Plac znajdujący się w centrum starszej części miasta, będący sercem fiesty i spotkań towarzyskich. Zrobiony został w typowym dla meksyku stylu. Otoczony wieloma kafejkami i małymi barami z przekąskami, posiadający na środku stoliki oraz starą, uroczą fontannę. Ponoć wrzuca się do niej grosik, aby kiedyś tu wrócić! Pełno tu sklepików z lokalnymi wyborami, girland i kolorowych światełek, które po zmroku rozświetlają starą konstrukcję. Z głośników zawsze rozbrzmiewa tu muzyka, a przy jednym z wyjść czeka uśmiechnięty pucybut, gotowy do pracy. Często mieszkańcy organizują w tym miejscu konkursy talentów i gromadzą się, aby wspólnie oglądać występy.
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Krztuszę się jakimiś okropnymi mydlinami. Co się właściwie wydarzyło? Czyżbym zasnął w trakcie gwarnego festynu? Może ta kobieta nie żartowała z tym upijaniem się? I ta tequila była jakaś zaczarowana... Chociaż nie, teraz kiedy ktoś na mnie wylał kubeł wody zaklęciem, stwierdzam, że wcale nie byłem pijany. - Już nie śpię! - krzyczę do dziewczyny w masce (?), która próbowała mnie ocucić. - Dobra, przynajmniej zmyłaś ze mnie te paskudne mydliny - mówię kiedy pomagacie mi się ogarnąć i pluję sobie pod nogi wszystkim co na mnie wyczarowaliście. - Dzięki, sorry, uważajcie na tych muzykantów. Nie wiem o co chodzi, nagle zasnąłem - mówię z niezadowoloną miną patrząc się na tych przeklętych Mariaczich, czy jak im tam. A na pewno wyglądam bardzo groźnie z moimi wielkimi wąsami, oj tak! Może pójdę im powiedzieć co o nich myślę. Albo może nie teraz, a trochę później. Mam nadzieję, że już nie myślicie o mnie jak o jakimś okropnym pijaku z Meksyku, a ja zaklęciem szybko wysuszam swoją czarną koszulkę. Jedyną czerwoną rzeczą, która mam to jakaś chustka na ręku od jednej z moich współlokatorek. Niestety nie posiadam żadnych kolorowych rzeczy w swojej walizce. Chcę jeszcze raz przeprosić i pójść dalej, ale oto jestem zaciągany na parkiet. Myślę, że dopiero kiedy wymieniamy kilka energicznych kroków i jesteśmy bliżej niż wcześniej, orientuję się z kim mam do czynienia. Dlatego nie mówię już do Ciebie więcej, tylko odrobinę agresywniej wykonuję proste kroki. Co niestety jest najwyraźniej idealne w rytm, bo oto teraz mną się ekscytuje jakiś stary ziomek i mówi, że mam dalej tańczyć. Spokojnie co się dzieje! Dobrze, że zdążam porwać tequilę z tacy i wypić na raz. No dobrze, potańczę i tak nie mam nic lepszego do roboty, bo nie widzę tej Carson, chyba mnie w końcu wystawiła! W każdym razie ktoś mi wciska @Tilda Thìdley w ramiona, czym jestem przerażony, bo przecież nie chciałem zabierać partnerki mojemu ulubionemu nauczycielowi! Na dodatek, biedna już przeżyła tu nawet obrzyganie przez moją wcześniejszą tancerkę. Wypuszczam ją z rąk tak szybko jak pozwala mi na to stary ziomek i chociaż chcę w sumie już sobie iść, okazuje się, że to nie jest koniec sekwencji. Łapię przemykającą obok mnie postać, której najwyraźniej nigdy nie uda wyrwać się z tańczących ludzi. Tylko, że @Blaithin ''Fire'' A. Dear wygląda... blado. Ha! Czyli jednak wcześniej się nie myliłem! Byłbym odrobinę przestraszony, ale już wcześniej widziałem kilka osób, które wyglądają jak duchy, więc zakładam, że jednak nie umarłaś... - Fire? Co się stało? - pytam o Twój wygląd kiedy popędzają mnie do obrotów. Jednak zamiast robić kilka pod rząd najpierw robię jeden, a potem kilka kroków, żeby mieć czas na krótką wymianę zdań. - Ach, to pewnie te maski! - domyślny ja, w końcu również przez to się zmieniłem. Kolejny obrót. Wiem, że nie lubisz specjalnie nachalnego dotykania i bardzo bym nie chciał, żebyś była na mnie zła, ale obawiam się, że na to już za późno. - Przepraszam, nie wiedziałem że to ty, gdybym wiedział, nie zaczepiałbym Cię, ten stary dziad jest podekscytowany moim talentem - raz dwa, kolejny obrót. - Nie dlatego, że nie mam ochoty z Tobą tańczyć, tylko wiem, że nie lubisz takiego łapania Ciebie bez pytania - Czy mój monolog w ogóle kiedykolwiek się skończy? Wydaje mi się, że robię teraz z siebie głupka, tłumacząc się z bezsensownej rzeczy, którą właśnie robimy. Jeszcze jeden obrót. Obok nas jest taca z tequilą, chyba normalną, nie jakąś z przepowiedniami. Wyciągam różdżkę, obracam Cię, a kieliszki lewitują tak, że są naprzeciwko nas. Multitask! Łapię i piję jeden z nich, zachęcając Cię do tego samego. Jeszcze trzy ostatnie obroty. - Ładnie wyglądasz jako duch - dodaję, nachylając się lekko, żeby powiedzieć Ci to na ucho, zanim zdążę się ugryźć w język. Jednak mój ton jest zwyczajnie serdeczny i uprzejmy, nie podejrzanie tęskny, czy rzewny. Wypuszczam Cię w końcu z ramion. Co jeszcze chce ode mnie ten stary dziad?
Co i rusz zmieniała kierunek, w którym podążała, popychana przez tańczących ludzi. Bynajmniej nie przeszkadzały jej przypadkowe dotknięcia, zdarzające się dość często z racji braku wolnego miejsca na placu, a wręcz przeciwnie- czuła potrzebę nawiązywania fizycznego kontaktu! Było to dla niej coś zdumiewającego, bo sama nie wychodziła z inicjatywą takowych działań. Teraz pragnęła więcej tych okazjonalnych muśnięć. Czyżby kobiety-kościotrupy dosypały coś do tequili i właśnie teraz zaczynało to działać? Wydało jej się to bardzo prawdopodobną opcją. Wytężyła słuch, kiedy usłyszała muzykę dobiegającą z wcale nie tak daleka. Nie miała jak zobaczyć skąd dochodziła, mogła jedynie kierować się słuchem i tak też zrobiła, podążając w kierunku, który wyznaczała melodia. W końcu jej oczom ukazała się grupka facetów w sombrero grająca muzykę. Thalia zatrzymała się i jak oczarowana wsłuchała w nią. Czuła tę magię, czuła ją bardzo wyraźnie i nie mogła się jej oprzeć. Po prostu stała w miejscu i chłonęła słowa pieśni, a im dłużej jej słuchała, tym bardziej robiła się smutna, aż nagle po jej policzku spłynęła łza. Potem kolejna i jeszcze następna. Odniosła nieodparte wrażenie, że Mariachi śpiewają o nieszczęśliwej miłości i było to dla niej tak przygnębiające, że niewiele brakowało, żeby zaczęła płakać jak bóbr. Uratował ją od tego @Riley Fairwyn, do którego przylgnęła momentalnie, gdy tylko poczuła, jak uginają się pod nią kolana. To było tak smutne, tak prawdziwe! Szlochała w ramię Krukona, nie zwracając uwagi na to, co działo się dokoła nich.
Mariachi: 2, Krukon Danza: 6, parzysta, Puchon (rozegram w kolejnych postach, przepisuję, żeby nie zgubić ;p)
W głowie nie było mi wystawianie miłej puchonki, która serwowała mi wspaniałe herbaty, a każdy ze złotych piegów zdobiących jej nos, mógłbym próbować zliczyć w deszczowy dzień. Trudno jednak było zrezygnować ze starych nawyków, a punktualność wpisać sobie w nowy obowiązek. Przechadzanie się w tłumie osób, gdzie na dodatek odrobinę zlewałem się z tłem, stanowiło nie lada wyzwanie, gdy za każdym razem nieostrożnie ktoś na mnie wpadał, by za chwilę długo przepraszać. Kilka stoisk dalej wypatrzyłem okazję do spróbowania tequili, a ponieważ ostatnio bardzo polubiłem lokalne trunki, postanowiłem spróbować, by urozmaicić sobie poszukiwania mej towarzyszki. Wzbudzające niepokój przystopuj z kolejnym kieliszkiem, dziś będziesz pijany zabrzmiało z ust kościotrupowej kobiety, nie zniechęcając mnie jednak do wypicia jednym łykiem palącego napoju - a niech będzie. Rzuciłem jeszcze parę słów w stronę kobiety, ignorując, iż na mych dwóch czerwonych zegarkach dawno wybiła godzina, w której miałem odebrać Agnes. Gdzieś w międzyczasie ktoś wsadził mi na głowę meksykański kapelusz, co przyjąłem ze sporym zadowoleniem, bardzo się przywiązując do mojego nowego nabytku. Tak w lawinie tłumu, który dosłownie sam mnie niósł, wreszcie wypadłem wprost nieopodal mej zguby. - Sorki za spóźnienie - podniosłem ręce do góry w poddańczym geście, widząc, że powinienem był ją odebrać, gdzieś wcześniej, bo umawianie się w tłumie w moim przypadku, zawsze było fatalnym pomysłem. Ale jeszcze fatalniejszym byłoby, gdybym w akcie zemsty dostał od niej jakąś okropną herbatę. - Jeszcze nie opanowałem mistrzowsko przedzierania się przez tłum w półprzezroczystej wersji. Super wyglądasz - wyrzuciłem z siebie szybkimi słowami, a na przywitanie dając jej krótkiego buziaka w policzek, po tym jak wcześniej rzuciłem okiem na jej falującą, czerwoną spódnicę, tak świetnie pasującą do klimatu południa. - Powinnaś w tej spódnicy zatańczyć - powiedziałem łapiąc ją za rękę i delikatnie próbując wciągnąć w tłum ludzi, gdzie z oddali dobiegała muzyka mariachi. Oczywiście nie tylko jej spódnica była ładna. Lumiere była jedną z najładniejszych Puchonek, jakie udało mi się poznać, może więc trochę zbyt wesołkowato uśmiechałem się do niej, za każdym razem kiedy tylko miałem okazję zamieniać z nią słowa.
