Raczej tylko najwytrwalsi i najbardziej ciekawscy turyści zapuszczają się aż tutaj. Lepiej pamiętać o nałożeniu jakichś klapek, bo piasek na plaży praktycznie zawsze jest bardzo gorący. Brakuje tu drzew, więc uciec przed słońcem nie sposób. Tylko w jednym miejscu można zobaczyć coś na kształt mini oazy - parę krzesełek i ślady po ogniu jasno świadczą o tym, że często urządzano tu ogniska. Jeśli chodzi o wodę, plaża jest pozbawiona kamieni, o które można się zranić, ale po przejściu kilku metrów głębokość gwałtownie się zwiększa. Trzeba uważnie stawiać kroki, bo nagła przepaść stanowi niebezpieczeństwo, a ratownika tu nie ma.
Lope musiał przyznać, że walka była całkiem zacięta. W każdym razie Vivien szło świetnie, Drama też wspaniale waliła tymi tłuczkami, reszta drużyny także się spisywała, chociaż nie miał czasu obserwować zmagań każdego z osobna. Bardziej przejęty był tym, że kostka przeraźliwie bolała i skutecznie rozpraszała jego uwagę. Ślizgon kręcił się trochę przy kaflu, ale kiedy już chciał zaatakować, okazywało się, że robił to za wolno albo niedokładnie. Upał i pot lejący się wodospadem wcale nie poprawiał sytuacji. Ile by dał, żeby po prostu spać do tej przyjemnej wody... No nic, okazało się, że Puchonka przepuściła kafla, więc podleciał bliżej. Nie był zirytowany tym błędem, po prostu wziął piłkę i poleciał dalej, ale nagły ból w piersiach sprawił, że kafel wysmyknął mu się z dłoni. Oczywiście, prosto w łapki Evermore'a. Bo kogo innego? Lope pomknął za nim, napędzany nową falą adrenaliny, żeby dorwać Krukona. Może chciał znowu popływać?
Poważnie musi zaciągnąć Caluma do drużyny. Krukon taki niepozorny, ale nawet po oberwaniu tłuczkiem śmigał jak marzenie! Trafił do obręczy, przez co Theo nie mógł przestać się szczerzyć. Bolało go całe ciało, a najbardziej oko, które teraz było chyba już całe spuchnięte. Właściwie, Włoch patrzył jedynie lewym okiem, ale starał się o tym nie myśleć. Może dostanie potem jakąś fajną maść? Tak czy inaczej, teraz miał ważniejsze zmartwienia - jak na przykład to, aby czym prędzej odebrać kafla od Lope. Poważnie zastanawiał się, czy to nie jest jego nowa oficjalna misja w drużynie. Zaraz obok obrywania (w różne sposoby!) robił to niestety najczęściej. Postanowił teraz dla odmiany spróbować strzelić do obręczy... Pomknął przed siebie, wbijając spojrzenie (jednego oka, pragnę dodać) w śliczną Bridget, która na Merlina, musiała być oczywiście przeciwko niemu. Zacisnął mocno szczęki i rzucił kaflem, starając się wycelować jak najlepiej.
Lorraine z takiej odległości niestety nie potrafiła rozpoznać, który z graczy to Calum, którym był Theo, a którym był Dorien, wdzięcznie nazywany przez nią Derekiem. A przecież spotkała go całkiem niedawno, przelotnie bo przelotnie, ale jednak. Nie wiem natomiast jak tam miała się sprawa jej kojarzenia pokrewieństwa Doriena i Caluma, ale czy to było istotne? Machnęła rękami jeszcze kilka razy, jakby chciała fizycznie odgonić te myśli, a także żartobliwe słowa chłopaka, które swoją drogą były bardzo zabawne i które skomentowała szerokim uśmiechem, chyba dwudziestym w ciągu ostatnich pięciu minut spędzonych na trybunach. - Przydatna umiejętność, ale nie, chyba nie o to chodziło. Mi nic nie wywróżył, szczerze powiedziawszy nie wiem nawet kim jest - powiedziała i spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, nie zdając sobie sprawy, jak irracjonalnie musi teraz brzmieć. - Czy kontrabas ma struny? - zapytała jeszcze, próbując sobie przypomnieć, jak wygląda ów instrument, ale umysł podpowiadał jej ze trzy opcje i nie wiedziała, która jest prawdziwa.
To nie tak, że chciałem trafić w Bri. Po prostu tłuczek leciał, leciał, leciał i leciał.... Chciałem uderzyć tak by po raz kolejny trafić w Lope i zrzucić go z miotły. Zjebałem, zagapilem się. Trafiłem piłkę, ale zamiast w stronę Ślizgona poleciała w Bridget. - Kurwa - krzyknąłem, by po chwili dodać wrzaskiem - Uważaj Bri! Nie chciałem by moja przyjaciółka oberwała - to gra, ale bez przesady. Chciałem ją uchronić.
