Plac znajdujący się w centrum starszej części miasta, będący sercem fiesty i spotkań towarzyskich. Zrobiony został w typowym dla meksyku stylu. Otoczony wieloma kafejkami i małymi barami z przekąskami, posiadający na środku stoliki oraz starą, uroczą fontannę. Ponoć wrzuca się do niej grosik, aby kiedyś tu wrócić! Pełno tu sklepików z lokalnymi wyborami, girland i kolorowych światełek, które po zmroku rozświetlają starą konstrukcję. Z głośników zawsze rozbrzmiewa tu muzyka, a przy jednym z wyjść czeka uśmiechnięty pucybut, gotowy do pracy. Często mieszkańcy organizują w tym miejscu konkursy talentów i gromadzą się, aby wspólnie oglądać występy.
Nie przyszedł wraz z kolegami na festyn i byłoby to absolutnie nadzwyczajne zdarzenie, sugerujące, że Puchon najpewniej znów jest chory i cierpi gdzieś pod kocem w pensjonacie, gdyby nie fakt, że prawdziwym powód był potwornie wiarygodny i łatwy do uwierzenia z miejsca… Liam nie wiedział w co się ubrać: dopadła go potworna pustka i deficyt weny. Wpierw sporo się ociągał, prędzej zajęty szukaniem idealnego stroju dla rudego przyjaciela, niż siebie, a później przepadł we własnej szafie. Z racji niedawno zakończonego zakładu miał na widoku w kufrze same eleganckie stroje, ale uznał, że prędzej zdechnie (!), niż ponownie założy na siebie frak, jakkolwiek świetnie by się bawił transmutując jego kolor na czerwony. Stwierdził, że jedno zetknięcie z przegrzaniem organizmu mu wystarczy i dziś wybierze nieco luźniejszy wariant samego siebie… a że w liamowym kufrze nie istniały żadne luźniejsze warianty, to zanurkował w bagaż @Neirin Vaughn, bez jego wiedzy. Wybrał jakiś czerwonawy podkoszulek, który ze względu na różnicę wzrostu wisiał na nim jak strój koszykarski. Podrasował jedynie jego kolor zaklęciem transmutacyjnym, by wydawał się intensywniejszy, ale nie planował zmieniać rozmiaru. Uznał, że dziś zabawi się w swoje przeciwieństwo, w końcu festyn.. jak się bawić, to się bawić… choćby w luzaka. Ubrał się w spodenki @Jack Moment, bezwstydnie korzystając z jego nieobecności, by zajrzeć mu do kufra. Spodnie wolał mieć już dopasowane, toteż różdżka poszła w ruch. Poza tym miał na sobie czarne trampki z (także przetransmutowanymi) czerwonymi sznurówkami. Umówił się z przyjaciółmi, że się z nimi gdzieś znajdzie… ale zadanie wydawało się wyjątkowo trudne, zważywszy na liczbę ludzi kłębiących się na placu. Z miejsca ktoś wcisnął mu do ręki maskę, która w mniemaniu szatyna była wyjątkowo upiorna… a co za tym idzie oczywiście się roześmiał. I chciej tu wypadać na wyluzowanego gościa… oczywiście od razu ją założył, w toku akcji wydarzenia nawet nie zauważając, że zrobił się przez nią półprzezroczysty. Zabawa bardzo mu się podobała. Od razu zaczął podrygiwać do wszechobecnej muzyki, uśmiechając się szeroko do mijającego go, roześmianego tłumu ludzi. Nawet nie zauważył jak w pewnym momencie tak wczuł się w słuchane przez siebie rytmy, że… trochę się zapomniał. Czuł się mocno rozkojarzony i na moment niemal stracił widoczność przed oczami. Podskakując wesoło wśród innych tańczących osób, wpadł nagle na plecy @Mefistofeles E. A. Nox. Uśmiechnął się do niego nieco mgliście i nieobecnie, choć wciąż wyjątkowo szczęśliwie. Niestety Ślizgon nie pocieszył się zainteresowaniem Puchona zbyt długo, bo nim zdążył otworzyć usta i przywitać się z nim tak, jak to zawsze się z nim witał, zauważył, że w jego wytatuowanych ramionach spoczywa @Charlie C. Chapman. Nie do końca znał tego wychowanka Hufflepuffu, ale kojarzył go całkiem z widzenia… i najwyraźniej już to stanowiło dobrą podstawę do powitań, które mu z prezentował. Widział, że chłopak powoli wybudza się, podtrzymywany przez Mefisto, toteż Liam, kompletnie zamroczony atmosferą (i miał nadzieję, że magią też-…), uśmiechnął się szeroko i delikatnie ująwszy jego policzek ręką, przyciągnął go do siebie i… pocałował. Niezbyt długo, niezbyt okazale i niezbyt spektakularnie, ale z pewnością ciepło i czule, jakby faktycznie chciał się przywitać z bliską jego sercu osobę. I nastrój byłby magiczny… gdyby Liam zaraz nie uświadomił sobie, co zrobił. - O Merlinie… - odkleił się od Charliego, mrugając na niego zaskoczony. – T-To było dość bezceremonialne, nie? – zaśmiał się nerwowo, zmieniając szeroki, wesoły uśmiech na przepraszający, potwornie speszony. – Przepraszam, stary-… nie, żebym nie uważał, że jesteś ładny, bo całkiem słodki z ciebie gość, ale chyba podbiłem do złej bazy na samym starcie, bo wypadałoby najpierw wiedzieć jak masz na imię, prawda? – próbował ograć to trochę luźniej, choć czuł, że płonęły mu policzki. – N-Nie bardzo wiem dlaczego to zrobiłem, wybacz-…
Máscaras: 3. Mariachi: 3 i 6.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Wszystko działo się za szybko. W jednej chwili miał w ramionach Jacka, szykując się do złożenia pocałunku na jego ustach, w drugiej ktoś mu odbił Puchona, wciskając w ramiona jakąś kobietę. Sprawnie też ją puścił, tylko po to, aby zostać porwanym przez wysokiego Gryfona. Urok ćwierć-wilego @Lysander S. Zakrzewski pokonał chwilowe zauroczenie Momentem. Pchany magią maski, rudzielec zsuwał ręce w nieco nieodpowiednie miejsca, samemu wciąż mając rozpiętą koszulę. Nie przejmował się jednak powiewającymi połami czy odsłoniętymi bliznami, skupiony na tańcu i bliskości. Ten jednak skończył się tak szybko, jak zaczął, gdy Gryfona odbiła następna osoba, zaś Walijczyk został okręcony przez jakąś kobietę. Oswobodzony od rąk coraz to kolejnych tancerzy, zatrzymał się gdzieś pod bokiem, lekko zmęczony i ziejący. Wypatrzyła go koścista kobieta, wciskając w rękę naczynie z dziwnym płynem. Wspominała coś o kłótni czy tam innej zwadzie. Niezbyt jej słuchał, skupiony na wlaniu alkoholu do ust. Nie było to mądrym pomysłem. Okazał się cierpki, nieprzyjemny, palący. Rozkaszlał się, przełykając tequilę i nie czując się w żaden sposób lepiej. Wziął zatem przymusową przerwę od tańca, przystając gdzieś z boku, jedynie obserwując bawiącą się gromadę. Gdzieś zza jego pleców dobiegła muzyka, podejrzanie blisko. Odwrócił się, spoglądając na grających oraz tańczących tubylców, podrygujących w rytm dziwnej melodii. Zaciekawiony podszedł bliżej, wyczuwając magię wypełniającą każdej nutę. Wydawało mu się, że powinien chociaż próbować się jej oprzeć... Zapewne to wina lekko otumaniającego wpływu wypitej tequili, ale odrzucił tę myśl. Zamiast tego, zaczął nucić sobie pod nosem. Wbrew pozorom, głos miał niezły. Jedynie nigdy nie śpiewał, a teraz proszę - z chwili na chwilę coraz śmielej podśpiewywał, bezbłędnie znając tekst piosenki. Nie przejmował się, że słyszy ją pierwszy raz w życiu i jest po hiszpańsku. Zanim zauważył, razem z głównym wokalistą meksykańskiej grupy dawali popis ramię w ramię. Do momentu, aż znów nie dojrzał w tłumie Jacka. Szatyn mignął mu gdzieś przy budynkach oraz wiszących na ścianach lustrach. Ludzie jednak przysłaniali Walijczykowi widok. Postanowił zatem zostawić swoich tymczasowych znajomków od przyśpiewek. Niestety, opuszczenie kręgu okazało się trudniejsze niż założył oraz wymagało użycia odrobiny łokci i brutalnej siły. Na szczęście statystyczny Meksykanin sięgał 1,7m, zatem Neirin miał przewagę kilkunastu centymetrów oraz kilogramów więcej. Zdążył otrzeć się o stanowczo zbyt wielu ludzi oraz przepchnąć jeszcze większą ich ilość, ale osiągnął cel własnej podróży. Stanął nad Jackiem, pochylając się lekko. Taksował wzrokiem krew, jaka wsiąkała w materiał odzienia. Przyglądał się rozciętej koszuli i odłamkom leżącym dookoła. Część z nich wciąż wbita była w ciało szatyna. - Jack? ¿Qué haces? - Nie zwrócił nawet uwagi na fakt, że wciąż mówi po hiszpańsku. Zamiast tego, zabrał się za szukanie różdżki, aby ogarnąć przyjaciela i doprowadzić go do stanu używalności. - He perdido mi varita mágica algun lado... - Zauważył, rozglądając się za patyczkiem. Gdzieś musi tu być.
Tequila: 5 Mariachi: 5, 6
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Wcześniej zajęty płakaniem, martwieniem się o znaczenie macania oraz wycieraniem łez również nie rozpoznał Thalii. Tym bardziej był zszokowany tak bliskim kontaktem z nią, bo jak na ślizgonkę przystało nie powinna się zadawać ze szlamami. Jej ciągłe zaczepianie, wodzenie palcami po tatuażach, było to równocześnie podniecające i budzące wątpliwości. Bał się, że jest to swego rodzaju próba odwrócenia uwagi. Nie można powiedzieć, by mieli ze sobą negatywne relacje, podczas ostatniej imprezy bawili się całkiem nieźle. Mimo tego na granicy umysłu zaczynała rosnąć myśl o głupim zakładzie typu "uwiedź puchona i go zostaw". Biorąc pod uwagę urodę dziewczyny i pragnienie bliskości z drugą osobą Anseisa było to bardzo łatwe do wykonania. W swojej konsternacji ani nie usłyszał słów Thalii, ani nie zareagował na jej chęć pójścia gdzieś. Pozwolił się pociągnąć, ale szedł niemal ale zombie, ciałem na ziemii a umysłem niewiadomo gdzie. Dochodząc do siebie w okolicy kobiet z tequilą zauważył brak partnerki. Rozglądnął się dookoła szukając śladu dziewczyny i dostrzegł jej głowę szybko ginącą w tłumie. Mając wrażenie, że utwierdził swoje domysły chwycił za kieliszek z trunkiem i go wypił. Kościana kobieta powiedziała coś o kłótni ale zbytnio jej nie słuchał. Skierował się w kierunku gdzie poszła Thalia z chęcią jej dorwania. Przepychał się brutalnie przez tłum nie szczędząc ludziom szturchnięć łokciem a nawet złapaniem za fraki i odepchnięciem. Każdy stawiany krok wzbudzał w nim coraz większą agresję. Zmęczony wcześniejszymi pląsami dostrzegł nagły zastrzyk energii. Miejsca do biegania nigdzie nie było, ćwiczeń wśród tłumu również nie będzie wykonywał więc...pozostało wydarcie się na kogoś. W tym właśnie momencie wpadł prosto w Thalię. Tracąc równowagę przy zbyt nagłym zderzeniu złapał dziewczynę za barki. Proszę, proszę, kto wpadł w jego ręce! -Oh, myślałaś, że mi uciekniesz? Najpierw mnie próbujesz uwieść, a później sobie ot tak uciekasz zapisując kolejnego głupiego puchona w swojej kolekcji, tak? Pieprzeni ślizgoni, wszyscy jesteście tacy sami. Brzydzi mnie na sam Twój widok, a pfu! Odepchnął od siebie ślizgonkę i splunął pod nogi. Miał wielką ochotę uderzyć ją w twarz, zranić tak by śniła o nim w koszmarach. Gdzieś tam w środku jego prawdziwe ja krzyczało by się uspokoił. Gdyby tylko wiedział, że to wszystko jest pomyłką i działaniem magicznej tequili...
