Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Czuł się naprawdę okropnie. Może nie powinien przychodzić na zajęcia w takim stanie, ale skąd mógł wiedzieć, że kiedy przybędzie na dziedziniec, zemdli go jak po samym patrzeniu na smarki trolla, albo jego wąchaniu; trafnie ujęła to Isabelle. Sam nie wiedział, co gorszę. - Nie... To nie od trolla, ale jak tak... - Przerwał, bo sam obraz pojawił mu się przed oczami. - ...pomyślałem, to muszę nieciekawie wyglądać i tak się czuje. - Wybełkotał. Stał obok @Isabelle L. Cortez, więc nie mogła mu ujść uwadze urocza puchonka @Silvia Valenti, która podeszła do Cortez. Niemal obserwował ją jak przez mgłę. Chciał coś powiedzieć... A właściwie powiedzieć cokolwiek. Jednak milczał i uśmiechnął się, jakby chcąc odwzajemnić ten jej optymizm. Żal byłoby tego nie zrobić. Jego grymas na twarzy mógł przypominać coś w rodzaju bólu zęba niż serdecznego uśmiechu. Czym był uśmiech Scoota Ravenwooda bez pokazania ślicznych, białych zębów — no właśnie tylko dziwnym grymasem. - Hej...- Wyciągnął dłoń w stronę @Vidari Sinclair odwzajemniając uścisk jak to w zwyczaju ma męska część społeczeństwa. - Chyba się czymś strułem. - Niemal wyszeptał, zastanawiając się, czy kiedy podają jedzenie w Wielkiej Sali, sprawdzają datę ważności produktów, z których przyrządzają posiłki. Nigdy nie zagłębiał się w tajniki gotowania. Przyglądał się gryffonowi, dostrzegając jak @Eden Sinclair, niemal kładzie się na Vidarim. Zapewne się znali, bo raczej nieznajome dziewczyny tak nie robią. Chyba. Może miał za mało doświadczenia z nieznajomymi dziewczynami? Jego uwagę szybko przyciągnęła panienka Cortez, która widocznie martwiła się o jego stan zdrowia. Musiał naprawdę wyglądać tak jak to ujął Sinclair — żywy trup. - Lepiej. - Starał się uśmiechnąć, ale postanowił z tego zrezygnować. Tylko bardziej przestraszy tu obecnych. - Nie martw się, wytrzymam, bo już widzę, jak martwisz się przetransportowaniem mnie do Skrzydła Szpitalnego. - Postanowił nieco zażartować i trącić lekko ślizgonke dłonią. - Vidari. - Zwrócił się do gryffona, dając mu znać, żeby przedstawił dziewczynę, która wyglądała, jakby opierała się całym ciężarem o Sinclaira. Skąd Scoot mógł wiedzieć, że Vid ma siostrę, przecież niedawno się poznali. Równie dobrze mógł mieć dziewczynę.
Rutyna zajęć dawała się we znaki. Na szczęście tupot podeszwy uderzającej w charakterystycznym rytmie o chodnik nie był bezpodstawny; przebywająca w Hogwarcie kobieta już dawno zdała sobie sprawę z tego, że bez jakiejkolwiek pracy oraz nauki nie ma korzyści. Mogła to wprost wywnioskować z jednej, prostej przyczyny - samozaparcia w brnięciu do celu. Nie można było jej odmówić w żaden szczególny sposób zachłanności w zakresie nauki teoretycznej, w wyniku czego była przygotowana na dzisiejsze zajęcia. Czujne, wręcz delikatnie kocie oczy, obserwowały przez dłuższą chwilę Dziedziniec; potrzeba osamotnienia wydawała się być w jej przypadku niezwykle silną cechą, będącą wręcz fundamentem do kolejnych decyzji, kolejnych krzyżyków na kartce, kolejnych zdań oraz słów wypowiedzianych za pomocą warg, nad którymi sprawowała kontrolę niemalże absolutną. Rieux doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że informacje kosztują; dopóki zaś znajdowała się w Hogwarcie, nie zamierzała tak łatwo odpuścić spijania tego, co mówią profesorowie na zajęciach. Mimo wszechobecnego zmęczenia, zdecydowała się przyjść, po to właśnie, by być zawsze o krok do przodu względem tego, co na nią czeka - w przeciwnym wypadku nie byłaby sobą. Jesień dawała o sobie znać; chmary i kępy liści zdawały się wypełniać całokształt otoczenia różnymi barwami. Teraz tylko pozostało czekać - czekać na nadejście zimy, na pierwszy śnieg, na jakiekolwiek chmury, które nie zwiastowały deszczu, a jedynie znane wszystkim płatki składające się z wody, która znajduje się w stanie stałym. To było zaskakujące, jak perfekcyjna wydawała się być natura - wszystko tak idealnie skomponowane, wszystko tak idealnie dopasowane. A człowiek i tak musi coś zawsze spieprzyć.
Normalnie zaklęcia były zdecydowanie jej działką. Nigdy nawet specjalnie się do nich nie przykładała, może oprócz pierwszego roku, ale szybko odkryła, że miała do tego naturalny talent i w większości przypadków wystarczało, żeby machnęła różdżką i działa się magia. Dlatego też te lekcje były jednymi z jej ulubionych - uwielbiała być najlepsza, szczególnie jeśli przychodziło to samo. Nie dziś jednak. Dziś wolałaby być wszędzie indziej, ale nie na przeklętym dziedzińcu, na którym pizgało wiatrem i złem w czystej postaci. Nie mówiąc już o tym, że od kilku godzin walczyła z potężnym bólem głowy. Tak się kończy zarywanie nocy, żeby zrobić zostawione na ostatnią chwilę zadania z run. A wszystko przez głupi kurs w Ministerstwie, na którym oblali ją z jakiegoś gówno-powodu, którego nawet nie umieli jej wyjaśnić. Obstawiała, że po prostu wyciągają z niej hajs, albo nabijają jakieś statystyki. Powieki ją piekły, czaszka pulsowała, a mózg wręcz krzyczał, błagając o jakąś drzemkę. Orzeźwiający wiatr wcale nie pomagał. Kiedy przyszła na dziedziniec Bennett jeszcze nie było, co dawało nadzieję na przycięcie komara. Oparła się plecami o mur, upewniając się, że stoi na tyle stabilnie, żeby nie upaść. Opatuliła się szczelniej płaszczem i zamknęła oczy, momentalnie odlatując. Słyszała głosy innych uczniów, ale dochodziły do niej jak przez mgłę pozbawione sensu, kontekstu i znaczenia. Nie czuła nawet dotyku ściany na plecach. Jakby była świadoma, ale poza czasem i przestrzenią.
