Sala ta jest bardzo nasłoneczniona, a z jej okien widać obszerny dziedziniec. Pełno tu klatek, w których czasami pojawiają się kociaki do ćwiczeń, jedna szafa jest pełna kufrów, a omnikulary ułożone na regale mają tendencję do uciekania, bowiem te egzemplarze mają albo królicze łapy, uszy lub ogony.
Wjechałem do klasy zaledwie kilka sekund przed czasem co doprowadziło do tego, że wszystkie ciekawsze miejsca były zajęte, więc zasiadłem sam z tyłu sali rozglądając się po sali. Chciałam tutaj być dokładnie tak samo jak pragnąłem wymywać dupska wszystkim hipogryfom z Zakazanego Lasu. Jasne, Bergmann nie był wprawdzie chujem jak Craine, ale brakowało mu czegoś co miał Dear, a fakt, że wcześniej uczył mnie w Trausnitz wcale nie ułatwiał sprawy. Mimo że nie byłem fanem tego przedmiotu to lekcje z Dearem jakoś mnie przyciągały, a tutaj pojawiałem się tylko po to by pod koniec roku dostać upragnioną parafkę na świadectwie ukończenia studiów i móc rozpocząć upragnioną karierę. Pewnie normalnie miałbym wszystko w głębokim poważaniu, ale z racji tego, że siedziałem sam to nie miałem specjalnie wyboru i postanowiłem przynajmniej spróbować skupić się na lekcji, a czekając na to aż nauczyciel w końcu zacznie mówić przejrzałem nawet moje transmutacyjne bazgroły z zeszłego roku - wiele z nich nie wyciągnąłem, ale zawsze coś. Musiałem chociaż trochę poudawać, że mi zależy dlatego wpatrywałem się w profesora i zmusiłem się do maksymalnego skupienia - może nie nie przepadałem za przedmiotem, ale starałem się zrobić dobrą minę do złej gry.
SZCZĘŚCIE: 2 PREFERENCJE: 0,5 - bo Bergmann jednak nie jest Crainem XD KONCENTRACJA: 4 TALENT: 1 CAŁOŚĆ: 7,5
Kiedy wchodzicie do sali, zauważacie, że jest pusta. Pattona jeszcze z wami nie ma, ale to nie znaczy, że nie macie niczego do roboty. Przerwa? Przerwę mieliście na wakacjach. W planie zajęć wyraźnie zaznaczono, że na zajęcia transmutacji należy przychodzić co najmniej z 10-minutowym wyprzedzeniem.
To, co od razu zwraca uwagę, to fakt, że w sali nie ma szkolnych ławek, poza biurkiem należącym do Pattona. Są za to krzesła, ustawione, jak gdyby nigdy nic.
Na biurku nauczyciela leży kilkanaście przedmiotów, pozornie całkiem zwykłych i niemagicznych. Znajdziecie wśród nich metalowe i drewniane przybory kuchenne, większe i mniejsze kawałki sznurka, kolorowej wstążki czy łańcuszka, prostą biżuterię w różnych kolorach, a nawet kilka patyków, kasztany i szyszkę. Nad przedmiotami unosi się pergamin, skierowany przodem do klasy.
Uczniowie i Studenci,
Przed wami znajdują się proste, niemagiczne przedmioty. Proszę, żeby każdy wybrał sobie jeden taki przedmiot i zajął miejsce siedzące. Zajęcia rozpoczynają się o godzinie 12.
Mieli przyjść wcześniej, więc się nie obijała. Nie zamierzała pozwalać sobie na kolejne bieganie na złamanie karku, dlatego też nie zamierzała przejmować się latającym gdzieś w okolicach sufitu Irytkiem, który śpiewał jakieś niemądre piosenki. Dopóki nie robił niczego złego, dopóty nie miała powodu, by z nim konkurować. Wiedziała doskonale, że jedną bitwę z nim wygrała, ale to był prawdziwy początek wojny, która kiedyś musiała zostać rozstrzygnięta. Nie była to jednak ta chwila, dziewczyna więc po prostu wyminęła irytującego jegomościa i spokojnie wkroczyła do sali transmutacji, by rozejrzeć się po niej prędko, starając się zorientować, co tu się właściwie dzieje. Prędko dostrzegła pergamin, podeszła zatem bliżej, by odczytać zapisane na nim słowa i westchnęła ciężko. Kolejne przemiany, ale przecież dokładnie tego powinna spodziewać się po tych zajęciach, czyż nie? Była jednak ciekawa, co profesor dla nich wymyślił - zmiany materiałów, kształtów, czy może wielkości? Szyszka. Uznała, że to idealny przedmiot, dość nieszablonowy i może dostatecznie wymagający, tak więc ujęła ją w palce, w których delikatnie ją przekręciła, by zaraz później zająć jedno z miejsc i przymknąć powieki. Cieszyła się, że była pierwsza i nie musiała przepychać się z innymi uczniami, to jej odpowiadało, a na dokładkę pozwalało na pełne wyciszenie się przed nadchodzącą lekcją, co uznawała za sprawę niemalże perfekcyjną. Tylko ta szyszka nie dawała jej spokoju i cały czas ostrożnie przekręcała ją w dłoniach.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W końcu nadszedł ten dzień – lekcja transmutacji. Po całym miesiącu nic niewartych zapychaczy pokroju zielarstwa, gotowania czy wróżbiarstwa, na szkolnej tablicy znalazło się ogłoszenie o lekcji z Patolem Pattonem. Brooks nie trzeba było namawiać. Nie, żeby była jakąś miłośniczką transmutacji, co to, to nie. Skłamałaby jednak przed sobą, gdyby stwierdziła, że nie zależy jej na tym przedmiocie. Miała swoje drobne plany związane z transmutacją, do których była jednak daleka droga, usłana wieloma lekcjami, takimi jak ta. Prezentowała się nieskazitelnie. Szata była nowa i odprasowana, kołnierzyk wykrochmalony, krawat uroczo zawiązany za pomocą „odwróconego kelvina”, a grzywka prostsza niż zwykle. Crane był świrem, i to dosłownie. Nie chciała więc dawać mu najmniejszego nawet pretekstu do złości. Kiedy weszła do środka, zauważyła, że w pustej Sali siedzi tylko Vicksa, choć do lekcji było jeszcze sporo czasu. Nic dziwnego, Pani Prefekt dawała przykład nawet wtedy, gdy nikt nie patrzył.
