Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Autor
Wiadomość
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Żałował, że nie udało im się dłużej popływać łódką - wtedy przynajmniej faktycznie mieliby za co zostać ukarani. Leo wiedział, że nie było to szczególnie inteligentne, co więcej mogło przytrafić się kilka tragedii... Ale jego zdaniem warto było czasem narazić się na odrobinę niebezpieczeństwa. W całej swojej gryfońskości właśnie to lubił najbardziej. Pozostawał przy tym święcie przekonany, że Bridget do niczego nie namawiał, a ona podjęła równie świadomą decyzję. Na szlaban przyszedł z odrobiną zaciekawienia, bo nie miał pojęcia czego się po Fairwynie spodziewać; prawdę mówiąc czekał, aż nauczyciel zostawi ich samych lub pod opieką kogoś innego, bo doskonale wiedział, że nie chciałby sam ich pilnować. Leonardo nie zdziwił się zatem, gdy pozostali pod czujnym spojrzeniem woźnego. Odśnieżanie dziedzińca całkiem mu się podobało - było wysiłkiem fizycznym, a Vin-Eurico nigdy sobie tego nie odmawiał. Poza tym wolał machać łopatą, niż czyścić toalety albo przepisywać jakieś dokumenty. Nie mógł niestety przyznać Fairwynowi, że sprawę przemyślał, bo na tym wszystkim najbardziej ucierpiała panna Hudson. Gryfon był całym sercem za silnymi kobietami, ale najzwyklejsza w świecie budowa ciała dawała mu przewagę, której drobna Puchonka przeskoczyć nie mogła. Leo postanowił zatem sumiennie wykonywać swoje obowiązki, najlepiej jak najwięcej biorąc właśnie na siebie. Szybko mu się to oczywiście znudziło; na widok zmęczonej Bridget odpoczywającej przez raptem chwilkę, już w jego głowie pojawił się diabelski pomysł. Obejrzał się na woźnego, ale ten stał tyłem i nie miał szans zobaczyć zajścia. Chłopak rzucił lekko śnieżką w koleżankę, uśmiechając się radośnie i puszczając jej oczko. Dziewczyna nie pozostała mu dłużna i niemal od razu postanowiła się zrewanżować, a Leo w zupełnie naturalnym odruchu po prostu odchylił się w bok. Trochę śniegu spadło i na niego, rozpryskując się dramatycznie o głowę woźnego i oficjalnie przypieczętowując los szlabanowiczów. - O Merlinie - wyrzucił z siebie prędko, nawet nie spoglądając na Bri, którą musiało kompletnie zatkać. Woźny odwrócił się z niezadowoleniem i Vin-Eurico widział, że niewiele brakuje do wybuchu. - Mój błąd. Chciałem sobie tak trochę śniegu odrzucić - skłamał gładko, wspierając się na swojej łopacie. Widział, że mężczyzna nie kupił tej wymówki i bez zastanowienia uznał, że bezczelny Gryfon chciał sobie zażartować i celowo pacnął go śnieżką - chłopakowi było wszystko jedno, bo skutecznie ściągnął cały gniew na siebie. W milczeniu wysłuchał wykładu, a karę przyjął kiwając głową z ledwie zauważalnym uśmieszkiem czającym się na ustach. Woźny odesłał Bridget i Corteza, nakazując Leo dokończenie pracy. Meksykanin mrugnął wesoło do ciemnowłosej zanim odeszła, ściskając mocniej trzonek łopaty dla pokrzepienia. Dużo tego było. Ćwierćolbrzym był bardzo wysportowany, ale z czasem zwyczajnie się zmęczył. Woźny nie spuszczał go już teraz z oczu i prychał na każde spowolnienie, wjeżdżając Gryfonowi na ambicję i zmuszając go do podwojenia wysiłku. O ile wcześniej Leośkowi szło świetnie, teraz odczuwał solidne zmęczenie w ramionach, a dłonie skostniały z zimna. Nie powstrzymało go to oczywiście od dokończenia pracy; dziedziniec wyglądał jak z bajki, a woźny niechętnie musiał przyznać, że Vin-Eurico uwinął się z tym szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Skoro szlaban został odbębniony, to chłopak mógł pozwolić sobie na chwilę relaksu, a nie wyobrażał sobie nic równie przyjemnego, jak pobawienie się tym cholernym śniegiem. Pozagarniał go w końcu tak ślicznie... Mruknął jakieś pożegnanie do swojego kata, kucając obok jednej górki białego puchu i zaczynając rzeźbić w niej coś, co miało zostać bałwanem. Sam nie wiedział skąd inspiracja smokami, ale czuł ogromny przypływ kreatywności!
4
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Przed szlabanem przeszedł się jeszcze w okolice skrzydła szpitalnego gdzie stojąc i wypatrując swojej ofiary w postaci przeziębionego ucznia, który kierował się do pielęgniarki po eliksiry pieprzowe na rozgrzanie i zwalczenie przeziębienia. W końcu jakiś młodzik z zasmarkanym nosem mu się trafił, który najwidoczniej otrzymał od pielęgniarki dawkę na dwa dni. Niestety wychodząc z SS, był w trakcie wypijania jednej mikstury pieprzowej, ale nadal w ręku trzymał jedną buteleczkę, nie spodziewając się nawet co może go spotkać tuż za wrotami do pielęgniarki. Czekał spokojnie, złudnie zajmujący się niby czytaniem szkolnej gazetki. Ta natrafiła się po drodze tutaj. Leżała w rękach jakiejś uczennicy, zafascynowanej najwidoczniej w poznawaniu szkolnych ploteczek od najmniej zaufanego źródła. Poznał się na tym już pierwszego roku, tym samym od tamtej pory nie czytając tego szmatławca i nie wierząc z ani jedno słowo jakie się tam pojawia. Bo jedyne co się na stercie tego papieru zgadzało to nazwa gazetki. Kiedy zasmarkany uczeń dopijał ostatki Cortez szybkim ruchem złapał za drugą buteleczkę i bez najmniejszego problemu wyciągnął mu ją z ręki. Nie musiał się nawet szarpać, zresztą tak samo jak z gazetką. Ruszył do wyjścia nim młody w ogóle zdążył pojąć co się stało i pozbierać słowa w całe zdanie, albo nawet zaklęcie. Oczywiście, o wiele szybciej i łatwiej byłoby pójść samemu po eliksir który zapewne dostałby bez problemu od pielęgniarki. No ale gdzie tutaj zabawa i przyjemność z brania tego na co ma się ochotę i nieponoszenia z tego powodu konsekwencji. Nie wspominając o tym, że jako student nie musiał chodzić na wszystkie zajęcia lecz te które sobie wybrał, a przez to miał aż nadmiar czasu wolnego. Gazetkę wyrzucił przy najbliższej możliwości do kosza, a eliksir pieprzowy schował do płaszcza, na głowę naciągając kaptur i skierował się na dziedziniec szkoły. Po dotarciu na miejsce kolejnego szlabanu nie był wielce zszokowany widokiem dwójki innych uczniów. Chodził przecież z nimi na zajęcia by wiedzieć doskonale jak zachowują się na innych przedmiotach, więc trafienie tutaj z polecenia Edka, nie było wcale tak okrutną karą. Oczywistym było to, że nie zamierzał czekać na profesora i woźnego na dziedzińcu, lecz w odrobinę cieplejszym wnętrzu zamku. Tuż przy bramie za której zaglądał na zewnątrz, czy już przybyli. Wyszedł dopiero jak woźny i Edek sami pojawili się przy szkolnych wrotach ograniczając tym samym marznięcie do jak minimum. Woźny targał ze sobą trzy łopaty, więc już domyślił się co będą musieli robić. Przypominało to nieco poprzedni szlaban, a może to było jeszcze wcześniej? Nie pamiętał już dokładniej, tak dawno to było. A przez to, że Edek leżał jak warzywo mu czas się wydłużał. Co z jednej strony było męczące, zaś z drugiej strony jeśli tak będzie to leciało, to do końca studiów skończy może połowę z nich. A przez to jego kara będzie znacznie mniejsza. Nie zamierzał się opieprzać, tylko wykorzystać to jako trening dla ramion. W końcu na siłowni było teraz strasznie zimno, a więc i ćwiczyło by się nieprzyjemnie. Z tego powodu nie trafiał tam też tak często. Dlatego jeśli dano mu taką okazję to chciał też to wykorzystać dla swojego dobra. Nie śpieszył się więc, bardziej zależało mu na wykonywaniu prawidłowych zgięć, ułożeniu rąk by cały ciężar nakierować na poszczególne partie mm. Z pracy wyrwała go przelatująca śnieżka. W końcu śnieg sam z siebie nie lata w tą stronę, więc podnosząc głowę na wysokość dwójki innych uczniów, zauważył jak dziewczyna chyba oberwała i sama zaczyna lepić śnieżkę by oddać Gryfonowi. Ten jednak odskoczył, a oberwał sam woźny. Cortez prychnął cicho rozbawiony i potrząsnął głową niemal niezauważalnie. Leo zaczął wciskać mu jakiś kit, że to on jest za to odpowiedzialny. Ślizgon jednak do kapusiów nie należał i takimi gardził, więc nie odezwał się nic. Stał jedynie patrząc się na to co się stanie. Przez to poczuł jak do kości wkrada się zimno o wiele większe niż przed chwilą. Wyciągnął więc eliksir pieprzowy i wypił go jednym łykiem. Trochę popaliło w przełyku, ale w końcu uwielbiał ostre potrawy, więc i to nie zrobiło na nim wrażenia. Woźny już zaczął wrzeszczeć i prawić jakieś kazania, lecz to chyba bardzo głośne kichnięcie sprawiło, że za nim, z daszku spadła spora warstwa śniegu, która nagromadziła się tam i widocznie niewiele było jej trzeba do tego by spaść na dziedziniec, ponownie go nieco zasypując. Potarł nos chowając butelkę do kieszeni płaszcza. Spoglądając się za siebie na leżący śnieg. I wzruszył ramionami jakby mówiąc. " No wiecie... To przez pieprz... Nie moja wina". Wtedy padło to cudowne hasło, a Aleksander wcale nie czuł potrzeby by zachowywać się solidarnie z tym półludkiem. Oddał więc łopatę woźnemu i rzucając ciche "Do widzenia" ruszył do zamku. W końcu jeszcze trochę zostało mu tych szlabanów.