Kostki: 1 i 6
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Tak, też zdecydowanie miała nadzieję, że kolejne jej spotkanie z Isabelle nie odbędzie się przez przypadek na w sowiarni. Trochę to smutne, że pomimo takiej zażyłości w pewnym momencie ich życia, teraz nie były w stanie wygospodarować dla siebie nawet sekundy czasu. Zdecydowanie powinny to nadrobić i to tak szybko, jak to tylko możliwe. Dopiero po chwili zorientowała się jak bardzo nieprzyzwoicie się zachowała, kiedy przywitała się tylko z nią, a całą resztę miała głęboko w nosie. Zaróżowiły jej się policzki, szybko postanowiła naprawić ten błąd. Dlatego odwróciła się w stronę @Scoot Ravenwood uśmiechając się uroczo. Cóż, Ślizgon bynajmniej wyglądał fantastycznie, niczym jakiś wzorcowy okaz zdrowia. Jak na jej, to jak najszybciej powinien udać się do skrzydła szpitalnego, ale tę uwagę postanowiła zostawić dla siebie. -Wybaczcie, mój błąd, nie przedstawiłam się. Silvia Valenti, miło mi. - wyciągnęła dłoń w jego kierunku, a silny włoski akcent od razu mógł powiedzieć coś na temat jej pochodzenia. -Może jednak powinieneś darować sobie te lekcje i sprawdzić, czy na pewno wszystko jest w porządku? - nie, jednak nie zdołała ugryźć się w język. Odwróciła się w stronę @Vidari Sinclair i jakiejś dziewczyny, która uwiesiła się na nim niczym na linie. Wejście smoka? Czy tak odbierany był jej dobry nastrój? Dziwne, ale kimże ona była, aby to kwestionować? -Cóż, do smoka mi tak daleko jak to tylko możliwe. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem na ustach. Nie zamierzała udawać mniej szczęśliwej niż była tylko po to, by inni poczuli się lepiej.
Przyglądając się blondynowi, skinął głową na jego tłumaczenie i posłał łagodny uśmiech do @Isabelle L. Cortez, gdy ta się przedstawiła. Zdawała się zamknięta w sobie, albo może była zwyczajnie introwertyczką i niezbyt ufała nowo poznanym? Cóż, chłopak niekoniecznie się tym przejął, jedynie uściskując lekko jej dłoń z przyjaznym nastawieniem. - Miło mi Cię poznać - odpowiedział, udając nader formalny głos, mając nadzieję ją nieco rozluźnić. - Swoją drogą, długo się znacie? - zapytał, zerkając na Scoota i Isę. Cóż poradzić? Niebieskooki był ciekawski z natury. Jego wzrok co chwila jednak padał na blondyna, sprawdzając czy aby nie padnie mu tu zaraz. W razie czego ktoś musi go zanieść na Skrzydło Szpitalne, a Sinclair nie zamierzał pozwolić mu upaść zbyt szybko. Kumpli w potrzebie się nie zostawia, czyż nie? Szybko jednak został wybity z rozmyślań, gdy pewna drobinka uwiesiła się na nim i się w niego wtuliła. Istniała tylko jedna osoba, która była do tego zdolna bez żadnego zawahania. Uśmiechnął się delikatnie zerkając na znajomą czuprynę i lekko ruszył się tak, żeby objąć @Eden Sinclair i delikatnie pogłaskać ją po głowie. - Nie wyspałaś się dzisiaj? - zapytał ją, przyglądając się jej. Trudno było nie zauważyć, że podobnie jak Scoot, wyglądała słabo. Po chwili podniósł głowę, słysząc odpowiedź radosnej smoczycy. - Raczej był to komplement. Zaskoczyłaś mnie, stąd wejście smoka - chwilowo, puścił jedną reką Eden, aby przedstawić się poprawnie. - Vidari Sinclair, a ten maluch tutaj - wskazał głową na wtuloną w niego dziewczynę - to moja siostra, Eden. Po uściśnięciu ręki puchonki, wrócił do obejmowania opiekuńczo siostry, zerkając na Scoota, którego starsza ślizgonka ponownie zapytała o samopoczucie. Słysząc słowa o Skrzydle Szpitalnym blondyna, postanowił się wciąć. - O to się nie martw, przeniosę go wtedy - po chwili jednak usłyszał głos starszego mężczyzny i zerkając na jego wzrok zrozumiał o co chodzi. Zapomniał przedstawić mu i Isabelli swoją siostrę. Cóż, zdarza się. - Ah i poznajcie moja siostrę, Eden. Skrzacie to Scoot i Isabella - mruknął, czując się dosyć dziwnie jako tymczasowy host.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Zajęcia na świeżym powietrzu właściwie powinny go cieszyć, a tymczasem nie bardzo potrafił wykrzesać z siebie radość na myśl o przejmującym zimnie, które najpewniej panowało na dziedzińcu. Złe przeczucia miał już w dormitorium, całe szczęście, że miał dość rozsądku by warstwą czarnego płaszcza przykryć wygnieciony mundurek, a długim szalikiem w barwach domu ciasno otulić szyję. Podziękował sobie za to w chwili gdy wyszedł na parter, a w oczy uderzyła go smutna szarość sączącego się przez szyby światła. Zatrzymał się przy jednym z okien, wyglądając na opustoszałe błonia. Jesień miała w sobie dużo uroku, lecz trwał właśnie poranek i nader trudno było mu go dostrzec. Zauważył za to coś innego i zgoła urokliwszego niż deszczowa aura – na ławeczce, przy której stanął leżał opuszczony, zagubiony lub nienależący do nikogo konkretnego pluszowy dementor. Zawahał się przez moment, podrapał po głowie, a potem wzruszył ramionami i sięgnął po zabawkę, uznając, że po zajęciach spróbuje w jakiś sposób zwrócić go właścicielowi. Chowając go do przewieszonej przez ramię torby, przelotnie zerknął na zegarek, a w myślach zaklął szpetnie. Gdzie podział się jego starannie wygenerowany zapas czasu? Jeśli nie przyspieszy kroku, znów będzie spóźniony. Niedbale wepchnął zabawkę do środka, nie zauważając, że jej część wystaje, w dodatku w dość widoczny sposób. W końcu wyszedł na dziedziniec, w policzki uderzył go chłód poranka i delikatne krople listopadowej mżawki. Nie przerywając marszu, dopiął tych kilka guzików, które wcześniej lekkomyślnie pominął, przywitał się ze wszystkimi których chociażby kojarzył i ostatecznie zatrzymał się przy Finnie, któremu jak zwykle udało się przybyć przed nim. Jak on to, do licha ciężkiego, robił?! – Mógłbyś choć raz mnie obudzić. – powiedział z udawanym wyrzutem, któremu zresztą przeczył uśmiech czający się w kącikach ust. Obaj wiedzieli, że dobudzenie Marlowa graniczyło z cudem.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Było chłodno. Z dnia na dzień zima skradała się coraz bardziej, coraz bliżej, zostawiając lodowate pocałunki na szyjach spieszących ludzi. Poranki witały ich szronem, popołudnia deszczem, a dzień kończył się ślizgawicą. Okręcił się szalikiem, wyciągając z szafy ostatnią kurtkę. Jeszcze jedna pełnia i zostanie bez ubrań na zimę. Będzie musiał iść do sklepu. Na razie jednak skupił się na zamknięciu domu, aby żadne z jego zwierząt nie uciekło. Nie licząc tych, które nie wytrzymają w pokoju bez otwartego okna. Ale one poradzą sobie do końca lekcji. Na dziedziniec przyszedł od strony błoni, czując, że to będzie dobry dzień. Po ostatniej wyprawie był pewniejszy swoich umiejętności, nie wspominając o tym, iż trochę wertował podręcznik. Rozejrzał się po otoczeniu przelotnie, zanim stanął gdzieś z boku, wbijając spojrzenie w niebo. Czekał na początek zajęć, nie mając ochoty rozmawiać z innymi. Bezmyślnie zaczął bawić się założoną na rękę bransoletką z ahuyascą.