– Co słychać, Vicks? – rzuciła, uśmiechając się na powitanie, po czym podeszła do biurka, przeczytała lewitującą karteczkę i po chwili namysłu sięgnęła po patyka. – Wiesz, jak się nazywa bumerang, który nie wraca? – zapytała koleżankę i nie czekając na odpowiedź, podniosła patyk wymownie do góry.
Brak ławek nieco ją zaskoczył, choć nieprzesadnie. Po Pattonie można się było spodziewać wszystkiego, łącznie z tym, że każe im wyczarować ławki w pojedynkę. Tylko jak tu zamienić szyszkę czy badyla w coś, przy czym można usiąść?
Gdyby nie znajomi, którzy czasem odciągali go od nauki i wyrywali do niecnych czynów pewnie stałby się legalnym kujonem. Czasami miał wrażenie, że wygrał życie, mieszkając z dwojgiem przyjaciół, którzy donosili mu jedzenie niekiedy pod sam nos, kiedy wpadał z ciąg zakuwania. I mógł tłumaczyć, że ma to w genach przez ukochanego tatusia, ale prawda była taka, że po prostu przyzwyczaił się do tego, że siada wieczorem i nadrabia na bieżąco tematy zajęć, pisze eseje, aby tylko nie narobić sobie zaległości, bo jak wszyscy wiemy jak już się nazbiera, to trudno to potem ogarnąć. A tym sposobem Sinclair nie musiał się stresować, układając sobie wszystkie obowiązki tak, aby mieć pod kontrolą studia, pracę i całą resztę życia. Choć to ostatnie teraz nieco zaniedbywał, ale zwyczajnie tego jeszcze nie dostrzegał. Wszedł więc do sali transmutacji, z myślą, że przy biurku zastanie siedzącego tam Craine'a, jednak ostatecznie nauczyciela nie było w środku. Dostrzegł tylko krzesła, przy których o dziwo nie było stolików. Podszedłszy do jedynego mebla, jakim było biurko Pattona, przeczytał słowa zapisane na pergaminie, unoszącym się w powietrzu. Uniósł brwi, zaintrygowany, po czym chwycił jedną z drewnianych łyżek i zasiadł przy jednej z pustych ławek. Zaczął bawić się narzędziem, z nudów, zastanawiając się w co będą dziś zmieniać te wszystkie "zwyczajne" przedmioty.
Jak zaczynają się każde zajęcia z Patolem? Otóż zaczynają się poranną toaletą, uczesaniem włosów, wyszczotkowaniem zębów i zapięciem szat na ostatni guzik. Arleigh nie miała osobowości masochistycznej, a co za tym idzie nie miała zamiaru dawać nauczycielowi żadnych dodatkowych powodów do nienawiści zmartwień. Równo na 20 minut przed zajęciami wybiegła z wieży Ravenclawu i pognała na piąte piętro. Schody jej sprzyjały, więc na całe 15 minut przed zajęciami wbiegła do sali i od razu stanęła jak wryta. - Nie no, jasne, po cholerę nam ławki. - Burknęła pod nosem i dołączyła do wypatrzonych krukonek, usadzając się obok nich. Wyciągnęła nogi przed siebie, torbę oparła o bok krzesła, a widząc, że każdy trzyma coś w ręku, uniosła wysoko brwi i zaniepokojona rozejrzała się dookoła. Teraz dopiero dostrzegła unoszący się nad biurkiem pergamin. Podeszła do niego, przeczytała, głośno wypuściła powietrze nosem i zerknęła na biurko. Wybór był banalny. Trzymając w ręce prześlicznego kasztana wróciła do koleżanek i dopiero teraz rzuciła im szybkie "Hej hej!". Zamilkła jednak od razu, bo była ciekawa, jak nazywa się rzekomy wadliwy bumerang o którym Brooks chyba opowiadała.
Ostatnio zmieniony przez Arleigh Armstrong dnia Nie 25 Paź - 17:43, w całości zmieniany 2 razy
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tej lekcji nie mógł sobie odmówić. Chociaż Patol nie należał do grona jego ulubionych osób, Max potrzebował wiedzy z zakresu przemiany przedmiotów i nie miał zamiaru się zniechęcić starym prykiem, który te zajęcia prowadził. Wszedł do klasy wcześniej, żeby nie stracić godności, honoru i przede wszystkim punktów na start. Uniósł lekko brew na widok tego dziwnego umeblowania sali. Zauważył notkę i podszedł do stolika. Najzwyklejsze przedmioty. Wziął więc metalową łyżkę i poszedł zająć miejsce. Zobaczył, że nieopodal siedzi @Lucas Sinclair. Max podszedł do starszego ślizgona i zajął miejsce obok. - Myślisz że Patol będzie kazał nam gotować? - Powiedział w ramach przywitania, z uśmiechem na ustach.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Pozytywne myślenie powoduje pozytywne skutki. Pozytywne nastawianie jest kluczem do pozytywnego doświadczenia. Pozytywna osoba po złamaniu nogi cieszy się, że nie złamała szyi... Aczkolwiek nogi też wolałbym nie łamać. Staram się jednak o tym nie myśleć, kiedy ubieram się w puchoński szkolny mundurek. Zamiast tego skupiam się na poczuciu przynależności, które daje mi czarno-żółty herb na piersi. Domy w Hogwarcie są o wiele lepsze niż losowe klasy w Souhvězdí i pamięć o tym pozwala mi na przybranie dodatku w postaci szerokiego uśmiechu. Nie trzeba mnie wcale prosić, żebym przyszedł na lekcję wcześniej; spóźnianie się jest o wiele bardziej stresujące, bo ściąga na ciebie kilkanaście spojrzeń, nauczyciel może oczekiwać wytłumaczenia, wziąć w ramach nauczki do odpowiedzi, a w dodatku ma się tylko kilka sekund, żeby zdecydować się, gdzie usiąść, kiedy ulubione miejsce obok ulubionych osób jest już zajęte. Okazuje się jednak, że martwię się na zapas, bo oto w klasie nie ma jeszcze znajomych z mojego domu, nie ma nawet żadnej wolnej ani zajętej ławki, są tylko krzesła, w jakiś sposób jednakowo wystawiające na nauczycielski wzrok. Borsuczy herb troszeczkę bardziej ciąży mi wobec tego na piersi i nawet doceniam chodzenie na zajęcia zawsze z tymi samymi osobami, jak to było w czeskiej szkole. Ale pozytywne nastawianie jest kluczem do pozytywnego doświadczenia, więc uśmiecham się nieśmiało do zebranych, podchodząc do biurka i na chybił trafił wybierając jeden z przedmiotów, którym okazuje się być prosta bransoletka z koralikami. Potem siadam gdzieś pośrodku, z moim niepewnym angielskim i brakami wiedzy obawiając się wystawiać bezpośrednio na wzrok srogiego nauczyciela, a jednocześnie nie chcąc być od razu zaklasyfikowany do tych niezainteresowanych przedmiotem, mających nadzieję po prostu przetrwać godzinę.