Czerwcu grzechem było by siedzieć zamkniętym pokoju i ciężko było wytrzymać na zajęciach. Więc nic dziwnego, że większość uczniów i studentów postanowili zaczerpnąć świeżego powietrza. Wśród nich była Beatrice miała dzisiaj bardzo dobry humor. Dzisiaj kilka dni temu może dwa lub trzy ciężko stwierdzić miała urodziny i z tej okazji dostała od ojczyma książkę, a od mamy to co zawsze jakiś ciuszek. Bardziej cieszyła się z książki... Jest powiedzenie, że nie należy ich oceniać po okładce. Jednak ta to już całkowicie nic nie mówiła była brązowa, a tył dawno zniknął z niej przez upływ czasu. Beatrice miała wrażenie, że książka miała zaraz rozpaść się w jej dłoniach. Jednak wiedziała, że to tylko złudzenie. Chociaż nie mogła wcześniej do niej zajrzeć bo wiadomo nauka i takie tam psoty z Feliksem. Przecież nie wystawi przyjaciela, bo jest ciekawa co dostała na urodziny. Czekała cierpliwie, kiedy będzie miała okazje przeczytać ją. Grzechem było siedzieć w pokoju czy salonie w taką piękną pogodę. Postanowiła poczytać na zewnątrz tak więc zawędrowała na dziedziniec. Widząc ile osób zdecydowało się spędzić czas na zewnątrz przez chwilę zastanowiła się czy nie usiąść na krużgankach. Jednak nie zwykła zmieniać zdania gdy już raz sobie coś postanowi. Energicznym spojrzeniem powędrowała spojrzeniem po nim szukając miejsca dla siebie. Fontanna odpada jeszcze książka wpadła by do niej. Więc stanowczo nie... Pod drzewem było najwięcej osób więc rozmowy ich będą ją rozpraszać. Murek pod oknem był wręcz idealnym pomysłem. Nie za dużo osób, a jeśli ktoś to również z książką dłonią. Więc szybko skierował się tam i zajęła miejscem usiadła wygodnie opierając plecy o ścianę i zagłębiła się w lekturze. Szybko dowiedziała się, że książka opowiada o magicznych zwierzętach więc z pewnością będzie musiała ją kiedyś pożyczyć przyjacielowi.
Gdyby nie głód spowodowany tygodniową kuracją w Skrzydle Szpitalnym, zapewne nie ruszałby teraz swojego tyłka jak najszybciej ze szkoły. Miał dosyć tego dziwnego zapachu, który unosił się na szkolnych korytarzach. Potrzebował powietrza, odrobiny wolności, nieważne, że udawanej. Po drodze zahaczył o Wielką Salę, z której z jednego ze stołów zwinął paszteciki i kilka słodkich bułeczek. Tego mu było trzeba. Porządnego, wysoko tłuszczowego jedzenia, które mogłoby jakoś zaspokoić tego potwora, który w nim siedział. Poprawił bandaże, choć i tak wiedział, że to na nic się zda. Był tam mocno owinięty, że ledwo mógł się ruszać. Wiedział, że wyglądał jak jakaś cholerna mumia i naprawdę nie rozumiał, czemu miałby kryć się z tym, co znajdowało się pod nimi. Utrapienie. Nie spodziewał się tylko, że dostrzeże znajomą postać gdzieś na dziedzińcu. A raczej w pierwszym momencie rzucił się kolor jej włosów i wyraz twarzy, który w jakimś stopniu wydawał się zamyślony. Wyglądała jak ona. To dlatego jego serce szybciej zabiło, a pięści samoistnie zacisnęły się w pięści. Cholera. Wsadził sobie jednego pasztecika do buzi i zasiadł bezceremonialnie obok dziewczyny. Co z tego, że nie widział jej tak długo, a rozmowy w ich wykonaniu nigdy nie przebiegały tak, jak powinny zdrowe rozmowy między rodzeństwem. Pobędzie pięć minut, podokucza trochę, wkurzy i sobie pójdzie. Zerknął na to, co czytała. I aż uniósł brwi ze zdziwienia. Bea i czytanie? Oddawanie się lekturze chyba było mniej przyjemne niż oddawanie się samouwielbieniu, nieprawdaż? -Nie wiedziałam, że w końcu nauczyłaś się czytać.-Mruknął i wzruszył ramionami. Był to głupi docinek, na poziomie pięciolatka, jednak nie zrobiło mu to większej różnicy. Nic już mu różnicy nie robiło. Był jednak ciekawe reakcji siostry na nowinki o nowym rodzeństwie. Czy dobili już do dziesiątki?
Nic dziwnego, że zaskoczył cię widok czytający Beatrice, bo jeśli poświecił byś chociaż trochę swojego cennego czasu. Wiedziałbyś, że nie tylko umie czytać ale też bardzo to lubi. Czyżby nie była taka zła za jaką ją uważasz? Możliwe kto ci tam wie... Jakie są twoje priorytety. Bea kochała czytać im starsza książka tym lepsza i ciekawsza dla dziewczyny. Wiedział byś o tym gdybyś zechciał dowiedzieć się czegoś o swojej siostrze. Jednak ty tylko widzisz w niej to co chcesz czyli swoją matkę... Jasne była bardzo do niej podobna ale nie była jej klonem. Miała też inne cechy, których za pewnie nie dostrzegałeś. Bea była właśnie na opisie Aragoga, zainteresował ją fakt, że podobno ten pająk żyje w Zakazanym lesie. Nie interesowało ją czy dlatego został nazwany zakazanym. Tylko to jakie jeszcze stworzenia magiczne w nim żyją. Felix cały czas namawia ją na wycieczkę na niego. Czy przed nią nie powinni dowiedzieć się co jeszcze tam żyję. Pewnie spróbowała by poszukać tych informacji w książce gdyby pewna osoba jej nie przeszkodziła. Gdy tylko dziewczyna usłyszała głos swojego brata pierwszą jej myślą było ,,jeszcze jego tutaj brakowało". Zamierzała mu odpowiedzieć, przecież nie odpuść mu tej zniewagi i obrażenia. Jak w ogóle śmiał kwestionować to, że umiała czytać. Z drugiej strony była rozczarowana poziomem tej odzywki. Serio jako prefekt Slytherina powinien bardziej się postarać. - Po... Co ci się stało? - i tyle z jej odzywki wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by wiedzieć, że los ostatnio nie obchodził się z nim delikatnie. Jednak domyśliła się, że za jej głosie było słychać zbyt duże zainteresowanie jego osobą i tym czemu wygląda jakby spotkało się... sama nie wiedziała czym. - Jeśli planujesz swój nowy image to ten ci nie pasuje do twojej karnacji - dodała skoro uważa ją za pustą lalkę, którą nic nie interesuje po za jej osobą. To czemu ma go wyprowadzać z błędu. - A co do książki tak tylko ją trzymam prawda, że pasuję mi do butów, po za tym wyglądam z nią bardzo inteligentnie. Prawda?
Bo lepiej jest zrzucić wszystko na niego. Winę za to, że miał o niej wyrobione zdanie. O to, że wnioskował jedynie po jej zachowaniu i po wiecznym uwielbieniu ich matki. Owszem, były do siebie niemiłosiernie podobne. Nawet charakter miały podobny, ale to wina ślepego podążania za kobietą, która tylko powierzchownie posiadała wszystko. Nie rozumiał tego, nigdy nawet specjalnie się nie starał aby to zrozumieć. Pamiętał czasy, kiedy wraz z Olie opiekowali się młodszym rodzeństwem. Wtedy było inaczej. Oni byli inni. ON był inny. Teraz? Cóż, był zgorzkniały. Nikt również nie zadbał o to, aby uległo to zmianie. Więc nic z tym nie zrobił. Beatrice nie miała zielonego pojęcia co działo się między nim, a ich matką. Nie wiedziała jakich słów używała, co dokładnie mu przekazała i jak się zachowywała. Przynajmniej teraz jeszcze tego nie dostrzegała. Jednak to dosyć przykre kiedy twoje rodzeństwo, pomimo tego, jak wiele mu poświęciłeś, wybiera tę drugą stronę. Tej, której nigdy nie ma, która ma ich kompletnie w dupie... Jednak jest piękna, ma uznanie społeczności, jest kimś w tym cholernym świecie. -To co zawsze.-Wzruszył jedynie ramionami, z pełną buzią. Cóż za kultura osobista Lennox, niby jak ktokolwiek miałby brać z ciebie przykład? A nie robił tego właśnie specjalnie, aby nigdy do czegoś podobnego nie doszło? -To moje standardowe odzienie, wiedziałabyś, gdybyś widziała coś poza czubkiem własnego nosa.-Powiedział spokojnie. Cóż, chyba każdy wiedział jakiego rodzaju człowiekiem był Lennox. Był chodzącymi kłopotami, czy sam je powodował, czy zwyczajnie chodziły za nim jak uparte. Cóż, niech udowodni mu, że się myli i jest inaczej. -Przestań pieprzyć. Daj to.-Powiedział, a raczej burknął. Przechwycił jej książkę i szybko ją przekartkował. Znał to. Mogła nie zdawać sobie z tego jeszcze sprawy, ale była to rzecz, która łączyła tę dwójkę. Jednak o tym nie wiedział nikt, oprócz jego własnej osoby. Po chwili oddał jej książkę i przymknął powieki, zajadając się kolejnym pasztecikiem.