Tequila: 5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ciężar mężczyzny wcale mu aż tak nie przeszkadzał, trudniejsze było złapanie odpowiedniego balansu; Clarke nie chciał się przecież prezentować jako mierny wierzchowiec, skoro dostał tak dumnie brzmiący przydomek. Choć chwilę temu zalewał się łzami, teraz miał wrażenie, że przez absurd całej sytuacji znajdował się blisko wybuchnięcia gromkim śmiechem. - To prawda. Dziękuję za zaszczyt, wiedźminie - skłonił się teatralnie, podchwytując narrację narzuconą przez mężczyznę. Clarke kojarzył tę postać powierzchownie przez bliski związek z mugolskim światem. Piękne białe włosy, które posiadał towarzysz, były zbyt znamienne, aby Clarke nie skojarzył. Gier jednak nie znał w ogóle, a i przy głębszych odniesieniach szybko by się zdemaskował. Nie dostał jednak nawet takiej szansy... Nie zdążył zapanować nad wirującym światem i uciec z parkietu, a już wpadł w kolejne ramiona. Tym razem to @Bridget Hudson kilkukrotnie nim obróciła, wywołując szczery śmiech. Na szczęście zaraz potem znalazła sobie kolejną ofiarę, a on mógł wtopić się w tłum. Gdyby jednak wiedział... Na jego miejscu wielu ludzi byłoby zapewne bardzo złych. Jakby nie patrzeć, wyglądali teraz - a Ezra także się czuł - jak siedem nieszczęść. Nie był wściekły na Nessę; raczej na niesprawiedliwe i podłe zagranie przypadku, na bezcielesną fortunę, na nagłe wypięcie się na nich przez los. Zupełnie nie pomyślał, że ton jego głosu może być źle odczytany przez koleżankę i przyprawić ją o zmartwienia. Spróbował czystym fragmentem ubrania otrzeć twarz i oczy. Wciąż czuł pieczenie pod powiekami i miał wrażenie, że jeśli tylko spróbuje w pełni je otworzyć, to alkohol w połączeniu z promieniami słonecznymi doprowadzi do całkowitej ślepoty. Na razie obserwował więc dziewczynę spod przymrużonych oczu, a obraz stopniowo wracał do normy. - Ja rozumiem wszystko, Nessa. Ale żeby szkodzić mojej twarzy... - Pokręcił głową z już odrobinę większą wyrozumiałością, a nawet pozwolił sobie na mały uśmiech. - Jestem przekonany, że Thìdley po prostu mnie zobaczył i złapała go zazdrość - wyjawił jej swoje podejrzenie i to mogło już przekonać Nessę, że Clarke był gotowy żartować z całego zajścia. Do zadowolenia wciąż było mu daleko i pewnie festynu i tak nie miał pamiętać kolorowo, ale starał się nie wyżywać na Ślizgonce. - No już, nie przejmuj się aż tak. Wolę z tobą iść na przyjacielski obiad niż na przeprosinowy obiad. Tym bardziej, że sama byłaś w tym ofiarą - zapewnił ją, z żalem spoglądając na jej bluzkę, na której teraz znajdowały się brzydkie plamy. Być może gdyby odsunęli się trochę od tłumu, mogliby się doprowadzić do porządku.... Lub przynajmniej ominąć wątpliwą przyjemność kolejnych zderzeń, takich jak zafundowała mu jego droga przyjaciółka @Heaven O. O. Dear. Aż się ugiął, kiedy niespodziewanie wbiła mu łokieć w brzuch, a zderzenie się ich głów praktycznie rozeszło się echem w jego uszach. Złapał się za głowę - no na pewno guz mu tam wyrośnie - i tylko spode łba popatrzył na Ślizgonkę, gdy rzuciła komentarz o twardej głowie. - Minutę temu trochę lepiej - skomentował z kąśliwością. Przyjacielską, ale kąśliwością. Jak kochał jej towarzystwo, to nawet ucieszył się, gdy pobiegła dalej. Zaśmiał się lekko, kiedy Nessa go tak ładnie skomplementowała. - Chyba jeszcze trochę mi posłużą, dziękuję. Ale w takim razie chodźmy, będę zaszczycony, mogąc jej nienawidzić w twoim towarzystwie. - Zmarszczył brwi, kiedy Nessa złapała go za kraniec koszuli i zaraz w zamian wystawił po dżentelmeńsku ramię; wydawał mi się, że taki uchwyt pośród dzikiego tłumu będzie znacznie stabilniejszy. Jak się jednak okazało, było na to zdecydowanie zbyt wąsko. - To chyba pierwsza taka impreza od początku wakacji, trudno się dziwić, że tak wszyscy ściągnęli. W końcu dają darmowy alkohol - parsknął Clarke, bardziej skupiając się na tym, aby już bez większych zderzeń przelawirować przez ludzi. Tym samym nie miał okazji poobserwować niezwykle ekspresyjnej mimiki. Zostawił ją w tyle tylko na chwilę, a już w następnym momencie jej twarz ozdobiona była w maskę. Clarke nie spodziewał się kolejnego ataku na jego przestrzeń osobistą, dlatego dziewczyna z przerażającą łatwością mogła się do niego przykleić. Zamrugał zdezorientowany, układając dłonie na jej plecach i uspokajająco ją głaszcząc; Ezra był odrobinę zmieszany tym jej nagłym wybuchem czułości. To jest, Clarke nigdy jej nie odmawiał, byłby to sprzeczne z jego dotykalską naturą, która łaknęła darmowych tuleń, ale zwyczajnie Nessa nigdy nie przejawiała skłonności do takich zachowań. - Nie da się na ciebie gniewać, Loch Ness - odparł, patrząc szczerze w te jej niewinne oczka. Lanceley była doprawdy nieprzewidywalną istotą, ale teraz przechodziła samą siebie. - Spokojnie, zachowaj swoje całusy na tych, co bardziej zasługują. Co jeśli będę chciał więcej niż jeden? - Mrugnął do Nessy żartobliwie, sięgając do tyłu i odklejając od siebie jej dłonie. I nawet jeśli chciał zanegować kolejną prośbę, nie było to w jego możliwościach; czerwoną wstążka znikąd oplotła ich nadgarstki, zmuszając do złączenia dłoni. Niedowierzanie wciąż było na miejscu? - Och... Na to wychodzi, że chyba tak. Ale daj już spokój temu wynagradzaniu. Twoja obecność jest wystarczająca. No... Ewentualnie możesz odkupić winy, jeśli potem ze mną zatańczysz. To waluta, która cenię najwyżej. - Kciukiem lekko potarł dłoń koleżanki i uśmiechnął się do niej ciepło. Tym razem nikt nie mógł ich rozerwać, a wstążeczka wymuszała raczej niewielką odległość między ciałami. I nie było to dla niego nieprzyjemne, a mimo to miał wrażenie, że Nessa czerpie z tego aż odrobinę dziwną satysfakcję...
/Przepraszam za jakość, Nesiu :c jestem na wyjeździe i tyle tylko mi się z telefonu udało napisać/
Słysząc głos za swoimi plecami, uniósł głowę w górę, przekręcając się nieco do tyłu. Nie było to łatwe, kiedy wokoło narobiło się tyle niebezpiecznego bałaganu. - Już, już... zaraz to naprawię... - rzucił, sądząc że jakiś meksykaniec lamentuje z powodu potłuczonej szyby. Zatrzymał się jednak w lekkiej konsternacji, widząc tuż za sobą znajomą postać. A przynajmniej po dłuższej chwili dotarło do niego, że Neirin nie jest kolejnym złudzeniem, żywego człowieka i dziwnych halucynacji po alkoholu. Nigdy wszak nie twierdził, że ma mocną głowę... tylko pancerny żołądek. - Neirin...? - zaczął ostrożnie - Kim jesteś człowieku?! - I czemu wyglądasz jak mój przyjaciel? Nie rozumiał hiszpańskiego i nigdy nie miał zamiaru się go uczyć. Nie pamiętał również aby Neirin uczył się podobnego języka. Czy to nie miał być wężowy? Słowa wypowiadane w owym dialekcie były dlań niczym te piosenki w tle. Rytm spoko, ale zapewne nigdy się nie dowie do jak tandetnego i żałosnego kawałka się bujał po parkiecie. Czasem lepiej po prostu pozostawać w błogiej nieświadomości. Natomiast jeśli o tym mowa... czy Neirin właśnie był świadkiem tego, jak Jack zarywa do własnego odbicia? Chyba nie. OBY NIE! To byłoby nawet gorsze od tańca ze ślizgonem. Nieświadomie spąsowiał uznając iż najlepszym wyjściem w tej sytuacji będzie wycofanie się i zaprzeczanie wszystkiemu co tylko chłopak będzie odeń chciał. - Daj mi spokój. Kimkolwiek jesteś. - Strzepnął dłońmi jakby sądząc, że dzięki temu odłamki szkła same wypadną z jego dłoni, po czym z niesłyszalnym w panującym wokół gwarze jękiem, dźwignął się z kolan, odczekując aż odgłosy tych kilku ostatnich kawałków szkła rozbiją się tak jak reszta. I to by chyba było na tyle - zerknął na siebie krytycznie, by następnie poczynić parę niestabilnych kroków i wycofać się w głąb najbliższej uliczki z obawy przed stratowaniem. Miał dość zabaw na ten wieczór i chociaż wciąż bardzo pragnął się do kogoś zbliżyć, to w tym stanie mogłoby to być niezwykle bolesne. Dla obu stron.
Kostki - zaliczone wszystkie ze wszystkiego. (Nie mam już siły.)