Były cztery przedmioty, na które nie chodziła z jawnym niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Miotlarstwo (z wiadomych względów), zaklęcia oraz OPCM (uważała te lekcje za bardzo przydatne i praktyczne, dlatego rzadko zdarzało się, że je opuszczała) i transmutacja. Zamiłowanie do tego ostatniego widziała u siebie już w pierwszej klasie, kiedy to jako podekscytowana jedenastolatka czerpała radość z latania i właśnie z przemieniania za pomocą magii jednych przedmiotów w inne. I właśnie dlatego pojawiła się tego dnia w klasie na piątym piętrze, piętnaście minut przed rozpoczęciem zajęć. Zobaczyła garstkę uczniów w środku, jednak zgorzkniałego profesora jeszcze nie było przy biurku. Za to zauważyła lewitującą nad nim kartkę oraz przeróżne przedmioty, porozkładane na blacie. Zgodnie z tym co pisało na kawałku pergaminu, zabrała pierwszą lepszą rzecz z brzegu i odwróciła się, w poszukiwaniu wolnego krzesła. Bo to też był hit. Nie było ławek. Śmieszek z tego Patola... - Czołem - rzuciła, opadając na krzesło obok @Arleigh Armstrong. - Patrz jak odgapiłam od Ciebie - pokazała jej kasztana trzymanego w dłoni i wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Niedaleko siedziały jeszcze dwie Krukonki, które kojarzyła z ich treningu (@Victoria Brandon, @Julia Brooks). - Idę o zakład, że będziemy ćwiczyć aportowanie. - rzuciła po chwili, wskazując na patyk, uniesiony przez Brooks. - W końcu "gnojki z małymi móżdżkami" według niego tylko do tego się nadają.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Patton, Patton, Ty chuju pierdolony. Nie inaczej można było podchodzić do tego nauczyciela. Przedmiot owszem, jest ciekawy, zahacza o tematykę dość trudną, a w związku z tym satysfakcjonującą, gdy coś wychodzi, co nie zmienia faktu, iż wąskim gardłem, powodującym tzw. bottleneck, był właśnie profesor. Zmniejszający wydajność, będący bezpośrednim czynnikiem braku zainteresowania tym przedmiotem ze strony zarówno uczniów, jak i studentów. Podejście Craine'a było adekwatne do tego, co inni o nim sądzili. Może było to nieustanne koło, które kręciło i napędzało się poprzez wzajemność niechęci, co nie zmienia faktu, iż jeżeli jedna strona, główna strona, czyli sam profesor, nie rozpocznie próby jakiegoś pojednania, to na nic będzie tak naprawdę nauka transmutacji w tej szkole, będącej, zresztą, kpiną w zakresie zapewniania uczniom bezpieczeństwa. No cóż. Nadal zastanawiał się nad wieloma aspektami. Proteza, w zakresie bólów, jakie go spotykają, mogłaby być rzeczywiście pomocna, ale czy nie byłaby tym, co oszukałoby jego podejście do tego wszystkiego? Po co ma udawać, że coś jest po prostu dobrze z jego stanem fizycznym, skoro tak naprawdę nie będzie? Zasłanianie sobie opaską oczu, byleby czuć się komfortowo, jakoby nic się nie stało. Podobne podejście przecież miał do tatuaży, a do tego niepotrzebnie narzucał się z własnymi problemami w Skrzydle Szpitalnym; mimo że bardzo często nie wydostawał uczuć na zewnątrz, to jednak czuł pogardę do samego siebie pod tym względem. Proszenie o jakąkolwiek pomoc powinno zostać u niego zakazane, bo prowadzi tylko i wyłącznie do fali większej ilości narastających problemów, o czym przekonał się doskonale, wchodząc w konfrontację z prefektem. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to poprawił podkoszulkę, na której widniał Krzyż Dilys, a kiedy to podszedł do ławki z listem, chwycił za pierwszy lepszy przedmiot, nie zastanawiając się jakoś szczególnie nad tym, z czego jest zrobiony. Łańcuszek, który oplótł jego kościste palce, wziął ze sobą do ławki dość mocno oddalonej od reszty osób, by następnie odchylić się do tyłu i tym samym zamknąć oczy. Odliczanie czas zacząć - dopóki nie upadnie, dopóki się nie złamie, dopóki zachowa resztki godności i sam stanie się drapieżnikiem, będzie dobrze.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Pon 12 Paź - 21:00, w całości zmieniany 1 raz
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Snuł się w kierunku odpowiedniej klasy po raz tysięczny w ciągu dziewięciu lat przemierzając ten sam korytarz. Odruchowo podniósł lewy nadgarstek do oczu chcąc sprawdzić godzinę kiedy napotkał na ręku pustkę. Westchnął i opuścił dłoń wzdłuż ciała. Pozostało mieć nadzieję, że przyjdzie o przyzwoitej porze. Na jego twarzy próżno było szukać wyrazistych emocji kiedy wszedł do klasy. Przesunął spojrzeniem po twarzach napotykając po drodze siedzącego z innym ślizgonem @Lucas Sinclair. Skinął mu głową na powitanie tak samo jak @Victoria Brandon, której ławkę wyminął. Zabrał z biurka Pattona losowy przedmiot, którym okazała się chłodna w dotyku popielniczka. Postanowił wyjątkowo nie siadać samotnie na tyłach klasy, a dosiąść się do studenta z Huffelpuffu. Stanął obok jego ławki i przystroił usta w niezbyt przekonywujący uśmiech. - Można? - wskazał brodą wolne miejsce i jeśli ten nie miał nic przeciwko to usiadł ciężko, zrzucając plecak obok swoich nóg. Postawił popielniczkę przed sobą i na próbę dźgnął ją palcem ciekaw czy zareaguje w jakiś sposób. Dziwnie było dostrzec jej bezruch. - Twór mugolski. - zawyrokował choć nie mógł mieć bladego pojęcia skąd Patton wytrzasnął te różnorodne łupy. Choć wewnętrznie był wykończony to jednak nie mógł doczekać się już zajęć. Transmutacja była trudną dziedziną sztuki i zajmowała bardzo wiele myśli a wobec tego nie miał absolutnie nic przeciwko. Zerknął kątem oka na siedzącego Puchona z czystej ciekawości.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Starała się. Naprawdę próbowała podciągnąć się z transmutacji i miała nadzieję, że to wystarczy, aby Craine nie musiał wygłaszać niezwykle krytycznych uwag odnośnie jej umiejętności i odejmować punkty domu za każdą najmniejszą porażkę... Może nie wychodziło jej przez to, że mężczyzna ją stresował swoim surowym spojrzeniem, które wprost oczekiwało od niej tego, że coś zepsuje. Miała nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Zjawiła się w sali nawet wcześniej niż zarządzone przez nauczyciela 10 minut, by mieć pewność, że na pewno go nie rozdrażni swoim pojawieniem się w sali. Spojrzała na znajdujący się w pomieszczeniu kawałek pergaminu z zapisanymi instrukcjami i postanowiła wybrać dla siebie jeden z drewnianych przyborów kuchennych, z którym siadła w ławce.
