Dom Beatrice i Camaela został zaczarowany w taki sposób, że tylko osoba, która już w nim była, lub bezpośrednio od Beatrice bądź Camaela dowiedziała się o jego położeniu geograficznym, mogła go odnaleźć. W innym wypadku nie było to możliwe. Ten zabieg pozwalał na pozbycie się ewentualnych niechcianych gości.
Front domu
Dom znajduje się w mocno zalesionym miejscu, z dala od wzroku ludzkiego i centrum miasteczka, na delikatnym wzniesieniu. Z jego werandy rozpościera się przepiękny widok na Dolinę Godryka co zdecydowanie zachęca do spędzania wieczorów w tym miejscu. Drewniane ściany i kamienne murki idealnie się ze sobą komponują tworząc bardzo enigmatyczne wrażenie.
Ogród cz.1
Ogród cz.2
Ogród jest mocno zadrzewiony i może sprawiać wrażenie mocno zdziczałego. Jednak w całym tym rozgardiaszu jest jakiś urok, który sprawia, że to miejsce jest jeszcze bardziej magiczne
Parter:
Salon
Duża, otwarta przestrzeń z większością przeszklonych ścian, dzięki którym można podziwiać wspaniały widok, jaki rozpościera się z tego miejsca na całą Dolinę Godryka. Na żyrandolu osiedliły się żywe świetliki, które reagują na klaskanie, dzięki czemu wtedy w mieszkaniu zapala się światło. Wszechobecne drewniane akcenty dodają przytulności całemu pomieszczeniu. Czasami na kanapach można spotkać koty czy figurki smoków Eskila, częściej pośród drewnianych dekoracji pojawiają się nieśmiałki z pobliskiego lasu. Lepiej ich nie głaskać.
Kuchnia i jadalnia
Znajduje się tuż obok salonu, jest na niego kompletnie otwarta. Na parapetach często przesiadują koty, niekiedy zrzucając doniczki z naprawdę drogocennymi ziołami potrzebnymi Beatrice do sporządzania eliksirów (panuje tutaj najlepsze światło dla tych gatunków). Piekarnik otwiera się samodzielnie kiedy tylko wypowie się odpowiednie formuły, niespecjalnie lubi słuchać kogokolwiek innego, niż panią domu, co nieco utrudnia innym pracę, bo Beatrice rzadko gotuje. Kosz na śmieci spod zlewu często przechadza się po tym obszarze i sam zbiera niepotrzebne rzeczy przez co Camael nie raz narzekał na zgubione skarpetki.
Pracownia eliksirów
Miejsce, w którym Beatrice spędza naprawdę dużo czasu, doskonaląc swoje umiejętności ważenia eliksirów. Z pod drzwi często można zobaczyć kłęby pary, które leniwie opuszczają pomieszczenie, bowiem rzadko kiedy jest tak, że w kociołku właśnie nie tworzy się jakiś eliksir. Nikogo tutaj nie wpuszcza i nigdy nie panuje tutaj taki porządek jak na zdjęciach. Pomieszczenie jest obłożone naprawdę potężnymi zaklęciami ochronnymi, które nie pozwalają na pojawienie się tutaj niepożądanych gości.
Piętro:
Sypialnia Beatrice i Camaela
Klimatem idealnie pasuje do całej reszty domu. Ciepłe i bezpieczne miejsce, w którym młode małżeństwo spędza wiele wolnego czasu. Sypialnia posiada nieco mniejszą, osobną łazienkę, tylko do dyspozycji Beatrice i Camaela.
Gabinet Camaela
Zdecydowanie najważniejsza część, w mniemaniu Camaela, domu, jego azyl. Tutaj nigdy nie ma porządku, a półki uginają się pod ciężarem niebotycznej liczby książek (o przeróżnej tematyce i w przeróżnych językach) i pamiątek z jego podróży. Przesiaduje tutaj niezwykle często, a jeśli kiedykolwiek pozwolił Ci wejść do tego pokoju – musisz mieć świadomość, że jesteś dla niego kimś niezwykle ważnym.
Pokój Eskila
Do momentu, kiedy był to tylko pokój gościnny, zawsze był on schludny i zadbany, jednak w momencie gdy zamieszkał w nim rozszalały nastolatek, wszystko uległo zmianie. Beatrice i Camael zadbali o to, aby chłopak czuł się w tym pokoju najlepiej, jak to tylko możliwe, co nie zmienia faktu, że panujący tam elegancki burdel! rozgardiasz doprowadza kobietę do szewskiej pasji. Jest perfekcjonistką i ciężko jej przywyknąć do czegoś podobnego.
Łazienka
Ogólnodostępna, nieco różniąca się od całej reszty, choć nikt zdaje się na to nie narzeka. Na kabinę prysznicową zostało rzucone zaklęcie przez co nie wymaga czyszczenia, sama to robi.
Garderoba
Prawdopodobnie największe pomieszczenie w tym domu (nie licząc połączonego z kuchnią salonu). Beatrice wie od dawna, że ma zdecydowanie za dużo ubrań, jednak wcale nie myśli się ich pozbywać. Pomimo ogromnych rozmiarów i rzuconych zaklęć powiększających i tak ogromnym problemem było wygospodarować dwie szafy na ubrania Eskila. O dziwo, dla Camaela znalazła nawet całą jedną ścianę szafek, półek i wieszaków, gdzie może trzymać swoje ubrania
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. Whitelight dnia Czw 17 Lut 2022 - 10:35, w całości zmieniany 10 razy
Autor
Wiadomość
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Spokój. Cisza. Nicość. Stabiliacja. Takimi rzeczownikami można było ostatnio opisać jej życie. Po powrocie z Meksyku wiele się zmieniło. W niektórych chwilach czuła tak, jakby ona sama się zmieniła. I nigdy miała nie odnaleźć dawnej Beatrice Dear. Jakby jej pierwotne wcielenie pozostało na tamtych rozgrzanych do czerwoności piaskach Ameryki Środkowej tym samym pozwalając na to, aby to nowe rozgościło się w progach jej ciała. Jej mentalność zyskała na kolorze, a nudne i szare dotąd życie kobiety, zmieniło się. Nie wiedziała, co miało na to wpływ, ale z pewnością nie chciała, aby poprzednie życie, rzeczywistość, wracały. Chciała coś zmienić, zacząć inaczej, miała nawet na to pomysł. Wystarczyło tylko go zrealizować. Aż zrealizować. Po powrocie pozwoliła sobie na jeszcze kilka dni wolnych, które miały zapewnić jej spokojne wczucie się w panującą sytuację. Owszem, miała swoje obowiązki, których porzucać (w tej chwili) nie zamierzała. W końcu ktoś powinien pracować w rodzinnym biznesie, prawda? Niestety, ta rola przypadła właśnie jej. Ale tym się martwić zamierzała dopiero za kilka dni, kiedy w końcu będzie musiała zjawić się w sklepie. Humor jej dopisywał tego popołudnia. Pozwoliła sobie na relaks w postaci warzenia wybranego eliksiru. Domowe zapasy powoli się kończyły, a ona nie miała nic ciekawszego do roboty. Poza tym, to był dobry pomysł na to, aby uniknąć myślenia. Przy wytwarzaniu eliksirów, nawet tych znajomych, należało się skupić. Mocno skupić. A tego było jej potrzeba, aby pozbyć się z myśli Claude'a Faulknera. Wiedziała, że jej wyjazd do Meksyku po części był ucieczką przed tym, co musiało nastąpić, a do czego dopuścić nie chciała. Chciała zapomnień. Wymazać sobie z głowy rudzielca, który skrzywdził ją w tak dotkliwy sposób. Dla niej to wszystko było skończone. Nie mogło dłużej trwać. Nie mogło mieć miejsca. Nie po tym, czego się dowiedziała z jego ust. Że jest idiotką. Idiotką, która śmiała się w nim zakochać. Popełniła błąd i teraz próbowała jakoś go naprawić. A wyjazd do Meksyku był w jej mniemaniu idealnym sposobem na to. No bo chyba na egzotycznych wakacjach najłatwiej zapomnieć o niedoli i pozwolić ponieść się chwili. Teraz, gdy siedziała w swoim domu i spoglądała na salon, nagabywał jej myśli jeszcze bardziej. Nie spodziewała się żadnych gości. Skupiona na swoim zadaniu nawet nie usłyszała pukania do drzwi. Dopiero jakby po kilku sekundach dotarło do niej, że coś takiego miało miejsce. Klnąc pod nosem poderwała się z krzesełka i otarła brudne od żabiego skrzeku dłonie w jakąś szmatkę, po czym ruszyła do drzwi. Na pewno była ciekawa, kto postanowił ją odwiedzić. Niewielu mogło to zrobić. Zabezpieczenia jej domu nie pozwalały na odwiedziny byle kogo. Już miała otworzyć drzwi na oścież, ale przez niewielkie okienko obok zobaczyła tak bardzo znajomą rudą burzę włosów, że zatrzymała się w pół kroku. Miała świadomość, że musiał coś zauważyć przez to samo okno, tym samym rejestrując fakt, że ktoś tutaj jest. Szlag. Szlag, SZLAG S Z L A G! Czuła jak jej serce łomocze. Nie chciała go widzieć. Nie chciała z nim rozmawiać, mieć cokolwiek wspólnego. Chciała, aby zniknął z jej życia. Mogła nie otwierać drzwi i nikt nie mógłby mieć jej tego za złe. Mogła, ale wpadła na inny pomysł. Pozwoliła na to, na co dawno sobie nie pozwalało. Jej ciało nagle zaczęło się zmieniać. Diametralnie. Do tego stopnia, że gdy w końcu zmiany się unormowały, w ogóle nie przypominała siebie. Wzrost, kolor włosów, oczu, budowa ciała. Nie pozostało w niej nic z Beatrice Dear. Dokładnie tak, jak chciała. Dlatego postanowiła otworzyć drzwi. -Witam. - powiedziała zmodulowanym lekko głosem, który na szczęście mało przypominał jej własny. -W czymś Panu pomóc? - delikatnie zmarszczyła brwi, jakby udawała, że w ogóle go nie rozpoznaje. Jej serce go rozpoznało. Biło jak szalone. Miała tylko nadzieję, że nie doleci to do jego uszu.