Całe szczęście - niefortunnych wypadków obecnie stało się zadość - Daniel Bergmann był w stanie ponownie, cieszyć się dostępnością swej różdżki. Nie miał najmniejszych chęci skłaniać się, w kierunku (bądź konieczności) nabywania kolejnej - ostatnią zakupił bowiem, stosunkowo niedawno, wyrzucając sporą ilość galeonów na cudo, podobno o wiele lepsze i wyjątkowe - stworzone przez samych Fairwynów. Schował nieodzowną pomocniczkę w codziennych sprawach (ostatnio uchodzącą na dalszy plan, w związku z wyswobodzeniem od niezbędnego dzierżenia w trakcie inkantowania czarów) - oraz prędko nadeszło uświadomienie. Ten głos, cholerny głos, dźwięczący jeszcze przed sekundami w powietrzu - znajomy, niepoprawnie, przywołujący wspomnienia; głos, rozmywający się prędko pośród wszechobecnego gwaru. Zanim był w stanie jakkolwiek zareagować - jegomość - jak okazało się później - Matthew Alexander w swojej własnej osobie, zdołał się nieuchronnie oddalić. Czuł niewyobrażalną potrzebę, jakiegokolwiek załagodzenia ostatnio napiętych relacji; chociaż, zarazem - był najzwyczajniej wściekły. Zmagały się w nim obecnie dwie siły, które odwiodły mężczyznę od uważania na klątwę. - ¡Alto! - Stój!, wykrzyknął, chociaż język ponownie okazał się nieposłuszny. Jak długo? Przedarł się poprzez tłum, dopadając przyjaciela z dzieciństwa - liczył, że oto nie będzie musiał biec za nim - niczym pies gończy za upatrzoną zwierzyną. Maska niesamowicie zdołała go zmienić wyglądał nieomal komicznie choć Bergmannowi wcale nie było do śmiechu.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Podał różdżkę nieznajomemu, by następnie zniknąć w tłumie. Zaczął czuć się nieswojo, jakoby wszedł wcześniej w jakiś nieznany, eteryczny trans, z którego zdołał się wybudzić. Co on tutaj robi? To przecież nie są jego klimaty. Panika, szok i wszystkie emocje będące na pograniczu negatywnych. Sam nie wiedział, co go skłoniło do odwiedzenia tak opanowanego przez ludność miejsca - niby kultura zdawała się go w wielu aspektach zachwycać, jednak nigdy z własnej inicjatywy by się tutaj nie znalazł. Może znowu negatywne myśli zaczęły nawiedzać jego umysł, dostawszy się pod wpływem braku wpływu osób postronnych? Zbyt długo się nie przejmował jednak faktem tego, że komuś pomógł odzyskać drewniany patyczek - nie był świadom nawet, że za maską znajdował się Bergmann - w sumie, nie odezwał się, dlatego nie kontynuował rozmowy, starając się znaleźć najszybciej najmniej zaludnione miejsce. Niezbyt pewnie prowadził kroki, niezbyt pewnie poruszał się po terenie, niezbyt pewnie spoglądał na mieszkańców korzystających z rozrywki oraz uczniów - nim jednak zdołał cokolwiek zrobić, otrzymał od dziewczyny z maską trupa na twarzy odrobinę tequili. Dobra, niby nic nie powinno być, a jednak kobieta coś mu przepowiedziała... "Kłótnia dobrze Ci zrobi"? Czy ona jednak postradała wszelkie zmysły oraz zwyczajnie zapomniała, że ma do czynienia z jedną z najmniej konfrontacyjnych osób na całym festiwalu? Napił się bez zastanowienia, by następnie usłyszeć pierwszy raz mężczyznę, który powiedział słowo po hiszpańsku - kwieciste wzory na jego skórze zdawały się go kamuflować jeszcze bardziej - nie powinien on, Daniel Bergmann, zatem zdziwić się, jeżeli nie zostanie potraktowany ulgowo. Czego on chciał? Przylepił się jak rzep psiego ogona - a Matthew po prostu chciał pobyć sam. Niemniej jednak, kobieta miała rację - kłótnia dobrze mu zrobi. - Proszę pana, niech mnie pan zostawi samego, nie mam ochoty na żadne rozmowy w tym języku, dobrze? - dodał, być może trochę sycząc, być może trochę wkurzony - niemniej jednak, głos dość ciekawie zmienił się pod wpływem emocji. No tak, Alexander przestał być tworem bez jakichkolwiek emocji - zamiast tego przybrał przymiotnik jeszcze bardziej skomplikowanego niż kiedykolwiek. Szkoda tylko, że nie wiedział o tym, iż ma do czynienia z przyjacielem z dzieciństwa - nie miał w zwyczaju reagować aż nadto agresywnie, nawet jeżeli była to zwykła odmowa. Rzadko kiedy się wkurzał, dlatego kłótni nie potrafił prowadzić, aczkolwiek sam z pełną świadomością i radością mógł stwierdzić, że ten mały bunt przeciwko ludzkości to po prostu ostrzejsza wymiana zdań - w jego przypadku. Odwróciwszy się na pięcie, ruszył w swoją stronę. Chciał pobyć sam.
Kurwa. Obarczony językiem hiszpańskim przekaz - bezwarunkowo wydostał się z jego gardła; Matthew odwrócił zaś swoją głowę - pozbawioną z kolei swoich kręconych włosów. Zamiast ich zwyczajnego wyglądu - opadały kaskadą długie, jasne kosmyki, kompletnie zdające się nie pasować do całokształtu. Bergmann zmemłał w swych ustach kolejne wiązanki przekleństw - owym razem, z jego osoby również musiała ujść irytacja. Całe szczęście - odczuł, jak gdyby - nieznana siła, klątwa rzucona w czasie Mariachi, zdołała właśnie odstąpić. Tym lepiej. - …i z tego powodu, wybitnie stałeś jak ten słup soli - odpowiedział kąśliwie, już we właściwym języku. Wciąż pozostawał niepocieszony z powodu różdżki - zbyt wiele zdołał uświadczyć upokorzenia. Całe szczęście, nie poddała się ona złamaniu - wówczas, byłby w stanie wyrzucić znacznie radykalniejsze słowa. Oprzytomniał jednakże po kilku upływających sekundach. Nie tak miało to wszystko wyglądać. - Nieważne. - Machnął ostentacyjnie ręką, zupełnie - jak gdyby odganiał dosłownie zastygłą pomiędzy nimi nieścisłość. W polu widzenia wychwycił lewitujące kieliszki - oraz stojące przy nich, ucharakteryzowane kobiety. - Na pojednanie? - spontanicznie zapytał; była to znacznie ciekawsza opcja od prowadzenia dalej - zasianej pomiędzy nich kłótni. Nie wiedział, że oto wkrótce usłyszy - upije się jedną, zaledwie jedną porcją.
Tequila: 1
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Język hiszpański to nie jego działka - owszem, posiada dość charakterystyczny wydźwięk, przez który nie mógł zrozumieć, choćby ogarnąć, że za maską znajduje się tak naprawdę jego przyjaciel - zamiast tego wędrował z długimi, pozbawionymi (tylko w znaczeniu słownym, bo fizyka jednak mówi coś innego) koloru włosami, przykuwając mniej lub bardziej uwagę przechodniów. Rzadko kiedy widzi się cosplay Geralta na środku jakiegoś festynu, a tu proszę, jeszcze ujeżdżał przy okazji Płotkę. Czy może być coś wspanialszego od wyróżniania się wśród tłumu? Ewidentnie dla Matthewa nie był to powód do dumy - miał ochotę zniknąć, przeteleportować się - i już by się do tego szykował, gdyby nie tequila, która spowodowała u niego nieuzasadniony wybuch złości (w jego mniemaniu, oczywiście) w kierunku niewinnego uczestnika zabawy. A może jednak winnego? - ... - nie zdołał już odpowiedzieć, zwyczajnie go zamurowało - słowa, jakie wydostały się z ust Daniela kompletnie go zszokowały - może nie faktem tego, co one zawierały, a bardziej tego, kto się za nimi znajdował. Chryste. Panie. Jak on się upokorzył. Nie miał nawet świadomości tego, że mówi do Daniela. Panika. Mózg wahał się między ucieczką a zostaniem w miejscu i zwyczajną konfrontacją z rzeczywistością - ile to będzie mógł uciekać? Wiedział, że kiedyś go to dopadnie, ale nie teraz. Nie spodziewał się nagłego ataku ze strony przeszłości - nadal ich relacje były spięte, miały ochotę zwyczajnie osunąć się w jakąś przepaść i zwyczajnie zniknąć. Jednocześnie Matthew pokazał podczas kłótni swoje drugie, mniej pozbawione uczuć oblicze - bojąc się, że zostanie to przeciwko niemu wykorzystane. Wziął głębszy wdech, uspokajając się na chwilę. - P-Przepraszam... - wydobyło się z jego ust, nie wiadomo jednak, czy chodziło o sytuację w pokoju oznaczonym numerem jedenaście, czy może zwyczajnie o to, cop przed chwilą w jego stronę powiedział. Niemniej jednak, nie zamierzał stawiać muru - nawet jeżeli trochę uciekał wzrokiem, gdy zdjął maskę. Wyglądał komicznie z tymi długimi włosami, jednak już nie zwracał na to szczególnej uwagi, nawet jeżeli czuł się bardziej nieswojo bez tego jakże niezbędnego nakrycia twarzy. - Jasne. - westchnął, pozwalając, by kąciki ust podniosły się delikatnie pod wpływem znacznej ulgi. Jakoś nigdy nie potrafił dłużej trzymać w sobie złości, co nie zmienia faktu, że będzie ostrożniejszy. Pochwycił kolejny kieliszek, nie czując zbytnio działania alkoholu - szkoda tylko, iż nie wiedział o tym, że Daniel zdoła zaledwie po jednym zaliczyć zgon - a przynajmniej upić się w trzy dupy. Wystarczyło czekać.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Gdyby nie był sobą, zapewne by się zdziwił. Tymczasem jedynie przekręcił delikatnie głowę, biorąc maskę w bok. Przecież to on? Co to z Jackiem jest, że nie poznaje? Wpierw ta dziwna sytuacja z lustrem, teraz to... - ¿Cuánto bebiste? - Zachowuje się jak pijany. Nic dziwnego, że Neirin chce wiedzieć, ile wypił. Chyba przesadził tego dnia z alkoholem. - Oye, no te levantes. Te lastimarás a ti mismo - znaczy, gorsza niż już jest. Rudzielec nie chciał, aby Moment kręcił się i łaził z odłamkami w ciele. Starczy, że się potknie albo wpadnie na kogoś, by te z pozoru płytko tkwiące kawałki wbiły się bardzo głęboko. Nie aprobował wobec tego jego podnoszenia się, acz chłopak nie zamierzał siedzieć grzecznie na posadzce. Tym bardziej zatrzymywany po hiszpańsku. Postanowił zostawić go na chwilę, aby znaleźć różdżkę. Może wtedy chluśnie Jackowi na twarz zimną wodą, aby wytrzeźwiał? Gorzej, że w tym tłumie nie ma szans, aby dostał różdżkę. Potrzebuje zdobyć inną. Zrobi accio czy coś... Mignęła mu znajoma sylwetka. Przyodziana w liczne warstwy czerwonego materiału, uformowane w suknię. Ale jednak znajoma. Dostał się wobec tego do @Cherry A. R. Eastwood, unosząc dłoń. Przesuwając palcami po jej rogach, a potem na szyję. Nie potrafił się oprzeć przed potrzebą kontaktu. Muskał jej ramię, obejmując nagle w pasie. Porwał ją spontanicznie do tańca. Nie trwał on jednak długo, wciąż rudzielec pamiętał o krwawiącym Jacku. Okręcili się parę razy, aż uniósł drobną Puchonkę, sadzając na skrawku murku. Nie miała torebki. Nie miała różdżki we włosach. Gdzie ją schowała? Tylko jedno miejsce przychodziło mu do głowy. - Necesito varita mágica - i co z jego wyjaśnień, jak dziewczyna nic nie zrozumie? Stał przed nią, ręce z talii przesuwając na uda i dalej kolana. Rozsunął jej nogi, unosząc lekko suknię oraz wsuwając dłonie pod materiał. Wodził teraz palcami po nagiej skórze. Wolno i niespiesznie, pod wpływem maski przedłużając dotyk. Aż nie natrafił na patyczek. Wyciągnął go spod podwiązki, unosząc oraz pokazując dziewczynie. Jedną dłoń wciąż miał pod jej suknią, wsparł się bowiem na udzie Cherry, pochylając oraz całując ją w policzek. - Gracias - rzucił, odwracając się, aby wrócić się do Jacka. Przepchnął się przez tłum, tym razem pilnując, aby nie zgubić patyczka. A gdy wrócił, zwolnił lekko przed Jackiem. - Este soy yo, Neirin - trochę jak do zwierzaka, który zaraz pogryzie, jeśli się go przestraszy. - Te curaré - Spytał, zanim złapał Jacka za rękę, zamierzając zaklęciem usunąć odłamki z jego ciała.
