Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Brzdęk rozbitej porcelany. Huczny śmiech lewitującego trefnisia zgiętego w pół na cześć tak wykwintnego, humorystycznego wydarzenia. Echo kroków woźnego, który nadszedł akurat w najmniej odpowiednim momencie. Nieistotne tłumaczenie, bezwzględne warknięcie, gorzkie widmo szlabanu wiszącego nad głową niemal tak prominentnie, jak jeszcze chwilę temu falujący w powietrzu Irytek. Winna czy niewinna, to do niej należał obowiązek posprzątania zaistniałego na korytarzu bałaganu. Bez zastanowienia zabrała się zatem do wyznaczonego zadania, w długie, chude palce łapiąc ostro zakończone odłamki i usypując z nich mały kopiec; Craine zabronił jej używania różdżki, argumentując to stwierdzeniem, że skoro szkodę mogła wykonać bez użycia magii, nie powinna potrzebować jej do przywrócenia porządku. Ten to dopiero miał poczucie humoru.
W końcu dotarła później na zajęcia zaklęć, spóźniona, z dłońmi naznaczonymi pajęczymi rankami układających się w wymyślne wiry kształtów, i odetchnęła z ulgą gdy pierwsze krople deszczu padły na zarumienioną od wysiłku skórę. Były niczym błogosławieństwo, prezent od Matki Natury, kojącej nieszczęście swojego kochającego dziecka, a Merlin wie, że Plum i tym razem przyjęła jej dobroć z należytą pokorą. Drobne usta ułożyły się w uśmiechu, podczas gdy dziewczyna zastygła na moment w celebracyjnym bezruchu, by potem ocucić się z szybkim, przepraszającym powitaniem skierowanym do pani dyrektor; a następnie doskoczyła do @Finan Gard i @Vinícius Marlow, uwieszając się niemalże na tym drugim i zabierając mu bez ogródek jedną z kartek potrzebną do odpowiedzi na pytanie, które usłyszała jedynie dzięki błogosławieństwu odnalezionemu w nieszczęściu.
- Dużo przegapiłam? - szepnęła do dwójki zaprzyjaźnionych Puchonów i wskoczyła na pobliski murek, siadając na nim po turecku. W spódnicy. Kawałek pergaminu ułożyła na kolanie i niedbałym pismem nakreśliła odpowiedź, jaka od razu wpadła jej do głowy - zaklęcie Aexteritorem. Tylko te krople krwi, hm, te fikuśne strużki czerwieni plamiące rogi papieru... Zmarszczyła brwi. - Macie może plaster?
Oblicze Ursulli Bennett nie wydawało się zdradzać choć najdrobniejszych emocji. Nie znaczyło to oczywiście, że była wściekła - nie wyśmiewała również ewentualnej (niezbyt radosnej) twórczości, spontanicznie zawartej na wręczonych jej później kawałkach kartek. W milczeniu przejrzała prace, ostatecznie przyznając @Vidari Sinclair, @Ezra T. Clarke, @Plum Bubblegum, @Ariadne T. Fairwyn 5 punktów za każdą perfekcyjną odpowiedź. Wyróżniała osoby bezbłędnie uwzględniające zaklęcie - jakie w rzeczywistości miała aktualnie na myśli. Dotrzymała danego swym podopiecznym słowa - ewentualne braki nie pociągały najmniejszej odpowiedzialności; nawet tej w formie kąśliwych, zapadających uwag. - Gratuluję! - oznajmiła już wkrótce. - Niektórzy z was rozpoznali właściwie. Miałam na myśli zaklęcie, jakim jest Aexteriorem - przyznała. Ćwiczenie w innej scenerii owego nadmienionego czaru, byłoby nonsensowne - jego istota ograniczała możliwość doboru miejsca. Z drugiej strony, zajęcia wydawały się Bennett - dzięki temu - o wiele bardziej intrygujące, niekonwencjonalne - można powiedzieć; była wręcz przekonana - ściany klasy niekiedy działały usypiająco. Podczas swych zajęć, nie pozwalała jednak na chociaż drobną bezczynność - pragnąc korzystnie wypaść, należało możliwie najbardziej usiłować nadążyć, śledzić dokładnie przebieg i wysłuchiwać wskazówek. Bennett nie miała w zwyczaju - szczególnie się dla każdego powtarzać. - Chcąc złożyć to wszystko w całość - kontynuowała - Aexteriorem to jedna z nieco trudniejszych formuł, wymagających od rzucającego skupienia. Powoduje przywołanie magicznej bariery, która powstrzymuje działanie niekorzystnych efektów atmosferycznych, takich jak wiatr albo deszcz. - Miała nadzieję, że teraz wszystko stało się jasne - nawet dla mniej uważnych, skupionych na jej przedmiocie jednostek. Oczywiście, jak każdy z nauczycieli, miała w zwyczaju uważać swoją specjalność za najważniejszy przedmiot; w swoim przypadku, nie zwykła się mijać z prawdą. Jakby nie patrzeć - cała magiczna codzienność składała się z poszczególnych zaklęć. - Rozdzielcie się, aby każdy odnalazł dla siebie miejsce. Teraz będziemy je ćwiczyć - poleciła, obserwując uważnie poczynania swych uczniów i zachęcając opornych.
Termin
DO 6.12, 23:59
Zasady
Ostatni etap poświęcony jest właściwemu ćwiczeniu zaklęcia.
Rzuć pięć razy kością. Każde 5 pkt z OPCM i zaklęć, każdy jeden dodatkowy przerzut wynikający z kości to 1 punkt do uzyskanego wyniku. Nie ma już możliwości spóźnień, to już ostatni etap lekcji, dziękuję bardzo za udział!
BARDZO przepraszam również za opóźnienie.
Kości
5-9: niestety, nic się nie dzieje! Nieważne, czy to przez zakłócenia magii czy to przez popełniany ciąg błędów - nie udaje się tobie wytworzyć choćby nikłej bariery. Mokniesz wyłącznie na deszczu, bez skutków wymawiając formułę zaklęcia. Będziesz musiał poćwiczyć we własnym zakresie.
10-15: wytworzona przez ciebie bariera jest niestety zbyt słaba. Dostrzegasz przechodzące przez nią wybiórczo krople; podobnie ogarnia cię strumień chłodnego wiatru. Rzuć jeszcze raz kością! Wynik nieparzysty - udaje się tobie poprawić błąd i wykonujesz zaklęcie poprawnie. Wynik parzysty - nie udaje się tobie usprawnić zaklęcia, będziesz musiał poćwiczyć jeszcze we własnym zakresie.
16-25: niemal idealnie! Zaklęcie jest w gruncie rzeczy poprawne, choć nieco przepuszcza powiewy gwałtowniejszego chłodu. Rzuć jeszcze raz kością! Wynik nieparzysty - udaje się tobie poprawić błąd i wykonujesz zaklęcie poprawnie. Wynik parzysty - nie udaje się tobie usprawnić zaklęcia, będziesz musiał doszlifować je jeszcze we własnym zakresie; mimo wszystko, masz już solidne podstawy.
Obserwował wszystko jakby przez mgłę, powoli wracając do siebie i do tego, że tak prostej odpowiedzi nie zapisał na pergaminie. Znał to zaklęcie, dlaczego więc tego nie zapisał? Może podróż na te zajęcia i te niespodziewane niby zatrucie mu na to nie pozwoliło? Źle się czuł, miał wytłumaczenie, a w duchu cieszył się, że to nie lekcje Fairwyna. Pewnie poszłoby sporo minusowych punktów, za krzywe spojrzenie, nawet jeśli wydawało mu się, że zaraz ma zemdleć. Teraz jednak stał bardziej wyprostowany i skoncentrowany. Dolegliwości minęły, prawie jak ręką odjął. Miał nadzieje, że tym razem lepiej mu pójdzie, bo przyjście na zajęcia i niezrobienie niczego; to totalna porażka. Pustą kartę już oddał. Nie zamierzał ta łatwo się poddać. Nie Scoot i jego ambicje. Odsunął się nieco od swoich znajomych, znajdując odpowiednie miejsce do rzucenia zaklęcia. W jego głowie padło kilka motywujących myśli, a na twarzy pojawiła się ulga, kiedy zdał sobie sprawę, że nie ma ochoty puścić pawia. Wypowiedział zaklęcie Aexteriorem i udało się niemal idealnie. Poprawnie to na pewno, ale bariera przepuszczała gwałtowne powiewy chłodu, które zdecydowanie nie dało się przeoczyć. Scoot chciał poprawić, chociaż odrobinę działanie zaklęcia, ale nic z tego. Coś dzisiaj nie chciało sprawić, żeby wyszło idealnie. Ale miał swoje prawie idealnie. To musiało mu wystarczyć.
