Plac znajdujący się w centrum starszej części miasta, będący sercem fiesty i spotkań towarzyskich. Zrobiony został w typowym dla meksyku stylu. Otoczony wieloma kafejkami i małymi barami z przekąskami, posiadający na środku stoliki oraz starą, uroczą fontannę. Ponoć wrzuca się do niej grosik, aby kiedyś tu wrócić! Pełno tu sklepików z lokalnymi wyborami, girland i kolorowych światełek, które po zmroku rozświetlają starą konstrukcję. Z głośników zawsze rozbrzmiewa tu muzyka, a przy jednym z wyjść czeka uśmiechnięty pucybut, gotowy do pracy. Często mieszkańcy organizują w tym miejscu konkursy talentów i gromadzą się, aby wspólnie oglądać występy.
Autor
Wiadomość
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Jego plan wtulenia się w cycki okazał się strzałem w dziesiątkę. Co prawda nie było to zamierzone, ale cii, nikt nie musi o tym wiedzieć, liczy się wynik. Niestety kontakt z miękką poduszką szybko się skończył, został poklepany po ramieniu i brutalnie odsunięty w ramiona jakiegoś faceta. Ten całe szczęście zwrócił go pięknemu aniołowi i mógł dalej sobie beczeć w masce. Teoretycznie chciał już przestać ale z jakiegoś powodu nie mógł się uspokoić. Całe szczęście w tej wymianie niczym piłki w ping-pongu odsunął się od zespołu i ot pstryknięciem palca przestał płakać. Z widoku trzeciej osoby musiało to wyglądać dość komicznie, szczególnie kiedy chwilę po tym zaczął tańczyć z Thalią. "Oh, bobas chciał potańczyć!" pojawiło się w jego głowie i parsknął śmiechem. Wcześniejszy pokaz umiejętności okazał się prawdziwym talentem a nie tylko chwilowym szczęściem. Ponownie podbił parkiet, pokazując swoje borsucze ruchy. Jakimś cudem ściągnął maskę i otarł nieco twarz z łez. Wyszczerzy zęby zupełnie nie przypominając osoby którą był podczas pierwszego kontaktu. Szeroki uśmiech zmienił się w niepewny kiedy poczuł jak jeździ po jego przedramieniu palcem. Zerknął na jej dłoń, a następnie na twarz. Hormony w nim zabuzowały, pragnął odpowiedzieć na ten dotyk i pójść jeszcze dalej. Poczuł się jak napalony nastolatek pragnący zaciągnąć pannę w ciemną uliczkę. Powstrzymywał swoje zapędy z walecznością godną lwa, ale nie mógł zagwarantować, że wytrzyma. Szczególnie, jeśli dziewczyna nie zakończy na macaniu jego ręki. W opanowaniu pomogła mu myśl o zwykłym zainteresowaniu tatuażem. No bo hej, mogła chcieć sprawdzić, czy poruszająca się gałąź jest faktycznie tatuażem a nie pnączem które zaraz ich porwie. Z tą myślą tańczył dalej, nieco się spiął w oczekiwaniu na rozwój sytuacji i mając nadzieję, że się nie wygłupi na oczach tłumu.
Zjawisko synestezji jest dla mnie zupełnie naturalne, ale dużo osób nigdy wcześniej się z tym nie spotkało i dlatego nie dziwię się już, kiedy moi znajomi proszą o opisanie moich odczuć. Ja zresztą też lubię się nimi dzielić. To jedna z tych rzeczy, w której mogę czuć się naprawdę wyjątkowy. - Kolory się nie zmieniają. Tak jak od cyjanu zawsze zrobi mi się zimno i tak jak ósemka zawsze przypomni mi o porannej kawie z mlekiem, tak ty również jesteś zawsze tą samą Melusine - tłumaczę, nie wiedząc w jakim stopniu Krukonka ma pojęcie o mojej przypadłości. - Nie jesteś całkowicie niebieska. Raczej jak... grynszpan. I sól. Nie wiem dlaczego, po prostu wystarczy, że usłyszę twój głos i mam to w głowie. Ale ogólnie ja najbardziej lubię skojarzenia smakowe - wyjawiam, bacznie obserwując, czy nie nudzę tym swojej towarzyszki. Nie mam dobrego wyczucia w tym, czy czasami nie mówię zbyt dużo, gdy pytanie miało formę jedynie grzecznościową. - Taak, przespałbym pewnie koniec świata - śmieję się cicho, wzruszając ramionami. Próbowałem niejednokrotnie przestawić się na wydajniejszy system, ale zwyczajnie tak czuję się najlepiej. - Chętnie, myślę że Fairwyn będzie gardził nami jeszcze bardziej, jeśli ani razu nie zajrzymy do ruin. Ale skoro jesteś taką pływaczką, to nad wodą chyba też się mogę czuć bezpiecznie. Jeśli festyn będzie nudny, to idziemy popływać. Umowa? - W głosie Krukonki słychać przyjemną nutę - używają jej ludzie, kiedy mówią o rzeczach, które lubią najbardziej. Automatycznie czuję się lepiej, gdy słyszę ten ton. Zdecydowanie żałuję, że nie dane jest mi skomentować ostatniej wypowiedzi towarzyszki; w perspektywie tego tragicznego tańca moja wróżba zdaje się być trochę bardziej prawdopodobna niż chwilę wcześniej. Cieszę się, że Melu rozumie jak bardzo czuję się nie na miejscu - los najwyraźniej nie. Nie próbuję żadnych zaklęć, bo nie jestem w nich najlepszy i obawiam się, że prędzej uszkodzę fizycznie któreś z nas niż czerwoną wstążkę. - Przeznaczeniu nie ma co się przeciwstawiać - zgadzam się, delikatnie układając rękę na jej talii, a drugą pozwalając pochwycić koleżance. Nie wiem, gdzie podziać wzrok i wiem, że niezręczność może wręcz bić po oczach. Nie radzę sobie najlepiej w kontaktach towarzyskich z płcią piękną i cieszę się, że Melu tak dobrze panuje nad sytuacją. Milczenie w tym momencie wcale by mi nie pomogło. Rzeczywiście poruszamy się małymi kroczkami, przez co automatycznie znajdujemy się bliżej siebie; trudno jest mi więc się skoncentrować na czymś innym niż wzmożonych odczuciach, które we mnie wzbudza towarzyszka. - Hmm, tak, skąd wiesz? - dziwię się. - Wydaje mi się, że zbyt często bujam w obłokach, żeby móc być ziemią. Lubię poezję. A poezja unosi. Woda jest za to intuicyjna. Też jesteś wodą? - kiedy opada pierwsze spięcie, wreszcie odważam się na nią w pełni spojrzeć. Zauważam, że ma bardzo ładne oczy i bardzo ładne usta. Nie dostrzegam za to, że z każdym krokiem jesteśmy coraz bliżej źródła skocznej muzyki, do której przekornie się bujamy. Radosne dźwięki mandoliny brzmią czerwoną spontanicznością i smakują niedosytem, który potrzebuję zapełnić. Moje policzki stają się czerwone jeszcze przed czynem i wiem, że myślę o kompletnej głupocie, ale zupełnie nie panuję nad tym, kiedy moje usta się rozchylają, a głowa opada ku koleżance, by na jej grynszpanowych ustach złożyć krótki pocałunek...
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Od samego początku wakacji w Meksyku błądziła jego ulicami mając nadzieję nie wpaść na nikogo. Nie lubiła niepotrzebnych konwersacji, tym bardziej, że nie znała tutaj nikogo. Każdy zdawał się należeć do jakiejś grupki, a ona przechadzała się pomiędzy nimi szukając miejsca dla siebie. Czując delikatny ucisk w okolicy prawego nadgarstka spuściła głowę z delikatnym uśmiechem. Puszkiem palca pogładziła głowę Nemezis po czym skierowała swoje spojrzenie na festyn. Święto zmarłych, co? Zdecydowanie bardziej przypadła jej do gustu ta forma niż to co oni mieli w zwyczaju. W Hiszpanii bardzo dobrze przyjęły się zwyczaje związane z anglosaską tradycją Halloween. Wieczorem można zobaczyć krążące po ulicach miast grupki poprzebieranych w upiorne kostiumy dzieci. Żadnego Hiszpana nie dziwi już obecnie pukanie do drzwi oraz wołanie "truco o trato" (psikus albo cukierek). Jakby nie mogli stworzyć własnej tradycji. Poprawiając czerwoną spódnicę weszła między bawiących się ludzi wdychając mieszaniny zapachów. Ludzie w maskach przechodzili koło niej krzycząc, śmiejąc się jak i śpiewając. Nawet zdołała się uśmiechnąć na ten widok. Inni z kolei tańczyli na środku placu jakby byli zaczarowani. Była w wielu miejscach ale czegoś takiego jaszcze nie widziała. Na moment zatrzymała się przy jednym ze straganów. Były tam różnego rodzaju maski. Nie myślała o ich kupnie póki nie zaczepiła jej, najprawdopodobniej, sprzedawczyni. Trzymała w dłoni jedną z maskę którą to Isabelle oglądała. Mówiąc po hiszpańsku dała jej ową maskę. Dziewczyna miała ją założyć. Ze sceptycyzmem patrzyła na kobietę, nie mając zamiaru wkładać niczego na twarz. - Relájate, no tomará tu alma. - kobieta przemówiła do niej ciepło i z uśmiechem na ustach. Isabelle nie odpowiedziała jej nic tylko założyła maskę. Nawet nie spodziewała się, że może być ona magiczna. Chodź mogła się domyślić. Dziękując kobiecie za podarek ruszyła dalej mając nadzieję znaleźć alkohol. Od przyjazdu tutaj nie piła jeszcze niczego, a unoszące się tace z alkoholem były jak wybawienie dla niej. Nie zastawiając się długo sięgnęła po jeden z kieliszków i opróżniając go do dna odstawiła z powrotem na blat. Teraz mogła się bawić.
