Dom Beatrice i Camaela został zaczarowany w taki sposób, że tylko osoba, która już w nim była, lub bezpośrednio od Beatrice bądź Camaela dowiedziała się o jego położeniu geograficznym, mogła go odnaleźć. W innym wypadku nie było to możliwe. Ten zabieg pozwalał na pozbycie się ewentualnych niechcianych gości.
Front domu
Dom znajduje się w mocno zalesionym miejscu, z dala od wzroku ludzkiego i centrum miasteczka, na delikatnym wzniesieniu. Z jego werandy rozpościera się przepiękny widok na Dolinę Godryka co zdecydowanie zachęca do spędzania wieczorów w tym miejscu. Drewniane ściany i kamienne murki idealnie się ze sobą komponują tworząc bardzo enigmatyczne wrażenie.
Ogród cz.1
Ogród cz.2
Ogród jest mocno zadrzewiony i może sprawiać wrażenie mocno zdziczałego. Jednak w całym tym rozgardiaszu jest jakiś urok, który sprawia, że to miejsce jest jeszcze bardziej magiczne
Parter:
Salon
Duża, otwarta przestrzeń z większością przeszklonych ścian, dzięki którym można podziwiać wspaniały widok, jaki rozpościera się z tego miejsca na całą Dolinę Godryka. Na żyrandolu osiedliły się żywe świetliki, które reagują na klaskanie, dzięki czemu wtedy w mieszkaniu zapala się światło. Wszechobecne drewniane akcenty dodają przytulności całemu pomieszczeniu. Czasami na kanapach można spotkać koty czy figurki smoków Eskila, częściej pośród drewnianych dekoracji pojawiają się nieśmiałki z pobliskiego lasu. Lepiej ich nie głaskać.
Kuchnia i jadalnia
Znajduje się tuż obok salonu, jest na niego kompletnie otwarta. Na parapetach często przesiadują koty, niekiedy zrzucając doniczki z naprawdę drogocennymi ziołami potrzebnymi Beatrice do sporządzania eliksirów (panuje tutaj najlepsze światło dla tych gatunków). Piekarnik otwiera się samodzielnie kiedy tylko wypowie się odpowiednie formuły, niespecjalnie lubi słuchać kogokolwiek innego, niż panią domu, co nieco utrudnia innym pracę, bo Beatrice rzadko gotuje. Kosz na śmieci spod zlewu często przechadza się po tym obszarze i sam zbiera niepotrzebne rzeczy przez co Camael nie raz narzekał na zgubione skarpetki.
Pracownia eliksirów
Miejsce, w którym Beatrice spędza naprawdę dużo czasu, doskonaląc swoje umiejętności ważenia eliksirów. Z pod drzwi często można zobaczyć kłęby pary, które leniwie opuszczają pomieszczenie, bowiem rzadko kiedy jest tak, że w kociołku właśnie nie tworzy się jakiś eliksir. Nikogo tutaj nie wpuszcza i nigdy nie panuje tutaj taki porządek jak na zdjęciach. Pomieszczenie jest obłożone naprawdę potężnymi zaklęciami ochronnymi, które nie pozwalają na pojawienie się tutaj niepożądanych gości.
Piętro:
Sypialnia Beatrice i Camaela
Klimatem idealnie pasuje do całej reszty domu. Ciepłe i bezpieczne miejsce, w którym młode małżeństwo spędza wiele wolnego czasu. Sypialnia posiada nieco mniejszą, osobną łazienkę, tylko do dyspozycji Beatrice i Camaela.
Gabinet Camaela
Zdecydowanie najważniejsza część, w mniemaniu Camaela, domu, jego azyl. Tutaj nigdy nie ma porządku, a półki uginają się pod ciężarem niebotycznej liczby książek (o przeróżnej tematyce i w przeróżnych językach) i pamiątek z jego podróży. Przesiaduje tutaj niezwykle często, a jeśli kiedykolwiek pozwolił Ci wejść do tego pokoju – musisz mieć świadomość, że jesteś dla niego kimś niezwykle ważnym.
Pokój Eskila
Do momentu, kiedy był to tylko pokój gościnny, zawsze był on schludny i zadbany, jednak w momencie gdy zamieszkał w nim rozszalały nastolatek, wszystko uległo zmianie. Beatrice i Camael zadbali o to, aby chłopak czuł się w tym pokoju najlepiej, jak to tylko możliwe, co nie zmienia faktu, że panujący tam elegancki burdel! rozgardiasz doprowadza kobietę do szewskiej pasji. Jest perfekcjonistką i ciężko jej przywyknąć do czegoś podobnego.
Łazienka
Ogólnodostępna, nieco różniąca się od całej reszty, choć nikt zdaje się na to nie narzeka. Na kabinę prysznicową zostało rzucone zaklęcie przez co nie wymaga czyszczenia, sama to robi.
Garderoba
Prawdopodobnie największe pomieszczenie w tym domu (nie licząc połączonego z kuchnią salonu). Beatrice wie od dawna, że ma zdecydowanie za dużo ubrań, jednak wcale nie myśli się ich pozbywać. Pomimo ogromnych rozmiarów i rzuconych zaklęć powiększających i tak ogromnym problemem było wygospodarować dwie szafy na ubrania Eskila. O dziwo, dla Camaela znalazła nawet całą jedną ścianę szafek, półek i wieszaków, gdzie może trzymać swoje ubrania
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. Whitelight dnia Czw Lut 17 2022, 10:35, w całości zmieniany 10 razy
Autor
Wiadomość
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Szczęście, że on miał gdzieś oceniające spojrzenia, gdyby ośmielił się okazywać uczucia ukochanej w miejscu publicznym. Jego ojcu odwaliło dopiero stosunkowo niedawno, wcześniej po przeżyciach z matką, nie przejmował się ani konwenansami, ani jakimiś zasadami czystokrwistych rodów. Owszem, zawsze robił te biznesowe kolacyjki, ale ostatnimi czasy przybrały one tak sztywny charakter, że Dominik niemal nie poznawał własnego domu. W każdym razie ojciec w ich dzieciństwie nie zawracał sobie głowy wbijaniem im jakichś powściągliwości dotyczących okazywania uczuć czy innych reguł. Charlie odziedziczył ich trochę we krwi, zdecydowanie lepiej czuł się w takim środowisku niż Dominik i Emily. Dominik okazywał powściągliwość właściwie przed zaangażowaniem się w potencjalne związki, bo od zawsze tkwiło w nim porzucenie przez matkę. Kiedy jednak udało mu się otworzyć i zbliżyć do kogoś... Nie, wtedy angażował się w 100%, działając tak, jak podpowiadało mu serce i pokazując to, jak mu zależy. Dlatego, strzeż się, Beatrice, ale miał zamiar być twoim nauczycielem w otwieraniu się na namiętne pocałunki wśród tłumu ludzi! - Jak to nie? - spojrzał na nią, unosząc brew. - Nie powiesz mi, że ten cudowny zapach to odświeżacz powietrza, a nie posiłek? - zapytał, patrząc na nią wymownie. - Myślę, że można to zaliczyć w poczet prezentów - uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie, oplatając rękami w talii. Beatrice skradła mu całusa i wypowiedziała słowa, przez które nieco zacisnęło mu się gardło. Przeniósł dłonie na jej plecy i zamknął ją w uścisku pełnym wdzięczności i miłości. Oparł policzek o jej głowę, chowając twarz w ciemnych włosach. Odezwał się po chwili. - Dawno nie zabrakło mi języka w gębie. To najlepsze słowa, jakie mogłem usłyszeć - powiedział nieco zmienionym głosem. Z boku może to i brzmiało ckliwie, ale to normalne dla osób, które nie są aktualnie zakochane. Dla Dominika były to bardzo ważne słowa, które sprawiły, że mocniej zabiło mu serce. - Wkupowanie w łaski świetnie ci idzie - powiedział, po tym spontanicznym i długim pocałunku. - Choć chętnie poudaje jeszcze przez jakiś czas niedostępnego - powiedział, nie mogąc oderwać od dziewczyny wzroku. Potem zaśmiał się, słysząc odpowiedź Beatrice na jego słowa. - Spokojnie, nigdzie się nie wybieram - powiedział, unosząc dłonie w poddańczym geście. - Następnym dłuższym wyjazdem będzie, mam nadzieję, wycieczka do Włoch we dwoje - powiedział z błyskiem w oku. - Pamiętam o tym, nie wymigasz się - zastrzegł, uśmiechając się na samą myśl o tym wyjeździe. - Będę tego chciał do końca życia i jeden dzień dłużej. Właściwie witać można się kilka razy dziennie, prawda? Albo kilkanaście? W każdym razie na pewno nie zaszkodzi - zaśmiał się krótko i poczuł pustkę, kiedy poszła wstawić kwiaty do wazonu. Na tym etapie chciałby trzymać ją w ramionach przez całą dobę. Opowiadając o wyjeździe, obserwował dziewczynę, gdy kończyła przygotowywać posiłek. Był pod wrażeniem zawsze, gdy ktoś w jego towarzystwie z taką łatwością radził sobie w kuchni. Dlatego zawsze był wdzięczny Emily, że wyręczała ich w tym w domu. W późniejszych latach nawet Charlie przekonał się do pracy w kuchni i wychodziło mu to teraz świetnie. Dominik jednak nadal uważał, że jako kucharz ma dwie lewe ręce. Ale przecież nie da się umieć wszystkiego, prawda? Jego twarz musiała przybrać rozanielony wyraz, kiedy kurczak wylądował na stole. Przerwał swoją opowieść i spojrzał na Beatrice ze szczerym zdumieniem. - To wygląda - wskazał na jedzenie, które ustawiło się na stole - jakbyś od dziecka nic innego nie robiła, tylko gotowała. Wygląda świetnie! - pochwalił ją i dopowiedział jeszcze kilka słów na temat ferii. - Tak - kiwnął głową. - Był, choć miałem co do niego mieszane uczucia. Na szczęście jednak było dużo lepiej niż zakładałem - uśmiechnął się i przejechał leciutko palcem po wierzchu jej dłoni. - Czy jestem głodny? Tylko całowaniem byłaś w stanie oderwać moje myśli od tego zapachu - uśmiechnął się łobuzersko. Złapał za sztućce, kiedy jego porcja wylądowała zgrabnie na talerzu. - Sprawdźmy, czy smakuje tak samo dobrze, jak wygląda - odparł, ale zanim zdążył ukroić kawałek kurczaka, spojrzał na Beatrice zwężając oczy w szparki. - Oj, nie brzmi to zbyt przekonująco - stwierdził, celując w nią widelcem, po czym roześmiał się. Potem spoważniał i kiwnął głową. - I wymyśliłaś coś? Może załóż swój własny sklep? - podsunął, zastanawiając się, czy dziewczyna ma już jakąś alternatywę. W końcu ukroił kawałek kurczak i wsunął go do ust. Eksplozja smaku zaatakowała jego kubki smakowe, ale udawał, że długo zastanawia się nad oceną. - Hm - mruknął. - Jako wybitny kucharz miałbym parę uwag, ale da się zjeść - stwierdził poważnym tonem, ale dłużej nie mógł wytrzymać. Parsknął śmiechem i spojrzał na dziewczynę. - Trice... To jest przepyszne! Chyba jednak bardzo mnie kochasz, skoro zasłużyłem sobie na takie prezenty - powiedział żartobliwie, choć w ich kontekście można było to potraktować poważnie. Uniósł jej dłoń do ust i złożył lekki pocałunek na skórze. - Chętnie dam się rozpieszczać - dodał jeszcze z wesołym uśmiechem i wrócił do posiłku. I chyba właśnie tego też mu brakowało. To zawsze on musiał nad wszystkim czuwać i o wszystko dbać. Teraz nieśmiało zdawał sobie sprawę, że i on może mieć obok osobę, która będzie również dbała o niego.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie wykluczała tego, że faktycznie Dominik rozwinie w niej jakieś nowe umiejętności. Może faktycznie przestanie przejmować się opinią innych ludzi, którzy nawet nie mają dla niej żadnego większego znaczenia. Niestety, nie łatwo jest wykluczyć ze swojego życia lata wielu zasad i definicji tego, jak powinna zachowywać się panna z dobrego, wielopokoleniowego rodu czystej krwi. Miała ochotę wywrócić oczami na wspomnienie tego, że może jednak przygotowana przez nią potrawa będzie w jakikolwiek sposób zjadliwa. Naprawdę, nie uważała, aby jej zdolności w tej dziedzinie życia, były w jakikolwiek sposób nadzwyczajne. Potrafiła przygotować kilka podstawowych potraw i czasami nawet coś przypilnować, by się nie przypaliło. Dlatego komplementy zasłyszane w tym momencie przez Dominika mile łechtały jej ego. Może jednak nie było z nią tak źle, jak zawsze przypuszczała? - No dobra, przyłapałeś mnie, wieczorowo studiowałam gotowanie. - nie mogła odmówić sobie tej małej radości, jaką było zakpienie z niego w tym momencie. Czuła się przy nim tak luźno, swobodnie. Było to tak niesamowitym uczuciem, mało było takich osób, przy których mogła czuć się podobnie. Wspaniała odmiana względem wszystkiego, co dotychczas ją spotkało. Ten uścisk wyczuła, że był zupełnie innym, niż wcześniejsze. Więcej było w nim ckliwości i uczucia, co wcale dziewczynie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Sama miała podobne odczucia względem niego i taka pieszczota była jak najbardziej na miejscu. -Cieszę się, że tak jest. - szepnęła cicho. Mógł udać, że tego nie usłyszał, ale nie spodziewała się, aby uczynił coś podobnego. Naprawdę tak uważała. Faktycznie sądziła, że był jej prezentem od losu i nic nie mogło być cenniejszym od samej obecności Dominika w jej życiu. Myśl o ewentualnej wycieczce wywołała delikatny uśmiech na jej licu. Perspektywa spędzenia jakiegoś czasu sam na sam z Dominikiem jako jedynym towarzyszem, była bardzo kuszącą. Z dala od codziennych trosk i zmartwień. Od krytycznych i mniej krytycznych spojrzeń obcych ludzi. Mogliby poświęcić czas tylko sobie, nie musieliby zwracać uwagi na nikogo innego. Mogliby nie wychodzić w tym czasie z łóżka, bądź tylko po to, aby wybrać się na plażę, czy na zwiedzenie jakiegoś pięknego zamku. Takie życie byłoby wspaniała perspektywą, choć Beatrice zdawała sobie sprawę z tego, że jednak przynajmniej częściowo nierealna. Żadne z nich nie wytrzymałoby tak dłuższy czas. Oboje uwielbiali życie w ciągłym ruchu i stawianie kolejnych zadań przed sobą. Ale gdyby tak wybrać się tam na miesiąc... -Nie zamierzam nawet próbować się z tego wycofać. Obiecuję Ci, że oboje tam pojedziemy i spędzimy wspaniały czas. - i skoro tak mówiła, miała zrobić wszystko, byle tylko danego słowa dotrzymać. Obserwowała go, kiedy to ponownie zachwycał się jej jedzeniem. Może dzięki temu miała by zacząć lepiej się tym zajmować. Gdyby za każdym razem, kiedy będzie gościć Dominika w swoich progach, miała słyszeć podobne słowa, może warto było jeszcze trochę się podszkolić? Sama ukroiła niewielki kawałek kurczaka i nieśmiało powąchała. Fakt, zapach nie był najgorszym, ale to jeszcze niczego nie przesądzało. Wzięła kęs do ust. Smak też był niczego sobie, musiała to powiedzieć. -Myślałam o czymś bardziej konkretnym, niż sklep z eliksirami. - powiedziała po chwili, kiedy Dominik zbyt był zajęty rozkoszowaniem się smakiem potrawy, aby móc jej przerwać. -I w zasadzie to już nawet wymyśliłam. - odłożyła sztućce na stół i wpatrywała się mocno w Rowla. - Zrobiłam kurs, czeka mnie jeszcze miesięczny staż. Chcę zostać nauczycielem eliksirów w Hogwarcie. - zrzuciła tę bombę, teraz należało czekać na to, z jaką reakcją miała się ona spotkać.