Kostka: 2 -> 6 (1/2)
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Po ostatniej akcji Bridget była w pełnej gotowości, chcąc obronić kolejną bramkę. Czuła się coraz pewniej na miotle i zdecydowanie szlo jej lepiej niż podczas jej pierwszych treningów, w końcu mogła pokazać, że nadaje się do gry w Quidditcha! Obserwowała uważnie akcję na boisku. Lope niestety stracił kafla, którego błyskawicznie przejął Theo. Chłopak postanowił od razu rzucać do obręczy! No poważnie? Theo chyba cierpiał na jakiś syndrom niezdrowej rywalizacji, bo naprawdę nie oszczędzał swojej dziewczyny w grze. Bridget nie potrafiła do tej pory obronić żadnej z jego piłek, a tym razem naprawdę chciała to zrobić! Niestety nie udało się, bo znikąd pojawił się Lysander wymachujący pałką. Bridget była stuprocentowo skupiona na zmierzającym w jej stronę Theo oraz kaflu w jego dłoniach, który chciała rozpaczliwie wyłapać zanim wpadnie do pętli... Usłyszała krzyk Gryfona, odwróciła się i nagle poczuła mocne pchnięcie w bok, przez które nie tylko zboczyła ze swojego kursu, ale także prawie spadła z miotły. Może uderzenie Lysandra nie było najmocniejsze, ale Bridget nie była zupełnie stabilna na swojej miotle, a dodatkowo przecież była bardzo chudziutka i lekka, toteż nieomal ją zmiotło. Oczy zaszkliły jej się łzami, ramię piekielnie bolało. Nie wiedziała, czy chce nadal latać. Gra grą, ale czy Lysander naprawdę musiał w nią wycelować? Popatrzyła na niego oskarżycielsko, a po jej policzku płynęła pojedyncza, gruba łza.
Moje skupienie praktycznie nie istniało. Miałam wrażenie, że zaraz się rozpłynę przy tej pogodzie. Niczym masło. Stanęłam w miejscu i zaczęłam się przyglądać grze. Zauważyłam, że jeden z Dearów krwawi, a kilkoro innych zawodników wygląda jakby spadli ze schodów wieżowca. Szybko odszukałam wzrokiem Lysandra i po chwili odetchnęłam z ulgą widząc, że raczej nic mu nie jest. Wzięłam głęboki oddech. Po szybkim locie w pełnym słońcu zaczęło mi się dwoić w oczach. W głębi duszy przeklinałam tę Grecję. Śledziłam wzrokiem rozgrywkę i skrzywiłam się kiedy tłuczek posłany przez mojego brata trafił w Brigdet? Tak chyba miała na imię. Cóż, Lysander miał trochę siły, nie da się ukryć, miałam nadzieję, że niespecjalnie jej użył.
Bri prawie obroniła, ale.. dostała od Lysandra tłuczka, co niestety skończyło się tym, że jednak nie udało jej się wychwycić piłki. Zebrałam kafla i popędziłam w stronę boiska. Po chwili jednak (równie brutalnie co ostatnio) została mi ona odebrana przez chłopaka Bri - Theo. Ci faceci nie mieli zupełnie wstydu! Bri została przed chwilą trafiona piłką, a jej chłopak zamiast się o nią martwić wydzierał mi kafel. Żenua.
Kostka: 3
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Upał był okropny. Wszyscy mieli już dość, widział to po zmęczonych twarzach zawodników. Sędzia mógłby zarządzić chociaż piętnaście minut przerwy, by mogli chwilę odpocząć i uzupełnić płyny. Liam też się nie popisywał, chyba nawet przez moment nie widział znicza. W dodatku przegrywali 10 punktami. Pozycje wszystkich były nienajlepsze, także gdy tylko przyjął tłuczka, odbił go z powrotem przez całe 'boisko' do Dramy.
2
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Najwyraźniej źle oceniła jego pozycje, bo Dorien postanowił odesłać kafla. Musiała dolecieć do niego spory kawałek, bo chyba słabo mu się go walnęła. Podleciała, ledwo zdążyła i chyba przez to nie udało jej się trafić w nikogo, a waliła trochę na oślep.
Theo bardzo lubił Lysandra i normalnie skakałby ze szczęścia, gdyby dzięki niemu kafel przeleciał przez obręcz. Teraz jednak zamiast cieszyć się z tego, że wycelował odpowiednio, a pałkarz spisał się znakomicie, to zmartwił się o @Bridget Hudson. Zawołał do Lysandra coś w stylu "co ty...", ale nie dał rady nic więcej dodać. Otworzył usta z zaskoczeniem, widząc jak tłuczek w nią uderza i bez zastanowienia pomknął w jej kierunku. - Hej, hej, piękna, wszystko w porządku? - Wyrzucił z siebie błyskawicznie, podtrzymując ją na miotle. Otarł dłonią łzę ściekającą po jej policzku, oglądając się na resztę, którzy bezczelnie dalej grali. Halo, jego słoneczko tutaj cierpiało! - Muszę lecieć, spokojnie, będzie dobrze, zawsze możesz zejść - zapewnił ją pospiesznie, po czym wrócił do gry, której stopować niestety nie mógł. Od razu odnalazł Vivien i odebrał jej kafla, poddenerwowany i zmartwiony panną Hudson jak jeszcze nigdy. Zawrócił do obręczy, chociaż doskonale wiedział, że to beznadziejny pomysł. Chyba był najgorszym chłopakiem na świecie... Rzucił kafla z całej siły.
