pół Szkotka, pół gówno. - Tobie powinni pierdolnąć. - Burknęła tylko i przeszła na czworaka. Zobaczyła, że Brooks ma w ręku różdżkę, ale nie obchodziło jej to. Wyciągnęła rękę do przodu i złapała ją za nogawkę. Pociągnęła lekko. Nie pozwoli jej się oddalić. Ani na krok. Jak się pozabijają, to się pozabijają, ale z bliska. - Zostawiłaś mnie. - Powtórzyła mantrę, która obijała się w jej głowie przez ostatnie dwa tygodnie. - Zostawiłaś mnie w dniu, w którym stwierdziłam, że ci wierzę, że mnie nie zostawisz. - Szeptała, nie mogła się już silić na krzyk. Nadal mocno trzymała Brooks za nogawkę, drugą rękę oparła na rozpaćkanym paszteciku dyniowym. Siorbnęła nosem i cała podciągnęła się do Julii, owijając się jej wokół łydki. - Zostawiłaś mnie. Zostawiłaś mnie. Zostawiłaś mnie. - Powtarzała, kiwając się leciutko, wpijając palce w jej spodnie, opierając czoło o jej kolano. Wszystko, co usłyszała, było prawdą. Zachowała się jak ostatnia gówniara. Poszła drogą na skróty. Znalazła sobie substytut, w postaci dobrej zabawy i taniego odlotu z Solbergiem. Robiła z siebie ofiarę. Chciała zwrócić na siebie jej uwagę, chociaż nie było to jedynym, ani nawet nadrzędnym celem. Czuła się zdradzona i zostawiona. Zareagowała autoagresją i niczym nieuzasadnioną rozpaczą. Czy wynikało to ze szczerości uczucia, jakim ją obdarzyła, czy wręcz przeciwnie, z niedojrzałości i emocjonalności, które wyparły rozum i logikę? Na dłuższą metę, to się wcale nie wykluczało. - Nie puszczę cię. Nie puszcze cię. - Nie zdawała sobie sprawy z tego, że mówi to na głos. A może wiatr zagłuszył jej słowa?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Okazało się, że Arla doszła w końcu do porozumienia z własnym rozsądkiem. Wszystkie znaki na ziemi wskazywały, że różdżki nie pójdą w ruch. Przynajmniej tym razem. Julia przyglądała się z pewnym zażenowaniem, jak Szkotka na czworakach czołga się w jej kierunku i chwyta ją za nogawkę mokry jeansów. - Nikogo nie zostawiłam – wycedziła chłodno przez zaciśnięte usta. - Jak ktoś kogoś zostawia, to już nie wraca. A ja wróciłam. I nawet napisałam, kiedy wrócę.
Szarpnęła nogą, starając wyrwać się z uścisku, jednak Armstrong złapała ją mocno i nie zamierzała puścić. Zamiast tego kiwała się lekko i oparła głowę o kolano Brooks. Wyglądała żałośnie. Z ust ciekła jej krew, która mieszała się z ciężkimi kroplami deszczu i równie ciężkimi łzami. Do tego była brudna i mokra. Julia nie była pewna, co w tej chwili czuje. Gdzieś tam w głębi serca współczuła dziewczynie. Te pozytywne uczucia przyćmione były jednak przez smutek, żal i coś na kształt nienawiści. W tym momencie była święcie przekonana, że Armstrong zasługuje na wszystko, co ją spotkało. I na dużo więcej.
- Pierdolona drama queen – pomyślała, szarpiąc nogawką, bezskutecznie. – Wstawaj. Przestań przynosić sobie wstyd– warknęła, chowając różdżkę do tylnej kieszeni spodni.
Deszcz z każdą sekundą zacinał coraz mocniej. To, co przed paroma chwilami było zwykłą mżawką, przerodziło się w pełnoprawną ulewę – zimną i wietrzną. Obie więc drżały, tylko częściowo od nadmiaru emocji.
- Wstawaj, Armstrong! – krzyknęła i wbiła w nią wściekłe spojrzenie. Widząc, jak nisko upadła przyjaciółka, była gotowa postawić ją na nogi za wszelką cenę, choćby miała przy tym użyć siły. – Gdzie się podziała Twoja duma i szacunek do siebie? WSTAWAJ, KURWA! – złapała ją za poły mokrego szlafroka i brutalnie szarpnęła nią do góry.