MÁSCARAS: 3 - Isabelle wygląda jak duch TEQUILA: 4
Ostatnio zmieniony przez Isabelle L. Cortez dnia Czw Sie 16 2018, 17:00, w całości zmieniany 1 raz
Nie spodziewała się takiego przebiegu sytuacji! Nie tym razem, kiedy jej ciało odpowiadało na dźwięki muzyki, zaś Lysander, który był jej partnerem, tak doskonale zgrywał się z wykonywanymi przez nią ruchami. Może powinni zapisać się razem na kurs tańca? Szkoda, że Holmes była dość oporna względem innych rozrywek niż nauka, książki i muzyka, ale zawsze pozostawała perspektywa wyjścia na imprezę, której do tej pory skutecznie odmawiała Zakrzewskiemu. - Będziesz wtedy starym dziadkiem – szturchnęła go jeszcze w ramię i nim odszedł do pozostałych, udało jej się wykonać serię podstawowych kroków, zaś potem sama upolowała odpowiednią osobę: @Cherry A. R. Eastwood. - Wiem, że to dość dziwne, ale chyba wszystkim udzielił się nastrój – powiedziała jeszcze z uśmiechem, po czym bez zastanowienia obróciła ciemnowłosą osiem razy. Liczyła, że nie będzie miała jej tego za złe, poza tym!, była taka ładna… Atmosfera festynu udzielała się zapewne wszystkim, a Holmes jak widać – wcale nie była gorsza. - Do zobaczenia później! – zakrzyknęła jeszcze i wzrokiem starała się odnaleźć Lysandra, choć to obecnie było niemal niewykonalne. Błękitne tęczówki wędrowały po tłumie ludzi, ale blond czupryny nie zauważała aktualnie. Olał ją? Jeśli dla jakiejś brzyduli to zawiśnie za najbardziej potrzebną mu rzecz… Nim się zorientowała w sytuacji, wpadła na przystojnego chłopaka (szlag, doprawdy, dzisiaj wszyscy jej się podobali!), który na pewno należał do domu Godryka. Tak było, czyż nie? Ujęła w dłoń różdżkę, po czym wycelowała ją lekko w @Everett C. Harrison i unosząc zaklęciem Levicorpus sprawiła, że przez moment wirował ponad powierzchnią. Dopiero po upływie kilku sekund odpuściła ten żartobliwy ruch i wróciła do swojego partnera, który pojawił się znikąd i zafundował jej tę samą atrakcję. No pięknie. - Może napijemy się czegoś? – zapytała i złapała go za dłoń, by wyjść trochę z tłumu i znaleźć bar. Potrzebowała jednego drinka, malutkiego, niezbyt mocnego, choć tequili wcale nie była w stanie odmówić. - To co? Za wakacje? – zaproponowała i niedługo trzeba było czekać, aż jakaś kobieta przebrana za kościotrupa wyznała Marce, że ta się upije. Skąd miałaby to wiedzieć? Rudowłosa nie przejęła się ostrzeżeniem, natomiast niezwykle chętnie skorzystała z nalanego przez barmana alkoholu.
Danza: 2, a następnie 3, 4, 2 – odhaczone Tequila: 1 - odhaczone
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Dla Clarke'a, który wszystkie swoje emocje zazwyczaj trzymał w ryzach, było to naprawdę okropne doświadczenie. Zmuszanie ludzi do płaczu było doprawdy okrutną magią. - Prze...przepraszam... To ta muzyka. Jest bardzo wzruszająca - zaczął łamiącym się głosem; w normalnych okolicznościach Clarke nie pozwoliłby, aby sięgnęło go takie upokorzenie, ale najwyraźniej magia Mariachi była silniejsza niż wola obsesyjnie dbającego o wizerunek Krukona. Całe szczęście, że maska dawała mu jako takie poczucie anonimowości. Chciał poprosić o chusteczkę (ewentualnie ramię), ale najwyraźniej metodą pocieszania dla białowłosego nieznajomego było szokowanie. Szloch Ezry diametralnie zmalał, choć nie ustał całkowicie i chyba jakaś opiekuńcza siła, która nad nim wisiała, ochroniła go od upadku na kolana pod obciążeniem w postaci białowłosego. Powinien on wiedzieć, że zaskoczone wierzchowce mają tendencje do zrzucania nieproszonych gości; tyle że Ezra był wręcz... onieśmielony jego śmiałością, a w dodatku wciąż znajdował się pod działaniem osłabiającej go muzyki. I tym sposobem Clarke potulnie pocwałował we wskazane miejsce, rękami chwytając za nogi mężczyzny, aby w ten sposób przynajmniej udać pomoc w stabilizacji. Z każdym krokiem było mu trochę lepiej, aż w końcu łzy całkowicie przestały ściekać po policzkach. - Tylko nie ciągnij za grzywę, Geralt, bo twoja chwała będzie tylko pośmiertna - zripostował, gdy był już w stanie. Przeszedł jeszcze kilka kroków, aż w końcu się zatrzymał i poklepał białowłosego po łydce, że to koniec przejażdżki i czas się zsunąć nim ezrowy kręgosłup odmówi posłuszeństwa. - Nie do takiego ujeżdżania jestem przyzwyczajony... ale dzięki za poszerzenie horyzontów. Byle nie za często. - Pomimo wciąż czerwonych oczu, usta Clarke'a rozciągały się w rozbawionym uśmiechu. Nie miał pojęcia, kto krył się za fioletową maską i długimi włosami, ale ta osoba miała tupet i bardzo mu się to podobało. - Hm, chcesz może... czegoś się napić? - zaproponował luźno, ale nie zdążył uzyskać żadnej odpowiedzi ze względu na @Agnes Lumière, która niespodziewanie wyrwała go na parkiet. Z ruchu warg odczytał poczucie winy Puchonki, mając nadzieję, że mały uśmiech ją uspokoi. Nie zostawił jej na lodzie i z gracją zakręcił się ośmiokrotnie. Nie był pewny, gdzie na ten czas zniknął białowłosy, więc tak czy owak postanowił sprawdzić przy stoisku z piciem. Najwyraźniej nie rozglądał się zbyt uważnie, skoro w tym samym momencie został storpedowany przez @Nessa M. Lanceley. Oboje polecieli do tyłu, a nagłe zderzenie z ziemią wydusiło z płuc Krukona całe powietrze. Minę musiał mieć mało inteligentną; czerwone oczy, nienaturalnie wykrzywiony niuchaczowy dziobek... To nie był jednak wcale koniec atrakcji! Zawył, a siarczyste "kurwa" wymknęło mu się z gardła, kiedy arbuzowy drink pociekł po twarzy, a kilka kropelek dostało się do podrażnionych oczu. I jeszcze ten obrzydliwy zapach alkoholu, który unosił się z obrusu, w który się wplątali... Ezra miał dosyć. Trochę gwałtownie spróbował się odkopać z materiału i, cóż, sprawczyni bałaganu, ale efekt był tylko taki, że zaplątali się jeszcze bardziej i w zasadzie nie wiedział, która koniczyna do kogo należała. Więc po prostu się poddał i leżał; może ktoś w końcu się zorientuje i im pomoże. - Gorzej Nessa. Czuję, że zostaną siniaki. Jestem też prawie pewny, że moje oczy zaraz wypłyną z oczodołów, przeżarte alkoholem. I och, nienawidzę tej imprezy. Jak u ciebie? - nie mogła go winić za odrobinę irytacji, zważywszy na okoliczności. Miała szczęście, że Clarke długo się nie gniewał... Wspólnymi siłami uwolnili się spod okropnego obrusu i stanęli na nogi. Ezra odruchowo się rozejrzał, ale liczył się z tym, że nieznajomy białowłosy znalazł sobie już kogoś innego. Westchnął, kręcąc głową na Nessę. - Chodź niezdaro, trzeba odejść od miejsca zbrodni. Chcesz się napić w zamian tequili?
Zielone pnącza delikatnie przesuwały się po jej skórze, wyjątkowo ją zdobiąc. Owszem, lubiłem te ruchome tatuaże, jednak taka ilość (co gorsza, przykrywająca piegi!) była odrobinę za mocno dominująca. Jednocześnie wyglądaliśmy niecodziennie, człowiek duch w parze z człowiekiem rośliną. Kiedy złapałem ją za rękę, byłem pewnym, że nie jedne oczy się za nami obróciły. Przyjąłem z zadowoleniem, że tak szybko udało mi się ją rozpromienić, bo nad kwestią spóźnień kompletnie nie panowałem. - Obiecuję, że następnym razem też spróbuję się nie spóźnić - podniosłem dwa palce do góry, składając tą naciąganą przysięgę. Jak zwykle przeskoczyłem całe jej niezadowolone słowa, bardziej się skupiając na tym, że Anges nie ma nic przeciwko większej ilości spotkań ze mną, skoro chce w przyszłości uniknąć tych, na których na mnie wyczekuje. W pierwszej chwili znów spojrzałem na swe dłonie, pod wpływem jej pytania, by dostrzec, że efekt ducha, jak najbardziej się utrzymuje. W przeciwieństwie do Agnes, której cała skóra żyła, ja zdawałem się balansować na granicy życia i śmierci. - To te maski! Ale spójrz jak doskonale jesteśmy dobrani, ja niemal już wkraczam do świata zmarłych, ty zaś symbolizujesz życie z tymi ruchomymi kwiatami na skórze - dotknąłem jej ramienia przesuwając po jednej z pnących się lian. Zamiast o roślinności, w mej głowie wykwitła myśl na temat gładkości skóry panny Lumiere. - Wygląda na to, że musisz mnie przywrócić do życia - stwierdziłem zmartwionym głosem, jakbym niewiarygodnie ubolewał nad moim wyblaknięciem. Być może nieco żywszych kolorów nabrałem, gdy przez moment dłoń mej towarzyszki powędrowała ku kołnierzyku, tak niechlujnie odwiniętego, gdy zupełnie nie protestując przed jego poprawieniem, z bliska mogłem rzucić kilka zachłannych spojrzeń, to na jej oczy, to na kształtne usta, nim porwał nas tłum, tanecznie rozdzielając. Być może ja po prostu lubiłem się wydurniać w tańcu, a meksykańska społeczność postanowiła to docenić. Szalałem skacząc, kiedy moja partnerka została porwana przez innych tancerzy, wtem mnie postanowił wyciągnąć sam instruktor na totalny środek zebranych, gdzie na pewno nie chciałem tańczyć samotnie. Pierwszą osobą najbliżej okręgu, jaką dostrzegłem była @Nessa M. Lanceley, widząc stojącą ją i gadającą coś do kogoś, bez zastanowienia pociągnąłem ją za rękę, wyrywając na środek parkietu. W końcu była znajomą mi twarzą, a ja na pewno nie chciałem rozpoczynać tego pokazu tanecznego od jakiegoś randomowego człowieka. Wykonałem z rudowłosą dość krótką serię kroków, bowiem już po chwili facet, który wyciągnął mnie na środek, krzyczał domagając się większego pokazu. Niestety jedyną osobą jaka wpadła w moje ręce był średnio znany mi ślizgon @Fillin Ó Cealláchain, którego wprost musiałem obrócić aż osiem razy! Po tym jak zostawiłem go z zawrotem głowy, pobiegłem po kolejnego ślizgona (stawiałem sobie coraz wyższe wyzwania, ależ mnie dziś ciągnęło do tego domu węża). Tym razem postawiłem na mrukliwego @Mefistofeles E. A. Nox, który jak już wiedziałem, wcale nie był wtedy randką Emily, tylko jej tatuatorem. Najwyraźniej uznałem, że najlepszym sposobem na rozkręcenie swoich tańców będzie podniesienie tegoż chłopaka. Byłem od niego co prawda wyższy, ale raczej nie silniejszy, więc jego podniesienie (przyciągnąłem go do siebie i na swoim ciężarze ciała okręciłem, odrywając go od ziemi) trwało zaledwie kilka sekund. Po tym, jak już dostatecznie nasyciłem się tańcami z facetami w zielonych krawatach, postanowiłem złapać oddech i wrócić do mojej towarzyszki, słodkiej puchonki. Byłem pewien, że w na tym parkiecie w powietrzu unosił się eliksir euforii. - Mam nadzieję, że wygram konkurs taneczny i dostanę butelkę tequili - powiedziałem do Agnes, ciężko oddychając, tuż po moich niewiarygodnych popisach. Wydało mi się idealnym, aby spokojniejszym krokiem, trzymając dziewczynę za rękę (na wypadek, gdyby znów chcieli mi ją porwać do tańców), ruszyć w stronę Meksykanów grających na gitarach. Kiedy jednak wykonałem obrót i właśnie zamierzałem ruszyć, zauważyłem, że parę metrów ode mnie stoi Meluzyna. Meluzyna całująca się z moim kumplem Gryfonem. Na ułamek sekundy zatrzymałem się, czując jak jedna z moich brwi unosi się na ten widok, który to nagle dostarczył mi znów butności i energii. I właśnie dlatego przyśpieszonym tempem odszedłem, tracąc z oczu wielbicielkę Gryfonów i ruszając wprost pod obraną wcześniej scenę, tylko na ręce Lumiere nieco mocniej zaciskając palce.