1
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Cholera… co tu się w ogóle działo? Muzyka i wrzące na parkiecie, roztańczone ciała sprawiały, że mój mózg pracował na zdecydowanie wolniejszych obrotach, niż zazwyczaj. Ludzie mnie popychali, inni wpadali mi w ramiona. Kiedy Fillin z wąsami odszedł w tany z moją partnerką w zabawie, poczułem się niemalże zazdrosny. Jak ona mogła tak mnie wystawić? I kiedy Jose wirowała w tańcu z Fire, ja - upojony magią maski, zupełnie zignorowawszy wszystkie znajome mi twarze - poświęciłem całą swą uwagę Thalii. W normalnych warunkach, widok płaczącej osoby zazwyczaj nie wywołuje we mnie aż tak silnego odruchu opiekuńczego. Dzisiaj nic nie było takie jak zawsze. Otuliłem przyjaciółkę ramionami, chociaż przecież ludzie wokół nas wciąż poruszali się zgodnie w rytm muzyki. Pozwalałem się potrącać i przyjmowałem na siebie ciosy, jakie leciały na Ślizgonkę. Odizolowałem ją od tych wszystkich ludzi i kiedy już wreszcie miałem ściągnąć maskę z twarzy, aby powiedzieć jej coś - cokolwiek - co mogłoby ją pocieszyć, bądź chociaż zapytać o powód jej smutku, wróciła Jose. Pociągnęła mnie za rękę, a moje ciało natychmiast rozpoznało jej dotyk. Delikatnie ześlizgnęło się z ciała Thalii, a roztańczone nogi ponownie złapały rytm narzucany przez partnerkę. Przeleciałem w powietrzu, czując że to raczej ja powinienem wyrzucić w górę moją różowowłosą tancerkę, ale nie próbowałem powtarzać jej ruchów. Tego wszystkiego było dla mnie już zbyt wiele. Odeszliśmy gdzieś na bok, przytulając plecy do ściany budynku. Nie mogłem powiedzieć, aby było tutaj więcej miejsca, ale chociaż dało się oddychać. Zsunąłem właśnie swoją maskę. Rzuciłem ją wprost pod nasze nogi. Nie musiałem długo czekać. Głośno chrupnęła, gdy ktoś nadepnął ją podczas tańca, ale już nie zwracałem na nią uwagi. Przesunąłem palcami po zielonych tatuażach na skórze mojej partnerki w tańcu. Ten gest wywołał na mojej twarzy dziwny uśmiech. Upoiła mnie magia festiwalu, a może to ten kieliszek tequili? Nie wiedziałem co się ze mną działo, ale tak bardzo pragnąłem głaskać jej skórę, że nie mogłem się powstrzymać. Pozbyłem się maski Jose. Odsunąłem długie różowe loki, otulając jej twarz koszyczkiem z mej dłoni. Nie poznałem jej, a może zwyczajnie nie chciałem się do tego przyznać? Przysunąwszy się do niej, przycisnąłem ją własnym ciałem do ściany. Jej oddech pachniał alkoholem. Tylko tyle zdążyłem zauważyć, zanim musnąłem jej wargi własnymi.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie wiedział, czy podoba mu się ten wzrok. Zawsze w półmroku oczy Jacka robią się niepokojąco czarne, a mimo to potrafią mieć w sobie porażająco wiele emocji. Złych? Dobrych? Ciężko mu rzec. Cierpi na brak empatii, problemy ze zrozumieniem nawet najprostszych uczuć. Dla niego są wszystkie niemalże takie same. Coś w duszy się kotłuje. Czasem są to różne cosie. Jedne silniejsze, inne słabsze. Ale cóż oznaczają? Zagadka bez rozwiązania. Wpatrywał się w rosnące w oczach Jacka niezadowolenie, póki ktoś nie pociągnął szatyna w swoją stronę. Objął Momenta mocniej, nie dając sobie wyrwać. Unosząc lekko i obracając w piruecie, chwilę tańcząc wciąż z ręką pod jego ubraniem. A gdy zwolnił, wsunął palce za krawędź spodni szatyna, pochylając się. Odchylając sobie lekko maskę w tył. - Nie zostawiaj mnie, Jack - wyszeptał, ciepłym powietrzem owiewając szyję Walijczyka. Poddawał się działaniu maski z prostej przyczyny - nie widział sensu protestować. Uczucia to uczucia. Posiadanie jakiegokolwiek jest dla niego nowym, jakże ciekawym doświadczeniem. Nawet, jeśli jego pochodzenie jest sztuczne, wytworzone przez podejrzaną maskę. Nic zatem dziwnego, iż radość z dotyku była czymś, czego nie chciał oddać, zaborczo zamierzając utrzymywać bliskość z Jackiem. Musnął ustami jego szyję, zanim poderwał chłopaka do kolejnego piruetu, wracając ręką na lędźwie Momenta. Musieli sprawiać wrażenie pary tańczącej, inaczej znów ktoś w ferworze zabawy pogoni jedną, stateczną parę, jaka burzyć im będzie obrazek.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Będąc duszą towarzystwa nie mógł ominąć takiej okazji. Co prawa wymóg założenia czegoś czerwonego zbytnio mu nie pasował, uważał ten kolor za zbyt wyzywający, ale mus to mus. Oddał cześć meksykańskim przodkom przy pomocy czerwonej koszulki, specjalnie kupionej na tą okazję. Swoją drogą była przyjemna w dotyku i cienka, dzięki czemu nie wyglądał jak spocony szczur. Swoją przygodę rozpoczął od stoiska z darmowymi napojami. Ochota skosztowania tequili w jej rodzinnych stronach okazała się silniejsza od wątpliwości i zmartwień na temat słabej głowy. Sam napój okazał się niezbyt smaczny, do tego jeszcze przebrana za kościotrupa czarownica wyskoczyła z tekstem "zgubiłeś 5 galeonów". Po szybkim sprawdzeniu sakiewki powyższe stwierdzenie okazało się prawdziwe. Wzdychając zniesmaczony skierował się do sceny na której wykonywano jakiś fikuśny taniec. Puchon pooglądał chwile tańczących próbując przyswoić sobie ruchy, wzruszył ramionami sam do siebie i wkroczył na scenę. W chwili wejścia przed jego oczami zmaterializowała się czerwona wstążka. Zaczął tańczyć wykonując podpatrzone kombinacje i szybko dodając inne. Szybko doszedł do wniosku, że ten dziki taniec bardzo się mu podoba. Pozwolił mu na chwilę zapomnieć o problemach, nieprzyjemnych myślach zaprzątających jego głowę. Przez tą krótką, cudowną chwilę myślał tylko o tym by nie upaść i nie skręcić sobie karku. Chwilę później został nieco sprowadzony na ziemię przez jednego z instruktorów. Początkowo nie zrozumiał o co chodzi, postawiono go na środku sceny i miał pokazać kroki. Chłopak zrobił niepewną minę i mało brakło a uciekłby z wrzaskiem i narobił sobie wstydu. Presja nieco go opuściła, kiedy ponownie włączono muzykę. Szybko wypatrzył @Fillin Ó Cealláchain. Nieświadom złośliwości losu swojego wyboru wyciągnął go nieco na siłę i wykonał serię krótkich kroków. Jego kolejną ofiarą została @Agnes Lumière. Biorąc w obroty koleżankę z roku miał nadzieję, że nie będzie mu tego wypominać jak już wrócą do Hogwartu, Obrócił ją rytmicznie osiem razy mając cichą nadzieję, że nie zostanie obrzygany ani dziewczyna nie zrobi sobie krzywdy kiedy już ją puści. Ostatnią gwiazdę przedstawienia @Marceline Holmes, miał jakimś cudem podnieść. Nie chodziło tu o ciężar dziewczyny, broń Merlinie! Młody Ans nie wiedział za co ma ją złapać. Chcąc to szybko załatwić chwycił ją w pasie i uniósł do góry czując się jak Rafiki unoszący Simbę. Parę długich sekund później odstawił Marceline na ziemię, oblał się rumieńcem i prędko zeskoczył ze sceny. Zaczął się przeciskać w stronę zespołu Mariarchi chcąc nieco ochłonąć.
Było ciepło, nawet gorąco przy takich tłumach. Jack zapewne nie pomyślał o tym, aby rzucić chłodzące zaklęcie na jakąkolwiek część swojej garderoby, zatem przebywanie tak blisko rudzielca było podwójnie przyjemne. Do tej pory nie zwrócił uwagi na to, dokąd wędrują dłonie puchona oraz w których miejscach jego miękkie usta pozostawiają swoje odciski. Nie był przyzwyczajony do tańca we dwoje. Zawsze sam i zawsze przeciw komuś nie miał stosownego porównania. Czy tak to powinno wyglądać? Skąd te chaotyczne kroki? Czy wszystkie gesty powinny zostać odwzajemnione? Nie chciał zostawać w tyle, jednak to rudzielec kierował tańcem, który dla bruneta był w większości jedynie chwilą oddechu między kolejnymi zbliżeniami.
Przy każdym następnym piruecie wstążki splatające ich ciała rozluźniały swój uścisk i opadały z ramion, jedna po drugiej. Niewiele ich już też zostało, a mimo to Neirin wciąż trzymał Jacka blisko siebie. Może nawet zbyt blisko. Ruda czupryna pochyliła się nagle, kolejny raz wytrącając całą dynamikę z tańca, aby niewinnie muskać odkrytą, nagą skórę. Przynajmniej tak mogło się zdawać, bowiem mimo złudnego łaskotania miękkich włosów, Moment poczuł również ciepły oddech. Vaughn coś powiedział? Ale co? Czego ma nie robić? Nie usłyszał zbyt dobrze. Słowa niknęły pochłonięte przez muzykę i zabawę, wywołując co najwyżej osobliwy dreszcz podniecenia. Co mogłoby się stać gdyby nagle zniknęli gdzieś razem? Pewnie nigdy się już nie dowiedzą. Błędem było wpuszczanie Jacka w kolejny obrót. Ostatni. Mimo mocnego uścisku, odrzut był nieco silniejszy, przez co chłopak niemal natychmiast został przejęty i zakleszczony w obcych objęciach, które wciągnęły go niczym morska toń w zupełnie inny rytm. Zupełnie stracił wyczucie przerzucany z rąk do rąk przez obcych tancerzy oraz tancerki, którzy nie dawali mu chwili wytchnienia. Tak jakby tańczył z całą masą, a nie pojedynczymi jednostkami. Ciężko było w takim układzie zorientować się w tym co się dzieje. Maska ponownie opadła mu na twarz, przysłaniając na chwilę widok i ani się spostrzegł, jak został wypchnięty na sam koniec imprezy, z impetem wpadając na coś twardego. Coś co bynajmniej jeszcze nie zdążyło włączyć się do zabawy. Ostatecznie przyprawiając sobie oraz @Mefistofeles E. A. Nox dodatkowych obrażeń.
Co się działo? Co tu się w ogóle działo? Zawirowania, tańce, przytulańce; tam się rozbierali, a tam tylko tańczyli. Wszystko było takie szybkie. takie chaotyczne, zwyczajnie nie dało się tego ogarnąć! No, na pewno nie wszystkiego na raz. Wtedy mózg musiałby się doprawdy wysilić... żeby nie wybuchnąć, oczywiście. Chyba tylko umysł genialny byłby w stanie rejestrować naprawdę wszystko, co działo się dookoła. Każdy, najmniejszy, najdrobniejszy ruch. Ale kto wie, czy i on nie doznałby przegrzania? Tego było za dużo! Taniec, muzyka, Mariachi, jakieś nawijające po hiszpańsku kobiety wciskające maski, alkohol, wróżące kościotrupy... Tego było doprawdy multum. Może faktycznie za dużo jak na umysł zwykłego śmiertelnika?... A kto by się miał tym przejmować? Salsa fiesta, amigo! Lej mi ta tequila, a nie kola! Josephine nie spodziewała się dotyku tak nagłego, tak... znajomego? Nie, nie ma opcji, żeby skądś znała tego zamaskowanego... Czy to jest Riley? Widziała go ledwo przez moment, czuła jego oddech, który też z resztą przesiąknięty był alkoholem. To ją zbiło z tropu, tak samo jak ten dotyk. Przecież on nie posunąłby się do czegoś takiego, poza tym... Przemyślenia przerwały jej usta na jej własnych. Usta, które przecież dobrze znała. To są te usta, które były pierwszymi całowanymi przez Jose! Teraz już miała pewność, że to Riley, ale... Dlaczego aż tak ją dotykał? Dlaczego posunął się aż do pocałunku? Myślała, że już zakończyli ten wątek, a jednak... Ale dlaczego? Czy to alkohol, magia, a może to nie on, a ktoś do złudzenia przypominający Fairwyna? To wszystko było zbyt skomplikowane. Kiedy jednak Josephine odwzajemniła pocałunek, już była pewna, że to on. Ta miękkość, delikatność... Nawet najlepszy metamorfomag by tego nie podrobił. Było zupełnie tak samo, jak kilka lat temu, kiedy pierwszy raz byli sobie tak bliscy. Przytuliła go jeszcze, zupełnie tak, jak dawniej, ale kiedy odsunęli się od siebie... - Smakujesz jak rzygi z alkoholem... - wymamrotała, mając jednak pewność, że chłopak to usłyszał. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że było to z jej strony nie tylko niemiłe, ale też nietaktowne, pozbawione wdzięku. Aż przypomniały się jej słowa kobiety-kościotrupa... - P-przepraszam - powiedziała jeszcze, uśmiechając się niewinnie. Nie była osobą, która przepraszała innych. To był rarytas, usłyszeć takie słowo, sformułowanie z jej ust. Jeszcze delikatnie pocałowała jego policzek, po czym odsunęła się od niego, łapiąc jakiś kieliszek i wypijając jego zawartość. Nawet nie zwróciła uwagi, co to było; pewnie i tak alkohol. Zaczęła się przez to już kołysać na nogach. Czyżby była pijana? Jeśli tak, to po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu. Zachichotała z radości. Dawno nie czuła się tak lekko, delikatnie... Czuła, jakby taniec nadal ją porywał, chociaż tak naprawdę całkiem nieźle się zataczała, do tego była bliska spotkania z ziemią. Gdyby nie pomoc Rileya, już dawno by leżała. Nawet cieszyła się jego dotykiem, chichocząc jak małe, rozbawione dziecko, gdy odchodził z nią z placu, prowadząc ją... och, czy to istotne? Ahoj przygodo!