W tej chwili liczyło się dla niej jedno: że ją trzymała. Była przekonana, że w chwili, kiedy tylko ją puści, Brooks wsiądzie na miotłę i spierdoli. A nawet jeśli nie była tego pewna, to tego właśnie się bała. Strach był dominującym dla niej uczuciem w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Nie chciała przyjąć do wiadomości jakiegokolwiek tłumaczenia, jakiejkolwiek logiki. Zbyt głęboko zabrnęła w niepewność, przerażenie, poczucie niezasłużonej krzywdy, żeby teraz tak po prostu wstać, uśmiechnąć się, otrzepać i udawać, że nic się nie stało. Gwałtownie uniosła twarz do góry, spotykając się z Julkowym spojrzeniem. Przybrała możliwie zaciętą, zdecydowaną minę. Nie mogła przecież ciągle wyglądać, jak zbity szczeniaczek. - Jaśniepani zostawiła liścik. Jak samobójca. Wielkie dzięki. - Wycedziła powoli i mocniej zacisnęła się wokół jej nogi. Cały czas patrzyła jej w oczy, chociaż bladoszare światło sączące się z nieba i równie ostry deszcz zmuszały ją do mrużenia powiek. Woda i chłód nawet jej już nie przeszkadzały, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że będzie musiała wybłagać w skrzydle szpitalnym kilka flakoników eliksiru pieprzowego. Wstawaj. Przestań przynosić sobie wstyd. - NIE! Wtedy odlecisz! - Wydarła się w eter i rozryczała się całkiem, słysząc własne słowa. Całe opanowanie, jeżeli można w ogóle mówić o jakimś opanowaniu w tych okolicznościach, poszło w cholerę. Duma i szacunek do siebie? Litości. - NIE. - Powtórzyła, ale powoli i niechętnie podniosła się, cały czas trzymając Julię za nogę. Najpierw usiadła na kolanach, potem podniosła się delikatnie i nie mogąc już schylać się do brooksowego kolana, złapała Julię za rękę. Stała tak chwilę i po prostu patrzyła się na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciała, żeby coś jej się stało i chciała, żeby było, jak przed wyjazdem. Ale za każdym razem, kiedy jej tok myślenia kierował się w którąś ze stron, obierał scenariusz wojenny czy ugodowy, wtedy jakiś głos w jej głowie przypominał jej o argumentach przemawiających za drugą opcją. I tak tkwiła, pośrodku, w nieładzie, niezdecydowana, mokra, zakochana, wściekła, beznadziejna. Pociągnęła nosem, ale nie mogła nawet obetrzeć twarzy rękawem. Obiema dłońmi trzymała Brooks za nadgarstek i za nic w świecie nie chciała jej puścić. - Pójdziemy do wspólnego? - Zapytała cicho, skupiając wzrok na włosach Julki, żeby nie patrzeć jej w oczy. Na tę chwilę przegrała pojedynek na twarde spojrzenia. Przejechała językiem wzdłuż łuków zębowych. Wszystkie był na miejscu, więc ta krew, to chyba jednak był język...
Zadanie dla Klubu Magicznych Wyzwań Kości:4 - Irytek ma mnie w nosie
Zima zdecydowanie zagościła na dobre w całej Wielkiej Brytanii, tym samym nie siląc się na to, aby ominąć Hogwart. I dobrze, Robin Doppler uwielbiała ten magiczny czas w ciągu roku, kiedy to śnieg sypał bardzo gęsto, tworząc przeurocze, białe czapy na wszystkim, co tylko był w stanie ogarnąć. Wyglądało to po prostu przepięknie. W bieli wszystko prezentowała się lepiej i choć normalnie wolała zdecydowanie cieplejsze klimaty, tak dla tak cudownych widoków, była w stanie przełamać swoje radykalne zasady. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko znalazła chwilę wolnego w swoim bardzo napiętym grafiku zdarzeń, po prostu musiała skorzystać z tej okazji. Ubrała wygodne, ciepłe trapery, odpowiednie spodnie, gruby, wełniany sweter i kurtkę. Na to narzuciła jeszcze szal autorstwa jej babci i wełnianą czapkę. Nawet w lochu było jej zdecydowanie za ciepło, ale nie przejmowała się tym faktem. Zaraz zamierzała wyjść na mroźne powietrze i musiała być na to odpowiednio przygotowana! Przywdziała jeszcze szeroki uśmiech na ustach i opuściła dormitorium. Szybko wspinała się po schodach, gotowa czym prędzej wyjść na szkolny dziedziniec. Miała w palnie ulepić wielkiego bałwana! A jeśli sytuacja na to pozwoli, zaatakować śnieżnymi pociskami niczego się nie spodziewających pierwszoroczniaków, posyłając w ich stronę lewitujące śnieżki. Wszystko szło wspaniale. Jednak w pewnym momencie, jak