6
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget przestała kontrolować spływające po policzkach łzy. Pierwszą starł Theo, ale zniknął jeszcze szybciej niż się przy niej pojawił - cudownie, co nie? nawet nie zdążyła mu nic powiedzieć, akcja zaczęła toczyć się dalej, a ona ledwo siedziała na swojej miotle, powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. Było jej źle, grała chyba najgorszej ze wszystkich na boisku, do tego gnoił ją jej własny chłopak i przyjaciel, a na domiar złego obite ramię pulsowało nieznośnie, jakby pompując w oczy Bridget coraz więcej łez. Próbowała je przełknąć, ale niewiele to dało. I na horyzoncie pojawił się Theo, znów, ponownie dzierżąc kafel w dłoni i celując do pętli. Bridget podjęła ostatnią próbę obrony, lecz kiedy kafel przeleciał jej kilka centymetrów za wyciągniętą ręką i trafił w obręcz, rozkleiła się na dobre.
Mecz trwał w najlepsze! Tłuczki śmigały, ścigający przemykali i podawali między sobą kafle... Pomimo upału lejącego się z nieba, wszystko szło wspaniale. Drobne wypadki takie jak zbuntowane miotły czy fale piaskowe już dawno odeszły w zapomnienie. Niestety okazało się, że finał tej zabawy to nie będzie złapanie znicza. Nagle zawiał wiatr tak potężny, że pozrywał parę parasolek, a zawodnikami szarpnął tak, że z pewnością mieli spore trudności w utrzymaniu się na miotłach. Zepchnięci zostali nieco niżej, w stronę wody... A potem nagle miotły po prostu straciły swoje właściwości i wszyscy, jak jeden mąż, runęli do wody. Nikt nie miał szans się uratować, ale chyba dobrze, że nie znajdowali się zbyt wysoko, prawda? Oby wszyscy potrafili pływać...
Mecz uznajemy za zakończony - miotły nie działają, a zawodnicy znajdują się w wodzie!
Tak był zajęty w sumie nie wiadomo czym (bo na pewno nie logiczną dedukcją), że w pierwszym momencie słowa Arielle w ogóle do niego nie trafiły. I trzeba przyznać, że choć Bas należał raczej do pogodnych ludzi, nie cierpiał ignorancji, dlatego nieznacznie westchnął na pytanie Lorki, jednak po chwili uznawszy, że to zwykła ciekawość powrócił do uśmiechu. -Owszem, ma - przytaknął jej tylko i z powrotem zaczął lustrować graczy, ale w jednej chwili uderzyło go to, co krótki czas temu powiedziała Arielle. JAKIM NARZECZONYM, CZYIM NARZECZONYM?! -Czekaj, co?! - zapytał, patrząc na Francuzkę mrugając oczami nie dowierzając w to, co słyszy. - Jakim narze... Ach, sorry, słaba reakcja - zganił sam siebie, bo dziewczyna przecież nie była winna temu, że jej NARZECZONY jest kolegą Basa i za nic w świecie by go nie posądził (no elo, Calum by sam siebie nie posądził) o prowadzanie się z kimś, kto wygląda jak modelka z okładek "Czarownicy". I w dodatku była w nim taka zakochana! Bas szanuje, no naprawdę. -Nic nie mówił, ale fajnie, że ma taką wierną dziewczynę - uśmiechnął się sympatycznie, po czym zwróciwszy na niebo zobaczył, że ta cała pożal się Merlinie obrończyni drużyny jeden znów nie obroniła. -Ja jej w ogóle nie jestem potrzebny do psucia gry, sama świetnie sobie radzi - wskazał towarzyszkom na puchońską zawodniczkę na obronie i założył ręce na piersi, kiedy nagle ludzie powpadali jak dłudzy do wody. Co do jasnej...?! -Yyyy... - otworzył szeroko oczy na to jednoczesne wpadnięcie do wody i wystraszony powagą (tak? nie? nie? tak?) sytuacji pożegnał się szybko z dziewczynami i pobiegł do stanowiska uzdrowicieli zapytać, czy nie przyda im się pomoc.
Ostatnio zmieniony przez Bastian K. Lenz dnia Nie Sie 06 2017, 17:54, w całości zmieniany 1 raz
Działo się, oj działo! Arielle dumnie dalej kibicowała, a przy tym donośnymi okrzykami wspierała Basa, który drużyny pierwszej w ogóle nie oszczędzał. Troszkę rozpraszała ją ta urocza i mało zorientowana w temacie dziewczyna, która zadawała pytania kompletnie od czapy. Francuzka nie miała również pojęcia, co Calum ma do wróżenia i była szczerze ciekawa, czy to jakieś jego tajemnicze hobby. Nie mogła zapytać, bo zadeklarowała się już jako jego narzeczona... Teoretycznie powinna to o nim wiedzieć, nie? Przy każdej zdobytej bramce wiwatowała i darła się jeszcze głośniej, wiedząc, że następnego dnia pewnie w ogóle nie będzie w stanie mówić. Bardzo jej się jednak podobało i cieszyła się, że może wziąć udział w takim fajnym wydarzeniu. Szczerze liczyła, że będą potem jakoś świętować wygraną! - No proszę, tak mnie ukrywa? - Zaśmiała się szczerze na uwagę Bastiana, ale nie dodała już nic więcej. Kiedy dostrzegła, że mecz kończy się tak nietypowo, aż zamarła w bezruchu. Co się stało z miotłami? To jakiś żart? Bas odbiegł, a dziewczyny zostały same. - O cholera - mruknęła, po czym machnęła lekko dłonią na Lorraine i podbiegła do brzegu, rozglądając się za Calumem. Merlinie, ona serio byłaby świetną narzeczoną. Patrzcie państwo, jaka troskliwa!