- W końcu dałaś się namówić – rzuciłem do Marceline wchodząc na plac. Już kiedyś obiecała mi wspólną imprezę, ale to wszystko się jakoś przeciągało. Stawiałem to raczej na karb nieśmiałości Krukonki, a nie na jej niesłowność, ale cieszyłem się, że moment w końcu nastał. - Idź mi z tą dorosłością – rzuciłem ze śmiechem -Dorosły będę może za dwadzieścia lat. Mimo całej mojej antypatii do systemu szkolnego i faktu, że bardzo chciałem zostać aurorem czułem się odrobinę melancholijnie w związku z ukończeniem studiów – głównie dlatego, że oznaczało to rozstanie z moimi przyjaciółmi, którzy w znaczącej większości byli ode mnie młodsi. Jasne, mogliśmy się widać w Hogsmeade, ale to jednak nie było to samo. Szedłem przez życie z odwagą i nie mogłem się doczekać tego co mnie czekało, ale mimo to zostawał jakiś sentyment i żal za tym, że wraz z Ette nie spierdolimy już żadnej lekcji tego rudego starucha. Już po chwili dałem się porwać Marcelinie do tańca. Patrząc na instruktora zacząłem wykonywać wskazane kroki i szło mi świetnie – chociaż trudno ukryć, że nie był to mój pierwszy raz, bo brałem już udział w tego typu zabawach, gdy chodziłem do Tecquali. Najwyraźniej zarówno ja i Marcela radziliśmy sobie świetnie, bo instruktor poprosił na środek zarówno ją i jak mnie. Prezentowaliśmy kroki, a po chwili mężczyzna zachęcił nas, żeby porwać do tańca innych uczestników zabawy. Wykonałem kilka kroków wraz z @Neirin Vaughn, którego znałem ze wspólnego ćwiczenia zaklęcia, potem porwałem jakąś randomową dziewczynę (@Josephine Redlinx) obracając ją aż osiem razy. Przeszedłem jeszcze kilka osób i w końcu ponownie odnalazłem Marcelinę, co przyniosło mi naprawdę wielką radość. Wykonałem z nią skomplikowany obrót, a następnie uniosłem ją mocno do góry przywołując tym samym uwagę towarzystwa. Po chwili nie chcąc jej dłużej tremować ściągnąłem ją na ziemię wykonując kolejny obrót.
Prawdę powiedziawszy, Mefistofeles początkowo wcale nie planował udania się na ten koszmarnie zatłoczony plac. Niezbyt mu się podobało wciskanie do ludzi, tańczenie z jakimiś starymi Meksykankami i wlewanie w siebie litrów tequili. Gdyby nie fakt, że spodobała mu się ta czerwień, to zapewne zrezygnowałby z zabawy przypominającej jakże znane wszystkim Święto Zmarłych. Jego ulubiony kolor, oczywiście, wiązał się z pewnymi konkretnymi skojarzeniami, a jednak Mefisto wyjątkowo nie zalewał się krwią i chyba nawet miał nadzieję, że tak też pozostanie. Zamiast tego pobawił się trochę magicznie, zabarwiając wszystkie tatuaże tak, by z klasycznej czerni przemieniły się w krwiście czerwone, połyskujące i niemal bijące ciepłem. Element kolorystyczny, ze względu na ilość tatuaży Ślizgona, z pewnością został spełniony. Narzucił na siebie czarną, przezroczystą koszulę, ciemne spodnie i jako drobny dodatek wziął jeszcze kapelusz, pociągnięty czerwoną wstążką. Wyglądał z pewnością dość oryginalnie... Tyle kolorów, zapachów, dźwięków - plac cały aż wrzał z gorącej atmosfery panującej pomiędzy wirującymi, śmiejącymi się ludźmi. Nox nieco krytycznie rozglądał się po okolicy, chyba trochę licząc na to, że nie wpadnie na nikogo znajomego; wtedy też zaczepiła go jakaś wysoka, przebrana za kościotrupa czarownica o czarującym, morderczym uśmiechu. Całkiem nieźle trafiła, skoro uznała, że chłopakowi przyda się coś na rozgrzanie - sięgnął ochoczo po tequilę, by zaraz uzyskać nieproszoną wcale przepowiednię. Masz spokojną aurę, baw się dobrze! Kobieta zniknęła w tłumie, a po jej tajemniczo nijakiej i bezosobowej wróżbie pozostało jedynie nieprzyjemne palenie - chociaż nie, to raczej zasługa wypitego napoju. Mefistofeles odstawił kieliszek na lewitującą w powietrzu tacę, a następnie ruszył do przodu, z zaciekawieniem chłonąc mijane obrazy. Zanim się zorientował, już został porwany do tańca; gdzieś tam z boku kręcił się w latynoskie rytmy, zaskoczony tym jak łatwo można było je pochwycić. Być może to pewność siebie sprawiła, że jeden z instruktorów wyciągnął go na środek (chociaż zdaniem Ślizgona, wszystko tutaj było jedną wielką masą, w której nie dało się rozpoznać żadnej twarzy), a Nox już nie miał jak się wycofać. Fakt faktem, gdy tylko zdołał się odsunąć w poszukiwaniu partnerki (presja tłumu, cóż, nie pozostawiono mu zbyt wielkiego wyboru), poczuł jak ktoś się z nim zderza. Niższy od niego chłopak w czerwono-żółtej masce miał to szczęście, że wpakował się prosto pod Mefistofelesowe prawe ramię, jeszcze spięte bólem po przebytych obrażeniach. - Cholera - wyrwało się wilkołakowi, ale gdzieś w tym szale zabawy nie wpadł na to, by bardziej się przejąć, albo zainteresować tożsamością nieuważnego imprezowicza. Zamiast tego chwycił go za rękę i przyciągnął bliżej siebie, do tańca - do serii szybkich kroków, idealnie wpasowanych w muzykę. - Nie wiedziałem, że "odbijany" ma być aż tak bolesny - poskarżył się jeszcze, unosząc lekko kącik ust.
Tequila: 6 Taniec: 2, 6 (wybieram Puchona, @Jack Moment sam się przypałętał), potem uwzględnię 4 i 5.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Tam, gdzie była zabawa, musiał być i Ezra. Clarke prawie nie wierzył, że jak do tej pory nikt nie zorganizował hucznej zabawy, tak niezbędnej w okresie wakacyjnym; pamiętał że rok temu takowa okazja pojawiła się spontanicznie już pierwszego dnia, a potem w sąsiednim pokoju, w palarni... Wyglądało na to, że jego znajomi przez rok zdążyli się stać niepokojąco grzeczni. Całe szczęście, że w Meksyku nie było trudno o pretekst do zabawy i mieszkańcy sami zorganizowali fantastyczny, huczny festyn, którego Ezra nie mógł ominąć. Nie przestraszył się nawet świadomości, że miała być to zabawa zakrapiana dużą ilością tequili; jedynej atrakcji której nie można mu tu było zakosztować. Dużą radość sprawiły mu same przygotowania. Dress code na szczęście nie był problematyczny; Ezra pozwolił sobie na intensywnie czerwoną koszulę z kwiecistym wzorem zapiętą luźno, być może nawet o jeden guzik za nisko. Podwinięte rękawy ukazywały za to kilka kolorowych rzemyków zdobiących jego nadgarstek. Tym razem Clarke nie dobierał sobie towarzystwa na zabawę, ponieważ czasem o wiele lepiej było przyjść w roli wolnego strzelca i po prostu dać ponieść się rozrywce. Już na wstępie został zaczepiony przez kobietę ze zjawiskowo długimi, czarnymi włosami - Clarke nie rozumiał ani słowa z jej wypowiedzi, ale nie protestował, kiedy w ręce została mu wciśnięta brązowo-zielona maska. Nie grymasił nawet, że niekoniecznie kolorystycznie pasowało to do jego stroju. Nałożył ją na twarz i niemal natychmiast poczuł zmianę w swoim ciele; jego usta przekształciły się w prawdziwy niuchaczowy dziobek. Ezra parsknął krótkim śmiechem, badając dotykiem i po prostu akceptując swoją nową część ciała. Zresztą, co miał się przejmować, skoro do jego uszu dochodziły tak przyjemne dźwięki wygrywane przez Mariachi? Prawdziwych Mariachi! Nawet się nie zorientował, kiedy został skuszony muzyką, a z każdym krokiem magia instrumentów zdawała się działać jeszcze silniej. Przymknął oczy, chcąc rozkoszować się dźwiękami, ale wtedy... wtedy poczuł jak spod jego powiek zaczynają płynąć łzy. Nieszczęśliwa miłość, o której śpiewali Mariachi, robiła silne wrażenie na Krukonie - naturalnie zaczął wspominać wszelkie swoje minione związki, a myśli te wzmagały w nim jeszcze większy szloch. Clarke nie pomyślał o zaopatrzeniu się w chusteczkę, toteż dosyć nieporadnie próbował stłumić w sobie łkanie i zakryć czerwone - przynajmniej pasowały do koszuli - oczy. Nie było to jednak proste, skoro wstrząsał nim tak potężny płacz, że ledwie utrzymywał się na nogach. Nie wiedział nawet kiedy zahaczył ręką o @Matthew Alexander, mając nadzieję, że mężczyzna mu pomoże lub przynajmniej na krótką chwilę stanie się jego podporą.