Nie oceniaj książki po okładce... Jest takie powiedzenie i w sumie pasuje do ich relacji. Gdyby Beatrice nie wierzyła matce, że Lenmox jest zły i takie tam nie zachowywała by się przy nim tak jak się zachowywała. Nie starała się za wszelką cenę sprawiać wrażenia pustej lalki, która nie widzi nic prócz siebie i nic nie interesuje prócz modnych ubrań. Tak na prawdę Beatrice robiła to wszystko, bo mama jej powiedziała różnych głupot na temat starszego brata. Dziewczyna nie wiedziała czy są prawdziwe czy nie... Jednak zauważyła, że Lennox jest takim samym chłopakiem jakiego zapamiętała kiedy opiekował się nią wraz z Olie. Co jeśli chodzi do uwielbienia jest najmłodsza z ich czwórki... Miłość może sprawiać, że człowiek nie dostrzega tych złych cech ukochanej osoby. Widzi tylko to co dobre jak spędzony czas z matką. Tak wyrwany z jej zaplanowanego czasu, ale przywołujący uśmiech. To jak siedziała z nią gdy ta szykowała się do wyjścia na przyjęcia. Pamiętała jak podziwiała wtedy rodzicielkę ile wysiłku wkłada swojej zabiegi kosmetyczne, jak wielką wagę przykłada by wyglądać pięknie. Chociaż w oczach tej kilkuletniej Beatricy zawsze była piękna. Pamięta również jak Lennox nie dogadywał się zarówno z matką jak z ojczymem. Jak coraz rzadziej bywał domu... To wszystko sprawiło, że on miał wyrobione zdanie o niej, a ona o nim. Wnioskowali z tego co widzieli, co inni im powiedzieli. Zamiast samemu poznać jaka jest prawda. Skoro nie wiedziała jaka jest ich rodzicielka to niech ją uświadomi... Niech jej to powie prosto twarz, a nie zachowuje się jak dupek. W tedy być może ona nie będzie zachowywać się rozkapryszona księżniczka. - Kiedyś zginiesz przez te swojej hobby - rzuciła do siebie lekko niby od niechcenia. Chociaż wcale jej na tym nie zależało. Lennox był być dupkiem i inne określenia jakim obdarza go młoda Zakrzewski. Które lepiej zachować dla siebie. Mógł nie być idealnym ale to nie oznaczało, że przyjemnie było go oglądać całego w bandażach i słyszeć, że znowu wylądował skrzydle szpitalnym. Chociaż chłopak o tym nie wiedział to interesowała się tym co u niego słychać. Wiedziała, że jeszcze nie tak dawno był przykuty do łóżka szpitalnego. - Uważaj bo zniszczysz - rzuciła w jego stronę gdy wyrwał jej książkę i zaczął jak szybko przekartkowywać. Beatrice naprawdę obawiała się, że może ją zniszczyć i naprawdę ulżyło gdy w końcu oddał jej własność. Od razu schowała ją do torby. Wolała nie ryzykować, że coś stanie się jej. - Powinieneś napisać do mamy - powiedziała skoro już jest skazana na jego towarzystwo to wolała zmienić temat, bo i tak nie wyciągnie z niego co tym razem mu się przytrafiło. Zdawała sobie doskonale sprawę, że nie kontaktował się ich matką od bradzo dawna.
Nigdy już taki nie będzie. A przynajmniej te cechy, które jeszcze w nim po tym okresie pozostały... Usilnie i ze skutkiem, unicestwia je jedna po drugiej. Nie było mu to potrzebne. Nie była mu potrzebna akceptacja rodziny, bo już dawno pogodził się z tym, że w tej kwestii został sam. Nawet Ophelie tak postanowiła.. Za niego. Za nich. Byłoby to w porządku, gdyby zamierzała się z nim tym podzielić. A nie, pozwolić mu żyć w jakimś chorym przeświadczeniu, że posiadał chociaż ją. Wierzyła w to. Wierzyła w to, co jej naopowiadano. I to nie dlatego zachowywała się tak, a nie inaczej. Taka była, może nie w całości, a cały ten fałsz, w którym żyła jedynie podsycał te podłe zarodki. Nieważne. Już dawno wybrała, słysząc jedynie jedną stronę, ba, wybierając ją i nie dając dać do głosu tej drugiej. Gdyby naprawdę nie była taka, za jaką się podaje. Coś by z tym zrobiła. Nigdy nie możesz zarzucić Lennoxowi tego, że czerpie wiedzę z zasłyszanych historii. Gówno prawda. Jest to jakiś nieśmieszny żart, który mówi, jak niewiele wie o swoim bracie. Jednak nie będzie nikogo wyprowadzał z błędu, bo po chuj mu to było. Nie będzie wyciągał ręki, bo obydwie miał zajęte o wiele ważniejszymi sprawami. -Czekam na ten dzień z niecierpliwością.-Powiedział spokojnie, ustawiając się wygodniej, coby rozłożyć ból po całym ciele, a nie tylko po jednej kończynie. -Pamiętaj, że na stypie ma być góra pyszności. Nie chcę aby ktokolwiek wyszedł stamtąd głodny.-Dodał, oddając jej książkę jeszcze zanim mogła cokolwiek powiedzieć. Obydwoje nie mieli pojęcia o tym, kim byli. Tak samo jak on nie miał pojęcia o tym, że istniała jakaś część Beatrice, która nie była zadufaną w sobie gówniarą... Tak Bea nie wiedziała, a może nie pamiętał, jaki kiedyś był Lennox. Mogą to sobie wypominać do usranej śmierci, to i tak niczego nie wniesie do ich życia. Żartowała sobie, prawda? To, że miał na sobie bandaże, pakował się w kłopoty na każdym kroku... Nie znaczy, że zaraz zacznie rzucać książką i rozrywać ją na jej oczach. Sam był miłośnikiem czytania, zawsze był... Nieważne. Jednak naprawdę niedaleko pada jabłko od jabłoni. Uniósł wysoko brwi i prychnął z pogardą.-Słucham? Po co mam pisać do tej kobiety?-Przeniósł swoje ostre spojrzenie na siostrę. Wiedziała chyba, że wchodziła na niemiłosiernie grząski grunt. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę. A jednak, zrobiła to. Nawet Olie nie poruszała tematu, który doprowadzał chłopaka do szaleństwa. Dosłownie.-Lepiej powiedz jak stoisz z spotkaniem naszej nowej siostry.-Szybko zmień temat Zakrzewski. Już wolał myśleć o nowej córce ojca, którą to sobie zaadoptował. Swoją drogą, wciąż nie dostał od niego listu zwrotnego. Czy był za ostry? Być może. Nic jednak nie mógł na to poradzić i nawet nie chciał.
Nigdy nie mów nigdy nie ta się tak po prostu wybrać cech charakteru. Można je jedynie je zakryć innymi, ukryć przed całym światem. Jednak one cały czas tam będą może nie używane, zakurzone, zapomniane, ale tam będą. Czekały aż sobie o nich przypomnisz, czekały na chwilę w której będą mogły wyrwać się na światło dnia. Wyjdą na jaw prędzej czy później... Możesz mi uwierzyć, że wyjdą chociaż uważasz, że nie są ci potrzebne, że tylko ci komplikują życie. Tak już jest czasem trudno zmienić nam kogoś innego, ale najtrudniej jest zmienić samego siebie... Nie powinien wątpić Olie ani nikogo z rodziny. Może nie okazują ci tego ale im na tobie zależy. Chociaż może ci się wydawać, że jesteś sam na tym świecie i nikomu na tobie nie zależy. Jednak tak nie jest... Oczywiście, że wierzyła czemu miała nie wierzyć. Przecież to wszystko mówiła jej matka czemu miała niby kłamać. Nie rozumiała czemu kobieta jej to mówiła, a tym bardziej nawet nie podejrzewała by to wszystko było jednie kalumnie. Tak już w życiu było, że najczęściej wierzymy tym, którym nie powinniśmy. Tym, którzy najbardziej nas ranią. Nie dostrzegając ich wad, wręcz ich idealizując widzieć obraz idealnej osoby. Nawet jeśli daleko tej osobie do ideału. Ślepo wierzymy tej osobie zapominając o wszystkich i wszystkim, bo liczy się tylko to by dobrze wyglądać tej ,,idealnej osobie". Nie dopuszczając do siebie inne głosy w tym też rozsądku. - Nie gadaj głupot - powiedziała spokojnie i cicho, ale tak by usłyszał to on. Chociaż jej głos był spokojny to wewnątrz niej panowało istne tornado. Miała ochotę potrząsnąć mu by te głupoty wyleciały mu z głowy. Ponieważ jak tylko usłyszała słowa brata poczuła ukłucie w sercu, które nie powinno się pojawić. W końcu powinna spodziewać się takiego obrotu spraw. - Nie będzie żadnej stypy, bo będziesz żył. Jasne i nie chce więcej słyszeć podobnych bredni - dodała po chwili, bo nie chciała więcej o tym słyszeć. Jeśli chce gadać o swojej śmierć, stypie to niech poszuka sobie innych osób do tego. Beatrice nie chce o tym słyszeć ani myśleć. Żałuje, że w ogóle sprowadziła rozmowę na ten temat. Skąd mogła wiedzieć, że Lennox lubi czytać książki i wie jak obchodzić się z nimi. Noe wyglądał na takiego zresztą ona też pewnie w jego oczach nie wyglądała na mola książkowego. - Bo jest twoja matką... Gdybyś zapomniał ta kobieta cię urodziła i przez większość twojego życia opiekowała się tobą i troszczyła - oj tak wiedziała jak na grząski grunt wchodziła. Podszedł tutaj by ją zirytować to czemu nie mogła jego zirytować. Grać najgorszą kartą jaką tylko mogła. Wiedziała, że relacje między ich matką, a chłopakiem są dość napięte delikatnie mówiąc. Jednak nie była tchórzem i nie będzie celowo unikać trudnych tematów do rozmów. Często słyszy, że w jej przydatku granica między odwagą, a głupotą często się zaciera. Nie wiadomo czy postępuje niezwykle odważnie czy głupio. Może jedno i drugie... - Nie wiem z jednej strony jestem ciekawa. Może będzie ciekawsza od niektórych, a z drugiej nie interesuje mnie - odpowiedziała, bo było ich już tyle, że przestała ekscytować się kolejnym członkiem rodzinny. Nie zdziwiła by się gdyby ich matka wraz z ojczymem wyskoczyli z informacją, że spodziewają się dziecka.