//można się dosiąść
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Lekcja transmutacji. Kolejna choć pierwsza w tym roku. Teraz jednak faktycznie udało jej się podrasować swoje umiejętności dzięki czemu będzie mogła pokazać Patolowi to, że nie jest taka beznadziejna i rzeczy nie robią boom-boom w jej obecności zamiast poddawać się przemianom zgodnym z działaniem omawianego aktualnie zaklęcia. Jak zwykle pojawiła się na lekcji przed jej rozpoczęciem. Tak kilkanaście minut, bo mogła wtedy liczyć na spokój i ciszę. Otóż nie tym razem, bo wyglądało na to, że oficjalnie nauczyciel kazał im wszystkim przyjść przed czasem. Aha. Taka sytuacja. Przeczytała jeszcze notkę, którą zostawił im Craine i wybrała finalnie jakiś łańcuch czy łańcuszek po czym zajęła miejsce w jakiejś wolnej ławce.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Szkoda, że transmutację prowadzi psychol albo nastolatek - stwierdzam bardzo uprzejmie, ubolewając nad swoim ulubionym przedmiotem, kiedy wraz z Keyirą idę w stronę klasy. Pewnie po prostu mierził mnie fakt, że Patton zazwyczaj wiedział, że jestem zdolny z przedmiotu, ale miał mnie gdzieś, a drugi chyba nawet nie znał naszych imion. - Nie zrozum mnie źle, młodszy jest całkiem miły, ale jakoś nie wydaje mi się szczególnie... porywający - dodaję jeszcze tak naprawdę nadal niewiele wiedząc o Camaelu, który nie tak dawno objął pozycję nauczyciela, ale do tej pory bardzo niewiele o nim wiem i nie wydaje mi się interesujący. A dość szybko oceniam kto jest, a kto nie jest w mojej opinii. - Chociaż wydaje się, że z wyglądu jest taki - dodaję przypominając sobie reakcje większości dziewczyn kiedy to on prowadzi lekcję i patrzę pytająco w stronę towarzyszki. Jednak wracając do tematu moich szybkich ocen, na przykład ostatnio uznałem, że Key jest przyjemna i ciekawa, plus zabawnie potrafi odbić moje zaczepki, więc automatycznie kiedy nie miałem w okolicy Boyda ostatnio szedłem w jej stronę kiedy wybierałem się na jakąś lekcję. Viks i tak zazwyczaj łaziła ze swoimi koleżankami z Ravku na lekcjach, więc zakładałem, że tak tam woli. Dziś natknęliśmy się na siebie zmierzając w tym samym kierunku. Ostatnio mam wrażenie, że wszyscy jakoś chodzą bez wcześniejszego ładu i składu, wolałbym żeby lochy zostały naprawione i wtedy dobrze wiem na kogo się natknę idąc korytarzami. Chociaż akurat dziś dobrze wyszło. Wchodzę do sali przed Shercliffe, przytrzymując jej drzwi przed wejściem. Na chwilę stoimy w miejscu gapiąc się na dość pustą salą (no, nie licząc uczniów). Macham Viks na przywitanie. - Chodź, wybiorę ci coś - oznajmiam do Key z radosnym uśmiechem i kiwam głową w stronę wszelkich rzeczy. Kiedy nad nimi stajemy rozglądam się po wszystkim wyszukując czegoś odpowiedniego. W końcu podnoszę zieloną wstążką i podchodzę do brunetki. - To będzie ci pasować - stwierdzam i chcę ją pięknie przyozdobić. Nie mam pojęcia jak powinno się to nosić, więc po prostu związuje jej to na głowie, robiąc koślawą wstążkę na czole. - O, pięknie - uznaję z samozadowoleniem i sam sięgam po jakiś większy pierścionek. Zakładam go na mały palec, na który mi się mieści. - Co myślisz, powinienem iść w męską biżuterię? - pytam wyciągając przyozdobioną rękę i oddalając się od tego, hm, stoiska.