/ze względu na sporą liczbę wywołań, przez co nie chcę reakcji łańcuchowej blokowania fabuły, ignoruję postać podczas tańca, którą wywołałem - bardzo przepraszam! :c
Matthew nigdy nie spodziewał się tego, że będzie mógł się tak świetnie bawić, pomimo wydarzeń, które poprzedziły Święto Zmarłych w Meksyku. Czytał o nim dość sporo i znacząco różni się od tego, co można spotkać w innych częściach świata - uznając to za dość przyjemne wydarzenie, dzięki któremu może zapomnieć o problemach związanych z introwertycznością oraz osobowością schizoidalną. Nadal czuł się nieswojo, nadal preferował samotność, jednak bawił się całkiem nieźle, jakby jakaś magiczna siła zmuszała go do stawiania coraz to odważniejszych kroków w stronę tego, czego od zawsze unikał - tłumu, wszędobylskiej zabawy oraz niebezpieczeństwa wynikającego z przebywania w tak ogromnej grupce osób. Nie wiedział jednak o tym, że ten wieczór stanie się wyjątkowy na tyle, iż będzie całkowicie inaczej wyglądał. No cóż, takie cuda w świecie magii się zdarzają! Tańczył zatem swobodnie w rytmie latynoskich nut, bez problemu oddając się w ramiona czegoś, co spowodowało, iż znacząco się rozluźnił, a złe myśli z łatwością opuściły jego głowę, nie nawiedzając jej przez dłuższy czas. Bez problemu porwał jedną dziewczynę do tańca, gdy potem został odciągnięty raz jeszcze, jakoby coś nie chciało, by pozostawał w jednym miejscu za długi czas. Być może jakaś nieludzka siła kazała mu manewrować od jednej osoby do drugiej? Nie był w stanie tego stwierdzić bezpośrednio, jednak na chwilę został oderwany od hucznych tańców, kiedy to poczuł, jak niebezpiecznie zbliżył się do jednej osoby, a dokładniej rzecz mówiąc, złapał ją w swoje ramiona, jakoby nie chcąc, by ta w jakikolwiek sposób stała się jedną z poszkodowanych podczas rozrywki zapewnianej przez meksykańskie święto. Może sam nie podnosił ręki do góry i nie dawał wyraźnie znaku, że tutaj istnieje, jednak z łatwością coś przyciągało do jego męskiej sylwetki różne osoby, czy tego chciał, czy też i nie. Z trudem mógł stwierdzić wiek należący do młodej damy, jednak jego myśli zaprzestały pędzenia, kiedy to wręcz siłą poczuł, jak ktoś każe im zrobić dziwne noski-eskimoski... Reakcja mężczyzny byłaby podobna, gdyby nie fakt, iż raczej tłumił w sobie wszystkie negatywne emocje, zatem tylko wykorzystał jedną z lepszych okazji, tak jak @"Blaithin "Fire" A. Dear", do wyrwania się z tej niekorzystnej dla niego sytuacji oraz czmychnął między ludzi, spotykając jeszcze raz na drodze wcześniejszą osobę, z którą tańczył, dość ładnie i zgrabnie wykonując mniej zaawansowane kroki w rytmie kultowej muzyki. - Zatańczymy raz jeszcze? - zapytał się, pozwalając na to, by niewielki, niewidoczny wręcz uśmiech udekorował jego lico, gdy to postanowił podnieść @Cherry A. R. Eastwood z gracją, pozwalając, by ta dostrzegła widowiskowe zbiorowisko ludzi oraz piękno zdarzenia, w jakim to się znaleźli. Nie trwało to zbyt długo, aczkolwiek na pewno zapadło w pamięć nie tylko samej Puchonce, jednak także Matthew'owi, który następnie ostrożnie, jakby posługując się z bardzo delikatną rzeczą, odstawił młodszą od siebie dziewczynę na stabilnym gruncie, ewentualnie pomagając załapać jej odpowiednią równowagę. Niemniej jednak, na tym jego piruety oraz inne tego typu się skończyły, gdy tłum postanowił go znowu porwać, poprzez zbliżenie się do tajemniczego źródła muzyki. No tak, Mariachi. I gdy zdołał cokolwiek zrobić, poczuł nie tylko nagły przypływ energii, a także ramię szlochającego Krukona, @Ezra T. Clarke, który to najwidoczniej znalazł w nim oparcie w postaci... no właśnie, w postaci czego? - Hej, czemu płaczesz? - zapytał się, jednak nagły przypływ energii spowodował, że zechciał wejść na cokolwiek bądź kogokolwiek, a jak na nieszczęście, trafiło właśnie na biednego, zapłakanego ucznia z domu Ravenclaw, na którego niemalże natychmiastowo się wspiął, siadając na barana. Może ingerował w prywatność, ale po prostu nie wiedział, co zrobić z tym nadmiarem energii wydobywającej się z muzyki granej przez Mariachi. Odważył się za to na jeszcze odważniejszy krok, mówiąc do chłopaka prosto oraz jaśnie. - Wioo, moja Płotko! Niech ta pieśń smutku i melancholii pełna nie zatruje myśli Twych! Smutek jest chwilowy, chwała jest wieczna! - i obudził się w nim poeta godny Jaskiera z Wiedźmina, kiedy to nakierował nieszczęśnika na odpowiednie miejsce, z nadzieją, iż ten wydostanie się z wpływu smutnej muzyki. Później poniesie tego czynu konsekwencje.
Dezorientacja rosła weń z każdą kolejną zmianą partnera. Z jednej strony było to frustrujące, wszak nie był w stanie nacieszyć się bliskością drugiej osoby wystarczająco długo przekładany wciąż z rąk do rąk. Z innej, nie wiedział skąd brało się to całe rozdrażnienie krótkimi tańcami. Czyżby zatęsknił za Neirinem? On był inny? Specjalny? Na pewno trzymał go przy sobie dłużej niż pozostali, ale nie sądził, aby nagle ten kontakt różnił się od wszystkich innych jakimi rudzielec dzielił się z nim na co dzień. To była odmiana. Nie spodziewał się, że uderzenie w ramie wyższego odeń chłopaka powita z taką radością. Przez tę jedną, krótką chwilę nikt nie starał się nim kierować, a kłopotliwe uczucia zostały zastąpione bólem nosa. Zapewne ucieszyłby się mocniej z tak szybkiej zmiany nastroju, jednak przekleństwo rzucone w jego stronę na moment podniosło mu poziom adrenaliny. Ostrożnie uniósł swój wzrok, zauważając gęsto malowane tatuaże oraz charakterystyczny zarys mięśni pod koszulą. Trafił na Mefistofelesa? Wilkołak prawdopodobnie był ostatnia osobą, z którą chciałby się skonfrontować tej nocy. Nie miał jednak możliwości dłuższego rozpatrywania owej sytuacji. Głos skargi wywołał dreszcz na jego kręgosłupie, zaś pociągnięty do tańca natychmiast opuścił swoje spojrzenie, nie chcąc nawiązywać zbyt długiego kontaktu wzrokowego. Co jeśli ślizgon go rozpozna? Nie odpowiedział na jego słowa, jedynie przecząco kręcąc głową w ramach przeprosin. Gdyby nie fakt iż skóra Jacka z natury miała nieco ciemniejszy odcień, mógłby przypominać samą śmierć na wakacjach. To nie mieściło się w głowie. Co gorsza ten stan rzeczy zaczynał mu odpowiadać. Nowy kolor, cienka koszula. Dłoń wręcz samoistnie unosiła się w kierunku ramienia, przesuwając palcami wzdłuż atramentowych linii. Co się z nim działo? To chciwość? Przecież nie zedrze zeń skóry... a jednak pierwszy raz musiał przyznać, że mu się podobała - przynajmniej tak tłumaczył sobie brak oporu przed przyciągnięciem i poprowadzeniem w rytm meksykańskich bitów. Ostatecznie pozwalając Mefistofelesowi kierować tańcem aż do kolejnej zmiany, mając nadzieję iż do końca jego tożsamość nie zostanie zdemaskowana.
Maska 2 (zaliczone) Taniec 1,5 (zaliczone)
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Słodka Morgano, gdyby tylko wiedział z kim tańczył... Pewnie byłoby to znacznie mniej luźne i, no cóż, przyjemne. Nigdy z Momentem nie ukrywali wzajemnej niechęci, chociaż Ślizgon był święcie przekonany, że sam w tym wszystkim raczej nie zawinił i jedynie wiernie odbijał piłeczkę - ciężko jednak uwierzyć, że mógłby być aż takim świętym, zważywszy na całość jego zachowania. To teraz nie było istotne, bo kiedy spoglądał na chłopaka w kwiecistej, czerwono-żółtej masce, to zupełnie nie podejrzewał, że może to być jeden z jego współlokatorów. Chyba się spodziewał, że wpadnie na kogoś znajomego; miał nadzieję, że tak nie będzie, ale przecież nie był aż tak głupi. Sam zaś wystawiał się w pełni na rozpoznanie, z charakterystycznymi tatuażami (nawet bardziej widocznymi, bo teraz czerwonymi) i twarzą odsłoniętą, w przeciwieństwie do imprezowiczów chowających się za maskami... Nie dostał żadnej zaczepnej odpowiedzi, co trochę go chyba nawet zasmuciło - raczej nie był fanem nieśmiałych osób, niechętnych do przeprowadzenia nawet tak błahej, nijakiej konwersacji podczas krótkiej zabawy tanecznej. Otwierał już usta, by powiedzieć coś jeszcze (znając Mefisto, coś mniej przyjemnego)... i w tej samej chwili chłopak przysunął się bliżej, dłonią muskając jego ramię z czymś przypominającym drobną fascynację, może po prostu zadowolenie - coś, co ostatecznie sprawiło, że Nox przymknął się i tylko uśmiechnął szerzej. - Dziękuję - mruknął do ucha nieznajomego, żeby przebić się przez tę muzykę. Doszedł do prostego wniosku, że chłopak nie był zainteresowany niczym więcej poza kilkoma rytmicznymi krokami, a zatem pozostawił go z szarmanckim obrotem, by zaraz potem wpaść na kolejną ofiarę. @Agnes Lumière została przez niego przechwycona tak błyskawicznie, że sam nawet nie zdołał jej rozpoznać, dopóki nie kończył czwartego czy piątego obrotu. Instruktor tańca pokrzykiwał entuzjastycznie, ludzie odliczali - stanęło w końcu na ośmiu, po których Mefisto podtrzymał Puchonkę, puścił jej oczko i, no cóż, już został porwany przez tłum. - Fill! - Krótki okrzyk wyrwał się studentowi, kiedy zatrzymał się gwałtownie przed młodszym kolegą. Jakieś wielkie zawirowanie w tłumie odciągnęło ich kawałek dalej, ale instruktor dalej darł się na Mefisto, że musi koniecznie zakończyć swoją serię taneczną wielkim numerem... Ślizgon chwycił za rękę @Fillin Ó Cealláchain, nim ten zniknął niesiony przez czerwoną falę. - Skoczysz? - Odciągnął go nieco bardziej w bok, żeby mieli trochę miejsca, a później puścił go i wyciągnął ręce, pokazując tym samym, że planował go podnieść. Nie miał pojęcia skąd ten pomysł, ale stary Meksykanin wyglądał na zachwyconego, zaś Mefistofeles zupełnie zapomniał o problemie z ramieniem. Niemożliwe, żeby do głowy uderzył mu jeden kieliszek tequili, a jednak humor miał wyśmienity, uśmiech nie schodził mu z ust, a zabawa... zabawa nie była taka zła.