To może zacznijcie coś kurwa robić, a nie siedzicie z założonymi rękami. Pierdolicie jak to bardzo zależy wam na drugim człowieku, a gówno potraficie z tym robić. Puste słowa i zapewniania, których tak bardzo nienawidził. A od sprawy z Olie, to lepiej aby się nie wtrącała, bo nie miała pojęcia o czym do cholery mówiła. P I E R D O L E N I E. Ideał nie istnieje, tylko my sobie go wyobrażamy. Każdy jest innych, każdemu czegoś brakuje. Jest to pojęcia, do którego podobno każdy z nas dąży. Kolejne brednie. -Beatrice, każdy gdzieś zmierza. Ja zmierzam właśnie tam.-Powiedział, wzruszając lekko ramionami. Poczułby się szczerze dotknięty jej troską o jego osobę. Szkoda, że troszkę za późno na zmiany.-Teoretycznie, to wszyscy tam idziemy... Ja tylko troszkę szybciej.-Jego wargi wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, który godny był jego podłemu nastrojowi, za który mogła sobie sama podziękować. Poza tym, co złego jest w rozmowach o tym? Myśleniu o tym? Śmierć jest naturalną koleją rzeczy, a Lennox nie zamierzał się jej obawiać. Przyjdzie to przyjdzie, najwidoczniej to jest właśnie jego czas. -To nie są brednie. Obudź się wreszcie.-Mruknął. Pokręcił jednocześnie głową, jakby dawno skreślił ten temat z listu możliwych rozmów z jego siostrą. Powiedziałby nawet, że lista ta z dnia na dzień coraz bardziej się zawęża. Nie rozumiał obawy rozmowy przed czymś, co może być dla nas nieprzyjemne. Czy właśnie dzięki temu nie poszerzamy swoich horyzontów? Patrzenia na świat, na sprawy, które w jakimś stopniu nas dotyczą. Nie mówił tylko o kopnięciu w kalendarz. Nie zamierzała rozmawiać na tematy trudne, bo zwyczajnie jej się to nie podobało? Nie chciała tego słuchać? Cóż, coś musiało zdecydowanie się przekręcić w tej główce kiedy z zapałem słuchała rad ich matki. Wyśmiał ją. Autentycznie, jeszcze przed skończeniem tego cholernie idiotycznego zdania... Wyśmiał ją, głośno i wyraźnie, a ten dźwięk wcale nie przypominał śpiewu skowronków. Był ostry i dziki. Tak jak czuł się właśnie w tym momencie. Wstał, nie mogąc dłużej usiedzieć w miejscu. Zirytować? Nie. Ona go chciała wkurwić i właśnie jej się to udało.-Ta kobieta mnie urodziła. Tutaj się kończy jej ingerencja w moje życie.-Warknął.-Jak chce, to może je sobie kurwa odzyskać.-Dodał na jednym wydechu.-Opiekowała i troszczyła?! Czy Ty kurwa oczu nie masz?-Rozłożył ręce, jakby próbował się czegoś złapać, jednak nic nie znajdowało się w zasięgu jego rąk. Może to i dobrze. Na jego język rzucało się milion słów, które chciał jej powiedzieć. To, że sam się wychował, sam z Olie dbał o to, aby otoczyć troską siebie i młodsze rodzeństwo kiedy matka rozstała się z ojcem. Kiedy wychodziła na swoje bankiety, kiedy dzieci nie miały przygotowanej kolacji podczas gdy ona bawiła się w najlepsze z szampanem i kawiorem pod ręką. Kiedy oparzył się pierwszy raz, nieumiejętnie korzystając z tych dziwacznych przyrządów kuchennych. Troska nie objawiała się w rozmowach o sukniach, o tym, jak należycie podejść mężczyznę aby owinąć go sobie wokół palca. Ile to galeonów należy od niego wyciągnąć, aby nie być postrzeganą za podstępną dziwkę. On nie posiadał matki. Matka raczej nie wyrzuciłaby syna z domu, w jakiś sposób troszczyłaby się o niego, martwiła tym, co w danym momencie robi. Przejęłaby się jego pierwszym koncertem, na który i tak nie przyszła. Martwiłaby się przypadkowo złamaną nogą. Nie znikałaby na całe dnie i wieczory, tylko po to aby nie musieć oglądać swoich dzieci. Były ujmą dla jej nieskazitelnej postaci. Dlatego Lennox postarał się, aby największą ujmą dla jej imienia był właśnie on. Nie miał w co przywalić, a czuł, że właśnie to powinien zrobić. Była pierwszym obiektem, który znajdował się pod jego ręką. Wycofał się, jedne krok, później drugi... Kurwa. Naprawdę mógł znieść wiele rzeczy, obelg, wyzwisk, najlepiej wymierzonych ciosów. Nie mógł jednak znieść pieprzenia o kimś, kogo szczerze nienawidził. Kogoś, kim gardził... -Matka byłaby z Ciebie dumna, Beatrice.-Była już na tyle duża aby móc słyszeć te słowa z jego ust. Doskonale wiedziała w co się bawiła i jej się to udało. Mógłby się teraz pokłonić i złożyć jej szczere gratulacje. Za byciem idealnym naśladowcą, za bycie wzorem swojej mamusi. Podarował jej jednak największą obelgą na jaką było go stać. Wiedziała, co to dla niego znaczyło...
Ursulla Bennett trwała jak zawsze w biegu. Wydawała się być chaosem, chociaż - chaosem w pełni kontrolowanym, szaleństwem, w którym utkwiony był rdzeń metody. Nie miała w zwyczaju się spóźniać, miała czas absolutnie na wszystko - chociaż - poświęcała się każdej możliwej rzeczy. Trwała niezłomnie na stanowisku nauczyciela, pomimo stania się dyrektorką Hogwartu; na jej kobiecych barkach spoczywało mnóstwo obowiązków, z których zdołała się nienagannie zobowiązywać - nie uginała się pod ich wagą. Tym razem - zmierzała już na kolejną ze swoich lekcji. Postanowiła zorganizować ćwiczenia w dość nietypowym miejscu - nie wyjaśniła, niemniej, podopiecznym dlaczego nie spotykają się w klasie. Chciała pobudzić ich kreatywność, wyrwać ich z jesiennego marazmu, dopomóc - aby znaleźli kolejną garść motywacji. Chłód dzisiejszego powietrza mógł być uznany jako otrzeźwiający. Na dziedzińcu obecnie próżno było jej szukać. Nie chciała wywierać presji - pozwalała każdemu przybyć, w miarę wyrozumiale patrzyła na zadyszanych spóźnialskich. Sama - zjawi się oczywiście o ustalonej porze, jak zawsze emanując pewnością i zachęcając do prędkich choć przemyślanych działań. Spotkania z uczniami były jak gdyby zastrzykiem nieopisanej energii - niezbyt lubiła zastygać za swoim biurkiem, oddawać się wypełnianiu stosów przybywających wciąż dokumentów. Właśnie dlatego - nie mogła wyłącznie spełniać tej najważniejszej, czysto reprezentującej placówkę funkcji. Echo jej kroków brzmiało wzdłuż korytarzy, kiedy to kierowała się w stronę drzwi głównych.
Termin
DO 16.11, 23:59
Zasady
Przyjmuję spóźnialskich - chociaż muszą odegrać zaległe kości. Maksymalnie można się spóźnić do zakończenia drugiego etapu.
Obecnie każdy z was wykonuje rzut kością i reaguje zgodnie z otrzymanym wynikiem. Są to czynniki losowe; wydarzenia, które przydarzyły się waszym postaciom w drodze na wspominany dziedziniec. Reszta zasad będzie rzecz jasna dodawana z każdym kolejnym etapem - czekają na was rozmaite zadania.
Kości
1,2 - masz dzisiaj wyjątkowego pecha… Tracisz jeden z możliwych przerzutów, gwarantowanych podczas kolejnych etapów lekcji.
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1 - do diaska! Przechodząc przez jeden z korytarzy, natrafiasz na niebywały przeciąg. Chłód ogarnia twoją osobę, napierając z otwartych na oścież okien. Czujesz się źle - wieczorem, w pełni rozwinie się u ciebie Lebetius. Możesz go wyleczyć, pisząc posta w skrzydle szpitalnym lub zakupując eliksir pieprzowy w odpowiednim sklepie.
2 - nieistotne, czy to przez zakłócenia magii, ambitną naukę oraz zarwanie nocy czy najzwyklejsze niedbalstwo - zaspałeś i ledwo zdążyłeś na lekcję! Oczy kleją się tobie, nie umiesz odeprzeć chęci powrotu do swego łóżka, z którego zostałeś jakby wyrwany siłą.