Kostki: 15 Bonus z kufereka: + 1 Razem: 16 parzystalink
Oddzieliła się od zajmującej miejsca pod daszkiem grupy, by zająć fragment przestrzeni tylko dla siebie. To zdecydowanie był dobry pomysł, aby oddalić się od pozostałych uczniów, bo zyskiwała zarówno teren, na który nikt inny nie mógł jej wkroczyć pod groźbą wywołania złości dyrektorki, a do tego znalazła się na tyle daleko od pozostałych, by każdego z osobna móc choć trochę poobserwować. Ale to może po czarowanku, aby nie moknąć i nie marznąć. - Aexteriorem. - skierowała różdżkę w dół, nie bardzo wiedząc, czy powinna nią zrobić wokół siebie okrąg, czy zaklęcie wymagało jeszcze innych szalonych rytuałów. Zadziałało po jej myśli, przynajmniej w dużej mierze. Nadal pozostały jakieś dziury, przez które dostawały się chłodne powiewy wiatru. W ramach próby poprawienia pierwotnych skutków czarowania, tym razem wyciągnęła rękę uzbrojoną w różdżkę ku górze i powtórzyła słowa inkantacji. Zadziałało. Teraz już było bezbłędnie. Deszcz i chłód zniknęły. Błogość. W tym stanie dało się analizować sytuację pozostałych czarowników, bo nic nie zmuszało jej do owijania się po uszy w szalik, a od nosa w górę nie musiał jej zakrywać twarzy kaptur. Piękne. Był więc facet od roznegliżowanego origami, drugi z DA od Priopriari, pełno Puchonów, z czego najlepiej kojarzyła Vinic'a, Plum i tego nieszczęsnego Vaughna. Oprócz nich Vidari i byczek z Nocy Duchów. Scoot już nawet zdążył poczarować swoją barierę. Ze skutkami takimi, jak pierwotnie wyglądało to u panny Berkeley. Tylko jemu nie poszło z poprawianiem. Przynajmniej nie mókł, zawsze coś. Ciekawe, jak pójdzie pozostałym?
Kostki: pierwszy rzut (15) przerzut z kostek (18) [ten i ten byłyby za punkty kuferkowe, jeżeli za każde 5 mam dodatkowy przerzut (mogłem źle zrozumieć) // anyway, niczego nie zmieniają, bo suma z kostek z nimi to i tak 20] 18 + 3 (kuferek + kostka z dodatkowym przerzutem) = 21 Nieparzysta kostka poprawy zaklęcia tutaj
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Fabien nie zawiódł moich oczekiwań. Odpowiedziawszy w ten sposób na moje pytania, zawsze niezwykle mnie niepokoił. Było coś niezmiernie fascynującego w osobie, jaka jest w stanie myśleć o kilka kroków naprzód, ale irracjonalny lęk przed takim zachowaniem był zdecydowanie zdrową, ludzką reakcją. Niemniej, chyba zaczynałem się przyzwyczajać. Uśmiechnąłem się nieznacznie, stając u jego boku. - To dobrze - odpowiedziałem, aby jakoś podtrzymać rozmowę i wziąłem jego pergamin, zgodnie z jego przewidywaniami. Nieszczególnie skupiałem się na dalszym przebiegu zajęć, licząc na to, że Fab szturchnie mnie, gdy przyjdzie moja kolej. W głowie buzowało mi tak wiele myśli, że nie potrafiłem uchwycić żadnej z nich, aby poddać ją głębszej analizie. Lekkie naruszenie przestrzeni osobistej jeszcze mi nie przeszkadzało. Niewidomy chłopak nie miał innej możliwości na badanie świata, jeżeli nie za pomocą tych okropnych wizji lub przy pomocy własnych dłoni. Nie mogłem odmawiać mu obu. - Będzie lepiej? - Zapytałem, jakby Fab był jakaś tanią pogodynką. Trening zaklęcia poszedł mi tak gładko, że aż zastanowiłem się nad istotą tych rozterek. Po co mi ładniejsza pogoda, skoro po prostu mogliśmy się przed nią ochronić? Zakłócenia były łaskawe, jakby chciały nieco złagodzić moją udrękę.
Punkty piechotą nie chodzą, a Plum, mimo swojej dość beztroskiej natury, lubiła zbierać dodatkowe ich wartości dla domu borsuka. Nawet bardzo. Dlatego też informację o nagrodzeniu wiedzy udowodnionej wejściówką przyjęła dużo lepiej, niż fakt pokiereszowanych dłoni. Dzięki tak miłemu akcentowi - i kilku plastrom znalezionym w odmętach kieszeni szkolnej szaty, które niedbale przykleiła na większe z zacięć - mogła zapomnieć o wcześniejszej niefortunnej sytuacji i w pełni skupić się na powierzonym przez dyrektorkę zadaniu; Puchonka znalazła zatem stosowne dla siebie miejsce, po wcześniejszym zeskoczeniu z chłodnego murka, i wycelowała różdżkę ku deszczu, którego krople póki co spadały na jej policzki.
- Aexteriorem - wypowiedziała nazwę zaklęcia z przekonaniem, obserwując, jak niewidzialna gołym okiem bariera uformowała się tak, by zapewnić jej odrobinę oddechu od opadów atmosferycznych szalejących wokół Hogwartu. Jednakże gdzieniegdzie była niedoskonała, jakby lekko dziurawa, przepuszczając raz po raz te z bardziej zdeterminowanych kropli. Odchrząknęła cicho i obróciła nadgarstek, marszcząc brwi, gdy kropla wylądowała wprost na środku jej czoła. - Aexteriorem! - powtórzyła więc Plum, a wytworzona przez zaklęcie przysłona wypełniła się tym razem dokładnie i szczelnie. Zaklęcie było perfekcyjne, takie, jakiego wymagała pani dyrektor. Może to zagwarantowałoby jeszcze więcej dodatnich punktów dla Hufflepuffu?
- Kurwa - warknąłem, kiedy czyiś łokieć trącił mnie w rękę. Tusz spłynął z pióra wprost na mój rysunek, nieodwracalnie go niszcząc. Jakoś tak nie przyszło mi do głowy zebranie nadmiaru różdżką. Zakłócenia skutecznie zniechęcały mnie do korzystania z magii. - Zabije Cię - dodałem, kiedy uniosłem już spojrzenie wyżej i dostrzegłem kto taki ośmielił się na zdewastowanie mojej sztuki. Zmówili się ostatnio czy jak? Szturchnąłem Ezrę w bok, niezbyt mocno, lecz wyłącznie z uwagi na ostatnie... wydarzenia, jakie rozegrały się przy naszym wspólnym udziale. Gdyby nie to, najpewniej nie byłbym tak delikatny. Niemniej, absolutnie nie przeszkadzała mi jego bliskość przy moim boku. Zapewne wyglądaliśmy teraz jak para szczeniaczków dzielących się ciepłem, gdy matki nie było w pobliżu, ale... nie dbałem o to. Cholera, Clarke widział już mnie bez ciuchów, dlaczego więc miałbym pragnąć odepchnąć go od siebie? - Kogo tym razem czarowałeś? Żeby przyjść nawet później niż ja... - zagadnąłem, chowając pióro do kieszeni płaszcza. Tymczasem swój rysunek właśnie miąłem w palcach. Zaklęcie przećwiczyłem naprawdę od niechcenia. Ledwo machnąłem różdżką, nieszczególnie zdziwiony, że moja bariera okazała się być za słaba. Zlekceważyłem wszystkie poprawki, woląc skupić się na obserwacji przystojnego profilu Ezry.
Rzut (14) + punkty (+1) = 15 + parzysta
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Oczywiście, że nie znała poprawnej odpowiedzi na zadane przez nauczycielkę pytanie! W końcu w ogóle nie znała się na zaklęciach. To, że w ostatnim czasie trochę się z tej dziedziny magii podciągnęła, nie znaczyło wcale, że teraz już zawsze będzie idealnie. Miała pełną świadomość tego, że na pewno nie będzie. Nie zdziwiła się więc, kiedy Bennett nie pochwaliła jej odpowiedzi na pytanie czy w ogóle nawet nic na ten temat nie wspomniała. Trudno się mówi, należało przejść do zadania. A nie było ono łatwe. Pierwszy raz słyszała o podobnym zaklęciu. Co dziwne, bo było naprawdę ciekawe! Powinna natknąć się na nie gdzieś wcześniej, ale tak się nie stało. Zamierzała to nadrobić teraz. Odeszła nieco dalej od całej reszty. Może po to, aby nie stresować się ewentualnymi niepowodzeniami? Najprawdopodobniej. Deszcz zacinał mocno, więc już była przemoczona do suchej nitki, ale jej dobry nastrój nadal nie znikał. Była jakimś dziwnym trafem pozytywnie nastawiona względem tego wszystkiego. Więc czym prędzej chciała sprawdzić skuteczność tego zaklęcia. -Aexteriorem - powiedziała spokojnym i pewnym głosem. I wokół niej zrobiło się nagle... sucho. Nie padało na jej głowę, nie wiało z każdej strony i dopiero teraz poczuła jak bardzo przemarzła przez ten niedługi okres czasu. Spróbowała poprawić zaklęcie, bo niekiedy przepuszczało ono gwałtowniejsze podmuchy wiatru, ale niestety, nie udało jej się doprowadzić tego do idealnego stanu. Ale i tak była zadowolona ze swoich postępów! Kto by pomyślał, że ona, Silvia, będzie tak sobie radzić z dosyć trudnymi zaklęciami?
Kostki:Wyszło 23 więc dorzuciłam , co niewiele pomogło. Z bonusów mam całe 0, więc ostatecznie w sumie prawie mi wychodzi zaklęcie
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Zastanawiał się, czy to zaklęcie można wykorzystać też przeciwko palącym promieniom słońca... Chociaż na razie miał na głowie po prostu zimno. Wiatr zacinał niemiłosiernie, a on chował się tylko za szalikiem. Domyślił się? Nie? Nie pamięta. Zdążyła mu własna odpowiedź na kartkówce wypaść z głowy. Zdarza się. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Jego umysł był jak sito, które zachowywało tylko te informacje, jakie się mu spodobały. Zerknął po stojącej obok Pucholandii, zanim uznał, że nie ma co przeciągać sprawy. Rzucił własne zaklęcie, otaczając się przyjemną bańką ciepła. Mógł rozluźnić się i potrzeć zmarznięte ręce. Bo przecież po co komu rękawiczki, eh? Zerknął na różdżkę. Tym razem zadziałała dobrze. Za pierwszym razem. Może Riley miał rację, że należy ją czyścić? Chyba logiczne, że się znał. Sam podobne patyczki robił.