Szczerze żałował tego, co stało się podczas wesela Doriena. Gdyby tylko mógł, cofnąłby się w czasie i nie dopuścił do tego jednego momentu, w którym górę nad nim przejął jakiś niezidentyfikowany demon. Jego podświadomość? Możliwe. Bardzo pragnąłby wymazać z pamięci wspomnienie jej wyrazu twarzy, zbierających się przy dolnej linii rzęs łez i grymasu złości przemieszanej ze smutkiem. Ze zranieniem. On sam był zraniony, nosił w sobie wiele bólu w związku z jej osobą. I przesadził. Nadszedł czas, by stanąć twarzą w twarz z własnym strachem - musiał się z nią skonfrontować. Musiał to wyjaśnić. Nie miał na myśli tego, co powiedział - przedłużająca się sytuacja wypełniona masą czynników stresujących w postaci wysoko postawionych, czystokrwistych czarodziejów pchnęła go do ujawnienia swoich największych słabości - poczucia bycia gorszym. Poczucia niedopasowania. Bo on nie należał do jej świata, a ona nie należała do jego świata i byli tego oboje świadomi. Ona również uświadomiła go o swoim rozumieniu dzielących ich różnic - sama stwierdziła, że mugolak w jej rodzinie zostałby przyjęty zimno, o ile w ogóle. Czy jednak musiał aż tak niszczyć to, co mieli między sobą? Nie. Popełnił błąd i gotów był kajać się, nawet miesiącami, by ponownie raczyła wpuścić go do swojego życia. Wziął głęboki oddech, na chwilę przymykając oczy. Musiał to zrobić, dla własnego spokoju ducha. Uchylił powieki i akurat dostrzegł cień przemykający za oknem. Jego serce zabiło mocniej, w ustach momentalnie mu zaschło, a płuca zdawały się skurczyć, przez co na moment przestał oddychać. Jak w zwolnionym tempie słyszał szczęk zamka i widział uginającą się pod naporem jej dłoni klamkę. Umieścił wzrok w miejscu, gdzie spodziewał się ujrzeć jej twarz... Lecz zamiast tego dostrzegł czyjąś klatkę piersiową. Natychmiast spojrzał wyżej, napotykając zdezorientowaną minę na nieznanej mu twarzy blondwłosej kobiety. Na piegowatym obliczu Faulknera malowała się cała feeria emocji świadczących o głębokim zawstydzeniu, zdezorientowaniu, lekkim strachu i przede wszystkim niezrozumieniu. Kim była ta kobieta? - Eeeeee... - wydobyło się w pierwszej chwili z jego ust, co w połączeniu z wyrazem twarzy nadało mu niezwykle głupi wygląd. Odchrząknął jednak szybko i krótko, zasłaniając pięścią usta, po czym ze zmarszczonymi brwiami i dużą dozą konsternacji w głosie zapytał: - Dzień... dobry. Czy to aby na pewno dom Beatrice Dear? Merlinie, a co jeśli się przez niego przeprowadziła?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
W niej samej również wiele uczuć się pojawiało. Próbowała na wszelkie możliwe sposoby sprawić, aby zapomnieć, może spróbować pójść dalej. Jednak wiedziała (z głupiego doświadczenia...), że to z pewnością nie będzie prostym zadaniem. Zajmowała czas czymkolwiek, co pozwalało skupić jej myśli na danym celu dłużej niż na kilka minut. Nie mogła pozwalać sobie na swawole, bo wtedy nie najlepiej się to kończyło. Claude wracał do niej niczym bumerang. Teraz stał przed nią, żywy i skonsternowany. Jej serce waliło jak oszalałe, jakby próbowało rozerwać klatkę żeber w której je więziono. A ona była pewna, że za chwilę, już za momencik, rozpozna, kto przed nim stał, dowie się tego wszystkiego. Chociażby po tym, jak zwykła się zachowywać, czy co zwykła mówić. Jakie grymasy pojawiały się na jej twarzy, kiedy nie wiedziała, co powiedzieć. Znał ją. Powinien znać i powinien zauważyć. Nie zauważył. Coś w tym pozwoliło jej sądzić, że bardzo dobrze się stało. Skoro jej nie poznał, to oznaczało, że przemiany kontrolowała już w bardzo dobrym stopniu. Stała się kimś zupełnie innym, co wcześniej rzadko kiedy jej się zdarzało. To znaczy, częściowe przemiany owszem występowały, ale nigdy całkowite. A ta musiała być genialna, skoro chłopak jej nie rozpoznał. Cóż, to mogło zwiastować bardzo dobrą zabawę... -Tak, mieszka tutaj. - odpowiedziała tylko, unosząc podbródek do góry. Dopiero, gdy to zrobiła, zorientowała się, że nie powinna. Sama często tak robiła. Nie chciała, aby poznał, że ona to ona. Dlatego szybko wyciągnęła swoją zmienioną dłoń przed siebie, z zamiarem przedstawienia się Claude'owi. -Alice Nina Dear. Jestem kuzynką Beatrice. - na szybko wymyśliła jakieś imiona i podała je chłopakowi, aby upewnić go w przekonaniu, że "Alice" mogła należeć do jej rodziny. Czuła jak jej serce wciąż łomocze ze stresu, że jeszcze chwila i ją rozpozna. Chyba jednak tak się nie stało, skoro nie mógł wychwycić żadnej fałszywej nuty w jej tonie. Postanowiła zaryzykować jeszcze bardziej. Dlatego odsunęła się trochę, tym samym pozwalając na to, aby Claude wszedł do środka jej domu. -Zapraszam. - powiedziała takim tonem, jakby w ogóle nie brała pod uwagę odmowy z jego strony. Po chwili dodała. -Przecież nie będziemy rozmawiać tak na progu, prawda? Ruszyła w głąb domu czując jak ciężko stawia kroki, niepewnie. Na szczęście aktorką była świetną. -Co Cię sprowadza Panie...? - odwróciła się w końcu do niego i uniosła jedną brew ku górze, oczekując, że będzie chciał się jej przedstawić. Zapowiadała się naprawdę dobra zabawa. Przynajmniej w jej odczuciu.
Może gdyby nie był tak emocjonalnie rozbity i skołowany całą tą sytuacją, poznałby ją po uniesieniu podbródka lub po sposobie mówienia. Może dostrzegłby, że wyciągnęła przed siebie dłoń z pewnego rodzaju manierą właściwą tylko Beatrice. Był jednak zbyt zdziwiony, że drzwi otworzyła mu blondwłosa kobieta, zamiast czarnowłosej panny Dear, że wszystkie te sygnały nie trafiły do niego, omijając go. Uścisnął delikatniej jej dłoń - nigdy nie czuł potrzeby mocnego zaciskania palców na czyichś, jakby to w praktyce faktycznie miało pokazywać jego męskość i dominację. - Kuzynka - powtórzył za nią, dopiero wtedy wyginając usta w uśmiechu podszytym niepewnością. - Bardzo miło mi Cię poznać - dodał, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mógł popełnić kolejne faux pas. Co jeśli już się kiedyś poznali? Na przykład podczas ślubu i wesela Doriena? - A czy my nie mieliśmy okazji spotkać się podczas... Wesela? - odważył się jeszcze zapytać, w sumie nie wiedział po co. Podświadomość podpowiadała mu, że bądź co bądź chyba powinien o niej usłyszeć, chociaż jedno słowo. Z drugiej strony minęło tyle czasu... Chciał w pierwszej chwili odmówić i powiedzieć, że wróci później (a może wcale?), lecz Alice już odsunęła się od progu, wpuszczając go do środka. Przestąpił próg zanim zorientował się, że to zrobił. Nie było już odwrotu, zachowałby się wtedy wyjątkowo niegrzecznie. Zdjął z siebie kurtkę i podążył za nią, z każdym kolejnym krokiem czując ulatującą z niego pewność siebie. Gdy zwróciła się do niego per "panie", zdał sobie sprawę, że uścisnął jej dłoń bez przedstawienia się. - Claude, Claude Faulkner - wypalił od razu, uśmiechając się przepraszająco. - Ach, gdzie moje maniery... - mruknął jeszcze, drapiąc się w tył głowy. Znaleźli się już w salonie, a widok tego pomieszczenia wzbudził w głowie rudzielca wspomnienia. Cholera. - Miałem nadzieję, że uda mi się złapać Beatrice i z nią porozmawiać... Nie do końca jestem pewny, czy w ogóle będzie chciała ze mną zamienić choć słowo, ale chciałem chociaż spróbować - rzekł w celu wytłumaczenia swojej obecności w jej domu. Jednocześnie starał się ostrożnie dobierać słowa - prawdopodobnie kuzynka Dear już wszystko doskonale wiedziała, lecz zawsze istniało prawdopodobieństwo, że nie znała jego przewinień, a wtedy mógł uniknąć wymiaru sprawiedliwości od blondynki. Solidarność jajników czasem go przerażała.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Uścisk jego dłoni napawał ją strachem. Jednocześnie był tak cholernie znajomy i obcy zarazem, że dziewczyna aż nie umiała tego w żaden logiczny sposób wyjaśnić. Przecież rozpozna! huczało jej w głowie. Cały czas zapominała jednak, że nawet faktura jej skóry zupełnie się różniła w chwili obecnej od tej, którą posiadał każdego dnia. Nie mógł poznać. Przynajmniej nie po takim geście. Machnęła lekceważąco dłonią, jakby jej nieobecność na ślubie "kuzyna" w ogóle nie miała znaczenia. Ale fakt był taki, że o tym w ogóle nie pomyślała. Jak to logicznie wytłumaczyć. W końcu ślub Doriena był naprawdę dużym wydarzeniem, w które było zaangażowane multum czarodziejów i czarownic z całego kraju. I że niby jego kuzynki miałoby nie być? - Byłam wtedy we Francji na szkoleniu z pracy i niestety, nie mogłam pojawić się na weselu Doriena. - miała nadzieję, że wybrnęła z tego w naprawdę przekonujący sposób. Nie chciała się wydać. Przynajmniej jeszcze nie w tym momencie. Miała ciekawsze pomysły na to, w jaki sposób spędzić teraz czas, skoro Alice była tak zupełnie nowa dla Claude'a. Postanowiła dalej iść w zaparte. Jego własne imię i nazwisko wypowiadane przez niego samego sprawiło, że coś dziwnie podskoczyło jej w żołądku. I nie, nie w ten przyjemny sposób zazwyczaj kojarzony z zakochaniem, czy zauroczeniem. Raczej jakby zbierało jej się na wymioty. Dawniej pewnie o wiele milej zareagowałaby na to. A w tym wypadku Claude sam sprawił, że niemiły grymas pojawił się na jej twarzy. - Miło mi poznać. Napijesz się czegoś? - i nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, udała się do kuchni, aby przynieść jakieś napoje. Tak naprawdę potrzebowała chwili na to, aby dojść do siebie i z powrotem wcielić się w rolę Alice, nowej Dear. Stanęła za filarem w kuchni w taki sposób, by Claude nie mógł jej tam dostrzec. Oparła się ciężko dłońmi o kamienny blat i pozwoliła na chwilowe przymknięcie oczu i dwa głębokie wdechy, które miały pomóc jej się uspokoić. Zazwyczaj pomagały. Nie inaczej było w tym momencie. Zarejestrowała fakt, że zazwyczaj, gdy się tak opierała, jej dłonie znajdowały się pod zupełnie innym kątem względem podłoża. Chyba właśnie to sprawiło, że na jej usta powrócił delikatny uśmiech. Kiedy była już pewna, że wszystko ma pod kontrolą, złapała za dwie butelki soku dyniowego i wróciła do salonu, gdzie jak wiedziała, czekał rudzielec. - Beatrice wyszła. Nie wiem kiedy wróci. - jak dziwnie brzmiało jej własne imię wypowiadane tymi obcymi ustami. Nie przywykła do czegoś takiego. Nim jednak pozwoliła sobie na głębsze debatowanie nad obecnym stanem rzeczy, wsłuchała się w jego kolejne słowa, podając mu butelkę soku. -Czyżbyś czymś naraził się mojej kuzynce? - dodała po chwili, pozwalając na to, aby zapadła chwila ciszy pomiędzy jego i jej słowami. Była ciekawa, czy coś powie i jeśli powie, to CO to takiego będzie. Sama nie zamierzała ułatwiać mu tego zadania, o nie! Cierp ciało, coś chciało.