3 - w drodze na lekcję, stałeś się ofiarą nieporozumienia. Irytek zrzucił na korytarzu wazon - oraz niezwykle prędko odleciał z miejsca swej zbrodni. Patrolujący Craine, o całe zajście obwinia rzecz jasna ciebie - nakazuje ci sprzątać ręcznie odłamki potłuczonego naczynia. Kiedy przychodzisz na zajęcia, masz pokaleczone ręce - możesz spróbować uleczyć się sam albo znaleźć osobę, która pozbędzie się nieprzyjemnych uszkodzeń. Pamiętaj o uwzględnieniu zakłóceń!
4 - śniadanie? Kolacja? Przekąska? Zdołałeś się niestety czymś zatruć. Jest ci niedobrze; rzuć jeszcze raz kością. Jeśli wypadnie 1 lub 2 oczka - mdlejesz oraz obudzisz się już w szpitalnym skrzydle. Spokojnie! Jeśli napiszesz tam przynajmniej jednego posta oraz napiszesz kolejnego posta, na dowolną długość w dowolnym miejscu - kiedy twoja postać nadrabia zaklęcie z lekcji, otrzymasz 2 punkty jak pozostała część osób.
5 - kiedy udajesz się na dziedziniec, wpada na ciebie zabłąkany pierwszak. Niestety, trzymał on w dłoniach zabrane z kuchni naczynie, wypełnione po brzegi dyniowym sokiem. Masz plamę na swojej górnej części ubrania! Możesz spróbować się jej pozbyć, zgodnie z regułą zakłóceń.
6 - czujesz się wyjątkowo źle; doskwiera tobie ból głowy, pulsujący intensywnie, znacznie zawęża twoje zdolności. Tracisz wszystkie możliwości przerzutów w każdym kolejnym etapie.
3,4 - dzień zapowiadał się pospolicie…
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1 - udając się w stronę ustalonego miejsca, zostajesz wtem zatrzymany. Druga osoba - czy to pierwszoroczny czy mniej albo bardziej znajomy tobie gaduła, zasypuje cię gradem swych opowieści. Koniec końców, udaje się tobie wywinąć oraz pojawić bez żadnych spóźnień na lekcji.
2 - jesteś dzisiaj przygotowany; w ostatnich dniach przeczytałeś nieco z OPCM oraz zaklęć. Zyskujesz dodatkową możliwość przerzutu przy każdym z kolejnych etapów.
3 - jeśli zaliczasz się do spóźnialskich osób - możesz być w szoku, przychodzisz bowiem na długo przed umówionym czasem. Jeśli jesteś niezwykle poukładany - cóż, pojawiasz się zgodnie ze swym zamierzeniem.
4 - Wielkie Schody były dziś wyjątkowo kapryśne. Nie chciały - jakby złośliwie - ułożyć się w określoną drogę na parter. Całe szczęście, wybrałeś się odpowiednio wcześniej oraz zdążyłeś pojawić się punktualnie na lekcji.
5 - wszystko wydaje się idealne; pewnym krokiem zmierzasz w kierunku dziedzińca. Niestety, nawet nie wiedząc kiedy, tracisz 10 galeonów! Swoją stratę uwzględnij we właściwym temacie.
6 - idąc, zostajesz zaczepiony przez pierwszorocznego. Potrzebuje pomocy z odnalezieniem drogi! To, czy pomogłeś jemu czy wręcz przeciwnie - zależy od charakteru twojej postaci.
5,6 - wygląda na to, że dopisuje ci dzisiaj szczęście! Każda tych z kości gwarantuje dodatkowo +1 przerzut w każdym z kolejnych etapów zajęć.
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1 - w drodze na zajęcia znajdujesz pluszowego dementora! O przedmiot upomnij się tutaj. Rzuć jeszcze raz kością. Jeśli uzyskasz wynik nieparzysty, to znaczy - że pluszak wystaje przypadkiem z twojej torby i mogą go zauważyć inni.
2 - kiedy spokojnie szedłeś na lekcję zaklęć, znalazłeś nagle 10 galeonów! Swój zysk uwzględnij we właściwym temacie.
3 - budząc się, przed przybyciem na lekcję - dostrzegłeś przyniesiony przez sowę anonimowy prezent. Jest to butelka Smoczej Krwi, o którą upomnij się w odpowiednim miejscu. Trunek zawiera jednak afrodisię! Uważaj!
4 - w ostatnich dniach chciałeś udoskonalić swoje zdolności - albo po prostu uzyskać gwarancję na zaliczenie roku. Twoja intensywna nauka rzeczywiście poprawiła zdolności! Zyskujesz +1 punkt do dziedziny zaklęć w kuferku. Upomnij się o niego tutaj.
5 - zmierzając w kierunku zajęć, jesteś napadnięty przez szczęśliwego ucznia. Mniej albo bardziej znajoma osoba - jest tobie wdzięczna - jeśli nie zwykłeś pomagać innym, najwyraźniej pomyliła ciebie z inną osobą, rzecz jasna na twoją korzyść. Zyskujesz fiolkę losowego eliksiru, starczającą na jedno użycie. Rzuć kością o nazwie "eliksir" w temacie losowań oraz następnie upomnij się o należny dla ciebie przedmiot.
6 - los tobie sprzyja - lub niekoniecznie! Kiedy podnosisz się obecnego dnia z łóżka, znajdujesz na parapecie dedykowaną tobie najnowszą płytę Dona Lockharta. Głupi żartowniś albo trafiony prezent? O przedmiot upomnij się tutaj.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Każdy ma jakieś swoje przyzwyczajenia. Niektórzy lubią wstawać wcześnie rano i robić od razu kawę. Inni wolą sięgnąć po różdżkę aby magia wykonała każdą czynność za nich. Począwszy od rozsuniecia zasłon, a skończywszy na napełnieniu wanny wodą. Byli też tacy co poranek zaczynali od aktywności fizycznej. Isabelle nie należała do żadnej z tych grup. Co prawda spóźniać się nie lubiła ale na te zajęcia nie miała ochoty wstawać. Chodź były jej ulubionymi. Nie śpiesznie ubrała się zakładając zwykłą szatę na zajęcia po czym wyszła z dormitorium. Nie spodziewała się zastać kogoś na korytarzach ,bo pomimo, że wyszła dość późno to i tak było jeszcze wcześnie. Usiadła na jednej z ławek stojących na korytarzu. Rześkie powietrze owiewało jej twarz lekko targajac włosami. Ciekawe czy @Scoot Ravenwood pojawi się na zajęciach. Śpiew ptaków wyrwał ją z za myślenia. Rozglądając się dookoła podniosła się z ławki lecz zanim ruszyła dalej coś przykuło jej uwagę. Obok ławki leżało kilka galeonów. Zadowolona podniosła je chowając do kieszeni. Już ona wiedziała w jaki sposób można je spożytkować. Tak jak sądziła, na dziedzińcu była pierwsza. Westchnęła cicho odkrywając się szczelniej szatą . Dobrze, że były ciepłe i nie potrzebowała żadnego innego okrycia.
kostki:6 - +1 przerzeut w każdym z kolejnych etapów , 2 - 10 galeonów dla mnie
To może się wydawać dziwne, ale jednak istnieją lekcje, na które gryfon się raczej nie spóźnia. Ba, są takie tylko dwie! Dobrze się jednak składało, że tego dnia chłopak miał całkiem dobry dzień. Wyspał się, nic złego się nie wydarzyło - nic, tylko iść na jedną ze swoich ulubionych lekcji, prawda? Bez pośpiechu, szatyn szedł w kierunku dziedzińca, co swoją drogą jest dosyć nietypowym miejscem na lekcję, gdy nagle zauważył w oddali zagubionego chłopca. Mógłby uchodzić za kogoś na drugim roku maksymalnie, ale widząc, że jest on nie tylko przerażony to i usilnie stara się coś dostrzec - wydedukował, że to raczej pierwszak. Zdawałoby się, że młodszy gryfon, a przynajmniej tyle mówiły kolory na jego szacie, znalazł to, czego szukał - dokładnie w tym momencie ich oczy spotkały się i mały blondyn podbiegł do niebieskookiego. Po chwili jąkania się i nerwowego tłumaczenia, Sinclair zrozumiał, że był on spóźniony na lekcję zielarstwa, ale nie miał kompletnie pojęcia jak tam dotrzeć. Może niektórzy powiedzą, że Vidari jest zwykłym gnojkiem przez własną dumę lub innego rodzaju spory - prawda jest jednak taka, że chłopak zwyczajnie ukrywa swoje emocje, toteż podjęcie decyzji odprowadzenia młodszego kolegi, który okazał się nazywać Weylyn, do jego sali i wytłumaczenie jego nauczycielowi, że nie ma on dobrej orientacji w terenie i to pierwszy dzień w tej części szkoły, więc mógł się zagubić. Ot, czemu by nie stanąć po stronie świeżo upieczonego gryfona? Zaraz po tym, przybił z Weylynem piątkę i poszedł na własną lekcję. Pomimo tej jednej dystrakcji, wciąż dotarł jako jedna z pierwszych osób, więc tragedii nie było. Czekając na pojawienie się nauczycielki, Sinclair postanowił usiąść w cieniu i czekać. Kto wie, może pojawi się jakaś znajoma twarz?