Do tej pory chodził na ten przedmiot głównie ze względu na Fillina, pasjonata transmutacji, który ciągnął go ze sobą na wspólne bycie poniewieranym przez Patola, co zawsze było wyśmienitą rozrywką, bo stary dziad nienawidził wszystkich po równo potrafił krytykować nawet największych pionierów tej dziedziny; tym razem jednak przyjaciel ani słowem nie wspomniał o pójściu na lekcję, a ich drogi jakoś się rozeszły w ciągu dnia, bo każdy miał zajęcia w innej części zamku. Zjawił się więc w klasie transmutacji sam - trochę z przyzwyczajenia, trochę z nagłego przypływu ambicji, a trochę dlatego że brakowało mu adrenaliny, a tą Craine z pewnością mógł mu zapewnić. Spodziewał się, że zastanie Fillina albo trzymającego mu miejsce albo przyklejonego do Victorii, a tu niespodzianka: zastał go bajerującego Keyirę. No tak. Typowe. I zupełne zrozumiałe. Normalnie by się chociaż trochę pogniewał, że ziomek go olał, ale w takim wypadku nie miał o co, bo... wiadomo. Przywitał się więc dziarsko ze Fillinem i Keyirą i paroma innymi znajomymi osobami siedzącymi w klasie, skrzętnie omijając wzrokiem czającego się gdzieś w tle Kutasolberga i ruszył w stronę biurka nauczyciela. Nie zastanawiając się zbyt długo, wybrał sobie spośród przygotowanych przez Pattona przyborów kuchennych piękny, drewniany tłuczek do mięsa, po czym zajął jedno z wolnych krzeseł i, zastanawiając się nad tym, gdzie do chuja są ławki, dyndał sobie beztrosko tłuczkiem i czekał na rozpoczęcie lekcji.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Lekcje z Pattonem Crainem były jak wrzód na tyłku, ale świadom, że czeka go praca naukowa z transmutacji, a na końcowym świadectwie oczekuje tylko najwyższych ocen, zacisnął zęby i pojawił się w sali, uparcie powtarzając sobie w myślach, że przychodzi tu dla przedmiotu, nie osoby, która go nauczała. Trudno było kochać transmutację, gdy życie stawiało ci na drodze takiego pedagoga... ale z drugiej strony jeszcze trudniej byłoby ją ignorować, kiedy dosłownie wypełniała każdy atom twojego ciała. Nie było wyjścia, musiał starannie zawiązać krawat, dopiąć guziki wyprasowanego mundurka, uładzić platynowoblond włosy, wziąć ze sobą notatki z poprzednich zajęć i w pełnej gotowości bojowej stawić czoła swojemu prześladowcy. Na nadgarstku miał szczęśliwą bransoletkę z Ayuahascą, na palcu pierścień draupnir, a w torbie tak na wszelki wypadek totem protekcyjny z łabędziem, który otrzymał na święta. Był gotowy... chyba. Wszedłszy do środka, namierzył wzrokiem grupkę Krukonek i podszedł do nich, witając się niezbyt głośnym „cześć” — No no, ktoś tu się przygotował — skomentował staranny wygląd Armstrong, dokładając do swojego komentarza delikatny uśmiech. Położył torbę na krześle obok niej i rozejrzał się po sali. Jego wzrok padł w końcu na biurku nauczyciela, do którego podszedł dość energicznie, chcąc zapoznać się z treścią listu, nim Patol pojawi się w sali. Zgarnął bezmyślnie kawałek poziomkowej rypsowej wstążki i wrócił do dziewcząt, przy których w końcu usiadł. — Co to w ogóle jest bumerang? — zmarszczył brwi, bo kultura mugolska nie była mu na tyle bliska, by wiedzieć takie rzeczy. Spojrzał pytająco na Julię, odruchowo nawijając wstążkę na palec wskazujący, a potem przeniósł wzrok na Victorię, by wybadać czy ona cokolwiek z tego rozumie.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Sro 14 Paź - 22:44, w całości zmieniany 1 raz
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
TRANSMUTACJA: 26 + 2 (punktowany przedmiot, który ma na sobie) = 28 pkt
Zmarszczyła czoło i zerknęła na Fillina w zamyśleniu. Próbowała sobie przypomnieć czy do tej pory miała już przyjemność spotkać nowego nauczyciela od transmutacji, ale jej wysiłki spełzły na niczym. Za nic nie potrafiła dopasować twarzy do odpowiedniej postaci, ale właściwie nie było w tym nic dziwnego... Jej zainteresowanie tym przedmiotem znacząco zmalało pod koniec zeszłego roku, właśnie za sprawą Pattona zresztą i opuściła kilka zajęć, ale zaraz po wakacjach obiecała sobie, że nie pozwoli, by jakiś stary pryk zniechęcił ją do nauki i ogólnie - obrzydził jej jeden z ulubionych przedmiotów. Dlatego nie zrezygnowała z transmutacji i podeszła do niej z nowym entuzjazmem. — Nie uważasz, że trochę przesadzasz? — uniosła brew, kiedy Ślizgon przyznał, że nowy profesor sprawia wrażenie nudnego. Osobiście dałaby mu kredyt zaufania choćby przez wzgląd na fakt, że pracuje w Hogwarcie od niedawna i pewnie nie miał jeszcze zbyt wielu okazji, które pozwoliłby mu na bezpośrednią konfrontację z bandą rozwydrzonej młodzieży z pozycji stricte wychowawcy. — Nie widziałam go — oznajmiła, chociaż nie była to pewnie do końca prawda. Mogła się założyć, że raz czy twa mężczyzna zapewne mignął jej gdzieś na korytarzach zamku, ale po prostu nie zwróciła na niego uwagi. — Jak się nazywa? — dopytała, bo nie posiadała nawet tak podstawowych informacji. Nie wyglądało jednak na to, by odczuwała z tego powodu jakiś wstyd czy dyskomfort. Nie było to nic wielkiego, skoro akurat nauczycieli zmieniało się w Hogwarcie jak przysłowiowe rękawiczki. Zwolniła marsz po wejściu do klasy, gubiąc tym samym rytm, ale właściwie nie zatrzymała się ani na chwilę, po prostu kontynuując wędrówkę w kierunku biurka o wiele wolniejszym krokiem. Opróżniona z ławek sala nie wzbudziła w niej jednak tak silnej podejrzliwości jak różnorodność przedmiotów, z których - zgodnie z informacją widniejącą na pergaminie - mogli sobie wybrać zaledwie jeden. Oznaczało to prawdopodobnie, że wybór ten będzie miał wpływ na późniejsze powodzenie ich zadania. Dlatego właśnie, kiedy Fillin zaoferował jej, że wybierze jakąś rzecz za nią, już otwierała usta by zaprotestować. Dostrzegła jednak, po co dokładnie chłopak sięgnął i zdążyła ugryźć się w język. — Masz szczęście, że wstążka faktycznie mi odpowiada — mruknęła, odruchowo unosząc wzrok, gdy Ó Cealláchain sięgnął do jej głowy. Napięła mięśnie w gotowości, co było jednak reakcją zupełnie instynktowną i parsknęła głośno, kiedy chłopak po prostu zawiązał jej wstążkę na czole. — Fillinie — westchnęła z dezaprobatą. — Gdybyś to dobrze przemyślał, od razu zawiązałbyś mi to ustrojstwo na szyi i udusił, zanim ja wepchnę ci tą błyskotkę w gardło — oznajmiła z wyraźnym rozbawieniem i zerwała przedmiot ze swojej głowy. Zanim jednak zdołała sięgnąć po trzymany przez niego pierścień, obok nich pojawił się @Boyd Callahan i odwrócił jej uwagę od wcześniejszego planu. Keyira przywitała się z nim skinieniem, a kiedy Gryfon wybrał swój przedmiot, Shercliffe szturchnęła Fillina w bok, wcale nawet nie siląc się na przesadną delikatność. — Widzisz? — prychnęła, wywracając oczami. — Ten człowiek ma wizję — dodała, wskazując na tłuczek. Zaraz potem ruszyła za Callahanem, bo jakoś tak perspektywa rozdzielenia tej dwójki wydawała jej się niedopuszczalna. Byli jak Bonnie i Clyde Hogwartu. Jak Beatrice Lestrange i jej umysłowe popierdolenie - nierozłączni. Wybrała wolne krzesło za Boydem, a wtedy jej wzrok padł na Krukonkę, z którą wcześniej przywitał się Fillin. Keyira odchrząknęła i oparła się łokciem na oparciu drugiego, najbliższego mebla. — A właśnie... Czy wy żyjecie w jakimś dziwnym trójkącie?