5, 4 Dodatkowy przerzut i 1 pkt z zaklęć.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Spieszyła na zajęcia, jak zwykle ostatnio spóźniona na prawie wszystko. Żyła lekko w ciągłym biegu, od pracy do szkoły i od szkoły do pracy. Na styk wszędzie, gdzie się dało. Na razie nie rzucało się to na jej zdrowie nadmiernie, jednak czuła, że stres odchoruje po czasie. Prawdopodobnie bardzo długim. Słysząc kroki, skręciła w boczny korytarz, nie chcąc w razie wpaść na nauczycielkę. Jeśli pobiegnie, zdąży przed dyrektorką... Nigdy nie miała szczęścia w życiu. Może i wyprzedziła Bennett, ale wpadła na Irytka. Zamknęła oczy, biorąc głębszy wdech, kiedy szkło uderzyło o ziemię, rozbijając się na setki odłamów. Już czuła, że za to oberwie. Nie trzeba było długo czekać, aż hałas zwabił patrolującego korytarz Craina. Nie zdążyła nawet rzucić reparo. Co tam zaklęcie, różdżki nie dobyła, a nauczyciel już stał i nad nią sapał. Nie było sensu się tłumaczyć. Profesor transmutacji tyle miał zrozumienia, co przeciętna dziwka wstydu. Chciała czy nie, musiała zacząć sprzątać. Jeszcze jakby jej dał chociaż szczotkę i zmiotkę... Ale nie. Ręcznie. Toż to czysty sadyzm. Szczególnie, iż w pośpiechu wielokrotnie zraniła się o ostre odłamki, plamiąc posadzkę i resztki wazonu posoką. Wcisnęła mu zakrwawione szkiełka w łapy i zerwała się znów w stronę dziedzińca. Na szczęście zdążyła. Odetchnęła i stanęła gdzieś z boku, patrząc na swoje pocięte ręce. Po najgorszym dniu w pracy nie miała ich w tak złym stanie, jak teraz. I nie umiała nawet magii leczniczej, aby spróbować się zaleczyć. Nie zamierzała jednak rozpaczać. To jedynie kilka płytkich ranek. Często była gorzej ranna. I tylko szkoda jasnej kurtki, na której aż za dobrze widać było czerwone plamy. Wyciągnęła jakąś chustkę z torby i wytarła krew, czekając, aż skaleczenia się zasklepią. Najgorzej, że zdążyła zakrwawić podarowaną przez Leo bransoletkę z ayuahascą, jaką wzięła dziś na nadgarstek. Oby te plamy zeszły...
Jezioro Łabędzie i Dziadek do Orzechów przenikały się wzajemnie, tworząc rozsadzającą mózg kakofonię dźwięków niosących się echem od jednej skroni do drugiej. Pas de Deux, trzepot łabędzich skrzydeł, najpierw tempo powolne, a potem chaos, burza, ulewa, ból tętniący w żyłach, bez perspektyw na rozpogodzenie się nieba jej tymczasowej egzystencji. Gdy Vidari zamknął ją w uścisku, delikatnym i łagodnym, miała wrażenie, że całość zjedzonego wcześniej obiadu przepłynie swobodnie przez jej gardło by wylądować wprost na jego butach. Szare promienie słońca przenikającego przez uparte chmury zdawały się wypalać jej oczy. Mięśnie ugniatane plagą spazmów nie tyle były efektem trwających do późnego wieczora prób baletowych, ale jej obecnym stanem zdrowia; tą niepomierną katastrofą, która miała rzutować na całokształt jej obecności na zajęciach. Czy to klątwa? Czy zamieniam się już w łabędzia, czy to tak boli?
- Nic mi nie jest - wymamrotała spod slytherinowskiego szalika w odpowiedzi na zadane przez Gryfona pytanie, zmrużyła oczy. Nawet mimo tego, że jej wnętrze smagane było katorgą migreny, mówiły o tym tylko jej skąpane w niedoli źrenice; reszta pozostawała wciąż niewzruszona, wciąż obojętna, jak lodowa figura umieszczona w nieodpowiednim ogrodzie. Przynajmniej stojący nieopodal Ślizgon wydawał się również podzielać jej przeznaczenie, a w tym fakcie Eden znalazła odrobinę słodkiego pocieszenia. Choć i tak cierpiała bardziej. Cierpiała najbardziej, najmocniej, najmocniej, karana przez los za przyjęcie do serca uroku czarnoksiężnika, za niemożność zaspokojenia cudzych ambicji i obsesję, jaka wypełniała jej tętnice. Przedstawiona grupie, jedynie skinęła głową w ich kierunku, wiedziona obawą, że każde wypowiedziane słowo może jeszcze bardziej pogorszyć jej stan. Werbalnie nie oburzyła się nawet na skrzata; jedynie wbiła Gryfonowi łokieć w bok, mocno, mocno, by przeprosił, by się kajał, ale to naruszyło stabilność jej podpory. Ach, co za to za los.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
W wieży Ravenclaw było cicho jak prawie zawsze. Krukoni nie należeli do zbyt hałaśliwych stworzeń, tym lepiej dla Fabiena. Spokojnie mógł wstać i zająć się przygotowaniami do nadchodzącego dnia. A pomiędzy szukaniem szczotki do włosów oraz krawata, natrafił dłonią na coś osobliwego. Nie zwykł przestawiać swoje rzeczy. Odkłada je zawsze w te same miejsca, aby niczego nie pogubić. Obrócił opakowanie w dłoniach. Płyta? Może ktoś zostawił. Potem sprawdzi. Na razie odłożył osobliwy prezent znów na parapet, a potem przygotował się do wyjścia. Nie spieszył się, chociaż co jakiś czas ręka uciekała mu do zegarka, aby palcami sprawdzić godzinę. Z pozoru wyszedł wcześnie, niemniej droga należała do dłuższych. Sporą część zamku miał do przejścia tego dnia. Na dziedziniec wyszedł jako jeden z ostatnich. Miał wręcz wrażenie, że słyszy za sobą szybkie, miarowe kroki dyrektorki. Na szczęście nie był oficjalnie spóźniony... Stanął zatem gdzieś, gdzie swoją osobą nie będzie przeszkadzać żadnemu z uczniów. Zasłuchał się w ich rozmowy, ręce chowając w kieszeniach. Założył zwyczajowy mundurek, jaki przykrył szarym, wełnianym płaszczem. Do tego cieplejszy szalik. Pogoda stawała się coraz gorsza każdego dnia, zwiastując rychłe nadejście zimy. Jeszcze brakuje, aby się blondyn rozchorował. Chociaż trochę żałował, iż nie zabrał z sypialni rękawiczek.