To dopiero było coś - strzelić kafla swojej dziewczynie, która jest cała zapłakana, obolała i zmęczona. Theo dawno nie czuł się tak podle (a warto dodać, że dopiero co strzelał z łuku do względnie niewinnego chłopaka). Kiedy nagle zawiał potężny wiatr i Evermore przybliżył się do wody, pomyślał sobie, że oto przyszła karma i zaraz znowu spadnie pomiędzy fale. Zamiast tego wszystko się uspokoiło, odetchnął z niejaką ulgą i... Merlinie, to jakiś żart? Kolejna miotła nie działa? Theo jęknął, czując jak znowu spada i nie ma możliwości zrobienia niczego. Kątem oka dostrzegł, że znajdujące się blisko osoby również wpadają do wody. Czyżby jakaś wielka awaria? Najbliżej niego był jednak przecież obrońca przeciwnej drużyny, czyli Bridget! Theo z przerażeniem przypomniał sobie, że jego ukochana nie umie pływać. Nie przejął się uderzeniem w wodę i tym, że na chwilę znowu stracił oddech. Bezmyślnie zachłysnął się słoną cieczą, ale wypłynął na powierzchnie tak szybko, jak tylko mógł. Miotłę zostawił na pastwę losu - chyba do zamiatania by się nawet nie nadawała. Rozejrzał się spanikowany i zanurkował, szukając @Bridget Hudson. Jakimś cudem udało mu się ją znaleźć. Spadli przecież dość blisko siebie, nie? Podpłynął, ignorując ból rozdzierający jego ciało i wyciągnął Puchonkę na powierzchnię, starając się ją trzymać tak stabilnie, jak tylko było to możliwe. - Spokojnie, spokojnie... - Bełkotał mało wyraźnie, prychając wodą i koncentrując się na tym, aby oboje nie wylądowali pod powierzchnią wody. Odnalazł spojrzeniem brzeg i chyba nawet nie było tak daleko! Trzymał dziewczynę stabilnie, nawet jeśli się wyrywała - jeśli współpracowała, to z pewnością był bardzo wdzięczny. Mozolnie zaczął kierować ich w stronę suchego lądu, ciesząc się przy każdej fali, która mu to ułatwiała. Gdy wydostali się na brzeg (może z pomocą uzdrowicieli? Albo chociaż znajomych? Tak czy inaczej, byłoby miło!), Evermore opadł padnięty na piasek. Podniósł zaraz głowę, aby sprawdzić, jak Bridget... I czy go przypadkiem za tę całą rywalizację nie znienawidziła.
Krew przestała płynąć, ale wciąż czułem mrowienie w szczęce, w którą oberwałem tłuczkiem od Doriena. Miałem jednak na koncie zdobyte dla drużyny punkty... Co wciąż dawało mi ujemny bilans w porównaniu do stracenia dwójki. Miałem nadzieję, że szybko mi naprawią zęby, bo chyba bym się pochlastał, jakbym miał do końca życia mieć przerwę z przodu japy. Gra toczyła się dalej, już nie wszedłem w posiadanie kafla (może to i dobrze), nie dostałem już żadnym tłuczkiem i w ogóle tylko latałem z jednej strony boiska na drugą, bacznie oglądając się na boki, czy przypadkiem nie kręci się koło mnie Dorien, bo z chęcią bym mu wyjebał. Słyszałem skandowania Basa i Arielle (CUDOWNA DZIEWCZYNA), gdzieś tam pojawiła się jakaś blondi, ale ona mnie nie interesowała. Skupiłem się na grze, no ale jak już wspomniałem, zupełnie niepotrzebnie, bo i tak nie miałem szansy wziąć udziału w dalszych rozgrywkach. W którymś momencie poczułem bardzo mocny powiew wiatru i przez chwilę myślałem, że zaraz rozpęta się jakaś większa wichura, ale wszystko ustało. Trochę na zniosło i zepchnęło niżej w kierunku wody, ale niespecjalnie się tym przejąłem. Obejrzałem się na resztę graczy i nagle... Poczułem się bardzo bezwładny. Wpadłem do wody w głośnym pluskiem, wokół mnie zrobiło się ciemno, a ja sam zacząłem machać rękami i nogami, byle by nie opaść niżej i żeby jak najszybciej wynurzyć się na powierzchnię. Nie zdążyłem nabrać oddechu w płuca, dodatkowo łyknąłem trochę wody i czułem palący ból zatok, do których wlały mi się chyba hektolitry... Na szczęście nie spadłem na plecy ani na brzuch, tylko na nogi, wobec czego obyło się bez większych obrażeń. Krztusząc się wystawiłem głowę nad powierzchnię i zobaczyłem, że wszyscy obecni jeszcze przed chwilą w powietrzu, w tej chwili płynęli gdzieś koło mnie. Również zacząłem płynąć w stronę brzegu, wkurwiony na czym ten świat stoi. Wyszedłem bardzo buntowniczo nastawiony, tupiąc mocno przemoczonymi butami o mokry piasek. Zaraz znalazła się przy mnie Arielle oraz jakiś magomedyk, któremu podziękowałem, bo na pewno byli inni w potrzebie. - Albo nie, niech pan wróci. Da się to jakoś naprawić? - zapytałem, pokazując przerwę między zębami, gdzie jeszcze kiedyś była moja dwójka. - Już zdążyłem się za nią stęsknić, więc byłoby miło, gdyby pomógł mi ją pan odzyskać - dodałem jeszcze, a później spojrzałem na Arielle i naprawdę nie umiałem pohamować złości. - Ten jebany złamas wybił mi zęba tłuczkiem - wyjaśniłem w nerwach, chociaż sprawa chyba nie wymagała nic więcej do powiedzenia. Z tego wszystkiego dopiero po paru chwilach zorientowałem się, że przez ten upadek do wody podwinął mi się rękaw koszulki i połowa mojego tatuażu stała się widoczna. Czym prędzej obciągnąłem materiał, dziękując sobie w duchu, że postanowiłem ubrać granatową, a nie białą...