to zazwyczaj miało miejsce w przypadku Robin, plan posypał się w cholerę. Kiedy stawiała pierwsze kroki na szkolnym dziedzińcu, zdecydowanie zbyt późno zarejestrowała dwa fakty: po pierwsze, jej buty jednak nie były tak idealnie przystosowane na panującą pogodę, a po drugie, niemalże cały dziedziniec był cholernie oblodzony! To spowodowało, że kiedy szła ze zbyt dużą prędkością, poślizgnęła się i jak nie rąbnęła tyłkiem o bruk… Zaklęła siarczyście, słysząc za plecami jak kilku odważniejszych młodziaków postanowiło się z niej śmiać. Potrzebowała chwili, aby się podnieść. Po pierwsze było naprawdę ślisko i nie było to takim łatwym zadaniem, a po drugie, naprawdę bardzo mocno bolał ją tyłek. Jednak kiedy w końcu to zrobiła, od razu wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę. Wycelowała drewniany patyk w kierunku bruku, na którym stała i który był pokryty przynajmniej centymetrową warstwą lodu. Od razu rzuciła niewerbalnie zaklęcie fovere. Nie przestawała, pomimo tego, że po chwili stała w kałuży wody. Używała tego zaklęcia dalej, obserwując, jak woda zaczyna powoli parować, jednocześnie wysuszając cały bruk o średnicy dwóch metrów od miejsca, w którym stała. Zadowolona z efektów uznała, że powinna zrobić więcej. I tak, powoli stosowała to zaklęcie dalej, osuszając znaczną część dziedzińcowych ścieżek. Wiedziała, że wysuszenie ich do zera to najlepsze z możliwych rozwiązań. Wciąż panował wokół niej mróz, więc roztopiony lód szybko ponownie przybrał by swoją pierwotną strukturę. No, może znacznie wolniej i do tego czasu zdążyła by już uciec, jednak nie chciała, aby kogoś jeszcze spotkało coś podobnego do niej samej. Wolała zapobiegać, bo nie potrafiła leczyć… W końcu, zadowolona ze swojego dzieła, schowała różdżkę do kieszeni kurtki. Nie zwracała uwagi na innych uczniów więc nie wiedziała, co sądzili na ten temat. Poza tym, nie zamierzała się tym przejmować. Po prostu ruszyła w stronę grubej warstwy śniegu, spoczywającej na trawniku i zaczęła robić to, co pierwotnie zamierzała, czyli formować wielką, śnieżną kulę, która miała stać się podstawą dla jej bałwana. Nie zamierzała się tego dnia poddawać, nawet pomimo mocno obitych pośladków. Upadek nie był jej w tym momencie strasznym!
/Zt.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Wiosna, nareszcie! Słońce było o wiele łaskawsze i nie chowało się już za szarymi chmurami. Ptaki weselej świergotały, wiał cieplejszy wiatr, dzień był dłuższy, a człowiek miał więcej energii do życia. Bruno miał więcej energii do życia. Na zajęciach już tak nie wegetował, a pomiędzy nimi miał nawet ochotę na spacery dookoła zamku. Hogwart sam w sobie też wyglądał przyjaźniej, był jakiś taki mniej... ponury. A może po prostu zaczynał już za nim tęsknić? Bądź co bądź spędził w tej szkole połowę swojego życia. Szmat czasu, prawda? Nawet jakby szczerze i żywo nienawidził tego budynku, to pewnie i tak miałby do niego jakiś sentyment. A szczególne miejsce w sercu Gryfona na pewno zajmował dziedziniec. On sam był jak pulsujące serce Hogwartu. Codziennie przewalała się przez niego liczba uczniów i studentów liczona chyba w tysiącach. Nigdy nie był pusty - zawsze znalazł się choć jeden czarodziej siedzący na murku z książką lub inną gitarą różdżkową. Dziedziniec łączył najważniejsze punkty szkoły i ciężko było choć raz dziennie przez niego nie przejść. Tak jak on teraz. Pomiędzy jednymi zajęciami, a drugimi miał dość spore okienko, które zapewne mógłby spożytkować w bardziej kreatywny sposób, ale... tym razem wolał posiedzieć pomiędzy filarami, na murku, wystawiając twarz do słońca i delektując się lekkim, pachnącym wiosną, wiatrem. Raz po raz raczył się zimną colą w szklanej butelce i... tyle. Nic więcej nie robił. I to było w tym wszystkim najpiękniejsze.