Dom Beatrice i Camaela został zaczarowany w taki sposób, że tylko osoba, która już w nim była, lub bezpośrednio od Beatrice bądź Camaela dowiedziała się o jego położeniu geograficznym, mogła go odnaleźć. W innym wypadku nie było to możliwe. Ten zabieg pozwalał na pozbycie się ewentualnych niechcianych gości.
Front domu
Dom znajduje się w mocno zalesionym miejscu, z dala od wzroku ludzkiego i centrum miasteczka, na delikatnym wzniesieniu. Z jego werandy rozpościera się przepiękny widok na Dolinę Godryka co zdecydowanie zachęca do spędzania wieczorów w tym miejscu. Drewniane ściany i kamienne murki idealnie się ze sobą komponują tworząc bardzo enigmatyczne wrażenie.
Ogród cz.1
Ogród cz.2
Ogród jest mocno zadrzewiony i może sprawiać wrażenie mocno zdziczałego. Jednak w całym tym rozgardiaszu jest jakiś urok, który sprawia, że to miejsce jest jeszcze bardziej magiczne
Parter:
Salon
Duża, otwarta przestrzeń z większością przeszklonych ścian, dzięki którym można podziwiać wspaniały widok, jaki rozpościera się z tego miejsca na całą Dolinę Godryka. Na żyrandolu osiedliły się żywe świetliki, które reagują na klaskanie, dzięki czemu wtedy w mieszkaniu zapala się światło. Wszechobecne drewniane akcenty dodają przytulności całemu pomieszczeniu. Czasami na kanapach można spotkać koty czy figurki smoków Eskila, częściej pośród drewnianych dekoracji pojawiają się nieśmiałki z pobliskiego lasu. Lepiej ich nie głaskać.
Kuchnia i jadalnia
Znajduje się tuż obok salonu, jest na niego kompletnie otwarta. Na parapetach często przesiadują koty, niekiedy zrzucając doniczki z naprawdę drogocennymi ziołami potrzebnymi Beatrice do sporządzania eliksirów (panuje tutaj najlepsze światło dla tych gatunków). Piekarnik otwiera się samodzielnie kiedy tylko wypowie się odpowiednie formuły, niespecjalnie lubi słuchać kogokolwiek innego, niż panią domu, co nieco utrudnia innym pracę, bo Beatrice rzadko gotuje. Kosz na śmieci spod zlewu często przechadza się po tym obszarze i sam zbiera niepotrzebne rzeczy przez co Camael nie raz narzekał na zgubione skarpetki.
Pracownia eliksirów
Miejsce, w którym Beatrice spędza naprawdę dużo czasu, doskonaląc swoje umiejętności ważenia eliksirów. Z pod drzwi często można zobaczyć kłęby pary, które leniwie opuszczają pomieszczenie, bowiem rzadko kiedy jest tak, że w kociołku właśnie nie tworzy się jakiś eliksir. Nikogo tutaj nie wpuszcza i nigdy nie panuje tutaj taki porządek jak na zdjęciach. Pomieszczenie jest obłożone naprawdę potężnymi zaklęciami ochronnymi, które nie pozwalają na pojawienie się tutaj niepożądanych gości.
Piętro:
Sypialnia Beatrice i Camaela
Klimatem idealnie pasuje do całej reszty domu. Ciepłe i bezpieczne miejsce, w którym młode małżeństwo spędza wiele wolnego czasu. Sypialnia posiada nieco mniejszą, osobną łazienkę, tylko do dyspozycji Beatrice i Camaela.
Gabinet Camaela
Zdecydowanie najważniejsza część, w mniemaniu Camaela, domu, jego azyl. Tutaj nigdy nie ma porządku, a półki uginają się pod ciężarem niebotycznej liczby książek (o przeróżnej tematyce i w przeróżnych językach) i pamiątek z jego podróży. Przesiaduje tutaj niezwykle często, a jeśli kiedykolwiek pozwolił Ci wejść do tego pokoju – musisz mieć świadomość, że jesteś dla niego kimś niezwykle ważnym.
Pokój Eskila
Do momentu, kiedy był to tylko pokój gościnny, zawsze był on schludny i zadbany, jednak w momencie gdy zamieszkał w nim rozszalały nastolatek, wszystko uległo zmianie. Beatrice i Camael zadbali o to, aby chłopak czuł się w tym pokoju najlepiej, jak to tylko możliwe, co nie zmienia faktu, że panujący tam elegancki burdel! rozgardiasz doprowadza kobietę do szewskiej pasji. Jest perfekcjonistką i ciężko jej przywyknąć do czegoś podobnego.
Łazienka
Ogólnodostępna, nieco różniąca się od całej reszty, choć nikt zdaje się na to nie narzeka. Na kabinę prysznicową zostało rzucone zaklęcie przez co nie wymaga czyszczenia, sama to robi.
Garderoba
Prawdopodobnie największe pomieszczenie w tym domu (nie licząc połączonego z kuchnią salonu). Beatrice wie od dawna, że ma zdecydowanie za dużo ubrań, jednak wcale nie myśli się ich pozbywać. Pomimo ogromnych rozmiarów i rzuconych zaklęć powiększających i tak ogromnym problemem było wygospodarować dwie szafy na ubrania Eskila. O dziwo, dla Camaela znalazła nawet całą jedną ścianę szafek, półek i wieszaków, gdzie może trzymać swoje ubrania
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. Whitelight dnia Czw Lut 17 2022, 10:35, w całości zmieniany 10 razy
Autor
Wiadomość
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Bezoar nie był potrzebny, tak samo jak wizyta u uzdrowiciela - już po kilku minutach od zażycia substancji stworzonej przez Trice czułam się zdecydowanie lepiej, gdyby nie lekkie osłabienie można by było uznać, ze wręcz dobrze. - Bez paniki - wydyszałam dopiero odzyskując panowanie nad oddechem - Oczywiście, że działa, czemu nie miałoby? Bezgranicznie ufałam Beatrice, która również była dla mnie niemal jak rodzona siostra, więc nie czułam się szczególnie zaskoczona tym, że eliksir zadziałał. Była w tej kwestii zdolna, zadbała szczegółowo o dobór składników, a także odpowiednio przetestowała substancję. Byłabym więc zdecydowanie bardziej zadziwiona, gdyby odtrutka nie przyniosła odpowiedniego skutku. Wymieniłyśmy jeszcze kilka myśli i wniosków związanych z działaniem eliksiru, tak aby Beatrice mogła przeprowadzić kolejne testy, jednak po dość krótkim czasie opuściłam przyjaciółkę - mimo wszystko zażycie silnie trującej substancji było obciążające dla organizmu, musiałam więc trochę odpocząć.
/zt x2
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Czekała na swoich gości w umówionym miejscu kilka minut wcześniej. Nie była pewna dokładnie, czy przybędą idealnie na czas, czy może chwilę się spóźnić, ale przygotowana na każdą ewentualność, zakładała nawet, że pojawią się przed czasem. Dobry nawyk, nigdy się nie spóźniać. Nie lubiła tego robić, nie lubiła kiedy ktoś na nią czekał. Sama od innych również wymagała punktualności. Ucieszyła się, kiedy w końcu dostrzegła @Matthew Alexander oraz @Luna A. Shercliffe. Uśmiechnęła się do nich ciepło, aby w ten właśnie sposób ich powitać. -Tak się cieszę, że oboje zgodziliście się tutaj przybyć. Zapraszam, to nie daleko, kilka minut drogi. - i ruszyła przed siebie dosyć żwawym krokiem. Nie uważała za konieczne podejmowanie dalszej dyskusji w tym właśnie miejscu z dwóch prostych powodów: po pierwsze, była zima, mroźny wieczór, po co miała takie atrakcje fundować swoim gościom. Po drugie, ważniejsze: ściany (a i niekiedy nawet samo powietrze) mają uszy a ona nie zamierzała jeszcze teraz zdradzać się ze swoim pomysłem na eliksir. Jeszcze ktoś by ją wyprzedził w badaniach. Tego z pewnością by sobie nie wybaczyła. Po kilku minutach spaceru i rozmowie o wszystkim i o niczym, dotarli do jej domu. Był on położony z dala od centrum miasteczka, ale z małego wzgórza na którym się znajdował rozpościerał się piękny widok na całą dolinę. Szczególnie ładnie wyglądało to nocą. -Zapraszam. - powiedział, otwierając przed nimi drzwi i wpuszczając do środka. -Rozgośćcie się, kurtki zostawcie w przedsionku. - dodała, wchodząc za nimi i przechodząc dalej, w kierunku salonu. Wszystko wydawało się być już naszykowane. Przeróżne preparaty jak i eliksiry stały na stole gotowe do użycia. Była naszykowana na wszystko, dosłownie wszystko. Zakładała nawet, że szlak jasny może trafić całkowicie jej badania i będzie konieczna nagła wizyta w mungu. Musiała być gotowa na każdą, dosłownie każdą ewentualność. -Zechcecie się wpierw czegoś napić? - zapytała kurtuazyjnie i ruszyła do kuchni, skąd przyniosła butelki soku dyniowego, zaparzoną już herbatę, nawet znalazła jakieś butelki piwa kremowego. Do wyboru do koloru. Nie uznała za wskazane dłużej wszystko odwlekać w czasie. Była podekscytowana samą propozycją przeprowadzenia badań. Jakby mimowolnie podwinęła swoje rękawy do góry, a że nie nałożyła czaru metamorfomagicznego na swoje przedramiona, to blizny na nich powstałe były doskonale widoczne dla jej gości. Nie przejmowała się tym jednak, a nawet nie pomyślała o tym fakcie. Ostatnio kompletnie zapominała, że je posiada. -Jak wiecie, prowadzę badania nad antidotum na pewnego rodzaju eliksir. Nie chciałam wam o tym wszystkim wspominać listownie, bo uznałam za niestosowne rozprzestrzeniania tych informacji, zanim wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik. Dlatego, zanim powiem wam cokolwiek więcej, pragnę prosić was o złożenie obietnicy. - powiodła po nich pewnym siebie i bardzo poważnym wzrokiem, jakby na dowód tego, że wcale nie żartowała i było to cholernie ważne. -Nic, co wydarzy się w tym domu, nie może wydostać się na zewnątrz. Co zobaczycie, bądź zrobicie, nikt nie może się o tym dowiedzieć. - odczekała kilka sekund, w razie gdyby któreś z nich postanowiło jednak wycofać się, bądź nie zgodzić z jej słowami, po czym kontynuowała. - Zakładam ewentualność, choć szanse są naprawdę znikome, że wszystko pójdzie nie tak i będzie konieczność szybkiego transportowania się do świętego Munga. Tam również nie może nikt powiedzieć, dlaczego własnie w takim stanie znalazł się. Czy jest to dla was jasne? Bez tego nie przejdziemy dalej.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Aspołeczność towarzyszyła jej od dziecka. Teraz łamała ten schemat prawie codziennie, jakby nigdy w życiu nie słyszała tego słowa. Dziwnie się z tym czuła. Oswajała się z tym uczuciem powoli krok, za krokiem. Przekraczała swoje granice i było coś w tym pociągającego. Ponownie musiała przyjść do czyjegoś domu. Myślała, że to dobrze, jednak za każdym razem czuła niepokój, który burzył spokój w jej duszy. Walczyła sama ze sobą, nie pokazując innym, jaka to dla niej była trudna walka. Tylko ona mogła wyjść z tego zwycięsko — nie istniało inne wyjście. Nie miała pojęcia, dlaczego zgodziła się pójść do Beatrice L. O. O. Dear, dokładnie nie wiedząc, czego może się spodziewać. Skusiły ją dodatkowe pieniądze. Lubiła mieć pieniądze i je odkładać i odkładać... W wydawaniu była beznadziejna, oszczędzała, na czym się dało. Zamieniało się to w zepsucie. Wiedziała o tym, ale ona nie chciała być zepsuta, jak matka czy brat. Nie mogła przed tym uciec. Każdy na tym świecie miał wadliwą część siebie. Zjawiła się punktualnie, chociaż wolała wcześniej. Najlepiej z półgodziny wcześniej, ale mogłoby to zostać źle odebrane. Kiedy się denerwowała, za dużo myślała, za dużo czuła. Lubiła Beatrice, ale nigdy jej nie ufała. Nikomu nie dawała czegoś takiego jak zaufanie. To byłoby jak strzał w kolano. Nie ważne czy był on wrogiem, czy przyjacielem rodu; nie miało to żadnego znaczenia. Ubrała się ciepło, założyła zieloną kurtkę i żółtą czapkę z pomponem od babci, którą dostała na święta. Nie lubiła zimna, które ocierało się niechciane o jej ciało. Odparła krótkie "hej" do Dear i nieco zaskoczył ją widok Matta; go też lubiła. W słowniku Luny lubić to oznaczało bardzo dużo; najwięcej. Przez całą drogę nic nie mówiła. Nie było takiej potrzeby, zaraz to dotarli do domu Beatrice. Przekroczenie progu, jak zwykle wywołało w niej wiele odczuć. Każdy dom miał swoją specyficzną aurę. Ten też taki był, zwłaszcza ten dom, w którym mieszkała Dearówna. Luna nie mogła tego zidentyfikować, jak zawsze to robiła, aby poczuć się lepiej, chcąc poznać teren i to, co ją otaczało. Zostawiła kurtkę i czapkę w przedsionku, ruszając w głąb blood domu. - Herbata. - Odparła krótko, ale nie musiała długo czekać. Ta kobieta była przygotowana na wszystko. Niesamowite. Upiła łyk, zerkając automatycznie w stronę Trice, która podwinęła rękawy, odsłaniając jakąś część swoich sekretów — blizny. Luna skupiła się na herbacie. Potrzebowała ciepła. - W porządku. - Odpowiedziała, odstawiając kubek herbaty na stolik. Zgadzała się na wszystko; brak pytań. Wszystko miało się zaraz wyjaśnić. Jedna myśl, która krążyła w głowie Shercliffeówny brzmiała: "W co ja się wpakowałam?". Zaufanie właśnie panoszyło się w odczuciach Luny, a podobno ona nie ufała. Czy była wariatką? Zapewne tak i nie. Była Luną A. Shercliffe, dzikuską z Doliny Godryka.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
//Zważywszy na fakt zrezygnowania z uczestnictwa jednego z graczy, uznajemy, że jest to jakiś przypadkowy czardziej, tester
Wszystko szło zgodnie z planem. Beatrice wiedziała od samego początku, że Luna nie będzie miała żadnych przeciwwskazań względem projektu, który aktualnie prowadziła brunetka oraz tego, w jaki sposób oczekiwała pomocy dziewczyny. To, że tak łatwo zgodziła się na postawione przez nią warunki, znacząco ułatwiało całą sprawę. Wszystko mogło pójść nie tak i panna Dear miała tego całkowitą świadomość. Nie wykluczała sytuacji, że obiekt testowy zostanie poważnie raniony, chociaż miała szczerą nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ale, jak to z testami bywa, nigdy nie wiadomo, jak się wszystko potoczy. Można zakładać wiele scenariuszy, sądzić, że pomyślało się o wszystkim. A w ostatecznym rozrachunku i tak jeden głupi błąd może sprawić, że wszystko szlak jasny trafi. Trice minimalizowała to ryzyko, jak mocno była tylko w stanie. Była jednak tylko człowiekiem. Niektórych rzeczy po prostu nie można było przewidzieć. Uśmiechnęła się ciepło w kierunku dziewczyny, jakby tym uśmiechem chciała dodać jej odwagi, być może pewności siebie. Zapewnić, że nic złego nie ma prawa się tutaj stać. Że posiada wszystko pod kontrolą. -Świetnie! - klasnęła delikatnie w dłonie. -W takim razie możemy przejść do konkretów. Przedstawiam Ci Damiena - w tym momencie do pomieszczenia wszedł mężczyzna, na pozór dojrzały, na pewno bliżej mu było czterdziestki niż wieku którejkolwiek z dziewczyn. Beatrice rozmawiała z nim już wcześniej. Wyjaśniła wszystko, powiedziała, czego może się spodziewać, na czym to w ogóle będzie polegało. Teraz należało przedstawić to Lunie. -Damien jest naszym dzisiejszym obiektem testowym. Przyjmie dwa eliksiry. Pierwszy będzie rozcieńczonym eliksirem Morsmorthis. W dużym skrócie, eliksir ten powoduje błyskawiczny wzrost ciśnienia tętniczego, powoduje wylew krwi do mózgu. Oczywiście zrobimy wszystko, aby nie doszło do żadnego z tych objawów. Kolejny eliksir jaki Damien spożyje, to antidotum przeze mnie przygotowane. Ma odwrócić działanie wszystkich substancji zawartych w Morthisie. Damien jest świadom ryzyka, jakie na siebie bierze. Podeszła do stolika, na którym, po krótkim machnięciu różdżką, pojawiły się dwa eliksiry, różnego rodzaju pipety, szklane naczynia. Beatrice starannie zaczęła dobierać odpowiednie ilości eliksiru, wody i mieszać w naczyniu. -Luno, Ciebie proszę o dwie rzeczy. Pierwsza, abyś wszystko obserwowała i w razie konieczności notowała na pergaminie. Jednak zanim do tego przejdziemy, należy dokładnie przebadać Damiena. Zmierzyć mu ciśnienie, temperaturę ciała, wszystkie najważniejsze parametry. Ważne również jest, abym nie robiła tego osobiście, co by nikt nie zarzucił, że wyniki były sfałszowane. Czy mogłabyś to zrobić? - przeniosła spojrzenie na dziewczynę zastanawiając się, czy aby nie za dużo wymagała od niej w tym momencie. Niby podstawowe czynności, ale czy aby na pewno panienka Shercliffe miała wcześniej świadomość, na co właściwie się pisze?