Ten mecz był najgorszym meczem w moim życiu. Chociaż chyba i tak wygraliśmy. Byłam na siebie wściekła, że nie załapałam tego głupiego znicza. Jestem do dupy. Rozejrzałam się dookoła zrezygnowana i otarłam ściekający pot z mojej twarzy. Byłam kompletnie mokra, szybki lot nie sprawiał, że wiatr mnie przewiewał. Nagle poczułam jak spadam. Nie wiedziałam co się dzieje, nie zdążyłam zareagować. To było duże zaskoczenie. W jednej chwili latałam sobie spokojnie próbując jeszcze wypatrzeć znicza, no powiedzmy, a w drugiej leciałam w dół, w stronę wzburzonej wiatrem wody. Co z tą miotłą było nie tak? Nadawała się do zamiatania podłogi, niczego więcej. Zanim się obejrzałam byłam w wodzie. Pech chciał, że spadłam na plecy. Siła uderzenia sprawiła, że powietrze uszło mi płuc, a ja nie mogła wziąć oddechu. Cholera, wszędzie widziałam ciemność morskiej toni, woda wlewała mi się do płuc, czułam, że się duszę. Ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron, z każdej strony woda wyglądała tak samo. Wpadłam w panikę, brak wiedzy, w którą stronę płynąć sprawiła, że strach przejął nade mną władzę. To nie było tak, że nie umiałam pływać, pływałam doskonale, ale nie po upadku na plecy. Miałam wrażenie, że nikt mnie nie uratuje, przecież teraz każdy dbał w tym wypadku o siebie. Strach przed utratą życia sprawił, że resztkami sił chciałam wypłynąć. Był jednak jeden problem - nie orientowałam się gdzie jest dno, a gdzie powierzchnia. W końcu wypłynęłam, ale nie mam pojęcia jak, ale trochę zbyt długo byłam pod wodą. Nie wiem czy ktoś mi pomógł czy sama cudem to zrobiłam. Nie miałam jednak już sił żeby samodzielnie dopłynąć do brzegu. Brałam duże i szybkie oddechy, próbując się jakoś uspokoić, ale szczerze mówiąc średnio mi to szło.
Kiepsko to wszystko wyglądało. Arielle przez chwilę była pewna, że to tylko żart i zaraz mecz zostanie wznowiony. O dziwo żadna miotła nie wzbiła się w powietrze, sędzia nie zaczął się śmiać. Gracze byli w wodzie, a znaleźli się w niej tak niespodziewanie, że pewnie nawet najlepsi pływacy mieli problem z dotarciem na brzeg. Na plaży z kolei powstało istne zamieszanie - uzdrowiciele dzielnie próbowali pomagać, ściągając jakoś zawodników na suchy piasek. Ari słyszała wiele inkantacji, ale miała wrażenie, że nie wszystkie zostają wcielone w życie. Sama szybko weszła do kolan do wody, próbując wypatrzeć Caluma. Merlinie, jeśli spadł jakoś niefortunnie, to mógł stracić przytomność, utonąć i tyle z tej całej zabawy! Rodzice tym razem z pewnością znajdą jej jakiegoś starego zrzędliwego dziada. No, to koniec. Calum wybrał idealny moment na wyłonienie się z morskiej toni, a Francuzka dopadła do niego jako pierwsza. Objęła go w pasie i starała się jakoś pomóc mu wyjść na brzeg, chociaż taka drobniutka niewiele mogła. Mimo wszystko im się udało, uzdrowiciel się zainteresował, a Krukon... Nie miał zęba. Arielle gapiła się na niego przez chwilę zszokowana, obserwując ten koszmarny ubytek i słuchając złości w jego głosie. Z racji tego, że dalej była podczepiona do jego boku, pogłaskała go czule po klatce piersiowej. - Ale byłeś niesamowity! Grałeś dalej i strzeliłeś! - Uśmiechnęła się szeroko, próbując przekierować jego myśli na nieco bardziej pozytywne. Wspięła się na palce i cmoknęła go delikatnie w usta, starając się zignorować fakt, że jej narzeczony jest kurde szczerbaty. Przejęła się raczej tym, żeby nie podrażnić jego zranionej twarzyczki. Co gorsze, gdy się odsunęła, magomedyk zaczął się jakoś wykręcać (głównie niestety po grecku) i zaraz sobie poszedł. - Cudownie - westchnęła cicho i zaśmiała się pod nosem, trochę histerycznie. Chyba poważnie będzie musiała spełnić swoje groźby względem Doriena...