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Uważaj, bo odbiorą ci punkty za siedzenie na murze. Max wsparł się o kamienną ścianę tuż obok przyjaciela, przymykając przy okazji oczy, kiedy słońce dosięgnęło również jego. Splótł ze sobą palce obu dłoni, a później położył na nich brodę, łapiąc nieco głębszy oddech. Nie miał za bardzo, co ze sobą robić, nie chciał wracać do mieszkania, tylko po to, żeby później znowu teleportować się do wioski i wędrować na nowo do zamku, zanim będzie musiał wybrać się na popołudniową zmianę do pracy. Wyszedł z założenia, że prędzej, czy później znajdzie kogoś znajomego, do kogo będzie mógł otworzyć gębę, albo przynajmniej znajdzie w końcu czas na to, by spróbować pomówić z kartami tarota, których przecież od tak dawna nie ruszał, bojąc się, że za chwilę wpierdolą mu z wściekłości pół ręki albo zrobią coś podobnego. Wiedział oczywiście, czego bał się tak naprawdę, czemu nie chciał spoglądać w przyszłość, a jednocześnie zadawał sobie sprawę z tego, że już i tak wiedział, jakie czeka na niego gówno. O ile, rzecz jasna, już się nie spełniło, bo z pewną przykrością faktycznie można było go zawiadomić, że coś się w jego życiu pierdolnęło i skończyło. - Nie zdążyłem podziękować ci za prezent - mruknął, nie patrząc nawet na przyjaciela. - Miałem... Mam, trochę nasrane we łbie i nie jestem już taki zabawny, jak kiedyś, ale obiecuję, że muszkę założę we właściwym czasie - dodał, uśmiechając się kącikiem ust i w końcu spojrzał na starszego chłopaka, zastanawiając się, czy Bruno w ogóle wiedział, co się z nim działo, czy go to w ogóle interesowało, czy po prostu przeszedł obok tego odpowiednio spokojnie. Ostatecznie bowiem Max wiedział doskonale, że ludzie nie zwracali na niego zbyt wielkiej uwagi i właściwie nawet mu to szczególnie nie przeszkadzało, chociaż obecnie miał kurewsko wielką ochotę wykrzyczeć wszystko, co się z nim działo, miał ochotę wydrzeć się na całe gardło i pozwolić, żeby ten ciężar, jaki jeszcze niósł na barkach, ostatecznie z nich spadł, by ostatecznie rozpłynął się gdzieś w powietrzu i nigdy więcej nie powrócił. By jednak tak się stało, musiał sam na to zapracować.
Wzdrygnął się w pierwszy odruchu, gdy wyczuł obecność człowieka tuż obok siebie. A wyczuł w ostatnim momencie, na sekundę przed tym jak Max się odezwał. Słaby był z Brunka stróż, skoro dało się do niego podejść tak blisko bez szczególnego zakradania się. Może to przez to słońce? Na pewno. - Teraz to ja jestem szeryfem na tej dzielni. - mrugnął nonszalancko, z pewną dumą wskazując na odznakę prefekta przyczepioną do szarego swetra. Powinien jeszcze dodać, że jaki szeryf, takie osiągnięcia Domu, ale... to było dość oczywiste. Wystarczyło stanąć przy klepsydrach z kolorowymi kryształkami. Odwrócił się w kierunku kumpla, by lepiej się mu przyjrzeć, choć ten skutecznie unikał jego wzroku. Coś było nie tak. I jeszcze te dziwne podziękowania... Przecież to jasne, jak dzisiejsze słońce, że nie musiał mu dziękować za taki drobiazg. Zmarszczył czoło, ale nie odezwał się, dopóki Brewer nie skończył swojej tajemniczej (i nieco niepokojącej) wypowiedzi. Niestety... Bruno kompletnie nie miał pojęcia, co działo się z jego ziomeczkiem. Zaniedbał w ostatnim czasie zbyt wiele relacji - marny był z niego przyjaciel. Może właśnie teraz nadarzała się okazja, by zadośćuczynić swoje winy. - Podobno codziennie mamy być najlepszą wersją siebie. Ale to bullshit. Głupie pieprzenie z kolorowych gazet jak Czarownica czy jakiekolwiek mugolskie pisemko. - mówił, patrząc się bezpośrednio na Maxa, samemu mając skupiony i dość poważny wyraz twarzy - Masz prawo być i najgorszą wersją siebie, jeśli tylko nie masz siły czy ochoty na coś więcej. Masz prawo do podłego nastroju, nie zawsze musisz być tym śmieszkiem. Muszka zaczeka. - gdy skończył, spojrzał na butelkę coli i upił łyk słodkiego napoju, by dać chłopakowi chwilę wytchnienia i nie męczyć go swoim spojrzeniem. Gdyby był na jego miejscu, zapewne potrzebowałby przestrzeni i na pewno nie chciałby czuć presji. Choć martwił się o Maxa, choć chciał dowiedzieć się, co właściwie się z nim dzieje, to... wolał go nie przytłaczać. Tylko jak powiedzieć przyjacielowi, że może mieć w nim wsparcie, jednocześnie się nie narzucając? Było to trudniejsze niż opisywali w jakimkolwiek magazynie. Ale... jeśli będzie gotów, to o wszystkim mu opowie, prawda?