Tańce: 2 -> 2, 5, 5
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie mam zielonego pojęcia o Twojej przypadłości. Tyle co wymuskałam od Ciebie kiedy czasem wymienialiśmy na ten temat jakieś pojedyncze kwestie. Dlatego z czystą przyjemnością słucham co masz mi do powiedzenia. - Grynszpan - mówię robiąc zdziwioną minę. Bynajmniej nie dlatego, że dziwię się, na to akurat ten kolor, to musiał być jakiś odcień niebieskiego. Raczej jest pod wrażeniem, że wiesz jaki to kolor. Chociaż z tymi zdolnościami, powinnam wiedzieć, że jesteś od tego specem. - Tak, obydwie rzeczy całkowicie zrozumiałe - stwierdzam z zastanowieniem i kiwam głową. - Czy to znaczy, że jakbyś... mnie polizał... też byłabym słona? - To pytanie hipotetyczne, którego nie miałam jeszcze wtedy zamiaru sprawdzać. - Nie wiem czy może mną jeszcze bardziej gardzić!- mówię parskając śmiechem, na mój tragicznie niski poziom wiedzy w tej dziedzinie. Chcę jeszcze coś powiedzieć o tym jak jestem w to słaba, ale właśnie proponujesz mi coś znacznie lepszego. - O tak, koniecznie, ze mną możesz czuć się najbezpieczniej na świecie w wodzie! - ogłaszam z pełnym przekonaniem w głosie, ściskając Cię za przedramię. Przydałby się nam teraz ten zimny prysznic o którym rozmawialiśmy, jak mi się teraz wydawało, lata świetlne temu. Widzę, że czujesz się niezręcznie w tańcu, więc nadrabiam uśmiechem i swoją pewnością siebie, co wyraźnie idzie mi nieźle! A nawet za dobrze, jak wkrótce mogliśmy się przekonać. Ale nawet ja czuję się odrobina spięta, kiedy prowadzisz mnie w tym powolnym tańcu, a my mimowolnie jesteśmy coraz bliżej siebie. Chociaż skutecznie udaję, że wcale nie czuję się skrępowana, kiedy czuję jak tłum sprawia, że napieram na Ciebie coraz mocniej. Śmieję się jednak na razie radośnie, jak dziwisz się, że znam Twój żywioł. - Wyczuwam go, tak jak ty aury - mówię, ale nie idzie mi kompletnie poważna mina, którą chciałam zachować. Wręcz przeciwnie wzruszam ramionami z szerokim uśmiechem. - Pamiętałam, że nie tak dawno miałeś urodziny - zdradzam mój sekret i unoszę do góry brwi, kiedy mówisz coś o poezji. Cóż, to akurat kompletnie nie była moja bajka, aczkolwiek brzmiało absurdalnie romantycznie. - Och, a piszesz coś? - zadaje pierwsze, niezbyt oryginalne pytanie, jakie przychodzi mi na myśl. - Oczywiście, jestem wodą! - mówię z pełnym zaangażowaniem. W zasadzie chciałam coś jeszcze o tym powiedzieć, ale najzwyczajniej widzę co się dzieje. I nie mam pojęcia co z tym zrobić. Nasze ciała stykają się już, jakbyśmy chcieli sprawdzić, czy przypadkiem jesteśmy wystarczająco materialni. Czuję Twój ciepły oddech na twarzy i kiedy podnoszę wzrok, mam wrażenie, że Twoje spojrzenie jest znacznie bardziej nieobecne. A ja nie robię nic by Cię powstrzymać, kiedy widzę jak pochylasz się nade mną. Nawet przymykam posłusznie oczy, a moja dłoń z Twojego ramienia ląduje na Twoim policzku, odrobinę mniej gładkim niż kobiecym, który tak dobrze znam. Odwzajemniam ten krótki pocałunek, nawet chwilę go przedłużając. Kiedy się od siebie odrywamy, myślę, że też mogę być koloru naszych ubrań. Nasze rozstanie jest gwałtowne i nagle czas przestał stać dla nas w miejscu. Przypomniał o sobie w brutalny sposób, kiedy Marcelina unosi Cię nagle w powietrze. A ja czując ciężkie spojrzenie odwracam się prosto w kierunku Terry'ego. Stoisz przez sekundę i patrzysz na mnie, a ja zamiast na Ciebie, patrzę na Twoją partnerkę. Czemu miałabym czuć się winna, skoro nie chciałeś mnie zapraszać na inne randki?Jednak marszczę brwi, bo Agnes jest cóż... bardzo podobna do mnie! Z taką zaskoczoną miną łapie mnie @Blaithin ''Fire'' A. Dear. A jak Bóg mi miły, nie mam teraz ochoty na żadne tańce. Dlatego kiedy próbujemy przekładać nogi, wyjątkowo się wściekam. Na nią, na Terry'ego, nawet na Marceline. - Po prostu weź tą nogę tutaj! - krzyczę na Gryfonkę, kiedy kompletnie gubimy się w figurach. I jakbym właśnie wypiła gwałtownie łyk amortencji, zamiast być na nią zła, przepraszam rudowłosą w popłochu. - Och, wybacz, nie chciałam! - mówię i całuję Cię w nos. To ta muzyka! Próbuję wyrwać się z otępienia i tłumu. Przedzieram się przez gorących ludzi, przyjmuję jakąś tequilą, staję na palach w poszukiwaniu mojego latającego Gryfona. W końcu, wpadam znowu na Everetta. - Och, szukałam Cię. Wciągnęli mnie tam - mówię nieskładnie, trochę nie patrząc Ci w oczy jak dziecko. Dopiero po chwili się opanowuję i kładę rękę na Twoim ramieniu, unosząc wzrok. - To ta muzyka. Ona chyba skłania ludzi do pocałunków, przed chwilą dałam Fire buziaka w nos - mówię próbując rozluźnić atmosferę, ale zamiast to robić stwierdzam, że muszę jednak coś uściślić. - Znaczy na mnie nic nie wpłynęło z Tobą - dodaję może trochę niepotrzebnie. Puszczam Cię, bo czuję kolejną falę niezręczności. Od kompletnego zażenowania ratuje mnie jakaś miła pani, która daje mi maskę. Idealnie, jestem duchem, czy teraz mogę się rozpłynąć w powietrzu? Albo całkowicie zniknąć? Może powinnam, żeby przestać mówić. - Jestem słona?
Twarze. Wszędzie. Powyginane, w grymasach, umazane makijażem i potem. Ciała. Naokoło. Tłoczące się ciasno, ocierające o siebie, poruszające w niezrozumiałych pląsach. Zupełnie jakby ktoś rzucił na nich wszystkich tarantallegre, tak. A przy jej ramieniu on, Jeremiah, towarzysz w tej udręce. W dodatku całkiem zabawnej. Sprowadzającej gryfońsko-ślizgońskie przyjaźnie na tory pozornej normalności, teraz wydają się być nawet trafionym połączeniem, w tej całej plątaninie korelacji. Tylko niezupełnie w jej głowie. W jej głowie nigdy nic nie jest normalne. – To prawda – przyznaje tylko, obawiając się, że do uszu Jerrego mogłyby dotrzeć wyłącznie strzępki dłuższej wypowiedzi. W międzyczasie przesuwa wzrokiem po ludziach, wyłapując spośród tłumu znajome oczy, nosy, czy linie szczęki. I wtedy jego palce wślizgują się między jej własne. A ona sztywnieje. Na sekund parę. – W porządku – próbuje przekrzyczeć wrzaski i muzykę unoszącą się miedzy tymi wszystkimi głowami. Jak dobrze, że hałas potrafi zagłuszać detale i każda wypowiedź jest po prostu donośnym dźwiękiem płynącym ponad pozostałymi. Gdyby było inaczej, mogłaby się zdziwić, co niósłby ze sobą jej własny głos. Przygląda się mu intensywniej, układając w myślach jego słowa. Zmieniając im kolejność, jakby mogły mieć jakieś ukryte znaczenie. W tym samym momencie pojawia się ktoś i wręcza im maski. Davies zakłada swoją, a ona skupia na nim wzrok i na tym, co się z nim dzieje. – To chyba uszy – akcentuje oczywistą oczywistość, bo na ogon to nie wygląda. Marszczy brwi i nie zwleka już dłużej, nie chce sprawdzać, czy i ten mu nie wyrósł. Czerwona maska w żółte kwiaty ląduje na jej twarzy. I nic się nie dzieje. Czeka jeszcze parę chwil i dalej nic. Spogląda ponownie na Jerrego i wzrusza ramionami, dochodząc do wniosku, że jej maska jest zepsuta. – Nie działa – wypowiada ze smutkiem, wyginając usta w grymasie, jak u rozczarowanego prezentem świątecznym dziecka. – Za to Twoja, wow! Wreszcie mogę powiedzieć, z całą stanowczością, że jesteś całkiem przyjemny w dotyku – że co? Mówi, czuje to, słyszy, chociaż usta formują się w dziwne słowa, które płyną z nich niekoniecznie specjalnie. I te dłonie. Cholera. Znienacka wyrastają tuż obok jego nowych uszu i głaszczą je delikatnie.