Ślub był wielkim wydarzeniem w rodzinie Dear, ponieważ znaleźli się na nim chyba wszyscy możliwi krewni Doriena, lecz mimo wszystko Claude wykazał się pewnego rodzaju naiwnością, że rzekomo byłby w stanie ją skądś zapamiętać. Nie lawirował przecież w towarzystwie, zaczepiając wszystkie panny, zagadując wujów i ciotki swojego przyjaciela - nie miał na to odwagi i trzymał się wyłącznie swojej partnerki, Segovii. Odpowiedź w postaci szkolenia we Francji łyknął jednak jak rybka przynętę, nie mając ani ochoty, ani innych postaw do dalszego wypytywania i snucia teorii. Wyraz twarzy kobiety nie wskazywał, by odczuwała przyjemność w związku z poznaniem go i dostrzegł to przez ułamek sekundy. Przez chwilę zastanawiał się, czy mu się przypadkiem nie wydawało i czy nie dopowiadał sobie w głowie jakiejś urojonej historii, lecz zdał sobie sprawę, że wcale nie musiało mu się zdawać. Przecież była ona spokrewniona z Beatrice, a dziś zastał ją w jej domu - prawdopodobnie były również przyjaciółkami, a to oznaczało, że najpewniej doskonale wiedziała, kim jest i co zaszło między nim i czarnowłosą dziewczyną. Lecz ta świadomość dotarła do niego dopiero po tym, jak potwierdził, że pragnie się czegoś napić. W związku z tym nagle stanął jak wryty w miejscu, w którym aktualnie się znajdował, czyli gdzieś tam na środku salonu. Zadała mu pytanie, które z pozoru było niewinne, lecz w praktyce było niezwykle podchwytliwe. Claude jakby otrzeźwiał, obudził się z wcześniejszego letargu - jego spojrzenie wyostrzyło się, gdy spojrzał na Alice, zupełnie jakby widział ją po raz pierwszy. - Tak - odparł w pierwszej chwili. - Ale wydaje mi się, że już o tym wiesz - dodał jeszcze, patrząc na nią bystro. Czy tylko mu się wydawało?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Może kiedyś widział gdzieś dziewczynę podobną do niej. W końcu istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że Beatrice pożyczyła sobie ten wygląd od kogoś rzeczywistego. W końcu nie byłaby w stanie wymyślić czegoś tak zupełnie od podstaw, nikt nie byłby do tego zdolny. A to, że była metamorfomagiem nie powodowało, że była niezwyciężona i najpotężniejsza jeśli chodzi o zmiany swojego wyglądu. Pewnie każdy metamorfomag miał podobne problemy ze swoim "darem". Miała nadzieję, że nie zauważył jej zmiany wyrazu twarzy. Ale pewnie udało mu się to dostrzec. W końcu nigdy nie wątpiła w jego inteligencję, a kolejne słowa Faulknera tylko potwierdziły jej przypuszczenia. Tylko... Jak w tej sytuacji logicznie wybrnąć? Jak ominąć rzuconą sobie pod nogi kłodę tak, aby tych nóg nie połamać? Usiadła na kanapie siląc się na tak ogromną dawkę swobody, na jaką tylko było ją stać. Nie mogła pokazać, że wie. Nie chciała psuć sobie tej zabawy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jeżeli rozegra to wszystko w odpowiedni sposób, usłyszy od Claude'a dokładnie to, co usłyszeć chciała i on nawet nie będzie zdawał sobie sprawy z tego, że powiedział to, bo ona tego chciała. Umiała takie rzeczy robić. Korzystała z tego daru niejednokrotnie. Tylko że, czasami miała wrażenie, jakby ze znajomymi jej ludźmi szlo o wiele gorzej, niż mogłoby się wydawać. Parsknęła śmiechem, który wydawał być się naturalny, niewymuszony. Zmusiła wszystkie komórki skóry jej twarzy, aby współgrały z tym śmiechem, aby nie dostrzec, że to wszystko było jednym wielki kłamstwem. -Przeceniasz mnie Claudzie. - powiedziała dosyć swobodnym tonem. Jej uśmiech już na pewno nie można było pomylić z tym udawanym, gdyż na wskutek zadowolenia z tego, jak to powiedziała, uśmiechnęła się naturalnie. -Przecież Ci wspominałam, że byłam na szkoleniu we Francji. Dwa dni temu wróciłam. Uznała, że takie wyjaśnienie będzie idealnym dla jej niewiedzy. Ale do tego postanowiła dodać coś, co jeszcze bardziej urzeczywistni jej naprędce wymyśloną historyjkę. - Beatrice była tak miła, że pozwoliła mi przekoczować u siebie kilka dni. Ma ku temu warunki, a cóż... Z moimi rodzicami i rodzeństwem nie dogaduję się najlepiej. - czyż nie wspominała mu niejednokrotnie, jak wiele dramatów rozgrywa się w szlachetnym rodzie Dear? Na pewno mu mówiła o "cudownych" świętach w domu rodzinnym, gdzie nagle każdy postanowił wylać wiadro pomyj na kolejne z rodzeństwa. Każdy każdego oczerniał. Każdy kogoś nienawidził bardziej bądź mniej. Nie było kogoś takiego w ich rodzinie, kto nie miałby topora wojennego z innym przedstawicielem Dearów. Alice musiała pasować do tego klimatu. Bo kto by chciał odstawać od norm tak wspaniałej rodziny?