Chłód. Deszcz. Jesień. Zimne powietrze wdzierało się pod jego szatę z godłem Slytherinu. Zrezygnował z cieplejszych ubrań, dla tego uczucia. Uczucia chłodu i zimna, które orzeźwiało jego skórę. Powodowało, że trwał w chwili. Tu i teraz. Lubił, jak pogoda nakazywała mu być obecnym. Dzięki temu nie błądził w swoim umyśle; tam, gdzie nie powinien się zapuszczać. W mroczne odmęty swej psychy. Delektował się zimnem, czując jak włosy na jego rękach, a także na nogach stają dęba, jakby były przeciwne temu, co on uważał za przyjemne. Nie chciał tu być. Pragnął wsiąść na miotłę i dać sobie porządny wycisk. Chciał, żeby powietrze szczypało go w oczy, a włosy czesał wiatr, od którego głowa bolałaby przy samym wzbiciu się w powietrze. Chciał mrozu wgryzającego w płuca. Potrzebował tego, a nie zaklęć. Jednak przyszedł na dziedziniec, lekko zdziwiony. Może Ursulla Bennett wiedziała czego pragnie Scoot Ravenwood. Zapowiadało się ciekawie, a jak już wyjdą na zewnątrz... I tak irytowało go, że było ciepło. Chciał deszczu i wichury, z mroźnym powietrzem. Musiał się zadowolić przeciętną pogodową aurą. Zerknął wewnątrz szaty, czy ma przy sobie różdżkę. Lubił zaklęcia, ale... bywało, że zapominał o różdżce, bardziej tkwił w książkach o historii magii. Myślał poważnie o pracy w Wizengamotcie. Jeszcze niecały rok szkolny i zacznie dorosłe, odpowiedzialne życie. Jak czas szybko mija. Kilka lat wstecz zapewne pragnąłby tego, jak nikt inny, a teraz wydawało mu się to oczywiste. Niemal jakieś monotonne i nudne. Może to tylko ta depresyjna jesień. Oby. Niestety nie tylko, kiedy Scoot już przybył na zajęcia, zrobiło mu się niedobrze. Musiał się czymś zatruć. Tak podejrzewał. Nie mógł obwinić jesiennej aury, a co ostatnio jadł... Może to te paszteciki dyniowe przed kolacją. Wyglądały dość dziwnie. - Hej. - Przywitał się z @Isabelle L. Cortez, nie mając do powiedzenia już nic. Co było naprawdę nie w jego stylu. Czuł się fatalnie, mając wrażenie, że przy najmniejszym gwałtownym ruchu czy kolejnym słowie zemdleje, albo – co gorsza – puści pawia, ale ubaw mieliby pierwszoroczniaki.
2, - masz dzisiaj wyjątkowego pecha… Tracisz jeden z możliwych przerzutów, gwarantowanych podczas kolejnych etapów lekcji. 4 i 4 - nie mdleje.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
No cóż... Czuła się naprawdę wspaniale i wydawało jej się, że ten dzień nie może po prostu pójść źle. Wszystko wydawało się błyszczeć i śpiewać. I nie, nie naćpała się Merlin jeden raczy wiedzieć czego. Po prostu miała bardzo dobry humor. I wcale nie przypisywała go wydarzeniom z nocy duchów, co to to nie. Chociaż w sumie... Może troszeczkę powinna... Ciężko stwierdzić. Nie mniej, szła dziarskim krokiem na zajęcia i nawet jeśli były to zaklęcia, to wcale jej to nie przeszkadzało. Zapewne jak wielu innych uczniów mocno się zdziwiła, gdy usłyszała, że tym razem odbędą się one na dziedzińcu szkolnym. Była to odmiana jednak z pewnością przyjemna odmiana. I nawet w tym przypadku, gdy po prostu sobie szła na zajęcia, okazało się, że ma dzisiaj szczęście. Bo po drodze udało jej się znaleźć 10g leżących sobie luźno na jednym z korytarzy. Dużo czy nie, zawsze lepiej było mieć, niż nie mieć. Zaskoczyła się, kiedy zobaczyła jak mało jest jeszcze uczniów na miejscu. Dwoje ślizgonów i jeden gryfon. Ale uśmiech powrócił na jej twarz, gdy zobaczyła, że jedną ślizgonkę zna i to bardzo dobrze. Dlatego dziarskim krokiem ruszyła w kierunku @Isabelle L. Cortez z szerokim uśmiechem na ustach. -Isabelle! Tak dawno się nie widziałyśmy! Koniecznie trzeba to nadrobić w niedługim czasie. - cóż, pewne było jedno: tylko największy gbur na świecie nie uśmiechnąłby się w tym momencie na wskutek jej dzisiejszego optymizmu. I naprawdę cieszyła się, że widziała Ślizgonkę. Zdecydowanie uważała, że muszą się spotkać na spokojnie, miały sobie tyle do powiedzenia.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dotarcie na zajęcia nie było proste. Snując się od klasy do klasy, sprawiałem wrażenie wydartego z dotychczasowego życia. Zmuszonego do podejmowania akcji, które w żaden sposób mi nie odpowiadały, chociaż do tej pory stanowiły cząstkę składową mojej egzystencji. Nie wiedziałem co powinienem zrobić. Zapędzony w kozi róg przez własne sumienie, szarpałem się z niewyobrażalnym wstydem. Prawdę mówiąc, nigdy nie podejrzewałem, że to właśnie mnie będzie dręczył kac moralny. Pogrążyłem się w niepewności, na każdym kroku uważając na następne posunięcie. Za nowym rogiem upatrywałem przyczyn swojej porażki, lecz nic nie było w stanie przekonać mnie o konieczności porzucenia zadręczania się. Nawet pluszowy dementor, jaki wpełzł mi do torby. Pomyślałem, że później się nim zajmę i oddam go pierwszoroczniakowi, jaki na pewno go zgubił, ale jakoś nie miałem serca. Przykucnąłem na dziedzińcu, delikatnie muskając dotykiem torbę... a właściwie jej zawartość. Dotykając stworzenia, myślałem o wszystkim co sprowadzało na mnie zadumę. A miałem o czym rozmyślać. Póki nie było Bennett, mogłem sobie na to pozwolić.
Przez jakiś czas szatyn zdał się jedynie na obserwację otoczenia, a w tym przyjrzeniu się pozostałej osobie, która najwyraźniej pojawiła się przed nim. Widział ją po raz pierwszy, a jeśliby ocenić po samym wyglądzie - pierwszakiem nie była. Niewątpliwie była minimalnie w wieku Vidariego, co jedynie skłoniło go do podniesienia swoich czterech liter z pobliskiego murku z zamiarem podejścia do owej osóbki, gdy zauważył znajomego ślizgona, który wyprzedził go z tym zamiarem. Dodatkowo wyglądał przy tym jakby miał zaraz osunąć się na posadzkę. Zaniepokojony Sinclair - i wciąż z chęcią poznania @Isabelle L. Cortez - podszedł do owej dwójki, początkowo jednak dokładnie przyjrzał się @Scoot Ravenwood, nim postanowił się odezwać. - Cześć Scoot - przywitał się, podając mu dłoń na przywitanie. - Wszystko w porządku? Wyglądasz jak żywy trup - dodał bez czekania na odpowiedź blondyna. Może i znają się krótko, ale ślizgon zdążył już zrobić na niebieskookim dobre wrażenie, co sprawiło, że chłopak zmartwił się widząc drugiego w tym stanie. Nie wspominając już, że do skrzydła szpitalnego mieli kawałek i jakby jednak zemdlał to wypadałoby go jakoś tam przenieść, a to może się okazać trudnym zadaniem. W teorii. W praktyce lepiej będzie tego nie testować. Po jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony blondyna - czy to zwykłego gestu, czy też mowy - szaty odwrócił się w stronę brązowowłosej ślizgonki i z delikatnym uśmiechem zaproponował jej swoją dłoń jako powitanie. - Hey, jeszcze nie miałem okazji Cię spotkać - powiedział luźnym tonem. - Jestem Vidari. Dosłownie w jedną chwilę cała atmosfera zmieniła się w jego oczach, gdy usłyszał czyichś donośny głos zza swoich pleców, który wesoło wołał najwyraźniej brunetkę, której się właśnie przedstawił. Sprawczynią tej sytuacji okazała się kolejna uczestniczka zajęć, która pewnym siebie krokiem i z uśmiechem od ucha do ucha ruszyła ku znajomej twarzy. Całość wydała mu się zabawna i musiał przyznać, że brązowooka miała bardzo dobre wyczucie czasu. Albo zwyczajnie szczęście. - Wejście smoka, hm? Chociaż tu bardziej pasowałaby smoczyca - zaproponował w żartach, widząc, że dziewczyna, którą na pierwszy rzut oka można porównać do kulki energii, niewątpliwie zmieniła atmosferę. Chociażby minimalnie.
Chciała pobudzić ich kreatywność. Wyrwać ich z jesiennego marazmu. Dopomóc - aby znaleźli kolejną garść motywacji.
Intencje, białe pióra uśpione na dnie zaklętego jeziora. Intencje, cyjanek przenoszący się drogą srogiego, jesiennego powietrza. Intencje, uschnięte liście raz po raz kruszące się pod obcasem grubych, ciemnobrązowych butów. Wszystko to tylko trucizna, oliwa dolewana do ognia piętrzących się oznak absolutnej niedoli, jaka dopadła ją tego dnia. Ból w skroniach był tak rozdzierający, tak oszałamiający, że podczas całej drogi z bezpieczeństwa dormitorium na dziedziniec - przeklęty zresztą, bo kto z migreną powinien przechadzać się wśród tak nieprzyjaznego świata pozazamkowego? - Eden mogła tylko chować się szczelnie za warstwą zielono-srebrnego szalika oplatającego jej szyję. Pełne ekscytacji powitania rzucane w jej kierunku na korytarzach czy chociażby uśmiechnięte twarze znanych jej osób działały na nią jedynie jak płachta na byka. Ach, tak daleko ci dziś do łabędzia.