Na kolejny post przygotuję Ci jakieś ładne kosteczki, coby nie było nudno
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Właściwie Luna zawsze jakoś na podejrzane testy to się godziła bez zbędnego sprzeciwu. Była idealną kandydatką do szalonych eksperymentów Beatrice, która ją nieco przerażała, ale tylko czasami i tylko w snach. Tak to Shercliffe prowadziła sobie spokojne, ułożone życie, nieświadoma swoich koszmarów, których nie pamiętała. Chociaż czy wtedy koszmar można nazwać koszmarem? Dostała herbatkę, czyli nie mogło być tak źle. Dodatkowa kasa z tego będzie, jak przeżyje, a raczej uważała, że przeżyje bardziej niż koleś, który postanowił być testerem panny Dear. Luna miała tylko obserwować i zapisywać. I... Na Merlina czego ona od niej wymagała. To, że z uzdrawiania lepiej sobie radziła niż przeciętny uczeń, to nie znaczy, że miała zamiar zostać lekarzem czy człowiekiem od reanimacji zwłok (spodziewała się, że w domu Dearów, reanimować i udzielać pierwszej pomocy to mogła zdążyć tylko na ciepłych zwłokach). Raczej wątpiła, żeby Damien godził się na to z własnej nieprzymuszonej woli. Może szantaż albo kasa... No za kasę to Luna zaryzykowałaby, w końcu Dearowie nie byli byle jakimi gościami sprzedającymi eliksiry, a raczej specjalistami. Chociaż nie wiedziała, co skrywają w swoich głowach, pod tymi czuprynami, które zawsze były staranie ułożone. - Postaram się zrobić to dobrze. - Nie była jakąś specjalistką od mierzenia ciśnienia i temperatury ciała, ale miała pojęcie jak to wykonać. Nie chciała zawieźć tych oczekiwań wobec niej, które tak gdzieś żywiła wobec niej Beatrice. Do mierzenia ciśnienia użyła magicznego stetoskopu. Po jakimś czasie na pergaminie pióro ukazało wynik. Co do temperatury ciała, Luna wiedziała, że mugole mają jakieś takie urządzenie, ale miała szybszy i lepszy sposób — chociaż nie powiedziałaby tego, ale termometru w pobliżu nie miała. Jak mus to mus. Rzuciła zaklęcie. - Caliditas. - Dotknęła różdżką pacjenta. Nic się nie stało. - Wybacz, gówniane zakłócenia. - Powiedziała bez zastanowienia i wzruszyła ramionami. - Dzisiaj chyba nie po czaruje.
Kostka:5 Punkty w kuferku: • z uzdrawiania - 11 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z uzdrawiania - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z uzdrawiania - 1
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Spodziewała się, że może dojść do takich powikłań, które skutecznie utrudnią zarówno jej jak i Lunie pracę. Magiczne zakłócenia wszystkim mocno dawały się we znaki i chyba nie znała jeszcze czarodzieja, który chociaż raz nie spotkałby się z problemem. Zawsze atakowały w najmniej odpowiednim momencie. Dlatego Beatrice była przygotowana na taką ewentualność. Musiała być. Widząc, że próba rzucenia przez Lunę zaklęcia, poszła dosyć marnie, nie zamierzała poprzestawać i zakańczać swoich badań. Bez chociażby słowa wyjaśnienia, ruszyła do innego pomieszczenia. Tam miała przygotowane odpowiednie urządzenia. Stetoskop, ciśnieniomierz, wszystko to, co mogło w skuteczny sposób zastąpić to magiczne zaklęcie. Wróciła do salonu i położyła to wszystko na stole z uśmiechem na ustach. -Czy umiesz używać tego wszystkiego? - zapytała, zerkając przelotnie na dziewczynę. Może będą miały takie szczęście, że faktycznie sobie z tym poradzi. Sama podeszła do kilku probówek, które przygotowała wcześniej i gdzie jak wiedziała, znajdowała się zarówno trucizna jak i antidotum na nią. Zaczęła odpowiednio rozcieńczać truciznę, aby nie była już tak "szybko śmiertelna". Dzięki podjęciu również takiego działania, mogła pozwolić dziewczynie na zapoznanie się z tym wszystkim i próbę zrozumienia zasady działania. Sama mogła otwarcie przyznać, że nie miała kompletnie pojęcia, co powinna z tym wszystkim zrobić. Nawet nie zamierzała tego ukrywać. Po kilku minutach wróciła z odpowiednio przygotowanymi preparatami do Luny i jej testera eliksiru. -I jak? Gotowi na nowe doznania? - zapytała ze szczerym uśmiechem na ustach, naprawdę podekscytowana tym wszystkim, co miało mieć miejsce.
Jednak w kolejnej turze dam Ci jakieś fajne kostki ;)
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Była pewna, że Dear jest przygotowana na każdą ewentualność. Zakłócenia magiczne dawały się we znaki i zapewne eksperymenty w takim czasie były bardziej niebezpieczne. Nawet doświadczony czarodziej mógł zawieść się na swojej różdżce. Shercliffe ostatnio przechodziła podobne problemy ze swoją, ale głównie uważała się za beztalencie w zaklęciach, no i bała się. Bała się używać magicznego patyka, nawet jeśli nie byłoby tych magicznych zakłóceń. Czasami miała jakąś paranoje. - Myślę, że sobie poradzę. - Musiała sobie poradzić. Właściwie czemu nie. Nawet z mugolskimi rzeczami sobie radziła. W jej rodzinie byli mugole, więc nawet wychowanie w magicznej Dolinie Godryka, nie wykluczało nieznajomości ich świata. Zresztą Luna nieco znała się na udzielaniu pomocy i uzdrawianiu, jednak do profesjonalnego ratownika było jej daleko. Gdy Beatrice opuściła ich na chwile, dokończyła mierzenie temperatury i tego, co tam miała jeszcze zrobić. Miały już wyniki. Czas zacząć lepszą zabawę. Chociaż @Beatrice L. O. O. Dear wyglądała trochę creepy. - Zawsze. - Odpowiedziała ślizgonka, kontynuując swoją rolę w tym horrorze, którego mógłby pozazdrościć twórca samej Klątwy. Mugole byli naprawdę popaprani.
Rzuciła wszystko w cholerę, gdy tylko dostała list. Zabrała tylko kurtkę, różdżkę i z pergaminem od Beatrice w dłoni, wybiegła z dormitorium, niczym sztorm do kamiennej ściany, a następnie do wyjścia z zamku. Była wściekła, czując jednocześnie ulgę. Kobieta zniknęła tak nagle, bez słowa pożegnania. Nessa wiedziała, że sytuacja w rodzinie Dear była ciężka, odkąd zdecydowała się oddać serce mugolowi wbrew wujaszkowi, ale żeby sprowokować mistrzynie eliksirów do ucieczki.. Westchnęła, odpalając motocykl i zakładając kask, aby zaraz wzbić się na swojej szui w powietrze, ruszyć w kierunku Doliny. Droga minęła jej za szybko, przekraczała prędkość, jakby bała się, że list to tylko farsa i przyjaciółki tak naprawdę tam nie ma, uciekła znów. Małe rączki z ogromną siłą zaciskały się na kierownicy jednośladu, zniżając go powoli do lądowania. Dostrzegła dom, palące się w nim światła. Z kominka leciał dym. Maszyna z łoskotem uderzyła o małe kamyczki przed posesją, przewracając znajdujące się nieopodal drzwi kwietniki, pewnie niszcząc trochę trawę. Nie było jednak jej przykro, miała większe problemy. Zabezpieczyła pojazd, zdjęła kask i odłożyła go na siedzisko, biegiem ruszając w stronę drzwi. Miała wypieki na policzkach, które kontrastowały z miedzianymi, sięgającymi pasa włosami. Karmelowe ślepia błyszczały w złości i w podekscytowaniu, a mała pięść sukcesywnie uderzała w drewniane drzwi, dobijając się do środka. Musiała tym być. - Betraice, to ja. Lepiej otwórz albo Twoje drzwi się rozpłyną. Nie żartuję, nie uciekniesz już przede mną Dear. -rzuciła głośno, powstrzymując się z trudem od krzyku. Była gotowa wyjąć różdżkę, skorzystać ze swojej wiedzy na temat transmutacji, użyć zaklęć. Bała się ją zobaczyć, miały sobie tak wiele do powiedzenia — bo przecież nadal były przyjaciółkami, prawda? Serce waliło jej jak oszalałe. A co, jeśli ich więź tego nie wytrzymała i coś się zmieniło? Przesunęła dłonią po kosmyku rudych włosów, odgarniając go za ucho. Nawet nie zdążyła się uczesać czy przebrać, lepiej ubrać. Zostawiła naukę uzdrawiania, pracę domową z zielarstwa i niedokończoną książkę w sypialni Slytherinu, mając w głowie już tylko czarnowłosą czarownicę. Były rzeczy ważne i ważniejsze, a Lance ponad Beatrice nie przełożyłaby niczego. Stuknęła kolejny raz, walnęła właściwie. Echo kroków z wnętrza domu uderzyło jej do uszu, a ona zesztywniała, zaciskając luźną spływającą wzdłuż ciała dłoń, również w pięść.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Rozbite serce. Rozbiegane myśli. Rozchwiane emocje. Po co jej to wszystko było? Dlaczego w ogóle wróciła? Zadawała sobie to pytanie od kiedy tylko jej stopy stanęły na ziemiach Wielkiej Brytanii. Nic nie było takim, jakim być powinno. Co chwilę łapała się na tym, że pragnęła wszystko zmienić. Zmuszała się do tego, aby wciąż tutaj pozostać. Nie uciec niczym ten tchórz. Musiała stawić czoła światu, powrócić do życia. W końcu zawsze przychodził czas na rozliczenie się z przeszłością. Z przyszłością również. Dla niej te dwa stany w tym momencie mieszały się w jeden. Przeszłość stawała się przyszłością i teraźniejszością. Coś, co zakopała, pogrzebała żywcem, wracało uporczywie na powierzchnię, zbyt uparte, by pozostać niezauważonym. Pewnie dlatego drżącą ręką nakreśliła kilka słów do jedynej osoby, która w tym momencie wydawał się jej najodpowiedniejsza. Te kilka słów raniło jej duszę i ciało. Jakby coś w środku pozostało jeszcze do zranienia... Głupia, naiwna dziewczyno. Wszystko co mogłaś, już dawno wyprułaś ze swojego wnętrza. Nie chciała myśleć i czuć, lecz puściła w eter sowę, czekając na odpowiedź. Wiedziała, że nadejdzie. A przynajmniej miała taką nadzieję. Nessa nie mogła jej opuścić. Chociaż ona jedna... W oczekiwaniu na znak od losu postanowiła doprowadzić się do względnie normalnego wyglądu. Nie było to wcale łatwym zadaniem. Od wielu miesięcy nie była w stanie używać metamorfomagii, więc nic nie mogła ukryć przed ewentualnym przybyszem. Czarne pukle straciły na blasku, jakiś wesoły ogień w jej oczach zgasł bezpowrotnie. Twarz zapadła się, uwydatniając nigdy niewidoczne kości policzkowe. Ubrania wisiały na niej, jak gdyby o dwa rozmiary za duże. Nawet nie zauważyła, kiedy takimi się stały. Miesiąc temu? Czy dwa? A może zauważyła to doskonale, ale próbowała nie dopuścić do swojej świadomości... Odgłos uderzania w drzwi wyrwał ją z letargu, w którym tkwiła od dłuższego czasu. Nadeszła pora, aby rozprawić się z życiem tu i teraz. Nie miała innej okazji do tego. Głos Rudej skutecznie sprowadził ją na ziemię. Powoli ruszyła w stronę drzwi, nieświadomie odciągając ten moment konfrontacji w nieskończoność. Gdyby tak jednak udać, że nie ma mnie w domu... To by zdecydowanie było za dużo. Tego już mogłaby by jej Nessa nie wybaczyć a i tak było zbyt wiele do wyjaśnienia i opowiedzenia. Nacisnęła na klamkę powoli uchylając drzwi. Serce kołatało w jej klatce piersiowej zdecydowanie zbyt szybko jak na jej samopoczucie. Widok Ślizgonki był tym, czego potrzebowała. Nawet nie wiedziała, jak bardzo było jej brak Nessy, dopóki ponownie jej nie ujrzała. -Nes... - wyszeptał tylko ze ściśniętym gardłem. Czuła, jak pod powiekami zaczynają czaić się złośliwe łzy, kompletnie niepotrzebne. Nie mogła ich powstrzymać, czy nie chciała? Odpowiedzi na to pytanie nie uzyskała. Po prostu pozwoliła im popłynąć i podejść sobie do dziewczyny. Zacisnęła swoje ramiona wokół jej szyi, przytulając kruchą przyjaciółkę jak najmocniej mogła. Nie mogła mówić. Nie była w stanie wykrzesać z siebie choćby słowa. Poza tym, nie była pewna, czy są one w ogóle w tym momencie potrzebne.