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Bycie nastolatkiem nie jest proste; życie bardziej niż ścieżkę pełną zakrętów i kłód spadających czasem pod nogi przypomina tor przeszkód przez który trzeba przebrnąć. Olivia nie sądziła, że kiedykolwiek jedna z nich przybierze postać Ślizgona, bo ten nie był ani osobą bliską brunetce ani też istotną w jej życiu. Nie rozumiała dlaczego, gdy tylko udaje się w objęcia Morfeusza chłopak nawiedza ją w snach i to jeszcze TAKICH snach, kiedy nawet nie myślała o nim w podobnych kategoriach. To wywoływało irytację Liv, ale sprawiało też, że zaczęła zwyczajnie unikać Eskila, zachowując się w jego stosunku po prostu dziwacznie. Oczywiście przygoda z harpią w tym wypadku była idealnym usprawiedliwieniem, tylko jak długo mogła się nim posługiwać skoro ostatnio rozmawiali o tym na wizie, a sprawa wydawała się być wyjaśniona? Rzadko kiedy myśli Gryfonki zaprzątała postać Clearwatera, dlatego kiedy tym razem skupiła je wyłącznie na nim zupełnie odrywając się od rzeczywistości kolejna fala złości zalała jej drobne ciało, sprawiając, że instynktownie mocniej zacisnęła długie place na podręczniku od transmutacji, prychając przy tym z niezadowoleniem; powoli brakowało jej zrozumienia dla samej siebie. Uderzając rytmicznie podeszwami o brukowaną kostkę przechodziła obok fontanny, kiedy jasne talerze oczu dostrzegły znajomą postać. Spojrzenia dwójki nastolatków spotkały się na ułamek sekundy, a zaraz potem jakby wystraszona Callahan przykucnęła, chowając się za kamienną konstrukcją w nadziej, że Ślizgona jednak jej nie dostrzegł. On zauważyć mógł jedynie zszokowaną twarz dziewczyny, która zwyczajnie wywoływała cichy śmiech, będący jawną oznaką rozbawienia wywołaną jej zachowaniem. Potem wszystko potoczyło się w zastraszającym tempie, kucając dostrzegł niewielką piłeczkę na którą wcześniej nie zwróciła uwagi, choć ta - wydawało się - domaga się atencji. Niewiele myśląc, kierując się wrodzoną ciekawością podniosła ją wydobywając z siebie krzyk przerażenia, kiedy uszy wypełnił huk, a sekundę później poczuła dziwne mrowienie na skórze. Nim zamrugała kolejny raz poczuła, jak coraz bardziej oddala się od ziemi, z którą jej stopy straciły kontakt. W tej samej chwili książka z głuchym odgłosem upadła na kamienie. Oczywiście Olivia od razu wpadła w panikę, wysokość nie była jej mocną stroną. Zaczęła się miotać, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co przed chwilą się wydarzyło. - Cholera. Nie proszę nie - jęk przerażenia opuścił usta dziewczyny, chociaż dla postronnych osób brzmiało to jak piskliwe, zupełnie niezrozumiałe odgłosy. Zupełnie nie panując nad trajektorią lotu wpadła na coś, a raczej na kogoś odbijając się i upadając na ziemię. - Ał, to bolało. Może tak trochę więcej uwagi - oznajmiła wyraźnie zła, łapiąc się za głowę, gdzie zamiast włosów wyczuła dziwny twór - Że co?! Gdzie moje włosy? Co się stało? - panika dziewczyny przybierała na sile, podniosła się, stając na krótkich, niebieskich nóżkach. Zadarła do góry głowę widząc przed sobą Eskila, który teraz jawił się jej niczym olbrzym. - Yyy…
kostka: 6 Niebezpieczny — podobny do kornwalijskiego ubarwieniem, jednak zamiast czułek ma żółte rogi.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Odkąd na niebie częściej pojawiało się słońce tak Eskila łatwo było spotkać na zewnątrz aniżeli na szkolnych korytarzach czy chociażby lekcjach. Chodził tylko na te "najważniejsze" oraz na te, których opuszczenie mógłby przypłacić dożywotnim szlabanem. Aktualnie siedział sobie z nosem w wizbooku i przeglądał strony sprawdzając co słychać u jego znajomych, a dokładniej rzecz ujmując miał nadzieję zobaczyć jakiś świeży wpis Robin albo Huntera z którymi nie rozmawiał od tygodnia i to było po prostu straszne. Nie zauważył Olivii bo po prostu się nie rozglądał. Dopiero krzyk i dziwny huk sprawił, że podskoczył w miejscu, upuszczając wizbook z kolan na podłogę. Dosyć szybko zlokalizował źródło chaosu, a więc w ostatnich sekundach zdążył zobaczyć przerażoną