Kostka na maski: 2
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Przecież to było oczywiste, że Bridget nie mogła opuścić takiego wielkiego wydarzenia jak meksykański festiwal w samym centrum miasteczka! Plac tak szybko zapełnił się ludźmi, że zaraz po wkroczeniu w ich szeregi została rozdzielona od swoich koleżanek. Nie było jej jednak z tego powodu jakoś bardzo przykro - nie miała nawet czasu się znudzić, ponieważ wciągnął ją wir zabawy. W pierwszej kolejności została pchnięta w ramiona @Everett C. Harrison, z którym przyszło jej wykonać coś w rodzaju tańca. Coś w rodzaju, bowiem okazało się, że nie posiadają między sobą za grosz chemii i stopy jakoś tak nie chciały poruszać się w tym samym rytmie. Raz czy dwa skrzywiła się, kiedy chłopak nadepnął jej na stopy odziane w delikatne sandałki, lecz poza tym starała się nie pokazywać, że to nie był taniec jej marzeń. Gryfon szybko się zmył z pola widzenia, pozostawiając Bridget na pastwę... cóż, całej reszty! Kolejny chłopak, w którego ramiona wpadła, okazał się być Ślizgonem, którego w praktyce chyba nie kojarzyła. Ten jednak postanowił unieść Bridget za pomocą magii w górę, na co zareagowała piskiem, bardziej radosnym niż wystraszonym. Zakończenie zaklęcia nie było zbyt płynne i w ostateczności wylądowała z Fillinem w objęciach. Chłopak wydawał się być zakłopotany tą sytuacją, Bri wcale nie czuła się z nią lepiej, oblewając się rumieńcem i mamrocząc coś, że to nic takiego i nic się nie stało... Ale Ślizgon zaraz zniknął z innymi Puchonami, którym posłała uśmiech. Odwróciła się i zajęła się odrobinę sobą, skupiając się na tańcu, którego nauczali na scenie dziarscy staruszkowie. Bridget bardzo chciała do zabawy dołączyć, chociaż czerwone wstęgi wydawały jej się sporym utrudnieniem. Szybko okazało się jednak, że podstawowe kroki wychodziły jej na tyle dobrze, że wyciągnięto ją na środek sceny, by zaprezentowała co nieco. W pierwszym momencie chwyciła @Marceline Holmes, by z nią zatańczyć zupełne podstawy. @Ezra T. Clarke posłużył jej za partnera podczas wykonywania obrotów - przestała je liczyć przy jakimś trzecim, lecz nie przestawała okręcać chłopaka wokół jego własnej osi, zanosząc się przy tym śmiechem. Przy podnoszeniu @Josephine Redlinx posłużyła się różdżką, bo o ile dziewczyna była raczej lekka, Bridget z kolei była dosyć słaba w mięśniach. Cała zabawa tak mocno ją zmęczyła, że musiała na moment oddalić się od sceny, żeby złapać oddech i napić się czegoś.
Chociaż początkowo umówiła się z Fillinem na wspólne pójście na festyn, wszystko potoczyło się nieco innym torem, niż sądziła. Dotarli tam oboje, lecz zaraz po tym, jak rozpoczęły się pierwsze tańce i zagrała muzyka, wpadli w taki tłum, że po kilku minutach nie mieli pojęcia, gdzie to drugie się znajduje. Carson odrobinę się zgubiła i było po niej wyraźnie widać, że nie czuje się pewnie w tej sytuacji. Nie mogła się zdecydować, w którym kierunku powinna iść, by zacząć poszukiwania kolegi, więc ponownie dała się ponieść tłumowi. W korowodzie została zaczepiona przez nieznaną jej staruszkę o długich, czarnych włosach, odzianą w dość krzykliwy, kolorowy strój. Zaczęła coś do niej mówić, lecz Carson nie rozumiała hiszpańskiego. Patrzyła więc z niezrozumieniem na kobietę, unosząc brwi w górę i krzywiąc usta, niezdolna do żadnej konkretnej reakcji. Dostała w ręce czerwoną maskę i jedyne, co wyniosła z tej "rozmowy" to to, że powinna ją założyć na twarz. Postąpiła według instrukcji (które w sumie mogła sobie wyimaginować) i przyłożyła maskę do twarzy. Ręce jakoś tak... Świerzbiły ją! Łaknęły dotyku cudzego ciała tak bardzo, że jej dłonie lądowały prawie na każdym mijanym człowieku. Kogoś zahaczyła o włosy, innemu komuś pogłaskała ramię. Na brodę Merlina, czy tam stał @Fillin Ó Cealláchain?! - No w końcu! - wyrzuciła z siebie wraz z głośnym westchnieniem ulgi, zarzucając na jego szyję ramiona i wieszając się na nim trochę, tak spragniona fizycznego kontaktu. - Wszędzie Cię szukałam! - dodała, uśmiechając się szeroko. - Widziałeś tę kobietę z maskami? - spytała na koniec, tym razem gładząc Filina po włosach. Nawet nie zwróciła uwagi, czy z kimś rozmawiał w tamtej chwili, a szkoda.
Miasteczko huczało od głośnej muzyki i radosnych okrzyków. W samym centrum, na wybrukowanym placu odbywał się meksykański festyn, od którego można było dostać zawrotu głowy, a przy okazji oczopląsu w związku z całą tą feerią kolorów. Prawdopodobnie wyglądałam śmiesznie wśród wszystkich tych pstrokatych człowieczków, ubrana w wyłącznie czarne ubrania, nie odsłaniające wiele ciała. Rozglądałam się prawdziwie zaciekawiona tym, co działo się wkoło. Na scenie grał zespół, gdzieś indziej grupa staruszków pokazywała kroki zebranej wokół nich grupce gapiów, chętnych do nauki. Złapałam w międzyczasie darmowy drink tequili, lecz nim zdążyłam się z nim oddalić, zatrzymała mnie jedna z czarownic roznoszących drinki. Nie wiedziałam, co miałam o tym sądzić - chyba po prostu życzyła mi dobrej zabawy. Domniemywałam, ponieważ mój hiszpański był, cóż, raczkujący lub jeszcze nawet pełzający. Zrozumiałam jeszcze "dobra" i "aura", lecz postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy układaniem tego w coś sensownego. Podążyłam natomiast w kierunku wcześniej wspomnianych gapiów, by przyjrzeć się grupie tancerzy. Ktoś w całym tym zamieszaniu popchnął mnie, przez co zachwiałam się i wylądowałam w męskich ramionach. Automatycznie pożałowałam podniesienia głowy, gdyż mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem niebieskich oczu @Daniel Bergmann. - Najwyraźniej - odparłam sucho, zaciskając usta w niemrawym uśmiechu. Jakakolwiek próba oddalenia się zakończyła się niepowodzeniem, wobec czego nie miałam zbyt dużego wyboru - musiałam tańczyć z nauczycielem. Sam taniec nie był taki straszny, gorsze były budzące się w mojej głowie wspomnienia, które uniemożliwiały mi czerpanie z owej sytuacji jakiejkolwiek przyjemności. A potem na naszych butach wylądowały rzygowiny. Dziękowałam sobie w duchu, że zdecydowałam się na półbuty zakrywające stopę, lecz na mojej twarzy nie widać było ulgi, lecz obrzydzenie. Daniel był szybszy, wyciągnąwszy różdżkę oczyścił zarówno swoje, jak i moje obuwie. Równocześnie okazało się, że nie musieliśmy już tkwić w ciasnym uścisku, dlatego też skinęłam mu głową z tym samym niemrawym uśmiechem co wcześniej i zrobiłam kilka kroków w przeciwnym kierunku... By zostać porwaną do kolejnego tańca, tym razem przez jakiegoś dużo młodszego chłopca. Nie sądziłam, że zatęsknię za ramionami Bergmanna. A może to ta tequila?
Nie skomentowałem uwagi o starym dziadku - po pierwsze nie chciałem pokazać, że mnie to ubodło, po drugie zaś muzyka porwała nas zbyt mocno, byśmy mieli szansę znaleźć czas na niepotrzebną paplaninę. Kolejne figury, tańce - zupełnie poniosła mnie ta zabawa. Dopiero, gdy Marceline zwróciła uwagę, że warto byłoby się czegoś napić oderwałem swoją uwagę od tańców - w końcu alkohol nie należał do rzeczy, których bym komukolwiek odmawiał, a już szczególnie gdy proponował go ktoś taki jak Krukonka. Już po chwili przebiliśmy się przez tłum trzymając się za ręce, po czym zasiedliśmy do baru zgodnie zamawiając tequilę. - Za wakacje! - rzuciłem wesoło, lekko unosząc szklankę. Nie zdążyłem jednak zbyt wiele wypić, gdy podeszła do nas kobieta przebrana za kościotrupa, która wywróżyła Holmes upicie się, zaś mnie oceniła jako osobę o spokojnej aurze i życzyła miłej zabawy. Podziękowałem za wróżbę, a gdy odeszła parsknąłem śmiechem. - Ja i spokojna aura? Też mi coś - rzuciłem w stronę Marceliny. Nasze szklanki dość szybko stały się puste, więc nie zważając na ewentualne protesty kupiłem sobie i koleżance kolejną porcję trunku. Po chwili pojawiła się przy nas długowłosa staruszka, która wręczyła mi dwie maski i powiedziała coś szybko po hiszpańsku - chociaż znałem ten język to nie byłem w stanie rozszyfrować co nam przekazała, nie było też możliwości poproszenia o powtórzenie, bo kobieta zniknęła. Trudno. Podałem mojej towarzyszce jedną z masek, sam zaś nałożyłem na siebie fioletową maskę z bladoróżowymi zdobieniami, która na mój gust była lekko pedalska. Jakież było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, że tuż po założeniu maski moja głowa stała się cholernie ciężka. Sięgnąłem w stronę włosów i zdębiałem! Okazało się, że moje krótkie jasne włosy zastąpiła ciemna, długa i przede wszystkim poskręcana czupryna. - Ja pierdolę - rzuciłem zszokowany.
Dotarłam na miejsce trochę spóźniona. Popołudniowa drzemka zajęła mi odrobinę dłużej, niż planowałam. Później oczywiście musiałam się trochę ogarnąć i przyszykować. To miała być całkiem spora impreza, więc zakładałam, że wypadało przyjść w miarę przyzwoicie ubranym. Z drugiej strony to był letni, luźny festyn a ja nigdy nie lubiłam się zbyt mocno stroić. Wybrałam cienką, czerwoną sukienkę w kropki i przyszłam na miejsce. Rozejrzałam się. Zdecydowanie było głośno i tłoczno. Dostrzegłam parę znajomych twarzy, ale podchodzenie i witanie się z każdym zajęłoby pewnie zbyt wiele czasu i wymagałoby sporo przepychania. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć, a że najprostsze rozwiązania są najlepsze - postanowiłam się napić. Sięgnęłam po kieliszek tequili, które rozdawały dziwne kobiety. Rzuciły mi coś, zostawiając napój, jednak nie były to zbyt znaczące słowa, brzmiało raczej jak dobra wróżba. No oby. Po chwili podeszła jakaś starsza pani i wręczyła mi maskę. Wzruszyłam ramionami i założyłam ją bezrefleksyjnie. Poczułam, jak coś wyrasta mi z głowy. Pomacałam ją trochę ręką i wyczułam coś na kształt kocich uszu? Cóż, byle po tej całej imprezie to przeszło. Wędrując między ludźmi dostrzegłam @Cherry A. R. Eastwood. Akurat odsunął się od niej jakiś facet, więc droga wolna. Od razu zbliżyłam się do dziewczyny i bez uprzedzenia porwałam ją do tańca. - Jak tam? Ładne mam uszy? Nawet nie przejrzałam się w żadnym lustrze... - powiedziała rozbawiona, wskazując na czarne uszy kota. Obróciłam dziewczynę w tańcu i uśmiechnęłam się. - Trochę głośno co? Nie, żebym nie lubiła imprez, ale jestem od pięciu minut i głowa mi pęka. Może jakiś spacer po wszystkim...? - zapytałam jeszcze, ale zaraz jakiś nieznajomy odbił mnie dziewczynie i pociągnął w zupełnie inną stronę parkietu. To był dopiero początek, bo już po chwili odbiła mnie kolejna osoba, a potem kolejna. Wszyscy obracali mną, przerzucali i w pewnym momencie całkowicie straciłam kontrole nad sytuacją. Próbowałam oddalić się od tego miejsca, ale z miernym skutkiem. W tym całym zamieszaniu ktoś wyrzucił mnie trochę za mocno, wprost za stojącego nieopodal @Ezra T. Clarke, który stał akurat z @Nessa M. Lanceley. Uderzyłam go łokciem w brzuch i głową w głowę. - Matko, jaką ty masz twardą głowę, człowieku... - jęknęłam, rozmasowując obolałe miejsce. Pokręciłam głową - No i wybacz ten łokieć. Uważajcie na ten parkiet, rzucają tobą jak chcą. Dobrze się bawicie? - spojrzałam na nich. Chwilę postałam w ich towarzystwie, ale zaraz moją uwagę przyciągnęli grający nieopodal mężczyźni. Podeszłam trochę bliżej i przysłuchałam się uważnie. Nie sądziłam, że taka muzyka może zrobić na mnie wrażenie. Aż przymknęłam oczy, odpływając trochę. Nie mam pojęcia co mną kierowało, jak działała ta dziwna muzyka, ale po chwili poczułam, jak mimowolnie zaczynam całować przypadkową osobę. W dodatku ze sporym zaangażowaniem. Odrzuciłam włosy dziewczyny... o, dziewczyny. Po chwili dotarło do mnie co się dzieje i odsunęłam się szybko, otwierając oczy. Cóż, jedno jest pewne. Nie spodziewałam się tego, że naprzeciwko siebie zobaczę @Mallory Colquhoun. Otarłam usta z obrzydzeniem. - Po czymś takim już żadna pasta, ani żaden alkohol nie pomoże tego odkazić. Fuj - skrzywiłam się z niesmakiem. - Obrzydliwe - nie omieszkałam jeszcze dodać, patrząc na dziewczynę z niechęcią.