6, 6, (6)
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Brak słońca powoli dawał się we znaki. Człowiek robił się ospały i pozbawiony energii, a dla kogoś takiego jak Finn, który nie spał większą część nocy, dzisiejsza aura pogodowa jedynie dostarczała zmartwień. Przesiadywał sobie na dziedzińcu z kubkiem gorącej kawy w dłoni. Delektował się jej aromatem i marzył, by postawiło go to na nogi. Oczywiście brał pod uwagę, że zarywając noc w środku tygodnia nazajutrz będzie przypominać wampira, jednak nie wpadł na to, iż kochana profesor Bennett postanowi zmusić uczniów do marznięcia na dworze. Nie miał bladego pojęcia co ta kobiecina wymyśliła, jednak cokolwiek sobie zaplanowała - było na to zbyt chłodno. Co rusz poprawiał kołnierz płaszcza, wszak jego puchoński szal spoczywał sobie przerzucony przez ramę łóżka. Powoli i leniwie wlewał do swego zmęczonego ciała życiodajną kawę, myślami zaś pomknął ku niedokończonym nutom piosenki, nad którą pracował od trzech dni. Odczuwał pewien dyskomfort mając świadomość, że nie ukończył jakiegokolwiek zadania. Skoro już zaczął, jego obowiązkiem było skończyć. Cóż jednak zrobić, z lekcji nie mógł się urwać. Siódma klasa to nie przelewki. Gdy pojawiały się sporadycznie znajome twarze, kiwał głową na powitanie lecz nie wdawał się w pogawędki. Tłumił ziewnięcie, zaś cienie pod oczami jasno dawały do zrozumienia co musiał robić zeszłej nocy, skoro teraz stał taki osowiały. Żywił nadzieję, że profesor Bennett szybko ich rozrusza, raz dwa przepędzając z powiek potrzebę snu. Oderwał ramię od kamiennego filara i wyprostował sylwetkę, gdy dołączył do niego Vinci. Odruchowo uśmiechnął się półgębkiem na powitanie. - Prędzej dobudzę prehistorycznego wampira niż ciebie o tej porze roku. Szturchałem cię, to powiedziałeś, że za dziesięć minut wstaniesz. - zadrżał od powiewu chłodnego powietrza. Momentalnie upił kawy i poprawił płaszcz. Uniósł wzrok gdy dostrzegł w plecaku Vinciego pluszową zabawkę. Uniósł brwi i roześmiał się krótko. - Miśka mogłeś zostawić w dormitorium. - zauważył wskazując dłonią na dementora, wystającego perfidnie z kieszeni.
Zaciskam mocniej wełnianą wstęgę szalika; oddech wiatru jest chłodny, szorstkim językiem gładzi wciąż moją cerę. Wymijam drzewa, których fryzury liści, wzorzyste diademy - niesione na setkach ramion gałęzi - leżą, już porzucone, zeschnięte jak nieprzydatne wylinki. Jestem ubrana szczelnie, z premedytacją - jesienna powłoka płaszcza przykrywa częściowo powinność mojego mundurka. Nigdy nie uznawałam Ursulli Bennett za nader przewidywalną jednostkę - podejrzewałam - nie bez powodu kazała nam przybyć tutaj. Moja obecność na tym przedmiocie była obowiązkowa - zaklęcia, od zawsze wpisane były w krąg intrygujących mnie rzeczy. Usiłowałam poznawać ich kwestię nie tylko - podczas zleconych ćwiczeń - poszukiwałam także na własną rękę; skrywałam się w bibliotece, wśród labiryntu regałów, wciąż szlifowałam praktyczne zastosowanie formuł. Dzień zapowiadał się nawet dobrze - nie licząc drobnej, pojawiającej się nieścisłości. Padłam niestety ofiarą idiotycznego żartu; ktoś podrzucił na moje miejsce - płytę Dona Lockharta. Nie trzeba niesamowicie być obeznanym w posiadanych przeze mnie gustach - aby dowiedzieć się - nie znosiłam młodocianego artysty. Traktuję jednak to w kategorii idiotycznego żartu; kto wie, może Marceline Holmes postanowiła być znikąd złośliwa - dostrzegając mój brak ekscytacji w okresie jego występu?
Na dziedziniec wkroczyła niezwykle pewnym - jak zawsze - krokiem. Nie garbiła się; przepełniona energią obdarowała grupę swych uczniów nieznacznym, odrobinę rzucającym wyzwanie uśmiechem. Nie zamierzała, jak zawsze - przedłużać specjalnie przebiegu swej prowadzonej lekcji, aczkolwiek również nie zawierała w obrębie swych planów ułatwień. Nie. Nieustępliwie była wciąż zdania, że oto sami powinni wydedukować przyczynę zjawienia się właśnie tutaj. Ursulla Bennett z kolei niezmiernie rzadko zmieniała swą posiadaną opinię - była osobą stanowczą i pewną swoich poglądów. Swojemu zdecydowaniu mogła zawdzięczać wiele - dumnie wspinała się po kolejnych szczeblach kariery nauczycielki. - Witam was wszystkich - oznajmiła na sam początek. - Miałam nadzieję, że ubierzecie się ciepło. - Na tym kończyły się dywagacje oraz przemiłe stwierdzenia. Zrywający się nagle deszcz zmusił wszystkich do udania się w stronę podcieni. Rzęsiste krople nie ugaszały jednak entuzjazmu u Bennett - wręcz przeciwnie - była niezmiernie zadowolona z takiego przebiegu zdarzeń. Wszystko zdołało przebiegać zgodnie z jej myślą. - Zadam wam podchwytliwe pytanie - odezwała się niedługo później do uczniów. - Jak sądzicie, dlaczego was tu zabrałam? Które z zaklęć możemy w takich warunkach ćwiczyć? Zapiszcie swoją pierwszą myśl na kartkach, nie zastanawiajcie się długo, będę je prędko zbierać! Potraktujcie to jako gimnastykę umysłu - dodała - żadnych konsekwencji bez względu na udzieloną odpowiedź.
Termin
DO 21.11, 23:59
Zasady
Jak zostało napisane, piszecie kartkówkę, a raczej - zapisujecie pierwszą i słuszną (mam nadzieję) myśl waszej postaci.