17 (kości), po przerzucie było 21 + 5 (kuferek) = 26
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Nie do końca zdawał sobie sprawę, iż chłopak się go obawia. Dla Fabiena rzeczywistość często mieszała się z ulotnymi wizjami oraz snami, a brak wzroku nie pomagał rozróżniać jednego świata od drugiego. To było trudne. Mylące. Niemniej nauczył się wykorzystywać narzędzia, jakie los mu dał; przestał gubić się pomiędzy zawiłymi ścieżkami losu. Ale to, co dla blondyna było codziennością, w innych budziło niepokój lub wręcz strach. Ten najbardziej prymitywny, przed nieznanymi. Niezrozumiałym. Acz sam chłopak nie pojmował, co jest w tym przerażającego. Tak ma od zawsze. Tak wygląda jego życie. Uśmiechnął się lekko, słysząc pytanie Rileya. - Doprecyzuj pytanie. Przyszłość jest kapryśna. Co chciałbyś wiedzieć? - Spytał, nieco drocząc się. Bawiąc we wróżkę rodem z mugolskich stereotypów. Taką ezoteryczną i mówiącą zagadkami, które każdy sobie samodzielnie zinterpretuje pod to, co się mu podoba. - Brawo - pogratulował, kiedy chłopak rzucił perfekcyjne zaklęcie. Podjął próbę zaraz po nim i nawet uśmiechnął się, sądząc, iż mu wyszło. Szybko jednak pogoda pokazała niewidomemu, jak słabą postawił barierę. Ostrzejszy wiatr, przebił przezeń, owiewając obu Krukonów zimnem. Blondyn skulił się lekko, odruchem biorąc Rileya pod rękę. - Wybacz - przeprosił, uśmiechając się zakłopotany i odsuwając. Spróbował poprawić zaklęcie, niestety nie udało mu się. Wręcz przeciwnie, rozbił niewidzialny mur całkiem, wystawiając studentów na działanie pogody. - Muszę jeszcze poćwiczyć - ocenił, biorąc różdżkę za oba końce i obracając w palcach.
22 (1 za przerzut, 1 za kuferek i 20 za kostki) Dorzut na 6
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Bez przesady, nie pamiętam, żebyś mi zapłacił - szepnął z rozbawieniem, w pierwszej chwili nie robiąc sobie nic ze złości Cassiusa; przeciwnie, jego twarz rozświetlał uśmiech wypełniony samouwielbieniem. Choć w istocie poczuł odrobinę skruchy, gdy zerknął na rysunek splamiony brzydkim kleksem z tuszu. Wydął zatem przepraszająco wargi - któż nie uwierzyłby w skrzącą się w żywej zieleni niewinność? Ezra z pewnością nie zasługiwał na bycie zabijanym! To lekkie trącenie w odwecie mógł jednak zaakceptować; porzucił nawet skruszoną minę na rzecz małego uśmiechu. Co wcześniej nie było wcale takie częste. Clarke nigdy nie pałał do ślizgona nienawiścią, nie mniej potrafili na siebie od czasu do czasu powarczeć. Kto by pomyślał, że jedno zbliżenie wystarczy, by tak znacząco zmieniło się ich wzajemne nastawienie. Make love, not war, czyż nie? - Jeśli usłyszysz o jakimś dzieciaku podwieszonym za płaszcz przy suficie, to absolutnie nie byłem to ja - zażartował, odwołując się do innego rodzaju czarowania. Ezrę można było spotkać w obu tych wydaniach i trudno było przewidywać, na co akurat się trafi. - Hej, hej, hej, co ty robisz? - oburzył się, łapiąc go za rękę i rozprostowując palce, by wyciągnąć kartkę. - To się da naprawić, ciołku. - Ezra nie miał jednak na to czasu, bo przyszło im ćwiczyć zaklęcie, o którym napisali. Schował więc kartkę do kieszeni płaszcza z myślą, że zrobi to później. Widząc mizerny efekt zaklęcia Cassa, przewrócił oczami i złapał go pod ramię, przyciągając bliżej, aby jego własny czar objął również ślizgona. I cóż, nie było nowością, że wyszedł idealnie.
21 + 7 za kuferek = 28
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
"Aexteriorem, blablablabla, bariera, blablablabla swoje miejsce, cośtamcośtam". Słowa nauczycielki docierały do niej tak jakby były wiatrem, a ona rzuciła już zaklęcie. Założyła jednak, że nie chodziło o nic bardziej skomplikowanego niż rzucenie czaru, a to akurat mogła zrobić z bólem głowy równie dobrze, co bez. Wyjęła różdżkę, łypiąc groźnie na każdego kto zbliżał się w jej stronę, aby dać do zrozumienia, że nie zamierza się ruszać ze swojego miejsca, a rozchodzić mogą się inni. Z powodzeniem rzuciła zaklęcie niewerbalnie i oparła się z powrotem o ścianę, przymykając oczy. Czy skoro już zrobiła co miała, to mogła sobie stąd iść? Wszyscy wkoło byli okropnie głośni, a jej wprost rozsadzało czaszkę.
18 z kostek + 14 kuferek = 32
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Zacisnął wargi, by szerokim uśmiechem nie zdradzić rozbawienia jakie go ogarnęło. Widział po nim, że był gotów się sprzeczać, lecz profesor Bennett skutecznie mu to uniemożliwiła – całe szczęście. Finn bywał uparty, choć trzeba przyznać, że pod tym względem wciąż mógł wiele uczyć się od Viníego, on bowiem twardo trzymał się swego aż do samego końca. Mogliby się o to kłócić i do końca zajęć, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Starał się nie obnosić zanadto ze swoją wygraną, choć i tak widać było po nim, że czuje z jej powodu sporą satysfakcję. – Hmm, mam chyba jakiś ołówek... – pogrzebał chwilę w torbie i po kilku chwilach marszczenia brwi wyciągnął z niego niej żółty ołówek z nieco obgryzioną końcówką. Uśmiechnął się przepraszająco, ale mimo wszystko podał go @Neirin Vaughn. Lepszy rydz niż nic, prawda? Kartką, stety-niestety, musiał poratować go Finn. Zaśmiał się gdy @Plum Bubblegum się na nim uwiesiła. – Prawie przegapiłaś gimnastykę umysłu, dobrze, że jednak zdążyłaś. – zajął się w końcu swoją kartkówką, która nie poszła najlepiej. A kiedy Puchonka zapytała go o plastry, pokręcił głową, patrząc z nadzieją na Finna – z ich dwójki to raczej on nosił przy sobie tego typu gadżety. Vinci nie miał tego nawyku ze względu na posługiwanie się magią leczniczą... której unikał ostatnimi czasy ze względu na psikusy, jakie lubiła wyrządzać magia. Nie uśmiechała mu się nagła zmiana działania zaklęcia w chwili gdy próbuje wyleczyć komuś ranę. Pomyślał, że mimo wszystko mógłby spróbować, jednak zanim zdążył jej to zaproponować, ona już odsunęła się na stosowną odległość, celem ćwiczenia zaklęcia. Ale... jakiego zaklęcia? Podrapał się po głowie i spojrzał na Finna pytająco, uświadamiając sobie, że zupełnie nie słuchał co mówi dyrektorka. Kiedy otrzymał od niego odpowiedź, znalazł sobie skrawek przestrzeni i wyciągnął różdżkę. Wziął głęboki wdech, odkaszlnął i rzucił zaklęcie, po czym podniósł głowę do góry, jakby chcąc sprawdzić czy deszcz wciąż będzie kapał na chłodne policzki. Kapał, cholera. Jeszcze jeden głęboki wdech i druga próba. – Aexteriorem – starał się to wymówić staranniej, a ruch nadgarstka nieco upłynnić i najwyraźniej zadziałało. Uśmiechnął się do siebie, zadowolony z efektów swojej pracy, bowiem deszcz moczący loki i lodowaty wiatr owiewający pozbawioną szalika szyję przestały mu dokuczać.
Kostki:12 + 1 + 1 = 14 Dodatkowa kostka:3 -> nieparzysta -> udało się
/Wybaczcie mi poślizg
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Kartki, plastry, wedle życzenia. - podzielił się uprzejmie papierem wydzierając go z samego tyłu zeszytu, a paczkę plastrów wyciągnął z głębokiej kieszeni płaszcza. Przezorny zawsze ubezpieczony. Nie rozstawał się z nimi na dłużej niż parę dni, a więc podał Plum co trzeba i próbował skupić się na tym, co mówi nauczycielka. Okazało się, że faktycznie pomylił inkantację, co sobie zapamiętał, by w przyszłości pamięć go nie zawiodła. Co tylko zerkał na zgromadzonych wokół siebie Puchonów, kącik jego ust mimowolnie drgał. Niezwykłe osobne indywidua, każde charakterystyczne na swój oryginalny sposób. Poprawił szal na ramionach i czując na sobie wzrok Viniciusa, popatrzył pytająco. Nachylił się ku niemu, szepnął podpowiedź i od razu się wyprostował. Nie mógł powstrzymać rozbawienia. O czym u licha myślał, skoro nie słuchał profesorki? Bardzo niechętnie wyszedł spod zadaszenia, znalazł sobie miejsce, które pozwoli mu rzucić zaklęcie. Wyciągnął różdżkę, rozmasował kciukiem jej rdzeń jakby chcąc przygotować na magię. - Aexteriorem. - wypowiedział czyniąc odpowiedni ruch nadgarstkiem. Przymrużał oczy, gdy na jego twarz osiadły kropelki zimnego deszczu. Na całe szczęście poszło mu całkiem nieźle, choć nie do końca. Niby miał przed sobą zasłonę, ale nie utrzymał jej za długo, a co za tym idzie i tak po chwili zmókł.