Troska najwidoczniej była w naturze dziewczyny, bowiem nawet delikatny uśmiech, który zapewne niejedną zwaliłby z nóg, nie powstrzymał badawczego spojrzenia, oceniającego stan Gryfona. Agnes martwiła się niemal o każdego, bez względu na to, jak dobrze go lub nią znała, dlatego uspokoiła się i przestała taksować jego półprzeźroczystą skórę dopiero, kiedy usłyszała, że za tym niecodziennym zjawiskiem również stoi staruszka od masek. -Faktycznie zgrany z nas duet, nie ma co. - zaśmiała się, jednak przez myśl przeszło jej, że nawet przypominająca ducha forma nie oszpeca całkiem przyjemnej dla oka facjaty. Szczególnie, kiedy ma się świadomość, że jest to tylko efekt jakiegoś zaklęcia, a nie objaw choroby. Dziewczę zmarszczyło lekko brwi, zdając sobie sprawę z własnych głupich pomysłów. Skąd jej się to brało, przecież nie rozmawiała z Terrey'ym po raz pierwszy, a nigdy wcześniej nic podobnego nawet nie zakiełkowało w jej umyśle. Pokręciła ledwo zauważalnie głową, odpędzając od siebie idiotyczne myśli, przez co kilka niesfornych kosmyków wysunęło się z luźno upiętego koka, choć trochę chroniącego ją przed Meksykańskimi upałami, które już zdążyły zacząć doskwierać przyzwyczajonej do angielskiego klimatu Puchonce. Szatynka ponownie skupiła uwagę na towarzyszącym jej chłopaku, a gdy jego palce musnęły skórę jej ramienia, błądząc po ruszających się ospale roślinnych tatuażach, po ciele Agnes rozszedł się nieznaczny dreszcz. Policzki dziewczyny spłonęły rumieńcem, który jedynie nabrał na intensywności po kolejnych słowach Thìdley'a. Przewróciła oczami, uznając to jednak za wspaniałą okazję, by podroczyć się nieco z Gryfonem, dlatego poprawiwszy kołnierzyk jego czerwonej koszuli, kiedy już znaleźli się w tłumie tańczących, podeszła do niego na tyle blisko, że aby spojrzeć mu w oczy, musiała zadrzeć głowę i mrużąc oczy uśmiechnęła się do niego niewinnie. -Sprawdźmy, czy tańce przywrócą Cię do świata żywych. - powiedziała, po czym popchnęła go lekko w stronę grupki staruszków w sombrerrach, którzy zdawali się tylko na to czekać, bowiem chwilę później Puchonka straciła bruneta z oczu, sama zostając porwaną do tańca. Niezliczona ilość obrotów i przechodzenia z rąk do rąk sprawiła, że włosy Agnes całkowicie się rozwiały, opadając na jej zarumienioną wysiłkiem twarz. Oddech zdążył jej już porządnie przyśpieszyć, nim wreszcie wpadła z powrotem na swoją Gryfońską zgubę. Z uśmiechem zareagowała na znajomą twarz, a także na jej właściciela, który nie wiedzieć czemu wprawiał ją dziś w wyjątkowo dobry nastrój; nie czuła więc oporów, by oprzeć się delikatnie o jego ramie, łapiąc równowagę po niedawnych tańcach i późniejszym potknięciu. -Myślę, że możesz mieć niezłą rywalkę w postaci pewnej Puchonki - puściła chłopakowi oczko, kiedy wreszcie udało jej się odzyskać równowagę -Ale nie martw się, tequilę mogę ci odstąpić. Nawet nie zauważyła, kiedy złapał jej rękę i ruszył spokojnym krokiem w bliżej nie znanym Agnes kierunku. Mijali po drodze pełno tańczących festiwalowiczów, którzy tańczyli samotnie, dwójkami bądź też w większych grupach; zewsząd dobiegały ich podniecone głosy, śmiech i skoczna, energiczna muzyka. Agnes pochłaniała to wszystko wzrokiem, ciesząc się z tych wakacji jak dziecko, w końcu wciąż był to jeden z pierwszych jej wyjazdów tak daleko od domu. Nie mogła oprzeć się emanującej na każdym kroku kulturze Meksykańskiej, tak innej, a przez to tak fascynującej dla ciekawej świata dziewczyny. Zdziwiła się trochę, kiedy Terrey nagle zatrzymał się pośród tłumu, jednak nim zdążyła zadać mu jakiekolwiek pytanie, chłopak ponownie ruszył z miejsca, tym razem jednak narzucając nieco żwawsze tempo i zaciskając swoje palce na jej dłoni odrobinę mocniej. Nie protestowała, kiedy wyprowadził ją z jednego tłumu, kierując ich w kierunku sceny, na której jakaś niezbyt znana szatynce kapela właśnie dawała swój występ, jednak nim ponownie wkroczyli między ludzi Agnes pociągnęła Gryfona lekko w swoją stronę, dając mu tym samym znak, by się zatrzymał. Posłała mu szeroki uśmiech, któremu towarzyszyło długie spojrzenie pełne iskierek tańczących równie prędko, jak pozostawieni w tyle królowie parkietu. -Tylko tym razem mi się gdzieś nie zgub. - zaśmiała się, po czym wciągnęła Thìdley'a między rozwrzeszczanych ludzi.
Swojego partnera rozpoznała dopiero w momencie, w którym zdjął z twarzy maskę. Ani go dobrze nie znała, ani też nie był dla niej kimś obcym - ot, znajomy z jednej z imprez. Liczyła się z tym, że niekoniecznie anonimowym facetem będzie ktoś obcy, ale na pewno nie spodziewała się, że trafi na Puchona. A zresztą, przecież jego też tak naprawdę nie znała. Zabawa trwała w najlepsze, ich taneczne popisy przyciągały ludzi, a ona sama zamiast czuć zmęczenie tymi radosnymi pląsami, dostawała jeszcze większego kopa energii. To było coś, co uwielbiała całą sobą - tańce, dobra zabawa, alkohol. Była niezwykle rada, że przynajmniej umiejętność poruszania się na parkiecie wyniesiona z domu przydała jej się w codziennym życiu, czego nie mogła powiedzieć o lekcjach savoir-vivre'u. Doskonale znała te wszystkie zasady i inne pierdoły, ale nie uważała za konieczne stosowanie się do nich, gdy nie było takiej potrzeby. A w jej przypadku ta potrzeba występowała niezwykle rzadko. - Też chcę takie. - powiedziała, mając na myśli tatuaże, czego Anseis mógł nie dosłyszeć przez głośną muzykę i panujący na placu gwar. Zachwycona poruszającymi się tatuażami, z lekko otwartymi ustami wpatrywała się w nie i śledziła palcem, nie robiąc sobie nic z reakcji chłopaka. Zwyczajnie nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Dopiero kiedy tłum wokół nich zaczął klaskać, ocknęła się i podniosła głowę w górę. - Chodź się napić! - krzyknęła, żeby mieć pewność, że ją usłyszał. Na normalną rozmowę nie było co liczyć - trzeba było podnieść głos. Trzymając Anseisa za dłoń, pociągnęła go za sobą, żeby wyjść spomiędzy tańczącego tłumu i znaleźć się w miejscu, gdzie można było w miarę swobodnie się poruszać. W miarę, bo na całym placu chyba nie było miejsca, w którym znalazłoby się więcej wolnej przestrzeni. Podeszła do jednej z lewitujących tac z tequilą i wzięła jeden kieliszek, a wtedy przebrana kobieta ponownie przemówiła. Tym razem twierdziła, że kłótnia dobrze jej zrobi. Thalia wkurzyła się i wypiwszy alkohol na raz, rzuciła babce wrogie spojrzenie. Najchętniej pokłóciłaby się właśnie z nią, bo zaczynała przez to swoje "wróżenie" psuć całą zabawę. Miała się posprzeczać z kimś na festynie? W tech chwili humor miała rzeczywiście bojowy. Odwróciła się na pięcie i nie patrząc, czy Anseis również idzie, skierowała się z powrotem prosto w tłum. Niesamowite, jak jedno zdanie wypowiedziane przez jedną osobę może zmienić nastawienie.