twarz... cóż, Olivii, której ciało ulegało bardzo dziwnej i poplątanej transmutacji. Z rozdziawioną buzią gapił się jak Gryfonka zmienia się w chochlika z dziwnymi rogami. I lata. Wisi. Dryfuje, wierzga łapkami i piszczy. Tak skamieniały siedział dobrą minutę i wtedy też w niego wpadła, uderzając go swoim ciałkiem w ramię. Zamrugał i gapił się na nią ogłupiały. - Eee czy ja dobrze widziałem? OLIVIA?! TO TY?! - wybałuszył na nią oczy i kucnął, opierając kolano o chodnik. Nic nie rozumiał z jej popiskiwania co było oczywistością bo choć połowicznie pochodził od magicznych stworzeń, to nie był w stanie się z nimi porozumieć. Wyciągnął rękę w kierunku dziwacznego chochlika, aby go delikatnie objąć w pasie i unieść bliżej swojej twarzy. - Nie no, nie wierzę. Nie możesz być Olivią. Może się naćpałem czegoś... albo śpię... - gadał do stworzenia i rozejrzał się po dziedzińcu jednak nie było tu nikogo kto mógłby potwierdzić, że wcale nie oszalał i oczy go nie kłamią. Wyprostował palce, pozostawiając chochlika-Olivię we wnętrzu swojej ciepłej dłoni i sięgnął po książkę transmutacji, aby sprawdzić czy jest gdzieś podpisana. - O kurwa, to ty! - bowiem tam znalazł jej nazwisko. Popatrzył znowu na stworzenie. - I co ja mam zrobić? Nie wiem czy umiem cię odczarować. Nie wiedziałem, że w ogóle tak można zaczarować! - o, gdyby podszedł do profesora Whitelight'a z Olivią... och, przecież wolał go unikać po tym jak go po pijaku niechcący zmacał. Nabrał powietrza do płuc i zastanawiał się co zrobić w takiej sytuacji.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Osobie, która nie radzi sobie zbyt dobrze z lataniem, a tym bardziej jeśli ma lęk wysokości nie powinny przytrafiać się tego typu przygody! To zdecydowanie był najgorszy żart losu jaki dotykał Oliv nie po raz pierwszym, jednak tym razem sytuacja była - głównie w odczuciu dziewczyny - dużo gorsza. Bycie chochlikiem i to jeszcze należącym do tych niebezpiecznych to jedna z gorszych wizja jaka mogła się ziścić, zwłaszcza, że jakiś czas temu istoty te opanowały Hogwart i były tępione. Wzdrygnęła się, czując jak oblewa ją zimny pot, nie chciałaby stać się ofiarą różdżki któregoś z kolegów tylko dlatego, że wyglądała jak magiczna istota za którą nikt nie przepadał. Oczywiście w przeciwieństwie do typowych chochlików nie miała zamiaru nikomu szkodzić, ale jak to wyjaśnić innym? Trajektoria lotu Liv w postaci skrzydlatego stworzenie była dokładnie taka jakiej można było się spodziewać - fatalna, pozbawiona logiki, wręcz tragiczna i zakończyła się uderzeniem w postać Ślizgona oraz jej upadku ma cztery litery, na których na pewno powstanie siniak. - Oczywiście, że ja! - unosiła głos, wyraźnie wkurzona, co widoczne było na jej chochlikowatej twarzy - powstały na niej grymas sprawiał, że wyglądała okropnie. - Nikt chyba nie ma takiego pecha, nie dość, że chochlik to jeszcze wpadłam akurat na ciebie, przecież to jakaś kpina - potok niezrozumiałych dla Eskila pisków opuścił wąskie usta Liv, która zaraz przytknęła do nich dłonie, zdając sobie co powiedziała, zupełnie zapominając, że ten jej nie rozumie. I tylko kolor jaki miała teraz jej skóra sprawił, że jawny obraz zawstydzenia nie wykwitł na policzkach. Widząc jak dłoń blondyna zbliża się do niej, zrobiła krok do tyłu, lecz ten i tak pochwycił drobne, chochlikowe ciałko, a kiedy czarne oczy spojrzały w dół, Callahan zemdliło. - Postaw mnie na dół, bo zwymiotuje, albo cię ugryzę - ostrzegła, pokazując ostre zęby. - I co cię tak bawi, hm? - zapytała, krzyżując ręce na piesi, w dodatku tupiąc nogą o wewnętrzną stronę jego dłoni, by miał świadomość, że jej się ta cała sytuacja zupełnie nie podoba. A po chwili zrezygnowana klapnęła na tyłku - I co ja mam zrobić? - zapytała, patrząc w jasne talerze oczu chłopaka, błagającym spojrzeniem w którym kryła się bezradność. Kątem oka zwróciła uwagę na swoją książkę. Tak mogli się porozumiewać! Podniosła się szybko, chwytając za jego palec wskazujący próbując go na kierować na książkę, jednak kiedy zbłądził ugryzła go, delikatnie oczywiście! - Weź otwórz tą książkę, matołku! - uniosła głos, ponownie próbując.