Słaniając się na nogach, ledwo dysząc, z fioletowawym wręcz kolorem zastępującym róż policzków i światem niczym witraż łamiącym się przed oczyma setkami kolorów - ale przebrnęła przez plątaninę wszelkich dróg prowadzących na nieszczęsny dziedziniec. Absolutnie nie będąc w stanie wykonać jakichkolwiek ćwiczeń w trakcie zajęć o zaklęciach, na domiar złego. Jednak równie niezdrowa ambicja nie zgodziła się, by Eden tę lekcję przegapiła. Zamiast tego, zauważywszy znajomą figurę na horyzoncie, w otoczeniu figur innych sztuk ogrom, od razu podreptała w kierunku Vidariego, by potem uwiesić się na jego ramieniu. Bez słowa wtuliła się do jego pleców, mocno, jakby szukając schronienia od bombardującego jej czaszkę łupania, dudnienia, stukania, rozrywania, rozkładu... I zamknęła oczy, licząc, że lekcja przebiegnie jak najszybciej. Choć nic jednak tak słonecznego scenariusza zdawało się nie zapowiadać. Jedyną tarczą od tego, co nieuniknione, był teraz jej szalik pachnący truskawkami. I @Vidari Sinclair.
Ursulla Bennett powinna była dzisiaj zdecydować się na klasę. Im wokół mniej stymulujących wyobraźnię bodźców, tym lepsze zachowanie niepokornych Ślizgonów. Czyżby? Cóż, tego nie byłem pewien, lecz w klasie z pewnością nie mógłbym co chwila tracić koncentracji. Na dziedzińcu było ku temu więcej okazji. Zapewne winę po części ponosił także fakt, że udało mi się zjawić na zajęciach przed czasem. Co zdecydowanie było ogromnym odbiegiem od normy i jeśli kogoś to zaskoczyło to z pewnością mnie samego. Co mi pozostało, jeżeli nie gryzmolenie w notatniku? Z początku chciałem zaczepić Isabelle, lecz widząc jak zbierają się wokół niej pijawki, zadecydowałem o skoncentrowaniu się na otoczeniu. Krótkimi, ostrymi liniami rysowałem liście, potem drzewa. Dopiero na absolutnym końcu w tej harmonii kresek i tuszu znalazło się miejsce na nogi, tułowia, ramiona. Bezpłciowe ciała - manekiny, zawieszone w postępującej jesieni. Kłębiące się wokół siebie tak jak prawdziwi ludzie. Ich odpowiedniki w świecie rysunku. Nachyleni ku sobie, rozmawiający nienarysowanymi jeszcze ustami. Stuknąłem w kartkę. Raz, drugi i trzeci. Najwyraźniej niepewien co dodać lub ująć.
Kostki: 4, 3
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Stojąc na dziedzińcu nie spodziewała się jakichkolwiek niespodzianek. Na chwilę przymknęła oczy rozkoszując się chłodem poranka. Ciepłe dni przeminęły i dało się to już odczuć. Teraz tylko czekała aż spadnie śnieg. W Hiszpanii nigdy go nie było. Zawsze musieli wyjeżdżać w bardziej zimne miejsca lub ze zmiennym klimatem aby poczuć chodź odrobinę tej magii. A święta zbliżały się wielkimi krokami. Pewnie stała by tak zamyślona, gdyby nie głos Scott'a. Od razu otworzyła oczy spoglądając na niego. Nie wyglądał najlepiej. - Cześć Scott. - przywitała się z chłopakiem patrząc na niego podejrzliwie. - Wszystko z Tobą dobrze? Wyglądasz jakbyś wąchał trolla. - na samą myśl o tym skrzywiła się starając się usunąć to ze swojej głowy. Czemu pomyślała akurat o tym? Podeszła do niego powoli w razie czego móc szybko go złapać. Może i nie była bardzo silna ale nie pozwoli aby jej kolega upadł na bruk robiąc sobie krzywdę. Na szczęście nie musiała długo czekać na "pomoc". Podszedł do nich... gryfon, patrząc na herb domu wyszyty na szacie. Dziewczyna odetchnęła cicho z ulgi. Nie wyobrażała sobie niesienia Scott'a do skrzydła szpitalnego w pojedynkę. Spojrzała na gryfona chcąc przyjrzeć się mu. Nie widziała go wcześniej ale nie było to niczym zjawiskowym. Większość uczniów jej umykała. Gdy przedstawił się jej od razu wyciągnęła swoją dłoń w jego stronę, jak zrobił to on, i uścisnęła delikatnie. - Bardzo możliwe.. - zaśmiała się przyjaźnie w dalszym ciągu jednak trzymając dystans do nowo poznanej osoby. - Isabelle. - specjalnie nie mówiła nazwiska. Wiedziała jakie zdanie mieli uczniowie o jej kuzynie. Czy wstydziła się go? W żadnym wypadku. Po prostu wolała budować swoją reputację od zera, a nie na wyrobionym nazwisku. Czy tą dobrą czy złą. Silvię dostrzegła kątem oka. Szła szybko w ich stronę z uśmiechem na ustach. Czyżby spotkało ją od rana coś dobrego? NA pewno tak. Bo niby co innego mogło ją wprowadzić w taki nastrój? Isabelle nie poświęciła tej myśli więcej niż to było konieczne. Sam widok puchonki wystarczył aby sama zaczęła się uśmiechać do niej. - To prawda. A tym razem niech nie będzie to sowiarnia. - zaśmiała się przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Było to tak niespodziewane, że do tej pory nie mogła wyjść z szoku, chodź był on już mniejszy. Pierwsze kilka dni w szkole, a już wpadasz na swoją przyjaciółkę z poprzedniej szkoły. Zbieg okoliczności czy przeznaczenie? Odwróciła się w stronę Scott'a sprawdzając czy z nim wszystko w porządku. - Jak się czujesz? Lepiej już? - jej głos nie był już tak radosny jak jeszcze chwilę temu. Naprawdę martwiła się o chłopaka. Nawet nie zauważyła jak obca dla niej dziewczyna wiesza się na Vidarim.
Zajęcia z zaklęć zapowiadały się... Chłodno. Na zewnątrz panowała coraz bardziej skłaniająca się w stronę mrozów jesień, a w najbliższych miesiącach nic nie zapowiadało poprawy. Miało być tylko gorzej. Czasami dziękowała Merlinowi, Morganie i całemu zakonowi arturiańskich rycerzy, że jej dormitorium znajdowało się pod ziemią i w paskudne dni nie była zmuszona do oglądania rozciągającej się za oknem scenerii. Przy innych okazjach klęła na los, że jej sypialnia nie znajdowała się w jednej z wież i nie było jej dane z łóżka podziwiać widoków, jakie oferował szkolny zamek, ale tę kwestię w tym momencie wolała pominąć. Nie do końca wiedząc, czego się spodziewać, postanowiła ciepło się ubrać. Bardzo ciepło. W końcu czekał ją dłuższy kontakt z niskimi temperaturami, skoro lekcja miała odbyć się na dziedzińcu. Po podniesieniu się z wyrka ujrzała prezent, choć nie do końca była przekonana, czy butelka smoczej krwi faktycznie mogła być zaadresowana właśnie do niej. Niemniej, upominek, skądkolwiek się wziął i z jakiej był okazji, wylądował w jednej z pojemnych szuflad szafki nocnej Puchonki. Nie dołączono podpisu, dedykacji, niczego. Berkeley pewnie nabrałaby podejrzeń, gdyby nie konieczność wyjścia na lekcję. W ciepłych butach, w szkolnym mundurku pod płaszczem, w czapce i opatulona szalikiem była gotowa do wyjścia na zewnątrz. Być może przesadziła, bo aż strach pomyśleć, jaki arsenał ciuchów założy na siebie, kiedy już nadejdą większe mrozy. Póki co jednak miała zamiar czuć się komfortowo podczas zajęć. Trafiła na dziedziniec i dostrzegła grupkę osób, które znała, bądź przynajmniej kojarzyła. Był nadgorliwiec z lekcji DA, byli partnerzy do tańca Jack i Florki z Nocy Duchów. A na tym lista dopiero się otwierała. Florence, jak zwykle, przed rozpoczęciem zajęć nie dało się uświadczyć. Kolejne spóźnienie? A przecież Saga robiła, co mogła, by doprowadzić starszą z sióstr Berkeley do porządku. Jackie nie miała chwilowo zamiaru zbliżać się do nikogo, kto miał puls. Było zbyt wcześnie. Myślała bardziej o nadchodzącej nauce czarowania, niż o wplątywaniu się w jakąkolwiek dyskusję.
Kostki: 5,3. Dodatkowy przerzut co etap + smocza krew.
Czuł się naprawdę okropnie. Może nie powinien przychodzić na zajęcia w takim stanie, ale skąd mógł wiedzieć, że kiedy przybędzie na dziedziniec, zemdli go jak po samym patrzeniu na smarki trolla, albo jego wąchaniu; trafnie ujęła to Isabelle. Sam nie wiedział, co gorszę. - Nie... To nie od trolla, ale jak tak... - Przerwał, bo sam obraz pojawił mu się przed oczami. - ...pomyślałem, to muszę nieciekawie wyglądać i tak się czuje. - Wybełkotał. Stał obok @Isabelle L. Cortez, więc nie mogła mu ujść uwadze urocza puchonka @Silvia Valenti, która podeszła do Cortez. Niemal obserwował ją jak przez mgłę. Chciał coś powiedzieć... A właściwie powiedzieć cokolwiek. Jednak milczał i uśmiechnął się, jakby chcąc odwzajemnić ten jej optymizm. Żal byłoby tego nie zrobić. Jego grymas na twarzy mógł przypominać coś w rodzaju bólu zęba niż serdecznego uśmiechu. Czym był uśmiech Scoota Ravenwooda bez pokazania ślicznych, białych zębów — no właśnie tylko dziwnym grymasem. - Hej...- Wyciągnął dłoń w stronę @Vidari Sinclair odwzajemniając uścisk jak to w zwyczaju ma męska część społeczeństwa. - Chyba się czymś strułem. - Niemal wyszeptał, zastanawiając się, czy kiedy podają jedzenie w Wielkiej Sali, sprawdzają datę ważności produktów, z których przyrządzają posiłki. Nigdy nie zagłębiał się w tajniki gotowania. Przyglądał się gryffonowi, dostrzegając jak @Eden Sinclair, niemal kładzie się na Vidarim. Zapewne się znali, bo raczej nieznajome dziewczyny tak nie robią. Chyba. Może miał za mało doświadczenia z nieznajomymi dziewczynami? Jego uwagę szybko przyciągnęła panienka Cortez, która widocznie martwiła się o jego stan zdrowia. Musiał naprawdę wyglądać tak jak to ujął Sinclair — żywy trup. - Lepiej. - Starał się uśmiechnąć, ale postanowił z tego zrezygnować. Tylko bardziej przestraszy tu obecnych. - Nie martw się, wytrzymam, bo już widzę, jak martwisz się przetransportowaniem mnie do Skrzydła Szpitalnego. - Postanowił nieco zażartować i trącić lekko ślizgonke dłonią. - Vidari. - Zwrócił się do gryffona, dając mu znać, żeby przedstawił dziewczynę, która wyglądała, jakby opierała się całym ciężarem o Sinclaira. Skąd Scoot mógł wiedzieć, że Vid ma siostrę, przecież niedawno się poznali. Równie dobrze mógł mieć dziewczynę.