Tłum zawsze był czymś, co w pewien sposób intrygowało dziewczynę, która potrafiła spędzać długie godziny na obserwowaniu przechodzniów. Przyglądała się ich twarzom, ruchom i zachowaniom, snując teorię o tym, co takiego może dziać się w głowach mijających ją osób. Czy ta pani ma dziś dobry dzień? Czy tamten pan właśnie wraca z pracy? Czy ta zapłakana nastolatka przed chwilą rozstała się z chłopakiem? To niezwykle zajmujące zajęcie było przejawem wrodzonej ciekawości świata, którą Agnes posiadała już od najmłodszych lat - nie było w okolicy jej domu kamienia, pod który pucata dziewczynka z dwoma warkoczykami by nie zajrzała, ani leśnej ścieżki, której by nie zwiedziła. Tej właśnie czynności oddawała się również teraz, kiedy to opierając się o drewniane stoisko, obserwowała bawiących się na festiwalu ludzi. Na placu tłoczno było zarówno od turystów jak i mieszkańców Meksyku, wszyscy ubrani w kolorowe stroje, roześmiani i głośni. Aż miło było patrzeć na zbiorowisko tak kipiące energią i chęcią zabawy. Festiwalowa atmosfera udzieliła się także Puchonce, która najchętniej sama rzuciłaby się w wir zabawy, zamiast stać z boku, rytmicznie stukając palcami o drewniany blat stosika z maskami i czekając na spóźnialskiego Gryfona. Właśnie, stoisko z maskami! Z braku innego zajęcia, by choć trochę umilić sobie oczekiwanie na Thìdley'a, Agnes zaczęła szperać wśród kolorowych ozdób, przypominających trochę łakocie, które widziała w jednej z cukierni na mieście - Calaveras de azucar czy jak to tam się nazywało. Przeglądała różnorakie wzory i kolory, aż wreszcie rzuciła jej się w oczy zielona maska, zdobiona białym, delikatnym ornamentem, przypominającym odrobinę cieniutką i misterną koronkę, której motywem są liście i kwiaty. Zachęcona przez starszą kobiecinę, która mówiła bardzo szybko po hiszpańsku, przez co szatynka usłyszała jedynie coś o esta magia, Agnes założyła maskę na twarz i przejrzała się w wiszącym na straganie lustrze. Zieleń nijak miała się do jej makowej spódnicy, chociaż sam deseń ładnie współgrał z białą, ażurową koszulą. Dziewczyna podziwiała swoje odbicie przez kilka sekund, nie chcąc urazić staruszki zbyt szybkim odstawieniem maski na miejsce. Gdy wreszcie pozbyła się uroczego, acz niezbyt gustownego dodatku, po raz kolejny przejrzała się w lustrze, poprawiając warkocz, który nieco zepsuł się podczas mierzenia, jednak tym razem dostrzegła blade wzorki powoli pojawiające się na jej skórze i nabierające na intensywności z każdą mijającą sekundą. Zamrugała kilka razy, by upewnić się, że nie jest to przywidzenie spowodowane zbyt długim przebywaniem na słońcu, jednak malunki nie zniknęły, a w dodatku zaczęły się poruszać. W ten sposób blada twarz Agnes pokryła się zielonymi pnączami pełnymi mniejszych bądź większych liści, gdzieniegdzie upstrzonymi czerwonymi kwiatami lub pąkami. Zdziwiona dziewczyna spojrzała pytająco na Meksykankę, jednak ta zajęta była już kolejnymi klientami. No cóż, chyba pozostało jej pogodzić się z tymi "tatuażami" i modlić się, żeby obrazki zniknęły samoistnie po pewnym czasie. Już miała odwracać się z powrotem w stronę bawiących się festiwalowiczów, kiedy usłyszała za sobą znajomy głos, który jednak rozległ się tak nagle, że zaskoczył szatynkę, która omal nie podskoczyła ze strachu czy też zdziwienia. Wykonała szybki zwrot w tył, prawie wpadając na stojącego tuż za nią Terrey'ego. -No wiesz, tak mnie zachodzić od tyłu. I to jeszcze kiedy jest się spóźnionym...- powiedziała udając obrażony ton, założywszy ręce na piersi, powracając do normalnej pozycji dopiero, kiedy brunet złożył na jej policzku krótki pocałunek. Posłała mu wówczas szeroki uśmiech, bowiem panna Lumière nie należała do osób, które złościłyby się długo i z byle powodu. -Nic się nie stało, ale żeby mi to było ostatni raz. - zaśmiała się, jednak nagle spoważniała, dostrzegłszy, że chłopak faktycznie jest półprzeźroczysty. -Wszystko w porządku? Wyglądasz dość...niemrawo. - dodała po chwili, a w jej głosie można było doszukać się troskliwej nuty. Zlustrowała go wzrokiem, jakby oceniając, czy na pewno nic mu nie dolega, a jej wzrok zawiesił się na czerwonej koszuli, która wyjątkowo dobrze na nim leżała. Skąd takie myśli Lumière? Dziewczę zganiło się w myślach, jednak nie udało jej się powstrzymać dłoni, która zabłąkała się aż do jego kołnierzyka, który akurat nieestetycznie wygiął się w drugą stronę. Jej twarz momentalnie spłonęła rumieńcem, ale nim Puchonka wydukała przeprosiny, Terrery już ciągnął ją za sobą w stronę tłumu tańczącego żwawy, tradycyjny taniec. Z równie szerokim uśmiechem ujęła dłoń Gryfona, pozwalając prowadzić się w tych szybkich i niezwykle żywiołowych pląsach. Musiało iść im naprawdę dobrze, bowiem po chwili jakiś staruszek podszedł do nich i nie tłumacząc zbyt wiele odbił ją, porywając młodą czarownicę wprost na środek potańcówki, gdzie ponownie zmieniła partnera, tym razem wykonując serię obrotów z kolegą z domu, którym okazał się @Anseis Karsinis. Ledwo rozpoznała twarz Puchona, wirując dookoła własnej osi, jednak gdy wreszcie się zatrzymała, na jej twarzy można było dostrzec szczery uśmiech. Nim rozstali się z szatynem, wykonali jeszcze kilka krótkich kroków, a następnie chłopak zniknął porwany przez tłum. Nie dane jej było długo odpoczywać, bowiem chwilę później ktoś ponownie zaczął nią kręcić, tym razem ku uciesze tłumu, który liczył ilość obrotów. Osiem! Agnes sama nie wiedziała, jakim cudem udało jej się utrzymać później na nogach, bowiem gdy wirowała wraz z -jak się później okazało znajomym już Ślizgonem - świat całkowicie jej się rozmazał i zamiast niego dziewczyna widziała jedynie różnokolorowe smugi. Zapewne gdyby Mefisto nie przytrzymał jej chwilę po zakończeniu pląsów, Agnes zatoczyłaby się na ziemię, niczym osoba kompletnie pijana. Jednak dzięki przezorności bruneta dziewczę już w następnej minucie mogło powrócić do tańca, tym razem sama porywając niczego niespodziewającego się Krukona. @"Ezra Clarke" nie wyglądał, jakby miał w tamtym momencie ochotę na tańce, o czym Agnes dowiedziała się niestety dopiero, gdy przyciągnęła go ku sobie i dostrzegła zaczerwienione od płaczu oczy. Z cichym wybacz na ustach okręciła chłopaka osiem razy, bowiem spojrzenia wszystkich utkwione były utkwione właśnie w nich, więc nie mogła ot tak wypuścić szatyna. Gdy skończyli, posłała mu jeszcze przepraszający uśmiech i ponownie zniknęła w tłumie, tym razem obierając sobie za cel postać w czerwonej masce. Anges zamierzała jedynie zatańczyć z nim chwilę, może obrócić się wspólnie, jednak wówczas jakiś szalony czarodziej - bo jak inaczej go nazwać - postanowił rzucić zaklęcie lewitujące na bogu ducha winnego Puchona, przez co @Jack Moment uniósł się w powietrze i kto wie, być może odleciałby gdzieś dalej gdyby nie drobne palce szatynki, kurczowo zaciśnięte na jego nadgarstkach. Całe szczęście po chwili chłopak wrócił na ziemię, jednak zanim dziewczynie udało się jakkolwiek skomentować całą sytuację, ktoś wypchnął ją poza krąg tańczących, powodując, że niezdarna osiemnastolatka potknęła się i wpadła wprost na Thìdley'a, którego zgubiła kilkanaście minut wcześniej. -Wielkie dzięki, że to ty. Już myślałam, że będę musiała cię szukać w tym tłumie.
KOSKI Mascaras: 1 Danza: 2 -> 1, 3, 1 (Anesis sam się napatoczył, to wykorzystałam ;p)
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Zanim dotarł pod scenę został wykorzystany w tańcu przez Agnes. Jego wcześniejszy wybór został skontrowany, spędzili chwilę tańcząc ze sobą i każde poszło w swoją stronę. Przeciskając się przez tłum zderzył się ze starszą kobietą. Zaczęła coś szybko nawijać w niezrozumiałym języku, pewno jakieś przekleństwa, a następnie wcisnęła mu do rąk maskę i poszła dalej. Z uniesionymi wysoko brwiami Anseis wpatrywał się w "prezent" zbytnio nie wiedząc co ma z nim zrobić. Widział wcześniej sporo osób w maskach, niektóre wyglądały takie jak ta którą trzymał, więc raczej nie była zaklęta jakąś wymyślną czarno magiczną klątwą dla ludzi taranujących babcie. Odetchnął i założył maskę na twarz. Momentalnie poczuł, że coś się dzieje z jego odkrytymi częściami ciała. Podszedł bliżej lampy i dostrzegł na skórze roślinny tatuaż. Był całkiem ładny, niektóre nawet się poruszały i ładnie współgrały z jego czerwoną koszulką. Zostawiwszy maskę na twarzy ruszył dalej w kierunku sceny. Im bliżej był grających mężczyzn tym gorzej zaczynał się czuć. Miał przeczucie, że śpiewają smutną piosenkę, nawet pomimo braku zrozumienia słów. Przypomniał sobie o tym jak wygrał konkurs walentynkowy publikując wiersz miłosny dla Melody. Dziewczyna dzień później zniknęła z Hogwartu, usunęła go ze znajomych na facebooku i nie dawała żadnych oznak życia. Poczucie odrzucenia powróciło ze zdwojoną siłą i Ans zaczął płakać. Wcześniej nie odczuwał takiego żalu, ale z jakiegoś powodu rozbeczał się tak mocno, że ledwo mógł ustać na nogach. Złapał za barki stojącą obok niego @Thalia Mercouri i bez ogródek oparł swoją głowę na jej piersi. Mając maskę na twarzy mógł zostać uznany za pedofila czy coś podobnego, ale nie miał zbytnio czasu o tym myśleć.
Mascaras: 1 Mariachi: 2(1)
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zdecydowanie na tym niewielkim skrawku przestrzeni wybuchł chaos. Fala radosnego szaleństwa wpłynęła na wszystkich, popychała do jeszcze szybszego tańca, do rąk podawała kubki z alkoholem, a racjonalne myślenie skutecznie wyciszała. Mieli się bawić, prawda? Fire nie umiała w pełni zapomnieć o sztywnych ramach, w które sama już dość dawno temu się zamknęła. Złapana przez @Fillin Ó Cealláchain początkowo wydała się wręcz przestraszona, choć może to przez towarzyszącą jej twarzy bladość. Zaraz później jednak zacisnęła usta w wąską linię, mierząc Irlandczyka uważnym spojrzeniem. Zatrzymała się zaledwie na chwilę, żeby spojrzeniem przesunąć po włosach chłopaka, jego niezmienionych przez magię oczach, a zaraz później po ciemniejszej karnacji i wąsach. Merlinie, dopiero teraz doceniała to, jak Fill wyglądał na co dzień. - Co się stało? - zapytała w tym samym czasie, odruchowo chcąc odsunąć się i złapać nieco oddechu. Nie dane to było Gryfonce, bo zaraz została obrócona i w dość zdezorientowanym geście oparła się o klatkę piersiową Ślizgona. Jego słowa ledwo dotarły do Blaithin, ale musnęła palcem swoją maskę. Czy mogła ściągnąć tę należącą do Fillina? Czy zrobiłoby mu to krzywdę? A może wolałaby, żeby zrobiło, skoro została wystawiona ponownie na tak nielubiany dotyk? - Talentem? - dopytała zdecydowanie powątpiewającym tonem. O dziwo, nie plątały im się nogi, gdy wykonywali te kilka obrotów. Wyrzuciła z siebie jeszcze trochę słów, dopóki nie zaczynało jej się kręcić w głowie od tańca. - Uwierz, gdyby to ktoś inny mnie zaczepił to dałabym mu z liścia... Absolutna szczerość niezbyt często towarzyszyła Gryfonce, a jednak. Chociaż słowa te można było rozumieć różnie. Czy ona też miała ochotę tańczyć z Fillinem, czy może po prostu nie biła go przez wzgląd na znajomość? A może niczego głębszego nie sugerowała? Grunt, że trochę przystopowali, żeby się napić. Wygładziła swoje ubranie wyprute z kolorów i odgarnęła kosmyk włosów za ucho, zaraz później jednym łykiem pochłaniając tequilę. Speszyła się zaraz, słysząc komplement i czując ciepły oddech na szyi. - Jak dużo już wypiłeś? - zapytała, siląc się na rozbawiony ton, choć w błękitnych oczach zalśniło coś, co nie mogło być odebrane w równie serdecznym tonie, jak głos Fillina. W rytmie muzyki Blaithin obeszła Irlandczyka, stając w końcu za jego plecami. Delikatnymi pchnięciem drobnych rąk skierowanym na ramiona Ślizgona posłała go w stronę reszty ludzi, z cichym "do zobaczenia" zanim się odwróciła. Naprawdę liczyła na to, że będzie się dobrze bawić, ale wiedziała, że nie jest w najlepszym nastroju do towarzyszenia mu.