Nie przypuszczała, że kwestia wieku mogłaby być bolesna dla kogokolwiek, wszak ona sama nie reagowała już, gdy ktokolwiek przypominał o tym, że jest dzieckiem. Miała delikatną urodę i wielokrotnie ludzie podkreślali ten fakt, jak gdyby nie traktując jej poważnie, a przecież względem Lysandra tylko się zgrywała. Miał w sobie geny wil, dzięki którym na zawsze pozostanie młodziej wyglądającym mężczyzną, pomimo iż jego znajomi będą się starzeć, a to że opuścił Hogwart? Nawet dla Holmes było to w pewnym stopniu przykre. - Za wakacje! – przytaknęła mu i parsknęła śmiechem na wspomnienie słów kobiety-kościotrupa. Skąd mogła wiedzieć, że akurat dzisiaj Marce poniesie fantazja i pozwoli procentom na zdewastowanie jej umysłu? To przecież niemożliwe. Była rozsądna, znała granicę i nie folgowała z alkoholem, a co za tym szło – nieznajoma na pewno pomyliła się. - Widzisz, a ja niby się upije? – wzruszyła lekko ramionami, po czym sięgnęła po jeszcze jeden kieliszek. Oczywiście, nie dostrzegła momentu, w którym Zakrzewski założył maskę, ale kiedy ciemne włosy chłopaka zaczęły coraz bardziej się odznaczać, nie była w stanie powstrzymać śmiechu. - Proszę, proszę… Kapitan Gryffindoru postanowił odwiedzić szybki salon piękności… – zakpiła z nutą rozbawienia, bo tego akurat nie spodziewała się. Wyglądał cudacznie w tej fryzurze, dlatego musiała zawołać tutaj @Bridget Hudson, która akurat pojawiła się w polu jej widzenia, pomimo że już chwilę wcześniej zdołały na siebie wpaść. - Bri! Zobacz na Lysa! – pomachała do niej dłonią i liczyła, że dziewczyna podejdzie. Trzeba było też wznieść toast we troje, chociaż Holmes coraz bardziej miała wrażenie, że tequila wchodzi szybciej niż powinna, przez co czuła się nietypowo. - Maski jednak mają dziwne działanie, ciekawe jaki ja uzyskam efekt… – mruknęła pod nosem i nałożyła na twarz czarodziejski przedmiot, po czym dostrzegła jak jej odsłonięte ciało coraz bardziej zmienia barwę, a tatuaże subtelnie się poruszają. Była pod wrażeniem, zdecydowanie. - Ale czad! – niestety, alkohol też robił swoje, a to oznaczało lekką frywolność w jej ruchach i wypowiadanych słowach.
Gwar cichnie - kiedy ona znajduje się obok jakie to romantyczne, paniczu Davies, fascynujące krajobraz tłumu rozmywa się w nieistotność - tembr dziewczęcego głosu przerywa kotarę szumu; amalgamatu dźwięków, tłoczonego bez przerwy w stronę małżowin usznych. Teraźniejszość - zawęża się tylko do niej, niczym dotyk artysty, ubarwia płótno umysłu nowymi - ciepłymi barwami uczuć. Sztylet paniki zdradliwie wbija się między żebra, choć Jerry Davies jest tak naprawdę szczęśliwy - szczęśliwy w trudnym owego słowa pojęciu, czerpie garściami ze sposobności kontaktów oraz banałów dialogu. Jerry Davies jest właśnie niepokojąco szczęśliwy - o ile zawsze, ochoczo spędzał przy Wessberg chwile wolnego czasu, tak tutaj - wszystko jest znacznie bardziej wzniosłe, bardziej żywe, bardziej złożone i bardziej przez to nieznane a może, może to jest jedynie zasługa wszechobecnego chaosu? Chaos na zewnątrz i chaos w środku, trudny do utrzymania w ryzach przewidywalnych, właściwych rytuałów społecznych; przy dodatkowo niestabilnej powierzchowności - może wszak wedle woli zmieniać swój wygląd. Błogosławieństwo oraz przekleństwo w jednym. Niczego nie może być pewien. Powoli traci kontrolę. - Może posiada jakąś ukrytą właściwość? - Przekrzywia głowę, lustruje - zdaje się - samą maskę, chociaż spojrzenie pragnie się nieuchronnie wyrwać, pragnie podziwiać już w całokształcie sylwetkę. Rzeczywiście, żadnych konkretnych zmian - chociaż, w sumie, nie było czego akurat jemu zazdrościć. Niezbyt jest pocieszony (choć dotyk, spoczywający na miękkich, zwierzęcych uszach, jest absurdalnie przyjemny); sam w sobie chce dotknąć dłonią, przekonać się - jaki kształt ma obecnie zwierzęcy, niespodziewany wytwór. - …dziwne - mruczy pod nosem; jego dłoń, niepokojąco styka się z dłonią Earleen - palce muskają o siebie zupełnym, niezamierzonym przypadkiem. Znowu. Ostatecznie opuszki osiągają przemyślanego celu - pokrytego piaskowej barwy (czego nie zauważy) sierścią. - Idziemy zatańczyć? - pyta, pragnąc przełamać w ów sposób zażenowanie - nie chce jednakże narzucać (teraz jest kulturalny), aktualnej atrakcji. Wszystko inne - jest dostatecznie obfite w niepoprawności. Niestety, o zgrozo; zanim się decydują, zahaczają o nieodpłatną ofertę zakosztowania trunku - Jerry Davies więc dzierży w dłoni kieliszek tequili, zaś kobieta kościotrup mówi do niego znacząco powie jakiś idiotyzm. K u r w a sądził, że już powiedział oraz narobił wystarczająco głupot. (Najwyraźniej to ledwie preludium.)
Występ taneczny z Tildą nie włączał się do najgorszych - chociaż, jak podejrzewał, nie był on dla kobiety najbardziej komfortowym zetknięciem. Ostatnie spotkania, wysycały się, składały z ogromu błędów - zupełnie, jak gdyby byli prześladowani przez nieuchronne nieszczęścia. Tym razem również - cholera jasna, mimo pospolitości początku, ich ruchy zostały wtem skrępowane. Dosłownie. Spróbował szarpnąć, poruszyć, wyswobodzić ich - bezskutecznie. Był to zaledwie początek nieszczęść - z kontynuacją - po prostu wyrzyganiem się bliżej nieokreślonej osoby z tłumu; wyciągnął różdżkę (wolał uniknąć, zbędnych obecnie pytań - dotyczących posługiwania się bez niej w tego rodzaju wypadkach; wystarczy już wątpliwości) oraz skutecznie oczyścił ich nieszczęśliwy duet. Dopiero po jakimś czasie więzy opadły, z kolei Thìdley została porwana przez innych - niespodziewanie - do tańca. Mając dość ośmieszenia, Bergmann - powrócił do swej wcześniejszej, bliżej nieokreślonej wędrówki. Odnalazł ludzi, którzy wręczali każdemu maski - nim zdołał cokolwiek powiedzieć, podobnie otrzymał własną. Po zagoszczeniu na twarzy, jego ciało zostało pokryte poprzez ruchomy, roślinny tatuaż; cóż, przynajmniej był w stanie liczyć na względną anonimowość. Dalej zagościł przy śpiewie - nie wiedząc czemu, postanowił nieomal stawać się częścią zespołu; zamieszanie, co gorsza - wytrąciło mężczyźnie różdżkę. Zaklął. Chciał po angielsku, aczkolwiek wulgaryzm wybrzmiał zupełnie hiszpańsko. Co się wyrabia tutaj, na brodę samego Merlina? Zmarszczył brwi oraz ośmieszony (który to raz, Danielu?) w dodatku przez śpiewający występ, zanurzył się pośród tłumu. Gdzie była j e g o różdżka?
Czym dla niego była zabawa? Iście naiwne, Matthew. Myślałeś, że uwolnisz się od ramion, które ciągną Cię ku samemu dołowi, gdzie trumna uderza z hukiem o wilgotną ziemię - owszem, udało Ci się. Jednak zobaczymy, na ile i na kiedy, bo w sumie to nie jesteś aż tak towarzyski, by otwierać się na ludzi, a tym bardziej by spędzać z nimi czas. W sumie, to jeszcze los Cię przetestuje - prędzej czy później, niż zdasz sobie z tego sprawę, zostaniesz wystawiony na próbę. Jaką próbę? Otóż się za niedługo dowiesz. Teraz jednak Matthew nie przejmował się drobnymi smutkami, pogłębiającym się stanem niestabilności psychicznej oraz milionem innym bzdet, które z łatwością uderzenia jego głowy zwyczajnie zniknęły, pozwalając mu stać się choć na chwilę prawdziwym człowiekiem - a przynajmniej z cząstką zabawy, której nie zaznał od wielu lat. Pochłonięty przez pracę uzdrowiciel nie był w stanie zadbać nawet o siebie, prędzej interesując się psami, które w mniemaniu wielu osób nie mają racji bytu ze względu na bycie kundlami. On sam zaś jakoś identyfikował się ze zwierzętami porzuconymi przez ludzi, zranionymi oraz bezkreśnie wędrującymi tam, gdzie łapy je poniosą. Starał się unikać zobowiązań - niemniej jednak, jeżeli mógł się otworzyć i pozwolić z siebie odczytać coś więcej niż powierzchowną bezinteresowność, potrafił przywiązać się oraz bronić racji za wszelką cenę. Nie odpowiedział na słowa Ezry, zabierając go czym prędzej ze strony muzyki Mariachi, którzy najwidoczniej chcieli wpłynąć na charakter osób. No cóż, na niego pieśń zadziałała kompletnie inaczej, bo tuż po chwili Matthew wylądował na grzbiecie biednego Krukona, być może nie nadwyrężając aż nadto jego kręgosłupa, aczkolwiek stanowiąc pewnego rodzaju przeszkodę w postaci wagi. Nie oszukujmy się, kobietą nie był i trochę ważył - tym bardziej, że jego sylwetka jest po prostu odpowiednia - nie za bardzo umięśniona, nie za bardzo spasiona. Wyruszył zatem z Płotką w majestatyczną podróż po Novigradzie bądź jakiejkolwiek innej krainie. - Spokojnie, Płotko - odpowiedział - aż tak pozbawiony rozumu nie jestem. - Uśmiechnął się pod nosem, odziany w różową maskę, by następnie poprawić te dziwne, aczkolwiek również pewnego rodzaju niezwykłe włosy, byleby nie przeszkadzały w prowadzeniu biednej Płotki. Klepnięcie po łydce wystarczyło, by Alexander ześlizgnął się z wierzchowca oraz zwyczajnie stanął na własne dwie nogi, jakie ktoś z góry postanowił mu podarować. - Nie każdy też ma okazję wcielić się w rolę Płotki czy Geralta. - przyznał, tudzież Clarke nie musiał martwić się o to, że jednak za często ten będzie go ujeżdżać, jakkolwiek by to brzmiało. Po prostu chyba rzadko spotyka się osobę o mlecznych włosach, która łudząco przypomina, nawet jeżeli nie ma odpowiedniego ubioru, bohatera bestsellerowej serii książek oraz gier. Do tego drugiego jednak bardziej lgnął. - W sumie to- - nim jednak zdołał cokolwiek odpowiedzieć, by te słowa dotarły do uszu rozmówcy, ten zniknął w tłumie innych tancerzy, porwany najwidoczniej do kolejnych wygibasów - no cóż, nie każdy chyba zazna spokoju. On zaś nie chciał powracać do melancholii oraz względnej depresji, tudzież, szukając czegokolwiek, nim zdołał postawić kolejny krok, poczuł, jak pod jego butem przyplątał się tajemniczy patyczek... różdżka? Tak, należąca do @Daniel Bergmann. Nie wiedział o tym jednak. Puhahah.