Claude wpadł w pętlę myśli, którymi na zmianę przekonywał się, że stojąca przed nim blondynka doskonale wie kim był, co zrobił, jak się zachował wobec Beatrice i co go z nią łączyło lub że tylko sobie to wszystko wyobrażał i tak naprawdę była to wyłącznie osobliwa reakcja jego umysłu na tego typu stresującą sytuację. Obecność kuzynki, bądź co bądź rodziny Dearówny nie stawiała go w komfortowym położeniu - wszak sama wizja rozmowy w cztery oczy z Beą była dostatecznie mrożąca krew w żyłach, a skoro mieli w domu dodatkową parę oczu i uszu? Wydawało mu się, że dostrzega w jej ciele pewnego rodzaju napięcie. Gdzieś w szyi jedno ze ścięgien wyodrębniło się z gładkiej powierzchni alabastrowej skóry, wzrok początkowo wbity w jego zielonkawe w tym świetle tęczówki uciekł w bok, gdy z niewielką dozą niepewności zasiadła na kanapie. Jej uśmiech nosił jednak wszelkie znamiona szczerości, co pozwoliło Claude'owi myśleć, że znów zachowuje się jak dupek, tym razem oskarżając zupełnie nieznaną mu osobę o współudział w wyimaginowanym spisku przeciwko jego osobie. Brawo, Faulkner, gromkie brawa... Parsknął krótkim, nerwowym śmiechem, a na jego piegowatej twarzy pojawił się grymas zmieszania. Przetarł kark dłonią, zastanawiając się, czy powinien usiąść, czy może jednak nie. A może lepiej będzie, jeśli po prostu sobie pójdzie i przestanie męczyć tę dziewczynę swoją obecnością? - Przepraszam, masz rację, już to mówiłaś - przyznał, uśmiechając się krzywo i przepraszająco, gorąco rozważając opcję ucieczki. - Nie powinienem pochopnie osądzać sytuacji, proszę o wybaczenie. Najwyraźniej nie potrafię nauczyć się na jednym błędzie - dodał jeszcze, choć w praktyce jego dalsze wyjaśnienia były zbędne. Nie zdążył jednak powstrzymać tych słów, zbyt szybko toczyły się po jego języku, ostatecznie wypadając z ust. Usłyszawszy jej dalsze słowa o braku zrozumienia między nią a najbliższą rodziną, ledwie powstrzymał się od prychnięcia. Nieporozumienia w komunikacji międzyludzkiej wydawały się przewodnim motywem tej rodziny. - Coś wiem o tym, że z Dearem ciężko się dogadać... - wypalił, również niepotrzebnie, lecz skoro temat padł, postanowił go pociągnąć. - Mam wrażenie, że z Beatrice to po prostu była... Pomyłka. Chyba nie zrozumiałem, czego ode mnie oczekiwała, a ona nie zrozumiała moich odczuć. Może rozmowa z kimś postronnym pomoże mu rozwiązać ów problem?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dziewczynie wydawało się, że w końcu zmierzali do tego tematu, do którego tak naprawdę od samego początku chciała dotrzeć. Oczywiście w bardzo pokrętny sposób, ale chyba o to chodziło właśnie. Aby nie ujawniać się ze swoimi zamiarami i planami od razu i dać chłopakowi możliwość wykazania się, sądzenia, że sam mówi o tym, o czym mówić chce, że nie jest popychany do tego przez jej dobrze skryte aluzje. Machnęła ręką, jakby od niechcenia, słysząc jego słowa. Starała się przy tym uśmiechnąć delikatnie, jakby w pokrzepiający sposób, aby jeszcze bardziej przypodobać się Claudowi. A dokładniej, aby Alice mu się przypodobała. - Nie przejmuj się, każdemu zdarzają się podobne sytuacje. - powiedziała to dosyć luźnym tonem, jakby rozmawiali właśnie o pogodzie a nie o nich samych w gruncie rzeczy. Dopiero jakoś teraz doszło do niej, jak ta sytuacja musiałaby się wydawać absurdalna dla jakiejś osoby postronnej. Beatrice rozmawiała z Faulknerem na temat jej samej, z tym że pod inną postacią. To nie mogło się skończyć dobrze. Nie miało prawa się takim stać. Miała tylko nadzieję, że nie zniszczy się to wszystko z jej winy. Jedna jej brew nieznacznie uniosła się ku górze, kiedy usłyszała kolejne słowa. Ciężko dogadać się z Dearami? A to nowość. Wydawało jej się, że zawsze stawiała sprawę jasno, a ewentualne wątpliwości rozwiewała od ręki, aby nie prowadzić do powstawania tych wszystkich dziwnych niedomówień. Jak widać, nie miała racji. Ciekawe, jak wiele rzeczy można się było dowiedzieć od innych o samym sobie, kiedy Ci nie wiedzieli, że mają z Tobą do czynienia. - Czyli mam rozumieć, że jakaś dziwna sytuacja miała miejsce pomiędzy Tobą, a Beatrice? - skomentowała, jakby próbując wytłumaczyć tymi słowami jej wyraz twarzy. Upiła niewielki łyk soku dyniowego, który przyniosła sobie i Claude'owi, po czym postanowiła dodać. - Wydaje mi się, że to nie tyle z Dearami nie można się dogadać, co ogólnie z kobietami jest ciężko. Czasami nawet ja nie jestem w stanie ich zrozumieć. Zamilkła ciekawa, czy Claude postanowi dopowiedzieć cokolwiek więcej do tego, co właśnie z siebie wyrzucił. Ale że kolejne słowa nie padały, to ona postanowiła kontynuować wątek. Bo zaintrygował ją. I być może delikatnie rozzłościł, ale nie na tyle, aby dała to po sobie poznać. - Wiesz co, chyba nie rozumiem. Pomyłka? - i mówiła to zupełnie szczerze. Nie jako Alice, ale sama chciała wiedzieć o co mu teraz chodzi. Co uważał za pomyłkę. Czy ich pocałunek? Czy to, że w ogóle się do siebie zbliżyli? A może coś jeszcze zupełnie innego, czego ona nie była w tym momencie w stanie wyjaśnić? I lepiej, aby on to zrobił szybko bo może to spotkanie zakończyć się tragicznie. Przychodzi tu, aby z nią porozmawiać i powiedzieć, że to wszystko było pomyłką? Jeśli tak, to cóż... Można by było uznać Claude'a Faulknera za trupa, bądź prawie trupa.
Claude wpadł jak śliwka w kompot. Był jednak na tyle zagubiony, że jego zdolności logicznego i trzeźwego myślenia zostały przyćmione przez wyłaniający się z jego wnętrza strach przed zostaniem ocenionym przez pryzmat swoich czynów. Jednocześnie miał wrażenie, że była to niepowtarzalna okazja, by poradzić sobie z tym wszystkim, co się w nim kumulowało przez wszystkie te tygodnie. Miesiące. Merlinie, ileż on to w sobie dusił?! Alice patrzyła na niego z pewnego rodzaju zrozumieniem w oczach, jakby gotowa do wysłuchania wszystkiego, co miałby jej do powiedzenia. Jakby chętna do pomocy w jego problematycznej relacji z Beatrice. Może będzie jego adwokatem w tej sprawie? Był naiwny, po prostu głupi. A może nigdy nie podejrzewał, że Beatrice byłaby zdolna do wykorzystania go w ten sposób? Po tym, co jej zrobił, mogła szukać odwetu - bił się z myślami, czy postępuje odpowiednio. Im dłużej patrzył w oczy blondynce, tym bardziej odnajdował w niej coś znajomego; coś, czemu mógł zaufać. Czy tylko tak mu się wydawało? Przysiadł na kanapie w trochę dziwnej, spiętej pozycji, jakby nie chciał zupełnie zapaść się w miękkie poduchy, a jedynie przycupnąć na jej brzegu, gotów wystrzelić w sytuacji zagrożenia. Jego wzrok spoczywał na coraz to innych elementach wystroju, aż w końcu powrócił do twarzy Alice. - Dziwna, owszem, raczej nieprzyjemna - przyznał powoli i nieco cicho, po czym odkaszlnął krótko, próbując zdobyć się na jakąś odwagę, chociaż jej resztki. Chyba postanowił, co chciał zrobić. - To wszystko to jedna wielka pomyłka... - zaczął bardzo niefortunnie, westchnąwszy po wypowiedzeniu tego zdania. Wbił wzrok w swoje splecione na kolanach dłonie, nerwowo pocierając wierzch jednej z nich kciukiem tej drugiej. - Nie zrozum mnie źle, to nie tak, że mi na niej nie zależy, ani jej nie lubię... - Brzmiał jak dziecko w szkole podstawowej tłumaczący mamie jakąś skomplikowaną sytuację z koleżanką z klasy. - Po prostu... Bardzo się różnimy. Za bardzo. Mieliśmy pewną chwilę bliskości i od tamtej pory wszystko się posypało. Chyba nie powinienem być częścią jej życia, nie chcę jej go zrujnować - dodał. Bał się patrzeć na Alice. Prawdopodobnie już się cała nastroszyła i zaraz na niego naskoczy lub rzuci jakąś bardzo dotkliwą klątwę. - Podczas wesela powiedziałem kilka słów za dużo i mocno żałuję. Nie myślę o niej w ten sposób, nie uważam jej za idiotkę. To ja jestem kretynem, że przez jakiś moment odważyłem się myśleć, że mamy szansę. A przecież... - No nie mieli, prawda? Claude swoją obecnością w jej życiu uczuciowym mógł jej przekreślić szansę na owocną przyszłość, mógł przekreślić jej relacje rodzinne, mógł odciąć ją od pieniędzy, od poważania w towarzystwie.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Cała ta sytuacja zdawała się być jednym wielkim absurdem. Kobieta nie potrafiła siedzieć spokojnie i udawać kogoś zupełnie innego w jego obecności. Chciała udawać obojętność, pokazać, że interesuje się tą historią tylko przez wzgląd na "swoją kuzynkę" ale tak naprawdę tylko chciała wiedzieć, co on o tym wszystkim sądzi. I czy jego opinia będzie w stanie jakoś zmienić jej własną, która była tak cholernie niesprecyzowana, jak to tylko było możliwe. Bo musiała przyznać sama przed sobą, że chociaż usilnie próbowała, to nie była w stanie rudzielca wyrzucić ze swoich myśli. Nie potrafiła go znienawidzić tak bardzo, jakby tego chciała. Nie była w stanie zająć się czymś innym, byle tylko Claude wciąż ją nie nachodził. We śnie, w pracy, w całym jej życiu. A nawet nie miał w ogóle tej świadomości, że tak się dzieje. Ona nie zamierzała go o tym teraz informować. Kolejny raz wypowiedziane słowa odnośnie tego, że w jego ocenie, to wszystko było pomyłką, były jak cios prosto w jej zlodowaciałe serce. Napój trzymany w dłoni zaczął się trząść w widoczny sposób, dlatego zdecydowała się odłożyć go czym prędzej na stół. Więc w taki sposób to wszystko w jego oczach wyglądało. Nawet nie przypuszczała, że uważał ją za pomyłkę. Ją i to do czego między nimi doszło. Czuła się tak, jakby ktoś uderzył ją prosto w twarz. Nawet nie zauważyła, jak jej włosy zaczęły przybierać znów swój naturalny, czarny kolor. Przemiany było ciężko kontrolować w momencie, kiedy targały nią silne uczucia. Pewnie nadal by się czuła tak beznadziejnie, gdyby nie kolejne słowa wypowiedziane przez Claude'a. Wyraz niezrozumienia zagościł na jej licu. Brwi zmarszczyły się, tak jak u Beatrice miały zwyczaj się marszczyć. Usta wykrzywiły się w tak charakterystyczny dla niej sposób. - Na Merlina, Claude! Jakie ty głupoty pieprzysz?! - nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła krzyczeć. Jej ciało zaczęło się gwałtownie zmieniać, bo ona tego chciała. I już po chwili, obok niego na kanapie siedziała z powrotem ona, w swojej naturalnej postaci. Nie chciała dłużej kogokolwiek udawać. - Sądzisz, że mam idealne życie? - już nie chciała owijać w bawełnę. Właśnie zdecydowała się zabić Alice i porozmawiać z nim "twarzą w twarz". Nie chciała już prowadzić tych chorych gierek. Sprawę należało postawić jasno. - Jeśli tak uważasz, to nawet nie przypuszczasz, w jak wielkim błędzie właśnie się znajdujesz. Dearowie i idealne życie? - prychnęła, niczym rozjuszony kot. - Błagam cię... Każdy tak sądzi, w ogóle nie wiedząc jak to wszystko wygląda od środka. Myślałam, że ty jesteś inny, że mnie rozumiesz i to wszystko, przez co przechodziłam. Zamilkła na chwilę, aby dać sobie czas na uspokojenie się. Nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Skoro to wszystko dla niego było pomyłką ze względu na to, jakie życie teoretycznie prowadziła, to może jednak nie było tak źle, jak przypuszczała? -Jak sądzisz, dlaczego wyprowadziłam się z Brighton? Aby mieć bliżej do pracy? - były to raczej pytania retoryczne, a uniesiona jedna brew na jej twarzy mogła tylko go w tym upewnić. - Wszystko co mam... Wszystko co tutaj widzisz.... sama na to zapracowałam na to ciężko. Jeśli sądzisz, że dla kogoś takiego, jak ja, tak wygląda idealne życie, to jesteś w błędzie. Było jej cholernie ciężko o tym wszystkim mówić. Każdy wymagał od niej tego, by była odpowiednim członkiem swojego rodu, godnie go reprezentowała i pamiętała o zasadach wpajanych jej od dziecka. Co z tego, że niektóre z nich uważała za bzdurne i w ogóle niepotrzebne? Nikt nie liczył się z jej zdaniem pod tym względem. Nie miała głosu. Musiała się słuchać, aby nie zostać wyklętą jak Liam i, Merlinie uchowaj! nie zostać odciętą od rodzinnego majątku. Dlatego sama na wszystko zapracowała. Aby w razie czego móc przeciwstawić się wszystkim i mieć świadomość, że może to zrobić bez żadnych obaw. A wiedziała, że kiedyś coś podobnego się stanie. Dla Claude'a byłaby w stanie to zrobić. - Ja już mam zrujnowane życie. - powiedziała cicho po dłuższej chwili. Wstała z kanapy i odeszła, aby spojrzeć w okno wychodzące na mocno zdziczały ogród. Jej matka bardzo go nie pochwalała. Chciała pożyczyć jej ogrodników, którzy go uprzątną, zbudują w nim idealne alejki, powycinają idealne kształty w krzakach. Zaplotła ręce na wysokości piersi, jakby próbowała się obronić przed nieznanym i spojrzała z powrotem na Claude'a - Nie rób mi tego i nie rujnuj go jeszcze bardziej odsuwając się ode mnie. Nie chcę się z Tobą rozstawać, jakkolwiek to brzmi. - wyszeptała cicho modląc się o to, aby łzy nie pojawiły się na jej policzkach.