Kostki: 4,5,4,4,5 Kuferek: + 1 Wynik: 23 Dorzut: parzysta (4) - ten sam link co wyżej.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wydawało mu się, że Hemah nie ma zbyt dobrego humoru; ciężko stwierdzić, czy to ze względu na drobne obrażenia, czy może wydarzyło się coś innego. Być może dalej męczyły ją wspomnienia z wyprawy, która nie miała szczególnie przyjemnego przebiegu... W szczególności dla Gryfonki, chociaż Nox znał jedynie połowę powodów. Nie zamierzał się narzucać, przystanął sobie grzecznie obok i jedynie skinął lekko głową na jej podziękowania. Przynajmniej nie musieli na siebie powarkiwać, jakby sobie wzajemnie narobili problemów - dziewczyna miała własny rozum i albo nie przekonały jej powodu Liama, albo nie zamierzała jeszcze swojej złości przekierowywać na Ślizgona. Tak czy inaczej... Jemu to pasowało. - Huh? - Odrobinę go zatkało, kiedy nagle zadała mu pytanie. W pierwszym odruchu spojrzał na nią, jednak gdy dotarł do niego sens słów, spuścił wzrok. - Nie. Nie mieliśmy za bardzo okazji się spotkać. - Kłamstwo. Oczywiście, że mieli mnóstwo okazji, przecież uczyli się w tej samej szkole. - Myślę, że Liam z tego powodu nie narzeka. Och, miał plan to wszystko naprawić, albo chociaż wyjaśnić. Nie podobało mu się to tkwienie w zawieszeniu, w niewiedzy - potrzebował konkretnych informacji, żeby starać się Puchona udobruchać. Rzecz w tym, że tchórzył przed poważną rozmową i wmawiał sobie uparcie, że lepiej dać chłopakowi nieco czasu... Co jeśli chodziło o coś, czego nie mógłby naprawić? Odsunął się, żeby przećwiczyć zadane zaklęcie. Znał Aexteriorem, ale nie wyszło mu wcale bezbłędnie. Odrobina chłodu przedarła się przez barierę, zachęcona rozproszeniem Mefistofelesa. Kolejna próba zakończyła się podobnie, a na następną nie miał już ochoty. Wie, o co chodzi, więc kiedyś sobie poćwiczy... Albo coś.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Przeszedł ją lekki dreszcz, kiedy wilkołak spojrzał na nią takim wzrokiem. A potem skinęła lekko głową, słysząc odpowiedź. Rozluźniając się na powrót, upewniając, że to nie była jej wina. Powinna przestać tak obawiać się każdego. Trochę dziewczynie ulżyło, że student nie rozmawiał z Liamem od tamtego momentu. Oboje go unikali, jak się zabawnie złożyło. Uśmiechnęła się subtelnie, dość blado. - Tak... Myślę tak samo - za chwilę dodała, aby nie pomyślał czegoś niestosownego. - Względem mojego spotkania z nim. Ona z kolei nie miała żadnego planu na naprawienie relacji z Liamem. Czekała. Na co? Aż zapomni? O tym nie da się zapomnieć. Więc? Może niech minie pierwszy szok? Aż będą oboje gotowi? Chyba woli odłożyć rozmowę w czasie. Jak przed wizytą u dentysty. Pragniesz odsuwać ją w czasie, acz ból zęba tylko narasta. Nie da się uciekać w nieskończoność. Któregoś dnia weźmiesz głęboki oddech i udasz się do gabinetu. Ale to jeszcze nie teraz. Jeszcze musi poczekać. Dojrzeć do tej decyzji. Na razie sięgnęła po własną różdżkę i śladem Ślizgona rzuciła zaklęcie. Równie nieudane. Z tą tylko różnicą, że ona się poprawiła, uszczelniając barierę tak, że żaden chłód nie sięgał już bladej skóry.
Po oddaniu kartki postanowił jedynie poczekać w ciszy na kolejny etap dzisiejszej lekcji. Chwilowo nie wymagała ona byt wiele od szatyna, albo może zwyczajnie był przygotowany? Niemniej uśmiechnął się zadowolony, gdy usłyszał wyjaśnienie nauczycielki, kątem oka obserwując oddaloną @Harriette Wykeham. Wyglądała na zmęczoną, albo znudzoną, kto wie? Wciąż jednak zastanawiało go, co strzeliło jej do głowy z przyznaniem się do żartu na runach. Aż tak nienawidziła tej lekcji, czy coś? Dopiero gdy usłyszał kolejne polecenie dyrektorki postanowił, że zagada ją o to kiedy indziej, skupiając się na poprawnym wykonaniu zaklęcia. - Aexteriorem - mruknął cicho, wykonując odpowiedni ruch różdżką. W gruncie rzeczy mógłby być zadowolony z wyniku zaklęcia, gdyby nie to, że coś niezbyt szczelna bariera mu wyszła i pomimo próby naprawienia jej - upierała się w swej nieszczelności. Jak baran jakiś. Niestety jednak nie miał całego dnia na naprawę tego jednego zaklęcia, więc zapewne będzie musiał porobić coś w domu. Czy jeśli przetestuje to w dormitorium to go ukarają czy raczej pochwalą? Hm, zawsze można to sprawdzić - opiekun gryfonów już powinien przywyknąć do dziwnych wybryków swojej młodzieży. Nie?
Kości:23 + przerzut(+1) + kuferek(+1) = 25 (so close) Dorzut:Parzysty, nie wyszło //Daniel pozwolił to piszę szybkiego pościka
Wiatr natarczywie - jak zawsze - igra z kaskadą włosów, oddycha gwałtownie, oddycha chłodem zanurzającym się w pory skóry. Deszcz okazuje się dziś zrządzeniem niezwykle, paradoksalnie korzystnym; o zgrozo, ulatujący płacz z nieba, krople sączące się z pięter chmur zagęszczonych w szarości - pozwalają nam wdrożyć i wypróbować zaklęcie. Nie jestem zbyt przekonana do swojej passy; szło mi stanowczo zbyt dobrze. Moje zwątpienie nie chce dotykać samych umiejętności, ląduje raczej na zaburzeniach magii. Miałam rację. Cóż - przynajmniej byłam przygotowana. (Tak pragnę sądzić). Marszczę brwi, kiedy na własnej skórze dostrzegam wady swojej bariery. Wydaje się ażurowa, przepełniona od niewidzialnych rys, forsowanych przez negatywne zjawiska. Dotyk wilgotnych kropel uderza mnie raz. Drugi. Trzeci. Koncentruję się znacznie bardziej - usiłuję poprawić działanie zastosowanej formuły. Niestety - nie udaje mi się poprawić zaklęcia. Odchodzę, planując w głowie ciąg ćwiczeń.