Rzuć jeden raz kością. Każde 10 pkt z OPCM i zaklęć gwarantuje ci jedną możliwość przerzutu. Nie zapominaj o uwzględnieniu dodatku/odjęcia przerzutów wynikających z poprzednio wylosowanych kości! Osoby spóźnialskie, zobowiązane są rzucić i uwzględnić w swym poście też pierwszy etap (w przypadku kości uwzględniających nadejście przed czasem wykonujecie przerzut).
Kości
1,2 - niestety, oddałeś pustą kartkę / napisałeś zupełnie nieprawidłową nazwę i treść zaklęcia.
3,4 - coś kojarzysz… Niemniej jednak częściowo. Pomyliłeś się albo w nazwie albo - w przypadku, gdy znałeś poprawnie nazwę zaklęcia, niepoprawny jest jego opis (możesz dowolnie wybrać).
5,6 - gratuluję, udzieliłeś perfekcyjnej odpowiedzi na pytanie profesor Bennett!
Dziedziniec. Zaskakiwał on swoim dostępem do otoczenia. Pozwalał na ucztowanie myśli, a przede wszystkim - chwilowe odcięcie się od problemów. Siedziała? Nie, skądże, czekała na profesor, która to miała w zwyczaju zaskakiwać uczniów. Jej lekcje, w przeciwieństwie do tych prowadzonych przez chociażby Edgara, były o wiele bardziej przydatne, pozwalały na praktyczne zastosowanie zdobywanej wiedzy. No cóż, nie ma co się dziwić, aczkolwiek ostatecznie nie mogła narzekać na to, co się tutaj działo. Uczniów przybywało coraz więcej, zaś Winter - przyzwyczajała powoli do ich obecności. Na szczęście - nikt nie śmiał jej zaczepiać, tudzież nie musiała narażać strun głosowych na dodatkowe nieprzyjemności ze strony świata zewnętrznego. Cichym westchnięciem zasygnalizowała tylko przybycie dyrektorki; ostatnio czuła się znacznie lepiej, aczkolwiek nadal w pewnym stopniu istniały wątpliwości. Zbliżał się grudzień, a ona nie miała ani mieszkania, ani stosownych ubrań, by zaspokoić ciało chcące obronić się przez przymrozkami. Czyżby wszystko zaczynało się pieprzyć? Najwidoczniej. A może by tak w swojej ptasiej formie przetrwać całą pozbawioną jakiegokolwiek kolorytu porę roku? To zawsze byłby jakiś plan. Okazało się, że Ursulla, jak w sumie wszyscy inni nauczyciele, wpadła na genialny pomysł zrobienia krótkiej kartkówki. Kreatywna babka, nie ma co. Jak na złość, Winter podała właściwe zaklęcie, aczkolwiek całkowicie je pomyliła z tym od ochrony terytorialnej, które wymaga uczestnictwa paru czarodziei. Gratulacje? Ależ owszem. Inaczej być nie mogło
Jakoś nie uwierzył Eden, gdy zapewniła go o tym, że nic jej nie jest. Ba, obyło się nawet bez jakichkolwiek uszczypliwości poza wbiciem mu łokcia w bok na jego idealną ksywkę dla niej. Jeszcze się nie przyzwyczaiła? Cóż, chłopak jedynie się uśmiechnął, lekko się od niej odsuwając z uniesioną brwią. Nie powiedział jednak nic, nawet gdy na teren dziedzińca przybyła pani Bennett. Jedynie skinął głową w jej kierunku i uważnie zaczął się przysłuchiwać jej poleceniom. Jak się szybko okazało mieli napisać odpowiedź na jedno, stosunkowo proste, pytanie. Ciekawe czy możnaby to uznać za kartkówkę. Chociaż bardziej brzmi na masowe odpytanie całej klasy. Niemniej Sinclair spokojnie wyjął kartkę i po krótkim namyśle napisał nazwę zaklęcia wraz ze swoim wytłumaczeniem. Szczęście dzisiaj go nie opuszczało, skoro nawet zwykle surowa dyrektorka zadała pytanie, na które odpowiedź już znał. A może był zwyczajnie przygotowany? Cóż, niezależnie od tego szybko oddał nauczycielce swoją karteczkę, na której jeszcze tylko się podpisał.
Odpowiedź:
AEXTERIOREM - tworzy magiczną barierę, która powstrzymuje działanie czynników atmosferycznych.
Uśmiechnęła się w stronę nowo poznanych osób i już miała coś dopowiedzieć, kiedy to na horyzoncie pojawiła się dyrektorka Hogwartu. Nie zamierzała ryzykować, że jeszcze ją wyrzuci z zajęć, czy coś, więc szybko skupiła się na tym, co kobieta miał do powiedzenia. Co prawda zaklęcia nie były jej ulubionym przedmiotem w szkole, ale w sumie nie przeszkadzały jej a nawet uważała, że czasami są potrzebne, więc wypadałoby coś więcej wiedzieć w tym temacie. Co prawda kartkówki się nie spodziewała, ale jednak było to do przewidzenia. Ostatnio było to często praktykowane przez wielu nauczycieli w szkole, więc było czymś, o czym powinna pomyśleć. Problem polegał na tym, że nie pomyślała. Sądziła po prostu, że to, że wychodzą na dwór to objaw dobrej woli profesor Bennett, nie że jest to ściśle powiązane z tematem lekcji. Jej entuzjazm opadł więc nieznacznie, ale nie na tyle, by nie spróbowała podjąć się napisania kartkówki. Niby domyślała się o jakie zaklęcie mogło chodzić, ale pewności stu procentowej nie miała. Wiedziała jak działa, co powinno dokładnie robić, tylko za żadne skarby gringotta nie mogła sobie przypomnieć, jak brzmiała jego nazwa. No cóż, nie mogła tego wymyślić, więc w końcu poddała się i po prostu oddała kartkę nauczycielce z niewymyśloną nazwą zaklęcia, ale z dokładnym jego opisem. Wystarczy? Nie była tego taka pewna...
Pogoda tego dnia nie rozpieszczała, jednak Jackie była przygotowana właściwie na każdą ewentualność. Byli w Wielkiej Brytanii. Tutaj parasol, jak różdżkę, należało mieć zawsze w pogotowiu. Niezależnie od tego, czy był upał, czy temperatury zbliżały się do okolic zera stopni. Jednak mimo posiadania składanej, czarnej parasolki gdzieś w wewnętrznej kieszeni płaszcza, nie zdecydowała się po niego sięgnąć. Wszyscy schowali się w miejscach, do których opadające krople nie dosięgały. Poza tym, jak się okazało, na wstęp przypadła im kartkówka. Niby nic trudnego, niby bez konsekwencji. Ale Berkeley miała mnóstwo pomysłów na zaklęcia, które przeznaczone były do rzucania ich na zewnątrz. Gdyby nie ten deszcz, bardzo chętnie wyczarowałaby sobie na przykład ognistego węża, przy którym grzałaby sobie łapki. Do głowy przyszedł jej również mobilicorpus, za pomocą którego dyrektorka mogłaby ich wszystkich szybciutko przenieść do ciepłych łóżek. Po krótkiej walce z samą sobą uznała, że nie jest w stanie odpowiedzieć poważnie, bo w tym mrozie powoli zanikają jej funkcje życiowe, z prawidłową pracą szarych komórek na pierwszym miejscu. Nabazgroliła pierwszą głupotę, która przyszła jej do głowy.