Nie miała pojęcia, czego się spodziewać? Po ciąży Heaven wyobrażała już sobie nawet Beatrice z dzieckiem, układając w głowie najlepsze rozwiązania i scenariusze dla samotnej matki. Miała też wizję kobiety porzuconej, szczęśliwie zamężnej, chorej.. Aż ją głowa rozbolała od tych teorii spiskowych! Nie wiedziała, co zrobi, gdy kobieta jej nie otworzy. Rozejrzała się po ganku, nieco zaniedbanym i zasypanym liśćmi. Dostrzegła trochę pajęczyn, zwiędłe kwiaty — tak bardzo nie w stylu Dear. Chłodne, jesienne powietrze uderzyło ją w plecy — zapach lata całkiem zniknął, teraz czuła dynię. Były one porozstawiane przed domami w całej Dolinie, tworzyły zapowiedź nadchodzącego święta duchów. Opuściła dłoń, czując jakiś dziwny ciężar oddechu. Obserwowała klamkę, pozwalała, aby przednie pasma miedzianych, długich włosów łaskotały ją po pokrytej rumieńcem twarzy. Drzwi się otworzyły, a Nessa dostała bezdechu na to, co zobaczyła. Chuda, zapuszczona, mało elegancka. Mająca tragedię w spojrzeniu, drżące ręce i głos. Obraz nędzy i rozpaczy. Zamrugała zaskoczona, nie mogąc wyjść z podziwu. Gdzie ta piękna, wytworna kobieta? Pożyczyła ubrania po okresie ciąży Aurory czy może aż tak schudła? Łzy zaczęły spływać po wychudzonych polikach Beatrice. Podeszła i objęła ją, mocno — jakby miały widzieć się ostatni raz. Drgnęła pod wpływem znajomego ciepła, unosząc dłonie i mocno obejmując wychudzoną przyjaciółkę. Jedną z dłoni trzymała na jej plecach, a drugą zaczęła głaskać ją po głowie, jakby chciała ją uspokoić. Cała złość i frustracja uleciały z Lanceleyówny, dając miejsce zmartwieniu. Nigdy wcześniej nie widziała jej w takim stanie i bała się zapytać o powód tego, że ja do niego doprowadzili. Zagryzła dolną wargę, przymykając oczy. - Wiem, wiem. Poradzimy sobie z tym, nie martw się Bea. - szepnęła, wciąż ją głaszcząc i tuląc. Jeszcze nie wiedziała, z czym sobie ma poradzić, ale skoro dała rade ostatnio latać na miotle i wciąż żyje po wrażeniach dostarczanych jej przez Holdena, nie było rzeczy, z którą mogła sobie nie poradzić. Odsunęła się nieco, przesuwając dłońmi po ramionach czarnowłosej. Jej też oczy zaszły łzami, jednak nie pozwoliła im popłynąć. Jakiś czas temu obiecała sobie, że nie będzie więcej płakać. Zamiast tego zaśmiała się cicho, obuszkiem palca wycierając krople z policzka przyjaciółki.- Wyglądasz okropnie, jakby świat się zawalił. Musimy chyba to naprawić, co? Chodź, bo się przeziębisz. Złapała ją za rękę, bezczelnie zaciągając do wnętrza domu i zamykając za nimi drzwi. Znała to miejsce, zawsze czuła się tu jak u siebie. Stąd też od razu skierowała kroki w stronę kuchni. Miała nadzieję znaleźć tam kakao i mleko, bo gdy były mniejsze, było to rozwiązanie na wszystkie ich problemy. Ewentualnie była jeszcze wódka, a ten bądź inne alkohole z pewnością znajdowały się w spiżarce tego domostwa. Musiała się dowiedzieć czegokolwiek, aby spróbować wyciągnąć ją z tego tragicznego stanu. Czemu miała wrażenie, że to złamane serce?Ah, znała to z autopsji.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice z brzuchem była bardziej prawdopodobna niż ta, która znajdowała się w tym domu obecnie. Nigdy sama siebie nie widziała w takim stanie. A co dopiero ktokolwiek inny. Beatrice Dear zawsze była skryta, trzymała swoje uczucia i emocje na wodzy. Nie pozwalała na to, aby cokolwiek zachwiało jej nienaganną postawą, prezencją. A teraz? Istny obraz nędzy i rozpaczy znajdował się przed ślizgonką i nic nie wskazywało na to, aby z czasem miało być lepiej. Podobnież czas leczył rany. Ciekawe, jak wiele musiało go upłynąć, nim Beatrice zacznie przypominać samą siebie z przed... właśnie, z przed czego? Z przed tego wszystkiego podpowiadał jej umysł, choć ona sama nawet nie mogła w żaden sposób sprecyzować, czym to wszystko miałoby być. Tak wiele się działo. Dotyk znajomego ciała, które w żaden sposób jej nie zagrażało, był tak kojący, odmienny od tego, do czego przywykła. Sprawiał, że poczuła się... spokojnie. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu odczuwała spokój i swojego rodzaju ukojenie. Długie rude pukle drażniły jej policzki, nos a jednocześnie koiły nerwy swoim zapachem. Tym, którzy przywodził na myśl miłość i zrozumienie. To dziwne, że znając tylu ludzi, posiadając tak ogromną rodzinę, Beatrice właśnie Nessę uważała za najbliższą sobie osobę. Nie mogła i nawet nie próbowała sobie wyobrazić, co by czuła, gdyby ją straciła. Pozwoliła, aby Ruda starła z jej policzków łzy, które tam się zakorzeniły. Sama niedbale dokończyła dzieła, używając w tym celu rękawa wyciągniętego swetra, który miała na sobie. Nie chciała już dłużej płakać i nie zamierzała tego robić. Mocno próbowała powstrzymać łzy, które ponownie chciały wydostać się z pod uchylonych powiek. - Jak jakaś sklątka tylnowybuchowa, co? - parsknęła wymuszonym śmiechem i podążyła za Nessą do wnętrza domu. Nawet nie przejęła się tym, że dziewczyna instynktownie przejęła na siebie rolę gospodyni, rozglądając się po wnętrzu w poszukiwaniu czegoś, co jej zdaniem było w tym momencie niezbędne. Sama usiadła na kuchennym blacie i przyglądała się jej poczynaniom. Chciała tak wiele w tym momencie powiedzieć. Ale jej usta milczały jak zaklęte. Prawie jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie jęzlep. Nie wiedziała, czy może w ogóle przerwać ciszę, która je otoczyła. Chyba powinna. O ile Nessa będzie chciała jej w ogóle wysłuchać. - Jesteś zła? - zapytała po zdecydowanie przedłużającej się ciszy. Nie była pewna, czy chciała usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Nie zniosłaby, gdyby Nessa odpowiedziała, że ją nienawidzi. Nawet nie chciała dopuszczać takiej odpowiedzi do siebie. To by ją już kompletnie załamało.
Czuła, jak ciało Beatrice mięknie pod wpływem tego jednego gestu. Jak proste przytulenie wyzwala w niej emocje, które trzymała w sobie przecież od zawsze. Co się wydarzyło, że skończyła w takim stanie? Jak bardzo ktoś ją skrzywdził, że to wątłe ciało, które do siebie tuliła, wydawało się zaraz rozsypać? Zmarszczyła brwi, wypuszczając bezgłośnie powietrze spomiędzy warg. Kobieta zawsze była skryta, nigdy nie pokazywała słabości publicznie, a teraz przypominała rozbitą filiżankę, którą trzeba było skleić. I to właśnie ona zamierzała to zrobić. Ciężko byłoby zrobić coś, co sprawiłoby, że ruda odwróciłaby się od przyjaciółki i zostawiła ją samą. Niezależnie za jak nudną była uważana, była lojalnym człowiekiem. Gdy w końcu pozbyły się łez, zaśmiała się cicho na jej komentarz, kiwając głową. Zlustrowała ją wzrokiem łagodnie, czule wręcz i złapała za rękę, zaciskając nań palce. - Tak, dokładnie, jak te paskudne sklątki. Nijak to do Ciebie pasuje i w ogóle nie wiem, jak mogłaś się do tego doprowadzić. - odparła zgodnie z prawdą, żartobliwym jednak tonem. Na próżno szukać było w nim złośliwości, bo tego w repertuarze ruda dziś nie miała. Ruszyły w głąb domu, tylko tym razem to Lance miała tu matkować. Obserwowała, jak Becia grzecznie siada na blacie i jak gdyby nigdy nic, zaczęła w milczeniu grzebać po szafkach. Cisza nie trwała jednak długo, bo w jej towarzystwie nie była fanką milczenia. - Wolisz grzecznie z kakao czy może jednak dorosło z wódką? - rzuciła głośno, zerkając na nią przez ramię. Jakby wciąż się bała, że zaraz zniknie i tyle będzie z ich spotkania. Postawiła przed kobietą obydwie rzeczy, aby wybrała, co ma przygotować, a ona zdjęła skórzaną kurtkę, rzucając ją na oparcie pobliskiego krzesła. Ruchem dłoni rozrzuciła włosy na plecy, pozwalając, aby rude pukle żyły własnym życiem. Oparła dłonie na biodrach, stając przed nią w ciemnych jeansach i czerwonym swetrze. Na jej pytanie mruknęła w zastanowieniu, żeby trochę się z nią podroczyć. Pomysł na głupie i wredne komentarze jednak szybko opuścił jej głowę, bo nie chciała jeszcze dokładać oliwy do ognia, nie na tym polegała przyjaźń. Nawet ona nie zniosła tak źle Holdena, chociaż Beatrice o tym wszystkim jeszcze nic nie widziała. Zamiast pretensji, pokręciła przecząco głową, krzyżując ręce pod biustem. - Nie. Właściwie to ulżyło mi, że żyjesz i że wróciłaś, nawet w tym stanie. Lepsze to niż niewiedza. Rozumiem, że chciałaś.. Hmmm, przemyśleć swoje życie i nie mogę być na ten fakt zła. Nie podobało mi się jednak, że przez tyle czasu nie wysłałaś nawet głupiego "nic mi nie jest". - przerwała na chwilę, wzdychając głośniej. Zaraz jednak wzruszyła ramionami.- Znasz mnie, jestem wspaniałomyślna i nie będę miała pretensji, wybaczę Ci. Co pijemy? Zakończyła, wracając wzrokiem do puszki kakao i butelki wódki. Wzięła obydwa w dłonie, machając rękoma niczym jakaś waga sprawiedliwości, a jakby od werdyktu Dear'ówny zależała przyszłość świata. Ness nie była głupia, nie mogła zasypać jej pytania o to, co robiła, gdzie była, z kim i co się stało. Na wszystko potrzeba czasu.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Niestety, ale w życiu każdego człowieka mogły zdarzyć się rzeczy, po których określenie, że ktoś jest "rozbity" było najłagodniejszym, jakim można było określić aktualne uczucia. Beatrice również to dopadło. Wiedziała doskonale, że wygląda jak godna pożałowania karykatura swojego pierwotnego wcielenia. To nie jest tak, że nie widziała tego wszystkiego, co zrobił z nią czas i wszystko to, co miało miejsce w jej życiu. Dokładnie zdawała sobie z tego sprawę. Prawdopodobnie, gdyby chciała spróbować się jakoś wytłumaczyć, to również użyłaby jako jeden z argument, dzięki któremu mogłaby choć trochę się obronić. Wyglądała jak gówno, czuła się jak gówno i nie chciała, aby ktoś ją w tym stanie oglądał... Gówno prawda. To tylko jeszcze jedna z nieźle brzmiących wymówek. Wyłącznie. Bo miała głęboko gdzieś, jak ktoś w tym momencie by ją postrzegał. -Jakoś tak wyszło. - Odrzekła tylko w mocno wymijający sposób. Nie czuła się na siłach, aby akurat z tego musieć się tłumaczyć w tym momencie. Było wiele ważniejszych kwestii do omówienia niż jej mało wyjściowy wygląd. Uśmiechnęła się jednak półgębkiem, co w normalnych warunkach mogłoby odmłodzić mocno jej twarz. Teraz nie była pewna, jakie wrażenie mógł wywrzeć na Nessie ten uśmiech. Jednak czy to w jakikolwiek sposób było ważne? Najistotniejsze dla niej było to, że Ruda tutaj z nią była, chciała ją wesprzeć. Czuła ogrom miłości do tej małej istotki, która zawsze była jej bliższa niż rodzina. Bo czy mogła kiedykolwiek w taki sposób liczyć chociażby na Vivien, jak mogła na panienkę Lanceley? Nigdy nie odczuwała podobnej bliskości z własną siostrą. I prawdopodobnie nigdy jej nie poczuje. Choć to temat na kompletnie inne rozważania. Przyglądała się wódce i kakao z zainteresowaniem, jakby pierwszy raz w swoim życiu miała okazję spotkać coś takiego. Dopiero po chwili zdecydowanie chwyciła wódkę w dłoń, tym samym decydując, że bardziej ona nada się na dzisiejszy wieczór. Nie zapowiadał się łatwym. Może właśnie rozluźnienie przy użyciu alkoholu będzie wskazane. Jakiś niewyobrażalnie ciężki kamień spadł jej z serca, kiedy usłyszała te słowa od Nessy. Nawet nie zdawała sobie sprawy z jego istnienia do momentu, kiedy uścisk w klatce piersiowej nie zelżał i dzięki temu pozwolił na bardziej logiczne i trzeźwe myślenie. -Dziękuję. - powiedziała tylko cicho, tym razem uśmiechając się szczerze w jej stronę. Zeskoczyła z blatu i przelotnie cmoknęła przyjaciółkę w policzek. Wyjęła z rękawa swojego swetra różdżkę i machnęła nią, dzięki czemu, jedne z drzwiczek w kuchennych szafkach otworzyły się i grzecznie wyleciały z niej dwa kieliszki i dwie szklanki. Machnęła różdżką ponownie, a wódka wyprysnęła z dłoni rudej i posłusznie nalała się do dwóch przygotowanych kieliszków. Beatrice złapała jeden z nich w dłoń, kiedy butelka wódki samodzielnie się zakręcała. - Twoje zdrowie, Nessa. - uniosła kieliszek w geście toastu po czym szybko wypiła jego zawartość, nawet nie specjalnie przejmując się tym, czy dziewczyna zdecydowała się jej w tym towarzyszyć. Odstawiła kieliszek na blat z głośnym puknięciem i skrzywiła się nieznacznie. Nigdy nie przepadała za wódką, wolała inne trunki. Ale w tym momencie ciężki, palący smak trunku chyba był najbardziej odpowiednim. Westchnęła głośno i przeniosła swoje czarne ślepia na przyjaciółkę. - Co chcesz wiedzieć? Pytaj śmiało. - wiedziała, że na pewno pod tą rudą czupryną kłębiły się setki niewypowiedzianych jeszcze zapytań. Teraz dawała jej zielone światło. Zamierzała odpowiedzieć na każde z nich, jeśli tylko Nessa postanowi zapytać. Zaplotła ręce na wysokości piersi, prawdopodobnie czekała je długa i ciężka rozmowa. Czas, start?