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Przez cały ten czas stał na uboczu, w cieniu, przyglądając się rozgrywającym zawodnikom i ich grą. Quidditch jako sama gra go nigdy nie interesowała i nie widział w niej nic fascynującego, jednak dzisiaj nie miał co robić, spacery po wyspie zaczęły go wyjątkowo nużyć, więc pomyślał, że poogląda młodą hołotę (no i kilku starych, starszych od niego) latającą na miotłach. Nie skupiał się na wyniku, ani na tym co się faktycznie działo w powietrzu. Oglądał jedynie mijające błyskawicznie go osoby, myśląc o pogodzie i najmniej ważnych rzeczach. Gdy mecz powoli się zazębiał, aż nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy, jedna po drugim. A dokładniej mówiąc, miotły przestawały działać, zaś wszyscy gracze zaczęli spadać do wody. Shawn w tym momencie podniósł się i poszedł szybkim krokiem w stronę tonących i wypatrywał tych, którzy mogli nie umieć pływać. Wypatrzył jedną blondynkę, @Bianca Zakrzewski, która najwidoczniej miałą dość duże problemy z opanowaniem samej siebie i wypłynięciem na brzeg. Shawn, nie myśląc o niczym więcej, ściągnął koszulkę i szybko wskoczył do wody, żeby ją wyciągnąć na brzeg. Tak, mógł użyć różdżki, ale nie wiedział co się dokładnie działo, czemu miotły przestały działać, a także czuł jakby jakieś... zaburzenia, jakby magia w atmosferze zaczynała szwankować. Dlatego nie zdecydował się na użycie jej, a Gryfonka nie była na tyle daleko, żeby nie mógł się trochę pomęczyć i ją "uratować". Dopłynąwszy do niej, złapał ją od tyłu, rękoma łapiąc ją pod biustem i płynąc na plecach, byli coraz bliżej brzegu. Nie mówił nic, wiedział, że ludzie w takim stanie panikują i nie myślą racjonalnie, nie był pewien jakby dziewczyna zareagowała na jego widok. W końcu byli na brzegu, gdzie Shawn uniósł jeszcze dziewczynę i położył na plecach, sam jeszcze sprawdzając jej oddech, czy wszystko w porządku. Była strasznie cicha, jakby nieobecna, przez co Shawn nie do końca wiedział co powinien z nią zrobić. Przykucnął przy niej i cichym, lodowatym głosem zapytał: - Słyszysz mnie? - Takie pytania zawsze wydawały mu się tak bardzo idiotyczne, ale nie przychodziło mu nic innego, lepszego do głowy. Cóż, gdyby z nią było źle, widziałby. Przewidywał, że jest jedynie zszokowana po nagłym upadku do wody.
Byłam spanikowana jak mało kiedy. Był ku temu jeden powód - woda zaczęła mnie przytłaczać, a to nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Umiałam pływać od zawsze, spędziłam trochę czasu w ciepłych krajach, więc naprawdę wiedziałam z czym to się je. Tym razem było inaczej. Chodziło o to, że będąc pod wodą nie wiedziałam w którą stronę płynąć, to że wypłynęłam było cudem, albo szczęściem. Bałam się, nie było co ukrywać, nie często człowiek widzi śmierć przed oczami, a ja właśnie się z nią blisko spotkałam. Wzięłam gwałtowny i duży wdech kiedy wypłynęłam, ale to nie wystarczało. Nie miałam tlenu, dusiłam się. Nagle poczułam jak ktoś mnie ciągnie. Nie opierałam się mu, potrzebowałam tego, zresztą nawet nie miałam na to siły. Oddychałam szybko, cholera, dlaczego nie mogłam się uspokoić, szok związany z upadkiem nie mijał. Chłopak, którego kojarzyłam z jakiś lekcji się nade mną pochylił i chyba sprawdził czy oddycham. Po chwili wiedziałam co jest ze mną nie tak. Chciałam mu odpowiedzieć, podziękować, ale zaniosłam się mocnym kaszlem próbując pozbyć się wody z płuc. Czułam się paskudnie, moje ciało jakby mnie nie słuchało, a kaszel nie chciał ustać. Kurwa, umrę, jak nic umrę. Okej, panika nie mijała, spojrzałam na chłopaka w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Miałam nadzieję, że Shawn (tak miał na imię, prawda?) będzie wiedział co robić. Merlinie, błagam żeby wiedział. Pomiędzy kolejnymi salwami kaszłu plułam słoną wodą. Za jakie grzechy? Wiem, że nie złapałam znicza, ale cholera, w tych warunkach to nie było możliwe.