Alkohol przyjemnie drapał gardło Bergmanna; nie sądził jednak - rzecz jasna - iż ta przygoda skończy się żałośnie szybko jakby był przedszkolakiem. Był początkowo zadowolony - z ich pojednania - nie należał bowiem do osób, które ochoczo stwarzały atmosferę skłócenia; wręcz przeciwnie, pomimo mącicielskich tendencji, preferował na dłuższą metę bezkonfliktowość. Drobny kieliszek znalazł się w dłoni mężczyzny już chwilę później, mrugając do okolicznych zbłąkanym refleksem; bez zawahania nachylił jego ku ustom. Działanie trunku było jednakże - niespodziewanie szybkie; ledwie ów akcent dostał się do krwiobiegu - już, Daniel Bergmann poddany został efektom. Wprawiony w stan upojenia, jak na ironię losu, stawał się niczym dziecko - nie był przesadnie mocny w przypadku picia, aczkolwiek też nie odpływał ledwie po kilku łykach; obecnie, wszystko się przedstawiało inaczej. Spojrzenie miał przytępione - spoglądał na twarz Matthewa z głupawo zarysowanym uśmiechem. Prędko się jednak znudził - nade wszystko, zapragnął wrócić. - Chcę do domu - wyznał z żalem, w istocie jak małe dziecko, grymasząc u boku matki. Pochwycił oraz pociągnął swojego przyjaciela za ramię - chwilę później, zauważył też @Tilda Thìdley. Odczuwał niewyobrażalną potrzebę integrowania się, jakiegokolwiek kontaktu - zgarnął więc asystentkę, niejako zmusił - aby udała się razem z nimi. Nie wiedział, jaki przybierze to koniec.
|zt x3 hehe MAM ROZEGRANE WSZYSTKO JAK COŚ I MAM NA TO PAPIERY XD
Nic nie robił sobie ze słów rudzielca, pewnie dlatego, że ten niczego nie rozumiał. Już nawet zastanawiał się czy w złości nie zacząć szpanować swoim Walijskim, ale co by to była za różnica, skoro i tak oboje się nie rozumieją - a przynajmniej jedna ze stron. Zmrużył lekko oczy, kiedy fałszywy Neirin odchylił maskę. Zawładnęło nim zawahanie. Ale to przecież niemożliwe. Możliwe? Tyle dziwnych rzeczy działo się wokół. - Nie rozumiem czego chcesz! - Warknął nań w końcu orientując się, że rudzielec gdzieś zniknął. No nareszcie spokój. Zaraza z nim... i z tym. Dobrnął do jakiejś drewnianej palety przykrytej plandeką, która dawała mu złudne poczucie bezpieczeństwa i ochrony przed zabawowiczami. Sprawdził, czy nikt go nie śledzi ani nie obserwuje, po czym przysiadł nań starając się ręcznie powyciągać ostre kawałki. O użyciu różdżki można było zapomnieć. Schował ją za podszewkę nogawki. W takim stanie nie wydłubie jej zbyt szybko. Musi najpierw oczyścić dłonie. Była to niezwykle mozolna robota. Tyle razy doznawał jakiś uszczerbków podczas meczy, a nadal okrutnie się ze sobą cackał jeśli chodziło o najmniejsze rany. Cóż, nie był masochistą. Co innego przypadkowe otarcia podczas wspinaczki, a co innego ciągniecie za ostry przedmiot wbity w żywe mięso. Przygryzł wargę. Zapowiadała się długa i bolesna noc. Adrenalina go też jakoś za specjalnie nie łapała aby przyćmić nieco wrażenia. To dłubanka najgorsza z najgorszych. Pełna myśli i skupienia. Jeszcze brakowało aby mu ktoś po plecach przejechał kaktusem i będzie komplet nieszczęść.. Rozmyślając o tym gorszym scenariuszu, nawet nie zorientował się kiedy rudzielec ponownie go odnalazł. Dopiero gdy pochwycił go za dłoń Moment zareagował. - CO?! Zostaw mnie w spokoju człowieku! Czego chcesz!? - Nie widzisz, że cierpię? Wziął głębszy wdech wraz z wypowiedzeniem ostatniego zdania. Uspokajał się, ale w ten zły sposób, bowiem scenariusz stał się jeszcze gorszy niż przed chwilą. Moment wyciągnął do chłopaka drugą dłoń, chcąc dotknąć jego twarzy i przysunąć się bliżej. Chciał dotyku, który choć na chwilę odwróciłby jego myśli od ran. To chyba nie najlepsza pora i stan na przytulanie się oraz umizgi? Niemniej, jego umysł nie był dziś jakoś szczególnie sprawny.
Jakim cudem ponownie wplątała się w wir tańczących ludzi, to nie miała pojęcia. Wiśni trochę humor się popsuł i wcale nie miała ochoty na takie szalone skakanie... Ale nie mogła się wydostać, zatem po prostu postanowiła zapomnieć o widoku świetnie bawiącej się Heaven. Nie sądziła, że aż tak będzie jej z tym głupio i nieswojo... Odrzuciła wszystkie nieprzyjemne myśli, poddając się zabawie. Pozwalała, by nieznajomi obracali ją i podnosili, sama chętnie podskakiwała i kręciła w rytmie latynoskich dźwięków. Płomienie pełzające po kaskadowym materiale sukni odrobinę już wygasały, teraz znacznie subtelniej zaznaczając swoją obecność - Cherry dalej wyglądała niesamowicie magicznie, w czerwieni i złocie zdobiących ciało. - Nei! - Zawołała radośnie, kiedy nagle okazało się, że jej nowym partnerem jest znajomy Puchon. Chciała pochwalić się, że w końcu ma sobie swoje własne ubranie, ale było na to stanowczo zbyt głośno. Zajęła się zatem po prostu obracaniem i, cóż, tańcem. Przynajmniej różnica wzrostu była troszkę mniejsza niż normalnie, ze względu na zabójcze szpilki Eastwoodówny. Nie zmieniło to faktu, że najwyraźniej coś w tym wszystkim chłopakowi nie pasowało; Cherry powtórzyła okrzyk, tym razem trochę bardziej piskliwie i z zaskoczeniem, bo nie spodziewała się, że nagle straci grunt pod nogami. Opadła na murek i wlepiła zdziwione spojrzenie w towarzysza, ostatecznie po prostu wybuchając śmiechem. Dobrze, że tu był. Nie sądziła, że spędzą razem jakoś dużo czasu, bo pewnie był z chłopakami, pewnie miał jakieś plany, pewnie cokolwiek - a jednak, miło było chociaż trochę się wspólnie pobawić. Cherry była chwilowo sama, a to niezbyt jej odpowiadało. Puchonka czasami wykazywała się całkiem niezłym rozsądkiem. Kiedy już wylądowali w Meksyku, to obrała sobie za cel nauczenie się paru podstawowych hiszpańskich słówek, takich jak "dzień dobry", "dziękuję", "pomocy", "różdżka", "gdzie jest..."... Może nie było tego wiele, a pamięci zbyt dobrej nie miała, mimo wszystko byłaby w stanie zrozumieć coś tam odnośnie magicznego patyczka, tak istotnego dla każdego czarodzieja. Większym problemem było to, że Neirina przez hałas imprezowiczów po prostu nie usłyszała. Trochę nie wiedziała, co się dzieje i jak powinna reagować. Z góry zakładała, że to jakieś żarty, albo chłopak ma świetne wytłumaczenie - a jednak bezceremonialnie rozchylił jej nogi i wsunął dłonie pod materiał sukienki, zupełnie nie krępując się brakiem zrozumienia wymalowanym na jej twarzy. Dotyk był przyjemny, a jednak Wiśnia czekała, aż zniknie, zanim przesunie się trochę za wysoko... Ze spuszczoną głową obserwowała jego ręce niknące pod czerwonym, płonącym materiałem. Miała wrażenie, że ogień przeszedł na nią. Nie mogła oddychać. Rozgrzana po tańcu, przytłoczona dźwiękami i emocjami, dopiero teraz mogła złapać oddech - a jednak, szok jej w tym przeszkadzał. Zacisnęła palce mocniej na murku, walcząc z chaosem myśli rozbijających się po głowie. Ufała mu. Wiedziała, że przecież nic złego się nie wydarzy, nic złego się w ogóle nie dzieje, ale nie potrafiła zareagować... - R-różdżka? - Wybełkotała, podnosząc spojrzenie na szare tęczówki Neirina. Czemu jedna jego ręka dalej pozostawała pod materiałem? I czemu jej to nie przeszkadzało? I czemu, na Merlina, w taki sposób chciał zabrać jej różdżkę? I czemu zaczął się pochylać?! To była jakaś zemsta za podkradanie mu ubrań? Bo jak tak, to mogłaby przecież przestać... Albo wręcz przeciwnie. Buziak w policzek. Coś w niej umarło, tego była pewna. Suknia była zbędna, same policzki Cherry spokojnie mogły robić za "coś czerwonego", co zapewniłoby jej wstęp na festyn. Neirin szybko zniknął w tłumie, z kolei Puchonka długo tkwiła w miejscu. Przymknęła powieki, koncentrując się na oddechu i powtarzając w kółko, że to jakaś dziwna aura tej imprezy... Nie mogła jednak pozbyć się dziwnego palącego uczucia w klatce piersiowej, przypominającego rozżalenie. Nie chciała dalej się bawić. Zsunęła się ostrożnie z murku, natrafiając obcasem na coś dziwnego. Na szczęście nie było tutaj tak dużo ludzi i mogła spokojnie przykucnąć, by wyjąć spomiędzy złotych szpilek czarne drewienko. Nie miała problemu z rozpoznaniem różdżki Neirina; westchnęła, teraz już w ogóle nie wiedząc co się dzieje. Ten patyk wylądował we włosach, przytrzymywany dla bezpieczeństwa spinką - nie pasował jakoś szczególnie bardzo do koka, ale coś nie uśmiechało jej się grzebanie przy podwiązce. Neirina nigdzie w pobliżu nie widziała, a zatem pozostało jej wrócić do pensjonatu i tam martwić się o to, czy wymienią zguby. To był świetny plan, w którym oczywiście musiał przeszkodzić jej jakiś roztańczony chłopak, wciągający ją znowu w tłum i... - Na Merlina, przepraszam, ja chcę stąd wyjść! - Nawet nie próbowała powstrzymać swojego niezadowolenia, kiedy wylądowała w ramionach @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Gdyby nie to, że oplątała je jakaś czerwona wstążka, to może mogłyby się z zabawy wymigać, ale teraz pozostawało kiwanie się w tłumie... Z Fire. Z współlokatorką. Z siostrą Heaven. Z nemezis Heaven? To za dużo...
Tańce: 3 i 1
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nawet on wyczuł, że coś jest nie tak. Zbyt szybki przeskok, gwałtowna zmiana tematów. W jednej chwili na niego krzyczy, w drugiej szuka bliskości. Nie rozumiał tego, nie chciał chyba rozumieć. Nie w tym momencie. Nie zastanawiał się nad powodami, które kierują zachowaniem szatyna, jedynie dostosował się do niego. Objął Jacka, przytulając delikatnie, uważając na jego rany. Czując dotyk na policzku, schylił się, aby delikatnie pocałować Momenta. Przelotne złączenie ust, mocniejsze objęcie w pasie, zaspokojenie potrzeby bliskości, podsycanej wciąż przez magię nocy oraz maski. Nie dostał tego wcześniej, podczas wspólnego tańca, wziął sobie zatem teraz. Wszak co się odwlecze, to nie uciecze. Odsunął się od Jacka, robiąc dwa kroki w tył i opadając na samotne krzesło. Jakieś połamane, pewnie odstawione tutaj, w tę uliczkę, bo zepsuło się w czasie zabawy. Czy raczej ktoś je zepsuł mniej lub bardziej celowo. Nie zapadło się całkiem, jedynie jedna nóżka była połamana. Ale to nic, zaparł się własną kończyną, przez co siedział w miarę stabilnie. Zajął się wpierw jego rękoma, gdy Walijczyk podszedł bliżej. Nie pytał już o nic ani nie kontynuował rozmowy. Przez większość ich spotkania jedynie dodaje nieporozumień oraz powodów do kłótni. A nie chciał rodzić kolejnych zwad, kiedy ewidentnie pragnie pomóc. Wobec tego ograniczył się do mruczenia pod nosem zaklęć. Do wyciągania z jego rąk odłamków oraz zaleczania rozcięć. Gdy skończył, pociągnął chłopaka, by przysiadł na kolanie Neirina. Chciał mieć jego twarz na wysokości oczu. Tutaj już rzucił kilka zaklęć łagodzących ból. Nie pomyślał o tym przy rękach. Zapomniał. Czasem mu się zdarza. Wypadają rudzielcowi z głowy podobne, trywialne kwestie. Ale twarz? Nawet on by nie chciał, aby grzebać przy jego fizjonomii na przysłowiowego żywca, zatem złagodził cierpienie, nim i tutaj ostrożnie pozbywał się szkieł. Kiedy myślał, że wyciągnął już wszystko, obmył jeszcze skórę delikatnie chłodną wodą, ot, dla pewności. Niech wypłucze każdy drobny odłamek. Na koniec zasklepił rozcięcia. Jakie to szczęście, że formuły zaklęć są po łacinie... Obejrzał dokładnie chłopaka. Żadnych blizn. Żadnego śladu. Wszystko wygląda ładnie. Rozluźnił się zatem, plecami opadając na oparcie krzesła.