Ucieczka okazała się niezbyt dobrym rozwiązaniem, sądząc po stanie kobiety. Czasem jednak przychodziły takie chwile, że trzeba było postawić wszystko na jedną kartę, nawet jeśli dla całego świata wydawała się tą najgorszą ze wszystkich możliwych. Musiała sama się przekonać, sama popełnić błąd. Nawet jak Lance pękało serce, to o tym wiedziała i nie mogła nic zrobić. Nie da się ochronić człowieka przede wszystkim. Zdaniem Nessy również wygląd nie miał znaczenia, jednak miał stanowić skuteczne odwrócenie uwagi od poważniejszej reszty, test, czy w dalszym ciągu jest w stanie, chociaż na chwilę przyozdobić buzię uśmiechem. Czas leczył rany, a skoro wróciła, była gotowa się podnieść. Nie będzie łatwo, ale wystarczyło znaleźć dobry początek, żeby było szybciej. Nie chciała poruszać tematów trudnych, dopóki Bea nie będzie gotowała. Wiedziała, że wuj i ciotka są wściekli, jednak zawsze była i będzie ich córeczką. Rodzeństwo też na pewno by się za nią wstawiło, gdy przyjdzie dobry moment. Na jej słowa wzruszyła ramionami, pokazując, że to była tylko powierzchowna zaczepka. Pod szatą tragizmu wciąż jaśniała jej przyjaciółka, która trzeba było po prostu wydobyć i wytrzeć z kurzu. Na szczęście w domu było ciepło, bo gdy Nessa spojrzała za okno — dostrzegła kołyszące się od dzikiego wiatru drzewa. Noc zapowiadała burze oraz deszcz, więc później będzie musiała schować motor, bo i tak nie zamierzała wracać do domu. Zaraz jednak brązowe oczy powróciły do smętnej twarzy Beatrice, którą chyba gryzły wyrzuty sumienia — całkiem niepotrzebnie, bo gdyby obraziła się śmiertelnie za ucieczkę z miłości lub przed miłością, byłaby okropnie złą przyjaciółką. Gdy decyzja zapadła, kakao wróciło do szafki. Widząc, że złapała za różdżkę, nie grzebała już więcej, tylko mruknęła zadowolona z całusa. - Czystą czy chcesz drinka? Tylko mam wrażenie, że niewiele znajdę w spiżarni. -rzuciła z rozbawionym uśmiechem, nie ruszając się jeszcze w stronę schowka na żywność i napoje. Całe szczęście teleportacja zajmowała tylko chwilę, dzięki czemu nie umrą z głodu i pragnienia, gdyby nie zrobiła żadnych zakupów. Magia była cudowna. Zaraz miały trunek w dłoniach, gotowy do wywołania dreszczy na skórze czy pozbycia się hamulców, pomagający swobodnie rozmawiać. - Twoje też, Beatrice. Dodała jeszcze, następnie idąc jej śladem, na raz wypiła zawartość, przymykając oczy. Przyjemne ciepło rozeszło się po ciele, przełyk zdawał się płonąć, a pokryte czerwoną szminką usta dziwnie mrowiły. Dobry towar. Uśmiechnęła się pod nosem, wciąż trzymając kieliszek w dłoni. Odetchnęła, czując wypiek na policzkach od nagłego przyjęcia alkoholu. Na jej słowa westchnęła, łapiąc ją za rękę, wcześniej jeszcze biorąc butelkę, po czym zabrała ją do salonu. Posadziła na kanapie, na stolik kładąc kieliszek i litrową wódkę, a sama odwróciła się w stronę kominka. Brakowało nastroju. Wyjęła różdżkę i korzystając z zaklęć gospodarczych, rozpaliła ogień. Drewno szybko zajęło się płomieniem, trzeszcząc wesoło. Wyłączyła też główne światło, zostawiając tylko te mniejsze jego źródła, nierażące tak w oczy. Rzuciła w przyjaciółkę kocem leżącym na jednym z foteli i usiadła naprzeciw, również na kanapie, zsuwając wcześniej buty. Lubiła mieszkanie kobiety. Było przytulne, jasne i miało dobrą, ciepłą aurę. Odłożyła magiczny patyk na stolik, krzyżując ręce pod biustem i wlepiając w nią wzrok. Nie zasłoniła jeszcze okien, aby pilnować ewentualnego początku ulewy, który byłby sygnałem do schowania pojazdu. - Chcę wiedzieć, co czujesz, jak się tak naprawdę czujesz. I co zamierzamy z tym zrobić?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Prawdopodobnie ucieczka była najlepszym rozwiązaniem, jakiego mogła podjąć się Beatrice. A przynajmniej tak uważała kobieta w tamtym momencie. Nie radziła sobie z wszystkim tym, co zupełnie nagle zwaliło się na jej głowę. Cała ta sytuacja z ojcem, ogólnie z całą rodziną Dear to tylko przystawka do naprawdę solidnego dania głównego. Zarówno Dominik jak i Claude stanowili główną atrakcję jej życia w tamtym momencie, a na deser... No cóż, deser był kompletnym zaskoczeniem dla i tak objedzonej już emocjami kobiety. Po ludzku nie wytrzymała. Postanowiła uciec, odciąć się od wszystkiego i wszystkich. Po co? Prawdopodobnie aby przetrawić. Chyba jakoś się to jej udało. Ogromnym kosztem. Zdecydowanie większym niż chciała ponieść. Na wojnie zawsze są ofiary. Szkoda, że to ona mogła w tym wypadku być brana właśnie za największą ofiarę tego wszystkiego. - Nie ma co bawić się w jakieś drinki. - odpowiedziała wymijająco. Owszem, w spiżarni nie można było znaleźć odpowiednich rzeczy. Najbardziej podstawowe produkty, które zalegały w niej od wielu miesięcy. Pierwszą rzeczą, jaką Trice zrobiła po powrocie do Wielkiej Brytanii, było napisanie listu do Nessy. Tak prozaiczne czynności jak zakupy, czy doprowadzenie się do stanu, w którym nie strach było przyjmować gości, zeszły na zdecydowanie odległy plan. To drugie można było zauważyć gołym okiem, to pierwsze niekoniecznie. -Co prawda nie mam zbyt wielu rzeczy, ale jeśli chcesz, możesz tu zostać na noc. - za "luźnym" tonem, kryło się błaganie, nie wypowiedziane odpowiednim głosem. Nie stać jej było na to, aby prosić ją o to wprost. Nie mogła się odważyć. A tak bardzo potrzebowała teraz bliskości kogoś, kto nie będzie jej oceniał. Kto po prostu ją kochał. Czystą, bezwarunkową miłością. Od kogo innego mogłaby ją otrzymać, skoro nie od Nessy? Posłusznie wstała i udała się do salonu, gdzie klapnęła na kanapie. Jakby w bezwarunkowym odruchu podkuliła nogi i oplotła je ciasno przy dużym swetrem, który miała na sobie. Wiedziała, że w normalnych okolicznościach potraktowałaby to jako próbę ukrycia się przed światem. Znała się na odczuciach i odruchach bezwarunkowych lepiej niż prawdopodobnie ktokolwiek kogo znała. A tymczasem sama łapała się w sidła własnego umysłu, zauważając u siebie zachowanie godne przestraszonego i zaszczutego zwierzęcia. Płomienie leniwie zaczęły lizać kamienne ściany kominka, kiedy Ślizgonka wyczarowała w nim ogień. Pomimo tego, że ciepła fala nie dotarła jeszcze do brunetki, to samo patrzenie w tamto miejsce napawało kobietę optymizmem. Czymś, czego nie odczuwała od naprawdę długiego czasu i nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie go odczuwać. Pytanie zadane przez Rudą kompletnie zbiło ją z pantałyku. Gotowała się na szczegółowe opowiadanie o tym, co doprowadziło ją do tego stanu i o tych wszystkich wydarzeniach. Tymczasem zupełnie inny kierunek mogłaby obrać teraz rozmowa. Gdyby sytuacja była inne. Ta jednak nie miała się zmienić. Chwilę milczała myśląc nad tym, co właściwie powinna powiedzieć przyjaciółce. Mogła łgać w żywe oczy, prawdopodobnie tak dobrze, że tylko wspaniały legilimenta mógłby uznać jej słowa za kłamstwo. Tylko... nie miała na to siły. Nie przed Nessą. Mogła udawać przed całym światem, że jej własny nie zawalił się w posadach, ale nie przed nią. - Jak gówno. - powiedziała i ponownie zamilkła na dłuższy czas. W końcu uznała, że jest gotowa dokładniej sprecyzować swoje odczucia. - Tak naprawdę... nie wiem. Jestem rozbita, nie mam pojęcia, jak się pozbierać. Nie wiem, od czego zacząć. - patrzyła w eter, dopiero teraz decydując się przenieść spojrzenie na przyjaciółkę. - Nie mam pracy, nie mam rodziny, nie mam żadnych perspektyw na przyszłość. Oszczędności nie wystarczą mi na zbyt długi czas. Pewnie skończą się zbyt szybko. Nie mam nikogo bliskiego w tym momencie prócz Ciebie i może jeszcze kilku osób, którym mogłabym wprost powiedzieć o tym wszystkim, co się stało. - kolejno wyliczała wszystkie problemy na palcach. Na koniec zaczęła się zastanawiać, czy nie przeliczyła się, mówiąc "kilka osób". Czy tak naprawdę prócz Nessy, Yvonne i Doriena mogłaby liczyć teraz na kogoś jeszcze? Chyba nie.