Nie potrafił dokładnie ubrać w słowa tego, co pragnął przekazać Alice. "Pomyłka" brzmiało źle, bo nie do końca w ten sposób postrzegał relację z Beatrice - przeciwnie, była ona jedną z najlepszych rzeczy, jakie go w życiu spotkały. Dawno nie złapał z kimś tak szybko wspólnego języka, dawno nie miał tyle funu przy zwykłych czynnościach. Również nie pamiętał, kiedy ostatnim razem poczuł tak wielkie uniesienie jak w chwili ich pocałunku tych kilka miesięcy temu... Nie potrafił pozbyć się myśli o niej, nawiedzała go każdego dnia, także każdej nocy. Albo spędzała sen z jego powiek, lub stawała się jego słodką częścią. I nie umiał tego powstrzymać, choćby bardzo tego pragnął - a próbował, próbował, starał się odgonić myśli o niej i zająć umysł czymś innym. Kursem amnezjatorskim, randką z wizbooka, bardzo niezręcznym flirtem w cukierni... Nic jednak nie było w stanie przyćmić osoby Beatrice. Wciąż jednak nosił głęboko w sercu niezabliźnioną ranę po tym, jak wytknęła jego pochodzenie. Nie tylko poczuł się wtedy gorszy - poczuł się również nieodpowiedni, niepasujący i im dłużej o tym myślał, tym dłużej zaczął dostrzegać różnice w ich świecie. Jego rzeczywistość zdawała się nie mieć stycznych do tej Beatrice. Mógłby się naginać i naciągać, lecz po spędzeniu ledwie kilku godzin w towarzystwie z wyżyn społecznych, w których przyszło żyć dziewczynie, stracił nadzieję na swoje powodzenie. Po prostu nie wierzył, że wyszłoby z tego cokolwiek dobrego i choć cierpiał z tego powodu, nie potrafił sam siebie przekonać. Bo co niby miałoby być w nim tak wyjątkowego, by Beatrice była skłonna porzucić wszystko, co teraz ma i związać się z nim? Był niespecjalnie przystojnym, piegowatym rudzielcem, który na swojej drodze odniósł znacznie więcej porażek niż sukcesów, nie był w niczym wybitny, nie był bogaty i jeszcze długo nie będzie. Nawet nie wiadomo było, czy nadawał się do zawodu, który objął, sądząc po jego wynikach na kursie i dwóch więźniach wysłanych na leczenie do szpitala z powodu jego braków w umiejętności modyfikowania pamięci. Dla niego ta sytuacja była beznadziejna. Z ciężkim sercem wypowiedział ostatnie słowa, gotów na... W sumie cokolwiek. Z jednej strony mógł spotkać się z aprobatą kuzynki Dear, która potwierdziłaby jego obawy, że jako mugolak nie miał szans u brunetki. Z drugiej jednak mógł dostać zjebkę za buraczane zachowanie. Najmniej jednak spodziewał się nagłego krzyku, który wydostał się z ust... - Beatrice?! - Claude wystrzelił w powietrze jak nagle wystraszony kot, stając na wyprostowanych nogach prawie po drugiej stronie salonu. Fakt, że nagle obok niego siedziała Bea, a nie jej blondwłosa kuzynka, był prawdziwym szokiem, który znalazł ujście w jego mimice, kiedy rozdziawił usta w niemym krzyku oraz szeroko otworzył oczy, wpatrując się szarawymi tęczówkami w dziewczynę. - Jak... Co... - wybełkotał, jakby z nagła przypominając sobie, że dawno temu wyznała mu, iż posiada wrodzone zdolności metamorfomagiczne. Jakże mógł o tym zapomnieć? Chyba po prostu nigdy nie pomyślał o tym, że byłaby w stanie zmienić całą postać - że byłaby w stanie wmieszać go w podobne gierki. Nie czuł złości - zdziwienie nadal przeważało. Jej słowa smagneły go po twarzy jak uderzenie batem. Jak bardzo źle świadczyło o nim to, że w gruncie rzeczy nigdy nie zagłębił się w jej życie aż tak, by dostrzec jej cierpienie? Czy była to wina jej skrytości i niechęci do dzielenia akurat tej części swojego istnienia z Claudem, bo chociażby było na to zbyt wcześnie w przebiegu ich znajomości? Zamknął usta, po czym znów je otworzył, a zaraz później ponownie zacisnął wargi. Głupio było mu przyznać, że w istocie pomyślał o czymś tak przyziemnym jak bliższa odległość dzieląca jej dom od pracy - ale to wyłącznie pokazywało różnicę ich mentalności, bo choć Claude był czarodziejem i żył w magicznym świecie, korzystając z wielu wspaniałych wynalazków i umiejętności, tak wciąż przyłapywał się na zupełnie mugolskim postrzeganiu rzeczywistości. Nie zdawał sobie sprawy, że Beatrice wyprowadziła się z domu, ponieważ było jej w nim źle. Nie interesował się tym, czy sama na dom zarobiła, chyba od razu uznając, że jej rodzina miała tyle pieniędzy, że mogli kupić całą Dolinę Godryka. Poczuł się zrugany jak zły pies i gdyby fizycznie mógł, kuliłaby ogon i kładł po sobie uszy w geście skruchy i pokory. - Przepraszam, ja nie wiedziałem, przepraszam - mówił prawie w kółko, zapętlony we własnych myślach, z ogromnym mętlikiem w głowie. Wydawało mu się, że przestał już kontrolować to, co wydostawało się z jego ust. Nawet ciąg niemal nieustannego przepraszania nie był w stanie pokazać, jak w istocie było mu przykro.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Jak bardzo powiedzenie takich słów jak "niespodzianka" byłoby w tym momencie nie na miejscu? Jej zdaniem, w skali 1-10, zdecydowanie zbyt mocno. W ogóle nie na miejscu był fakt, że postanowiła tak zabawić się jego kosztem. Obwieścić mu, że przez ten cały czas ich rozmowy po prostu robiła sobie z niego jaja. Ale to jedyne słowa, które w tym momencie przychodziły jej na myśl. - Niespodzianka? - niepewne słowa wyrwały się z jej gardła, nim zdążyła nad nimi zapanować. Obserwowała, jak Claude niczym rażony piorunem, zrywa się z kanapy i odchodzi, byle dalej od niej. Sama w tym momencie niemalże się nie poruszyła. Pozostawała niczym zimna, kamienna figura, tak bardzo nie pasująca do jego dynamicznej reakcji. Fakt, że nie pomyślał o tym wszystkim wcześniej, co ona mu teraz powiedziała, nie miał dla niej większego znaczenia. Z własnego doświadczenia wiedziała przecież, że zbyt zabiegana, nie miała czasu na to, aby zwracać uwagę na wszelkie aspekty życia jej przyjaciół, czy rodziny. Tak wiele się działo ostatnimi czasy, że sama zaczynała się w tym wszystkim gubić. Jej głowa wielokrotnie pulsowała tępym bólem świadczącym o bezsilności. Beatrice i bezsilność? Tak, to było możliwe a wręcz wielce prawdopodobne. Nawet ona czasami nie dawała rady. Nie wiedziała co robić. W tym momencie czuła się niczym mała, zagubiona dziewczynka, która nawet nie mogła prosić nikogo o poradę, podanie pomocnej dłoni, po prostu o zwykłą pomoc. - Nie przepraszaj, nie masz za co przepraszać. - spokojny głos zupełnie nie pasował do burzy, która rozpętała się w tym drobnym ciele kobiety. Ale czy nie słyszała kiedyś, że "tylko spokój może nas uratować"? Może i w tej sytuacji było podobnie. Odetchnęła głęboko, znów przenosząc wzrok na widok za oknem, opierając się pośladkami o parapet. Tyle chciała mu powiedzieć. Tyle przekazać. Wiedziała jednak, że to ona powinna go przeprosić, nie on ją. Za to, co powiedziała ostatnim razem, gdy widzieli się w tym miejscu. Za wesele jej brata i jej karygodne zachowanie. Za tak wiele rzeczy. - To ja przepraszam Claude. - spojrzała w końcu na rudzielca, machinalnie zaplatając ręce jeszcze mocniej na wysokości swojej klatki piersiowej. Czuła w tym momencie tak ogromną niepewność. Nie przypominała sobie, aby coś podobnego czuła wcześniej w swoim życiu. Kolejny głęboki oddech dodał jej odwagi, więc kontynuowała. - Nigdy nie miałam nic złego na myśli, wypominając Ci twoje pochodzenie. Dla mnie to nie ma większego znaczenia. Pod tym względem różnie się od reszty mojej rodziny. Już nie jestem taka jak oni. Tak, kiedyś się zachowywała dokładnie tak, jak zalecali. Była godna swojego nazwiska, dziedzictwa. Godna tego, aby rodzice z dumą patrzyli na nią i przedstawiali ją na salonach. Dawniej nawet przyjaciół dobierała sobie odpowiednich, z odpowiednim pochodzeniem, statusem krwi. Teraz to wszystko się zmieniło. Przecież chyba wciąż mogła nazywać Claude'a swoim bardzo dobrym znajomym? Może nawet przyjacielem o ile tylko zechce wciąż ją znać. -Naprawdę, przepraszam. Nigdy nie powinnam czegoś podobnego mówić i nie chcę ponownie zachowywać się w ten sposób. - Claude mógł pomyśleć, że chodzi jej tylko o to, co wtedy powiedziała. A to nie do końca było zgodne z prawdą. Chodziło jej o wszystko. O to, że już nigdy nie chciała być tą zimną Beatrice Dear, która tylko odtrącała od siebie ludzi.