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Zrobił triumfalną minę. - Ha, wiedziałem! Doceniam, że się tak starasz, abym od ciebie nie uciekł - powiedział z błyskiem w oku, dźgając ją lekko w żebra. Cieszył się, że znowu mógł z nią swobodnie rozmawiać, zostawiając za drzwiami wszystkie zmartwienia. Gdzieś wewnątrz wiedział, że zawsze tak jest na początku i że pewnie i ich kłopoty nie ominą. Może kiedyś się jakoś mocno pokłócą? Kto to wie? Te mysli jednak spychał skutecznie gdzieś bardzo głęboko. Po co się martwić tym, co jeszcze nie nadeszło i nie wiadomo, czy nadejdzie? Na razie miał zamiar cieszyć się wszystkim, co ich spotyka i tym, że mogą być razem. Tym bardziej, że usłyszał od dziewczyny takie słowa, które złapały go za serce. - Jesteś cudowna - powiedział jeszcze, składając krótki pocałunek na czubku jej głowy i ścisnął czule jeszcze raz. Nie mógł się wręcz nasycić jej obecnością, tym, że mógł nieskrępowanie przytulać ją w każdej sekundzie... Na co zresztą miał ochotę i niemal żałował, że musi wypuścić ją z objęć na czas jedzenia. - Trzymam za słowo i nie mogę się już doczekać - powiedział i było to szczerą prawdą. Jego myśli w tym temacie toczyły się podobnym torem, co myśli Beatrice. Wakacje to jak wejście na jakiś czas do innego świata. Można zostawić wszystkie problemy dnia codziennego i na kilka dni totalnie przestać o nich myśleć. Chodzić na plażę, na spacery, pić wino na tarasie, tak dla przykładu, włoskiem restauracji, kiedy ciepłe powietrze wieczoru muska lekko skórę. Ewentualnie przez 3/4 dnia nie wychodzić z łóżka, bo kto zabroni? Ta opcja wydawała mu się aktualnie najbardziej kusząca. - Możesz mi później opowiedzieć, co mi pokażesz, jak już tam będziemy. Chodzi mi o miejsca we Włoszech do zwiedzania, oczywiście - dodał szybko, ale w jego oczach zatańczyły wesołe iskierki. Spojrzał na dziewczynę z ciekawością, kiedy oznajmiła, że myślała o czymś innym niż własny sklep. Dominik był pewny, że coś wymyśli, to też podobało mu się w Beatrice. Była zaradna i niezależna, mimo że ktoś zamknął jej jednej drzwi, ona zaraz otwierała sobie kolejne. Opuścił sztućce i zrobił, pytającą minę. - O, Merlinie - zawołał, kiedy poczęstowała go taką informacją. - Że też sam na to nie wpadłem. Myślę, że to bardzo dobry pomysł - powiedział z entuzjazmem w głosie. - Z tak ogromną wiedzą i umiejętnościami z eliksirów na pewno będziesz świetna. No, i myślę, że nie będziesz uczniom pobłażać. Aż zaczynam im trochę współczuć - zaśmiał się wesoło, a jednocześnie był dumny z Trice. Taka posada zasługuje na szacunek. - Pani profesor Beatrice Dear - powiedział powoli. - Brzmi dumnie - uśmiechnął się do niej i wyciągnął dłoń, aby ścisnąć tę jej. - Jestem pełen podziwu, jak sobie radzisz. A jak ci te małe gnomy zalezą za skórę to zawsze będę czekał na ciebie wieczorem z kieliszkiem wina - puścił jej oczko i ponownie sięgnął po sztućce. - Och, to pewnie będziesz uczyć moją siostrę - zauważył.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
I znów miała ochotę parsknąć śmiechem, na dźwięk jego słów. To niesamowite, jak wiele się śmiała w jego obecności. Było to tak proste i kojące, że z niecierpliwością wyczekiwała kolejnych spotkań. A kiedy już te nadchodziły, nigdy nie było jej mało. Wcale nie miałaby nic przeciwko, gdyby mogła podziwiać Dominika 24/7. Miała dziwne przeczucie, że w końcu znalazła to, czego szukała tak zawzięcie przez całe życie. Nie zamierzała jednak mówić o tym głośno. Nie mogłaby znieść, gdyby wypaliła z podobnymi rzeczami zbyt wcześnie, jednocześnie narażając ich dopiero co budującą się relację na jakiś poważny kryzys. Nie widziała konieczności, aby przyspieszać to, co nieuniknione. Zamiast tego wolała nacieszyć się obecną chwilą, jego obecnością w jej życiu i tym, że prawdopodobnie zagościł w nim już na stałe. -A dla kogo innego miałabym się starać, jak nie dla Ciebie? - zręcznie odbiła piłeczkę, uśmiechając się w ten uroczy sposób, który powodował wytworzenie się w jej policzkach niewielkich zagłębień. Szczerze, kiedy Beatrice tego chciała, naprawdę mogła wyglądać na miłą i kochaną osobę, a nie jak suka, w dodatku zimna i kompletnie wyprana z emocji. W tym jednak wypadku kompletnie nie widziała konieczności, aby udawać, wkładać na twarz maskę, która zasłoni jej prawdziwe oblicze. Tej kruchej i delikatnej kobiety, którą była bardzo głęboko w niej i rzadko kiedy wyglądała na zewnątrz. Uniosła delikatnie jedną brew, po czym bez słowa pochyliła się w jego stronę, zatrzymując swoje usta w odległości mniejszej, niż centymetr od jego własnych warg. - Zaczęlibyśmy od zwiedzenia Toskanii. - wyszeptała, delikatnie zahaczając pocałunkiem o jego dolną wargę. -Następnie moglibyśmy udać się na jakąś bardzo dobrą kawę i jeszcze lepszą pizzę. - przy tych słowach przenosiła swoje usta, znacząc swym oddechem krzywiznę jego szczęki, aby ostatecznie ucałować jej lewy kraniec. - A później, wieczorem, kiedy zmęczeni znaleźlibyśmy się w hotelowym pokoju, pewnie odzyskałbyś energię. - dodała, tym razem wprost do jego ucha. Później, delikatnie przygryzła jego płatek, by bezceremonialnie znów wrócić na swoje miejsce i wbić swe czarne oczy w jego własne, obserwując to, co udało jej się wytworzyć. -Mogła by być to fajna wycieczka. - wyszczerzyła zęby w jego stronę, bardzo zadowolona z tego, co obserwowała. Tak, to na pewno będzie wspaniała wycieczka. O ile będą mieli czas, aby opuścić hotel choć na kilka chwil. Choć nawet i bez tego zapowiadało się nadzwyczaj dobrze. Reakcja Dominika na jej pomysł związany z nauczaniem uczniów, była bardzo dobra, przez co Trice poczuła lekką ulgę. Tak naprawdę obawiała się tego, bo był pierwszą osobą, z którą dzieliła się podobnymi informacjami. Zaśmiała się, słysząc połączenie słowa "profesor" oraz jej własnego imienia i nazwiska. Nigdy wcześniej nie wypowiedziała tego na głos, choć analizowała ten zwrot w myślach. Jednak teraz jakby nabrał na sile. Uściskała jego palce, cała aż promieniejąc na myśl o czekającej ją przygodzie. -Jeszcze nie wiem, jak to będzie dokładnie wyglądało. Najważniejsze, abym faktycznie potrafiła przekazać im jakąś wiedzę, wtedy będzie to spełnieniem moich marzeń. - odparła, szczerze mówiąc o obawach, które kiełkowały w jej głowie od naprawdę długiego czasu, ale których nie wypuszczała na wierz. Dopiero ostatnie słowa wprawiły ją w lekką konsternację. Wiedziała, że Dominik ma rodzeństwo w wieku szkolnym, ale kompletnie zapomniała o tym, że prawdopodobnie będzie je nauczać. -W ogóle, czy twoja rodzina, wie o nas? - zapytała prosto z mostu, uznając, że w tym wypadku nie musi bawić się w jakieś podchody, by usłyszeć prawdę.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Niejednokrotnie w swoim życiu przekonała się o tym, jak ważnym jest rozwijanie swoich umiejętności, nie tylko w obszarze swoich głównych zainteresowań. Bardzo istotnym było próba poznawania nowych, wcześniej nie odkrytych aspektów magii. Trzeba było powiedzieć wprost. Na wiele z nich Beatrice pozostawała kompletnie odporna, nie zaprzątając sobie głowy zgłębianiem tego rodzaju wiedzy. Uznawała, że najważniejsza dla niej jest metamorfomagia oraz warzelnictwo, bo to na tych dwóch dziedzinach zamierzała się skupić. Jaka głupia była, ignorując wszystko, co nie dotyczyło bezpośrednio jednego z tych dwóch zagadnień, dowiadywała się dopiero teraz... Podczas pracy nad jednym z nowych eliksirów, zorientowała się, jak niewiele potrafi jeśli chodzi o uzdrawianie i szeroko pojętą magię leczniczą. Co z tego, że wiedziała, jakie składniki eliksiru mają jakie działanie, skoro nie była pewna, czy wszystko to jest prawdą. Musiała zgłębić bardziej tę wiedzę, więc przyszedł na to czas. Powinna to zrobić lata temu, jednak jej ignorancja była zbyt wielka. Teraz żałowała dosyć mocno. Dziś za zadanie postawiła przed sobą dokładne opanowanie zasady działania zaklęcia Astral forcipe. Wiedziała teoretycznie, jak dokładnie powinno ono działać, jednak nie była w stu procentach pewna, czy przez nią zastosowane w praktyce, odniesie dokładnie taki skutek, jaki powinno w teorii. Na szczęście, pracując przy użyciu Morsmorthis, posiadała wiele różnorakich szczurów, które służyły jej do testowania skuteczności antidotum. Teraz idealnie nadawały się do tego, aby rozpocząć próbę rzucania zaklęcia Astral forcipe. Najpierw jednak Beatrice zadbała o to, aby z ciałek jej małych pacjentów było co wyciągać. Kilka drzazg i mogła rozpocząć pracę. Zaczęła od tego, co uznała za najważniejsze, czyli dobrym zapoznaniem się teoretycznym z zaklęciem, nad którym chciała pracować. Chciała dokładnie wiedzieć, jaki ruch nadgarstka wykonać, jak akcentować sylaby w słowach, by nie zrobić krzywdy a pomóc „poszkodowanym.” Kiedy to już zrobiła, wycelowała w pierwszego szczura i odetchnęła głęboko. Ostrokrzewiowa różdżka zadrgała delikatnie, kiedy pierwszy raz wypowiedziała formułę zaklęcia. Szczur zapiszczał delikatnie, ale Beatrice nie zauważyła, aby z jego ciała wydostała się drzazga, która wcześniej tam utknęła. Niezadowolona zmarszczyła czarne brwi, po czym jeszcze raz przyjrzała się dokładnie definicji używanego zaklęcia. Jeszcze raz cicho powtórzyła sobie inkantację po czym znów wycelowała. Znacznie pewniej powiedziała „Astral Forcipe”. I tym razem szczurek zapiszczał, ale w przeciwieństwie do poprzedniej próby, Beatrice widziała, jak niewielka drzazga wydostała się z jego ciała. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, zadowolona ze swojego niewielkiego sukcesu. Miała świadomość, że to jeszcze nic nie oznacza, więc ponownie wycelowała różdżką. I jeszcze raz. I jeszcze jeden. Początkowo popełniony błąd, nie powtórzył się ponownie i raz za razem skutecznie oczyszczała ciało swojego małego pacjenta. Po dłuższej chwili spróbowała użyć tego samego zaklęcia, jednak tym razem niewerbalnie. Nie była pewna, czy zadziała ono poprawnie, ale jak i w przypadku poprzednich prób, ta zakończyła się sukcesem. Była zadowolona ze swoich rezultatów. Ciężka praca popłacała, a być może dzięki dzisiejszemu samorozwojowi, była o krok bliżej do rozwiązania bardziej nurtujących ją magicznych problemów. Oby tak dalej Dear...
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Początek listopada, 2018 Bardzo często było tak, że od momentu, kiedy pojawiła się sama koncepcja na dany eliksir, to cholernie wiele czasu mijało do dnia, kiedy finalnie mógł on ujrzeć światło dzienne i zostać zaprezentowany znacznie szerszej publiczności, niż tylko kilka najbliższych i najbardziej zaufanych osób. Tak samo było i w tym przypadku. Pomimo tego, że nad eliksirem siedziała już od naprawdę długiego czasu, jeszcze więcej brakowało jej do końca. Pomysł i idea była prosta. Zrobić coś, co będzie skutecznym antidotum na jedną z najbardziej śmiercionośnych mikstur, jakie aktualnie istniały w magicznym świecie. W częścią praktyczną szło Beatrice znacznie gorzej. Bo żeby choćby rozpocząć pracę, najważniejszym było wyodrębnienie wszystkich składników morsmorthis i zbadanie tego, w jaki sposób zostały ze sobą połączone, w jakiej kolejności oraz dlaczego właśnie tak a nie inaczej. Znalezienie przepisu na ten eliksir nastręczyło Beatrice naprawdę dużo trudności. I pomimo, że potem dokładnie krok po kroku wykonywała zawarte w nim instrukcję, z każdą minutą dziwiła się coraz bardziej i bardziej. Nigdy nie widziała tak skomplikowanego schematu wykonania eliksiru, który potrzebował tak wiele czasu i przede wszystkim pewności w rękach eliksirowara. Zajęło jej to tydzień czasu, ale w końcu podołała przygotowaniom śmiertelnej trucizny. Nie sądziła, że będzie kiedykolwiek próbować zrobić coś podobnego, a jak widać, życie wciąż zaskakiwało. Kolejnym krokiem, którego się podjęła, było dokładne zapoznanie się z magicznymi właściwościami wszystkich roślin, które zostały w tym celu użyte. Znała się na roślinności naprawdę dobrze, w innym wypadku nie byłaby w stanie przyrządzać tak dobrych eliksirów. Jednak tutaj wiele występowało roślin, o których pochodzeniu nie miała zielonego pojęcia. Często więc musiała sięgać w odmęty bardzo głębokiego zielarstwa, gdzie niektóre książki znajdowała dopiero w rodzinnej posiadłości, w najbardziej strzeżonych, prywatnych biblioteczkach jej matki. W końcu jednak, po naprawdę długim czasie, dokładnie wiedziała, za co odpowiada każdy składnik tego eliksiru. Posiadając tak niezbędną wiedze, mogła przystąpić do dalszego działania, czyli kompletowania składników, które miałby całkowicie odwracać proces, jaki następował w organizmie człowieka po zażyciu morsmorthis. I to zadanie było o wiele trudniejsze, niż kiedykolwiek przypuszczała, że przyjdzie jej się zmierzyć. Wiedziała, że podstawą musi być bezoar, choć jeszcze nie umiała w logiczny sposób wyjaśnić, w zasadzie dlaczego. Oczywiście każdy znał jego magiczne właściwości lecznicze, bezoar potrafił poradzić sobie z naprawdę bardzo ciężkimi zakażeniami czy truciznami. Jednak Beatrice jeszcze nigdy nie widziała, aby był w stanie poradzić sobie z taką miksturą. Dlatego postanowiła rozpocząć od najważniejszego, czyli całkowitego zbadania magicznych właściwości tego niebywałego kamienia. Krok po kroku „rozbierała” go na części pierwsze, dokładnie zapoznając się z każdym elementem. I wtedy też odkryła coś, co w późniejszym czasie stanowiło podstawę wyprodukowanego przez nią eliksiru. Kto by się spodziewał, że poddawanie bezoaru odpowiedniej obróbce termicznej pozwoli jej oddzielić jego „serce” od całej reszty kamienia? Najbardziej magiczna jego część stała się dostępna dla kobiety i możliwa do wykorzystania w planowanym przez nią antidotum. Pora była przystąpić do dalszej pracy i kolejnego dobierania składników. Pewne było jedno z tym małym sukcesem, poczuła się znacznie pewniej ze swoimi dalszymi planami…
/Zt.