Ktoś nią zakręcił, a ona wciąż zadawała sobie pytanie: Co się stało? Szła sobie spokojnie, mając w planach nocny spacer nad brzegiem oceanu, kiedy to jej uwagę przykuła dobiegająca zewsząd muzyka. Meksyk pełen był fiesty, a jednak tym razem aura i intensywność dźwięków była inna. Rudzielec zwabiony w pułapkę skręciła i skierował swoje kroki w stronę centrum miasteczka, zamiast na obrzeża. Trzymała w ręku kubeczek z arbuzowym drinkiem, od którego się uzależniła i rozglądała się na boki, nie mogąc uwierzyć w to, co ukazało się jej karmelowym oczom. Plac tętnił życiem! Było kolorowo, żywo, pięknie! Z uśmiechem na ustach przyglądała się tańczącym ludziom, upijając łyka i poprawiając tkwiący na plecach, malutki plecaczek. Czuła się w tym szczęśliwym i dzikim tłumie naprawdę malutka i nawet buty na słomianej koturnie nie ratowały sytuacji. Burza rudych włosów tkwiła w luźnym, przypominającym warkocza — koku, a kilka luźnych kosmyków łaskotało ją po skórze. I już miała się wycofać, oddalić w stronę stoisk z jedzeniem, kiedy to ktoś ją złapał za rękę i pociągnął za siebie, dezorientując Nessę całkowicie. Jej ciało poddało się bez walki, dostosowując się do dziwnych figur i piruetów. Przed oczyma migały jej kolejne twarze, jedne znajome, a inne całkiem obce. Jacyś rodowici Meksykanie mówili do niej po hiszpańsku, a jednak słowa zlewały się z rozbrzmiewającymi melodiami i nie mogła niczego zrozumieć. Złapała oddech, zaciskając palce na drinku i przymykając oczy, gdy znów ktoś nią zakręcił i przekazał w następne ręce, które wygięły ją do tyłu i zakołysały drobną sylwetką. Czuła się paskudnie w sytuacji, gdzie nie mogła niczego kontrolować. Była za mała, tłum był za wielki. W końcu ktoś ją odepchnął, a ona z trudem utrzymując równowagę, odleciała do tyłu, szukając ziemi pod stopami. Wtedy też z przerażeniem na bladej buzi, wpadła prosto na @Ezra T. Clarke, który raczej nie spodziewał się pocisku z człowieka i był bardziej zaskoczony, niż sama Lanceley. Swoim niewielkim ciężarem aż tak wielkiej krzywdy zrobić mu nie mogła, jednak prędkość i sposób, w który w niego uderzyła, sprawił, że popchnęła go do tyłu. Dziewczyna zdążyła tylko zobaczyć jego twarz i jej wyraz, kiedy to upadli z impetem na ziemie, uderzając po drodze w jakieś krzesło, a arbuzowy drink skończył na ich twarzach i ubraniach. Do tego wszystkiego Nessa odruchowo złapała za obrus przykrywający stół, zrzucając z mebla wszytko i zaplątując ich w przesiąknięty alkoholem materiał. Nikt chyba jednak nie zauważył, fiesta była zbyt intensywna, a muzyka zbyt głośna. Plastikowy kubek, który wypadł jej z dłoni, poturlał się gdzieś na bok. Oczy ją cholernie szczypały, a ilość procentów w trunku i w otaczającym ich powietrzu sprawiła, że jej policzki przykryły rumieńce. — I co ja Ci zrobiłam, głupia karmo.. —mruknęła cicho, szukając własnej dłoni, aby przetrzeć powieki. Po omacku nie było to jednak proste. Nawet nie zauważyła, że to ona leży na krukonie, albo on na niej. Nie wiedziała. Czując jednak bijące od niego ciepło, słysząc jego oddech i czując mieszający się z arbuzem i alkoholem zapach perfum, przeszedł ją dreszcz. A co jeśli trafi do Azkabanu za morderstwo?— Boże, Ezra! Żyjesz? Nie zabiłam Cię?
Titusa jarały takie zabawy niesamowicie. Nie dość, że Meksyk podobał mu się jak jasna cholera, to teraz jeszcze to! Zabawa zapowiadała się naprawdę przednia. Titus narzucił na siebie kolorowe ubrania, zarzucił na nie jeszcze bardziej barwne ponczo i poleciał w tłum jak dziki. Mnóstwo ludzi, muzyki, magia wisiała w powietrzu, no prawie się przekręcił z wrażenia. Ale trzeba było zacząć sie bawić! Pierwsze co zrobił, to poleciał w stronę muzyki. Artystyczna dusza nie pozwoliłaby mu na nic innego. Meksykańskie zespoły wydawały mu się bardzo zabawne. I przy okazji takie niezwykłe! Ci to potrafili grać. Titus zamknął oczy, wsłuchując się w dźwięki. Piękna, piękna sprawa. Bardzo to wszystko do niego przemawiało. Czuł, jak muzycy kochają to, co robią. Jak kochają swoje kobiety. Jak kochają życie. Chcieli to wszystko zaprezentować gościom. Pokazać, jak wiele przeszli i co ich ukształtowało. Thìdley czuł to doskonale! Rozumiał ich dobrze. Idąc za wieszczem, on też nie byłby sobą, gdyby był inny. Ach, tak bardzo chciał, by tę miłość poczuł każdy dookoła niego. Albo chociaż jedna, wyjątkowa osoba. Otworzył oczy, rozglądając się z rozgorączkowaniem dookoła. Uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył w pobliżu dobrze znaną i lubianą twarz. Pech chciał, że był to @Fillin Ó Cealláchain. Choć Titus oczywiście pecha nie widział w tym wcale. - Jesteś taki piękny, wszyscy bądźmy piękni, zobacz, jak oni nas kochają! - zakrzyknął radośnie, napierając na niego ciałem. Rozłożył szeroko ręce, by radośnie ułożyć je na Fillinowym ciele. Położył mu dłonie na ramionach i ucałował z czułością jego skroń.
Jest wyjątkowo niedobrze jemu od tłumu - zazwyczaj przecież docenia owe - proste schronienie sylwetek, błogą anonimowość w okryciu się ciałem ciał - pozbawionych dystansu, lecz pełnych obojętności. @Earleen E. Wessberg jest towarzyszką w tym popołudniu - od tego również robi się Daviesowi najzwyczajniej źle w środku. Ktoś drwiący mógłby powiedzieć - stchórzył przed groźnym bratem - och, nie, prędzej - z ogromną chęcią, łupnąłby w pieprzonego dryblasa zaklęciem; Thomen niemniej, staje się nieistotny przez nieobecność w polu widzenia, z kolei Jerry - wyrywa wspomnienie beznadziejnego Wessberga z czaszki. N i e - broń Merlinie, nadal uwielbia spędzać z nią razem czas - oraz dokładnie w tym położony jest problem. Zazwyczaj każdy ich kontakt, każde zetknięcie zmierzało cudownie prosto; obecnie - dziwne emocje kłębią się, dziwne też nasuwają się wnioski. Tego rodzaju zajście to absolutna nowość - zupełnie, jakby odkrywał ujmujące, dziewczęce oblicze Ślizgonki, z osobliwym układem piegów, jakby zaczynał dostrzegać coś znacznie więcej, w każdym z udostępnionych aspektów. Musi udawać, wszystko jest - jak najbardziej w porządku. Dusi się. Pętla nagromadzonych znikąd uniesień, pragnie jak gdyby zaciśnięcia się wokół szyi, pragnie odebrać oddech - oto, kandydat, przyszły wisielec, który przegrywa wszystko. - Spore zamieszanie - komentuje obecny tłok oraz hałas. Szuka przykuwającej spojrzenia atrakcji, ciekawej, najlepszej do zapoznania się na początku. Niektóre postaci zdołają napierać zewsząd - i wówczas, w pełnej nieświadomości (oraz chorobliwemu pragnieniu znajdowania się blisko), ujmuje Earleen za rękę; czuje przyjemne ciepło, bijące od pobliskiego ciała. Dopiero później - nadchodzi uświadomienie, co on naprawdę wyczynia. - Nie chciałem cię zgubić - k u r w a, Davies, debilu, powiedz coś sensownego; uśmiechasz się przy tym ciepło, chociaż zapewne jej zdaniem - uśmiechasz się idiota, po tysiąckroć kretyn (szumią w chaosie myśli), wlepiasz wzrok jak w obrazek - …eeeerm - gratuluję, bardzo sensowne - nieważne. - Wzruszenie ramion. Wzorowa postać ułożenia i elokwencji. Całe szczęście, z ratunkiem przychodzi atrakcja - oto wręczają maski. Jerry Davies, dostaje maskę z akcentem zieleni a także brązu - i nagle czuje, jak coś się dzieje, coś zmienia dotyka dłonią do diaska, wyrosły mu nowe uszy!? - Co jest? - pyta, dotykając szpiczastych, pokrytych sierścią wytworów; w pierwszym kontakcie mogły się zdawać należeć do psa - choć tak naprawdę, była to lekka pomyłka - należały do hieny.
Od kiedy był mały i od kiedy pamiętał (?), chciał zaznać meksykańskiej zabawy polegającej na tańcach, śpiewach oraz piciu tequili do rana. Z pokoju, który jeszcze jakimś cudem mu nie wyleciał z głowy (miejmy nadzieję, że pod wpływem zabawy jakoś numerek nie zniknie w odmętach pamięci), no i przypadkiem się w nią nie uderzy, bo wtedy byłoby naprawdę źle. Niemniej jednak, skupiwszy się na dźwiękach wydobywających się z centrum miasteczka, w którym został osadzony pensjonat, nie mógł sobie zaprzestać tak znakomitego przedstawienia jakim jest Święto Zmarłych, bez trudów znajdując w odnalezionych już bagażach czerwony spray do włosów, którym to potraktował świeżo umyte włosy. Charlie ewidentnie przygotowywał się do tego wydarzenia bardziej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, bo - hej - będzie tam dużo ludzi, czyż nie? A należy jakoś ładnie wyglądać! To znaczy się, nie przykładał aż tak ogromnej uwagi do swojej aparycji, wykraczającej poza złoty środek, ale też starał się jej nie ignorować, by nie wyglądać tak, jakby jego jedyną garderobą było jedno ze śmietnisk. Szkoda by naprawdę było, gdyby ktoś się od niego odsuwał, bo śmierdzi lub nieładnie wygląda - o co w sumie dbał, biorąc regularne prysznice. Długo jednak nie rozmyślał nad perfumami, biorąc typową wodę kolońską, która swoim zapachem zaczęła uderzać do nosa swoją przyjemną wonią, delikatnie go muskając. Lubił, chciał wyglądać jak najlepiej, zrekompensować brak cech typowo męskich, pokazać się z jak najlepszej strony. Jak na złość, nie miał bujnej brody, szerokiej klatki piersiowej, umięśnionych rąk, prędzej delikatne, kobiece rysy, których szczerze chciał się pozbyć. Jednak jakoś lubił tego urokliwego siebie. Założywszy na siebie równie czerwone spodenki oraz białą koszulę, zapiętą dość całkiem luźnie, aczkolwiek jednocześnie elegancko, wyruszył z pensjonatu, modląc się, żeby przez swoje roztrzepanie nie zapomniał drogi, by następnie zaznać prawdziwej zabawy. Już z daleka można było dostrzec rozszerzające się jak jakaś zaraza grupki ludzi, które wpuszczano bądź nie, w zależności od tego, czy posiadały na sobie kolor wymagany do uczestnictwa w zabawie. Całe szczęście, że Charlie mógł poświecić uroczymi, brązowymi oczami, mając nie tylko spodenki wymaganego koloru, lecz także i włosy. Latynoskie nuty docierały do jego uszu, zaś czujne oczy przyglądały się każdej sylwetce - jedyne, co stwierdził, to fakt, że należy do naprawdę niskich osób i za jakiś czas się kompletnie zgubi - niczym ten ostatni puzzel, bez którego nie można ułożyć układanki do końca. Nie oznacza to jednak, że czuł się kompletnie przybity w jakikolwiek sposób, chciał się bawić! Optymizm był w nim tak silny, że nawet kiedy jeden ze starszych panów to porwał w sidła tańca, niezbyt specjalnie wstrzymywał się przed wywijaniem kolejnych dziwnych figur, kiedy to ostatecznie znalazł się w kompletnej pułapce. Nie wystarczyła nawet chwila, gdy nagle ktoś miał ramię na jego kolorowych kudłach zdobiących czaszkę, miejmy nadzieję, chroniącą mózg przed jakimikolwiek uszkodzeniami, ktoś go chwycił za rękę, a ktoś inny za nogę... Uśmiechnął się słabo, kołysząc się delikatnie na lewo i prawo, mając nadzieję, że to zadziała, jednak najwidoczniej ktoś sobie przypodobał bezkresne i bezlitosne naruszanie jego prywatności, czym również mało co się przejmował. Charlie zdał sobie jednak sprawę, że jeżeli mimo wszystko nie wyswobodzi się z pułapki, do której niechcący wszedł, to będzie tutaj czekał wieczność. Jakimś cudem znalazł się przy @Anseis Karsinis, który najwidoczniej stał się partnerem w afekcie. W sumie to przydałoby się stąd jak najszybciej wydostać, inaczej mogliby zostać tutaj wieczność. Rzuciwszy wzrokiem na mężczyznę, nie było widać po nim tyle co wstydu, a bardziej zakłopotania z zaistniałej sytuacji. Do tego czuł, jak mu się ręce plączą, zaś nogi nie wiedzą, jaki ruch wykonać, by wydostać się z tych iście podejrzanych sideł, w które wepchnął go w jakiś sposób starszy facet, najprawdopodobniej instruktor. Pfpfpfpf, też mi coś! - Przepraszam! - powiedział pogodnie, aczkolwiek głośniej, żeby muzyka nie zagłuszyła tego przekazu. Nie był konfliktowy, zazwyczaj podchodził z równowagą do rzeczy, nie będąc jednak takim typowym gburem. Kiedy jednak udało mu się wydostać i jeszcze jakimś cudem przeprosić Anseisa, nie wiedząc, w jaki sposób, wpadł pierwsze na biednego @Mefistofeles E. A. Nox, uderzając o niego delikatnie, by następnie, odrobinę oszołomiony, poczuć, jak ktoś każe im robić jeszcze dziwniejsze formacje taneczne - proszę państwa, oto noski eskimoski w wykonaniu typowo męskiego przedstawiciela płci brzydkiej oraz znacznie delikatniejszej, uroczej wersji! Musiało to wyglądać z boku dziwnie, jednak jakoś nie czuł się Charlie tym jakoś szczególnie zażenowany. Rzadko kiedy bliskość go peszyła, co było dość szczególnie wyjątkowe u Puszka o łagodnym temperamencie. Nie wyrywał się, aczkolwiek było widać raz jeszcze zakłopotanie - wyrwać i tak by się nie wyrwał. Jest słabszy, o wiele słabszy - dlatego czekał, czując, jak naszyjnik ześlizguje mu się z szyi, jednak w odpowiednim momencie zdołał go zatrzymać przed dalszym drażnieniem szyi. - Heeeeej... - powiedział, prostując biedne, zgięte plecy, które zostały zmuszone do tak drastycznej zmiany położenia podczas tej dziwnej formacji tanecznej. Od razu zauważył jego półprzezroczystą kurtkę oraz żarzące się czerwienią tatuaże, które zyskały na zaintrygowaniu. Oczy mu się zaświeciły, bo być może nie miał na sobie tego typu rzeczy, to jednak budziły wrażenie. Sam mógł się pochwalić tylko marnymi czerwonymi włosami... Ale hej! Lubił je! - Fajne tatuaże! Powiedziałbym, że zarąbiste, ale jakoś nie przepadam za tym słowem... O, to może oryginalne? - przyznał, przyglądając się starszemu i bardziej zbudowanemu uczniowi, przywróciwszy siebie samego do porządku. No tak, nie wyglądał najlepiej, skoro jakimś cudem ktoś go trzymał za tą część ciała, ktoś za tą, inny ktosiek zaś podpierał się o rozczochrane włosy. - Zatańczymy? - zaproponował, rzucając przyjaznym uśmiechem w jego stronę, trochę uroczym w wykonaniu tak niskiego oraz młodo wyglądającego ucznia. Jak się bawić, to na całego!