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Przyjrzał się bladej twarzy przyjaciela, szybko dochodząc do wniosku, że zarwał noc, w dodatku najprawdopodobniej którąś z rzędu. Nosiła charakterystyczne dlań znamiona niewyspania, które przez siedem lat wspólnej nauki zdążył poznać aż za dobrze. – Mówiąc "prehistoryczny wampir" masz na myśli siebie? – uśmiechnął się w końcu, nie potrafił powstrzymywać tego zbyt długo. Nie lubił gdy Finn rezygnował ze snu na rzecz nauki lub muzyki, lecz nie zamierzał robić mu na ten temat kolejnego wykładu. Dość zdążył się już nagadać, a mimo starannie dobieranych argumentów, zachowanie Garda pozostawało niezmiennie lekkomyślne. Po latach znajomości ograniczał się już tylko do pełnych wyrzutu spojrzeń posyłanych mu kiedy w samym środku nocy udawało mu się złapać go na gorącym uczynku. – I uwierzyłeś mi? Naiwniak. Zaśmiał się cicho i krótko i rozejrzał dookoła jakby szukał wzrokiem dyrektorki. Jeszcze jej nie było, zmarzną więc o kilka nadprogramowych minut. Rozważał zajęcie miejsce obok Finna, lecz senność, która wciąż mu towarzyszyła mogłaby wówczas ogarnąć go w zbyt dużym stopniu, utrudniając myślenie. Powrócił wzrokiem do blondyna w chwili gdy ten odezwał się ponownie i zmarszczył nieco brwi, z początku nie rozumiejąc co ma na myśli. Zdążył zapomnieć o pluszowym dementorze w pośpiechu wciśniętym do torby, nie przykuł do tego znaleziska większej uwagi, co teraz się na nim zemściło. Kiedy pojął co ten ma na myśli, na trzy sekundy zamarł w bezruchu; następnie zerknął w dół, na torbę, z której w iście komiczny sposób wystawała głowa całuśnej zabawki. Spojrzał na Finna i... nie wytrzymał. Zatrzęsły mu się ramiona, policzki wydęły się pod wpływem wstrzymywanego powietrza, a ostatecznie, pomimo wszelkich prób powstrzymania tego i tak się zaśmiał – szczerze, głośno, niekontrolowanie. Wciąż chichocząc, upchnął pluszaka tak, by tym razem nic już nie wystawało, po czym wziął kilka głębokich wdechów aby się uspokoić. Profesor Bennett mogła przyjść w każdym momencie i zdecydowanie nie chciałby wówczas zwijać się ze śmiechu na ziemi – a przecież w ich przypadku nie było to wcale niemożliwe. W końcu się opanowali; chciał powiedzieć coś jeszcze, zażartować, lecz w oczy rzuciło mu się delikatne drżenie i nieustanne poprawianie kołnierza. Jak mógł nie zauważyć tego wcześniej? Milcząc, bez wahania sięgnął do swojej szyi i odwinął ją z ciepłych warstw żółto-czarnego szalika. Zimne powietrze nieprzyjemnie uszczypnęło rozgrzaną skórę, lecz nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Wcisnął szalik w ręce Finna. – Znów zapomniałeś swojego, co? Załóż. – słowom tym towarzyszył dobrze znany Gardowi ton nie znoszący sprzeciwu. Zresztą i tak nie było mowy o protestach, na dziedzińcu bowiem pojawiła się wiecznie zabiegana dyrektorka. Wsunął zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza, zerknął w niebo, z którego coraz gęściej spadały krople deszczu i, czekając na Finna, przemieścił się do podcieni, tam opierając się ramieniem o filar. – Gotów na gimnastykę umysłu? – mruknął z niejakim przekąsem i uśmiechnął się kącikiem ust. Potem zamilkł, nie chcąc grabić sobie u nauczycielki. Skupił się na zadaniu, nieświadomie marszcząc brwi w zamyśleniu. Miał wrażenie, że wie o co chodzi, dobrze znał działanie zaklęcia i bez problemu opisał je na karteczce, ale nazwa... cóż, nazwa zupełnie uleciała mu z pamięci. Szukał jej gorączkowo, lecz bezskutecznie, próbował zapisać aż do momentu gdy musiał oddać kartkę.
Ból. Agonia, kłucie, łamanie, łu pa nie paleniegnie cenierozkładgnicie. Absolutna niemożność powstrzymania tego, co potężne, co okrutne; wciąż uwieszona na ramieniu Vidariego Eden podążyła za wskazówką nauczycielki co do ukrycia się przed hulającym deszczem. I w pewien sposób szaruga panująca na świecie odpowiadała temu, co zachodziło w jej wnętrznościach; nic, nic, nic, tylko szarość, tylko deszcz. Bez słowa zabrała bratu jedną z kartek pergaminu, końcówką pióra dudniąc o jej fakturę, tak beznamiętnie, beznadziejnie. Bezwiednie, bez wiedzy, bez pomysłu. Czy w ogóle usłyszałaś pytanie, Odetto? Duma nie pozwalała jej zajrzeć przez ramię na nakreśloną przez drugiego z Sinclairów odpowiedź. Nie dość, że biła od niego tak odrzucająca duma, to charakter jego pisma z pewnością nie pozwoliłby jej na rozczytanie bazgrołów przeznaczonych wyłącznie dla oczu pani dyrektor. Nie. Nie zniżyłaby się do poziomu korzystania z jego wątpliwej jakości wiedzy. Nigdy, nigdy, nawet gdyby jej ciało łamane było kołami ośmiu karoc zaprzęgniętych w najbardziej gwałtowne konie.
Zamiast tego nakreśliła na pergaminie jedynie swoje imię, jedynie dwa słowa, Eden Sinclair, dogorywająca tragiczną klątwą królowa łabędzi, po czym zwinęła świstek kilkukrotnie, gotowa do jego oddania. Oprócz tego nie napisała nic. Absolutnie nic. W uszach dźwięczał jej huk kaskady spadających kropel deszczu, dudniących o kamień, ceramikę, wkrótce formujące się kałuże. To nie był dobry dzień na zajęcia.