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. O. Dear dnia Pon Wrz 21 2020, 18:10, w całości zmieniany 1 raz
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Pomimo chęci rozwijania się, wiele zagadnień wciąż pozostawało poza jej możliwościami poznawczymi. Bardzo ciężko było jej rozumieć coś, tylko na podstawie pozyskanej wiedzy teoretycznej. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że Beatrice była człowiekiem czynu. Zdecydowanie łatwiej było jej zrozumieć coś, z czym mogła fizycznie się zetknąć. Może właśnie dlatego, jako swoją ukochaną dziedzinę magiczną, upodobała sobie eliksiry? Te mogła zrozumieć bez nawet najmniejszego problemu, od kiedy tylko sięgała pamięcią. Za to z zaklęciami zawsze miała jako taki problem. O ile nauczenie się danej formuły nie było tak trudnym zadaniem, tak dobranie do tego odpowiedniego akcentowania oraz ruchu różdżką, nie było już tak łatwe. A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę to, że w tym momencie Beatrice uczyła się zaklęć czarnomagicznych, to wszystko znacząco się mieszało i stawało trudniejszym… Wbrew temu, co powszechnie sądzono, ród Dear nie przygotowywał kolejnych dzieci pod względem nauki czarnej magii. Kobieta nie miała na ten temat żadnego pojęcia, dopóki w jej dłonie nie wpadła dziwna zdobycz, pamiątka po rodzinie… Nigdy by nawet nie podejrzewała swojego ojca o posiadanie podobnych artefaktów, a jednak, myliła się. Teraz należało dokładnie zrozumieć, z czym miała do czynienia. A nie było to łatwym zadaniem. Najprościej było zacząć wszystko od początku. Tylko że w tym momencie pojawiały się schody. Jako nauczyciel posiadała bardzo szeroki zakres praw. Między innymi prawo do zgłębiania wszelkiego typu literatury, jaka tylko wpadła jej w dłonie. Będąc w Hogwarcie nie ciężko było sięgnąć po księgi związane z czarną magią. No, o ile było się nauczycielem. I miało bezgraniczny dostęp do działu ksiąg zakazanych, tak jak właśnie Beatrice. Dzięki temu mogła siedzieć i bezkarnie przeglądać kolejne książki w poszukiwaniu coraz to ciekawszych inkantacji. Zgłębianie ich było procesem trudnym, który wymagał dużo czasu. Dearówna z natury była perfekcjonistką świadomą faktu, że póki nie będzie posiadać stu procentowej pewności odnośnie tego jak dane zaklęcie użyć i jakie skutki może przynieść, na pewno tego nie zrobi. Dlatego po kolei studiowała kolejne zaklęcia. Dokładnie zapoznawała się z ich znaczeniem, opisem zastosowania, ruchem różdżki, jaki należało wykonać, aby zaklęcie urzeczywistnić. Dopiero, kiedy znalazła się w zaciszu swojego domu, postanowiła wypróbować zaklęcie. Nie wypożyczała księgi mając nadzieję, że to, co przyswoiła w obrębie biblioteki w zupełności jej wystarczy. Zamknęła za dobą drzwi zaklęciem i wyczarowała manekin na środku pomieszczenia. Wzięła głęboki oddech i wycelowała weń różdżką. Dopiero po chwili niewerbalnie rzuciła zaklęcie Collardo. Z początku nie wydarzyło się nic. Opuściła dłoń i strzepnęła nadgarstek, próbując go rozluźnić. Po chwili znów wzięła uspokajający a jednocześnie pomagający się skoncentrować oddech. I ponownie rzuciła zaklęcie collardo. Tym razem mogła wręcz pomóc, jak magiczna moc została uwolniona za pomocą różdżki. Widziała, jak magiczne liny pomknęły w stronę manekinu, oplatając go ciasno, coraz ciaśniej i ciaśniej. Zaciskały się na nim bezwzględnie. Różdżka Beatrice delikatnie wibrowała w tym czasie, a skupienie zostało całkowicie utrzymane. Dopiero, kiedy manekin przestał przypominać samego siebie, opuściła dłoń a lina zastygła w miejscu. Wpatrywała się w niego przez chwilę, nie wyrażając żadnych emocji. Pozytywnych, negatywnych nic. Nie czuła się źle używając czarnej magii. Nie czuła też radości. Ale na dziś zdecydowanie jej wystarczyło. Nie zamierzała więcej ryzykować. Nie wszystkie moce można okiełznać od razu a uważała, że i tak rozpoczęła całkiem nieźle.
Nie miała pojęcia, dokąd teleportowała się z tego cholernego lasu. Kręciło się jej w głowie, przylepiające się do otwartych ran ubrania stawały się ociężałe, dodatkowo wisząc na niej jak stary worek. Przywarła do czegoś plecami, sycząc cicho pod nosem. Parszywy kundel z Ministerstwa. Zaklęła siarczyście, uderzając pięścią w znajdujące się obok drzewo i dopiero gwałtowny ruch sprawił, że dostrzegła domostwo, przed którym się znalazła. Beatrice. Brudną od krwi dłonią przeczesała włosy, zgarniając je do tyłu i gorączkowo zastanawiając się, co zrobić. A co, jeśli przyjściem tutaj ją narazi? A jeśli ten szepczący ją śledził? Kolejny raz spojrzała za siebie, czując na ciele dreszcz. Atakowały ją myśli oraz uczucia, których kompletnie nie rozumiała. Doprowadzały ją do szaleństwa zwodzeniem, pozwalając emocjom przejąć kontrolę nad drżącymi pod ich napływem dłońmi. Oddychała szybko, jej źrenice były maleńkie, wyrażające przerażenie, ale i wściekłość. W prawej dłoni trzymała różdżkę, zaciskając ją z całej siły. Echo kroków rozbijało się echem w jej głowie, dudniło, przez co rozglądała się dookoła, gotowa rzucić zaklęcie. - Nie, nie, nie. Muszę jej pilnować. - powiedziała sama do siebie, zrzucając z ramion szeroką kurtkę i zostając w czarnej, za dużej bluzce, rozdarła zaraz jej rękawy, odsłaniając blade ręce. Materiał przyklejający się do ran irytował, piekł. Uniemożliwiał krwi zaschnięcie. Nie zwróciła uwagi na brzuch czy udo, chociaż w głowie miała myśl, że jej spodnie również były poszarpane. Kolejny świst powietrza sprawił, że podskoczyła, rzucając gdzieś w ciemność bombardę, rozbijając jedną z ogrodowych figurek Beci z hukiem. Pokręciła głową, ruszając dość szybko przed siebie, prosto na ganek. Wpadła do środka, zostawiając drzwi otwarte. Z paniką rozglądała się dookoła, gotowała do ataku i obrony jednocześnie, pewna obaw, że też ją dorwał. - Bea? Beatrice! Gdzie jesteś? - nie poznawała własnego głosu, brzmiała nienaturalnie i obrzydliwie miękko. Wzdygrała się, nie mając nad nim żadnej kontroli. Karmelowe ślepia prędko przyglądały się kolejnym elementom wnętrza, aż dotarła do kuchni i tam zastała czarnowłosą, łapiąc ją za nadgarstek. - Chodź, chodź szybko. Musimy iść, muszę Cię obronić. Nie bój się! Zabiję, jeśli Cię dotknie, okey? Wytłumaczyła - sensownie w swoim mniemaniu - znów podskakując i odwracając się do tyłu, wycelowała różdżką w okno, niewerbalnym zaklęciem tłukąc szybę. Nie zauważała nawet, że wcześniejsze zaatakowanie drzewo nie było tak bezbolesne i nieszkodliwe dla dłoni, jak myślała do tej pory. Cóż, miała inne problemy. - A Shawn? A Fillin? Jak ich złapie? Ich też powinnam obronić. No chodź, rusz się. - pogoniła ją, ciągnąc do wyjścia, pewniej ściskając różdżkę. Oczywiście, że nie dałaby jej sobie wyjąć czy się rozbroić, niebezpieczeństwo było zbyt wielkie. A Nessa za żadne skarby nie powinna jej stracić. Beatrice. Jej imię krążyło w jej głowie, niczym mantra.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wieczór jak każdy inny, a przynajmniej pozornie takim właśnie miał pozostać. Beatrice nie planowała niczego spektakularnego. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu, miała go na tyle, aby móc spędzić samodzielnie, w swoim domu w Dolinie Godryka, z dala od wszelakich problemów powiązanych z Hogwartem i jego mieszkańcami. Planowała napawać się wolnym czasem, spędzić go w towarzystwie wyłącznie własnych myśli. Dla własnego zdrowia psychicznego odciąć się chociaż na te kilka godzin, być daleko od trosk ludzi, którzy wciąż ją potrzebowali. Dlatego właśnie z magicznego gramofonu puściła muzykę. Bosymi stopami stąpała po drewnianej podłodze własnego domu. W luźnej koszulce i dziurawych na kolanie dżinsach, kompletnie nie przypominała tej Beatrice Dear, którą prezentowała wszystkim codziennie w zamku. Teraz była sobą, zupełnie beztroską dziewczyną, którą powinna być przez jeszcze bardzo długi czas. Nuciła coś pod nosem, kiedy podjęła się bardzo ryzykownego w jej wydaniu zadania, jakbym było samodzielne przyrządzenie kolacji. Kompletnie nie przejmowała się swoim wyglądem, bo przecież była w domu, nie musiała tego robić. Gdzie jak nie tu, mogła porzucić wszelkie maski? Zupełnie nie spodziewała się tego, co miało mieć za chwilę miejsce. W pewnym momencie do jej uszu dobiegł jakiś dziwny dźwięk przypominający wybuch, ale zignorowała go, przekonana, że to zapewne jej kotka postanowiła poszaleć w ogrodzie. Przecież jej dom był nienanoszalny. Nikt niepowołany nie mógł się tutaj pojawić. Więc i nikogo się nie spodziewała. Wciąż nuciła pod nosem i krzątała się bez większego celu, zapach jakiejś przyszłej potrawy rozchodził się po wnętrzu domu. Słysząc, jak coś dzieje się na ganku, od razu chwyciła swoją różdżkę w dłoń. Nie potrzebowała dużo czasu, aby od rozluźnionej postawy przejść do takiej, gdzie mogła zabijać z zimną krwią. Celowała różdżką w stronę przychodnia, kląć na czym świat stoi, że zignorowała ten dziwny dźwięk, przekonana, że to jej kotka. Słysząc głos Nessy, tak wiele uczuć jednocześnie wybuchło w jej ciele. Zmartwienie, złość, miłość, gniew, jeszcze więcej gniewu, trochę wkurwienia i strachu. Bo Nessa nie brzmiała jak Nessa. Brzmiała jak ktoś kompletnie inny, kto uporczywie próbował podrobić jej przyjaciółkę. Nie widziała jej od bardzo długiego czasu, więc chciała zabić za tę przerwę. Ale jednocześnie, coś bardzo mocno jej tutaj nie grało. Dźwięk bosych stóp odbijających się od posadzki rozległ się w pomieszczeniu, kiedy Trice od razu ruszyła w stronę przyjaciółki. Zatrzymała się w pół kroku, kiedy zobaczyła, w jakim ta jest stanie... Na Merlina... o ile wcześniej była zła, tak teraz jej wkurwienie osiągało bardzo krytyczny punkt na myśl, że ktoś odważył się tknąć jej Nessę. Jej własną Lanceley, która nie miała prawa być przez kogokolwiek dotknięta w taki sposób! Czarne ślepia rozwarły się szeroko, w oznace szoku, kiedy po kolei lustrowała jej sylwetkę, skołtunione i we krwi, włosy, podarte ubranie. - Ej, ej, ej, spokojnie, poczekaj! - próbowała zatrzymać jej słowotok. Nie puszczając swojej różdżki, sięgnęła w stronę zdrowego ramienia Rudej i delikatnie dotknęła go opuszkami swoich palców. Spróbowała wziąć się w garść. Nie mogła przecież teraz zachowywać się jak chora psychicznie, skoro najprawdopodobniej, z nich dwóch, to Nessa miała problem. -Nessie, poczekaj. Chwileczkę, daj mi moment. Co się w ogóle dzieje? - wzdrygnęło nią, kiedy dziewczyna praktycznie w momencie rzuciła niewerbalne zaklęcie, tłukąc szybę w jej oknie. Spojrzała w tamtą stronę lekko skonsternowana i przerażona, ale szybko przybrała powagę na twarz i wróciła ślepiami w stronę Lance. Shawn i Fillin? Wspomnienia tych osób kompletnie się nie spodziewała. O ile Fillina znała i wiedziała, że łączyło go coś z jej przyjaciółką. Mogła się tylko domyślać o jakim Shawnie dziewczyna w tym momencie wspomniała. Bo przecież... nie, to nie możliwe... - Nessie, spokojnie, tutaj jesteśmy bezpieczne, pamiętasz? Tutaj nikt nie wejdzie, to miejsce jest nienanoszalne. Sama musiałam cię tutaj przyprowadzić, pamiętasz? - nie wiedziała czemu, ale próbowała uderzyć do jakiejś nuty rozsądku u Nessy, choć wiedziała, że te prawdopodobnie całkowicie opuściły to mizerne ciałko.