Kostki: 5, 1, 5
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Jestem jeszcze bardziej zdezorientowany niż ty, kiedy dotykasz moich włosów, oczu, wąsów. Myślę, że bym się mocno zaczerwienił, gdyby tak naprawdę bywało z ludźmi pod wpływem chwili. Osobiście wcale w to nie wierzę. A gdyby moje ciało wierzyło inaczej, to i tak pod tą warstwą opalenizny niewiele zobaczysz. Kiedy wyjaśniliśmy sobie co się stało z naszą aparycją, kręcę Cię wolniej niż miałem i równocześnie zadają Ci tysiące pytań, robiąc z siebie idiotę. Mimo wszystko nie wydajesz się być na mnie aż tak zdenerwowana. Nawet trochę sobie ze mnie kpisz, co kwituję macaniem mojego seksownego wąsa w seksowny sposób. Co pewnie mija się z moim celem. - Och, to czuję się naprawdę doceniony - mówię szczerze podekscytowany z szerokim uśmiechem, zanim uskuteczniam z Tobą kolejny obrocik. Tak sobie myślę, że gdyby na moim miejscu był ktoś inny znacznie zręczniej poprowadziłby rozmowę. Może zapodałby jakimś sprytniejszym tekstem w stylu "hej, może sprawdzimy, czy aby na pewno wszędzie jesteś materialna", czy może coś subtelniejszego, w każdym razie skłaniającego do większego pijaństwa i spędzenia dłuższego czasu w moim towrzystwie. Ale ja to ja, więc nawet trochę pijany, nie jestem mistrzem podrywu. - Trochę tylko, na trzeźwo powiedziałbym to samo - mówię jednak, w przypływie pijackiej odwagi i odwracam się z oślą miną, kiedy ode mnie uciekasz.- Ej, spotkajmy się jeszcze jak będę... Trzeźwy, to chciałem powiedzieć, ale słyszę swoje imię, a @Mefistofeles E. A. Nox ciągnie mnie za rękę. Co jest! - Mef! - krzyczę mimo to uradowany, że widzę przyjaciela, może on będzie chciał ze mną spędzić trochę czasu, skoro Carson mnie wystawiła. Frajerka. - Skoczę? - pytam, bo nie wiem o co chodzi. Ale po chwilę skaczę. I to zwinnie z gracją, a kiedy lecę nad Twoją głową nawet wydaję radosny okrzyk. Trochę się jednak upiłem, kościotrupia wiedźma miała oczywiście rację. Chciałem pogadać z moim ziomkiem, ale staruszek mnie też pogania do jeszcze jednej figury. Ale kogo ja miałbym podnieść, przecież nie dam rady z Mefem! Ach no tak czary! Jednak zanim się ogarniam z zaklęciem stary dziad pcha w moje ramiona kogoś innego. Nigdy nie poznałem osobiście @Bridget Hudson, ale wiem że jesteś prefekt naczelną. Nie dlatego, że interesuje mnie ta ranga, raczej bardziej zainteresowany byłem czy to jakaś norma, że tak wyglądają prefekci naczelni. I wydaje mi się, że ona mnie też nie kojarzy (a może jednak! skrycie podkochuje się w niewielkim przyjacielu Mefa!). Jednak patrząc na to realistycznie zakładam, że nie ma pojęcia kim jestem. A ja z resztą i tak nie przypominam dziś siebie. W ostatniej chwili macham różdżką, by pomóc jej wzbić się w powietrze. Ale moje zaklęcie jest nieskładne, bo jestem pijany, więc moja figura kończy się odrobinę zbyt gwałtownym zejściem na ziemię. Na szczęście jestem tuż pod Puchonką, więc łapię Cię zgrabnie, jakbym planował to od wieków. Cóż za szczęście. - Przepraszam! Naprawdę, to ten typ mi kazał! - mówię przerażony. Dopiero teraz orientuję się, że dalej trzymam Cię kurczowo w ramionach, chociaż już jesteś bezpieczna. Puszczam Cię prędko, chociaż zapewne wyplątujesz się już z popłochu. Trochę patrzę się na Ciebie jak cielę i nie wiem co mam powiedzieć, bo właśnie zaliczyłem jedno z najbardziej fatalnych pierwszych wrażeń przy ładnej dziewczynie, nie z mojej ligi. - Serio... - Chcę Cię przeprosić i powiedzieć, że nie jestem creeperem, pedofilem, pederastą, czy na kogo ja wyglądam z tym wąsem, ale w tym momencie przychodzi do mnie @Titus N. Thìdley. - Co? - pytam, bo nie rozumiem ani słowa z tego co mówi mój ziomek. Robię głupią minę i nawet nie ogarniam co się dzieje, kiedy zbliżasz się do mnie i całujesz w skroń. - Titus! - krzyczę jeszcze z lekką paniką i łapię Cię w pasie, by powstrzymać Twoje usta, ale nie w porę. Pewnie teraz wygląda to jakbym chciał Cię wręcz przygarnąć do Ciebie i całować, a nie odpędzić od Ciebie. No pięknie. W końcu udaje mi się z wyplątać z naszych kończyć. - Hej, hej, chodź od tej muzyki! - próbuję dojść do ładu z Puchonem. Łapię Cię za rękę i ciągnę do Mefa, który stoi niedaleko i pewnie się ze mnie śmieje. - Co za upiorny festyn - mówię do przyjaciela, potrząsam Titusa, w nadziei, że się ocuci i jeszcze łapię tequilę, która właśnie pojawia się na tacy obok. Ach i gdzie jest ta dziewczyna! Muszę koniecznie ją przeprosić jeszcze raz! Chociaż może lepiej nie w tej aparycji i nie w tym stanie? W międzyczasie kolejny Puchon idzie podrywać mojego przyjaciela. Co to za polowanie na Ślizgonów przez żółtych! - Pewnie, zostaw mnie tu samego - mruczę do Noxa i przejmuję kolejny kieliszek tequili. - Ej, Titus, żyjesz? - sprawdzam czy chociaż mój jedyny adorator będzie już lepszym towarzyszem.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie było czasu na dłuższe pogawędki - nie, kiedy instruktor pokrzykiwał entuzjastycznie, a muzyka szumiała w uszach. Mefisto zatem jedynie skinął głową na zachętę, nie bawiąc się już w zapewnianie Fillina, że przecież go złapie. Nie trzeba było się dwa razy zastanawiać, aby dostrzec, że nie miałby żadnych problemów z podniesieniem młodszego Ślizgona, czy to w tańcu, czy dla samego spełnienia wyzwania. Wszystko poszło zgodnie z planem; Nox chwycił go w pasie i uniósł, żeby z raz czy dwa obrócić ponad roztańczonym tłumem. Uśmiech nie schodził mu z ust i trzeba było przyznać, że pomimo drobnego dyskomfortu wywołanego niedawnymi kontuzjami, humor miał fenomenalny. Wcześniej tak niekorzystnie rozpatrywany festyn okazywał się świetnym pomysłem. Liczył na to, że uda mu się spędzić trochę czasu z Irlandczykiem - niezbyt im się drogi w Meksyku zbiegały, a w gruncie rzeczy całkiem lubił czasem z chudzielca się, rzecz jasna sympatycznie, ponaśmiewać. Teraz tylko wypuścił go ze śmiechem i chwilę czekał w tłumie, aż ten wytańczy się ze wszystkimi dookoła. Myślał, że zaraz do siebie wrócą, może znajdzie się jakaś tacka z tequilą, ale... - Co? - Nie miał pojęcia, kiedy obok niego pojawił się jakiś drobny chłopak, ani kiedy instruktor tańca zaczął drzeć się, że koniecznie muszą zrobić eskimoski. Przez głowę Noxa przemknęła jeszcze niepokojąco bolesna myśl, że zdecydowanie nie powinien dawać się wkręcać w takie rzeczy... a jednak, ktoś go popchnął jeszcze bardziej w stronę chłopaka, zaraz został ściągnięty w dół - no i uśmiech zniknął, zastąpiony przez powagę i skonsternowane spojrzenie zielonych tęczówek. Znał go. Mefistofeles pamięć miał bardzo dobrą, chociaż wcale się do tego zbyt chętnie nie przyznawał. Teraz już wiedział, że to jest ten sam mały Puchon, któremu kiedyś pomógł na zajęciach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami; młody ręki do zwierzaków chyba nie miał... A jednak, z wilkołakiem sobie radził. - Fajne włosy - odwdzięczył się, kiwając głową w podziękowaniu. Zdziwiła go trochę uwaga odnośnie tatuaży, bo chociaż doceniał niesamowicie zwrócenie uwagi na tę świąteczną zmianę kolorów, tak były one raczej charakterystyczne i... cóż, ciężko byłoby o nich zapomnieć, więc czy zafarbowanie aż tak wiele zmieniło? Ślizgon zmarszczył lekko brwi w zamyśleniu, a jednak mina ta przemknęła przez jego twarz jedynie przez jakiś niewiele znaczący ułamek sekundy. Potem po prostu się uśmiechnął, bo chłopak wyszedł z miłą propozycją. - Pewnie. - Zerknął jeszcze na Fillina, ale ten wcale na samotnego nie wyglądał; Mefisto z czystym sumieniem pochwycił rękę swojego nowego towarzysza i przyciągnął go bliżej siebie. Zanim zdołał popisać się jakże gorącymi ruchami, latynosi zmienili muzykę na bardziej powolną, a zatem wypadało zamiast wirowania pobawić się w przytulanie. - Jakim cudem nie zgubiłeś się w tym tłumie, Chapman?