Wynik: 13 + 1 za kuferek + 1 za dodatkowy przerzut = 15, parzysta dowód
Dni mijały szybko. Zima odchodziła w zapomnienie, a oznaki wiosny były coraz bardziej widoczne. Słońce wychylało się leniwie zza chmur, zachęcając uczniów do wyjścia na zewnątrz. Jedną z takich osób była Flora, która wyjątkowo szybko uwinęła się z pomocą w skrzydle szpitalnym i mogła spędzić popołudnie w szklarni lub na błoniach, czytając lub rysując. Spakowała więc niewielką torbę, wciągając na siebie grubszą bluzę w kolorze domu. Dobrała do tego wygodne spodnie i buty na miękkiej podeszwie, burzę brązowych włosów związując w wysokiego kucyka, z którego kilka kosmyków uciekało wolno, łaskocząc ją po twarzy. Sprawdziła, czy zabrała wszystkie potrzebne rzeczy i opuściła izby puchonów, a następnie lochy. Droga na dziedziniec minęła jej szybko. Z uśmiechem zamknęła za sobą ciężkie, drewniane drzwi zdobione mosiężnymi wstawkami, łapiąc głębszy oddech świeżego, orzeźwiającego powietrza. Poczuła na twarzy słońce, unosząc spojrzenie w stronę nieba. Było dziś wyjątkowo błękitne, niewiele chmur snuło się nad głową Martellówny. Uniosła dłoń, przesuwając opuszkami palców po policzku — z pewnością piegi niedługo się pokażą, dopełniając jej naturalnie opaloną karnację. Odbiła się od drewna, o które wcześniej się opierała i leniwie ruszyła do przodu, poprawiając torbę na ramieniu. Wyjęła z niej podręcznik o leczniczych roślinach, przesuwając spojrzeniem dużych, błękitnych oczu po spisie treści. Niedziela była idealna do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Przez to wszystko nie zauważyła, że mija grupkę nieco starszych uczniów, jednego z nich niefortunnie szturchając ramieniem. Książka wypadła jej z dłoni, uderzając o ziemię, a razem z hukiem, nastała cisza. Dziewczyna wyprostowała głowę, posyłając przepraszające spojrzenie w stronę człowieka, na którego wpadła. Już chciała przeprosić, gdy jego twarz nabrała nieprzyjemnego grymasu, który zostawił na jej skórze nieprzyjemny dreszcz, budzący niepokój i lęk. Znała to spojrzenie, zaraz znów się zacznie. - Patrz, gdzie łazisz, ciamajdo! Zdziczałaś w tym szpitalnym, co się tak gapisz?! Jego głos był nieprzyjemny. Sprawił, że cofnęła się o krok, odwracając wzrok i zaciskając palce na materiale bluzy, wbijając w nią paznokcie. Nie radziła sobie z takimi sytuacjami. Była małym, łatwym celem. Wrodzona nieśmiałość splątana z niezdarnością i problemami z rozmowami z ludźmi sprawiała, że często się z niej śmiali. Dokuczali, że zamiast ludzi wolała rośliny albo że zakochała się w szkolnej pielęgniarce. Flora jednak miała silną psychikę, starając się to wszystko znosić i skupiać na tym, co lubiła. W końcu ona tu przyjechała wtedy, gdy wszyscy byli już ze sobą zgrani, a do tego starała szkoła, wydawała się mieć średnią opinię wśród ludzi. - P..Przepraszam.. Nie chciałam na Ciebie wpaść, zaczytałam się.. - jej głos był cichy i słaby, jednak błękitne tęczówki podniosły spojrzenie na twarz chłopaka, sugerując mu, że mówiła szczerze. Ten jednak parsknął i kopnął książkę gdzieś dalej, następnie marudząc coś pod nosem, ruszając do przodu. Teraz on szturchnął ja ramieniem z taką siłą, że ją zakręciło i z hukiem upadła na tyłek, przecierając dłonią po brukowanym podłożu dziedzińca. Rzucił pod nosem jeszcze coś brzydkiego, o tym, że następnym razem inaczej mu to wynagrodzi. Westchnęła głośno, zaciskając powieki i powstrzymując bezsilność i złość, powtarzając sobie w głowie o tym, że ta szkoła pozwoli jej spełnić marzenia. Jeszcze troszkę. Przesunęła dłonią po policzku, odgarniając kosmyk włosów za ucho, a następnie lustrują jej wierzch wzrokiem. Niewielkie rozcięcie podeszło krwią, nieco zabrudzone i umiejscowione centralnie na środku. Na szczęście torba nie ucierpiała! Przypomniała sobie wtedy o książce! Wciąż siedząc na ziemi, rozejrzała się w poszukiwaniu podręcznika, napotykając go pod butami osoby, której najmniej się spodziewała. Poczuła, jak wargi w akcie zaskoczenia rozchylają się jej delikatnie, jakby chciała coś powiedzieć, brakowało jej jednak słów.
Nie miał zamiaru dzisiaj tędy przechodzić, tak naprawdę to chciał ten dzień spędzić w łóżku, z jakimś przypadkowym zwierzęciem jednego ze swoich współlokatorów. Kiedy oni wybywali z dormitorium, bo pogoda postanowiła się tym razem nie spierdolić, Lennox zaszywał się tam jak karaluch, otoczony poduszkami, ciepłem i słodyczami.... Po treningach zawsze zachowywał się jak ciepła klucha i regenerował siły dłużej, niżeli było to potrzebne. Jednak ostatniego elementu jego błogiego spokoju mu brakowało, bo zapas słodkości, jak i szkolnych pasztecików, dawno wyparował. Wiedział, że jest tak za sprawą magicznych zdolności jednego ze Ślizgonów, jednak nie miał siły, ani ochoty, aby w tym momencie za nim latać. Dlatego zwlókł swój tyłek z łóżka, zarzucił na siebie powyciąganą czarną bluzę i wyszedł z tej pieczary, w poszukiwaniu czegoś smakowitego, co skrzaty zapewne już przygotowały, z pewnością nie specjalnie dla niego. Gdzieś między jego nogami łaził włochaty kot jednego ze współlokatorów, który postanowił uwziąć się na Zakrzewskiego, z niewiadomych mu przyczyn. Nie znosił się z sierściuchem, jednak dzisiaj był wyjątkowo milusi, niemal miał ochotę chwycić go i wyrzucić gdzieś za parapet. W końcu wszystkie upadają na cztery łapy, nieprawdaż? Kiedy skończył myszkowanie i zwyczajne złodziejstwo w czeluściach Kuchni, świrus, który mu towarzyszył, dosłownie dostał szajby i spierdolił. Zaczął kląć pod nosem, w końcu nigdy nie powinien go wypuszczać, najwidoczniej z bardzo dobrego powodu. Jego sąsiad urwie mu jaja, jak się dowie... Cudownie. Pobiegł za nim, jednak kiedy usłyszał zamieszanie na dziedzińcu, zatrzymał się. Oczywiście, że to zrobił, przecież on uwielbia takie wybuchowe spotkania. Oparł się o murek i przyglądał zaistniałej sytuacji, która w jakiś sposób go rozbawiała. Naprawdę? Czy tak w dzisiejszych czasach wyglądało dręczenie innych uczniów? Na początku nie rozpoznał w drobnej postaci dziewczyny, która jakieś miesiące temu opatrywała Lennoxowi twarz. Nieznośny karzełek miał tutaj niezłe piekło, co? Nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia, a choć w tym momencie był obserwatorem, wcale nie był lepszy od tych dwóch. A może był. Przynajmniej wybierał tych, którzy byli gotowi się z nim zmierzyć... Pokręcił głową z dezaprobatą, jakby jego uczeń, dosyć krnąbrny, powiedział coś, czego nie powinien. Czy nie wiedziała, że jedynie bardziej rozrusza tego typka? Mrowienie w dłoniach było irytujące i zdecydowanie zbyt silnie na niego działało. To nie była chęć potrzeby potrzebującym, zwyczajnie dawno nikt nie zaszedł mu za skórę, a jak wiadomo, Zakrzewskiemu brakuje adrenaliny w swoim życiu. Był kimś, kto składał się z cukru, odrobiny wody i właśnie tej nieszczęsnej narkotyzującej adrenaliny. Nie zarejestrował więc momentu, w którym podszedł bliżej z torbą swoich łupów. Stanął niedaleko dziewczyny, opierając ręce na biodrach i uśmiechając się szeroko, jakby był to naprawdę ładny dzień, a oni wszyscy byli dobrą paczką znajomych. -Nie wiecie, że nie tak powinno podrywać się dziewczyny?-Uniósł lekko brwi, na które nachodziła zbyt długa grzywka. Jeżeli go kojarzyli, wiedzieli, że były dwie możliwości... Zignorować go i odejść jak najszybciej, choć wtedy byłby chyba bardziej poirytowany, niż gdyby zostali i oddali mu za to bezczelne wparowanie. Jednak coś w jego posturze oraz spojrzeniu mówiło, jak bardzo lekceważył ich możliwości... To chyba najlepszy powód, aby mu przywalić, prawda? -Poza tym, widzieliście gdzieś kota? Spieprzył mi jebany...-Warknął pod nosem i kolejny raz na jego wargach pojawił się, tym razem bardziej arogancki o ile to w ogóle możliwe, uśmiech.