Nikt nie lubił takich niespodzianek. Nie wiedziała, jaka siła pcha ją do działania i co właściwie było realnym zagrożeniem, a co podszeptami wytworów jej wyobraźni. Nie zwracała kompletnie uwagi na swoje podarte ubrania, rozerwaną w kilkunastu miejscach skórę czy usta wciąż pokryte szminką z domieszką Borisowej krwi, bo przecież porządnie go ugryzła. To jeszcze pamiętała, chociaż miała wrażenie, że wspomnienia jej mętnieją pod napływem intensywnych bodźców świata zewnętrznego, jak i wewnętrznego, a także własnej paranoi. Zacisnęła usta, podobnie jak palce na drewnianym patyku dzierżonym w dłoni, jakby zza ściany miał wyskoczyć potencjalny przeciwnik i rzucić się jej do gardła. Nawoływała przyjaciółkę z troską i przerażeniem, które były tak obce w tonie jej głosu, zwykle pełnym spokoju i jakiegoś dystansu. Ciągle słyszała kroki, ciągle oddech — lodowaty, nieprzyjemny — rozchodził się po jej plecach. Jakby ktoś obserwował. Wydała z siebie stłumiony pisk, gdy czarne włosy zatańczyły w powietrzu, a ona napotkała spojrzeniem ich właścicielkę, po której przesunęła spojrzeniem. Była cała, nic jej nie groziło. Serce zabiło jej mocniej na ulgę, którą odczuła. - Nie mogę czekać! Oszalałaś? To niebezpieczne! Musimy stąd iść. Może powinnam Cię zmienić w kotka i ukryć? -myślała głośno, słuchając jej i jednocześnie ignorując, chociaż jej oczy były rozbiegane. Przesunęła po nich wolną dłonią, stukając paznokciem w skroń. Czerwony kolor ją drażnił, miała ochotę coś z tym zrobić, ale skoncentrowanie się na jednej konkretnej myśli było dla niej nieosiągalne. Rozbiegały się, krzycząc i żadnej nie była w stanie chwycić. Widząc jednak ranę na ręku i ubrudzoną skórę, przesunęła po niej z sykiem paznokciami, jakby próbowała zdrapać, wywołując krwawienie od nowa. Musiała to zetrzeć. Maniakalnie pocierając, wędrowała ślepiami po całym domu. Wzdrygnęła się na jej dotyk, który wywołał salwę śmiechu w jej umyśle. - Łapy precz, zostaw. Zarazisz się. - zarządziła, cofając się i kręcąc głową, jak na nieposłuszną uczennicę. Pogroziła jej nawet różdżką, chociaż rdzeń nawet na chwilę nie skierował się w jej kierunku. - Nie mamy momentu Beatrice! Powtórzyła, tupiąc nogą, a kolejny dźwięk istniejący tylko w jej głowie sprawił, że obróciła się gwałtownie w lewo, wycelowała różdżką w regał z książkami. Uniosła brwi, wyglądając, jakby do niej mówił. Może w książkach były ukryte demony? Podsłuch? Zamrugała, podchodząc i zrzucając je na ziemię, powstrzymała się jednak od rzucenia w nie jakimś paskudnym czarem. - Nie jesteśmy, mogli tu za mną przyjść! Jeśli ich nakierowałam na Ciebie, to Fillin i Shawn też oberwą.. Nie, nie, nie. Muszę coś z tym zrobić. Zostań tu, schowaj się w piwnicy. Ja się wszystkim zajmę. -zarządziła krótko, kiwając z powagą głową i zgarnęła jej włosy z twarzy, kciukiem przesuwając po policzku, gdzie został krwawy ślad. Następnie obróciła się i truchtem wybiegła na zewnątrz, coraz szybciej i ciężej oddychając. Gdy znalazła się znów na dworze, a chłód uderzył w rozgrzane i dygoczące ciało, wcale nie poczuła ulgi, czego spodziewała się chwilę wcześniej. Zamrugała kilkakrotnie, rozglądając się na boki. Figurka! No tak! Podbiegła do gnoma, który.. Cóż, nie był majestatyczny. - Nie, Ty się nie nadasz. On Cię zje! Poczekaj, zostaniesz większy. Nie bój się. -szepnęła do niego, głaszcząc go w głowę i wycelowała w kamienny posążek, znów niewerbalnie rzucając zaklęcie i zmieniając mu kształt. Wyrosły mu skrzydła, przypominał bardziej Rogogona, który dziwnym trafem pojawił się w głowie Nessy. Oczywiście powiększyła go też do stosownych rozmiarów, wcale nie zdając sobie sprawy, jak brutalnie i bezmyślnie korzystała z własnej energii magicznej, dodatkowo męcząc organizm. - Teraz tylko dać Ci duszę. I będziesz bronił Beatrice, dobrze? Dodała ciszej, zamykając oczy na chwilę, bo przecież ciągle musiała obserwować, czy nic nie wychodzi z lasu. Zaawansowana transmutacja pozwalała jej dać życie w kamień, który zakołysał się na podstawce, rozprostowując skrzydła. Wyglądał, jakby chciał latać. - Może zrobię ich więcej.. Hej, chciałbyś mieć rodzeństwo? Beatrice! Masz więcej gnomów? Zrobię Ci armię. Wtedy będziesz bezpieczna. - krzyknęła w stronę ganku, próbując dosięgnąć głosem swoją przyjaciółkę. - Oni też mogliby potrzebować smoka...
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Mogła sobie tylko wyobrażać, co działo się w głowie Nessy. Sam jej wyglądał dawał Beatrice dosyć duże wyobrażenie na temat stanu dziewczyny. Może nie mogła wiedzieć, co właściwie konkretnie się stało, jednak z pewnością widziała, że cokolwiek by to nie było, jej przyjaciółka cierpiała. Bardzo poważnie cierpiała. Nie tylko fizycznie. Zaczynała sądzić, że psychicznie również. Ta trwoga zawarta w jej głosie, była kompletnie niepodobna do tego, co zwykło się tam znajdować. Ktoś bardzo poważnie musiał skrzywdzić jej przyjaciółkę i ogromna wściekłość ogarniała ją na samą myśl. Nie wyobrażała sobie, co strasznego musiała przechodzić, niemniej wiedziała, że nie zamierzała tego darować jej oprawcy. Kimkolwiek by on nie był... Strach, tak bardzo nie pasujący do Nessy, dominował w każdym jej ruchu czy słowie. Beatrice uparcie próbowała udawać, że rozumie o co chodziło jej przyjaciółce, choć kompletnie nie wiedziała, co się działo. Mówiła rzeczy nie pasujące do kontekstu czy sytuacji, zachowywała się tak, jakby miała jakiś napad maniakalny. Niewiele myśląc, postanowiła grać w tę grę. - Nessie, jak będę chciała, to sama się zmienię w kotka, nie musisz tego robić - zapewniła ją od razu, zdecydowanie zbyt szybko mówiąc coś takiego. Z drugiej jednak strony, gdyby Lance zamieniła ją w kota, to na pewno nie pomogła by jej w niczym i mogłaby tylko biernie przyglądać się agonii jednej z najbliższych w jej życiu osób. Próbowała jakoś zareagować na to, jak dziewczyna na nowo rozdrapywała swoją ranę na dłoni, ale oczywiście, nawet nie wiedziała jak. Przyglądała się temu ze zgrozą, gorączkowo myśląc nad tym, jak pomóc dziewczynie. Dotyk również nie przynosił ukojenia dla dziewczyny, dlatego od razu cofnęła swoje dłonie i w obronnym geście uniosła obie ku górze. - Już cię nie dotykam! -ale mam ochotę spetryfikować... dodała w myślach, choć w porę ugryzła się w język i nie powiedziała tego głośno. I nie poluzowała uchwytu na własnej różdżce, mając nadzieję, że w razie czego zdąży szybko zareagować, gdyby Nessa zdecydowała się zrobić coś naprawdę głupiego. Jakby odruchowo zerknęła na swój lewy nadgarstek, gdzie jak zwykle znajdowała się bransoleta skrywająca w swym wnętrzu ostrze Karona. Tak, to również zdecydowanie mogło się przydać... Była przekonana, że za chwilę regał z jej książkami wyleci w powietrze, gdy Lance odwróciła się błyskawicznie w tamtym kierunku. Jednak upadły na ziemię, a widząc to, Beatrice uniosła jedną brew ku górze i opuściła luźno ręce wzdłuż swojego tułowia. - Kurwa, Nes, nie mogli. Wiesz przecież, że tylko znając lokalizację ode mnie, można tu wejść. - jęknęła, próbując to wyjaśnić, ale wydawało jej się, jakby mówiła do ściany. Cóż, na pewno niezła praktyka przed tym, jakby zdecydowała się na dziecko... Te pewnie słuchały niemalże z taką samą uwagą, jak obecnie Ruda. Chciała jeszcze zapytać o to, co do tego wszystkiego mają Fillin i Shawn (czyżby Reed?!), ale oczywiście nie miała ku temu sposobności. Nessa działała jakby pod wpływem czegoś bardzo pobudzającego. - Nes, poczek... - ale nie skończyła swojej wypowiedzi, bo dziewczyna już wybiegła na dwór. Od razu ruszyła za nią, choć zatrzymała się obok drzwi do jej pracowni eliksirów. W ułamku sekundy podjęła decyzję. Weszła do środka, zamiast gonić za dziewczyną i zaczęła szybko szukać poszczególnymi flakonami eliksirów. Doskonale wiedziała, czego szukała. Eliksir spokoju wpadł w jej dłoń. Odkorkowała go i wlała do czystej szklanki. Bez zastanowienia dodała do niego odpowiednie zioła, które miały zmylić zapach, a nie zaszkodzić efektom eliksiru i wybiegła na zewnątrz uważając, aby nie rozlać nawet kropli. Wyszła przed dom akurat w momencie, by dostrzec, jak dziewczyna zamienia ogrodowego gnoma w smoka. O mało co nie wypuściła szklanki z dłoni, widząc wyrastającego przed nią drapieżnika. Otrząsnęła się z szoku dopiero gdy Lanceley zaczęła wypytywać o inne gnomy, których Beatrice no... nie miała. - Może transmutuj kamienie? - podrzuciła jej pomysł, podchodząc do niej i stając obok. - Ale Nessie, ten smok jest... no, słaby. Stać cię na więcej. Może wypijesz, to eliksir który odbudowuje energię magiczną. - patrzyła prosto w jej twarz, podając jej szklankę. Liczyła na to, że dziewczyna pamięta iż Trice nigdy nie kłamała. Robiła to pierwszy raz od naprawdę wielu lat i miała same szczere intencje. Brew nawet jej nie drgnęła, gdy wygłaszała to kłamstwo. - Będziesz mogła mnie lepiej bronić. Bo wiesz, boję się... -o ciebie, ty mała idiotko! W coś ty się wpakowała! Idealnie panowała nad swoją mimiką. Zbudowała na swoim licu prawdziwy strach, który podyktowany był realnymi uczuciami. Bała się o Nessę, nie o siebie samą. I o to, co zrobi temu komuś, kto tak bezmyślnie naraził się Dearównie, atakując najważniejszą dla niej osobę.
Bardziej przerażające od głosów i zachowania, były dla Nessy emocje, które przez nią przemawiały. Takie zapomniane, zakurzone, leżące odłogiem gdzieś w jej wnętrzu, takie, których za cholerę nie chciała sięgać. Uważała je za wadę i słabość. Zawsze była urodzonym liderem, decyzyjna i rozsądna, a teraz? Panikowała. Kiedy ostatnio trzęsły się jej dłonie, a jedyne, na co miała ochotę do zamknięcia Beatrice w wieży, gdzie nic nie mogło się wydarzyć złego przyjaciółce? Była dorosłą kobietą, podświadomie wiedziała przecież, że Dear sobie ze wszystkim poradzi, a jednak jej rozum nie istniał, decydowało tylko serce i jakieś głupie szepty. Nie umiała tego opanować, ulegając. I z całego serca chciałaby, żeby czarnowłosa po prostu to przetrwała i odpuściła, bo ostatnie, czego jej życzyła, to kłopoty z psychopatą z Ministerstwa. Poradzi sobie z nim sama i to w taki sposób, że będzie przeklinał moment, w którym w lesie nie odszedł i nie zapomnieli o sprawie, jak przecież mu proponowała. - Jak Ty się zmienisz w kotka, to mogą wiedzieć, że to Ty! Ja Ci dam taki kształt, który nie będzie wzbudzał podejrzeń. -odparła natychmiast tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo przecież doskonale znała swoje umiejętności i zapomniała o tych jej, znów. Na szczęście coś odwróciło jej uwagę, zanim wycelowała różdżkę w jej stronę i pozbawiła ją ludzkiej formy. Gdy ją dotknęła, podskoczyła w miejscu, broniąc się każdą komórką swojego ciała, całą sobą, co mogła dostrzec w sposobie, w jaki karmelowe tęczówki na nią spojrzały. Źrenice miała maleńkie. Odetchnęła z zaufaniem, kiwając głową w jej stronę, akceptując jej obietnicę z jakąś ulgą. Kolejny szept przedarł się przez umysł, Nessa poczuła, jak szybciej bije jej serce. Chciało wyskoczyć. Męczyło ją to, jednak rozpraszających bodźców było zbyt wiele, aby skupiła się na tych rzeczach istotnych, zdrowotnych. Wytarła krew z rozdrapanej rany w bluzkę niedbale. Nie słuchała, po strąceniu ksiąg wychodząc na zewnątrz, aby przygotować się na wyimaginowany atak. Z zadowoleniem przyglądała się kamiennemu smokowi, który martwym spojrzeniem łypał na wszystko dookoła, chociaż zdawał się słuchać słów swojej twórczyni. Zatrzepotał potężnymi skrzydłami, podrywając rude pukle do góry — była przy nim naprawdę mała i to podobało się jej najbardziej. Był groźby, mógł sobie poradzić. - Boyd! Chciałbyś ziać ogniem? - zapytała go z powagą, zastanawiając się, których zaklęć mogłaby użyć, aby uzyskać odpowiedni efekt. Słysząc jednak kroki przyjaciółki, przesunęła tylko palcami po chłodnych "łuskach" zwierzęcia, odwracając głowę w jej stronę. Na zarumienionej, bladej buzi nie widniało nic więcej, jak rozczarowanie. Słuchała jej o dziwo, wyciągając nawet dłoń i łapiąc naczynie, dopóki.. Dopóki Beatrice nie powiedziała, że się boi! Wytrzeszczyła na nią oczy, prychając i oblewając ją zawartością szklanki, rzuciła ją na ziemię. - Ty uzurpatorko! Nie jesteś Beatrice! Co z nią zrobiłaś, oszustko?! - syknęła w jej stronę, cofając się kilka kroków i unosząc różdżkę, zmierzyła ją wzrokiem z pogardą. Jej przyjaciółka nigdy by się nie przyznała do strachu. Była zbyt dumna i potężna. Zacisnęła usta, a mało gryfoński Boyd zbliżył się w ich stronę, stając nieco przed Nessą, uderzając łapą w ziemie. Kolejne uderzenie serca sprawiło, że skrzywiła się nieco z bólu, czując, jak po ciele przebiega ją dreszcz. Robiło się coraz zimniej? Spojrzała w niebo, cofając się znów, nakierowując rdzeń w ziemię i podpalając trawę, oddzieliła się od podrabianej Dearówny. - Masz dwie minuty, żeby mi ją oddać. Chociaż słowa te opuściły jej usta, wciąż zastanawiała się nad porzuceniem tego miejsca, aby udać się na poszukiwania lub misję ratunkową. Przeczesała włosy wolną dłonią, przywierając mocniej stopami do ziemi, zginając kolana. Miała doświadczenie w pojedynkach, podświadomie szykowała się na obronę, jakby przekonana, że stojąca przed nią kobieta trzaśnie w nią imperiusem. Po głowie chodziło jej też, aby przemienić szklankę w kolejny twór, wielki i groźny, służący za pomocnika. Mogłaby zrobić ładniejszą wersję Cassiusa.