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Pod koniec było już jej mega gorąco i ledwo trzymała się na miotle. Nie było to spowodowane zmęczeniem, ale to słońce, którego działanie wzmocniła wysokość na której się znajdowali było wykańczające. Dziękowała Merlinowi, że przynajmniej nie opala się na raka, a na delikatny brąz, bo w innym wypadku już dawno byłaby spalona, z bąblami wypełnionymi obrzydliwą mazią na plecach. Planowała skok do wody zaraz po gwizdku sędziego zakończającym ich rozgrywkę, jednak zdarzyło się coś wyjątkowo dziwnego, nagle jej miotła przestała działać. Najpierw było zaskoczenie, potem szybka myśl i złożenie swojego ciała w bombę, bo jak wiadomo jak się skacze na bombę to bardzo nie boli, a już szczególnie z takiej wysokości. Woda dała wielką przyjemność, a radość jaką Drama czerpała z pływania po tak długim czasie spędzonym na słońcu była przeogromna. Nagle orzeźwienie było tym czego tak bardzo potrzebowała. Popływała chwilę pod wodą, jednak zaraz wynurzyła się, żeby nikt nie podejrzewał, że się utopiła albo inne takie. Nie chciało jej się ruszać na brzeg, było całkiem fajnie, jednak musiała gdzieś znaleźć swoją miotłę, która teraz wpływała gdzieś w wodzie. Wystawiła rękę ponad wodę i krzyknęła. - Do mnie! - za pierwszym razem się nie udało, a ona zdziwiła się strasznie. Aż tak słaba nie była żeby nie wiedzieć, jak przywołać miotłę - Do mnie! - krzyknęła jeszcze raz, a miotła znów się nie ruszyła - Do mnie - za trzecim razem podziałało, jednak widziała jak miotła krąży i jaką trudność sprawia jej latanie. Na szczęście zaraz pojawiła się w jej ręce, a Drama mogła wyjść na brzeg. Głupia nie była, przecież by jej nie zostawiła w wodzie, skoro ta kosztowała aż 600 galeonów.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Nie, nie słyszała go. Po zaledwie chwili, zaczęła kasłać, kaszleć i pluć wodą, jednym słowem dławić. Shawn przeklął w myślach (no bo przecież przy uczniach nie wypada) i zaczął szybko myśleć, co mógłby zrobić. Przewrócił ją na bok, tak, żeby wypluwając wodę, nie pluła sobie w twarz i żeby po prostu było jej łatwiej. Po kilku sekundach wyciągnął rękę w jej stronę i skupił się całą uwagę na czarowaniu. Wiedział, że coś jest tu nie tak, więc wolał skoncentrować się na zaklęciu. Powietrze wokół jego dłoni zaczęło lekko drżeć, zaś jej temperatura podniosła się o kilka stopni. Shawn niewerbalnie rzucił "Anapneo i skierował całą siłę woli na dziewczynę. Wierzył, że uda mu się, mimo tego cholernego miejsca. Po chwili, zaklęcie podziałało i cała woda, która była w płucach Bianki, wyleciała i powinno być już dobrze. Shawn odetchnął z ulgą i podał jej rękę, żeby pomóc jej wstać, a przynajmniej usiąść. Lepiej, żeby nie stała, faktycznie. Jeszcze zakręci się jej w głowie i zemdleje, temperatura byłą ogromna, grzało jak nigdy w Anglii. Nie był przyzwyczajony do takich klimatów. Oboje byli mokrzy, Shawn poprawił sobie włosy, które wchodziły mu do oczu. Kucnął przy dziewczynie, uważnie obserwując jej stan. Bezróżdżkowość się jednak bardzo przydawała. - Lepiej? - Jego chłodny i surowy ton w ogóle nie pasował do sytuacji, mógł dziewczynę przestraszyć, jednak Shawn to Shawn i to się nie zmieni. Reed widząc jej gęsią skórkę, która się pojawiła po wyjściu z wody, przyciągnął jakiś ręcznik, który leżał przy leżakach i parasolach i okrył nim dziewczynę. Wiatr był i dla niego uciążliwy, ale nie skupiał się teraz w ogóle na swojej osobie, tylko na Biance. Uważnie obserwował jej stan, czekając aż coś powie, albo będzie widać, że poczuła się lepiej.
Dziękowałam wszystkim znanym mi bogom za to, że Shawn zwrócił na mnie uwagę. Nie chciałam nawet myśleć co by się stało gdyby bieg zdarzeń miał się inaczej. Domyśliłam się, że użył na mnie jakiegoś niewerbalnego zaklęcia, bo z kolejnym kasłaniem woda całkiem ze mnie wyleciała. Wzięłam głęboki oddech, w końcu. Dotarło do mnie jak dużo energii zużyłam na próby ratowania samej siebie. Spojrzałam na Shawna z wdzięcznością. Usiadłam za jego pomocą i przyjęłam ręcznik. Przełknęłam ślinę i upewniłam się, że już nie będę się dusić. - Nie wiem jak ci dziękować. - powiedziałam cichym głosem. Poczułam jak się trzęsę i ciaśniej przykryłam się ręcznikiem. Był to pewnie wynik szoku i strachu, ale przejmujące zimno nie odchodziło. - Może mogę się jakoś odwdzięczyć? - zapytałam. Czułam wobec niego wielki dług. Prawdę mówiąc nigdy z nim nie rozmawiałam, może kiedyć coś do mnie powiedział na lekcji, ale nawet tego nie byłam pewna. Nie przejęłam się za bardzo jego tonem. Podejrzewałam, że taki miał sposób bycia, a nawet jeśli nie to miałam nadzieję, że nie był zły za to, że musiał mnie ratować. Znaczy się nikt mu nie kazał, prawda? Nie chciałam nawet o tym myśleć. Nie, na pewno nie. - Dziękuję. - powiedziałam. Merlinie, naprawdę byłam mu bardzo wdzięczna.