Rutyna zajęć dawała się we znaki. Na szczęście tupot podeszwy uderzającej w charakterystycznym rytmie o chodnik nie był bezpodstawny; przebywająca w Hogwarcie kobieta już dawno zdała sobie sprawę z tego, że bez jakiejkolwiek pracy oraz nauki nie ma korzyści. Mogła to wprost wywnioskować z jednej, prostej przyczyny - samozaparcia w brnięciu do celu. Nie można było jej odmówić w żaden szczególny sposób zachłanności w zakresie nauki teoretycznej, w wyniku czego była przygotowana na dzisiejsze zajęcia. Czujne, wręcz delikatnie kocie oczy, obserwowały przez dłuższą chwilę Dziedziniec; potrzeba osamotnienia wydawała się być w jej przypadku niezwykle silną cechą, będącą wręcz fundamentem do kolejnych decyzji, kolejnych krzyżyków na kartce, kolejnych zdań oraz słów wypowiedzianych za pomocą warg, nad którymi sprawowała kontrolę niemalże absolutną. Rieux doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że informacje kosztują; dopóki zaś znajdowała się w Hogwarcie, nie zamierzała tak łatwo odpuścić spijania tego, co mówią profesorowie na zajęciach. Mimo wszechobecnego zmęczenia, zdecydowała się przyjść, po to właśnie, by być zawsze o krok do przodu względem tego, co na nią czeka - w przeciwnym wypadku nie byłaby sobą. Jesień dawała o sobie znać; chmary i kępy liści zdawały się wypełniać całokształt otoczenia różnymi barwami. Teraz tylko pozostało czekać - czekać na nadejście zimy, na pierwszy śnieg, na jakiekolwiek chmury, które nie zwiastowały deszczu, a jedynie znane wszystkim płatki składające się z wody, która znajduje się w stanie stałym. To było zaskakujące, jak perfekcyjna wydawała się być natura - wszystko tak idealnie skomponowane, wszystko tak idealnie dopasowane. A człowiek i tak musi coś zawsze spieprzyć.
Normalnie zaklęcia były zdecydowanie jej działką. Nigdy nawet specjalnie się do nich nie przykładała, może oprócz pierwszego roku, ale szybko odkryła, że miała do tego naturalny talent i w większości przypadków wystarczało, żeby machnęła różdżką i działa się magia. Dlatego też te lekcje były jednymi z jej ulubionych - uwielbiała być najlepsza, szczególnie jeśli przychodziło to samo. Nie dziś jednak. Dziś wolałaby być wszędzie indziej, ale nie na przeklętym dziedzińcu, na którym pizgało wiatrem i złem w czystej postaci. Nie mówiąc już o tym, że od kilku godzin walczyła z potężnym bólem głowy. Tak się kończy zarywanie nocy, żeby zrobić zostawione na ostatnią chwilę zadania z run. A wszystko przez głupi kurs w Ministerstwie, na którym oblali ją z jakiegoś gówno-powodu, którego nawet nie umieli jej wyjaśnić. Obstawiała, że po prostu wyciągają z niej hajs, albo nabijają jakieś statystyki. Powieki ją piekły, czaszka pulsowała, a mózg wręcz krzyczał, błagając o jakąś drzemkę. Orzeźwiający wiatr wcale nie pomagał. Kiedy przyszła na dziedziniec Bennett jeszcze nie było, co dawało nadzieję na przycięcie komara. Oparła się plecami o mur, upewniając się, że stoi na tyle stabilnie, żeby nie upaść. Opatuliła się szczelniej płaszczem i zamknęła oczy, momentalnie odlatując. Słyszała głosy innych uczniów, ale dochodziły do niej jak przez mgłę pozbawione sensu, kontekstu i znaczenia. Nie czuła nawet dotyku ściany na plecach. Jakby była świadoma, ale poza czasem i przestrzenią.
Kostki: 1 i 6
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Tak, też zdecydowanie miała nadzieję, że kolejne jej spotkanie z Isabelle nie odbędzie się przez przypadek na w sowiarni. Trochę to smutne, że pomimo takiej zażyłości w pewnym momencie ich życia, teraz nie były w stanie wygospodarować dla siebie nawet sekundy czasu. Zdecydowanie powinny to nadrobić i to tak szybko, jak to tylko możliwe. Dopiero po chwili zorientowała się jak bardzo nieprzyzwoicie się zachowała, kiedy przywitała się tylko z nią, a całą resztę miała głęboko w nosie. Zaróżowiły jej się policzki, szybko postanowiła naprawić ten błąd. Dlatego odwróciła się w stronę @Scoot Ravenwood uśmiechając się uroczo. Cóż, Ślizgon bynajmniej wyglądał fantastycznie, niczym jakiś wzorcowy okaz zdrowia. Jak na jej, to jak najszybciej powinien udać się do skrzydła szpitalnego, ale tę uwagę postanowiła zostawić dla siebie. -Wybaczcie, mój błąd, nie przedstawiłam się. Silvia Valenti, miło mi. - wyciągnęła dłoń w jego kierunku, a silny włoski akcent od razu mógł powiedzieć coś na temat jej pochodzenia. -Może jednak powinieneś darować sobie te lekcje i sprawdzić, czy na pewno wszystko jest w porządku? - nie, jednak nie zdołała ugryźć się w język. Odwróciła się w stronę @Vidari Sinclair i jakiejś dziewczyny, która uwiesiła się na nim niczym na linie. Wejście smoka? Czy tak odbierany był jej dobry nastrój? Dziwne, ale kimże ona była, aby to kwestionować? -Cóż, do smoka mi tak daleko jak to tylko możliwe. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem na ustach. Nie zamierzała udawać mniej szczęśliwej niż była tylko po to, by inni poczuli się lepiej.
Przyglądając się blondynowi, skinął głową na jego tłumaczenie i posłał łagodny uśmiech do @Isabelle L. Cortez, gdy ta się przedstawiła. Zdawała się zamknięta w sobie, albo może była zwyczajnie introwertyczką i niezbyt ufała nowo poznanym? Cóż, chłopak niekoniecznie się tym przejął, jedynie uściskując lekko jej dłoń z przyjaznym nastawieniem. - Miło mi Cię poznać - odpowiedział, udając nader formalny głos, mając nadzieję ją nieco rozluźnić. - Swoją drogą, długo się znacie? - zapytał, zerkając na Scoota i Isę. Cóż poradzić? Niebieskooki był ciekawski z natury. Jego wzrok co chwila jednak padał na blondyna, sprawdzając czy aby nie padnie mu tu zaraz. W razie czego ktoś musi go zanieść na Skrzydło Szpitalne, a Sinclair nie zamierzał pozwolić mu upaść zbyt szybko. Kumpli w potrzebie się nie zostawia, czyż nie? Szybko jednak został wybity z rozmyślań, gdy pewna drobinka uwiesiła się na nim i się w niego wtuliła. Istniała tylko jedna osoba, która była do tego zdolna bez żadnego zawahania. Uśmiechnął się delikatnie zerkając na znajomą czuprynę i lekko ruszył się tak, żeby objąć @Eden Sinclair i delikatnie pogłaskać ją po głowie. - Nie wyspałaś się dzisiaj? - zapytał ją, przyglądając się jej. Trudno było nie zauważyć, że podobnie jak Scoot, wyglądała słabo. Po chwili podniósł głowę, słysząc odpowiedź radosnej smoczycy. - Raczej był to komplement. Zaskoczyłaś mnie, stąd wejście smoka - chwilowo, puścił jedną reką Eden, aby przedstawić się poprawnie. - Vidari Sinclair, a ten maluch tutaj - wskazał głową na wtuloną w niego dziewczynę - to moja siostra, Eden. Po uściśnięciu ręki puchonki, wrócił do obejmowania opiekuńczo siostry, zerkając na Scoota, którego starsza ślizgonka ponownie zapytała o samopoczucie. Słysząc słowa o Skrzydle Szpitalnym blondyna, postanowił się wciąć. - O to się nie martw, przeniosę go wtedy - po chwili jednak usłyszał głos starszego mężczyzny i zerkając na jego wzrok zrozumiał o co chodzi. Zapomniał przedstawić mu i Isabelli swoją siostrę. Cóż, zdarza się. - Ah i poznajcie moja siostrę, Eden. Skrzacie to Scoot i Isabella - mruknął, czując się dosyć dziwnie jako tymczasowy host.