Wciąż było jej głupio, miała mętlik w głowie i nie mogła odkopać się z tego cholernego obrusu, żeby uwolnić biednego Ezre, który przecież był abstynentem. Nie dość, że materiał śmierdział alkoholem, to jeszcze biedny dostał drinkiem po oczach i zmasakrowała go całą sobą! I była świecie przekonana, że za początek serii niefortunnych zdarzeń odpowiadał @Terrey Thìdley, którego twarz mignęła jej przed oczyma, gdy nią zakręcił. Pomijając okoliczności, dobrze było go widzieć! Dawno nie mieli okazji pogadać czy się napić. Ogólnie, Thidleyowie ucichli. Westchnęła głośniej, zaciskając palące oczy, gdy z ust Orzełka wymsknęło się przekleństwo. No to sobie u niego przekreśliła, nie ma co. Pośpiesznie zaczęła machać rękoma, chcąc wyswobodzić ich z objęć materiału, chociaż robienie tego na oślep nie było najszybszym i najlepszym rozwiązaniem. W końcu jednak, po krótkiej walce z brudnym potworem, uwolnili się z jego uścisku i do nozdrzy wleciało im przyjemniejsze już powietrze. Wciąż śmierdziało papierosami, jedzeniem i alkoholem, jednak mieszanka ta była bardziej znośna niż tłuszcz i alkohol z obrusu. Złapała powietrze, przecierając wierzchem dłoni oczy, chociaż niewiele ulgi jej to przyniosła. Blada, drobna buzia pokryta była rumieńcem, który barwą przypominał jej ogniste włosy. — Oh... —wymsknęło się jej, gdy usłyszała jego ton głosu i nieśmiało uniosła jedną z powiek, czekając aż twarz chłopaka tkwiąca przed jej spojrzeniem, przestanie być taka rozmazana. Chociaż trzeba przyznać, że towarzyszące im lampki dawały naprawdę ciekawy efekt. —To nie tak, że planowałam zamach na Twoje życie czy coś, Ezra! To przez Thidleya. Kontynuowała, chcąc się wytłumaczyć i sprawić, że oblicze krukona nieco złagodnieje. Clarke był chłopakiem należącym do grona osób, które lubiła i nigdy celowo nie chciałaby go skrzywdzić. Gdy wstali, poprawiła ubranie i odgarnęła włosy na plecy, chowając również za nimi dłonie, splątując je ze sobą. Przekręciła głowę w bok, patrząc na wyższego kolegę tymi swoimi dużymi, orzechowymi oczyma. — Przepraszam. Wynagrodzę Ci to jakoś.. Nie wiem, chcesz iść na obiad? Kupić Ci sok z ananasa? —mruknęła, siląc się na delikatny uśmiech. Była świecie przekonana, że białka jej oczu są cholernie przekrwione, a na bluzce tkwią plamy po drinku. Widząc, jak się rozejrzał, zrobiła to samo, zastanawiając się, kogo lub czego szukał. Może Blaith?— Dziwna ta fiesta, masz rację. Też jej chyba trochę nienawidzę. Mogę, ale ja stawiam napoje. Jestem Ci to wina. Jesteś pewien, że masz oczy na swoim miejscu? Są całkiem ładne, szkoda, gdyby Ci wypłynęły czy coś. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, marszcząc nieco brwi i stając koło niego, aby złapać palcami za kraniec jego koszulki. Nie chciała zgubić go w tym dzikim, tańczącym, obściskującym się i cholera wie co jeszcze, tłumie. Gdy ruszyli, rozglądała się z zaciekawieniem na boki, co rusz unosząc brwi w geście zaskoczenia. Jej twarz za to przedstawiała całą paletę emocji. — Nie sądziłam, że tyle osób tu przyjdzie... —rzuciła w jego stronę, drepcząc grzecznie za starszym kolegą. Wtem, jakaś Pani przysłoniła jej drogę i zaczęła mówić coś do niej po hiszpańsku, na co Nessa, rozumiejąc co trzecie słowo, pokręciła przecząco głową. Ona była jednak nachalna albo pijana, bo zamiast grzecznie odejść i się bawić, założyła jej na twarz maskę. Był to atak z zaskoczenia, a ruda już się miała zbulwersować, kiedy to ogarnęły ją całkiem inne emocje. Potrzebowała kogoś, drugiej osoby. Tylko po co? Nie wiedziała, ale musiała, po prostu musiała się przytulić! Niewiele myśląc, przyśpieszyła kroku i wyprzedziła Ezrę, obracając się woku własnej osi i podnosząc na niego wzrok. Bezceremonialnie objęła go, wtulając swoje drobne ciało w chłopaka, a dłonie zaciskając na materiale jego ubrania. — Nie gniewasz się, prawda? Nie chciałam zrobić Ci krzywdy! Chcesz, to mogę dać Ci całusa na pocieszenie. —westchnęła dość energicznie, zadzierając głowę, aby na niego spojrzeć. Biło od niego przyjemne ciepło, a zamiast alkoholu, czuła perfumy. Czerwona maska w żółte kwiaty zabawnie wyglądała na tle jej rudych, naturalnie wijących się włosów.— Możemy iść dalej za rękę? Nie chciałabym Cię zgubić, muszę Ci wszystko wynagrodzić. I czemu miała taki dobry humor, chociaż wieczór ten był taką katastrofą?
Kostki: MÁSCARAS: 2 - rozegrane MARIACHI: 4 > 1 - DANZA: 1 >4 - rozegrane TEQUILA 1 - w trakcie
Słysząc jego głos tuż przy swoim uchu, mimowolnie zacisnął dłonie mocniej, tworząc ciemniejsze fałdy zagniotek na jego koszuli. Szczęściem, ich jednostronna wymiana zdań nie miała ciągu dalszego i Jack mógł się odrobinę rozluźnić tuż po tym jak ślizgon odstawił go na bok, kosztem nowej partnerki. Westchnął. Jak dobrze, że Nox już sobie poszedł. Ta piosenka przeciągała się w nieskończoność... Chyba lepiej będzie puścić ową w niepamięć? Szczególnie gdy po niedługiej chwili stania w miejscu nogi Jacka zaczęły się niespodziewanie odrywać od ziemi. Byłby nawet tego nie zauważył, gdyby nie fakt iż nagle jedna z dziewcząt złapała go za nadgarstki ściągając ponownie w dół. - Dzięki... - Zdążył wydusić z siebie tylko to jedno słowo, zanim ktoś nie zmiótł mu jego chwilowej partnerki - czy też wybawczyni - sprzed oczu. To co się właściwie stało? Chyba dla Momenta wrażeń związanych z tańcem w tłumie było już za wiele. Korzystając więc z okazji, że nikt go nie obejmuje, nie przytula, ani nie ściska, spróbował przedostać się do nieco spokojniejszej części festiwalu, a przynajmniej taką miał nadzieję. Najwyraźniej kobiety kościotrupy nie cieszyły się zbyt wielką sławą. Ale przynajmniej roznosiły darmowe trunki! Upewniwszy się, że nie trzeba za napoje płacić, podszedł bliżej jednej z czarnych panien o wyjątkowo kościstym wyglądzie, po czym uczynił jej tacę nieco lżejszą przywłaszczając sobie jeden z napojów. Tequila nie była zbyt smaczna. Wręcz rozczarował się, że nie jest to sok jabłkowy. Była ostra i paliła w gardło wywołując weń krótki atak kaszlu. Chyba nie potrafił poprawnie pić takich rzeczy. Robił to zbyt szybko i nigdy nie wiedział gdzie jest limit. Skrzywił się, mierząc się z kolejną szklanką, gdy czarna kobieta nagle się odezwała. - Uważaj, możesz się mocno zranić! - Już się dzisiaj poobijałem. Dziękuję za ostrzeżenie. - Rzucił nieco poirytowanym tonem, po czym oddalił się wraz z nową porcją ciężkiego do przełknięcia alkoholu, by znaleźć się jak najdalej niepokojącego towarzystwa kobiety kościotrupa. Niech go już tak nie straszy. Nic mu się przecież gorszego od tańca z Mefistofelesem nie stanie. Tak się przynajmniej brunetowi zdawało. Muzyka komponowana przez grających nieopodal Mariachi niespodziewanie się zmieniła, przewiercając się z niemałym trudem poprzez warstwy choleryzmu oraz przedwczesnej zgryzoty by ugodzić Momenta prosto w serce. Możliwe, że miała w tym swój współudział mocna Tequilla. Niemniej, chłopak zauroczony melodią miłosną wypatrzył spośród tłumu jedną taką osobę, która spoglądała wprost na niego. Pomimo maski, wydała mu się niesamowicie bliska. Znał ją? Musiał znać, w końcu nie spoglądałaby się z taką natarczywością w jego stronę. Pchnięty do działania dwoma już magicznymi klątwami oraz mocnym procentem, zbliżył się i pochylił w jej stronę, ostatecznie składając pocałunek na zimnym szkle. Opór był niewielki, a i postawa tejże osoby zdawała się myśleć w ten sam sposób. Przyłożył dłonie do tamtych dłoni, przywierając doń mocniej i nim się zorientował ,trzask pękającego szkła na krótki moment zagłuszył wszystko wokół wraz z uczuciem uniesienia. Dość szybko zastępując je jakże bolesnym upadkiem, wprost na spękaną taflę szkła. Czyżby to miała na myśli koścista kobieta? Faktycznie się zranił... do tego stopnia, że ciężko mu było się poruszyć, aby mocniej nie wbić w siebie któregoś z odłamków. Jęknął otwierając oczy i unosząc w górę poplamione krwią oraz Tequilą dłonie. - ...!