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Przerażało ją to, co działo się z jej najlepszą przyjaciółką i prawdopodobnie najważniejszą dla niej na świecie osobą. Wyraźnie widziała jej cierpienie, ból który promieniował zza karmelowych ślepi, które z takim roztargnieniem badały otoczenie. To nie była Nessa. To było coś co skutecznie próbowało ją udawać. W żadnym wypadku nie była to jej przyjaciółka, ta cudna i niepokonana istota, która z wysoko uniesionym czołem kroczyła po świecie. Beatrice miała wrażenie, jakby patrzyła na jakąś bardzo brzydką karykaturę Lanceley. Te ruchy, to rozdarte ubranie, te rany! zdobiące jej ciało… – No właśnie, jak ty to zrobisz, to mnie znajdą, bo od razu rozpoznają twoje czary – podjęła ostatnią, bardzo śmiałą próbę przemówienia do jej rozsądku, ale coraz bardziej dostrzegała, że to nie miało najmniejszego sensu. To nie była jej Nessa, do której coś takiego na pewno by dotarło. To była jakaś jej żałosna imitacja, której Trice naprawdę nie wiedziała, w jaki sposób może pomóc. Widziała, jak bardzo jest zmęczona i jak kompletnie nie jest w stanie się uspokoić. Dlatego próbowała zrobić cokolwiek, aby jej w tym pomóc. Jednak, jak teraz widziała, jej działania nie były tymi odpowiednimi. Zamiast nieść ukojenie, niosła jeszcze większy chaos do jej umysłu. Oszołomiona patrzyła na smoka, który stał się niekwestionowanie najdziwniejszą ogródkową ozdobą, jaka kiedykolwiek mogłaby nawet istnieć. Był naprawdę imponującym, magicznym dziełem, co jeszcze bardziej przeraziło Beatrice. Skoro Nessa była w stanie tworzyć takie rzeczy, w swoim aktualnym stanie, to nie chciała wiedzieć, jak silną czarownicą była w momencie kiedy mogła zademonstrować pełnię swoich sił i umiejętności. Jak kurwa miała się z nią równać?! Nie słyszała, że dziewczyna chciała dodatkowo nadać mu zdolność ziania ogniem. Tego byłoby zbyt wiele… Nie spodziewała się nagłego ataku i odtrącenia. Jej czarne oczy rozszerzyły się w wyrazie kompletnego oniemienia, kiedy to Nessa wylała na nią eliksir spokoju i zaczęła krzyczeć. Potrzebowała sekundy, czy dwóch, aby zrozumieć, co tak naprawdę jej przyjaciółka do niej mówiła i im więcej docierało do jej umysłu, tym większa złość ją ogarniała. Złość, która miała podłoże bardzo głęboko w jej trzewiach, wydostając się prosto z niedawno naprawionego serca. Próbowała się uspokoić, zareagować w racjonalny sposób, ale w tym momencie to było nierealnie. Była tylko sobą, czyli kimś kogo wszyscy uważali za kompletnie nierozważną i zbyt niecierpliwą. Cóż… Jak widać, mieli rację. – Jaja sobie kurwa robisz? – wysyczała w jej stronę zimnym tonem, kiedy to Lanceley odsunęła się od niej. Nawet nie zauważyła kiedy jej włosy wydłużyły się niebezpiecznie. Nie sięgały już ramion tylko daleko poza jej pas, przybierając cudny, szkarłatny kolor. Stała tak w miejscu, czując jak magia zawsze gromadząca się w jej ciele, tuż pod membraną skóry, próbuje znaleźć swój upust w tak prozaiczny sposób, jak zmieniając jej włosy. Oczy Dearówny wciąż pozostawały czarne, kiedy to ciskała nieistniejącymi gromami w odsuwającą się od niej Nessę. Wyciągnęła prawą dłoń, która wciąż dzierżyła różdżkę za siebie i niewerbalnie przywołała kolejny eliksir spokoju. Pojawił się jakby znikąd, po kilku sekundach lądując w jej lewej dłoni, którą wystawiła mu na spotkanie. Zacisnęła palce na szklanym flakonie, nawet na sekundę nie spuszczając wzroku z rudowłosej dziewczyny znajdującej się kilka metrów przed nią. Widziała wszystko. Groźna postawa, jaką przyjęła Nessa. Nie umknęło jej uwadze to, że teraz smok nie był już jej obrońcą, a katem, gotowym spełnić każdą zachciankę swojego stwórcy. Ognisty płot, którego zadaniem było oddzielić jedną kobietę od drugiej... I o ile naprawdę wiele mogła znieść i w jej działaniach można było znaleźć wiele zrozumienia, tak teraz kompletnie je zatraciła, ogarnięta rządzą mordu tego, kto śmiał tak skrzywdzić tę cudną istotę. A już w ogóle nie rozumiała palenia jej trawnika, który naprawdę lubiła… Powoli, jakby od niechcenia, wycelowała różdżką w ziemię, stosując niewerbalne zaklęcie barrera. Tumany kurzy i pyłu uniosły się w powietrze i zgodnie z wolą Beatrice, opadły na ognistą ścianę, która oddzielała ją od Nessy. Kłęby dymu rozszalały się wokół nich, ale tym kobieta kompletnie się nie przejęła. Czarne chmury potrzebowały chwili, aż w końcu zaczęły się kłębić wokół ich stóp, skutecznie gasząc dopiero co wyczarowaną magiczną, ognistą barierę. Czerwone włosy Beatrice jeszcze bardziej się wydłużyły, choć ta, nie zwracała na to uwagi, pozwalając swojej wrodzonej magii szaleć wedle własnych zasad. Czerwona peleryna stworzona z jej własnych włosów, brzydko kotłowała się za jej placami poprzez rzucone przez nią dotychczas zaklęcia, nadając kobiecie lekko upiorny wygląd. – Nes, wypij ten eliksir. Przecież kurwa widzisz, że to ja. I boję się, ale o ciebie, ty idiotko… - powoli wyciągnęła swoją lewą dłoń w jej kierunku. Ostrożnie wykonała kilka powolnych kroków, aby dziewczyna cały czas widziała, co Beatrice robiła oraz jakie miała zamiary. Teraz chciała tylko pomóc swojej przyjaciółce. Cała reszta miała mieć miejsce później, w bardziej odpowiednim momencie czy czasie.
Cierpienie, z którego Nessa nie zdawała sobie sprawy, tonąc w odmętach paranoi i szaleństwa, które zatruwały jej umysł za pomocą zaklęcia rzuconego przez Borisa. Nieświadomie ulegała emocjom, których przecież nie chciała, ani nie potrzebowała. Najdziwniejsze uczucie to jednak ten tłumiony, zagłuszany podstępnymi szeptami i krzykiem głos rozsądku, którego zawsze miała dużo. Daleko było jej od swojego normalnego stanu, fizycznego, psychicznego i nawet wizualnego, bo przecież zawsze była skromna i elegancka. Nie wiedziała, dlaczego teleportacja przywiodła ją do Beatrice. Zasłaniał ją strach o jej życie, a w rzeczywistości mógł to być krzyk podświadomości, że tylko ona będzie w stanie jej z tym pomóc. Nie miało sensu. Zignorowała jej słowa, kręcąc jedynie głową i w chaosie własnych ruchów i westchnięć, przetarła oczy, szukając jakiegoś rozwiązania. Na pewno było, tylko za nic w świecie nie mogła go odnaleźć. Przez głowę przebijały się jej inkantacje, treści książek. Jej ciało drżało ze zmęczenia, tkwiące w nim pokłady energii magicznej i kanały, które ją uwalniały, wytwarzały ciepło, chociaż czuła chłód. Nieprzyjemny. Zawroty głowy pojawiały się częściej, chociaż uparcie je ignorowała. Lance była silną czarownicą, ale skromną i ułożoną, co blokowało jej potencjał. Wiedziała o tym i jednocześnie nie miała pojęcia. Shawn ostatnio dość dosadnie uświadamiał jej, jak niewiele o sobie wiedziała, kłócąc się z tym, jak wiele na siebie chciała narzucić. A ona była po prostu ambitna, nie umiała się zatrzymać. Przez brata Beatrice transmutacja w nią wsiąkła, stała się elementem codzienności, który opanowała do mistrzowskiego poziomu, mając teraz czas na rozwój zaklęć użytkowych, defensywnych i ofensywnych. Była dobra z magii praktycznej. To był jej konik. Podobnie, jak Beatrice była mistrzem alchemii — zarówno w kwestii ważenia mikstur, jak i przygotowywania oraz uprawy składników. Nie uważała jej też za słabą z zaklęć czy uzdrawiania, do którego miała niewykorzystany potencjał. Była pewna, że czarnowłosa nigdy nie powiedziałaby, że się boi. Była najodważniejsza na świecie, we dwie były, tylko że ta pierwsza miała więcej wrażliwości i empatii od rudej, więcej serca. Jej ciało zareagowało szybciej, niż umysł, odtrącając eliksir i oblewając ją, odskoczyła do tyłu, gotowa do obrony, ulegająca kolejnemu, szalonemu scenariuszowi ze swojej głowy. - Kim jesteś?! Zacisnęła usta zaraz po tym, jak krzyk opuścił jej gardło, celując w nią drżącą ręką. Różdżka chwiała się pomiędzy palcami, a kamienny Boyd mruczał niezdecydowany. Ogień stanowił barierę, jedyną, na jaką obecnie wpadła Nessa, bo nie zdążyła podnieść umiejętności kamiennego stworzenia. Widziała, jak stojąca naprzeciw czarownica przywołuje eliksir, ale nic z tym nie zrobiła, dostając oczopląsu od zmian na jej głowie. Długie pukle o krwistej barwie wywołały kolejny zawrót głowy, zachwianie. Łapczywiej złapała oddech, czując nasilające się, silne uderzenia w klatce piersiowej. Nie rozumiała, co się działo, nie potrafiąc kompletnie w tej paranoi skupić się na sobie. - Nie wiem, czy to Ty... Nie wiem, wyglądasz inaczej, robisz inaczej. Nie mydl mi oczu... - odpowiedziała, kręcąc głową i cofając się kolejne kroki, zwiększając odległość. Chociaż różdżki nie wypuściła, nie wyglądała na kogoś, kto chciałby jej użyć. Upiorne oblicze przyjaciółki pięknie wkomponowało się w resztki czarnego dymu, który wyglądał, jakby unosił się spod jej stóp. Szepty wcale nie cichły, co rusz odwracała głowę, jakby ktoś miał tu przyjść i wyjść zza drzewa. Smok podszedł do Nessy, a ta podparła się o kamienną łapę ręką, nie spuszczając jednak oka z kobiety, jakby bała się ataku z jej strony. Była gotowa go odeprzeć, tylko zdaje się, że wewnętrzny konflikt uniemożliwiał jej zaatakowanie pierwszej. - Muszę stąd iść.. Rzuciła pod nosem, rozglądając się kolejny raz dookoła, przeczesała włosy. - Sprawdzić, czy Fillinn i Shawn są celi, czy ich nie dopadło. Chyba nie mogę Ci pomóc, mają Cię.. -mówiła prawie ze łzami w oczach do rudowłosej nauczycielki, lustrując ją spojrzeniem od góry do dołu. Było w nich poczucie winy i przerażenie. Wiedziała, że teleportacja się nie uda, a posiadane przez smoka skrzydła mimowolnie nakierowywały jej umysł na konkretny pomysł.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Pragnęła nieść jej pomoc i ukojenie. Niestety, zadanie to było tak cholernie, trudne, jak tylko mogło się wydawać. Nie miała na co dzień styczności z czymś podobnym. Nie wiedziała, czy stan jej przyjaciółki jest wywołany poprzez dziwne zaklęcie, nieodpowiednio przygotowany eliksir, czy może jeszcze jad roślinny bądź odzwierzęcy. Nie wiedziała nic, a Lanceley nie ułatwiała jej zadania wciąż tkwią w odmętach swojej własnej jaźni, która zapewne powodowała u niej jeszcze większe napady irracjonalnego zachowania. Z trwogą przyglądała się, jak ta marnuje swój magiczny potencjał na nic nieznaczące zaklęcia, które miałyby zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie wiedziała, co zrobić, czego powinna unikać. Bała się, tak cholernie mocno bała się o rudą, jak prawdopodobnie o nikogo innego w życiu nie mogłaby się bać. Nessa od zawsze była jej najbliższą osobą. To na nią zawsze mogła liczyć, bez względu na to, jak chujowe warunki by ich nie spotkały. A teraz… nie mogła zrobić nic ponad to, co właśnie próbowała. Złość ogarniała całe jej ciało i nie mogła jej stłamsić w żaden sposób, choć usilnie próbowała. Ta złość oscylowała przy niebezpiecznej granicy, której Dearówna nigdy nie przekraczała. Objawiało się to w bardzo widoczny sposób przy nieświadomym użyciu jej metamorfomagicznych zdolności, których w tym momencie nawet nie próbowała kontrolować. Jej naturalna magia działała kompletnie samodzielnie, nadając jej bardzo upiornego wizerunku, jakby w ten sposób chciała obwieścić całemu światu, co się działo w głowie Beatrice. Problem polegał na tym, że obecnie cały jej świat oscylował w rozmiarach niepozornej, rudej czarownicy, która znajdowała się przed nią. Owszem, Trice była odważną osobą. Wiele lat temu nauczyła się, że bez tej cechy nie będzie w stanie poradzić sobie ze znaczną ilością przeciwności losu, która na nią czekała w życiu. Jednak cała ta odwaga ulatywała w eter, bez możliwości powrotu, kiedy w grę wchodziło zdrowie bądź życie jej najbliższych. – Ness, kurwa to ja, Beatrice – jęknęła w jej stronę. W tym głosie czaiła się desperacja, która powoli zaczynała ogarniać jej ciało. Nie chciała jej krzywdzić, a jak na ten moment, wszystko wskazywało na to, że spotkanie nie obędzie się bez wzajemnego obrzucania się naprawdę ciężkimi klątwami. Łzy zaczęły napływać do czarnych ślepi, kiedy Dearówna pragnęła złapać się prawdopodobnie ostatniej deski ratunkowej, jaką posiadała. – Myślisz, że inna osoba wiedziałaby, że w wieku czterech lat zwymiotowałaś do mojego łóżka i skrzat Makaronik musiał to sprzątać, bo potem i ja zwymiotowałam, kiedy poczułam ten zapach?! – nie wiedziała, czy czyni dobrze, czy źle, odwołując się do tego typu wspomnień. Było to jednak coś, co wiedziała tylko ona, nikt inny nie miał prawda. Wszystko wtedy zostało skutecznie zatuszowane, nikt z członków rodziny Dear nie dowiedział się o sytuacji. Wiedziały tylko Nessa, Beatrice i nieżyjący już skrzat domowy, który to musiał sprzątać ich problemy. – A…a…albo że w Luizjanie pragnęłam cię zabić, bo tak podpowiadały mi szeptniki? – chwytała się tego, co jej pozostawało. Odwoływała się do wspólnych wspomnień, wspólnych wydarzeń. Tamtego dnia, w Luizjanie, to Nessa uratowała ją. Teraz Beatrice była gotowa zrobić niemalże wszystko, aby odpłacić się kobiecie tym samym, bo widziała, tak cholernie wyraźnie widziała, że coś strasznego działo się z jej przyjaciółką. – Nesie, przecież wiesz, że nie mogłabym cię skrzywdzić. Chcę ci pomóc. Proszę cię, nie odchodź nigdzie, nikomu nic nie grozi. Jesteś tutaj bezpieczna, tak samo jak i ja. Jeśli chcesz, za chwilę sprowadzę tutaj zarówno Shawna jak i Fillina, bo tu nikt nie może się dostać. – używała wszelakich argumentów, jakie pojawiały się w jej głowie, niepewna, czy w ogóle jakikolwiek miał prawo dotrzeć do skołatanego umysłu Lanceley. Niemniej, wciąż się łudziła, że tak właśnie się stanie. – Proszę cię, wypij ten eliksir, poczujesz się lepiej, przysięgam – samotna łza nie wytrzymała napięcia, które wciąż gromadziło się w głosie Beatrice i po prostu w końcu potoczyła się po zaróżowionych od emocji policzkach. Nie chciała jej hamować, nie zamierzała tego robić. Więc zaraz za nią potoczyła się kolejna, jednak tym razem posiadająca swe źródło w drugim oku kobiety.