W przeciwieństwie do swojego kuzyna, LJ nie dbał tak o wygląd na zajęciach z Pattonem. Wiedział, że tego starego zrzędę w żaden sposób nie nie zadowoli, więc nie próbował się starać ponad normę. Mundurek jak zwykle miał ubrany po swojemu - podwinięte rękawy, rozpięty górny guzik koszuli, krawat luźno związany poniżej. Nie spieszył się na zajęcia, a i tak udało się nie spóźnić. Przynajmniej tyle. Transmutacja była co prawda obowiązkowym dla niego przedmiotem, ale nie oznaczało to, że chodził na nią bez entuzjazmu. Nawet Craine nie mógł mu zepsuć humoru, choć trzeba przyznać, stary był tego bliski nawet, gdy był nieobecny w sali. Wszedł do środka, odruchowo rozglądając się za bardziej i mniej lubianymi twarzami, a dostrzegając Elio, uśmiechnął się lekko kącikiem ust. Przynajmniej nie będzie sam. Podszedł spokojnie do wyłożonych przedmiotów, zastanawiając się zarówno czego oczekuje od nich Patton, w także, co będą robić dalej. Przyglądał się chwilę pozostałym patykom, kasztanom, dostrzegł kilka wstążek, łyżek drewnianych, przyborów kuchennych. Do czego to wszystko miało służyć? W końcu zdecydował się na zwykły, jutowy sznurek, który owijając sobie wokół palców zabrał z biurka. Odwrócił się w stronę pozostałych Krukonów i podszedł do nich, zerkając na to, co wybrali. - Jakieś pomysły co będziemy robić? - rzucił w ramach powitania, zerkając na każde z nich. - Pani prefekt, cóż za przypadek… Szyszka i sznurek mogą stworzyć ładną ozdobę - dodał, obracając swoim sznurkiem w palcach, spoglądając na Brandon bez większego wyrazu. - Zaraz jednak stracił nią zainteresowanie, przyglądając się Elio. Martwił się o niego, mając w pamięci jego dziwny humor na początku roku. Zastanawiał się, czy może powinien wyciągnąć go gdzieś na piwo, albo zwyczajnie posiedzieć i pogadać.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Słysząc pytanie kapitana-łabądka, również się nieco zmarszczyła. Doszło bowiem do niej, że rzeczy, które są absolutnie oczywiste dla niej, nie są takimi dla jej czystokrwistych kolegów i koleżanek, niezaznajomionych z mugolską kulturą i historią. O wiele trudniejsze było jednak wytłumaczenie jej, czym jest bumerang. Z bumerangiem było bowiem jak z gruszką. Każdy wiedział, jak wygląda gruszka, do momentu, gdy przychodziło zdefiniować jej kształt. Opuściła nieco zmieszana patyk i zamyśliła się na dłuższą chwilę, starając się jak najprościej wytłumaczyć, czym ten bumerang jest.
- To taki płaski, zakrzywiony kawałek drewna, przypominający kształtem... hmm... banana. Rzucasz nim, a on jest tak wyprofilowany, że do ciebie wraca. W języku australijskich aborygenów boo-mar-rang to po prostu kij, który wraca.
Pominęła kompletnie to, że bumerang był przede wszystkim bronią miotaną, której ludzkość używała od dziesiątek tysięcy lat do polowań. A także to, że nie wszystkie bumerangi mają za zadanie wracać i że dotyczy to tylko niektórych jego rodzajów.
- Cześć, LJ - przywitała się z chłopakiem, który pojawił się nagle w klasie. - Schludnie wyglądasz. Widzę, że wprost marzysz o tym, żeby Patol zamienił cię w ławkę. Albo w chwastokłębek. Pięknie się będziesz turlał po błoniach. - Puściła mu oczko i przesunęła na krzesło obok, robiąc miejsce wśród zbitki Krukonów.
Lekcje transmutacji z Pattonem Craine'm zawsze zwiększały poziom adrenaliny w organiźmie uczniów i studentów - Darren skłamałby zaś, gdyby powiedział że wcale go nie ruszały. Co prawda doceniał umiejętności starego czarodzieja, jednak nie ukrywał że także miał go za starego zgreda którego metody nauczania wyciągnięte były chyba z krypty Paracelsusa. Tak czy siak, Krukon sięgnął po drewnianą chochlę i zajął jedno z krzeseł, przekładając narzędzie kuchenne z prawej do lewej dłoni, czasem urozmaicając sobie czas "symulacjami" rzucania Wingardium Leviosa za pomocą chochli.