Teoretycznie była na ostatnim roku szkoły, a w praktyce miała przed sobą jeszcze studia, żywiąc nadzieję, że coś się zmieni. Ona się zmieni, bo przecież nawet nieśmiałość czy niezdarność powinna mieć swoje granice, a Florze wydawało się, że u niej po prostu nie istnieją. Niezauważalnie przesunęła paznokciami po bruku, starając się ignorować, nie słuchać zaczepek starszego chłopaka. To był jej sposób na przetrwanie, wszystko znosiła dzielnie i wydawać się mogło, że przykre słowa po Martellównie spływają. Lazurowe ślepia wpatrywały się gdzieś w punkt przed sobą, a kosmyk brązowych włosów, który uciekł jej z kitki, łaskotał policzek. Starała się szukać optymizmu, zachęcać samą siebie do działania — bo gdyby uwierzyła w te wszystkie brednie na swój temat, płakała po każdym seksistowskim tekście lub popchnięciu na korytarzu, dawno musiałaby rzucić się z wieży. Przymknęła więc oczy, licząc do trzech i ze świstem wypuszczając strumień ciepłego powietrza spomiędzy warg. Echo kroków gasło, zagłuszały je porywy wiatru i szelest młodych liści. Puchonka przetarła ręką o materiał miękkiej bluzy, a następnie niczym wyrwana z transu, rozpoczęła poszukiwania kopniętego podręcznika. To, że tak potraktowali książkę, zirytowało ją bardziej, niż fakt, że ona skończyła z obtartą dłonią. Sunęła wzrokiem po podłożu, napotykając ostatecznie spojrzeniem nie tylko tomik prawiący o uzdrawianiu, ale też męskie buty. Zaskoczona przesunęła wzrokiem w górę, dostrzegając w ich właścicielu Lennoxa Zakrzewskiego — zwiastun kłopotów, najczęstszego gościa skrzydła szpitalnego. Zamarła, czując ogarniającą ją panikę. Nie sądziła, że w ogóle pamiętał o jej istnieniu, ale wyraz jego oczu nie wróżył nic dobrego. Gdy tylko podszedł, a brwi mu drgnęły, akcentując ukryte w słowach przesłanie, zbladła jeszcze mocniej, zastanawiając się, co właściwie ma zrobić. Nie potrafiła stwierdzić, co planował. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Obróciła głowę przez ramię na grupkę uczniów, która zaprzestała wędrówki do potężnych drzwi, patrząc na ślizgona z niezadowoleniem i irytacją na buziach. Przecież go zabiją! Brunetka wstała dość zgrabnie, aczkolwiek nazbyt szybko — czując wirowanie w głowie, które zmusiło ją do zamknięcia powiek i złapania oddechu. Popychana strachem oraz odpowiedzialnością, podeszła do Zakrzewskiego, łapiąc go za przedramię lewej dłoni, zaciskając na nim palce. Jej olbrzymie, otoczone wachlarzem czarnych rzęs ślepia wbiły się w niego z błagalnym, uspokajającym spojrzeniem. Kręciła przecząco głową, czując gula w gardle. Przerażał ją, ale nie mogła pozwolić, żeby jemu czy pozostałym stało się coś złego. - N.Nie. Nie było tu żadnego kota... - wydusiła w końcu cicho, zagryzając na chwilę dolną wargę. Całkiem zapomniała o leżącej na ziemi książce czy przewieszonej przez ramię torbie. Ruchem głowy odgarnęła włosy na plecy, cofając się pół kroku i starając się go pociągnąć za sobą. Lepiej, żeby wyżył się na niej niż na nich. Znów byłby poobijany, a do tego pewnie dostałby potężny szlaban. Nie było warto. - Właśnie!Mogę pomóc Ci go poszukać, wiesz? Zaproponowała nieco głośniej jakby odważniej. Wiedziała, że zaraz obdarzy ja spojrzeniem umiejącym ugasić płomień, przepełnionym chęcią mordu. Szukała wyjścia, pokojowego rozwiązania. Czuła, jak policzki się jej rumienią, a serce mocniej wali w piersi, jednak wciąż nie puszczała Lennoxowego ramienia, jakby wierzyła, że ktoś tak mały i nieistotny będzie umieć go powstrzymać. Wtedy też doznała olśnienia. Wolną dłonią, dość szybko i gwałtownie sięgnęła do bocznej kieszeni torby, wyciągając z niej zawiniętego w pergaminowy papier pasztecika z dynią, którego wzięła sobie z kuchni w ramach przekąski do nauki, aby mogła wytrzymać bez obiadu aż do kolacji. Oprócz tego został jej ostatni cukierek z musem truskawkowym. Czy to ją uratuje przed zagładą? Przysmak ledwo mieścił się na wysuniętej w jego stronę dłoni, a chociaż nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, znów się odezwała. - Masz ochotę? Dostaniesz energii na szukanie kota.. Jeszcze ciepły..
Najwidoczniej taka była, co w tym złego? Czy tak bardzo przeszkadzał jej fakt, że nie potrafiła obronić własnego tyłka? Wybierała bierność, bo tak było lepiej? Człowiek nie angażuje się wtedy w żadne spory, nie jest narażony na krzywdę fizyczną... To co, lepiej znosić posłusznie wszystkie obelgi? Ataki, który nawet przechodzi do rękoczynu? Żenujące. Można znosić to wszystko, jednak z dumnie uniesioną głową i poczuciem, że nic nie mogą ci zrobić. A tak, daje im piękną i pełną władzę nad własnym życiem. Ci kolesie mogli zrobić o wiele więcej i zrobią. Kiedyś. Nie jutro. Nie za miesiąc. A może nawet następną ofiarą nie będzie sama Flora. Fakt niszczenia książek również mocno go zirytował, a fakt, że nie spotkasz go z książką na szkolnym korytarzu, nie znaczy, że w swojej samotni nie zagłębia się w szkolne lektury lub powieści mugolskich autorów. Niemal czuł gulę, która mu rośnie w gardle, tę, która powstrzymuje ryk wydobywający się z jego trzewi. To mogła być osoba, którą znał, lub ktoś, kogo widział pierwszy raz. I zapewne byłaby to większość szkolnej populacji, nie zwracał w końcu uwagi na ludzi wokół. Był egoistą, kimś, kto interesował się czubkiem własnego nosa, do tego dochodziła ta ignorancja... Hm. I tak, był zwiastunem kłopotów. To mówiła cała jego postura oraz błysk w oczach, a lekceważący uśmiech na wargach miał jedynie rozjuszyć te osobniki. To będzie dziennie proste, Floro, patrz. Niemal to samo mówiło to krótkie spojrzenie, które rzucił na jej postać, wciąż klęczącą gdzieś u jego stóp. Dopiero kiedy wstała i chwyciła go mocno za przedramię, przyjrzał się jej postaci. Skrzywił się nieznacznie, nawet już nie na sam dotyk, którym go raczyła, a tym intensywnie w niego wpatrzonym spojrzeniem. Tak bardzo mu przypominała Olivie, że aż miał ochotę na wymioty. I nie żartował w tym momencie... Mogła więc uznać, że ta reakcja była odpowiedzią na jej bliskość. Kiedy ruszyła w przeciwnym kierunku niż zbliżający się do nich kolesie, schylił się po książkę, którą zaraz po wyrwaniu ręki z jej uścisku, wręczył do jej własnych rąk. Wciąż próbowała go przekonać? Czego się spodziewała, że tak łatwo uda jej się go odciągnąć? Nie widziała, jak przez jego żyły płynie przyspieszona krew? Jak oczy świeciły się z podniecenia, bo doskonale wiedział, co zaraz może zajść? -Mam swoje własne zapasy.-Podniósł do góry własną torbę, jednak kącik jego warg drgnął, jakby tą propozycją go rozbawiła. Choć czy na pewno? Tak łatwo go rozszyfrowała? Co takiego mogła o nim wiedzieć? Powinna szybko stąd uciekać, skoro tak bardzo nie chciała widzieć widoku rozlewu krwi. Odwrócił się i bezczelnie przyjrzał się każdemu z osobna. -Panowie, chyba nie chcecie wkurwiać bardziej Prefekta jednego z domów, prawda? Salazar mi świadkiem, że mam pamięć do tak paskudnych gęb.-Oparł dłonie na biodrach i przekrzywił lekko głowę w bok. Chyba pierwszy raz czerpał taką radość z faktu, że przydzielili mu tę odznakę.-Zrobimy to po dobroci, podacie mi imiona, a nikt nie dowie się, że zaczepialiście mniejszych i słabszych od siebie. Mogę oszczędzić wam trochę wstydu...-Zaczął spokojnie.-Lub zrobimy to po mojemu. Oberwiecie po punktach i rodzone matki was nie poznają, choć uważam, że będą mi wdzięczne.-Uśmiechnął się szeroko, unikając przy okazji ciosu, który wymierzony był w jego twarz. To było niemal do przewidzenia, tak? Tak samo, jak jego jednoczesny kopniak kolanem w brzuch, który wymierzył pierwszemu odważnemu. Zakrzewski, który gada za dużo, to bardzo zły znak.