Błądziła w tłumie i była już całkiem niezły kawałek od tych przeklętych kobiet-kościotrupów i tequili, kiedy niespodziewanie ktoś na nią wpadł i gdyby nie to, że przytrzymał się jej barków (zapewne samemu dzięki temu unikając przewrotki), runęłaby wprost na parę tańczącą obok. Nawet nie była zaskoczona tym, że sprawcą zamieszania był Anseis - w zasadzie to spodziewała się, że jeszcze się tego wieczoru spotkają. Tylko nie przewidziała jednego - że nie tylko ona będzie w iście bojowym nastroju. Była zaskoczona nagłym obrotem spraw, ale za nic nie chciała dać tego po sobie poznać, więc na jej twarzy wykwitł wyraz kpiny. Słowa Puchona były jedynie przedsionkiem do piekła, które dopiero miało się zacząć. Wysłuchała wszystkiego, co miał do powiedzenia i tym razem, kiedy ją nagle odepchnął, wleciała prosto w parę, znajdującą się za nią. Mruknęła do dwójki osób jakieś słowa, że powinni bardziej uważać i zwróciła swoją uwagę na Anseisa. Splunięcie pod nogi to już było za dużo. - Więc myślisz, że chciałam Cię uwieść i dopisać do swojej listy, tak? - wycedziła z niesamowicie wyczuwalnym jadem w głosie i specjalnie zaakcentowała ostatnie słowo. - To uświadom sobie, że mam ciekawsze zajęcia, niż podrywanie Puchonów. - warknęła i z każdym wypowiedzianym słowem zaczęła zbliżać się powoli do chłopaka. Była już zaledwie kilka kroków od niego. - Ah, i twierdzisz, że wszyscy Ślizgoni są tacy sami... - wbiła palec w jego klatkę piersiową, nie zważając na to, że może sprawić tym ból. Zresztą nawet jeśli, to co z tego? Należało mu się. Uniosła głowę w górę i spojrzała prosto w oczy Anseisa, a jej wzrok ciskał błyskawice. - Ale Gryfoni już nie są identyczni? Ani Puchoni, co? Krukoni również nie? - nie ciągnąc już tego dłużej, stanęła na palcach, zamachnęła się prawą ręką i uderzyła chłopaka w policzek tak mocno, jak tylko umiała. Gdyby nie gwar panujący na placu, na pewno inni ludzie usłyszeliby plaśnięcie, które temu towarzyszyło. A tak - na szczęście nikt nie zwrócił na to większej uwagi. - Nie pozwolę, żeby jakiś urażony chłopczyk pluł mi pod nogi i mnie obrażał w taki sposób. Zapamiętaj to sobie. - wysyczała i odsunęła się trochę, żeby pomiędzy nią, a chłopakiem wytworzyła się pewna przestrzeń. Najchętniej rzuciłaby się na niego bez zbędnych ceregieli i pokazała mu, gdzie jego miejsce, ale nie chciała robić widowiska na środku placu, w środku panującej na nim zabawy. Musiała powstrzymać wciąż narastającą złość.
post dzieje się nieco wcześniej w czasoprzestrzeni zawirowanej
Trwają w zamkniętym kręgu - w swoim nieszczęściu szczęśliwi, wciąż podsycani przez magię - zwodzącą ich otępione zmysły. Zbłąkany duet uskuteczniają w zacieśniającej się nieuchronnie bliskości, zawierzeni po resztki instynktom - niepoprawnym, nierozważanym (i nierozważnym?). Jerry Davies, delektuje się każdą iskrą dotyku jak zakazanym owocem - chociaż zarazem jest przerażony dozą rozlewających się doznań - oraz emocji - których kompletnie nie umie pojąć. Nie rozumie. Tonie pod grzbietem niezrozumienia, fale niewiedzy wpychają się w rozwierane usta, łapczywie usiłujące zaczerpnąć w mętliku oddech. Mozaika tłumu jest niczym wytryskające kolory, płynące z mieszanki rozlanych w spontaniczności farb; poruszające się tło. Nie zastanawia się, ogranicza swój widok wyłącznie do jednej osoby - nadal, poddaje się fascynacji i odruchowo, przystaje na propozycję swej przyjaciółki. Nie obraziłby się, gdyby mógł zaznać ulotność nieznanego mu pocałunku. - Nie ma opcji - pokazuje, udowadnia - maska jak gdyby trwale zostaje zrośnięta z pobladłą skórą, nie chce jakkolwiek ustąpić (Merlinie, oby nie zostawała na wieczność). - Nie dam rady jej ściągnąć - dodaje. Zawód rozlewa się, nieprzyjemny - on nie chce sprowadzać rozczarowania podobnie, jak sprowadziła maska. Próbuje coś zrobić - rozwiać nieprzyjemnie kłębiące się, zszarzałe cielska chmur w atmosferze, ścieśnionej pomiędzy nimi. - I bez niej wyglądasz cudownie - mówi; znaczenie słów dociera dopiero po chwili. Co za g ł u p o t a, co za idiotyzm - jakim cudem, pozwolił jemu - aby niesiony został przez eter? Jest wściekły, ponownie, tylko na siebie; w niekontrolowanym afekcie włosy na moment bledną - odzyskuje kontrolę dopiero po krótkiej chwili (chociaż zarazem zbyt długiej). Wdech. Wydech. Powtarzalna rutyna - unosi się, to opada, rozszerza, zwęża - gibkie kieszenie płuc, wyciskają życiodajne cząsteczki z pochłanianego powietrza. Zrób coś. - Chodźmy zatańczyć - powtarza; tak, dokładnie owym zadaniem - mieli się aktualnie zająć. Niestety, nic aktualnie nie idzie po Daviesowej myśli - jest beznadziejnym tancerzem, a może, może po prostu razem są beznadziejni, usiłując pogodzić swoje wciąż kiełkujące potrzeby z bezwzględnym dyktandem rytmu? Nie jest się w stanie skupić, porażka, absolutna porażka - nie popisali się przed innymi. - Wybacz - wyznaje, niejako ze skruchą - to niepodobne do niego dosyć odczucie. Starszy tancerz podchodzi do nich, każe im odejść - nie pasują w jego krytycznych oczach, brak im obecnie zdolności. - Ej! - orientuje się - kiedy zostają siłą wyklęci z tańca, rozdzielają się również wśród uderzenia tłumu. Sylwetki napływają do oczu niczym namolne ugrupowanie owadów; usiłuje odpędzić zdecydowany nadmiar, odnaleźć ponownie Earleen. Nie jest w stanie. Zamiast tego - natrafia na śpiewający zespół; zatrzymuje się - śpiew uzyskuje kolejne porcje, obecnym razem zakrawających na rozpacz uczuć; jak zapłakana dziewczynka - tak on, również zanosi się płaczem, krople łez niczym giętkie kryształy zsuwają się wzdłuż policzków. Dopiero po jakimś czasie oswobodzony zostaje dzięki zderzeniu z @Matthew Alexander - nie ma pojęcia, że opiekuna (również niepoznanego, odmienionego, o długich włosach) zaczepia uczący go @Daniel Bergmann. Wyciera cholerne łzy, aktualnie - na nowo - wściekły i wtedy, idzie szukać jej dalej. Odchodzi od granic placu - czyżby udała się dalej?
|zt MASKĘ + CZĘŚCIOWO TEQUILĘ MAM WYŻEJ A RESZTĘ ZROBIONĄ MAM TUTAJ
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nieważne, czy chodziło o samą w sobie atmosferę panującą na festynie. Komplement zawsze było miło usłyszeć. Mefistofeles uśmiechnął się szerzej, akurat na kwestię tańca patrząc jeszcze bardziej przychylnie; swego czasu było to dla niego prawdziwe wyzwanie, by zmusić się do wirowania na parkiecie. Gdyby nie pomoc pewnej niemej Puchonki, zapewne wcale nie zacząłby się uczyć tańca towarzyskiego, nie zyskałby w tym odrobiny pewności siebie i nie przyciągałby teraz do siebie Charliego. On sam jakimś cudem pozostał odporny na dźwięki muzyki, nie pozwalając aby zawładnęła jego umysłem i podsunęła mu słodką wizję snu. Zauważył jednak zmianę u swojego towarzysza... Podtrzymał go stabilniej, marszcząc lekko brwi. Po pierwsze, Chapman najwyraźniej go nie skojarzył i nie miał pojęcia, z kim ma styczność - to dość smutne. Po drugie, jakimś cudem odpłynął i zasnął, słodka Morgano, w jego ramionach. - Ej, dzieciaku - mruknął, odsuwając go od siebie trochę, żeby jakoś go rozbudzić. Na całe szczęście Charlie był na tyle drobny, że Mefisto nie miał problemów z podtrzymywaniem go; ścisnął nieco mocniej ramiona Puchona, wybudzając go z tego tajemniczego snu. Za dużo magii było na tym festynie... Ledwie zdołał wybudzić chłopaka, a poczuł jak ktoś na nich - cóż, na niego - wpada. Zerknął w bok odrobinę niezadowolony, bo trochę denerwowało go to obijanie się o wszystkich w tłumie... I błyskawicznie złagodniał na widok rozpromienionego @Liam A. Rivai. Otworzył usta, by go powitać, ale to co wydarzyło się zaraz potem, zupełnie pozbawiło go głosu. Trzymał jeszcze Charliego, kiedy Liam przysunął się i go pocałował. Mefisto był podporą tego dziwnego pocałunku, a wcale nie chciał być. Gapił się na Puchonów (pomyślałby kto, że taki widok mu się spodoba...) z szokiem wymalowanym na twarzy. Miał wrażenie, że ktoś przy okazji kopnął go w splot słoneczny, bo cały aż zdębiał, nie mogąc nabrać powietrza w płuca i... Chciał umrzeć. Chciał po prostu umrzeć, żeby nie czuć się tak paskudnie źle. Było tyle rzeczy, które wolałby od widoku Liama całującego innego chłopaka, że aż to Noxa cholernie przerażało. Wolałby zmienić się w wilkołaka. Wolałby pobiec do lasu i wpaść na kłusowników. Wolałby pójść do tego głupiego Azkabanu za zabójstwo, za jakieś lipne ugryzienie, za cokolwiek. Wolałby po prostu sobie stąd zniknąć. Wolałby już sam wyrwać sobie serce, niż pozwolić, żeby ktoś mu to robił. Dramatyzował; wiedział, że dramatyzował, ale jakimś cudem w całym życiu nie dowiedział się, jak tego nie robić. Ręce same mu opadły, zapominając o tym, że pewnie nie powinien tak gwałtownie Charliego puszczać. Nie zdołał się powstrzymać przed odsunięciem, przed pokręceniem głową. Może gdyby tak coś powiedział, to w jakiś sposób pozbyłby się tej niezręcznej sytuacji? Liam już gadał, tłumaczył się, był wyraźnie zakłopotany... I to nic nie zmieniało, czemu to nic nie zmieniało? I czy ta muzyka lecąca w tle musiała być tak żałośnie smutna? KTO TERAZ GRAŁ PIOSENKĘ O PIEPRZONEJ NIESZCZĘŚLIWEJ MIŁOŚCI? Łzy wezbrały w oczach Ślizgona, chociaż był święcie przekonany, że wcale nie chciał płakać. Był zbyt zszokowany, żeby tak gwałtownie reagować - zresztą, z natury nie pokazywał ludziom takich chwil słabości, które okazjonalnie go dopadały. Teraz niestety magia wygrała i Mefisto czuł, że nie zdoła powstrzymać się od płaczu. To najwyraźniej wystarczyło jako motywacja, żeby w końcu odwrócić się i zniknąć w tłumie, uciekając od słodkich Puchonów. Nie chciał o nich myśleć, a jednak melodia wygrywana przez Mariachi nie pozwalała o nich zapomnieć... Jeśli TO jest typ Liama, to rzeczywiście robił z siebie strasznego debila. Łzy leciały mu już strumieniami, serce rozbijało się po klatce piersiowej, a nogi załamywały się przy każdym kroku. Ktoś po drodze wcisnął mu w dłonie zielono-białą maskę, ale założenie jej to było ostatnie, o czym Ślizgon myślał. Dotarł do niewielkiego murku, stanowczo zbyt blisko wygrywającej wzruszające melodie ekipy, a następnie osunął się na kolana i schował twarz w dłoniach, zanosząc płaczem.