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie rozumiał chochlikowego gadulstwa, a więc pozostawało mu próbować zrozumieć mowę ciała Olivii... a teraz przynajmniej jak się gapił na niebieskie futerko i nie mógł wyjść z podziwu, że był świadkiem aż tak potężnej magii transmutacyjnej. Ciekawe ile będzie to trwać? To trochę dziwnie mieć Olivię na ręku. Złapał ją pomimo jej odruchu cofnięcia się, a kiedy oklapła tyłkiem na jego dłoń, uśmiechnął się lekko pod nosem. Miała miły ciężar, a gdy tak piszczała to trudno było stwierdzić czy z radości czy z wściekłości. Kiedy wyszczerzyła ostre zęby on zareagował podobnie, ale uśmiechnął się po ludzku, eskilowo. - To znaczy, że sprawia ci frajdę bycie chochlikiem? - chyba nawet poczuł ulgę z tego powodu, bo to znaczy, że nie musi biec na łeb na szyję do profesora Whiteligthe'a o pomoc w odczarowaniu dziewczyny. Najpierw może sam spróbować czarów, prawda? Nie był charłakiem! Felinus stwierdził, że Eskil ma w sobie spory potencjał tylko musi popracować nad koncentracją. Kiedy tupała maleńką nóżką i krzyżowała ręce to wyglądała przezabawnie. Zabrał samą Olivię i jej podręcznik, a potem usiadł z powrotem na murku. Już miał odkładać dziewczynę obok siebie kiedy ta go ugryzła. Na palcu miał ślad jej zębów i maleńką śmieszną rankę, którą nie zawracał sobie głowy. - Au, czy ja cię gryzę? Bądź grzecznym chochlikiem, Callahan! - trochę sobie z niej pożartował, ale warto zaznaczyć, że obchodził się z nią z najwyższą delikatnością. Jako jedyny miał świadomość, że to ona, a więc mógł zadbać, aby nikt nie zechciał zamknąć ją w klatce czy wynieść do prawdziwych chochlików kornwalijskich, które mogłyby ją nieźle skrzywdzić. Niestety nie był domyślny i nie zrozumiał jej przesłania nakłaniającego od otwarcia książki od transmutacji. Ba, nawet na to nie spojrzał, a położył sobie Olivię na kolanie. - Dobra, słuchaj. Nie ruszaj się tak bo mi spadniesz i się potłuczesz. Użyję na tobie "Finite" i to ten... eee.. "Disclore", okej? Może cię to odczaruje, ale nie możesz mnie gryźć ani po mnie skakać ani tym bardziej odlatywać. Dobra? Usiądź jeśli jesteś na "tak", a jeśli jesteś na "nie" to zejdź mi z kolana i siadaj obok to spakuję się i zaniosę cię do profesora Whitelighte'a. - zaproponował jej, nie mówiąc rzecz jasna, że zaklęć nie ćwiczył jakoś szczególnie, ale tak czy siak wiedział jak ich używać. Musiała mu zaufać bowiem cóż... nie miała innego wyjścia?
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W przeciwieństwie do Eskila nie zastanawiała się nad potęgą magii, której padła ofiarą, zamiast tego bardziej frasowało ją to w jaki sposób wrócić ma do swojej postaci. Nie czuła się zbyt komfortowo z tym, że wyglądała jak jedno ze znienawidzonych przez społeczność czarodziejów stworzonko, ani to, że obecnie zdana była na Eskila. Pierwsza kwestia była oczywista, natomiast drugi - zdaniem Gryfonki negatywny - aspekt całej sytuacji był zwyczajnie ciężki do zaakceptowania, tylko dlatego, że zawsze chciała radzić sobie sama, nie potrafiła być od kogoś "uzależnioną", bo to było dla niej równoznaczne z okazaniem słabości, a ona mocno wierzyła w swoją siłę. Widząc roześmianą eskilową twarz, która była zwyczajnie reakcją nieadekwatną do groźby padającej z jej ust pokręciła z dezaprobatą głową, masując długimi, fioletowymi palcami skroń. - Zajebistą, zwłaszcza latanie - odpowiedziała tonem przepełnionym ironią, nie próbując nawet powstrzymać przekleństwa, które jako jedno z wielu cisnęło jej się w tym momencie na usta. Zaraz jednak zaśmiała się, ulegając urokowi Ślizgona; skłamałby mówiąc, że uśmiech mu go nie dodaje, prezentował się teraz znacznie lepiej niż kiedy zmieniał się w harpię, jednak jakby trochę tęskniła za tymi czarnymi ślepiami, które ją fascynowały. Przekrzywiła lekko głowę w lewo, gdy ją upomniał i rzeczywiście tym razem uśmiechnęła się z pewnego rodzaju satysfakcją, oblizując przy tym ostre zęby, które chwilę