Jego reakcja nie wynikała z jakiejś potrzeby nagłego odsunięcia się od Beatrice - przeciwnie, gdyby tylko mógł i wiedział, że nie straci przez to życia, z chęcią po prostu by ją do siebie przytulił. Nie zdobył się jednak na odwagę, mimo mijających sekund, podczas których przyswajał do mózgu informacje o tym, co się działo. Z tego stresu nawet zapomniał się zaśmiać z tej niepewnie wypowiedzianej "niespodzianki", a w istocie było to największe zaskoczenie jego życia. Zmieszał się, bo wyglądał dość komicznie, przy czym sytuacja nie zakrawała o gatunek słynący ze śmieszności. Poruszali poważne sprawy, nie mógł wyglądać jak klaun. - Ja... Okej - wydukał na wstępie, nie wiedząc, co powinien do tego dodać. Czy teraz nie brzmiało to jak zrzucanie na nią winy? Nie chciał, by w ten sposób to odebrała. Jednocześnie poczuł w środku ukłucie wstydu, gdy ponownie wyciągnęła na światło dzienne sprawę jego pochodzenia, choć w tej chwili nadała swoim słowom inny wydźwięk. Przepraszała za tamto wypomnienie, za to, jaką przykrość mu sprawiła i Faulkner czuł pewnego rodzaju wdzięczność, że dostrzegła istotę jego problemu. - Już w porządku - powiedział, uśmiechając się delikatnie, z wrodzoną nieśmiałością, ale też ciepłem, które powoli wracało w jego zmrożone strachem ciało. Zbliżył się, stając w mniejszej odległości od dziewczyny. Doceniał wszystko to, co do niego mówiła. Nie wiedział, jak bardzo była inna od reszty Dearów, lecz dostrzegał faktyczną skruchę. - Ja też Cię przepraszam, za wszystko. Nie chciałem Cię zranić i po dziś dzień nie rozumiem, co mi strzeliło do głowy, żeby wygadywać takie głupstwa podczas wesela... - rzekł, po czym parsknął śmiechem w zakłopotaniu. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami, po czym odważył się w końcu i objął ją na chwilę, chcąc w tym niepozornym uścisku zawrzeć wszystkie odczuwane w tej chwili emocje. - No, tego to się nie spodziewałem - rzucił jeszcze, chcąc dość ogólnie skomentować przebieg wydarzeń podczas tego spotkania. Posłał jej jeszcze jeden uśmiech. - Muszę uciekać Beatrice, ale spokojnie, mieszkam w okolicy. Jesteśmy w kontakcie, okej? Wyszedł z jej domu w zupełnie innym nastroju i z lżejszym sercem, gotów rozważyć w nocy pod pierzyną wszystko to, co dziś usłyszał. Miał wiele do przemyślenia...
/ztx2
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nic nie działało tak uspokajająco na kobietę jak warzenie kolejnych porcji eliksirów. Była to niezaprzeczalnie rzecz, na której najlepiej znała się w swoim życiu i do której przykładała się najbardziej. Uwielbiała to robić. Kochała wręcz tę delikatną mgiełkę unoszącą się nad taflą eliksiru w kociołku i zapach, który temu towarzyszył. Rzadko kiedy był to zapach przyjemny, nie ma co ukrywać, ale jej to w żaden sposób nie przeszkadzało. A wręcz jej zdaniem dodawało uroku. Był cholernie dobra w tej dziedzinie magii. Niejednokrotnie starała się na własną rękę udoskonalać receptury znane wszystkim od pokoleń. Sprawiać, by osiągały nowy, o wiele wyższy poziom, który pozwoliłby na pozbycie się ewentualnych skutków ubocznych. Nie zawsze było to proste zadanie. Ba! Często było cholernie skomplikowane. Bo tylko niektórzy wiedzieli, że struktura eliksirów była bardzo złożona. Dodanie nawet najmniejszej ilość nieodpowiedniego składniku mogło zakończyć się przynajmniej wybuchem, jeśli nie śmiercią czy nawet poważnym uszkodzeniem ciała wielu osób. Dlatego właśnie było to tak trudne zadanie. Na szczęście panna Dear doskonale wiedziała co robi. No, zazwyczaj tak było. Tego dnia pracowała nad wyjątkowo trudnym eliksirem Morsmorthis, którego nawet nie powinna w ogóle nigdy uwarzyć. W papierach ministerstwa Magii był on uważany za zakazany i w sumie Beatrice w ogóle nie dziwiła się dlaczego tak jest. Ona jego zasadę działania poznała, gdy podała go swoim małym podopiecznym schwytanym w Dolinie Godryka (niewielkie myszki polne). Współczuła tym, którzy tyle szczęścia nie mieli i zostali nim otruci. Dokładniej mówiąc nie pracowała nad s a m y m eliksirem tylko nad skutecznym antidotum, które należałoby podać, by uniknąć po prostu śmierci. Temat był o tyle trudny, że z tego co orientowała się Beatrice, nikt wcześniej nie próbował zrobić czegoś podobnego. Zaczęła od podstawowej jej zdaniem sprawy czyli zorientowaniu się, co tak właściwie zazwyczaj jest stosowane w ramach odtrutki na jakikolwiek eliksir. Każdy kolejny składnik wypisywała na pergaminie doskonale zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobieństwo tego, że od razu trafi na właściwy było znikome. W jej prywatnej pracowni eliksirów, stos odpowiednich ingerencji rósł znacząco z każdą kolejną minutą. Nie mogła zastosować byle czego. Musiała najpierw dojść do tego, jaki składnik będzie kompatybilny z tymi, które zostały zastosowane do stworzenia Morsmorthis. Dlatego właśnie wcześniej stworzony eliksir porozlewała do niewielkich fiolek. Miała kilkanaście możliwości, aby trafić na odpowiedni składnik, tylko nie była pewna tego, jak szybko jej to pójdzie i jak niebezpieczne będzie to po drodze. W chwili obecnej nie wiedziała, jakiej reakcji mogła się spodziewać. W związku z dodaniem do wywaru nowych elementów. Dlatego właśnie zadbała o to, aby mieć okulary ochronne, rękawice i cały niezbędny sprzęt. Nie chciała mieć powtórki z wydarzeń w sklepie. Do tej pory na jej przedramionach znajdowały się paskudne blizny, których nabawiła się poprzednim razem i które już na zawsze miały pozostać na jej ciele. Co prawda ukrywała je przy pomocy metamofromagii, ale nie zmieniało to faktu, że utrudniały one jej pracę. Nie chciała kolejnych, więc odpowiednie zabezpieczenie było dla niej najważniejsze. I dopiero wtedy przystąpiła do pracy.