Festiwal wydawał się być dla niego czymś nowym i zarówno przyjemnym - nie spodziewał się tutaj spotkać nikogo znajomego, a nawet jeżeli już miał zamiar, to i tak by zapomniał, z kim ma do czynienia. Ewidentnie przerwa od znajomości wpływała na jego resztki pamięci znajdujące się w umyśle niczym rwąca i niemożliwa do powstrzymania rzeka - informacje znikały, chociaż bardziej zapominał o tym, które twarze należą do których imion - i odwrotnie. Gorzej jednak, gdy trafi na delikwenta, który jednak nie zaakceptuje jego braku ogarnięcia się i zwyczajnie będzie chciał sprzedać wpierdol w ilości zależnej od tego, jak bardzo przekręci imię, co nie zmienia faktu, iż kompletnie zapomniał, z kim ma do czynienia na parkiecie. Może nie szaleli, może nie wyrabiali jakichś dziwnych figur, co nie zmienia faktu, iż po prostu młody świetnie się bawił w towarzystwie starszego Ślizgona - po prostu było to dość miłe uczucie zabawy w rytmie muzyki puszczanej przez instruktora tańca. Może tańczył o wiele rzadziej niż rysował czy śpiewał, co nie zmienia faktu, iż w te klocki, podchodzące odrobinę pod umiejętności artystyczne, nie był aż taki zły, jak mógł się spodziewać. Po prostu radość wynikającą z tak prostej czynności jak parę kroków w lewo czy w prawo poskutkowała tym, iż po chwili tajemnicza, pełna senności melodia dotarła do jego uszu, by następnie okryć go pierzyną do snu - szczęście, że został złapany w odpowiednim momencie oraz ocucony, inaczej mogłoby być niezbyt ciekawie - widok ucznia, który w zdołał uderzyć w okularach głową o twardą kostkę nie byłby ewidentnie tym, co cała kadra opiekunów chciałaby zaobserwować podczas odpoczynku od czynności czysto służbowych. - ... - nadal chciało mu się spać, nawet jeżeli poczuł stanowczy chwyt ramion, mający na celu obudzić go z chwilowej drzemki. Sam zaś nie wiedział, co w niego wstąpiło - być może miejsce to było ewidentnie zbyt magiczne, by w nim normalnie przebywać? Takie były początkowe podejrzenia, gdy jeszcze raz wydawało się, że zaśnie w tak niefortunnym miejscu i wyląduje w ramionach kompletnie nieznanego mu studenta - kiedy to jednak oddawał się powoli w ramiona Morfeusza, zauważył chłopaka, którego kompletnie nie kojarzył. Tuż po chwili został on wystawiony na próbę, kiedy to poczuł ciepłą dłoń na własnym policzku, przyjemną, aczkolwiek zapalająca czerwone światło w jego umyśle, by następnie zarejestrować muśnięcie warg kogoś kompletnie nieznanego, które złączyły się w pocałunku. Kompletnie nieprzytomny Chapman oprzytomniał w mgnieniu oka, otwierając z zaskoczenia szerzej własne oczy - ewidentnie tutaj coś nie pasowało. Ewidentnie jego prywatność została naruszona, choć nieraz mogłoby się wydawać, że utknął gdzieś w rozwoju na tle seksualnym już w wieku ośmiu lat. No ba, już po chwili ostrożnie skierował dłoń w jego stronę, jednak nie z zamiarem odwzajemnienia tego dziwnego gestu, który zaważył na dalszych losach - ewidentnie, może nie stanowczo, może niezbyt silnie, albowiem nie należał do agresywnych osób, po prostu gestem ręki odsunął Liama od siebie, jakoby chcąc powiedzieć nieme "Przestań.". Przytrzymał się bardziej na nogach, kiedy to stracił oparcie i został zmuszony do radzenia sobie samemu w kwestii senności. To nie tak, że mu się nie podobało, ale to też nie działało w drugą stronę - był obojętny wobec takiego działania, co nie zmienia faktu, iż go to zwyczajnie zszokowało. Nie żeby miał coś przeciwko, nie wiem, chociażby innej orientacji seksualnej, albowiem nie wpłynęło to w żaden sposób na odbiór dziwnego, nazbyt czułego powitania z innym facetem. Po prostu nie wypadało - ten festyn nie jest dziką orgią. Ewidentnie - wyszło to poza granice zdrowego rozsądku. - Tak trochę... - przyznał, kiedy to Puchon zaczął składać jakiekolwiek wyjaśnienia w jego stronę. Ewidentnie się nie znali, może jakoś się minęli kiedyś na korytarzu, co nie zmienia faktu, iż zwyczajnie ze sobą mało rozmawiali. Nawet Charlie nie był w stanie przypomnieć sobie o tym, czy skądś zna tę mordeczkę, która postawiła na dość nietypowy sposób przywitania. - Charlie, ale to chyba nie ma teraz znaczenia... - powiedział, wskazując wzrokiem w stronę odchodzącego Mefisto, który najwidoczniej nie mógł tego znieść. Ewidentnie mniejszy Puchon go nie znał, więc musiało to mieć coś na pieńku między nimi - czyżby byli parą? Nie wiedział, co ma myśleć ani tym bardziej, co należałoby w takiej sytuacji powiedzieć - nie wyglądało to zbyt ciekawie, zaś z tego chyba wyjdzie większa drama, niż ktokolwiek byłby w stanie się spodziewać. Nie chciał też czuć się winien za to - ewidentnie swoim gestem wskazał na to, że nie jest chętny na żadne czułości z chłopakiem, który go zwyczajnie pocałował, złączył wargi i tym podobne. Sprawa ewidentnie wymagała wytłumaczeń - i choć młody należał do komicznej kategorii umysłu, jakoś nie potrafił przekuć tego wydarzenia w coś śmiesznego. - Ktoś inny będzie wymagał przeprosin... A przynajmniej Twój chłopak. - nawet nie wiedział, że nie są parą, no ale cóż mógł zrobić? W umyśle żadnego z nich nie potrafił czytać, dlatego snuł nietrafne przypuszczenie o tym, iż tamci są razem i tak dalej. Może powiedział to półprzytomny, jakoby muzyka jeszcze na niego odrobinę działała, co nie zmienia faktu, iż został wybudzony na tyle, że ponownie odzyskał dawne siły witalne. Uśmiechnął się słabo, chcąc czy nie chcąc, popychając ostrożnie towarzysza w stronę miejsca, gdzie udał się wilkołak, by następnie zniknąć - jakoby tym dziwnym gestem wskazując mu miejsce, gdzie powinien się udać, gdzie powinien zwyczajnie naprawić swoje błędy. A może czas okaże się łaskawy i zwyczajnie Ślizgon zapomni o tym całym zajściu? Nie wiedział. Zamiast jednak rozmyślać nad tym wszystkim, zwyczajnie się teleportował, posyłając na pożegnanie charyzmatyczny uśmiech Liamowi. Miał nadzieję, że jakoś to naprawi. Długo jego obłuda jednak nie trwała, kiedy to jakaś kobieta, najwidoczniej Meksykaninka, wepchnęła mu w dłoń wręcz mroczną maskę, na której widok o mało co nie dostał zawału - przypominała ona bowiem tę słynną, nieustanną fobię, z którą tak cholernie nie chciał mieć do czynienia - nim zdołał zrozumieć to, co mówiła do niego starsza pani, ta zniknęła wśród tłumu, ewidentnie gestem nakazując mu założyć tajemniczy przedmiot na twarz. Charlie zdjął zatem okulary, stając się trochę ślepy jak kret, by następnie ubrać na siebie tajemniczy przedmiot - który niemalże w mgnieniu oka spowodował, że młody zwyczajnie... stał się duchem! Chryste. Panie. Czyżby. Już. Umarł? Miał nadzieję, że nie - przynajmniej mógł siebie dotknąć, kiedy to łapskami zaczął się obmacywać, tak na wszelki wypadek. Długo jednak nie zastanawiał się nad tym jakże dziwnym efektem, gdy to wylądował w jego dłoni kieliszek tequili, którą pochłonął. Może po to, by zapomnieć o całym zajściu? Szkoda tylko, że ledwo co zarejestrował informację o zgubie, gdy z kieszeni wysunęło mu się niefortunnie pięć galeonów, pozostając gdzieś w tłumie.
W całym tym gąszczu panującego szaleństwa pełnego wrzasków, nieokiełznanych tańców, muzyki kołującej wszystkie zmysły, zatrzymałem się, by na ułamek sekundy oderwać się od tego. Patrzyłem na Agnes, której radosny uśmiech zgrany z żywymi oczami, na które leniwie opadały kosmyki włosów wydostające się z koka, na długo miał mi utknąć w głowie. Jak symbol, smak tego lata, szaleństwa na odległym kulturowo festiwalu. Odwzajemniłem uśmiech nim do moich uszu dotarła silna muzyka mariachi. Wygrywane nuty z każdą mijającą sekundą odbierały mi rozum. Czułem, że coraz silniej i silniej zatracam się w tych dźwiękach tracąc kontakt z otaczającą mnie rzeczywistością. Anges, jej ręka i słowa o tym, aby się nie gubić, odleciały w niepamięć, gdy w amoku ruszyłem wprost przed siebie. Złakniony dotyku, bliskości (wszystko przez utracenie pilnie trzymającej mnie dłoni Agnes!) ruszyłem na podbój, którego w żaden racjonalny sposób nie kontrolowałem. Muzyka zdawała się ogłuszać wszystko wokół, a ja spragniony byłem zabawy! Ujrzałem ją na kilka metrów przed sobą. Kręcone, długie i czarne włosy. Złapałem ją-jego silnie za ramie i odwróciłem w swoją stronę. - @Lysander S. Zakrzewski, powinieneś zostawić sobie te włosy na stałe, jakoś mniej wilowo wyglądasz - to nie była ani dziewczyna, ani ktoś nieznany. Był to były kapitan naszej drużyny quidditcha, człowiek, którego wiele razy zawiodłem swoją fenomenalną grą. - Byłeś świetnym kapitanem, już takiego nie znajdziemy. Wiesz, że sam chciałem nim zostać? Na szczęście nie zrobię tego naszej drużynie - paplałem od rzeczy, zupełnie ignorując, że wil z kimś stoi. - Aż Cię ucałuję na pożegnanie - nagle uznałem, że Lysander jest moim najlepszym przyjacielem pod słońcem. Chociaż rozmawiałem z nim tyle, co na treningach. Nie mniej jednak, nim zaprotestował, złapałem jego koszulę, czy też bluzkę za kołnierz i silnie do siebie przyciągnąłem, składając na jego ustach gwałtowny pocałunek. Ha, tak byłem niesiony tą piekielną muzyką, że nim to wszystko zrobiłem nie pamiętałem o negatywnych aspektach jego pochodzenia. Dopiero po złożeniu tego pocałunku, gdy muzyka zdawała się dostać satysfakcjonujące spełnienie, dotarło do mnie, że całuję wila. Cofnąłem się o krok, uważnie patrząc, czy czasem z jego rąk nie zaczynają wyrastać dzikie szpony. - No, to ten, do kiedyś - szybko rzuciłem i nim cokolwiek więcej się wydarzyło, prędko odwróciłem się na pięcie, szukając znów mojej towarzyszki. Zazwyczaj nie całowałem randomowych ludzi na festiwalach, nie całowałem też wil, ani też nie facetów. W moje ręce wpadły kolejne kieliszki tequili, które doskonale zabiły smak dzisiejszego szaleństwa. Ha, to dopiero coś nowego. Agnes odnalazłem po chwili przedzierania się przez tłum ludzi, gdy wysokie wile na dobre zniknęły sprzed mych oczu. - To na pewno najbardziej szalony festyn na jakim byłem. Mogliby takie robić w Anglii - zauważyłem całkiem zadowolony z tego, że dałem się porwać jakiemuś dziwnemu szaleństwu. Trochę jakbym co chwila znajdował się w umysłowym stanie nieważkości, z dziecięcą łatwością sięgając po kolejne absurdalne rzeczy. - Ale kolejnym razem naprawdę się nie znajdziemy. Może na czas festynu powinniśmy rozważyć stałego przylepca? - Jednak teraz już nie chciałem tracić Puchonki, to też opcja rzucenia zaklęcia sklejającego na nasze ręce wydawała się być idealnym pomysłem. Póki co jednak, musiało wystarczyć, że ponownie ją złapałem w uścisku. I tym razem na prawdę nie chciałem porzucać dla chwil muzycznego absurdu.