wcześniej wbiła w jego skórę. - Mam nadzieję, że bolało - oznajmiła, wystawiając mu jeszcze język. Zdecydowanie nie zachowywała się, jak typowy chochlik. Niestety blondyn nie zrozumiał jej prośby, a w dodatku zaczął mówić coś o rzucaniu zaklęć albo wizycie u profesora - żadna z tych opcji nie przypadła dziewczynie do gustu. W dodatku nie pierwszy raz padła ofiarą takiego żartu i wiedział, że efekt w końcu minie, tylko do tego czasu Clearwater musiał się nią… zaopiekować. Sama ta myśl sprawiała, że w dziewczynie rodziła się niepewność, żeby nie powiedzieć, że strach. Nie mogła zgodzić się na żadna proponuję, dlatego przez chwilę stała w miejscu, co mogło sprawiać złudne wrażenie, iż właśnie rozważa za i przeciw każdej z opcji, ale zaraz ruszyła się - ostrożnie, lekko się trzęsąc po rękawie bluzy chłopaka wspięła się na jego ramię, a następnie podnosząc się na jasnych kosmykach włosów - Powinieneś je trochę przyciąć, są już trochę za długie - oznajmiła, siadając na czubku jego głowy. Pamiętała doskonale taką bajkę o szczurku, który człowiekiem kierował poprzez pociągnięcia za włosy, może nie się też uda? Złapała kilka w małe rączki, i pociągnęła mocniej, ciekawa jak zareaguje na to Eskil.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dźwięki wydawane przez chochlika-Olivię były irytujące, jak to u tego typu stworzeniach bywa jednak znosił to dzielnie próbując przy tym doszukać się w tym jakiejkolwiek formy przekazu informacji bo choć był niezły z ONMS to tak czy siak nie miał do czynienia ze stworzeniem, a z transmutowanym uczniakiem. Nie wiedział jak ma pomóc oprócz rzuceniu na nią dwóch czarów albo zaniesieniu do profesjonalisty. Mimo wszystko musiał przyznać, że to wydarzenie odwróciło jego myśli od tej nieprzyjemnej ciężkości w klatce piersiowej będącej deficytem spotykania się z dwójką osób, na których mu zależy. Postanowił zainteresować się tym biednym chochlikiem-Olivią. Przynajmniej w takiej formie ma zerowe szanse na celowe go zdenerwowanie. W razie czego miał w kieszeni eliksir uspokajający. To pomysł Felinusa i praktykował tę czynność, aby towarzyszyła mu świadomość, że w razie czego zmusi siebie do zapanowania nad sytuacją. Dzięki temu był względnie rozluźniony w swoim nietypowym towarzystwie. Aż korciło by zrobić jej zdjęcie i wstawić na wizbooka, ale chyba by go za to zabiła. - TEN uśmiech rozpoznaję. CELOWO mnie ugryzłaś! No wiesz ty co! - pogroził jej palcem (tym, który ugryzła), ale niestety nie był zezłoszczony, a bardziej rozbawiony bo ten uśmiech na tej chochlikowej buzi był niezły. - Szczerzysz się w demoniczny sposób. Uważaj, żeby ci to nie zostało na zawsze. - dorzucił, a potem posadził ją sobie na kolanie i podsunął propozycję odczarowania bądź zaniesienia do nauczyciela transmutacji (którego wolał unikać ale wyjątkowo okaże się miły i poświęci swój komfort na rzecz odratowania Olivii). Uniósł brwi kiedy zamiast wybrać jedną z dwóch opcji, ona znalazła sobie trzecią opcję i wspięła się po jego ramieniu aż na głowę. Gdy przełaziła po jego twarzy - bo siłą rzeczy musiała się jakoś podciągnąć do jego włosów - zadrżał od pseudo łaskotek. - Eee... zamierasz zachowywać się jak dzikus? Złaaź, bo założę czapkę. - zagroził jej i sięgnął rękoma do jej małego ciałka, a wtedy pociągnęła go za włosy. - AU! - podskoczył bo to już bolało. Wymacał ją na głowie i objął palcami jej brzuszek. - Niegrzeczny chochlik! - subtelnie ją opieprzył i usadził na swoim plecaku, aby miała mięciutko. - Jak będziesz psocić to wyciągnę figurkę ogniomiota i będziesz latać z nim po całym dziedzińcu. - pogroził, ale nie wiadomo czy mówił serio. Rozmasował miejsce, w którym ciagnęła go za włosy i faktycznie, założył czapkę daszkiem opartym o potylicę. - To mam cię odczarować czy zanieść do profesora? Czy zostajesz tak na zawsze? - dopytywał i schylił się, aby podnieść leżący na ziemi wizbook. Zamknął go i położył sobie na kolanach, zerkając z zaciekawieniem na dziewczynę. Zastanawiał się co postanowi i czy w ogóle uda mu się zrozumieć o co jej chodzi.