/Zt.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Jeśli miałaby być szczera sama ze sobą, to kompletnie zapomniała o fakcie, że właśnie na ten dzień umawiała się z Aurorą. Ostatnio w jej życiu działo się tyle różnych rzeczy o tak różnorodnym stopniu skomplikowania, że po prostu zupełnie wypadło jej to z głowy. Nie wróżyło to dobrze na przyszłość, ale cóż mogła w tym momencie począć? Wszystko przez te wyprawy, przez tą pomieszaną sytuację z Claudem. Nowa chrześnica również nie zawsze była aniołkiem, a Bea starała się poświęcać jej naprawdę wiele czasu tak, aby nikt nie mógł jej zarzucić, że nie jest obecna w życiu tego dziecka. Poza tym, naprawdę sprawiało jej to przyjemność. Trzeba powiedzieć wprost, że w ostatnim czasie stała się po prostu pracoholiczką. Bardzo dużo swojego i tak okrojonego czasu poświęcała na kolejne kształcenie się w zakresie wytwarzania eliksirów. A ten, nad którym obecnie pracowała, miał być przełomowy dla jej kariery. Poczyniła już spore postępy. Odkryła z czym najlepiej reaguje eliksir bazowy oraz co powinno znajdować się w środku, aby wzmocnić działanie przygotowywanego przez nią antidotum. Miała już za sobą nawet pierwsze testy! Co prawda poszły one... dość ciekawie, ale dzięki temu wiedziała, co jeszcze powinna poprawić. Teraz była w końcowym etapie produkcji więc pracowała jeszcze ciężej. Bo kiedy zbliżała się do finału nabierała nowej werwy. Siedziała w swojej pracowni. Z kociołków buchała para, było gorąco. Wokół niej panowała okropny bałagan, ale podobnież tylko geniusz panuje nad chaosem. Ona sama wyglądała jak siedem nieszczęść. Włosy miała spięte na czubku głowy, rękawy bluzki podwinięte tak, że doskonale widoczne były jej blizny których stosunkowo niedawno się nabawiła na przedramionach. Ale nie zamierzała poświęcać swojej energii na to, aby je zakrywać. Nie w domu, gdzie miała czuć się bezpiecznie. Zupełnie nie spodziewała się pukania do drzwi, które kompletnie wyprowadziło ją z amoku twórczego. Dopiero gdy zerknęła na zegarek i zorientowała się która jest godzina, wszystko do niej dotarło. Aurora stała za drzwiami! Czym prędzej więc pognała aby je dla niej otworzyć, na prędce poprawiając swoją "fryzurę". -Witaj kochana! Wejdź proszę i nie przejmuj się moim wyglądem. - uśmiechnęła się szeroko kiedy zobaczyła przyjaciółkę po czym uściskała ją na powitanie i ucałowała jej policzek.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Cieszyłam się, że w końcu mogę spotkać się z Beatrice - wyprawy i przemyt zajęły mi ostatnio cały czas wolny, jaki miałam poza pracą w Ministerstwie, dlatego pielęgnowanie znajomości przychodziło mi z trudem. Nie miałam czasu na nic poza wymianą kilku listów, więc gdy w końcu nadszedł swobodniejszy czas bardzo chciałam nadrobić wszelkie zaległości, dlatego ochoczo przyjęłam propozycję przyjaciółki i o określonej godzinie pojawiłam się w Dolinie, w międzyczasie zahaczając jeszcze o strumień, gdzie udało mi się znaleźć dość duży odłamek kamienia szlachetnego. Zapukałam do drzwi, a gdy po dłuższej chwili się otworzyły na mojej twarzy pojawiła się autentyczna radość ze spotkania. - Cześć - powiedziałam z uśmiechem odwzajemniając uścisk, po czym podałam jej ładnie zapakowaną butelkę wina skrzatów. Wiedziałam, że nie życzyła sobie prezentów, niemniej jednak głupio było mi pojawić się z pustymi rękoma. Zmierzyłam przyjaciółkę dość przeciągłym spojrzeniem i uniosłam brwi zwracając uwagę na jej lekką niegotowość na moje przyjście. - Jesteś pewna, że nie przeszkadzam? - zapytałam mając pewne wątpliwości, czy przypadkiem nie przeszkodziłam Dearównie.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie spodziewała się prezentów więc pewnego rodzaju zdziwienie pojawiło się na jej twarzy. Nie zależało jej na tym, ważniejsza była sama obecność Aurory w jej skromnych progach, niż prezenty, które ze sobą przyniosła. - Nie trzeba było, naprawdę! - uśmiechnęła się jednak szeroko i zaprosiła kobietę do środka. Odłożyła butelkę gdzieś na bok i ruszyła szybkim krokiem do kuchni. Po drodze machnęła krótko różdżką, i pojawiły się szklanki, które napełniła sokiem dyniowym. Jedną od razu podała przyjaciółce. -Oczywiście, że nie przeszkadzasz! - odpowiedziała zgodnie z prawdą, trochę jakby oburzona faktem, że w ogóle można by było coś takiego sugerować. W końcu, jak miałaby przeszkadzać, skoro się z nią umawiała konkretnie na ten dzień i tą godzinę? Nielogiczne by to było. Dopiero po chwili zorientowała się, że być może Aurorze chodziło o jej niewątpliwie niekorzystny wygląd, jaki prezentowała tego dnia. -Po prostu... pracuję nad czymś. - jej nastawienie w momencie się zmieniło. Ekscytacja pojawiła się na jej twarzy, która sugerowała, że to coś naprawdę ważnego i istotnego, być może nie tylko dla niej. - Zresztą, chodź, pokażę Ci! - i nim Aurora zdążyła cokolwiek powiedzieć, złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą w kierunku swojej małej pracowni. W czasie, kiedy jej nie było, dym z kociołka zdążył zgęstnieć i zmienić swój kolor na fioletowy. Opary wydzielały niemiły zapach, ale taki, który jeszcze można było przeżyć. Beatrice wiedziała, że jest blisko odkrycia tego, co powinna jeszcze tutaj dodać. - Jestem w końcowej fazie przygotowywania antidotum na Morsmorthis. Słyszałaś kiedyś o tym eliksirze? Nikt wcześniej nie zdołał stworzyć czegoś podobnego, więc cholernie się tym ekscytuję! Jeszcze tylko muszę przeprowadzić próby kolejne. - nawet już nie próbowała ukryć tego, jak bardzo się cieszy. Jeśli udałoby jej się odkryć to antidotum, mógłby być to przełom w jej karierze. A jeśli nie mogłaby powiedzieć o tym przyjaciółce, to już chyba nikomu!
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Nie zdążyłam jeszcze przejść przez typową pogawędkę powitalną, ani odbębnić zwiedzanie domu, bo Bea już ciągnęła mnie do pracowni. Nie przeszkadzało mi to - sama miałam ciągotki w stronę eliksirów, szczególnie tych zakazanych, do tego również byłam bardzo mocno związana z rodzinną działalnością, dlatego byłam w stanie zrozumieć pasję przyjaciółki, szczególnie, ze pojawiająca się na jej twarzy ekscytacja jasno świadczyła, że chodziło o coś naprawdę wyjątkowego. Już po chwili siedziałyśmy w pracowni wdychając odrobinę śmierdzące opary. Nie byłam w stanie odgadnąć, co Beatrice pichci w tym kociołku, do momentu, gdy nie wspomniała o Morsmorthis. Biorąc pod uwagę moją profesję to znałam go aż za dobrze, nie podejrzewałam jednak Dearówny o paranie się czarną magią, więc dość szybko złączyłam fakty. - To jest antidotum? - zapytałam niepewnym głosem, spoglądając w odmęty płynu. Trochę zaskoczona, trochę przerażona. Wiedziałam, że wiedza przyjaciółki w tej dziedzinie jest cholernie szeroka, z drugiej jednak strony praca nad tego typu eliksirem była bardzo ryzykowna. No ale chyba ja nie powinnam krytykować ryzykantów, nieprawdaż? - Testowałaś to już na kimś? - ponownie zapytałam, gdy tylko otrzymałam odpowiedź na poprzednie pytanie. W moim głosie dało się wyczuć nutę fascynacji.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kurde, jak dobrze było mieć taką przyjaciółkę jak Aurora. Nie musiała jej tłumaczyć tego, jak ważne było dla niej dopracowanie eliksiru i (być może) wprowadzenie go na rynek. Rozumiała jej pasję, miłość do eliksirów i fakt, że niekiedy naprawdę wiele czasu można było poświęcić dla swojej miłości. I nie robiła jej wyrzutów o to, że zanim pokazała jej dom, to pokazała jej najważniejsze w nim miejsce: jej osobistą pracownię do której nikogo nie wpuszczała. A fakt, że Aurora weszła tutaj od razu, musiał cholernie dużo znaczyć. - Taki jest plan. - powiedziała cichym i spokojnym głosem. Może jakby trochę niepewności się tam również wdarło? Z pewnością tak było. W końcu chciałaby, aby ten eliksir faktycznie odwracał skutki Morsmorthis. Tylko problem polegał na tym, że jeszcze nie wiedziała jak on tak DOKŁADNIE działa. -Tak jakby... trochę? - jeszcze większa niepewność. Czy powinna jej wyjaśnić co zrobiła? Aurora na pewno nie była jedną z tych osób, której nie mogła zaufać, więc tak, powinna. - Odkryłam wszystkie składniki pojawiające się w Morsmorthis. A potem, przy pomocy synergicznego dobierania odpowiednich elementów, udało mi się dojść do tego, jakie powinny teoretycznie zadziałać przeciw temu eliksirowi. - podeszła do jednego z licznych regałów i sięgnęła na jedną z półek. Na pozór wyglądało to tak, jakby nie wiedziała, co właściwie robi, ale musiała wiedzieć doskonale, bo udało jej się wygrzebać z pośród sterty innych, jeden pergamin, który dokumentował jej dotychczasowe osiągnięcia. - Zaczęłam od niewielkiej ilości kropel krwi. Dodawałam do nich eliksir podstawowy, a kiedy zaczynałam obserwować zmiany, dodawałam antidotum. I działało. - sięgnęła po kolejny pergamin z jeszcze większą ilością skreśleń i niepotrzebnych na pozór wyliczeń. - Potem postanowiłam przeprowadzić testy na żywym organizmie. Padło na szczury, które znalazły się w moim ogrodzie. - uśmiechnęła się złośliwie w kierunku Aurory. Szczury niszczyły jedną z jej rabatek, musiała więc jakoś je ukarać. -Zadziałało. - wydusiła wreszcie z siebie z jeszcze większą (o ile to w ogóle możliwe) ekscytacją wymalowaną na twarzy.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
W gruncie rzeczy nauka i jej zgłębianie oraz czarna magia były dla mnie znacznie bardziej fascynujące niż przeglądanie wnętrz, które w dużej mierze różniły się wyłącznie kilkoma szczegółami. Dom Beatrice sam w sobie mnie nie pociągał, zaś pracownia była czymś wciągającym, tajemniczym, a jednocześnie niedostępnym dla zwyczajnych gości. Doceniałam to, że przyjaciółka zabrała mnie tutaj, zamiast pochłaniać czas na mniej istotne rzeczy. Z uwagą wsłuchiwałam się w każde jej słowo, nie mając śmiałości przerywać - to ona była ekspertką, ja jedynie mogłam się popisać całkiem szeroką wiedzą z czarnej magii, niemniej jednak nie byłam aż tak wprawnym eliksirowarem jak Dearówna, dlatego starałam się jak najwięcej wyciągnąć z jej wiedzy. Przyjrzawszy się zrobionym przez kobietę notatkom zobaczyłam jak wielką pracę wykonała by dojść do odpowiednich wniosków, ile godzin badań poświęciła by zagłębić się w temat. Nie byłam w stanie nie podziwiać jej pracy, szczególnie, że po przeczytaniu notatek nawet w moim mniemaniu wszystko układało się w logiczną całość. - Niesamowite - powiedziałam cicho spoglądając na zmianę na Beatrice i jej notatki, po czym poważnie (jeszcze na moment powstrzymując entuzjazm) powiedziałam - Skoro działa na szczurach powinno działać też na człowieku. Musisz koniecznie to przetestować.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