Miał nadzieję, że Neirin po prostu go powstrzyma. Złapie za obie dłonie i będzie wydobywał odłamki. Tymczasem poważnie znieczulił Momenta pocałunkiem... tak, to nie była metafora. Ani nawet pijacka zabawa. Zrobił to - bo tak. Bez większego powodu. Sprawiając, że na krótką chwilę jego umysł całkowicie stanął. Czy powinien rozważać powód? Czy też jakiś głębszy podtekst? Może to przeprosiny? Cokolwiek to było, Jack wolałby aby to się nie powtarzało. Takie zagrywki wprowadzą jedynie niepotrzebny zamęt, oraz oczekiwania, które zazwyczaj prowadzą do rozczarowań i palenia wspólnych relacji. Niezręczność! Tak mógłby nazwać to uczucie, które nim targnęło. Ale czy Neirin czuje to samo? Na pewno nie. Z nich obojga, jedynie Moment ma w sobie wystarczająco dużo emocji aby odczuć jakiekolwiek zażenowanie zaistniałą sytuacją. Co jeśli to tylko... Nie ważne! Przynajmniej rudzielec nie pękł tak samo jak ta szyba. Chociaż istniało delikatne przypuszczenie, że swoim gestem mógł zranić bruneta wewnętrznie. Oczywiście gdyby ten nie był takim anty-człowiekiem, zawsze na nie. Syknął gdy w jego dłoni została większa dziura po odłamku. Bardzo żałował iż nie są to kawałki lodu. Mogłyby się już dawno roztopić i oszczędzić mu cierpień. Wszak były tak podobne... Rozpiął swoją bluzę prezentując nagi tors i sprawdzając, czy na pewno wszystko zostało wyciągnięte z jego ciała. Całkiem gładko. Chociaż czerwone plamy krwi i dziury w materiale sugerowały zupełnie co innego. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć w podzięce za pomoc, został niespodziewanie ściągnięty na kolana chłopaka. Ale po co!? Przecież już nie ma szkła w jego ciele. Zacisnął powieki. Były tam... Maska co prawda uchroniła okolice oczu, jednak trzeba było przyznać iż co nieco utkwiło w policzku oraz podbródku, kiedy przebijał szkło pocałunkiem... Spalił się na samą myśl o tym, przy okazji starając się nie patrzeć w oczy Neirina. Od dłuższego czasu nic nie mówił. Czy to ta sama osoba, która uprzednio tyle trajkotała w niezrozumiałym dlań języku? Niemożliwe. Czekał, trwając w strasznym napięciu - niczym na kozetce u dentysty, starając się nie ruszać póki Neirin nie skończy swoich oględzin. Powinien coś powiedzieć za niego? - To ty? - To najgłupsze pytanie, jakie mógł zadać po tym wszystkim. Oczywiście, że to Neirin. Odkaszlnął by wzmocnić nieco swój ton głosu. - Cieszę się, że to ty... a nie ktoś inny. - Taki jeden... I wróciła ta upierdliwa niezręczność. Co powinien zrobić? Na pewno cokolwiek by nie siedzieć w miejscu jak idiota. Prawdopodobnie wystarczyłoby po prostu wstać, jednak maska utrudniała mu owy czyn. Za dużo magii - zbyt przyjemnie się siedziało. W przypływie wewnętrznej paniki jął rozglądać się na boki w poszukiwaniu ratunku dla siebie. - O! Ktoś zemdlał? @Mefistofeles E. A. Nox? - Ugryzł się w język. Nie powinien unosić głosu... niemniej, nawet z daleka nie dało się pomylić tych wszystkich tatuaży. To na pewno on? Czy kolejny podrabianiec typu Neirina? Coś mu się stało? Albo komuś z jego winy? Sprawdził ostatni raz, czy na śródręczu nie ma już nic bolesnego, po czym zaniepokojony sytuacją wstał, pochwyciwszy rękę rudzielca, by pociągnąć go w swoją stronę. Niby chciał się jak najszybciej ulotnić z miejsca zdarzenia, jednak pierwszy raz widział Mefisto w takim stanie. Osobliwe. Niestety wcześniejszy taniec ze ślizgonem odrobinę pozbawił go odwagi. Powinien w ogóle podchodzić? To pewnie dlatego, zamiast iść jak zwykle dwa metry przed rudzielcem, asekurował jego plecy, przyczepiony do jego ramienia, wciąż skrywając swoją twarz za maską oraz zaciągniętym na głowę kapturem bluzy. Niech chociaż jeden z nich udaje zainteresowanego.
Ostatnio zmieniony przez Jack Moment dnia Sro Sie 22 2018, 08:23, w całości zmieniany 1 raz
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Wakacje w Meksyku były tym czego potrzebował. Odsiadka w Azkabanie odbiła się nieco na jego zdrowiu, musiał przez chwilę przestać myśleć o sprawach codziennych i dać się porwać chwili. Jego pracodawca okazał się nad wyraz wyrozumiały i pozwolił na urlop pomimo niecałych 3 miesięcy pracy. Samo przyjęcie Aidena jako sprzedawcę w szanowanym sklepie różdżkarskim było dość niezwykłe. Widocznie pomimo skazy na jego reputacji wciąż był szanowany w społeczeństwie czarodziejów. Zamierzał dowieść swojej przydatności oraz zerwać kontakt z czarną magią. Uznał ten etap za ślepą uliczkę, przyjął do wiadomości niemożność wskrzeszenie rodziców i ruszył dalej. Zrządzeniem losu dzielił miejsce z wycieczką Hogwartu. Wątpił, żeby został zapamiętany pozytywnie przez kogoś oprócz Bergmanna i Robinsona, więc nie próbował nawiązywać kontaktu. Zamiar zapewne by się udał, gdyby nie mały szczegół: festyn. Mężczyzna nie mógł sobie odmówić uczestnictwa w uroczystości, nawet pomimo dość dużego prawdopodobieństwa wpadnięcia w kogoś z zamku. Na miejscu zjawił się ubrany w czerwoną koszulkę z dużym wycięciem przy szyi, czerwonych płóciennych spodniach i czarnych sandałach. Spodziewając się licznych atrakcji zaczął chodzić wśród tłumu, aż dotarł do sceny na której tańczono jakieś dzikie pląsy. Postanowił chwilę pooglądać i ewentualnie dołączyć kiedy przyswoi mniej więcej ruchy.
Odsunięcie gestem przyjął poniekąd łagodnie. Chociaż przystąpił do pocałunku bardzo natarczywie, pchany nadnaturalnym szeptem, wywołanym wszechobecną na festynie magią, nie napierał na Puchona, dając się w pewien sposób odsunąć… on również nie należał do osób specjalnie agresywnych, szczególnie, że momentalnie zrozumiał, co uczynił i natychmiast uderzyło go zażenowanie. Karmazyn przelał się przez jego policzki, a wyraz twarzy, choć próbował uśmiechać się i ogrywać sytuację w żart, nie potrafił ukryć kompletnego zbicia z tropu. Jasne, bywał natrętny, głośny i dotykalski, ale ostatnie kierował wyłącznie do najbliższych osób i o ile lubował się w przytulaniu, zaczepianiu palcami czy wskakiwaniu na barana, tak nigdy nie rzuciłby się przyjaciołom do ust… co dopiero jakiemuś obcemu wychowankowi Hufflepuffu. Żarty mu nie wyszły, Charlie swoją reakcją dosłownie go położył. - J-ja.. – próbował znów rzucić coś przynajmniej udającego pozytywną wypowiedź, ale było mu zbyt głupio. Niższy chłopak podszedł do tego wyjątkowo spokojnie, ale i poważnie… i może dlatego tak mocno Liam to przeżywał? Chyba już lepiej byłoby mu znieść wydarcie się, a nawet agresję, niż cierpliwe pokazanie, że jednak… zrobił coś głupiego i drugiemu Puchonowi nie było do śmiechu. Poczuł, że chyba chce mu się wymiotować, schować, a najlepiej powyrywać sobie wszystkie włosy i krzyknąć, że to nie tak! Ja tego nie chciałem! Ochota na żarty przeszła mu momentalnie. A później Charlie wskazał na Mefisto… i pod Liamem dosłownie ugięły się nogi. Co.. To z jego powodu? Przerwał im coś? W sumie Nox chyba trzymał Puchona w ramionach, nim Rivai nie zetknął się z nim plecami i nie pozwolił magii, atmosferze czy samemu diabłu na zawładniecie jego ciałem i przytkniecie ust do obcych warg…. te wargi miały być całowane przez Mefisto? Skrzywdził go? Czuł, że przyspiesza mu oddech, a poczucie winy mocno zaciska się na dole brzucha. Nawet zrobił dwa kroki w kierunku niego, w oczywistym odruchu chcąc za nim pobiec, ale… „Twój chłopak” Gwałtownie się zatrzymał, odwracając przez ramię z zszokowaną miną. - Ale to.. – zdążył jedynie jęknąć, nim Puchon nie teleportował się dalej, znikając mu z pola widzenia. Liam czuł się jak skończony śmieć. Jego intencją absolutnie nie było krzywdzenie nikogo… a wychodzi na to, że poniekąd zawadził swoją egzystencją aż dwóm osobom. Stłumił krzyk, wydając z siebie jakiś nieokreślony jęk, gdy schował twarz w dłoniach i uniósł głowę wysoko do góry, zaraz przesuwając palce wzdłuż oblicza, by przeczesać nimi finalnie włosy… fuck, fuck, fuck… Chciał się odwrócić i natychmiast uciec z tego miejsca, wyzbywając się najmniejszej wesołości. Miał znaleźć przyjaciół, pochwalić się luźniejszym strojem, dobrze się bawić… a teraz najchętniej zapadłby się pod ziemię. Przeszedł kilka kroków, nim nie wpadł na jakąś kobietę z lewitującą tacą, która najwyraźniej oferowała mu trunek. Liam nie potrafił jej słuchać. Zamknięty w swoich myślach, z żałosna miną… po prostu chwycił za ten kieliszek… później drugi, trzeci… wypił za jednym zamachem. Chciał nie myśleć o tym co się stało, chciał zapomnieć, chciał… potańczyć? Nawet niemiał pojęcia co za pomysł wykiełkował mu w głowie, by od razu zająć się czymś innym, ale zdawało mu się, że czerwona wstęga sama wpadła mu w ręce. Alkohol nie zdążył uderzyć jeszcze zbyt mocno, choć z pewnością po takiej ilości czuł się nieco zemdlony… nie przeszkodziło mu to jednak w kilku śmielszych krokach podczas tańca, by… nieświadomie zahaczyć wstęgą o @Aiden Mograine, tym samym przywiązując się do niego na dobre. Pogarszał sytuację wpierw jakby nie zauważając faktu zaplątania, próbując podrygiwać jeszcze parę dobrych chwil, nim nie zauważył, że znajdował się obok mężczyzny trochę za blisko. - Am.. przepraszam… - odburknął, wyjątkowo niewyraźnie. Wydawał się zamglony, a jego ruchy coraz mniej przypominały te logiczne. - … ale pan chyba się spoufala, a mnie powiedziano, że mam chłopaka i chyba pan robi teraz źle, tak jak ja. – wyskamłał, zupełnie pozbawiając swoją wypowiedź sensu, a przynajmniej w oczach profesora, którego po prostu nie poznał. Szarpnął się mocniej, natarczywiej – Puść… chcę iść już! – a ton jego głosu pozostał bełkotliwy.