Policzek mu zadrgał od powstrzymywanego uśmiechu. Powoli się rozbudzał, a wystarczyła chwila pogawędki na temat prehistorycznych wampirów. To lepszy sposób na ożywienie ospałego umysłu niż najsilniejsza kawa świata. - Mnie łatwiej dobudzić. Muszę przestać wierzyć we wszystko co mówisz nad ranem. - podrapał się po brodzie i dopił resztki kawy. Zmiażdżył papierowy kubek między otwartymi dłońmi i wcisnął go do kieszeni szaty. Ta płynna energia musi mu wystarczyć na cały czas trwania lekcji inaczej mógłby podpaść nauczycielce, gdyby niezapowiedzianie przysnął na stojąco, a wolał jednak pozostać z nimi na przyjaznej stopie. Udało mu się opanować wybuch śmiechu i zminimalizować go do parsknięcia. Automatycznie odwrócił wzrok od Vinciego, aby nie dać się porwać niekontrolowanemu napadowi radości. Tylko Marlow mógł spacerować sobie po Hogwarcie z pluszowym dementorem i się tym absolutnie nie przejmować. Może ma do nich słabość? Skoro tak to na święta skombinuje mu całą kolekcję takich... pluszaków, choć czy tylko jemu wydawało się to cokolwiek dziwne? Jego ojciec kolekcjonował motyle, a tutaj napotykał zamiłowanie do zbierania różowych dementorów. Czego to ludzie nie wymyślą. Zrobił zdziwioną minę,gdy znikąd pojawił się w jego ręku viniciusowy szalik. Popatrzył na niego zaskoczony i uniósł wysoko brew przenosząc spojrzenie na Vinciego. Znał tę upartą minę. - Pogięło cię, przecież wytrzymam... - już protestował, już chciał wdać się w sprzeczkę, gdy na dziedzińcu pojawiła się nauczycielka. Tym samym uniemożliwiła mu poprowadzenie dalszej rozmowy, choć wymowny wzrok jaki posłał Vinciemu mówił jasno i wyraźnie, że sobie pogadają na ten temat. Doceniał troskę lecz niezbyt umiał ją przyjmować, taki to już był. Zacisnął usta w bladą linię i obwiązał szyję miękkim w dotyku szalikiem. Od razu zrobiło się mu cieplej i przyjemniej, odzyskał nawet odrobinę dobrego humoru. Popatrzył nań z ukosa i westchnął z rezygnacją. Niech mu będzie. Później podziękuje. Bardzo chętnie schronił się przed nasilającym się deszczem. Odpowiedzią na pytanie Vinciego było tłumione ukradkowe ziewnięcie. - Jak zawsze, mistrzu. - szepnął i mrugnął do niego. Nie zdziwił się kartkówką. Na siódmym roku było ich od groma i już w październiku przestał się dziwić ich wzmożonej ilości. Westchnął głęboko i wyciągnął dla nich obu kartki. Podpisał swoją, przysunął bliżej twarzy i zanotował to, co pierwsze przyszło mu na myśl. Nie miał absolutnie żadnej pewności czy dobrze odpowiedział, kojarzył inkantację zaklęcia ale wyjaśnienie jej myliło mu się z inną. Przekreślił dwie linijki i zapisał co innego, mając ogromną nadzieję, że ta druga odpowiedź jest tą prawidłową, nie zaś ta pierwsza.
Na chwilę wyłączyła się zapominając, że swoi na dziedzińcu otoczona znajomymi i przyjaciółmi. Czuła się jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie. Nie była pena jakie ale czy chciała to wiedzieć? Przenosiła wzrok z jednego do drugiego szukając jakiejś oznaki, że wszystko jest ok. I znalazła ją. Każdy rozmawiał i nawet mówili coś do niej. Widziała to, gdy patrzyli na nią poruszając ustami. A ona? Stała tylko i uśmiechała się co jakiś czas przytakując. Całą swoją uwagę skupiła na Scott'cie. Nie wierzyła mu, gdy mówił, że wszystko jest dobrze. Nie wierzyła teraz w ani jedno jego słowo. Zbyt bardzo się martwiła, a przecież nie było to do niej podobne. Ona martwiła się o bliskich. Martwiła się o tych ludzi którzy coś dla niej znaczyli. A ten chłopak? Był jej bliskim znajomym. Pokusiła by się nawet o stwierdzenie, że bardzo bliskim ale to tyle. Nie był najbliższym przyjacielem, ukochanym czy bratem. Więc czemu się tak martwiła. Przedstawienie siostry Vidariego było jak obudzenie się ze snu. Spojrzała na dziewczynę która uwiesiła się na jego plecach i uśmiechnęła delikatnie. Rozmowy ucichły, gdy na dziedzińcu pojawiła się Nauczycielka. Każdy przestał rozmawiać wsłuchując się w jej słowa. W końcu była też dyrektorką tej placówki. Każdy traktował ją z szacunkiem. Isabelle nie umiała pojąć czemu? Czy zrobiła coś wielkiego dla tej szkoły? Czym sobie na to zasłużyła. Dla niej tytuł był niczym. Liczyły się czyny. Dlatego też założyła ręce na piersi, przechylając lekko głowę w bok. Oczywiście, że jej słuchała w końcu czegoś chciała się nauczyć. Pytanie dyrektorki ją zaskoczyło. Aczkolwiek nie było w tym nic dziwnego. Nawet dziewczyna była tym faktem zdziwiona. Spojrzała po znajomych szukając odpowiedzi w ich oczach jednak takowej nie znalazła. Wzdychając wyciągnęła kawałek pergaminu i zanotowała odpowiedź. NIe była pewna czy jest poprawna jednak to była pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy. Spojrzała na @Scoot Ravenwood. - Jakby było źle albo gorzej niż jest mów mi. NIe chcę abyś tutaj padł. - poczekała aż jej odpowie bądź kiwnie głową i znów przeniosła swoje spojrzenie na nauczycielkę.
kartkówka:
BARRERA - Podmuch wiatru wzbija w powietrze tumany kurzu i pyłu, tworząc gęstą barierę i sypiąc wrogowi piasek w oczy.
kostka:3 -> przerzut na 6 kuferek: 19 -> +1 przerzut
Pytanie - które chce drążyć o tematyce zajęć - kręci się niecierpliwie po mojej czaszce. Nadreaktywne, wciąż przeskakuje między strumieniem myśli, wybrzmiewa znacznie, donośnie, plącze się po przestrzeniach wnętrza. Czekam niemniej cierpliwie - pozwalam profesor Bennett rozwinąć swoją wypowiedź; nie będzie jednak zbyt łatwo. Muszę wyizolować spośród moich podejrzeń możliwie najbardziej dopasowane do panujących realiów; nie zastanawiam się długo - nie dysponuję nawet ogromnym czasem. Porywam jakąś stronicę, spisuję naprędce pierwsze i (mam nadzieję) właściwe przewidywanie; nie zdaję się mieć zadatków do prekognicji, chociaż - zaostrzenie się deszczu - sprawia wrażenie nieść swą bębniącą odpowiedź. Spoglądam przez moment na strumień upadających z chmur kropel, zupełnie - jakbym została nagle wprawiona w pewien gatunek transu. Dopiero po chwili, wręczam ten fragment kartki nauczycielce - pozostaje wyłącznie, równie cierpliwie czekać na ogłoszenie wyników.