Arleigh wyciągnęła się na krześle i bawiła się swoim kasztanem, raz po raz wyrzucając go w górę i przechwytując go bez użycia rąk, za pomocą różdżki, w powietrzu. Jednym uchem słuchała krukońskich popierdółek i rozmówek, z drugiej starała się już wyciszyć i "rozgrzać" różdżkę - utrata punktów była u Patola czymś absolutnie możliwym. Uśmiechnęła się szeroko na widok Ody, zaraz jednak zmrużyła czujnie oczy, widząc, że Bęc także wybrała sobie kasztana. - Uważaj, - zaczęła - ten zamek jest za mały na dwie kasztaniary. Kiedy podszedł do nich Eli, wyprostowała się odruchowo, jak gdyby przystępowali właśnie do treningu w quidda. Zdecydowanie musimy się gdzieś spotkać poza boiskiem - postanowiła, tymczasem tylko puściła mu oczko i poprawiła krawat i kołnierzyk koszuli, dając do zrozumienia, że owszem, odpierdoliła się jak Irytek na Noc Duchów. Skinęła głową Larkinowi i obróciła krzesło w bok, zwracając się do pozostałych krukonów. - To prawda, a najlepsze jest to, że pierwsze bumerangi były magiczne, wytwarzane przez magicznych aborygenów. Potem aborygeni-mugole je podpatrzyli i wykombinowali swoje własne, niemagiczne. Zajebiście pomysłowe. - Uzupełniła opowieść Brooks. - Ale Julcia, jak się nazywa ten bumerang który nie wraca? - Dopytała zniecierpliwiona, chcąc usłyszeć puentę przed przybyciem Patola.
Na lekcję udała się bardziej z przymusu niż z własnej woli, świadoma tego, że bez rzetelnego uczęszczania na zajęcia jej szanse na jak najlepsze zdanie egzaminów spadną do zera; o samej transmutacji wiedziała mniej więcej tyle, że jest nieco bardziej interesującą odmianą zaklęć, a przy tym piekielnie trudną i że niezbyt jej wychodzi, bo wymaga zbyt dużego skupienia. Do tego doskonale pamiętała profesora Craine'a z poprzednich lat nauki, i wiedziała że był to człowiek z grupy tych... cóż... mniej przyjemnych. Niektórzy nawet nadawali mu epitety takie, że prędzej związałaby sobie język w supeł niż powtórzyła je na głos, ale w głębi duszy się z nimi zgadzała. Gdy weszła do klasy, nie bardzo zdziwił ją brak obecności ławek - prawdę powiedziawszy, nawet nie zauważyła, że ich nie było. Od razu zapląsała w stronę nauczycielskiego biurka, do którego przyciągnął ją widok mnóstwa fantastycznych świecidełek, kuchennych gadżetów i nawet darów lasu - stała przy stole dobre kilka minut, nie mogąc się zdecydować, co ze sobą zabrać, zupełnie jakby od tego miało zależeć jej życie. Wreszcie wybrała dosyć koślawy patyk, kierując się litością i myślą, że jest tak brzydki, że pewnie nikt inny go nie weźmie, i ruszyła w stronę skupionych w jednym miejscu znanych jej już lepiej lub słabiej Krukonów, na czele których siedziała oczywiście Victoria. - Hejka, cześć! - wołała entuzjastycznie już z odległości kilku kroków, powitanie wspomagając energicznym machaniem patykiem, po czym opadła lekko na jedno z krzeseł, mimowolnie zerkając na to, jakie fanty zebrali inni. Chętnie by skomplementowała ich piękne kasztany i inne cuda, ale większość osób była zajęta jakąś dziwną dyskusją o czymś co Julia i Arleigh nazywały bumerangiem; nie bardzo wiedziała, o co chodzi, więc słuchała ich jednym uchem, położyła sobie patyk na kolanach i zaczęła wygładzać plisy spódnicy mundurka, niezdarnie poprawiać poluzowany krawat i dyskretnie upewniać się, że nie ma żadnej ekstrawaganckiej ozdoby we włosach.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie witał się ze wszystkimi, bo z większością osób i tak zdążył się już mijać kilkakrotnie na uczcie czy na korytarzach pomiędzy zajęciami. Dla odmiany, dzisiaj wyjątkowo zamiast szukać sobie swojej oazy spokoju, odnalazł wzrokiem kogoś na tyle znajomego, że mógłby się do niego dosiąść. Keyira jednak była już zajęta rozmowa z Fillinem, dlatego ruszył w kierunku @Maximilian Felix Solberg I @Lucas Sinclair, siadając w wolnej przestrzeni zaraz za nimi. Tam gdzie potencjalnie powinna się znajdować następna ławka. Podlapujac słowa Maca dorzucił od siebie. – Jesli podstawowymi składnikami będzie nasz pot i łzy... Hej - dorzucił choć nie musiał i rozsiadl się wygodnie na swoim miejscu. Wcześniej po drodze zgarniając coś co interesowało go najbardziej, długi sznurek, na długości którego próbował teraz różne węzły żeglarskie.