Tequila: 1. Danza: 3 oraz 3.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Pocałunek był spontaniczny. Bez przemyślenia, pod wpływem impulsu. Pchamy magią maski, potrzebą wszczepioną przez dziwną kobietę z długim warkoczem. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami, nie rozważał, co o tym sądzi Jack. Myślał, że pragnie tego tak samo, jak Neirin. Z drugiej strony nie umiał ocenić tego speszenia. Z łatwością mógł je wziąć za objaw zadowolenia, gdyby tylko poświęcił tej sytuacji chwilę zastanowienia. Szybko jednak uwagę rudzielca odciągnęła rozpiętą bluza. Jak tu nie odebrać tego za zaproszenie? - Tak. To ja. Kto miałby być inny? Stało się coś, gdy się rozdzieliliśmy? - Spytał cicho, miękkim szeptem. Ktoś Jacka wkręcał? Doczepił się do niego i nie dawał spokoju? Nutka czegoś w rodzaju zmartwienia pojawiła się w umyśle rudzielca, szybko jednak obumarła, nie kiełkując w nic poważniejszego. Uwagę ściągnęła naga klata. Kiedy wyleczył już wszystkie rany, ręce zsunął na tors szatyna. Dotykał piersi i żeber, obejmując go lekko i zjeżdżając palcami na brzuch. Badał spięte mięśnie i ciepłą skórę, nie chcąc przerywać. Musiał jednak. Sytuacja go zmusiła. Uniósł wzrok, kierując go w ślad za spojrzeniem Jacka. Mefisto? Zemdlał? Szatyn uciekł dłoniom Walijczyka, wstając. Ręce zawisły w powietrzu, nie mając, co ze sobą zrobić. Do momentu, aż Jack nie złapał go za nadgarstek, zmuszając do wstania. Posłusznie wykonał to nieme polecenie, podchodząc do skulonego ślizgona. Nie spodziewał się zobaczyć go w tym stanie. Jest chory? Zatruł się? Przez hałas dookoła nie słyszał płaczu. Nie widział łez. Przed sobą miał za to skuloną, drżącą postać. Druga, bardziej znajoma i puchonia, obejmowała Neirina za ramię. - Mefisto? - Wyplątał się delikatnie z uścisku Jacka, zanim kucnął przed studentem. - Wszystko dobrze? Jak się czujesz? - Spytał, kładąc mu rękę na ramieniu. Za chwilę spróbował zabrać jego dłonie z twarzy, aby obejrzeć, w jakim jest stanie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Czuł, że coś jest nie w porządku. Mefistofeles wcale nie miał wrażenia, jak gdyby utknął pod urokiem Clamor - to zaklęcie wywoływało płacz, ale przecież nijak nie wpływało na emocje. Teraz z kolei serce chłopaka nie pragnęło niczego tak mocno, jak wolności... niestety w postaci wyrwania się z klatki piersiowej. Łapał powietrze rozpaczliwie, dusząc się natłokiem żalu. Nie wiedział, co robić. Nie mógł zebrać myśli, z każdą chwilą robił się coraz bardziej słaby i przestawał w ogóle kontaktować. Nie rejestrował już tego, że jest na festynie, że na jego kolanach leży jakaś tajemnicza maska... Chyba nawet zdołał zapomnieć o pocałunku Liama i Charliego (a to już było solidną poszlaką, że oddziaływała na niego jakaś magia - normalnie w życiu by tego obrazka sprzed oczu nie mógł się pozbyć), skoncentrowany tylko i wyłącznie na smutnej, poruszającej melodii Mariachi. Podparł się jednym ramieniem o murek, żeby nie paść twarzą w ziemię; zakrywał ją dłońmi, rozważając wydrapanie sobie z żalu oczu... I gdyby tylko miał trochę więcej siły, to może nawet by się na to pokusił? Teraz jednak tylko coraz bardziej zapadał się w sobie, by w końcu - w końcu - usłyszeć znajomy głos, poczuć delikatny dotyk. Jęknął w odpowiedzi. Żałośnie, ze zmęczeniem i brakiem zrozumienia w zielonych tęczówkach, które odsłonił raptem na chwilę; załzawione sprawiały, że wyglądał jak inna osoba. Nie zwrócił uwagi na chłopaka stojącego obok, a zamiast tego przyciągnął do siebie Neirina, żeby zaraz zamknąć go w szczelnym uścisku. Drżał niespokojnie, wciskając twarz w jego ramię i wczepiając się w niego tak mocno, że aż nienaturalnie; nie wiedział, co chce osiągnąć. Może liczył na to, że zabierze od niego trochę siły? Że zakryje swoją rozpacz za jego torsem? Że przejdzie na niego Neirinowa obojętność? W każdym razie - nie działało.
Zabawa zdawała się trwać w najlepsze - o dziwo względnie Puchon nie czuł się zbyt najlepiej po tym, co się wcześniej wydarzyło. Poza tym - zahaczało to u niego o wszelkie granice dobrego smaku - nie powinno się całować obcych ludzi. I chociaż rozmyślał o tym wyjątkowo mało, jakiś dziwny obraz zdołał mu utkwić w głowie; znaleziwszy się w dość sporym bagnie, zrozumiał, pochłonął resztkę wiedzy. Tak samo jak tequilę w sumie - może miał twardą głowę do alkoholu (naprawdę mało pijąc od czasu, kiedy dobył wieku legalności trunków), aczkolwiek dzisiaj, zanurzywszy się w nieznanej dotychczas pierzynie ochrony przez resztą świata, zwyczajnie się opił. Może to Meksykanie wpoili w niego taką ilość wódki? Sam nie wiedział, jednak, usiadłszy w okręgu nieznanych mu osób, dołączając do przyjemnych dla ucha śpiewów, stawał się bardziej śmiały, otwarty. Mogłoby się wydawać, że skoro przebywa w całkowicie innym towarzystwie, ludzi kojarzonych jedynie przez fakt znajdowania sie w tym samym miejscu, to będzie mniej skory do rozmów - nic takiego się nie stało - ku uciesze rozbawionych mieszkańców cisnął różnymi mniej lub bardziej znanymi słowami piosenek granych przez charakterystyczne gitary, zanurzywszy się w kulturze aż do własnej głowy. Przyjemne nuty dostawały się do jego uszu, zaś charyzmatyczny uśmiech zaczął posyłać bez opamiętania, zdobywając nie tylko na zaufaniu osób zebranych nieopodal niego - zdawało się, że też niektórzy uczniowie zauważyli jego stan upojenia; nie zdawał się jednak na żadne ze wspomnień; nie kojarzył ich. Zamiast tego bardziej przekręcał słowa, a przede wszystkim nieźle się bawił. Możliwe, że gdzieś kątem oka zobaczył opiekunów, aczkolwiek nie zwrócił na nich żadnej szczególnej uwagi. Przerzuciwszy strudzone spojrzenie, pełne mgły, zdał sobie sprawę z tego, że troszeczkę przesadził z piciem - nigdy w sumie nie był w stanie samodzielnie wyznaczyć granicy podczas spożywania trunków. Szczękościsk narastał jeszcze bardziej, świat zdawał się lawirować, zaś sylwetka poruszać ze względnym otępieniem - westchnąwszy, przeprosił jakąś niezrozumiałą formułką towarzyszów, mając nadzieję, że przypadkiem nie obraził ich matek, by następnie wstać na dwie nogi i jakimś cudem dotrzeć do pokoju oznaczonego numerem piętnaście. Jakimś, bo sam raczej nie dałby sobie rady, półświadomy oraz staczający się w zabawnych potknięciach własnych nóg. Chyba wystarczyło na dziś imprez.
zt
/Spierpapieram stąd - taniec wykonany, sen wykonany, maska wykonana, najebanie w trzy dupy - również. Będą niezapomniane wrażenia z wakacji!
Dalej nic nie mówił, uważając że nie powinien. Na pewno nie byłyby to mądre słowa. Niemniej... Mefistofeles, który płacze? W ogóle facet zanoszący się płaczem w środku imprezy? Widząc coś takiego niekiedy ma się ochotę bardziej takiego osobnika pożałować aniżeli kobiety. Te potrafią się rozpłakać zawsze, wszędzie i o byle co. Czy tutaj również powodem było byle co? Ciężko stwierdzić i zapewne żaden z nich nie spodziewa się przyczyny. Za wcześnie jednak aby tępić takie postawy. Pozwolił zabrać Neirinowi rękę i odrobinę się odsunąć. Samemu natomiast siadając tuż obok ślizgona. Na tym samym murku pod którym trwała jego agonia. Może nie udzielał się nadto w pomocy przy opanowywaniu tej sytuacji, ale przynajmniej miał dobry widok na jej rozwój. Oraz na tatuaże. Podparł się rękoma z tyłu i obserwował. Gapił się jak w obrazek. Totalnie bez krępacji... a tatuaże odwdzięczały mu się tym samym. Chociaż z tej perspektywy bardziej, ział w jego stronę pusty oczodół, nieco odstraszając przed jakimkolwiek nieprzemyślanym działaniem. Szczególnie, że podczas tego święta czaszka zdawała się być idealnym elementem dekoracyjnym. Nic dziwnego, że Mefistofeles zdecydował się na prześwitującą koszulę. Z drugiej strony, Jack słyszał kiedyś, że to nie tak, że tatuaż koniecznie musi być twoją mapą. Metaforą twojego ja. Jakimś symbolem, koniecznie odzwierciedlającym ciebie. Tak mówili... ale Moment w to nie wierzył. Przy takiej ilości niemożliwe aby w całej tej mozaice nie znalazłby się chociaż jeden element, który miałby jakieś większe znaczenie poza byciem ładnym obrazkiem wyrysowanym na żywym płótnie. Ciekawe który to z nich? Przesunął dłonią od karku na łopatkę, prostując kilka przysłaniających mu wzory, zagniotek na materiale. Ładne ale... uniósł głowę w górę, cofając dłoń. Przedłużające się łkanie i spazmy zaczynały robić się irytujące. Tym bardziej, że nadal nie znali przyczyny. Odepchnął się od czerwonych cegieł, aby oprzeć się lekko na barku Mefisto i znaleźć na poziomie twarzy Neirina. - Chodźmy stąd już. - Rzucił mu wprost do ucha, odsuwając się i czekając w bezpiecznej odległości jednego metra - chociaż przy posturze jednego i drugiego to powinny być co najmniej dwa metry - by za chwilę gestem wskazać prostą drogę ku nieco spokojniejszej i cichszej alejce. Mefisto może iść z nimi albo zostać i dalej wyglądać jak dziecko po utracie balonika. Taki duży... Może jednak nie powinien zwracać nań uwagi? Lepiej aby to było coś poważnego!