ODPOWIEDŹ:
Zaklęciem tym może być Aexteritorem, które wytwarza barierę chroniącą przed szkodliwymi czynnikami atmosferycznymi.
To na pewno uroczy uśmiech @Silvia Valenti sprawił, że poczuł się lepiej. Nie dało się inaczej, patrząc jak niemal szczęście, optymizm i żółta tęcza promieniuje w każdą stronę. Mogło to się skończyć napromieniowaniem. Wtedy nie przeżyliby tego. - Scoot Ravenwood. - Również przedstawił się pełnym imieniem jak puchonka. Nie dało się inaczej. - Już czuje się lepiej. - Uśmiechnął się, w jej stronę nadal nieco niemrawo, przy tym mrugnął zaczepnie, jakby miał wypisane na twarzy "dzięki tobie". Zebrało mu się na komplementy. Może Silvia Valenti rzuciła na niego jakiś urok? Ach, te dziewczyny. - Zawsze. - Nadal blady, odpowiedział Vidariemu na długość znajomości jego z Isabelle. Szczerze, nie potrafił dokładnie sprecyzować. Obecnie daty i godziny były dla niego czymś odległym, zwłaszcza w jego stanie mdłości i zatrucia pokarmowego. Od "zawsze", nikt się chyba jeszcze nie obraził. Po prostu jego zagadkowa odpowiedź może uciszy na chwile ciekawskiego gryffona. Przeniósł wzrok na Eden, zastanawiając się, kto jest bliższy omdleniu. On, czy ona. Czuł się trochę lepiej, ale nie na tyle, żeby móc skoncentrować się na lekcji. Kiedy zjawiła się Bennett, ucichł jak wszyscy. Nie chciał się narażać. Nikt raczej nie zamierzał z jego towarzystwa tracić bezsensownie punktów dla domów, zwykłym gadaniem. Pogadać to oni mogli po zajęciach. Czuł się kiepsko, a pogoda nie ułatwiała mu przejść przez te zajęcia, a bardzo chciał przeżyć. Może i znałby odpowiedź na te pytania, które padły na kartkówce. Niestety wpatrywał się w kartkę pergaminu z uczuciem, które mu się co najmniej nie podobało. - Jasne. - Uśmiechnął się, jak najlepiej potrafił w tym stanie do @Isabelle L. Cortez. Następnie oddał pustą kartkę i chyba nie tylko on... Ślizgoni dzisiaj złapali jakąś klątwę faraona. Jego wzrok powędrował do siostry Vida, która wydawała się wręcz być w innym wymiarze.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Mój umysł nieustannie mierzył się z narzuconą mu gimnastyką. Nie potrzeba mu było do tego kartkówek, ani uciekania przed deszczem. Ignorowałem rozmowy innych uczniów, nawet nie starając rozejrzeć się za kimś znajomym. Pogrążony we własnym ciągu myślowym, próbowałem odszukać myślą powód, dla którego nie odpuściłem sobie tej lekcji. Znalazłszy go, wcale nie poczułem się lepiej. Poczucie obowiązku nieustannie przypominało mi o powinności. I chociaż chciałem oddać pusty pergamin, zdobyłem się jedynie na przelotny grymas niezadowolenia, jaki zniknął niemalże tak niespodziewanie, jak się pojawił. Ktoś mógłby pomyśleć, że ukułem się szpilką (tylko bez szpilki). Silverto. To była pierwsza myśl. W głowie nawet nie postały mi bardziej zaawansowane czary, byłem dzisiaj zbyt rozkojarzony, aby sięgać pamięcią do podręczników. Nie wziąłem nawet pod uwagę faktu, że to zaklęcie musi być wszystkim doskonale znane. Po udzieleniu odpowiedzi, natychmiast uciekłem od dalszego sprawdzania wiedzy, jakby w obawie, że zostanę wywołany do ustnej odpowiedzi. Umknąłem na bok, nieświadomie zbliżając się do Fabiena, ale nie uciekałem od przeznaczenia. W pełni świadomie przystanąłem u jego boku, nawet nie kłopocząc się zadawaniem mojego pytania na głos. Byłem pewien, że i tak nie omieszka opowiedzieć mi "jak leci". O ile tylko Bennett negatywnie nie odbierze takich szeptów.
2 -> 2 -> 5
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie słucham, jak zwykle zresztą. Poświęciwszy się rysunkowi, jestem na lekcji jedynie z przymusu. Dyktowanego nie koniecznością pozyskania nowych ocen, a namowami matki, która w moich studiach widzi zdecydowanie więcej sensu, niż ja. Zupełnie tak, jak gdyby ta szkoła kiedykolwiek starała się wspierać artystów. Kiedy pojawiła się Bennett, jedynie wymieniłem kartkę. Skupiłem się na gryzmoleniu jej sylwetki, darując sobie wszelkie szczegóły - takie jak ubranie i wszystkie inne elementy anatomii mające odróżniać od siebie obie płci. Na szybko nakreśliłem jej twarz, skupiając ruchy nadgarstka wokół owalu zawieszonym na szczycie szyi i właśnie to tę kartkę oddałem, gdy poprosiła o jakąś tam formułę zaklęcia. Przecież nie będę marnował czystej na wyrażanie swojej niewiedzy.
2
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Kartkówka. Westchnął cicho, nieświadom obłoczka pary, jaki wydobył się z jego ust przy tym manewrze. Nie lubił ich. Zawsze sprawiało mu problem, aby pisać je, gdziekolwiek się znalazł. Tutaj przynajmniej mógł odsunąć się tak, aby nikt nie słyszał. Usiadł po tym na fragmencie kamienia, dostając z torby pergamin i pióro. Possawszy chwilę jego koniec, ustawił stalówkę na papierze. Dyktował szeptem treść zaklęcia, do momentu, aż nie podszedł doń Riley. Drgnął subtelnie, prostując się i odwracając w stronę, z której nadchodził Krukon. - U mnie wszystko w porządku - uśmiechnął się do niego, zanim zorientował się, że pióro dalej pisze. - Oh, wykreśl ostatnie zdanie - polecił do samopiszącego przedmiotu. Niestety nieświadom był, że owo zamazało również fragment treści zaklęcia, czyniąc je urwanym w połowie. Zakończył jednak pisanie, uznając, że niewiele więcej tu trzeba. Schował ponownie pióro, zwijając pergamin. Wstał także - od siedzenia na kamieniu zrobiło mu się chłodno. - Mógłbyś... Dziękuję - podał Rileyowi swoją kartkówkę, nie kończąc nawet zdania. I tak wiedział, że chłopak się zgodzi. Na więcej jednak rozmów sobie nie pozwalał, bowiem nie chciał denerwować nauczycielki. Wsunął ręce do kieszeni, pragnąc je ogrzać. - Paskudna pogoda - mruknął cicho, przysuwając się do bruneta, aby ochronić się nieco przed nagłym podmuchem wiatru.