Każdy miał swoje powody. Uważała, że kwestionowanie cudzych wyborów, jeśli nie było się na miejscu danej osoby, pozbawione było sensu. Skoro uznała, że tak było najlepiej, to i ruda się z nią zgodzi, zapewniając pełne wsparcie swojej najlepszej przyjaciółce. Bo, co więcej, mogła zrobić? Pewnie, była wściekła, a potem smutna, jednak doszła do wniosku, że ich relacja jest ponadto. Wiedziała, że wuj miał skłonności do przesady, a afera z wydziedziczeniem naprawdę rozniosła się echem. Jeśli jednak kochała Claude'a to powinna iść za głosem serca, co poniekąd zresztą zrobiła. O istnieniu Dominika w tym trójkącie Nessa nie miała pojęcia. Konsekwencje własnych działań niestety nie zawsze były przyjemne, pozytywne. Mogła być jednak pewna, że nie musiała radzić sobie z nimi samotnie. Nie była może doświadczona romantycznie, ale zawsze mogła jej wysłuchać i udzielić rad kierowanych rozsądkiem. Mogła pomóc spojrzeć jej z innej perspektywy. - Masz rację, wódka sama w sobie pomoże najlepiej. Zgodziła się kiwnięciem głowy, posyłając jej krótki uśmiech. Na szczęście nie musiała przejmować się wyglądem, a jedzeniem zajmie się Lanceleyówna, gdy kobiety zgłodnieją. Nie, jej umiejętności kucharskie nadal były okropne i nie zrobiła żadnych postępów, ale miała wprawę w teleportacji. Zdobycie posiłku było więc kwestią minut, a no i stanu trzeźwości. Po usłyszeniu kolejnych słów z ust Beatrice uniosła brwi, wbijając w nią spojrzenie karmelowych oczy, którymi zaraz teatralnie wywróciła. - Myślałam, że nie muszę pytać o oczywiste sprawy. Bea. Wyjeżdżając do Ciebie, już wiedziałam, że się stąd nie ruszę do rana — tego, albo następnego. Puściła jej oczko, uśmiechając się zaczepnie. Chciała chociaż trochę poprawić jej humor, wprowadzić odrobinę normalności. Każdy przecież za tym tęsknił, nawet jeśli nikt się nie przyznawał. Życie pełne emocji oraz atrakcji na dłuższą metę wykańczało, wszyscy więc szukali stabilności i rutyny. W salonie było cicho, przytulnie. Gdy tylko rozpaliła kominek, usiadła wygodnie, gotowa do rozmowy o wszystkim i o niczym, całkiem zależnej od przyjaciółki. Znacznie lepiej szło jej słuchanie niż prowadzenie konwersacji, a widząc, w jakim jej stanie — miała z pewnością wiele rzeczy do wyrzucenia z siebie. Nie było jednak dla Nessy najważniejsze to, co się z nią działo i z kim czy gdzie była, a raczej jak się teraz czuła. Powrót do domu oznaczał rozdrapanie ran, konieczność spotkania z rodziną, której stosunek mógł się zmienić. Przyglądała się jej uważnie w milczeniu, słuchając. Nie skomentowała gówna, dając jej czas na przemyślenie słów, bo z pewnością miała w głowie prawdziwy kocioł — pełen różności, niczym podczas warzenia eliksirów, które tak kochała. Zmarszczyła brwi, wciąż milcząc. Sama trawiła to, co mówiła Beatrice. Jej położenie było słabe, jednak zawsze można było znaleźć jakieś wyjście, najbardziej owocne w skutkach w tym przypadku. Musiała się pozbierać, zacząć od zera właściwie. Nie mogła jednak zapomnieć o tym, że to właśnie ona sama była w tym najważniejsza, na całą resztę miała dużo czasu. - Wydaje mi się, że powinnaś skupić się na sobie, zacząć od siebie. Dopiero gdy poradzisz sobie z własnymi demonami, znajdź pracę. A potem.. Potem zajmiemy się resztą. To takie delikatne rozwiązanie. - zaczęła, milknąc na chwilę. Przesunęła się tak, że położyła dłoń na ręce przyjaciółki, zaciskając na niej palce. Nie musiała mówić, że przecież nie jest sama. - Nie martw się pieniędzmi. Moi rodzie mogą Ci pomóc, nie mają do Ciebie żalu czy pretensji. Ojciec uspokajał wuja, tłumacząc Twoje zachowanie szczeniacką miłością oraz młodością, w której każdy popełnia błędy. Jest też drugie rozwiązanie, chociaż to spodoba Ci się mniej. Możesz iść do rodziców, porozmawiać z nimi i wcisnąć im bajkę. Gdy wrócisz do Dearów i w ich łaskę, całą resztę będzie Ci łatwiej ogarnąć. Nie muszą znać prawdy, kłam, gdy musisz. Czasem warto dla siebie samego pominąć pewnie fakty. Wuj Cię kocha, jak okażesz skruchę, to nie będzie tak źle. Zdecydowanie łaska, to nie to słowo, którego szukałam. Przerwała, przenosząc spojrzenie na kominek. To były tylko dwie opcje z wielu, które przychodziły jej do głowy. Wiedziała, że część rodzeństwa czy kuzynów za nic by się od niej nie odwróciła, zawsze mogła liczyć na ich pomoc. Dorien też mógł coś zdziałać, był przecież ulubieńcem. Zawsze zazdrościła Dear'om tak licznej rodziny, bo sama była jedynaczką. Dlatego czarnowłose nieszczęście, które tkwiło skulone na kanapie, było dla niej jak siostra, chciała za wszelką cenę ją chronić. - Jesteś silna, piękna i niezależna. Dużo bardziej pasuje do Ciebie pierwsza propozycja, niż druga, która jednak jest łatwiejsza. Nie ma rzeczy, z którą sobie nie poradzisz.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dobrze, że w czarodziejskim świecie wszystkie problemy mogły być rozwiązywane w naprawdę prosty sposób. Nie ma co ukrywać, znacznie ułatwiało to pracę i codzienne życie. Wielokrotnie Beatrice zastanawiała się, jak mugole radzą sobie w codziennym życiu, bez udziału magii. Znajdowali przeróżne sposoby na to, by coś stało się prostszym, choć w odczuciu Dearówny wcale tak nie było. Jednocześnie podziwiała ich i współczuła. Jakiś dziwny ciężar spadł z jej serca, kiedy usłyszała zapewnienia Nessy dotyczące zostania tutaj razem z nią. Dobrze było mieć świadomość, że w nawet tak parszywej sytuacji, jaka spotkała Trice, miała ona kogoś takiego jak Ruda, na którą zawsze mogłaby liczyć, bez względu na wszystko. Od maleńkości rozumiały się bez słów, jedna szanowała opinie drugiej, Bea nie wyobrażała sobie życia bez tego małego rudzielca. Chciała w tym momencie powiedzieć jej naprawdę wiele rzeczy. Jak bardzo ją kocha, ile dla niej znaczy jej obecność w tym domu oraz w jej życiu. Zamiast tego zdecydowała się na inne słowa. - Dziękuję. - delikatnie dotknęła jej dłoni pragnąc, aby ten niewinny gest przekazał jej wszystko to, czego sama w tym momencie powiedzieć nie była w stanie. Słuchała kolejnych słów Nessy, pozwalając jej na dokładnie skończenie swojej wypowiedzi. Wielokrotnie myślała nad tym, co powinna teraz zrobić. Rodziło się w jej głowie wiele pomysłów. Nigdy jednak nie brała w ogóle pod uwagę zwrócenia się w stronę ojca, celem błagani go o przebaczenie. Nie, to nie była Beatrice i nigdy taką stać się nie zamierzała. Miała swoją dumę i swój honor i nie ważne w jak złej sytuacji by się znalazła, nie zamierzała wsadzić sobie tego w buty. Wiedziała, że po czymś takim nie mogłaby spojrzeć sobie w oczy. Poprawiła się delikatnie na kanapie i wygładziła niewidzialne zmarszczki na kocu, który narzuciła na nią Lanceley. Trawiła jej słowa w ciszy i skupieniu, przedłużając pauzę, która nastała po jej wypowiedzi. Dopiero po chwili zwróciła wzrok na jej twarz i pozwoliła, aby jej czarne jak noc oczy spotkały się z karmelowymi tęczówkami Nessy. - Prędzej pozwolę, aby Nitinia zeżarła moje narządy rozrodcze niż poproszę ich o pomoc i przebaczenie. - rzekła z pełną świadomością wypowiadanych przez nią słów. Miała pewność, że to co właśnie powiedziała, było szczerą prawdą. - Tu nie chodzi tylko szczeniacką miłość oraz młodość, Nes. Tu chodzi o coś więcej. Potraktowali mnie jak jakiegoś hipogryfa rozpłodowego, z idealnymi genami. Doskonale pamiętam, jak ojciec po prostu oznajmił mi, że ma dla mnie kandydata na męża i powinnam być mu wdzięczna za to, że kogoś takiego znalazł. Wiesz kto to był? - uniosła jedną brew do góry, jakby ją samą to ciekawiło. - Jakiś idiota po pięćdziesiątce z Ameryki. Ojciec powiedział mi wyraźnie, że skoro nie szanuję jego zasad, nie mam po co więcej pokazywać mu się na oczy. I robić tego nie zamierzam. - to powiedziawszy sięgnęła w kierunku niewielkiego stolika na wprost kanapy i złapała w dłoń butelkę wódki. Nalała szczodrze do obu kieliszków po czym podała jeden Nessie, wracając do ówczesnej pozycji. - Nie chcę, aby jakiekolwiek informacje na mój temat docierały do nich. Niech będzie tak, jak sobie tego ojciec zażyczył, czyli jakbym nigdy się nie narodziła, bo przynoszę tylko wstyd i hańbę. - dodała po chwili. Czuła jak te słowa uderzają w nią samą, w pełni prawdziwe.
Miały te same odczucia względem mugoli. To nie było tak, że Nessa pałała do nich nienawiścią, wręcz przeciwnie — byli dla niej interesujący. Nigdy nie brała pod uwagę jednak przyszłości bezpośrednio z nimi związanej, wiedziała przecież, jak ważne dla rodziców było przedłużenie rodu z udziałem czystej, błękitnej krwi. A w miłość już dawno przestała wierzyć, zatracając się w obowiązkach, zagłuszając swoje "ja". Po takim czasie naprawdę łatwo było ignorować szepty płynące z serca, a nie z rozumu. Nie mając praktycznie rodzeństwa, najbliżej żyła z rodem Dearów, który rodzice uwielbiali i z Cortezami. To jednak w Beatrice, pomimo tego, że była starsza, znalazła swój autorytet, starszą siostrę. Nie potrzebowała zapewnień, spędzania z nią każdego dnia, żeby wiedzieć, że będzie przy niej niezależnie od sytuacji. Ruda od najmłodszych lat była ambitna, nazbyt nudna i poważna, jak na swój wiek. Interesowała się rzeczami, które dzieci zazwyczaj ignorowały. Była to też kwestia wychowywania wśród dorosłych, starszych, chociażby Liama, który miał przecież być jej mężem. To wspomnienie zawsze wzbudzało u niej rozbawienie, jakąś nostalgię. Pokręciła głową, pozwalając sobie na odgarnięcie kosmyka włosów za ucho. - Przestań, to oczywiste. Też byś tak zrobiła. Uśmiechnęła się w jej stronę promiennie, czując ciepło bijące od dłoni przyjaciółki, która delikatnie zaciskała się na jej własnej. Tak naprawdę mogła snuć tylko domysły, podpowiadać jej, jak ona sama by postąpiła — bo przecież nigdy nie była w tak trudnej sytuacji. Nie sądziła, że Bea zwróci się do rodziny, bo w przeciwieństwie do Nessy, posłuszeństwo nigdy nie było jej mocną stroną. Była to jednak opcja łatwa i łagodna, o której musiała jej wspomnieć. Chciała, żeby ją znała, nawet jeśli nie zamierzała tego robić. Każdy powinien mieć szansę samodzielnego wybrania jednej ze ścieżek. Trwały w ciszy, którą przerywał tylko ogień w kominku. Wesoło skakał po drewnie, rozświetlając półmrok salonu. I ten piękny zapach. Karmelowe ślepia prefekt wydawały się w nim tonąć. Dopiero gdy się odezwała, mruknęła cicho, skupiając na bladej twarzy kobiety wzrok, a z każdym kolejnym słowem, mina jej zrzedła. Prawda była taka, że nie znała szczegółów tego narzeczeństwa ani przyszłego kandydata. Nagle poczuła, że Aleksander poza byciem jej przyjacielem, miał jeszcze jedną zaletę — wiek i wygląd. Właściwie to daje dwie. To jednak nie był wieczór dla niej. - Żartujesz sobie? Co za idiota. Sama bym Cię porwała sprzed ołtarza, gdybym zobaczyła, kogo wybrał Ci tatuś.. Dziwne, wiesz? Macie wiele członków rodu, olbrzymie możliwości na jego przetrwanie. A on odwala taki numer. Szkoda słów, wuj jest niepoważny. Nie potrafiła zrozumieć, wytłumaczyć sobie, co mężczyzną kierowało przy tym wyborze. Miał zdolną, piękną córkę, a on znalazł stetryczałego staruszka z drugiego końca świata. Miał synów, Bea wcale nie musiała martwić się o dobrą partię i dzieci, nie ona miała być głową rodu. Wzięła od niej kieliszek, prychając z niezadowoleniem. - Wcale się nie dziwię, że zniknęłaś. Oni sami sobie przynoszą wstyd, Ty jesteś piękna i zajebista. Więcej warta niż Twoi rodzice. Jestem pewna, że Dorien myśli tak samo. Zamierzasz się z nim skontaktować? Vivi i Vis pewnie też by stanęli po Twojej stronie. -dodała jeszcze z pewnością w głosie, nawet na chwilę nie wątpiąc w jej rodzeństwo, bo zwyczajnie chciała w nich wierzyć. Bo ona by tak zrobiła. Stuknęły się kieliszkami, a Nessa szybciutko opróżniła naczynie, mrużąc na dłuższą chwilę oczy. Znów cierpki smak i fala gorąca rozeszła się po jej ciele, przynosząc rozluźnienie. - A co z Liamem? Przebywałaś u niego? Nie mogła pominąć pytania, o swojego ulubionego, męskiego przedstawiciela Dearów. Może to właśnie u niego była Beatrice? To był dobry człowiek, mający równie napięte relacje z wujem i ciotką, co jej przyjaciółka.