I tu pojawiał się problem. Aurora słusznie zauważyła, że przygotowany eliksir Beatrice powinna przetestować na ludziach. Tylko to nie było wcale takie proste. Po pierwsze, najpierw należałoby osobie podać eliksir Morsmorthis, aby wprowadzić odpowiednie zmiany w organizmie. Po drugie, mimo, że eliksir działał na zwierzętach, to Dearówna nie miała jeszcze stu procentowej pewności, że z równą skutecznością zadziała na ludziach. I dlatego właśnie nie przeprowadziła jeszcze żadnych badań na ludziach. Bo kto normalny zgodziłby się na coś podobnego? - To nie jest bezpieczne. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, delikatnie przygryzając wargę. I nim się zorientowała, opowiedziała Aurorze o swoich wszystkich niepewnościach. - Boję się tego, że wcale nie zadziała na ludziach tak samo jak na tych nieszczęsnych szczurach czy królikach, które jeszcze trułam. - wcześniej nie wspomniała o tym, że nie tylko na jednym rodzaju zwierząt testowała swój wytwór. W tym momencie zapach w pomieszczeniu zmienił się. Stał się o wiele łagodniejszy, nie przypominał już tak bardzo fetoru zgniłych jaj, jak dotychczas. Beatrice doskonale wiedziała, co to oznacza. Antidotum było gotowe. Właśnie eliksir został ukończony. Wiedziała to, bo już wcześniej zauważyła, jakie zmiany następują w końcowej fazie przygotowania. - Jest już gotowy. - powiedziała cicho, bardziej sama do siebie niż do swojego gościa, jakby nie dowierzała, że ponownie się to udało. Cóż, może jednak posiadała naprawdę duże umiejętności w tej dziedzinie magii? O wiele większe, niż sama podejrzewała i ktokolwiek znajdujący się w jej otoczeniu.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Testowałaś wiele eliksirów. Na pewno wiesz, że jeśli coś działa na szczurach to w większości przypadków sprawdza się też na człowieku - powiedziałam zupełnie nie zwracając uwagi na to, że wspomniała jeszcze króliki. Niemniej jednak kolejne stworzenie było dowodem na to, że można spróbować - nie byłam typowym naukowcem, a jedynie fascynatem nauki, ale mimo to byłam zdania, że bez poświęceń nie ma odkryć. Rozumiałam, że znalezienie chętnych było trudne, ale wydawało mi się, że nie było to nie do zrobienia. Może wymagało odrobiny złamania prawa, niemniej jednak dało się to załatwić. Z letargu wyrwał mnie szept przyjaciółki. Eliksir był gotowy, a ja zaczynałam się irytować tym, że Bea tak bardzo wzbrania się przed zbadaniem czegoś co może być nie tylko źródłem zarobku, ale również czymś cennym dla ludzkości. - Przetestuj to na mnie - rzuciłam po chwili zastanowienia zdecydowanym głosem, a uprzedzając ewentualną odmowę Bei dodałam- W stu procentach ufam twoim umiejętnością. Zresztą możemy zniwelować ryzyko. Zażyję małą dawkę rozcieńczonego morphiusa, co powinno spowolnić działanie eliksiru, na tyle byśmy w razie czego były w stanie podjąć jakieś działania. Jeśli odtrutka nie zadziała spowolnimy jego działanie jeszcze bardziej za pomocą bezoaru i teleportujesz nas do Munga. Jeśli antidotum zadziała na rozcieńczonym eliksirze, będziesz mogła spróbować na większej dawce. Poczułam się zdecydowana, zaś moja argumentacja była bardzo merytoryczna. Beatrice nie mogła przejść obojętnie obok zaproponowanego przeze mnie rozwiązania, które nie dość, że pozwalało jej przeprowadzić testy, to jeszcze było niemalże bezpieczne.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie mogła nie zgodzić się z Aurorą. Logicznym było, że skoro eliksir działał na mniejszych, mniej rozumnych istotach, to istniało dużo prawdopodobieństwo, że będzie również działał na ludziach. Chociaż niekiedy było to zgubne założenie. W końcu DNA ludzkie i zwierzęce było tak skrajnie różne, że niekiedy nie było możliwości, aby coś działało uniwersalnie. Nie podzieliła się jednak tymi obawami z przyjaciółką, bo kolejne jej słowa, tak ją zaskoczyły i wbiły w ziemię, że nie potrafiła zrobić niczego innego, niż tylko stać i gapić się bezradnie na Therrathiél z rodziabionymi ustami. Jak w ogóle doszły do tego, że nagle Aurora chciała, aby na niej testować skuteczność stworzonego eliksiru?! Przecież to było absurdalnie niedorzeczne i godziło w jakiekolwiek zasady humanitarnego zachowania! -A...A...Aurora... - wyjąkała tylko, jeszcze w życiu nie czując się tak niepewnie, jak w tym momencie. Pozbierała się i postanowiła dodać, nieco bardziej stanowczym tonem. -Wiesz, że to jest chore?! Przecież ja nie mogę Ci zrobić czegoś takiego! Gdyby coś nie poszło... Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Morsmorthis to śmiertelna mikstura i sama doskonale o tym wiesz! - podnosiła głos, nawet nie świadoma faktu, dlaczego właściwie to robiła. Nie było na to żadnego logicznego wyjaśnienia. Wszystkie argumenty przytoczone przez Aurorę miały ręce i nogi, to miało prawo się udać... Może właśnie to przemówiło Beatrice do rozsądku. I chęć sprawdzenia samej siebie i swoich umiejętności... - Dobra. Zrobimy to. Tylko nie tak od razu. Trzeba się przygotować na wszystko. - to mówiąc, zaczęła chodzić po pracowni znajdując odpowiednie ingerencje i przyrządy. Nie zamierzała pozwolić tutaj Aurorze umrzeć. Dlatego od razu na blacie położyła beozar, swoją różdżkę, wszystko to, co w razie niepowodzenia byłoby niezbędne do uratowania kobiecie życia. Z jednej szafki, zamykanej na specjalny, magiczny zamek, wyjęła flakonik z Morsmorthis. Odkorkowała go i dolała odpowiednią ilość wody, tym samym sprawiając, że eliksir stał się dwa razy słabszy niż zazwyczaj. -Na pewno tego chcesz? - zapytała jeszcze, odkładając rozcieńczony eliksir na blacie. Z jednej strony miała nadzieję, że się wycofa, a z drugiej, że podejmie ryzyko... Chore? Być może...
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Oczywiście, że wiem - powiedziałam tonem zaskakująco spokojnym biorąc pod uwagę, że przyjaciółka niemal krzyczała - Ale powiedz mi moja droga, jakie jest prawdopodobieństwo, że w ciągu miesięcy spotkasz kogoś zatrutego Morsmorthisem na tyle szybko po jego podaniu by była jakaś szansa, że twój eliksir jeszcze pomoże? Dla nauki warto zaryzykować. Wszystko wskazywało, że finalnie moje argumenty przekonały Beatrice. Choć wciąż bardzo się obawiała i nie była czy to dobry pomysł to zaufała mojej intuicji i sensownej, naukowej informacji. Choć bałam się to miałam do przyjaciółki pełne zachowanie, dlatego nawet nie zamierzałam okazywać strachu wiedząc, że moja negatywna reakcja może zmienić zdanie przyjaciółki. Zamiast tego przypatrywałam się przygotowaniom Beatrice ze stoickim spokojem chcąc podnieść ją na duchu. - Na pewno - odparłam i nie czekając na jej ewentualny protest wypiłam niewielki łyczek rozcieńczonej mikstury. Na efekty nie trzeba było długo czekać - już chwilę później poczułam jak prędko bije mi serce i że moja głowa staje się naprawdę ciężka. Opadłam na krzesło lekko skrzywiajac twarz - choć cierpienie było niemiłosierne, byłam gotowa to znieść. Nie czekając na dalsze skutki, które mogłyby doprowadzić do tragedii łyknęłam dużą porcję przygotowanej przez Beatrice odtrutki. Efekt Morsmorthis powoli zaczął się cofać - a ja odetchnęłam z ulgą, bo choć ciśnienie opadało powoli to już po kilku sekundach poczułam ulgę.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Prawdopodobieństwo zdarzenia, które opisała Aurora było horrendalnie wręcz nikłe. No chyba, że założymy, że każdy czarodziej chodzi sobie swobodnie z flakonem Morsmorthis w kieszeni i łyka zamiast ognistej whisky. Wtedy jej szanse kolosalnie wzrastały. Nie zmieniało to jednak faktu, że miała cholerny mętlik w głowie. Z jednej strony, była ciekawa, czy faktycznie może to zadziałać, z drugiej bała się o zdrowie i życie Aurory. Kobieta w końcu była dla niej niczym siostra. Ta lepsza, niż rodzona. Bo na nią zawsze mogła liczyć, a z Vivien bywało różnie w przeszłości. Ale nie mogła sobie pozwolić na to, by stawiać tak wiele na szali! Zanim zdążyła jeszcze cokolwiek dodać, panna Therrathiél postanowiła działać za nią. Przerażona obserwowała, jak najpierw wypija eliksir, który miał zatruć jej organizm. Na efekty jego działania nie trzeba było długo czekać, nawet pomimo faktu, że był on naprawdę mocno rozcieńczony. Beatrice momentalnie podbiegła do regału, gdzie jak wiedziała, znajdzie beozar. Jakimś cudem Aurorze udało się wypić odtrutkę. Trice była tak przerażona tym, co właśnie się działo, że dopiero po naprawdę długiej chwili zorientowała się że... to pomogło. Naprawdę. Jej eliksir działał! Dłoń otworzyła jej się, a beozar upadł głośno na podłogę. Gdyby tylko mogła, jej szczęka zachowałaby się dokładnie tak samo jak beozar. Nie mniej, szok wymalował się na jej licu. -Aurora... - wyszeptała, podchodząc do przyjaciółki. Delikatnie pogładziła jej twarz, patrząc na nią takim wzrokiem, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. -Na Merlina, Aurora, ty żyjesz... - nie była w stanie mówić głośniej, chociaż próbowała to zrobić. Nawet nie zauważyła, kiedy z jej oczu zaczęły płynąć łzy. -Merlinie drogi... to działa... - rzuciła się na kobietę, aby ją uściskać. Zaczęła całować jej policzki, czoło, nos, wszędzie tam gdzie sięgnęła ustami. -Auroro, ty żyjesz... Merlinie, to działa... - powtarzała niczym mantrę, nie zdolna do tego, by przestać. Nie spodziewała się tego wszystkiego. Nie sądziła, że może się udać. A jednak: udało się.