Życie czasem stawiało przed nami trudności, rzucało kłody pod nogi. Nigdy nie sądziła, że pracownik Ministerstwa potraktuje ją takim zaklęciem, stąd niedostateczna uwaga i gotować. Gdyby nie to, że mogłaby za to skończyć w Azkabanie, a on by się wybielił, rozszarpałaby go w momencie, w którym zdecydował grozić się ludziom, na którym jej zależało. Świadomie nigdy nie postawiłaby Beatrice w takiej sytuacji i na pewno dostanie furii, gdy jej umysł uwolni się z łańcuchów szaleństwa, coraz mocniej zacieśniających się na odbiorze przez nią rzeczywistości. Przez twarz jej przyjaciółki, kobiety, którą kochała, jak siostrę, przelewała się tak bezradność i strach, jakiego wcześniej nie widziała, a ona nie była w stanie nawet stwierdzić, czy to była naprawdę ona. Metamorfomagia Beatrice szalała, podobnie jak serce Lanceley, uderzające coraz szybciej i częściej, wprawiające jej ciało w krótkotrwałe sztywnienia, uwieńczone przenikającym bólem przy oddychaniu. Zawroty głowy też się nasilały, a jednocześnie palce rudowłosej coraz mocniej zaciskały się na różdżce, co denerwowało tylko kamiennego smoka. Wpatrywała się w szkarłatne włosy kołyszące się na wietrze, odbijające wciąż ślady tańczących chwilę temu dookoła płomieni z adoracją, uwielbieniem. Wyglądała pięknie niczym bóg wojny. Szlachetniej niż ona i jej marchewkowe, splątane, brudne od krwi i piachu loki. Gdyby mogła, roześmiałaby się i powiedziała, że są do siebie bardziej podobne, niż kiedykolwiek sądziły. Przełknęła ślinę, czując też spierzchnięte wargi, cofając się półkroku. Jej głos, znajomy, odbijał się echem w głowie byłej Ślizgonki, potęgując zawroty. Nesse bardziej martwiło, że to ona mogła skrzywdzić Trice, nie odwrotnie. Wystarczyłoby jedno zaklęcie zamienienia w kamień, jedna bombardia. Milczała, wpatrując się w nią z rozchylonymi ustami, zahipnotyzowana, łapiąc się jedną ręką za głowę, próbując stłumić przekrzykujące się podszepty. Wspomnienia próbowały się przedostać, chociaż odrobinę na próżno. Syknęła z niezadowoleniem, czując kolejną falę ciepła rozchodzącą się po ciele. Jej słowa były coraz wyraźniejsze, zmęczenie też działało na jej korzyść. Tylko na chwilę, możesz to zrobić, jesteś pieprzonym Lanceleyem. Opadła na kolana, zaciskając powieki, odrzucając różdżkę kawałek dalej. Wbiła w nią przeszklone spojrzenie, łapiąc oddech, czując przeraźliwy, otępiający ból wywołany skrzeczącym krzykiem, który próbował znów pozbawić ją rozsądku odzyskanego na ułamek sekundy. - Pierdolnij we mnie jakimś czarem, inaczej ja Ci zrobię krzywdę, nie powstrzymam tego.. A jak to zrobisz, zawołaj Reeda. On powinien to cofnąć, zawołaj go i unikaj mnie, ucieknij. -rzuciła, zbierając wszystko, co w sobie miała, dysząc niczym po godzinnym bieganiu. Kolejne syknięcie sprawiło, że jej drobne ciało zadrżało, a oczy, gdy uniosła znów powieki, wróciły do spłoszonego, rozbieganego stanu. Z paniką zaczęła szukać różdżki. - Oszustka, potwór.. Jest zła, podszyła się. Może zabiła Beatrice? Może ma jej skórę... - mówiła do siebie w amoku, nie czując, jak z nosa zaczyna lecieć jej krew, kroplami padając na trawę i badające ją, blade dłonie. Gdzie ona była? Kto zabrał jej broń?! Przeszła kawałek dalej na kolanach, ostatecznie sięgnęła po swój magiczny patyk, zaciskając go mocno w palcach, nakierowując na kobietę. W głębi ducha miała nadzieję, że jej posłuchała i rzuci zaklęci, jakiekolwiek, które odcięłoby jej na chwilę świadomość. - Boyd! Zjedz ją! Kamienny smok zaryczał, ruszając w stronę alchemiczki, kierowany jej różdżką oraz magią, szaleństwem. Chwiejąc się, wstała, zasłaniając na chwilę oczy, tracąc kontakt. Ciemne plamy pojawiały się coraz częściej.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Gdyby ktokolwiek wcześniej powiedział jej, że właśnie w taki sposób będzie spędzać dzisiejszy wieczór, na pewno uznała by go za wariata. Nie widziała Nessy od dłuższego czasu. Nie umiała wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób, dlaczego tak się działo, ale po prostu tak było. Czasami nawet tak zżyte ze sobą osoby jak one, musiały odpocząć, zająć się własnymi sprawami. I nagle Nessa pojawiała się na jej progu wyglądając przerażająco, zachowując się jak obłąkana, nie zdolna do żadnej racjonalnej komunikacji czy zachowania. Nic dziwnego, że Beatrice była tym wszystkim przerażona. Jak straszne rzeczy musiały się stać, skoro jej najlepsza przyjaciółka zachowywała się właśnie w taki a nie inny sposób. Była najsilniejszą czarownicą, jaką Beatrice kiedykolwiek w swoim życiu poznała. A teraz była tak zagubiona, jak małe dziecko, kompletnie nie wiedzące, co się wokół niej dzieje. Nic więc dziwnego, że ostatnie, o czym obecnie Dearówna myślała, to kontrolowanie swoich emocji w taki sposób, aby metamorfomagia pozostawała spokojna, pokazująca idealny obrazek kobiety. Prawdopodobnie wyglądała obecnie równie upiornie, jak się czuła. Ale miała to kompletnie w dupie. Jedyne, o czym była w stanie obecnie myśleć to to, co działo się z jej przyjaciółką i jak może jej pomóc. Przecież w porównaniu do niej, była marną czarownicą i nie miała takich umiejętności, jak ona. A jeszcze ta ni jak nie zamierzała współpracować z nią… Naprawdę zaczynała rozważać, czy nie wezwać Shawna, skoro Lanceley o niego poprosiła. Widocznie mógł jej pomóc bardziej niż ona była w stanie. Z łzami w oczach przyglądała się temu, jak ta bezradnie łapała się za głowę, wciąż mając nadzieję, na cokolwiek co powie jej, że tam wciąż tkwiła jej Nessa, nie ktoś tak cholernie do niej niepodobny. Nie wiedziała czemu, ale kiedy usłyszała kolejne jej słowa, wiedziała, że to jest to, na co czekała. Oddech ugrzązł jej w gardle, kiedy usłyszała, o co ta ją prosi. Brała takie rozwiązanie pod uwagę, ale nie sądziła, że faktycznie ostatecznie to właśnie będzie musiała zrobić, aby ją uratować. Biła się z myślami sekundę, może dwie, napawając się prawdziwym głosem przyjaciółki. A kiedy usłyszała kolejny syk, zrozumiała, że nie ma czasu do stracenia. Panika znów zawładnęła jej ciałem, oczami. Ale tego praktycznie już Beatrice nie widziała. Podjęła decyzję i skupiła się na zadaniu, które nagle się przed nią pojawiło. Przepraszam, Nessie pomyślała, ale nie trwoniła czasu, aby wypowiedzieć to na głos. Nim kamienny smok zdążył ruszyć na ratunek swojej twórczyni, jednocześnie pragnąć zneutralizować zagrożenie w postaci Beatrice, ta już rzucała czar. – Expulso! – rzuciła zaklęcie, celując prosto w pierś jej przyjaciółki. Czuła się z tym jak najgorsza istotna na świecie, kiedy ciało Nessy poderwało się do góry na wskutek jej zaklęcia. Smok zaryczał gniewnie gotów ją zaatakować. Tego nie przewidziała. Szykowała się do tego, aby użyć jakiegokolwiek czaru względem takiego przeciwnika, jednak kiedy miała już je rzucić, smok rozsypał się w pył. Zerknęła w stronę nieruchomego ciała Nessy, które musiało uderzyć podczas upadku w głowę. W innym wypadku smok wciąż byłby przy życiu. Od razu do niej podbiegła, gotowa zrobić cokolwiek. Szybko sprawdziła puls dziewczyny i odetchnęła z ulgą, kiedy zrozumiała, że ta wciąż oddycha. Żyła. Ulga zalała całe jej ciało przez co na powrót mogła przywrócić swój naturalny wygląd. Podniosła się z kolan i rzuciła niewerbalne Mobilicorpus. W taki sposób lewitowała dziewczynę do jej domu. Ostrożnie umieściła wciąż nieprzytomną Nessę na jej kanapie. I od razu przystąpiła do działania. Pierwsze co to zaaplikowała jej eliksir spokoju, który musiał podziałać w tym momencie odpowiednio. Kolejno wiggenowy, aby naprawić wszystkie fizyczne uszkodzenia ciała. Dopiero na sam koniec przywołała zaklęciem magiczny kufer, w którym skrywała kielich Dagdy. Nie wiedziała, czy jego płyn zadziała na obrażenia psychiczne, ale co innego jej pozostawało. Nie zamierzała i nie mogła prosić nikogo o pomoc. To była jej Nessa. To do niej przybyła. Zmęczona usiadła na ziemi, w niedalekiej odległości od kanapy. Swoją różdżkę, jak i różdżkę Lanceley trzymała w jednej dłoni, gotowa od razu zareagować, gdyby ta ocknęła się we wciąż nieodpowiednim stanie.
Czas w ich relacji nie miał żadnego znaczenia. Mogły nie widzieć się miesiąc, dwa, pięć i gdy się spotkały, wszystko działo się tak, jakby widziały się zeszłego wieczoru, popijając w najlepsze ulubione wino. Każda z nich miała swoje życie i swoje problemy, ale nie znaczyło to, że im na sobie nie zależało. Nie sądziła, że pracownik Ministerstwa posunie się do czegoś takiego, że użyje zaklęć i to zakazanych. Nie wiedziała też, że nogi poniosą ją do nikogo innego, jak Beatrice. Z drugiej jednak strony, mogło być inaczej? Ufała jej najmocniej na świecie, kto inny mógłby jej pomóc, a przede wszystkim zachować całą tę sytuację w sekrecie, tak, aby nie wpływu na jej karierę, ale i relacje? Widziała coraz słabiej, mgła zasłaniała spojrzenie karmelowych oczu. Krew okazjonalnie kapała z nosa, rozdrapana ręka i pozostałe rany na ciele zaczynały z wolna krzepnąć. Nie czuła, jak drżało jej ciało od wysiłku fizycznego, ale też używania tak wielkiej ilości magii. Magia Beatrice również szalała, dając wspaniały spektakl metamorficznych umiejętności. Nessa zawsze patrzyła z podziwem na dar przyjaciółki i olbrzymim szacunkiem do możliwości, które dawał. Chwila świadomości wywołana pojedynczą łzą mijała szybko, nie miała dużo czasu, niż znów zamknie się w pułapce swojego umysłu, pełnej krzyków i niestabilności. Podejrzeń. Mówiła to, co przyszło jej do głowy i co mogło się udać, zostawiając jednak ostateczne decyzje Trice. Odrzuciła różdżkę świadomie, chcąc dać jej więcej czasu i zmylić na chwilę kamiennego smoka, który nazbyt wyraźnie odczytywał świadomość, płynące z niej polecenia. Zacisnęła usta, przyglądając się jej tak długo, jak była w stanie, chcąc chociaż trochę zapamiętać te szkarłatne kosmyki włosów, kołyszące się na wieczornym wietrze. Kolejna fala dreszczy, zduszony w gardle krzyk i ból rozdzierający głowy, przez który złowieszczy szept wydawał się nadzwyczaj wyraźny. Szukała różdżki, zacisnęła na niej palce i nawet podniosła się, celując i chcąc rozkazać smokowi, jednak na szczęście zaklęcie było szybsze, uderzając z siłą w klatkę piersiową i dość szybko sprawiając, że wszystko pochłonęła ciemność. Drobne ciało opadło bezwładnie na ziemie, wypuszczając broń. Kamienny smok poderwał jeszcze skrzydłami, zanim zmienił się w kamienny pył, opadając dookoła. Nawet nie wiedziała, że to, za co ją przepraszała, było dla Lance największą ulgą, pocieszeniem. Głowa jej pulsowała, jakby wypiła najdroższą whiskey na świecie i zrobiła milion głupich rzeczy, łącznie z szalonym tańcem gdzieś na barze. Jęknęła cicho, czując znajomy posmak eliksiru w ustach, unosząc powieki, które zaraz zasłoniła ręką, mając światłowstręt. Zdezorientowana, usiadła do pozycji siedzącej, całkiem zdezorientowana. Nie wiedziała, gdzie jest i ile czasu minęło, co się właściwie stało. Przeczesała splątane kudły ręką, zgarniając je do tyłu i gdy ta ułożyła się na podartej bluzce, a karmelowe ślepia spojrzały na bladą skórę ze śladami krwi, podskoczyła na miejscu, cofając się w róg kanapy i rozejrzała się w panice, instynktownie szukając różdżki po kieszeniach.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Sekundy bardzo powoli zamieniały się w minuty, a jeszcze wolniej w godziny. Beatrice miała wrażenie, jakby czas uparcie zwolnił w najbardziej absurdalny wręcz sposób. Była zmęczona tym, co tego wieczoru przyszło jej przeżyć, ale wciąż w stanie pełnej gotowości. Przecież nie mogła inaczej. Jej misja nie została jeszcze zakończona, wiec potrzebowała czuwać, tak długo, jak długo Nessa nie odzyska przytomności. A więc czuwała. Dalej siedziała na podłodze w swoim salonie, naprzeciwko kanapy, gdzie leżała nieruchomo dziewczyna. Oddychała spokojnie i miarowo, co pozwalało Beatrice mieć nadzieję, że podjęte przez nią działania były jak najbardziej adekwatnymi. W porównaniu do tego, co działo się z nią tuż po tym, jak Dearówna ją przytransportowała do tego domu, to było o milion razy lepiej. Choć i tak prezentowała się przynajmniej beznadziejnie, to coś pozwalało jej wierzyć, że kiedy w końcu się ocknie, będzie z nią lepiej. Raz czy dwa jej powieki poleciały w dół, jednak nie mogła zasnąć. Od razu otrząsła się z delikatnego letargu w który popadała i wracała do czuwania nad przyjaciółką. Nie była pewna, ile czasu minęło, ale w końcu zauważyła, że Lanceley zaczęła poruszać się w nieco inny niż dotychczas sposób. Powoli poprawiła się w pozycji siedzącej i upewniła, że dobrze trzyma w dłoni obie różdżki, gotowa w razie potrzeby od razu zareagować. Widziała, jak ta powoli zaczyna się poruszać, podnosić dłoń w stronę swoich oczu. Miała ochotę ją powstrzymać, kiedy zaczęła podnosić się do pozycji siedzącej, ale uznała, że nie powinna tak od razu jej atakować. Dała jej stosowny czas na zapoznanie się z tym, gdzie się znajduje i w jakim stanie. A ten był wciąż naprawdę zły, przynajmniej ze względów wizualnych. Kiedy w panicznym odruchu przesunęła się w sam róg kanapy, Beatrice uznała, że to jest ten moment, kiedy powinna zacząć reagować. – Cześć śpiochu – powiedziała niespecjalnie głośno, ale wystarczająco, aby w otaczającej ich ciszy, słowa z pewnością dotarły do uszu Nessy. Uśmiechnęła się delikatnie w jej kierunku i uniosła do góry dłoń, w której wciąż dzierżyła obie różdżki, jakby chcąc pokazać w ten sposób, że nie zamierza zrobić jej żadnej krzywdy. Wyciągnęła nogi przed siebie i ziewnęła potężnie, by dopiero potem ponownie umieścić spojrzenie czarnych oczu prosto na mizernej sylwetce przyjaciółki. Sama pewnie wyglądała niewiele lepiej. Nie siliła się na to, aby użyć na sobie w tym momencie metamorfomagii, więc jej włosy nie były tak idealne, jak zawsze. Na odsłoniętych przedramionach były idealne widoczne liczne blizny, spowodowane poparzeniami w młodości podczas warzenia eliksirów. Pod oczami widniały wyraźne, ciemne cienie. Ale to nie było ważne. Dla niej najważniejsze było w tym momencie, aby Ness czuła się jak najlepiej. Może wtedy będzie martwić się o siebie samą, ale na pewno nie wcześniej. – Wyglądasz, jak chodząca śmierć. Ale bardziej interesuje mnie, jak się czujesz. Jak się tego dowiem, to rozważę oddanie ci twojej różdżki. – od razu wyjaśniła zasady, z którymi, czy Nessa chciała, czy nie, musiała się pogodzić. W obecnej chwili, Trice innych nie przewidywała. Nie wiedziała, czy demony, które dręczyły jej umysł, odeszły w zapomnienie, czy wciąż czaiły się w czeluściach, gotowe zaatakować w najmniej odpowiednim momencie.