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Oczywiście, że tak by zrobiła. Gdyby tylko usłyszała od Nessy, że ma jakikolwiek problem, kompletnie nie miałoby dla niej znaczenia, gdzie jest, co robi czy która jest godzina. Spotkanie z samym Ministrem Magii porzuciłaby na rzecz niesienia pomocy przyjaciółce. Jeśli mogła powiedzieć, że ktoś jest bliski jej sercu, z pewnością była to właśnie ślizgonka, pomimo wszelakich różnic, jakie pomiędzy nimi występowały. Czy to wiek, charakter, ambicje. Wszystko to nie miało znaczenia, bo rozumiały się praktycznie bez słów i tak już miało pozostać. Trice nie była w stanie wyobrazić sobie żadnej sytuacji, która mogłaby je poróżnić. Wiedziała, że ta relacja przetrwa, bez względu na jakiekolwiek rzeczy, które jeszcze miały się w ich życiu wydarzyć. -Oczywiście, że tak. W końcu jesteś moją przyjaciółką. Najlepszą, jaką mogłabym sobie wymarzyć. - odpowiedziała krótko po chwili ciszy, jaka nastąpiła po słowach Nessy. A cisza ta wynikała z faktu, że wzruszenie złapało za gardło pannę Dear, skutecznie je ściskając i uniemożliwiając mówienie. Siła tych kilku prostych słów była większa niż mogłaby sobie to nawet wyobrazić. Nie, Bea nigdy nie była grzeczną i posłuszną dziewczynką. A przynajmniej nie przez naprawdę długi czas. Dawniej, gdy była zdecydowanie młodsza, zależało jej na tym, aby sprawiać radość rodzicom i całej rodzinie, robić to, czego od niej wymagano. Nawet zachowywała się w ten sposób. Kiedy ktoś mówił, że powinna być bardziej wyniosła, taką właśnie się stawała. Gdy ktoś sugerował, że należy w inny sposób myśleć o pewnych ludziach, czyż nie to robiła? Teraz nie zamierzała popełniać tych samych błędów. Miała świadomość, że przez to wszystko zatraciła samą siebie. Strach powiedzieć to głośno, ale dopiero zerwanie zaręczyn i znajomość z Claudem pozwoliła jej odnaleźć prawdziwą siebie. Wiele mu zawdzięczała ale równie wiele mogłaby wypominać. Nie, nie zamierzała myśleć o tym dłużej, to nie był odpowiedni moment, aby wspominać tego czarodzieja. Nawet nie miała pojęcia, co się z nim aktualnie działo, więc po co zaśmiecać sobie tym myśli? Ona sama również wpatrywała się w ogień, kiedy opowiadała, co wymyślił jej ojciec. Czasami jej opowieść była przerywana bardzo odległymi grzmotami, które usilnie dawały znać o tym, jaka pogoda za chwilę powinna dotrzeć do Doliny. W tym momencie nie przejmowała się tym faktem. W końcu, miały czas, nim ulewa miała dotrzeć do domostwa Beatrice. - Używasz naprawdę łagodnych słów względem niego, moja droga. - powiedziała po chwili szatynka, kierując swój wzrok ponownie w stronę przyjaciółki. Krzywy uśmiech przyozdobił jej wargi, kiedy to wypowiadała. W pełni zgadzała się z jej słowami, nawet jeśli uważała, że są zbyt grzeczne w tym momencie. Nie zamierzała jednak się unosić. Nie miało to większego znaczenia w tym momencie. Teraz musiała wymyślić, co robić dalej. Na wspomnienie o rodzeństwie, coś niemiło przekręciło się w jej żołądku. Tak naprawdę nie kontaktowała się z nimi od długiego czasu. Krótko po zdarzeniu z ojcem Dorien powiedział jej, że w ich relacjach nic to nie zmienia. Nie wiedziała tylko, czy był w stanie zrozumieć jej postępowanie i motywację. Nie chodziło tylko o Claude'a. Chodziło o całokształt. - Z Dorienem widziałam się, nim uciekłam. - gorzki posmak tego słowa pozostał jej w ustach. Chyba pierwszy raz wprost określiła, co właściwie zrobiła. - Stwierdził, że w naszych relacjach nic to nie zmienia. W końcu wciąż pozostaję matką chrzestną Willow. Co do Vivien, nie mam zielonego pojęcia, czy w ogóle wie o całym zajściu i co o nim sądzi. Sama doskonale wiesz, że nigdy nie miałam z nią najlepszych kontaktów. Visa nie widziałam od długiego czasu. Poszła za przykładem Nessy i również opróżniła swój kieliszek. Wódka zalała jej gardło, ciężko osiadając na żołądku. Nie było jej z tym źle. Miała dziwne wrażenie, że ten napój miał jakieś magiczne właściwości, choć (o Melinie!) był pochodzenia mugolskiego. Dopiero po dłuższej chwili postanowiła odpowiedzieć na kolejne zadane przez Nessę pytanie. - Nie, nie byłam u Liama. Tak właściwie, to nawet o tym nie pomyślała. W zasadzie byłam w Azji, w Brazylii, Meksyku, Stanach Zjednoczonych, trochę w Europie. Tak naprawdę wszędzie. - byle dalej od domu... dodała w myślach, bo nie chciała mówić tego głośno. Byłoby to nazbyt oczywiste w tym momencie. W końcu po coś wyjechała. Nie po to, aby wciąż przebywać w Anglii. Zasępiła się, znów skupiając wzrok na hasających wesoło po drewnianych kłodach płomieniach. - Powiedz lepiej, co u ciebie? Wciąż rozmawiamy o mnie, a przecież to kompletnie bezsensu. Głupio mi, że nie mam pojęcia, co się dzieje w twoim życiu. - po części próbowała odwrócić myśli od tego całego chaosu, który zapanował w jej życiu. Nie było to łatwe, ale skupienie się na losach przyjaciółki z pewnością powinno pomóc. Zmusiła swoje usta do uśmiechu, kiedy znów spojrzała na Nessę, tym samym oznajmiając, że zamienia się w słuch.
Dlatego właśnie ich przyjaźń była piękna, nawet jeśli nie widywały się codziennie. Najważniejsze — te najgorsze lub najlepsze chwile ich życia brały priorytet nad wszystkim innym. Lance nigdy nie robiła jej wyrzutów przez brak listów lub spotkań, bo łącząca ich więź, splątana, gruba czerwona nitka była nie do ruszenia. To chyba była najstabilniejsza rzecz w życiu Nessy, bo miała pewność, że w przeciwieństwie do reszty świata, Trice jej nie zostawi. Nawet jeśli napadłaby na gringota czy zrobiła coś równie głupiego. Karmelowe ślepia z czułością patrzyły na ciemnowłosą czarownicę, którą zdecydowanie przytłaczały wydarzenia ostatnich miesięcy. - No wiesz co, ja Cię kocham, a Ty mi z przyjaciółką. - rzuciła z udawaną pretensją, ostentacyjnie krzyżując ręce na biuście. Nie była, tylko się z nią droczyła, tak, jak robiły to zwykle Wiedziała po sobie, jak ważne było teraz poczucie normalności. Zaraz jednak uśmiechnęła się zaczepnie. - Tym razem Ci wybaczę, ze względu na okoliczności! Uprzedziła grzecznie, tym razem siląc się na nutkę powagi w swoich słowach. Zazdrościła Beatrice tej niezależności, życia w zgodzie z samą sobą. Nie była grzeczna, zawsze robiła po swojemu, słuchając serca — w przeciwieństwie do rudej, która je wyłączyła i skupiła się na rozsądku. Nie mogła mieć tego komfortu, bo jej rodzina była mała, nie tak liczna, jak Dearowie. Za dzieciaka była inna, wtedy były takie same. Spełniające oczekiwania wszystkich dookoła, tylko nie swoje. Kto wie, może Nessa też kiedyś do tego dorośnie. Claude wywołał w jej życiu sztorm, a Szkotka była pewna, że pomimo wszystkich piorunów i wichrów, to właśnie czegoś takiego jej przyjaciółka potrzebowała. Głupiej, mocnej miłości. - Głupio mi przeklinać na gościa, którego znam od dzieciaka. Jednak dolać mu czegoś na przeczyszczenie, gdy będzie u rodziców, mogę, jeśli da Ci to satysfakcję. - westchnęła z nutą rozbawienia, na wyobrażenie Pana Deara biegającego w towarzystwie do łazienki. Jego duma źle by to zniosła, a nikt by dobrej, idealnej Lanceleyówny o takie paskudne zagrania nie podejrzewał. Odwzajemniła jej spojrzenie, rozbawiona tym uśmieszkiem. Zaraz jednak powróciła spojrzeniem do ognia, jakby miał on dać im wszystkie odpowiedzi. Nawet nie zauważała grzmotów czy szalejącego na zewnątrz wiatru. Pytania o rodzinę zawsze były trudne. Słuchała jej z uwagą, kiwając ostatecznie głową. Nie spodziewała się, żeby Dorien ją zostawił na pastwę losu. Był dobrym bratem, sam miał rodzinę i Aurora z małą wiele go nauczyły. Vivien faktycznie, żyła karierą, a Vis miał swój świat. Liam w tej swojej Francji był pewnie tak cudowny, jak zawsze. - Powinnaś napisać do Doriena. - powiedziała zaraz po tym, gdy opróżniła kieliszek i ciepło rozeszło się po ciele. Uznała, że to dobry strat. - Jeśli chodzi o pracę, może spróbujesz w Ministerstwie? Tam zawsze brakuje ludzi, a Ty mogłabyś być świetna w departamencie Tajemnic lub w biurze współpracy. I jak podobał Ci się świat? Liam byłby zły, że włóczyłaś się po Europie i go nie odwiedziłaś! Wbiła spojrzenie najpierw w stolik, a potem w przyjaciółkę. Wciąż brzmiała spokojnie i czule, naprawdę starała się pomóc znaleźć jej jak najlepsze rozwiązana, przedstawić możliwości. Jednak gdy zapytała o nią samą, roześmiała się pogodnie i machnęła ostentacyjnie dłonią. - To nieważne teraz. Wróciłaś, Ty się liczysz. Moje życie jest tak samo nudne, jak zwykle. Wciąż brzmiała na rozbawioną. Nie odpuści jej trudnych rozmów, bo musi wrócić do siebie. A najlepiej własne emocje przetrawiać na głos, taka była prawda. Przysunęła się, przytulając ją mocno poprzez objęcie ramieniem i przytulenie głowy do jej własnej, tak jakby musiała upewnić się, że Bea naprawdę istnieje, a nie jest snem na jawie.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Zdaniem Beatrice ich przyjaźń była niezniszczalna. Naprawdę, nie była w stanie wyobrazić sobie zdarzenia, które doprowadziłoby do roztrzaskania więzi, jaka je połączyła. Praktycznie wychowywały się, dorastały razem, dzieliły każdym sekretem i zmartwieniem. Wszystko, co najważniejsze w życiu brunetki, każdy komplement czy smutek, Nessa pierwsza się o nim dowiadywała. Dearówna po prostu nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej. Czy Trice mogła na kogoś jeszcze tak liczyć, jak na Nessę? na Yvonne, choć z nią ostatnimi czasy też kontaktu nie miała najlepszego. - Kocham Cię najbardziej na świecie. - powiedziała, patrząc dziewczynie głęboko w oczy. Chciała tymi kilkoma słowami wyrazić wszystko to, co czuła, a było tego wiele względem Lanceley. Czy mogłaby sobie teraz wyobrazić kogokolwiek innego w tym miejscu? Czy chciałaby komukolwiek innemu powiedzieć to wszystko, co właśnie wyjawiła jej? Z pewnością nie. I wiedziała, że Nessa nigdy by jej nie zdradziła. Tak, Beatrice od zawsze próbowała postępować zgodnie z tym co czuła, czy myślała. Nie lubiła owijać w bawełnę, mówiła wprost i robiła to, na co miała ochotę. Trzeba jednak pamiętać, że istniała też druga strona medalu. Do niedawana myślała dokładnie w ten sam sposób, co cała jej rodzina. Wiedziała, co jest "najważniejsze": więzy krwi i ród, w którym się wychowała. Dopiero poznanie pewnych osób w swoim życiu, doprowadziło do tego, że zrozumiała, iż jej dotychczasowy światopogląd był jedną, głupią bujdą i obłudą, którą żyła z nadzieją, że szklana bańka nigdy nie pęknie. Przejrzała na oczy. Zrozumiała, co tak naprawdę ma znaczenie i jak powinna postępować. A jak widać, nie wszystkim było to w smak. Niektórzy wręcz uznali, że coś złego zaczęło dziać się z Beatrice, gdy ta w końcu pozwoliła sobie myśleć po swojemu. Parsknęła niewymuszonym śmiechem, gdy usłyszała kolejne słowa przyjaciółki. Wizja ojca srającego bez umiaru była nader kusząca. Zapewne jeszcze kilka miesięcy temu zdecydowała by się na to bez choćby cienia zawachania. Teraz myślała inaczej. - Nie ma sensu. Nie chcę mieć żadnego kontaktu z nim czy w ogóle z resztą. Wiem, co o mnie myślą. Wiem, że nie pochwalają tego, co zrobiłam. W szczególności Vivien. Tylko ona miała więcej szczęścia i chociaż trafiła na kogoś w swoim wieku. - ostatnie słowa były wypełnione ironią po brzegi. Nie, nie miała żadu do siostry. Bynajmniej. Tylko wiedziała, że nie znajdzie u niej zrozumienia, na jakie mogła liczyć ze strony Szkotki. Nigdy dobrze się nie dogadywały i Beatrice już dawno straciła nadzieję na to, że będzie inaczej. Szczególnie po tym wszystkim, co się stało. - Kontaktowałam się z Dorienem. Byłam nawet na urodzinach Willow, a potem znowu uciekłam. - westchnęła cicho, nieświadomie robiąc dłuższą pauzę w swojej wypowiedzi. - Dorien jednocześnie rozumie i nie rozumie mojego zachowania. Przecież on zawsze był tym idealnym. A jak widać teraz, mnie bliżej do Liama niż do niego pod tym względem. Mimowolny uśmiech przyozdobił jej wargi, gdy padło kolejne pytanie ze strony Rudej. - Świat jest piękny. - powiedziała z powagą i jednoczesnym uśmiechem na ustach. - Jest tyle pięknych miejsc i krajów. Nie wiem, czy mogłabym je zobaczyć, gdyby nie ucieczka. Pewnie właśnie zastanawiałabym się nad tym, jakie imię nadać dziecku, bo już pewnie byłabym w siódmej ciąży. - i znów ten gorzki wydźwięk słów. Nic nie mogła poradzić na to, że było to silniejsze od niej samej i jej zachcianek. Spojrzała na przyjaciółkę, dokładnie lustrują jej zachowanie. Wciąż jeszcze dokładnie potrafiła rozczytywać emocje ludzi. Było to dla niej niezbędne od kiedy tylko ujawniły się jej zdolności transmutacyjne. Błogosławieństwo, czy przekleństwo? - Nes, daj spokój. Mów co u Ciebie. Co u mnie, to już wiesz. Życie się posypało, ale wrócę na nogi, zawsze wracam, prawda? Jestem ciekawa tego, co się działo, jak mnie nie było. U Ciebie w życiu, w rodzinie, wszystkiego jestem ciekawa. To przytulenie było dla niej czymś tak prostym, że jednocześnie prawie nierealnym. Pozwoliła sobie na złagodzenie muru obronnego, którym się otoczyła. Rozpuściła się wręcz w ciepłych ramionach przyjaciółki. Napawała się zapachem jej włosów, strukturą jej ciała, delikatnością jej skóry. Nieśmiało zagłębiła dłoń w rudych puklach, wprawiając niektóre z nich w ruch. Chyba jednak dobrze było wrócić do domu. Z Nessą u boku mogła wszystko. Porozmawiały jeszcze jakiś czas, ciesząc się swoją własną obecnością. A potem zmęczone życiem i wydarzeniami dni dzisiejszego, po prostu zasnęły.