To była raczej kwestia przyzwyczajenia, Flora nie potrafiła się kłócić czy dyskutować. Nie widziała sensu w przeciąganiu konfliktu, wzbudzał tylko agresje i potem stwarzał same problemy. Była wyjątkowo pokojową dziewczyną. Po minie Lennoxa wiedziała, jak odbiera jej zachowanie — całe spojrzenie chłopaka pełne było politowania. Nie miała mu za złe, ją czasem też denerwowała jej własna postawa czy słowa, jednak w ogólnym rozrachunku wychodziło to korzystniej niż się kłócić czy bić. Nie było to w ogóle w stylu Zakrzewskiego i tylko uwydatniało różnicę pomiędzy nimi, widoczną prawie na każdej płaszczyźnie. Gdyby na głos wypowiedział swoje myśli, pewnie miałaby olbrzymie wyrzuty sumienia — nie chodziłoby o nią samą, a o inną dziewczynę, którą mogliby skrzywdzić. Martellówna wrzuciłaby sobie do głowy, że to wszystko przez nią. Nie wątpiła w jego inteligencję, chociaż do głowy by jej nie przyszedł obraz ślizgona z podręcznikiem czy książką, ale mało go znała. Tyle, co nic. Było jednak w nim coś intrygującego, do czego odkrycia pchała ją intuicja, nie zważając na to, jak niebezpieczne mogło to być. Sposób jego zachowania wzbudzał strach, paraliżował ją — nie wiedziała, co miała mówić na postawę, którą obecnie prezentował. Czemu skojarzył się jej z więźniem z Azkabanu? Nieobliczonym maniakiem, który jednak poza szaleństwem w ślepiach miał ukryte coś jeszcze. Flora była altruistką z natury, nie porzucała ludzi i pomogłaby każdemu, gdyby tylko była w stanie. Wiedziała, że on też tej pomocy potrzebował, tylko jeszcze do tego nie dojrzał. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, ignorując obrzydzenie na jego twarzy i niechęć, którą posłał w jej kierunku. Uparcie wpatrywała się w niego tymi swoimi wielkimi, okalanymi wachlarzem rzęs oczyma. Od słońca piegi na nosie stały się bardziej widoczne, a luźny kosmyk, który uciekł jej z kucyka, spłynął na twarz. Nie mogła odpuścić, nawet jeśli była tylko małym karaluszkiem, którego chciał zgnieść. Nie mogła pozwolić, żeby zrobił komuś krzywdę. Dość brutalnie wyrwał się z jej uścisku, pewnie słabego i wątłego, chociaż wkładała w niego tyle siły. Gdy brutalnie wciskał podręcznik do jej rąk, przymknęła powieki nieco wystraszona, przytulając książkę do piersi. Dlaczego był taki gwałtowny i nieprzewidywalny? Nie potrafiła w żaden sposób odkryć jego kolejnego kroku, najmniejszej myśli — bo nawet jeśli oczy były zwierciadłem duszy, jego nie zdradzały za wiele. Westchnęła cicho, odwracając od niego wzrok. Gotował się do działania, co wcale się jej nie podobało. - Podzielę się swoimi..- szepnęła, cofając dłoń z pasztecikiem. Coś się zmieniło, atmosfera stała się gorsza i bardziej napięta. Przecież z cukierkami w skrzydle się udało, dlaczego teraz nie? Był tak chaotyczny, że ledwo za nim nadążała. Gdy się odwrócił, stanęła za nim, robiąc krok w tył. Powinna uciekać, odwrócić się i pójść — zostawić go z innymi, skoro chciał się bić, ale nie potrafiła. Nie powinien wykorzystywać odznaki, to było złe — a jednocześnie sprawiło, że została i wlepiała wzrok w jego plecy, nieco zła i całkiem zaskoczona postępowaniem chłopaka. Dla niej to było niewyobrażalne. Jakim cudem takie tornado dawało radę w szkole? - Daj spokój, proszę...Lennox, nie warto. Wypowiedziała jego imię miękko i łagodnie, nieco ze strachem — wciąż jednak z przemawiającą przez głos wiarą w to, że będzie umieć odpuścić. Jego szczęście wzbudzało w puchonce wątpliwości, podobnie jak oparte na biodrach dłonie. Była naiwna, wierząc, że da sobie spokój — pielęgniarka jej trochę o nim opowiadała, mogła jej słuchać. Już miała dalej gadać, gdy dostrzegła lecącą w jego stronę pięść, na co zacisnęła powieki i wydała z siebie bezgłośnie westchnięcie, zamierając w miejscu. Wszystko to, czego chciała uniknąć. Do uszu docierały jednak dźwięki ciosów, których nie chciała i nie potrafiła ignorować. Rzuciła książkę, wystrzeliwując do przodu — a była mała, zwinna i szybka, stając przed Zakrzewskim, gdy tylko jego noga wróciła na ziemie. Rozłożyła ręce, patrząc na niego z dołu i osłaniając ucznia, który skończył na bruku — trzymając się za brzuch. Nawet jeśli to on ją wcześniej tak potraktował, nie mogła patrzeć, jak dzieje się mu krzywda. - Przestań, są od Ciebie słabsi! Bądź mądrzejszy, nie wykorzystuj odznaki.. Proszę Cię, odpuść. Nie warto, naprawdę.. - mówiła cicho, jednak na tyle wyraźnie i dosadnie, aby dobiegło to jego uszu. Patrzyła mu w oczy, chociaż po ciele przebiegała jej gęsia skórka, a serce waliło w piersi niczym mugolski młot pneumatyczny, który kiedyś widziała. Jakby chciało uciec, wyskoczyć. Miała wrażenie, że świat się zamknął, a w powstałej bańce była tylko ona i on. Zupełnie jak woda i ogień. Błękitne ślepia karzełka były jednak niezwykle uparte, musiałby ją chyba przestawić, żeby się ruszyła — bo w innym wypadku się do niego przyklei i go nie puści ani kroku dalej.
Nie jest to przeciąganie konfliktu, po prostu zakończyłaby go ostatecznie. Nie musiałaby się obracać przez ramię, patrząc czy przypadkiem nikt nie czai się za rogiem. Nie wmówi mu, że nie żyła w strachu... Nie miała ściśniętych mięśni ramion, bo czuła się bezpiecznie w murach tego zamku. Jeżeli raz pokazała swoją słabość, ci ludzie to tylko wykorzystają. Tutaj, w szkole, czy później, w dorosłym życiu, gdzie nie będzie nikogo, kto przejąłby się jej losem. Powinna walczyć... Tutaj. Teraz. Bo nikt za nią tego nie zrobi. Wróć... A co teraz robisz, Zakrzewski? Niemal czuł, jak odwraca się do swojego irytującego głosiku w głowie, przysuwa się do niego i staje z nim twarzą w twarz... Zajebiście się bawię, kolego. Szeroki uśmiech, który był zarezerwowany dla tego małego skurwiela, był widoczny na bladej twarzy chłopaka. Nikt go sobie tak nie wyobrażał. Jednak był to nawyk jeszcze z dzieciństwa, gdzie siadał w ogrodzie jedynego domu, który mógł tak nazywać i czytał... Lubił to robić. Lubił zatracać się w czymś tak mocno, że żadna inna rzeczywistość dla niego nie istniała. Kiedyś było wiele rzeczy, które w swojej prostocie sprawiały mu wiele przyjemności. Bo wiedziała to kurwa najlepiej! Nie był pieprzonym szczeniakiem, który potrzebował ratunku. Był człowiekiem, który nienawidził, kiedy ktoś wpierdalał się w jego interesy. To, że chciał komuś przywalić, nie świadczyło o tym, że potrzebował ratunku... Może był pieprzonym psycholem, którego celem faktycznie jest wylądowanie w Azkabanie? Nie wiedziała, że jak ktoś czegoś nie chciał, to nie narzuca się własnych ambicji na innych? To nie był altruizm. Udawał, że nie czuł na sobie jej uważnego spojrzenia. Co w przypadku kiedy adrenalina buzowała w jego żyłach, wcale nie było takie trudne. Najlepiej by było, gdyby stąd poszła, nie powinna być świadkiem. Nie dlatego, że potrzebował kogoś, kto ewentualnie poprałby jego wersję... Nie była również zbyt delikatna. Zwyczajnie nie chciał, aby mu przeszkadzała. Wiedział, że gdyby mogła, stanęłaby między nim a resztą podczas ataku... Miał ochotę krzyknąć, że miał gdzieś te paszteciki, chociaż jego wewnętrzne ja zapewne krzyczy teraz na niego, że nigdy nie jest ich za dużo i powinien je przyjąć jak grzeczny chłopiec. Nie było na to czasu, a to, że znalazła się za jego plecami, w jakiś sposób go uspokoiło. Nie znajdowała się na linii ataku, nie musiał więc przejmować się tym, czy oberwie podczas tego chaosu, który miał się rozpętać. I nie, nie było to wykorzystywanie odznaki. Jedynie zaznaczył przegraną pozycję przeciwników, dając szansę, aby przemyśleli swoje zachowanie i zwyczajnie się wycofali. Nie posłuchali głosu rozsądku, o ile jakikolwiek mieli. Problem z Lennoxem był taki, że czuł zbyt wiele. Codziennie rano, kiedy otwierał oczy, czuł jak, uderzają w niego wszystkie te emocje, z którymi kiedyś sobie nie poradził. Nawet to, co dzieje się z jego współlokatorami. Znał ich nie dlatego, że byli bliskimi znajomymi.... Ślizgon odczytywał to, co mieli wypisywane na twarzach. Zawsze tak było. Zawsze był dzieciakiem, który czuje za dużo, a choć kiedyś łatwiej było dać upust temu kłębowisku gówna, tak teraz, jedynym wyjściem było wyrzucenie z siebie tego wszystkiego za pomocą bólu. I pięści. Niemal odwrócił głowę, słysząc swoje imię w ustach obcej sobie osobie. Zdążył jedynie złapać kawałek jej spojrzenia, które trafiło w niego jak szpila. Wspomnienia, za którymi kryło się uczucie... Co chyba jedynie mocniej go podkurwiło, bo nie powinien przerywać, nie powinien odwracać uwagi od prawdziwego przeciwnika. Jedno szybsze uniesienie klatki piersiowej i nagle przed jego oczami wyrosła niewielka postać, która zwyczajnie stała na przeszkodzie. Nie jemu. A kolejnemu chłopakowi, który rzucił się na nich, nie zważając na to, że stała tam dziewczyna. Myślała, że zatrzyma tym to, co się wokół działo? Doskonale wiedział, na jaki typ człowieka trafi. Nie przestanie, dopóki nie otrzyma nauczki. Jego szeroko otwarte, płonące oczy, zwróciły się w kierunku chłopaka, który biegł na nic spodziewającą się Florę. Tak, pamiętał jej imię. I tak obudził się w nim instynkt, który próbował w sobie pogrzebać dawno temu. Kiedy odepchnął ją na bok, jedna dłoń trzymała jej ramię, aby nie straciła równowagi jak tamten koleś. Kiedy poczuł ból w okolicach szczęki, przez moment wszystko jakby się zatrzymało, a huk w jego głowie rozchodził się powoli i boleśnie po reszcie ciała. Może coś do niego mówili, może nie, a może był to krzyk w jego głowie, który tylko on mógł słyszeć. Z wrażenia zrobił krok do tyłu, wciąż trzymając dziewczynę, mocniej niżeli była potrzeba. Kiedy się otrząsnął, puścił ją i rzucił się na chłopaka, dwoma rękoma mocno chwytając poły koszulki chłopaka. Czuł krew w ustach.-Spierdalaj. Inaczej nie ręczę za siebie! A uwierz, mam wielką ochotę rozpierdolić Ci twarzyczkę.-Odepchnął go mocno, szczerząc się czerwonymi zębami. Odwrócił się, wciąż nie do końca bezpieczny dla otoczenia i podszedł do dziewczyny. Przez sekundę mierzył ją spojrzeniem, aby po chwili chwycić jej dłoń i ruszyć w kierunku wyjścia z dziedzińca. Nie obejrzał się za siebie, jednak wiedział, że za nimi nie ruszyli. Co się stało?