Sen był tym, czego potrzebowała. Podobnie jak eliksiry, które kuzynka i zarazem najlepsza przyjaciółka jej podała po unieszkodliwieniu. Serce jej zwolniło, ustąpił ból fizyczny i pomimo snu, czuła ulgę. Krew też przestała kapać z nosa, co wywołało wcześniejsze przeciążenie organizmu Nessy, wpadającej w wir szaleństwa i magii. Nie miała poczucia czasu. Nie wiedziała, jak długo kazała czarnowłosej na siebie czekać i tkwić na podłodze, obserwując. Z pewnością, gdy wróci do siebie, będzie czuła się z tym wszystkim naprawdę paskudnie. Sprawiła jej tyle kłopotu.. Nieświadomość bywa naprawdę słodka. Panika znów podsycana szeptami rozbrzmiała w głowie rudowłosej, odbijając się paskudnym echem, zostawiając za sobą dreszcz. Nieprzyjemny, którego nawet wbicie się w róg kanapy nie powstrzymało przed rozejściem się od stóp do głowy. Wciąż spojrzenie miała jakby zamglone, nie widziała zbyt ostro. Na ustach czuła gorzki posmak, jednocześnie marząc o szklance wody, chyba nawet o czymś do jedzenia. Ciało jej pulsowało zmęczeniem, zapewne towarzyszył by temu ból, jeśli eliksiry przestaną działać. Patrzyła na nią w milczeniu, słuchając. Podkuliła nogi, obejmując je rękoma i wbijając paznokcie w kolana, zacisnęła usta. Nie miała różdżki, co zauważyła już chwilę wcześniej, gdy ukradkiem sprawdzała po kieszeniach zniszczonych jeansów. - Oddaj. Nie wiem, czy To Ty. - powiedziała drżącym głosem po dłuższym milczeniu, lustrując ją spojrzeniem karmelowych oczu. Jakby bała się, że kobieta zaraz się na nią rzuci. W oczach widniał strach, niepewność, a jednocześnie jakiś spokój. Wciąż walczyła ze sobą, co zdradzała mimika jej twarzy, czy drobne gesty. Czuła się bezbronna, skazana na łaskę ze strony czarownicy naprzeciw, chociaż w głębi siebie przecież wiedziała, że Becia nic nie zrobiłaby, co mogłoby ją skrzywdzić. Rzucone przez Borisa zaklęcie robiło jednak swoje. Wbiła się mocniej plecami w kanapę, przesuwając nerwowo rękoma po nogach. - Czemu mnie tu trzymasz? Chce mi się pić. - odpowiedziała cicho, przesuwając spojrzeniem po wnętrzu domu, co rusz zatrzymując się na zmęczonej twarzy Trice, która wciąż trzymała jej magiczny patyk. Chętnie chwyciłaby za różdżkę, czułaby się pewniej i bezpieczniej. Kolejny krzyk rozlał się w jej głowie, chociaż nie tak donośny, jak poprzednio. Zakryła uszy rękoma, zaciskając mocno powieki. Dlaczego tak usilnie próbował sprawić, aby uznała przyjaciółkę za wroga? -Jak długo tu jestem? Co tu robię? Oni tu przyjdą? Skrzywdzili Cię? -zasypywała ją pytaniami, mówionymi dość szybko i cicho, chociaż składnie. Wysunęła jedną z dłoni, szukając nią koca — na pewno tkwił gdzieś na miękkiej kanapie. Gdy palce zacisnęły się na materiale, przyciągnęła go do siebie i narzuciła na głowę, odcinając się od wszystkiego, łudziła się, że chociaż trochę będzie mogła odetchnąć.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Czarne ślepia dokładnie lustrowały sylwetkę przyjaciółki, nie pomijając nawet najmniejszego szczegółu w jej zachowaniu. Doskonale wiedziała, czego powinna się spodziewać, ale i tak, ten widok był znacznie gorszym, niż mogła przypuszczać. Nie przywykła do tego, aby obserwować Nessę w tak paskudnym stanie. To było coś, czego nigdy nie powinna robić. Patrzeć, jak ta miotała się sama w sobie, nie zdolna do podejmowania racjonalnych decyzji. Chociaż Beatrice od razu zauważyła, że różnica była kolosalna pomiędzy tym, jak dziewczyna wyglądała kilka godzin temu, a jak wygląda teraz. Nie wiedziała, czy to za sprawą podanych medykamentów, czy może tylko przez odpoczynek. Westchnęła głośno, nie ruszając się nawet na milimetr ze swojego miejsca. Przetarła dłonią ciężkie powieki, słysząc słowa, jakie wydobywały się z ust Rudowłosej przyjaciółki. One oznaczały tylko jedno; jeszcze nie wszystko było tak, jak powinno być i musiała jej pomóc jeszcze bardziej. Wcale nie napawało ją to optymizmem, ale z drugiej strony, nie było takiej rzeczy, której nie zrobiłaby dla Nessy. – Nie oddam ci teraz różdżki. – oznajmiła spokojnym tonem, jakby właśnie wyjaśniała dziecku bardzo prostą rzecz dotycząca funkcjonowania świata. Odsunęła dłoń od oczu i uśmiechnęła się z delikatnym politowaniem w stronę Lanceley – Gdybym to zrobiła, to pewnie pierdolnęła byś we mnie jakimś czarem i uciekła. – Nie zamierzała podsuwać jej ewentualnych rozwiązań, ale nie była też idiotką. Skoro wcześniej chciała ją zabić, bo nie była pewna, czy to ona, to może teraz wciąż chciałaby to zrobić. – A gdybym nie była sobą, to w tym momencie pewnie już byś nie żyła, więc mi w końcu uwierz, Nessie – poczęstowała ją delikatnym uśmiechem. Nie zamierzała w żaden sposób skrzywdzić przyjaciółki. Znacznie bardziej wolała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby ją chronić. Słysząc, że dziewczyna jest spragniona, użyła swojej różdżki, aby ponownie przywołać kielich Dagdy. Wciąż nie potrafiła jeszcze do końcu zrozumieć jego działania, ale zaskakiwał ją fakt, że pomimo tego, ile płynu wlała do gardła Nessy, to tego nie ubyło. Przy pomocy zaklęcia lewitującego podsunęła kielich w stronę Nessy, dalej się do niej nie zbliżając, aby nie stresować jej nie potrzebnie. – Napij się, przysięgam, że to nie jest trucizna. Ten płyn leczy obrażenia i sądzę, że takie psychiczne w jakimś stopniu też. Już go piłaś, jak spałaś – wyjaśniła jej, bo przecież nie zamierzała skąpić jej wiedzy. Nigdy jej nie okłamywała, więc nie zamierzała nagle zacząć robić to teraz. Ponownie westchnęła, kiedy ta zaczęła zadawać pytania dotyczące zdarzeń, które miały miejsce. Beatrice musiała spojrzeć na zegarek, aby upewnić się, ile czasu minęło od momentu, kiedy Lance przybyła do Doliny Godryka. – Spałaś około pięciu godzin. Musiałam uderzyć w ciebie zaklęciem, a potem przytransportowałam cię tutaj. Podałam ci eliksir spokoju, wiggenowy, płyn z tego kielicha. Nikt tutaj nie przyszedł i nikt nie przyjdzie. Nikt mnie nie skrzywdził i ciebie też już nigdy nikt nie skrzywdzi. – nieświadomie wypowiadając ostatnie słowa użyła znacznie więcej wewnętrznej siły, niż powinna. Ale taki był plan, aby Nessa nigdy więcej nie cierpiała.
Chociaż głos Beatrice rozbijał się echem w jej głowie sens wypowiadanych przez nią słów z pewnym opóźnieniem, ale docierał. Niezbyt podobała się jej sytuacja, w której się znalazła — wywołując drżenie rąk, czy wewnętrzny atak paniki spotęgowany zaklęciem, ale w normalnych okolicznościach pochwaliłaby czarnowłosą czarownicę za zdrowy rozsądek. Trudno było stawić czoła wrogom, jednak znacznie gorsze było postawienie się komuś bliskiemu. Widziała sens, ale nie potrafiła go docenić, wciąż mamiona podstępnymi szeptami. Były cichsze, nie tak nachalne, jak wcześniej, jednak nadal robiły swoje. Przełykała gorączkowo powietrze, co chwilę zaciskając lub rozluźniając usta, zwilżając je. Było jej zimno, chociaż fale gorąca przebiegały przez całe jej ciało, zostawiając dreszcz. Wpatrywała się w nią uparcie, przez chwilę nawet bojowo i agresywnie, jakby miała rzucić się po zabraną różdżkę, czego ostatecznie nie miała siły zrobić, mocniej kuląc się w sobie. Podświadomie już zastanawiała się, jak jej to wszystko wynagrodzi, a tym bardziej wyjaśni, bo w żaden sposób nie zamierzała wspominać o pracowniku ministerstwa, który do tego wszystkiego ją doprowadził. Nie mogła jej narazić. Mówienie jak do dziecka chyba pomagało, zwłaszcza te jasne i nieskomplikowane w słowach komunikaty werbalne. - Mądra z Ciebie wiedźma, życie Ci miłe. Tym razem Boyd zrobiłby z Ciebie zapiekaną potrawkę... -syknęła z oburzeniem, napinając na chwilę ramiona i nawet dumnie unosząc głowę, co spowodowało jednak kolejne, gwałtownie zaciśnięcie powiek. Wszystko było tak nieznośnie głośne, jakby tkwiła na kacu po jakimś szalonym maratonie barowym. Powinna była uciec, a nie ryzykować wpadanie do przyjaciółki, która cały czas wydawała się jej osobą obcą i najważniejszą jednocześnie, wywołując prawdziwe zdezorientowanie. Prychnęła na jej słowa o ewentualnym zgonie, bo wbrew obecnemu stanowi, nie była wcale takim łatwym przeciwnikiem. Niechęć do skrzywdzenia Dear'ówny i jej więź potrafiła po prostu przełamać szaleńczy urok w trudnych momentach. Nessa wyciągneła ręce, łapiąc w nie piękny kielich. Zacisnęła na nim palce, podsuwając go sobie pod usta i powąchała najpierw, przyglądając się tkwiącej w środku cieczy. Na pewno mogła to wypić? A jeśli to kolejny, cwany podstęp? Pragnienie jednak doskwierało. Czekoladowe tęczówki uniosły spojrzenie na mówiącą dziewczynę, a jej głowa skinęła mimowolnie, widocznie nie widząc innego rozwiązania, jak uwierzyć. - Narkotyzujesz mnie. Beatrice by tak nie zrobiła.. - rzuciła tylko z niezadowoleniem i wyrzutem, uderzając nogami o kanapę i nieco rozlewając na siebie zwartość kielicha, ale ostatecznie zrobiła kilka potężnych łyków. Nie zamierzała go jednak wypuszczać, wciąż trzymać blisko siebie, opartego na podkulonych nogach. Okryła się chwile wcześniej kocem, przez co czuła się, chociaż odrobinę bezpieczniej, zaciskając go dookoła swojego ciała. Widziała, że Trice jest zmęczona i w głowie snuła już plan, dzięki któremu mogłaby odzyskać różdżkę i faktycznie uciec. Jak ją uśpić? - Tego nie wiesz. Zło czai się wszędzie, często patrzysz mu w oczy, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie bądź naiwna, że zostawi Cię w spokoju. Nie jesteś w stanie mi pomóc, mnie obronić. Tylko ja mogę. I Beatrice, Fillina, Shawna, Boyda...- mówiła chaotycznie, nieco otępiałym wzrokiem spoglądając w kołyszącą się pod wpływem jej oddechu mieszkankę eliksirów, przytuloną do piersi. Faktycznie, te kilka łyków sprawiło, że czuła się lepiej. Chłód ustawał, co było najbardziej irytujące. - Jesteś zmęczona, powinnaś się przespać! Nie martw się, obronię Cię i zrobię całą armię w ogrodzie.. Rzuciła propozycję, naiwnie wierząc w swój dar przekonywania i perswazji, uśmiechając się nawet trochę, co w akompaniamencie jej ogólnej, tragicznej prezencji — wyglądało trochę upiornie.