/Zt x.2
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Pomimo wielu różnych zawirowań, które na przestrzeni ostatniego roku, oferowało jej życie, czułą się naprawdę dobrze. Świadomość tego, że miała kogoś, kto myślał w podobny do niej sposób i przede wszystkim, czuł to samo co ona, napawał ją optymizmem. Niewątpliwie Dominik był dla niej niczym iskierka, która rozniecała powoli płomień. Pozwalała sądzić, że może jednak będzie lepiej, w końcu nie musiała ze wszystkim radzić sobie samodzielnie. Co prawda nigdy nie musiała, miała w końcu przyjaciół i rodzinę, na których w większym bądź mniejszym stopniu mogła polegać. Jednak to było coś zupełnie innego. Nikt nie lubił w końcu iść przez życie sam. A skoro znalazł się ktoś, kto gotów był spędzać choć trochę czasu wraz z nią, powinna się z tego cieszyć. I cieszyła się. Ogromnie wręcz. Dlatego nie mogła doczekać się kolejnego spotkania z mężczyzną. Ze względu na jego wyjazd w ramach ferii w Hogwarcie, to spotkanie musiało być odłożone w czasie. Sama nie zamierzała udać się razem z resztą. Uważała, że nie odnalazłaby się w tym towarzystwie. Potrzeba było jeszcze wiele czasu, aby w pełni doszła do siebie, a taki wyjazd nie był czymś, za czym szczególnie mocno tęskniła. Postanowiła więc ten czas poświęcić na rozmyślania nad tym, co powinna dalej zrobić, jak funkcjonować. Kiedy dostała informację od Dominika, dotyczącą terminu jego powrotu, nie ukrywała swojej radości. Od razu zaprosiła go, aby następnego dnia pojawił się w jej domu w Dolinie. Nie wiedziała jeszcze, co będą wtedy robić, ale zamierzała poświęcić dużo czasu na przygotowanie się. Zarezerwowała ten czas tylko dla niego. Nie umiała określić tego, jak teraz powinna być nazywana ich relacja, ale wszystko zmierzało w kierunku, aby zostali parą. A skoro mieli być parą, w jej powinności było, by odpowiednio przywitać mężczyznę po powrocie z długiej podróży. Dlatego postanowiła przygotować odpowiednią kolację, która miałaby uczcić ich kolejne spotkanie. Nie była bardzo zaprawioną kucharką, bo zazwyczaj to cała rzesza skrzatów odwalała za nią całą robotę, a tu nie mogła na to liczyć. Co nie zmieniło faktu, że dała z siebie wszystko. I tak, na pół godziny przed umówioną godziną, kurczak dogorywał w piekarniku, warzywa bulgotały leniwie gotując się, a stół był nakryty i oczekiwał pojawienia się gościa. Resztę czasu Beatrice postanowiła poświęcić na odpowiednie przygotowanie swojej osoby. Dzięki zdolnością metamorfomagicznym, nie musiała obawiać się o swój wygląd. Nawet z największego gówna potrafiła wyjść obronną ręką i to właśnie robiła. Poprawiła delikatny skręt włosów, zaróżowiła policzki, starannie zakryła magią niewielkie zasinienia pod oczami. Gdy w końcu uznała, że prezentuje się odpowiednio dobrze, ubrała tak charakterystyczne dla niej ciemne barwy. Teraz należało tylko wyglądać przybycia Dominika i dopilnować, aby kurczak nie spalił się na kamień. Nagły dzwonek do drzwi wywołał w jej żołądku dziwny skurcz, jakby obawiała się tego, kogo zastanie na progu. Jednak gdy tylko otworzyła drzwi i zobaczyła, że stoi tam Rowle, cały stres poszedł w niepamięć, a na jej ustach zagościł delikatny uśmiech.
Ferie, mimo wszystko musiał uznać za udane. Rzeczywiście udało mu się odpocząć, cienie pod oczami nie był już tak widocznie i wracał do domu i pracy w dużo lepszym nastroju i kondycji. Lubił to swoje mieszkanie i z uśmiechem wszedł do środka, tuż po powrocie. Do studia miał zamiar wrócić jeszcze za parę dni, musiał ochłonąć po wyjeździe. Miał jednak zamiar z entuzjazmem rzucić się w wir pracy. Twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech, kiedy dostał od Beatrice zaproszenie do siebie, już nazajutrz po powrocie z ferii. Ledwo powstrzymał się, aby nie pobiec do niej od razu i uściskać mocno. Nawet nie sądził, że będzie za nią tak bardzo tęsknił. Wracał do niej myślami wielokrotnie, a jego oblicze łagodniało wtedy, a usta układały się w delikatny, ciepły uśmiechu. Jak dobrze mieć do kogo wracać... Właściwie był gotowy już na długo przed umówioną godziną, ale nie chciał być nadgorliwy. Wobec tego chodził bez celu po mieszkaniu, przestawiając bezsensownie jakieś rzeczy. Potem spoglądał w lustro czy na pewno wygląda dobrze. Wyciągnął dłoń i wzburzył lekko włosy. Przebrał się w ciemnozieloną koszule w kratę i czarne dżinsy. Sapnął zniecierpliwiony, kiedy spojrzał na zegarek. W końcu jednak mógł opuścić mieszkanie, co zrobił z ogromną chęcią, bo już zaczynał go męczyć fakt, że wskazówki zegara niemal stanęły w miejscu. Po drodze kupił jeszcze bukiecik słoneczników i czekoladki, a w prezentowej torebce niósł dobre wino. Czekoladki włożył do torebki z winem, aby nie przywitać Beatrice niczym tragarz. W końcu stanął pod jej drzwiami i punktualnie zadzwonił do drzwi. Poczuł lekki skurcz w żołądku, nie wiedząc, że ona poczuła to samo, kiedy usłyszała dzwonek. Czuł się trochę jak szczeniak, idący na pierwszą randkę, choć tę przecież mieli za sobą. I dużo innych doświadczeń. Teraz jednak było inaczej. Oboje wiedzieli, w jakim kierunku chcieliby popchnąć tę znajomość i jaki te spotkania mają charakter. Nie było niedomówień, niepewności. Dominik mógł czuć, że Beatrice była jego, a on jej i ta myśl dodawała skrzydeł. I nareszcie po tylu dniach mógł ją zobaczyć. Nie musiał długo czekać przed drzwiami, otworzyła mu po kilkunastu sekundach. Jego oczy zachłannie wpatrywały się w jej twarz, a usta rozciągnęły mu się dużo szerszym uśmiechu niż ten, który gościł na twarzy Beatrice. Zdecydowanie przestąpił próg. Odłożył gdzieś na bok kwiaty oraz prezentową torbę i objął ją, przyciągając do siebie. Nie mógł już dłużej wytrzymać i odkładając moment słownych przywitań i innych uprzejmości pocałował ją, przelewając w pocałunek całą tęsknotę, która nagromadziła się przez wszystkie dni wyjazdu. W końcu odsunął się lekko i uśmiechnął się, błądząc wzrokiem po rysach jej twarzy. Założył kosmyk jej ciemnych włosów za ucho. - Teraz możemy się kulturalnie przywitać i porozmawiać. Pięknie wyglądasz - stwierdził lekko schrypniętym głosem. Odchrząknął i zdjął kurtkę, wieszając ją na wieszak. Pochylił się po rzeczy, z którymi tu przyszedł i wręczył dziewczynie. - To dla ciebie. Uch, tęskniłem! - zawołał i znowu porwał ją w ramiona, unosząc lekko i obdarzając jej śliczną twarz drobnymi pocałunkami. Potem postawił ją na ziemi i pociągnął nosem. - A co to tak pięknie pachnie? Czekaj, pójdę za zapachem - zaśmiał się, ale poczekał aż to dziewczyna zaprowadzi go dalej. Jako "tylko" przyjaciel zapewne wparowałby, nie zważając na ewentualne protesty, ale teraz... To była inna sytuacja. Ich relacja była jeszcze świeża, krucha. Mimo że przyjaźnili się parę lat, to w takim wydaniu poznawali się na nowo.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie spodziewała się tego, że Dominik przybędzie do jej domu z takim zestawem powitalnym. Być może faktycznie wziął sobie do serca to, co powiedział wcześniej. Że będzie próbował obdarowywać ją różnego typu prezentami. Dla niej było to kompletnie nie istotne. Te wszystkie podarki, mogłyby nie istnieć, bo tak naprawdę widziała tylko jego. Ciepłe oczy, szeroki uśmiech, wspaniałe ciało, które ni jak i tak miało się względem duszy, którą tak uwielbiała. Obserwowała z nieskrywanym zachwytem, gdy pokonywał dzielącą ich odległość. O ile wcześniej zastanawiała się nad tym, jak właściwie będzie przebiegać to spotkanie, tak teraz wszelkie te myśli zostały rozwiane. Bo faktycznie, zastanawiała się nad tym, jak to rozpocząć. Czy przywitanie się pocałunkiem będzie odpowiednie, czy niekoniecznie. Czy zwykła kolacja będzie wystarczająca, a może jednak nazbyt wystawna? Próbowała rozważyć wszelakie scenariusze tego wieczoru, ale teraz, gdy widziała go tak blisko, wszystko poszło w niepamięć. Czym miała się martwić, skoro on stał tutaj, tak bezpardonowo pokonał odległość ich dzielącą i wziął ją w ramiona. Nieświadoma tego, jak wiele ciężaru spoczywało wcześniej na jej barkach, teraz kompletnie się rozluźniła. Poczuła, że jest dokładnie tam, gdzie powinna być. Z równym utęsknieniem jak on, oczekiwała momentu, kiedy będą mogli się pocałować i w końcu ich usta zetknęły się ze sobą. Westchnęła głęboko, napawając się ich słodyczą, wspaniałym ciepłym oddechem, który wydobywał się z pomiędzy jego warg. Tak wspaniale i prosto było istnieć tutaj, w tych dużych ciepłych ramionach, nie przejmować się niczym innym. Nic innego nie musiało istnieć w tym momencie, zdecydowanie wystarczyłyby jej tylko jego usta. Niestety, w jej opinii, skończył on się zdecydowanie zbyt szybko, niż powinien. Grymas delikatnego niezadowolenia wystąpił na jej twarzy, kiedy odsunął się od niej, dla takich formalności, jak powitanie i prawienie komplementów. -Dla mnie nie musiałoby być słownego powitania. - burknęła, choć na jej wargach czaił się już delikatny uśmiech, sugerujący, że tak naprawdę, wcale zła nie jest. Dała mu czas, aby rozdział się i wziął wszystko z powrotem do ręki. -Wiesz, że nie musiałeś przynosić niczego ze sobą? - zapytała ze świadomością, że raczej jest to pytanie retoryczne. W głębi serca cieszyła się z faktu, że chłopak tak skrupulatnie wysłuchał wcześnie jej słów. Słoneczniki był nawet piękniejsze niż te, które niedawno otrzymała od niego pocztą. Nim się obejrzała, znów znalazła się w jego ramionach, tym razem jej stopy nie miały kontaktu z ziemią. Czasami zapominała, że pomiędzy nią a Dominikiem jest taka duża różnica wzrostu. Jak i w takim momencie jak ten, kiedy nie liczyło się nic innego prócz tego, że znów mogła być blisko niego. Miała ogromną ochotę śmiać się ze szczęścia. I z całej tej sytuacji. Nie do końca wciąż wiedziała, jak powinna się zachować. Od dawna nie była w żadnym związku, o ile mogła już w ten sposób nazwać relację, która ich łączyła. - Dominik, nie chcę, żebyś kiedykolwiek czuł się w moim towarzystwie skrępowany. - powiedziała po chwili, po czym wzięła w swoją dłoń jego własną, po czym ruszyła dalej, w stronę salonu oraz kuchni. Tutaj zapach był zdecydowanie bardziej intensywny. -Kurczak, warzywa na parze i teraz już dwa wina. - odpowiedziała na wcześniejsze pytanie, w jednoznacznym geście unosząc do góry butelkę wina, którą i on przyniósł. Postawiła wszystkie podarki w bliżej nieokreślonym miejscu, by znów wspiąć się na palce i przyciągnąć jego twarz, tak blisko swojej własnej. Nim się obejrzała, zapamiętle całowała chłopaka, nie przejmując się tym, że może tak nie wypada. Dopiero po znacznie dłuższej chwili oderwała się od niego. - Nie możesz wyjeżdżać na tak długo.To niesprawiedliwe. - wygięła usta w podkówkę. Naprawdę była niezadowolona, że tyle czasu musiała spędzić z dala od Dominika. - Ale chociaż opowiedz, jak Ci minął ten wyjazd? - to zagranie pozwoliło jej wyrwać się na chwilę z jego objęć. Postanowiła poświęcić ten czas na wstawienie kwiatów do wody.