Charlie zawsze starał się podchodzić z odpowiednio wyważonym optymizmem - spokojnie, lecz nie aż tak za spokojnie, radośnie, lecz nie na tyle, by się ośmieszyć. Ostrożnie stawiał kroki, niczym tancerz, choć coraz częściej zaczął się przychylać w stronę nagminnej ekspozycji uczuć pozytywnych, okrytych przyjemną w dotyku chropowatością oraz jakże brakiem jakichkolwiek negatywnych, które mogły się gdzieś kryć w odmętach jego trudnej do przewidzenia główki. A może po prostu kiedy się wkurzał, mózg automatycznie uruchamiał jakichś mechanizm obronny odpowiadający za usuwanie gniewu nagromadzonego w wyniku jednej z zasad mówiącej, że akcja jest równa reakcji i tak dalej? Nie wiedział on, głupiutki nie wiedział, jak działa dokładnie mózg. W szczególności ten jego, jednak nie zdawał się tym zbytnio zawracać myśli, korzystając w zamian z atrakcji, jakie przygotował mu Meksyk - niedawno tutaj dotarł, już nie pamiętał poszczególnych punktów, którymi mógłby się pokierować, by następnie trafić bezproblemowo do pensjonatu, ale nie zdawał się być w żaden sposób zły z tego powodu. Chciał się bawić, nie chciał przejmować się konsekwencjami tego, iż potem prawdopodobnie będzie błądził w ciemnościach, nie mogąc w żaden sposób opanować narastającej paniki. Niestety - narastająca panika u niego w skrajnych przypadkach powołuje omdlenie, z czym raczej nikt nie chciałby się spotkać. Tak samo widok krwi, jeżeli oczywiście będzie jej za dużo i przy okazji zobaczy inne, mniej przyjemne rzeczy, jak chociażby flaki. Teoretycznie wolał nie ingerować w prywatność należącą do Ślizgona, jednak sam jakoś nie wydawał się być przejęty tymi noskami eskimoskami. Jakoś był w stanie uwierzyć, że to jedna z formacji tanecznych, aczkolwiek piwne oczy nie potrafiły w żaden sposób połączyć twarzy, z którą miał do czynienia, ze żadnym z nazwisk - nawet nic szczególnego nie świtało mu w głowie, by mógł chłopaka w jakikolwiek sposób powiązać z lekcją ONMS. Osobiście wiedział, że jakoś zwierzaki nie lubią jego osoby (może to wina wody kolońskiej?), jednak nie potrafił odtworzyć w głowie tego, iż Mefistofeles pomógł mu w związku jego nieudolnością na tego typu zajęciach. Osobiście lubił zwierzęta, jednak te jakoś nie pałały do niego żywym entuzjazmem, a bardziej wolały pobyć same... No cóż, zdarza się! Kiwnął również głową w podziękowaniu - z miłą chęcią powiedziałby coś więcej, ale uznał że na chwilę obecną tyle wystarczy i nie ma sensu rozgadywać się o dość prostych włosach, na które po prostu narzucił trochę sprayu - a ten, jak na złość, prędzej czy później zniknie. Wystarczy chociażby to, żeby nagle zaczęło padać, deszcz zepsuł całe święto w mgnieniu oka, a jego włosy stały się mokre od kropelek uderzających o ich powierzchnię. Zdaniem Chapmana to, co miał na sobie Mefisto, należało do bardzo charakterystycznych kreacji - szkoda tylko, że wcześniej nie zapamiętał tego, iż uczeń, który mu pomógł podczas zajęć Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami stał przed nim, kojarząc jego oblicze. On zaś wydawał się nie mieć żadnego konkretnego wspomnienia - jakby ktoś mu je ukradł, zabrał ze sobą, z siłą bez jakiejkolwiek godności i poszanowania, oderwał od kawałka duszy. Czuł pustkę w głowie - zdawało mu się, że coś mu zaczyna bić w głowie, jakieś dzwony, jednak w którym kościele - nie był w stanie wskazać. Zamiast tego pochwycił rękę należącą do chłopaka i oddał się w bardzo krótki wir tanecznej muzyki. - Świetnie tańczysz! - przyznawszy, nawet jeżeli Ślizgon nie zdołał się wystarczająco rozkręcić, co nie zmienia faktu, iż po prostu Charlie miło spędzał towarzystwo, tuż po chwili muzyka zamieniła się na spokojniejszą. Również charakter chłopaka w jakiś sposób zdawał się uspokoić, jakoby nuty płynące z radia za pomocą nieokreślonej metody wpływały na jego aktywność mózgową. Niemniej jednak, im bardziej tak tańczyli, tym prędzej czuł się biedak senny - do jego uszu dotarła muzyka Mariachi, która wydawała się go zahipnotyzować. Przymknął na chwilę oczy, oddając się światu wyobraźni - zważywszy mimo wszystko na trwającą rozmowę, nie miał zamiaru tak łatwo się poddać podejrzanemu działaniu muzyki, przez którą w mgnieniu oka stał się niezwykle ospały. - Ja... Zgubić się... skądże... - zapytał, uśmiechając się pod nosem, kiedy to było po nim widać, że zwyczajnie oddaje się w ramiona Morfeusza. - Skąd znasz... - nim jednak zdołał dokończyć pytanie, senność dopadła go na tyle, iż zwyczajnie oparł się na biednym Mefistofelesie. Różnica wzrostu była jednak tak duża, iż mniejszy Puchon zwyczajnie nie mógł ot tak zasnąć mu na boku, tudzież trochę jak kłoda wpadł w jego ramiona. Zasnął, oddał się w marzenia senne, kucyki, tęczowe chmurki oraz inne tego typu sprawy - dopóki znajdował się pod wpływem muzyki wydobywającej się ze strony Mariachi. W przeciwnym razie spał, bardzo lekki oraz nieszkodliwy.
Jak dobrze, że to akurat Fairwyn znalazł się w pobliżu Mariachi, kiedy ich muzyka zaczęła działać na Thalię i to właśnie w jego ramię mogła się wypłakać. Chociaż miała zupełnie gdzieś to, kto widzi ją w takim stanie, zdecydowanie lepiej było znaleźć się w objęciach przyjaciela niż obcego człowieka. Pochlipywała jeszcze w momencie, w którym Riley puścił ją i znowu została sama. Zdjęła z twarzy tę przeklętą maskę i wcisnąwszy ją przypadkowej osobie, kciukiem otarła łzy ze swoich policzków. Z rozmazanym tuszem pod oczami pewnie wyglądała jak panda, jeśli nie gorzej. Może oddanie maski było głupim pomysłem? Za późno jednak było na rozmyślanie o czymś, co się stało, poza tym nie mogła nic już zrobić z tym fantem. Fuknęła, zła sama na siebie. Chciała już odejść od tego nieszczęsnego zespołu, ale coś albo raczej ktoś (@Anseis Karsinis) jej to uniemożliwił poprzez bezczelne położenie głowy na jej piersiach. Początkowe oburzenie zmieniło się we współczucie. Przecież zaledwie kilka minut temu to ona uległa muzyce i również ryczała jak bóbr! - No już, nie płacz. - poklepała nieznajomego po ramieniu i delikatnie odsunęła się od niego, pilnując, aby nie upadł. Miała z tym małe problemy, bo był od niej wyższy, a miejsca dokoła wiele nie było. Normalnie pewnie by na to nie zważała i po prostu odepchnęła go od siebie, a najlepiej by było, gdyby przy okazji coś sobie zrobił, ale że wciąż działała na nią dziwna magia, przez którą nie mogła tego zrobić. Musiała wykombinować coś, żeby uwolnić się od zamaskowanego osobnika i wybrała najprostsze wyjście z sytuacji - oparła go o jednego z mężczyzn stojących tuż obok. Już się odwróciła i chciała pojść się napić, kiedy Meksykanin jedną ręką zwrócił Thalię w swoim kierunku, a drugą pchnął szlochającego chłopaka prosto na nią, coś przy tym mamrocząc. Różnica wzrostu spowodowała u dziewczyny chwilowy strach, bo przecież szatyn mógł się wraz z nią przewrócić, potrącając przy okazji jeszcze kilka innych osób i robiąc przy tym więcej szkody niż pożytku. Szybko jednak zwątpienie minęło i w chwili, w której ich ciała miały się zderzyć, automatycznie położyła dłonie na jego klatce piersiowej. Nie było innego wyjścia - musieli zatańczyć. Domowe nauki najwyraźniej nie poszły w las, bo na parkiecie radziła sobie bardzo dobrze, co również można było powiedzieć o jej partnerze. Musiało się to podobać innym, ponieważ zaczęli się wokół nich gromadzić, wykrzykując śmieszne ksywki. Z każdym krokiem dziewczyna stawała się coraz śmielsza, niby to przypadkowo muskając palcami odsłonięte ramiona partnera. Dopiero podczas tańca zauważyła, że ma on całe ciało pokryte roślinnymi tatuażami, które w dodatku się poruszały. Nie mogąc się powstrzymać, wskazującym palcem prawej dłoni wolno przesunęła po jednym z nich od ramienia aż do łokcia.
Titusowi bardzo podobał się stan, w który popadł. Wszechobecna miłość napełniała jego serduszko. Dziwił sie tylko, że każdy dookoła nie zachowywał się dokładnie tam samo. A @Fillin Ó Cealláchain mógł okazać mu jeszcze więcej miłości. Puchońskie serce czuło, że ślizgon chciał, ale z jakiegoś powodu się wstydził. Ale nie trzasnął go w łeb, a nawet prawie przytulił! No Titus naprawdę czuł przepełniające go wzruszenie. Aż dziwne, że nie zemdlał z wrażenia, gdy chłopak pociągnął go gdzieś za sobą. Jak się jednak okazało, nie w mroczny kącik a inny środek imprezy. No cóż. Też ładnie! Puchon uśmiechnął się przyjaźnie do @Mefistofeles E. A. Nox, obok którego nagle wyrośli. - Jest pięknie - poprawił niezbyt miłą wypowiedź Fillina. Nie można tak myśleć, bo się popada w depresję czy coś! A ślizgoński kumpel chyba uparł się, by wywołać ją u Titusa. Po jego próbach ogarnięcia (nie)stetty puchon wrócił do żywych i ciut bardziej rozsądnych. Wywrócił oczami, najwyraźniej zawiedziony i zaczął rozglądać się za kolejną atrakcją. Zanim w ogóle zdążył wymyślić coś sam, pojawiła się przed nim kobieta z maskami. Były piękne i barwne, długo nie musiała namawiać Titusa, by założył swoją czerwoną w żółte kwiatki. Obrócił się znowu do @Fillin Ó Cealláchain, uśmiechając się dumnie. - Jak wyglądam? - zapytał, wyraźnie oczekując niezliczonych komplementów. Ucieszył się, że natychmiast zaczął powracać do niego miłosny nastrój. Ludzie dookoła byli tacy niezwykli. Krążyli swoimi ścieżkami, popychali i ocierali się o ciało Thidleya, a on czuł, jak robi mu się od tego niebezpiecznie błogo. - Ty też pięknie - dodał, zanim koleżka w ogóle zdążył wziąć oddech, by mu cokolwiek odpowiedzieć. Łapska puchona znowu zawędrowały w stronę ślizgona. Spoglądał na niego z góry, ciesząc się z przewagi wzrostu. Uśmiechając się błogo, pogłaskał go po włosach i policzkach. - Na siedem piekieł, kobieto, oddaj mi się tu i teraz - zawołał radośnie, dostrzegając niedaleko rudą czuprynę @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Biedaczka, nie zdołała uciec od towarzystwa, bo oczywiście Thìdley pociągnął Fillina za sobą. Po drodze udało mu się nawet zgarnąć alkohol! Masz spokojną aurę, baw się dobrze!, usłyszał odsuwając się z trunkiem. No pewnie, że miał! I nie dał sobie wmówić, że ktokolwiek z jego otoczenia miał inaczej. Stanęli wreszcie przed Gryfonką. Puścił na moment ślizgońskie ramię, gdy znaleźli się blisko Dear, by uściskać ją mocno. Wtulił się w jej ciało, głaskał powolnymi ruchami jej plecy, o mało nie rozlewając alkoholu. Uśmiechnął się przepraszająco i zaraz załatwił problem, wypijając go na raz. - Ktoś chciałby mnie kochać? Albo kochajmy się ze sobą, o! - zakrzyknął znów radośnie, głaszcząc tym razem Fire po ręce.