Transmutacja: 22 Biorę długi sznur
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Transmutacja. Jeden z tych przedmiotów, na który chodziła, bo 'wypadało'. Bo powinna posiadać przynajmniej jakąś podstawową wiedzę. Nadal nie wychodziły jej najprostsze zaklęcia transmutacyjne, mimo że uczyła się już niektórych z nich od kilku lat. Zdecydowanie lepiej radziła sobie z teorią, ale szła ona w parze z praktyką, w czasie której zwykle różdżka odmawiała jej posłuszeństwa. A Krawczyk na to wpływu nie miała. Co ją więc podkusiło, żeby wybrać się na lekcję tak uwielbianego przez uczniów nauczyciela - Patola? Otóż powtarzała sobie wciąż i wciąż, że trening czyni mistrza, że przecież kiedyś musi jej się to i tamto udać. I chociaż momentami się zniechęcała i wkurzała na kolejne próby zakończone niepowodzeniem, to była na tyle zawzięta, że nie odpuszczała. Lekkim krokiem weszła do klasy i przystanęła na chwilę w drzwiach, marszcząc brwi na widok pustej przestrzeni - oprócz uczniów, krzeseł i jednego tylko biurka nauczyciela w sali nie było nic. Nie mając żadnego lepszego pomysłu, ruszyła się z wejścia w kierunku tego ostatniego obiektu, nad którym dostrzegła unoszący się kawałek pergaminu. Czyżby lekcja bez Pattona? Tak dobrze jednak nie mogło być; przeczytawszy uważnie notkę omiotła spojrzeniem przedmioty porozkładane na biurku, bez większego zastanowienia sięgając po brzoskwiniową wstążkę, aby następnie zająć miejsce obok @Darren Shaw. - To jakaś nowa metoda rzucania zaklęć? - zagadnęła, widząc, jak wymachuje chochlą.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ten dzień zdecydowanie nie należał do grona najlepszych w życiu puchona. Właściwie wszystko, co działo się, odkąd tylko wstał z łóżka, stanowiło jedno wielkie pasmo porażek. Nie dość, że nie zdążył zjeść porządnego śniadania, przez co w biegu wypił tylko szklankę soku i maślaną bułkę, to i tak udało mu się jakimś cudem spóźnić na pierwsze zajęcia, za co dostał, srogi opiernicz od nauczyciela. Tym razem sytuacja malowała się niewiele lepiej, ponieważ tak samo, jak zaledwie kilka godzin wcześniej, puchon gnał na złamanie karku do klasy transmutacji, modląc się w duchu o to, aby wejść do środka, zanim zjawi się nauczyciel. Pewne zachowania Pattona, jak i jego podejście do nauczania z każdym kolejnym miesiącem stawały się elementem codziennych narzekań, a także plotek za strony uczniów podczas posiłków. Na szczęście, intensywne treningi Ignacego na coś się w końcu opłaciły i zdołał dotrzeć do miejsca, w którym miały się odbywać zajęcia przed czasem. Chłopak stanął w progu, dysząc ciężko i machając dłonią na powitanie paru znanym mu osobom w tym @Julia Brooks czy @Yuuko Kanoe szukając na szybko paru innych znajomych twarzy, których się tutaj spodziewał. Po zastosowaniu się do poleceń Craine'a i przywłaszczaniu sobie srebrnego łańcuszka młody prefekt zajął jedno z wolnych miejsc, starając się uspokoić oddech i jakoś dojść do siebie.
Ostatnio zmieniony przez Ignacy Mościcki dnia Nie 18 Paź - 23:47, w całości zmieniany 2 razy
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Sam nie wiedział, dlaczego to sobie robił. Czy to jego sumienie podszeptywało mu, by sam wymierzał sobie kary? A może po prostu stęsknił się za szlabanem i milionem ujemnych punktów? Lub był masochistą? Tak wiele niewiadomych, a wszystko z jednej przyczyny: obecności na lekcji Transmutacji. Gdyby nie @Aslan Colton, to prawdopodobnie leżałby teraz zawinięty w ciepły kocyk, z kubkiem gorącego kakao i ze swoimi szczurami na kolanach. No ale jak się ma kumpla w Domu Kruka, to też czasami trzeba przykujonić. Patton Craine nie będzie pewnie zadowolony, że na jego zajęcia przyszedł taki leń i niedojda, jak Bruno Tarly, ale... może to i lepiej? Nawet najmniejsza szansa na delikatne popsucie krwi profesora brzmiała kusząco. - Oooo, patrz! Zabrał nam ławki. - zauważył trafnie, gdy tylko przekroczyli próg sali do Transmutacji - Może to nas transmutuje w stoły? - prychnął, rozglądając się po pomieszczeniu i wypatrując przy okazji znajomych twarzy. Blond Łabędzia nie zabrakło. Klasyg. - Craine jest taki sztywny, że sam mógłby robić za blat. - dopiero po chwili dostrzegł unoszącą się karteczkę i multum małych rupieci na profesorskim biurku. Zawołał gestem Coltona i sam podszedł w tamtą stronę, by po chwili chwycić w dłonie dwie szyszki. Szyszki zawsze spoko. Dobre na podryw. Postanowił więc od razu spróbować, trochę z ciekawości i... może odrobinę z nudów. - Hm, zobaczmy jak Krukonki reagują na szyszki... - mruknął pod nosem, ale zaraz potem spojrzał na Aslana z niewerbalnym 'nie bierz tego personalnie', bo wybór dziewczyny z Ravenclawu był przypadkowy. Po prostu @Zoe Brandon siedziała w dobrym miejscu. Więc... pochylił się i poturlał po jej nogi jedną z szyszek. - Hej, Brandon! To Twoja szyszka? - puścił jej oczko i uśmiechnął się nonszalacko, gdzieś wewnętrznie zdając sobie sprawę, jak głupio to brzmiało. No ale... miało. Prawda, że miało?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka uśmiechnęła się szeroko, słysząc, jak Arla dodaje swoje trzy grosze to jej jakże cudownej historii o bumerangu. Chcąc nie chcąc, jej suchar wciąż nie miał puenty, ale za to zamienił się po drodze w mikrowykład o starożytnej broni miotanej. Kiedy Szkotka skończyła pytaniem, oczekując końca historii, nieco się zdziwiła, zwłaszcza że puentą, jak się jej wydawało, było wcześniejsze podniesienie patyka.
...jak się nazywa ten bumerang który nie wraca?
Zmarszczyła lekko brwi w wyrazie zdziwienia, po czym nieco zmieszana odpowiedziała.
- No... patyk.
Nie spodziewała się jakichś reakcji. Dowcip sam w sobie nie był jakiś dobry, a do tego rozciągnięty tłumaczeniami i wyjaśnieniami, wypadł jeszcze bladziej, niż miał to w zwyczaju. Mimo to lubiła go. Był absurdalnie oczywisty, a przez to... nieoczywisty. Papa Brooks byłby z niej dumny. Kątem oka dostrzegła Ignasia, który wszedł, a właściwie wpadł do sali. Puchon sapał, włosy miał potargane i w nieładzie.
- Ciężki dzień? - zapytała, machając mu na powitanie.
Wtedy też dostrzegła Zoe, która jakimś cudem weszła po cichutku do klasy, wybrała przedmiot i usiadła gdzieś z boku.
- Hej, Zoe! Widzę, że ty też wybrałaś bumerang! - uśmiechnęła się do niej serdecznie. Dawno się nie widziały, raptem kilka razy, odkąd ta wróciła do Hogwartu, i to jeszcze w biegu, gdzieś na korytarzu czy w kruczym dormitorium. Niestety, czas był towarem deficytowym w jej życiu, podobnie jak większości studentów, którzy często musieli łączyć lekcje z pracą, zajęciami pozalekcyjnymi czy treningami.