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Pewnie to fakt ich początków w takiej relacji, ale to prawda, że mając w ramionach ukochaną osobę świat przestaje istnieć. Liczy się tu i teraz, wspólne miejsce, gdzie mogą być sobą. Bez spięć i bez stresu. Mogą robić, co chcą, patrzeć na siebie maślanymi oczami i wygłaszać wszystkie frazesy, które zakochani kierują pod swoim adresem. Dominik nie wstydził się tego, co czuje i nigdy nie zwykł zgrywać twardego faceta, kryjącego się ze swoimi uczuciami. Zachowywał się tak, jak podpowiadało mu serce. Porwał ją w ramiona, obsypywał pocałunkami, czule tulił i wyznawał, jak za nią tęsknił. Wydawało mu się, że im będzie starszy, tym bardziej nowe związki będą się zaczynały już inaczej, bez fajerwerków czy motylków w brzuchu. A tu taka niespodzianka! Radość niemal rozsadzała mu serce, a on nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, które mimowolnie wypływał mu na twarz. Jeszcze chwila, a wokół tego, co widział pojawi się różowa obwódka, a źrenice zmienią kształ w serduszka. Może trochę próbował to opanować, ale po sekundzie stwierdził, że totalnie nie ma to sensu. Kiedy dowiedział się, że Beatrice czuje to samo, co on, najzwyczajniej w świecie czuł się szczęśliwy. Po prostu szczęśliwy. Kiedy była obok, wszystkie codzienne zmartwienia bladły, znikały, jakby nigdy nie istniały. Miał problem z odsunięciem się od Beatrice, ale stwierdził, że trzeba zachować pozory przyzwoitości. Dziewczyna, jak widać, myślała inaczej, ale nie wiedział o tym, dopóki nie wypowiedziała tego na głos. Zaśmiał się wesoło i ponownie złączył w pocałunku, usuwając z jej twarzy grymas niezadowolenia. - Dobrze wiedzieć - mruknął w jej usta i dał jeszcz jednego całusa, zanim odsunął się, aby zdjąć kurtkę. - Oczywiście, że nie musiałem - podjął, kiedy wręczył jej przenty. - Ale chciałem. Choć może nie powinienem cię do tego przyzwyczajać to każdy prezent będzie miłą niespodzianką - mrugnął do niej. - Na razie jednak ciesz się z tego, że na nasze najbliższe spotkania przyniosę ci chociażby pączka. Dopóki mi się chce - uśmiechnął się do niej złośliwie. W końcu zwykle tak bywa, że mężczyznom po jakimś czasie nudzi się staranie o kobietę, na co te w pewnym momencie zaczynają narzekać. A bo kiedyś był inny, kiedyś się starał... Dominik powiedział to w żartach, oczywiście, ponieważ, co by nie mówić, w kontaktach z kobietami był dżentelmenem, a jeśli zaczynało mu na kimś zależeć... Starał się zawsze. Szczerze to sam miał nadzieję, że takie zachowanie mu nie spowszednieje, chciałby być mężczyzną, dla którego jego kobieta będzie zawsze na pierwszym miejscu, a on będzie jej to udowadniał. Po prostu robił wszystko naturalnie, tak, jak podpowiadał mu rozum i serce. - Uff, jak dobrze, że to mówisz - droczył się z nią, demonstracyjnie rozluźniając górny guzik kraciastej koszuli. - Dobrze się składa, że częśc oficjalną mamy już za sobą! - zaśmiał się, ale nie mógł się powstrzymać, żeby nie zerkać na nią od czasu do czasu, jakby nadal nie wierząc, że są tu razem jako właściwie para. I nie chodzi tu o parę przyjaciół. Trzymał pewnie jej dłoń, kiedy prowadziła go wgłąb domu. Zapach nabrał na intensywności i Dominik nie mógł się powstrzymać, aby ciągle nie pociągać nosem, jakby chciał się najeść samym zapachem. - Kierujesz się myślą "przez żołądek do serca?" - zapytał, lecz nie zdążył nic dodać, bo Trice nagle znalazła się tuż obok. Po sekundzie ponownie poczuł jej usta na swoich i tym razem nie kontrolował już tego, czy coś wypada czy nie, ani że może coś się dzieje zbyt długo. W pocałunku zawarł całą tęsknotę i uczucie do niej. Przyciągnął ją do siebie bardziej, zamykając w ciasnym uścisku. Dłoń powędrowała po pleach wzdłuż kręgosłupa i w końcu jego palce wplątały się w ciemne włosy. Namiętny pocałunek przypomniał chwile w Meksyku i Dominikowi momentalnie zrobiło się gorąco. Przez głowę przemknęła mu myśl, gdzie może znajdować się jej sypialnia... Choć w sumie, co za różnica, gdzie... Opanował się jednak, bo powininen chociaż przez chwilę zachować pozory kulturalnego spotkania. Co było jednak dość trudne zważywszy na obecność tak pociągającej, ukochanej kobiety tuż obok... W końcu oderwali się od siebie i Dominik potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie gdzie jest. Uśmiechnął się leciutko. - Jeżeli mają mnie spotykać takie powitania, to nie wiem, czy nie wyjadę na dłużej - cmoknął ją w nos z błyskiem w oku. - Chyba, że obiecasz, że będziesz mnie tak witać codziennie - wymownie uniósł oczy do sufitu. Trice wstawiała kwiaty do wazonu, a on usiadł na najbliższym krześle. - Pomijając fakt, że ciebie tam nie było - zaczął, a w jego głosie zabrzmiał szczery zawód - to było bardzo w porządku. Udało mi się oderwać myśli od wszystkiego, co mi je zatruwało i nawet odpocząłem - powiedział powoli, bo rzeczywiście czuł się dużo lepiej i chyba nawet było to po nim widać. - A ty co robiłaś, gdy nie było mnie na horyzoncie? - spojrzał na nią, udając podejrzliwość.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dla Beatrice to wszystko było w jakiś sposób nowe. Od zawsze była przyzwyczajona i uczona tego, że publiczne wyznawanie miłości czy chociażby jakiekolwiek okazywanie czułości, nie było na miejscu. Była damą, kimś, kto miał coś wielkiego w życiu osiągnąć, według rodziców Beatrice. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby wszem i wobec emanować tym, co faktycznie działo się w jej sercu. Tak przynajmniej było od lat. Najlepiej było to widoczne w przypadku jej narzeczeństwa z przed lat. Nigdy publicznie nie okazywali sobie w żadne sposób bardziej zażyłych uczuć. Ograniczali się do delikatnych pocałunków w policzek, uchwytów dłoni i kurtuazyjnych uśmiechów. Tak, jak od zawsze ją uczono, bo przecież miała korzenie i tradycje, które należało podtrzymywać. Ciężko było od tak pozbyć się tych wszelakich uprzedzeń i zachowań, które zyskała na przestrzeni całego swojego życia. A chciała to zrobić. Chciała czuć się wolną osobą, której nikt nie zbeszta za namiętne pocałunki ze swoim partnerem w miejscu publicznym. Chciała móc iść z nim za rękę i patrzeć mu czule w oczy. Nie przejmować się tym, co w zasadzie mogliby o niej pomyśleć. Niestety, nie było to jednak takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Choć wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Dlatego czuła się cholernie szczęśliwa, że teraz znajdowali się w zamkniętych czterech ścianach. Czułość, której tak bardzo potrzebowała i chciała okazać chłopakowi, nie była w żaden sposób kontrolowana przez wścibskie spojrzenia ludzi, którzy tylko czekali, aby móc odpowiednio skrytykować jej działania. I mimo, że nie chciała się tym wszystkim przejmować, nie było łatwo. Dlatego teraz tuliła się do niego tak, jakby jutra miało nie być, Oddychała nie równo, starając się zachować jakąkolwiek kontrolę nad swoim własnym ciałem i hormonami, które buzowały w jej ciele, jak u jakiejś nastolatki. Ale czy należało się teraz kontrolować? Nie, nie powinna tego dłużej robić. - Spokojnie, nie przyzwyczajam się tak łatwo. - zaśmiała się w jego kierunku, a w głowie zachodziła, dlaczego w zasadzie nie pomyślała o tym, aby i jemu coś ofiarować? W końcu nie żyli już w przestarzałym społeczeństwie. Przecież to chyba nie byłoby czymś niedorzecznym, jakby i ona obdarowała go jakimś prezentem. - Jedyne co, to żałuję, że sama nie pomyślałam o jakimś podarku dla Ciebie. - dodała po chwili zgodnie z tymi rozważaniami, które pojawiły się w jej umyśle. Może faktycznie na przyszłość powinna o czymś takim pomyśleć. Większość ludzi lubiła niespodzianki. Przewróciła oczami na wspomnienie o tym, że póki będzie mu się chciało, będzie jej dawał różnego rodzaju prezenty. Pozwoliła sobie skraść od niego jeszcze jednego, delikatnego i słodkiego całusa, by po tym czynie spojrzeć mu prosto w oczy. - Ty i tak jesteś dla mnie najlepszym prezentem ze wszystkich, które mi ofiarowałeś. - brzmiało to ckliwie i przesadnie, ale co miała poradzić na to, że zgodnie z jej myślami. Nie zamierzała kłamać odnośnie swoich uczuć, na pewno nie jego. Miała ochotę jeszcze parsknąć śmiechem, była tak szczęśliwa, radosna w tym momencie, że nawet nie próbowała podejrzewać, co by musiało się stać, aby ten humor jej przepadł. Wiedziała, że na początku każdego związku zawsze tak było, ale nie sądziła, aby w ich przypadku szybko miało im to wszystko spowszechnieć. Dla niej to wciąż było nowe i niesamowite, jeszcze przez wiele miesięcy miała się do tego nie przyzwyczaić. Że był ktoś, na kogo mogła liczyć i któremu zależało, tak samo, jak jej. - Oczywiście, że tak! Jakoś muszę się wkupić w twoje łaski. - skoro on się z niej nabijał, nie widziała podstaw do tego, aby pozostawała dłużna. A potem nie zdążyła powiedzieć już nic, bo jej usta miały coś zupełnie innego do zrobienia. Ten pocałunek w jej odczuciu różnił się od poprzednich. Był mniej kontrolowany, przez obojga, bardziej namiętny, zachłanny. Trice nie bała się pokazać tym razem tego, jak bardzo go pragnie, jak wiele uczucia kiełkowała w tym niewielkim ciałku. Zachłannie złapała włosy chłopaka w garść i jeszcze mocniej przyciągnęła go do siebie, choć nie sądziła, że jest to w ogóle możliwe! Gdyby tylko wiedziała, o czym aktualnie myślał, prawdopodobnie kolacja nie doszłaby do skutku... albo przynajmniej była bardzo opóźniona, bo szybko z tej sypialni by go nie wypuściła. Oddychała szybciej, próbując ogarnąć rozumem, co właściwie przed chwilą miało miejsce. Zaróżowione policzki i świecące się oczy były tak różne od tego, co zazwyczaj można było obserwować na jej twarzy. - Spróbuj tylko wyjechać na dłużej, a cię uduszę. - dodała po chwili w odpowiedzi na jego anegdotkę. - Będę cię witać w taki sposób, tak długo, jak będziesz tego chciał. - dodała po tym, jak delikatny, pojedynczy pocałunek, zagościł na jej nosie. Uśmiechnęła się na ten gest, tak mały, a zarazem tak wymowny. Wstawiwszy kwiaty do wazonu zajęła się ostatnimi przygotowaniami do podania jedzenia. Zawzięcie machała różdżką, a dzięki temu kurczak wyfrunął z piekarnika i pachnący wylądował na stole. Za chwilę dołączyły do niego warzywa. Machnęła ponownie, a mięso zaczęło być krojone przez noże, które nawet nie wiadomo kiedy pojawiły się w tamtym miejscu. - Nie wiem, co z tego będzie, bo nie gotuję za często. W Brighton miałam całą chmarę skrzatów, które robiły to za mnie... - uprzedziła chłopaka idąc w stronę stołu, przy którym usiadł. Musiała przyznać, że jego uroda robiła na niej takie wrażenie, że chłopaka swoją osobą rozjaśniał całe pomieszczenie. Jego uśmiech był tak zaraźliwy, że na ustach Dearówny również cały czas on gościł. - Bardzo się cieszę, że ten wyjazd jednak był dobrym pomysłem. - powiedziała, wysłuchawszy jego słów. Delikatnie nakryła jego dłoń swoją własną, kiedy usiadła na krześle obok niego. Magiczne noże delikatnie stuknęły o talerz, opadając. - Mam nadzieję, że jesteś głodny. - powiedziała i ponownie machnęła różdżką. Danie zaczęła nakładać się na przygotowane wcześniej talerze. -Ja? Byłam grzeczna. - udawała, jakby coś przed nim ukrywała. Po chwili pokazała mu język i postanowiła dodać do wypowiedzi coś jeszcze. - W zasadzie nic konkretnego. Próbowałam wymyślić, co mogę robić dalej. Na pomoc rodziny nie zamierzam liczyć, a nie zamierzam nie pracować do końca życia.