To było nieprawdopodobne uczucie. Pojawiło się znikąd, zawładnęło całym jej jestestwem, jednocześnie odcinając wszelkie tryby w mózgu. Miała wrażenie, że stoi obok siebie i patrzy z niedowierzaniem na to, co się działo. Zupełnie jakby oglądała cały ten chaos w zwolnionym tempie, sparaliżowana i pozbawiona jakiejkolwiek szansy na reakcję. Była altruistką i potrafiła poświęcić siebie dla innych, jednak w tym przypadku nie miało to żadnego sensu, dzikie spojrzenie Zakrzewskiego bardziej przypominało zwierzęce niż ludzkie. Ona sama pewnie pobladła, a przerażone ślepia jedynie przesuwały się z miejsca na miejsce, jakby szukała rozwiązania. Nie wiedziała, co miała zrobić. Z jednej strony była na niego tak strasznie wściekła, że się wtrącił i do tego sprowokował bójkę, a z drugiej pojawiło się w niej uczucie dziwnej ulgi, wyciszenia. I naprawdę nienawidziła siebie za to, że akurat takie emocje w niej wywołał. Bo co niby zmieni to, że komuś stanie się krzywda? Mogła jeszcze wytrzymać.. Mogła, ale czy chciała? Dlaczego przypadkowo spotkany łobuz, postrach korytarzy, a na dodatek prefekt mający tendencję do wykorzystywania swojej pozycji sprawiał, że miała problem ze sprawiedliwą oceną? Mogło to być spowodowane jego wolą walki, chęcią trzymania swojego w pięści — tą brutalną i gwałtowną aurą, nieprzewidywalnym sposobem bycia, tak innym od niej. Przechodziły ją dreszcze. Bała się. Nie o to, że jej coś się stanie, a o to, że albo on sobie z czwórką przeciwników nie poradzi, albo ich będą zbierać i składać w skrzydle szpitalnym, a gdy przyjdzie co do czego i zapytają Florę, co się właściwie stało, będzie musiała powiedzieć prawdę. Drobne stworzenie stojące za Lennoxem nie potrafiło kłamać, nawet jeśli fakty były bolesne i niewygodne. Patrzyła na jego plecy — jednocześnie z podziwem, jak i przerażeniem. Chciała coś powiedzieć, wyciągnąć dłoń i go złapać za plecy, powstrzymać, a jednak wciąż nie mogła się ruszyć. Skąd miał w sobie tyle siły? Zamiast słów z zaciśniętego gardła uciekło jej tylko westchnięcie. Nagłe szarpnięcie sprawiło, że zacisnęła powieki i pisnęła cicho, dając się przesunąć niczym lalka z miejsca na miejsce, nie mając pojęcia nawet, że uniknęła w ten sposób uderzenia. Skupiła się raczej na tym, jak ciepłe i silne były palce chłopaka, które wbijały się w jej ramię. Parzyły, przypominały rozgrzany węgiel na jej chłodne skórze — najdziwniejsze było jednak to, że uspokoiły paraliżujący dreszcz przerażenia, pomogły jej otworzyć oczy. Jakby dał jej trochę odwagi. Zadarła głowę, wlepiając w niego spojrzenie błękitnych oczu. Był w szale, amoku. Mimowolnie przesunęła wzrokiem na bladą buzię jego ofiary — chyba zdał sobie sprawę, że nie ma szans i walka jest bezcelowa. Pokryte krwią zęby i zbierająca się czerwona struga w kącikach ust ślizgona, które miała teraz okazję dostrzec, sprawiły, że oczy zaszkliły się jej łzami. To wszystko przez nią? Posłała mu krótkie spojrzenie, spuszczając wzrok i pozwalając, aby luźne kosmyki włosów opadły jej na buzię. Co miała mu powiedzieć? Myślała, że zacznie wywody lub krzyki, że powie jej coś paskudnego i każe sobie pójść razem z pasztecikami, które ostatecznie leżały gdzieś zapomniane na bruku. Czując uścisk na dłoni, poczuła palący rumieniec na poliku i mimowolnie zacisnęła palce na jego ręku, chcąc jak najszybciej stąd uciec. Nawet jeśli był straszny, to on nigdy nie zrobił jej krzywdy i nie powiedział niczego, co przypominałoby słowa klnących gdzieś za ich plecami uczniów. Dała się grzecznie pociągnąć, drugą dłoń opuszczając luźno wzdłuż ciała i zaciskając palce na materiale bluzy. Patrzyła mu znów na plecy, czując się malutką i bezwartościową osobą. Z pewnością wiele mógł z jej oczu wyczytać, podobnie jak z nerwowego drżenia dłoni, którą trzymał. Zwilżyła spierzchnięte wargi, zaciskając je i następnie przełknęła głośniej ślinę, wyobrażając sobie spływającą mu po kącikach ust krew. Było jej właściwie obojętne, dokąd pójdą — byle jak najdalej stąd. Dodatkowo czuła się w jakiś sposób odpowiedzialna, chciała mu pomóc z obrażeniami, nawet jak bił się z tak głupiego powodu i był zwykłym łobuzem. Nie z litości, współczucia czy innych rzeczy, o które z pewnością ją podejrzewał. Dlaczego tak ufnie za nim szła? Zmarszczyła nos i drgnęły jej brwi. Nie przerwała jednak panującej pomiędzy nimi ciszy, przyśpieszając kroku, aby za nim nadążyć.
Nie chodziło o obronę uciśnionych, czy niemogących stanąć we własnej obronie. Było coś ekscytującego w tym, że nie wiedział, jak skończy się ta bójka. W końcu było ich więcej, a czasem chwila nieuwagi może przesądzić o wyniku walki. Doskonale o tym wiedział, w końcu ile razy myślał, że jego przeciwnik to jedynie jedna osoba? Jego mięśnie zastygały już od dobrych miesięcy, a nawet trening na miotłach nie sprawi, że poruszy ciałem tak, jak tego potrzebowało. Znał siebie zbyt dobrze, aby nie wiedzieć, czego naprawdę potrzebował. Wyprowadzka, święta, powrót na dawne śmieci... I nieszczęsne zakłócenie spokoju Lennox'a, który tylko w chaosie potrafił się odnaleźć. Zmienił swoje życie, najwidoczniej bezcelowo... A teraz? Czuł, że robi coś, do czego już dawno powinno dojść. Dlatego można było usłyszeć chichot, wychodzący z czeluści jego zgniłej duszy. Powinna uciekać, bo stała po tej stronie barykady, która stanowiła jeszcze większe niebezpieczeństwo od tamtych czterech typków. Czuł jej przyspieszony puls, jakby żyły na rękach zdradziły ją bardziej niż ciężki oddech, który czuł za swoimi plecami. Kiedy znaleźli się przy wyjściu z dziecińca, nie ruszył dalej, a stanął za ścianą. Do tej pory nasłuchiwał kroków, które mogły za nimi ruszyć. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Odeszli w innym kierunku, a choć perspektywa uniknięcia bójki wcale mu nie odpowiadała, to dopiero teraz z jego piersi uleciało całe powietrze. Kiedy zorientował się, że wciąż mocno ściska drobną dłoń, puścił ją, jednak nie po to, aby odskoczyć jak oparzony, a raczej przenieść je na jej policzki. Dłonie naznaczone bliznami, o startym naskórku ujęły jej okrągłą buzię. Poruszał nią, szukając jakichkolwiek obrażeń na twarzy. Jego wzrok przesunął się wzdłuż jej ciała, jakby wciąż doszukiwały się ran. Dopiero po kilku sekundach uniósł dłonie, jakby w geście obronnym, sugerującym, że nie miał niecnych zamiarów. Odsunął się o krok i jedną pięścią oparł się o ścianę. Dopiero teraz mogła dostrzec złość, która wyciekała z niego jak ta nieszczęsna krew z ust. Otarł ją rękawem bluzy i wyprostował się, choć wcześniej zginał się, jakby mocno oberwał. -Popierdoliło Cię?! Skąd ten cholerny pomysł z wychylaniem się do przodu? Wjechałby w Ciebie jak buldożer i nie byłoby co zbierać!-Ryknął, bo raczej inaczej nie dało się tego nazwać. Była niewielkich rozmiarów, już wcześniej nie mieli problemu, aby wylądowała na czterech literach... A było to zaledwie muśnięcie ramienia... Gdzie ona miała rozum?! Czy ktoś, kto zajmuje się innym uczuciami w skrzydle szpitalnym, nie powinien posiadać jakieś wiedzy? Odrobiny inteligencji? Jeszcze raz mocno uderzył pięścią w ścianę, próbując wyrzucić z siebie całą nagromadzoną irytację. Na siebie chyba przede wszystkim. Bo to, że nie grzeszyła inteligencją w zaistniałej sytuacji to jedno... ON nie powinien się wpieprzać, a jednak to zrobił. Naraził ją na obrażenia, chociaż ta sprawa nawet go nie dotyczyła. To ON się wpieprzył. To ON podjudzał tych debili... I nie. Nie wykorzystywał swojej odznaki, nieważne jak bardzo chciałaby w to wierzyć. Zwyczajnie nie mógł znieść myśli, że ponownie to zrobił. Walczył sam, w swojej sprawie. Czemu więc wkroczył? Czy serio chodziło o samozadowolenie? Spełnienie jakiś chorych fantazji o docieraniu do własnych granic?