Máscaras -2 (zaliczone - ale i tak dalej muszę wszystko macać) Danza -1,5 (zaliczone) Mariachi - 3,5 (uzgodnione-zaliczone) Tequila - 2 (boli mocno)
On wciąż znajduje się obok. A stabilność jego istnienia i trwania odciąga uwagę od westchnień, obleka wszystko powszedniością, okłamując oczy wciąż wypatrujące znajomych rzęs, i ust także, do których czasami tęskno, ale nigdy nie na tyle, by można było poczuć, że tęskni się naprawdę. – Ciekawe jak bardzo ukrytą. – Rozgląda się wśród rozlanego wokół tłumu, przeskakuje żądnym zaspokojenia swej ciekawości wzrokiem z jednej znajomej osoby na drugą, próbując wyłapać jakieś zmiany u tych, którym twarze zdobią maski w takich samych odcieniach. Wszyscy wyglądają zgoła normalnie, zupełnie tak jak malują się w jej strzępkach wspomnień. Teraz jest już całkiem pewna, że maska wcale nie jest zepsuta, po prostu trafiła jej się taka, która nie wyczarowuje niczego specjalnego. Jak te uszy na przykład, które tak przyjemnie jest dotykać, a nie wypada tego robić wcale. Czy jednak wypada, bo to przecież nic złego? Nic złego... A mimo to ucieka dłonią, zupełnie nie chcąc jej stamtąd zabrać. Pragnąc, by tkwiła tam nieprzerwanie i muskała jego palce swoimi, udając przy tym, że to czysty w swej naturalności przypadek. N i e p r z y p a d k o w y. Odsuwa się, o krok, może pół. Zaczepna ręka opada wzdłuż tułowia, a palce zaczynają rozprostowywać się w przesadnym geście – jakby strząsały krople resztek jego dotyku, w którym znów chciałyby skąpać swoją dłoń. Zuchwałe myśli krążą już dłuższą chwilę w niewłaściwą stronę i nie chcą się w ogóle zatrzymać ani zrobić nic, by cokolwiek mogło stać się oczywistsze – może wówczas poddałaby to wszystko głębszej analizie i doszłaby nawet do trafnych wniosków? Niestety fakt – oszukujący jakiekolwiek zdrowe domysły – że obecność Daviesa już nie pierwszy raz wpędza ją w dziwne zakłopotanie, uniemożliwia dojścia prawdy. Przymglona sytuacją głowa nie potrafi rozpoznać, że źródłem pożądania tej intensywnej bliskości jest figlarna maska, a nie po prostu jej podświadomość, umoczona w otępieniu spowodowanym jego bliskością. I jeszcze ten brak odpowiedzi na pytanie; dlaczego tak bardzo chciałaby go całować; wcale niczego tu nie ułatwia. Teraz ona ujmuje jego dłoń. – Jasne, ale lepiej mnie trzymaj – odpowiada, tak o, całkowicie zwyczajnie. Taniec wydaje się dobrą opcją, szczególnie teraz, gdy każdy milimetr dzielący ją od Jerry’ego tak bardzo doskwiera, a splecione dłonie już nie wystarczają. – Może... – nie jest pewna czy to dobry pomysł, ale słowa same wyskakują z jej ust, dokładnie w tym samym momencie, w którym zombie girl wciska im alkohol w dłonie. – Zamienimy się później maskami, choć na chwilę – proponuje niepewnie. – Ciekawa jestem, co pojawi się przy moim ciele. No wiesz... Czy będą to uszy, ogon, a może coś jeszcze innego... – Nigdy nie była dobra z transmutacji ani nie wykazywała zdolności do magicznych przemian, nie to, co Davies, metamorfomag.
Zanurzony do resztek w mglistych tumanach absurdów - błądził zmagał się teraz z hordą rosnącej w nim irytacji. Ośmieszenie było jak gdyby - motywem przewodnim - obecnego spotkania, rytuału jak gdyby wszelkich, możliwych błędów; gorzkie uczucie nienawiści wobec ironii zdarzeń, rozlewało się na powierzchni języka mężczyzny. To wszystko - było najzwyczajniej uwłaczające; całun ośmieszenia rzucony prosto na jego bezwładne ciało. Jako nauczyciel, jako opiekun, jako mężczyzna o przekroczonych barierach uznawanego wieku - nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek symptomy błędów - jego sylwetka powinna stać niezachwiana, autorytet nie miał żadnego prawa zardzewieć. Teraz jednak - składał się z ciągłych niefortunności, począwszy od zaplątania z osobą Thìdley, idąc przez godny pozazdroszczenia pożałowania występ. Całe szczęście, jego twarz przykrywała maska; zieleń tatuażu - jak giętkie pnącza - wiła się na podłożu skóry. Teraz - jeszcze - cholerna różdżka, zdołała zniknąć wśród uczestników. Przeczesywał tłum wzrokiem, usiłował jak gdyby przeniknąć poprzez przeszkodę panującego chaosu - całe szczęście, wkrótce odnalazł różdżkę; szczęście w nieszczęściu, jakiś kolejny dziwak na nią nadepnął. Umysł Bergmanna wciąż przestawiony był na hiszpański - nie chciał skażenia swym niewłaściwym głosem (co, jeśli mówił wyłącznie dobrane losowo słowa? On nawet nie znał choć podstaw!) - w związku z tym, najpierw próbował najzwyczajniej zaczepić długowłosego mężczyznę. Kontakt fizyczny nie był najlepszym wyjściem (zapewne wyszedł na cholernego niemowę; wiele się nie pomylił) - niemniej jednak koniecznym. Odsuń się.
Festyn okazał się być chyba największym wydarzeniem towarzyskim tego roku - mimo kameralności miasta, dawno nie widziałam tak wielu ludzi w jednym miejscu, nie mówiąc już o całej feerii barw. No i kościotrupów - było tu mnóstwo kościotrupów. Kobiety przebrane za szkielety "roznosiły" tace z darmową tequilą, rozgłaszając wróżby na prawo i lewo. Padłam ich ofiarą wielokrotnie! Za pierwszym razem kobieta poleciła mi bawić się znakomicie, bowiem moja aura podobno sprzyjała miłemu spędzeniu czasu. Te słowa jeszcze dawały mi odrobinę nadziei, że impreza nie skończy się zupełnym fiaskiem, lecz potem coś musiało się w mojej aurze wydarzyć, ponieważ kolejna pani-kościotrup radziła mi uważać, bym nie zrobiła sobie wielkiej krzywdy! Spojrzałam na nią z uniesioną brwią i odeszłam, a kiedy po raz kolejny w moim pobliżu znalazła się lewitująca taca. Kolejne dwa drinki były okraszone równie egzaltowanymi ostrzeżeniami przed zbliżającym się zranieniem. Nie chciałam wchodzić w polemikę, czy chodziło im o krzywdę fizyczną, czy psychiczną, bo ta druga miała bardzo duże prawdopodobieństwo zaistnienia; po prostu odeszłam. A kolejna pani kościotrup powiedziała, że wkrótce się z kimś pokłócę. Dzięki Merlinowi za te resztki cierpliwości. Czy nie mogły po prostu... Milczeć przy rozdawaniu tequili? Po sześciu kieliszkach świat wydawał się nieco bardziej znośny, a kolory nie tak krzykliwe. Tłum zlewał się nieco w płynną, wielobarwną masę, a muzyka dudniła wkoło, zmuszając nogi do tańca. Nim się spostrzegłam, zjawiła się przy mnie czarnowłosa kobieta oferująca różnorodne maski. Niewiele myśląc złapałam tę fioletową i naciągnęłam ją na twarz. Zaczęło się dziać coś dziwnego - po moich plecach przesuwało się coś, wywołując uczucie łaskotania. Sięgnęłam ręką w tył, by wyczuć nagle... Długie do pasa włosy wychodzące z mojej głowy. Kurwa.
tequila: 6, 2, 2, 2, 5 mascaras: 4
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Nieraz czuł, jak po prostu znika. Nie było to jednak spowodowane maską, którą nosił i która spowodowała, że stał się Wiedźminem. Nawet podczas zabawy miał dziwne przeczucie, że wśród tych hucznie świętujących twarzy znajduje się jego cień - cień przeszłości, krążący oraz próbujący dostać się do myśli. Od kiedy przestał tańczyć i ujeżdżać biedną Płotkę, jego umysł ponownie pogrążył się w dziwnej melancholii, nawet jeżeli to miejsce było wspaniałe na wiele sposobów - zwyczajnie nie mógł zapomnieć. No tak, demony przeszłości postanowiły go nawiedzić w najmniej odpowiednim momencie - kiedy w tłumie został jeszcze raz sam. Westchnął głębiej, jakoby zastanawiając się, czy to jest odpowiedni moment do upicia, jednak ostatecznie rozmyślenia o tym, czy się teraz najebać czy później, przerwała różdżka, która najwidoczniej dostała nóżek i postanowiła uciec swojemu właścicielowi. Zbyt długo czekać na zaczepkę nie musiał, albowiem poczuł delikatne szturchnięcie (?) czy cokolwiek innego. Spojrzał w stronę mężczyzny odzianego w maskę oraz dziwny tatuaż, który zdawał się być żywy. Iście go to zaciekawiło, aczkolwiek pierwsze przydałoby się delikwentowi oddać przedmiot - z łatwością rozpoznał, że raczej nikt by go tak nie zaczepił, gdyby nie różdżka, która znajdowała się delikatnie przyciśnięta pod jego butem. Nie wiedział, że jest to @Daniel Bergmann, dlatego, choć uraz z każdym dniem odchodził powoli w zapomnienie, nawet jeżeli serce mówiło coś innego, nawet jeżeli wiedziałby o tym, podałby bez problemu drewniany patyczek - co w sumie zrobił. - Ach tak, przepraszam. - powiedział, biorąc różdżkę do dłoni i prosto, bez żadnych problemów, przekazując ją w stronę zamaskowanego uczestnika zabawy. Białe, długie włosy wydawały się być nierealne, wręcz niespotykane, tak samo jak poruszające się łodygi, które z łatwością zauważył na skórze imprezowicza. Czyli maski były różne i każdy dostawał tą z różnym efektem. - Proszę. - nie miał zamiaru tego przeciągać - wiedział doskonale, że jego samo towarzystwo jest nudne, nic do zarzucenia nie miał zaś wyjątkowo małomównemu, dlatego ostrożnie odwrócił się na pięcie, odchodząc parę kroków, zastanawiając się, co zrobić dalej.
Impreza trwała w najlepsze i Cherry musiała przyznać, że świetnie się bawiła. Było tak niesamowicie radośnie i energicznie, że aż ciężko było w to uwierzyć. Jej partner do tańca na chwilę zniknął, tylko po to by jego miejsce zajęła przyjaźnie wyglądająca dziewczyna, chyba Krukonka - w każdym razie, nieznajoma została obdarowana szerokim uśmiechem. Potem Wiśnia na chwilę przestała się obracać, porwał ją tłum, aż zupełnie nagle wylądowała tuż przed @Heaven O. O. Dear. Ślizgonka wyglądała ślicznie, czerwień była jej kolorem, ale Eastwoodówna zziajała się po tych wszystkich skokach i nawet nie zdołała tego z siebie wydusić. Sapała jedynie, z lekkim uśmiechem i podziwem w połyskujących oczach. Pokiwała entuzjastycznie głową, zachwycona tymi kocimi uszkami. - Pewnie! - Wyrzuciła z siebie w końcu, wizją spaceru zupełnie zauroczona. Szkoda tylko, że Heaven zaraz została odciągnięta przez tłum, zaś w ręce Cherry wpadła jakaś brązowa maska. Czy Heaven nie miała podobnej? Tak czy inaczej, Wiśnia postanowiła swoją przetestować i wcale nie musiała długo czekać na zabawny efekt. Zupełnie nagle wyrosły jej rogi godne antylopy, a dziewczyna aż pisnęła z zaskoczeniem, ostrożnie tykając je palcem. Nie zniknęły nawet wtedy, kiedy zdjęła maskę. Ktoś zakręcił nią w tańcu, ktoś przepchnął ją kawałek dalej... Nie miała pojęcia jak nagle wylądowała z powrotem niedaleko Heaven - trzeba przyznać, że teraz wcale tego nie chciała. Wybałuszyła oczy, wpatrując się w Dearównę, całującą jakąś inną dziewczynę. Wydawało jej się to tak dziwne i tak niezręczne, że aż nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. No i... szkoda jej było, bo jakoś się nie spodziewała, zresztą... może to tylko jakaś magia, albo coś? Na pocieszenie pochwyciła kieliszek tequili z lewitującej obok taśmy, niezbyt orientując się, że hasło "Uważaj, możesz się mocno zranić!" skierowane było do niej. Kto rozdaje alkohol wraz z przerażającymi przepowiedniami?