Crowley zdecydował, że przebywanie w hotelu o tej porze dnia, zwłaszcza w miejscu takim jak Grecja, nie jest najlepszym pomysłem. Zdecydowanie bardziej podobała mu się perspektywa pozwiedzania wyspy, zapoznania się z innymi ludźmi, którzy także biorą udział w obozie. W związku z tym stwierdził, że wybierze się na jedną z plaż, którą zobaczył na mapie wyspy zawieszonej w recepcji hotelu. Było to oddalone miejsce, więc mógł połączyć przyjemne z pożytecznym - zwiedzić po drodze kawał wyspy, a na miejscu zaznać odrobiny spokoju. Przebrał się więc w ubranie bardziej pasujące do klimatów plażowych, wsadził do kieszeni różdżkę i butelkę zimnej wody, i ruszył. Kiedy tylko dotarł na plażę, bo dość przyjemnej, ale niezbyt owocnej w wymiarze przygód podróży, zauważył niewielką grupę ludzi, która zachowywała się cokolwiek... dziwnie. Kilka osób leżało na piasku, wyglądając jak gdyby się dusili, w dodatku wydawało mu się także, że kilka z nich miało przy sobie miotły. Szybkie spojrzenie w górę wyjaśniło całą sprawę - obręcze do quidditcha. Zerwał się czym prędzej do biegu, obawiając się, że mogło zdarzyć się najgorsze. Nie mógł przecież pozwolić na to, aby komuś na obozie, na którym był opiekunem, stała się krzywda. Pomimo trudności terenu, dzielący go dystans od zawodników pokonał zaledwie w kilka sekund. - Co tu się, na brodę Merlina, stało?! Wszyscy są na plaży, nikomu nie stała się krzywda? - wykrzyczał wręcz, jedynie pobieżnie przelatując wzrokiem znajdujące się na plaży osoby. Odwrócił głowę w stronę morza i zauważył, że jeszcze nie wszyscy wydostali się na ląd, więc, nie zwlekając, dobył swojej różdżki, wycelował w wodę i rzucił zaklęcie Partis Temporus, tworząc imponujących rozmiarów wyrwę rozdzielającą wodę od plaży do miejsca, w którym spadli uczniowie, kreując ją w taki sposób, aby w miejscu w którym spadli, wyrwa rozszerzyła się i odgoniła wodę. W ten sposób będą mogli po prostu przejść na ląd bez potrzeby zamartwiania się wodą.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Żadni bogowie nie wpłynęli na jego reakcję, po prostu była pierwszą, która rzuciła mu się w oczy. Cóż, nie żałował w żadnym stopniu, że tu przyszedł, rezygnując z spaceru po jakiś nieznajomych jeszcze miejscach. Gdyby go nie było, raczej nie byłoby osoby, która by jej pomogła. Jak patrzył na resztę, to każdy ratował tylko siebie, albo kogoś kogo znał. Nie mógł nikogo za to winić, jednak brakowało mu tu kogoś z dorosłych, kogoś kto by sprawował pieczę nad tym meczem. Pojebało chyba tych, co decydują, żeby wysłać studentów samotnych. Był co prawda sędzia, który sam znalazł się w wodzie i nie zdziałał niczego konkretnego w ratowaniu uczniów. Brawo dla niego. Chwile po nim zjawił się inny opiekun, który zaczął pomagać. Shawn odetchnął z ulgą i jeszcze bardziej się uspokoił, gdy zaklęcie Alistaira zadziałało. Już nie skupiając uwagi na reszcie, zwrócił swój wzrok na blondynkę, którą sam uratował. Kiedy ta wreszcie się odezwała, mimika Reeda pozostawała niezmienna, niczym maska, zaś odpowiedział: - Nie wiesz i niech tak zostanie. Nie trzeba mi dziękować. - W międzyczasie rozglądnął się w poszukiwaniu koszulki i gdy ją znalazł, przyciągnął zaklęciem z dłoni i podał dziewczynie - załóż, jest sucha. Czuł się teraz trochę jak jej opiekun, ale nie przeszkadzało mu to ani trochę. Shawn, patrząc na dziewczynę, przypominał sobie trochę Jacqueline, ale szybko odrzucał od siebie tę myśl. To nie był czas na rozpamiętywanie. - Nie możesz. Zajmij się sobą, nie czas na to. - Powiedział stanowczo, jednocześnie tonem wskazując, że jego decyzja jest niezmienna. Nie chce żadnych podziękowań od ucznia, a nawet nie patrząc na nią jak na swoją "podopieczną", on ją tylko uratował. Nic wielkiego. Również nie kojarzył jej z lekcji, na których zwykle jedynie pomagał i nie skupiał się na zapamiętywaniu uczniów. Jedynie im pomagał, tak jak zrobił to teraz. Zrobił to z własnej woli, nawet nie dostał polecenia, żeby pilnować tę zgraję dzikusów zwanych studentami. Przyszedł dobrowolnie i dobrowolnie pomógł dziewczynie. - Cóż, to był mój obowiązek. - Wolał, żeby dziewczyna myślała, że zrobił to z obowiązku, przymusu, niż własnej woli. Miał jednak nadzieje, że dziewczyna momentalnie się nie zrazi do niego. - A jak się już czujesz?