+
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Sro Lip 21 2021, 15:09, w całości zmieniany 1 raz
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Przyglądanie się temu, jakie katusze przechodziła właśnie Nessa, było jednym z najgorszych doświadczeń, które spotkały w życiu czarnooką. Czarownica niewątpliwie była jedną z najbliższych w jej życiu osób. Jedyna, która nigdy jej nie opuściła, gotowa nieść pomoc nawet wtedy, gdy sytuacja wydawała się być beznadziejną. Dlatego też Beatrice była gotowa uczynić to samo, czyli zrobić wszystko, byle tylko jej przyjaciółka wróciła do siebie. Znów stła się tą pewną siebie, rudowłosą czarownicą, gotową poradzić sobie z wszelakimi problemami, jakie mógłby zesłać na nią los. Zadanie to jednak nie było takie proste, jakby mogło się wydawać. Dear podjęła kolejne próby, które to miały poprawić jej stan zarówno psychiczny, jak i fizyczny, jednak jak widać, niezbyt wiele to przynosiło ukojenia. Miała dziwne przeczucie, które szeptało na skraju jej jaźni, że właśnie mierzyła się ze skutkiem czegoś czarnomagicznego, choć nie wypowiadała tego głośno. Problem polegał na tym, że nie była aż tak zaznajomiona z tą dziedziną, aby od razu wszystko zrozumieć i znaleźć odpowiednie metody, aby sobie z tym poradzić. Jak widać, czas był ich największym sprzymierzeńcem, bo im więcej go upływało, tym lepiej Lanceley się czuła. Chociaż tyle dobrego… Delikatny uśmiech przyozdobił jej wargi, kiedy usłyszała słowa padające z ust Nessy. Pomimo zmęczenia, które ogarniało jej ciało, wciąż pozostawało w niej chociaż szczątkowe poczucie humoru, a to wróżyło całkiem nieźle na przyszłość. – Ness, nasza przyjaźń się rozwija. Jeszcze nigdy nie groziłaś mi kamiennym smokiem – uśmiechnęła się szerzej, tak, aby nawet pokazać swoje zęby w odpowiedzi na jej delikatne oburzenie. Wyglądała zaskakująco uroczo, kiedy kompletnie bezbronna, w takim stanie psychicznym, próbowała sprawiać wrażenie groźnej i pewnej siebie. Beatrice serio musiała docenić upór dziewczyny, nie ma co. Dziwne, ale miała ochotę się zaśmiać, kiedy zobaczyła z jaką nieufnością jej przyjaciółka sięgnęła po kielich z tajemniczym płynem. Sama jeszcze nie wiedziała, jaki dokładnie był jego skład, ale mniej więcej odkryła działanie, więc wiedziała, że podanie go Nessie, będzie bezpiecznym procederem. Jednak słysząc kolejne jej słowa, po prostu nie mogła już wytrzymać i faktycznie się zaśmiała. – Ty serio dalej sądzisz, że to nie jestem ja? – westchnęła i pokręciła z dezaprobatą głową. Nie zmieniając swojego sposobu siedzenia, czy uścisku dłoni na dwóch różdżkach, zmusiła powoli swoje ciało do tego, aby zaczęło się przemieniać. I tak oto po zaledwie kilku sekundach, naprzeciwko Nessy, na ziemi, siedziała Beatrice-Nessa, którą od tej oryginalnej odróżniał tylko czarny jak noc kolor tęczówek. Uśmiechnęła się w Nessowy sposób i wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, aby dokładniej się jej przyjrzeć. W ten sposób na Lanceley jeszcze nigdy nie patrzyła. Dopiero po chwili umieściła twarde spojrzenie w swoim gościu. – Nawet ty wiesz, że nie ma zaklęcia, eliksiru, rośliny, która pozwoliłaby udawać metamorfomaga – rozbrzmiał Nessowy głos w jej ustach, co było wyjątkowo dziwnym doznaniem. W końcu jednak uznała, że wystarczy tego pokazu i wróciła do swojego naturalnego wyglądu. Ruda znów miała przed sobą czarnowłosą kobietę. – Nie bądź naiwna – sparafrazowała jej własne słowa – Chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, na co mnie stać. Więc bądź grzeczną dziewczynką i siedź na dupie. Nie wyjdziesz stąd, na oknach i drzwiach są bariery, nawet jeśli przemienisz się w rysia, to ich nie miniesz. – chyba musiała nakreślić jej jaśniej sytuację; Beatrice nie zamierzała pozwolić na to, aby jej przyjaciółka opuściła to miejsce, dopóki nie osiągnie stu procentowej pewności, że to jest ona, a nie ta dziwna, marna podróba, o skołatanym umyśle. – Spokojnie, sen mi nie grozi, wypiłam sporo eliksiru czuwania – dodała jeszcze, jakby nie było to nazbyt oczywistym. Nie zamierzała ryzykować. Wcześniej, jak i teraz.
Zt x2
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Siedział na ganku, a na jego kolanach leżał kot, który nie został mu jeszcze oficjalnie wręczony na własność. Opierał ręce za plecami i czekał aż jaśnie zwierzę wyśpi się oraz go opuści bo szczerze mówiąc chciałby coś zjeść. Choć pomieszkiwał w tym ogromnym domu już jakiś czas to jeszcze nie czuł się w pełni swobodnie. Nie był tak wygadany jak w szkole ani tym bardziej rozluźniony. Nie ma co ukrywać, to było krępujące być w domu opiekunki Slytherinu, a co dopiero tu mówić o regularnym nocowaniu... przecież prawnie są już złączeni na dobre kilka lat. Nie chciał jej teraz podpadać, ale czuł się przy tym tak dziwnie. Nie przywykł do bycia grzecznym szesnastolatkiem. Zerknął kątem oka na werandę i dostrzegł tam sylwetkę kobiety. - Pani Dear! - to, że mówił mniej nie znaczy, że milczał. Jak już się odezwał to dosyć głośno. - Czy jest jakieś inne wyjście z tej garderoby? Wczoraj wieczorem trzeci raz się w niej zgubiłem, a wszedłem tam tylko po to, aby dziesiąty raz wyciągnąć kota z szuflady. To ubrania dla jakiejś brygady uderzeniowej? - wykręcał głowę w kierunku widocznej nauczycielki i zapewniał ją tym samym, że nie jest zaklętym milczkiem tylko czasem czuje się tu dziwnie. Zrobiła dla niego bardzo dużo, a on nie mógł się odwdzięczyć. Pocieszał się, że zdał SUMy i to na całkiem dobrym poziomie jak na jego słabe motywacje. Beatrice nie musi wiedzieć, że na paru egzaminach sobie ściągał z innych. Ryzykował dużo, ale taki już był. Najpierw robił, potem myślał. W tym przypadku otrzymał parę Okropnych zamiast Trolli dzięki podglądaniu prac sąsiadów. Miał dużo szczęścia, że nikt go nie przyłapał. Rozglądał się po pięknej okolicy. Większość czasu spędzał właśnie tutaj, na zewnątrz. Czuł się lepiej pośród tej gęstej zieleni. Nie bardzo wiedział co ma robić w tak wielkim domu oprócz ganiania kota, gubienia się na krótkim korytarzu, uczenia tego śmiesznego gobelinu paru przekleństw czy rzucania piłeczką po to, aby jego zabawkowy smok aportował. Zawsze na wakacje wracał do klitki, a tutaj wydawało się jakby nagle zamieszkał w jakiejś willi. Podniósł rękę, aby pogłaskać czarnego kocura po głowie. Zamruczał z aprobatą. - A, i zapomniałem powiedzieć, że pani Morderca podrapał mi amulet Urobrosa. ZNOWU! - akcentował wyraźnie, że jej krwiożerczy kot toczy z nim wojnę i sam prosi się o pogonienie po całej rezydencji. Lubił na niego skarżyć i czasem przypisywał mu winę, którą sobie wymyślił. Zastukał palcami o drewnianą podłogę i gapił się ponuro przed siebie. Czuł się dziwnie, nie wiedział na co może sobie pozwolić i jak bardzo może broić.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie ma co ukrywać, bądź udawać, że było inaczej; Beatrice Dear nie przywykła do tego, że w jej domu mieszka nastolatek. W zasadzie ten fakt był dziwnym, bo przecież od kiedy sięgała pamięcią, w jej rodzinnej posiadłości w Brighton, zawsze było od groma dzieci. W końcu posiadała trójkę młodszego rodzeństwa, rozliczne kuzynostwo a i znajomi czasami odwiedzali ich w czasie wakacji. Dom ten był więc pełen ludzi zawsze, bez względu na to kto i o jakiej godzinie miałby w nim przebywać. Kiedy jednak przeprowadziła się do Doliny Godryka, tam zastała spokój o jakim nawet nie śniła. Nie było krzyku, nie było śmiechu, nie było niczego, co mogłoby go zmącić. A teraz mieszkał z nią nastolatek, w dodatku taki, względem którego miała prawa opiekuna. Nie tylko te wynikające z piastowanego w Hogwarcie stanowiska... Przebywała w swojej pracowni, kiedy po raz kolejny tego dnia usłyszała jakiś rumor. Oderwała się od ważnego zajęcia i wyszła z pomieszczenia, standardowo pieczętując je na kilka możliwych sposób. Westchnęła pod nosem słysząc to charakterystyczne ”Pani Dear”. Była ciekawa, kiedy on przyzwyczai się do całej sytuacji, która miała miejsce. Sama miała z tym niemałe problemy. Powoli ruszyła w stronę ganku, na którym, jak wiedziała wypoczywał Eskil, po drodze zdejmując z dłoni rękawice ze smoczej skóry. Widok zaręczynowego pierścionka od Camaela, zaskakiwał ją coraz mniej. Cóż, może jednak człowiek potrafi przyzwyczaić się do niektórych rzeczy? - Wyjście jest jedno, już ci to mówiłam. I nie czepiaj się tego, ile tam jest ubrań. Wiem, że mam ich trochę za dużo, ale przecież dostałeś całą jedną ścianę wieszaków - z odpowiednią dla niej gracją usiadła na jednym z wolnych krzeseł obok niewielkiego stoliczka. Roztarła palcami nieistniejącą zmarszczkę między swoimi brwiami. To dziwne, ale poczuła się w towarzystwie Eskila na tyle swobodnie, że nie czuła już nawet konieczności zakrywania swoich blizn przy pomocy metamorfomagii, które zdobiły całe jej przedramiona. - I na litość Merlina, nie mów do mnie ”pani Dear”, bo czuję się wtedy cholernie staro. Zostaw coś na powrót do Hogwartu - dodała z delikatnym uśmiechem na ustach. Założyła nogę na nogę w bardzo charakterystyczny dla niej sposób. Wlepiła wzrok w widok, który rozpościerał się przed nimi a w myślach jeszcze raz pogratulowała sobie wybrania tego domu przed laty. Zerknęła przelotnie na Eskila, gdy wspomniał o Felix Felicis i o tym, co zrobiła z amuletem chłopaka. Parsknęła lekkim śmiechem, bo niespecjalnie przejmowała się tak śmieszną głupotą. - To mi przypomina, że miałam porozmawiać z tobą o czymś ważnym - powiedziała. Wyjęła z kieszeni różdżkę i machnęła nią krótko. Po chwili w ich stronę poszybowały z kuchni szklanki i dzbanek pełen lemoniady. Płyn sam nalał się do środka i podleciał do nich. Beatrice ujęła szklankę z gracją i napisała się z niej nieco. Było ciepło i parno, więc tego typu napój idealnie nadawał się na takie popołudnia. - Pomyślałam, że powinieneś mieć kieszonkowe, abyś mógł swobodnie kupować wszystkie niezbędne dla siebie rzeczy. Myślałam nad 50 galeonami miesięcznie, ale nie wiem, czy to nie za mało - uśmiechnęła się nieco przepraszająco, bo naprawdę nie wiedziała, czy taka kwota go usatysfakcjonuje. Sama nigdy nie narzekała na brak pieniędzy. Najpierw jako dziewczyna z dobrego i bogatego domu, potem sama zapracowała na małą fortunę, która była skryta w banku Gringotta. Jej obecna praca w Hogwarcie również nie należała do mało płatnych, a chciała, aby chłopak naprawdę czuł się dobrze i nie żałował tego, że to ona została jego opiekunem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- No właśnie, po co mi cała ściana wieszaków skoro mieszczę się na pięciu i w kufrze? - zapytał, bo w sumie zawartość jego kufra wołała o pomstę do nieba. Panował tam epicki bałagan i niełatwo było się przedrzeć przez masę pierdół, nie wspominając już o bezdennym plecaku, którego nie sprzątał całe dwa miesiące. Miał tylko nadzieję, że nie włożył tam żadnej kanapki bo po wakacjach zacznie cuchnąć albo co gorsza, wyjdzie stamtąd o własnych siłach. Tego jednak nie upilnuje żaden szanujący się szesnastolatek. To domena dumnych dorosłych! Zauważył już wcześniej, że Beatrice nie ukrywa swoich blizn i raz na jakiś czas zerkał na nie, bowiem wzrok przyciągały niczym magnes. Nie mówił nic jednak na ich temat, nie pytał, nie drążył choć ciekawość wierciła mu dziurę w brzuchu. Musi podpytać Huntera... o tak, on na pewno wie, a przecież lubią sobie obgadywać "Trice", której imię tak zdrabniają tylko między sobą. - Okej. - wybuchnął śmiechem. - To w szkole będę mówić "pani jaśnie profesor habilitowana rehabilitowana"? - zgrywał się jak idiota, ale miał przy tym niezły ubaw. Od razu zasłonił się rękoma jakby miała go zaraz zdzielić po łbie. - No dziwnie tak mówić po imieniu, no ale spoko. - powinien też popracować nad swoją wymową... doprawdy, widać było po nim, że babcia włożyła w niego naprawdę wiele sił, aby wyrósł na porządnego człowieka jednak z pozostałymi aspektami po prostu nie zdążyła. Akurat wtedy trafił się okres kiedy Eskil był bardzo mocno oporny na jakiekolwiek przyswajanie wiedzy. - O nie, o czymś ważnym? To ja domagam się pięciu minut na wymyślenie alibi wobec oskarżeń. - jęknął, bowiem był przekonany, że Beatrice o czymś się dowiedziała i zapewne będzie go o to pytać, bo przecież powinna? Co prawda nie miał pojęcia czy coś ostatnio przeskrobał, ale kto to wie? Na szczęście okazało się, że to co innego. Chętnie przyjął szklankę chłodnej lemoniady i słuchał słów kobiety. Kiedy wspomniała o kwocie i przypuszczeniu "czy to nie za mało" bardzo mocno się zakrztusił, przy tym płosząc z kolan niezadowolonego kota. Zasłonił buzię i odkaszlnął, ale dopiero po paru dłuższych chwilach był w stanie złapać oddech. - Że co? - wypalił niewyraźnie, a oczy miał zaczerwienione od krztuszenia się. - Pięćdziesiąt to za mało?! - poczerwieniał, ale teraz z zawstydzenia. Rozmasował krtań i odchrząknął, aby pozbyć się chrypki. - Nie no, serio, już i tak tu mieszkam to bez przesady... - wymamrotał, odwracając wzrok. - Dzięki, ale tam coś mam swojego jeszcze. - był trochę dumny, ale też poruszyły go teraz różnice między nimi. Zazwyczaj był biedny jak mysz pod miotłą. Jego kieszonkowe wynosiło do pięciu galeonów miesięcznie i to wydawało się fortuną, a tu nagle... Co prawda zastrzyk galeonów z pewnością się przyda bowiem myślodsiewnia babci zaczęła coś się psuć. Dowiedział się już, że takimi sprawami zajmuje się rzeczoznawca, który za dodatkową opłatą nawet naprawi taki stary i silny artefakt, ale nie zamierzał prosić o pomoc Beatrice. Zrobiła dla niego cholernie dużo i nawet dla wygodnickiego Eskila branie od niej więcej było już poniżej wszelkiej krytyki. Zakłopotał się.